Skocz do zawartości

Madeleine

Brony
  • Zawartość

    294
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    14

Wszystko napisane przez Madeleine

  1. Chyba żartujesz! Ja odkryłam sens życia dzięki temu opowiadaniu. Polega on na tym, by: 1. Nie mieć młodszej siostry. 2. Nie mieć młodszej siostry hodującej pająka. 3. Nie mieć młodszej siostry rzucającej na ciebie czary nieprzepisane przez lekarza. 4. Nie mieć młodszej siostry udającej psychologa. 5. Najlepiej wcale nie mieć siostry. Ponieważ na chwilę obecną znajduję się w posiadaniu jedynie starszego brata, sztuk jeden, lekko używany, czuję się całkowicie bezpieczna i wiem, że moje istnieje ma sens. AVE! Co do samego przesłania: Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy boją się takich maleńkich, zupełnie nieszkodliwych OŻEŻ $%#@@#$%$%^$#@ PAJĄK! A tak serio - pająk jest jak menel w autobusie latem: jego obecność nie przeszkadza mi, dopóki jeden i drugi znajduje się w odległości niedostrzegalnej dla wszystkich zmysłów poza wzrokiem, żebym widziała, jak się przemieszcza, co umożliwia szybką ewakuację . (A w ogóle podobno człowiek zjada w ciągu życia od kilku do kilkudziesięciu pająków w czasie snu. I much. I innych robali. Tak mówi Internet, a jemu nie można wierzyć, ale i tak bon appetit .) Piękne opowiadanko: płonąca cegła, zabij to ogniem, Celestia rozpłaszczona na suficie niczym pająk ("nie, żebym nie dostrzegała ironii"), "które to było piętro", psychoterapia Luny w okularach, no i oczywiście słowo bezpieczeństwa, które jako takie przez pewną podstarzałą niewyżytą brytyjską mamuśkę już zawsze kojarzyć mi się będzie z kiepskim pornosem. Trochę mi przeszkadzało, że z pająka zrobiono pupila na wzór pieska... Te wszystkie sztuczki... No, ale ja się nie znam. A nuż faktycznie toto takie inteligentne? (Jak kiedyś dla zabicia czasu wrzucałam pająkowi w pajęczynę papierowe kuleczki, to przysięgam na wszelkie bóstwa, że przy trzecim razie widziałam wściekłość w jego szczękoczułkach.) Fajne to było. Zawsze jest fajnie, gdy autor robi z Celestią rzeczy, o jakich się fizjologom się śniło .
  2. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by władczyni w swej królewskiej mowie w odniesieniu do poddanych czy też obywateli używała słowa stado. Lud ma jednak jakąś elegancję. Rzeczywiście nie jest to zbyt wiarygodne źródło informacji , ale zakładam, że każdy zdrowo myślący człowiek jest w stanie oddzielić treść całkowicie nieprawdopodobną (atak zombie) od prawdopodobnej w pewnych okolicznościach (wymarcie danego gatunku na terenie skażonym środkami chemicznymi). A może nie...? Jak Maks i Albert w "Seksmisji" . A tak serio, skoro był zahibernowany i po odtajaniu wrócił do życia, to znaczy, że żywy był przez cały ten czas. Jakby umarł, będąc mrożonką, już by nie wstał... Niby tak, ACZKOLWIEK! w przypadku Celestii i Luny długowieczność jest, jak sam zauważyłeś, darem. U kryształków natomiast jest on przekleństwem. Z tego, co kojarzę, biedactwa miały przez to spore problemy z pamięcią i ogólnie były mocno nieogarnięte... Uznałabym, że księżniczki są długowieczne same z siebie, a obywatele Krystalina Autokratorias zostali zaczarowani. Czekajcie, a będzie wam dane... czy jakoś tak . Przede wszystkim życzę Oskara fenomenalnemu "Żelaznemu Księżycowi". Pozdrawiam! Madeleine
  3. Mój światopogląd rozpadł się na kawałki. (Serio nie wiedziałam, że konie jedzą mięso. Że świnie żrą, że kozy, że inne takie... Ale o koniach nie wiedziałam. Wydawało mi się, że ich układ pokarmowy nie jest przystosowany do trawienia tego typu pokarmu. Domyślam się jednak, że owo "nie gardzenie kotletem" oznacza mniej więcej tyle, co "nie gardzenie czekoladą" w przypadku psów, czyli schleją, jak się im da i jeszcze się obliżą, ale generalnie nie powinny?) Użyłam kilkakrotnie tego słowa w moich piosenkowych przekładach, więc będę się go trzymać. Według mnie bardziej kojarzy się z grupą jednostek niż z grupą ludzi, poza tym ładnie uczłowiecza pastelowe taborety (cóż poradzę, że nie potrafię widzieć w nich kobył, kiedy gadają i zachowują się jak ludziaste? Zresztą, uwielbiam uczłowieczanie postaci. KOCHAM.) I czy kierdel nie odnosi się do owiec albo kóz? (Ale swoją drogą, bardzo fajne słowo. Zapamiętam. A tabun to tylko z "Mustangiem z dzikiem doliny" mi się kojarzy .) I nawet komarom, bo stanowią pokarm dla wielu ptaków, bez których ekosystem padłby w ciągu kilku pokoleń. Każda żywa istota zasługuje na szacunek, po prostu. (Co nie zmienia faktu, że niektóre zasługują na zdecydowanie mniejszy .) A ja myślę, że nie jest to wcale aż tak nieprawdopodobne. Oczywiście nie na taką skalę, bo apokalipsy by raczej z tego nie było, zresztą, nie wiem, co musiałoby się stać, żeby wszystkie pszczoły w jednym momencie padły i to na dodatek tylko pszczoły, a nie na przykład inne owady... Jednak lokalny ubytek plonów spowodowanych śmiercią od pestycydów i spalin owadów zapylających jest, niestety, nie tylko prawdopodobny - to się dzieje. Wystarczy wpisać sobie w Google "zagłada pszczół" i poczytać artykuły o tym gdzie, kiedy i w jakiej ilości te owady poniosły śmierć. To chyba najpiękniejszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam. Dziękuję. A Sombra? Nie wiem, czy głowę w chmurze można uznać za kucyka, ale z drugiej strony, pod koniec odcinka wyłania się w bardzo kobylastej formie. No i musisz przyznać, że jest toto wyjątkowo żywotne . Dziękuję za miły komentarz i cieszę się, że się nie rozczarowałeś.
  4. Ty straszysz czy obiecujesz? Here you are. Pochodzenie: "L&T", rozdział 7. Madeleine PS Poulsen, musisz wiedzieć, że niemożliwym jest zaprzestanie rozmów o polityce w Polsce, ponieważ każdy Polak jest ekspertem w tej dziedzinie i niedorzecznym byłoby, gdyby nie dzielił się swoją jakże fachową wiedzą z jakże nieuświadomionym ludem :D.
