Legion Napisano Maj 6, 2014 Share Napisano Maj 6, 2014 To teraz pytanie ode mnie: kiedy można spodziewać się dostępu do pierwszych rozdziałów? Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
UMBRA Napisano Maj 6, 2014 Share Napisano Maj 6, 2014 Aktualnie piszę sequel. Jeżeli aktualizacja nie pojawi się do końca maja to spisuj go na straty. To na sequel będę czekał prawie nie opuszczając forum, a broken chciałbym nie spisywać na straty bo to naprawdę FF na szóstkę. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Ravebow Napisano Maj 7, 2014 Autor Share Napisano Maj 7, 2014 @Legion - Nie spodziewaj się, na chwilę obecną nie potrzebuję prereadera. Zacząłem pisać, potrzebowałem jakiegoś kopniaka Za tydzień-dwa będzie rozdział (przedostatni... w końcu) 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
UMBRA Napisano Maj 7, 2014 Share Napisano Maj 7, 2014 Takie coś można zaliczyć jako kopniak? Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Ravebow Napisano Maj 19, 2014 Autor Share Napisano Maj 19, 2014 Przedostatni, 24 rozdział już jest! Do końca maja FF powinien zdobyć etykietkę "zakończony" Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Add Napisano Maj 19, 2014 Share Napisano Maj 19, 2014 Wielki powrót, mała bitwa. Cóż mogę napisać? Było dobre waćpanie, pomimo upływu czasu nie straciłeś skilla, że się tak wyrażę. Tylko jedno ale... Gdzie są epickie bitwy mości Ravebow?! Mam nadzieję, że nadrobisz ten aspekt w kolejnym rozdziale, bo szczerze tylko tego mi było brak. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Legion Napisano Maj 19, 2014 Share Napisano Maj 19, 2014 Nie pozostało mi nic innego, niż czekać na ostatni rozdział. Mimo wszystko przyjemnie się czytało. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Ravebow Napisano Maj 19, 2014 Autor Share Napisano Maj 19, 2014 Po ostatnim rozdziale od razu zabieram się za długo oczekiwany przeze mnie sequel. Jeszcze w czerwcu chciałbym wypuścić pierwszy rozdział. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Add Napisano Lipiec 29, 2015 Share Napisano Lipiec 29, 2015 Witam, witam i o zdrowie oraz rozdział pytam. Wykopując temat, zadam to kategoryczne pytanie. Co się stało z ostatnim rozdziałem? I jak tam sequel? Czy rozdział następny będzie pisany, czy los go przeczytać będzie nam dany? Z góry dzięki za odpowiedź i życzę miłego dnia. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Add Napisano Sierpień 17, 2016 Share Napisano Sierpień 17, 2016 kolejne opowiadanie godne polecenia, chociaż nie zostało dokończone... chlip... chlip Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Accurate Accu Memory Napisano Sierpień 17, 2016 Share Napisano Sierpień 17, 2016 godzinę temu Add napisał: kolejne opowiadanie godne polecenia, chociaż nie zostało dokończone... chlip... chlip Da, epicka historia Niestety, autor nigdy tego nie ukończył, nie ukończy[raczej]... A ja go od dawna na forum żem nie widział :( A mogło być tak pieknie :( Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hoffman Napisano 31 Maj Share Napisano 31 Maj (edytowany) Opowiadanie powróciło po latach, za sprawą Klubu Konesera Polskiego Fanfika, lecz mnie zeszłotygodniowe czytanie niestety ominęło. Jednakże dziś znalazłem trochę czasu, by nadrobić pierwsze pięć rozdziałów tejże historii, toteż wypada napisać komentarz i pomóc niniejszemu wątkowi wypłynąć na powierzchnię - bo choć typowych dla wczesnej fanfikcji mankamentów tu nie brakuje, to przynajmniej pierwsze wrażenie nakazuje sądzić, iż jest to kawałek historii, do której warto powrócić i której warto dać szansę, i która, z tego co widzę, swego czasu zgromadziła czytelników oczekujących niecierpliwie jej rozwinięcia. Czym zatem "Zerwane Więzi" zaskarbiły sobie sympatię forumowiczów i czy jest dla nich miejsce dzisiaj, ponad dekadę później? Na początek muszę wspomnieć o formie, gdyż ta od razu rzuca się w oczy. Oczywistym było, że, najprawdopodobniej, będzie ona niedoskonała; element czaru wczesnego fandomu, a i autor, z tego, co zrozumiałem po jego wiadomościach, był wówczas maturzystą, sam fanfik powstawał jeszcze wcześniej, toteż możliwe, że nie zdążył nabrać doświadczenia, warsztat dopiero miał się rozwinąć - wszystko to jest zrozumiałe i nie wolno nie brać tego pod uwagę w ocenie fanfika. Przede wszystkim, muszę wskazać na dość niefortunne formatowanie tekstu - z jakiegoś powodu akapity zostały zwężone, tak po bokach strony, jak i na górze, i na dole, co powoduje, że tekstu mieści się znacznie więcej niż zazwyczaj. Jakby autor zapragnął upchnąć go jak najwięcej w ramach pojedynczych stron. Zastosowany rozmiar czcionki, jak i fakt, że z reguły kolejne akapity nie są od siebie należycie oddzielone (niekiedy akapitów brakuje, tak swoją drogą), nie ułatwiają sprawy. Efekt był taki, że lektura wydawała się mozolna; człowiek powoli przedzierał się przez kolejne strony, a nierzadko tekst zlewał się w ściany, na które ciężko się patrzyło. Całe szczęście, że stron nie było zbyt wiele - w ramach poszczególnych dokumentów Google autor zawarł kilka rozdziałów, one same nie są zbyt długie, więc o ile jest mozolnie, o tyle udało się uniknąć zmęczenia czytanym tekstem. Widzę dwa powody tego stanu rzeczy - styl oraz przyjęte tempo akcji. Ale o tym nieco później. Wydaje się, że wystarczyło po prostu powiększyć te akapity, a poszczególne fragmenty dodatkowo oddzielić od siebie, by już byłoby znacznie lepiej. Zwłaszcza, że autor wiedział o co chodzi, gdyż oddzielił od reszty tekstu treści listów czy ksiąg - dlaczego nie zastosował tego dla całego opowiadania? Oczywiście nie obyło się bez drobnych błędów, takich jak literówki, brakujące przecinki, dywizy w zapisie dialogowym, a także wtrącenia w czasie teraźniejszym, gdy całość narracji jest pisana w czasie przeszłym. Jak tutaj chociażby: Cytat Proroctwo, jakie chwilę wcześniej przeczytała, pochodziło jeszcze sprzed okresu, w którym walczyła u boku gryfów, zebr i smoków przeciwko najpotężniejszej istocie, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemii. Wojna zakończyła się sukcesem, a przepowiednia okazała się fałszywa. Księżniczka ostatnim czasy wyczuwa dziwne zawirowania energii, które sprawiają, że jej moc słabnie z dnia na dzień. Nie mogąc doszukać się przyczyny, po prostu starała się to kontrolować. Udawało jej się, ale tylko przez jakiś czas. Jest to pierwszy akapit rozdziału drugiego, a zważywszy na to, że na pierwszy składa się krótka, napisana wierszem przepowiednia, czytelnik bardzo szybko dochodzi do zgrzytu, zwraca on jego uwagę. Dobrze, że tego typu wtrąceń w ramach tych pięciu pierwszych rozdziałów jest niewiele. Ale są i trudno o nich nie wspomnieć. Zarazem mamy też literówkę, jedną z wielu. Wiadomo, trzeba, zwłaszcza z perspektywy roku 2025, wziąć poprawkę na czas, w którym powstawało opowiadanie, a także panujący wówczas klimat - cieszyliśmy się tak nowymi epizodami, jak i każdym jednym fanfikiem, kreatywny proces i poznawanie twórczości innych było doświadczeniem ważniejszym niż to, czy forma jest w stu procentach poprawna, czy nie, a świeże i śmiałe pomysły potrafiły niekiedy przyćmić rzeczy, których nie dało się nie zauważyć podczas lektury. Mimo to, pomimo prostej natury tychże błędów, ich mnogość w pewnym momencie zaczyna rzucać się w oczy - tym bardziej, że da się je dostrzec przy łatwych wyrazach i prostych zdaniach. Jak one się tam znalazły? Cóż, każdemu się zdarzyć może. Znajdą się i słowa użyte niewłaściwie: Cytat Kucyk popadał w obłęd i tracił zmysły. Stawał się pustą skorupą, którą powoli wypleniało zło. W zadanym kontekście słowo to mogłoby działać jeśli przyjąć, że zło wypleniało (wyplewiało?) pustą skorupę, którą stawał się dany kuc, ze wspomnianych zmysłów, w domyśle zdrowych zmysłów. Niemniej jest to duża nadinterpretacja z mojej strony, a i tak zdanie to brzmi źle. Poza tym jestem pewien, że tam miało być "wypełniało" - wówczas