Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Tak, tak, to dobry pomysł - odpowiedziała. - Poza tym mogłabym być tylko jakimś może posłańcem... Poszli sobie. Idziemy tam, czy znajdziemy miasto? Gdzie w ogóle jesteśmy, koło jakiego miasta? Wars... Warszawa? Gdańsk? - zapytała, wychylając się ponad bezpieczną kryjówkę. Faktycznie, wydawało się być bezpiecznie. Nawet ptaki wznowiły śpiew i nie wydawało się, że gdzieś pośród tego sielankowego, wiejsko-leśnego krajobrazu szaleje wojna. Jedynym jej znamieniem były smutne zwłoki niemieckiego młodzieńca pod krzakiem.
  2. - Wracamy, chłopcy - oznajmił Wilk. - Nic tu po nas. Malutki oddział ruszył z powrotem, skądkolwiek przyszli. Martwa cisza nie przedłużała się, wznowiono wymianę zdań. Tylko niedoszły strzelec ciągnął się za grupą. Bardziej niż oddział partyzantki wyglądali jak wycieczka szkolna. Drżąca dłoń towarzyszki dopadła niemal do ręki Adama na jej ramieniu, chwytając się jej jak koła ratunkowego. Druga dłoń opadła, przestając zakrywać usta. - Niech to! - jęknęła. - Chyba będzie trzeba jakoś wkupić się w tą jego partyzantkę, ale jeśli będę miała kogoś zastrzelić to nie ma szans, Adam! Nie dam rady. Nawet jeśli jeszcze wczoraj kogoś zagryzłam, to ja się wtedy broniłam, a nie tak... Nie tak zabić bezbronnego i jeszcze rannego!
  3. Ptasznik w reakcji na to odwrócił się w stronę Sigrid. - Och, mówisszz o bladoskórej larwie szszłowieka, która - popraw mnie, jeśśli ssię mylę, parę gozin temu próbowała mnie zmiażyć? - W imponującym tempie ptasznik przetuptał do Sigrid. Zatrzymał się przy głowie i możliwe, że się jej przyglądał. - Nie wydaje mi ssię, żeby to była kuszsząca propozycja, ale polubiłem cię, człowieku z pusstyni. Jessteś bardzo zabawny i przejawiaszsz zasskakująco mało skłonności do rozdeptania mnie. Brak mi tu zabawy. Przez pięć lat życia nie widziałem na pusstyni nic zabawnego. Czy piach jesst zabawny? Nie wydaje mi ssię. Mogę z wami iśść, ale tylko dlatego, że jesstem znużony - stwierdził dumnie, wracając i zatrzymując się w odległości metra od Hamzata. - I potrafię ssam polowaś, gwoli śissłośi. - Hm? - bogini przebudziła się i podniosła głowę, patrząc w stronę Hamzata otępiałym przez sen wzrokiem. - Mówiłeś coś, drogi Hamzacie?
  4. W trakcie rozmowy Harusepth chrapnął głośno, przerywając pustynną ciszę, ale się nie obudził, tylko przewrócił na drugi bok. Odchylona do tyłu głowa Bhati i szeroko otwarte usta również wskazywały na sen, a Sigrid nie przepuściłaby okazji podręczenia ptasznika, więc pewnym było, że też spała. Ucho wielbłąda drgnęło, jakby chciał przegonić uporczywego gza. Leniwie otworzył orzęsione gęsto powieki i łaskawie zwrócił wzrok na Hamzata. Na pewno nie spał, bo nawet z zamkniętymi oczami dalej żuł trawę i istniała możliwość, że robił to dla rozrywki bardziej niż z konieczności. Wielbłąd jak to wielbłąd, wyglądał jakby był przekonany co do swojej wyższości nad absolutnie wszystkim co było wokół, a patrząc na niezgrabną aparycję pustynnego ssaka, było to naprawdę imponujące. Wzrok zwierzęcia zdradzał znużenie, ale z twarzy kopytnego trudno było wyczytać cokolwiek poza tym. Kiwnięcie głową nie nastąpiło, a gdzieś z wnętrza trzewi wielbłąda rozległo się grzmienie, potwierdzone następnie beknięciem. I to by było na tyle z rozmowy. - Właśśściwie spełniam tylko jeden rodzaj żyszszenia - zwierzył się pomarańczowy. Coś w tonie syczącego głosu sugerowało, że reakcja Hamzata wywołała u niego zakłopotanie. Pająk podreptał w miejscu. - Chsiałem zażartować, ższe mogę spełniś twoje życzenie jeśli życzysz sssobie, żebym cię nie ukąssił, ale zasząłeś poważnie myśleć nad moją ofertą. Przesstań, nie jesstem żinem.
