Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 09/18/20 we wszystkich miejscach

  1. Miałem pewną zagwozdkę odnośnie tego, za co zabrać się po dosyć długiej przerwie, jako że w czasie tym autor zdążył wypuścić całkiem sporo nowych rzeczy, związanych z jego najnowszym dziełem. Nie tylko kolejne rozdziały, tematycznie wpisane w segment o podniosłej, dźwięcznej nazwie „Pax Imperios Immortales”, ale także dwa Oneshoty, aczkolwiek na dzień dzisiejszy jednego z nich próżno szukać w niniejszym temacie, gdyż owe opowiadanie znajduje się w trakcie odbierania nagrody konkursowej. Przyznam, że z perspektywy czasu, czuję się średnio usatysfakcjonowany moimi poprzednimi komentarzami, ale tłumaczę to sobie tym, że po prostu zostałem wykształcony w innym kierunku, mam zupełnie inne zainteresowania, co przekłada się na (w moim domyśle) niedostrzeżenie różnych nawiązań i analogii do okresu od późnej starożytności do początku Oświecenia, wymienionego w poście otwierającym niniejszy watek jako najdokładniejszy odpowiednik historyczny do naszego świata. Możecie się domyślić jak jest ze znajomością moją różnych alternatywnych historii, nie tylko wspomnianego „Look to the West”. A wspominam o tym dlatego, że pierwotnie zamierzałem przeczytać rozdziały I-V jeszcze raz, tym razem dokładniej, nawet notując sobie różne rzeczy, lecz po namyśle, a także czytaniach najnowszych elementów cyklu na Kąciku Lektorskim postanowiłem, że jednak tego nie zrobię... teraz. Dlaczego? Okazało się, że to, co zdołałem wynieść z wymienionych rozdziałów, w pełni wystarczyło do dalszego czytania, aczkolwiek wciąż jestem nie do końca zadowolony z popełnionych komentarzy, więc pewnie kiedyś do tego dojdzie, że zasiądę do tego jeszcze raz. Wspominam o tym również dlatego, że jest to dowód na to, że nie trzeba być historiofilem, by móc cieszyć się opowiadaniem, aczkolwiek poszczególne jego elementy mogą okazać się trudne do spamiętania/ odebrania. Niemniej, nie warto się poddawać, zwłaszcza, że autor przewidział „zwykłe” Oneshoty, nie pisane w kronikarskim stylu, ale takim zwyczajnym. Wiecie o co chodzi. Stąd, myślałem o tym, by rozpocząć dalsze czytanie od „O'n” właśnie, jednakże, po głębokim namyśle, zdecydowałem, że na tapetę wezmę to, czego na razie brakuje w temacie, a co ze wszystkich niedawnych czytań przewidzianych w ramach "Koła Historii" utkwiło mi w pamięci najbardziej i co na dzień dzisiejszy uznaję za najmocniejszą odsłonę cyklu, czyli „Władców Wiatru”. „O'n” oraz rozdziały VI i VII też odsłuchałem, więc liczy się ;P Gdy wspominałem, że opowiadanie jest w trakcie odbierania nagrody konkursowej („Władcy Wiatru” powstali w ramach plagokonkursu w dziale Zecory), miałem na myśli korektę, która bez wątpienia jest czymś, czego „surowa” wersja opowiadania potrzebuje. Stąd, może od razu napomknę to i owo o formie, acz nie chciałbym poświęcać na nią zbyt wiele czasu, skoro i tak zostanie ona poprawiona, a to przecież treść jest tu gwoździem programu i to ona zapewnia najszersze pole do dyskusji czy spekulacji. Ujmując rzecz krótko – opowiadanie w wersji konkursowej nie jest w żadnym wypadku aczytalne, przyznam szczerze, że to, co się dzieje w fabule, co robią postacie oraz to, co się z czasem okazuje, zwraca uwagę czytelnika na tyle, że udaje się przymykać oko na błędy wszelkiej maści. Fanfik tak absorbuje, a w kilku miejscach wręcz zachwyca, że aż szkoda zatrzymywać się i przerywać czytanie, bo akurat jakiś błąd się napatoczył. To nie jest ten typ historii, gdzie czynione błędy anty-komplementują nieciekawą, pełną dziwności oraz dziurawą treść. Powiedziałbym, że fabuła oraz postacie toczą zażartą walkę z brakami formy, o uwagę, koncentrację czytelnika. Ale z radością mogę oznajmić, że ową batalię wygrywają W przedbiegach No dobrze, ale jakie to błędy, zapytacie? Braki w interpunkcji, występujące często i gęsto, dywizy zamiast półpauz, zgrzytający szyk wielu, wielu zdań, tudzież występujące w tekście anglicyzmy, które sprawiają wrażenie, jakby część kwestii została dosłownie przełożona z tegoż języka przy pomocy translatora. Przykłady? Wykrzykiwane przez Irę „Bezużyteczne!” w trakcie walki, przywodzące na myśl „Useless!”, czyli szlagier niejednego growego bossa, niekoniecznie finałowego. Innym razem, czytamy o czyichś „akcjach” co z pewnością wzięło się z „my actions”, co po naszemu powinno zostać przełożone na „czyny”. Pragnę zaznaczyć, że problemy z interpunkcją byłem w stanie przyuważyć poprzez ponowne zapoznanie się z tekstem w sposób tradycyjny, podobnie było z konstrukcją zdań, aczkolwiek co nieco dało się usłyszeć również w trakcie czytań na Kąciku. Anglicyzmy także było doskonale słychać. Ale jak dla mnie, popełnione błędy nie okazały się aż tak poważne, w mojej opinii największym problemem okazała się wadliwa interpunkcja, powtórzenia oraz anglicyzmy, szyk zdań nie dawał się we znaki aż tak, a co najważniejsze, żadna z tych rzeczy nie zrujnowała klimatu opowiadania. Bo nie odwracała uwagi w dostatecznie dużym stopniu. Natomiast to, co jest w formie interesujące, przynajmniej w wersji konkursowej, jest podział opowiadania na prolog, właściwą fabułę oraz epilog, przy czym zaglądając do „Władców Wiatru” odkryjemy, że tekst został podzielony na krótsze rozdziały, korzystając z googlowskiego konspektu, co znacząco ułatwia nawigację... No, poniekąd. Kolejne nagłówki wydają się w pewnym stopniu powybierane losowo – dziura między rozdziałami III, a VII, a także między VIII, a XII, czy brak rozdziału XIV, a także losowe kwestie, powrzucane między rozdziałami. Nie wygląda to zbyt dobrze i o ile pozwala na skakanie po treści jednym klikiem, pomija wiele rozdziałów, więc ostatecznie możliwości konspektu nie zostały w pełni wykorzystanie, przez co zastanawiam się, czy to niedopatrzenie autora (tzn. zawarcie poszczególnych nagłówków w konspekcie, podczas gdy konspekt nie miał być wykorzystywany w ogóle), czy też brak czasu spowodował nienależyte sformatowanie tekstu pod kątem konspektu. Wciąż, troszkę szkoda. W każdym razie, przypomina to formę pośrednią pomiędzy tradycyjnym Oneshotem, a wielorozdziałowcem, co samo w sobie jest interesujące i szczerze, chętnie poczytałbym więcej opowiadań z „Koła Historii”, podzielonych wedle takiego właśnie schematu. Małe odświeżenie, coś charakterystycznego, godne urozmaicenie struktury serii, ogólnie. Myślę, że warto się nad tym pochylić. W porządku, co zatem znajdziemy w opowiadaniu? Sporo rzeczy. Masa wątków, dość dużo postaci, no i zapadających w pamięć zwrotów akcji, dzięki którym czytelnik, w miarę rozwoju fabuły, angażuje się coraz bardziej i czyta z rosnącym napięciem, z czasem docierając do zakończenia oraz konkluzji, po której trudno oprzeć się wrażeniu, że miało się do czynienia z historią zaplanowaną co do najdrobniejszego szczegółu, przemyślaną na każdym szczeblu, począwszy od postaci oraz ich ról, relacji między nimi, poprzez stosunki międzynarodowe oraz znaczenie tytułu fanfika w odniesieniu do całokształtu fabuły, na zakorzenieniu w podstawach świata przedstawionego, omówionych w ramach „Ery Nieśmiertelnych” kończąc. Dodatkowo, opowiadanie radzi sobie znakomicie jako samodzielny utwór i znajomość rozdziałów składających się na wspomnianą „Erę...” nie jest w żadnym wypadku wymagana. Zatem obojętnie jak do niego podchodzić, za każdym razem okazuje się absolutnie świetne i zapada w pamięć. Imponuje to, jak wszystko, co zostało zawarte w ramach tekstu, ma mocne powody ku temu, by tam być i jak poszczególne rzeczy zazębiają się, tworząc razem spójną historię, która absorbuje czytelnika praktycznie od samego początku i nie pozwala się oderwać aż do końca. Odkrywanie prawdy, znaczenia poszczególnych scen (choć tu głównie mam na myśli prolog), motywacji postaci czy po prostu samo brnięcie naprzód, jest tym, co niekiedy potrafi zainspirować i zaskoczyć. W ogóle, spodobało mi się to, jak w kluczowych momentach opowiadanie potrafi być nieprzewidywalne. Pamiętam, że w trakcie czytania fanfika na Kąciku próbowałem zgadywać, czy być może niektóre pojedynki opisane w ramach fabuły zostały ustawione, czy baron Luco ma w tym wszystkim jakiś ukryty cel, czy niespodziewanie stanie się coś, co odmieni losy turnieju, no i jaka w tym wszystkim rola Celestii, jako Tej, Która Lśni. W ogóle, co będzie z wątkiem zarazy, który zdaje się miał być w jakimś sensie motywem przewodnim, zważywszy na zasady konkursu. No to już teraz przyznam, acz dopiero po powtórnym zapoznaniu się z tekstem – uważam, że wątek zarazy jest we „Władcach Wiatru” zrealizowany dosyć "skromnie" (tzn. ciągle miałem wrażenie, że choroba ta mogła być rozpatrywana jako pewien symbol i tak o niej raz po raz myślałem) i o ile faktycznie jest szalenie istotny, o tyle nie wydaje się grać pierwszych skrzypiec, a autor najwięcej wysiłku przeznaczył... No właśnie – niekoniecznie na stosunki międzynarodowe czy politykę, czego moglibyśmy się spodziewać, ale właśnie na przemyślenie postaci oraz ról, które mają wypełnić, co gdzie opisać, w jaki sposób skonstruować zwroty akcji oraz rewelacje, jak poprowadzić turniej oraz jak zrealizować zakończenie. Odniosłem wrażenie, że to dopiero w drugiej kolejności (acz nie tak daleko) Verlax zajął się kwestiami Wielkiego Planu (co bardzo mi się spodobało), tudzież kwestiami politycznymi. Łącznikiem między tymi rzeczami jest ogólne światotworzenie, doskonale nam znane z poprzednich odsłon cyklu. Wplótł to w tekst wręcz doskonale, toteż wszystko współgra ze sobą znakomicie i tak też jest z motywem trądu, który „wystąpił” w charakterze zarazy, aczkolwiek nieszczególnie zwraca na siebie uwagę, chociaż w tym samym czasie nie daje o sobie zapomnieć. Jak się to udało? Myślę, że to swego rodzaju fenomen. Wydaje mi się, że na wrażenie to składa się kilka czynników, do których przejdę później, przy omawianiu wątku fabularnego. A może po prostu ów tajemniczy trędowaty okazał się tak sprawnym zawodnikiem, że szło zapomnieć, iż trawiła go choroba? Ale czy w jakimkolwiek punkcie opowiadania przyszło mi do głowy, że było ono napisane nie na temat? Nic z tych rzeczy, wręcz przeciwnie. Byłem pod wrażeniem innego podejścia do tematu, gdyż nie było to opowiadanie stricte o zarazie pojmowanej jako epidemia/ pandemia, atak jakiegoś patogenu, ani żaden eksperyment, który przebiegł niewłaściwie, aczkolwiek owszem, znajdziemy w nim wątek medyczny. Zabrakło grozy, zwątpienia, w sumie, nawet trup nie ściele się gęsto, powiedziałbym wręcz, że sprawy toczą się zaskakująco zwyczajnie. A jednak trąd pozostaje istotnym elementem fabuły opowiadania, znajdziemy do niego mnóstwo odniesień, czy to w narracji, czy wypowiedzianych ustami poszczególnych postaci, choć w tekście jest tyle elementów, że niekiedy przestaje się zwracać uwagę na chorobę. Kolejny dowód na to, jak pieczołowicie autor to sobie zaplanował i rozpisał. Lekturę kończy się ze świadomością, że koncept po prostu został zrealizowany dobrze, że każda scena miała cel i że utworowi niczego nie brakuje. Natomiast, do końca byłem ciekaw, czy na dokładkę nie okaże się, że w tle od początku przewijała się jeszcze jakaś choroba, podobna do trądu, ale autentycznie zaraźliwa, co doprowadziłoby do wystąpienia autentycznej epidemii, która to rozlałaby się najpierw wśród elit, a ostatecznie przeskoczyła na zwykłych poddanych, już grubo po turnieju. Tak się nie stało i chyba to dobrze. Ale niejednokrotnie snułem takie spekulacje, gdy jeszcze nie znałem zakończenia. Prolog okazuje się nie tylko klimatycznym, ale dosyć nietypowym wprowadzeniem i uważam, że powinien przypaść do gustu każdemu, kto uważa, iż