wszystko gra. Co do stylu, to miałbym tylko pewne zastrzeżenia - zdania złożone, skonstruowane zupełnie nieźle i robiące swoją robotę, przeplatają się ze zdaniami prostymi, krótkimi, występującymi parami albo trójkami, co troszeczkę psuje płynność czytania, jak również wrażenia po poszczególnych fragmentach, ale poza tym... powiedziałbym, że jest naprawdę spoko. Nawet zgrabnie. Mimo niefortunnego formatowania i pewnej mozolności, nie uświadczyłem dłużyzn, zdania okazały się przystępne i dość szczegółowe, bym mógł wyobrazić sobie kolejne sceny, nie natrafiłem na jakieś niezrozumiałe czy chaotyczne fragmenty - co najwyżej te źle użyte słowa czy słowa lub literki zjedzone - wszystko wydaje się z grubsza grać i po prostu spełniać należycie swoje zadanie, czyli przekazywać nam wizję autora. Ponadto odpowiada mi przyjęte tempo akcji, jak również to, że jest ono konsekwentnie utrzymywane, jak dotąd, przez cały tekst. Nie jest ani za szybko, ani za wolno, a po prostu miarkowanie w najlepszym tego słowa znaczeniu - autor nie bawi się w zbędne szczegóły, chociaż mógłby to robić, nie skacze od sceny do sceny nagle, chociaż mógłby to robić, nawet nie atakuje nas dużymi ilościami naraz wątków, ani nie sypie oryginalnymi postaciami jak z rękawa, chociaż mógłby to robić, zwłaszcza, że miał ciekawy pomysł, a sama skala opisywanych wydarzeń spokojnie wyczerpywała pojęcie "epickiej historii". Zamiast tego wybiera sobie główne postacie - jak dotąd jest to księżniczka Celestia i Twilight Sparkle, w rozdziale piątym mamy także i Lunę - wspomina o paru kluczowych bohaterach oryginalnych, koncentruje się na jednym, głównym wątku i po prostu spokojnie prowadzi fabułę, nie męcząc, ani nie nudząc czytelnika. W ogóle, po przeczytaniu tych zaledwie pięciu (a tak na dobra sprawę to czterech), przecież niedługich rozdziałów, miałem wrażenie, jakby wydarzyło się naprawdę wiele, zwłaszcza w przeszłości. Dlatego też uważam, że dzięki stylowi, jak i takiemu, a nie innemu tempu akcji, udało się ustrzec przed wywołaniem u odbiorcy znużenia czytaną zawartością czy przytłoczeniem go tajemnicami z historii Equestrii. A co do postaci, to powiedziałbym, że zostały oddane poprawnie. Jest to wczesny fandom, z tego, co wyczytałem po starych komentarzach w dokumencie, tekst powstawał jeszcze nim ktokolwiek usłyszał o Starswirlu, więc nie należy się tu spodziewać żadnych rewolucji czy rewelacji - Twilight spędza czas głównie na czytaniu, a gdy nie czyta, przytrafiają się jej nietypowe rzeczy, Spike jest Spike'm, towarzyszy bohaterce, jest przy niej gdy trzeba ją pocieszyć, jest też Celestia, która jest Celestią - mentorką lawendowej klaczy, władczynią Equestrii, noszącą na sobie bagaż tak chwil trudnych jak i wcześniej nikomu nie wyjawionych tajemnic, wiele z nich dotyczących także i Luny. Tutaj po prostu wszystko gra, zastrzeżeń nie mam, ale nie mam też nad czym się rozpływać. W ogóle, dialogów jest... niewiele. Ale nie przeszkadza mi to zbytnio. Najwięcej mają do opowiedzenia księżniczki, ale w postaci nie tradycyjnych dialogów, lecz dłuższych monologów, które zostały dobrze oddzielone od zwykłej narracji i dobrze z nią współgrają. Zatrzymują one akcję, ale przez to, że im samym akcji nie brakuje, tekst utrzymuje swoje flow. Także ponownie - wszystko gra. No dobrze, ale jak się ma fabuła, zapytacie? Na tym etapie serial nie miał zbyt rozwiniętego lore, więc lore każdy musiał sobie sam dopisać, jeśli tego zapragnął, a elastyczna fabuła pozwalała w zasadzie na wszystko, ograniczała nas tylko wyobraźnia. A tej autorowi z pewnością nie brakowało - chociaż trochę się obawiałem widząc zapowiedź o epickiej przygodzie, dawnym wrogu, który powraca, wojnie, magicznych paktach i tak dalej. Sądziłem, że jak na początek, to może być zbyt wiele i autora najzwyczajniej w świecie to przerośnie. A póki co, jest naprawdę nieźle. I zważywszy na nostalgię oraz klimat wczesnego fandomu, fabuła prezentuje się przeuroczo. Tego mi właśnie dzisiaj brakuje. Zaczyna się od wierszowanej przepowiedni - na wierszach i rymach się nie znam, ale generalnie jest... w miarę. Zaczyna się spoko, później tu i ówdzie da się odczuć zaburzenie rytmu, ale generalnie pretensji nie mam. Jednakże otwarcie to lepiej nadawałoby się na jakiś prolog aniżeli pełnoprawny rozdział. Potem przeskakujemy do właściwej akcji. Zaczyna się niewinnie, bo od niedomagającej Celestii, która z czasem zmuszona zostaje przejść w stan spoczynku. Gdy wydaje się, że Pani Dnia zaczyna się polepszać, choroba powraca, a ta uświadamia sobie, że odpowiedzi, których poszukuje, mogą znajdować się w "Teorii Harmonii", spisanej przez niejakiego Starlancera. Księga ta szczęśliwie znajduje się w zbiorach Twilight Sparkle, która to po jej lekturze wnioskuje, że przyczyną tajemniczej choroby, na którą zapadła jej mentorka, jest zerwanie więzi z Elementami Harmonii. Gdy pojawia się w królewskim zamku, okazuje się, że Celestii pogorszyło się, a jakby tego było mało, jeszcze tej samej nocy Twilight odwiedza kuc, który później okaże się Doomlancerem - wypaczonym przez zło Starlancerem, który swego czasu znalazł Klejnot Harmonii i podzielił go na sześć elementów. Gdy księżniczka budzi się ze śpiączki, decyduje się opowiedzieć Twilight o nieznanych jej początkach Equestrii, głównie wydarzeniach, których sama była uczestniczką - o odnalezieniu Elementów Harmonii, o potyczce z Discordem, a także o starych sojuszach, pierwszej wojnie z armią Doomlancera, a także klątwie, w wyniku której Luna przemieniła się w Nightmare Moon, a która najwyraźniej teraz "atakuje" Celestię. Poznajemy także prawdziwe powody, dla których Celestia z bólem serca wysłała na księżyc swą młodszą siostrę. Twilight musi zmierzyć się z prawdą i znaleźć sposób na Doomlancera, który nieuchronnie powraca ze swej klatki czasu. To jest tylko ogólny zarys tego, o czym będziemy czytać w ramach tych pierwszych pięciu rozdziałów, ale jak na otwarcie, muszę przyznać, że jest całkiem w porządku i nawet mnie się podoba. Wnikając w treść głębiej, znajdziemy sporo interesujących detali, jak chociażby cechy charakterystyczne ras, z którymi Celestia i Luna zawarły kiedyś sojusz przeciwko Doomlancerowi, skróconą historię tego jak odbyło się przypieczętowanie między nimi przymierza - tu szczególnie spodobał mnie się koncept przekazywanych z pokolenia na pokolenie relikwii, które przedstawiciele poszczególnych ras mieli składać na szczycie Echelonu, każda z tych relikwii przypominała mi o artefaktach rodem ze starych "hirołsów", ale takich z górnej półki i dających absurdalne wręcz bonusy, co ja osobiście uwielbiam - a także wzmianki, jak sądzę, o wymarłych już rasach, o których Twilight nic nie wie, interesująca wydała mnie się także natura klątwy, która rozprzestrzenia się jak choroba między istotami idealnymi, czyli takimi, które mogą dostąpić zaszczytu korzystania z Elementów Harmonii. Kulisy zesłania Luny na Księżyc, okazały się niezłym twistem, wciągnęły mnie zmiany w zachowaniu księżniczek ilekroć Doomlancer wdzierał się do ich umysłu, opis jak to działa, a także próby poradzenia sobie z tym zagrożeniem. Może nie śledziłem tego z zapartym tchem, ale rzeczy te w pełni wystarczyły, by los tych postaci nie był mi obojętny i żebym się wkręcił w fabułę, a opowieści o przeszłości pozwoliły w krótkim czasie stworzyć nastrój wielkości, lecz w tym sensie, że świat przedstawiony jest dużo bardziej rozległy, a jego historia pełna sekretów, czekających na odkrycie. Dodając do tego wizje, magiczne runy, relikwie, klątwy, księgi nie do końca przetłumaczone, podróże do niezwykłych miejsc, uzyskuje się naprawdę przyjemny klimat [Fantasy], idealny przedsmak czegoś przełomowego. I to wszystko, jak już wspominałem, prezentuje się wprost uroczo. Moooże, gdybym miał się czegoś przyczepić, to łatwości, z jaką w rozdziale piątym Luna opowiada swoją historię; na początku mamy sugestię, że