  5. Wielbłąd nie wyglądał na kogoś, kto słuchał kogokolwiek. Nawet jeśli mógł i rozumiał. Rozmowa z bezkręgowcem należała do trudnych z tego względu, że pająk nie miał mimiki twarzy. Nie miał twarzy w ogóle i chwilę, którą normalny rozmówca przeznaczyłby na wyraz oburzenia, zdziwienia czy jakiejkolwiek innej reakcji, on przeznaczył na niespieszne milczenie. Prawda? Dla mnie też robi ssssię zzziwnie. Tak, jestem zaklętym żinem, przemierzrzającym pussstynię w poszszukiwaniu... Jedzenia. Tak, jezenia, niech i będzie jezenie. Jak razicie sobie z wypowiadaniem tych źwięków? Nigdy nie zrozumiem. Mogę spełnić jedno twoje życzenie, nomazie.
  6. - Nie ma za co dziękować! Nie docenić takiej urody to grzech najwyższy. Właściwie... Właściwie... - zerknął znacząco na gryfkę, a potem znów jego świńskie oczka skierowały się na Rose. - Na wydaniu? - zapytał. - Broccoli, świnio! Ty byś tylko jedno i to samo, jedno i to samo. Jestem pewna, że panienka Rose sama sobie wybierze odpowiedniego kawalera - stwierdziła, przyciągając klacz do siebie w geście solidarności. - Idź już, stary bucu. Twój syn też sobie znajdzie jakąś damulkę, dajże chłopakowi spokój! Broccoli najpierw popatrzył na Doni niezbyt przychylnie, a potem się roześmiał serdecznie. Zbyt serdecznie, żeby mogło to być szczere. - Ty i twoje poczucie humoru, Laver. No nic, mówi się trudno. Baw się dobrze, panienko Rose. Ale nie czaruj za bardzo, bo wielu byłoby na tę magię podatnych, he, he. I poszedł. - No, typowe - skomentowała Doni, wzrokiem wodząc za odchodzącym ogierem. - Tak to już tutaj jest. Pijesz alkohol? A nieopodal pojawił się zaskakująco skromnie ubrany, niemal gustowny, granatowy ogier, którego Rose widziała tego samego dnia na rynku, podczas wycieczki krajoznawczej z Roo.
  7. Żółty podskoczył w miejscu już po samym powstaniu Nomada. Mało kto łapał na pustyni pająki, bo więcej mogło być z tego krzywdy niż pożytku. Mięsa było z nich nieopłacalnie mało, a upolowanie agresywnego ośmionoga nie dość, że trudne, to jeszcze nie niosło za sobą żadnych korzyści. Złota powłoka heroicznego ptasznika natomiast była tak krucha i delikatna, że wyczynem było uniknięcie zniszczenia jej. Lud pustyni wiedział, że pająki, skorpiony i inne tego typu insekty odbierały świat głównie dotykiem. Teraz ptasznik najwyraźniej wyczuł impulsy powstałe przez ruch Hamzata i stanął na tylnych nogach, podnosząc cztery przednie w górę. Nawet pokusił się o ostrzegawczy syk. Ów odgłos z przerywanego "sss" zaczął zmieniać się w co bardziej skomplikowane dźwięki, aż można było wyłapać z niego coś na kształt głosu. Pająki nie miały strun głosowych. Podejźźź no tylko, mały, goły szszłowieku, to zanuszszę kły w twoich miękkich tkankach! Podejźź, jeśliśśś taki odważny! DALEJ! Głosik był cichy i brzmiał jak ziarna piasku zwiewane z wydmy przez lekki wietrzyk. Tak jak przez wszystkie lata życia Hamzata nie działo się nic nadprzyrodzonego, tak teraz zdawało się, że wszystkie te metafizyczne zjawiska aż do niego ciągną.
