-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Ostatnia praca jest bardzo fajna. Ma ładne kolory, ale nie jestem pewna, czy ucięcie nóg było dobrym wyjściem. Ładnie prezentuje się też księga, chociaż ostrość znaków trochę gryzie się z miękkimi, nieco rozmytymi włosami i magią.
-
Myślę, że chodzi tu o perspektywę. Oczy z ujęcia perspektywicznego różnią się kształtem, możliwe, że tutaj jest to trochę zbyt wyraźne.
-
Beep boop, wkraczamy coraz bardziej na teren digital paintingu!
- 22 odpowiedzi
-
- 1
-
- plastyczenie
- Oksymoron
- (i 3 więcej)
-
Tam też nie było trudno dotrzeć. Wystarczyło kierować się nosem i uszami, żeby wyczuć zapach shurimiańskich przypraw i krzyki tragarzy. Targ był ciekawym miejscem. Feeria barw i zapachów. Stragany ze sproszkowanymi przyprawami w wielkich, materiałowych worach, suszone korzenie na sznurach. Prócz tego stragany z wielobarwnymi materiałami, z glinianymi i kamiennymi wazami, nawet zwierzęta w klatkach. Do wyboru, do koloru. Były też oczywiście robiące konkurencję Percivalowi stragany z nic niewartymi, sztucznymi talizmanami i resztkami z grobowców, czyli błyszczącymi śmieciami. A jednak ludzie dawali się na to nabrać i tacy kupcy mieli powodzenie. Percival mijał też po drodze nomadów z tymi dziwacznymi zwierzętami przypominającymi bizony o zbyt długich nogach, z mułami, a nawet końmi, choć zabranie tych ostatnich na pustynię było pomysłem co najmniej głupim. Do wyboru, do koloru. Całe mnóstwo ludzi, wszystkich oczywiście gotowych na wyrzeczenia w imię garści złota. W oczy Demacianina rzuciła się grupka tubylców w czerwonych szatach. Siedzieli na dywanach w otoczeniu jednego bizonowatego stwora, wyraźnie wygrzewając się w promieniach słońca. Towarzyszyła im wielka tabliczka z napisem "WYCIECZKI KRAJOZNAWCZE TYLKO TUTAJ". Nieopodal siedział staruszek z równie starym mułem, prawdopodobnie świadczący te same usługi. Wyglądał jak stary mędrzec, palił sobie w spokoju fajkę. Był też kolejny z usługodawców w otoczeniu Percivala, zamaskowany nomad w bieli z jaszczurowatym stworem... Jeśli dobrze kojarzył, stworzeń tych używali Noxianie w armii.
-
Wzrok ogiera się nie zmienił, dalej był nieco podejrzliwy. Już parę sekund później jednak nastąpiła przemiana, bo na pysku ogiera pojawił się lekki uśmiech. - Nie wierzę ci, ale mogę dać radę. Widać, że jesteś tu nowa, nawet mając na uwadze fakt, że zwyczajnie nikt cię wcześniej nie widział, Rose. Może to narzucona rola, a może brak wyczucia, ale będąc tutaj, musisz nauczyć się rozpoznawać charakter ofiary z samego wyglądu. Zjedz, albo zostań zjedzonym. Nie na wszystkich działa to samo i naprawdę jestem w szoku, że nikt ci tego nie powiedział. Ale nie przejmuj się, każdy od czegoś zaczynał - mrugnął. - No dawaj, chwila szczerości. Naprawdę jest twoją ciotką? Najbardziej poważana burdelmama w całym Wreckarck? A ty chyba nie jesteś jedną z jej... klaczy? - zapytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Wiadomo, co w domyśle oznaczało.