otwarcie tekstu jakąś akcją, czymś nagłym, zagadkowym, jest tym, co najlepiej zachęca do lektury, bo od razu daje znak, że w tle chodzi o coś więcej i jednocześnie zachęca do czytania – by poznać kulisy zdarzenia, jego skutki, dowiedzieć się więcej o postaciach oraz ich motywacjach, no i przekonać się, czy pozostawione tu i ówdzie szczegóły zapowiadały kluczowe momenty w historii. Nie oznacza to jednak, że ta część fanfika sprowadza się do dwóch zaledwie pojedynków, jednego opisanego w ramach retrospekcji oraz drugiego, już w czasie teraźniejszym, kiedy to poznajemy barona Luco oraz Venię, no i otrzymujemy kilka odniesień, czy to do konfliktu między dwiema republikami, do turnieju, któremu (między innymi) zostali poświęceni „Władcy Wiatru”, czy też do poszczególnych rozdziałów „Koła...”, w postaci napomknięciu o ptakach Kairosa. Jest to pierwsza połowa prologu. Druga jest już znacznie spokojniejsza i jeżeli ktoś nie trawi prologów napisanych w stylu, o którym wspomniałem wcześniej, to tutaj znajdzie to, czego szuka – ekspozycję, klimat, a także przedstawienie kolejnych postaci, no i zajawienie głównego wątku. Jest to też pierwszy raz, gdy mamy okazję „skosztować” trądu, bowiem zapodane opisy choroby, stanu na Lazara (tak każe się nazywać ów tajemniczy nieznajomy) do przyjemnych nie należą, aczkolwiek pozostają stonowane. Smród przepoconych łachmanów i co nie tylko da się odczuć niedługo potem, co pokazuje, że mimo braków w formie, są to opisy obszerne, klimatyczne, co jak widać nie zawsze jest przyjemne w odbiorze, ale to ok, chyba można powiedzieć o swego rodzaju immersji Tak oto przechodzimy do właściwej zawartości „Władców Wiatru”, gdzie na dzień dobry możemy zapoznać się z co ważniejszymi personami, których będzie dotyczyć niniejsza historia. Odbieram to jako swego rodzaju wyciągnięcie pomocnej dłoni przez autora, najwyraźniej wziął on pod uwagę, że ktoś mógłby poczuć się zagubiony tytulaturą oraz kto jest kim i jakie reprezentuje stronnictwo, zatem wszystko, co w tej materii ważne, mamy w jednym miejscu gdzie możemy w każdej chwili powrócić i przypomnieć sobie określone informacje. W ogóle, przyznam, że podobają mi się te imiona, głównie dlatego, że są dość mało kucykowe. Coś innego, jakieś urozmaicenie. Mamy Nieśmiertelną, różnych oficjeli i możnych, a także gryfiego kanclerza, zatem mamy pewność, że obsada została należycie zróżnicowana i pomimo zdecydowanej dominacji niepatrzytokopytnych, jest w tym podejściu coś świeżego. Widzą Państwo, jeden gryf, a jaka różnica Początkowe rozdziały fanfika to konsekwentne wprowadzanie czytelnika w panujące w tym świecie realia, tło stojące za nadchodzącymi wydarzeniami, a także uchylenie rąbka temu, co to za turniej i o co chodzi z tym konfliktem pomiędzy Ligurą, a Altiną. Nie zabraknie światotworzenia najwyższej próby, a także satysfakcjonujących introdukcji kolejnych postaci, czemu będą towarzyszyć różne interakcje, w trakcie których poznamy konkretne cechy charakteru niektórych z nich, aczkolwiek na tym polu najbardziej wybijają się Rosa, Ira, w dalszej kolejności Jopaz oraz Siegfried, ale pozostałe postacie również polubiłem. Gabaryty kolejnych rozdziałów oraz tempo akcji nie mogły być lepiej dobrane. Konsekwentnie i stopniowo zagłębiamy się w szczegóły, począwszy od przybycia do ówczesnej stolicy Equestrii – do Everfree – poprzez spotkanie barona Luco z państwem Torta i wyjawienie, iż to Lazar będzie walczyć w imieniu reprezentanta republiki Ligurii, na przybliżeniu jak ów trędowaty sobie radzi kończąc. Autor nie szczędził mniej lub bardziej obszernych wyjaśnień np. odnośnie tego, jak go dopuścili do turnieju, czy jak prezentuje się arena zmagań. Znów – jestem pod niemałym wrażeniem przejrzystości oraz lekkości, z jaką wyłożone zostały zasady pojedynków turniejowych, na czym to polega, a także tego, jak zostały opisane manewry, które wykonują uczestnicy. Dzięki temu wątek ten zyskuje na wiarygodności, gdyż łatwiej jest sobie wyobrazić to jako autentyczny turniej, coś, co naprawdę mogłoby się wydarzyć. Wiarygodne, ściśle przestrzegane zasady, wyjaśnienia odnośnie technik czy uprawnień arbitra, pozwalają na bezproblemowe wyobrażenie sobie kolejnych starć oraz ruchów postaci, co także należy pochwalić. Czyta się to z wypiekami na twarzy, tym bardziej, że autor zawczasu zadbał o zbudowanie napięcia, tj. omówienie strategii, czyli ilości pojedynków, których potrzebuje wygrać Lazar, by spotkać się z Venią, w ogóle, by przejść dalej w „drzewku” i odnieść sukces. Co również jest imponujące, światotworzenie, różne informacje dotyczące zasad rządzących turniejem, ceremonii z tym związanej, nastrojów zgromadzonych, a także szczegóły taktyki oraz możliwych zagrożeń, wszystko to jest nam przekazywane na różne sposoby – nie tylko w zwykłej narracji, ale także poprzez poszczególne dialogi między postaciami, tudzież komentarze widowni. Jest klimat, jest napięcie, jest niepewność, co jeszcze się wydarzy i czy naszym bohaterom się powiedzie. Jak już pisałem, opowiadanie absorbuje i trudno wyjść z podziwu dla tego, jak autor skomponował ze sobą wszystkie te elementy, nie zapominając o interakcjach między postaciami oraz wątkach politycznych. No tak, lecz nie samym turniejem człowiek żyje, toteż w odpowiednim momencie otrzymujemy do czytania zupełnie nowe rzeczy, więc fanfik ani przez moment się nie nudzi. Rozdział VII jest kluczowy w tym sensie, iż poznajemy bliżej Jopaza oraz kanclerza Siegfrieda, a także ojca tego pierwszego, Ametyna Platinum, obecnego arcyksięcia Unicornii. Jakie to ma przełożenie na fabułę? Ano takie, że odkrywamy ambicje arcyksięcia, związane z sukcesją oraz przyszłością Unicornii, jak również dowiadujemy się jakie znaczenie ma retrospekcja zawarta w prologu i kim były przedstawione w nim postacie, w ogóle, co się wtedy stało. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że to nie koniec rewelacji. Autor nie omieszkał dorzucić nowych wątków, które zostają wyjaśnione później, w miarę jak czytelnik zbliża się do zakończenia. Mógłbym pisać dalej o fabule i rozpływać się nad poszczególnymi szczegółami, sposobem, w jaki splatają się kolejne wątki oraz jak świetnie było towarzyszyć bohaterom aż do zakończenia, ale powstrzymam się z dwóch powodów. Po pierwsze, nie chciałbym, aby była to recenzja spoilerowa, a po drugie, najważniejsze rzeczy zdążyłem omówić w Klubie Konesera Polskiego Fanfika oraz przy okazji czytania VII rozdziału „Koła Historii” na Bronies Corner, stąd nie chciałbym przedłużać, a po prostu nie aż tak spoilerowo zwrócić uwagę na kilka rzeczy, które moim zdaniem zasługują na szczególną uwagę. Są to: Wątek Iry Auranti, warto zapamiętać scenę, w której zostaje on wspomniany po raz pierwszy i co zobowiązał się uczynić na turnieju, by dowieść, iż jest kogoś godzien... A także usiąść wygodnie i uważnie czytać starcie Lazara z tym właśnie zawodnikiem. Są to nie tylko emocje i akcja, ale także garść rewelacji oraz momentów, w którym lśni kreacja nie tylko Iry, ale również... Tej, Która Lśni Rozmowa Celestii z Ametynem oraz nawiązanie do tytułu opowiadania, podkreślenie jego znaczenia, co jednak musimy odnieść do kontekstu wydarzeń oraz fabuły sami. Jest pewne pole do interpretacji, nie aż tak szerokie, lecz w zupełności wystarczy, by pobudzić wyobraźnię czytelnika. Sama kreacja Celestii lśni jak nigdy dotąd i ubolewam nad bolesnymi powtórzeniami, które psują tę bądź co bądź inspirującą mowę. Głównie uwiera mnie to „kontrolowanie”, ale wierzę, że po korekcie również i tego typu problemy znikną. W każdym razie, znakomita scena rozmowy Nieśmiertelnej ze zwykłym śmiertelnikiem, który sądził, że ma wpływ na Wielki Plan (w ramach upatrzonego przez niego obszaru), podobnie jak pegazy, które, wedle słów Celestii sądzą, że mogą władać wiatrem. Interesujące, że słowa te płyną z ust jednej z Nieśmiertelnych, przy czym, o ile Celestia przyznaje, iż zna już rezultat turnieju, nie oznacza to, że jest wszechwiedząca. Nie wie kto konkretnie zwycięży, ani co będą oznaczać nadchodzące przemiany dla poszczególnych możnych, personalnie. Stąd, Celestia jest wiarygodna – wie aż za dobrze, że istnieją w tym świecie rzeczy, na które nie ma się wpływu (dla niej, choć sama jest Nieśmiertelną, będzie to Wielki Plan), choć można próbować cokolwiek zmieniać... Co zdaje się nawiązuje do wstępu do „Ery Nieśmiertelnych” i pytania o to, czy było to nieuniknione. Kolejna retrospekcja, rozwijająca wątek braci bliźniaków, których po raz pierwszy mogliśmy zobaczyć w akcji w ramach prologu. To znaczy, w pierwszej retrospekcji. W połączeniu z rozwiązaniem wątku, a także wyjawieniem prawdy przez Siegfrieda, jak również jego motywów, uzyskuje się nie aż tak skomplikowaną, ale złożoną historię, kilka scen musimy ułożyć sobie chronologicznie i chociaż nie jest to arcytrudna zagadka, mimo wszystko czytelnik czuje się dobrze, docierając do prawdy. Napisałbym coś więcej, lecz wiązałoby się to z istotnymi spoilerami. No i samo zakończenie opowiadania – ostatnia potyczka oraz jej przebieg, rezultat, zwieńczony chyba najistotniejszym zwrotem akcji, z czym poniekąd powiązany jest wątek Siegfrieda, o którym wspominałem w powyższym punkcie. Ale mnie chodzi o motyw trądu oraz wyjawienie tego, że... No cóż, owszem, jest to kara za grzechy, lecz pytanie brzmi: za CZYJE grzechy. Oprócz tego, jest to domknięcie fabuły oraz wynik turnieju, który, zgodnie z zapowiedzią autora, zmienił Equestrię. Znakomite i satysfakcjonujące zakończenie, dla którego warto było czytać i angażować się w poszczególne rozdziały oraz zmagania postaci. A zatem, zaczyna się niepozornie – ot, mamy retrospekcję, potem trochę akcji oraz następstwa ataku, w wyniku którego miał zostać zgładzony baron Luco, do czego jednak nie dochodzi, lecz on sam jest niezdolny do walki, w związku z czym, będąc pod wrażeniem jego umiejętności, prosi swego wybawiciela, aby ten zajął jego miejsce. Tak bohaterowie docierają do Everfree, gdzie ma się odbyć turniej, drogą którego ma zostać rozstrzygnięty konflikt między dwiema republikami. Ironicznie, choć turniej ten wymyślono po to, by zapobiec wzajemnemu mordowaniu się obu stron oraz rozlewowi krwi, Liguria i Altina, nie chcąc kolejnego remisu, postanowiły zetrzeć się ze sobą przed turniejem i to nie jeden raz. Wszystko po to, by nie dopuścić do tego, by ci drudzy pojawili się na arenie. Czyli kolejne próby pozbycia się konkurencji i tak doprowadziły do śmierci, rozlewu krwi. Bardzo interesujące, zważywszy na przywołaną mowę Celestii. Zdaje się, że ktoś tu próbował coś kontrolować, co z góry skazane było na porażkę. Ale chyba powinna wiedzieć, że takie rzeczy i tak się wydarzą? Pytanie zatem – po co w ogóle ta heca z turniejem? Może w ten sposób udało się zmniejszyć liczbę ofiar oraz ograniczyć skalę konfliktu, ale wciąż, jak to się ma do wiedzy Nieśmiertelnych oraz do Wielkiego Planu? Może po prostu nie wszystko jest wedle niego sztywnie ustawione, a może ja coś źle zrozumiałem (nie zdziwiłbym się) Ale oddalam się od tego, o czym chciałem napisać. Kolejne klimatyczne opisy, przybliżające nam szczegóły tworzonego przez Verlaxa świata (i to od podstaw), przeplatane są z wyjaśnieniami dotyczącymi turnieju oraz kreacjami coraz to nowych postaci, przy jednoczesnym prowadzeniu wątków politycznych. A gdy ród Platinum oraz ich gryfi kanclerz otrzymują swój rozdział, na scenę wkraczają nowe wątki, między innymi rodzinne spory krążące wokół sukcesji, kolejne gry polityczne, a także tajemnice, które zostaną odkryte w miarę rozwoju fabuły oraz grzechy przeszłości, które teraz zrodzą śmiertelnie