  8. Rozgwieżdżone niebo nad głową wzmagało filozoficzne nastroje, jeśli tylko się takowe pojawiały. Niestety nikt obecnie nie mógł pomóc Hamzatowi w podjęciu decyzji, czy też może raczej wymyśleniu sposobu na to, co nieuniknione. Harusepth leżał na piasku naprzeciwko Hamzata, prawie na pewno spiąc. Bogini siedziała nieopodal z rękami opartymi o kolana, prawdopodobnie zasypiając. Sigrid jako jedyna dostała koc i leżała zwinięta w kłębek najbliżej nomada, cicho pochrapując. Jedynie wielbłąd swoim przymulonym spojrzeniem spod długich rzęs przyglądał się nieufnie Hamzatowi, żując jakieś przypadkowo znalezione, wyschnięte źdźbło pustynnej trawy, zupełnie nie zaprzątając sobie cuchnącej głowy niczym. Gdy Nomad zaczął się rozglądać, cztery przednie odnóża pająka uniosły się jak od niechcenia, błyskając na niebiesko opalizującymi, naturalnymi dla tego gatunku podeszwami. Zaraz po tym geście nogi z wolna opadły i żółty gość wrócił do swojej poprzedniej pozycji, poprawiając się nieco w piaskowym dołku, który sobie uklepał.
  9. - Poradzimy sobie, nie musisz się martwić. Kiedy ostatni raz widziałam świat, był bardziej zielony, ale pustynia jest mi znana. I jak sądzę, Harusepthowi również - odpowiedziała, podpierając swoje słowa przekonującym i dodającym otuchy uśmiechem. Kapłan potwierdził, kiwając głową. Sigrid była zadowolona z rozmowy i obietnicy złapania złotego pająka. Dzień nie przyniósł żadnych szczególnych wyzwań poza samym faktem przetrwania na pustyni. Gdziekolwiek drużyna się nie ruszyła, zawsze po niebie nad nimi krążyły przynajmniej dwa sępy na kształt ponurych strażników. Bukłak z wodą miał już tylko połowę pojemności, choć dzieliły go trzy osoby - bogini z niego nie korzystała. Nie zdążyli dojść do wadi nim zapadła noc. Skały się skończyły i tym razem jako schronienie trzeba było wybrać po prostu miejsce między wydmami, bo szukając kryjówki w skałach mogliby zboczyć z drogi do Edfu. Nigdzie wokół nie było widać ani słychać żadnych zagrożeń, panowała nieprzerwana cisza. Na wydmie powyżej prowizorycznego obozowiska w postaci wielbłąda, ogniska i szmat siedział ptasi sługa Bhati. Jak się okazało, stanowił jej dodatkową parę oczu. Zapewniła, że wobec takiego wartownika nikt inny nie musiał podejmować przykrej konieczności czuwania. Jedynym zmartwieniem w tej chwili wydawały się być szybko kurczące się zapasy wody, bo po raz kolejny udało się znaleźć jedzenie w postaci skorpionów. Niedaleko miejsca gdzie siedział, Nomad mógł zauważyć ośmionogiego gościa. Pomarańczowy ptasznik siedział niewzruszenie z podkulonymi nogami zwrócony w stronę ogniska, jakby korzystał z jego ciepła. Światło odbijało się w maleńkich oczkach, jakby bezkręgowiec głęboko kontemplował.
  10. - Ufam, że macie wystarczające zapasy do drogi. Jeśli będą bliskie końcowi, postaram się jakoś temu zapobiec, choć tym razem nie mogę zagwarantować cudu - poinformowała bogini, a na jej twarz wstąpiło delikatne zmartwienie. W porównaniu do stanu sprzed paru godzin, Harusepth wyglądał, jakby w niego wstąpiły nowe siły. Łysy i jego czaszka aż promieniowali zapałem i odbijającym się światłem słonecznym. Obecność jego bogini, nawet jeśli zdegradowanej do postaci prawie ludzkiej wyraźnie podniosła go na duchu. - Wspaniale. Nie ma na co czekać! - oznajmił kapłan i dziarsko ruszył przygotować do drogi wielbłąda. To samo zrobiła Bhati, choć raczej z braku innych zajęć. Interwencja Nomada została wykonana w idealnym momencie, bo szarpnięcie za rękę buńczucznej dziewuchy spowodowało, że żółty pająk chybił. Skoczył z wyraźnym zamiarem zatopienia pazurów w stopie dzieciaka, ale natrafił na piach. Ponieważ niebezpieczeństwo minęło, pająk wykorzystał okazję i w mgnieniu oka dał nogi za pas. To wychodziło mu natomiast bardzo zgrabnie. Sigrid wysłuchała mowy Hamzata, co chwila zerkając jednak w stronę, w którą uciekł ptasznik z niekrytym żalem. - Jak się go zje to skóra będzie żółta w takie ładne pomarańczowe wzorki? - zapytała. Zapewne było to w kontekście zapotrzebowania na którąkolwiek część pajęczaka. - Jest bardzo ładny.
