-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- To już chyba wolę być gruba - odpowiedziała Saskia, dzielnie wycierając talerze podawane przez Patricka. - No właściwie to jestem zdziwiona. Na miejscu pana Lorena nie jestem pewna, czy zdecydowałabym się trzymać siebie samą pod własnym dachem w celu innym niż jako atrakcję turystyczną.
-
Saskia weszła do jadalni z podniesioną głową, czując się niemal jak zwycięzca. Uśmiechnęła się pewnie do wszystkich, którzy byli w środku i ruszyła do kuchni. - Jestem tu, żeby ci pomóc - odparła i zaczęła szukać ścierki, którą mogłaby wycierać naczynia. - Nie, nie było źle. Całkiem fantastycznie, że dalej mogę tu być. Znaczy się jednak zgrubnę - stwierdziła z teatralnym, przerysowanym zmartwieniem na twarzy. - Mów mi "Regus drugi", jeśli ma ci być lepiej.
-
- Opcjonalnie martwy - odpowiedział Izefet, ale tego już Kater nie usłyszał. Wskazówki doprowadziły Katera do niewielkiego otworu w kształcie trapezu. Wobec bogatych w posągi, olbrzymie wrota i płaskorzeźby portali do wukutych w skałach grobowców ten wydawał się być zabawnie skromny. Nie było też zresztą żadnych pułapek w krótkim tunelu prowadzącym do krypty, nie było strażników, a ściany były gładkie, bez zapisków. Krypta zwieńczona była kopułą i było to jedyne "udogodnienie". Szczyt kopuły zwieńczał otwarty okulus, który to wpuszczał światło księżyca opadające na sarkofag stojący w centrum. Sarkofag potężny, ale stosunkowo prosty. W środku panowała dziwna atmosfera spokoju. Nie był to relaksujący spokój, ale raczej spokój sugerujący, że wszystko co mogłoby go zakłócić jest martwe. Jedynie na kamiennej płycie znaleźć można było informację. Jedną jedyną informację, dwa słowa wydrapane tępym narzędziem. "Darth Bane".
-
- Jesteś - odburknął demon i wpełzł pod kołdrę, łaskocząc Ruby piórami. Ledwo się mieści z wszystkimi swoimi skrzydłami, dlatego też zmienił postać na bardziej ludzką, ale też nie do końca ludzką - zredukował tylko skrzydła. - Kiedyś na takich łóżkach mieściły się całe rodziny. Dzisiaj ludzie są rozpuszczeni, co? Chyba że to tylko ci robiący przyrządy do pomiaru czasu. Po co wam to? Nie wystarczą pory dnia?
-
Demon nie odpowiedział. Siedział ściśnięty w nogach łóżka i co chwila próbował zmieniać pozycję, co powodowało, że raczej trudno było spać. A właściwie było to niemal niewykonalne. W końcu o poirytowaniu pierzastego zaświadczylo westchnienie. - Jestem pewien, że możesz się trochę na tym łóżku upchnąć, grubasie - stwierdził, próbując najwidoczniej położyć się obok. - Jak już się coś adoptuje, to trzeba to zrobić z głową.
-
Na czoło Ruby spadła dłoń pozbawiona piór. Isleen przystawił jej palce do głowy, jakby chciał sprawdzić temperaturę. - Widziałem. Bliżej nie podejdzie, a ty masz gorączkę. Nie lubię, kiedy się nie odpowiada na moje pytania, ale tym razem wybaczę ze względu na wątpliwy stan twojego zdrowia - stwierdził. - Idź spać.
-
Dwieście kroków do przodu. Dwieście kroków w lewo. Oto, gdzie na ciebie czekam. Nie mogą za tobą podążyć, Rain... Nie, nie jesteś Rain. Nieważne. Przybądź do mnie. Postać się nie pojawiła, ale była bardzo dobrze słyszalna. Zapewne tylko w głowie Katera zresztą. Izefet przyjrzał mu się uważnie. - Co teraz, Kater? - zapytał. - Tutaj nie jest bezpiecznie. Jestem wręcz pewien, że coś nas obserwuje. Pójdziesz tam sam?