temat jest trudny i Celestia nie chce go poruszać, lecz "za moment" Twilight odwiedza Lunę, prosi ją o opowieść, a ta jej opowiada - jak się okazało, że ostatni strzał Doomlancera rzeczywiście był klątwą, jak zaczęła dawać o sobie znać, jak przebiegała przemiana młodszej z sióstr, jakich księżniczki szukały rozwiązań, no i jak ostatecznie doszło do tego, że jedna z nich trafiła na Księżyc i jak na tym Księżycu było. Ale to tylko drobny nitpick z mojej strony. Ale na plus przedstawienie Doomlancera, jako... takiej siły, która mimo pokonania, mimo zamknięcia między światem żywych i umarłych, nadal jest groźna i jest w stanie dosięgnąć celu nawet daleko poza planetą. Dobra robota - bo jego dialog z Twilight nieszczególnie sprzedał go jako poważnego złoczyńcę, z którym się trzeba liczyć; ten moment był dość kreskówkowy. Ale tylko moim zdaniem. Ciekaw jestem jak się to rozwinie. Ostatecznie muszę przyznać, że nawet po latach jest to dosyć ciekawy kawałek tekstu, który ma czym się bronić nawet dzisiaj. Szkoda, że forma jest tak niefortunna; gdyby zaprowadzić do niej małe, ale znaczące zmiany, uważam, że byłaby na tyle solidna, by nie odstawać zbytnio od, może nie współczesnych, ale tych nowszych fanfików. Autorowi nie można odmówić wyobraźni, pomysły ma ciekawe i najwyraźniej wie jak je zagaić w sposób ciekawy, wciągający, a przy tym nie epatując zbytnim patosem czy nadmuchaniem, miejmy nadzieję, że zostaną równie solidnie rozwinięte w kolejnych partiach tekstu. Na razie nie można zbyt wiele powiedzieć o kreacji postaci, zobaczymy. Ponadto pomysły na historię Equestrii wydają się wpisywać w serialowe ramy, nie ma tutaj przesady czy zbytniego skomplikowania. Wszystko jest raczej przystępnie podane i nie idzie się pogubić. Przynajmniej na razie. Ostatecznie, zaczyna się nieźle i wciąga. Nawet dziś, wiele lat po premierze fanfika, widzę w nim ciekawe elementy, które nadal dają radę. Jednocześnie biją od niego kreatywność i śmiałość, tak bardzo charakterystyczne dla wczesnego fandomu, od razu udziela się pozytywna nostalgia, a dla mnie to zawsze jest plus. Zobaczymy co będzie dalej. Kolejne czytanie już dziś Pozdrawiam! Edytowano 31 Maj przez Hoffman 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Vulture Napisano 3 Czerwiec Share Napisano 3 Czerwiec Dnia 31.05.2025 o 15:21, Hoffman napisał: Opowiadanie powróciło po latach A już myślałem, że jakiś nowy rozdział się pojawił 😞 Co to za powrót, jak autor wsiakł i pewno nie wróci. Nie, nie czytałem tego. Przesłuchałem nagranie na Youtube, ale epickość aż się wylewa. Chyba bardziej niż z samego Crisisa, a to już coś. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Hoffman Napisano 7 Czerwiec Share Napisano 7 Czerwiec @Vulture Cóż, szkoda, że powrót fanfika nie okazał się tym, czego oczekiwałeś - moim zdaniem odkopanie opowiadania po latach, przeczytanie go i poddanie analizie zawiera się w tym pojęciu, a przynajmniej w tym sensie, że zostało ono przypomniane. Oczywiście, ci, którzy sami je znaleźli, a może i pamiętają je ze starszych czasów, zapewne takiego przypomnienia nie potrzebowali, ale co jeśli w ten sposób tekst znajdzie nowych odbiorców? Według mnie byłoby dobrze. Sam o sobie mogę powiedzieć, że zostałem nowym czytelnikiem, nawet jeżeli fabuła w pewnym momencie się urwie i nie dane mi będzie poznać zakończenia. Przechodząc do rzeczy, chciałbym pochylić się nad kolejnymi rozdziałami - szóstym, siódmym, ósmym, dziewiątym i dziesiątym, gdyż to właśnie one zostały przeczytane podczas klubowego spotkania ostatnim razem. Działo się sporo. Przede wszystkim, otrzymaliśmy kontynuację historii Luny, z której dowiedzieliśmy się jeszcze więcej o tym jak funkcjonuje Klejnot Harmonii, co się stało ze Starlancerem i dlaczego, poznajemy także prawdziwą skalę jego planu oraz możliwości. Okazuje się, że antagonista, po przemianie w Doomlancera, nabrał niesamowitych zdolności przewidywania; wiedział, że Luna zostanie wygnana na Księżyc, a także, że pewnego dnia znajdą się nowe kucyki, zdolne używać Elementów Harmonii. Doomlancer potrzebował jedynie upewnić się, że faktycznie będą miały w sobie na tyle doskonałości, by dostąpić tego zaszczytu - stąd wzięły się widziane w drugim odcinku serialu próby i też taki był ich sens, jakby tego było mało, nie tylko wiedział też, że Nightmare Moon to starcie przegra - wręcz polecił przemienionej Lunie dopilnować, by Elementy zostały wykorzystane do przywrócenia jej poprzedniej postaci. Miał też swój udział w jej fizycznym powrocie z Księżyca. Słowem, wszystko zostało przez niego przewidziane i ukartowane tak, a nie inaczej, gdyż w ten sposób słabła Klatka Czasu, w której został uwięziony, nieuchronnie prowadząc do jego ucieczki. Jednocześnie dowiadujemy się o istnieniu mrocznego awatara Harmonii, a także sensie przemian poszczególnych postaci oraz znaczeniu aktu zerwania więzi z Harmonią. Muszę przyznać, że przypadł mi do gustu smaczek związany ze znaczeniem jego zwrotu: "Moje więzienie stanie się waszym więzieniem." - proste i sprytne. Plusik. W ogóle, autor poświęcił mnóstwo czasu na rekontekstualizację znanych nam wydarzeń w taki sposób, by bez zmieniania ich kształtu, dopasować stojący za nimi sens do własnego kanonu i tutaj także muszę przyznać plusik, gdyż według mnie wyszło mu to w porządku. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że pomyślał o wszystkim, gdyż odniósł się do postaci Discorda, wyjaśniając dlaczego mógł wpływać na Elementy Harmonii, ale nie mógł wykorzystywać ich mocy. Oczywiście to również miało osłabić Klatkę Czasu, w której tkwił Doomlancer. Wyjaśnienia dotyczące wydarzeń, w wyniku których bohaterki uzyskały swoje znaczki, symbolikę znaczka Twilight, jak również to, że energia, jaka udzieliła jej się tamtego pamiętnego dnia, w istocie była znakiem, jakich Celestia wypatrzyła w ciągu swego życia wiele, także mnie się spodobało. Naprawdę, ładnie się to ze sobą zazębia. Cieszy także pieczołowitość, z jaką autor tłumaczy zasady działania rzeczy, o które oparł swój kanon - widać, że nie chciał, by czytelnicy czuli się zagubieni, chciał to mieć pod kontrolą. Kolejny plus. Oczywiście, taka ilość ekspozycji, obojętnie czy w formie monologu danej księżniczki czy dialogu postaci może zniechęcić, zwłaszcza na dzień dobry, ale dla mnie osobiście nie stanowi ona problemu. Dostrzegam wagę funkcji, jaką miały te ekspozycje, a także doceniam trud włożony w zbudowanie podstaw dla dalszej fabuły. Bo po to autor potrzebował nadać kanonicznym wydarzeniom nowy kontekst i przybliżyć rządzące nim prawa, by wyprowadzić z tego dalszą fabułę. No właśnie - to, co dzieje się potem, budzi już zastrzeżenia, niekoniecznie przez samą naturę rzeczy, o których czytamy - wszakże autor obiecał epicką przygodę i wojnę z dawnym wrogiem, więc trudno zarzucać mu, że ze swych zapowiedzi próbuje się wywiązać - lecz za sprawą tego jak do nich dochodzimy. Oto nagle do historii dołączają pozostałe bohaterki, które także zostają wtajemniczone w powrót Doomlancera, następnie Rainbow Dash w minutę zostaje przyjęta do szeregów Wonderbolts, które to Wonderbolts już w kolejnej zostają przekształcone w inną formację, w której znajdują się także jednorożce, wszystko w związku z nadchodzącą wojną z Doomlancerem. Dzieje się to o wiele za szybko, ale jeszcze szybciej dochodzi do powrotu antagonisty i starcia z nim, w wyniku którego Celestia zostaje pokonana i pojmana, elitarna formacja rozbita, a bohaterki zmuszone do wyruszenia w nową drogę i odbudowy starego przymierza, o którym wiemy z poprzednich rozdziałów. Czy wspominałem, że Elementy Harmonii nie zadziałały i w międzyczasie zostały zniszczone? W mojej ocenie fanfik nie udźwignął własnej epickości; wszystko dzieje się o wiele za szybko, niekiedy idzie stracić rozeznanie wobec tego co się właściwie wydarzyło (niefortunne formatowanie bynajmniej nie pomaga skupić się nad czytaną