Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1150
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Powrót do miniaturek, z uwzględnieniem ostatniego punktu kontrolnego oznacza zanurzenie się w opowiadaniu konkursowym „Gdy świat jeszcze młody był”. Na tle pozostałych miniaturek, ta wydaje się należeć do tych dłuższych, co jednak nie oznacza, że tytuł pochłonie całe nasze popołudnie Kwadransik, o ile nie mniej. Na wstępie powiem, że w opowiadaniu zdarzają się powtórzenia, tego przykładowo typu: "Nagle obok sióstr pojawił się srebrzysty rozbłysk, w którym pojawił się podłużny, wijący kształt draconequusa." Zdarzają się, sporadycznie, kwestie wynikające ze stylu i podejścia do tego czy owego. Są to po prostu momenty które sam napisałbym inaczej w tym sensie, że „się” bym wywalił. Jak tutaj: "– W takim razie, co jest dla ciebie niejasne w naszej umowie? – spytała biała alicorn, patrząc się mu w oczy." Ale to sprawy niezbyt uciążliwe, bynajmniej. Do tego proste do skorygowania. Zatem tutaj nie będę się jakoś obszerniej rozwodził, wspomnę jeszcze tylko że jak na wielką, przełomową bitwę, było to dosyć rozczarowujące, że zasiadające na tronie persony odezwały się tyle co nic. Kurczę, trudno było poczuć ich obecność, sprawiali wrażenie biernych, chociaż z opisów wynika, że ich magia przysporzyła protagonistom kłopotów Generalnie, czuć troszkę, że akcja leci zbyt szybko w związku z czym nie udało się stworzyć napięcia, ani niczego takiego... Z drugiej jednak strony, skoro mamy kanon w postaci serialu i wiemy, że przecież Celestia i Luna żyją, Discord ma się świetnie, a sama kraina kolorowa i wesoła, wówczas czy w ogóle dało się potrząsnąć czytelnikiem? W sensie, że będzie się przejmować, czuć że życie postaci jest zagrożone? Ciężko powiedzieć, ale chyba nie. Ale czy ta dosyć wartko pędząca akcja psuje ogólne wrażenie? Cóż, nie będę ukrywał, że lubię opisy, lubię zwroty akcji, lubię kiedy jest bogato (jak w „Adventure Found Me” ), toteż tutaj wszystkiego mi mało. No wiem, miniaturka, ale wciąż... Jak pamiętam, przy „Podejściu drugim” czegoś takiego nie odczuwałem. Może tutaj pomysł okazał się zbyt ambitny? Tak czy inaczej, jako lekki, niewymagający sczególnych warunków przerywnik, opowiadanko spełnia swoje zadanie. Te opisy, które już są, umożliwiają nam wyobrażenie sobie scenerii, mamy pojęcie o ładunkach energii, eksplozjach, sypiącym się pyle, zmieniającej się epoce. Tylko znów, mamy troszkę za mało tekstu by poczuć rozdarcie księżniczek oraz ogólny smutek, jaki, jak rozumiem, powinien się udzielać w scence zamykającej historię. Na szczęście jest tutaj to minimum, w postaci kontrastu: spełniającej swoją rolę Celestii oraz faworyzowanej Luny, co odzwierciedla jakoś zaangażowanie każdej z nich i jest próbką tego, jak jedna wcale nie jest pewna tego co chce osiągnąć, a druga okazuje się nastawiona bojowo, energiczna. Zdecydowanie pochwalam kreację Discorda. Nie było go znowu tak wiele, ale jak już był, wypadał naturalnie, rozluźniał atmosferę, podobało mi się jego podejście, zachowanie, jak z serialu wzięty To było naprawdę przyjemne, chociaż opowiadanie ma tag [NotHappy]. Generalnie, chyba jest ok, ale nic poza tym. Miniaturka jest w porządku, ale nie pobiła ona „Podejścia drugiego”. Nie wydaje mi się też, abym za prędko czy zbyt często do niej powracał. Sprawdźmy jak poszło pozostałym. Kolejne opowiadanie, poświęcone Trixie, wydaje mi się, że je czytałem kiedy się pojawiło w wątku konkursowym... Słusznie Dolar mi swego czasu zapowiedział, że ta edycja mnie zainteresuje Trixie to świetna postać, bardzo elastyczna, z szerokimi perspektywami na pisanie historii, z nią mogłem zrealizować szereg motywów oraz sytuacji o których długo myślałem. Ale co jeżeli ktoś reprezentuje zgoła inny punkt widzenia i jedyny kierunek w jakim według nieco mogłaby podążyć Trixie to autostrada do piekła? Opowiadanie to po prostu burza mózgów, przeprowadzona w zwyczajnych, korporacyjnych warunkach. Ale nie czuć tam presji, czy czegokolwiek oddziałującego negatywnie na łeb. Wprawdzie nie mam