-
- Dobrze zatem. Myślę, że rzeczywiście pójdę mu pomóc. Dziękuję również tobie, Mediro. Czy mogę odejść? - zapytała. Skoro kontakt został zerwany, nie zamierzała kontynuować dyskusji i poczuła nawet ulgę, że to się stało. Saskia nie lubiła szczególnie kiedy ktoś jej siedział w głowie, a dowiedziała się o tym właśnie teraz. Miała jeszcze co prawda parę przemyśleń dotyczących moralności, dobra i zła, ale skoro Medira nie była zainteresowana, to cóż... Zadanie na teraz: pomóc Patrickowi.
-
- I jak zamierzasz to rozwiązać? - zapytał. - Jak wygląda twój dzień? Muszę wiedzieć więcej... rzeczy. Obyczajów. Mówiłaś o związku. Nigdy nie brałem udziału w oficjalnym związku. Co trzeba mieć, żeby wziąć w nim udział? - zapytał. Kolejna błyskawica, kolejna wizja upiora. Białe, świecące ślepia wpatrywały się wprost w Ruby, powodując uczucie osaczenia. Był tam i szedł do niej. Szedł po nią.
-
- Żyję już całkiem sporo i widziałem nagich ludzi wiele razy. Nie sądzę, żebyś miała coś, czego bym wcześniej nie widział - stwierdził z absolutnym spokojem i bez żadnych uśmieszków. Przynajmniej kiedy wychodziła z wanny, udało się przekonać go, żeby się odwrócił. Ale problem był jeszcze jeden - Isleen musiał być z Ruby w szkole, ale nawet jako ptaka trzeba go było jakoś ukryć. Tyle przynajmniej, że na czas szkoły, w tygodniu, mieszkała w pokoju z jedną tylko osobą. Nadszedł wieczór, a ulewa za oknem nie przestała atakować okien. Ruby słyszała wzburzone morze i to była jedna z tych nocy, w trakcie których trudno było spać. Isleen dorwał książkę o historii z półki Ruby i co chwila chichotał, przeglądając strony. Czytał przy świetle lampy oliwnej, którą zaraz potem zgasił i odłożył książkę. Ruby chyba się rozchorowała, bo przechodziły ją co chwila ciarki i było jej koszmarnie zimno. jeszcze gorzej, że kiedy tylko błyskawice pojawiały się na niebie, za oknem stała ta chuda, powykręcana postać. Ale ją zobaczyła tylko raz. Łóżko było spore, a Isleen wlazł na nie i usiadł obok Ruby. - To co to za klątwa? - zapytał. - Mówiłaś o niej.
-
Demon nie zdołał odpowiedzieć, bo Ruby zwiała. Nie znaczyło to jednak, że się rozstają... Matylda zdążyła już nalać do wanny w łazience ciepłej wody. Łazienka była dość spora, lepsza niż większość w mieszkaniach standardowych mieszczan, ale też rodzice Ruby nie mogli narzekać na ubóstwo. W środku były również okna, teraz zasłonięte. - Szybciutko, szybciutko... Przyniosę panience nowe ubrania - powiedziała Matylda, ze standardową sobie energią niemal zdejmując przemoczone ubrania z Ruby i pomagając jej wejść do wanny. - I przygotuję herbaty z miodem. A jak panienka się odważy rozchorować, to będzie miała do czynienia ze mną! - ostrzegła, grożąc jej palcem i zamknęła za sobą drzwi. Gorąca woda rozgrzewała i relaksowała. Niemal udało się Ruby zasnąć, gdyby nie... - Matki i ojcowie, czy ona cię chciała ugotować? Przy wannie siedział oczywiście nie kto inny jak Isleen, niepewnie dotykając gorącej wody pazurem. Głowę opierał o przedramię na krawędzi wanny i był trochę zbyt blisko jak na te okoliczności. - Jak się utopisz, wracam do jaskini. Nie ma tak łatwo, muszę łazić za tobą krok w krok - stwierdził.
