Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1564
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    52

Wszystko napisane przez Sun

  1. Pamiętam ten konkurs. Miał bardzo wysoki poziom i zebrał wiele naprawdę fajnych fików. Ten nie jest wyjątkiem. I choć bierze on na warsztat dość popularny i nie raz opisywany temat, robi to całkiem dobrze. Nieśmiertelność, pełna bólu i wyrzeczeń. Smutne trwanie i obserwacja przemijającego świata. Mówiąc szczerze, chciałbym zobaczyć fik, który pokazuje to w pozytywnym świetle, ale to taka dygresja. Tak czy inaczej, tu mamy Celestię, która rozważa kilka swoich, życiowych decyzji. Miedzy innymi te o przyznaniu Twilight i Cadance skrzydeł (a co za tym idzie, zrobienia z nich księżniczek). Od razu się człowiek zastanawia, skąd takie przekonanie co do jednej i drugiej. Ale powoli, wraz z budową pozornie zwykłej fabuły, okraszonej przemyśleniami Celestii, dowiadujemy się, co sprawiło, że Księżniczka wątpi w swoje decyzje i dlaczego staje się bardziej zgorzkniała. Tak, z każdą stroną, czuć jak Celestia sama zapada się w tym, co nieopatrznie zesłała na nie. Najpierw widzimy wspomnienie o Twilight. Pojawia się dość szybko i jest proste. W zasadzie, nawet nie wymagało to alikornizacji twalota, ale dobrze, że ta nastała. Ona zwiększy ból postaci, która zmaga się ze śmiercią rodziców. I tu autor miał dość fajny pomysł, moim zdaniem, gdyż wysłał Twilight do Ceśki z prośbą by ich wskrzesiła. Ale ta odmawia, gdyż nie może. Choć czy aby napewno? Tak czy inaczej, zrozpaczona księżniczka przyjaźni wyruca swoje żale i zrywa kontakty z Celestią. Co jest konsekwentnie prowadzone w fiku. Bo raz, że widzimy, że to się stało dość dawno, dwa, że Celestia zatrudniła w pałacu Starlight i w jednej scenie otwarcie przyznała przed czytelnikiem, że to po to by wypełnić lukę po Twilight, a trzy Celestia w innej scenie zastanawia się nad zerwanym kontaktem, czy może nawet nie rozmysla by go przywrócić. Choć Tu akurat odniosłem wrażenie, że stwierdziła, że to Twilight powinna wyciagnąć kopyto na zgodę. To niepasujace do serialowej Celestii, ale do tej tu jak najbardziej. Kolejnym, ważnym punktem jest spotkanie z Flurry, która rządzi kryształowym, bo Cadance już nie jest zdolna. Mała alikorn przybywa i prosi o pomoc dla swojej matki, z którą jest coraz gorzej. I tu dostajemy piękny fragment klaczy rozbitej przez śmierć ukochanego męża. Takiej, która ma świadomość, że spędzi kilkaset, albo kilka tysięcy lat bez niego, zanim będzie mogła się z nim połączyć (o ile w ogóle będzie mogła).Zamyka się więc w iluzji, którą oszukuje sama siebie. A gdy zaś maski opadną, po bardzo bużliwej dyskusji, obrazujacej stan Cadance, księżniczka miłosci prosi o zabranie jej tytułu, skrzydeł i związanych z tym darów. To ma bardzo fajne i dobrze wymyślone konsekwencje, których nie zdradzę. Na końcu mamy zaś znacznie bardziej zgorzkniałą Celestie niż na początku. Co więcej, księżniczka brzmiała jakby chciała zrobić coś nieodwracalnego. I to bez patrzenia na swój kraj. Bardzo dobry pomysł i dobrze zrealizowany. Czuć ból władczyni. Ogólnie w tym fiku dzieje się więcej, ale nie chcę się o tym rozpisywać. Wspomnę za to o niezwykle ważnym elemencie, który udało się tu całkiem zgrabnie zrealizować. O warstwie emocjonalnej. Otóż autorowi udało się zawrzeć dość bólu, cierpienia i konfliktów egzystencjalnych, by fik smucił i skłaniał do pewnych przemyśleń (nawet mimo oklepanego kierunku). Jednocześnie nie ma tego tyle, by fik stał się cieżki, czy też przerysowany. Słowem, wypada to naturalnie. Zwłaszcza w połączeniu z prostym, odpowiednio nacechowanym językiem, który opisuje wydarenia wprost, a nie poprzez liczne metafory. Żeby nie było, nie uważam, ze jedna metoda jest lepsza od drugiej, bo Ewolucja gwiazdy typu słonecznego bardzo fajnie pokazała jak podejść do tematu stosując metafory. Po prostu w tym fiku, taki wybór działa i to działa dobrze. Pochwalę też ogólnie za postacie. Poza oczywiście Celestią, która zauważalnie różni się od kreacji serialowej (No ale tego wymagał konkurs), ale przy tym wypada dobrze, na uznanie zasługują też Twilight Cadance i... I z Luną mam pewien problem. Moim zdaniem jest jej za mało. Dzięki relacjom miedzy siostrami możnaby budować postać samej Celestii i jeszcze dobitniej pokazać jak sie zmieniła. Możnaby stworzyć nawet napiecia między siostrami. Ogólnie, Luna nie jest zła, ale po prostu jej za mało. Ponarzekać można też troszkę na formę. Ale też nie za bardzo. Błędów było naprawdę niewiele. Największy problem to przejścia między kolejnymi sekcjami . Miałem wrażenie, że nie są do końca płynne. Może to kwestia tematu, stylu, albo coś. Aczkolwiek to niewielka przeszkoda, która nie przeszkadza w czerpaniu radości z tego fika. Podsumowując, fajny, przyjemny i trochę smutnawy Oneshocik o nieśmiertelności. Może to nic wyjątkowego, ale z pewnością warto po to sięgnąć. Zwłaszcza jak ktoś lubi takie klimaty.
  2. Dawno temu, chyba w zeszłym roku, słyszałem ten fik w wykonaniu lektorskim Dolara. Był boski. Zanotowałem więc sobie, by go przeczytać. a gdy juz to nastąpiło, to pora podzielić się wrażeniami. Na początek powiem, że po raz kolejny jestem pod wrażeniem transalacyjnego kunsztu aTOMa. Mówiąc szczerze, ten odjechany i szalony tekst, z bardzo kreatywną narracją nie wygląda jak tłumaczenie. Wygląda jakby był napisany po naszemu. Co więcej, sam tekst jest w zasadzie pozbawiony błędów (tak wiem, zaraz ktoś powie: myślniki zamiast półpauz, ale naprawdę są gorsze rzeczy, które mogą być w tekście). Tyle o formie, pora na treść i pomysł. Nie wiem co autor brał, pisząc to dzieło, ale z pewnością był to towar pierwszej klasy. Zacznijmy od tego, że autor wybrał na główne bohaterki Derpy i Flitter. Jak dla mnie, bardzo fajny pomysł. Dodatkowo zrobił Flitter tak, by łapała motyle i instalowała je w atlasach. Urocze. Zwłaszcza, że to ma duże znacznie dla fabuły. No ale pewnie to nie byłoby specjalnie dziwne, gdyby nie fakt, że w Equestrii pojawiają się ścieżki do świata chochlików. Chochlików, które nie każdy widzi. Widzi je Derpy, widzi je jej Bąbelek i widzi je Flitter (po tym jak Derpy zdzieli ją solidnie w łeb) i jeszcze kilka kucyków w Ponyville. A chochliki są złe. Porywają kucyki i są złośliwe. Więc gdy Derpy dowiaduje się, że królowa chochlików przyleciała do Ponyville, rusza jej tropem. Razem z Flitter rzez jasna. Tam, po kilku perypetiach, trafiają do niewoli królowej. Ta, złapawszy Derpy i Flitter, bierze armię i leci szturmem na Equesrię by robić te wszystkie, paskudne i złośliwe rzeczy, które robi królowa chochlików. Gdy już naszej, wspaniałej, bohaterskiej ekipie udaje się uciec, to muszą ocalić Ponyville przed inwazją. Oczywiście z pomocą przyjaciółek i... Jednak to, co wyróżnia ten fik, poza pomysłem, jest sposób prowadzenia narracji. Po pierwsze, mamy narrację pierwszoosobową z perspektywy Flitter, dla której świat chochlików i cały ten cyrk jest nowością. Po drugie, przemyślenia i obserwacje Flitter są bardzo ciekawie napisane. Tak, że bawią bardziej, niż sama fabuła i pomysły. To jest tak zabawne, zwłaszcza w połączeniu z fabułą, że miejscami musiałem czytać wolniej, by opanować wybuchy śmiechu. Podsumowując, to bardzo dobra, randowmowa komedia, zawierająca logicznie wyglądający random (jakkolwiek to brzmi). Zdecydowanie polecam, bo wyróżnia się na tle wielu innych fików, a sama lektura to przyjemność.
  3. Cóż za niezwykle pasjonujące, interesujące i kształcące dzieło. Doskonale tłumaczy dlaczego warto myć grzywę. A tak poważnie, mamy tu do czynienia z krótką, lekką i przyjemną komedią, opartą na niecodziennym pomyśle. No dobra, można by uznać, że pomysł na to, by w niemytej grzywie zagnieździło się jakieś paskudztwo nie jest do końca oryginalny. Ale jeśli zrobimy to z tysiącletnim alikornem, to możemy uzyskać rasę cywilizowanych wszy, roztoczy czy co to tam było. A skoro to grzywa Luny, to mają czas by wynaleźć podróże międzygwiezdne, działa orbitalne i kosmiczną wojnę, nie mówiąc o podróżach międzygalaktycznych. A to wszystko w grzywie księżniczki Luny. Żeby było ciekawiej, całość obserwujemy wyłącznie z zewnątrz, oczami samej księżniczki i jakiegoś kuca, który uważnie obserwuje te wydarzenia przez jakieś gogle powiększajace. To sprawia, że całość jest jeszcze zabawniejsza. Pomysł na inteligentną rasę w grzywie księżniczki nie byłby pełny, gdyby nie dobre i dobrze złożone dialogi, oraz reakcje. Na przykład strażnik, który wchodzi, gdy Luna wrzeszczy na swoja grzywę. Dzięki temu ten fik bawi. Jeśli chodzi o formę, to jest... dobrze. Znaczy, tłumaczenie wygląda dobrze, choć było kilka błędów wyszczególnionych w niezaakceptowanych sugestiach. Zapis dialogowy też ujdzie, choć chyba raz czy dwa było wsunięcie akapitu, zamiast wcięcia pierwszego wiersza. Największą wadą jest jednak brak justowania. No ale trudno. Podsumowując ten krótki komentarz, to bardzo przyjemna, lekka, krótka komedia. Taka w sam raz na dziesięć, piętnaście minut. Napisana kreatywnie, z pomysłem i wywołująca uśmiech na twarzy. Czasami tylko tyle człowiekowi potrzeba. No i naśmiewa się z Luny, zamiast z Celesti, a to raczej nieczęste.
