Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Bardzo możliwe, Ruby. Bardzo możliwe - odparła, a na twarzy zagościł wyraz czegoś na kształt buntu. - Dlaczego to stworzenie... Dlaczego pan tu w ogóle jest? Jak to na twoich usługach, Ruby? To jest... pan jest... Istotą magiczną, magia przecież nie is... Ach, zresztą. Pan jest pod tym wszystkim mężczyzna! Mam mieszkać w pokoju z mężczyzną? Rozum postradałaś? Stawiasz mnie przed faktem dokonanym i po prostu mam to zaakceptować? Nie wydaje ci się, że to trochę nie w porządku? I kto zamordował Jane? Skoro żyjesz pod jednym dachem z pogańskim duchem, musisz wiedzieć! Kto to zrobił, Ruby? Isleenowi hasło o byciu "niegroźnym" najwidoczniej się nie spodobało, tym bardziej, że gdyby nie duch człowieka z groty, Ruby istniałaby obecnie w jego żołądku.
  2. Zamiast zwyczajnie wyskoczyć zza łóżka w postaci wrony, zmaterializował się w sposób, jakiego Ruby jeszcze nie widziała. Najpierw pojawiła się zielonkawa łuna, potem pośrodku niej rozbłysło światło i ono przekształciło się dopiero w postać Isleena. Był pokryty ciemnoszarymi piórami, miał szpony i czarne oczy, ale tym co było dziwne był mech, który wyrósł pod jego stopami. Sam demon wydawał się być tym zaskoczony. - Proszę o wyjaśnienia - stwierdziła zamurowana i wyraźnie spięta Marie.
  3. Dziewczyna spojrzała na Ruby z niemałym zdziwieniem i zmarszczyła brwi, zamierając w pół ruchu. - Możemy - odpowiedziała powoli. Była widocznie spięta i najwyraźniej spodziewała się czegoś naprawdę potwornego. Nie spuszczała z dziewczyny wzroku. - Czy to ma jakiś związek z Jane? - zapytała ostrożnie. Cóż, po tym co się stało Ruby mogła być na językach szkoły i to nie przysporzyło jej zapewne popularności.
  4. - Nie mamy wyjścia - odparł, a potem skierował twarz w stronę drzwi i ukrył się w ptasiej postaci. Dopiero chwilę później Ruby usłyszała kroki i do pokoju weszła Marie w koszuli nocnej. Uśmiechnęła się nieśmiało do Ruby, a potem bez słowa usiadła na łóżku i przykryła nogi kołdrą. - Mogę zgasić światło? - zapytała, patrząc na płomyk świecy. Początek rozmowy i zamknięcie drzwi należały do Ruby.
  5. - Korriban to przecież stary, zapleśniały grób z równie starymi trupami. Nie, niczego nie zdobędziemy na tym pustkowiu - odparła, krzywiąc się. - Dantooine... Geonosis... Hm. Potrzebujemy jakiegoś ośrodka, czegoś zaludnionego, ale niezbyt światłego moralnie. Bardziej to Geonosis, przynajmniej jeśli Dantooine dalej jest tak bardzo zatęchłą dziurą, jak pamiętam. Pierwsze co musimy zrobić, Katerze, to zdobyć fundusze. Potem zacząć rozszerzać wpływy, ale do tego potrzebujemy ludzi i półświatka przestępczego, ot co. Co jest bliżej? Właściwie to chyba źle określiłam pierwsze potrzeby. Najpierw statek - stwierdziła, krytycznie patrząc na otaczający ich wrak. - A potem ta twoja dziewczyna. Myślę, że może być pomocna.
  6. - Pewno, figurę mam po ciotce - odparł niewzruszony krasnolud. Co gorsza, prawdopodobnie wcale nie żartował, bo krasnoludzkie kobiety były przecież nie do odróżnienia, jeśli się nie było spostrzegawczym. - Dobra, załatwi się dostawy, może jakieś dekoracje... Będzie dobrze. Pytanie, czy potrzebujemy ochrony. Trzeba by to sprawdzić. Ty, a jakie Ty masz plany na najbliższy czas, co? I czy można gdzieś kupić drugiego bogina?