doświadczeń z pierwszej ręki, ale na podstawie różnych relacji, w korporacji Sega gó*niane momenty dla pracowników stanowią większość czasu... Przez co powinno się współczuć pracownikom korporacji Sega. Ale Hasbro? No, z tego opowiadania wynika, że to kraina w której można proponować naprawdę wszystko, zupełnie swobodnie, bez ciążących nad pracownikami wypowiedzeniach. Zdecydowanie udzieliła się tutaj wyobraźnia autora, ponieważ wszystko ma humorystyczny, luźny wydźwięk, chociaż co niektóre pomysły to ostra przesada (widzę nawet jedno nawiązanie do jednego z najsłynniejszych seryjnych morderców ), to jednak w żadnym momencie się nie skrzywiłem ani nic z tych rzeczy. Nie ma mowy by potraktować to opowiadanie poważnie, a zatem... No, dosyć szybko przemija i przy nim już kompletnie nie czuć chęci powrotu do lektury. Po prostu jest. Co dalej? Wierzę, że „Jeszcze będę kimś” czytałem i recenzowałem w ramach określonego konkursu literackiego. Zatem skaczę od razu do „Szerlocka Hoofsa i zaginionych babeczek”. I tutaj muszę przyznać, że było to interesujące doświadczenie. Co mnie i ucieszyło, i nawet zabawiło to fakt, że tytuł ten jest samoświadomy i w zasadzie sam się komentuje. Jest to bardzo, bardzo sympatyczne, a dobór postaci, po raz kolejny, jest bezbłędny. Podczas tych wierszowanych kawałków w głowie rozbrzmiewa głos Pinkie Pie, a my wiemy, że to wszystko jest niepoważne, że to zabawa, a ilekroć wkraczają komentarze Rainbow, możemy nie tylko usłyszeć jej głos, ale poczuć jak nagle urywa się muzyka, atmosfera, a kamera przeskakuje kawałek dalej, ukazując scenerię i jak się sprawy mają w rzeczywistości. Jest to bardzo kreskówkowe, wesołe, sympatyczne. I w sumie... Myślę, że ta miniaturka wyróżnia się i wypada naprawdę dobrze Lubię ją „For Bunny Angel!”... No cóż, sam autor nie ma pojęcia co to jest. I ogólnie ja też za bardzo nie wiem... :/ Ale nie mogę powiedzieć, że czytanie było trudnością, czy doświadczeniem do którego nie chciałbym powracać, w ogóle. Powiedziałbym, że... Cóż, dostrzegam ten główny koncept, głównie dzięki konkluzji, która wiele wyjaśnia, to motyw znany i ogólnie elastyczny. Kłopot w tym, że nie mogę się doszukać jakiejś dłuższej fabuły, jakiegoś wspólnego mianownika, kleju który spajałby kolejne wypowiedzi Angela. Ostateczny cel – władza nad wszystkim, jasne, tylko mało tego widzimy w praktyce (jedynie scenka z Saszką), no i ostatecznie wychodzi jakoś tak... Mało satysfakcjonująco? Nieprzekonująco? Ale przechodząc do „Pojedynku”, po raz kolejny muszę przyznać, że wyszło sympatycznie, dosyć komiksowo, co później przechodzi w wielkie zaskoczenie, bo ta komiksowość robi się mroczniejsza, a ostatecznie bohaterkę spotka koniec którego się nie spodziewałem. Ale ogólnie, jest to napisany solidnie kawałek przygody z tytułowym pojedynkiem w tle, który to pojedynek oceniam lepiej niż walki w „Gdy świat jeszcze młody był”. Tło dla zdarzeń jest prostsze, przeciwnicy, choć nie są to typowi zbrojni czy mitologiczne kreatury, odświeżają sprawy oraz stanowią wyzwanie dla protagonistki. Podobało mi się. Prosta, wciągająca sprawa, nie wymagająca większych pokładów wolnego czasu, spełniająca swoje zadanie wzorowo, jako przerywnik, jako lekkie, miniaturowe opowiadanko. Ode mnie zdecydowana okejka. Zakończenie może się okazać zaskakujące, na pewno jest też poprzedzone wzrostem napięcia. Bardzo dobrze. Wygląda na to, że to by było wszystko w temacie miniaturek konkursowych Foleya... A przynajmniej do czasu kolejnych konkursów i kolejnych opowiadań które zostaną wystawione do walki. Ogólnie, jestem zadowolony. Moi faworyci z całej tej gromadki to zdecydowanie "Drugie podejście", "Jest taki dzień" oraz... "Szerlock Hoofs i zaginione babeczki" Potem zdecydowanie widzę "Pojedynek", "Jeszcze będę kimś!", a potem pozostałe opowiadania. Ogółem pragnę pogratulować i wyrazić nadzieję, że z czasem miniaturek pojawi się więcej Chociaż to bardziej zależy od tego jak to będzie z przyszłymi, zwykłymi konkursami... Ale wciąż, dobrze mieć tutaj zebrane wszystkie opowiadania. Pozdrawiam serdecznie!
