Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5784
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - To może być trudno - skomentowała, opadając na oparcie kanapy. Reszta dnia minęła na lekkich, niezobowiązujących rozmowach. Gdy zapadła ciemność, Adam mógł odkryć, że w rzeczywistości w której się znajdują jest jedna interesująca rzecz. Nie odczuwał potrzeb fizjologicznych - nie był ani senny, ani głodny, ani spragniony. Działało to zdecydowanie na ich korzyść. Gdy więc otoczyły ich ciemności, mogli finalnie wyruszyć na swoją misję. Ulice w tym sektorze miasta były bardzo słabo oświetlone - lampy na przedmieściach musiały zostać zniszczone, albo po prostu odłączono źródło energii. - A gdyby tak udawać? - zapytała Irene. - Moglibyśmy podkraść się pod obóz, a ty byś udawał rannego i odciągnął swojego kolegę, żeby móc z nim rozmawiać.Właściwie musiałbyś być naprawdę ranny...
  2. - W praktyce dalej jestem księciem, tylko że.. Troszeczkę wygnanym. - Wyszczerzył się z teatralnym zakłopotaniem. - Parę wpadek tu, parę tam i jakoś to poszło. Ty chyba rozumiesz, nie? Potem długie przystosowanie i proszę, jestem tu gdzie jestem i ty też. Niedługo sama zobaczysz, że będziesz rozmawiać o czyichś biznesach. To specyfika tego miejsca, chociaż tak, ja też chciałbym czasem porozmawiać z kimś o biologii morskiej albo starożytnej sztuce Equestrii - wyjaśnił. Przy okazji Rose mogła zauważyć, że po pierwsze, co chwila zerka na nią Chia, a po drugie... praktycznie wszyscy, od czasu do czasu, z bardzo pozorną i bardzo nieskuteczną dyskrecją. To tylko dowodziło, że morskie miasto było jednym, wielkim i brudnym zaściankiem. Wzrok mogły przykuwać też trzy młode, powabne klacze, które zerkały na nią i możliwe że komentowały to, co widzą. Wszystkie w pastelowych sukniach ze złoceniami, każda miała futro w innym odcieniu niebieskiego.
  3. Kiedy grzechotka wylądowała w jego dłoni, przewodnik spojrzał na nią z bezmierną grozą. - Nie wiesz tego. Przecież nic tu jeszcze nie przyszło - powiedział, chwytając zabawkę tak, żeby zablokować kamyk i żeby nie wydała dźwięku. Brzmiał zupełnie, jakby próbował przekonać samego siebie o słuszności swoich racji. - A jeśli nawet jest jak mówisz... To niebezpieczne! Jeden xer'sai to problem, jakim będzie stado? Albo sama Pustka? Albo królowa sai? Hę? - zapytał moralizatorskim tonem, niepewny co ma robić z potencjalnym zagrożeniem.
  4. - Znajdują miejsce dla tych, których uznają za dobrych. Jeśli będziesz dobra, będziesz miała samozaparcie i te inne, to czemu nie? Właściwie to może będzie lepsze, niż bycie szpiegiem od Chii. Póki co, wybacz, ale idzie ci dość... kiepsko. Ale może zrzucimy odpowiedzialność za to na pierwsze dni tutaj? - zapytał z delikatnie złośliwym uśmiechem. - Rozmawiamy parę minut, a ja już wiem o tobie dużo za dużo. Zakładam że to prawda, bo jest raczej niekorzystna zarówno dla ciebie, jak i dla niej i jeśli ona chce wykorzystać twoje talenty, to do kradnięcia informacji, a nie biżuterii. Cóż, gdybym był plotkarzem, byłabyś już w tym mieście skończona, chyba że wszystko czego się dowiedziałem to fałsz, w co wątpię. Mam rację, czy jest inaczej? - zapytał, szczerząc się zwycięsko.