treścią), tym bardziej ciężko się w to zaangażować czy poczuć to, co przeżywają znajome nam postacie. Autor zdecydowanie lepiej sobie radził z ekspozycją, pisaniem podstaw własnego kanonu, nawet minione bitwy, relacjonowane przez księżniczkę Celestię w formie monologu, wyszły mu lepiej, niż faktyczne starcia opisywane w ramach bieżącej fabuły. Wszystko naraz i to w całkowicie chaotyczny sposób. Cierpią na tym także kreacje postaci, a także klimat. Przede wszystkim, fanfik próbuje być mroczniejszy i poważniejszy od serialu, na którym bazuje, zapewne po to, by lepiej realizować przygodowość oraz wplecione w ten nowy kanon elementy fantastyczne, a jednocześnie usiłuje być mu wierny, być kreskówkowy i naiwny, co objawia się tekstami o magii przyjaźni, jedności czy przeniesionymi jeden do jednego klasycznymi powiedzonkami tudzież akcjami bohaterek. Powoduje to dysonans, gdzie z jednej strony mamy nieumarłą armię Doomlancera, uwięzioną i torturowaną na bezczelność wobec głównego antagonisty Celestię, nieumarłego smoka ziejącego kwasem, który śmiertelnie rani inną postać, chociaż ostatecznie ta ginie od pocisku, a jej krew ochlapuje twarz innej postaci, a z drugiej strony Pinkie Pie wyciągającą z torby lasso, Rarity (zatroskaną o swoją fryzurę w kryzysowej sytuacji, tak swoją drogą) cerującą przebity balon, którym przemieszczają się bohaterki, czy też Rainbow Dash kreskówkowo ekscytującą się na myśl o obecności najwybitniejszych lotników, do których przecież niedawno została przyjęta. Natura przedstawianych wydarzeń jest poważna, ale postacie biorące w nich udział w ogóle nie zachowują się poważnie i to jest problem. Problemem jest także kreacja głównego antagonisty. OK, przewidywanie tak odległych w chronologii wydarzeń to ryzykowna rzecz, ale osobiście nie miałbym nic przeciwko, gdyby zostało to pokierowane w tym kierunku, że bohaterki muszą zmienić przeznaczenie, by z nim walczyć i ostatecznie go pokonać - to mogło by być naprawdę fajne i epickie. Niestety, chociaż Doomlancer powrócił nagle i w kilka chwil rozgromił elitę armii Celestii, nie mogę powiedzieć, że tym bardziej stał się w moich oczach antagonista poważnym, z którego potęgą należy się liczyć. Raczej, to ci dobrzy wyszli na nienależycie przygotowanych, w związku z czym oczywistym było, że z nimi wygra. Nawet nie będąc szczególnie silnym. Gdzie tu napięcie, gdzie niepewność? Ponadto, Doomlancer niejeden raz stracił dobra okazję, by siedzieć cicho - ilekroć się wypowiadał, wychodził na takiego przerysowanego, komicznego złoczyńcę z porannej kreskówki dla dzieci. Przepraszam, ale teksty do Celestii, że ta zostanie jego prywatną maskotką, nie były zbytnio przekonujące czy onieśmielające (ang. "intimidating"). Co innego gdyby patroszył swoje ofiary, a potem je wypychał i robił z nich trofea, a my, jako czytelnicy, o tym byśmy wiedzieli - wówczas taki tekst mógłby nabrać mroczniejszego wydźwięku. Podobnie, nie działają w ogóle zwroty typu: "a teraz wybaczcie, mam X do zdobycia/ zabicia". To takie... naiwne. Przez to tym bardziej nie mam wrażenia, że zwyciężył, bo był mega full silny, po prostu jego oponenci byli tak słabi, że przegrali nawet z nim. Według mnie wyszłoby dużo lepiej, gdyby Doomlancer mówił niewiele, a jego zło objawiało się jego czynami bądź czynami jego sług, wykonujących jego rozkazy. Mówi za wiele i za wiele jest w jego słowach pastwieniem się nad Celestią czy innymi. Przez to tylko tym bardziej wydaje się przerysowany. Jest jeszcze jedna rzecz, gdy mroczni zwiadowcy Doomlancera atakują balon, którym podróżują bohaterki, a na odsiecz przybywają Wonderbolts. Otóż obok Spitfire i Soarina (znanych postaci) występuje niejaki Lightning Catcher (O rety, rety, rety!), który to ma być jednym z najlepszych lotników i w dodatku przyjacielem Spitfire. Ten sam Lightning Catcher za moment ginie w walce, choć Spitfire próbowała go uratować, ostatecznie nie powiodło jej się to. Później, gdy udaje się odeprzeć atak, ale jeden NIEUMARŁY zwiadowca szykuje się do odwrotu, Spitfire dogania go, łapie, wrzuca na pokład sterowca (Dobrze pamiętam?) i w akcie zemsty chwyta ostrze, już ma go wykończyć, gdy zjawiają się pozostali i namawiają ją, by go oszczędziła. Bo ona nie jest zła, nie jest taka, jak oni, ona nie będzie mordować. Heloł! Cytat Teraz nadszedł czas na Lunę - nie sądziła, że użyje jeszcze kiedyś zaklęcia mogącego zabić, lecz z drugiej strony przypomniała sobie, że jej wrogowie byli już martwi. Zebrała siły i wypuściła niebieską lancę energii prosto w pierś nieumarłego sługi. Dlaczego NAGLE perspektywa zabicia NIEUMARŁEJ jednostki, która w innej sytuacji nawet by się nie zawahała przed zaszkodzeniem protagonistom, urasta do rangi morderstwa i jest wykorzystywana do powstrzymania dobrej postaci przed staniem się "złą" postacią? Tak, tak, ja wiem, ja znam ten schemat, domyślam się, do czego tu dążył autor. Ale znów - wszystko wydarzyło się za szybko, bez build-upa, do tego w atmosferze zniekształconego klimatu, więc naprawdę trudno brać to na poważnie. Wszystko to zapewne miało być momentami napięcia, akcji i emocji. Niestety, wyszło strasznie sztucznie, a ostatecznie było to po prostu śmieszne. Znikąd pojawia się nowa postać, o której nic nie wiemy i która za moment ginie, a my mamy na słowo uwierzyć, że to był taki wielki przyjaciel, że postać kanoniczna zapałała żądzą zemsty tak wielką, że inni musieli ją powstrzymywać, bo stała by się taka sama jak ten wielki zły, z którym walczą. Według mnie, zarówno dla kreacji Doomlancera, jak i całej tej otoczki wokół Lightning Cathera, wyszłoby lepie, gdyby autor dał sobie więcej czasu - ukazał długie i mozolne przygotowywanie do powrotu antagonisty, budowanie struktur, treningi postaci, fortyfikowanie się, ćwiczenie manewrów i zaklęć, ustalanie planów działania na różne warianty, to byłby także czas na wprowadzenie nowych postaci, w tym Lightning Catchera, zbudowanie relacji między nimi a postaciami kanonicznymi, przygotowanie podwalin do późniejszych scen, jednych przepełnionych akcją, drugich smutnych, a trzecich tragicznych, mających czytelnikami wstrząsnąć. Wtedy mogłoby się udać. Jednocześnie czytając o porażce sił dobra pomimo przygotowań - o których wiemy - pomimo poniesionego wysiłku - o którym już czytaliśmy - sam Doomlancer wypadłby dużo wiarygodniej, jako złoczyńca. Mogłoby też być mroczniej - mimo tylu starań wszystko na nic. A tak, jest bardziej śmiesznie, niż poważnie. Mimo wszystko, chociaż w innym wypadku powiedziałbym, że wyszło fatalnie, tutaj nie mam złych wrażeń, a wręcz przeciwnie. Dlaczego? Ponieważ to jest stary fanfik, gdzie kreowanie postaci tak, a nie inaczej, silenie się na epickość w takiej, a nie innej formie, pomimo swoich mankamentów, jest w autentyczne i przeurocze, i to jest dokładnie to, czego współcześnie bardzo mi brakuje, a czego już nie da się osiągnąć; pastisz - owszem, lecz nigdy nie będzie w tym takiego autentyzmu, albo będzie po prostu niezłe/ dobre opowiadanie, albo opowiadanie złe, napisane w sposób nieprzystający do obecnych standardów. Oczywiście nie da się pominąć faktu, że sporo jest w tym nostalgii. Dobrym przykładem są teksty postaci - cukiereczki, czy 20% więcej czegoś, w owym czasie po prostu takie były te postacie i odtwarzanie ich w taki sposób wtedy było czymś naturalnym, czego należało się spodziewać, lecz już kilka lat później decyzja, by wciąż się trzymać tego schematu, wydawała się już arbitralna, a obecnie postrzegam to wręcz jako "wsteczniactwo". I właśnie dzięki tej autentycznej magii wczesnego fandomu, jak również pewnej zwięzłości opowiadania, nie potrafię się na nie gniewać - bawię się znakomicie Ale to nie koniec, albowiem później Twilight wraz z Luną wędrują do krainy zebr, mając nadzieję na znalezienie potomka Najwyższej Wyroczni. Ma to być pierwszy krok ku odbudowie starego sojuszu między czterema rasami, który dawno temu skutecznie