  7. Ruby nie wylądowała z wiadomych względów w tym samym pokoju, w którym mieszkała ostatnio. Została ulokowana na tym samym piętrze, tym razem z rówieśniczką - Marie, która była miłą, elegancką i dość cichą osobą, bardzo obeznaną z książkami. Marie była piegowatą, szczupłą, wysoką blondynką, pozostało tylko pytanie czy zapoznać ją z demonem, czy też sobie darować. Obecność czarnego kruka i tak była trudna do ukrycia. Póki co był wieczór, dziewczyna poszła oddać się toaletowym czynnościom, a więc Isleen i Ruby mieli chwilę aby dogadać strategie. - Uważam, że koleżankę należy wprowadzić w twój sekret, inaczej będzie wszystko utrudniać - oznajmił, siedząc na łóżku dziewczyny.
  8. Nie padła żadna odpowiedź ze strony babki, ale Ruby czula na sobie jej wzrok. Tak łatwo to się nie skończy. Więcej z tego wieczoru nie wynikło, tyle tylko że następnego dnia Ruby mogła już jechać do szkoły - przybył list, który tak właśnie oznajmiał. -Twoja babka ma zdaje się coś przeciwko twojemu małżeństwu. Podpowiem ci: celibat nie służy nikomu - stwierdził Isleen już w pokoju, znów przeglądając książki.
  9. - Nie drwij, dziewczyno - odparła głowa rodu, a w jej głosie brzmiało nie tyle nawet niezadowolenie, co groźba. - Pogrzeb Magnolii, przypomina ci to coś? Twoja kuzynka zginęła przez naszą niesubordynację. Wyraziliśmy zgodę na jej związek, bo sądziliśmy naiwnie, że to się samo skończy. Nie skończy się, Ruby. Nie chcę już na to patrzeć. Dlatego cokolwiek zrobisz, bądź odpowiedzialna, tego się od ciebie wymaga. Nie możesz wyjść za mąż, a wiem, że ze względu na majątek znajdą się i tacy, którym pogłoski o klątwie ciążącej nad rodziną nie przeszkodzą. Inna sprawa to beznadziejne zakochanie. Musisz być ponad to, dziewczyno. Jeśli zignorujesz moje słowa, skażesz na cierpienie kolejną osobę i dasz życie kolejnym przeklętym. Nie tego chyba chcesz, prawda? - zapytała, trzymając Ruby lekko pod ramię.
  10. Oczywiście nie posłuchała i ruszyła w małym odstępie za Adamem, stąpając nieporównywalnie ciszej niż on. W krzakach leżał chłopak. Miał na sobie podarty mundur wojskowy, na jego posiniaczonej, nabiegłej krwią twarzy widać było ból. Jedno oko miał opuchnięte, drugie zaś lekko i z trudem otworzyło się, zerkając na Adama. Odkaszlnął, spluwając sobie na brodę krwią. Był zbyt słaby, by się ruszyć. Wokół nie było broni i na pewno był sam. - Ha... halt - wycharczał. -... Bitte.
  11. - Cieszy mnie bardzo obecność panienki, szkoda tylko, że musimy widzieć się w tak ponurych okolicznościach - odezwał się, na twarz wciągając smutny uśmiech. Hrabia Whittington miał na sobie długi, czarny tużurek i cylinder, obecnie pozostawione gdzieś w szatni na dole. Teraz zaś paradował w czarnej koszuli z równie czarną chustką obwiązaną wokół kołnierza, to jest krawatem. Na to zaś wzorzysta, czarna kamizelka i włosy spięte z tyłu wstążką tworzyły hrabiego jak się patrzy. Aż dziw, że stanowił go pogański bożek, którego pamięć sięgała krwawych kultów dzikich ludzi z dawnych czasów. - Chciałem zapytać o samopoczu... Przerwał mu stukot obcasów. Oto nadeszła babka Ruby, wielmożna Anna, głowa rodu ze strony ojca. Była kobietą silną i bardzo surową, aczkolwiek dawała się również zapamiętać wnuczce jako kochająca, acz wymagająca babcia. Teraz wyraz jej twarzy wyglądał na wybitnie niezadowolony. Odchrząknęła. Hrabia Nicolas ukłonił się głęboko i odszedł. Stare, ciemnobrązowe oczy spojrzały na Ruby. - Wydaje mi się, moja damo, że musimy poważnie porozmawiać.