  11. - Cel? - zapytała błędnie bogini. Jak na zawołanie przez wydmę nieopodal przetoczył się kłębek zeschniętych traw i innych szczątków roślinnych. Harusepth odchrząknął w zaciśniętą dłoń. - Powinniśmy dostać się do miasta, pani. Nic nie zdziałamy na pustyni, musimy choćby wzmocnić nasze ciała, żeby móc odnaleźć innych i spróbować dowiedzieć się, co spotkało naszą ojczyznę i ludzi - zasugerował. - Więc nie jest tak źle, jeśli macie miasta. To już coś - odparła, widocznie siląc się na entuzjazm. - A zatem chodźmy, nie ma czasu do stracenia! Może po drodze znajdziemy jeszcze kogoś? Może ktoś obudził się razem ze mną? Jedynymi niezainteresowanymi dyskusją byli wielbłąd i Sigrid, która obecnie zajmowała się dręczeniem dużego, pustynnego ptasznika. Był widoczny dla Hamzata ze względu na swoje jaskrawe, żółte i pomarańczowe ubarwienie. Ptasznik słoneczny, bo tak właśnie zwano owego ośmionoga, obecnie stał na tylnych odnóżach, starając się prawdopodobnie prezentować swoje kły i grozić rywalowi w postaci dzieciaka z kijem. Właściwie było się czego bać, bo owe pająki były niebywale jadowite i choć skutek ukąszenia raczej nigdy nie był śmiertelny, pozostawiał po sobie wspomnienia nawet przez miesiąc po ugryzieniu.
  12. Iriel był zadowolony. Miał swój kozik, miał ubranie, nawet miejsce do spania miał. Doszedł do wniosku, że póki co nie ma co przeprowadzać wywiadu. Po pierwsze, za mało wiedział o obecnej sytuacji, otoczeniu i innych składowych. Nie miał pojęcia i nie miał pytań. Po drugie, musiał dopiero zapracować na swoje zaufanie. Mógł co prawda rozmawiać, ale najpierw musiał się przystosować. Czuł, że schodzą z niego emocje z całego dnia, dlatego też postanowił iść spać.
  13. Bogini przez chwilę wpatrywała się w obiekt na dłoni. Kapłan bez słowa wstał z pozycji siedzącej i wręczył jej malutkie, gliniane naczynie z jadem, dotychczas trzymane w starożytnej torbie. Bhati opóźniła moment spożycia obu składników, najwyraźniej nie będąc pewna tego, co może się wydarzyć. Jej spojrzenie powędrowała w stronę swoich groźnych i niewątpliwie wielkich poddanych, a potem wzruszyła ramionami. - Jeśli jedynym co mamy do stracenia jest piach i ruiny... Niech się stanie, co stać się musi. Odkorkowała buteleczkę i wlała do gardła jej zawartość, żeby następnie wsunąć sobie do ust łuskę. Przełknęła to wszystko lekko się krzywiąc. Kapłan przestępował z nogi na nogę, niecierpliwie wyczekując następstw działania. Sigrid była niezadowolona, ale nie zdołała ukryć ciekawości. Reakcje wielbłąda były przewidywalne. Skutki zastosowania porady Hamzata były wyczuwalne już chwilę później. Posąg popękał, bogini niespokojnie podniosła ręce i wstała. W tym momencie pęknięcia pogłębiły się i całość rozsypała się w biały pył, kaskadą opadający na pomarańczowy piach. Spomiędzy drobinek wyjrzała czerwona kula niewyraźnego światła. Sępy wokoło zaczęły przejawiać nerwowość, bijąc skrzydłami, drąc się i wzbijając w powietrze - ale nie chciały atakować. Czerwone światło rozpłynęło się w powietrzu. Gdy to się stało, siedzący najbliżej sęp rozłożył skrzydła i przyfrunął w miejsce, gdzie przed chwilą stał posąg. Trudno było dostrzec proces, kiedy zmienił się w dojrzałą kobietę o ogorzałej od słońca skóry. Tym razem z krwi i kości. Jedynym co ją odróżniało od człowieka, były wielkie skrzydła wyrastające z rąk. Miała czarne, poprzetykane siwizną włosy i oczy zaznaczone mazidłem z węgla. Na niej spoczywała czerwona, przylegająca do ciała sukienka z odkrytymi ramionami, bardzo podkreślająca jej fizyczne atuty. Ze złotą kolią z kamieniami szlachetnymi i złotymi karwaszami wyglądała bardzo królewsko i bardzo egzotycznie. - Ach! Dobra rada, mój drogi Hamzacie - odezwała się z wdzięcznością, darząc mężczyznę ciepłym, matczynym uśmiechem. - Co prawda obawiam się, że to jedyne na co mnie stać... Ale nie jestem kamieniem. Jestem ci winna przysługę - odpowiedziała i skłoniła głowę.