  4. Rytuał odbyty, pora wiec na relację z niego. Zacznę od tego, że nie jestem wielkim fanem TCB. Mimo, że sam napisałem kilka dzieł w tym uniwersum. Jednak zwyczajnie mnie ono nie kupiło. Nie wiem czy to kwestia założeń, czy pomysłów... ale to w sumie nieistotne. Istotny jest Rytuał, dziejący się jakoby jakiś czas po wydarzeniach z TCB. Ludzie i kuce tak się wyniszczyły, że muszą już współpracować, by móc dalej egzystować. Muszę na wstępie przyznać, że to ciekawy pomysł na konsekwencje wynikające z wojen i innych perturbacji. Bardziej mi się to podoba niż jakieś gułagi, czy kuce zaprzęgnięte do pługa. Więc była wojna, mamy organizację dzięki której kuce i ludzie współpracują i mamy ten tytułowy rytuał, który ma przywracać martwych do życia. To właśnie wokół niego kręci się cała fabuła tego, zdecydowanie zbyt krótkiego, oneshota. W pierwszej części spotykamy młodą klacz, która dostała list od kierownictwa, że jest zaproszona do tegoż rytuału. Jako bateria. Przybiega wiec do ludzkiego kolegi, bo ma wątpliwości, co do rytuału. I tu poznajemy, co to za rytuał, co nieco jak działa, oraz jaka jest jego historia. Niestety tego jest mało, a cała historia toczy się dość szybko. Brakuje mi trochę opisów, większej ilości rozmów na temat wątpliwości, przytoczenia może jakichś przypadków nieudanego rytuału, a nawet wspomnienia z czasów wojny. Dodatkowo, skoro człowiek jest inżynierem i zajmuje sie magią, to może mieć na stole jakiś, rozgrzebany projekt. A rozmowa o takim mogłaby budować postacie i sam świat. Następnym etapem jest przejście do kolejnego pomieszczenia, gdzie spotykamy się z klaczą, która usiłuje się na krzywy ryj wbić na rytuał i zostaje brutalnie zatrzymana. Fajny, wolniejszy przerywnik, aczkolwiek, jak już stwierdził mój poprzednik, warto by tam było wpleść rozmowę o niczym, która jednocześnie budowała by świat i być może pokazała też postacie z innej strony. Co więcej, gdyby poprzednia sekcja była dłuższa i bogatsza (boć może poprzez większe przypomnienie konfliktu), to ta byłaby przyjemną odskocznią dla czytelnika. Aczkolwiek sam pomysł kontroli, oraz próby jej minięcia jest jak najbardziej pomysłowy i przyjemny. Zdecydowanie pasuje tu i buduje klimat. Do tego, wpleciony jest całkiem umiejętnie. To była chyba najlepsza część tego fika. No i jest sam rytuał. Wielka, sala, pełna kucyków, z orkiestrą, z pacjentem. Magia aż iskrzy w powietrzu... Albo nie bardzo. To co już Bester powiedział, a z czym sie zgadzam, tego rytuału było za malo. Tu faktycznie było miejsce na fik w fanfiku. Na opisanie przygotowań, jakichś plotek i cichych rozmów szaszłyków (podoba mi sie to określenie), czy strojenie instrumentów. Potem można by opisać wjazd pacjenta, i to, jak nasi bohaterowie na niego patrzą, co myślą. Dalej, można by dać bogaty, kilkustronnicowy opis samego rytuału, prowadzonego do muzyki orkiestry. Swoją drogą, bardzo fajny pomysł, by skłonić jednorożce do jednomyślności, poprzez muzykę. Podoba mi się. Z kolei po samym rytuale dałoby się tu fajnie wstawić rozmowę bohaterów, oraz konfrontację lęków klaczy z tym, co się wydarzyło. Słowem, sam rytuał można by tak rozbudować, ze byłby dłuższy od całego tego fika i dalej by nie nużył. Dobra, tyle o treści, pora na formę. Tu muszę przyznać, że jest całkiem nieźle. Nie zauważyłem zbyt wielu literówek. Były za to powtórzenia, drobne błędy w zapisie dialogowym, oraz nienajbogatszy jezyk. Aczkolwiek dało sie to czytać, bez walenia głową w ścianę. Podsumowując, ten fik wygląda jak całkiem dobry debiut. Autor ma pomysły i dość dobrze potrafi je przelać na papier. Brak tu jedynie wprawy, którą nabiera się pisząc, pisząc i jeszcze raz pisząc.
  5. Rainbownomicon to przecudowny, krótki tekst, który bawi niezmiernie. Co więcej, robi to posługując się przednim, czarnym humorem. Uwaga na spoilery, bo bez nich ciężko tu cokolwiek powiedzieć. Fabuła oparta jest na genialnym, moim zdaniem pomyśle, łączącym kilka elementów. Po pierwsze, Rainbow się zabiła. Przypadkiem, żeby było śmieszniej. Po drugie, Twilight ma na to zaklęcie, które oczywiście nie działa calkiem. Po trzecie, przez sporą część fika mierzymy się z jego konsekwencjami. Po czwarte, mamy na końcu wpisy do pamiętnika, opisujące czego nauczyły się poszczególne bohaterki. A wszystko to utrzymane w wielkim poziomie groteski, zawdzięczanym głównie punktom jeden i dwa (których efektem jest punkt trzy). Niby wydaje się to być dosyć sztampowe (bo w końcu nieudane zaklecie było swego czasu modnym motywem), o tyle, gdy problemem była śmierć, a zaklęcie miało wskrzesić Rainbow Dash, która skręciła kark, to uzyskujemy coś wyjątkowo zabawnego. Ale oprócz tego, ze autor miał bardzo dobry pomysł, to jeszcze umiał go zrealizować w niezwykle dobrym stylu. Tak jak już kilku moich poprzedników wspomniało, ten fik to kopalnia wspaniałych i złośliwych cytatów. Zdecydowana większość wypowiedzi postaci, bawi. Zwłaszcza w kontekście całego dzieła To tylko kilka przykładów. Tam są znacznie zabawniejsze pomysły. Słowem, treść to, moim zdaniem, kopalnia dobrego, czarnego humoru, oraz wspaniale zrealizowany pomysł. Do tego całość jest jedną, piękną, spójną całością, bez żadnych dziur. Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną i jakość tłumaczenia, to jest to bez zastrzeżeń. No ale to aTOM, wiec marka sama w sobie. Jeśli już ktoś by się naprawdę chciał czepiać, to może za myślniki zamiast półpauz, albo za odstępy miedzy akapitami robione enterem. Ale to naprawdę drobiazgi, które nawet odrobinę nie przeszkadzają przy czytaniu. W zasadzie, jesli człowiek nie bedzie się na siłę skupiał, to ich nie zobaczy (jak podwójnych spacji, których tu nawet nie ma). Podsumowując, gorąco polecam. To naprawdę przednia komedia w doskonałym tłumaczeniu.
  6. Zlew. Fik legenda, o którym chyba każdy słyszał. Zabawny, pomysłowy i w ogóle. Korzystając z okazji postanowiłem go sobie odświeżyć i zobaczyć, czy robi wrażenie, jak kiedyś. I musze powiedzieć, że... robi, ale inaczej. Zacznę od pozytywów. Zlew, to wspaniała, randomowa komedia, bazująca na genialnym w swej prostocie pomyśle. Idea by Rainbow Dash zapałała gorącym uczuciem do kuchennego zlewozmywaka jest absurdalna, ale przez to wręcz piękna. A co lepsze, nie mamy tego od pierwszej strony. Dobra, mamy obrazek, który mówi wiele, mamy tytuł oraz tagi i mamy krążącą po całym fandomie reklamę fika shipującego Rainbow ze zlewem. Jednak mimo tego, że absurd jest i tak szeroko znany, fanfik nie pokazuje go od początku. I to jest wspaniałe. To świadczy o kunszcie i polocie autora. Jeśli pominąć fakt, że wybranek Rainbow jest cudem inżynierii zmywalniczej, wykonanym ze stali nierdzewnej posiadaczem długiego i solidnego kranu, oraz błyszczącym srebrem amantem, to historia jest bardzo prosta i urocza. Zaczyna się też bardzo niewinnie. Ot mamy spotkanie Pinkie i Dashie w cukrowym kąciku. Są babeczki, ploteczki, aż następuje wejście do nowoodremontowanej kuchni, gdzie w oczy Rainbow szybko rzuca się lśniący przystojniak, któremu kapie z kranu. Czysta miłość od pierwszego wejrzenia, w którą sportsmenka i niezwykle męska klacz sama nie chce uwierzyć. Później mamy piękną, krótką scenkę, jak Pinie czyta kolejne frazy z katalogu, a Rainbow stara się nad sobą panować. Szkoda trochę, że to nie zostało rozwinięte, albo wykorzystane później. Swoją drogą, nawet brzmi to trochę sugestywnie. Niestety, w następstwie nieszcześliwych wypadków i niekontrolowanych reakcji towarzyszących obecności zlewu z ,,gorącą wodą", w kuchni następują zniszczenia i Rainbow zostaje wykopana. Na kurkach swojego ukochanego. Taki wstyd. I tu następuje długa sekwencja, podczas której Rainbow najpierw wypiera z siebie możliwość bycia zakochaną w zlewie, aż wreszcie akceptuje brutalną prawdę, po niezwykle mokrym śnie. Oczywiście nie od razu związek zbudowano, więc tu wkracza do fabuły postać, która wie najwięcej o związkach Applejack Rarity. Wspiera lotniczkę w jej dążeniu, ubiera ją i sugeruje by nie zachowywała się jak ona. To z pewnością przyciągnie do niej obiekt jej pożądania. Wreszcie nadchodzi kulminaycjny moment. Randka, wspierana przez domorosłą hydraulik Pinkie Pie, która pozwala zlewowo zrzucić okowy szafki i rur, by mógł udać się z Rainbow na samotne zmywanie przy świetle księżyca. Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z iście genialnym i szalonym pomysłem, oraz naprawdę przyjemną realizacją. Przynajmniej w kwestii treści. Bo jeśli chodzi o formę, to... Zacznę od tego, ze dokument jest zmasakrowany przez jakieś, niedorzeczne sugestie. Na szczęście zmiana ustawienia na samo wyświetlanie pomaga. Niestety są tez inne problemy. Trochę literówek i błędów, oraz miejscami kulejące tłumaczenie. Tu musze się niestety zgodzić z Dolarem. W kilku miejscach faktycznie przekład jest zbyt dosłowny. Mam też wrażenie, że w jednym, albo dwóch uciekła gra słów, ale bez zerknięcia w oryginał nie mogę tego potwierdzić. No i faktycznie, w kilku miejscach pojawił się angielski zapis dialogowy. Ogólnie, fajnie by było, jakby tam wpadła jakaś korekta, a autor zajął się już istniejącymi sugestiami, ale tragedii nie ma. Ten fik bawi i stanowi bardzo przyjemną lekturę. Polecam to opowiadanie każdemu. A zwłaszcza tym, którzy chcą na chwile oderwać się od normalności. To pomysłowa perełka, choć nieco zaniedbana i usyfiona.