poważne konsekwencje. Rośnie napięcie, rośnie ciekawość czytelnika i o tym muszą Państwo przeczytać sami Naprawdę warto. Myślę, że niejeden raz poczujecie się zaskoczeni. Jednakże nie myślcie sobie, że zabraknie innych smaczków. Czy to wstawki z języka włoskiego (drobniejsze elementy budowania świata oraz kultur – rozróżnienie między językami: fralski, a equestriański), czy skromny wątek kulinarny (wspomnienie o paście jako urozmaiceniu każdego dania świetne), czy rozterki Lazara, odnośnie jego choroby i nieuchronnej śmierci. I jeszcze ta metalowa maska, taka drobnostka, a jak pamiętna, jak ciekawie wyjaśniona... Masa drobniejszych szczegółów, które urozmaicają całość, no i nadają jeszcze lepszego smaku. Autentycznie czuć, że to przemyślany od podstaw, żyjący świat ze swoją historią i przyszłością, a rzeczy dzieją się w sposób organiczny i większość z nich ma swoje skutki, albo natychmiastowe, albo odłożone w czasie. Świetna sprawa. Chciałbym jeszcze przez chwilę pochylić się nad kreacjami postaci. Nie ukrywam, lubię, gdy mam okazję śledzić losy ciekawych, zarysowanych z pomysłem postaci, dowiadywać się o ich celach, nawykach oraz problemach, obserwować interakcje między nimi, te rzeczy. Z przyjemnością stwierdzam, że w tym fanfiku świetnych, charakterystycznych postaci mamy naprawdę sporo. Moją ulubioną zdecydowanie jest Król Celestia – znakomita i konsekwentna kreacja, inna niż serialowa, odpowiadająca osobie boskiej, nieśmiertelnej, kompetentnej. Po prostu autentyczna, potężna władczyni, która oprócz tego, że zna Wielki Plan (tzn. na ile jest to możliwe, wszak nie jest wszechwiedząca), wzbudza respekt oraz wypowiada się tak, jak należałoby tego oczekiwać od króla z prawdziwego zdarzenia. Sprawia przy tym wrażenie mądrej i doświadczonej. Jej mowa o próbach zapanowania na wiatrem, analogie do pegazów, wszystko to brzmiało niezwykle inspirująco, głęboko. Forma nieco zbiła te wrażenia, ale koncentruję się na przekazie. Fantastyczna Celestia. Znakomita. Autentyczna. Naturalna. Poważna i poważana władczyni z krwi i kości. Na drugim miejscu uplasowali się ex aequo Ira Auranti oraz Siegfried. Dlaczego? Po pierwsze, ich tło. Wprawdzie nie otrzymaliśmy zbyt wielu szczegółów, ale to, co był łaskaw zdradzić nam autor, w pełni wystarczy, by się wkręcić i polubić tych bohaterów. Po drugie, ich role w opowiadaniu oraz charaktery, tak różne i zapadające w pamięć zarazem. Ira, jako góra mięśni, jest impulsywny, świadomy swojej siły, a przy tym sprawia wrażenie ambitnego i idącego własną ścieżką, uwielbiającego walczyć z silnymi oponentami. Jego występy nie należą do najdłuższych lecz jeżeli już pojawia się w fanfiku, wypada znakomicie, ikonicznie wręcz i nie daje o sobie zapomnieć. Z kolei Siegfrieda cenię za to, że jest to gryf wielu talentów, do których zalicza się także medycyna. Wykorzystując zaistniałe okoliczności, zgłębił zagadnienie trądu, dzięki czemu w jakiś sposób oświeca poszczególne postacie oraz nas, czytelników, na końcu. Jednocześnie od początku miał swoje powody, by kontynuować pewną maskaradę i trzymać pewne kucyki w niewiedzy, utrwalając tajemnicę. Jest także opanowany, ale wiarygodny w tym, co robi, no i ma poważny interes, by pozostać na Dworze i nie wracać do ojczystej krainy. Co cieszy w przypadku obu tych postaci, ich historie pozostają otwarte, a potencjał do ich rozwijania wydaje się spory. No i trzecie miejsce na podium, które wędruje do Rosy Torta. Z jednej strony, jej postać wydaje się być jakby wyciągnięta z innej bajki, może nawet z serialu animowanego, aż czytelnik się zastanawia, z której choinki się urwała, co ona tam robi? Ale z drugiej, klacz ta pełni bardzo ważną rolę w opowiadaniu, ukazując nam, czytelnikom, że stosunek kucyków do trędowatych, o ile w większości negatywny, nie jest jednoznaczny i że owszem, istnieją jednostki otwarte, ciepłe i serdeczne, które nie wahają się nieść pomocy dotkniętym zarazą, starając się przy tym otworzyć ich oczy na to, że poza chorobą jest coś więcej i że można to życie przeżyć godnie, obojętnie ile jeszcze go zostało. Ilekroć Rosa występuje na łamach fanfika, człowiekowi robi się cieplej, przyjemniej, czuje się nastrojony pozytywnie, zaczyna odczuwać nadzieję, co bardzo pozytywnie wpływa na wrażenia. Chyba największe zaskoczenie fanfika. Nie sądziłem, że autor zdecyduje się na podobną kreację i że nie tylko nie zepsuje nią klimatu (czyniąc niektóre momenty aż zbyt cukierkowymi/ naiwnymi), ale wręcz go umocni, doda do całości jeszcze coś, co zapadnie w pamięci na dłużej. Na wyróżnienie zasługuje także Lazar, który był ciekawym protagonistą, dość złożonym, z interesującą historią oraz przejściami, no i baron Luco. Ich losy śledziło się świetnie, w sumie ciekawie wypadli także Jopaz oraz Ametyn – rzekłbym, że ostatecznie okazali się bohaterami w jakimś sensie skonfliktowanymi, usiłującymi wpłynąć na losy swoje oraz swoich włości, ukształtować przyszłość według siebie, co ostatecznie okazało się niemożliwe, a wydarzenia z przeszłości powróciły, nadając historii takiego biegu, jak zapewne zostało to zawarte w ramach Wielkiego Planu. W skrócie – sporo zapadających w pamięć, rozwiniętych w satysfakcjonującym stopniu kreacji postaci, przy czym każda z nich miała w sobie coś swojego, dzięki czemu obsada okazała się całkiem zróżnicowana, barwna, co udowadnia, że Verlax nie tylko potrafi znakomicie światotworzyć, ale również pisać postacie. Szczere gratulacje ode mnie, bo to były naprawdę dobrze wykreowane postacie, których poczynania chciało się śledzić i które, mam nadzieję, jeszcze zobaczymy (taa, udaję, że nie wiem o ujawnionych przeciekach, ale shhh...) Nawiązując luźno do dyskusji w Klubie Konesera Polskiego Fanfika – ciekawe, że te wielkie zmiany, a także iście szalone zwroty akcji w ramach