-
- Co chyżo, panienko! Bo jak panienkę rodzice tak zobaczą, to i ja będę mieć kłopoty! - zawołała za nią Matylda. Na zewnętrznym parapecie siedziała przemoczona kupka piór, bo deszcz znacznie wzmógł na sile. W porównaniu z poprzednią wersją wyglądu Isleena, ta wzbudzała żałość, a nie strach. Zniknął jakikolwiek majestat i teraz demon budził wręcz rozbawienie, zwłaszcza w zestawieniu z niezadowoleniem malującym się na dziobie. Uderzył dziobem w szybę, ponaglając Ruby.
-
Przez dalszą drogę do domu nie pojawiła się ta wstrętna, szara kreatura. Zgodnie z rozkazem Isleen zmienił się w ptaka - wronę, która usiadła na parapecie (przez deszcz i mokre pióra z trudem wzbiła się w powietrze) i cierpliwie czekała na otworzenie okna. Niestety, nie obeszło się bez małego skandalu. Przy drzwiach Ruby przyłapała Matylda, służąca. Wyglądała jakby miała zemdleć, kiedy ją zobaczyła. - Panienko! Co się wydarzyło? - zapytała z przestrachem, dobiegając do niej. - Jesteś ranna? Ktoś cię napadł? Każe przygotować balię z wodą, natychmiast. Och, chodź do łazienki, szybko, bo jeszcze złapiesz jakieś paskudne przeziębienie! - powiedziała i pociągnęła Ruby w stronę łazienki.
-
- Nie, mówię poważnie. To jest głupi pomysł dopóki nie zrozumiem jak działa dzisiaj świat. Mogę wejść przez okno. Wlecieć. I wtedy mnie nie zauważą. Ale muszę mieć czas na naukę... Zresztą dobra, twój wybór. Chcesz uchodzić za wariatkę znajdującą ludzi między skałami to proszę bardzo, ale mnie w to nie mieszaj - stwierdził niezadowolony. - poza tym co jest z tobą nie tak? Zawierasz związki w kilka minut? - To już było autentyczne oburzenie.
-
- Nic nie wyczułem. Możesz być po prostu chora psychicznie - wzruszył ramionami. - Związek? Fantastycznie. Musisz wiedzieć, że jestem najlepszym możliwym kandydatem... Ale twoi rodzice nie zgodzą się na związek ze znalezionym w skale trupem - powiedział, wstając z ziemi i bezczelnie chwytając Ruby w talii z miną rasowego podrywacza.
-
- Dziękuję, proszę pana - odparła Saskia, czując, że napięcie i nerwy zaczynają z wolna mijać. Nawet pokusiła się o promienny uśmiech. - Postaram się to następnym razem rozwiązać trochę lepiej strategicznie, ale... Cóż, jeśli nikt nie zagrozi mojemu życiu, po prostu tego nie zrobię. A potem zwróciła twarz z powrotem ku kobiecie, lekko marszcząc brwi w skupieniu. Inny wampir? Felicja? W końcu to wobec niej czuła to dziwaczne odczucie. Czy to wszystko miało związek ze śmiercią Klary? Skoro oni wszyscy byli tak bardzo w porządku, to kto ją zabił? Było nam żal. Wampir czy nie, chłopak był dzieckiem na czyichś usługach. Jeśli wy jesteście w stanie być dobrzy, on też byłby. Ale nikt nie wskazał mu dobrej drogi. Widziałam strach w jego oczach. Zło rodzi zło. Może on po prostu nie dostał szansy? Poza tym, nawet źli ludzie zostają pochowani. A wy jesteście tylko trochę bardziej drapieżną wersją ludzi, tak to widzę. Dlaczego więc mieliśmy go nie pochować?