  5. - Spodziewałam się bombardowania. Nie chcę wykrakać, ale póki co, poza sceną zabójstwa... Cóż, trafiliśmy na wieś. To był łagodny początek jeśli chodzi o tak drastyczną rzeczywistość. Jest w porządku, już mi przeszło. A ty jak? - zapytała. - Pewnie rozmyślasz w jaki sposób wyrwać Wilka z tego miejsca, co? Znasz go, więc powiedz mi, jakim jest duchem? To znaczy, mam na myśli z charakteru. Pewnie trudno opisać resztę.
  6. Piach gdzieniegdzie przesypywał się za pośrednictwem wiatru, ale nigdzie nie działy się z nim tak dziwne rzeczy. Kiedy łagodny ruch grzechotki ustawał, piaskowe anomalie również zamierały. - Demacjaninie... Przestań! - syknął Nomad i wstał z miejsca. Podszedł do mężczyzny i wyciągnął wyczekująco dłoń. - Oddaj to. To nie jest bezpieczne, nie tutaj! Nie igra się z Pustką. Oddaj, bo odjadę bez ciebie.
  7. - Coś. Coś! Nie jesteśmy za murami Nashramae, Demacjaninie! Nie widzisz, że to niebezpieczne? Nie, faktycznie, teraz możesz nie widzieć, ale nie masz pojęcia co przesypuje piasek. W grzechotce jest pancerz z Pustki, Pustka jest pod ziemią! Nie rozumiesz, że możesz sprowokować coś, co cię zabije? Co nas zabije! - jęknął. - Twoje skarby! Nie zdobędziesz ich, jeśli będziesz martwy! Kiedy ostatni raz Percival machnął grzechotką, piach przesypał się znacznie bliżej, bo już w zasięgu światła ogniska, choć wciąż w odległości parunastu stóp od ognia. Z bliska widać było, że ziarenka układają się w leciutki wir z płytkim zagłębieniem i zamierają, kiedy zabawka przestaje wydawać dźwięk.
  8. Za każdym razem kiedy obracał grzechotkę w dłoniach, kiedy płytka osuwała się w stronę któregoś z kamieni, na pustyni, w jednym miejscu piasek przesypywał się jakby przeszła przez niego wąska fala wiatru. Póki jednak działo się to wolno, póki zabawka nie grzechotała jednak regularnie, całe działanie ograniczało się do niewinnego przesypywania się piasku po wydmach. - Hej, uspokój się - zwrócił uwagę Percivalowi przewodnik. - Co ty robisz?
  9. Przedmiot był dokładnie taki, jak za pierwszym razem. Wzięcie grzechotki do ręki spowodowało, że chitynowa płytka mimowolnie się przesunęła i z cichutkim stukotem uderzyła w kamień. Kątem oka Percival zauważył, że przez najbliższą wydmę przetoczyła się fala wiatru, która wkrótce się wyciszyła i zanikła. Nomad również musiał to zauważyć , bo podniósł wzrok znad swojej wołowiny i spojrzał niespokojnie na Percivala i przedmiot trzymany w ręce. Niepokój był jednak chwilowy, bo zaraz potem ten wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia.
  10. - Ruiny znane tylko mnie. Bliskie terenów łownych Rek'sai. Mnóstwo tam puskląt i jej mniejszych braci, ale mój drogi towarzysz... - Tu klepnął śpiącego, pochrapującego gada. -... Jest nieustraszony! Bo bardzo głupi i po prostu się nie boi - wyjaśnił z zadowoleniem. Gdzieś w oddali zabrzmiały pohukiwania jakiegoś nocnego ptaka. Na gładkiej skale może nie było zbyt wygodnie, ale jak wyjaśnił przewodnik, spanie na piachu jest ostatecznością. W piachu kłębić się mogły skorpiony, pająki, węże i właściwie wszystko, co tylko żyło na pustyni. Było niebezpiecznie. W torbie Percivala, część chitynowego pancerza w grzechotce mieniła się tajemniczo w świetle płomieni ogniska.
