Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 05/25/22 we wszystkich miejscach

  1. Przeczytałem trzeci i póki co ostatni dostępny wiedźmofik od Malvagio - "Szachy". To bardzo dobry fanfik i czytało mi się go z przyjemnością, choć nie powiem - trochę zgrzytałem przy czytaniu. Przy czym nie ze względu na wady, jak się okazuje, tylko na to jak potoczyła się fabuła i jak w "chwilach próby" zachowała się nasza bohaterka. Bo jeśli chodzi o kwestie obiektywne, jak np. jakości opisów, klimat, stan korekty (żadnych zauważonych błędów), to opowiadanie jest jak dla mnie bezbłędne. Nie ma tu żadnych kontrowersji. Dodam też, że z wielkim zadowoleniem przyjąłem powrót do POV Dalii. Jako postać jest moim zdaniem bardzo dobrze napisana. Jest bardzo niesympatyczna, ale podoba mi się, że jej emocje i łatwa do wzbudzenia furia ciągle generuje jej problemy - co jest bardzo realistyczne i sensowne. W świetny sposób "Szachy" budują się na ostatnim "wyborze" z "Va Banque". Dalia nie musiała tego robić (to co zrobiła w końcówce Va Banque), zrobiła to ze względu na swoją wadę charakteru - i teraz całe to opowiadanie cierpi przez to potwornie (choć może to być klątwa/potężne nieszczęście? Kto wie?). Łatwość z jaką Dalia daje się wyprowadzać z równowagi jest ciągłym problemem przez całe opowiadanie. Jej dialogi jak i wewnętrzne myśli są świetnie napisane i bardzo mi się podoba jej backstory z jej "death, nie-death wishem" oraz "dwoma siostrzyczkami". Dodam też, że ogólnie lubię koncept postaci "wiedźmińskiej, ale porywczej i niewyparzonej" zamiast "milczącego, stoickiego ponuraka". Sama główna oś opowiadania też jest poprowadzona świetnie - podoba mi się jak wszystko "trzyma się kupy" i buduje się na sobie, uwielbiam fakt, że fakty z poprzedniego opowiadania wracają (ach to monstrum w kanałach!). To notabene uwaga: tę serię należy bezwzględnie czytać w kolejności (choć opis fanfika w pierwszym poście tego nie sugeruje). Dużo by się traciło na czytaniu nie w kolejności. Dalia wpada z deszczu pod rynnę, od kłopotów do znacznie, znacznie większego kłopotu i tym razem ma bardzo trudne zadanie - jak się wykaraskać z tej straszliwej sytuacji? Opowiadanie czyta się od początku do końca z wielkim napięciem, w czym bardzo pomaga ponownie charakter Dalii - teoretycznie ona wymyśla "sensowny" plan, tylko po to by się rozbił o jej charakter. A skoro o nim mowa... Mimo dużo spoilerowych uwag, które w odczuciu mogą brzmieć jakbym miał negatywne odczucia po lekturze - to nie tak, że ja go nie lubię. Obiektywnie, to najlepszy fanfik z całej trójki. I może dlatego przy nim tak głęboko wlazłem w rozważania o nim? Najprawdopodobniej. W każdym razie - osobiście fanfik ten bardzo polecam i gratuluję autorowi - bo to naprawdę zacny kawał tekstu.
    2 points
  2. Willensvolk Zdawać by się mogło, że to kolejna rutynowa misja. Wieśniaki płaczą, że ktoś im kradnie trzodę. Winnym czynu ma być smok który przetrwał wojny w Ursuracie. Dzielny zakon rusza na poszukiwanie bestii, zdając sobie sprawę, że to bezcelowe. A jednak... Rycerze doskonale wiedzą, iż znów nie natrafią na ślad bytności smoka. Misję zaliczają jako bezpieczną i zabierają ze sobą nastoletniego ogiera, a jakże Irę rodu Auranti. Bardzo podoba mi się próżność rycerzy i wpadanie w rutynę. To świetnie odwzorowuje nasze społeczeństwo, zwłaszcza w ostatnich latach. Bezmyślnie biegniemy przez schematy i utarte ścieżki, zamiast pomyśleć nad właściwym rozwiązaniem. Tym razem jednak w tej szarej rutynie pojawia się zupełnie nowy element, a mianowicie gryf, który wie gdzie smoka można znaleźć. Zanim jednak przejdę dalej, chciałbym wyrazić swój zachwyt wspomnieniem Iry. Teraz już wiemy, dlaczego w "Władcy Wiatru" jest taką anomalią. Wspomnienie jest bardzo dobrze napisane i przede wszystkim przemyślane. Wątek, iż młokos próbuje dokonać czegoś niemożliwego dla kuca ziemnego jest bardzo inspirujący. można wręcz przytoczyć znane polskie porzekadło "Dla chcącego nie ma nic trudnego" Wracająć do fabuły. Okazuje się, że Gryf też poluje na smoka i zna jego lokacje. Prowadzi ich do jaskini, po czym połowa drużyny rusza do jej wnętrza. Pozostali rycerze osaczają Gryfa, upewniając się, że nie blefował i przygotował zasadzki. W tym czasie owy gryf wyraźnie zauważył potencjał młodego Iry i rozwiązuje się między nimi motywująca rozmowa, traktująca o zależnośći umiejętności i wiary. i wtedy własnie. Pojawia się drużyna z jaskini, a zaraz potem smok który urządził niezłą jadkę zabijająć wszystkim z wyjątkiem Iry i jeszcze jednego kuca. Obaj kopytni próbują uciec przed gadem, jednak ten depcze im po piętach. Dopiero na polanie pojawia się gryf. Kolejne nawiązanie do "Grzechu Supernacji" i kolejne elementy mitologiczne gryfów. Genialne zrobiona scena pojedynku. Gryf używający swoistego rodzaju magii piorunów moim zdanioem nawołuje tu do wierzeń indian obu ameryk, a zwłaszcza do ptaków. bardzo dobrze jest też napisana fascynacja młodego Iry, który postanawia zostać uczniem gryfa i razem z nim wyrusza w poszukiwaniu samego siebie. Kolejne opowiadanie wykraczające po za skalę świetności. Skoro stworzyłeś lore, gdzie pamiętasz wszelkie zależności, rody, daty nazwy krain i ogólnie całą przedstawioną historię, to jedyne co mogę zrobić to ściągnąć czapkę i ukłonić się nisko. Sam nigdy nie byłem dobry z historii i połowa nazw z całego "Koła Historii" wypadła mi z głowy, ale historia i mitologia gryfów wryła mi się mocno, bardzo mocno. KH jest świetną serią i polecam każdemu. Ps: Verlax, pisz "Ostatni Argument" bo jak nie, to ja napiszę "Kruchość Irydianki"
    1 point
  3. Jeśli to event, to muszą być „Królewskie Antyprzygody”. Vol. IV Oho, widzę, że już działa komentowanie. Łe, teraz nie będę się mógł rozwodzić o brakujących przecinkach, literówkach i takich tam... no bo lepiej będzie to po prostu zaznaczyć w tekście xD Ale wybiegając deczko naprzód powiem, że jeśli chodzi o formę, to generalnie jest cały czas tak samo, jak i przy poprzednich rozdaniach, włączając w to zarówno pozytywy, jak i drobne błędy, które raz po raz przewiną się przez fanfiki. Zatem mogę powiedzieć, że autor zachowuje jednolitą jakość formy. Dobrze, bo nie jest gorzej, źle, bo nie jest lepiej, ale nie można mieć wszystkiego. Startujemy od „Perły”, czyli fanfika, który obiecuje nam wyjawić czym tak naprawdę jest perła królowej Novo. Fajnie, że ostatnimi czasy nadrobiłem kinówkę w związku z czym wiem o kim mowa, no i widzę, że wśród obsady nie zabraknie Chrysalis. Czy fanfik sam okaże się perłą? To było ciekawe doświadczenie. Tym, co mnie zaskoczyło, była nagła zmiana tonu w opowiadaniu, gdy to dotyka problemu tytułowej perły. Powiedziałbym wręcz, że początek mnie zmylił, acz w pozytywnym sensie. Treść okazała się barwna i pozytywnie zakręcona, momentami, gdy czytałem o Konferencji Przyjaźni, o Chrysalis obleganej przez reporterów, no i o Tempest Shadow, która podaje się do dymisji (z jakiegoś powodu, fanfik między wierszami wyjawia jednak z jakiego), ale Cadance ostentacyjnie drze jej rezygnację... gdy czytałem o tym wszystkim, poczułem się jak w jakimś klasycznym ghatorrowatym fanfiku. Lekko, sprawnie i pozytywnie, z humorkiem Wszystko to nakazało mi sądzić, że czeka na mnie przyjemna historyjka ze zgrabnie wplecionymi weń elementami komediowymi, z puentą, która być może wywróci do góry nogami wszystko, o czym czytałem i co sobie na tej podstawie wyobrażałem. Scena, w której królowa Novo wraz z córką wlatuje przez okno, łamiąc tym samym etykietę, tylko utwierdziła mnie w tej myśli. Po chwili jednak okazało się, że coś jest nie tak. Reakcja Chrysalis na perłę królowej była pierwszym zaskoczeniem i sygnałem, że jednak będzie to coś zupełnie innego. Świetne było to, że chociaż próbowałem zgadywać, o co może chodzić, raz że przychodziło z trudem, no bo autor nie zostawił zbyt wielu poszlak, a dwa, ostatecznie nie udało mnie się przewidzieć dokąd zmierza historyjka, więc tutaj wielki plus. Aczkolwiek muszę przyznać, że im dalej, tym większe wrażenie niedosytu. Bo pomysł, na który wpadł autor, ma według mnie wielki potencjał, nie tylko w kontekście historii Chrysalis, jako postaci, ale w ramach światotworzenia, tj. kolejnych właściwości podmieńczej rasy. Coś mnie się zdaje, że to nie do końca odpowiednia forma na tego typu rewelacje. Gdyby tak zrobić z tego dwa oddzielne odcinki? Pierwszy komediowy, drugi na serio? No, ale tak czy owak, znając zamysł stojący za „Antyprzygodami”, czyli szybkie pisanie i codzienne premiery nowych rzeczy, można to chyba uznać za małe osiągnięcie Zwłaszcza zakończenie robi smaka na ciąg dalszy, ale z drugiej strony, w ten sposób reszta jest pozostawiona wyobraźni czytelnika, co chyba stanowi lepsze rozwiązanie. No dobrze, ale o co chodzi? Fanfik jest krótki, ale i tak chciałbym w tym miejscu przestrzec przed dosyć istotnymi spoilerami, cobyście mogli samodzielnie skonfrontować się z koncepcją autora i zmierzyć się z jedną z zapewne wielu tajemnic królowej Chrysalis... Właśnie, słówko odnośnie kreacji postaci. Podoba mnie się to, jak Chrysalis wstrzela się w konwencję „Antyprzygód” i generalnie nie zostaje tą samą postacią na dłużej niż... dwa, trzy opowiadania? Raz nadal jest antagonistką, choć należy do niej podchodzić z przymrużeniem oka, raz po prostu sobie jest, prędzej jako anty-bohaterka, a jeszcze innym razem ukazuje się nam ona z zupełnie innej, emocjonalnej strony, przy okazji pokazując nam interakcje, o których moglibyśmy pomarzyć, gdyby nie „Antyprzygody”. I gdyby nie 4chan. W odcinku bodajże piętnastym mieliśmy Lunę i Chrysalis, potem znana królowa wystąpiła jako Łysialiś, bawiąca Flurry Heart pod osłoną innego kucyka, tutaj wraz z królową Novo nurkuje do Seaquestrii, wiedziona bolesną tajemnicą z przeszłości, która niespodziewanie powróciła do niej jak bumerang. Okazuje się bowiem, że raz w swoim życiu królowa Podmieńców składa jajo, z którego wykluwa się jej następczyni. Trzysta dwadzieścia lat temu dwie królowe połączyły siły, by ratować ofiary wybuchu superwulkanu i to właśnie wtedy Novo natrafiła na tajemniczą perłę. Perła ta emanowała życiem. I to z niej wykluła się Varia (takie imię otrzymała), którą Novo przygarnęła jak swoją własną córkę. Młoda Varia dorastała pod jej okiem, a jej moc rosła, lecz nigdy nie została wykorzystana do złego. Wręcz przeciwnie – podczas najazdu Króla Burz, stanęła w obronie kucyków morskich i poświęciła się, w czym niemałą role odegrał pewien tajemniczy jednorożec ze złamanym rogiem... Jest to moment, w którym czytelnik dodaje jeden do jednego i zaczyna rozumieć, dlaczego na widok Chrysalis pierwszym, co zrobiła Tempest, było podanie się do dymisji (Varia była idealną kopią Chrysalis, wizualnie), widzi jak historyjka łączy się fabularnie z serialem i filmem, a także ile próbuje wnieść do szeroko pojętego lore, co niemalże mieści się na siedmiu zaledwie stronach. Niemalże, gdyż jest to jednocześnie ten moment, gdzie czytelnik chciałby wiedzieć więcej, ma mnóstwo pytań, ale niewiele odpowiedzi. Część z tychże pytań może takimi pozostać, np. dlaczego Varia nie posiadała wspomnień i wiedzy (heh, jak w „Ataku Tytanów”) Chrysalis, gdyż może zadziałać wyobraźnia odbiorcy i każdy może sobie sam dopisać resztę wątku, co zawsze jest plusem. Ale reszta tych