  7. Przeczytałem, wiec pora na komentarz. Powiem szczerze, że mam pewien problem z tym fikiem. To naprawdę dobre dzieło. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy to bardzo specyficzna konstrukcja świata. Taka, która mówi wiele, jednocześnie zdradzając tak niewiele. Bo mamy świat, gdzie jest wielkie miasto oraz jakieś osady, w których żyją potomkowie kuców i innych ras. Nieliczni z nich zajmują się zdobywaniem artefaktów, czyli wytworów poprzednich cywilizacji, które są cenne, gdyż przedstawiają poziom technologiczny dalece większy niż obecny. I tu jest trochę do myślenia: Gdzie sie podziały poprzednie cywilizacje? Co sie stało? Ile wiedziały,z anim zniknęły/odeszły/wyginęły? Ile było cywilizacji? Masa pytań o sam świat, na które nie ma bezpośredniej odpowiedzi. Ale to dobrze. Bo to też daje autorowi duże pole do popisu, gdyby chciał kontynuować dzieło. W tym świecie egzystuje główna bohaterka, zarabiająca na życie polowaniem na artefakty. Taki trochę Stalker. Jest niezwykle mocno zainteresowana nauką, uwielbia ją i potrafi wyjaśnić wiele zjawisk uważanych za magię, właśnie za pomocą różnych dziedzin nauki. I tu znów wchodzi autor, dając nam sporo ciekawych pomysłów. Zwłaszcza dobrze wypadają bakterię pozwalające używać magii. Manachloriany. Z tym, ze w przeciwieństwie do ,,źródła pomysłu", tu można je trzymać przy sobie i wykorzystywać, nie mając ich w sobie. Stanowią one też źródło energii dla różnych rzeczy. Dodatkowo, mamy też kilka innych, fajnych gadżetów, jak zmieniający znaczki hełm, czy maszynka do robienia wody z powietrza I choć nie wszystkie zabawki mają wytłumaczenie działania, to tu autor, wkłada w usta bohaterki bardzo rozsądne stwierdzenie, z którym sie zgadzam: widocznie jeszcze zbyt mało wiemy, by rozumieć jakieś zjawisko. Właśnie, bohaterka. Młoda, energiczna i nieco opryskliwa klacz ziemska. Poluje na artefakty starych cywilizacji, lubuje się w nauce i neguje istnienie magii. Wspaniała bohaterka do takiego świata. Przebojowa i gotowa do działania. Poznajemy ją, gdy rusza za swa przyjaciółką do jakiegoś, legendarnego miejsca, o którym krążą sprzeczne informacje. Trochę typowe, ale nie jest to jednak rozjechana sztampa. Raczej coś, co człowiek już widział i budzi nawet przyjemne skojarzenia. Tak czy inaczej, Nano Heart dociera do opuszczonego miejsca i przemierza korytarze, racząc nas swoimi opiniami i wspomnieniami, jeszcze bardziej budującymi świat. Ta podróż wprost ocieka klimatem i sprawiała, że czytało mi się to cudownie. Chłonąłem tą postać i ten świat. Przynajmniej do spotkania z Bogiem. Ono nie było złe. Kreacja Boga może być. Wątpliwości bohaterki też. Nawet sceneria spotkania była dobra. Jednak mimo tego, te elementy zebrane w całość mi nie leżały. Mam wrażenie, że bohaterka była nieco zbyt arogancka (nawet jak na jej kreację). Sam bóg był taki trochę za bardzo ,,boski" za bardzo oderwany i nie reagujący. Negatywnie mnie też zaskoczyło, kiedy Nano powiedziała, że nie dba o swoją przyjaciółkę. Nawet jeśli w gniewie i szybko sie z tego wycofała, to mi to nie pasuje. Wpływ hełmu też mnie nie kupił w tym kontekście. Być może szukam dziury w całym i przesadzam. Ale po prostu ten fragment nie trafił w moje gusta. Miałem też drobne wątpliwości odnośnie otwartego zakończenia w ,,zaświatach". Początkowo zdawało mi sie zbyt szybkie i zbyt otwarte. Jednak po namyśle stwierdzam, że to było mylne wrażenie. Zakończenie jak najbardziej pasuje do tego fika i dość dobrze go dopełnia. Zwłaszcza, że wreszcie poznajemy prawdziwą przyjaciółkę Nano, a nie tylko wspomnienie o niej. Ponadto, to zamknięcie było w zasadzie grubą kreską, która w zasadzie może otwierać drugi fik. To wyszło fajnie. A co do strony technicznej, jest dobrze. Wyłapałem chyba tylko dwa albo i trzy błędy, ale z uwagi na to, że czytałem na czytniku, nie miałem jak ich oznaczyć. Aczkolwiek nie wpływały za bardzo na lekturę i nie wybija z klimatu. A to bardzo ważne, moim zdaniem. Podsumowując, mimo, że kilka rzeczy mi się nie podobało, powiem, że to bardzo dobry i przyjemny fik. Warto go przeczytać. Zwłaszcza z uwagi na świetnie zbudowany świat, fajny klimat i wiele dobrych pomysłów. Chętnie zobaczyłbym coś więcej w tym uniwersum. Mogłyby to nawet być przygody tych dwóch bohaterek. Ogólnie i szczególnie, polecam. Bo w tym opowiadaniu jest klimat. Jest naprawdę wspaniały i przyjemny klimat.
  8. Przeczytane. Na fik ten trafiłem podczasfinału turnieju lektorów na Kąciku lektorskim i od razu mi sie spodobało. Więc choć nie dane mi było go wtedy przeczytać w całości, stwierdziłem, ze wezmę się za niego przy pierwszej, nadarzającej się okazji. I jako, że okazja się nadarzyła, to pora podzielić się opinią. Ten fik jest naprawdę wspaniały. Pomysł, by zrobić ze Storm Kinga nie tylko dowódcy armii, podbijajacej kolejne miejsca, ale też szefa korpo jest naprawdę wspaniały. Te dwa style tak świetnie ze sobą współgrają, że cieżko powiedzieć, gdzie kończy się niezwyciężona armada, a zaczyna zgrany i dynamiczny zespół fokusujący się na kolejnym targecie, gdyż zbliża się dedlajn. Pomysł naprawdę wspaniały, a do tego świetnie zrealizowany. Pierwsze skrzypce gra oczywiście sam Storm King, który jawi mi się trochę jak szaleniec. Ale taki, który wie, że jest szalony i umie to zamaskować, by zachować profesjonalizm. Świetna kreacja, która doskonale pasuje do postaci, a co więcej, pasuje do kreacji znanej z filmu. Nawet ją rozwija. Dobrze wypada też pierwszy oficer, Strif, który mamrocze pod nosem klątwy odnośnie pracodawcy i jego kiepskich żartów, ale potrafi przytakiwać, gdy tego trzeba. By utrzymać stanowisko, na którym jest niezastąpiony i nie robić sobie problemów. Jak dla mnie, to kolejny typ osobowości, który pojawiłby się w wielkiej firmie. No i jest jeszcze Gruber (majtek stażysta). Nie wspomniałbym o nim, gdyby nie to jak mówi. Jego jak najbardziej normalne słowa i zdania, rozwalają mnie, za każdym razem, gdy je widzę. Niby nic takiego, a tak mnie bawi. Dobra, tyle o fajnych postaciach, do których można by jeszcze doliczyć królową wężokuców (i całą tą fajnie wykreowaną nację) i sędziego. Przejdźmy do fabuły. Ta w zasadzie odkrywcza nie jest. Ale to nic złego. Autor pokazuje jeden dzień z działania Storm King korpo. Poranną pobudkę szefa, gadkę motywacyjną, odprawę, jakiś podbój, zakończony twardymi i w zasadzie jednostronnymi negocjacjami. Ale to tylko drobna przerwa przed wielką bitwą z uzurpatorem, którego Storm King nienawidzi. I tu dochodzę do momentu, w którym fik mnie niezmiernie pozytywnie zaskoczył, rozbawił jeszcze mocniej i ogólnie był naprawdę genialnym plot twistem. Mówiąc krótko, fabuła jest tu po to, by Storm King mógł być po prostu sobą. I to wypada świetnie. I na sam koniec dodam jeszcze jeden drobiazg, który mi się podobał. Telefony od żony. Taki mały detal, ale buduje Storm Kinga z innej strony. Tej, bardziej korporacyjnej. I na koniec kilka słów o stronie technicznej. Wydaje się być bez zarzutu. Z drugiej strony, skoro Rarity to korektowała, to znalezienie jakiejś niedoróbki jest praktycznie niemożliwe. I to dobrze, bo ten lekki i przyjemny tekst zasługuje na tak dobrą formę. Podsumowując, to była bardzo przyjemna lektura i zdecydowanie nie żałuję, że po nią sięgnąłem. Kreacja bohaterów na medal, fabuła niezła, klimat korpo obecny i świetnie sparodiowany. Podsumowując, zdecydowanie polecam.
  9. Przeczytane, wiec pora na kilka słów. Zacznę od strony technicznej, bo to prostsze. Ogólnie, jest na wysokim poziomie. Widać, że autorka wie co robi, gdyż poza daniem nam dobrej jakości formy (choć zdarzyło się kilka błędów), bawi się też samą budową dokumentu, stosując w kilku miejscach duże odstępy miedzy akapitami, oraz raz, czy dwa, większą czcionkę. Zazwyczaj mam co do nich wątpliwości, ale tu spełniają swoje zadanie, wpływając odpowiednio na szybkość czytania. Więc forma, choć na pierwszy rzut oka może dziwić, jest dobrze skrojona. Przejdźmy zatem do treści. Uwaga, może zawierać spoilery, co w tym fiku może szkodzić. Fik bierze na warsztat problem śmierci i długowieczności. Przyjmuje dość tradycyjną, moim zdaniem, narrację, mówiącą, że długowieczność na dłuższą metę nie jest fajna i wywołuje masę cierpienia, bo patrzysz jak świat przemija, a przyjaciele i rodzina powoli odchodzą do krainy wiecznego patatajania. Nie jest to moja ulubiona opcja, ale muszę przyznać, ze tu jest zrealizowana bardzo dobrze. Powiedziałbym wręcz, że bardzo, bardzo dobrze. Z dbałością o nawet takie detale, jak tytuły rozdziałów, czy ich długość. Fanfik skupia się głównie na księżniczce Twilight i jej rekcjach na upływający nieubłaganie czas. Widzimy jak reaguje na śmierć swoich przyjaciółek jak wyrzuca Starlight z zamku, za jej zachowanie, czy jak rozmawia z Celestią, po której widać upływający czas. Właśnie, czas. Zacznę od tego, że nie zgodzę się, że Mane 6 umierają młodo. Myślę, ze to raczej z perspektywy Twilight umierają młodo. Biorąc poprawkę na tytuły rozdziałów i ich rozmiar (to w tym fiku ma pewne, olbrzymie znaczenie), jestem skłonny powiedzieć, że w fiku mija wiele lat. Owszem, mane 6 nie osiągają późnej starości, ale nie odniosłem wrażenia, by umarły koło dwudziestki. Ale to nie jest aż tak bardzo istotne, bo wszystkie wydarzenia związane z niealikornami, mają tylko pokazać, moim zdaniem, upływ czasu z punktu widzenia istot niedługowiecznych. Ważniejsze jednak są relacje Twilight i Celestii, w różnych stanach. Jak już moi poprzednicy zauważyli, tytuły rozdziałów oznaczają kolejne cykle z życia gwiazdy. Z kolei długość i budowa rozdziałów mają oddawać aktywność i czas trwania danego cyklu z życia gwiazdy. Astronomia to nie moja bajka, wiec powstrzymam się od tego, by jakoś się nad tym skupiać. Zamiast tego, powiem o czymś innym. O tym, jakie emocje wywołało u mnie czytanie tego. Każde słowo, każda myśl Twilight zdawały sie być dokładnie przemyślane. Widziałem jak Celestia leży na łóżku i się śmieje, mimo, że widzi nadchodzący koniec (na który poczeka dziesięć, sto, tysiąc lat?). Byłem wielce zszokowany, gdy Twilight paliła książki. Książki, które ukochała, które przypominały jej o wielu rzeczach z przeszłości i o wielu kucykach. Z zapartym tchem pochłaniałem wizję szalejącej Twilgiht, która jakby, przy pomocy herbatki, chciała przedłużyć żywot Celestii, chociażby o dzień. Czytając jak Celestia błaga Twilight o śmierć, zastanawiałem się, czy to pierwszy raz? Czy to pierwsza Celestia? Czy może jakaś inna uczennica Celestii została Celestią i teraz Twilight zostanie Celestią? Tak też od ostatniej i chyba jedynej rozmowy z Luną, zastanawiałem się, czy Luna była tylko jedna, czy może też się rodzi nowa (na przykład z resztek słońca)? Prawdą jednak jest, że księżyca nie widać bez słońca, jednak on wciąż istnieje. Wiele pytań budzi też Discord. Można by rzec, ze zachowuje się normalnie i nie będzie to kłamstwem, ale ma on tu większą rolę. Najpierw, moim zdaniem, próbuje on przekonać Twilight do swoich idei, w brutalny sposób. Zaś pod koniec, demonstruje potwierdzenie dla tego, co przedstawiał wcześniej, a czego Twilight nie do końca chciała przyjąć do wiadomości. Fik ten pełen jest metafor, co sprawia, ze nie łatwo się go komentuje i nawet po lekturze pozostaje wiele pytań i wiele miejsca do dyskusji. Jak chociażby kolejna kwestia, której nie podjąłem jeszcze. Mianowicie, ile z tego jest snem Twilight, a ile rzeczywistością? Wszakże nic nie jest powiedziane na pewno? Podsumowując, ten fik jest specyficzny. Jego konstrukcja, ilość metafor i sposób prowadzenia narracji skłaniają do wolniejszego czytania i głębszego zastanawiania sie nad czytaną treścią. Moim zdaniem, takie wykonanie nie jest najłatwiejsze, ale tu to działa. Co więcej, działa, dając czytelnikom solidne i wyróżniające się z tłumu dzieło. moim zdaniem, zasługuje na Epic i na poświecenie mu uwagi. Zdecydowanie warto. To bardzo dobry fik.