  12. - Ja muszę się odpowiednio przygotować - oznajmił. - Dlatego też opuszczę cię na parę godzin. Gdyby coś się działo, pewnie będę o tym wiedział. Pogrzeb starego hrabiego odbył się w niewielkim kościele w miasteczku nieopodal. Obok kościoła był całkiem spory cmentarz na wzgórzach, na którym chowano mieszkańców pobliskich miejscowości od paru stuleci, a więc rozrósł się i wyglądał nieco jak park. Dzień pogrzebu był oczywiście dniem chłodnym i dość deszczowym. Ruby dostała z tejże okazji nową, czarną suknię, na to miała bardzo gustowny, czarny płaszcz i długie, wiązane buty na lekkim obcasie, dochodzące aż pod kolano. Równie gustowni byli jej rodzice. Na pogrzebie nie było wielu gości bo i stary hrabia trzymał się na uboczu, ale pożegnało go około czterdziestu osób. Wśród nich był również hrabia Nicolas Blackmore Whittington, który mimo małego udziału w pogrzebie pozostawał niemal główną gwiazdą wieczoru, jakkolwiek niesprawiedliwe wobec zmarłego by to było. Gdy trumna spoczęła na dnie grobu, goście udali się do rezydencji. Już teraz widać było rusztowania, które pojawiły się w ciągu ostatnich dwóch dni, zaś stypa odbywała się w sporej sali, którą w miarę udało się odrestaurować. W trakcie posiłku rodzice Ruby podeszli do krewnych zmarłego sąsiada, zasuszonej staruszki i jej męża. Stąd dziewczyna mogła usłyszeć, o czym rozmawiają. - Dziękuję serdecznie - odparła staruszka na kondolencje rodziców. Miała na sobie skromną, aczkolwiek drogą suknię i była bardzo stylowo ubrana. - Och, tak. Nicolas to dobry chłopak. Z nieba nam spadł, pewnie nawet byśmy się nie dowiedzieli o śmierci mojego kuzyna, a nie dość, że nas poinformował, to jeszcze opłacił uroczystości... Uparł się. I och, tak. Jaki wyrósł z niego mężczyzna... Ostatnim razem widziałam go, gdy miał pięć lat. Potem wyjechał z matką do Szkocji i... - dalej nie było słychać rozmów, bo staruszka pociągnęła matkę i ojca Ruby nieco dalej. - Panienko? - padł głos zza pleców Ruby. Głos ten oczywiście znała i należał on do Isleena.
  13. - Klątwy! Na boga, właśnie. Klątwy. A niech mnie. Niemal zapomniałam... Przecież zaślubiny wiązać się będą z dużym oporem ze strony rodu... Och, to przecież byłby awans społeczny! - rzuciła. - Nikt ci nie każe rezygnować z zegarów, przynajmniej póki co. Nie powinnaś skupiać się w życiu tylko na jednym, Ruby. - Przepraszam, że wtrącę... - odezwał się ojciec, który musiał podsłuchać część rozmowy. - Alexandro, pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że twoje plany są nieco na wyrost, bo wspomniany hrabia, jeśli rzeczywiście jest hrabią, żadnej propozycji jeszcze nie złożył i o ile dzisiejsze czasy są dość wyrozumiałe jeśli chodzi o małżeństwa mieszane, to rodzina osoby o takim tytule mogłaby jej zarzucić... mezalians. - A niech mnie - zmartwiła się matka. - No, poczekamy, zobaczymy. - Niech i tak będzie, a teraz chodźmy. I wyszli. Kruk wyłonił się zza szafy.
  14. - Musimy wpierw odkryć, czy nie jest oszustem. Co prawda stary pan Blackmore był prawdziwy, ale co jeśli ktoś chciałby na przykład nas okraść? Tyle się mówi o łowcach posagów, że... - Jaśniepani? - zagadnęła Sally, pojawiając się w drzwiach. - Poczta. I zniknęła, przekazując pani matce listy. Ta chwyciła je niedbale i od niehcenia zaczęła wertować. -... Że aż strach. Nie wiedziałam, że Blackmore ma siostrzeńca, czy tam bratanka, a ten zjawia się nagle i... I... Spojrzała na kopertę w ozdobnym papierze, przypieczętowaną czarnym lakiem. - O wilku mowa... - wymamrotała. - ...ma zaszczyt zaprosić... Uroczystości pogrzebowe... Odbędą się... Listopada... Zamrugała. - Za dwa dni. Musimy cię wystroić - stwierdziła.