pytań, np. skąd perła wzięła się tam, gdzie kiedyś był step, albo jeżeli Chrysalis zgubiła swoje jajo, ale działała sprzymierzona z Novo, dlaczego o niczym jej nie powiedziała, odpowiedzi na nie czy chociaż jakieś wskazówki były bardzo mile widziane, coby fabuła nie wydawała się zbytnio naciągana, nawet jak na „Antyprzygody”. Ale poza tym, cieszą szczegóły, które uatrakcyjniają lekturę. Czy to wspomniany już początek, który przypomina klasyczny ghatorrowaty fanfik, czy też Chrysalis, która po odzyskaniu przytomności snuje się przed siebie, a Cadance próbuje z nią porozmawiać, wszystko to czyta się dobrze i z zainteresowaniem, jak na siedem stron, fanfik ukazał nam wiele nietuzinkowych interakcji między postaciami i spróbował wnieść do fabuły serialu i filmu sporo detali. Mimo pewnego niedosytu, niedopowiedzeń i dróg na skróty, acz pomijając drobne błędy w formie, myślę, że to całkiem dobre opowiadanie, oparte o świetny koncept, a zrealizowane sprawnie, z odpowiednim nastrojem i w taki sposób, że czytelnika może ono nawet zaskoczyć. Świetna sprawa na otwarcie kolejnego maratonu „Antyprzygód”, zobaczymy co zaprezentują sobą kolejne odcinki „Musztra” to powrót do klimatów komediowych, opierających się na personie Pani Nocy oraz jej markowym, królewskim głosie Canterlotu, do którego (Na szczęście?) moje capslockowe gadanie nie ma podjazdu Jest to jednocześnie króciutki, bo rozpisany na troszkę ponad trzysta sześćdziesiąt słów tekst, oferujący chwilę relaksu i niezobowiązującej rozrywki. Skoro tak, znaczenie mają detale. Jak np. informacja o działających w tym świecie rydwanobusach oraz poszczególnych klasach orderów, jakie przyznawane są gwardzistom w dowód wdzięczności za ich trudy. Jak np. przerzut jednostki cywilnej w żądane miejsce. Jeśli chcecie wiedzieć co to takiego po naszemu, zapraszam do lektury. I nie śmiejcie się, bo to są poważne wyzwania! xD Jednocześnie okazuje się, że dyscyplina w szeregach królewskiej gwardii jest pojęciem abstrakcyjnym i jeżeli nie chcecie maszerować tam i z powrotem po placu do samego wieczora, bo macie lepsze rzeczy do roboty, wystarczy powiedzieć, Luna nie gryzie. Musicie akurat ukraść czyjąś waifu? Spoko. Jakieś piwko, może dwa, ewentualnie dziesięć? Bądź mym gościem. Odkryliście w sobie duszę muzyka? Szybko, szybko, już w przyszłym roku kolejna Equewizja. O, w kinach już jest sequel znanego erotyka? No to na co czekacie, jak bez tego nagracie kolejne angry review na swojego PonyTube'a? Widzicie? To nic takiego Przeurocze jest to, że Luna przez cały czas nadaje swoim królewskim głosem, wspominając w niemalże każdym zdaniu o planie maszerowania tam i z powrotem po placu aż do samego wieczora. Jest to powracający dowcip i fundament opowiadania, jeżeli uszami wyobraźni sprawimy, że kolejne komunikaty serio będą się nieść echem po całej wsi globalnej, uzyskujemy wesoły obraz lunarnej księżniczki, która niestety nie ma zbyt ciekawego życia prywatnego ani zainteresowań, wobec czego zmuszona jest wykonywać swój plan sama. To znaczy, jestem pewien, że jej starsza siostra chętnie dotrzymałaby jej kroku, ale naleśniczki same się nie zjedzą I tak, Luna spędziła resztę dnia maszerując po placu tam i z powrotem, aż do samego wieczora. Jak ta zapętlona animacja, którą się puszcza na kanałach dla dzieci, kiedy jest przerwa w nadawaniu. Podobno po to, by zasypiały patrząc się w tę pętlę. Ale grzeczne koniki przecież o tej porze już dawno śpią, prawda? Ogółem, przesympatyczny kawałek tekstu, oparty na prostym jak parasol pomyśle, ale zrealizowany z serduchem oraz lekkim, przystępnym humorem, wszystko w kreskówkowej konwencji, toteż możemy sobie bez problemu wyobrazić te rysunkowe postacie, wyprawiające opisane w fanfiku rzeczy oraz usłyszeć wypowiadane ich głosami dialogi. W sumie, idzie to sobie wyobrazić jako autentyczny opening któregoś z odcinków. Wiecie, przed czołówką. Odcinka, w którym Luna ogarnia, że jest przegrywem, skoro zamiast robić ciekawe rzeczy, musi maszerować po placu tam i z powrotem do samego wieczorem, toteż postanawia swoje życie zmienić. I idzie do siłowni. Co dalej? „Nightmare Moon” to wbrew pozorom kolejny fanfik o Lunie, obiecujący nam prawdziwy powód jej transformacji. Ale tym razem ten prawdziwy-prawdziwy, tak? Bo niejeden już nam to opowiadał, widać przemiana Pani Nocy to coś, co nie przestaje fascynować fanów. Tym razem jednak trudno jest mnie się rozpisać, gdyż swoją konstrukcją odpowiadanie przypomniało mi „Za siedmioma górami...” gdzie podobnie mieliśmy opis, który miał nas wprowadzić, ale jednocześnie zbudować napięcie przez komediowym punch-linem, który miał wszystko postawić na głowie i przyprawić nas o uśmiech, co wówczas wyszło... no, nie do końca wyszło. Znaczy, wyszło, ale mnie osobiście nie rozbawiło. Szczęśliwe tutaj opis jest nieco dłuższy i wizualnie opowiadanie mieści się na całej stronie, zamiast na jej połowie. I coby nie mówić, tym razem jest o wiele klimatyczniej, między wierszami przewija się więcej detali, co zawsze jest plusem, bo czytelnik sobie to wyobraża. Choć tylko we śnie, szczera konfrontacja między siostrami przypomniała o starych czasach, ale i wydała mnie się dosyć wtórna. Także jest nawet klimatycznie, aczkolwiek raczej odtwórczo, bez rewelacji. Za to napięcie przed żartem udało się zbudować nie najgorzej i przyznam, że czekałem na ów prawdziwy powód narodzin Nightmare Moon z zainteresowaniem... ...by dowiedzieć się, że to wszystko przez duński wynalazek, który zawieruszył się gdzieś na podłodze Wow. OK, może nie było to najświeższe rozwiązanie w historii, ale przypadło mi do gustu o wiele bardziej, niż żart z „Za siedmioma górami...” No bo w sumie troszkę się utożsamiam. Ale w sumie wyszło sympatycznie, w ogóle, to było fajne zakończenie. Tylko jeżeli kopyto jest takim końskim paznokciem, to jak ona poczuła ten klocek? Musiał się wbić cholernie głęboko. Albo... nawet nie wiem. A ja myślałem, że nasze, ludzkie klocki bolą. Chociaż nie czuję się fanem tego opowiadania, nie wzbudziło we mnie szczególnie negatywnych emocji i uważam, że to nawet niezły odcinek, ale raczej na raz (owszem, uważam, że do poszczególnych „Antyprzygód” można powracać i powracać, bo są fajne, przyjemne i śmieszne), no i gdyby nie to Lego, podejrzewam, że szybko wyleciałoby mi z głowy, a tak jest w miarę ok. No to czekamy na kolejny odcinek z serii „Powstanie Nightmare Moon: Historia prawdziwa” „Biblioteka” to fanfik, który przenosi nas w przeszłość, co niewinnych czasów, gdy Twilight wciąż była małym jednorożcem, którego głównym zajęciem było pochłanianie kolejnych ksiąg i nauka pod czujnym okiem Celestii. Od początku do końca autor raczy nas przyjemnym, serialowym klimatem, a kreacja małej Twilight została zrealizowana bez najdrobniejszego zarzutu. Widać, że jest pełna energii, że z zaangażowaniem podchodzi do swoich obowiązków i jeśli, jak na jej wiek, komuś nie wydaje się to niczym nadzwyczajnym, to wiedza, jaką dysponuje klaczka z pewnością przewyższa tę, którą mogą się poszczycić przeciętne, dorosłe kucyki, również te, które parają się magią. Fabuła krąży wokół jednego z najulubieńszych, jeśli nie najulubieńszego, miejsc na ziemi, czyli Wielkiej Biblioteki Słońca, skąd Twilight wypożycza kolejne tytuły, by ekspresowym tempem je przeczytać i zabrać się za kolejne. Jednakże gdy pewnego dnia Twilight widzi jak kucyki pakują książki w kartony i wynoszą je na zewnątrz, zaczyna panikować. Szybko łączy ze sobą puzzle i dochodzi do konkluzji, że Biblioteka jest likwidowana, co jest wbrew obietnicy Celestii, iż będzie ona działać wiecznie. Nie tracąc czasu, Twilight rusza do zamku, po drodze zbierając rebelię, by ocalić największą skarbnicę wiedzy w Equestrii. Co zamierza Celestia? I czy Twilight się uda? Czy będzie to początek czegoś nowego? Okazuje się, że tak, ale nie chodzi o przewrót i postawienie na tronie nowej księżniczki. O co chodzi nie zdradzę, ale podejrzewam, że dla czytelnika rozwiązanie tej zagadki nie okaże się niczym zaskakującym Prawdę mówiąc, tego się spodziewałem. Ale tak czy owak czytało się całkiem miło, acz mimo przyjemnego klimatu trzymało się mnie wrażenie rzemieślniczej pracy. Akcja prowadzona jest sprawnie. Twilight, która dzięki swojej imponującej wiedzy jest w stanie poprawić swoje tempo czytania, ale na to, by dojść do tego, co się tak naprawdę dzieje przed jej oczyma, to już ma za mały rozumek (a wystarczyło posłuchać bibliotekarki), wszystko to mieści się w kreskówkowej konwencji. Podobnie jak tempo eskalacji problemu. Właściwie, to nie zdawałem sobie sprawy z tego jak wielkie znaczenie dla mieszkańców Canterlotu musi mieć tytułowa biblioteka, skoro Twilight z taką łatwością zbiera drużynę, z którą szturmuje zamek. Właściwie, wyjaśnienie dlaczego przyszło im to relatywnie łatwo, nie były potrzebne – wszakże zdajemy sobie sprawę ze skuteczności królewskiej gwardii xD Ale miło, że były. Oczywiście Celestia zachowuje zimną krew i tłumaczy Twilight co jest grane, co prowadzi do pozytywnego zakończenia, tak jak należało się tego spodziewać. Aha, Celestia też została oddana bardzo serialowo. W ogóle, fanfik ten także przypomina jakiś oficjalny short. Nawet te obrażenia wywołane strzaskaniem witrażu, nie wydają się czymś, co po drobnym liftingu nie przeszłoby przez cenzorów. Ogółem, miły kawałek tekstu, ale naprawdę ciężko mi się na jego temat rozpisać. Dziwna sprawa – oceniając po ilości stron, spodziewałem się, że rzeczy, którymi zechcę się podzielić, będzie co najmniej tyle samo, co przy okazji „Perły”, a okazało się inaczej. Na pewno jest to opowiadanie utrzymane w serialowych klimatach, przyjemne w odbiorze, ale pozostawiające po sobie wrażenie rzemieślniczej pracy. Ale za to dobrej rzemieślniczej pracy W ten sposób docieramy do „Postępu” i wracamy do luźnych, komediowych klimatów. Opowiadanie w większości opiera się na dialogu, a konkretniej, interakcji między królewskimi siostrami. Tym razem odkrywamy w jaki sposób odbywa się postęp technologiczny w Equestrii i jak to się dzieje, że co jakiś czas znajdują się wybitne jednostki, które w pewnym momencie doznają olśnienia i tworzą coś, co przynosi przełom, rozwój. Pojawi się nawet nawiązanie do Tesli Świetna sprawa. Ogółem, opowiadanie jest dosyć krótkie i na jego temat również ciężko mnie się rozpisać, aczkolwiek – znowu – chciałbym pochwalić za pomysł, a także rolę księżniczek. Jednakże zastanawiam się, dlaczego na początku mowa o jednym tylko kucyku ziemskim, skoro rzecz dotyczy pierwszej maszyny cięższej od powietrza, która wznosi się w przestworza (na chwilkę, ale zawsze coś), bez wsparcia pegazów czy jednorożców. Myślałem, że będzie ich dwójka, w nawiązaniu do pewnych braci Jednakże głównym specjałem jest tu nawiązanie do Tesli, w czym dostrzegam drugie dno, zważywszy na biografię znanego serbskiego inżyniera. Chodzi mnie oczywiście o sny, a także o to, co podpowiada mu Luna, naprowadzając bohatera na ścieżkę wynalezienia radia, bo tak sobie siostrzyczki wymarzyły. W sensie, że radyjko by się im przydało, tylko ktoś je musi im wynaleźć. Pomysł, że cały współczesny postęp jest wynikiem zachcianek księżniczek, przy czym to Luna, wchodząc w sny wybranych jednostek, inspiruje je do rozpoczęcia prac nad poszczególnymi wynalazkami, to jest coś... powiedziałbym, że