-
- Zazwyczaj kiedy wpraszałem się komuś do domu, robiłem wszystko żeby rodziciele niewiasty mnie nie zobaczyli - odparł absolutnie na serio. - W postaci ptaka jest najłatwiej. Wyjaśnisz, że znalazłaś mnie w deszczu, przemoczonego i tknęło cię sumienie, a potem... Znowu kątem oka, ale teraz nieco wyraźniej. To coś, co widziała przedtem stało na plaży, którą Ruby widziała z ziemi. Niesamowite, jak na szarym tle mogło być widoczne coś szarego. Chude, z długimi rękami i dwoma jasnymi punktami, było urzeczywistnieniem wszystkich sennych koszmarów. Czymś, co zawsze tkwi w podświadomości clowoeka i czeka na odpowiedni moment, żeby zaatakować. -... zresztą sama wyglądasz koszmarnie. Jesteś cała mokra i brudna od glonów. Dopiero po chwili głos Isleena zaczął docierać do uszu Ruby.
-
Skał z czasem zrobiło się znacznie więcej. Frachtowiec wleciał do kanionu wysokiego na kilkadziesiąt metrów, a na radarze figurować zaczęły skalne, dziwne struktury. Nie było trudno z wyładowaniem, bo grunt był stosunkowo twardy, a napływ piasku, który w innych miejscach zasypywał najwyższe nawet skały i budowle tutaj miał ograniczony dostęp przez skalne ściany. Wyglądało na to, że kimkolwiek był tajemniczy przybysz, pokierował ich dobrze. Wzdłuż ścian kanionu, które zostały wygładzone przez dawnych budowniczych stały kamienne pomniki. Olbrzymie, smukłe, ale nieco nadgryzione wiatrem i zębem czasu. Przypominały w większości postacie humanoidalne i dopiero z bliska można było odkryć, że każdy z pomników jest inny i różni się jakimś szczegółem od reszty. Przedstawiały wizerunki konkretnych postaci. Na ścianach znajdowały się dziwne okręgi i inne geometryczne wzory, wszystkie połączone ze sobą i tworzące jedną całość. Na ziemi pomiędzy ścianami kanionu widać było pozostałości po dawnych zabudowaniach, zburzone i odarte z dawnej chwały. Większość z nich z wolna ulegała nieprzyjaznym warunkom i zamieniała się w piach. Pomiędzy statuami znajdowały się otwory różnej wielkości - niektóre koliste, znaczna większość w kształcie trapezu, przyozdobione kamiennymi obeliskami, małymi posągami bądź bez żadnych ozdób. Oto stanęli w Dolinie Mrocznych Lordów. Opustoszałej i zapomnianej, przez tysiąclecia skrywającej sekrety tych, którzy tu niegdyś żyli. Nie wszystko było widać, bo na Korribanie wciąż panowała noc, ale światło odbijane od księżyca pozwalało rozróżnić pewne szczegóły. Izefet stanął na piasku i zamarł, oglądając wszystko to, co znajdowało się wokół. - Nie sądzicie, że udało się to trochę... za szybko? - zapytała Sehtet sceptycznie.
-
- I dlatego tak ci dali na imię rodzice? Wiedzieli, że będzie twoim ulubionym kamieniem? - zapytał, nieprzekonany. A potem na chwilę wrócił do swojej normalnej postaci. - Nazywam się Isleen. Kiedyś miałem też inne imiona i parę przydomków. Ludzie nawet składali mi ofiary - stwierdził z dumą, a potem nagle posmutniał. Czymkolwiek Isleen by nie był, na pewno nie był też demonem z piekła. W każdym razie na takiego nie wyglądał. - Ale potem ludzie, Keltoi, zostali pokonani przez tych z krzyżami i skończyły się dobre czasy. Właśnie, mogę też wyglądać jak ptak. Sokół. Albo raróg. Albo jak lis. Mogę przybierać różne formy. Czy to nie byłoby łatwiejsze? - zapytał.