  5. SPOILERS, SPOILERS EWRIŁER! Byś się zdziwił . Pozwolę sobie zacytować drugi raz te same słowa: Grento podniósł bardzo ciekawą kwestię. Dlaczego właściwie Seria Winningverse jest taka popularna? Czy jest to opowiadanie śmieszne? Świetnie napisane? Czy posiada pełnokrwistych bohaterów? Czy można je uznać za wybitne? Otóż, według mnie, odpowiedź na wszystkie powyższe pytania jest twierdząca. To nie tak, że „L&T” jest o pieprzeniu. To trochę jakby powiedzieć, że „Zbrodnia i kara” jest o facecie, co zabił starszą panią. Owszem, zabił ją, ale książka porusza również kwestie wyrzutów sumienia, popadania w szaleństwo, opisuje nędzę XIX-wiecznych petersburskich ulic, zadaje pytanie o Boga i sens życia, konfrontuje różne punkty widzenia… Albo – że „Igrzyska śmierci” są o takich zawodach, w których gra się o życie. Tak, ale to również opowieść o tym, jak zastraszone społeczeństwo reaguje na wymysły władzy. O tym, jak kataklizm wpływa na rzeczywistość. Jak potężny i morderczy bywa głos ludu, który znalazł wreszcie swojego Kosogłosa. Wreszcie – o różnicach w warunkach życia zwykłych ludzi i barwnych, burżujskich hien w skrajnie zepsutym świecie. A żeby nie szukać daleko, przykład z naszego podwórka – „MLP”. O czym jest? O konikach. Niby tak, ale każda osoba na tym forum wymieni jeszcze przynajmniej kilka rzeczy, których serial uczy i które porusza. Zmierzam do tego, że uznanie całej Serii za popularną jedynie z powodu seksu, który się z niej wylewa hektolitrami, jest według mnie dramatycznym niedopowiedzeniem. Może ten seks jest tam w ilościach hurtowych, może na nim w znacznej części opiera się fabuła, ale na bogów, to naprawdę nie jest jedyny element! Wątki erotyczne nie wszystkim muszą przypaść do gustu. Rozumiem to i powiem szczerze, że to opowiadanie też mnie chwilami irytuje niemożebnie – do tego stopnia, że już dwukrotnie zarzucałam lekturę, mnąc w ustach przekleństwa i składając samej sobie solenne postanowienie: nigdy więcej. I wiesz co? Zawsze wracałam. Zawsze. Bo ta historia to nie tylko seks. Przede wszystkim to genialna komedia napisana równie genialnym stylem – wyrazistym, przesiąkniętym słownymi żartami. Narracja pierwszoosobowa, której osobiście nie darzę takim samym szacunkiem, co trzecioosobowej, jest tutaj poprowadzona tak perfekcyjnie, że nie wyobrażam sobie tego dzieła napisanego w inny sposób. Nie mówiąc już o tym, że dzięki temu mamy większy wgląd w myśli i uczucia głównej bohaterki (truizm, wiem), która – powiedzmy sobie szczerze – jest jedną z najlepiej wykorzystanych (w kontekście tego utworu słowo „wykorzystać” brzmi dość… dwuznacznie) postaci kanonicznych w historii fanfików. Wyrazista, cudowna, butna, dowcipna, non stop wpadająca w tarapaty i sprawiająca wrażenie całkowicie amoralnej (te jej zasady! cudo!) Cloud-nimfomanka. Czy może być coś lepszego? Innym przykładem, który mi się nasuwa, jest – bezczelna reklama konkurencji, nie obraź się, Dolar – Flitter z „Five Hundred Little Murders” (swoją drogą, polecam; przepiękny fik wyciskający łzy nawet z takiego kamienia jak ja, a wszystko w doskonałym tłumaczeniu aTOMa). Tamta bohaterka, również kanoniczna, jest ukazana jako totalna sucz. Wredna, chamska, po prostu okropna. Nad życie zakochana w swoim kocie, za to szczerze nienawidząca kucyków. Tak, moi drodzy, po to są właśnie kanoniczne postacie tła – żeby je przerabiać na swoją modłę. Żeby tchnąć w nie życie. Żeby ubrać je w charaktery, które najbardziej do nich pasują albo przeciwnie – których nikt by się po nich nie spodziewał. Na tym polega kreatywność. Na tym polega tworzenie. Jeśli już jesteśmy przy bohaterce-nimfomance – nie da się zaprzeczyć, że jej przygody wiążą się z seksem albo chociaż się o niego ocierają („ocierać”, kolejne słowo, którego nie należy używać, kiedy mówi się o „L&T” ^^). Trzeba jednak zaznaczyć, że nie jest to jedyny wątek. Powiedzmy głośno: TO NIE JEST PORNOS. Nie odrzucajmy dobrej literatury tylko dlatego że postacie pieprzą się z intensywnością X razy na rozdział. Nie odrzucajmy jej nawet wówczas, gdy autora trochę za bardzo ponosi fantazja (przygoda z księżniczką + możliwość ciąży między klaczami – tak, to były owe dwa momenty, w których powiedziałam: „dosyć, nie zdzierżę, idę się napić”). Bo „L&T” pięknie opisuje również stosunki, tfu, RELACJE między bohaterami. Mamy przyjaźń, mamy poświęcenie. Mamy kłótnie i rzucanie piórwami. Mamy mordo-i-nie-tylko-bicia. Autor zgrabnie wplata w akcję rozmyślania bohaterów, ich rozterki, informacje o ich rodzinie i pracy, przeszłości i przyszłości, planach i marzeniach… I to wszystko polane sosem świetnego stylu i doskonałej jakościowo komedii. Ot co. Aż nabrałam ochoty na nadrobienie kilku rozdziałów. Muszę tylko pierwej zażyć mój lek na uczulenie na lesbijstwo w stężeniu rozpuszczającym mózg i anihilującym wszelki zdrowy rozsądek. Pozdrawiam serdecznie, Madeleine PS A z tym seksem to prawda. Wszędzie go mnóstwo. Nagość już wcale nie szokuje, dobre obyczaje upadają. Z drugiej strony, nasze babcie musiały chodzić w żarze lejącym się z nieba okute od stóp do głów, żeby przypadkiem kogoś nie zgorszyć, a ciąża przed ślubem oznaczała natychmiastowy związek małżeński, bo „co ludzie powiedzą” (no, to ostatnie – o dziwo – do tej pory egzystuje i ma się dobrze). Wniosek? Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem, na bogów, z umiarem. I rozsądkiem. Gdyby ludzie potrafili zachowywać się rozsądnie i z umiarem, świat byłby lepszym miejscem. A Korwin często mówi całkiem do rzeczy. Jego problem polega na tym, że wszyscy go słuchają, ale nikt nie słyszy.
  6. Przestań malkonteńcić. To nie jest nasz obowiązek. To nie jest niczyj obowiązek. To oczywiste, że autorowi pisze się lepiej, kiedy ma odzew, ale Mordecz powiedział kiedyś: Może nie do końca się z tym zgadzam, ale bardzo trafnie podsumowuje sytuację. Chciałam obejrzeć ze względu na niepełnosprawnego bohatera (a właściwie dwóch!), ale nie wierzę, że jest to tak dobre, jak część pierwsza. No i jeszcze trailery mówią, że wpieprzyli tam matkę Czkawki… Chyba sobie daruję. Ściągnę tylko soundtrack. Ciekawe, jak mieszkańcy poradziliby sobie, gdyby strażników nie było wcale . Nie odbieram ci tego prawa – napisałam tylko, jakie mogą być ewentualne konsekwencje jego użytkowania . Rzeczywiście nie. Racja. (Sven koksu .) Nakreśliłeś. Po prostu nie jest to moja ulubiona postać. Nigdzie nie napisałam, że jej charakter jest „zły”, tylko że mnie wkurza. Faktycznie inaczej to sobie wyobraziliśmy. Nie wiedzieć czemu, wmówiłam sobie, że przestrzeń jest, jakby to rzec, bardziej zamknięta. Satysfakcjonuje mnie to wyjaśnienie. Fikcja fikcją, ale chyba nie zaprzeczysz, że jak bohatera dziurawią jak sito, powinien zachować się przyzwoicie i paść martwy na bruk? No właśnie. Nasze komentarze w większości nie zostały napisane na zasadzie „to jest źle”, lecz – „to mi się nie podoba”. To jest różnica, więc nie jojcz. Nie sprostasz wymaganiom wszystkich nie dlatego że jesteś amatorem, lecz dlatego że jesteś człowiekiem i my też (o dziwo!) jesteśmy ludźmi (a przynajmniej nam się zdarza; taki Dolar na przykład od czasu do czasu lubi sobie pobyć wiedźmą). Każdy ma swoje gusta i tyle. Pozdrawiam serdecznie, Madeleine
  7. Mnie chodziło jedynie o to, że piękna w swej prostocie "piórwa" pochodzi z kreatywnej Dolarowej główki, a inni czerpią z tego pełnymi garściami. Niby jedno słowo, ale ileż inwencji! Co do Serii o, jak się to całkiem trafnie wyraziłeś, Doleniu - myślę, że nie jest to temat na dyskusje o wyżej wspomnianej . Czuję się całkowicie i niezaprzeczalnie dyskryminowana. Oczywistym jest, że 90% zdjęć w Internecie powinny stanowić zdjęcia nagich mężczyzn. Dobra, już nie offtopuję. Przysięgam.