oparł się potędze Doomlancera. Mają przy sobie Pieczęć Harmonii, a także Amulet z krwią Wyroczni, którymi wiele stuleci temu przypieczętowano sojusz na szczycie góry Echelon. Po starciu z jaguarami zostają pojmane przez pasiastych zwiadowców i spotykają Cathorę, od której dowiadują się, że zebry zdążyły się podzielić, lecz jest nadzieja w ostatniej żyjącej Wyroczni, której śladem bohaterki podążają, natrafiając na stare ruiny... I to jest moment, w którym fanfik powraca do formy - tempo akcji znów jest w sam raz w stosunku do opisywanych wydarzeń, pula postaci kurczy się (autor lepiej radzi sobie między innymi z dialogami, gdy występujących postaci jest mniej), mamy opisy, mamy znów ten przygodowy klimat z pewną nutą tajemnicy, stare sojusze, artefakty, proroctwa, jest ciekawie. Bardzo dobrze. Powiedziałbym, że to był najmocniejszy punkt ostatniego spotkania przy "Zerwanych Więziach" i jestem ciekaw ciągu dalszego. Odnośnie formy, to nie mam zbyt wiele do dodania - jak było niefortunnie, tak jest nadal; brak akapitów, tekst bardziej rozciągnięty za sprawą mniejszych marginesów, pozjadane literki, pozjadane znaki interpunkcyjne, błędy stylistyczne, nawet ortograficzne, to wszystko jest widoczne, ale dobrze, że było więcej dialogów, bo udało się ukryć to, jak poszczególne fragmenty w tym formatowaniu zlewają się w ściany tekstu utrudniające czytanie. Szkoda - gdyby nad tym trochę popracować, byłoby naprawdę przyzwoicie. Fabuła ma swoje punkty mocniejsze i punktu słabsze, śmieszność niewątpliwie była niezamierzona, ale ważne jest to, że autor chociaż próbował, że chciał zrealizować ambitny cel, czego się w trakcie nauczył, to jest jego i nikt mu tego nie zabierze. Pozytywna nostalgia pomaga w ogólnie pomyślnym odbiorze tekstu; mimo wielu problemów potrafi on przyciągnąć do siebie i pozwala dobrze się bawić, a autor zawczasu we wszystko wprowadził, więc ów autorski kanon intryguje, a przedstawiona fabuła, akurat gdy nie toczą się wielkie, epickie bitwy, wciąga swoją tajemniczością i fantastyczno-przygodową otoczką, więc chce się śledzić ją dalej. Ciąg dalszy już dziś, o 20:00 1 Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Obsede Napisano Środa o 22:47 Share Napisano Środa o 22:47 Broken Bonds: Zerwane więzi to fanfik, który przykuł uwagę części fandomu MLP:FiM i jest czytany na Bronies Corner 2.0. Już wtedy miałem wobec niego zastrzeżenia, ale czułem, że wymagają one potwierdzenia w samodzielnej lekturze. Broken Bonds: Zerwane więzi, jest zapewne jednym z wczesnych utworów autora, nie pierwszym, ale raczej jednym z pierwszych. Chronologicznie osadzono go pomiędzy drugim a trzecim sezonem. Wskazuje choćby na to fakt, że Twilight Sparkle mieszka w bibliotece a nie w pałacu (do którego się przeprowadziła piątym sezonie) ale przede wszystkim, że nie posiada ona skrzydeł. Z początku chciałem opublikować jeden całościowy komentarz, ale ilość zagadnień, które chciałem omówić po lekturze wzrosła. Już na wstępie zaznaczę, że w momencie pisania tego komentarza nie uważam Broken Bonds: Zerwane więzi za fanfika słabego. Co prawda żaden z elementów nie wydaje mi się wyróżniający się w pozytywnym sensie tego słowa ale też żaden nie jest wybitnie zły. Jeśli w chwili obecnej, mam o coś pretensję do autora, to chyba tylko o to, że fanfikowi przydałaby się co najmniej jeszcze jedna redakcja, gdyż mam nieustanne wrażenie, że nie jest to skończony fanfik a raczej dość zaawansowany szkic. Zachęcam czytających ten komentarz do zapoznania się z czterema pierwszymi rozdziałami, inaczej nie zrozumieją poruszanych tutaj problemów. Weźmy następujący przykład: Cytat To co przeczytała zaniepokoiło ją w pierwszej chwili. Spodziewała się odpowiedzi w związku z jej raportem. Szybko jednak odzyskała dobry humor i czym prędzej zaczęła szukać w stosie walających się po całym jej domu ksiąg jednej specjalnej. Doskonale wiedziała o którą może chodzić, w końcu przeczytała wszystkie po kilka razy. Po chwili cel poszukiwań był już na stole i zaczęła wertować kartki w poszukiwaniu danego hasła. Była to stara księga, spisana jeszcze przez samego Starlancera, postaci niezwykle tajemniczej i mającej według wierzeń wielki wkład w rozwój Equestrii. Według opowieści to on stworzył pierwsze zaklęcia i obdarował nimi wszystkie jednorożce. Przed tym jak tajemniczo zniknął, zaczął studiować najpotężniejsze źródło mocy, jakie zostało przez niego odkryte. Była to czysta energia pochodząca z wnętrza każdego kucyka, nie tylko jednorożców. Swoje badania spisał właśnie w tej księdze, której tytułu nie mógłby odczytać żaden kucyk w Equestrii, a najprawdopodobniej również na całym świecie. Został on bowiem napisany w dawno zapomnianym języku, używanym niegdyś przez mędrców. Język ten zniknął równie tajemniczo, jak jego twórcy. Po kilkuset latach Celestii udało się przetłumaczyć większość słów z tej księgi, jednak nadal pozostawały rozdziały owiane mgłą tajemnicy. Tytuł tej książki to „Teoria Harmonii”. Nieznana wyspa. Studiując najpotężniejsze znane nam źródła energii magicznej natrafiłem na coś, co może zmienić życie wszystkich kucyków. Podróżując daleko poza terytoria znanych nam lądów, odkryłem nietypowe zachwiania mocy. Wydobywały się one z głębi tajemniczej, otoczonej magiczną barierą wyspy, która wypełniona była nieznaną architekturą. Po długich staraniach udało nam się przedostać przez tarczę, jednak ponad połowa z moich towarzyszy została zamieniona w kamienne posągi. Nie wiedziałem jak im pomóc - moja magia nie zdawała egzaminu. Musieliśmy ruszać dalej, w kierunku ruin. Pogoda zmieniała się coraz bardziej: na całym niebie pojawiły się czarne, burzowe chmury, zaczął też padać ulewny deszcz, przez który widoczność została mocno ograniczona. Zastanówmy się na tym zdaniem. W pierwszej chwili, gdy następuje przejście od poczynań Twilight do treści książki, panicznie wróciłem do tekstu powyżej. Byłem bowiem przekonany, że pominąłem jakiś ważny fragment. Lecz nie, przejście jest tak nagłe, że wywołało zamieszanie. Nie wiemy np. czy Twilight otworzyła książkę na pierwszej stronie gdy szukała tam lekarstwa na chorobę Celestii. Czy był to ten fragment, który przetłumaczyła księżniczka? No i wreszcie, dlaczego wpierw autor pisze o księdze a sam Starlancer wspomina w niej: Cytat Resztki zdrowego rozsądku mówią mi, że powinienem wysłać ten notes do mojego miasta. Problem jaki tu znalazłem jest następujący. Czy notes, jak go nazywa Starlancer, to cała książka? Nie, ale po przeczytaniu fragmentu notesu odnosiłem wrażenie, że tak właśnie jest. Czy notes jest tłumaczeniem Celestii, a jeśli tak, to gdzie się ono znajduje? Na marginesach, na wtykanych w księgę luźny kartkach? Tyle informacji, pozornie nieistotnych, ale mających swoją wagę przy odbiorze utworu przez czytelnika. Spoiler W ogóle, sama notatka w zasadzie nie jest istotna. Celestia doskonale wie co jej jest a notatka Starlancera miała tylko przygotować Twilight na spotkanie z księżniczką. Poza tym, mam wrażenie, że wszelkie informacje są zdobywane przez bohaterów bez najmniejszego trudu, wręcz natychmiast, kiedy jest to tylko potrzebne. O czym świadczy ten fragment notesu: Cytat Przy wrotach wejściowych zauważyłem tajemnicze urządzenie, wyglądające jak studnia. Mimo, iż pływała w niej srebrzysta woda, to nie widziałem swojego odbicia. Nagle poczułem się naprawdę słabo, zaczęło kręcić mi się w głowie i myślałem ,że oszaleję z bólu. Dziwna ciecz okazała się formą życia, która skoczyła na głowę moją i moich trzech przyjaciół. Poczułem się, jakbym nagle nauczył się całej encyklopedii w ciągu ułamka sekundy. Kiedy się obudziłem, nie było już ani wody, ani dziwnej studni. Koło mnie leżeli moi towarzysze… nie żyli. Z ciągłym bólem głowy spojrzałem na niebieskie runy. Zdziwiło mnie, że zacząłem rozumieć niektóre z nich, a mianowicie trzy słowa : Eksha, Eghel, Asimos. Według tego, co zostało mi wpisane w