-
Pustynia była dobra jeśli chodzi o zasypianie, inaczej natomiast sprawy się miały jeśli chodziło o pobudkę. Piach w ustach, w oczach, w nozdrzach, wciśnięty we wszelkie możliwe zakamarki ciała pod ubraniem. Dodatkowo kapeć w ustach i okrutna suchość na języku. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale nomad był przyzwyczajony budzić się przed nim, jak większość jego plemienia. Pierzaści słudzy bogini krążyli na niebie, jak to zazwyczaj mieli w zwyczaju. Sigrid leżała z głową w dół i nogami w górę wydmy z szeroko otwartymi ustami, głęboko śpiąc. Harusepth i bogini również spali, podobnie sprawa miała się w przypadku wielbłąda, który jako jedyny zachował godność podczas snu. Zdawało się, że czuwa. Aslan siedział zagrzebany w piasku i naprawdę trudno było go wypatrzyć. Jedynie część pomarańczowego karapaksu wystawała ponad piach i ledwo dostrzegalne oczka. Trudno było określić, czy spał. Pustynia zmieniała trochę charakter. Nie dość, że gdzieniegdzie wydmy spotykały równinę i twardą, acz spękaną ziemię, to jeszcze w zasięgu wzroku znajdowały się suche krzewy czekające na lepsze czasy. I było coś jeszcze. Nad piaskiem unosiły się strzępki czegoś, co wyglądało jak rzadki, biały dym. Nie miało zapachu, ale wydawało się być lekkie. Dziwna substancja wyglądała jakby chmura z końcówki rzadko występującej pory deszczowej zeszła na ziemię. Ograniczała widoczność, ale nie drastycznie - sępy wciąż były widoczne.
-
"Podróżuyąc przez zdradzieckie piaski Shurimy warto wynayąć mieyscowych nomadów, o obyczayności dzikiey, a charakterach nieokrzesanych. Owi ludzie pustyni przeprowadzić zgodni nieuważnego wędrowca bezpyecznie za opłatą wysokości ustalonej wagi złota bądź dyamentów, czy li innych kleynotów. Ciekawskich zainteresować mogą wtenczas zruynowane budowle na wschód od miasta Nashramae, którego perłą Shurimy zwać nie można; a yednak gdzieśli się kryią owe skarbnice niezmierzone, o których tak gęsto legendy piewayą. Wędrówkę namawiam by zacząć więc w stronę wschodnią, yako że wolna jest ona od piekielnych istot o twardych pancerzach, które to zwykły bywać na zachodzie, gdzie się gnieżdżą... Tako i ya wyruszam wraz z moimi nieustraszonymi, acz wątpliwie wychowanymi towarzyszami." Dalej dziennik opisywał przygotowania do podróży i zwyczaje shurimian. Jeśli chodzi o rynek, czy też główny plac, był on krzywo wybrukowany żółtym kamieniem, który w przeciwieństwie do większości budynków nie był piaskowcem. Z trzech stron otaczały go niskie, sześcienne budowle poprzetykane barwnymi tkaninami, z jednej zaś budynki stawały się wyraźnie bardziej reprezentatywne. Należały do miejscowej bogatej ludności, do szlachty swego rodzaju. Do głównego budynku prowadziły duże, dwuskrzydłowe drzwi osadzone na płaskich schodach. Obecnie drzwi były zamknięte, ale otwierały się podczas ważnych uroczystości. Wokół placu rosły palmy, a na jego środku stała duża, niedziałająca fontanna przedstawiająca czyjś dawno zatarty wizerunek. Pod ścianami domów stały kosze i naczynia, na rynku było dużo ludzi. Percival wyłapał nawet paru strażników miejskich, zawsze chodzących parami.
-
Nawet w Nashramae można było odnaleźć skarby, gorzej było je tu sprzedać. Głośne ulice, głośne bazary, każdy stragan z wyjątkowymi, jedynymi w swoim rodzaju rzeczami, które nabyć można było już za jedyne... A może tak dwa w cenie jednego, piękny panie? Trudno było nie stwierdzić, że Percival Fredericksten z Demacji wyglądał jak cudzoziemiec. Jasna skóra, jasne włosy i ubranie kogoś, kto wiele wędrówek wcześniej był szlachcicem, a przynajmniej kimś z bogatego rodu. Ale Percival był sprytny, sprytniejszy niż uliczni sprzedawcy. Nie dysponował może dużą ilością gotówki, ale pojemny plecak niesiony dzielnie na grzbiecie dysponował czymś, co w środku tak niegościnnym jak pustynia było znacznie cenniejsze. Percival dysponował potężnymi narzędziami, zapomnianymi przez wieki. Obecnie w skład jego ekwipunku wchodziły: - Czerwony, pęknięty odłamek kryształu, którego co prawda Percival jeszcze