nowatorskiego. W sumie, można na tej kanwie zbudować cały, pełnoprawny fanfik, inspirowany np. Teslą i Edisonem właśnie. Albo samym Teslą. Na przykład coś inspirowanego miejskimi legendami dotyczącymi tejże persony. Wyobrażam sobie Celestię konfiskującą w majestacie prawa niektóre z wynalazków, oczywiście wszystko w zagadkowych okolicznościach. Zaczęło się od podpowiadania Lunie, wynalezienie czego mogła zasugerować i komu, a skończyło na tym, że przypadkiem wynikł z tego konflikt między wynalazcami, którzy niezależnie od inspiracji księżniczek zaczęli konstruować coraz to nowe wynalazki, niektóre być może zbyt niestabilne/ niebezpieczne, by tak po prostu pozwolić na dalsze nad nimi badania. Jest potencjał, jak najbardziej. Tak czy owak, ciekawy tekst, pomysł nietuzinkowy i na pewno dający szerokie możliwości na coś z pogranicza [Slice of Life] i [Sci-Fi], utrzymanego w klimatach intrygi, z księżniczkami stojącymi za kulisami i motywującymi postęp, ale w pewnym momencie wkraczającymi jako koronowane głowy, coby powstrzymać coś, czego... sam nie wiem. Mogłyby się obawiać? Mogłyby nie rozumieć? Mogłoby im zagrozić? Odcinek bardzo mnie się spodobał, sam w sobie może nie jest niczym szczególnym, ale z pewnością zapewnia szybką, niezobowiązującą rozrywkę, prezentując przy tym pomysł, który może zainspirować do napisania innego dzieła. Tak jak Luna, wespół z Celestią, inspirują postęp w fanfiku. Ciekawe zjawisko. „Spam” to tekst, który chyba rozbawił mnie najbardziej Czego się w ogóle nie spodziewałem. Bo zaczęło się jak zwykle – na spokojnie, ale wysyłając sygnał, że to tylko cisza przed czymś większym, może abstrakcyjnym, może szokującym, ale na pewno zabawnym, no bo tag [Comedy] przecież nie wziął się znikąd i bez powodu. No i jak wspominałem na początku, kiedy brałem pod lupę „Perłę”, kreacja Chrysalis nigdy nie jest konsekwentna, w zależności od pomysłu, królowa może wystąpić w dowolnej roli, w dowolnych stosunkach z pozostałymi księżniczkami. Tutaj powraca ona do roli antagonistki, której armia ucieka się do licznych prowokacji, ryzykując wybuchem wojny, która, z perspektywy Celestii i Luny, powinna przebiec krótko i zakończyć się ich zwycięstwem. Królewskie siostry kombinują co można zrobić i ustalają plan idealny, gdyż niezależnie od jego rezultatu, Chrysalis będzie skończona w oczach opinii publicznej, a strona equestriańska będzie mieć pretekst, by zdusić konflikt w zarodku. Swoją drogą, w dniu premiery „Spamu” chyba jeszcze nie było filmu „New Generation”, co nie? Zważywszy na tekst o wysmarowaniu Chrysalis majonezem, można chyba stwierdzić, że autor popełnił jasnowidztwo i obraził królową Podmieńców na tak fenomenalnym poziomie, że aż wyprzedził kolejną epokę Oczywiście tekst stara się nas rozbawić od początku do końca i nie trzeba szukać dalej, niż właśnie w wypowiedz Luny, przybliżającej nam cały ten misterny plan. Odpowiednio szybko zostajemy zbombardowani kolejnymi żartami, czy to kryptonimem operacji, czy też mianami, którymi ochrzczono poszczególne maszyny wojenne, wszystko to wypada barwnie, typowo dla „Antyprzygód”. Do tego typu humoru przyzwyczaił nas autor i mimo już kilkudziesięciu odcinków na koncie, wciąż go realizuje tak, że żarty wypadają dobrze, całość jest świeża, akcję śledzi się z uśmiechem na pysku. A potem mamy tytułowy spam i chociaż wszystko w gruncie rzeczy jest zgrabną przeróbką rzeczy znanych z internetów, rzeczy nierzadko przetworzonych już przez memy, to jednak ma to w sobie pewną kreatywność i nadal potrafi zabawić. Ale monitor oplułem ze śmiechu w następnej scenie. Ja wiem, przecież to już było, ileż można, ale autentycznie, nawet wizualnie, to słowo spowodowało u mnie parsknięcie śmiechem i wtedy wiedziałem już, że gdy przyjdzie pora na komentowanie, to właśnie opowiadanie uznam za najzabawniejsze w tym rozdaniu Zakończenie oczywiście dało radę i zamknęło tę historię w taki sposób, że nie musiałem drugi raz się zastanawiać. Nagle cały wątek militarny zostaje rzucony w kąt, Luna leci na złamanie karku po swoje dwa miliardy bitów. Urocze. „Pojedynek” to z kolei tekst, który nie tylko w ramach tego rozdania, ale chyba w ogóle wszystkich „Antyprzygód”, jakie do tej pory przeczytałem, wypadł... Cóż, nie chcę powiedzieć, że jak do tej pory jest to najdziwniejsza antyprzygoda, ale z braku lepszego określenia użyję tego stwierdzenia. Dlaczego? Przede wszystkim opowiadanie zupełnie niespodziewanie okazało się dosyć znaczącym odbiegnięciem od przyjętej formuły, czego na pierwszy rzut oka wcale nie widać. Jasne, księżniczki są tutaj dużo poważniejsze, bardziej stanowcze i władcze, ogólny wydźwięk odpowiadania (przez większość czasu) jest po prostu inny i chociaż pod koniec można się doszukać elementów groteski, tekst pozostawia po sobie wrażenie, które trudno opisać. W żadnym wypadku nie mogę powiedzieć, że były to wrażenia mieszane, bo jednocześnie tekst wydaje się najlepiej dopracowany względem omawianych w tej serii „Antyprzygód”. Zarówno jeśli chodzi o opisy, dialogi, budowany nastrój, jak i to, że wszystko wydaje się być na serio, nie zabraknie też elementów mroczniejszych, „Pojedynek” wydaje się być wyjątkowy i to chyba jest najlepsze określenie na finalne wrażenia. Jest to odcinek wyjątkowy. Fabularnie, wydawać by się mogło, iż będzie to kolejny dobry materiał na komedię. Celestia i Luna, niezadowolone z mizernych postępów w szeregach królewskiej gwardii, pomimo zapewnienia żołnierzom prawdziwie morderczego treningu, orientują się, że brak zaangażowania ze strony zbrojnych bierze się stąd, że nigdy nie widzieli oni, by którakolwiek z księżniczek sama skutecznie walczyła, zwykle przegrywały one z Chrysalis czy Tempest Shadow, zatem nie mają oni motywacji, by trenować i nadstawiać karku za kogoś, kto najprawdopodobniej sam nie potrafi walczyć. Oburzone tymże odkryciem księżniczki postanawiają stoczyć na oczach swoich gwardzistów pokazowy pojedynek, udowadniając tym samym, że nie mają oni racji i na nowo wzniecając z nich ducha walki. Teraz, znając prawdziwą potęgę swych władczyń, chcą ćwiczyć i chcą stać się silniejsi, by dumnie stać na straży Equestrii. No dobrze, ale co w tym wyjątkowego? Poza tym, że księżniczki zachowują się inaczej, niż w większości odcinków, w momencie kulminacyjnym, w którym toczą walkę, mają na sobie ciężkie zbroje oraz broń, którą wypada potraktować poważnie, zadają sobie prawdziwe rany. Co mam przez to na myśli? Połamany róg Luny, sącząca się z rany krew, prosto do oczu, pękające po obu stronach kości, poprzebijane organy wewnętrzne, ogółem rzeczy które nawet alikorna powinny pogrążyć w wiecznym śnie. Nie mogłem uwierzyć, że to jest na serio, cały czas czekałem na jakiś zwrot akcji, że to jednak jest jakaś projekcja, iluzja, cokolwiek. A jednak nie. Księżniczki zakończyły pojedynek remisem, wstały, otrzepały się, wymieniły uwagami i tyle. To był właśnie ten moment groteski (tekst o spowodowanej przebitym żołądkiem diecie świetny), który rozluźnił nieco atmosferę, ale przy okazji budując przedziwny kontrast, przez który straciłem troszkę rozeznanie, czy powinienem to brać na poważnie, czy też nie, a może miała to być jakaś czarna komedia, a może to od początku miało być nawiązanie do czegoś, czego nie rozumiem. Tak czy inaczej, alikornom wszystko się zregeneruje, na to wygląda. I nie tylko Chrysalis, ale... No, chyba wszystkie władczynie mogą w zależności od pomysłu wystąpić w innym charakterze. Nawet skrajnie innym. Bez wątpienia było to zaskakujące doświadczenie, na tle większości odcinków z tejże serii coś unikalnego, zapadającego w pamięci, no i przy okazji realizującego motyw księżniczek władczych, potężnych, przywodzących na myśl władczynie, przed którymi należy mieć respekt, aniżeli kreskówkowe postacie komediowe, którymi pod koniec prawie się stają, ale prawie robi wielką różnicę. Podobnie jak w przypadku „Perły”, jak na przyjętą konwencję, jest to małe osiągnięcie. Kolejne opowiadanie nosi tytuł „Miasto musi przetrwać” i jest to zarazem kolejny odcinek, który został napisany bardziej na poważnie, ale tym razem utrzymując się w klimatach tajemniczości, lekko zakrawając o fantastykę. To znaczy, wiadomo, z uwagi na postacie oraz uniwersum wszystkie te opowiadania są fantastyczne, ale mnie chodzi o to, że jest jakiś sekret, jest magia, jest coś niepojętego, nawet jak na realia panujące w świecie przedstawionym, zaś w tym wszystkim, na dokładkę, skryta jest intryga, przez co zastanawiamy się co się tak właściwie stało, o co chodzi i co będzie dalej. Tym razem tajemnicza burza odcina od reszty świata Kryształowe Imperium, na domiar złego, Kryształowe Serce tak po prostu traci moc i w żaden sposób nie daje się jej przywrócić, co ma opłakane skutki dla Cadance. Osłabiona, upiorna, opisana jako szkielet z boleśnie naciągniętą nań skórą, ostatecznie odnajduje rozwiązanie, nie wiedząc jednak, że po drugiej stronie burzy trwała w tym czasie interwencja ze strony kucyków, wspieranych także przez inne istoty. W tym wszystkim bierze udział – a jakże – Chrysalis, jednakże nie wiadomo do końca skąd się tam wzięła i jaka jest jej w tym rola. Mam nawet kłopot z tym, by ogarnąć umysłem dlaczego właściwie kuce rzuciły się na nią jak oszalałe i tylko interwencja Cadance ocaliła ją przed linczem. Fakt, że Chrysalis została wtrącona do lochu musi sugerować, że to nie jest ta Chrysalis z „Perły”, tylko antagonistka, słusznie bądź niesłusznie oskarżona o sprawstwo burzy... Chyba. Opowiadanie wieńczy obraz sugerujący, że wbrew wszystkiemu zagrożenie zostało zażegnanie i życie w Kryształowym Imperium powróciło do normy... ale właśnie wtedy dowiadujemy się o tajemniczych, zielonych oczach władczyni, co daje nam pewien trop, dlaczego mimo wszystko coś wydaje się być nie tak. W gruncie rzeczy, opowiadanie nie wyjawia nam niczego. Wszystko dzieje się tak po prostu. Kryształowe Serce traci moc, miasto separuje od reszty kraju tajemnicza burza, nagle pojawia się Chrysalis, nawet to, o czym rozmawiała z nią Cadance zostało owiane mgłą tajemnicy. A rozwiązanie, które wymyśliła księżniczka? Zapomnijcie o wyjaśnieniach. Ale nie mam wątpliwości, że to był celowy zabieg. Wszystkie niedopowiedzenia, jakie pozostawił autor po tejże historyjce, są wyzwaniem dla naszej wyobraźni, co mnie się nawet spodobało. Generalnie, pisanie w ten sposób wiąże się z pewnym ryzykiem, gdyż można czytelnika zaintrygować, a można zostawić go z wrażeniem niedosytu, można nawet niechcący uczynić swoją opowieść naciąganą. Z ulgą mogę powiedzieć, że pewne niedoskonałości, jakimi obarczona została „Perła”, tutaj nie występują. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie wygląda jakby wyciągnięte z szerszego kontekstu. Co tym bardziej intryguje i inspiruje, by w jakiś sposób wyobrazić sobie zarówno wstęp do tych wydarzeń, ich rozszerzenie, jak i ciąg dalszy. Nastrój panujący w opowiadaniu, podobnie jak miało to miejsce przy okazji „Pojedynku”, czyni opowiadanie wyjątkowym, wybija się ono na tle pozostałych antyprzygód. Czytało się to – mimo tagu [Sad] oraz tajemniczości – całkiem lekko i wartko, może jedyne, co mi nie podpasowało, było (Zbyt częste?) wspominanie o tym, że „miasto musi przetrwać”. Z jednej strony odebrałem to trochę jak nachalne wciskanie w treść tytułu opowiadania, ale z drugiej, zastanawiam się, dlaczego musi przetrwać. Mimo tej fanaberii, ten odcinek przypadł mi do gustu. Przedostatnia historyjka w tym rozdaniu, „Egzamin”, po raz kolejny podejmuje tematykę królewskiej gwardii oraz tego, jak królewskie siostry zapatrują się na liczne problemy z jej funkcjonowaniem, tym razem na szczeblu szkoleniowym. Jak możemy wyczytać w tekście, po reformach lunarnych, udało się wyeliminować najważniejszy mankament tej formacji, jakim była jej bezużyteczność, toteż i prestiż społeczny wzrósł niebotycznie, jednakże przed dostąpieniem tego zaszczytu, należy przejść przez tytułowy egzamin Cóż, tym razem chyba się nie rozpiszę, głównie dlatego, że jest to historyjka rozpisana na jedną tylko stronę, ale także z tego względu, że wydała mnie się zaledwie ok. Jeśli chodzi o formę egzaminu, szoku nie było, ale doceniam mały zwrot akcji, że celem tejże selekcji jest zdeterminowanie kto charakteryzuje się inteligencją, a kto siłą, co jak się domyślam, może mieć przełożenie na karierę danych osobników w szeregach gwardii. Przy okazji dając obraz tego jak przedstawia się kondycja intelektualna potencjalnych żołnierzy. W sumie, to mam zagwozdkę, czy w kopercie były wyniki dotyczące tego testu z dopasowywaniem kształtów, czy to jednak był jakiś inny test, a te kształty to było jednak coś innego, no ale nie ma co przedłużać. Opowiadanie sprawdziło się jako krótki, zabawny tekst, oferujący przede wszystkim relaks, w sumie, jakby się nad tym zastanowić, to w tym rozdaniu w ogóle sporo przewinęło się motywów dotykających królewskiej gwardii oraz prób wpłynięcia dodatnio na jakoś ich funkcjonowania i tym samym zwiększenia potencjału militarnego Equestrii. Aha, byłbym zapomniał. W tekście mamy odrobinkę światotworzenia. Nareszcie wiemy jaki jest stosunek klaczy do ogierów w uniwersum „Królewskich Antyprzygód”... a przynajmniej w uniwersum „Egzaminu”, jeżeli każde opowiadanie/ mini-serię traktować jako oddzielną bestię. Cóż, dużego zaskoczenia nie ma. Stosunek jest taki, że, generalnie, panie stanowią przytłaczającą większość No to może pora zaciągnąć do armii klacze? Ciekawe jakby wyglądały ich egzaminy, tak samo, a może inaczej? Może determinowałyby inne rzeczy? To by był niezły motyw - klacze do armii, a ogiery zostają kurami domowymi xD A za ileś-tam lat stosunek w społeczeństwie się odwraca. Ooops... Czwarte rozdanie „Królewskich Antyprzygód” zamyka „Łóżko”, zmagające się z „Pojedynkiem” o miano najdziwniejszego opowiadania w tejże serii. Pierwsze wrażenie? Zupełnie jakby to było mocno skondensowane „Luna Tries To Sleep”. Historyjkę otwiera scenka, w której księżniczka mierzy się ze swoją bezsennością po tym, jak jej ulubione, wodne wyrko musiało się z nią rozstać w dosyć tragicznych okolicznościach... Serio, nie dało się załatwić jakiejś repliki? No nic. Wszystko przebiega standardowo, aż protagonistka postanawia „rozedrzeć rzeczywistość” i wyciągnąć z niej Celestię, która następnie ugniata, tworząc z niej idealną podusię, na której się następnie kładzie i zasypia. Ale to jeszcze nie koniec, bowiem do akcji wkracza Nightmare Moon, która zachwycona tulaśnością posłania, kładzie się obok Luny, oczywiście głową na zadku. Ale nie tak prędko! Zwrot akcji głosi, że Celestia także zasnęła, kładąc się na poduszce z Twilight Sparkle, co oznacza, że twórca legendarnego łoża Zerwikołdry, mistrz Longinhoof, nareszcie może wyruszyć w świat w poszukiwaniu wybranki serca, z którą się ożeni, albowiem przysiągł uroczyście, iż nie uczyni tego, póki nie utuli do snu trzech alikornów naraz. Mistrzowi gratulujemy wypełniania celu i składamy kondolencje, z racji nieuniknionego ożenku xD W porządku, jednak muszę odszczekać to, co pisałem wcześniej. Namyśliłem się. Jednak to „Łóżko” jest jak do tej pory najdziwniejszą antyprzygodą. „Pojedynek” przy tym to naprawdę zupełnie zwyczajna, normalna historia, wspaniała zabawa dla całej rodziny. Surrealistyczny odcinek, ale czy lepszy od swych konkurentów? Ano dla mnie osobiście niezbyt. Przede wszystkim, tekst, w porównaniu z resztą antyprzygód w tymże rozdaniu, okazał się całkiem... bezbarwny? Napisany na szybko, zbyt szybko? Może tak. Jakby w głowie autora pojawiły się dwie różne zajawki, ale obie krążył wokół spanka, no to żeby nie było przypału, zdecydował się skonsumować owsiankę i utulić naleśniczka jednocześnie. Silny vibe starego opowiadania konkursowego, jeszcze z wczesnego 2013. No, ale przynajmniej było to coś oryginalnego. Surrealistycznego. I nie mam nic więcej do dodania. Wesoło, dziwnie, ale bez rewelacji. To by było na tyle w tym rozdaniu. Ale nie jest jeszcze za późno na szybką topkę Gotowi? A zatem! Rzućmy okiem na Top3 „Królewskich Antyprzygód” vol. IV Miejsce pierwsze zajmuje „Perła”, za pomysł, realizację, cały rollercoaster, jaki za tym poszedł i duży wkład do serialu! Miejsce drugie przypada... Przypada... Jednak „Miasto musi przetrwać”, za tajemniczość i to, że wiemy tyle, że nic nie wiemy, i o czym możemy powiedzieć, że na ten temat nic nie możemy powiedzieć. Niech działa wyobraźnia! No i miejsce trzecie otrzymuje... A jednak! „Musztra”, za pomysł, wykonanie, no i kreskówkowy komizm, ogólnie! Ależ to była rywalizacja ^^ Pozdrawiam Państwa serdecznie, czytamy się następnym razem, przy kolejnym starciu z „Królewskimi Antyprzygodami”
    1 point
  4. Najwyższy czas powrócić do „Koła Historii”, kontynuując lekturę od części drugiej opowiadania, „Pax Imperios Immortales”, składający się póki co z trzech rozdziałów, które chciałbym teraz skomentować. Poprzednie rozdziały przedstawiały nam sylwetki kolejnych Nieśmiertelnych, przybliżając nie tylko historię ich zstąpienia, ale także oferując kronikę rzeczy, które działy się „wokół nich”, dając pojęcie o kontekście historycznym, czym charakteryzuje się każdy z nich, co ma „za uszami” i jak to wszystko wpłynęło na kształtowanie się ich dominium oraz ras skupionych w ramach tychże. Oczywiście nie mogło zabraknąć okien na teraźniejszość, w postaci np. audycji radiowych czy też wykładów, wysyłając sygnał czytelnikom, że historia ta ma swój początek, lecz nie posiada końca, trwa nadal, przynosząc zmiany, które mogą w ostatniej chwili zmienić postrzeganie tego, o czym właśnie przeczytaliśmy. W jednej chwili Nieśmiertelni są tajemniczymi, wszechpotężnymi istotami przed którymi trzeba czuć respekt, a drugiej zaś są przedmiotem rozważań kolejnego wykładu na uczelni, tak po prostu. „Pax Imperios Immortales” kontynuuje tę konwencję, nie tylko od czasu do czasu podrzucając nam coś współczesnego (raz mamy nawet zwykłą interakcję między postaciami, przypominającą coś wyjętego z typowego opowiadania, nie stylizowanego na podręcznik historii), ale koncentrując każdy rozdział wokół określonych rzeczy. Spoko poprzednim razem byli to Nieśmiertelni, co przygotował dla nas autor tym razem, zapytacie? Rozdział szósty, „Vae Victis”, określiłbym mianem rozdziału geograficzno-społecznego. Jest to jednocześnie ten rozdział, który przed napisaniem niniejszego komentarza przeczytałem wielokrotnie, bo tak mnie się spodobał Mówiąc o geografii, mam na myśli to, iż w rozdziale znajdziemy szczegółowe opisy trzech konkretnych lokacji, wraz z ich historią dowiemy się również o innych miejscowościach, które także możemy odnaleźć na załączonej do fanfika mapie. W trakcie czytania często przeskakiwałem do karty, w której miałem otwartą mapę, by odszukać tam poszczególne lokacje i wyobrazić sobie w jakiś sposób to, o czym traktuje rozdział. Jest to mała rzecz, ale mnie osobiście cieszy i jeżeli mam taką możliwość, to z niej korzystam. Społeczne, tak to nazwijmy, oblicze rozdziału oznacza, że autor nie pominął mieszkańców tychże oryginalnych lokacji, ukazując nam ich zróżnicowanie, strukturę społeczną i wiele innych. Tak dowiadujemy się o mieście o dźwięcznej nazwie Kasabranga, przywołującej na myśl położoną w Maroko Casablancę, co może trącić troszkę zbyt daleko idącą inspiracją, zakrawająca nawet o „przerabianie” nazw autentycznych miast, ale bądźmy szczerzy – oglądając mapę nie da się nie zauważyć inspiracji Europą, patrząc chociażby na kształt kontynentu, więc nie ma co się na autora gniewać, skoro wysyła nam taki właśnie sygnał Jeżeli ktoś jeszcze ma pretensje, to może pora przeczytać zawarte w pierwszym wątku informacje dotyczące struktury fanfika oraz tego, skąd się wzięły te inspiracje. W każdym razie, historia Kasabrangi wydała mnie się najciekawsza i najbogatsza, spodobał mnie się koncept największego na świecie rasowego i kulturowego tygla. Choć są to czasy wiecznego pokoju, za powstaniem Kasabrangi stoi jednak pewien konflikt. Chyba najbardziej intrygującym mnie szczegółem jest pytanie, dlaczego ci Nieśmiertelni pozwolili Kasabrandze istnieć, skoro mieli interes w tym, by było inaczej. Wymienione w tej części rozdziału teorie to główny powód, dla którego oceniam ten wątek jako najciekawszy. Jest to proste, ale na swój sposób błyskotliwe, ma sens i w sumie mogłoby tak być. Jednocześnie, są to teorie, które z czasem mogą ulec weryfikacji, co pozostawia pewne ziarno niepewności, czy przez cały czas chodzić o coś innego, o czym wiedzą tylko Nieśmiertelni, a może pewnego dnia stanie się coś, co zmieni ów stan rzeczy. Historia bowiem swojego końca nie ma, może kiedyś, kiedy nadejdzie nowa współczesność, ktoś zabierze się za pisanie nowego, aktualnego podręcznika, który nam to opisze. Autor pospieszył także ze szczegółami dotyczącymi organizacji politycznej Kasabrangi, także w kontekście tego, co mogą zrobić Nieśmiertelni. Aurę tajemniczości potęguje ostatnie zdanie mówiące o żniwach i chyba trudno sobie wyobrazić lepsze zakończenie fragmentu. Drugą główną lokacją rozdziału jest przeklęte miasto Vell, którego koncept może wydawać się świeży, acz tylko jeśli nie pamięta się Fortecy z „Heroes V”, które także szło „w ziemię”, acz opisy w fanfiku wskazują na coś kompletnie innego wizualnie, niemniej takie było moje pierwsze skojarzenie, gdy dowiedziałem się, że przestrzeń miasta, to „kółeczko”, które widać na mapie, jest ograniczona w szerokości, a nie wysokości, toteż można bez problemu „zejść” niżej i tam szukać przestrzeni życiowej. W odróżnieniu od Kasabrangi, Vell nie wydaje się, delikatnie mówiąc, atrakcyjnym miejscem do mieszkania, jest to lokalizacja dosyć surowa, co opis zamieszkującej jej rasy – szczuroałków – sprzedaje czytelnikowi bezbłędnie. Tu nie ma więzi, nie ma rodzin, nie ma sentymentów, niespecjalnie można mówić o jakiejkolwiek organizacji życia społecznego czy zarządzaniu – liczy się siła i jeśli ktoś ją ma, to przeżyje. I już. Fascynującym aspektem Vell wydaje mnie się fakt, iż wraz z „dobudowaniem” miasta pod ziemią, odkryto różne złoża, co przyniosło z czasem dalej idący rozwój oraz różne wynalazki, nie wspominając o tym, że szczurołaki zaczęły wymieniać ze światem zewnętrznym różne towary, co stwarza słabe wrażenie, jakby istoty te... ewoluowały? Stawały się czymś więcej? Na tyle, by może ktoś, kiedyś, nazwał je istotami rozumnymi? Autor nie przepuszcza żadnej okazji na światotworzenie i przy Vell dowiemy się co charakteryzuje istoty rozumne – quad ratio – i czym się one odróżniają od zwierząt – animalis – i dlaczego szczurołaki właśnie, jako istoty rozumne sklasyfikowane nie są. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale, oczywiście zapraszając do lektury, ogólnie chodzi o to, że istnieje zestaw trzech warunków, które trzeba spełniać jednocześnie, by zostać uznanym za istotę rozumną. Co to takiego? Odpowiedzi szukajcie w tekście. Ostatnią główną lokacją, o jakiej wspomina autor w „Vae Victis”, jest mrożone pustkowie, czyli widoczny na mapce Nordoyer, jak się okazuje nie taki całkowicie niezamieszkały z uwagi na plemiona niedźwiedzi polarnych i pingwinów... Problematyczne może się wydawać przemykające gdzieniegdzie słownictwo wskazujące na społeczności ludzkie i też sugerujące, że przedmiotem treści są ci właśnie. Skoro jednak udało się wymyślić „ratiopologię” i „vellizm”, może pora zastanowić się nad nowym określeniem, czymś bardziej... inkluzywnym, a przynajmniej nie wskazującym na istoty ludzkie? Może spróbować poszukać jakiegoś słowa w jakimś języku, pokombinować? „Terytorium nieinhabitowane” od „inhabit”/ „inhabitants”? Po namyśle... matko, jak to lipnie brzmi Nie, chyba nie ma co się bawić w słowotwórstwo. Znaczy można, pod warunkiem, że jest się kompetentnym w tej materii. Ja niestety taki nie jestem. Ewentualnie posiłkować się zamiennikami. Mówić o terytorium „niezamieszkałym”, „nieskolonizowanym”, „zdepopulowanym”... nie wiem, może jestem drobiazgowy, ale to zawsze zwraca moją uwagę. Nie odziera to fanfika z jego fantastycznej otoczki, ale próbuje to zrobić. Tak czy inaczej, kolonizacja Nordoyer w końcu następuje, pociągając za sobą kolejne problemy, a te dalej idące konsekwencje, o których jednak czyta się bardzo szybko. Fragment poświęcony Nordoyer jest najkrótszym ze wszystkim i w sumie o nim najtrudniej mi się pisało. Ale na pewno warto, po prostu rzecz o Kasabrandze i Vell zrobiła na mnie tak dobre wrażenie, że ten skromny fragment o Nordoyer pozostawia pewien niedosyt. Co do zakończenia rozdziału, nadal trudno mnie się oprzeć wrażeniu, że zostało ono napisane troszkę... na doczepkę? Nie za bardzo rozumiem skąd te pomysł. Ale to chyba ciekawe, zobaczyć interakcje kucyka z niedźwiedziem, rzucić okiem jak funkcjonuje to, o czym tyle się czyta, no i jest to jakieś podsumowanie rozdziału, wskazanie jak to się wszystko od siebie różni... A skoro są różne zdania, to z czasem pewnie powstaną podziały. A skoro podziały, to istoty zaczną zadawać pytania, wykazywać to, co im pasuje, co z czasem pewnie w końcu doprowadzi do tego, że ujrzą skazy w swojej religii, systemie wartości, moralności, nabiorą wątpliwości. Ale i tak najlepiej z tego zapamiętałem to, że niedźwiedź podnosi łapę „Grzech Supremacji” z kolei, jest rozdziałem w całości poświęconym gryfom. Chociaż okazał się on ciekawy, dotknął wielu, naprawdę wielu aspektów tej rasy, to jednak była to dla mnie dosyć ciężka lektura, zapewne przez natłok informacji, no i przez to, że skoro wszystko krąży wokół gryfów, no to nie można mówić o tak dużym zróżnicowaniu, co przy „Vae Victis”, gdzie np. widziałem na mapie, wyobrażałem sobie te lokacje. Przy „Grzechu Supremacji” widzę gryfa. I kosmos. Właściwie, wszystkie te rozdziały są na swój sposób trudne, bo i zostały napisane w bardzo specyficzny sposób i naprawdę niewiele jest takiej fanfikcji u nas, na forum, ale tym razem było inaczej. W każdym razie, autor, opisując nam swoją wizję gryfiej rasy, funkcjonującej w uniwersum „Koła Historii”, wniknął w szczegóły tak głęboko, że chyba nawet pokuszę się o stwierdzenie, że napisał niemalże o wszystkim. Bardzo imponujące jest to, jak gęsto rozdział usłany jest drobnymi rzeczami, detalami, genialnymi w swojej prostocie, a niosącymi za sobą niemałe znaczenie w kontekście tajemnic, jakimi okryte jest pochodzenie gryfów. Jednocześnie rozdział ten był niezwykle satysfakcjonujący. Co mam przez to na myśli? Ano to, że dowiadując się kolejnych rzeczy o tejże jakże zacnej rasie, nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że wszystko jest na swoim miejscu, wszystko to ma znaczenie i współgra ze sobą, poszczególne aspekty wydawały mnie się przemyślane co do najdrobniejszego szczegółu, co wszystko razem składa się na konsekwentną, wyrazistą kreację, która imponuje od początku do końca, dając przy tym ogromne możliwości. W skrócie – jest to pełen przeróżnych informacji i loru rozdział, cholernie ciekawy, piekielnie wciągający, ale jednocześnie trudny w odbiorze, inspirujący do pisania. Na co chwilowo powinienem uważać, bo już mam za dużo planów naraz, ale zobaczymy co przyniesie przyszłość I wolne sloty na pomysły oraz hipotetyczne fanfiki. Po całym „Kole Historii” widać, że autor uwielbia historię, socjologię, dyplomację, stosunki międzynarodowe, politykę, a przy tym pozostaje wierny swojemu poglądowi, iż światotworzenie winno mieć pierwszeństwo nad wszystkim innym, gdyż dobrze zbudowany, opisany świat, który funkcjonuje wedle ściśle określonych, zdeterminowanych historią zasad, to podstawa. Światotworzenie jest głównym atutem serii, co widać także przy zwykłych opowiadaniach, osadzonych w tychże realiach. Po samym „Grzechu Supremacji” widać natomiast, że poza tym wszystkim, autor uwielbia, jako istoty, gryfy, stąd postanowił dedykować im cały rozdział, w kompetentny sposób czyniąc z nich rasę, przed którą trzeba mieć respekt. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że to faworyzowanie, ale wystarczy zagłębić się w lekturę, by przekonać się, że jest inaczej. Oczywiście, gryfy wydają się być nadistotami i rozdział daje nam mnóstwo argumentów, by w to uwierzyć, jednakże autor wiedział, że musi twardo stąpać po ziemi, jeśli chce, by wyszło to wiarygodnie, toteż zaprezentował nam szereg – nie jest to najlepsze określenie, ale trudno – słabych punktów, które przesądziły o tym, że np. pod względem demografii gryfy nie mają podejścia do innych, dużo liczniejszych ras, wytłumaczone zostało także dlaczego gryfy nie potrzebowały tworzyć na stałe struktur państwowych, został też opisany cykl tworzenia się takich... „tymczasowych” struktur, opartych silnie na wodzostwie gryfiego wodza. Jak już wielokrotnie podkreślałem, wszystko to jest ciekawe, wiarygodnie, opisane detalicznie i wytłumaczone w taki sposób, że człowiek odczuwa satysfakcję z tego, co czyta, zaś gryfy, mimo rażącej supremacji, nie są taką oczywistą opcją, jeśli spytać przeciętnego czytelnika: „Gdybyś trafił do Koła Historii, to kim chciałbyś być?” To znaczy, po co być gryfem, skoro można być Irą Auranti? Ale żebyście nie myśleli, że wszystko zostało nam podane na srebrnej tacy Nie wszystko w materii gryfich spraw jest takie oczywiste. Największą zagadką jest pochodzenie tychże istot oraz to, dokąd mogą iść po śmierci. O wierze, religii oraz duchowości jest odrębny rozdział (do którego niebawem przejdę), koncept życia po śmierci jak najbardziej jest tu obecny. Niemniej, wydaje się, że gryfy nie pochodzą z tego świata (w sensie, z tej planety) i nie wiadomo dokąd idą po śmierci, o ile w ogóle. Bardzo, ale to bardzo spodobał mnie się koncept, jakoby gryfia dusza po śmierci zostawała wśród żywych. Intrygujące wydaje się to, że o ile za życia gryfy są w zasadzie dość samowystarczalne i w sumie nie zachodziła u nich potrzeba tworzenia na stałe struktur państwowych, o czym wspominałem wcześniej, o tyle wizja zasłużenia na coś na kształt zaświatów jest u nich kolektywna. Stąd, jeżeli już, po śmierci trafią do nich wszystkie, albo nie trafi tam żaden. A póki co, na grzbiecie żywego osobnika czuje się oddech kilkunastu, kilkudzisięciu, może kilkuset przodków. Bo przecież pozostali wśród żywych i widzą dalszy bieg historii. Pomysł ten to wręcz coś poetyckiego i bardzo mnie się spodobało Odnośnie pochodzenia gryfów, moje domysły są już znane. Założyłem, że być może pierwsze gryfy przybyły do tego świata przez portale, a może spadły z nieba, nie dosłownie, ale np. w jakiejś kapsule czy czymś podobnym, co sugerowałoby istnienie gdzieś daleko zaawansowanej technologii. Ewentualnie, skoro nauka determinuje, że gryfy fizycznie nie powinny być w stanie latać, a jednak latają, to może faktycznie Kairos zadziałał tu swoją mocą (skoro innym razem przemienił sobie różne istoty w szczurołaki) i co z tego, że pod kątem biologii jest to niemożliwe? Teraz jest. A skoro tak, to może i ma coś wspólnego z pojawieniem się gryfów w tym świecie? Ale teza, jakoby gryfy mogły korzystać z magii i potrafią latać, bo wierzą, że tak jest, to też miodny koncept. Czy gdyby zaczęły wystarczająco mocno wierzyć w inne rzeczy, czy to też mogłoby się ziścić? Ano właśnie – jak ostatnim razem dowiedzieliśmy się jak w tym świecie wygląda klasyfikacja istot rozumnych, jakie cechy muszą spełniać, by nie zostać zwierzętami, tak tutaj autor uchyla rąbka tajemnicy jak wyglądają u niego podstawy systemu magii. Co jeszcze? Erynizm. W sumie, dobry temat na dyskusję, zważywszy na księgospalenie dokonane przez Lunę, co było próbą uwolnienia gryfów od tegoż systemu, zważywszy na dzieje opisane w ramach „Krągu Śmierci”, można rozważać, czy stało się dobrze czy źle. Chociaż palenie ksiąg, samo w sobie, zasługuje na potępienie. Luna STAHP! To pozostawia nam „Ideę i Wiarę”, co wydaje się naturalną progresją w ramach „Pax Imperios Immortales”. Autor po drodze zostawiał nam przedsmak tego, że w końcu zabierze się za przybliżenie nam poszczególnych religii, abstrahując jednak czym się one różnią od kultu, czy wierzeń, skupiając się na ich podstawach oraz na tym, jak wpływają one na poszczególne społeczności i jakie są ich związki ze strukturami władzy. Wszakże religie mają to do siebie, że są dogmatyczne, a ich instytucje są hierarchiczne, a skoro jest hierarchia, no to musi być jakaś forma władzy. Tak na mój rozum. Tylko czemu wyłączone jest sugerowanie? Może sugerowanie się pokaże, gdy wystarczająco mocno uwierzę w to, że jest włączone Tak czy inaczej, poszlaki już były, autor wysyłał nam sygnały i zapowiedzi. Scenka końcowa w „Vae Victis”, której znaczenie wówczas średnio ogarniałem, czy mit rasowy gryfów oraz wprowadzenie do erynizmu, także dotykanie tematyki aitokratii, to wszystko już było, a teraz nareszcie dowiemy się więcej. I rzeczywiście, był to całkiem ciekawy rozdział i chyba z tych trzech napisany najlżej. To znaczy, o ile „Grzech Supremacji” okazał się lekturą trudną, o tyle „Idea i Wiara” była całkiem łatwa w odbiorze, czytało się ją też zaskakująco sprawnie. Myślę, że jest to sprawka podziału rozdziału na krótkie segmenty. I tak, mamy segment poświęcony aitokratii, Kultu Harmonii, fragment o Arahiźmie, czyli Kulcie Wiecznej Drogi, ale będzie także sporo o tym, jak poszczególne wierzenia, organizacje religijne czy struktury kościelne mają się do gospodarki i ekonomii. Ale co w tym wszystkim jest wspólne? Chęć władzy? Pewnie tak. Ja mam jednak na myśli Chór Cieni, czyli życie pozagrobowe, rozważania o śmierci oraz o tym, co się dzieje z osobnikiem po tym, jak wyzionie ducha. Coś, co jest istotne zarówno z punktu widzenia jednostki, określonej religii, władzy, no i ekonomii. I – jak zazwyczaj – bywa z tym różnie. Jeżeli jakaś religia, system wartości czy organizacja, wydostają się poza określone granice, mogą zostać różnie zinterpretowane w zależności od społeczności. A także w zależności od tego, na czyje dominium zabrną. Podobnie, w zależności od tego, z czyjego punktu widzenia na to spojrzymy, wizje życia po śmierci różnią się, a pewne jest tylko to, że coś takiego jest. I tyle. W tym wszystkim są gdzieś Nieśmiertelni, którzy z jakichś powodów na to pozwalają, mało tego, podobno mają brać udział w sądzie nad jednostką po jej śmierci... i podobno obranie swojego ulubionego Nieśmiertelnego może zwiększyć szanse na pożądane rezultaty. Dlaczego? Gdyż, z tego, co zrozumiałem, Nieśmiertelni mają swoje katalogi znienawidzonych grzechów i grzechów takich, które uchodzą według nich za lekkie, a to znaczy, że dobierając sobie patrona, można było wkraść się w jego łaski i liczyć na obronę. OK, to akurat średnio kupuję. Chyba, że ci Nieśmiertelni mogą jednocześnie być i w świecie realnym, by wpływać na/ obserwować losy śmiertelników, i w zaświatach, by zmarłych bronić... jeśli mają taką ochotę. W sumie, skoro ich moc wykracza poza granice poznania, są oni wszechmocni, to może faktycznie potrafią być jednocześnie i tu, i tu? Z drugiej strony, skoro jest Wielki Plan, czy to znaczy, że losy śmiertelników po tym, jak rozstają się z życiem, i tak są z góry przesądzone? Że ta obrona ze strony Nieśmiertelnych to żadna obrona, tylko fasada, bo Wielki Plan już wszystko wcześniej zdeterminował? Skoro najwyraźniej są w tym koncepty cnót i grzechów, czy w takim razie czyny śmiertelników rzeczywiście są ich własnymi? Czy to wolna wolna, a może kolejne złudzenie wynikające z Wielkiego Planu? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. I bardzo dobrze „Chór Cieni”, jako segment, bardzo mnie się spodobał i wydał się – znowu – intrygujący i inspirujący. Z innych rzeczy, był fragment o zebrach, który jest moim drugim ulubionym w ramach tego rozdziału. Koncepcja wiecznej wędrówki podziałała mi na wyobraźnię, a na motyw z dwoma sypialniami uśmiechnąłem się pod nosem, gdyż to elegancki wytrych. Jak pozostać wiernym i się przy tym nie napocić Arabskie zebry? Czemu nie? W sumie, powracając jeszcze na moment do roli Nieśmiertelnych w sądach nad duszami zmarłych, to, że śmiertelnicy szukają właśnie takich wytrychów, sposobów, by mimo swoich grzechów, których przecież muszą być świadomi, dobierając sobie patrona, zapewnić dla siebie łaskę i pójcie do raju, nakazuje mi sądzić, że jednak nie traktują tych religii zbyt poważnie i szukają wszelakich... glitchy, coby się wycwanić i uniknąć potępienia. Czyli mamy pociągnięcie dalej wątku z końcówki „Vae Victis”. Jednak nie poszło to tak głęboko, jak zakładałem. Najpierw zainteresowani dostrzegli dziury w swojej religii. A teraz po prostu zaczynają je wykorzystywać dla korzyści, na wypadek gdyby faktycznie, po śmierci było... coś. Super – można być ateistą, nie wierzyć, ale ostatecznie wziąć sobie na patrona Kairosa i jeżeli jednak coś po śmierci jest, no to jeszcze można wygrać raj Magia. Jest jeszcze jedna rzecz, na którą zwróciłem uwagę, przy fragmencie wykładowym. Może to tylko ja, ale zastanawia mnie wydźwięk wypowiedzi prowadzącego. Szczególnie w porównaniu z poprzednim, zawartym w „Grzechu Supremacji” wykładem. To znaczy, wiem, że to nie ci sami wykładowcy, ale: Oraz innych barbarzyńców. Zupełnie jakby gość nie przejmował się tym, że na sali może być gryf, który mógłby poczuć się urażony. Czyżby stosunek do gryfów uległ zmianie? Przy poprzednim wykładzie w sumie trudno to było wyczuć, ale tam prowadząca miała świadomość tego, że w gronie studentów mógł znajdować się taki osobnik, stąd zachowywała pewien dystans. A tutaj? Jakby prowadzący był pewien, że w pobliżu nie będzie żadnego gryfa. Ciekawe, że w tekście przewija się porównanie do programu komputerowego i wspomniany jest crossfit. Może ten wykład, w stosunku do poprzednich, odbywa się w przyszłości? Jak widać, rozdział ten skłania do przemyśleń i prowokuje do zadawania pytań, kwestionowania, dochodzenia do tego, co chce nam przekazać autor, by spróbować w jakikolwiek sposób przewidzieć, co się może wydarzyć. Jednocześnie ładnie spina wszystkie wątki z poprzednich, przede wszystkim te dotyczące religii, struktur władzy oraz powiązań z ekonomią. Jednocześnie okazał się dosyć przystępny, chociaż uważam, że bez znajomości poprzednich kawałków tekstu, za wiele się z niego nie zrozumie. Dowód na to, że „Koło Historii” powinno być czytane i analizowane jako żywy organizm, jako całość, która wzajemnie czerpie ze swoich składowych, gdzie niemalże wszystko ma szerszy kontekst i nie jest takie jednoznaczne. Jednocześnie, już na tym etapie, wydaje się, że jest to najbardziej rozbudowany fanfik tego typu, a przynajmniej spośród tych, które czytałem/ o których wiem, za co należą się szczere gratulacje, głównie ze względu na ogrom ciężkiej pracy włożonej w pisanie. Oczywiście forma, mimo korekty, obarczona jest wieloma niedoskonałościami, co także utrudnia lekturę. Lekturę, która już na starcie jest ciężka i wymagająca, nie jest to opowiadanie dla każdego. Jednakże, przynajmniej przy tych podręcznikowych rozdziałach, z których składają się „Era Nieśmiertelnych” i „Pax Imperios Immortales”, wybaczam to, gdyż ma to być wiarygodnie stylizowane na tekst źródłowy, literaturę fachową. To przede wszystkim zawierać i przekazywać informacje. Czyli... niektóre rzeczy, np. powtórzenia, mogą przejść. Zatem zachowuję tutaj dystans. Najważniejsze, że rozdziały są obszerne, satysfakcjonujące, wnoszą wiele w to uniwersum i dają potężną podstawę dla twórców, poszukujących uniwersum skonstruowanego bardziej na poważnie, czerpiącego z różnych kultur, systemów oraz wydarzeń z naszej historii, dającego możliwości stworzenia czegoś, co będzie nie tylko kolejnym spin-offem, ale istotnym elementem żywego organizmu, a to chyba coś, co cieszy się nieco większym prestiżem „Pax Imperios Immortales” to rzecz godna polecenia i uwagi, zasługująca na wiele podejść, ale jak wspominałem, nie jest to lektura dla każdego. Warto jednak samemu spróbować i zmierzyć się z tym stylem prowadzenia historii. A przy okazji zobaczyć jak można pójść w światotworzenie. Pozdrawiam!
    1 point
  5. Kolejne tłumaczenie i kolejne spojrzenie w przeszłość. Wracamy do klimatów romansowych czy też elementów sugerujących działalność naokoło-erotyczną, szeroko pojmowaną To może dobry moment na wspomnienie o czymś, o czym zapomniałem przy poprzednich opowiadaniach. Ramiona zamiast łopatek, a tutaj dodatkowo plecy zamiast grzbietu. OK, to były początki fandomu, stare, dobre czasy, społeczność traciła swoją niewinność pozwalając sobie na coraz więcej i więcej, i nie mam tutaj na myśli kolejnych, coraz to odważniejszych tworów inspirowanych „Cupcakes”. Ale, ale, bo gubię wątek. Ramiona potrafię zrozumieć, ale skąd te plecy? Właściwie, znów zamotałem sobie kolejność. No nic, poszedłem za głosem serca. A tak naprawdę według pewnej listy W każdym razie, przekład znacząco odbiega formą od tego, co dane mi już było czytać i komentować. Interpunkcja do poprawy, zwłaszcza przy zapisie dialogowym. Dywizy zamiast półpauz, jak ostatnio. Tym razem jednak, dodatkowo stwierdzam masową dezercję w gronie akapitów. Na dłuższą metę, utrudniało to czytanie i rozpraszało. No i przysięgam na wszystko, że dopiero teraz przeczytałem ów tekst po raz pierwszy. Naprawdę, nie czytałem go wcześniej, nawet niespecjalne wiedziałem o czym jest, jedynie kojarzyłem angielski tytuł. Właściwie to nadal jestem zaskoczony. A wspominam o tym dlatego, że jakiś czas po premierze tego tekstu (i w oryginale, i po polsku) w sumie wpadłem na coś podobnego... Coś, co w jakimś sensie dotyka niegrzecznej tematyki, a bohaterką zostaje Rarity, bo Rarity widzi więcej Zapewniam, że to zbieg okoliczności. W każdym razie, o ile „Do You Really Want To Know” mogło zostać uznane za rzut okiem na stan, czy też nurty we wczesnym fandomie, o tyle „Shipping Goggles” (z tego, co widzę, klasyk w swoim gatunku) można rozpatrywać jako komentarz do tendencji, która pozostaje wiecznie żywa – łączenie postaci w pary, wszystkie możliwe konfiguracje, nawet nie muszą się znać, wystarczy że stały obok siebie albo wymieniły się spojrzeniami, fandom resztę sobie dopisze. Im więcej, tym weselej. Im bardziej... nietypowo, tym lepiej. Zakończenie, o którym jak widzę krążą skrajne opinie, odebrałem jako oczywisty sygnał dla czytelnika – to jest trollfic. To jest jedyne wytłumaczenie. Nawet wizualnie się to to zgadza. Tak czy inaczej, nawet mając na względzie to, że jest to komedia, ciężko mi postrzegać opowiadanie inaczej, niż w kategoriach trollingu, trafnie podsumowującego skłonności fanów do łączenia postaci w różne figury geometryczne. Mimo niedoskonałej formy, bawiłem się... może nie aż tak dobrze, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie było zabawnie. Mało subtelnie, raczej całkiem bezpośrednio, powiedziałbym wręcz, że ostentacyjnie (by nie powiedzieć nachalnie), ale cały czas na wesoło. Lektura dosyć lekka, no i mimo wszystko, bohaterki zostały wykreowane w porządku, poznajemy która jest która, mimo przyjętej tematyki, zachowują się tak, jak moglibyśmy się tego po nich spodziewać, gdyby do podobnej sytuacji doszło w serialu. Opisy zostały dobrze zbalansowane z dialogami, gdyby nie ta nieszczęsna forma, która – zwłaszcza dzisiaj – prosi się o poprawki, powiedziałbym, że opowiadaniu niczego nie brakuje. Jedna rzecz wydała mi się super creepy, mianowicie, kiedy Twilight przypomina o tym, jak pewnego razu Rarity nadinterpretowała sobie to, co się wokół niej dzieje w taki sposób, że mało brakowało, a wyszłoby, że Twilight kocha się z samą Celestią, wymieniając w jednym ciągu argumentów, dlaczego byłby to nieobyczajny, nielegalny wręcz skandal, że jako uczennica byłaby nieletnia, Rarity tak po prostu rzuca, że „to byłoby słodkie”. Nie, nie byłoby. Na tyle, że zaczynam wahać się, co do swojej oceny kreacji bohaterek. Jak na Rarity, nawet w ramach tej konwencji, to chyba przesada. Ale znów, jeśli przyjąć, że całość jest trollficiem, no to jako komentarz do szeroko pojętej twórczości fanowskiej skoncentrowanej na statkowaniu, chyba pasuje i nie ma co się krzywić. Do dobrze, lecz co z rekomendacją? Ano... Nie wiem. Trudno powiedzieć. Pomijając formę, jak na klasyczny tekst, jest to coś, do czego z łatwością można wrócić, właściwie dowolną ilość razy i podejrzewam, że nawet za jakiś czas, będzie to nie tylko okienko na to, jak wyglądała kiedyś fanfikcja, ale i wiecznie aktualne podsumowanie, do czego ludzi ciągnie, jeżeli coś istnieje. Jedna z zasad internetu. Nie do końca rozumiem negatywny odbiór końcówki, ale może to tylko moja specyfika. Albo myśl o tym, że to tylko trolling, który pozostał fanfikiem i przetrwał do dziś sprawia, że nie mogę się gniewać na opowiadanie, no bo po co? Zresztą, to nie pierwszy przypadek. „I Hate You” od Slimebeasta zostało onegdaj creepypastą miesiąca... A to od początku była trollpasta. Specjalnie napisana z głupawkami. I błędami. Więc owszem, z tym się już spotkałem. Tekst nie jest długi, czyta się go szybko i lekko, cały czas jest wesoło i przyjemnie, aczkolwiek rekomenduję dystans. To stara historyjka, inspirowana fantazjami fanów, wykonana w prostej, niezobowiązującej formie, dla zabawy. Nie ma co traktować tego poważnie. Wtedy myślę, że przy „Shipping Goggles” można się naprawdę dobrze bawić. Chociaż może być niekomfortowo. Jak wspominałem, subtelności się tu nie uświadczy.
