Skocz do zawartości

Alder

Brony
  • Zawartość

    318
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Alder

  1. śnieg... no chyba kogoś pofrendzonowało!

    1. Michalski9

      Michalski9

      oj tam, fajnie jest. Zresztą u mnie zaraz stopniał.

    2. Alder

      Alder

      fajnie, fajnie... deszcz, śnieg, grad, wiatr... brakuje tylko piorunów i złowieszczej muzyki.

    3. Michalski9
  2. Zemsta Rzymu będzie sroga! Oddawać mnie moje legiony, w trybie natentychmiastowym!

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [2 więcej]
    2. Michalski9

      Michalski9

      Komenda nie może zostać teraz wykonana, prosimy spróbować później.

    3. WilczeK

      WilczeK

      A masz kasę za podatek od pracownika? Urząd Skarbowy patrzy.

  3. Gdy zjawił się mój oponent który zwał się Advilion, kończyłem dopalać papierosa. Spokojnie czekałem na to co się wydarzy, spodziewając się niespodziewanego, oraz żywiąc nadzieje że to co za chwile się stanie będzie niczym innym jak "rozkoszą bogów". Zmierzyłem wzrokiem swego przeciwnika, mając przy tym świadomość że nie ocenia się książki po okładce oraz że jeśli walczyć, to na sto procent możliwości jeśli nie więcej, mówią że tak się nie da? że to niemożliwe? jeśli coś jest niemożliwe znajdź kogoś kto o tym nie wie... jednakże, jeśli coś może pójść nie tak to na pewno pójdzie. Gdy Advilion przywitał się starym i dobrym zwyczajem, uznałem że należy to odwzajemnić w końcu, o to też tu chodziło, o wzajemny szacunek i zrozumienie. - Witaj mój, oponencie - tu ukłoniłem się - mam nadzieje że ta walka będzie nie tylko i wyłącznie ciekawym doświadczeniem dla nas obu, ale również swoistego rodzaju katharsis - powiedziałem spokojnym i stonowanym głosem. Po wymianie uprzejmości nadszedł czas na rozpoczęcie pojedynku, nadszedł czas na rzucenie się w swoistego rodzaju spiralę chaosu, ale czy chaos nie jest też harmonią? Wpierw mój przeciwnik zaczął zbierać magiczną energię, wokół uprzednio uniesionej ku górze ręki. Wpierw pojawiła się mała płonąca kula z której wydzieliły się kolejne mniejsze, trwało to tak długo aż powstała swoistego rodzaju "armia" ognistych pocisków - no dobrze... więc na początek trochę ruchu, niech tak będzie - pomyślałem po czym chwyciłem swój kij w obie ręce i przyjąłem postawę obronną, następnie owe kule zaczęły wirować wokół nas, coraz to szybciej i szybciej aż w końcu widać było tylko smugi światła, wykonałem lekki krok w tył, nie zmieniając przy tym wcześniej obranej pozycji. W końcu owe pociski zaczęły na mnie spadać, od najmniejszego do największego istna kanonada, by jej uniknąć zacząłem niemalże tańczyć, lewo, prawo, przewrót, część mniejszych pocisków udało mi się zablokować za pomocą kija, większe stanowiły już wyzwanie, plus oczywiście wybuchy które towarzyszyły tej kanonadzie. W końcu jednak unikanie pocisków w sposób konwencjonalny stało się dość kłopotliwe, były one coraz większe i nie przestawały spadać, wybuchy również ograniczały pole manewru... w pewnym sensie. Ostatecznie, otworzyłem portal i wskoczyłem do niego, pojawiając się niemal w tej samej chwili na jednej z wyżej położonych półek skalnych po przeciwnej stronie areny - lepiej nie ryzykować pomyślałem - po czym sam zacząłem skupiać energię. Nagle w powietrze wystrzeliły słupy magmy, które skierowałem w stronę przeciwnika, w między czasie ponownie otworzyłem portal, nim jednak z niego skorzystałem, stworzyłem iluzję-klona, pozostawiając go na miejscu samemu, wskakując w porta. Ponownie znalazłem się na skalnej półce po drugiej stronie areny i powtórzyłem operację i tak kilka razy. Efektem tego było kilka klonów rozsianych po całej arenie. Jednakże to ni było koniec, gdy klony zostały rozstawione, uznałem że szkoda by było zmarnować to co zostało mi dane, jako że był to wulkan, postanowiłem uformować z magmy dwa żywiołaki ognia. Dwie kule, magmy wystrzeliły z wnętrza wulkanu lądując tuż obok mnie po prawej i lewej stronie. Chwile później z owej magmy uformowały się właściwe żywiołaki które nie czekając na specjalne zaproszenie ruszyły w stronę oponenta, ja natomiast znowu skorzystałem z portali by ponownie zmienić pozycje i obserwować rozwój wypadków.
  4. Czyż to nie piękne? Kolejne możliwości, kolejna walka. Drugi raz przekraczałem bramy areny na której miał się odbyć magiczny pojedynek... błąd, w istocie był to pojedynek woli, umysłów, bo tylko tak można coś osiągnąć. Magia w tym wszystkim była tylko dodatkiem, ale w brew pozorom dodatkiem niezmiernie ważnym, na swój sposób stanowiącym meritum, tego co działo się na arenach, na których najlepsi magowie starali się dowieść swej wartości. Każdy miał inny cel inny plan... a co jeśli plan zawiedzie? co jeśli misterne przygotowania spełzną na niczym? wtedy pozostaje jena opcja do wyboru, walczyć, dostosować się do sytuacji, dokonać analizy, ale nigdy nie należy oddawać pola, nawet beznadziejną sytuacje można obrócić na swą korzyść, a jeśli historia nas czegoś uczy, jeśli coś jest w życiu pewne to to że każdego można pokonać. Nauka płynąca z walki winna być rozkoszą bogów, bo cóż jest piękniejszego od owej walki, oraz wiedzy