  11. - Nie, turysto. "Ona" to Pustka. Rek'sai to tylko jedno z jej dzieci. Wielkie i przerażające, ale nic nie jest tak straszne, jak sama Pustka. Ona cała żyje. Ludzie pustyni nie raz składali jej ofiary, aby ją przebłagać, ale czy to coś dało? Nie wiem. Nikt nie wie. Wiadomo, że pożera wszystko co znajdzie na swej drodze, jest ślepa i pewnego dnia, jeśli nie znajdziemy na nią sposobu, pożre całą Shurimę i w następstwie cały świat - odparł Nomad, absolutnie się tym nie przejmując. Albo to co opowiadał było dla niego odległym scenariuszem, albo miał to za legendę. Spojrzał jeszcze na grzechotkę trzymaną przez Percivala i odchrząknął. - To bardzo ładnie z twojej strony, turysto. Jakieś dziecko które się nią bawiło... No, pewnie przetrwa pamięć o nim czy tam inne bzdury - stwierdził tonem sugerującym, że to co powiedział jest czymś co powinno się mówić, żeby standardowy turysta poczuł się lepiej i sypnął złotem. Z początku pustynia i jej krajobrazy są zawsze fascynujące, ale owa fascynacja mija praktycznie zawsze po paru godzinach. Dla obolałych pośladków Percivala, zatrzymanie się na noc wydawało się być prawdziwym powodem do szczęścia. A zatrzymali się pod wielkim łukiem skalnyn, rozbijając prowizoryczny obóz na płaskiej, gładkiej skale. Z jednej strony byli osłonięci, trzy pozostałe mieli na widoku. Nigdzie tutaj nie było widać ramion Pustki, ani żadnych innych jej objawów. Były za to gwiazdy, jak zwykle lepsze niż w Demacji. Niebu nad Shurimą dorównywało podobno tylko niebo Freljordu i Targonu i widząc nieboskłon Percivalowi łatwo było w to uwierzyć. Zapadł też chłód, z początku przynoszące ulgę, potem z kolei znacznie przesadzony. Zrobiło się naprawdę zimno. - Za dwa dni dotrzemy do celu, po drodze planuję jeszcze miejsce-niespodziankę - odezwał się przewodnik, jedząc porcję suszonej wieprzowiny, takiej samej, jaką dostał Percival.
  12. - To są ramiona Pustki. W określonych miejscach wychodzą z ziemi, kiedy są głodne. Kiedy ONA jest głodna. Ktoś kto tu mieszkał, pewno nie zdołał uciec. Ale teraz niech już idzie. Im dalej stąd będziemy, tym lepiej. Pustka czasem wypluwa to, co zjadła. Zmienione - poinformował mężczyzna, rzucając Percivalowi znaczące spojrzenie. Wielki gad natomiast nie przejawiał niepokoju swego pana. Było mu zaskakująco wszystko jedno. - A to jest... zabawka dziecka, ale z kawałkiem Pustki. To w środku to jest jakby no... To jakby łuska? Kawałek pancerza? Niegroźne już, bo to co było groźne już to straciło. Nie musi się obawiać, może tego dotykać - uspokoił, ale przyjrzał się zabawce, prosząc Percivala, żeby mu ją wręczył. - Barachło. Śmieć. Ale nostalgiczny i smutny, jak chce, niech weźmie. Jako suwenir.