  15. - Każdy musi się czasem przemęczyć. To nic takiego - odparł, przeglądając biblioteczkę i wybierając z niej jakiś tytuł. Był odwrócony plecami do Ruby. - Póki co nie zrobimy niczego będąc tutaj. Trzeba poczekać - odparł, a potem niespodziewanie odwrócił się w stronę drzwi i zamienił we wronę, która natychmiast zniknęła między meblami. Rozległo się pukanie, a przez drzwi wleciała rozemocjonowana pani matka. - RUBY! Czy ja dobrze rozumiem, że interesował się tobą pan hrabia?
  16. - Było... W porządku - odparł, przemieniając się w pierzastą formę. Zgarnął zza okna ubranie, które miał na sobie przed parunastoma minutami. - Powinnaś być nieco mniej pewna siebie, bardziej się rumienić i inne takie. Zdaje mi się, że to u was teraz modne, więc rób wszystko żeby być kimś takim właśnie. Tym bardziej, że powinnaś smucić się po śmierci przyjaciółki - dodał.
  17. Rozmowa dotyczyła jedynie drobnostek, aczkolwiek wyszło z niej parę rzeczy odnośnie stanu życia "hrabiego". Rzeczywiście było to parę minut, po których cała trójka kulturalnie wróciła pod dom Ruby. Pożegnanie nie było zbyt wylewne, zresztą Sally pewnie by na to nie pozwoliła. I tak oto Ruby wróciła do pokoju, ale mogla być pewna, że niebawem może się spodziewać odwiedzin. Na przykład kruka na parapecie, który właśnie zapukał w okno.
  18. Sally oczywiście nie odezwała się ani słowem, ale Ruby mogła być pewna, że wszystkie te informacje, co do słowa, zostaną przekazane pani matce. Było to oczywiście bardzo korzystne. - Jaśniepan hrabia, panienko. Należy tytułować - podszepnęła tylko cicho w pewnym momencie. Dotarli finalnie na wzgórze z zagajnikiem, w którym Ruby, mimo bliskiego zamieszkania nie przebywała nigdy. Zagajnik zdominowały buki, co jak na ten krajobraz było bardzo osobliwe. Ich wielkie, poskręcane korzenie gdzieniegdzie przykrywały szczątki jakiejś budowli, niezbyt zresztą okazałe. Ze wzgórza roztaczał się widok na wrzosowisko i klify, zapierający dech w piersiach. - A więc uczy się panienka w Dublinie? - zapytał "hrabia".
  19. - Mój świętej pamięci wuj zmarł zeszłej soboty. Biedaczyna, miał ponad osiemdziesiąt lat. Wspaniały, sędziwy wiek, ale nie był już w stanie utrzymać posiadłości. Jest niewiele ponad milę stąd. Okazało się, że hojnie przepisał mi posiadłość w testamencie. Już teraz, przyznaję, jestem nieco przerażony kosztami jakie może ona pochłonąć. Jest ruiną, aczkolwiek ruiną niebywale atrakcyjną. Czeka ją parę remontów i doskonale nada się na spędzanie czasu, gdy nie jestem w interesach w mieście - odparł Isleen. Sally tymczasem, jak nakazywał niepisany kodeks, wplotła rękę pod ramię Ruby, oddzielając ją od Isleena. - Bardzo mnie cieszy, że będę miał tak znamienitych sąsiadów - dodał.
  20. - Tak się składa, że... Pani przewidziała taką, zdaje się, sytuację... - odpowiedziała, nie patrząc w oczy demonowi i ogólnie wodząc wzrokiem wszędzie, poza twarzami obecnych. Odchrząknęła, czerwieniąc się i wyprostowała grzbiet, jakby chciała wziąć nadanego jej, metaforycznego byka. -... Dlatego też wysłała mnie. Isleen pokiwał głową. - Bardzo to wyrozumiałe ze strony matki panienki, że zezwala na przechadzkę. - Ale! Nie dłużej niż dziesięć minut! - dodała służąca, już nieco bardziej rozkazującym tonem. - Oczywiście, jak najbardziej. Hmm... - demon rozejrzał się po okolicy. - Rzadko tu bywałem. Może tamten zagajnik na wzgórzu będzie odpowiedni?