  8. Pierwszą moją myślą było coś zgoła innego . Wybacz, tak mi się skojarzyło . Nie wywieraj na nim takiej presji, Grento. Ludzie na tym forum piszą, bo lubią. Nikt im za to nie płaci, zawodowych pisarzy tu się raczej nie uświadczy (chociaż, diabli wiedzą), Kingiem też nikt nie jest… Bez przesady. Przesada jest niezdrowa, powoduje raka i choroby serca. Ekhm, ekhm... Cytat pochodzi z Dolarowego tłumaczenia opowiadania The Incredibly Dense Mind of Rainbow Dash z Serii Winningverse. Zaskakuje mnie, jak wiele osób podłapało to słówko i z uciechą nim teraz szafuje. Strasznie znerwicowana ta twoja bohaterka. Najbardziej ograne porównanie ever. W drugim rozdziale nie można zostawiać komentarzy, więc kwestie sporne będę wyjaśniać tutaj. Ona jest urzędniczką państwową! Wcale nie musi być szczęśliwa, wykonując swoje obowiązki. Naprawdę. Dobra, ja rozumiem, że to jest subiektywne odczucie bohaterki zaślepionej zazdrością, ale na bogów i trawę zieloną za sąsiada płotem, to jej myślenie jest BEZ SĘSU. Twilight to osobista protegowana Celestii, klacz, którą księżniczka wybrała sobie na uczennicę. Margaret to sekretarka Celestii, klacz, dla której księżniczka jest PRACODAWCĄ. U mnie na taką pomyłkę mówi się „burdel”. W takim razie na sto procent znajdzie owe „dowody zbrodni”, skoro była w tym pomieszczeniu aż jeden raz, dość dawno i nawet „nie pamięta dokładnie, co może w nim znaleźć”. Na razie ciężko stwierdzić, o czym to jest. Mamy Margaret, sekretarkę księżniczki, która w dziwny i niepojęty sposób ubzdurała sobie, że czas władczyni należy wyłącznie do niej i która nienawidzi Twilight za to, że ten cenny czas odbiera. Nie wiemy o niej właściwie nic, to samo tyczy się stosunków między nią a księżniczką – z początku ciepłych, a potem sporadycznych. Nie przytoczyłeś ani jednej sceny, ani jednej rozmowy. Opisów jest mało i są mocno lakoniczne. I nie wiem, zaprawdę, powiadam wam, nie wiem, po kiego grzyba kwestie narracyjne piszesz kursywą. Na początku aż podskoczyłam z radości, bo pomyślałam, że może uraczysz nas jakimś dramacikiem albo chociaż innowacyjną formą przekazu, w której owa kursywa odgrywałaby słuszną rolę… Ale nie. W sumie nie mam nic do tej bohaterki. Za mało ją znam, by coś konstruktywnego o niej powiedzieć, ale podoba mi się jej zazdrość. Gdyby jeszcze była ukierunkowana jakoś rozsądniej, mógłby wyjść bardzo fajny, niekoniecznie nieskazitelny charakter. No i podpisuję się obiema rękami pod komentarzem Grento. Ten zapis dialogowy jest jakiś lewy. Gwoli ścisłości – wrażenie „gadających głów”, czyli dialog bez żadnych didaskaliów, nie jest niczym złym. Ba! jest środkiem stylistycznym, jak metafora czy inny epitet. U ciebie jednak prawie żadnych didaskaliów nie ma. Jest to dziwne, nieefektowne, nieefektywne, a na dodatek za bardzo pogania akcję. Na razie zasadniczym plusem, jaki dostrzegam, jest tag Slice of Life, bo po prostu uwielbiam obyczajówki. Tak tylko uściślę, że Rarityn nie napisał, iż jest to jego pierwsze opowiadanie, lecz „pierwsze broniakowe”. Pozdrawiam, Madeleine
  9. PONIŻSZA OPINIA PISANA BYŁA W TRAKCIE CZYTANIA FANFIKA. ZAWIERA SPOILERY ORAZ ŚLADOWE ILOŚCI ORZECHÓW ARACHIDOWYCH. Zaczęłam czytać komentarz Dolara, ale przerwałam po kilku linijkach, żeby się nie sugerować. W sumie ciekawe pytanie. Nie raz się nad tym zastanawiałam. Z jednej strony byłoby cudownie móc się przygotować do śmierci kogoś bliskiego, powiedzieć wszystko, na co brakuje czasu i chęci w ciągu codziennych zajęć, wyrazić uczucia, które tłumi rutyna i strach przed zbłaźnieniem się... Nie ma nic gorszego niż nagła, niespodziewana śmierć. Z drugiej strony, faktycznie byłoby to niepokojące. Ale w sumie, gdybym miała decydować, chciałabym znać datę własnej śmierci. To, co jest znane, budzi mniejszy lęk. Cała ta opowieść Mid nie jest czymś, co budzi jakieś wielkie emocje. Zrozumiałabym, gdyby panna nietoperek powiedziała, że, nie wiem, zrzucają niedorozwinięte niemowlęta w przepaść... a nie, to chyba nie zrobiłoby na Maksie odpowiedniego wrażenia, zważywszy na fakt, że coś podobnego już pewnie słyszał na lekcjach historii . Zaraz. W rozdziale piątym – oni biegli korytarzem i rzucali granaty za siebie w tym samym korytarzu? Jak oni to przeżyli? Fala uderzeniowa powinna rozwalić im łby, a nie tylko sprawić, że „czuli się jak w bębnie pralki”. Środki wybuchowe stosuje się, gdy jest coś, za czym można się schować. Ten dowódca trochę za bardzo panikuje jak na dowódcę. Noż kurde, powinien być do tego przyzwyczajony, w końcu z jakiegoś powodu tym dowódcą jest, a on tylko, za przeproszeniem, kurwami rzuca na lewo i prawo. W ogóle bardzo dużo tu przekleństw. Strasznie. Ależ oni bluzgają. Jeszcze rozumiem ten fragment, kiedy ewakuowali się kanałami i przekleństwa wplatałeś w rozmowę (czy raczej: wymianę spanikowanych okrzyków), ale po co tyle tego w narracji? Niby mamy pierwszoosobówkę, a przemyślenia bohatera rządzą się swoimi prawami... ale jednak czułam się tak, jakbym słuchała moich dawnych kolegów z gimnazjum (w pierwszej chwili chciałam napisać: „panów meneli spod monopolowego”, ale uświadomiłam sobie, że panowie menelowie spod monopolowego są zawsze bardzo grzeczni, zwłaszcza kiedy chcą „pożyczyć” dwójkę). Podoba mi się zabieg na początku części piątej, czyli wyrwanie akapitu ze środka rozdziału i wstawienie go na początek. Fajnie wyszło, chociaż w pierwszym odruchu pomyślałam, że coś mnie ominęło . Boli mnie ten brak korekty. Wiem, że to poprawisz, że się zrobi, że będzie, ale i tak mnie boli. Interpunkcja rozdziałów I–IV i ostatnich to niebo a ziemia. Nie ogarniam tej rosnącej nienawiści w stosunku do strażników. Czy tam naprawdę wcześniej nikt nie zginął, że tak to nimi wstrząsnęło? Bez przesady. Żyją w postapokaliptycznym świecie oblężonym przez krwiożercze kundle i tajemnicze zero–szóstki zdolne przerobić człowieka na tatar zanim ten zorientuje się, że właśnie opuszcza ziemski padół. Nie, żeby coś, ale jednak powinni liczyć się ze zwiększonym ryzykiem trwałego kalectwa / urazu psychicznego / rozczłonkowania na skrzyżowaniu. (Cóż, nieco później doczytałam, że pan żołnierz palnął sobie w łeb. Ale i tak powyższy akapit jest aktualny. NAPRAWDĘ nikt wcześniej tego nie zrobił, że się tak przejęli? Ludzie odbierają sobie życie, nawet jeśli nie muszą bać się ataku jakichś dziwnych kreatur i generalnie nie żyją w bunkrze po katastrofie.) Serio? Niepowodzenie na zewnątrz jest karane głodzeniem? Głodzeniem osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo całej strefy? Ja nie chcę krakać, ale z taką taktyką nie wróżę im dobrej przyszłości (o ile można mówić o „dobrej przyszłości” w takim świecie, jaki opisujesz). Nie zauważyłam, żeby ta relacja uległa znacznej zmianie . Aczkolwiek: Tylko spróbuj wpleść w to opowiadanie wątek romantyczny z Maksem i Mid w rolach głównych, a to ja tobie zrobię krzywdę. Mówię serio. Ich relacje nie są ani stricte przyjacielskie, ani do końca partnerskie, ani nawet jak między rodzeństwem. Są mocno specyficzne i za każdym razem, kiedy czytam takie wstawki, boję się, że pójdziesz w złą stronę. Besterze, nie idź tą drogą! Dalej mamy scenę bójki, czy – jak kto woli – mordobicie. Och, jak ty lubisz te mordobicia. Wiedziałam, że się nie oprzesz i czekałam na nie od początku. Po pierwsze: wbijanie noży lub śrubokrętów w członki przeciwników nie jest ani fajne, ani potrzebne. Po drugie: łamanie kończyn przychodzi im nad wyraz łatwo, zważywszy na fakt, że część z nich prawdopodobnie jest postury Maksa (skoro wzięli to chuchro, to czemu innych chucher mieliby nie brać?). Po trzecie: zarówno łamanie kończyn, jak i wbijanie noży i śrubokrętów w członki mieszkańców z pewnością przyniesie im wyczekiwany szacunek i miłość wszystkich pozostałych przy życiu jednostek. Na bank. Niezależnie od tego, jakimi dupkami byli prowokatorzy, to jednak Max i spółka okazali się tymi, którzy zrobili swoim pobratymcom realną krzywdę. W związku z tym tydzień zawieszenia w obowiązkach i czyszczenie sraczy jak najbardziej im się należy. Mądry pan, bardzo mądry. A właśnie, że byłoby psychologicznie wiarygodniej, gdyby po zdzieleniu go po ryju powiedziała: „Wplątałeś mnie w gówno, gnoju”. Wkurza mnie ta jej honorowość. Nie powstrzymam się: Autokorekta Worda jak zawsze pomocna . Nie mam pojęcia, czym jest zero–szóstka nazywana od czasu do czasu zmorą, ale ogień jest tym, czego boi się większość zwierząt, więc wypróbowując sposoby walki z tym czymś zapewne zaczęłabym właśnie od niego. A Maksa nie zabił w ten sam sposób, ponieważ Max jest głównym bohaterem i byłoby głupio, gdyby umarł tak po prostu. A wokół ciągle szaleją zmory i płomienie. Tak dla przypomnienia. Przede wszystkim: Max został postrzelony gdzieś w okolicach klatki piersiowej / brzucha i nie zginął na miejscu. Ma połamane żebra albo coś wbiło mu się w pierś i może chodzić i nieść na rękach nieprzytomną Mid. Nic nie robi sobie z faktu, że ich oboje powinien zabić żar (tam się nieprzerwanie pali! Pieprznęło kilka kanistrów paliwa!) albo dym. Nie mam pojęcia, w jaki sposób zamierzasz ich uratować, ale to już na tym etapie jest mocno naciągane. Właśnie, bester. Trzeba było wprowadzić więcej postaci, wówczas miałbyś kogo mordować. Bierz przykład z George’a R. R. Martina – wszyscy go nienawidzą . W każdym razie, czekam na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że będą lepsze. Porównywanie „Spadającej Gwiazdy” do „MLD” to według mnie totalne nieporozumienie. „MLD” to kiepski wyciskacz łez, a „Spadająca Gwiazda” – przepiękna obyczajówka o przyjaźni i odchodzeniu. Madeleine PS. Obiecane orzechy arachidowe:
  10. Ja tylko uściślę, że w "Górze" specyficzny Irwinowy styl był jedną z najważniejszych części składowych opowiadania - elementem, który to dzieło de facto tworzył i bez którego nie byłoby ono w połowie tak dobre. Fenomenalne "Aleo..." jest natomiast stylizowane na kronikę, co wymusza pewien charakterystyczny sposób snucia historii. Tak przy okazji - Dolarze, zdaje się, że umknął ci jeden głos na Epic. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że oddano ich siedem. Madeleine