turnieju, zostały nakręcone przez, bądź co bądź, zbieg okoliczności. A może po prostu to również był element Wielkiego Planu? Gdyby Kairos posłał na miejsce swoje ptaki, być może obserwowałby kto konkretnie przeszkodzi w zabójstwie reprezentanta Ligurii, w związku z czym turniej będzie się mógł odbyć, przynosząc rezultat przewidziany w Planie? W ogóle, ciekawi mnie scena, w której Celestia karmi ptaki, jednocześnie rozmawiając z Ametynem. Nadal jestem przekonany, że ich konwersacji, poprzez swych skrzydlatych posłańców, przysłuchiwał się Kairos, tylko co to może oznaczać? Czy wiedząc o rezultacie turnieju, chciałby coś z Celestią omówić? A może wie coś więcej, odnośnie rezultatów innych wydarzeń, które mogłyby dziać się równolegle, lecz w innym miejscu na świecie? A może to zwykła ciekawość? Kto wie, może kiedyś się przekonamy. Albo powstanie fanowski spin-off. Albo scenariusz „What if...” Nie wiadomo. W sumie, to by było ciekawe – alternatywna historia do „Koła Historii” Najbardziej zastanawia kwestia władania wiatrem, w kontekście Wielkiego Planu. Ale w sumie, do przemyśleń skłania także motywacja Iry, w sensie, dlaczego na własne kopyto rozstrzygnął swój pojedynek. Domyślam się, że po tym, jak trędowaty okazał się jedynym przeciwnikiem, który mógł rzucić mu wyzwanie i walczyć jak równy z równym, być może zaczął postrzegać cały turniej jako niuans niegodny jego osoby, więc (również by przy okazji zdenerwować matkę), odbębnił dziesięć mieczy, coby dowieść, że był godzien pewnej damy, po czym odpuścił sobie resztę turnieju, skoro de facto nie było to dla niego żadne wyzwanie. Możliwe, że bardziej od stawki, interesowała go walka z godnym przeciwnikiem. Albo walka sama w sobie. Coś mi się zdaje, że teraz to spróbuje zmierzyć się z gryfem w sile wieku. Przeczytałbym podobny pojedynek. Albo jakiś morderczy trening, gdzie jego partnerami byliby gryfi wojownicy. A tak poza tym, zastanawia mnie także to, że pod koniec, w ogóle, po otwarciu fanfika, nie otrzymaliśmy żadnej dłuższej sceny z Venią, nawet żadnego istotniejszego dialogu, czy interakcji... O ile dobrze zapamiętałem. Wydaje mi się to trochę dziwne, wprawdzie na tym etapie wiemy już, że to jednak nie on jest tutaj tym głównym mącicielem, ani złoczyńcą, lecz nadal, zastanawia jego nieobecność w fabule... To znaczy, jest obecny, ale po prostu jest i tyle, od czasu do czasu przewinie się gdzieś w tle, spróbuje sprowokować, ale to tyle. Wprawdzie przez moment wydaje się, że zaraz wkroczy na tę arenę i zabierze z niej Lazara, lecz wówczas zdaje sobie sprawę, że bynajmniej nie jest bez grzechu i nie powinien rzucać tym przysłowiowym kamieniem. A może powstrzymało go coś innego? Czy Wielki Plan może w ten sposób oddziaływać na jednostki, a mowa o grzechach jest jedynie przykrywką? A może, wiedząc już jak działa trąd, jako kara za grzechy, czy w przyszłości zaraza spadnie na kogoś z rodziny Venii? Albo kogoś innego, jakkolwiek z nim powiązanego? Zresztą, skoro nikt nie jest bez grzechu, czy to znaczy, że kucyki będą chorować jeszcze długo, aż nastąpi... ja wiem, jakiś przełom? Że to fatum ciążące nad możnymi, gdzie za ich grzechy będą cierpieć ich następcy? Sporo możliwości na ciąg dalszy. Coś jeszcze? Mimo wszystko, zastanawiają mnie dalsze losy poszczególnych krain, może nawet do kilku pokoleń w przyszłości. Jak długo będą się rozgrywać podobne turnieje (no chyba, że była na końcu informacja, że było to ostatnie takie wydarzenie, to przepraszam, ostatnio mam sporo na głowie )? Czego będą dotyczyć przyszłe konflikty między dwiema republikami? Osobiście jestem sobie w stanie wyobrazić możnych, wysuwających jakieś roszczenia, tudzież nowe zagrożenie, które zatrzęsie Pax Imperios Immortales. Wszakże koło historii miało się zatrzymać, ale rozumiem, że jeżeli Wielki Plan stanowi inaczej, wówczas nadal będzie się toczyć i w końcu wszystko zostanie obrócone wniwecz, a dzieje niejako rozpoczną się od nowa. Może. Nie wiem tego. Cały czas rozmyślam o tym w kategoriach tego, czy to, co się wydarzyło, rzeczywiście było nieuniknione i czy nad Nieśmiertelnymi stoi jakiś wyższy byt. Może powrót do najnowszych rozdziałów cyklu da mi jakieś podpowiedzi, przekonamy się. A póki co, gorąco polecam „Władców Wiatru” i niecierpliwie wyczekuję, aż opowiadanie pojawi się w wątku w swojej skorygowanej formie. Chętnie rzucę okiem na to, co uległo zmianom w zakresie formy, no i pewnie napiszę o tym ze dwa słowa, czyniąc z tego wstęp do oceny kolejnych elementów cyklu, których jeszcze nie skomentowałem Jestem nakręcony na kolejne rozdziały oraz oneshoty i zżera mnie ciekawość jak daleko jeszcze zabrnie kreatywność autora. „Władcy Wiatru” jest to niezwykle wciągający, klimatyczny i znakomicie przemyślany tekst, który trzyma w napięciu i od którego ciężko się oderwać, zważywszy na znakomite światotworzenie oraz świetną obsadę, dzięki której historia po prostu nabiera rumieńców i się podoba. Po prostu chce się to czytać, chce się dać porwać i zobaczyć na własne oczy jak się to skończy. Znakomity fanfik, wart wszelkiego zachodu Pozdrawiam! PS: Komentować i głosować w tej ankiecie, goddammit!
    3 points
  2. TAK Siódma tura, więc daję wskazóweczkę - jest to bardzo inteligentna osoba. Czyli nie jak nasi gracze Krysia, no wiesz co... Jestem Chrysalis, a nie żadna Krysia! Krysia, bo marudzisz jak typowa Grażyna, to nie jest łatwe tak zgadywać. No to Krysia czy Grażyna? ... Nie rozumiem tych ludzi.
    1 point
  3. W Azji Disney musi cenzurować swoje seriale. Jakiekolwiek sceny z udziałem mniejszości seksualnych są nie do zaakceptowania. Jedna z postaci (Willow) wychowywana jest przez dwóch ojców, co widać raptem przez kilka sekund na dwóch fotografiach. Mimo to, musieli to zamazać. Ciekawi mnie, co zrobią z dwoma następnymi odcinkami...