  13. "Dziennik podróżny, dzień drugi. Sykliwą mową, niepodobną mnie do żadnego innego yęzyka, a adekwatną wyelce do nieprzyaznego, pyaskowego otoczenia, towarzysze nomadowie oznaymili mi, że i piekielne istoty spod ziemi o pancerzach i fyoletowej powłoce zwą między innymi xer'sai. Xer'sai mayą królową-matkę, poczwarę Rek'sai, podłą i okazalszą potworę niźli one wszystkie razem wzięte. Rozmyślasz może czytelniku, skąd li mje taka dygresyi przez xera naszła? Otóż kiedy słońce zaświtało nad pustynią, przyszło nam miyać spaczone za sprawą obrzydłych xer'sai szczątki wioski osiadłych nomadów na oazie. Oczy me uyrzały wyrastayące z piasków zęby pokryte nieziemskim fioletem, walne kolumny nienaturalne, a podłe. Wnet moi dzielni walczerze wycofywać się poczęli, mje nakazuyąc to samo. Szczęśliwem zbiegiem okoliczności, prócz zniszczonych chat, żadna poczwara nas nie napadła. Jakaż siła kryje się za tymi ogromnemi kośćmi dziurawiącemi ziemię? Oto było pierwsze spotkanie Vade'a de Martinequa z dyabelskim tworem zwanem tutaj powszechnie Pustką. Zapamiętaj to, dzielny podróżniku i miej Pustkę na uwadze i w szacunku". - Eee, myślałem, że naukowiec. Nawet nic nikomu nie opowiem ciekawego, niech to, tylko ci czyściciele ruin - burknął niezadowolony i pognał swojego jaszczurzego stwora, co nieznacznie przyspieszyło jego tempo. Na parę godzin przed zachodem słońca natrafili na poprzeplataną dziwną, czarną strukturą skałę. Pod skałą znajdowały się resztki glinianej chaty, rozbite i na wpół zakopane piaskiem. Z bliska powykręcana substancja była twarda i błyszcząca. Pod słońce była ciemna, w cieniu mieniła się fioletem. - Możecie zobaczyć z bliska - powiedział przewoźnik. W szczątkach domu rozerwanego twardymi, zastygłymi mackami leżało parę pozostałych po ludziach bibelotów. Był kawałek zniszczonego, skórzanego paska, parę potłuczonych waz, zasypanych brudnych tkanin, które kiedyś były różnokolorowe. Były też jakieś drewniane opaski o niskiej wartości, zardzewiały nożyk z pękniętą rękojeścią, bandaże i coś, co wyglądało jak kamienna grzechotka z rączką, dwiema metalowymi obrączkami i płaskim kawałkiem czegoś, co przypominało w dotyku muszlę z dziurkami i paroma koralikami na sznurkach. Kiedy się nią trzęsło, wydawała klekoczący i syczący dźwięk.
  14. - Niech sobie porobi jakieś drobne zakupy, zdobędzie suweniry z Nashramae, a ja się tymczasem przygotuję, o! Tak się możemy umówić. Pół godziny i ruszamy, drogi panie! Wysokość słońca nie ma znaczenia, trudno będzie tak czy inaczej - wyjaśnił, po czym ponownie klepnął swojego wierzchowca i jak gdyby nigdy nic po prostu ruszył w tłum, zostawiając go. Przygotowania potrwały dłużej niż pół godziny, ale wreszcie nomada zjawił się z paką klamotów na plecach. - Już jestem, już jestem - oznajmił, po czym położył torbę w licznych jukach jaszczura. Na wielkim grzbiecie było dużo miejsca nawet na trzy osoby, więc podróżować będzie się pewnie całkiem wygodnie. Na twardy pancerz narzucone zostały skóry i tkaniny, Shurimianin postawił nawet prowizoryczny daszek chroniący przed palącym słońcem. - No, można wsiadać! I wyruszyli. W drodze mężczyzna przedstawił się jako Deindar i po pokonaniu tłocznych ulic Nashramae, niezliczonej ilości przekleństw i krzyków w końcu udało się wyjść na pustynię. Gorące powietrze musiało skórę Percivala, zgrywając się z pomarańczowymi wydmami i wystającymi gdzieniegdzie skalnymi zębami. Siedzenie na grzbiecie jaszczura, wysoko nad gruntem, dawało poczucie bezpieczeństwa. - To czego w zasadzie szuka o tu, na pustyni? - zapytał przewoźnik.
  15. - Nie, nie, nie... Powtarza za mną: "Al-eks-ku-zif". Taki uczony, a prostych zwrotów nie zna, co? No nic, analfabeci zdarzają się wszędzie. - Przewoźnik rozłożył ręce, a zaraz potem jego uwagę przykuł medalion w dłoni mężczyzny. Pogładził się po swojej gęstej, pokazowej brodzie i chwycił klejnot w dwa palce, poprzedzając czynność pytającym 'hm?', wyrażając tym prośbę o pozwolenie. Nomada przyjrzał się uważnie ozdobie, a dla pewności zza pasa wyjął szkło powiększające, pod którym kontynuował badania. Celem upewnienia się przygryzł jeszcze metal okalający żółty kamień, a potem kiwnął z zadowoleniem głową. - Tak, zdaje się, że nie fałszywka. Zgoda, możemy się tak umówić! - stwierdził, wyciągając dłoń w stronę Percivala.