    1 point
  6. Po wielu latach w końcu się zebrałam by "Abdykację" przeczytać i skomentować. Bo naprawdę, od dawna chciałam, tylko jakoś zawsze było jakieś "ale". A to nie dało się pobrać na czytnik, a to długość nie taka, a to oneshot... Serio, długi oneshot nie brzmi dla mnie zachęcająco. Ale hej, to [dark] od Malvagio, więc musi być dobry i przyjemny (dla mnie), prawda? Prawda? Cóż, powiedzmy, że prawda, ale w odróżnieniu od Ghata i Hoffmana fanką nie zostanę. "Abdykacja" jest na pewno opowiadaniem ambitnym i pięknym, ale też powiedziałabym, że dość męczącym i nie poruszyła mnie na tyle, by zniwelować długość. I nie chodzi nawet o to, że tekst ma 52 strony, tylko że wiele razy mi się dłużył. Trudno wskazać co konkretnie bym wycięła, ale myślę, że upchnięcie tej samej treści na jakichś, nie wiem, 35 stronach byłoby korzystne dla fanfika, bo naprawdę, to ciężka lektura, ale ciężko stwierdzić dokładnie dlaczego. Mamy komiksowego Sombrę z lustrzanej rzeczywistości i kontynuację jego wątku. Widzimy co się z nim stało, jak toczy wewnętrzną walkę, skazaną na porażkę (a może jednak nie?) i spotyka się z różnymi postaciami. Seneszalami Czegośtam, Celestią i Luną, Pantoflem Armorem i Cadenzą herbu Mężobijka. I powiedziałabym, że to wszystko jest przedstawione świetnie. Zmagania z pogrążającą Sombrę i podstępem go plugawiącą Otchłanią, cały ten dramat psychologiczny, niemal namacalne myśli innych postaci (nawet jeśli nie zostały przez nie wypowiedziane wprost)... Tu wszystko jest jawne i oczywiste, ale nie dla Sombry, który zatracił jasność umysłu. No i wszyscy bohaterowie drugoplanowi przedstawieni są dobrze, Seneszale oddają swój element, z jednym wyjątkiem, ale o tym później, a BDSM Cadance jest obrzydliwa i krindżowa, ale chyba taka właśnie miała być. Nawet trudno się dziwić, że opętany Sombra ją w końcu zabija, bo jako czytelniczka, sama miałam ochotę to zrobić. Ta lustrzana Cadance była jak Chrysalis. Używała wypaczonych sztuczek Chrysalis podkręconych na maxa i to nie tylko w walce, ale i manipulacji. Zabawne, że dopiero jej śmierć wyzwoliła element Pantofla. Szkoda, że akurat ten wątek nie dostał większego rozwinięcia, bo był spoko. A sądzę, że bez tego by się nie udało i Shining nie naprawiłby Cadance. Bo niby jak? Dając się gnoić? Toksycznego partnera się nie zmieni. Dobrze, ale zastanawia mnie najbardziej rozmowa z Flimem i Flamem - Sprawiedliwością. Bracia mówią Sombrze, że to niesprawiedliwe, że Celestia i Luna rządzą, ba poniekąd zachęcają go by coś z tym zrobił. I tu mam zagwozdkę - w pewnym sensie to niesprawiedliwe, ale w tym uniwersum zło nie jest zależne od woli złola, tylko jest opętaniem przez czarne szambo, co prowadzi do tego, że obwinianie Celestii i Luny nie ma sensu. Po drugie, raczej widzą stan Sombry lub przynajmniej o nim wiedzą. Więc na pewno zdają sobie sprawę czemu Sombra MUSI być odsunięty od władzy. Dlatego, co miało na celu ich gadanie? Czy to kwestia tego, że Sprawiedliwość jest ślepa, podobnie jak Wierność? Czy może oni wcale tego nie mówili, ale mocno wypaczony umysł Sombry zapamiętał co innego? Ciekawi mnie też tajemnicza postać, przemykająca w cieniu. Kiedy pojawia się po raz pierwszy, tekst zdaje się sugerować, że to Cadance, ale potem wydaje się, że jednak nie. No i kwestia komnaty z instrumentami, skąd się tam wzięła? I czy naprawdę się tam wzięła, czy Sombra ma halucynacje? No i ostatnia rzecz - razem z Shiningiem zebrali 5 elementów, a powinno ich być chyba 6, czyż nie? Bo nie wydaje mi się, by Flim i Flam liczyli się podwójnie. Pytanie, czy udałoby im się, gdyby Sombra nie uciekł... A jeśli nie to, kto był szóstką? Tajemnicza postać? W każdym razie podoba mi się zakończenie, w którym Sombra prawdopodobnie mógłby zostać uratowany, gdyby sam tego nie zniszczył, wiejąc. Tak blisko, a tak daleko. Interesujące są również implikacje wynikające z zakończenia. Czy w świecie "naszej" Celestii jest teraz dwóch Sombrów? Czy oryginalny nie żyje? Czy zawsze "nasz" Sombra był tym dobrym Sombrą, który tam trafił? I skąd ten głód serca, tego konkretnego serca? Czy to wszystko knowania jednej i tej samej mocy, która ma jakiś większy cel, do którego zmusza swoich nieświadomych hostów? Ciekawe. Mimo wszystko, mam wrażenie, że w tym wszystkim czegoś brakuje, jakiejś iskry. Mocniejszego walnięcia i gęstszego mroku. Nie wiem, czy to nie jest kwestia tego, że fanfik mi się nieco dłużył, więc niektóre rzeczy mogły zostać nieco rozciągnięte i rozwodnione. W każdym razie, dobra robota.
    1 point
  7. Uwaga, uwaga! Panie i panowie, Kuce i klacze. Z pewnością niektórzy z was zauważyli już zmiany które powoli wkraczają na nasze forum. Tych zmian będzie więcej. Administracja postanowiła, iż nasze forum musi się odrobinkę zmienić. W tym celu stworzymy więcej działów tematycznych. Kuce były i wciąż będą naszym priorytetem, ale przebudowa ma na celu dać innym fandomom miejsce gdzie będą mogli się dzielić między innymi opowiadaniami. To na razie jedna z wielu zaplanowanych zmian. Zawczasu uspokajając - nie, adres forum jak i nazwa się nie zmieni. To wciąż jest MLPPolska. A z ogłoszeń drobnych - byłeś opiekunem i/lub modem? Avatarem albo Regentem? Daj znać mi na PW - tworzymy coś na kształt sali chwał - gdzie upamiętnimy osoby które to miejsce postawiły. Na razie to tyle, ustawcie sobie obserwowanie kanału by nie pominęły was żadne istotne informacje.