  21. Krawcowa dłuższy moment myślała, cały czas błądząc wzrokiem po ciele klaczy, niebywale zresztą krytycznie. Parę razy przygryzła wargę, parę razy coś tam pod nosem wymamrotała. - A czerń? Nie sama, ma się rozumieć. Skromna, przylegająca do ciała i podkreślająca atuty suknia, bez udziwnień, ale z delikatnymi srebrnymi wzorami. Mogą być ornamenty, to jeszcze zobaczę. Dosyć długa, ale bez usztywnień w budowie. Zaraz, zaraz zwizualizuję... - stwierdziła i oddaliła się w stronę stosu pobazgranych papierów, aby chwilę później wrócić z dokładnym szkicem planowanej sukni. Rzeczywiście była skromna, a ornamenty nie były pretensjonalne. Spódnica lekko się rozszerzała i zakrywała całe tylne nogi, zaś przód sukienki odsłaniał przednie kopytka, które jednak przebijały przez koronkę. Ogół był bardzo elegancki i nie powinien stanowić problemu w chodzeniu, ani krępować ruchów. - No? i jak?
  22. Niestety, czy też raczej stety, bo zgodnie z planem, z domu wypadła pędem młoda służąca, Sally. Sally podwinęła spódnice sukienki żeby ta nie wadziła jej przy biegu i niezręcznie podreptała w ich stronę. Przyzwoitka, cóż za okropny zwyczaj. No ale niestety nie było mowy o łamaniu tradycji, a więc jeśli chcieli gdziekolwiek iść, musieli najpierw zapytać o zgodę rodziców. - Panienko... Hyyyyy! Ruby! Panienki jaśniepani matka pyta, komże jest ten dostojny jegomość - wychrypiała, łapiąc powietrze po biegu.
  23. 08B1Di0.jpg

     

    @GoForGold robi najlepsze prezenty, ale sprowadza ludzi na złą drogę na osiem nóg ;_;

  24. - A tak, trzeba by było - odparł krasnolud i rączo pognał w stronę strychu, jak to krasnolud wyczuwając możliwość zysku. W jednej ze skrzyń były kobiece wdzianka, oczywiście na nieszczególnie duży wzrost, oraz napierśnik, który dość dosadnie zdradzał dla przedstawiciela której płci był wykonany. W kolejnej były same szpargały w rodzaju starych, drewnianych świeczników, ale był też mały kuferek pośród wszystkich tych bezwartościowych rzeczy i okazał się być miłą niespodzianką. W środku była biżuteria ze srebra, złota, pereł i kolorowych kamieni szlachetnych. Co do złota Pete nie mógł być pewien, ale srebro wyraźnie parzyło go w dotyku. Znaleźli też zakurzone, podniszczone siodło i parę słoików z kiszonymi warzywami, niezdatnumi do spożycia.
  25. Jaskinia, choć z początku się na to nie zapowiadało, wypuściła ich bez większych problemów, a Kater znalazł to, co chciał. Może było to wynagrodzenie za trudności, które ich spotkały po drodze? Niemniej czekała ich jeszcze droga z powrotem do statku i po tym wyczynie Kater był pewien, że tym razem medytacja nie wystarczy. Poza tym, medytacja nie zmywała z ciała błota i innych cuchnących elementów. Twardy pokład rozklekotanego statku był niemal wybarwieniem po dusznym, niegościnnym Dagobah. - Trzeba nam znaleźć miejsce, gdzie możemy się zagnieździć - oznajmiła Zannah, grzebiąc przy komputerze pokładowym. Nie zerknęła przez cały ten czas na rzeczy Katera, które odnalazł w jaskini. - Wykaż się, Zabraku. Co proponujesz? Wierzę, że masz jakieś pomysły i pewnie jesteś znacznie bardziej zaznajomiony z galaktyką, niż ja.
×
×
  • Utwórz nowe...