nie rozgryzł, ale ponieważ wydobywało się z niego światło, z pewnością był magiczny; - Księga z zaklęciami zapisanymi w starożytnym Shurimiańskim, którą z wolna rozszyfrowywał; - Księga znanego demacjańskiego podróżnika, Vade'a de Martinequa, który szczegółowo opisywał swoją podróż po pustynnym kraju i jego legendy; - Trzy shurimiańskie amulety z żółtymi kamieniami, wszystkie ze złota i wszystkie w kształcie dysków; - Dwie złote kolie z turkusami znalezione w grobowcach - Zdobioną, rzeźbioną czaszkę wysadzaną czarnymi perłami - jedna z niewielu ioniańskich zdobyczy; - Mieszek z trzydziestoma sztukami srebra, czterdziestoma sztukami srebra i siedemnastoma miedziakami; - Dziwną, fioletową maskę z dziwnego materiału przypominającego chitynę. Kiedy się ją zakładało, w oczodołach świeciło fioletowe światło; - Wgnieciony, mosiężny kielich; - Klepsydrę ze złotym piaskiem; - Białą pelerynę, która potrafiła ukryć posiadacza, bo dysponowała magią iluzji; - Niewielką manierką, która regularnie raz na dzień wypełniała się wodą pitną; A wkrótce miało być tego więcej. Percival wiedział, że pod piachami Shurimy kryją się niezliczone skarby i wspierając się mapą oraz książką- pamiętnikiem podróżnika miał dotrzeć do jej dawnego serca - do miasta zwieńczonego słonecznym dyskiem. A ludzie w Nashramae byli niespokojni. Dotychczas borykali się z dziećmi Pustki, które coraz częściej wykazywały aktywność na wielkim, piaszczystym obszarze, a teraz doszły jeszcze plotki. Mówiono o królu, zmarłych wstających z grobów i niewolnikach. Przestrzegano przed zwiedzaniem grobowców i wyruszaniem w "niebezpieczne rejony". Ludzie się bali. Co zrobi Percival, zwiedzając zatłoczone, kolorowe ulice oświetlone porannym słońcem?
-
W tym miejscu alikorn podniósł jedną brew do góry, ze zdziwieniem przyglądając się Rose. W jasnofioletowych oczach nowego znajomego mogła dostrzec coś na kształt rosnącego dystansu. - Z Chią - powtórzył. - Więc to nie żadna próba zeswatania, tylko wywiad? - zapytał. - To jeszcze gorzej. To nawet bardziej... Żenujące. Dlaczego wysłała cię do mnie? - To z kolei brzmiało, jakby ów ogier miał jakieś tajemnice o które bardzo się lękał.
-
Iriel potraktował to jako zaproszenie, w trakcie przenoszenia tyłka na miejsce siedzące podziwiając posturę Bezdecha. Bezdech przypominał druida tak bardzo żyjącego w zgodzie z naturą, że po pewnym czasie takiej integracji nikt mógłby już nie widzieć gdzie kończy się natura, a zaczyna druid. Jeśli ludzie ogółem byli ciekawi, to zielarz był zdecydowanie fascynujący. Na jakich częstotliwościach myślał? W jaki w ogóle sposób żył? Czy pod płaszczykiem starego, nieświadomego pierdziela ukrywał się samorodek sprytu? Licząc na to, że kiedyś uda mu się odkryć prawdę, jakakolwiek by nie była, mężczyzna klapnął na wyznaczone przez Bezdecha miejsce.
-
Bhati pokiwała głową, najwyraźniej akceptując wersję Hamzata. - Wierzę, że w takim razie mogę wrócić do odpoczynku. Spokojnej nocy Hamzacie i drogi pająku. Po tym zdecydowała się na pozycję nieco bardziej niż wcześniej spoziomowaną i wróciła do czynności przerwanej przez rozmowę z ośmionogiem. - Oby tylko w języku pustynnych ludzi nie oznaczało to czegoś obrzydliwego albo śmiesznego. Jak na przykład krowi placek, albo... Albo truchło. Albo ekstremista. Jeśli to nic z tych rzeczy, to ładne imię. Może takie być - zgodził się. - Aslan al-Sahra. No, no... - ptasznik powtórzył jeszcze imię parę razy, jakby się w nim rozsmakowywał. Kiedy już zakończył cieszenie się nowym mianem, kulturalnie ułożył się na piasku i zamarł w bezruchu, jak to ptaszniki miały w zwyczaju. Powieki Hamzata też zresztą zaczęły ciążyć, a gdy tylko nie wiał wiatr, pustynne wydmy mogły być naprawdę wygodne z odrobiną dobrej woli odpoczywającego.
-
- Nie lepiej zaczekać do zmierzchu? Póki co nic się nie stało, bo jest trochę zachmurzone niebo, ale nie wiem co się stanie jak wzejdzie słońce. Wiesz, w paru aspektach moje gnaty się polepszyły, ale akurat ze skórą jest ciężko - wyznała, czekając na reakcję Adama.