-
Kiedy już wyszli z cienia skały i znaleźli się na szczycie klifu, okazało się, że pióra demona w rzeczywistości były ciemnoszare, a nie czarne. - Pierwsze podejście - orzekł i usiadł na błotnistej ziemi. Najpierw wyglądało to tak, jakby zapadał się w sobie. Pióra znikły, odsłaniając bladą skórę i szczupłą, ale dość muskularną sylwetkę. Pozostały czarne, długie włosy i jedynym co go zdradzało były czarne paznokcie i fioletowe oczy, które zaraz zrobiły się niebieskie. Problemem było tylko to, że jest nagi. - Całkiem dobrze. Nieźle, co? Wymarzony kandydat na oblubieńca. Potwór znaleziony między skałami. Tak może być? Ruby? Masz związek z tymi czerwonymi kamieniami? - zapytał, szczerząc się złośliwie.
-
- Ma pan rację, powinnam powiedzieć wcześniej. Ale mam wrażenie, że znalezienie pracy wówczas mogłoby być nieco skomplikowane. I tak, wiem. Paru rzeczy się domyśliłam - odpowiedziała. Starała się co prawda patrzeć na pana Lorena, ale oczy osoby mu towarzyszącej cały czas ją rozpraszały. I to dosyć znacząco. A uklucie w głowie i słowa, które usłyszała wprawiły ją z początku w niepokój, potem w strach, ale przecież... Przecież Medira potwierdziła obawy Saskii. Czy to możliwe, że była raczej przyjazną personą? Bądź co bądź, ujawnienie oczu było swego rodzaju zaufaniem. Tak mi się wydawało. Staram się dotrzeć, kto i dlaczego, ale to dosyć trudne. Dziękuję za zaufanie. Z pewnością zapytam przy bardziej sprzyjających okolicznościach. Czy możesz zobaczyć, kto usunął mi wspomnienia? Czy mogę je odzyskać?
-
- Pewnie tak. Nie wiem, mam nadzieję, że to nie nasi konkurenci. Myślę, że wiem tyle co ty. Ale, Kater... Czegokolwiek ten duch ci nie powie, nie zwątp w moje dobre intencje. Nihilus Nihilusem, pamiętaj, że jeśli to duch, to ciągnie go do życia. Bądź ostrożny - powiedział i wsiadł do statku. Sehtet natomiast w dalszym ciągu stała na piasku i przyglądała się wydmom poniżej płaskowyżu. W pewnym momencie zachichotała nerwowo. - Wyobraźcie sobie tylko, jak to brzmi dla kogoś, kto się na tym nie zna. I wsiadła za Izefetem. - Szybciej będzie statkiem - oznajmił.
-
- Tysiąc osiemset... Co? - zapytał, kiedy już zostawił rękę Ruby. Mżawka przybrała na sile i zmieniła się w konkretnej mocy deszcz, a fale były coraz bardziej spienione. - Nic mi to zupełnie nie mówi. Jak mam cię mianować? Mam nadzieję, że dzisiaj imiona są równie ważne co kiedyś. Jeśli zaś chodzi o przemianę, spróbuję, ale na górze... Albo na dole. Masz dom? - zapytał. - Potrzebuję ubrań, jeśli mam wyglądać jak człowiek. Wszystko mi wyjaśnisz po drodze.