jaką za sobą niesie?... pewnie coś by się znalazło ale, nic nie jest proste ni oczywiste. To co ujrzałem po wkroczeniu na arenę, wprawiło mnie w prawdziwą mieszankę nastrojów. Sama arena znajdowała się na szczycie aktywnego wulkanu - znowu? litości! ale dobrze, niech tak będzie ... niech tak będzie - pomyślałem, po czym zacząłem wertować wzrokiem samą arenę, głazy skąpane w lawie oczywiście odpowiednio zabezpieczone przez magie, skalne półki o różnych rozmiarach i kształtach i stalowe płyty wiszące w powietrzu dzięki magii lub dzięki łańcuchom plus zapach siarki, uroczo i klimatycznie, miałem tylko nadzieje że zaklęcia które będą tu miotane na lewo i prawo nie wywołają erupcji wulkanu. Szybkim susem wskoczyłem na jedną z wyżeł położonych skalnych półek by lepiej przyjrzeć się otoczeniu. Na pewien sposób arena była trudna...ale to dobrze, sama jej konstrukcja zamykała jedne furtki do przeprowadzenia ataku inne zaś otwierała i już miałem nawet pomysł jak to wykorzystać ale wszystko w swoim czasie. Ze zdumieniem stwierdziłem że stawiłem się pierwszy co oznaczało że mój przeciwnik jeszcze nie przybył, no cóż poczekajmy. Tak jak poprzednio towarzyszył mi mój kil bojowy, torba oraz epicki płaszcz i tak jak poprzednio zapaliłem papierosa i nie stawiałem żadnych zaklęć obronnych czy też pułapek. Starałem się nie myśleć o czekającym mnie starciu lecz zachować otwarty umysł. - Witaj Publiczności! niech dzisiejszy pojedynek będzie istnym festiwalem ognia i zniszczenia! - wrzasnąłem bez namysłu, rozkładając przy tym teatralnie ręce, co pozostało? pozostało tylko czekać.
  5. Tak, portale... bramy do innych światów, wymiarów, pozwalające postawić stopę tam gdzie nikt wcześniej jej nie postawił. Ustalające nową granicę, tam nic nie było oczywiste ani łatwe, ale możliwość zobaczenia tylu wspaniałych rzeczy była nieodpartą pokusą, to trzeba było zobaczyć by zrozumieć, acz nie zawsze. Nic jednak nie trwa wiecznie i nic nie jest też oczywiste. Klon został zniszczony, dało się to wyczuć w końcu to ja go stworzyłem. Chcąc nie chcąc musiałem wrócić na arenę, a nie powiem, pozostanie w przestrzeni międzywymiarowej wydawało się dość ciekawą opcją ale to był pojedynek, trza walczyć bo tylko ci którzy walczą mają szansę wyryć swe imię w kamieniu historii. Otworzyłem portal i ponownie znalazłem się nad areną, nie zamierzałem rezygnować z przewagi jaką dawały mi skrzydła, mym oczom znowu ukazał się ogień, zaczynało to być nudne a nawet irytujące ale cóż... ku memu zdziwieniu nie dostrzegłem oponenta, ciekawe ale i na to znajdzie się sposób. Powoli zacząłem krążyć nad areną i to właśnie była myśl, czy ogień nie potrzebował przypadkiem tlenu by płonąć? co prawda, w grę wchodziła magia ale warto było zaryzykować tym bardziej że przynajmniej na razie nie zamierzałem, stawiać swej stopy na arenie, w końcu będąc w powietrzu miałem lepszą pozycję. Zacząłem coraz szybciej i szybciej krążyć nad areną, zaczeło to wytwarzać swoistego rodzaju prąd powietrzny, nawet próżnie, na poziomie areny zaczęło brakować tlenu a temperatura zaczęła powoli spadać, zabawa w strażaka zaczęła mnie męczyć, ale jak mus to mus, ogień potrzebuje tlenu a co gdy go zabraknie?
  6. Obserwowanie tego spektaklu było... ciekawe, pokrzepiające i co najważniejsze była to swoistego rodzaju lekcja, na chwilę obecną była to swoista wymiana ciosów, co niezmiernie mnie cieszyło, bo nic tak nie cieszy jak przeciwnik który rzuca ci wyzwanie, który zmusza cię do myślenia i stosowania niekonwencjonalnych metod walki, o ile oczywiście w przypadku magii można mówić o tym co jest konwencjonalne a co nie. Para wodna skutecznie przesłoniła mi pole widzenia, plusem było jednak to że nadal była to woda co prawda w innej formie ale jednak. Lewitując nad areną spodziewałem się swoistego ataku z zaskoczenia, jednak nic takiego nie nastąpiło. Zastanawiałem się jaki powinien być kolejny ruch, jako że znajdowałem się teraz nad areną miałem lepszą pozycję, co można było wykorzystać, to po pierwsze po drugie, okazało się że wymiana ciosów na poziomie ogień/ woda lekko mija się z celem chociaż, była pewna ewentualność która pozwalała na zniwelowanie żywiołu ognia, postanowiłem jednak zachować ją na później. Mimo wszystko cała sytuacja miała pewien plus, ogień i woda to nie za ciekawe połączenie które mogło osłabić mego przeciwnika na co też liczyłem, ja z kolei miałem problem z wypracowaniem kolejnego ataku, mimo iż pomysły i sugestie walczyły w mej głowie o dominację i supremację. Mój przeciwnik pozbył się całej pary wodnej, co było dobrym posunięciem, gdyż w innym wypadku mógłbym ponownie zebrać całą wodę i użyć jej ponownie. Gdy mgła się rozwiała ponownie mym oczom ukazał się ogień, wszędzie i to dosłownie, pode mną obok mnie itp. było to o tyle ciekawe co też zaczynało być nużące, nie mniej jednak byłem zadowolony z obrotu sprawy, nie mniej jednak trzeba było zmienić pozycję, i to dość szybko co raczej mnie nie ucieszyło, otworzyłem portal i momentalnie wskoczyłem do niego lawirując przy tym między językami ognie które gdzie nie gdzie mnie liznęły, finalnie wskoczyłem portal i otworzyłem drugi pojawiając