  14. Miód miał być odtąd trunkiem, który zajmował specjalne miejsce w sercu Iriela, jako że był również pierwszym trunkiem procentowym, którego anioł spróbował mniej-więcej od początku świata. Podobało mu się to dziwaczne ciepło rozchodzące się po ciele. Smak był ostry - trochę za ostry jak na pierwszy raz i zaskoczyło go podrażnienie gardła, ale późniejsza słodka nuta jakoś to załagodziła. Przyjemne też było błogie uczucie lekkich zawrotów głowy, aczkolwiek ono akurat Iriela nieco niepokoiło potencjalnymi skutkami pogłębienia uczucia. Poczuł też od razu taką sympatię do herszta, że byłby w stanie chłopinie powiedzieć kim dokładnie jest, nie omijając żadnej prawdy. Ale po co? Wzięliby go za wariata, a wariat to niestabilna pozycja. Może kiedyś komuś powie.... - Ja do pałaców nieprzywykły, to i mi warunki odpowiadają. Przysłużę się wam z wdzięcznością, drogi panie. Ale teraz już pójdę, jeśli można - odpowiedział, chcąc zrobić to co herszt doradził.
  15. - Kapłan Harusepth opowiedział mi o waszym heroicznym czynie - odparła bogini. Jej głos brzmiał tak, jakby chwaliła dziecko za niebywałe osiągnięcie z rodzaju posprzątania swojego namiotu albo oporządzenia samodzielnie wielbłąda. - Czy mogłabym zobaczyć tę łuskę, Sigrid? - zapytała, zwracając głowę w stronę dziewczynki, która niemal nieustannie obserwowała posąg z nieustępliwą ciekawością badacza. Wstała, rzuciła szybkie spojrzenie Hamzatowi i podeszła do bogini, prezentując wyciągniętą z kieszonki w spodniach łuskę. Trzymała ją w dwóch palcach, pokazując, ale nie oddając. Kamienna ręka przesunęła się i zawisła wyczekująco przed Sigrid. Obie czekały, z czego po dziewczynce z północy było widać pewnego rodzaju zniecierpliwienie. Znów popatrzyła na nomada i po paru sekundach położyła artefakt na ręce bogini z delikatnym niezadowoleniem. - Dziękuję. Co miałbyś z tym zrobić, mój drogi Hamzacie? - zapytała Bhati, przyglądając się przedmiotowi. - Wiem, że jad tych węży ma właściwości leczące. Czy w połączeniu z łuską jest w stanie przywrócić cielesność? Co o tym myślisz? Jak mielibyśmy tego użyć? Wszystkie trzy pary oczu zwróciły się na nomada. Jeśli liczyć sępy, było ich nawet więcej. Jedynie wielbłąd pozostał niezainteresowany.
  16. - Powiedz im, że coś przerywa ci łączność z sokołem, Hamzacie. Że widziałeś jak siedzi na kamieniu pośród obfitej zieleni czy cokolwiek co brzmi wzniośle, a u stóp sokoła była złota łuska i wężowy jad. To właśnie im powiedz - odparł Bóg, a jego głos zaczął rezonować, po czym obraz wokół, góra, gwiazdy i księżyc rozmyły się. Hamzat był znów na pustyni z lekkimi zawrotami głowy. Przyjemny chłód ustąpił żarowi lejącemu się z nieba nawet w cieniu. Wielbłąd z jakiegoś względu zmienił lokalizację i teraz leżał nieopodal nomada, żując niemrawo jakieś suche źdźbło trawy.