    1 point
  8. Najwyższa pora podjąć próbę skomentowania tego fanfika. Przyznam, że czytałem to opowiadanie niedługo po premierze i powracałem do niego nie jeden raz, w zależności od nastroju, no i swojej obecnej sytuacji. Zatem już na wstępie pragnę zaznaczyć, że owszem, tekst podejmuje tematy trudne, życiowe, takie, które w mniejszym lub większym stopniu dotykają chyba każdego z nas, a już na pewno obił się nam o uszy taki ktoś, komu przydarzyło się coś podobnego. Skutki tej zjeżdżającej w dół spirali mogą być różne, od powrotu na szczyt po zjazd jeszcze niżej, od odbudowy samego siebie i odmiany życia, po jego tragiczne zakończenie. Muszę przyznać, że zgadzam się zarówno z głosami krytyki, jak i opiniami, które są fanfikowi przychylne. Sam mam dosyć... sprzeczne odczucia względem treści, co chyba idealnie nawiązuje do tego, że choć wielokrotnie podchodziłem do napisania komentarza, jakiegokolwiek, zwykle nic z tego nie wychodziło. Zresztą, opinia także mnie się zmieniała, zacząłem z czasem dostrzegać nowe rzeczy, a znane już detale nabierały nowego wymiaru. W tym sensie, tekst jest płynny, co w połączeniu z trudną, życiową, powiedziałbym wręcz że boleśnie wiarygodnie zrealizowaną tematyką, sprawia, że „Czwarta trzydzieści” nie pozostaje odbiorcy obojętna. Tekst rozpoczyna się dosyć... standardowo, by nie powiedzieć, że sztampowo. Ot, zastajemy głównego bohatera, będącego jednocześnie narratorem tejże smutnej historii, w trakcie refleksji, oczywiście nad kieliszkiem czystej (Dobrze zapamiętałem?), rzecz rozgrywa się w barze, obowiązkowo o późnej godzinie. W tej materii nic nadzwyczajnego. Z jednej strony miałem takie edgy wrażenie, coś jak przy oryginalnej „Exanimie”, a drugiej jednak, o ile wydawało mnie się to sztampowe, o tyle trudno odmówić temu realizmu – o ile ktoś nie jest abstynentem, gdyby spotkało go coś podobnego, zapewne sam zajrzałby do kieliszka, niekoniecznie w barze, być może w domowym zaciszu, samotnie, ale jednak. Zatem otwarcie to jest nieco sztampowe, ale realistyczne. No bo człowiek w sumie jest słaby, zwłaszcza w obliczu dramatu, tym bardziej jeśli dotyka go bezpośrednio, wymuszając podjęcie decyzji, których nie chce podjąć w ogóle. Autor z czasem wyjawia nam, co tak bardzo trapi głównego bohatera, dlaczego to sprawa osobista, skąd jego przemyślenia i załamanie, no i dlaczego stara się to wszystko utopić w alkoholu. Okazuje się, że jego bliskiego przyjaciela, który jest dla nieco niczym rodzony brat, spotkał wypadek, w wyniku którego ten stracił wszystko, włączając w to chęci do dalszego życia. Ponieważ pozostał mu tylko ów przyszywany brat, najlepszy przyjaciel, zwraca się do niego o pomoc, lecz ten, jak czytamy, nie potrafi zdecydować. To znaczy, bardzo długo nie potrafi zdecydować, aż w końcu przychodzi tytułowa godzina czwarta trzydzieści, kiedy to narrator stwierdza, że jednak podjął decyzję. Jaka to decyzja? Nie mam pojęcia, albowiem w tym miejscu opowiadanie się urywa, zostawiając nas z otwartym zakończeniem oraz wyobraźnią. Wygląda na to, że autor chciał nas skłonić do refleksji, abyśmy spróbowali wczuć się w sytuacje protagonisty, wejść w jego myśli i skórę, by ostatecznie wyjść z własną decyzją i własnym rozwiązaniem dramatu, o którym czytaliśmy przez te bodajże siedem stron. Aha – a co to za dramat, to nie chcę spoilerować... Jeszcze? Przede wszystkim, muszę pochwalić formę oraz wykreowany klimat, za sprawą którego tekst wydaje się „ludzki”. Jakby to nie były te wesołe, kreskówkowe postacie będące kucykami, tylko z autentycznymi problemami, ale prawdziwi ludzie, z prawdziwymi, ludzkimi problemami, zachowujący się w sposób zrozumiały tylko dla ich samych, bo tylko oni wiedzą, jak to jest i jak się z tym czują. Bo najlepiej samych siebie znają tylko oni. Utrzymuje się to przez całe opowiadanie, zgrzyta mi jedynie to, jakim cudem bohater pozostał przy trzeźwym umyśle, ba, najwyraźniej nieźle sobie radził z funkcjonowaniem/ poruszaniem się, pomimo – jak rozumiem – spożytego mocnego alkoholu, którego przecież musiało się przelać dosyć dużo. No nic, taki nitpick z mojej strony. Nie wchodząc w szczegóły i też nie chcąc urządzać tutaj mini wykładu odnośnie własnej sytuacji życiowej, prywatnych odczuć i problemów, muszę zaznaczyć, że w żadnym momencie nie poczułem się ani trochę urażony, nie miałem też myśli, że autor porywa się na pisanie o czymś, o czym nie ma pojęcia. Tekst w paru miejscach jest trochę edgy, lecz nie osiągając przy tym poziomu przesady, po którym rzeczywiście mógłby się okazać obraźliwy, czy to dla osób cierpiących na depresję, czy rozważających w przeszłości samobójstwo. Wręcz przeciwnie – uważam, że Bester jak najbardziej ma warunki, by takie problemy podejmować w swojej fanfikcji, wie jak o tym pisać, by brzmiało to realistycznie i życiowo, poważnie, ale z domieszką tego... „pieprzu”, który może symbolizować nerwy, powodowany bezsilnością gniew, to nieznośne uczucie upływającego czasu tudzież poczucie beznadziejności. Stąd nie rozumiem ani trochę, dlaczego postanowił to rozpisać na zaledwie siedem stron. Historię poznajemy tylko z jednej perspektywy, co nie ma wpływu na to, że nie wiemy nic a nic o tych postaciach. Nie widzimy ich interakcji, jedynie wspomnienia, lecz tylko głównego bohatera, a przecież co kuc, to opinia. Każda ze stron może przeżywać ten dramat inaczej i każda potrafi upatrywać wyjścia z trudnej sytuacji w czymś innym, bo jest ciężko, ale możliwych rozwiązań jest cała masa. Jedne bardziej przyziemne, drugie nietypowe. Jedne logiczne, drugie pozornie zupełnie od czapy. Ale dla każdego z osobna, wszystko może mieć różne znaczenie i tak samo różna może być hierarchia wartości. Stąd uważam, że w tak krótkiej formie, ów pomysł wiele traci. Chciałbym wniknąć także w myśli wspomnianego najlepszego przyjaciela, a może i jego rodziny. Chciałbym wiedzieć więcej o tym, jak było przed wypadkiem, a jak zaraz po nim. Jak zareagował każdy z nich na złe wieści. Jak początkowo sobie z tym radzili. Czy próbowali walczyć, jakoś żyć normalnie, a może działo się coś zupełnie innego? Możliwości na realizację zarówno [Slice of Life] jak i [Sad] jest tutaj od groma. Ale autor nie zdecydował się nam ukazać problemu z innych perspektyw. Dlaczego nie? Z drugiej strony, to, że nikogo nie poznajemy z imienia, ma tę zaletę, że w tym kontekście mógłby to być każdy, co współgra z prawdziwym życiem. Przecież znamy takie osoby. Mijamy je codziennie na ulicy, widujemy w okolicy, w sąsiedztwie, nie zawsze trzeźwych, lecz gdybyśmy wiedzieli z czym muszą się zmagać, być może nabralibyśmy zrozumienia. Albo sami spróbowali pomóc. Może przestaliby być dla nas bezimienni. No właśnie – to wszystko zawsze zależy od wszystkiego, jest niejednoznaczne i może być postrzegane różnie, ale autor po prostu nam tego nie opisuje. Wielka szkoda. Nie wspominając o tym, że część wymienionych zdarzeń wydaje się następować... trochę za szybko. Powiedzieć, że jest niedosyt, to jak nic nie powiedzieć, chociaż w kontekście podejmowanej tematyki, to chyba nie jest odpowiednie słowo. Forma zawiodła, nie uciągnęła koncepcji, nie poradziła sobie z ukazaniem pełnego spektrum możliwości i emocji, po czym my, odbiorcy, pozostalibyśmy naprawdę skołowani, bo w sumie nie mielibyśmy pojęcia jak postąpić, chyba, że w dniu lektury mielibyśmy bagaż podobnych doświadczeń. Czego nikomu nie życzę. I to chyba właśnie mój największy zarzut, a może po prostu nie zrozumiałem, co autor miał na myśli. Nie chodzi o to, by zastanowić się, a jak postąpilibyśmy my, lecz by nakreślić sytuację z pozoru bez wyjścia, a potem subtelnie zwrócić uwagę, że wszystko jest niejednoznaczne i że każdy przeżywa to po swojemu, nie skłaniając do wyboru, ale do przemyśleń pod takim kątem, że... stajemy się uczuleni na pewne problemy rodzinne, osobiste dramaty. Nie potrafimy wybrać, ale potrafimy rozpoznać, że ktoś może pewne rzeczy rozumieć inaczej i chcieć czegoś innego. Wskazać jedynie, że warto próbować i rozmawiać. Nie oceniać wszystkiego po swojemu, ale umieć postawić się w czyjejś sytuacji. Poszukać pola wspólnego. Cokolwiek. Tak jak byłem skonfliktowany od lat, tak jestem skonfliktowany i teraz. Nie do końca jestem zadowolony ze swojego komentarza, ale jakbym miał pisać dalej, to bym pisał i pisał, aż całkowicie rozmyłoby się to, że chodzi tutaj o ocenę pewnego fanfika. Na swój sposób ważnego, na swój sposób refleksyjnego, zwracającego uwagę na coś, co niestety współcześnie jest codziennością, a na co wciąż tak wielu bywa ślepym. Włączając w to grono również najbliższych. O tyle istotnego, że często problem jest kompletnie niezrozumiany i pomoc nie przychodzi albo w ogóle, albo w nieodpowiedniej formie, albo za późno. W jakimś sensie ponadczasowego, bo podobne, trudne do przełknięcia rzeczy przytrafiały się kiedyś, przytrafiają teraz i zapewne będą przytrafiać się dalej. Niezwykle trudno mi polecić opowiadanie komukolwiek, nie dlatego, że jest ono słabe, ale dlatego, że jest trudne i życiowe, lecz nie rozwija przy tym pełni swoich możliwości, ucząc nas czegoś. Albo po prostu przypominając o czymś. Bester miał świetny pomysł, najlepsze ku temu warunki oraz styl, lecz wybrał formę, która po prostu tego nie uciągnęła. Oceniając na chłodno, powiedziałbym, że to poważny średniak skłaniający do przemyśleń, podejmujący trudny temat w sposób całkiem odważny, acz szanujący czytelników. Na gorąco... powinno być tego więcej. Problem, choć ukazany z powagą, został według mnie nieco... spłycony? Sam nie wiem. Ostatecznie, jest to tekst, który trudno ocenić, ale który chyba jednak warto przeczytać samemu i na spokojnie się zastanowić. No właśnie – samo to, że ma on swoich zwolenników, jak i przeciwników, a także odbiorców, którzy czują się tak gdzieś pośrodku, świadczy o tym, że podejmowany w opowiadaniu problem nigdy nie jest jednoznaczny, najczęściej sprawa jest wielowymiarowa, a skoro tak, to jeszcze ma nie jednego uczestnika, a całą ich grupę, z której każdy może widzieć wszystko inaczej. Czuć się odpowiedzialnym albo nie. Bo nie ma dwóch takich samych uczestników danej sprawy. To, czego nie ma w fanfiku (a powinno być), chyba znajduje odzwierciedlenie w komentarzach. I chyba można to odebrać jako pewien sukces. Sukces, którego ofiarą stało się to opowiadanie.
    1 point
  9. No więc tak. Mamy tutaj poważny fik, poważny tematyką i stylem pisania. Jest przejrzysty, na składnię nie ma co narzekać i nic specjalnie nie rzuca się w oczy. Akapity ładnie rozlokowane, krótsze niż moje, ale rozumiem o co tutaj chodzi i no, po prostu pomagają przyjmować tekst. Opowiadanie otwiera się bardzo prosto, sceną w barze, który jak dla mnie jest dość dobrze opisany jak na potrzeby takiej krótkiej formy. Nie ukrywam, ja może porozpisywałbym się tu i tam bardziej, lecz to moje skrzywienie a całość jest jak najbardziej satysfakcjonująca. Są czasem malutkie błędy, ale je poprawiałem na bieżąco w gdocsie. Naszego bohatera, pijącego w barze mimo, że jak sam wspomniał, niegdyś przyrzekał sobie, że nigdy nie wleje ni kropli alkoholu do gardła, męczy coś okropnego. Na tyle, że jego myśli odchodzą od głównego tematu jak od pułapki. Na tyle, że jak sam mówi, przyćmiło to nawet niełatwą przeszłość, wcześniejsze wydarzenia. Nawet bardziej, nasz jednorożczy przyjaciel chleje, jak się wydaje, na umór, by nie myśleć. Wynajduje każde inne tematy. A sprawa musi być dość poważna, skoro duma nawet o tym, jakby to było, gdyby mógł żyć życiem kogokolwiek z innych gości. I tutaj pojawia się zamierzony suspens. Co jest dla pijącego o dziewiątej wieczór ogiera tak ważne, tak ciężkie? Otóż jedziemy dalej. Ogólnie fik mocny i dobrze napisany, ale nie mogę z pełnym uśmiechem powiedzieć, że mi się podobał. Nie był na pewno zły, i moje osobiste zdanie nie wpłynie na finalną ocenę, która wynosi 7/10. Kawał dobrego, skłaniającego do namysłu czytania.
    1 point
  10. Przeczytałem i muszę powiedzieć, że to było... średnie. A może nawet nie tyle średnie dzieło, co raczej nierówne. Mamy całkiem dobry pomysł z naprawdę poważnym dylematem moralnym. Mamy bohatera, który ewidentnie jest przytłoczony tym wszystkim i próbuje uciec myślami, korzystając z pomocy alkoholu. Mamy też całkiem dobrze opisany bar (przynajmniej jak na tak małą objętość tekstu), oraz narrację pierwszoosobową, która moim zdaniem, jest idealna do takiego tekstu. Swoją drogą, za narrację szanuje podwójnie, bo uważam, że jest trudniejsza niż klasyczna, trzecioosobowa i z pewnością rzadziej spotykana. Słowem, ten fik miał wszystko by być naprawdę dobrym, ciężkim fikiem, który pozostawia w człowieku ślad. Niestety mam wrażenie, że drzemiącego tu potencjału nie wykorzystano do końca. Bohater sprawia niestety wrażenie przeciętnego, smęcącego nad swym losem, ogiera. Nawet gdy poznałem jego problem, to jakoś nie zyskał mojej sympatii czy współczucia. Pity przez niego alkohol tez zdaje się nie wpływać na jego myśli. Owszem, skarżył się na to sam sobie, że wódka go nie zamracza, ale myślę, że mimo wszystko można było to lepiej opisać. Rozszerzyć temat i sprawić, ze jego myśli stają się troszkę mniej składne a on sam częściej skacze między tematami. Właśnie, sam fik wydaje mi się być też za krótki i zbyt ubogi w opisy i wspomnienia jak na taki temat. Aż się prosiło o rozbudowanie zarówno przemyśleń jak i wspominków. Nie mówiąc nawet o rozważaniu większej ilości opcji niż dwie. Ale w tej formie bohater mnie nie przekonuje i nie tworzy dla mnie potężnie przytłaczającego klimatu. Szkoda trochę Ogólnie, to nie jest zły fik. Jest raczej OK i tyle. Czy polecam? Mi się niespecjalnie podobało, ale widzę, że fik miał swoich fanów. Tak więc można dać mu szansę.
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00
×
×
  • Utwórz nowe...