się dwieście metrów wyżej poza zasięgiem, płomieni. Obejrzałem oparzone miejsca, nie było źle ale dyskomfort pozostawał.. W ten, usłyszałem głos mego oponenta który oznajmił że "iluzja wymaga światła nawet ta magiczna", zaśmiałem się w duchu - iluzja to oszustwo najwyższego sortu, jeden z wielu sposobów na kształtowanie rzeczywistości. Czy rzeczywiste jest to co możesz dotknąć? sztuczka polega na tym by iluzja stała się otaczającym cię światem, a otaczający cię świat iluzją - wrzasnąłem tak by całość była dobrze słyszalna, w ten jeden z pomysłów wygrał walkę która toczyła się w mej głowie, niezwłocznie przystąpiłem do jego realizacji. Korzystając z "energetycznych skrzydeł" zacząłem wznosić się coraz wyżej i wyżej, aż ponad poziom chmur... było zimno i mało tlenu ale od czego mamy magię? Po pierwsze taka pozycja była mi niezbędna, po drugie ukrywała mnie przed wzrokiem mego oponenta. Z chmur zaczęły strzelać pioruny które raz za razem trafiały we mnie, ot taka metoda zbierania energii, jednocześnie część owej energii zacząłem kierować na arenę na której, zaczęły pojawiać się niewielkie kule światła, a było ich z kilkadziesiąt, chwile później zaabsorbowałem ostatnią dawkę energii, na chwilę obecną moje ciało nie mogło pozwolić sobie na więcej co nie zmieniało faktu że ilość owej energii była znacząca, niemal namacalna, niewielkie impulsy elektryczne raz po raz przeszywały me ciało nie czyniąc mi przy tym żadnej szkody - Będzie bum! - pomyślałem i zacząłem pikować w dół, z każdą chwilą szybciej i szybciej, gdy byłem mniej więcej dwadzieścia- trzydzieści metrów nad ziemią, przygotowane wcześniej kule światła, zaczęły po kolei uwalniać zgromadzoną w nich energię, skutkiem czego była seria kontrolowanych eksplozji, w między czasie rzuciłem zaklęcie ochronne co by nie rozpłaszczyć się na arenie bądź spalić w ogniu i wtedy... bum! nie bardzo wiedziałem w którą część areny trafiłem ale nie miało to większego znaczenia, skumulowana energia została uwolniona w jednej chwili, omiatając swym zasięgiem całą arenę, nie bardzo wiedziałem jakie były efekty, gdyż w powietrze wzbiły się tumany kurzu a mimo zaklęcia ochronnego dzwoniło mi w uszach. Nie tracąc czasu użyłem resztki skumulowanej wcześniej energii by stworzyć kolejnego klona, nim kuż opadł otworzyłem portal i wskoczyłem do niego pozostawiając na arenie klona, wtedy zacząłem się zastanawiać czy nie powinienem użyć resztek energii w innym celu... nieee, tak było ciekawiej.
  7. Atak, obrona, kontra. Powtarzalny schemat będący częścią każdej walki, niezmienny i od tysiącleci królujący na polach bitew... ale czy najlepszą obroną jest atak? Nie zawsze, wszak trzeba wiedzieć kiedy się bronić, kiedy atakować oraz kiedy ustąpić, tylko że ja nie miałem zamiaru ustępować, co to to nie. Byłem poniekąd zadowolony, tym że przeciwnik nie dał się złapać na mój trik, z całą pewnością miał on a właściwie miała, kilka sztuczek w rękawie... cóż ja też. Całość obserwowałem będąc otoczonym prze me klony oraz wodę. Przeciwnik uniknął wybuch wznosząc się w powietrze... i to dość wysoko, chwilę później temperatura na arenie zaczęła gwałtownie spadać, skutkim czego było primo: zamrożenie wody na arenie oraz mych żywiołaków, secundo: unieruchomienie mnie oraz klonów... w końcu staliśmy w wodzie. Następnie arenę przeszyła potężna fala energii, która skruszyła lód, zostawiając go jednak na szczelinach dzięki którym zalałem arene wodą, jednak nie przejąłem sie tym za bardzo, to nawet nie był problem. Ostatnim aktem było tornado które zassało kawałki pokruszonego lodu a następnie zazasypało nimi całą arenę, ja mogłem utworzyć magiczną barierę, odgradzającą mnie od tej kanonady, co też uczyniłem, moje klony nie miały jednak tyle szczęścia, trafione pociskiem rozpływały się we mgle - sposób dobry - pomyślałem, ale już miałem kolejny pomysł. Wofa niwelowała ogień, czyli jeden z dwóch żywiołów wyeliminowany, tylko jak zalać arenę wodą w chwili gdy szczeliny są skute lodem a przeciwnik kontroluję pogodę? Nic prostrzego, gdy kanonada pocisków dobiegła końca a moje klony zostały zmasakrowane, ponownie urzyłem kijem w ziemię, ze szczelin zaczęła buchać para wodna o dość znacznej temperaturze, topiąc tym samym lód i na powrót zalewając arenę wodą. Spojrzałem na mego przeciwnika wiszącego w powietrzu i wrzasnąłem: - może wyniesiemy ten pojedynek nieco wyżej?! - nie czekając na odpowiedź, skumulowałem energię w okolicach mych pleców, po chwili bylem już wyposarzony w skrzydła utworzone z czystej energii, a kolor miały zacny bo niebieski. Wzbiłem się ponad arenę, na wysokość na której był mój przeciwnik. Kij dzierżony w mej dłoni ponownie zmienił się w miecz. - plan i wykonanie dobre nie powiem... a teraz walcz! - wrzasnąłem , w międzyczasie z areny a raczej wody na tejże arenie wystrzeliły dwa bicze wodne mierzące mego oponenta, jednocześnie zwiększyłem ilość ciepła wytwarzanego przez szczeliny co by woda znów nie zamarzła. Wtej samej chwili rzuciłem się na przeciwnika z mieczem w dłoniach, wykonałem zamach a w konsekwencji wysłałem w stronę oponęta fale uderzeniową... ale nie poprzestałem na tym czy też biczach wodnych, nadal uparcie szarżowałem a może raczej pikowałem na cel