  10. Skomplikowane pytanie, biorąc pod uwagę jak bardzo serial nie trzyma się logiki. Zacznijmy od tego, czym jest 30 księżyców? (czyli tyle ile mija między otwarciami lustra). Czy jest to 30x pełnia, czyli 2,5 roku ( Sunset trafia powiedzmy na początku liceum i pod koniec robi sieczkę)? Można by tak powiedzieć, gdyby nie kolejne 2 części filmu (między 1 i 2 musiałoby minąć 2,5 roku, czyli dziewczyny by dawno skończyły liceum). Bardziej prawdopodobne, że jest to 30 wschodów księżyca, czyli miesiąc. W związku z tym, raz na miesiąc można sobie polecieć na 2-3 dni do innego świata, zanim portal sie zamknie. Ale dalej 30 dni brzmi zadowalająco dla dalszych rozważań. Idąc dalej, Twilight poszła do Ceśki młodo, właśnie jak jej wyskoczył znaczek i zaraz po tym, jak Sunset zwiała. Skoro chodzą do jednej szkoły na Ziemi, to raczej nie ma między nimi więcej niż 2 lata różnicy. O ile zakładamy, że czas w obu miejscach płynie tak samo, a nic nie wskazuje by miało być inaczej. Tak czy inaczej, przy założeniu 2 lat różnicy (maksymalnie, a moim zdaniem mniej), Sunset musiałaby uciec w wieku około 9-10 lat. I taka klaczka (która już ma znaczek), jak najbardziej mogłaby zerknąć na małą Twilight. Poza tym, skoro są w zbliżonym wieku (2-3 lata różnicy, tak na wyczucie), to, czysto teoretycznie, mają wspólne zainteresowania i mogłyby sie razem bawić. Aczkolwiek, jest bardzo wąski wycinek czasu na koniolandii, w którym takie coś można by uzyskać. Niestety ta teoria może się posypać, jeśli spojrzymy, że CMC są w tej samej szkole. Co by z kolei oznaczało, że na ziemi różnica między Applejack a Applebloom to maks 3 lata. Zaś w serialu wygląda to raczej na 8-10 lat. Kolejną dziurą jest fakt, ze Rarity i Cheerlie chodziły razem do szkoły w Ponyville, a na ziemi Cheerlie ejst nauczycielką, a Rarity jeszcze uczennicą (a wątpię by Rarcia oblała ze 2-3 razy). Moim zdaniem, chronologicznie, wydarzenia z fika są prawdopodobne, choć w niewielkim stopniu. Tag alternative universe by nie zaszkodził, ale moim zdaniem, nie jest jeszcze obowiązkowy, biorąc pod uwagę ilość dziur w uniwersum. Ale to tylko moje zdanie, bazujące na teorii naciąganej jak gumka w majtach Celestii
  11. Lektura za mną. I muszę przyznać, że mam z tym fikiem problem. Chciałbym rzec, że ten fik jest stanowczo za krótki. Akcja pędzi, praktycznie nie ma opisów, świat jest tylko zarysowany po łebkach a do tego historia jest strasznie okrojona, uproszczona i naiwna. Mówiąc wprost, chciałbym rzec, ze ten fik to zmarnowany wielorozdziałowiec, upchnięty w stanowczo za krótkiej formie. Chciałbym, ale to by było krzywdzące. Choć krótki i ubogi w pewne elementy, ten fik ma klimat, ma pomysł i co najważniejsze, ma bardzo dobrze zbudowanych bohaterów. Zarówno będący narratorem Abyss, jak i główna bohaterka Rarity. Tak, można jak najbardziej odnieść wrażenie, że mimo iz to Abyss jest tu narratorem, w narracji pierwszoosobowej, to autor ukochał, w moim odczuciu, Rarity. Zrobił z niej bezduszną i pozbawioną uczuć intrygantkę, jednocześnie zostawiając jej piękno i umiejętność grania na uczuciach innych. To sprawiło, że Rarity skradła moje serce czytelnika i nie tylko. Swoją drogą, podoba mi się taka jej wizja. Cieszę się, ze na końcu zrobiła to co zrobiła. Skąpość opisów i światotworzenia też nie stanowi w rzeczywistości problemu, gdyż wystarcza, by w pełni stworzyć postać, jej charakter i motywację działania. Wystarczają też by uzyskać odpowiedni klimat i dać minimalny, niezbędny, moim zdaniem, poziom świata. Ponadto, dzięki narracji pierwszoosobowej, autor uzyskał lepszy efekt niż gdyby użył narracji pierwszoosobowej. Pozwala to też nieco inaczej (teoretycznie z wątpliwościami) zbudować antagonistkę i wielką miłość. Więc choć jest to fik stanowczo za krótki i fajnie by go było widzieć w postaci wielorozdziałowca, to w tej formie się sprawdza, jako bardzo przyjemna i urocza, choć nieco naiwna scenka. Jak najbardziej można po to sięgnąć, mając wolne 10-15 minut (albo i nawet mniej), by odprężyć się czy coś. Zwłaszcza, że za tym tekstem przemawia jeszcze wysoka jakość wykonania, czyli brak błędów, literówek io ładny, schludny wygląd tekstu.
  12. Wreszcie znalazłem czas by przeczytać Koło Historii. I nie żałuję żadnej, spędzonej z tym fikiem minuty. On jest conajmniej świetny. Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, po lekturze, to fakt, że Koło to fanfik, który jest w zasadzie samym światotworzeniem. Nigdy nawet nie myślałem, że coś takiego da się zrobić, a tu proszę. I to jeszcze tak dobrze wykonane. Brawo. Pomijając prolog, fik składa się chyba wyłącznie z wykładów na uczelni (a w zasadzie, z nagrań z wykładów), starych ksiąg i wywiadów w radiu. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie, to nowa i odkrywcza forma, która dodatkowo wspaniale współgra z pomysłem na fik. Sam fik zaś prezentuje nam kolejne fragmenty historii świata, ras, wojen, sojuszy, tworzenia się miast i ich upadku. W każdym rozdziale przedstawiona jest inna perspektywa, prezentująca nieco inny fragment Terry, na którym toczą się wydarzenia. W jednym rozdziale dowiemy się o plemionach gigantów, żyjących na archipelagu wysp, a w innym o arabskich koniach, czy o kryształowych kucach. Nie będzie tu jednak rozległych opisów bitew, czy intryg na dworze. One zostaną tylko wspomniane i szczątkowo opisane, jako element podręcznika historii. I... to się o dziwo sprawdza. Każdy rozdział jest inny i ciekawie dopełniający świata. Jednocześnie, żaden nie wyczerpuje tematu, dzięki czemu jest sporo miejsca na domysły i przyszłe wydarzenia. (Rozdziały nie trwają od ,,początku" do ,,teraz" tylko obejmują znacznie węższy wycinek historii). Jedyny wyjątek od tego (pomijając spinoffy, których ten komentarz nie będzie dotyczył), to prolog. Prolog to jedyna część, gdzie akcja dzieje się ,,teraz" a nie jest ,,historią". Co więcej, to jedyny fragment, w którym mamy bezpośrednią perspektywę Nieśmiertelnych. Dzięki temu można zobaczyć co nieco z ich sposobu myślenia, który różni się od analiz i wykładów z reszty tekstu. Niestety, przy tych wszystkich plusach, prolog może dawać mylne wrażenie o tym, jak skonstruowany jest cały ten fanfik. Bo na przestrzeni 7 rozdziałów, Nieśmiertelni nie odzywają się bezpośrednio ani razu. Dostajemy tylko interpretacje ich działań oraz oczywiście spory kawał historii plemienia, czy obszaru. Z drugiej jednak strony, taka konstrukcja prologu jest dla mnie raczej na plus, nie minus. Bo gdyby prolog i cały fik składały się z tekstów historycznych i wywiadów poprzecinanych fabularnymi relacjami Nieśmiertelnych, nie byłoby takiego efektu prezentacji świata. Ponadto, autor (choć w przypadku Verlaxa bym wątpił), mógłby popaść w przesadne prezentowanie Nieśmiertelnych jako zdegenerowanych i cynicznych władców, w bardzo silnym kontraście z boskim wręcz ich obrazem w społeczeństwie. Więc jak dla mnie, konstrukcja prologu fajna. Nawet mimo, że może trochę ,,oszukiwać" czytelnika. Wracając do tematu, fik pokazuje z różnych perspektyw, pewien okres historyczny. Od jakiegoś momentu, przez zstąpienie Nieśmiertelnego, aż do przejęcia przez neigo władzy, zaprowadzenia pokoju i podbicia maksymalnej ilości ziemi. Pojawiają się też sceny z dużo później, gdzie autor pkazuje co nieco z tego, jak rządy nieśmiertelnych wpłynęły na ten świat. I tu w sumie już mamy ciekawy koncept, który autor zręcznie realizuje. Mianowicie Nieśmiertelni. Cieleśni bogowie, którzy podporządkowali sobie świat (wojną, religią, lub intrygą), by zaprowadzić na nim pokój i wdrożyć Wielki Plan (czymkolwiek on jest). Władza ich pochodzi z Mandatu Niebios (czymkolwiek on jest) i jest ugruntowana przez ich działania, oraz decyzje (jak pokonanie smoków z pomocą Rimstuara, czy kościół Solarny, w przypadku Celestii). Co więcej, Nieśmiertelni nie walczą ze sobą, tylko współpracują, bo tego podobno wymaga Wielki Plan (Czymkolwiek on jest). Tu od razu narzuca się sporo pytań, jak chociażby: skąd się wzięli? i jakie są konsekwencje złamania Planu? Zwłaszcza to drugie jest ciekawe, bo z serialu pamiętamy Nightmare Moon i jej ,,rebelię". Bo, patrząc jak autor bardzo kreatywnie rozprawia się z głupotami serialowego świata (na przykład Stanowiciele, którzy odkrywają prawdziwe imię kuca, któremu wyjdzie znaczek) i jak korzysta z tego co dał serial, zastanawiam się, nie CZY, ale JAK wykorzysta i uargumentuje Nightmare Moon. Zwłaszcza, że fik mówi wprost, że pokój ustanowiony przez nieśmiertelnych nie trwa wiecznie. A skoro mowa o samych Nieśmiertelnych, to ich kreacja jest różna. Mają różne poglądy i podejście do realizacji Planu, co bardzo fajnie wypada w praktyce i daje spore możliwości. Jak chociażby turbodiscordyzm, w odniesieniu do Kairosa. Świetny pomysł, który ma nawet trochę sensu i jakieś logiczne argumenty. Może się w kolejnych rozdziałach dowiemy czegoś więcej? Może jakiś spinoff o turbodiscordystach? W zasadzie, Kairos stał się moim ulubionym z bohaterów już po prologu. W przeciwieństwie do