  17. Iriel z początku chciał posłużyć się szklanicą nieco dyskretniej, ale zobaczył wzrok ludzi wokół. Nie miał pojęcia jak zareaguje ciało na alkohol, w dodatku słodki i mocny, ale jednak należało się z hersztem napić. Kiedyś było łatwiej. Na zawołanie mógł wytrzeźwieć i w drugą stronę, ale teraz? Chwycił więc naczynie, przyłożył do ust i dramatycznie przechylił, ale w rzeczywistości wziął jedynie dwa łyki. Srogie, to prawda, ale dwa, co nijak się miało do ilości wychylonej przez wodza. - Ja nieprzywykły, słabą głowę mam - wyjaśnił po cichu, ocierając usta rękawem. Zastanowił się nad tym co powie i postanowił powiedzieć półprawdę, omijając parę faktów. Na ziemi pewnie i tak go nie znali. - Na imię mi Iriel. Jestem wygnańcem. Nie powiem wam dokładnie skąd, bo to co się stało jest dla mnie wstydem i plamą na honorze, ale w skrócie, trochę za bardzo, powiedzmy, wyszedłem przed szereg. Mój szef się bardzo wkurwił... - Iriel aż wzdrygnął się na to wspomnienie -... No i potem paru rzeczy zapomniałem. Pamiętam uczucie spadania, kopniaka na pośladku i uderzenie, a potem obudziłem się mniej-więcej tutaj. Bez niczego. Nie mam pojęcia gdzie dokładnie jesteśmy - wyjaśnił, wzruszając ramionami i wziął dramatycznego łyka trunku.
  18. Czytał. Czyli z nim jako z kompletnym idiotą pogrywać nie można było i Iriel zapamiętał, żeby herszta traktować z jeszcze bardziej należytym szacunkiem, ot, dla bezpieczeństwa. Propozycja go nie zdziwiła, zdziwiła go raczej swoboda co do wyboru. Aż dziw, że tak po prostu pozwoliliby mu odejść. Ale to na razie nie wchodziło w grę. - Chętnie wam będę pomagał. Nie mam na razie co z sobą począć i jeśli mnie przeczucie nie myli, to się na razie nie zmieni. Wdzięczny będę za przyjęcie - odparł i ku własnemu zdziwieniu rzeczywiście odczuł jakieś drobne ziarenko wdzięczności. Nawet jeśli ta gościnność opierała się o zasady transakcji.
  19. - O, to, to. Dobrze, chłopie. Widzę, że nie na darmo cię wybrałem, łebski z ciebie człowiek. Tak! Tak, wielki wąż mógłby z pewnością pomóc, czy też raczej jego pozostałości. Jad leczył, prawda? Ale jak zadziałają łuski wielkiego, złotego węża? Skoro jedynie one pozostały, a jeśli dobrze mi się wydaje, to tak właśnie było... Musisz zrozumieć, Hamzacie, że zupełnie inaczej niż w rzeczywistości, w religii tych starożytnych pustynnych wszystko miało związek ze wszystkim. Rozumiem przez to, że w istocie niebywale często u nich rzeczy są takie, jakimi się wydają. Zostały łuski i został jad. Spróbuj to połączyć - oznajmił Księżycowy. - Czy możemy zakończyć na tym spotkanie, czy chcesz czegoś jeszcze?
  20. Świetlisty awatar Księżycowego machnął ręką, zjawiając się w odległości paru metrów od Hamzata. - No przecież nie sugeruję, że masz ich zabijać. Ludzie to ludzie, ludzi da się przecież uświadomić. Co innego relikty starych czasów! Zostawisz takiego przy życiu i ani mrugniesz, a już zacznie knuć odbudowanie starego świata ze składaniem ofiar, rytualnymi mordami, paskudną architekturą i co gorsza równouprawnieniem, czy co oni tam mieli. Nie, nie, sępa trzeba się pozbyć, Hamzacie. Czym prędzej. I sprowadzić koniecznie do postaci ludzkiej, albo jakkolwiek inaczej żywej. Niech pomyślę... Zapadła cisza, niezbyt zresztą długa. - Coście zrobili z tym wielkim wężem?