  8. Być może, atak wręcz nie był dobrym rozwiązaniem ale z całą pewnością pozwalał się rozruszać, niestety dla mnie okazało się że moje pociski nie wyrządziły żadnej szkody memu oponentowi gdyż ten po raz kolejny zmienił formę, co skutkowało tym że owe pociski po prostu przeleciały przez cel nie czyniąc mu żadnej szkody. Ku memu zdziwieniu ale i radości przeciwnik zdecydował się na coś co zdawało się być niczym innym jak absorpcją płomieni pozostałych po wcześniejszym ataku, co mogło być formą wzmocnienia magii, nie przejąłem się tym za bardzo, gdyż robiło się coraz ciekawiej. - czas zgasić twój zapał! - wrzasnąłem, po chwili jednak, usłyszałem dość charakterystyczny dźwięk dobiegający z za mych pleców, jednocześnie spojrzałem przed siebie to co tam ujrzałem wywołało szeroki uśmiech na mej twarzy - więc tak gramy co? żaden problem - pomyślałem, już wiedziałem że przeciwnik znalazł się za mną nie wiedziałem tylko co szykuję, ale miałem się o tym przekonać. Wpierw należało ugasić płonącą część areny, w tym celu nie zaprzestając biegu, wykonałem zamaszyste cięcie mieczem, fala w miarę nieszkodliwej energii omiotła arenę gasząc płomienie, to był pierwszy krok. Nadal pozostając w biegu otworzyłem w pewnej odległości od siebie portal z zamiarem wskoczenia w niego, wtedy jednak nie wiadomo skąd spadły na mnie ogniste pociski których pochodzenie było dla mnie zagadkowe, niemniej jednak ucieszyłem się, cóż czas zacząć kolejny etap. Nagły atak lekko mnie zdezorientował i wybij z rytmu, chwyciłem miecz w obie ręce i zacząłem za jego pomocą odbijać magiczne pociski ognia, a chwile to trwało i zmusiło mnie do odstawienia swoistego baletu. Oczywiście tam gdzie padały odbite pociski na nowo rozgorzały pożary, a jako że ogień był żywiołem mego oponenta nie mogłem na to pozwolić. Wtedy też dostrzegłem mego przeciwnika stojącego w rogu areny... i wpadłem na pewien pomysł. Wbiłem miecz w ziemię co skutkowało powstaniem kilku szczelin z kutych następnie trysnęła woda zalewająca całą arenę co w konsekwencji zgasiło płomienie, korzystając z okazji otworzyłem dwa portale jednocześnie, jeden przede mną drugi na przeciw mego oponenta. Jako że wszędzie była woda postanowiłem to wykorzystać, z powrotem przemieniłem miecz w kij bojowy , a jego koniec zanurzyłem w wodzie, chwile później obok mnie uformowały się dwa żywiołaki wody które momentalnie ruszyły na przeciwnika, jednocześnie rzuciłem kolejną iluzję klona, który wskoczył do portalu, przypomnę że drugi znajdował się na przeciw mego oponenta, co skutkowało tym że iluzja momentalnie znalazła się na przeciw pegaza. Nie czekając na specjalne zaproszenie, pstryknąłem palcami, a magia z której stworzona była iluzja gwałtownie się uwolniła, co skutkowało eksplozją, nie na tyle silną by zabić, lecz by oszołomić lub ewentualnie lekko zranić co i tak rzadko kiedy się zdarzało, w między czasie żywiołaki nadal parły do przodu, a ja uznałem że dam memu przeciwnikowi kilka celów do ewentualnego ataku... dokładnie to dwadzieścia, dwadzieścia klonów, których możliwości bojowe były mocno ograniczone a które były rozsiane po całej arenie. By je stworzyć uderzyłem kijem w wodę, skumulowałem energię... niewielki błysk światła i vuala! tylko pytanie który z nas jest prawdziwy? z pewnością przeciwnik znalazłby na to jakiś sposób, w międzyczasie ja mógłbym skorzystać z portali i się gdzieś ukryć ale byłem ciekawy, po prostu ciekawy jak rozwinie się sytuacja.
  9. -no tak ognia ogniem nie pokonamy - pomyślałem. Mój przeciwnik skontrował, proste zaklęcie co skutkowało tym że sam stałem się ofiarą własnej magii, co było ciekawe acz osoba trzecia obserwująca zajście mogła mój ruch odczytać jako przejaw głupoty bądź niedoceniania przeciwnika... a był to błąd. Po pierwsze szanuj przeciwnika, po drugie: bądź elastyczny, po trzecie: zrozum siebie i swego oponenta, po czwarte: dokonaj analizy sytuacji, po piąte: atakuj! to były główne zasady którymi należało się kierować by mieć choć minimalną szansę na zwycięstwo, rzecz jasna właśnie te zasady mi przyświecały. Gdy pociski odbite przez przeciwnika pędziły w moją stronę zorientowałem się że zostały one trochę zmodyfikowane, co dawało mi zamglone ale jednak pojęcie nie tyle umiejętnościach przeciwnika co o jego pomysłowości, a jak dla mnie to właśnie pomysłowość była jedną z istot mocy którą zwiemy magią, a nawet jej esencją. Każdy widząc lecące w jego stronę magiczne pociski albo by uciekał, albo starał by się je zablokować, no ale ja nie jestem "każdy". Stałem spokojnie w miejscu czekając na uderzenie bo w istocie oto mi chodziło ale też nie miałem po co uciekać. Jednocześnie już miałem pewien pomysł, jeśli dokonałem dobrego rozeznania przed pojedynkiem, mój oponent mógł w czasie walki używać jedynie dwóch rodzajów magii w tym przypadku był to ogień oraz jeśli dobrze się zorientowałem powietrze, gdyż znowu doszło do zmienienia formy... jeszcze nie widziałem czy mój tok rozumowania był właściwy ale jeśli tak to można by się trochę pobawić bo co mi szkodzi? W końcu, magiczne pociski uderzyły w