umysł, znaczyły one: “Moc, Jedność i Harmonia”. I ten: Cytat Rozglądając się po pomieszczeniu, zauważyłem kolejne urządzenie podobne do tego przed wejściem. Zawahałem się na moment, ale potem zbliżyłem się do niego wraz z moimi towarzyszami. Stało się to, czego się spodziewałem - znowu ta dziwna, galaretowata forma życia skoczyła nam na głowy, tyle tylko, że teraz już nie na głowy czterech kucyków…to coś podzieliło się na dziesięć części i zaatakowało nas wszystkich. Tym razem nie straciłem przytomności, a zamiast tego przeżyłem wizję. (...) Wiedziałem co należy zrobić. Instynktownie podbiegłem do wrót, włożyłem mój róg do otworu i wypowiedziałem trzy słowa, które poznałem przed ruinami. Glify zaczęły świecić oślepiającym światłem, a drzwi zostały otwarte. A wreszcie tutaj: Cytat Smoki przekazały fiolkę ze łzami Avaleostelosa. Nie można było jej otworzyć normalnymi sposobami - mógł z niej skorzystać jedynie potomek osobnika, który uronił daną łzę. Zawierały one historię całego gatunku, od samego początku ich istnienia. Posiadały również magiczną moc, która pozwalała osobie, która ją posiądzie natychmiast dorosnąć i otrzymać całą wiedzę tych stworzeń.. Jest jeszcze jeden problem. Autor umieścił mnóstwo, mnóstwo lore swojego fanfika już na początku i moim zdaniem to, że nie zmienił on tej części utworu w bezładną paplaninę zasługuje na uznanie. Więcej, zrobił to w sposób dość ciekawy. Nie mogę jednak dojść do tego, co kazało, miast użyć zapisu dialogowego, przekazać słowa Celestii kursywą, oddzieloną porucznikami. Bo ewidentnie jest to narracja Celestii. Do innych problemów zaliczam, chyba można to nazwać placeholdery. Przykładowo chorej Celestii dogląda siostra Redheart. Dlaczego pielęgniarka z Ponyville, z lokalnego, małego szpitala, dogląda władczyni? Albo dlaczego Starlancer/Doomlancer używa słowa “notes” lub dialogu: Spokojna głowa, na pewno nie pomyli mnie z nikim innym. Mamy wspólny, burzliwy epizodzik w historii tego świata. Tak naprawdę, to żyłem na długo przed pojawieniem się gryfów i zebr. Tak… stary już jestem. Czy to brzmi, jakby powiedział to ktoś z pradawnych czasów. Tak, czepiam się detali, ale detale mają wpływ na odbiór utworu przez czytelnika. Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Obsede Napisano Piątek o 11:24 Share Napisano Piątek o 11:24 (edytowany) Myślałem, że drugi komentarz nie będzie potrzebny tak szybko. Rozdziały V do VIII, są w pewnym sensie podobne do od I do IV, mianowicie dużą część tekstu zajmują próby stworzenia lore. Autor wykazał przy tym duże przywiązanie do szczegółów co moim zdaniem zrodziło więcej problemów niż potencjalnie przyniosło pożytku. Doomlancer, jest niczym Egon Olsen. Egon ma plan. Doomlancer też miał plan, który nawet Olsena wprawił by w osłupienie. Tak właściwie to by wprawił on w osłupienie też imperatora Shaddama IV z rodu Corrino, który nie tylko miał plan ale też plany w planach. Pewnie nawet Gene Besserit byłyby pod wrażeniem. Jak się okazuje Doomlancer zaplanował absolutnie wszystko, poza tym czego zaplanować nie mógł, bo zrobiła to za niego Celestia, która włączyła do swego planu nawet te rzeczy (jak wydarzenia z odcinka, w którym główne bohaterki uzyskują magiczne znaczki), na które nie miała wpływu ale na szczęście wydarzyły się w odpowiednim czasie. Te rzeczy, które zaplanowała i nie zaplanowała Celestia on jednak także włączył do swego planu. Rozważania na temat planu Doomlancera i antyplanu wobec tego planu Celestii, które jednak są także cześcią planu Doomlancera, zajmują kilka stron. Dochodzę do wniosku, że tak naprawdę Doomlancer chyba nie chciał wygrać wojny która miała miejsce ponad tysiąc lat wcześniej, jeszcze przed zesłaniem Luny. Od razu założył swoją porażkę we wspomnianym przez Lunę i Celestię konflikcie. Konflikcie po którym żaden ślad nie został… (uprzedzając fakty, zebry mają całą gałąź badań poświęconą temu konfliktowi, ale rozwinę tę myśl w trzecim komentarzu). Tak, wszystko to, co doprowadziło do pierwszych dwóch odcinków pierwszego sezonu oraz pierwszych dwóch odcinków drugiego sezonu, wszystko, ale to WSZYSTKO było zaplanowane! Kiedy czytałem ten fragment naprawdę podziwiałem autora. Bo operuje on takimi detalami, tak łączy ówczesny kanon MLP:FiM z lore własnego fanfika, że aby wykazać, że gubi się w detalach nie wystarczy przeczytać tekstu raz, trzeba to zrobić przynajmniej dwa razy i jeszcze przyjąć za pewnik, że autor mógł się kilka razy pomylić. Na kilku stronach bez przerwy dowiadujemy się o Harmonii, zasadach jej działania, Elementach Harmonii i ich działaniu, klątwie rzuconej na Lunę i jej działaniu. Podczas czterech rozdziałów, czytelnik jest zalewany mnóstwem informacji, których nie jest w stanie przetworzyć, o ile nie wróci do tekstu i nie przeczyta go ponownie. Wtedy wychodzą pewne błędy logiczne jak np. czy skoro Klatka Czasu, zaklęcie rzucone przy pomocy Klejnotów Harmonii słabnie, to czy Discord, na którego rzucono zaklęcie kamienia, też się wydostanie? Plan Doomlancera jest tak perfekcyjnie dokładny, że wyklucza w ogóle odniesienie zwycięstwa przed czasem. Przykładowo, czy gdyby Nighmare Moon nie została odmieniona i sama przejęła władzę nad Equestrią to co by zrobił? Gdyby Discord odniósł zwycięstwo i przejął władzę nad Equestrią to co by zrobił? Czy gdyby Celestia nie rzuciła zaklęcia uniemożliwiającego jej dostęp do klejnotów Harmonii (a skoro je rzuciła to czemu nie może go odczynić) w efekcie czego Nightmare Moon by zwyciężyła, to co by zrobił? I skąd w ogóle Celestia założyła, że nie będzie musiała używać Klejnotów Harmonii przez tysiąc lat? Czy gdyby Twilight i jej przyjaciółki się nie pojawiły aby używać Klejnotów Harmonii, to co by się stało? Przecież Nightmare Moon miała być odczarowana tymi właśnie klejnotami, żeby w efekcie ich moc spadła? Te pytania można mnożyć długo. Lecz to nie koniec. Okazuje się bowiem, że przemiana w awatara antyharmonii, po zerwaniu więzi z Harmonią lub jej elementami, jest nieunikniona, ale wcale nie jest nieunikniona. Przynajmniej ja odnosiłem wrażenie, że zasady dotyczące awatarów są różne dla różnych postaci. Doomlancer po prostu się od Harmonii odłączył i został awatarem. Na Lunę została rzucona klątwa, która spowodowała, że została zesłana na Księżyc, gdzie stała się awatarem. Chyba że to nie jest awatar i Celestia się pomyliła odnośnie swego (oraz Twilight) losu. Ale bycie awatarem nie jest ostateczne, bo przecież można awatara odczarować Klejnotami Harmonii, ale nie można tego zrobić wobec Doomlancera, bo trzeba zniszczyć Harmonię, na co on się nie zdobędzie, bo by umarł, a tak w ogóle to nie może umrzeć. A Celestia? Ona została odłączona od Klejnotów, gdy przejęła je Twilight, czyli klątwa nie była potrzebna. Czy Luna straciła łączność z Klejnotami bo zaczęła stawać się awatarem, którym przecież nie można się stać jeśli ma się łączność z Klejnotami. Chyba, że zostanie się wysłanym poza planetę, bo najwyraźniej więź z Harmonią nie działa w kosmosie. Harmonia to najpotężniejszy rodzaj magii i nie działa poza planetą, ale tak w ogóle magią można kierować działaniami gwiazd, czyli magia poza planetą może działać, tak? Mógłbym chyba o tym napisać esej na piętnaście stron formatu A4 aby wskazać potencjalne słabości tego systemu. Nie żartuję, to jest temat na wypracowanie dla Twilight Sparkle. Pewnie autor w kolejnych rozdziałach będzie wykazywał, że awatar awatarowi nie równy i wymyślał kolejne pomysły mające załatać cudowny, zaplanowany tysiąc lat do przodu, plan Doomlancera. Plan uwzględniający jego porażki, sukcesy jego wrogów, porażki jego marionetek. Muszę pogratulować autorowi, że te sprzeczności trudno wyłapać przy pierwszym przesłuchaniu. Ja sam zacząłem szukać braków bardziej w wyniku przeczucia niż przyłapawszy na czymkolwiek autora. Po prostu taka powódź, niczym nie przerywana powódź informacji, jest podejrzana. Dlatego lepiej dzielić