Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5784
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Podobno? - zapytał hrabia. - Czy nie wypadałoby tej klątwy unieważnić? Isleen ruszył w stronę straszydła, ale w połowie kroku istota zniknęła. To było nawet bardziej niepokojące - w końcu nie było wiadomo, gdzie teraz jest. - Mógł pan tam nie iść. Może dowiedzielibyśmy się, co chce zrobić.
  2. REDWATER Kości Reda dawno już nie zaznały luksusu miękkiego i sprężystego materaca i choć tęsknota za nim przemknęła mu przez myśl, miał ciepły kąt i to się liczyło. Istotnie, Cooper został wyprowadzony przez niezadowolonego lokaja, który tym samym dał Redowi swobodę. No, poza jednym. Coś jeszcze nie pasowało. Miał wrażenie, że nie jest w pokoju sam i bynajmniej nie chodziło o szczury ani im podobne paskudztwa. Jednocześnie Reda przepełniało poczucie bycia obserwowanym i wiedział, że nikt inny by się w schowku nie zmieścił. Były tam przecież tylko rupiecie i szafa... ROSE Ptasi, nieco szalony wzrok gryficy omiótł Rose od kopyt do głowy. - No, no, Chia. Nie wyglądasz na kogoś kto miałby takie złotko w rodzinie. He, he. Żartowałam, nie krzyw się tak. No, co cię sprowadziło tu z Canterlotu, maleńka? I dlaczego Chia ci poskąpiła na suknię? - Klasyczna czerń bardziej pasuje do delikatnej urody Rose - pospieszyła z wyjaśnieniem klacz. - A może i faktycznie... No, to co tu robisz? Rozrywek ci się zachciało?
  3. Mogła się domyślić, że reakcja nie pozostanie bez echa. Tak się też stało. Hrabia i jego służący natychmiast odwrócili głowy w stronę okna. - Co do...? - zapytał hrabia, a pytanie zawisło w powietrzu niczym zła wróżba. - Nic takiego nie widzę, panienko - odpowiedział zaraz, zwracając spojrzenie na Ruby. - A jednak tam jest - odparł Isleen, wstając z miejsca. Kamerdyner hrabiego również postanowił opuścić powóz i zaraz potem cała czwórka stała już na zewnątrz. Szary człowiek zamigotał i chybotliwym, wolnym krokiem ruszył w ich stronę. Im bliżej był, tym bardziej materialny się stawał. Ruby była kiedyś na uroczystości rozwinięcia starożytnego egipskiego zmarłego. Ciała preparowane przez Egipcjan nazywały się mumiami i egzemplarz który Ruby widziała był bardzo podobny po rozwinięciu z bandażów do tego, co szło w jej stronę. - Czy ciąży może nad panienką jakaś klątwa? - zapytał niewzruszenie kamerdyner. Było pewne, że widzi straszydło.
  4. - No to może, Rose... Nie wiem, na przykład bądź onieśmielona? - zapytała Chia z lekkim zniecierpliwieniem. Właśnie cała rozentuzjazmowana grupka przekraczała próg do wielkiego holu budynku. Minęły odzianego w brązy kuca ziemnego, sprawującego rolę kamerdynera sprawdzającego zaproszenia. Kiwnął głową - nawet ich nie zatrzymywał. Cały hol rozświetlony był ciepłym światłem świec z żyrandoli. Na balustradę naprzeciw wejścia można było wejść zakręconymi schodami z lewej i prawej, a centrum balustrady wieńczyła rzeźba dziobowa przedstawiająca alicorna. Z holu odchodziły przejścia do innych komnat, ta jedna wyłożona była boazerią różnych barw i różnego pochodzenia. Prócz tego wszędzie posągi, zazwyczaj pozłacane. Klacze skierowały się w stronę sali po lewej, skąd dochodziła muzyka skrzypiec. Wszystko było wystawne, ale na pewno nie gustowne. Widać było, że budulcem były statki. Gdzieniegdzie nawet stały jeszcze beczki. Pod oknami sali stał długi stół uginający się od jedzenia. Były nie tylko owoce, warzywa i wszystkie ich