-
Pokiwał głową z pewnym uznaniem. - Mam nadzieję, że to było warte trafienia do tego kurwidołka... Za przeproszeniem. A powiem szczerze, że nie wyglądasz na osobę trudniącą się złodziejskim fachem. Pewnie takie pozory ułatwiają kradzieże. Albo ułatwiały. - Jalen upił kolejny łyk i spojrzał na Rose. Cały czas poza nielicznymi momentami utrzymywał pokerową, wręcz ponurą twarz co gryzło się z rozrywkowym tonem. Tak jakby wygląd należał do potomka władcy, a głos do kumpla ze szkoły podstawowej. - Klasa suknia, widzę, że preferujemy podobny styl. Długo już tu jesteś? Jeszcze nie miałem okazji cię zobaczyć. Z kim przyszłaś?
-
ROSE - Jesteś w podobnym wieku, jeśli nie władasz iluzją albo makijażem w stopniu wybitnym. Nie jestem żadnym panem... I, jeśli mam być szczery, nikt tutaj nie jest. Mogą sobie nosić złote szaty, ale to banda degeneratów i banitów. Właściwie ja też. Nie daj się zwieść tytułom, tutaj nic nie znaczą - rzucił wesoło i mrugnął do Rose. - Dlatego też ciekawiej jest w dolnych partiach miasta. Na górze to takie łajno pomalowane złotem, a na dole nikt przynajmniej nie udaje. No, co przeskrobałaś, że tu trafiłaś? Intryga w Canterlocie? Znalazłaś komuś za skórę? Nie ma co się wstydzić, każdy tu coś przeskrobał, opowiadaj - zachęcił, kopytem zgarniając ze stołu kieliszek i biorąc z niego łyk. REDWATER Red szybko popadł w odmęty snu. Zmęczony mózg nie zaserwował mu żadnych sennych atrakcji, a przynajmniej nie zadbał o to, by je zapamiętać. Dlatego też jednorożec obudził się rano wypoczęty na skrzypiącym łóżku z wystającymi z materaca sprężynami. Przez nieszczelne okno do środka wpadało wilgoć, ale już dziwaczne pomruki były z wnętrza. Coś jak ględzenie kogoś starego połączone z dziwnym strzykaniem. Ktoś tu poza Redwaterem był.
-
Póki co nie było widać żadnych sił porządkowych w pobliżu, ale sytuacja szybko mogła się zmienić. Towarzyszka Adama też wyglądała na zagubioną. - Patrz, wszędzie zniszczenia, a oni po prostu sobie tu żyją... To niby jest oczywiste, ale wiesz, to też dziwne. Nie pasuje. Inaczej sobie to wyobrażałam po prostu - stwierdziła. - Nie wiem co robić, Adam. Myślałam że to będzie łatwiejsze, ale zupełnie nie wiem gdzie iść.
-
Potarł rękami ramiona usilnie wierząc, że to pomoże w rozgrzaniu się. Powtórzył sobie w myślach, co działo się poprzedniego dnia. Został wykopany z domu, zostawiony nago na obcej ziemi, znaleziony przez w gruncie nie takich złych zbójów, których zaczął leczyć, bo nie wszystko jest aż tak do dupy jak się na początku wydawało. A ten tam to pewnie Bezdech, ten idiota, który może wcale nie jest idiotą i trzeba mieć na niego oko. Iriel przeciągnął się i zdecydował opuścić azyl w postaci leża. - Pan Bezdech? - zapytał, podchodząc chwiejnie do postaci. - Dzień dobry. Moge się dosiąść?
-
Pająk wydał z siebie dźwięk przypominający rechot i nie ruszył się przez chwilę. Okres trwania tejże chwili przeciągał się jak całe godziny, bogini trwała w bezruchu ze zmarszczonymi brwiami i narastającą nieufnością. - Dobra, już dobra - rzucił ośmionóg i wyszedł bliżej, żeby znaleźć się w zasięgu wzroku bogini. Kiedy już to zrobił, zdecydował się na podniesienie przedniego odnóża, prawdopodobnie w geście przywitania. Wyszło dość pokracznie. - Nie słyszę żeby mówił, ale wygląda na rozumnego - stwierdziła, lekko unosząc dłoń. - Byłam pewna, że kłamiesz, Hamzacie. Wówczas sądziłabym, że jesteś niespełna rozumu, knujesz coś, bądź rozmawiasz z jakimś bogiem. Może i znanym mi, może nie... Nieistotne. Zwracam honor. Witaj, wspaniały piaskowy pająku i czuj się wśród nas jak u siebie. - To miłe. Możesz coś wymyślić, Hamzat ben Jazir al Kharif-Quasim z rodu Nadżibullah. Nie mam pojęcia, nigdy nikogo nie nazywałem, masz lepszą wiedzę o tym.