cel, wywołując eksplozję i wzbijając tumany kurzu, gdy jednak kurz opadł... jak gdyby nigdy nic stałem w miejscu z rękoma w kieszeni, ale czy aby na pewno? wtedy nieopodal otworzył się magiczny portal z którego wyłonił się nie kto inny jak... ja we własnej osobie. - proszę o wybaczenie - powiedziałem zamykając za sobą portal - nie przedstawiłem się, jestem Alder, Divus Retardus Maximus, mag, siewca chaosu oraz mistrz iluzji - ukłoniłem się po czym spojrzałem na swoją iluzję która chwile wcześniej była atakującym ale i atakowana, po wykonaniu niedbałego ruchu ręką iluzja rozpłynęła się we mgle. Kontrolowanie takiej iluzji na odległość jest dość kłopotliwe, po przez niemożność używania zaklęć potężniejszych niż, nazwijmy je "podstawowe", zresztą to nie był by wtedy pojedynek. - widzisz to nie takie proste jak by się wydawało - powiedziałem po czym schyliłem się i zebrałem trochę piasku w dłoń - przejdziemy do etapu drugiego co by trochę urozmaicić starcie - po chwili piasek w mej dłoni zaczął się świecić, tak naładowałem go magiczną energią. W między czasie w drugiej dłoni pojawiła się niewielka kula światła - to co zaczynamy? - spytałem, nie czekając na odpowiedź podrzuciłem w górę kulę światła, ta będąc na wysokości trzech metrów rozbłysła oślepiającym blaskiem, nie tracąc czasu i korzystając z chwilowego oślepienia przeciwnika, rzuciłem w jego stronę "magiczny piach" który teraz w istocie był setkami małych magicznych pocisków, których ominięcie było dość trudne ale możliwe, oczywiście podmuch wiatru np. nie mógł odbić owych pocisków, które były w istocie skumulowaną energią. Teraz miałem obie ręce wolne i postanowiłem to wykorzystać. W mej prawej dłoni zmaterializował się mój kij bojowy, który jednak, po chwili zmienił się w miecz. Dzierżąc go w dłoni ruszyłem na przeciwnika wszystko trwało ułamek sekundy, oślepienie, pociski i miecz co prawda to jeszcze nie było to ale już całość wyglądała zdecydowanie lepiej.
  10. Oczekiwanie w końcu się opłaciło. Mój przeciwnik powoli i ostrożnie wszedł na arenę -pegaz, będzie ciekawie ale czy ona przpadkiem nie potrafi zmieniać formy?- pomyślałem zaciągając się przy tym papierosem. Przez chwilę obserwowałem to co się dzieje, oczekując przy tym gradu magicznych zaklęć, jednak ku mojemu zdziwieniu nic takiego nie nastąpiło, miast tego nastąpiło przywitanie które nie pozostało bez odzewu z mej strony, wpierw jednak mój oponent stwierdził że nie będzie przebywać w towarzystwie palacza, co skutkowało podmuchem wiatru który wytrącił papierosa z mych ust, w odpowiedzi rzuciłem pięcio sekundową naganę wzrokową, po chwili stwierdziłem: - Witaj mój interlokutorze, oponęcie -tu ukłoniłem się- podobno ogień to jeden z twych żywiołów czyż nie? - chwile potem pegaz urzył rzeczonego żywiołu, co skutkowało adekwatną zmianą wyglądu. Wzbijając się w powietrze przeciwnik wypalił znajdującą się podnim ziemię. - hmm... - mruknąłem pod nosem, panowanie nad żywiołami było jej największyn atutem ale i paradoksalnie największą słabością. Stwarzało to pewne pole do manewru ale nie jako zmuszało mnie do walki na jej zasadach... ale czy aby napewno? - widzę że aż palisz się do walki... to dobrze - powiedziałem spokojnym głosem. Dokonałem kalkulacji... tak, to mogło być ciekawe. Wyciągnąłem przed siebie otwartą dłoń ( w gwoli ścisłości jestem ludziem) by po chwili w owej dłoni pojawiła się kula ognia dość pokaźnych rozmiarów. - łap! - wrzasnąłem, rzucając przy tym kulę w mojego przeciwnika, ot takie proste zaklęcie na początek, w połowie drogi z kuli oddzieliło się kilka mniejszych co skutkowało istną kanonadą. W międzyczasie wykonałem kilka ruchów palcami lewej ręki, nadal opierając się o mur czekałem na rozwój wypadków. Chciałem wyczuć przeciwnika ale też się trochę rozruszać.
  11. Czas na nikogo nie czeka - pomyślałem przekraczając bramę prowadzącą na arenę na której miał się odbyć pojedynek. Sama arena nie wyróżniała się niczym specjalnym, prosty kamienny mur, trochę ubitej ziemi i niespodzianka w postaci braku dachu, proste i skuteczne a jak wiadomo najprostsze rozwiązania są najlepsze. Zacząłem rozglądać się za moim przeciwnikiem ale ku memu zdziwieniu nie uświadczyłem go, co oznaczało że stawiłem się jako pierwszy...a to jak na mnie jest dziwne, no cóż trzeba czekać. By urozmaicić sobie czekanie oraz pokazać choć minimalną dozę dobrego wychowania postanowiłem przywitać się z publicznością. -Witajcie zgromadzeni tu amatorzy magicznych pojedynków! - wrzasnąłem po czym teatralnie się ukłoniłem - mam nadzieję że wasze gałki oczne zostaną tu uraczone widowiskiem którego prędko nie zapomnicie! Igrzyska czas zacząć! - gdy skończyłem mówić, podszedłem do kamiennego muru okalającego arenę i leniwie się o niego oparłem, wyciągając przy tym papierosa z kieszeni płaszcza oczywiście była też epicka torba typu "studentka" oraz mój nieodłączny towarzysz w postaci kija bojowego który był przeze mnie nazywany "tuptuś". Kilka pomysłów już mi świtało w głowie ale dopiero miało się okazać czy są one słuszne czy też nie. Nie postawiłem żadnych barier czy też zaklęć obronnych, to nie w moim stylu... no prawie.
  12. Alder