    1 point
  4. Swego czasu zdarzyło mi się słuchać polskiego country (nie, nie jest tak słabe jak brzmi). Jedna z nich szczególnie przypadła mi do gustu. W związku z tym postanowiłem napisać do niej fanfik. Jest to opowieść o autostopowiczce, która wpadła na Twilight i całą resztę ekipy jadące kamperem na wakacje. Nie zabrakło kilku opowieści, śpiewania i rozmów przez CB radio z kierowcami ciężarówek. Nie jest to może wybitne dzieło, ale komuś się być może spodoba Autostop [Oneshot][SoL][Equestria Girls]
    1 point
  5. Jakiś czas temu miałem przyjemność posłuchać sobie tego fanfika na Kąciku Lektorskim, a teraz przyszła pora na mały komentarz. Z chęcią zabrałem się za niniejsze opowiadanie raz jeszcze, tym razem czytając je sobie w domowym zaciszu, porą nocną. Półtorakrotnie – raz rozpoczynając zwyczajnie, a w pewnym momencie rozpoczynając od nowa, celem kilku poprawek formy. O tym nieco więcej później. Tekst bardzo, ale to bardzo przypadł mi do gustu i myślę, że gdyby kanoniczne „Equestria Girls” było takie, jak to opowiadanie, z pewnością oglądałbym tę produkcję dużo przychylniejszym okiem, a przynajmniej ogarnąłbym większość (jeśli nie wszystko) tego, co wyprodukowało w tej materii Hasbro. Parafrazując pewien dowcip – trzy obejrzałem, czwartej nie dałem rady Jasne, ktoś powie, że przecież oryginalne dziewczyny w sumie są takie, jak ujął to Sun w „Autostopie” (ba, nawet piosenka się napatoczyła), no i w sumie... to prawda – postacie zostały oddanie bardzo wiernie, ze wszystkimi charakterystycznymi cechami charakteru, manieryzmem, wypadają przy tym tak naturalnie, tak sympatycznie, jakby to autentycznie był jakiś short albo oficjalny special. To może od razu napomknę, że ze wszystkich bohaterek kanonicznych, które zaszczyciły nas swoją obecnością, moją ulubioną zostaje Applejack. Przemiodna kreacja, wszystko mi się w niej podobało – poprzez prezentację jej specjalnej mocy magicznej, usposobienie nie dające jej pomylić z nikim innym niż właśnie dziewczyną z prowincji, na charakterystycznej mowie kończąc. Po prostu wyróżnia się w naprawdę miły sposób, od razu idzie ją polubić. W fanfiku przewinie się trochę charakterów autorskich, z czego w pełni rozwija skrzydła Roach, czyli autostopowiczka, które spotykają dziewczyny w drodze na wakacje. Rewelacyjna postać, z którą naprawdę chciałoby się zakolegować. Ma nie tylko świetny charakter, ale także historię. Podoba mi się to, w jaki sposób o sobie opowiada, skąd zresztą dowiadujemy się o jej poprzednich podróżach, poznajemy styl bycia, nawyki czy cechy charakteru. Moim zdaniem, najlepszym przykładem jest scenka z użyciem radia, gdy nawiązuje kontakt ze swoimi znajomymi z trasy i gdzie instruuje Twilight, że np. wypada mieć jakąś ksywkę, czy też życzyć szerokości na koniec rozmowy, tudzież stosować mile jako system miar. Słówko o towarzyszach drogi z radia – kolejne fantastyczne postacie, chociaż tylko drugoplanowe i których w sumie nawet nie mamy opisanych z wyglądu, to jednak każdy z tych kierowców jest charakterystyczny, wyróżnia się od innych, a przy tym czuć, że wszyscy są swojakami, nie da się ich nie lubić. Zresztą, zarówno ich rozmówki, jak i żarty, wszystko to także wypada naturalnie, wprawdzie lekko odbiega od grzecznego charakteru kanonicznego „Equestria Girls” lecz nigdy nie w zbyt wysokim stopniu, w związku z czym jest to zarówno realistyczne, jak i serialowe. Autor świetnie wyważył ich teksty, co należy pochwalić i z czego warto brać notatki. Bez wątpienia wzór do naśladowania w materii kreacji tych bohaterek, w ogóle, nowych postaci w ramach tegoż uniwersum. Ale, ale! Odbiegłem od wątku nastroju, czyli fanfik, a serial/ film. Otóż jest prawdą, że dziewczyny zostały oddane wiernie, a klimat jest bardzo serialowy, lecz w oryginale brakuje takiego edge, nerwu, który sprawia, że utwór jest charakterny i charakterystyczny, na czym zyskuje atmosfera (prawie powiedziałem "grywalność" xD). Że nie jest to coś, co być może widzieliśmy już wcześniej, tylko inaczej ubrane, ale coś, co zostało czymś zainspirowane – to bez dwóch zdań – ale w taki sposób, by jednocześnie ubogacić to o elementy swojskie (tu: nawiązujące do polskiego country), czy pomysły na sceny napisane po prostu po swojemu. W „Autostopie” wszystko to tu jest. Trochę zagmatwałem. Może inaczej – ekspozycja dotycząca czterech filmów z serii „Equestria Girls” (chodzi o historię, którą bohaterki opowiadają autostopowiczce) utwierdziła mnie w przekonaniu, iż poszczególne części w gruncie rzeczy są takie same. Pojawia się villain, niekoniecznie w ilości sztuk wynoszącej jeden, który to villain robi problem, dziewczyny się zapoznają z tym problemem i go rozwiązują, po czym villain przechodzi transformację, a potem się z nim walczy i wygrywa na końcu. Wiem, że mocno upraszczam i w ten sposób każde dzieło można sprowadzić do poziomu patyka i sznurka, ale generalnie jest to do siebie podobne, przynajmniej według mnie. No i co tu dużo mówić, klasyczne "Atomówki" to to nie są xD „Autostop” jest inny, zupełnie inaczej wyważony, bardziej zróżnicowany, choć to w gruncie rzeczy dwadzieścia kilka stron o wakacyjnej wojaży z pozytywnym, przygodowym vibem w tle, urozmaicony nawiązaniami do polskiego country oraz kilku innych rzeczy, plus autorskie koncepcje. To znaczy, tak mi się wydaje. Prezydent Sombra to Twój oryginalny pomysł, @Sun, czy rzecz zaczerpnięta z któregoś ze speciali? W każdym razie, fanfik jest po prostu świeży i ani przez moment nie trąci monotonią. Posiada tylko jedna piosenkę, ale wkomponowaną w idealnym momencie i umacniającą nastrój. Nie ma tu żadnych transformacji, elementy magiczne występują, ale w bardzo subtelnej formie, więc przez większość czasu to po prostu wakacyjna podróż szeroką szosą, przy której w pewnym momencie czeka z uniesionym kciukiem nowa koleżanka. Rozmowy i interakcje między bohaterkami są dużo ciekawsze, a zmiana settingu ze szkolnego na taki kamperowy, w odróżnieniu od „Legend of Everfree”, gdzie – ku mojemu rozczarowaniu – taka zmiana nie poprawiła wrażeń z seansu wcale a wcale*, tutaj podziałała i przyniosła znakomity efekt. Być może przesadzam, ale nic na to nie poradzę, po prostu aż tak spodobało mi się to opowiadanie Może faktycznie trochę tego mało, człowiek ma niedosyt i po zakończeniu (bardzo dobrym zresztą, lekko nostalgicznym wręcz) chciałby więcej, ale może tak było trzeba, by uniknąć dłużyzn, sztucznego przeciągania tekstu i tym samym naruszenia atmosfery. No i by treść była tak lekka i przyjemna w odbiorze. Zdecydowanie jest to tytuł, do którego chętnie będę wracał. Czepiając się, zachodzę w głowę, a skąd one