możliwe pochodne łącznie ze słodyczami, ale i owoce morza i ryby, choć przygotowane na tyle dobrze, że nie obezwładniały kucyków zapachem. Rose widziała przedstawicieli swojego gatunku, widziała też gryfy, pegazy, kuce ziemne i dziwaczne morskie stworzenia. Niektóre ładne, inne pokraczne, ale wszystkie w fikuśnych, jak najbardziej pstrokatych strojach. No, prócz jednego jegomościa, który miał na sobie idealnie czarny surdut. To był ten sam, którego widziała na rynku podróżując z Roo. Granatowy jednorożec okazał się jednak nie być jednorożcem. To co wcześniej skrywała szata, teraz odsłaniał surdut, a były to skrzydła. Alicorn? W takim miejscu? - Chia! - krzyknął ktoś piskliwym głosem. Rose ujrzała gryfa o brązowych piórach i bladoróżowej głowie. Gryfica właśnie zajmowała się przyjaznym duszeniem właścicielki przybytku. - To samo miasto, a tyle się nie widziałyśmy! Co słychać? - zapytała. - Stara bieda, Doni. Stara bieda. No, może prócz pewnej nowości! ROSE CHODŹ NO TUTAJ, POKAŻ SIĘ. Tym razem żadna tam nowa dziewczynka, a moja własna siostrzenica, świeżo z Canterlotu! PRZYWITAJ SIĘ! - zarządziła Chia, wskazując kopytkiem na uśmiechniętą gryficę.
  5. Hrabia skierował wzrok na bożka, patrząc bardzo przenikliwie i bardzo uważnie. Powóz ruszył z szarpnięciem, na bruku stuknęły końskie kopyta. - A pan? - zapytał. - Ślady pazurów, mało krwi, dziura na wylot, przerażona twarz. To samo co panienka, nie widziałem niczego szczególnego. Jestem nieco staromodny, że tak się wyrażę. Nie mam pojęcia o dzisiejszych technikach kryminalistycznych, choć natrafiłem na ten zwrot. - Oczywiście. Rozumiem - odparł hrabia. - Cóż, podobne zgony zdarzały się w Londynie. Obwiniono zwierzę zbiegłe z ogrodu zoologicznego, ale według pracowników nic nie zniknęło. Poza tym, Sebastianie? Co takiego zauważyłeś przy ciele? - zapytał chłopak. - Światło. Ciało emitowało światło, mój panie - odparł mężczyzna. Było w nim coś wysoce niepokojącego. Powóz zatrzymał się. Za oknem była szkoła Ruby. - Zmiana planów, wybaczcie proszę moje maniery. Herbata oczywiście wchodzi w grę, ale musimy zdobyć więcej śladów, a póki co pożegnamy się. Panienka... Ale do Ruby przestały docierać bodźce z najbliższego towarzystwa. Tuż pod jej oknem stała postać, jednolicie szara, dwunożna. Postać drgała dziwacznie, zakrzewiając w dziewczynie poczucie nie tyle niepokoju, co przerażenia. Ciel dalej mówił, ale ona już tego nie słyszała, bo całą jej uwagę przykuwał Szary Człowiek. Była pewna, że ją widzi. Była pewna, że na nią patrzy, choć nie widziała jego oczu.
  6. To - Przecież ty tu zaraz zejdziesz, kretynie. Zostań, pójdę po kogoś! - oświadczył krasnolud, czmychnął za drzwi i zamknął je Pete'emu przed nosem niemalże. Terier burknął coś w odpowiedzi, ale najważniejsze że smród zielska złagodniał, żeby zaraz potem prawie zupełnie zniknąć. Apetytu co prawda Pete nie odzyskał, ale przynajmniej mógł w miarę normalnie funkcjonować. Torn wrócił nieokreślony czas później, bo w międzyczasie wróciła część nieprzyjemności sprzed parunastu godzin i Pete mnie dość że miał gorączkę, to jeszcze mdłości. Tornowi jakimś cudem nawet udało się sprowadzić Aug, obecnie zakrytą czarną peleryną. Zarówno ona jak i krasnolud mieli już przekroczyć próg domu, kiedy bogin-terier się uaktywnił, podniósł zad sprzed paleniska i ruszył w ich stronę, szczerząc kły i warcząc. Efekt nie był powalający w porównaniu do poprzedniego pokazu umiejętności.