  16. Wkrótce na horyzoncie pojawiła się zrujnowana kamienica, w której na pewno nie było nikogo. Zniszczenia były na wysokości pierwszego piętra i sufitu parteru, a więc budynku nie zniszczyła bomba. Zapewne zrobił to czołg. Wokół oczywiście były też inne poniszczone budynki, ale ten był ukryty pomiędzy dwoma innymi i sprawiał wrażenie bezpiecznie opustoszałego. Trzeba było przedrzeć się przez górę luźnych, osmalonych cegieł, ale nie stanowiło to większego problemu ani dla Adama, ani dla Irene. Mogli więc wkrótce usadowić się w dziurze, która wcześniej musiała być czyimś salonem. Na ścianach były resztki zielonej, wzorzystej tapety, a nawet dało się znaleźć dziurawą kanapę, na której zresztą usadowiła się Irene. Poklepała miejsce obok siebie.
  17. Wszyscy wkrótce ruszyli w drogę. Wydawało się, że mgła jest lepka. Temperatura nie osiągnęła standardowej pustynnej atmosfery, ale wciąż było ciepło i miało się wrażenie, że to nie mgła wywołuje uciążliwe uczucie wilgoci na skórze, a pot. Niewątpliwą ulgę jednak dawał brak rażących promieni słonecznych i to, że stopy podróżników nie grzęzły w piasku. Dzięki temu wędrówka była znacznie szybsza i mniej męcząca, bo po twardym gruncie szybciej się szło. Po jakimś czasie Hamzat usłyszał delikatne pluskanie płynącej wody i po reakcjach pozostałych mógł dojść do wniosku, że nie on jeden odebrał ten sygnał. Temperatura zresztą znów spadła, dając wytchnienie od duszącej wilgotności połączonej z gorącem, a ziemia pod stopami wydawała się być nieco bardziej miękka. Tylko wielbłąd wydawał się nie być przekonany wizją dalszej podróży. Prychał i kładł uszy po sobie, trzęsąc łbem i wyraźnie stawiając opór. - Czyżby coś było nie tak? - zapytała bogini. - Moi towarzysze nam nie pomogą. Widzą we mgle to samo co my - oświadczyła. Co chwila zresztą, na dowód jej słów, w białym dymie widać było niewyraźną, ptasią sylwetkę. Sigrid też nie wydawała się być przekonana. Szła blisko Hamzata, nerwowo rozglądając się w koło. Jeśli chodzi o ptasznika, zajął wygodne miejsce na wielbłądzim garbie, gdzieś pomiędzy pokrywającymi go szmatami i póki co się nie odzywał. Nie pokazał się też dziewczynce, decydując się na zachowanie dyskrecji. Hamzat miał wrażenie, że coś ich obserwuje. Mgła była bardzo gęsta i powodowała dziwne, nienaturalne poczucie zaszczucia. Cisza jaka panowała dowodziła, że nie tylko on to odczuwał.
  18. - Nie znam wielu piratów w czapkach, nie jestem pewien czy trzeba warczeć, a już na pewno nie trzeba warczeć śmieszną gwarą - odrzekł po chwili zastanowienia. - Ale tak jak mówię, to kradzieże na większą skalę i w dodatku w drużynie, czy może być coś lepszego? Pewnie tak, ale to też jest chyba niezłe. Całkiem przypadkiem jako źrebak spędziłem parę tygodni na statku pirackim, wspominam to naprawdę pozytywnie. Jeśli nie pasuje ci kariera szpiega z burdelu, czemu nie zająć się tym? - zasugerował.