stawiającego na siłę i wiarę Rimstuara, oraz nieco spokojniejszego Saoshyanta, woli chyba stawiać na przebiegłość, chaos i dobrą zabawę. Nic więc dziwnego, że jego przyjście i zapowiedzi pojawienia (z uciskanymi kozami, plagami i tak dalej) wywołało u mnie pewien przyjemny dreszczyk. A kolejne punkty dostał za sczurołaki. Bomba Rimstuar też jest spoko. Prosty i silny. Bez kombinowania. Zdecydowanie materiał na wodza i ciekawy oponent do gry politycznej. Bo z jednej strony wygląda na takiego, który da się podpuścić, a z drugiej, swą przewidywalną prostotą może zaskoczyć oponenta. Do tego został wodzem kraju niedźwiedzi. Bardzo klimatyczne. Szkoda tylko, że nie wszyscy nieśmiertelni wypadają tak fajnie. Dobra, w zasadzie jeden nie wypada. Celestia. Gdyby nie prolog, powiedziałbym, że jest nudna i niemrawa jako władczyni i Nieśmiertelna. Nie tak fajna i złośliwa jak Kairos, ani nie czuć u niej potęgi, jak w przypadku Saoshyanta. Z drugiej jednak strony, prolog pozwala liczyć, że Celestia sie pokaże z lepszej strony. Może jako intrygantka? Albo bardziej charakterystyczny niż obecnie budowniczy? W zasadzie, Luna też wypada dość blado bez Prologu, choć nie aż tak jak Celestia. Z jednej strony, jest pokazana jako taki wódz, który tylko bije spiskowców, ale widać też jej wpływ na archipelag wysp oraz zagładę Thuan De (czy jak im tam było). Niby to dalej mało (nawet mniej niż Celestia), ale mam wrażenie jakby to lepiej prezentowało samą postać, oraz pokazywało już, w jakim kierunku będzie budowana. Aczkolwiek jestem dobrej myśli o siostrach. Liczę, że po prostu potrzebują okazji by podbić moje serce czytelnika. Tyle o dobrze zrealizowanej koncepcji nieśmiertelnych, którzy stanowią świetny materiał nawet na drugi, równoległy fik, tylko fabularny. Pora na istoty śmiertelne. Verlax dodał sporo od siebie i grubo pomodyfikował istniejące rasy Equestrii. Można by o tym długo pisać, ale lepiej zwyczajnie przeczytać koło. Ja wspomnę tylko o dwóch rasach, o których najchętniej bym czytał jeszcze. Szczurołaki i kosmiczne Gryfy. Te pierwsze jawią się niby jako barbarzyńcy, ale widać też, że są kreatywne (kopanie miasta w głąb ziemi). Z pewnością mogą mieć sporo ciekawych wynalazków i kulturę techniczną przywodzącą na myśl gobliny, albo orki. Czytałbym. Zdecydowanie bym czytał. Tam drzemie chyba większy potencjał niż w samych Nieśmiertelnych. Z kolei Gryfy, które przybyły z gwiazd rodzą wiele pytań i wiele materiałów. Bo zarówno można to rozwinąć jak Danikena piszącego o starożytnych kosmitach, czy też wybrać opcję magicznego portalu, lub też potraktować całość jako legendę, mit rasowy, czy element wiary (jak adam i ewa). Jest tyle opcji, a każda daje szerokie pole do dyskusji. Poza tym, gryfia kultura jest tak ,,inna", że tym bardziej wygląda interesująco i stanowi materiał dla fabularnego spinofu. Podsumowując treść, Koło Historii to niecodzienny i interesująco napisany fanfik, który nie nuży i zmusza do myślenia. Co więcej, jest tak zaprezentowany, że do czerpania z niego przyjemności nie potrzeba mapy, notesu, czy zapału do historii. On wymaga tylko otwarcia dokumentu, by wsiąknąć w lekturę. Myślę, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Myślę też, że taki pomysł i wykonanie działają dzięki temu, że pisze to właśnie Verlax. Mam wrażenie jakby miał naturalny dryg do konstruowania historii w ten sposób, oraz prezentuje, jak dla mnie, dbałość o naprawdę drobne szczegóły, łącznie z nazwami własnymi (a może przede wszystkim). Na sam koniec pozostawiłem sobie kwestię techniczną tego fika. I biorąc pod uwagę, jak wyglądała konkursowa wersja Władców Wiatru, oraz TkS, muszę jak najbardziej pochwalić korektę. Zadbała by ten pełen ciekawych pomysłów fik był nie tylko zdatny do czytania, ale tez by prawie nic nie odrywało człowieka od naprawdę przyjemnej i wciagającej lektury. Owszem, zdarza się trochę ,,kreatywnego" pisania, ale nie ma tego aż tak dużo. Podsumowując, polecam ten fik gorąco. Nie tylko fanom historii i światotworzenia. To świetne i inspirujące dzieło, które czyta się przyjemnie. Ponadto, skłonny jestem oddać głos na Epic, za ogrom pracy przy tworzeniu świata, historii, oraz kultury, a także za, przynajmniej dla mnie, niespotykaną wcześniej formę napisania fanfika (jako zbiór wykładów, starych ksiąg i wywiadów radiowych). Co więcej, uważam, ze całość jest przystępna nawet dla ludzi, którzy nie pasjonują się historią świata i ras. A na samo zakończenie mam jeszcze kilka pytań, które nie dawały mi spokoju, a odpowiedzi na nie nie widziałem w tekście: Wiem, że mój komentarz nie oddaje w pełni tego fika i nie wyczerpuje w pełni, ale mam nadzieję, że kogoś zachęci.
  13. I lektura za mną. Jeśli chodzi o formę, to moim zdaniem, jest bez żadnych zastrzeżeń. Nie zauważyłem ani jednej literówki, czy błędu. Samo tłumaczenie też zdaje sie być na wysokim poziomie. Wprawdzie nie czytałem oryginału, ale w samym tekście nie było żadnej, dziwnej konstrukcji, która poddawałaby w wątpliwość jakość przekładu. Słowem, tekst nie brzmi jak tłumaczenie, tylko jak normalny tekst po polsku. Brawo. Co zaś się tyczy treści, to zacznę od bohaterów. Bardzo dobrze wypadają Sunset i Twilight, oraz relacje miedzy tą dwójką. Mała klaczka jest ciekawska, irytująca i wycofana społecznie. Trochę jak ta, znana nam z serialu. W pierwszych odcinkach ma problemy z budową relacji i częściowo nawet nie chce się w to angażować (czyżby wpływ Sunset?), a poza tym olewa imprezę u Moondancer by się uczyć. Tylko tu, Twi jest jeszcze dzieckiem i dochodzi dobrze, jak dla mnie, opisany sposób myślenia i działania dziecka. Nawet jej wypowiedzi brzmią dziecięco. Z kolei Sunset jest molem książkowym, który nie chce się angażować, bo uważa, że przyjaciele to strata czasu, który można poświecić na samodoskonalenie, oraz ogranicznik, który nie pozwoli osiągnąć pełni swej mocy. Teoretycznie serial pokazał, że to podejście nie jest poprawne (ale to serial), ale autor tego dzieła powstrzymał się od faworyzowania jakiegokolwiek podejścia do przyjaźni (i dobrze). Tak czy inaczej, Sunset też jest tu dobrze zbudowana i przyjemnie się czyta o jej poglądach, czy powodach, dla których zgadza się zaopiekować małą Twilight. A jak przy postaciach jesteśmy, to jeszcze słówko O Cadance, która pojawia się tylko na początku, gdy prosi Sunset o przysługę, bo musi za potrzebą oraz na końcu, gdy wraca po dłuższej nieobecności. Ciężko o niej powiedzieć coś, poza tym, ze jest i jest uprzejma, oraz miła. Więcej raczej o niej można powiedzieć, na podstawie zachowania Twilight i jej poglądów. Jak chociażby to, że Cadance nakłania małą do szukania przyjaciół. Zgodnie z wizją Celestii i pasujące do opiekunki, jaka półsłówkami wykreował serial i podchwycił fandom. Jeśli chodzi o fabułę, to jest ona prosta. Cadance prosi Sunset o pomoc, ta się w końcu zgadza, licząc, że coś na tym ugra, a robota będzie szybka i prosta. Oczywiście okazuje się, że nie jest. Najpierw mała klaczka jest zdecydowanie irytująca i namolna dla Sunset. Ale to przez to, że zachowuje się jak normalne dziecko, w obecności starszego, nowopoznanego ,,kolegi". Zapewne nastolatka. Takiego, który jest większy, silniejszy, mądrzejszy i zna dużo odpowiedzi na pytania. Może też na takie, na które rodzice nie odpowiadają Następnie, chcąc się pozbyć małej, Sunset musi zademonstrować Twilight swoje podejście do rozwiazywania problemów z dzieciakami, które dokuczają małej Iskierce. Zamiana dzieciaków w prosiaczki, choć urocza i zabawna, jest szokiem dla małej Twi, która uważa takie coś za złe i nawet wstawia sie za dręczycielami. To bardzo dobrze pokazuje też różnicę w poglądach obu klaczy. Tą samą, którą widzimy w pierwszym filmie. I przedostatnia scena na huśtawce, kiedy Sunset mówi, co myśli o przyjaźni. Jak dla mnie najważniejsza i świetnie dopełniająca fik. Odniosłem też wrażenie, że, choć Sunset się do tego nie przyzna, to pojawiła się pewna wieź miedzy nią, a małą Twilight. Nikła i delikatna, ale gdyby dać jej szansę się ukorzenić, mogłyby jednak zostać w pewnym sensie koleżankami. Może nie przyjaciółkami w rozumieniu serialu, ale koleżankami, które mogą się wspólnie uczyć i rywalizować ze sobą w dziedzinie magii. Czytałbym. Poza tym, Sunset mogłaby mieć wtedy duży wpływ na psychikę Twilight. Ostatnia scena, gdy Cadance wraca i Sunset odchodzi, doskonale podsumowuje to dzieło. Ponadto, odniosłem po niej wrażenie, że Twilight otrzymała tu niezwykle cenną lekcję, z której mała częściowo zdaje sobie sprawę. Czyniąc długą historię krótką, fabuła jest prosta, ale od początku do końca dobrze napisana. Zdecydowanie mocna strona fika. Podsumowując, to przyjemny i dobrze przetłumaczony SoL, który, przy okazji, współgra z trylogią Sunsetkowa (i tamtą wizją Sunset), oraz z pewnie wieloma innymi fikami. Całość moze nie jest wybitna, ale to napewno miła i odprężajaca lektura, składajaca się z samych, dobrze zrealizowanych elementów. Polecam, jako przyjemne odprężenie. Nie tylko fanom Sunset.