  7. Karoca w środku była wyłożona ciemnogranatowym aksamitem. Najpierw wprowadzona została Ruby, za nią Ciel, potem Isleen, a na samym końcu nieznajomy kamerdyner. - Jesteśmy w gronie, które mam wrażenie wiele już widziało, ufam więc, że możemy pokusić się o nieco szczerości i twierdzeń, które mogłyby osoby spoza naszej grupy nieco zaskoczyć. Czy w czasie gdy doszło do tragedii powstały jakieś... Nieoczekiwane zdarzenia? Może natury metafizycznej, a przynajmniej niesamowitej? - zapytał hrabia. Spojrzenie Isleena przewiercało Ruby na wylot, zimne i nieprzyjemne. To było ostrzeżenie.
  8. - Będę zaszczycony - odparł arystokrata. - A zatem proszę za mną - rzekł i wziął Ruby pod ramię. Isleen i kamerdyner zostali z tyłu. - Proszę mi powiedzieć szczegóły - rzekł Ciel. - To może być okropne wspomnienie z pewnością, ale przecież sprawiedliwości musi stać się zadość. Szli w stronę czarnej karocy z równie czarnymi końmi, którą Ruby miała okazję poznać z innej perspektywy. Do dziewczyny należała decyzja czy opowiedzieć o paranormalnych szczegółach tego co widziała i tego co widział Isleen czy pominąć niektóre z nich.
  9. - Oczywiście, że nie było - odparł hrabia i zachichotał. - Wypadki się zdarzają. Może jestem w stanie namówić państwa na filiżankę nocnej herbaty i omówienie pewnych ważnych spraw? Mam wrażenie, że to właśnie panienki szukaliśmy. Potrzebujemy szczegółów, aby rozwiązać tę makabryczną zagadkę. Tym bardziej, że przypadki tego typu zaobserwowaliśmy w Londynie, przemieszczające się stopniowo w stronę Dublina. Oby to nie zaszło nigdzie dalej... - dodał z nieszczęśliwą miną. - Jest późno, panienka jest już zmęczona. Może lepiej byłoby spotkać się jutro? - wtrącił Isleen, nie siląc się na uprzejmości. - Pozwólmy jej zadecydować.
  10. Na dwuznaczne zapewnienie o spędzaniu nocy u boku Ruby dwójka nieznajomych wymieniła spojrzenia. - Ach, tak - odparł młodzieniec i uśmiechnął się ciepło. - Skoro tak się sprawy mają, skoro mówimy o tej samej osobie i tej samej sprawie, proponuję porzucić ten wrogi ton! Czy to nie idealna okazja na współpracę? - zapytał, prędkim krokiem zmierzając w stronę Ruby. Gdy do niej dotarł, uniósł jej dłoń i pocałował w grzbiet. - Niebywale miło mi poznać, choć w nieprzyjemnych okolicznościach. Najmocniej przepraszam za ten zimny wstęp, ale kogo można być pewnym w tych czasach? Przecież nie demonów! - rzucił i zarechotał. - W rzeczy samej - odparł kamerdyner z lisim uśmiechem. - Jestem hrabia Ciel Phantomhive z Londynu. Panienka to...?
  11. - Zaskakujące. Jak postępy śledztwa? - zapytał młodzieniec. Ton głosu mógłby zamrażać, podobnie zresztą jak spojrzenie. - Mam podejrzenie, że nieco miernie. Ja natomiast prowadzę polowanie, jeśli to panienkę interesuje i zdaje się, że znalazłem czego szukałem - odparł, znacząco patrząc na Isleena. Ten zaś ignorował go kompletnie i patrzył na kamerdynera o nadludzkich zdolnościach dedukcyjnych. - Poszukuję istoty, która nocą niepokoi mieszkańców Dublina - oznajmił chłopak.