  11. To ja też podbiję. Długo zastanawiałam się, czy ten fik zasługuje na Epic. Po głębokim namyślę stwierdzam, że chcę oddać głos. Żeby biedny Dolar nie musiał przedzierać się przez mój monstrualny komentarz, streszczę go w kilku słowach: fik jest trudny, napisany ciężkim, męczącym, nierzadko irytującym stylem. Nie można jednak zaprzeczyć, że jest piękny, innowacyjny i niezwykły. Fabuła jest dopracowana w szczegółach, bohaterowie: od dobrych do fenomenalnych, no i sama wizja autora dotycząca dziejów Equestrii. Opowiadanie wyróżnia się wśród innych i pozostawia wrażenie, że przeczytało się coś wartościowego - choćby samo to zasługuje na nagrodę. Madeleine
  12. Przyznam nieskromnie, że również uważam ten przekład za udany (tłumaczenie tego kosztowało mnie tyle przekleństw, że nie może być inaczej ). Cieszę się bardzo, że ci się podoba. A co ty, Dolar, chcesz tak ostrzegać przed Podmieńcami? Czyżbyś miał w tym jakiś interes? Płacą ci za to? A może jesteś Minsterelem Śmierci? Działasz dla Podmień... chwila - Podmieńców? Dolar nie znosi tłumaczeń nazw własnych, prędzej napisałby Changelingów. A to znaczy... KIM JESTEŚ I CO ZROBIŁEŚ Z DOLAREM?! Nicz, pamiętaj, że przekład jest jak kobieta - wierny nie jest piękny, piękny nie jest wierny . Ale zgodzę się, że twoja wersja ostatniej linijki jest najprostsza i najlepsza. Wersja aTOMa daje jednak więcej możliwości, jeśli chodzi o rym. A dlaczego zaraz zakładasz, że Podmieńce nie chcą ostrzegać niewinnych kucyków przed ich działaniem? Przecież nie są to kierujące się wyłącznie instynktem wilki, tylko myślące istoty o jakimś tam systemie wartości. Może nie wszystkie są takie jak Krystyna? Może zdają sobie sprawę z faktu, że to, co robią, jest złe? Dlatego właśnie wysyłają ostrzeżenia, ale ponieważ wiedzą, że jeśli nikogo nie złapią, umrą z głodu, są one zbyt enigmatyczne, by ktokolwiek je zrozumiał. Madeleine
  13. SPOILERY. Tym, co mnie tu przygnało, nie był tym razem ani nick autora, ani tagi, ani tytuł, lecz… tłumaczenie piosenki zawarte w opowiadaniu. Na początek może powiem, że utwór, którym się inspirowałeś, jest świetny. Ma genialny, mroczny klimat i jeszcze ten ascetyczny podkład… Coś wspaniałego. Czy udało ci się oddać tę atmosferę w tekście? Trudne pytanie. Moim zdaniem nie do końca. Nie chcę powtarzać po moich przedmówcach – zgadzam się co do stylu, że jest niezły, ale nie twój najlepszy. W ogóle zafundowałeś czytelnikom niezły kontrast – wiem, że nie piszesz samych komedii, ale ja jestem leniem śmierdzącym i tylko z tego typu fików cię znam . Dlatego tematyka mnie… zaintrygowała. Zawsze znajdzie się w twoim tekście cytat, który muszę przytoczyć. Tym razem jest to: Śmierdzący żebrak zakłócający utopię… Jakie to wymowne. Postać żebraka podobała mi się niezmiernie. Jest po prostu fenomenalny. Ludzie boją się takich postaci – nie chcą mieć bohatera brzydkiego, cuchnącego i obleśnego. Nie chcą, by ich postać żyła w brudzie, by inni odwracali się od niej ze wstrętem. Rozumiem to i tym bardziej doceniam, że zdecydowałeś się jednak taką osobę w opowiadaniu umieścić. Fabuła jest prosta, ale dobra. Faktycznie udało ci się ją nieźle rozrysować na małej liczbie stron. Mnie, w przeciwieństwie do Albericha, ostatni fragment nie przypadł do gustu. Nie chodzi bynajmniej o jego „moc” lub „nie-moc”, bo nie mogę zaprzeczyć, że ma coś w sobie… Ale uczynienie postacią przewodnią maleńkiego dziecka nie było według mnie dobrym posunięciem. Gdyby dziecko było nieco starsze… Po prostu nie potrafiłam wczuć się w jego sytuację ze świadomością, że taki maluch jeszcze niewiele rozumie i te akapity pisane ręką dorosłego zwyczajnie do niego nie pasują. Ja to zrozumiałam tak, że Minsterele to tacy niechlubni wybrańcy changelingów, którzy mają za zadanie służyć im poprzez pomoc w zdobyciu pożywienia i pozbyciu się „resztek”, a jednocześnie pełnią funkcję, hmm, bardów? heroldów? – ostrzegając mieszkańców przed niebezpieczeństwem. Ponieważ jednak wybrańcy są zawsze „specyficzni”, nikt ich zapewnień nie bierze na poważnie, co pozwala changelingom żyć w dobrobycie i czystości sumienia. Nie wydaje ci się. To tłumaczenie jest kiepskie, Nicz. Przez niezastosowanie się do długości poszczególnych wersów i wstawianie z uporem maniaka wyrazów kilkusylabowych w miejsce, gdzie powinien być wyraz jednosylabowy, straciłeś całą magię pierwowzoru. Nie mówiąc już o tym, że ciężko to zaśpiewać. Podoba mi się za to ostatnia linijka, która ani w wersji Dolara, ani w wersji Albericha nie jest taka mocna. Niestety, tłumaczenie piosenek to zajęcie niewdzięczne i przynoszące same zgryzoty, bo nawet najmniejszy błąd ci wytkną, a jak zrobisz świetnie, to nikt nie zauważy . Generalnie opowiadanie jest warte polecenia, a fakt, że jest zainspirowanie utworem i to takim ładnym – godne uznania. Madeleine
  14. Przeczytałeś trzy rozdziały i śmiesz mianować się Winkelriedem? A co ja mam powiedzieć, jak przeczytałam całość? (No dobra, nie jestem Winkelriedem. Podczas lektury rechotałam jak żaba w stawie. Ponieważ opowiadanie w żadnym wypadku nie jest komedią, powyższy fakt powinien mocno zaniepokoić autora.) Na początek: To może tak: – niemożność wstawienia polskich znaków ze względów natury technicznej nie zwalnia z obowiązku ich używania w tekście literackim; – publikowanie opowiadania w takim stanie oznacza całkowity brak szacunku dla czytelnika; – powtarzanie, że błędy są, ale każdy je robi, jest zamiataniem problemu pod dywan; – wmawianie komukolwiek, że ten fanfik miał trzech korektorów, to jakaś farsa; – utrzymywanie, że w dalszych rozdziałach jest pod tym względem lepiej, to istny kabaret. Moje ulubione błędy to: isz (iż), jag (jak), pegazób (pegazów), uzulpatorka (uzurpatorka). I ty mi mówisz, że tekst ktoś przejrzał i poprawił, tak? Mów dalej. Lubię bajki. Poza tym: To chyba o czymś świadczy, nie uważasz? Przejdźmy jednak do części zasadniczej. Błędy to nie jedyna wada tego fika. Ba! Podczas czytania całkowicie tracą na znaczeniu, gdyż głównym grzechem owego dzieła jest poziom, jaki reprezentuje. A właściwie brak poziomu. Zacznijmy od fabuły. Dla porządku powinnam schować poniższy fragment w spoiler, ale i tak nikt nie zrozumie z tego ani słowa. A więc: w Polsce umiera chłopak, który trafia do Equestrii pod postacią czarnego pegaza o imieniu Fire Sky. Główny bohater rozwala AJ stodołę, co powoduje, że ta się w nim bez pamięci zakochuje. On jednak woli Derpy i w kilka dni robi Sonic Rainboom. Twilight go nie lubi, ale księżniczka Celestia mówi, ż jest bardzo dzielny, więc wysyła go na misję ratowania świata do przeszłości, leci z nim Shadow Storm, brat Rainbow Dash, który chodzi z Twilight Sparkle, kocha Fluttershy i bzyka się z panienką poznaną podczas misji. Fire Sky i Shadow Storm zbierają drużynę, po drodze jest jakieś wtrącenie do lochu i uratowanie życia księżniczce państwa, przyplątuje się mała Celestia, którą opiekuje się Derpy, o której nikt nie wie, skąd się wzięła, a w ostatnim rozdziale okazuje się, że po prostu zabrała się z nimi cholera wie po co, a właściwie nie cholera wie, bo Derpy jest Elementem Harmonii, który pomaga pokonać złą Zmorę, która wprowadziła wieczną noc i była pasożytem w ciele żony Star Swirla, matki Discorda, która zmarła z powodu klątwy rzuconej przez męża w odwecie za robienie bachorów na boku. Następnie jest wojna z pegazami, bo Komandor Hurricane był niemiły dla Terry, matki Celestii, Luny i Nyry, która nie jest jej córką, tylko siostrzenicą, bo bliźniaczka Terry oddała jej młodą na wychowanie, a sama zginęła, ratując krainę w wojnie, ale nie tej z pegazami, tylko innego, bo tej z pegazami koniec końców nie było, gdyż Elementy Harmonii wzbiły się w powietrze i zrobiły tęczę i jakoś tak nie wypadało. Fire Sky i Derpy wracają do Equestrii, a Shadow zostaje z tą, co ją bzykał, bo tak naprawdę to ją kocha, a nie Twilight czy Flutteshy. Applejack jest zła, że Fire Sky woli zezowate, a potem okazuje się, że Twilight Sparkle zastąpiła jej „uzulpatorka”, a prawdziwa Twilight, niczym żubr, występowała w tym czasie w puszczy i to nie ona była niemiła dla Fire Skya, ale udaje, że to ona, a potem Celestia zabija Celestię i bliżej niezidentyfikowaną Atlantis oraz pęta Lunę jak prosiaka na rożen i wszystko się dobrze kończy. Tak w dużym skrócie. (Mogłam czegoś nie załapać. Tyle się tu dzieje!) Przejdźmy do postaci, bo jest to element, na który zawsze zwracam uwagę. Zacznijmy od Fire Skya, (chyba) głównego bohatera. Pamiętam, jak kiedyś marudziłam Dolarowi, że jakieś jego postaci zachowują się w sposób przesadzony, a postać Hoffmana nazwałam Mary Sue. Czytając perypetie Fire Skya zastanawiałam