  14. I kolejny rozdział przeczytany. Wojna skończyła się już dawno temu, trwają powroty, zamykanie wątków (oraz tworzenie kolejnych) i ogólnie taki nawet całkiem przyjemny i jeszcze nie nurzący spokój. Ogólnie, mamy tu do czynienia z trzema, albo czterema głównymi elementami, z których większość kręci się wokół mane six. I muszę przyznać że te elementy zostały dobrze zrealizowane. Bardzo podobało mi się, jak zniszczone wojną M6 idą jak na ścięcie, by otrzymać kolejną, bezwartościową błyskotkę. Stają przed bandą oficjeli, złonierzy i ich małżonków, przybierając maski stoicyzmu i dumy. Jedne lepiej, inne gorzej. I wszystko mogłoby się skończyć normalnie, gdyby nie fakt, że się nie skończy. W zasadzie, to co się stanie nie jest zaskoczeniem (a przynajmniej dla mnie nie było), ale i tak czytało się świetnie. Naprawdę się śmiałem, gdy te wspomniane maski opadły, prezentując zniszczone psychicznie klacze. Brawo. Ale już ,,leczenie" mane six budzi we mnie mieszane uczucia. Znaczy, tak: napisane to było nieźle i przyjemnie, pomysł był znośny, a i efekt uśmiechniętej i zdrowej, serialowej szóstki bydzi pewne ciepełko w serduszku. Nawet mi sie to podobało. Ale mała cząstka w mej głowie mówi, że mogłoby być lepiej, gdyby nie zostały wyleczone, tylko skończyły, pogrążajac się we własnych problemach, kiwając się w szpitalach dla umysłowo chorych, czy przytułkach. Odtrącone społecznie i tak dalej. W końcu są rany, których uleczyć się nie da. No ale dobra, taka była wizja autora (by je wyleczyć, bez większych kłopotów, czy strat). I zrealizowana jest conajmniej poczytnie. Nie można też nie wspomnieć o wizycie na grobie Scootaloo, która zamyka ten rozdział. Również jest dobrze napisana i zawiera dobre opisy emocji. Ale są też rzeczy, które mi się w tym rozdziale kompletnie nie podobały. Aczkolwiek to tylko detale. Jednym z nich jest odmowa Sweetie odnośnie leczenia wzroku. Kompletnie się z tą wizją nie zgadzam i uważam tłumaczenie Sweetie Belle za bezsensowne. Wiem, że nawet pasuje do postaci, ale dalej mi sie nie podoba. Poza tym, Rarity i Apple Bloom powinny ją przekonać do tego. Bo po co marnować życie, które ma przed sobą, w imię jakiejś dziwnej idee fixe. Mam jeszcze mieszane uczucia odnośnie spotkania tej kucoperzycy (uciekło mi imię), z Luną. Niby fajnie, że księżniczka wrobiła ją w jakieś badania, które pochłoną większość jej życia (w sumie to by pewnie był motyw dla conajmniej osobnego fika), ale samo spotkanie tej dwójki było jakieś takie nijakie. Owszem, księżniczka powinna być wyrozumiała, zwłaszcza, że kucoperzyca sporo zrobiła i zasłużyła na wybaczenie, ale moim zdaniem, nie zaszkodziłaby jakaś dodatkowa kara. Taka bardzoej symboliczna, ale dotkliwa, która ustawi ją w szeregu. Co do strony technicznej rozdziału, to nie zauważyłem chyba żadnego błędu. Więc powiem, że jakość jest ponadprzeciętna. Dzięki temu mamy bardzo fajny i poczytny rozdział. I na koniec jeszcze odniosę się do komentarza autora, bo wcześniej zapomniałem. W zasadzie, rakieta do katiuszy i Ił-2 to prawie to samo. Znaczy, to jest identyczna obudowa. Różni się tylko silnikiem, oraz rozmiarem głowicy (katiusze miały większe głowice i silniki, co jednak przekładało się na wzrost masy, a to jest ważne dla samolotu). Tak czy inaczej, troszkę mnie zaskoczył fakt, ze Equestria (bazująca jakby nie patrzeć na niemcach) w ogóle nie rozwija technologii rakietowej. Znaczy ja wiem, że w razie czego, to Celestia wyśle misję załogową na księżyc szybciej niż jakakolwiek rakieta, ale nadal. Poza tym, skoro już jesteśmy przy temacie, to serialowa Equestria posiada rozwiniętą technologię produkcji rakiet ziemia-powietrze.
  15. Ale Blackpool nie pasuje do wojennego fika. Tyle, że to nie jest zwykły, wojenny fik. Tu w zasadzie każda postać włada mniejszą, lub większą magią, a szlachta wywodzi się od raczej większych magów. Do tego, przecież wielokrotnie spotykamy się z mitami, ,,magią", przepowiedniami i masą innego mojo. Wiec postać o tak dziwnej przeszłości i takim dziedzictwie nie jest niczym niezwykłym. Znaczy, sama w sobie jest i stanowi świetny materiał na ważnego bohatera w takim fiku, ale jej istnienie w kontekście tego dzieła nie jest wybitnie szczególne. Ekhem, Nebelwelfer, Katiusza i kilka innych wyrzutni rakiet ziemia-ziemia (wydaje mi się, ze w fiku były, ale moge się mylić) Ale pozwolę sobie przejść do pozbijania argumentów odnośnie pancerników: Fakt, pancernik przypadałby na większą grupę kuców niż u nas na ludzi. ale z drugiej strony, większy odsetek narodu służyłby na nim. Wiec ich śmierć byłaby tym dotkliwsza. Nie mówiąc o tym, że marynarz, (i w zasadzie żołnierz), nie generuje bezpośredniego zysku, z punktu widzenia gospodarki, a wręcz stratę. Bo jest przeciez na utrzymaniu narodu. Więc, czy Equestrię na to stać? Pancernik miałby teoretycznie być tez przeciwnikiem gryfów, czyli narodu, gdzie dobre 99% populacji może latać, wiec może zostać pilotami. Cóż, bez dobrych radarów i obrony p-lot, taki pancernik pójdzie na dno przed obiadem. Huty (i wiele innego rpzemysłu), można mimo wszystko, przestawić na produkcję cywilną. Kolej żelazna, przemysł motoryzacyjny, maszyny rolnicze, statki handlowe, sprzęt kopalniany... Tak czy inaczej, widzę argumenty i je rozumiem, ale kompletnie się z nimi nie zgadzam. Choć z drugiej strony (tak, jest tu druga strona), takie księżniczki jak te, skłonne byłyby podjąć taką, a nie inną decyzję.
  16. Kolejne zderzenie z nostalgią. Dawno, dawno temu (2015, albo oś koło tego), czytałem już ten fanfik, a kilka dni temu go sobie odświeżyłem, by zobaczyć, czy jest tak dobry, jak go pamiętam i jak zniósł próbę czasu. No i musze przyznać, że mam mieszane uczucia. Ale po kolei. Zacznę od tego, ze ten fanfik się odrobinę zestarzał. widac po nim, że był pisany w ,,innych czasach". Takich, kiedy Sweet Apple Acres było na porządku dziennym, Pinkie była wprost randomowo szalona a Discord jeszcze był wielkim złem (obok NMM i Sombry). Jest to jednak starzenie z godnością, bo ani trochę nie przeszkadza to w odbiorze dzieła. Powiem więcej. Nawet jakoś fajnie pasuje. Jeśli chodzi o formę dzieła, to tu mam mieszane uczucia. Z jednej strony mamy bardzo dobry poziom, praktycznie niewiele błędów i schludny tekst. Ba, autor nawet zadbał o półpauzy i numeracje stron, co w tamtych czasach nie było takie częste. Brawo. Ale z drugiej strony, mamy ostatni rozdział (albo i dwa), gdzie dostrzegłem dość dużo powtórzeń i błędów. Nie wiem, czy to wynika ze zmiany korekty, nieuwagi, czy też może fabuła przestała tak wciągać, że człowiek zaczął zwyczajnie więcej dostrzegać. Tak czy inaczej, forma raczej na plus. Dobrze współgra z mięsistą fabułą. No właśnie, fabuła. Zdawałoby się prosty, popularny motyw o podróży w celu zniszczenia artefaktu (jak to robił pewien bosonogi karzeł), ale przyrządzona bardzo dobrze, z naprawdę niezłymi zwrotami akcji. Szkoda tylko, że już na samym początku człowiek wie, że takie zwroty akcji będą. Ogólnie, nie są to złe zwroty akcji, ale możnaby je napisać nieco lepiej. Jest jednak pewien, który mnie w pewnym sensie, niezmiernie zaskoczył i wielce mi się spodobał. Jak dla mnie, to bardzo dobry i odkrywczy pomysł, który sporo w tym fiku zmienia. Wróćmy jednak do samej podróży. Czytało mi się ją bardzo przyjemnie. Stosunek walki do łażenia był odpowiedni, by nie przytłoczyć nadmiarem emocji i nie znużyć czytelnika opisami. Pozwalał też nienajgorzej zbudowac klimat. Choć nie obraziłbym się, gdyby było więcej scen w tym, leśnym miasteczku, gdzie przytargano rannych gwardzistów. Tak samo, możnaby się pokusić o dłuższe opisanie niewoli u gryfów. Aczkolwiek w obecnej formie nie jest to złe. Nie będę też narzekał na dwa ratunki w ostatniej chwili. Pierwszy jak dla mnie, może być. Może się zdarzyć, zwłaszcza, że ktoś taki jak Ortik kręci się w okolicy. Z kolei drugi jest ukartowany, więc nie można się do niego przyczepić. Pochwalić mogę opisy. Może nie były idealne, ale pozwalały mi wyobrazić sobie tereny, po jakich wędrują bohaterki. I jeszcze kwestia magicznych artefaktów, które trzeba zniszczyć (i księgi). Bardzo fajne, bardzo staroszkolne motywy, które świetnie tu zagrały. Podoba mi się nawet droga księgi. Wprawdzie początkowo może się zdawać taka z plota, ale pod koniec, kiedy mamy wszystkie wyjaśnienia, przypuszczenia o ważności księgi się potwierdzają. Dobrze też napisano wpływ księgi na cały fanfik. Z pozornego bibelotu, przekuto go w czwarty element, który dopełnia pozostałe trzy. Może nie tak dokładnie i wprost, ale wyjaśnienie wszystkiego byłoby spoilerem. No właśnie, postacie. Tu bywa różnie. Na plus, Rainbow, Applejack i Fluttershy. Wypadają bardzo serialowo. Rainbow jest irytująca, uparta i agresywna, jak w serialu. Applejack szczera i twarda, a Fluttershy dość strachliwa i wycofana. Jednak potrafi się wznieść ponad to. I tu na sekundę przystanę, by nie zgodzić się z Cahan. To, że Shy uciekła od tych kości to jak dla mnie bardzo naturalny dla niej atak paniki. Sam zapewne napisałbym ją podobnie, w takiej sytuacji. W końcu, to góra kości jest bezpośrednim powodem strachu, który ma przed oczyma. Nie, jakaś bestia, która może siedzieć w jakimś tunelu (albo nie, bo dawno odleciała, albo zdechła). Więc dla mnie, logicznym jest, że ucieka od tego ,,zagrożenia" Gorzej niestety wypada Rarity. Owszem, jej zachowanie możnaby zrzucić na trudy wędrówki, czy fakt jej ,,odmiennego stanu", ale to marne wytłumazenia i pozostałe bohaterki powinny coś zauważyć. Najgorzej z szóstki wypada Twilight, która wysyła do czytelnika sprzzeczne sygnały. Z jednej strony, rusza ze strażnikami, nawet nie pytajac Celestii, czemu to tak nagle i czemu nie dostała listu Spike'iem. Z drugiej, szybko zaczyna wątpić w swą mentorkę. Jest przeciwna trasie proponowanej przez Guarda, ale i tak się zgadza, bo nie chce postawić na swoim. Niezbyt też podoba mi się, ze postanawia odpuścic wędrówkę w pewnym momencie. Niby ma logiczne argumenty i w ogóle, ale i tak mi się to nie podoba. Nie pasuje mi też do niej to, ze zgodziła się na podział drużyny. Choć sam motyw podziału jest bardzo spoko. No a Pinkie to Pinkie. Jakims cudem nie była tu irytująca i męcząca. Z pozostałych postaci, warto jeszcze wspomnieć o paladynie, który jest bardzo interesujący i dobrze odgrywa swoją rolę. Podoba mi się jego motywacja do działania i to, jaką drogę wybiera. nie jest to droga optymalna, moim zdaniem, co tylko jeszcze bardziej polepsza tą postać. No i Ortik. Mały, śmiesznie mówiący dzikus, który zna się na polowaniu, amuletach i wierzy w bóstwa. Wspaniały towarzysz dla twardo stąpającej po ziemi Twilight. Choć musze przyznać, że za mało miałem dyskusji miedzy ta dwójką. Mogłyby być ciekawe. Tu było sporo miejsca na dyskusję o podejściu nawet do tak prostej rzeczy jak deszcz. Tak więc postacie są lepsze lub gorsze, ale ogólnie trzymają raczej wysoki poziom. Nie było takiej, którą śledziło mi się wybitnie ciężko, albo nieprzyjemnie. Podsumowując ten ewidentnie za skąpy komentarz, Relikt to dobry fik. Nie idealny, a le dobry i poczytny. Poza tym, jest chyba jednym z niewielu tego typu fików na tym forum. Zdecydowanie polecam miłośnikom fantasy i kuców. Powiem nawet, że rozważyłbym wydanie go jako książki. Bo ma swój urok i klimat. Oddaję też głos na Epic, bo ten fik na to zasługuje