    [RPG] Pod Gryfim Pazurem

    Dopiłem wino, aż żal że nie zamówiłem drugiego ale cóż obowiązek wzywa, czas by aktorzy wyszli na scenę, pora rozpocząć żniwa... tak. Dopiwszy wino rzuciłem na stolik dwanaście srebrnych monet - antoniniany...a co stać mnie! chociaż może trzeba był rzucić binio? - pomyślałem, po czym wyszedłem z karczmy na spotkanie z przeznaczeniem - bez kitu dobre wino, trzeba będzie znowu tu wpaść.
  13. Alder

    [GRA] Olympus Forumus

    Ten krab jest jakiś niedogotowany - pomyślał cebulis. Gdy krabiątko, potwierdziło jego obecność na liście oraz odwaliło taniec zwycięstwa który co jak co, ale nasuwał cebulisowi skojarzenia z grupką pogan tańczących wokół patyka, spostrzegł że jego camaro idzie na dno jak ruski okręt podwodny -hmm...tego nie miałem w planach - pomyślał, po czym pstryknął palcami a urodziwe i potężne camaro zmieniło się w...chusteczkę, która po chwili znalazła się w ręce cebulisa a ten się w nią wysmarkał. Zaapsorbowany cebulis nie zauważył boga móż, oceanów, sadzawek itp, tak samo jak nie zauważył ściany wody pędzącej w jego stronę - oho, czas spie... znaczy pośpiesznie się oddalić - pomyślał po czym się oddalił, ale tak szybko że jego cień za nim nie nadążył - no no gość ma wejście nie ma co... eee, dodajmy jeszcze trochę chaosu i jesteśmy w domu - pomyślał cebulis po czym udał się do powozu - ciekawe czy prędkość mierzą tu w milach czy w litrach - tak istotne pytanie.
  14. Wyraź swą radość, ok... Cholera, właśnie uświadomiłem sobie że w tym roku miną trzy lata, jak siedzę w tym bagnie, bagnie które które dostarczyło mi sporo radości... no powiedzmy oraz które mnie zdeprawowało(w pozytywnym sensie, to tak można?). Więc wyrażam swą radość głośnym i gromkim: YAY!
  15. Dzisiaj dowiedziałem się że jestem szalony, hmm... fajnie, od szaleństwa tylko krok do geniuszu.

    1. Talar

      Talar

      + dla pana

    2. Cahan

      Cahan

      Od szaleństwa tylko krok do psychiatryka.

    3. Alder

      Alder

      Do fotoradarów nic nie mam, bo nie posiadam czterokołowego władcy szos... szach-mat ateiści.

      od szaleństwa krok do psychiatryka... ale ja nie jestem szalony

      To świat jest szalony ja jestem jego odbiciem... nie coś mnie tu nie pasi hmm...

  16. Alder

    [GRA] Olympus Forumus

    Oddając się kojącej lekturze cebulis usłyszał dzwonek na ten dźwięk zerwał się ze swego cebulowego tronu - czy ja tu instalowałem dzwonek do drzwi? - pomyślał po czym ruszył zobaczyć kto zakłóca jego spokój a był to... łabędź - łabuńdź! - wrzasnął cebulis po czym dostrzegł coś co wyglądało jak koperta? pochwycił owe coś a łabuńdź odleciał w cholerę. Nie tracąc czasu cebulis otworzył list i zaczął czytać - to jest chyba jakiś szyfr - pomyślał, ale udało mu się wychwycić kluczowe słowa takie jak "zaproszenie", "bal", "bóg wody", "plaża" - impreza nie ma co... trzeba się stawić - mruknął do siebie, ale jak? był bogiem ale nie piorunów więc nie mógł zrobić piorunującego wejścia lub wrażenia, myślał przez chwilę po czym pstryknął palcami a przednim pojawił się samochód ale nie byle jaki! Chevrolet camaro z 68 a jak! Uradowany cebulis wskoczył za kierownicę i odpalił silnik - o tak! siedmiolitrowe V8! kocham tą robotę! - wrzasnął po czym spojrzał na łychę która stała niewzruszenie w tym samym miejscu - przypilnuj wszystkiego jak mnie nie będzie - poprosił, jednak coś mu nie pasowało - a no tak niech stanie się autostrada! - wrzasnął i stała się autostrada, cebulis grzał silnik a przy okazji włączył radio z którego wydobywały się dźwięki AC/DC - highway to hell gdy wszystko grało i buczało ruszył z piskiem opon na miejsce w którym wszystko miało się odbyć, V8 wydawało dźwięki które świadczyły o tym że pod maską nie ma koni mechanicznych lecz całe zastępy piekielne, normalnie wiatr we włosach i muchy w zębach. po kilku minutach był już na miejscu, stwierdził przy tym że nie jest pierwszy - a by to harmonia strzeliła - mruknął po czym, zaparkował swój wóz...na wodzie, w końcu może jest bogiem nie? dostrzegł też jakiegoś dziwnego kraba - oo już przekąski podają? nieźle - pomyślał po czym grzecznie ustawił się w kolejce czekając na odhaczenie go z listy gości lub odesłanie z cebulą do jego posiadłości, w ten uznał że musi jakoś wyglądać więc, ponownie pstryknął palcami... nie no teraz to było coś przyodziany w epicki płaszcz utkany ze strachu i nie mniej epicki kaszkiet plus oczywiście przy pasie wisiała złota cebula z wygrawerowaną na niej gwiazdą chaosu, znak jego władzy...tak teraz tylko czekać i... coś tam coś tam.
  17. Alder