się, co ja miałam w głowie, czepiając się tamtych cudownych bohaterów. Fire Sky jest idealny w każdym calu. Rasowo pegaz, prywatnie martwy człowiek – tajemniczy, o intrygującym wyglądzie (ta czarna sierść! ta ognista grzywa!), bez zobowiązań. Lecą na niego klacze, a ta najbardziej zrównoważona w mieście traci dla niego zmysły w ciągu chwili, jaką zajmuje mu zrujnowanie jej dobytku. Okazuje się, że jest kimś w rodzaju supebohatera i musi ratować Equestrię – dlaczego właśnie on, nie dowiemy się nigdy. I absolutna perełka: A ja na egzaminie pod wpływem emocji wypierdzieliłam się na progu. Dwa razy – przy wchodzeniu i wychodzeniu z gabinetu. Liczy się? Jestem już tak zajebista jak Fire Sky? Applejack. To, co jej zrobiłeś, zasługuje na pręgierz. Ona nie jest tu nawet „wsiowym głupkiem”. Uczyniłeś ją czymś znacznie gorszym. Uczyniłeś ją DEBILKĄ. I właśnie dlatego w twoim opowiadaniu zakochuje się w ogierze, który wziął się z tyłka i na dodatek dosłownie spadł z nieba. Widząc pegaza w swojej stodole, nie zastanawia się, kim on u diabła jest albo, chociażby, jak mu pomóc, bo wygląda, jakby przy upadku się poranił. Nie – ona zaczyna snuć plany odnośnie jej i przybysza wspólnej przyszłości. Dlaczego? Gdyż Applebloom stwierdziła, że siostrzyczka powinna znaleźć sobie męskie ramię, bo zostanie starą panną. Cieszę się, że zrezygnowałeś z obyczajówki na rzecz „mrocznej” opowieści z „epickimi” przygodami, bo w przeciwnym razie AJ byłoby prawdopodobnie więcej i skrzywdziłbyś ją jeszcze bardziej. Po drodze przewija się jeszcze pięć milionów innych postaci (w tym Celestia, która wcale nie zachowuje się jak Celestia, Twilight, która z Twilight nie ma nic wspólnego, oraz Shadow Storm, którego nie ogarniam), a wszystkie płaskie jak kartka papieru i tak do siebie podobne, że nie pamiętam ani jednego imienia. Pomysł jest sztampowy do bólu. Najpierw człowiek trafia do Equestrii i staje się „najdzielniejszym pegazem pod słońcem”, potem wyrusza w przeszłość, ratuje historię królestwa, zapobiega wojnie i na dodatek okazuje się, że jest reprezentantem któregoś Klejnotu Harmonii. Następuje starcie z Wielkim Złem, które jest kalką przegnania Nightmare Moon. Akcja, jak zauważyło kilka osób, jest tak szybka, że niewiele można zrozumieć (najbardziej podobało mi się porównanie Sapera: „Zapierdziela szybciej niż Wehrmacht we Francji”, cóż za liryzm!). Nie mówiąc już o tym „szatkowaniu” – co rusz kto inny jest narratorem, z perspektywy innej osoby toczą się wydarzenia. Mój ulubiony zabieg literacki zwaliłeś do tego stopnia, że nawet za to nie mogę cię pochwalić. Cały fanfik to zlepek niewiele wnoszących scen podziurawionych lukami w logice. Zaburzona jest płynność akcji, miejsca zmieniają się jak w kalejdoskopie, ale tym, co mnie zwaliło z nóg, jest ogrom wszystkiego. Jeśli będę miała kiedyś dziecko i to dziecko zapyta, czym jest „chaos informacyjny”, wówczas – przysięgam na wszystkie świętości! – wyszukam mu to opowiadanie i zostawię z poleceniem zrozumienia tego, co przeczyta. Założę się, że więcej tego typu pytań nie będzie. Z innych irytujących rzeczy: 1) Postaci z zamierzchłych czasów mówią współczesnym kolokwialnym językiem (nawet władcy!). Serio? 2) Zagadka dla wielbicieli paradoksów: Dorosła Celestia wysyła Fire Skya w przeszłość, żeby ocalił jej młodszą wersję. Jakim cudem do tego doszło, skoro młoda Celestia musiała się uratować sama, by dorosnąć i móc wysłać Skya na pomoc? A jeżeli mała Celestia nie mogła zostać ocalona przez nikogo poza Skyem, to skąd wyżej wymieniony wziął się w przeszłości zanim wysłała go tam księżniczka, co byłoby konieczne, bo w przeciwnym wypadku Celestia zginęłaby w dzieciństwie i nigdy nie dorosła, żeby móc wysłać pegaza na ratunek, a gdyby go nie wysłała i tak dalej, i tak dalej. Przykład numer 2: Shadow dowiedział się na lekcji historii, że Elementy ukryte są w twierdzy Pam Demonium i tam właśnie prowadzi resztę, ale gdyby Shadowa nie było i nie znaleźliby Elementów, kronikarz nie mógłby zapisać, gdzie zostały znalezione i Shadow nie mógłby usłyszeć tego na historii. 3) W komentarzu pod fikiem „Wszystkie drogi prowadzą do Equestrii” Alberich napisał: Ja to samo mogę powiedzieć o „Rise of Equestria”, tylko tutaj zamiast kolorów są złote zbroje. Mogłabym w sumie rzucić jakąś uwagę na ten temat, ale na tym forum ekspertem ds. złotych zbroi jest Verlax. 4) Wprowadzenie naraz tysiąca barw kolejnych postaci (o, no proszę, jaki ładny akcent do „Wszystkich dróg…”), przez co czytelnik nie pamięta wyglądu choćby jednego bohatera. 5) „Poszukiwania” Elementów Harmonii, poziom – żałość. 6) Królowa Terra śpiąca na… wersalce (!!!). 7) Na pewno. Zwłaszcza że to totalny random, o którym nikt nic nie wie I DLACZEGO ONI WSZYSCY POKŁADAJĄ W NIM NADZIEJE NIEOGAR-NIEOGAR-NIEOGAR. 8) Shadow Storm rozpowiadający każdemu, kto mu się pod pęcinę nawinie, że jest przybyszem z przyszłości. Najlepsze jest to, że sprawia wrażenie szczerze zdziwionego, iż kucyki mu nie wierzą. 9) Jedna z bohaterek przypatruje się Shadowowi WYŁUPIONYMI OCZAMI (wyłupiastymi, wyłupiastymi, wyłupiastymi, do cholery!). 10) No to chyba ma dwie paszcze – jedną do wrzasków, drugą do taszczenia pochodni. 11) Derpy wzięta znikąd. No właśnie, czy to ważne? Wyruszyłam za tobą w samobójczą misję, zostawiwszy małe dzieci same w Equestrii z zapewnieniem, że postaram się wrócić w jednym kawałku. Generalnie zachowuję się w tym opowiadaniu jak idiotka, ale czy to ważne? Swoją drogą, ciekawe, co by zrobili, gdyby Derpy nie włączył się instynkt szukania feromonów, bo tak się składa, że ona jest jednym z Elementów Harmonii. 12) Bohaterowie ronią „gęste łzy”. 13) Wszyscy sobie „myszkują” i „kotkują”. 14) Na to, że postać coś boli, wskazuje… smutny wzrok. „Chyba złamałem nogę. O, kość sterczy. Ach, jak mi smutno!” 15) TEN fragment: 16) Cały rozdział 17, który – począwszy od sceny w Królewskim Pałacu, skończywszy na rozmowie Rainbow z cudownie ocaloną z puszczy Twilight – to wyższy poziom absurdu. Aż przytoczę ten dialog, bo to jest po prostu coś pięknego: Nie zacytuję, co powiedziałam po przeczytaniu, bo były to wyrażenia wielce nieparlamentarne. 17) No i na koniec (last but not least) absolutny majstersztyk: prawdziwa Twilight wraca do Ponyville i pyta mieszkańców, czy może pozostać w miasteczku po tym, jak jej kopia była niemiła dla Skya (!!!). Już się nastawiałam na jakiś samosąd („Kto chce krwi Twilight, niech pierwszy rzuci kamień…” A nie, to chyba jakoś inaczej szło), ale niestety kucyki zgodziły się przyjąć Twi z powrotem na łono społeczeństwa. Żeby komentarz był kompletny, wypadałoby opisać również dobre strony fika. Dobre strony… Dobre strony… Znajdę te dobre strony, choćbym je miała spod ziemi wykopać! Podobało mi się na przykład, że jedna z bohaterek jest w ciąży. Fajne urozmaicenie. Podobała mi się także klątwa Star Swirla, którą rzucił na swoją puszczalską żonkę. Urodzisz dziecko tak szkaradne, że tylko matka będzie w stanie je pokochać? Świetne. A potem rodzi się Discord. Genialne. Ale wykonanie do bani. (Nie wspominając, że Discord, jak i trzy czwarte pozostałych postaci, był tam potrzebny jak słoń w składzie porcelany.) Wreszcie – podobało mi się zrobienie z Shadowa tego całego Dablju Dablju. (Co nie zmienia faktu, że wypowiedź z ostatniego rozdziału: również jest paradoksem czasowym. No, przy odrobinie dobrej woli można te wszystkie nieścisłości uznać za intrygujące, bo przecież podróże w czasie zawsze generowałyby paradoksy, a poza tym mamy coś podobnego w kanonie.) Podsumowując: to opowiadanie jest tak dramatycznie złe, że nie pomoże mu żadna korekta. Poprawić jakość mogłoby jedynie napisanie tego od nowa. Z inną fabułą, innymi bohaterami i innym stylem. Pozdrawiam, Madeleine
  15. Ależ ja wiem, jaki jest sens tego zdania . Po prostu nie spodobała mi się jego budowa. To wszystko. (A rozdział szósty nie jest wcale zły w sensie zły, bo sam przekaz jest tak samo dobry jak poprzednio. Trochę mi się go gorzej czytało, bo miałam wrażenie, że przeciągasz albo nie bardzo wiesz, co napisać.) Epilog fajny, jak i reszta . Utkwiło mi w pamięci ostatnie mocne zdanie. No i cieszę się, że postacią zamykającą serię jest Twilight. Pasuje to do niej. (Ale i tak mój ulubiony rozdział to "Festiwal Szaleństwa". Świetne, mroczne, niepokojące! Wyobrażam sobie, że podczas pisania na twej twarzy gościł uśmiech psychopaty czającego się na następną ofiarę .) Ha, faktycznie . Problem sequeli jest taki, że prawie zawsze są gorsze od części pierwszej. Horrorów oglądam bardzo mało (nie lubię, jak coś mi nagle wyskakuje z rykiem, a ten beznadziejnie ograny chwyt jest stosowany dość często), ale to się sprawdza również w stosunku do innych gatunków. Aż mi mignęło w pamięci: "Kac Vegas". Część pierwsza i druga to jak szczyt Mount Everest i dno Rowu Mariańskiego.