  17. Dawno, dawno temu (zapewne przed 2012), gdzieś w internecie znalazłem taką, biznesową przypowieść, anegdotę, żart (w sumie nie wiem co dokładnie), o dwóch ludziach, którzy przyjechali do małego miasteczka i kupowali małpy. Była bardzo fajna i zabawna. Spodobała mi się. Miałe ją w pamięci i raz, czy dwa ją opowiedziałem kolegom. Jakiś tydzień temu, obudziłem się rano, mając ją przed oczyma, z wielkim, czerwonym dopiskiem, by to skucykować. Pomysł wydał mi się tak absurdalny i bezsensowny, że początkowo go odrzuciłem. Ale, gdy w miejsce dwóch biznesmenów podstawiłem braci Flim i Flam to sam pomysł zmienił się z absurdu w cudowny absurd. Wiec też tego dokonałem. Małpi biznes Prosta, niezobowiązująca komedia na jedno, króciutkie posiedzenie. Być może wywoła u kogoś uśmiech na pyszczku, albo jakieś przemyślenia, bo ja się dobrze bawiłem przy pisaniu. Na życzenie czytelniczki, tytuł poprawiony
  18. I kolejna aktualizacja z kolejnym rozdziałem. Wiem, ze długo to trwało, ale miałem drobne problemy z motywacją, oraz z ubraniem pomysłu w słowa. Bo całość fika zaczęła się od tego. Po prostu tak mi się spodobała ta idea, że postanowiłem ją wdrożyć. A kto inny nadawałby się na posiadacza takiego futerału, jeśli nie Octavia? Zacząłem więc pisać o Octavii, jako łowczyni nagród. Ale w trakcie przypomniałem sobie Za kilka dolarów więcej i relacje Blondasa z Pułkownikiem. Wtedy postanowwiłem dodać Vinyl i dać jej coś równie epickiego jak futerał z bronią. Padło na kartaczownicę w gramofonie. Zapożyczyłem nawet jedną, słynną scenę z tego filmu, ale nie wiem na ile się udała. Tak samo mam wątpliwości co do relacji postaci. Jednak dalsze analizy i poprawki (byłby to już czwarty raz), zapewne skończyłyby się długim zwlekaniem i większymi watpliwościami. Więc prezentuję to, co mam i mam nadzieję, że się spodoba. Vinyl i Octavia na dzikim zachodzie (Bez Mrreksykanskiego) [Anthro][Steampunk][Western] Vinyl i Octavia na dzikim zachodzie (Z Mrreksykańskim) [Anthro][Steampunk][Western] Dwie kobiety. Dwie artystki tworzące muzykę. Tak podobne, a tak inne. Obie mają też nietypowe zainteresowanie: polowanie na bandytów. Co się stanie, gdy się spotkają? W małym, Mrreksykańskim miasteczku na kompletnym wygwiozdowie, gdzie władzę sprawuje Colt, oraz groźny bandyta? Przekonajcie się Dla mnie pora na przerwę w pisaniu, bo ten fik mnie trochę zmęczył. Z kolejnym ruszę w przyszłym roku, jak zbiorę pomysły i materiał. Może tym razem krócej i w formie bardziej komediowej
  19. Bardzo się cieszę, że kolejne osoby otrzymują paczuszki. Dziś wyruszyła ostatnia partia, paczkomatem, więc są szanse, że w tym tygodniu podochodzą. Jak mi się uda zdobyć, to stosuję pudełka z odzysku. Są bardzo solidne i wygodne, ale nie tak łatwo je dostać, więc większość paczek idzie w kartonach składanych. Myślę, że nie tylko to cię skusi. . Mam kilka ciekawych tytułów w zanadrzu, ale ich los wciąż nie jest pewien (niektóre wciąż są ,,niekompletne"). Może bedzie tam coś, co cię przyciągnie.
  20. Lektura tego fika wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Być może wynikało to z mojego nastawienia do dzieła, a być może ono po prostu ma swoje wady. Zacznę od tego, że sam fanfik jest krótki. Powiedziałbym, że bardzo krótki. Nie ma tu kilkukrotnego przesłuchiwania podejrzanych, nie ma snucia wniosków, nie ma wyciągania brudów i brudków... Jest krótki do tego stopnia, że nie przesłuchano nawet całej szóstki, pardon, piątki. Czy to jednak źle? Nie do końca. Znaczy, fajnie by było zobaczyć ten motyw w stylu kryminału Agaty Christie, ale to wykonanie się na swój sposób sprawdza i ma swój urok. Przynajmniej do momentu, kiedy dowiadujemy się, kto jest mordercą. Bo wtedy wszystko leci na księżyc. Sam pomysł na to, kto zabił jest co najwyżej średni. Motyw też wywołał u mnie efekt: WAT? Aczkolwiek, finałowa walka z mordercą była jak najbardziej na plus. Czuło się hollywoodzki klimat i czytało z zapartym tchem. Przejdźmy jednak do fabuły. Pinkie zostaje zamordowana i to dość brutalnie. Sprawą zajmuje się miejscowa policja i miejscowy detektyw, z bardzo interesującą przeszłością. Swoją drogą, świetna, bardzo klimatyczna postać, której losy śledzi się bardzo przyjemnie. I choć jej przeszłość jest bardzo w stylu hollywood, to doskonale tu pasuje. Nie wyobrażam sobie tu innego bohatera Nasz detektyw ogląda miejsce zbrodni, notując sobie wszystkie dziwności. Wyprasza u nielubianych księżniczek pozwolenie do prowadzenia śledztwa i zabiera się do dzieła. Przesłuchuje rodzinę, najbliższe przyjaciółki, spotyka się z lekarzem, który przeprowadzał oględziny zwłok... Aż wreszcie trafia na ierwszą podejrzaną, u której znajduje narzędzie zbrodni (na wierzchu). Dowody są z jednej strony obciążające (ale aż tak ordynarnie oczywiste, że od razu nasuwa się wniosek, że podejrzana jest niewinna), a z drugiej, okazują się niewystarczające do skazania, czy nawet do zamknięcia na kilka dni. Oczywiscie detektyw zostaje odesłany do domu, gdzie pije (fajna realizacja. Może trochę sztampowa, ale robi robotę). We śnie odwiedza go Luna i poznajemy spory wycinek przeszłości bohatera. Myślę nawet, że najważniejszy, bo to on tłumaczy, czemu się znalazł w kucowsi i czemu tak mu zależało na tym, by zająć się tym śledztwem. Samo spotkanie z luną też jest tu fajnie zrealizowane. Zwłaszcza w kontekście ich poprzedniego spotkania w realu. Gdy się wreszcie obudzi, skacowany przegląda notatki i dochodzi do wniosku, kto jest mordercą i kto będzie następną ofiarą. Błyskotliwie biegnie na pomoc, zdąża w ostatniej chwili i cudem przeżywa epicką walkę z mordercą. No i na końcu mamy scenę z pogrzebu Pinkie, która wspaniale zamyka ten fanfik. Jak dla mnie majstersztyk. Słowem, jeśli chodzi o treść, to budzi ona moje mieszane uczucia. Pomysł jest świetny. Relacje detektywa z podejrzanymi i z księżniczkami, jak najbardziej na plus. Wprawdzie można by tu naprawdę sporo dopowiedzieć, ale w tej formie też jest dobrze. Klimat w tym fiku jest zatankowany po korek i aż się wylewa. Postać głównego bohatera pasuje wprost idealnie. Niestety morderca jest bez sensu, pojawia się tak z plota, a jego motyw też się nie kalkuluje. Poa na postacie. Już pochwaliłem nieco zapitego, palącego detektywa, który nie lubi władzy i ma przeszłość, która budzi go po nocy. Pora więc pochwalić pozostałych. Flutershy wyszła wspaniale. Dokładnie tak, jakbym się po niej spodziewał. tak smutna, ze nie jest już w stanie płakać. Tak przybita, że spokojna... tak bym ją widział, gdybym sam pisał tego fika. Twilight próbująca znaleźć rozwiązanie w postaci nekromancji też wypada śietnie. Zwłaszcza w połączeniu z jej dość oschłym stosunkiem do detektywa i wiarą we własne kompetencje (skoro elementy rozwiązują wszystkie problemy, to znajdą i mordercę). Rainbow przebijająca się przez kordon do pokoju Pinkie również pasuje do tej postaci. Wprawdzie wskazuje na silny shipping PieDash, ale to mi jakoś tu pasuje. Same księżniczki też wypadają dobrze, postawione przed faktem mordu na jednej ze strategicznych dla kraju person. Słowem, poza mordercą, w tym fiku nie ma złych postaci. Wszystkie zachowują się naturalnie i trzymają poziom. Trochę szkoda, że nie dostaliśmy więcej interakcji między nimi, a detektywem, ale to jest do przeżycia. Tyle z treści, pora na formę. Tu nie mam w zasadzie nic do zarzucenia. W końcu to tłumaczenie aTOMa. Wybitnego tlumacza, dysponującego swym, zaufanym sztabem. Żadnych błędów nie widać, tekst jest schludny i czytelny. sama przyjemność. Podsumowując, to nie jest zły fik. Nawet mimo mordercy z plota i bardzo niewielkiej długosci, to dalej jest przyjemne i klimatyczne opowiadanie, które zdecydowanie warto przeczytać. Polecam.
  21. No i ostatni fik z trylogii sunsetkowej za mną. Dalej uważam, że trylogia powinna być opublikowana w jednym wątku, z tagiem: Seria. Przejdźmy jednak do samego dzieła. Tym razem fik rozgrywa się po pierwszej części Equestria girls. Konkretnie w chwili, kiedy Sunset odbudowuje szkołę. Wtedy rozmyśla o tym co zrobiła, a czego zrobić tak naprawdę nie chciała. Później uzyskujemy sporo informacji na temat tego, jakim cudem Sunset się udało przeżyć w świecie ludzi. I tu muszę, z jednej strony, pochwalić pomysł, z drugiej, ponarzekać na niego. Bo dobra, fajnie, że Sunset była przezorna i do świata, o którym nic nie wie (chyba) wzięła plecak pełen kamieni szlachetnych. Chwali się świadomość, że waluta w innym świecie może być zupełnie inna. Ale skąd pewność, że kamienie szlachetne, które walają się po ulicach Equestrii jak śmieci, a zwykła krawcowa ze wsi używa ich jak cekinów, są cokolwiek warte w innym świecie? Przecież równie dobrze wartościowe mogłyby być rolki papieru, albo liście. Nie mówiąc o tym, że sypnięcie takiej ilości klejnotów w relatywnie krótkim czasie z pewnością ściągnie na nią uwagę. Aczkolwiek to i tak niewiele przy logice superhakersunset, która ogarnęła kompa na tyle, by zhakować serwery i dopisać swoją tożsamość do już istniejących. To uproszczenie i to bardzo wielkie. Już bardziej logiczny byłby zakup tożsamości na czarnym rynku (albo zlecenie stworzenia sobie tożsamości). W końcu Sunset była dziana. Lepiej wypadają fragmenty o tym, jak Sunset zaczęła ogarniać świat (pobyty w bibliotece), czy dba o pozory (zapisanie się do szkoły). Tak samo dobrze wypadło to, jak Sunset zaczęła w szkole od budowy pozycji, a dopiero potem przeszła do dzielenia uczniów. Bardzo fajny pomysł. Szkoda jednak, ze jet to tylko wspomniane na etapie jednego, dwóch akapitów. Ogólnie, cały fik cierpi na to, co pozostałe części Trylogii. Raz, że sporo traci, jako osobna część (choć chyba najmniej, w stosunku do poprzednich). Dwa, że zwyczajnie jest za krótki. Samego życia Sunset, od chwili przybycia z Equestrii do kradzieży korony starczyłoby na wielorozdziałowy fanfik. Nawet pomijając szkołę (czyli samo urządzanie się Sunset na ziemi), to jest tam materiał na przynajmniej dwa, trzy razy tyle. Ba, nawet samą naprawę ściany można opisać dłużej. Trzy. Zakończenie jest niefajne. Ten ostatni akapit o syrenach jest dla mnie bez sensu. Śmiało można by go było usunąć i fik nic by nie stracił,a wbrew pozorom, nawet zyskał. Jeśli chodzi o stronę techniczną, to tu nie mam zastrzeżeń. Nie widziałem żadnych błędów, literówek czy coś. Tekst ładny, wyjustowany... forma trzyma wysoki poziom i ani trochę nie przeszkadza w czytaniu. Podsumowując, nowe początki są raczej średnim fikiem (może średnim plus). Zdecydowanie za krótkim i zbyt uproszczonym. Z drugiej jednak strony, w kontekście trylogii wypadają już znacznie lepiej. Czy więc je polecam? W zasadzie tak. Ale niestety z podejściem do trylogii jak do serii (a nie osobnych fików) i zaznaczam jednocześnie, że dałoby sie to zrobić lepiej. Gdybym zaś miał wymienić swoją, ulubioną część z trylogii, to chyba by to była część pierwsza. Bo choć ma takie same problemy jak wszystkie, tam chyba najmniej mnie męczyły.