miały tyle forsy na ten tuning i na zbudowanie sobie z jakiegoś starego busa (o ile dobrze zrozumiałem) kampera z prawdziwego zdarzenia, z pełnym wyposażeniem i wszystkimi możliwymi udogodnieniami, wliczając w to sprzęt nagłaśniający? W sumie, czy ja dobrze pamiętam, że z tekstu wynika, że one są już w wieku studenckim? Może podostawały kasę od rodziców/ krewnych z okazji napisania matury i się złożyły? Jasne, jest nadmienione, że to Applejack tak lubi sobie pomajsterkować i że to (chyba nie wyłapałem w jakim stopniu) jej sprawka, ale przecież narzędzia, części, blachy, meble, wyposażenie, to wszystko kosztuje. Skąd one to wzięły? Był jeszcze fragment z jeżozwierzami. Po pierwsze – moje spaczenie zawodowe, ale szkoda, że to nie pancernik napatoczył się na drodze (pozdro dla kumatych), byłoby inne nawiązanie. Po drugie, kurczę, Sunset, jesteś morderczynią, wjechałaś w wujka jeżozwierza W sumie, to nigdy za nią zbyt szczególnie nie przepadałem, nie ufam jej. Wiedziałem, że to zło wcielone Poza tym, zdziwiła mnie jedna rzecz w końcówce, w barze. Poza smakowitymi opisami (od których czytelnik aż się głodny robi) czy też sceneriami (bardzo klimatycznymi), mamy informację, że w każdym z burgerów było mięsko. Takie wiecie, nie przetworzone z sieciówki, nie to coś z Fillet-O-Fisha (McDonalds de facto przyznał się, że tam nie ma ryby, więc żaden żądny odszkodowania Amerykanin nie mógł udławić się ością ), ale najprawdziwsze mięsne mięsko od Heńka od mięs. Czy Fluttershy, która wcześniej przyznała, że żadne zwierze nie powinno pracować w cyrku, nie powinna być zagorzałą weganką i odmówić jedzenia burgera z mięsem? Poprosić o coś z warzywami czy coś w ten deseń? Fluttershy, ty żresz jeżburgery (pozdro dla kumatych 2), jak możesz? No właśnie – humoru tej historii nie brakuje, dzięki czemu tym bardziej można się przy niej świetnie bawić i nabrać ochoty do pisania. Po raz kolejny, autor doskonale waży motywy komediowe z SoLem, co jest naprawdę imponujące Forma opowiadania jest dosyć solidna i zdania brzmią bardzo dobrze i ładnie. Tekst został napisany kompetentnie i generalnie się po nim płynie, a to zawsze dobry znak oraz przyjemne doświadczenie. Wiadomo, że od czasu do czasu coś się napatoczy, ale początkowo przymykałem na to oko. Ale z czasem zacząłem zauważać przeróżne rzeczy, między innymi: „Mogłaby poprosić Rainbow o pomoc, ale ta pewnie by wszystko wrzuciła luzem i była dumna z siebie.” Szyk mi pod koniec zazgrzytał, dałbym tam „(...) była z siebie dumna”, jak dla mnie tak by brzmiało lepiej. „Już po chwili osiągnęli dozwoloną prędkość dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę.” Jeżeli na pokładzie były same dziewczyny, to powinno być „osiągnęły”. „Ale pokonałyśmy je w epickiej bitwie kapel. Była magia i lasery, i w ogóle Ale wtedy wiały.” Zabrakło znaku interpunkcyjnego. „Dokładnie to wykryłam fluktuacjie w rezonacjach (...)” Co tam robi „i” (tak, stoi, przecież widzę, ale wiesz...)? „– dajesz czadu – dodała Rainbow.” Z wielkiej litery Z czasem zacząłem przyglądać się uważniej i wtedy to natrafiłem na więcej błędów. Był to ten moment, w którym stwierdziłem, że sobie nocną porą zainterweniuję Znalazłem w tekście dużo więcej brakujących znaków interpunkcyjnych, szyku, który mnie akurat niezbyt podpasował, tudzież literówek, głównie brakujących ogonków, zwłaszcza im bliżej końca opowiadania. Poza tym, małe literki zamiast wielkich, tego typu rzeczy. Plus mieszanie czasów, teraźniejszego z przeszłym, ale jeszcze nie rozgryzłem mechaniki stojącej za konstrukcją tego typu zdań, więc nie dłubałem przy nich zbyt wiele. Aha, no i typowe myślistwo i spacjołówstwo, ten typ tak ma @Sun, wszystko masz poprawione, gdzie trzeba zasugerowałem swoje, pozostawiam do Twojego uznania W każdym razie, mimo błędów, które ostatecznie wystąpiły dosyć często, aż byłem troszkę zaskoczony, to jednak nieszczególnie zwracały na siebie uwagę, jednakże warto było się nad nimi pochylić, by doprowadzić tekst do jak najwyższej formy. Najważniejsze, że nie psuły wrażeń z lektury, ani nie zniechęcały do dalszego czytania. Po prostu mogło być lepiej, ale postarałem się pomóc ile mogłem. Podsumowując, mamy tutaj kawałek znakomitego, bardzo klimatycznego serialowego fanfika z masą swojskich elementów, fantastycznych scen, a także interakcji między postaciami. Czy to dywagacje na tematy wszelakie, przeplatane miłymi, komediowymi wstawkami, poprzez różne bonding moments między Mane7 a Roach (choćby scenka zapoznania się, czy wtajemniczanie w żargon kierowców), na scenach z magią czy nawiązaniach do muzyki country kończąc. Akcja leci naturalnym tempem, toteż nie brakuje czasu na zagłębienie się w nastrój, no i nowe postacie zostały znakomicie wykreowane. Opowiadanie wciąga i dostarcza naprawdę sporo rozrywki, chce się do niego wracać. „Autostop” jak najbardziej polecam, również sceptykom, którym „Equestria Girls” wybitnie nie jest w smak. Nie jest to utwór długi, ale oferuje doskonały klimat, fantastyczne kreacje postaci, no i wciągający pomysł, który został bardzo dobrze zrealizowany. Pozdrawiam! *Może wyjdę na jakiegoś prymitywa, ale gdyby tam był jakiś gość w masce hokejowej, który by je ganiał z maczetą po tym lesie, może wtedy bym to oglądał xD
    1 point
  6. Dobry, Władcy Wiatru *wciąż* są korektowani, niestety nic na to nie poradzę w obecnej chwili. Póki co zaś mogę wam nieco osłodzić ten brak - chciałbym zaprezentować wreszcie mapę tego uniwersum! Liczę, że pomoże ona nieznacznie w waszej orientacji po uniwersum Koła Historii i zwiększy przyjemność z lektury. Jak coś, ankietę co do kolejnego dzieła w tej serii zakończę tydzień po publikacji Władców Wiatru, których liczę, że rzeczywiście w najbliższym czasie uda mi się opublikować. Pozdrawiam
    1 point
  7. Wybaczcie, że na razie nie odniosę się do komentarzy... ale mam sporo spraw na głowie, a nie chcę za bardzo, by czytelnicy musieli dłużej czekać na 11 rozdział, który jest już napisany. Nosi tytuł "Wspólne święta", a znajdziecie go tu. Generalnie nieco zmieniłem koncepcje w pewnym punkcie i sama konfrontacja jednak nie bedzie wprost pokazana (ostatecznie jednak nie miałem pomysłu jak to dobrze napisać, więc stwierdziłem, że lepiej będzie dać nieco krótszy bardziej pośredni opis) - ale nie martwcie się emocje się pojawią, choć trochę będzie trzeba na to poczekać... no częściowo... Co was czeka w rozdziale? Niestety tym razem Mid nie mogła za bardzo pomóc w korekcie. Za to pomogli nieco Lunar Republic, Crystal Arrow i von Pony, więc mam nadzieję, że technicznie nie będzie tak źle.
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...