  16. Dlaczego? Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, że apostrofa tam być nie powinno. Brak odmiany jest stosowany częściej w przypadku istot płci żeńskiej, chociaż i w stosunku do samczyków wyjątki się zdarzają. Nazwiska zakończone w piśmie na spółgłoskę wymawianą, np. Auber, Bush, Eisenhower, Eliot, Pasteur otrzymują końcówki polskie bez apostrofu. (Generalnie, jeśli chodzi o apostrof, to zasady jego stosowania są mocno skomplikowane. Dla mnie jedyne rozsądne wyjście, by nauczyć się tego w zadowalającym stopniu, polega na czytaniu tekstów z bohaterami o obcych imionach i nazwiskach w ilościach hurtowych. Po pewnym czasie poprawny sposób zapisu wchodzi w krew i procent „zgadnięć” dobija do setki. Chociaż muszę przyznać, że odmiana nazwisk francuskich to jakaś farsa. Wszystko rozchodzi się o wymawialność lub niewymawialność ostatniej głoski. Pewnie byłoby łatwiej, gdybym wiedziała, jak to dziadostwo czytać.) W zagadnieniach obowiązkowych, sekcji: interpunkcja. Nie widzę powodu, dla którego przecinek miałby znaleźć się po „w pewnym momencie” oraz po „powolnym krokiem”. Nie są to przecież wtrącenia. Żeby to zobrazować, można skrócić te zdania do minimum albo przestawić szyk: Wiatr w pewnym momencie otworzył drzwi. Szła w stronę pegaza. Strategia „przecinek w przerwie na oddech” jest bardzo przydatna, ale mocno zawodna. Poloniści przed nią przestrzegają. (Z drugiej strony, całe życie tak robiłam. To chyba kwestia wprawy.) Można by tę sekcję rozbudować o zagadnienia problemowe, czyli kładzenie do głowy, żeby nie rozdzielać przecinkiem „mimo że” albo „tak jakby” (z samego wyglądu to jakaś makabra), a także wyjaśnić, kiedy stawiamy przecinek przed „niż” lub „czy”, a kiedy nie. (Sama niezbyt to ogarniam.) W sekcji: dialogi. Przed „zbliżając się” powinien być przecinek. W ogóle kwestia przecinków przed imiesłowami też mogłaby zostać przybliżona. Ludzie często nie odróżniają imiesłowów przymiotnikowych od przysłówkowych, a nawet jeśli odróżniają, to nie wiedzą, gdzie powinni stawiać przecinek, nieświadomi, że w przypadku imiesłowów przymiotnikowych znak może być, ale nie musi. (Nie mówiąc już o tak genialnym, że aż legendarnym „Idąc ulicą, padał deszcz”. A wystarczy odwrócić szyk i natychmiast ujrzymy głupotę tego zdania w pełnej krasie.) Przecinek po „hej”. Co do dialogów, to ja mam jeszcze pytanie, jak ty widzisz następującą rzecz: jest sobie postać, która opowiada historię. Historia jest długa i bohater opowiada ją jednym ciągiem, bez didaskaliów, żeby nie przedłużać. Historia jest podzielona na akapity… i właśnie, jak twoim zdaniem powinno się te akapity zapisać? Żeby to zobrazować, posłużę się fragmentem „Save me” bestera, bo tam coś takiego dostrzegłam. Spotkałam się też z zapisem bez myślników. Nie wiem, która wersja jest lepsza, ale każda ma wady – powyższa sprawia wrażenie, że mówią dwie osoby, a druga natomiast, że wypowiedź zakończyła się. No i potem narracja się zlewa z wypowiedzią. W książkach chyba częściej spotykałam się z wersją bez kresek. Sekcja: dialogi. Przecinek przed „dosłownie”. Tutaj dodam, że jąkanie się można zapisać na dwa sposoby: powyższy oraz z dywizami. – N-nie krzywdź mnie, p-p-proszę! – Każdy kiedyś umrze. – Ale my jesteśmy przy-przyjaciółkami… Oczywiście kropki dają wrażenie „zacinania się”, kreski natomiast – bardziej jąkania się z powodów medycznych lub warunków klimatycznych (szczękanie zębami). Odstępy między akapitami są koniecznością, jeśli czyta się na ekranie komputera. Problem polega na tym, że stawianie dodatkowych Enterów za każdym razem jest wkurzające (szczególnie, jeśli chce się zmienić formatowanie czy coś…). Zresztą, każdy program edytorski oferuje ustawienia interlinii (często stosowana w drukowanych książkach, przydatna, dobrze się to czyta) i odstępów. Schody zaczynają się wówczas, gdy mamy kilkanaście akapitów jednowersowych, bo, na przykład, postacie się przekrzykują, i wówczas te odstępy sprawiają wrażenie gigantycznych… Ale już nie popadajmy w przesadę. Ważne, żeby było klarownie i zrozumiale . Bardzo fajny poradnik, chociaż liczyłam na jego większe rozbudowanie w kwestiach podstawowych. A strona jest piękna, a nie brzydka! O wiele praktyczniejsza niż Google Docs. Madeleine PS. Z doświadczenia wiem, że osoby naprawdę mające dyslekcję zazwyczaj radzą sobie z pisownią o wiele lepiej niż przeciętni pisaczo-czytacze. Powód? Po prostu – ślęczą w słownikach . PPS. Jak według ciebie pisze się post scriptum? Kropki po każdej literze, tylko po ostatniej czy w ogóle bez kropek?