    [GRA] Olympus Forumus

    Cebulis, jak to cebulis obudził się, co jak na niego było nie lada osiągnięciem. Przeciągnął się i wrzasnął: - Ale mi się dobrze spało! - oczywiście gdyby był najwyższym złym tekst miał by sens, ale on miał tylko 185 wzrostu. Leniwie rozejrzał się, lustrując otoczenie cebulą, dostrzegł innych bogów skrupulatnie budujących swe siedziby. - cholera chyba znowu przegrałem jakiś zakład czy coś - mruknął. - też muszę mieć siedzibę! - pomyślał po chwili, myśl ta wydała mu się dziwna ale co mu szkodzi. Otworzył a następnie stworzył butelkę cydru, wypił ją po czym niechlujnie wyrzucił jej zawartość za siebie, odczekał chwilę i beknął przeciągle! ale tak potężnie że ja nie mogę, aż ziemia zaczęła drżeć w czasie trwania tego spektaklu, z ziemi przed nim zaczęła wyłaniać się budowla, majestatyczna i piękna, a gdy i beknięcie ustało jego siedziba była gotowa. Popatrzył z dumą, na swe działo - wygląda trochę jak salon opla...albo barad-dur - pomyślał, ale czegoś mu tu brakowało - a no tak ogródek cebulowy! - wrzasnął i stał się ogródek cebulowy, następnie zmajstrował skądś niewielką paczuszkę na które widniał napis "ziarna chaosu" i rozrzucił owe ziarna bez ładu i składu po okolicy. Jednak nadal coś mu nie pasowało - łycha! - zaczął nawoływać, - ŁYCHA! a tu jesteś...- odetchnął z ulgą gdy zobaczył swego towarzysza tępo wpatrującego się w nicość. - jestem z siebie taki dumny że ja nie mogę! - stwierdził po czym sięgnął po książkę o wdzięcznym tytule "Jak być bogiem: poradnik dla opornych" i udał się do swej pachnącej świeżością siedziby.
  18. Bóg Imię: Cebulis Wiek: stary jak węgiel kamienny( w przybliżeniu od 358 do 298 milionów lat) Patronat: chaos, cebula i cydr. Avatar: http://x3.cdn03.imgwykop.pl/c3201142/comment_FGMh3CYYHCtSezF9El8BjZzXWPWPaJw6,wat.jpg?author=bartov&auth=b7065c7f1b40a576728db6861644b3ec Charakter: absolutny brak instynktu samozachowawczego, zazwyczaj gada głupoty ale pomiędzy zdaniami nie mającymi sensu przemyca jedyną słuszną prawdę. Ma własną "logikę" a racjonalizm jest mu obcy. Lubi: cydr, cebulę , śmiech, zapiekanki, łzy niewinnych, chaos i inne rzeczy które przypadną mu do gustu. Nie lubi: tego co nie przypadło mu do gustu. Motto: "na boga! jestem bogiem! na co mi motto?" Chowaniec Imię: łycha Wiek: 10 Rasa: Pershing Wygląd: niewielki, pucowaty... ogólnie kaszanka z nogami. Charakter: nie przejawiający emocji, flegmatyczny, otępiały Przysmak: dusze potępoinych Rozmiar: taki mały taki... Ulubiona zabawa: zdechł pies
  19. ja nie wiem... mid...no ok, chociaż inaczej ją sobie wyobrażałem i wyobrażam. Nuta? trafiłeś w sedno XD czytając "save me" dość często tego słuchałem i nie wynikało to tylko i wyłącznie ze zbieżności tytułów, ale z tego "czegoś"... "for queen in a robe or a knight on a steed can't you see that I'm just a child of his knees" oraz "Save me for fear and pain" tag...jak dla mnie pasuję jak ulał.
  20. ahhh... tak pachnie samotność...albo brudne skarpetki, hmmm. Lubię powtarzać że samotność to dar ale i przekleństwo, przekleństwo które ubóstwiam i z którym mi dobrze. Oczywiście wiążą się z tym jakieś tam minusy, jak np. problem z nawiązywaniem kontaktów itp. ale jakoś to mi nie przeszkadza, bo dlaczego by miało? oczywiście są momenty gdy umysł wyję a ciało pali, ale wtedy odzywa się wewnętrzny głos który mówi: "miej wyebane, po co ci to?" i zazwyczaj po piętnastu minutach przechodzi, ale zostaje nienawiść do ludzi, chociaż i bez tego ich nienawidzę. Generalnie jest to przyjemne zwłaszcza jak nikogo nie ma w domu, cisza... nikt mnie nie w...denerwuję, normalnie cud nad odrą. Oczywiście niewielka grupka znajomych których o zgrozo posiadam, nieustannie podejmuję próby wyprowadzenia mnie na ludzi: "Weź wyjdź gdzieś", "znajdź se dziewczynę" i inne brednie, efektem tego jest to że udzielam im pięciosekundowej nagany wzrokowej, ale rzecz jasna piwko ze znajomymi obalić można a nawet trzeba raz na jakiś czas. Ogólnie samotność z wyboru jest fajna, bo spędzasz czas z jedyną osobą która cię w 100% rozumie, czyli z sobą(tak wiem żałosne to i blabla bla) dobrze mi z tym i za nic tego nie zmienię. A kuc? nie ma takiego z którym pod tym kątem się utożsamiał dziękuję dobranoc.
  21. Najlepsze gry...w moim odczuciu sporo by tego było(więc nie chce mi się uzasadniać każdego wyboru), no to jadymy!: 1. Popularne "Tanki"/"Czołgi" na nieśmiertelnego pegazusa i inne tego typu podróbki... 2. "Contra" znowu pegazus(ehh ile to się zasilaczy skopciło to mała bania) 3. "Mario" 4. "Rome total war" oczywiście jedyneczka a co! 5."Knights of The Old Republic" w moim odczuciu gra mocno niedoceniona. 6. "Heroes of might and magic III" - klasyka sama w sobie nowe trendy itp. 7. "Star wars: Battlefront II" 9. "Gothic I" no i oczywiście "Noc kruka" 10. "Spelforce 2" - zdziwieni? 11. Seria "Diablo" 12."Sacred" 13."Wiedźmin" 1, 2 no i w przyszłości 3. Wielu ludzi ma ból dupy, "eee mówisz żem gra dobra bo polska kmiocie! spłoń!" no nie do końca, po prostu gra jest bardzo dobra w moim odczuciu. 14. Star wars: Jedni Knight jedi academy. 15."Enter the Matrix" 16. "Call of Duty" 1/2 17."Mass Efect" 18. "WOT" 19. "IŁ-2 sturmovnic series" 20. "Silent hunter II" 21. "Dark Souls" 22. "Skirym" - acz tu mam pewne wątpliwości 23. "Dragon Age" na razie to tyle dziękuję za uwagę.
  22. Alder