  19. Iriel jednocześnie był i nie był zdziwiony, ale jego zaskoczenie byłoby zdecydowanie większe, gdyby Bezdech nie uwierzył. Swoją drogą zauważył, że uzewnętrznienie przy zielarzu było zaskakująco łatwe i nawet poczuł się trochę lepiej. Taki Bezdech wydawał się być bardzo dobrym słuchaczem, a byłby słuchaczem idealnym, gdyby jego opary nie próbowały odebrać rozmówcy wolnej woli. - Przyznałem się tobie, bo wyglądałeś na kogoś, kto zrozumie. A jeśli nie to, to zaakceptuje czy coś w ten deseń. Wyczucie, ot co, tak mi się zdaje - odparł Iriel, choć w rzeczywistości jego działanie miało charakter czysto eksperymentalny. Nie było to jednak zupełnie kłamstwo - nikomu innemu póki co by się nie wygadał. Mowa zielarza zrobiła na Irielu niemałe wrażenie, ale jednocześnie potwierdziła domysły o tym, że przygłup w rzeczywistości wcale przygłupem może nie być i że trzeba na niego uważać. Poczuł głęboką, wewnętrzną satysfakcję. Nie tym razem, świecie. - Wydajesz się być mądrym człowiekiem, panie zielarzu - rzekł anioł, ale nie z wyższością, a ostrożnym, nieco zdystansowanym szacunkiem. - A już na pewno otwartym i w pewien sposób światłym. - Dzięki za twoje słowa. To mi było potrzebne - dodał. Choć nawet jeśli dalej był aniołem, to wolał być nim ze skrzydłami i swoimi oryginalnymi umiejętnościami.
  20. - No to dlaczego po prostu od niej nie odejdziesz, jeśli uważasz, że dasz sobie radę... W co nie wątpię, bo przecież nie wiem w istocie jak by to wyglądało? Jeśli nie zakuła cię w łańcuchy to droga wolna, idziesz gdzie chcesz, robisz co chcesz, kradniesz co chcesz... Albo umierasz przy próbie kradzieży, ale to przecież ryzyko wpisane w zawód. Możesz też zaciągnąć się do załogi pirackiej, to dopiero kradzieże - zachęcił Jalen mrugając do klaczy znacząco, ale bez żadnego podtekstu. - W przeciwieństwie do Canterlotu tu naprawdę można zrobić co się chce, ze wszystkimi tego skutkami.
  21. - Cena, cena... Bezpośredni klient widzę, co? Wliczając energię spaloną na wędrówkę, ewentualne przeszkody, kataklizmy, xer'sai... Hmm... Nie można pominąć problemów gastrycznych, ale to wliczmy w kataklizmy, do tego dodajmy niewygody, wyżywienie, wyposażenie, czy wspominałem, że moja oferta to jest ta, no... Al-ekskuzif? To podnosi znacząco stawkę, ale przecież nie obniże standardów, mam zbyt dobrą reputację. To wyjdzie jakieś trzydzieści sztuk złota i dwadzieścia sztuk srebra. Przyjmuję także perły i klejnoty, jesteśmy tutaj w Nashramae no...globalni. Uniwersalni, o. Uniwersalni - oświadczył.
  22. Sigrid zerwała się z piachu jak oparzona, próbując percypować otoczenie. Kiedy usłyszała rozkaz Hamzata rzeczywiście ruszyła w stronę Haruseptha, ale zrobiła to trzy razy wolniej niż gdyby nie słyszała informacji o pająku. Gdy Hamzat podszedł na odległość paru kroków do bogini, powietrze przeciął przerażający wrzask jednego z sępów, który natychmiast zanurkował i wylądował nieopodal, strosząc pióra i wbijając szalone oczy w nomada. Oczywiście, bogini obudziła się natychmiast. Obudzili się wszyscy, którzy do tej pory nie byli obudzeni. - Jak rozumiem, czas nam ruszać - stwierdziła Bhati, przecierając oczy z resztek snu. - Czy nieopodal jest gdzieś woda? - zapytał z kolei łysy, wodząc przed sobą dłonią, jakby chciał złapać strzępki mgły. W tym czasie wielbłąd wstał z pozycji leżącej i zaczął prostować nogi, ale nietypowo dla niego rozglądał się nerwowo wokół siebie, strzygąc uszami.