  17. SPOILERY. O, zakończenie „Ponybiusa”! Miło. Tak mnie naszła refleksja, czy w kontekście samej definicji creepypasty, która powinna wgniatać w fotel między innymi ze względu na swoje małe rozmiary, następna część w ogóle była potrzebna. Z drugiej strony, nieraz zdarzyło mi się czytać creepypasty o objętości epopei i bynajmniej nie traciły od tego „mocy”. Cieszę się bardzo, że zdecydowałeś się napisać kontynuację, bo była to po prostu przyjemna lektura. Ciężko stwierdzić, czy lepsze jest pierwsze opowiadanie czy kontynuacja. Pierwsze pozostawiało niedosyt (w końcu praca konkursowa), w kontynuacji natomiast pojawiły się rozdziały gorsze od innych. Ale do tego dojdę później. Podobało mi się rozwinięcie wątków z „Ponybiusa”. Najpierw Apple Bloom i jej koszmary, potem Sweetie i amnezja… Super jest to, że każda postać otrzymała swój indywidualny rodzaj szaleństwa. W początkowych rozdziałach widać to wyraźnie na młodzieży – AB szuka oparcia w siostrze, co podkreśla ich głębokie relacje, SB natomiast wypiera Rarity ze świadomości, boi się jej, kierunkuje na nią swój strach. Bardzo ładnie się to wpisuje w kanon (w fandom w sumie też, bo Rare bardzo często jest pokazywana w fikach gore jako psychopatka znęcająca się nad bliskimi, w tym siostrą… Nie mówiąc nawet o Lil’ Miss Rarity, którą uwielbiam). Aha, i w pełni rozumiem motywację Cahan, że zaproponowała tę Rarity do Oskarów. Rzeczywiście jest bardzo dobrze oddana, chociaż dla mnie faworytką jest Pinkie Tak, Pinkie zdecydowanie zasługuje na uwagę – rozdział jej poświęcony to istny geniusz. Najmroczniejszy ze wszystkich i bardzo mocny. Piekielne wesołe miasteczko i dosłowna rzeź niewiniątek – wspaniałe i niesamowicie schizowe, nawet jak na Pinkie. Podobały mi się części z nią tak w rozdziale czwartym, jak i szóstym, gdzie za fajny pomysł uważam wykorzystanie Lyry (martwa Bon Bon na wózku inwalidzkim – wow). Wreszcie dzieła dopełniają fantastyczna Fluttershy, która z rozpaczy zaczyna robić krzywdę samej sobie, oraz Twilight, jak zawsze dociekliwa i jak zawsze niezbyt dobrze na tym wychodząca. Kiedy w samej końcówce Twi uświadamia sobie, że czerpałaby przyjemność ze strachu i bólu przyjaciółek, znów stanęły mi przed oczami te wszystkie kiepskie gore z naszym kochanym „lawendowym jednorożcem” w roli głównej. Różnica między „Ponybiusem” a kiepskimi gore jest taka, że kiepskie gore są kiepskie, a „Ponybius” – wprost przeciwnie. Ostatni rozdział podszedł mi zdecydowanie najmniej. Podobały mi się wydarzenia i zakończenie sprawiające wrażenie urwanego (nie dowiadujemy się, co spotkało AJ, tajemnicą pozostaje również nagłe przeniesienie RD oraz postępująca depresja Fluttershy; cieszę się strasznie, że postanowiłeś zachować coś z oryginalnej konwencji creepypasty i pozostawić niedopowiedzenia – mówię tu nie tylko o ostatecznym rozwiązaniu, ale też zagadkowych „facetach w czerni”, którzy byli obecni w pierwotnej historii), ale wykonanie – wybacz, że to powiem – woła o pomstę do nieba. Źle mi się to czytało i aż nie mogłam uwierzyć, że to twoją ręką pisane. W końcu twoje utwory są zwykle dopieszczone do granic możliwości. W oczy rzuciła mi się ogromna liczba niepotrzebnych zaimków oraz nie tak wysoka jakość opisów jak w poprzednich częściach. W ogóle ostatni rozdział wydał mi się niepotrzebnie przeciągnięty, tak samo jak niektóre zdania. Wyszukałam kilka przykładów, które obrazują, co mam na myśli: Druga część zdania totalnie niepotrzebna. Czułam się tak, jakbym dwa razy czytała to samo. No i zdanie jest za długie. (Potrafię pisać zdania złożone bardzo wielokrotnie, więc jak nawet dla mnie jest toto za długie, to jest źle.) To już jest wyższy poziom absurdu. To zdanie jest okropne, Hoffman. Jakby je dziecko pisało. Albo początkujący pisarz, bo oni mają tendencję do rozszerzania akapitów za wszelką cenę, dodając masę niepotrzebnych informacji. Po diabła ta obszerna charakterystyka? Część pierwsza „Ponybiusa” jeszcze miała w sobie coś ze sprawozdania, ale tutaj chyba trochę się gubisz. Niby dalej jest przewaga opisów, ale jednak chcesz wcisnąć w to dużo emocji i przeginasz. Przede wszystkim, podzieliłabym to zdanie na minimum dwie części i wywaliła fragmenty bzdurne, czyli o tym powodzeniu u płci przeciwnej. A jak się chce więcej dynamiki, to wiadomo co: „Policzek różowej klaczy spuchł, a jej źrenice rozszerzyły się ku uciesze Lyry. Na co dzień urocza sąsiadka nagle stała się bezduszną sadystką, której sam widok wzbudzał odrazę.” Ale to opowiadanie raczej od początku nie szło w tym kierunku. Rozśmieszył mnie ten fragment o „przykładaniu twardego kopytka”… haha, wybacz. Bogowie, jestem okropna. Zważywszy na poziom reszty tekstu, finalne fragmenty sprawiają niechlubne wrażenie, jakbyś albo ich po przeczytaniu nie przejrzał, albo za wszelką cenę chciał skończyć to opowiadanie. Generalnie jednak „Ponybius” to wciąż jedna z najlepszych creepypast, które czytałam, a jako gore nie ma sobie równych dzięki przemyślanej, wciągającej fabule. Madeleine PS. Zostawiamy sobie furteczkę do kontynuacji, hę? Dla mnie ta historia jest kompletna (mimo niewyjaśnienia wszystkich kwestii), ale wiedz, że niezależnie od liczby sequeli, przeczytam wszystkie i na pewno każdy będzie przynajmniej satysfakcjonujący .
  18. Ach, jakże ja byłam obrażona na to opowiadanie! Nawet sobie nie wyobrażasz. Widziałam tag Human i stale powiększającą się liczbę pochlebnych komentarzy i od razu zapalała mi się lampka z napisem: „Trzymać się z daleka”. Jak sam zaznaczyłeś, ten tag wielu osobom nie kojarzy się dobrze. Ponadto wszyscy wiemy, jak to jest ze zbyt wychwalanym czymkolwiek… Z drugiej strony, widziałam nick autora i wiedziałam, że to nie może być tak złe, jak się zapowiada. A więc, toczyłam ze sobą wewnętrzną walkę – czytać czy nie czytać? Trudno powiedzieć, czy ją wygrałam czy przegrałam – pewne jest natomiast, że zapoznałam się z fanfikiem. Może nie jest to najlepsza opowieść świata, ale bynajmniej nie żałuję czasu, jaki jej poświęciłam. To chyba wszystkie przemyślenia, jakie mi się dotychczas nasunęły. Opowiadanie pozytywnie mnie zaskoczyło, bo spodziewałam się czegoś gorszego. Kolejne części przeczytałam z przyjemnością, gdyż tekst jest nie tylko interesujący, ale też bardzo dobrze napisany (mała liczba błędów ma w tym swój udział). Pozdrawiam ciepło, Madeleine
  19. Nie dziwię się, że tak chwalisz ten fanfik. Kim trzeba być, żeby wpaść na coś tak oczywistego, a jednocześnie niemożliwego do wymyślenia? Geniuszem? Szaleńcem? A może jednym i drugim? Naprawdę, ludzka inwencja nie przestanie mnie zaskakiwać. Komentarz będzie krótki, bo o tłumaczeniu mogę powiedzieć tylko tyle, że gdybym nie wiedziała, nie zauważyłabym, że jest to tłumaczenie. Udało ci się oddać ten niebywały, liryczny klimat. Liryczny, heh… Nawet słowotwórczo to do Lyry pasuje. (Swoją drogą, taka Lyra, Lyra-poeta, Lyra otwierająca muzyką serca, podoba mi się w takim samym stopniu, co Lyra-wariatka w każdym kącie tropiąca ślady ludzi.) To opowiadanie ma w sobie coś takiego, że zachęca do czytania, a wszystkie fragmenty „filozoficzno-poetyckie” – o muzyce, świecie, snach – są piękne i o ile gdzie indziej sprawiałyby wrażenie zbędnych patetycznych zapychaczy, to tutaj dodają onirycznego charakteru. Cała ta sytuacja jest jak z koszmaru. Gorsze byłoby chyba tylko zapętlenie się czasu jak w „Dniu Świstaka”. Zresztą, nie wiem. Dobrze, że te wszystkie niedorzeczne, przerażające, nadprzyrodzone rzeczy się nie zdarzają, bo gdyby się zdarzały, przysięgam na wszelkie świętości, z moim szczęściem przytrafiłyby się właśnie mnie. Naraz. W każdym razie – pozwól, że posłużę się twoim powiedzeniem – wciąga toto jak bagno. Rozmowa w bibliotece to po prostu majstersztyk. W ogóle wszystkie wydarzenia z tego rozdziału, ale ta rozmowa… Dopiero ona prawdziwie uświadamia położenie Lyry i przepełnia grozą. Aż się zimno robi, jak się to czyta. Horror skryty w obyczajowej historii. Zgadzam się z wcześniejszymi opiniami, że rozdział drugi jest gorszy niż pierwszy. Za szybko trochę i nie tak interesująco. Ale jest to pewnie spowodowane powolnym wychodzeniem z pierwszego szoku wywołanego wspaniałym pomysłem . Pewnie umarłabym, gdybym nie wiedziała, jak to się skończy – na szczęście wiem i mogę spokojnie czekać na kolejne przetłumaczone rozdziały, choćby to miało trwać dekady. Madeleine PS. Skąd, u diabła, tag Random?
  20. Mam prostszy sposób. Czytasz i komentujesz to, co chcesz, a jak nie chcesz, to nie czytasz i nie komentujesz. Prawda, że łatwe? Nie wpadłabym na to, ale w sumie całkiem do Tłaj pasuje. Cóż, jak już zapewne zauważyłeś po moich komentarzach, miewam problemy ze słowotokiem i widać to też w tekstach (bo z tym "pierwszym opowiadaniem" to była bezczelna ściema; sumienie by mnie zjadło, jakbym się nie przyznała). Ale dzięki, że mi powiedziałeś. Na przyszłość postaram się trochę bardziej konkretnie. (Taaak, chciałam za wszelką cenę wyolbrzymić uczucia Twi względem potwornego zadania. Trochę przegięłam.) Tutaj bym się nie zgodziła, bo jestem niemal pewna, że w wielu książkach spotkałam się z tym sformułowaniem, ale ponieważ nie umiem podać ani jednego tytułu, nie będę się kłócić. Wiem jednak, że osobiście często mówię, iż "odtwarzam wspomnienia", a to słowo odnosi się przecież do filmu. Poza tym istnieje idiom "urwał mi się film". Według mnie "wspomnienia" i "film" dobrze ze sobą współpracują w jednym zdaniu. Dziękuję za komentarz i za pochwalenie postaci - przyznam, że był to element, na którym zależało mi najbardziej i naprawdę się cieszę, że już któraś osoba z rzędu uznała je za dobre. Może opowiadanie nie jest specjalnie wybitne, ale i tak jestem z niego zadowolona. Pozdrawiam ciepło, Madeleine
  21. Nie rób ze mnie takiego eksperta, bo się kiedyś srogo przejedziesz, ja ciem to mówiem . Ha, ciebie też? Ciągle nie mam pojęcia, jak Alberich zamierza to napisać, ale niech chłopak próbuje - w końcu jest Alberichem . A więc, Alb - kończ, waść, czekania oszczędź.