  22. Cieszę się, że wszystko doszło sprawnie i bez uszkodzeń. Polecam się na przyszłość. Kolejne wydanie zapewne w połowie wiosny. Jeśli oczywiście świat pozwoli. A co to będzie? Nie mam jeszcze pojęcia, jaka nowość się pojawi, ale mam kilku dobrych kandydatów na to miejsce. A z dodruków NAJPRAWDOPODOBNIEJ past sins oraz opowiadania. Bo, co zaskakujące, ten fandom dalej się tym nie nasycił
  23. Zbudujmy sobie dom publiczny Ciuralla ciuralla la Będzie bardzo sympatyczny Ciuralla ciuralla la Ogólnie, zamysł randomowej komedii, rozgrywającej się w domie publicznym (prowadzonym przez muchy), to zamysł wielce ciekawy i niezwykle odkrywczy. Aż się dziwię, że sam na to nie wpadłem, bo w tym pomyśle kryją się tony potencjału. Ten konkretny fik to w zasadzie zbiór krótkich opowiadań, rozgrywajacych się w domu publicznym, prowadzonym przez podmieńce (płci żeńskiej). A to przyjdzie kobieta, szukać męża, a to, jakiś klient zajdzie, a to dzień wolny i nie ma sałaty.... Słowem, typowe problemy pracownic domu taniego tulenia. Oczywiście ubrane w odrobinę złośliwości, braku logiki i prostego, niewymagajacego humoru. Wypada to całkiem dobrze, choć pewnie dałoby się z tematu wycisnąć więcej. Co do randomowości, to jest to randomowość dość prosta i niewyszukana (jak w sweetie brick, chociażby), ale lmajaca odrobinę sensu. Jak w przypadku klaczy, która wpada zapytać o męża i jest ogólnie niekulturalna. Awanturuje się, rzuca pieniądze z żądaniem informacji o tym, kiedy mąż się pojawi. Jednak nie powiedziała ani jak się nazywa, ani jak wygląda jej ogier. Z kolei, gdy brakuje sałaty i podmieńczynie są głodne, (bo nie ma miłości i sałaty), podejmują decyzję, że pójdą do sklepu, a konkretnie Cicha pójdzie. Cicha mdleje z wrażenia, a pozostałe siedzą i na nią patrzą. A sałaty nikt nie kupił. Taki prosty random, bazujący na kilku sąsiednich zdaniach. Ale wypada całkiem fajnie. Przynajmniej w kontekście tego dzieła. Z postaci, podoba mi się postać Cichej, które nie mówi w normalnym języku ( W zasadzie niewiele mówi w jakimkolwiek). Przy normalnym fiku, pewnie zainteresowałbym się jej przeszłością i powodem, dla którego nie mówi normalnie, ale tu pewnie musiałbym się zadowolić faktem, że tak jest i tyle. Tak czy inaczej, to postać, która powinna się często pojawiać. Pozostałe pracownice też zdają się być bardzo spoko, ale mało o nich wiadomo, bo i tekstu mało. Niestety, ten niezgorszy tekst, bazujący na wspaniałym pomyśle i mający całkiem zabawny, prosty humor, ma słabą formę. Są błędy składniowe, chyba kilka literówek i jakieś, dziwne dwa myślniki zamiast półpauz. Szkoda, wielka szkoda. Aczkolwiek nie moge się zgodzić ze swym przedmówcą, co do tego, że praktycznie nieobecne opisy to błąd. Owszem, można by było rozwinąć je i jakoś pokazać, jak wygląda ten dom, ale przy tej strukturze i takim prowadzeniu fika (krótkie opowiadania, a w zasadzie coś drablowatego), jak najbardziej można sie pokusić o poskąpienie opisów. Bawi tu prosty absurd. Tak czy inaczej, to nie jest zły fik. Aczkolwiek dobry też nie jest. Poleciłbym go co najwyżej jako jedno, krótkie i trochę odmóżdżające posiedzenie. No i jako kopalnie pomysłów
  24. Przeczytane. Pora więc na komentarz Wyjątkowo zacznę go od formy i samego tłumaczenia. Otwieram dokument i widzę ładnie spreparowany tekst. Są półpauzy, justowanie, akapity... Nawet tłumacze dali tak niespotykane coś, jak dzielenie wyrazów. Rzecz, której w tekstach nie widzi. Trochę przy tym dziwi, że odstęp miedzy akapitami jest wykonany dodatkowym enterem, zamiast odpowiedniej funkcji, ale dobra. Tekst jest ładny, schludny i może świecić przykładem. dla innych tekstów. Czytam. Tekst przetłumaczony dobrze, nieźle oddaje klimat opowiadania. Człowiek bardzo szybko się wciąga, z zapartym tchem śledzi losy bohaterów w niesławnej fabryce tęczy. I... … i trafia się tego typu kfiatek. Dobra, nie ma tego dużo na szczęście. Tak raz na powiedzmy 15 stron trafia się tego typu cudo (głównie wyłupione oczy). Zupełnie jakby ktoś zbyt dosłownie wziął sobie do serca podpowiedź google tłumacza. Żeby nie było, nie jestem prceiwny jego stosowaniu, a nawet polecam, tylko trzeba uważać. Na całe szczęście, są to tylko jednostkowe przypadki w dobrym tłumaczeniu. Warto by włączyć komentarze w dokumencie, by kolejni czytelnicy przy okazji wypunktowali wszystkie takie drobiazgi. Całkiem niezłą formę mamy za sobą, wiec pora na treść. Ta jest niezwykle miodna. Od wydarzeń z Rainbow Factory minęło wiele lat. Fabryka dalej stoi, dalej przetwarza źrebaki i ma się świetnie. Jest więcej personelu, większa wydajność, więcej maszyn i nawet zatrudniają nową pracownicę na początku fika. Swoją drogą, Gentle to bardzo fajna postać. Porządny, oddany pracy inżynier, który wie co robi, lubi to co robi i w ogóle. Może trochę dziwić, że szybko akceptuje swój los i to, co spotyka źrebaki, które nie zdadzą testu z latania, ale to, moim zdaniem, jak najbardziej dobrze napisane podejście. Bo z czasem się dowiadujemy, że Gentle jest logiczna do bólu i ma zmysł optymalizacyjny. Poza tym, lata wpajania pegazom pewnego sposobu myślenia robią swoje. Tak czy inaczej, losy Gentle śledzi się bardzo przyjemnie, póki jej nie odbija. To akurat, moim zdaniem, słabe. Zdecydowanie za szybko jej umysł się poddaje szaleństwu. Owszem, ma tos ens, bo przecież w fabryce tęczy każdy oszaleje, ale nie powinna wariować tak szybko. I tak gwałtownie. Mogę mieć tylko nadzieję, że to tymczasowe i w kolejnej części powróci normalna, logiczna Gentle. Oczywiście, całego fanfika by nie było, gdyby nie kolejna ucieczka porażek (do tego wrócę jeszcze). I to mimo nowoczesnego systemu, który miał zapobiec temu, co wydarzyło się w Rainbow Factory. Tymczasem dwa źrebaki, trochę przypadkiem, a trochę szczęściem, uciekają do dolnej fabryki, gdzie rozgrywa się prawie cała akcja tegoż fika. Wymanewrowywują swych prześladowców, błąkając się w poszukiwaniu wyjścia i jednocześnie serwując czytelnikowi sporo opisów tego, co się wyprawia za zamknietymi drzwiami fabryki. A tam wiele jest mrocznych sekretów, ponad samo przerabianie źrebaków na tęczę. Poznajemy też naprawdę fajnie napisanych bohaterów. Świetny jest tu śmiejący się wiecznie i szalony Contrail. Bo pod tym płaszczykiem szaleństwa (które czeka każdego w fabryce tęczy), kryje się naprawdę inteligentny i trzeźwo myślący ogier. Rainbow Dash z kolei jest taką samą, zimna i lojalną klaczą. Lojalną wobec korporacji i całej, pegaziej rasy. W imię tejże lojalności stanęła na czele fabryki i w imię tejże lojalności robi to, co robi. By jej pegazi rodacy mieli należny im status. Pozostali pracownicy fabryki są spoko. Może nie jacyś wybitnie warci zapamiętania, ale ich losy śledziło się całkiem przyjemnie. Doskonale pasowali do ról, które im przypisano. Jednak najlepszy w tym wszystkim jest doktor Atmosphere. To on jest tu mistrzem i reżyserem całego tego spektaklu. I choć jest pod Rainbow, to on tak naprawdę organizuje życie fabryki i to on ukuł może trochę kliszowy, ale wspaniały plan, który ma za zadanie pchnąć pegazy w nową epokę. Ich epokę. Przyznam, że choć szybko poczułem, ze on może odegrać większą rolę niż się wydaje, to do samego końca nie miałem pewności, że to takie podkowy. Warto jeszcze zwrócić uwagę na bardzo dobry i bardzo życiowy pomysł, który doskonale buduje świat, klimat i tłumaczy, czemu to wszystko się tak dzieje. Czyli logika pegazów odnośnie tych, którzy oblali test i depegazyfikacja tychże. Bo przecież znacznie łatwiej jest skazywać na śmierć porażkę, a nie pegaza. Znacznie łatwiej obrażać porażkę, a nie pegaza. Znacznie łatwiej wrzucić porażkę, a nie pegaza, do maszyny, która odzyska z tego nic niewartego ciała resztki magii, spektrum i co się tam jeszcze przyda. I znacznie łatwiej żyć ze świadomością, że utylizacja porażek służy dobru całej rasy i dobru kraju. Bo przecież jeśli świat zobaczy, ze pegazy są słabe, to z pewnością je zaatakuje. Prawda? Słowem, Pegasus Device to bardzo fajny, bardzo klimatyczny fik, który przyjemnie mnie zaskoczył. Jest zdecydowanie lepszy niż materiał na którym bazuje. Samo tłumaczenie też jest przyzwoite, choć z drobnymi mankamentami. Polecam i zdecydowanie będę śledził, co jeszcze przełożysz.
×
×
  • Utwórz nowe...