  23. - Dobry, panie Bezdech - odparł Iriel uprzejmie. A więc jednak Bezdech nie był takim trutniem jakim się wydawał być. Jeśli będzie odpowiednio światły, może się okazać, że uwierzy w historię. Jeśli wystarczająco wierzący, obrazi się albo wyzwie eks-anioła od heretyków. Istniała też możliwość, że stary pierdziel uzna go za wariata, co w mniemaniu Iriela nie byłoby jakoś szczególnie szkodliwe patrząc na całokształt działalności Bezdecha. - No to tak... - Tu pochylił się nieco do przodu, w pamięci mając, że zielarz miał na szyi pętlę wisielczą, ich durny symbol religijny. Wskazał na nią palcem, nie dotykając. - To ma z tym dużo wspólnego. Pochodzę z bardzo, bardzo daleka. Z góry. Nie z wyższych sfer znaczy się, z Nieba, tak mniej-więcej, bo to głębsza sprawa. Byłem specjalistą od waszego świata, ale nasz wspólny Bóg Ojciec nie zaakceptował wszystkich moich działań. - Iriel westchnął, przyłapując się na tym że bez żadnego ładu gestykuluje rękami. - Rozumiesz, panie Bezdech, chciałem dobrze, ale chyba mieliśmy inny pogląd na sprawę, więc zdecydował że mnie ukarze. Wykopał mnie z nieba i usunął skrzydła, mam nawet cztery szramy na plecach, jeśliś ciekaw. Dlatego mnie znaleźliście w dole, nagiego. Przyrżnąłem o ziemię, upadłem i na to nie ma dekoktów, obawiam się - stwierdził, opierając nostalgicznie głowę o ręce. - Ale nie przejmujcie się, nie jestem diabłem, aż tak nisko nie upadłem.
  24. - Zachód, zachód... A tak, było coś takiego, jakieś ruiny zakazane, tajemnicze - odparł nomad, gestykulując żywo i próbując włączyć Percivala w swój tajemniczy nastrój. Było to trudne wobec tragarza nieopodal w czerwonym suknie, który darł się zachwalając swoje środki w podejrzanych buteleczkach. "Na lepszy wigor, ta noc będzie niezapomniana! Komu buteleczkę magicznego środka?! Komu chuć dokazuje, a ciało nie pozwala? Tylko u mnie promocja, piękni panowie! Dwie butelki w cenie dwóch!" -... Zapomniane przez wieki. Kto wie, co mogą kryć? A i oczywiście tak, jak najbardziej, mogę się podjąć tej niebezpiecznej, karkołomnej wyprawy w miejsce, gdzie nie było jeszcze nikogo... piękny panie. Aczkolwiek... - tu zrobił niewinną minę i zetknął palce wskazujące dłoni. - Ostatnie doniesienia od wędrownych brzmią niepokojąco, panie cywilizowany! Coś się przebudziło na pustyni, kto wie... Niestety, ale to dodatkowe ryzyko, także i cena większa, wiadomo, kręcić się musi rynek, wszyscy musimy z czegoś żyć, wyżywienie Bhedrena kosztuje... - wyliczał z błyskiem w oczach.
  25. Nomad zdjął maskę z twarzy, ukazując typową dla tego regionu twarz mężczyzny w średnim wieku, o gęstym, czarnym zaroście i ubytkach w uzębieniu. - A pewno, że ciekawy! Jedyny w swoim rodzaju, co nie, Bhedren? - po tych słowach klepnął z całej siły brązowego jaszczura w bok. Ten, niewzruszony, odwrócił wielki, łuskowaty łeb i spojrzał z gadzią, złośliwą pogardą na swojego jeźdźca i zapewne przewodnika. Syknął anemicznie i wrócil do żucia czegoś. Widocznie wielki jaszczur lata świetności miał już za sobą. - A piękny pan co? Wycieczka orientalna? Złote piaski pustyni? He? Ruiny by się chciało pozwiedzać? Tylko u mnie! A jaka atrakcyjna cena! I to w dodatku z wierzchowcem, co nie boi się Xer'sai! On je pożera! - oświadczył z dumą, zachwalając leniwego jaszczura.
×
×
  • Utwórz nowe...