  22. Komentuję tylko dlatego, że jedno zdanie doprowadziło mnie do istnej głupawki: Nieszczęsne "frota" skojarzyły mi się oczywiście z "frotte" i w ten sposób uzyskałam wizję Celestii obserwującej sprzątaczkę popylającą po Sali Tronowej z mopem. A tak w ogóle publikowanie naraz jednej trzeciej strony tekstu powinno być zakazane, jeżeli owym tekstem nie jest drabble albo Irwinowa miniatura. No, jakby Celka w ten sposób podchodziła do sprawy, to jej królewski zad zepchnięto by z równie królewskiego stołka, zanim zdążyłaby rzucić kucharzowi: "Daj mi więcej ciasta czekoladowego, kmiocie". EDIT. Madzia bawi się w rachmistrza, czyli: prolog zawiera dwadzieścia (słownie: dwadzieścia) zdań. Już lewe zwolnienia z WF-u, które pisałam sobie w gimnazjum... znaczy, które pisali mi RODZICE, bywały dłuższe.
  23. KOMENTARZ ZAWIERA SPOILERY. Rzadko mam taki problem z oceną opowiadania. Z jednej strony uważam to dzieło za naprawdę godne uwagi, z drugiej jednak po Alberichu, który bezczelnie przyzwyczaił czytelników do poziomu sięgającego najwyższych szczytów Ziemi, spodziewałam się czegoś znacznie, znaaacznie lepszego. I znów – z jednej strony rozumiem ograniczenie (DOLAR, LIMITY SŁÓW TO ZŁO) i dociera do mnie, że miała to być praca konkursowa, z drugiej zaś – mam wrażenie, że dało się z tego wycisnąć więcej. Zacznijmy od rzeczy dobrych, począwszy od fajnych, na fenomenalnych kończąc. 1. Pomysł. Jakżeby inaczej – Alb bez pomysłu na świetną fabułę to nie Alb. Kraj tłamszony tyranią Celestii i Luny, grupa obywateli walcząca z zaistniałym porządkiem, a w samym centrum tego bajzlu ONA – Rarity. Co prawda historia opowiedziana jest oczami Abyssa, co dodatkowo podkreśla narracja pierwszoosobowa, ale mam przedziwne wrażenie, że główną bohaterką jest, wbrew pozorom, właśnie nasza jak zawsze oszałamiająca, pastelowa krawcowa. A skoro już na nią zszedł temat… 2. Postaci. Oj, tak. Kto jak kto, ale Ty masz dryg do tworzenia pełnokrwistych bohaterów. Czy idealnie odwzorowana postać kanoniczna, czy arcyciekawy OC-ek – zawsze porządnie i z sensem. Nawet tam, gdzie postaci robią rzeczy, które pozornie do nich nie pasują, ZAWSZE udaje Ci się zachować ich charakter. Za to pokochałam „Poszukiwaczy Ścieżek”, za to skłaniam teraz głowę przez „Białą Panią”. Wracając do Rarity – jest taka, jaka powinna być. Rola ślepo zapatrzonej w księżniczki agentki kontrwywiadu posyłającej najbliższe przyjaciółki na szafot za nieodpowiednie poglądy pasuje mi do niej idealnie. Do tego wszystkiego pozostawiłeś w niej to, co najpiękniejsze – styl, grację, ulotność, kobiecość, powab. Każdy wie, że to ona jest ta zła, ale jednak nie jest w stanie oprzeć się jej czarowi. Muszę powiedzieć, że przez cały (krótki) fanfik nie uwierzyłam w ani jedno słowo Rarity. Ani w to, że jest samotna i zagubiona, ani w to, że w głębi serca nienawidzi tego ustroju, ani nawet w jej miłość do Abyssa. Dobrze, źle się wyraziłam, bo przecież ona jest „przefiltrowana” przez historię ogiera i nie poznajemy jej prawdziwych myśli czy pobudek… O rany, wiesz, o co mi chodzi. Dla mnie jest to postać jednoznacznie negatywna, co jednak nie przeszkadza mi piać z zachwytu nad jej elegancją i wdziękiem. Abyss – narracja w pierwszej osobie pozwoliła dość dobrze go poznać. U niego akurat jestem w stanie uwierzyć we wszystko to, nad czym kręciłam głową u Rarity – myślę, że naprawdę ją kochał i dostrzegał w niej coś między boginią a stęsknioną za ciepłem męskich ramion wdową. Nie dziwię się nawet jego naiwności. Ot, zakochany i głupi. Dobrze wykreowana postać zawsze się obroni i to się odnosi do Abyssa. 3. Świat przedstawiony i klimat. Niewiele wiemy o fabularnej rzeczywistości poza tym, że w złym, nieszczęśliwym państwie rządzą siostry-tyranki, które karzą za niesubordynację. Nie odczułam jednak niedosytu tym skąpym obrazkiem – więcej nie jest nam w sumie potrzebne. Najważniejsze informacje dostaliśmy i to się liczy. Atmosferę zbudowałeś fenomenalną – znowu istotną rolę odegrał tu nienaganny styl. Wystarczy kilka akapitów, by czytelnik całkowicie wsiąkł w tekst i nie uronił ani słowa aż do ostatniej kropki. Scena, w której Rarity i Abyss decydują się na ucieczkę przepełnioną lękiem, bo „i tak są już martwi”, skojarzyła mi się z Policją Myśli z „Roku 1984”. Klimat „Białej Pani” i powieści Orwella wydał mi się miejscami podobny, co jest ogromnym komplementem, bo żadna inna lektura nie jest tak cudownie niepokojąca i trzymająca w napięciu. Z rzeczy średnich: 1. Zakończenie. Ten fik jest potwornie przewidywalny. Jedziesz takim schematem, że nawet mnie to zirytowało, a ja naprawdę nie mam nic przeciwko wtórności w sztuce. To było oczywiste, że ona go zdradzi. Każde jej słowo, każdy gest – wszystko to potwierdzało. Byłabym szczerze zdziwiona, gdyby skończyło się happy endem. Jestem w stanie zrozumieć i zamysł, i plan, i nawet to, że w ten sposób miało być bardziej emocjonalnie (jednym z tagów było Sad?)… ale nie. Nie, nie, nie. Pewnie spojrzałabym na to łaskawszym okiem, gdyby akcja rozwijała się wolniej. Ano właśnie. 2. Mało. Nie da się zaprzeczyć, że utwór jest krótki i choćby przez samą jego mikroskopijną objętość – mało Alberichowy. Brakowało mi się niespiesznego budowania wątków, brakowało dialogów, które u Ciebie wypadają nieziemsko… No, ujmując rzecz trywialnie – brakowało kilkunastu stron tekstu. Może udało Ci się stworzyć cudowną Rarity i pięknie odmalować fascynację Abyssa, może fik jest zamkniętą całością, ale wszystko dzieje się za szybko i przez to ta wyświechtana klisza, o której pisałam wcześniej, bije po oczach jak neon w nocy. Podsumowując: opowiadanie jest bardzo dobre (zapewne znalazłoby się na podium) i warto je przeczytać choćby dla samej (boskiej, cudownej, genialnej) kreacji postaci. Jeżeli komuś jakimś cudem uda się uniknąć dostrzeżenia nicku autora, poczuje się w pełni usatysfakcjonowany. Jeśli nie, może uznać, że ten konkretny twórca potrafi dać z siebie dużo, dużo więcej. Pozdrawiam, Madeleine
  24. To jest po prostu boskie. Ale i tak najlepsze jest to: Trafne, karykaturalne, lekko absurdalne... Napisałabym coś więcej, ale najpierw musiałabym się wyczołgać spod biurka . FANTASTYCZNE.
  25. Zostaw. Nawet jeśli fik nie zawiera scen erotycznych, to i tak jest dla nieco dojrzalszych czytelników. Ja to sobie tłumaczę w ten sposób, że jeśli wtrącenie mogłoby być odrębnym zdaniem, z definicji należy mu się wielka litera na początku. - Mogłaby się pani pospieszyć? - warknął chłopak do opieszałej sprzedawczyni. - Mogłaby się pani pospieszyć? - Chłopak stracił cierpliwość, zgrzytając zębami pod wpływem opieszałości sprzedawczyni. Decaded mógłby Ci to lepiej wytłumaczyć ^^. Moją opinię na temat "Rutyny" znasz. Mogę jedynie dodać to, co mi się nasunęło pod wpływem lektury drugiego dzieła - że opowiadanie jest wyjątkowo udane, ponieważ wyczerpało temat i nie ma się wrażenia, że czegoś brakuje. Widać to zresztą po maleńkiej liczbie słów i niewykorzystaniu limitu. Nie mogę tego samego powiedzieć o "Przebaczeniu". Pomysł dość oklepany i z pewnością nie dało się tego zawrzeć w tysiącu słów. Po prostu niewykonalne. Spodobało mi się przedstawienie Silver Spoon jako tej dobrej, ale cała sytuacja z Twist powinna być opisana dokładniej - to, jak ta pierwsza tej drugiej uprzykrzała życie. Czytelnik tak naprawdę nie wie, o co ten cały raban - i co z tego, że oglądał serial i może się domyślić? Mamy tylko wściekłość Twist i skruchę Silver. Trochę za mało. Z związku z osobistymi preferencjami:
×
×
  • Utwórz nowe...