-
Rufus McGrub Rzeczywiście, wszyscy zmierzali w stronę kopalni. Wokół Rufusa rozlegały się nerwowe pytania z rodzaju standardowych "co się stało?" Aż po "Czy to znowu ten chłopak Olaffsona?". Póki co wyglądało to na masową dezorientację. Kometa którą widziano niedawno może i służyłaby jako podpowiedź, gdyby tylko astronomia znajdowała się w kręgu zainteresowań krasnoludów. Nikogo nie interesowała wielka kula lodu na niebie, bo lodu i zimna pod dostatkiem było na ziemi, a jeśli istniało coś, co byłoby w stanie zainteresować McGrubów, to pochodziłoby z pewnością spod ziemi, nie znad niej. Tłum skupiał się wokół wejścia do kopalni srebra. Drewniane wrota leżały w drzazgach na ziemi, a z kamiennej zabudowy w kształcie wielkich krasnoludów zaopatrzonych w kilofy unosił się kurz. W niektórych miejscach skała była pokruszona. Późnym wieczorem w kopalni nie było już górników, więc zapewne nikt nie ucierpiał. Nie było też nigdzie widać zapadliska, a więc nie chodziło o zwyczajny zawał. Któryś z odważniejszych, młodych krasnoludów odważył się wystąpić z tłumu i podejść bliżej wrót. Za nim podążyło trzech następnych. Przy akompaniamencie zachęt weszli do środka i ledwie parę sekund minęło, nim ze środka buchnął ogień. Cała czwórka wybiegła ze środka z bojowymi okrzykami, ostatniemu paliła się broda. - SMOOOOK! SMOK! RATUJ SIĘ KTO MOŻE! - DZIECI NA BOK, PSY NA STRONY, POTWÓR! - Pewno chce naszych kobiet i naszych skarbów - skomentował ktoś z tłumu ze stoickim spokojem. Dwójka innych krasnoludów pokiwała głową z uznaniem. - Ejże, smoki wyginęły już dobre sto... - Niedowiarek z tłumu nie zdążył dokończyć kwestii, bo przerwała mu pięść wymierzona w jego nos. - To idź i powiedz to temu w środku! - odparł agresor. Jak to zwykle bywa w takich wypadkach, tłum nie uciekł, jako że zagrożenie nie pojawiło się na horyzoncie. Krasnoludy dalej stały na swoich miejscach, ukradkiem zaglądając do środka groty. Claudio Helms - Powtarzam to każdemu, w diecie nie może zabraknąć białka. Claudio, mój chłopcze, przecież ty popadniesz w jakąś chandrę, nie dajcie bogowie. Uważam, że każdy potrzebuje wzbogacenia kulturowego i... I pan Harper nie dokończył, ponieważ budynkiem wstrząsnęło trzęsienie ziemi pociągające za sobą huk. Wokół rozległy się nerwowe, pajęcze szepty. Harper niemal spadł z fotela i tylko refleks go przed tym uratował. Na twarz Claudio nagle padła niebywała jasność i do pełnej podniosłości sceny brakowałoby jedynie chórów niebiańskich, gdyby nie fakt, że jasność pochodziła od zachodzącego słońca. Zachodnia ściana dworu zniknęła w pyle, zawaliła się, ukazując zarośnięty ogród przed posesją. Było to o tyle ciekawe, że naruszony został fundament w który najwyraźniej coś bardzo mocno uderzyło. Coś, co spowodowało powstanie niewielkiego krateru tuż pod zawaloną ścianą i coś, co wydawało z siebie syk i kłęby dymu. - Na mą duszę, przecież tam mieszkała wdowa po starym, dobrym Pickvicku! Tam, w kącie. Pamiętasz go, Claudio? To ten zabawny gość, krzyżak jak się zdaje... Na fotelu pojawił się jeszcze bardziej okazały niż Harper, ptasznik mały Joe. - Jaka szkoda, że go zjadła... - skomentował, niewzruszony.
-
Nie spotkało się to z pozytywną reakcją, czego właściwie można się było spodziewać. - Co z niego za duch, skoro obawia się kogoś żywego? Chodzi o mistrza? Jego się obawia? Przylazł tu tylko po to, żeby ci to powiedzieć? - zapytał, marszcząc brwi. - A jeśli ten ktoś próbuje was skłócić? To jeden z tych legendarnych Sithów? - odezwała się Sehtet. - Polecimy tam, ale mam wrażenie, że tu się dzieje coś dziwnego. Co jeszcze powiedział?