  12. - Organiczny. Jak butwiejąca ściółka leśna, ale nie do końca naturalny. Stary. Zupełnie inny zapach, niż zapach człowieka - wyjaśnił wysoki kamerdyner. - A więc demon - stwierdził chłopak bez emocji. Czyżby był znacznie bardziej rozeznany w całej tej magii, niż Ruby? - Nie - odparli w tym samym momencie kamerdyner i Isleen. Kamerdyner bez cienia zaangażowania, Isleen jakby jego honor został właśnie ugodzony. - Czego tu szukacie? - zapytał młodzieniec. Żaden z nich nie ruszył się z miejsca. Odpowiedź, oczywiście, należała do Ruby.
  13. - Czuję coś... - zaczął Isleen, a potem jego źrenice gwałtownie się rozszerzyły, choć oczywistym było, że Ruby nie mogła tego dostrzec. -...cuchnącego - dodał inny głos, należący z pewnością do mężczyzny. Był chłodny jak lód i niebywale aksamitny. Stali przy wyjściu z zaułka, oddaleni o parędziesiąt metrów od Ruby i Isleena. Wysoki mężczyzna, czarnowłosy kamerdyner o niesamowicie rozczochranych jak na kamerdynera, przydługich włosach. Na sobie miał czarny płaszcz, ale ogólnie rzecz biorąc jego ubiór był znacznie ciemniejszy niż wszechobecna ciemność. Obok niego stał nastoletni młodzieniec, dorastający mu do ramienia. Rysy miał już nie dziecięce, ale jeszcze nie dorosłe. O kolorze jego włosów i stroju trudno było coś powiedzieć, ale Ruby zauważyła pewien szczególny drobiazg - prawe oko przesłaniała opaska. Ubrany był jak typowy arystokrata. Ręce trzymał za plecami i zdawało się, że ta dwójka obserwuje Ruby i Isleena jakby byli atrakcją w ogrodzie zoologicznym. - Rozwiń - odparł młodzieniec sucho. W przeciwieństwie do dziewczyny i bożka, oni nie starali się o dyskrecję.
  14. Twarz Isleena rozjaśnił drapieżny uśmiech. - Wspaniale! Perfekcyjnie, ale żeby zmienić umowę, musimy udać się w specjalne miejsce. Szczęśliwie nieopodal twojego domu - stwierdził. Ślady doprowadziły ich póki co w portowy zaułek cuchnący rybami, zapakowany skrzyniami i innym towarem. Czuć było chłód bijący od wody. Miejsce, jak to port, nie było szczególnie przyjemne, tym bardziej zimną, jesienną nocą. Isleen zatrzymał się. - Ślady zniknęły, ale... Ktoś tu jest - szepnął, dyskretnie rozglądając się wokół. - Oby to nie była żadna pułapka - rzekł, chwytając Ruby za ramię i wycofując się z zaułka.
  15. - No to... idź może, co? - zapytał ostrożnie krasnolud, nieco cofając się od wampira. - Znajdź sobie coś... kogoś... tą swoją opiekunkę, to ci pewnie pomoże, co nie Pete? He, he... Ale wampir nie czuł jeszcze przemożnego pragnienia wbicia kłów w czyjąś tętnicę. Póki co jego żołądek wręcz w drugą stronę - odmawiał potencjalnego pokarmu, wręcz wysyłał do mózgu wiadomość, żeby ten w ogóle nawet o jedzeniu nie myślał. W pewnym momencie wszelkie hamulce, łącznie z wolą puściły i ostatnie jedzenie wampira poczuło zew wolności, na szczęście już za progiem. - Pete, co jest? Ej, mam kogoś wezwać, co?