-
- Nie wygląda mi na księżniczkę, więc uważaj żeby cię to twoje niewiarygodne przeżycie nie zawiodło - zażartowała Doni i ruszyły w kierunku pegaza. Faktyczne, im bliżej były tym bardziej widoczny był krótki róg na czole ogiera. Tyle, że róg był popękany dziwacznymi, białymi szparami. Sam jego właściciel zaś z bliska prezentował się nawet lepiej. Był młody, nie - Witaj, Jalen - odezwała się gryfka. Alicorn uśmiechnął się, niezbyt entuzjastycznie i ukłonił głowę. - Dobry wieczór, pani... Doni. - To jest Rosie, Rosie to Jalen. No, bawcie się dobrze - rzuciła i utleniła się szybko, rzucając jeszcze klaczy znaczący uśmieszek. - Czy to jest próba zeswatania? - zapytał po przedłużającej się chwili niezręcznego milczenia.
-
- Jeśli ty nie jesteś zmęczony, to ja mogę iść. Nie zmęczyłam się, moja wytrzymałość jest teraz prawdopodobnie nieco lepsza niż wcześniej - odparła. Kiedy dotarli do miasta, było już gorzej niż na wsi. Gdzieniegdzie widać było zawalone budynki i miejsca po wybuchach, ale miasto nie było opustoszałe. Ludzie chodzili po ulicach, gdzieniegdzie stały wojskowe ciężarówki. Atmosfera nie była wesoła, ale czuć było pewien rodzaj normalności, nawet jeśli wojennej. Trafili akurat na ulice wzdłuż której ciągnęły się tory tramwajowe i kamienice. U stóp towarzyszy wylądowała strona gazety. "NOWY kurjer warszawski" - głosił dumny tytuł. "Rozpoczęcie operacyj przeciwko Grecji i Jugosławii. Rząd niemiecki uzasadnia powzięcie decyzji". Data wydania gazety sugerowała 7 kwietnia 1942 roku.
-
- Tym lepiej, straszny z niego pacan, łajdak i buc w dodatku - odparła Doni, popierając swoją wypowiedź wypełnionym pogardą prychnięciem. - Ach, mówiłaś o tym obok, który akurat nie jest zajęty? - zapytała gryfka, podejrzliwie mrużąc oczy. Na jej dziobie widniał cwaniacki uśmieszek. Granatowy pegaz zajmował się niczym konkretnym, to znaczy dyskretnie obserwował otoczenie. Ale czujne oko Rose dostrzegło zmierzające z wolna w jego stronę dwie klacze jednorożca, które wymieniały między sobą opinie na jakiś temat, szepcząc albo chichocząc. - Jeśli chcesz możemy podejść, tylko musimy się pospieszyć. To interesująca osobistość, plotki mówią, że jest synem Księżniczki Luny z nieprawego łoża - szepnęła Doni i mrugnela do Rose. Niestety, na próżno było szukać potwierdzenia plotek w znaczku pegaza, bo ten był zakryty płaszczem.
-
Sen był przyjemnością. Był też bardzo niepokojącym uczuciem, otaczał umysł jak toń wodna. W ostatecznym rozrachunku jednak był naprawdę w porządku, za wyjątkiem tego, że człowiek po obudzeniu się musiał przypomnieć sobie wydarzenia dnia poprzedniego jak i funkcjonowanie organizmu. Trudnym zadaniem było podniesienie się i Iriel poważnie zastanawiał się, czy lekki ból który odczuwa jest skutkiem działań z wczoraj, czy postępującą degradacją powłok cielesnym, to jest starzeniem się. Naprawdę liczył na to pierwsze. Odkrył, że sen mimo ulgi jaką przynosił pozostawiał po sobie niezidentyfikowane otępienie, jakby ciało domagało się powrotu do błogiego bezruchu. Poranny świat przedstawiał się bardzo urokliwie mimo wszelkichogarniającego chłodu. Łapiące ostrość oczy anioła przyjrzały się pomrukującej postaci produkującej dym. Bezdech?