  21. Iriel poczuł się znacznie bezpieczniej z wiedzą, że przynajmniej póki co był zbójom przydatny, a i raczej w najbliższym czasie i być może tym stuleciu stan ten się nie zmieni. Obawiał się tylko potencjalnego skończenia dobrej passy i konsekwencjami ze strony członków bandy. Z drugiej strony, jeśli radzili sobie dłuższy czas z Bezdechem, który miał niemal niewątpliwie mniejszą skuteczność, nie powinno być źle. Po skończonym opatrywaniu, leczeniu i badaniu Iriel poszedł do herszta złożyć mu "raport".
  22. Nie dało się nie zauważyć pewnej zmiany. Harusepth siedział z Bhati jak równy z równym. Ulotniła się jego manifestacyjna służalczość, którą Hamzat mógł obserwować w zrujnowanej teraz świątyni. Sigrid usiadła pod skałą obok wiernego wielbłąda, który absolutnie nie robił sobie nic z obecności wielkiego posagu, sępów, ani nikogo innego. - Idź zatem i zrób co tylko możesz - poprosiła bogini. Udało się znaleźć ustronne miejsce i niemal jak na zawołanie tym razem Księżycowy się zjawił. To znaczy Hamzat zjawił się u Księżycowego. - Aha. Widzę, że się udało znaleźć czegoście szukali, co? - zapytał. - Jak wygląda sytuacja?
  23. Miło było pomyśleć, że wspólny stary ich wszystkich nie wydziedziczył Iriela tak do końca i litościwie zostawił mu okruchy tego, co miał kiedyś. To sprowadziło myśli cyrulika na myśl, że może nie było warto bawić się w boga na tej wysepce na zamorskim zadupiu. Ale pewnie z tego wszystkiego wyjdą jeszcze plusy. Pewnie Iriel pozna całe mnóstwo kamratów, nauczy się paru lekcji, a po wszystkim siądzie ze wszystkimi do biesiady i będą się z tego śmiać. Nie, raczej nie. To był jeden z dobrych momentów, który uświadomił go po chwili, że ta mała radość jest ulotna i wciąż trzeba zachować trzeźwy umysł. Na razie zbadać i pomóc reszcie zarażonych, a potem się zobaczy. Sytuacja była na tyle dobra, że nie opłacało mu się jej zmieniać i to była obecnie myśl przewodnia.
  24. - Muszę sprawdzić, panie zielarzu. Ma pan może gdzieś w zanadrzu miętę? Będę potrzebował. I może babkę zwyczajną, wszelkiej maści chwasty łagodzące zapalenia - dodał, reagując niemalże entuzjazmem na reakcję Bezdecha. Proszę, nie dość że się nie stawiał, to i jeszcze wykazał coś na kształt chęci pomocy. Niesamowite, to smakowało prawie jak sukces, radowało duszę Iriela. Postanowił jednak zachować profesjonalną powagę zabarwioną lekkim optymizmem, żeby przypadkiem nie wyjść z roli. Warto było zachować tez porcję dystansu, na wypadek gdyby miało zdarzyć się coś, co zachwiałoby wiarę anioła w jego intelekt i skłoniło do myśli, że jest naiwnym idiotą. Z takimi założeniami poszedł badać resztę, uprzednio próbując "zadziałać" swoim darem leczenia na chorego.
  25. Po raz kolejny przyprawiło to Sigrid o gwałtowny atak dumy i rozkwit uśmiechu na twarzy. Nie był to jednak czas dobry na komplementy, a więc wyszli na zewnątrz. Powitał ich upał, który zostawili wchodząc do przyjemnie chłodnej świątyni. Na zewnątrz bogini siedziała na wydmie naprzeciwko Haruseptha, który aktywnie gestykulując coś jej tłumaczył. Na jej ramionach siedziały dwa sępy, na niebie krążyły kolejne dwa, a jeszcze inne siedziały na okolicznych skałach. Było ich sporo. Póki co bogini tylko zerknęła w ich kierunku, nieszczególnie zainteresowana i wróciła do kapłana. - Hamzat! - odezwał się łysy. - Będziemy potrzebowali pilnie twojej pomocy, musisz skontaktować się z Neheny! On jeden żyje na pewno i z pewnością zna rozwiązanie problemu! - wyjawił.
×
×
  • Utwórz nowe...