  16. - Właśnie, właśnie. Nie do końca tak to wygląda. Od tego momentu bowiem zyskałabyś nowe umiejętności i mogłabyś prosić mnie, powtarzam PROSIĆ o pomoc, ale ja wciąż byłbym zobowiązany ci jej udzielić. Tyle, że umiejętności niedostępne dla zwykłego śmiertelnika kosztowałyby cię utratę kontroli nade mną. Zrozum, Ruby. Jeśli będę ci poddany, zacznę cię z czasem nienawidzić. Nie da się tego uniknąć, jeśli się jest duchem spod znaku natury. A w ten sposób dalej będziesz mogła liczyć na moją ochronę, ja odzyskam siły i nasza więź będzie naturalna. Tak jak robiłem to z innymi śmiertelnikami kiedyś, za dobrych czasów. To co łączy nas teraz jest dla mnie abominacją i może ty tego nie czujesz, ale to się po prostu nie godzi - odpowiedział.
  17. - To nie na teraz. Nie, bynajmniej nie chodzi o to - odparł, nie spuszczając wzroku z chodnika, którym obecnie podążali. Ślady bowiem prowadziły z chodnika przez brukowaną ulicę w stronę portu. - Dużo o tym myślałem i nie podoba mi się zupełnie funkcja służącego. Nie jestem jakimś demonem, Ruby, nie żywię się duszami i mówiąc szczerze, mam nieco wyższe ambicje niż szukanie jedzenia - stwierdził. - Mogę zaproponować ci zmianę umowy z korzyścią dla obu stron. Widzisz, ostatnie wydarzenia z mojego 'poprzedniego' życia były ciasno powiązane z pewnym wojowniczym, ekspansywnym ludem, dlatego też zastałaś mnie w takim stanie. Ale nawet ta umowa i to co mnie wówczas spotkało nie zmienia faktu, że - jak mówiłem - nie jestem demonem i nigdy nim nie byłem. Mogę zaproponować ci część moich umiejętności...w zamian za wolną wolę, oczywiście nie w każdym tego słowa znaczeniu.
  18. Isleen podszedł do ściany i przyłożył do niej dłonie, a chwilę potem po ścianie wspiął się bluszcz i obrósł okno pokoju Ruby i Marie. - Możemy iść - stwierdził Isleen. Obecnie miał na sobie czarny płaszcz i buty i wyglądał jak zwyczajny obywatel Dublina i podążył z Ruby w stronę bramy. - Uważam, że powinniśmy przedyskutować zasady naszej umowy - oznajmił Isleen.
  19. - Ha! Wspaniale! - odparła krawcowa, szczerze podekscytowana. - W takim razie rach-ciach i jak tylko będę gotowa, zawołam cię do przymiarek! Oto i nadszedł dzień balu. W cuchnącym rybami mieście trudno było wyobrazić sobie wystawne, szlacheckie przyjęcie, ale oto rzeczywiście takie było. Bardziej kiczowate, bardziej wypchane złotem i zdobieniami, bardziej nadęte i sztywne. Aby się tam dostać, klacze z przybytku madame musiały przebyć spory kawałek miasta, co było dość niekorzystne dla części z nich - suknie nie należały do wygodnych, oczywiście poza suknią Rose, która była niemalże wygraną kartą. Klacz kontrastowała zresztą z grupką kolorowych jak pawie towarzyszek, choć trudno było jednoznacznie orzec, że na minus. - Jesteś moją siostrzenicą, Rose - szepnęła Chia, kiedy były już niedaleko pałacu skleconego z rzeźbionych części statków. Cały mały rynek oświetlony był kolorowymi światełkami, wokół gromadzili się już goście. W całej tej otoczce Rose mogła się czuć niemalże wyjątkowa, osnuta aurą tajemniczości. Krawcowa wykonała kawał dobrej roboty, a i buty pasowały. - Nie świadczysz usług jak inne dziewczęta. Jesteś nieśmiała i niewinna, jasne? Uśmiechasz się, ale stoisz nieco z boku. Nie pijesz, nie zaczynasz pierwsza rozmowy, spuszczasz wzrok. Jesteś blisko mnie, przychodzisz na zawołanie. Dzisiaj wprowadzę cię do tego małego, pozłacanego kurwidołka i nie możesz tego zepsuć. Rozumiemy się? - zapytała. Pośród śmiechów i głośnych pogawędek nie było niemalże słychać jej monologu, a obie były otoczone przez dziewczyny.