    [RPG] Pod Gryfim Pazurem

    ruch robił się coraz większy - troje to już tłok - pomyślałem w ten usłyszałem drugie dziś pytanie...w zasadzie trzecie, pytający przedstawił się jako Magnus, a pytanie dotyczyło tego czy może się dosiąść. Pociągnąłem solidny łyk wina po czym odparłem: - Zwą cię Magnus tak? Świetnie, mnie zwą Alder, jeśli chcesz siadaj, czym chata bogata...a raczej karczma. Znowu otuliłem karczmę swym leniwym spojrzeniem, w ten pomyślałem że być może właśnie tu i teraz, znajduje się przyszły zwycięzca całego turnieju a także prawdopodobnie ktoś kto mnie z tego turnieju wykluczy - nie ma ryzyka bez zabawy - pomyślałem. Całe kuriozum sytuacji wynikało z faktu że ci którzy za chwilę, mieli rzucać potężne zaklęcia na arenach i skakać sobie do gardeł jak gdyby nigdy nic pili, jedli i biesiadowali ze sobą - ciekawe nawet bardzo ale co to da? tak czy siak poleje się krew, pot i łzy... ehh... wracają wspomnienia - a przynajmniej tak myślałem cóż... czas pokaże.
  23. Alder

    OBIECUJĘ DAĆ PLUSA

    Obiecujesz? Kłamczysz! To ONI przejeli nad tobą kontrolę! Więcej! Podmienili cię! Jesteś jednym z nich! Udowodnij że tak nie jest! ONI tu som czuję zapach cebuli... zostałem tylko ja! Ostatni człowiek na ziemi siedzi w pokoju... nagle ktoś puszcza bąka to kuniec pomyślałem... tak to był koniec licznik mojego samochodu pokazywał 140 Obok spokojnym krokiem szedł sztirlic..
  24. Alder

    [RPG] Pod Gryfim Pazurem

    -dobra muzyka nie jest zła - pomyślałem, gdy leniwie paliłem tutkę, podszedł do mnie sam barman/karczmarz, z dzbanem wina jednocześnie zwracając mi uwagę bym nie pił za dużo odparłem: - szanowny! nie ma czego się obawiać, z całą pewnością nie sprawię kłopotu, jeśli już to na arenie. jednocześnie zaproponował coś do jedzenia, a nie powiem, głodny byłem. - skoro polecacie...to poproszę ową "czarującą mgiełkę" - odparłem do karczmy wszedł jegomość słusznych rozmiarów, jak nie ryknął basem aż podskoczyłem, ale nie okazując strachu czy zgorszenia, w sumie sam chciałbym być posiadaczem tak potężnego głosu. Słysząc jego pytanie dotyczące "panujących tu zwyczajów" lekko się uśmiechnąłem. - To nie tradycja, to po prostu ładnie wygląda - odparłem bez namysłu - ale zawsze można zrobić tak - rzuciłem po czym chwyciłem "tuptusia" i uderzyłem nim w podłogę, efektem tego było to że tuptuś z niknął w niewielkim rozbłysku światła. W między czasie dopaliłem papierosa, jako że nie miałem co zrobić z jego pozostałościami, które zacisnąłem w prawej dłoni, chwilę to trwało, lecz gdy otworzyłem dłoń wyleciał z niej motyl - cholera miał być mały smok - pomyślałem ale cóż magia potrafi być kapryśna. Ponownie rozejrzałem się po karczmie, ruch się wzmagał, ale powiedzieć że był to tłok było zbyt daleko posuniętym stwierdzeniem. Sięgnąłem po dzban wina i pociągnąłem z niego solidny łyk -ah! świetne wino! winszuję! - wrzasnąłem z uśmiechem na ustach. Jednocześnie stwierdziłem że wypadało by ponownie zapalić, co też uczyniłem - ehh... pojedynek zbliża się nieubłaganie - pomyślałem, ale uznałem że nie ma co zakrzątać sobie tym głowy, należy się odprężyć, wsłuchać w muzykę, pozwolić by ulubiona substancja rozeszła się po ciele oraz mieć nadzieje że wszystko się ułoży... no to zdrowie!
  25. For a queen in a robe or a knight on a steed, Can't you see that I'm just a child on his knees?

    1. Generalek

      Generalek

      Ach ten Globus.

    2. Alder

      Alder

      a no tak

×
×
  • Utwórz nowe...