informacje na drobniejsze części i podawać je w odpowiednim czasie. Błędy są trudne do uniknięcia ale czytelnik może się o nich nigdy nie dowiedzieć. Nie mogę napisać, że autor fanfika i w tej dziedzinie nie ma sukcesów, bo musiałem się wysilić, żeby podważyć twierdzenia Starlancera/Doomlancera, Celestii i Luny. Pomimo zręczności autora, uważam, że próby łączenia kanonu serialowego z kanonem fanfika okazały się zrodzić tyleż problemów co pozytywnych skutków. Zastanawia mnie coś jeszcze, skoro w tym fanfiku panuje założenie, że wiedza przychodzi do bohaterów w zasadzie bez trudu, to dlaczego Starlancer nie wiedział tak elementarnej rzeczy, że oderwanie się od Harmonii spowoduje jego spaczenie? Poza tym wie wszystko, nigdy nie kłamie, chyba że kłamie etc. Od strony stylistycznej, stwierdzam, że minimalne boczne marginesy wyglądają nieestetycznie a liczba literówek wskazuje, że tekst przechodził bardzo powierzchowną korektę. Poza tym, prawie identycznie jak w poprzednim zbiorze rozdziałów, akcja czasami jakby się urywała i rozpoczynała bez ostrzeżenia w innym miejscu. Pomijając moje dywagacje powyżej, raz dopatrzyłem się potencjalnego braku związku przyczynowo skutkowego. Na plus mogę zapisać pewną filmowość scen akcji, który przypominają mi trochę filmową trylogię Władcy pierścieni. Podtrzymuje moją tezę, że Broken Bonds: Zerwane więzi to bardziej szkic niż ukończone dzieło. Szkice potrafią być bowiem przesadnie szczegółowe, tam gdzie autor miał pomysły a potrafią być absurdalnie ubogie, tam gdzie autorowi zabrakło weny. Przynajmniej ja mam takie wrażenie, uwzględniając moje własne doświadczenia z pisaniem fanfików. Niestety, fanfik chyba nie przeszedł żadnej korekty (i chyba nawet nie był przeczytany, bo wiele z tych błędów zostałoby podkreślonych przez dowolny edytor tekstu). A szkoda, bo potencjał wynikający z wyobraźni autora jest tutaj znaczny. Będę go czytał dalej, ot tak z ciekawości. Jednak nie jest ona masochistyczna. Edytowano Piątek o 12:46 przez Obsede Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Obsede Napisano 13 godzin temu Share Napisano 13 godzin temu (edytowany) Cytat It’s not done, it needs to go back in the oven for another few months. Civvie 11 Przyznaję, nie dałem rady skończyć czytać fanfika Broken Bonds: Zerwane Więzi. Próbowałem, ale pozornie drobne problemy stały się cegiełkami, z których zbudowano mur nieporozumienia, przez który nie byłem w stanie się przebić. Doszedłem do rozdziału osiemnastego i się poddałem. Sądzę, że komentowanym fanfikiem można się cieszyć, gdyż dużo czytelników miało z niego sporo frajdy. Ja jednak ,,odkleiłem” się od niego mentalnie w dwunastym rozdziale i od tej pory próbowałem czytać tekst, nie myśląc o nim, nie zastanawiając się co autor ma na myśli. Niestety, oszukiwałem się. Nie byłem w stanie przestać myśleć o tym co czytam. Podkreślam raz jeszcze, że moim zdaniem to nie jest słaby fanfik i to nie dlatego, że istnieją takie utwory jak obie części Nekromanty z Ponyville. Od strony literackiej, pomijając literówki i zdania, w których autor do czegoś zmierzał, ale nie mogłem dojść do czego, jest to fanfik napisany sprawnie. Oczywiście napisany sprawnie na tyle na ile może być napisane coś, co nie przeszło korekty czy betareadingu. Nie mamy tutaj nagminnej ilości powtórzeń a opisy bitew i walk są interesujące. Pod tym względem sam byłem zaskoczony, że miejscami od strony literackiej ten fanfik mi się podobał. Jeden z rozdziałów przypominał mi wręcz hołd złożony filmom akcji jak np. Aliens. Tym co pogrzebało dla mnie utwór, była nie tyle fabuła co jej poprowadzenie i, paradoksalnie, bardzo rozbudowany lore. Zacznijmy od fabuły. Słyszałem opinie, że fanfik przypomina grę fabularną Dungeons&Dragons. Cóż, moim zdaniem Broken Bonds: Zerwane więzi, ledwo się klasyfikuje jako fantasy, w którym to nurcie z pewnością był osadzony My Little Pony: Friendship is Magic. Jest to jakaś dziwna mieszanka fantastyki naukowej i magii, choć w moim odczuciu obie te rzeczy są jakby niespójne. Pierwszych kilka rozdziałów to ewidentne fantasy a od dwunastego nacisk został położony na science-fiction. Dobrym przykładem, gdzie następuje zmiana tonu jest walka w podziemiach, podczas której Twilight jakby stała się karabinem maszynowym strzelającym magicznymi pociskami, miast czarodziejką, która używa zaklęć. Zanim przejdę do najpoważniejszych problemów, poruszę ten, wskazywany przeze mnie już w pierwszym komentarzu. Dotyczy on, jak to ująłem, ,,placeholderów”. Jeśli mam wskazać jakąś ewidentną słabość Broken Bonds: Zerwane więzi byłyby to postacie. Są one bardzo płaskie, praktycznie nie rozwijają się podczas trwania akcji fanfika. Twilight przykładowo jest troskliwa i dużo płacze a gryf Locke jest waleczny i niczego się nie boi, Doomlancer jest chorym psychopatą z przewidywalnym twistem fabularnym, a przewidywalnym dlatego, że kiedy powstawał fanfik prości złoczyńcy już dawno wyszli z mody. Tym niemniej byłem zdziwiony sposobem rozegrania tego zwrotu fabularnego. Poza wspomnianymi postaciami mamy np. Trixie, Shining Armora i Cadence. O tej ostatniej dwójce autor zapomniał na jakąś połowę trwania fanfika. Sądziłem nawet, że od początku nie byli przewidziani do wprowadzenia, że plan fabuły fanfika powstał przed odcinkami Ślub w Canterlot. Problemem tych postaci jest to, że w ogóle nie przypominają swoich serialowych odpowiedników. Cóż z tego, że mają ich imiona i wyglądają jak oni? Więc po co oni są, skoro zachowują się jak ktoś zupełnie inny? Przykładowo podczas ataku Doomlancera na Canterlot, Cadence i Shining Armor jakby zapomnieli, że pierwsza jest bardzo mocno związana z Celestią i była opiekunką Twilight a drugi, że jest dowódcą straży w Canterlot a Twilight jest jego siostrą. Inaczej nie mogę wyjaśnić, dlaczego Cadence stwierdza, że skoro przy Twilight jest Celestia to jest to najlepsza możliwa ochrona. Shining Armor oczywiście swojej żonie wierzy i także nie bierze aktywnego udziału w wydarzeniach. Potężny jednorożec i alikorn, nie wzięli udziału w obronie Canterlot przed nagłym atakiem! Na dobrą sprawę to oni powinni tworzyć ,,ruchy oporu” jakie zaczęły się zawiązywać po upadku stolicy. Jeszcze bardziej widoczny jest problem Trixie. Trixie, która tutaj występuje, to jakaś parodia i była jednym z powodów dla których zarzuciłem czytanie fanfika. Czy Trixie kojarzy się fanom MLP:FiM z patriotyzmem? Cóż, tutaj jest patriotką. Nic nie zostało z jednorożca, który zniewolił całe Ponyville przy pomocy amuletu alikorna. Trixie w pierwszych sezonach była nieodpowiedzialną egoistką. Tutaj natomiast jest szpiegiem Celestii udającym, że jest po stronie Doomlancera. Gdy się o tym dowiedziałem, to nagle wizja genialnego, planującego na tysiąc lat wprzód wodza, runęła. Zmiany na tym się nie kończą. Ta Trixie chyba potrafił zamęczyć ogiera na śmierć uprawiając z nim sex przez całą noc a może i dłużej. Do takiego wniosku doszedłem po jej obrzydliwych i właściwie nonsensownych komentarzach względem Shining Armora. Podsumowując, Trixie to nie Trixie. Trixie to tylko ,,placeholder” dla jakiejś innej postaci. Te trzy postacie strasznie się kłócą choćby z Rarity i Pinkie Pie z rozdziału następującego po ucieczce balonem z Canterlot. I wszystkie w takim czy inny sposób zawodzą. Sądzę, że Broken Bonds: Zerwane więzi nie są fanfikiem, którego wydarzenia napędzają postacie. Te są zaledwie sługami fabuły. Dlatego są tak płaskie. Podejrzewam, że w momencie rozpoczęcia pisania fanfika, autor doskonale wiedział o istnieniu Shining Armora i Cadance, gdyż sezon drugi zakończył się w kwietniu 2012 r. a temat z fanfikiem był założony w sierpniu 2012 r. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro jeszcze przed atakiem Doomlancera wspomina się o changelingach. Gdyby to postacie napędzały fabułę to Canterlotu broniliby Celestia, Luna, Cadence, Shining Armor i Twilight, już w tym czasie silna czarodziejka. Podejrzewam, że Doomlancerowi nie poszłoby tak łatwo, zwłaszcza że Shining Armor to specjalista od potężnych tarcz a więc zaklęć defensywnych. Ponieważ założeniem autora było aby Celestia wpadła w kopyta Doomlancera, nie mogło go tam być. Fabuła kazała mu nie bronić swojej księżniczki nawet za cenę swojego życia i nie sprawdzać co się stało z jego siostrą. To samo fabuła kazała Cadence zapomnieć, że Twilight ją uratowała przed Chrysaliss. Nie wiem też dlaczego Celestia nie powiedziała tej dwójce o całej sytuacji, chociaż do tej wiedzy została dopuszczone główne bohaterki serialu. Dużym problemem jest paradoksalnie to co stanowi klucz do wydarzeń, to nad czym autor tak się trudził w opowieściach Luny i Celestii z pierwszych rozdziałów. Mam na myśli lore. Mam wrażenie, że główny wątek fabularny był gotowy już na początku i autor się go trzyma. Ale wydarzenia zdają zachodzić tylko wtedy kiedy powinny, nie wcześniej, nie później. Dlatego mamy tysiącletni plan Doomlancera, zakładający jego własną klęskę i uwięzienie na tysiąc lat w Klatce Czasu. A w rozdziale osiemnastym się jeszcze okazało, że planował on zbudowanie jakiejś superbroni, więc zgromadził na pewnej wyspie zapasy metalu i… w tym miejscu przestałem czytać. Czyli Doomlancer zakładał, że przez tysiąc lat nikt nie znajdzie tajnych laboratoriów, nie odkryje sekretów przeszłości szybciej niż on będzie mógł uciec ze swojego więzienia. Jest to absurdalne założenie ale na nim buduje się fabuła tego fanfika. Największym problemem fabuły jest ilość niesamowitych a przez to często niewiarygodnych zbiegów okoliczności. Nie mam tylko na myśli planów Doomlancera. Przykładowo po przedostaniu się do kraju zebr, okazuje się, że Twilight i Luna przypadkowo spotykają Katorę, zebrę która poświęciła się badaniom nad konfliktem z Doomlancerem o którym nikt nic nie wiedział w Equestrii poza mającymi ponad tysiąc lat Luną i Celestią! Okazuje się, że klacze muszą znaleźć potomków wielkich bohaterów tamtej wojny. Przypadkiem te rody nie wygasły. Przypadkowo (używam tego słowa całkowicie świadomie) okazuje się, że jednym z takich potomków bohaterów jest mieszkająca przypadkiem nieopodal Ponyville Zecora. Twilight nie tylko przypadkowo otrzymała znaczek we właściwym czasie i miejscu, ale też przypadkowo, jest z rodziny, której jakieś tysiąc lat temu podano eksperymentalną szczepionkę i ma przez to jakieś supermoce. Nie pamiętam co prawda jakie, w tym czasie już nie wnikałem zbytnio co pisze autor. Innym razem kiedy Locke i Twilight oraz Luna wydostają się z laboratorium, które przypadkowo znajduje się pod Canterlotem, w jaskiniach w których przypadkowo Cadence była więziona przez Chrysalis, którego drzwi przypadkiem znalazła Cadence, więc powiedziała bohaterkom o tym laboratorium… w każdym razie gdy Locke, Luna i Twilight wydostają się z tego laboratorium, gryf nie ma swoich mieczy. Twilight i Luna natomiast zużyły tyle mocy magicznej, że nie mogą walczyć. Co gorsza maszyna teleportacyjna, która przypadkiem była w tym laboratorium, przypadkiem (bo ona przenosi w losowe miejsca) przeniosła ich pod stolicę królestwa gryfów, gdzie właśnie trwa oblężenie przez wojska Doomlancera. Wtedy przypadkiem pojawiają się zebry, dają Twilight i Lunie zastrzyk odnawiający ich magiczną energię a gryfowi dają miecze. Kiedy to streściłem to brzmi jeszcze gorzej niż w rzeczywistości. A takich przypadków jest więcej, dużo więcej. Fabuła przypomina tutaj plan Doomlancera ucieczki z Klatki Czasu, który też brał pod uwagę jego porażki czy inne przypadkowe zbiegi okoliczności. Przez takie nadmierne planowanie i przypadkowe zbiegi okoliczności, w Broken Bonds: Zerwane więzi, coś takiego jak napięcie w zasadzie nie istnieje. Dlaczego? Bo na pewno stanie się coś, choćby wbrew zdrowemu rozsądkowi, co sprawi, że bohater ocaleje, odzyska sprawność bojową etc. Co do budowy świata, odnoszę wrażenie, że wszystkie rasy w Equestrii żyją w jakiejś bańce, za jakimś murem tak nieprzeniknionym, że nic o sobie nie wiedzą. Equestria wygląda jak zacofany kraj wobec zebrzej Wakandy, gdzie manipuluje się DNA aby stworzyć super żołnierzy. Co ciekawe, w tekście padają słowa jak DNA i nikt nie zadaje pytania co to właściwie jest DNA? Twilight może i uzyskała wiedzę w sposób jaki jest tutaj uznawany za normalny czyli ktoś lub coś przeniosło całą tę wiedzę do jej głowy. Ale wszyscy pozostali nie powinni mieć świadomości istnienia czegoś takiego jak DNA. Przez to magiczna, przypominająca Amerykę lat dwudziestych, kraina traci swój urok. A wspominając o Equestrii, zauważyłem jedną zbieżność serialu z Broken Bonds: Zerwane więzi. Jest nim podejście do odległości. Przykładowo w serialu nigdy nie zostało ustalone ile np. jedzie się pociągiem z Ponyville do Canterlot albo do Appleloosy. I tak jak w serialu bohaterowie używają zdolności teleportacji bardzo wybiórczo. Bohaterowie pokonuje te odległości w czasie, który wymusza na nich fabuła. Nie ma dokładnie, czy nawet w przybliżeniu określonych odległości pomiędzy lokacjami przez co czasami miałem wrażenie, że obszar na którym toczą się wydarzenia jest relatywnie niewielki. Przykładowo ze stolicy gryfów widać łunę nad Manehattanem. A zatem nie wchodzą w grę wielkie odległości. Zauważyłem jeszcze pewną niedogodność odnośnie nazewnictwa. Autor nazywa nieumarłymi wszystkie sługi Doomlancera. Rodzi to problem, gdyż wiele z nich to po prostu żywe istoty, tylko pozbawione duszy. Podczas bitwy o stolicę gryfów, trzeba było nieraz kontekstowo domyślać się z kim walczą sojusznicy. Przykładowo szarże zebr w spiczastych hełmach nie miałoby raczej sensu na kościotrupy. Ten komentarz i tak jest już zbyt długi. W tej chwili stwierdzam, że autor miał plan aby stworzyć bardzo rozbudowany i szczegółowy lore. Niestety wiele pozostałych elementów sprawia wrażenie napisanych w pośpiechu. Najlepiej świadczy o tym ten fragment, gdzie autor zdaje się sam sobie przeczyć: Cytat Kuce w ostatnim momencie zdążyły wyczarować magiczną poduszkę powietrzną. Prawie wszyscy z załogi mimo tego nie przeżyli upadku. Na domiar złego nad nimi pojawiła się płonąca narzuta. - Uciekać jak najdalej od wraku! Wszyscy rozpierzchli się czym prędzej, zanim ogniste resztki spadłyby na ich głowy. Krzyki palonych żywcem pod ognistym obrusem przeszyły całą okolicę. Twilight przytuliła się do Luny i zaczęła płakać. Moim zdaniem temu tekstowi nie pomógłby ani prerading ani korekta. Problemem jest pełen niedomówień świat czy też niekonsekwentne stosowania zasad rządzących np. Harmonią. W efekcie, zamiast czerpać przyjemność z rozbudowanego lore przeżywałem frustrację i z uporem maniaka szukałem w nim dziur. Fabuła, w której zwroty akcji zachodzą bardzo często bez przygotowania na nie widza, wydaje mi się całkowicie dominować nad postaciami, które są pozbawione charakteru. W dodatku kilka znanych z serialu postaci zachowuje się zupełnie inaczej niż w pierwowzorze. Moim zdaniem tekst powinien być napisany od nowa, na wzór niektórych starszych fanfików, które doczekały się tzw. wersji redux. Należałoby znacznie ostrożniej dozować lore i z większą uwagą sygnalizować zwroty akcji. Warto by też wprowadzić nowe postacie na miejsce znanych z serialu, które poza tym, że noszą ich imiona, pod względem charakteru mają z nimi bardzo niewiele wspólnego. Jednym zdaniem, Broken Bonds: Zerwane więzi to fanfik, który moim zdaniem został opublikowany zbyt wcześnie. Ps. Tak, autor pisał ten tekst w szkole, ja też pisałem opowiadania, gdy byłem w szkole, na szczęście nigdy nie zostały one opublikowane. Edytowano 11 godzin temu przez Obsede Link do komentarza Udostępnij na innych stronach More sharing options...
Recommended Posts
Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony
Utwórz konto
Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!
Zarejestruj nowe kontoZaloguj się
Posiadasz własne konto? Użyj go!
Zaloguj się