  20. - Cholera, Pete... A potrafi takiego załatwić srebro? Jeśli sobie nagrabisz u Jone'a, to może być krucho. Ja nie wiem, do czego taki bydlak jest zdolny, a do czego nie. Znaczy się Jone, nie bogin. Co? Gdzie ty mnie chcesz wywlec? Człowieku, ja tu muszę biznes rozkręcić, idź ode mnie! - zaoponował Torn, a zaraz po otworzeniu drzwi w nozdrza Pete'ego uderzył ze zdwojoną siłą smród tego samego ohydnego zielska, niemalże zwalając go z nóg. I zdaje się, że wampirza opiekunka coś o tym smrodzie mówiła, jakoby miał zwiastować nadchodzącą fazę głodu i niepohamowanego łaknienia krwi.
  21. - To właśnie sprawdzimy - oznajmił, a kolorowe ślady zniknęły. Wcześniej jednak Ruby widziała, że prowadziły wyraźnie w stronę fasady budynku, idealnie pod okno dziewcząt. Ale widać je też było od strony bramy, a więc ktokolwiek to był, być może dało się znaleźć miejsce, z którego przyszedł. Otworzyło się okno z nowego pokoju Ruby, a stojąca w nim postać Marie wysiliła się na konspiracyjne 'psst'. - HEJ! - Szepnęła. - A jeśli to coś chce też dopaść mnie? - Nie można tego wykluczyć - szepnął Isleen do dziewczyny. - Powiedz jej, że znam czar, który może ją uczynić niewidoczną, ale zaśnie do momentu w którym nie wrócę. Powiedz.
  22. Wbrew pozorom Ruby nie czekała droga po gzymsie do następnego okna. Właściwie to droga prowadziła na sam dół. - W pokoju nic nie ma - oznajmił na dole Isleen. - Musimy poszukać wokół, w środku zatarto już ślady. Nie celowo. Przydaj się na coś teraz - oznajmił i dotknął czoła Ruby, na moment odbierając jej wzrok. Dwa mrugnięcia później dziewczyna widziała na ziemi wyraźnie różne ślady, a każdy z nich emitował delikatne światło. Były ślady dziewcząt ze szkoły, wszystkie w odcieniach brązu. To samo tyczyło się pracownic i pracowników, ale były jeszcze jedne ślady. Lekko fioletowe ślady stóp butów o dwóch różnych rozmiarach. - Co widzisz?
  23. Szponiasta ręka wciągnęła ją z powrotem do pokoju, a Isleen zamknął drzwi. - Oczywiście, że są zamknięte. Tam doszło do morderstwa - szepnął Isleen karcącym tonem i ruszył w stronę okna. Marie przyjrzała mu się krytycznie, gdy zdmuchnął świecę i przekroczył ramę okna, stając na gzymsie na zewnątrz. - Chodź - powiedział, podając Ruby dłoń.
  24. - Światła... klątwa... No to niezły bałagan - stwierdziła dziewczyna. - Jeśli będziecie potrzebowali pomocy z przypadkiem śmierci Jane, to... służę - powiedziała dziewczyna. - Ale teraz chciałabym iść spać. Jedyne o co proszę, to żeby nie dotykać moich rzeczy, jeśli łaska. Mam twardy sen, więc nie musicie chodzić na paluszkach. - Zacznijmy śledztwo - zasugerował Isleen. Miał rację - lepszej pory nie znajdą, a wypadało przeszukać pokój.
  25. Marie, upewniona, że najwyraźniej nic jej się nie stanie, nieco się rozluźniła. Teraz siedziała nieco poirytowana z rękami skrzyżowanymi na piersi. - Jeśli to ostateczność... Niech będzie. Ale tylko dlatego, że podtrzymuje cię przy życiu. Właściwie dlaczego? Jaka klątwa? O co chodzi? - zapytała znowu. - Prowadzicie... śledztwo w sprawie Jane? Co się w ogóle wydarzyło, co pamiętasz?
×
×
  • Utwórz nowe...