-
- No proszę, jesteś w dodatku uświadomionym człowiekiem. Niesamowite doprawdy - stwierdził ptasznik, podchodząc trochę bliżej do ognia i zamierając w bezruchu. - Nie mówię że każdy biega za nami z kijem, czasem też uciekają. Ale tych szanujących przyrodę ze świecą szukać. Oczywiście ja nie mógłbym tego zrobić. Osiem nóg i żadnych dłoni... To najlepszy ludzi wynalazek. Mam nadzieję, że szanujesz dłonie, człowieku. Chciałbym mieć dłonie. - Po tym wywodzie rozległ się dźwięk jakby pająk ciężko westchnął. - Zaczynam rozumieć wasze dźwięki, to nie takie trudne. Pytałeś o imię, my nie mamy imion. Identyfikujemy się doskonale sami ze sobą, nie musimy ich mieć. A ty? Jak ty się nazywasz? Głos pająka był tak wyraźny, że istniała spora szansa na to, że nie był wydawany przez okolice jamy gębowej bezkręgowca. Mógł w ogóle nie być wydawany - magiczny ptasznik zwracał się wprost do głowy Hamzata, wsuwając w nią swoje myśli. Pająki i tak nie miały narządów głosu. - Do pustyni? Oczywiście. No tak - odparła bogini, a słysząc perfidne kłamstwo Hamzata zdawało się, że natychmiast odzyskała jasność umysłu. Hamzat widział, że mu nie uwierzyła. - I o czym tak gawędzisz ze sobą samym i z pustynią? Czy była łaskawa? Czy odpowiedziała?
-
Gryfka zarechotała pod nosem, słysząc komentarz Rose. - Wiedziałam. Pod całą tą świętą, dziewiczą otoczką kryje się rogata dusza, co? No, no, jesteś zabawniejsza niż z początku się wydaje, Rosie. Oczy dookoła głowy, licho nie śpi, a jest tu paru takich co lubią cnotki - rzuciła. Nim klacz odwróciła wzrok, nawiązała szybki, przelotny kontakt z granatowym, aczkolwiek kłamstwem byłoby dodanie, że towarzyszył temu wybuch namiętności czy jakiekolwiek inne emocje. Kontakt wzrokowy szybko się urwał. - O którym ładnym mówiłaś? Ten fioletowy z zieloną, krótką grzywą? Caracas. Były wojskowy, generał. Były, bo zdaje się że wplątał się w jakąś equestriańską aferę, każdemu opowiada co innego. Rzeczywiście, obok granatowego stał pegaz potężnej postury z dość ordynarną, aczkolwiek nudną urodą typowego samca alfa. Ubrany był w przejaskrawioną marynarkę, która miała udawać mundur, akurat zabawiał jakąś młodą arystokratkę w srebrnej kreacji. - Chcesz do niego podejść? - zapytała gryfka, podając klaczy kieliszek z musującą, lekko różową cieczą.
-
Myszkowanie po okolicy nie odniosło szczególnie pozytywnych skutków, bo i krajobraz nie chował żadnych mrocznych sekretów poza nieszczęsnym trupem. Adam musiał czekać pół godziny nim jego towarzyszka wróciła. - Obóz jest niedaleko, może z półtorej mili stąd. Niezbyt wielki, szkoleniowy, dla młodzieży. Widziałam może trzech dorosłych żołnierzy, którzy wyglądali na takich... No, powiedzmy że zapoznanych z tematem. Mają broń, oczywiście, naliczyłam około siedmiu namiotów, sporych, nawet na dwie osoby, ale nie wszyscy są w obozie - poinformowała.- Słyszałam też dźwięki miasta, ale z daleka. Tam trzeba by się było dostać najpierw.
-
Przez chwilę dziewczyna milczała, rozważając najwyraźniej to, co zaproponował Adam. - Nie. Rozejrzyj się, a ja ich wytropię i zobaczę gdzie mają obóz. I tak nie możemy się dostać bezpośrednio do niego, bo to by było podejrzane, musimy się dostać przez miasto, przez kontakty z innymi, ale poznanie ich lokalizacji na pewno pomoże. Z nas dwojga mnie lepiej pójdzie bycie niezauważoną, więc ty się rozejrzyj, a ja ich znajdę. Powodzenia. Przeskoczyła nad spróchniałym pniem i jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę, w którą paręnaście minut wcześniej poszedł oddział. Jeśli zaś chodzi o ciało, nie było przy nim wielu przydatnych rzeczy. Biblia w kieszonce na piersi, która nie uratowała właściciela przed zagładą i to wszystko. Z reszty przedmiotów musiał zostać okradziony jeszcze za życia.