  2. Um... Hej, dobrze Was znów powitać. Jak się macie? Widzę, że tęskniliście... To jest naprawdę bardzo, bardzo miłe. Dziękuję Wam za pamięć i za to, że jesteście Działo się sporo, ale w żadnym wypadku nie chciałabym abyście myśleli, że o Was zapomniałam, nie czujcie się też pominięci. Musicie wiedzieć, że królewski tytuł wiąże się w olbrzymią odpowiedzialnością, co z kolei jest obarczone niekiedy bardzo dużym stresem i w ogóle... Bardzo zależy mi, by wszystko było przygotowane jak najdokładniej, aby rzeczy ułożyły się pomyślnie. Wiem, że kucyki są bardzo wyrozumiałe, ale nie chcę nikogo zawieść. No i Was, drodzy przyjaciele, również nie chciałabym zawodzić. A czuję, że Wasza cierpliwość i tak już została wystawiona na wielką próbę. Chociaż nie jest to wyłącznie moja sprawa. Chociaż mój Opiekun nie jest księżniczką, a zwyczajnym inżynierem, on również miał mnóstwo spraw na głowie, mnóstwo rzeczy do przygotowania i mnóstwo problemów. To jedynie potwierdza moją teorię, że Wasz świat jest co najmniej tak samo złożony, co nasz, a często okazuje się dużo bardziej stresogenny. Przyznam, że mnie to martwi, ale również fascynuje To znaczy, odzywa się we mnie moja magiczna natura oraz zmysł badaczki Magia czyni cuda, ale magia to również małe, proste rzeczy na które każdy może się porwać, by sprawić innym radość! No właśnie. Skoro tak, może zatem przejdziemy do prostej rzeczy, jaką są pytania? Jest ich sporo. Ponownie, przepraszam za swoje ślimacze tempo, ale... Ty nie przepraszaj, tylko pracuj nad sobą! Szczególnie dzisiaj, po całym tym czasie, ja wiem, że to możliwe i że to potrafisz! ...ok. Postaram się. Tak lepiej. No... Wiem, że walczysz z niezwykle ciężkim przeciwnikiem, ale sam wiesz... Warto walczyć i warto próbować. Dysponujesz również doświadczeniami innych i nie jesteś sam. Będzie dobrze @darkblodpony Twi masz w planach zrobić listę swoich fanów? Czy może uważasz, że taka lista to coś nie potrzebnego? Co o nich myślisz? Zarówno wtedy, jak i teraz, mam wątpliwości czy długoterminowo będzie miało to sens. Widzę tutaj szereg czynników. Po pierwsze, to już było. Po drugie, to zawsze bardzo miłe kiedy ktoś chce znaleźć się na takiej liście, ale jakiś czas temu to analizowałam i doszłam do wniosku, że wszelkie ograniczenia mogłyby być krzywdzące. Mam na myśli ograniczenia tego typu, że jeżeli ktoś chce znaleźć się na takiej liście, wówczas nie może zostać dopisanym na kolejną. Nie chciałabym wygrywać czyimś kosztem. Z drugiej strony, gdyby znieść takie ograniczenia, wówczas znika jakakolwiek wyjątkowość czy waga wyboru, skoro można znaleźć się na każdej. I wreszcie, po trzecie, jeżeli będziecie na każdej z list, czy też na większości z nich, wówczas czy ich istnienie ma rację bytu, skoro jesteście zwolennikami każdej z nas? Czy nie prościej byłoby zatem przyjąć, że... Po prostu każda z nas może być Waszą przyjaciółką na równych zasadach. I szczerze, to jest całkiem sprawiedliwe! Podoba mi się takie podejście. Konkurencja nie zawsze jest zdrowa, a akurat między przyjaciółmi nigdy nie chciałabym wybierać. Po prostu każdy jest dla mnie szalenie ważny. Traktuję Was jak przyjaciół i nikogo nie chciałabym dystansować, czy stawiać ponad kogoś innego. @Śmierć Uważamy, że macie OGROMNE szczęście żyć w świecie tak pełnym wartości. Niestety w przypadku nas Wasze lekcje przyjaźni zawiodły... Pocieszysz jakoś ? Pozdrawiamy Ciebie i Midnight Sparkle, powodzenia na studiach i nie idźcie w moje ślady... Och tak, czuję się znakomicie w moim świecie i sądzę, że istotnie mamy ogromne szczęście żyjąc tutaj, będąc ze sobą na co dzień Ale uwierz mi, mamy swoje problemy, czasami bardzo, ale to bardzo poważne i skomplikowane. Poza tym, nie znam wszystkich kucyków na świecie, ale wierzę, że bardzo wielu z nich ma osobiste problemy, marzenia i słabości, z których być może nawet nie zdajemy sobie sprawy! Nawet ja nie wiem wszystkiego! No, ale staram się jak mogę Cały czas pojawiają się nowe źródła, a ja już czekam aby się z nimi zapoznać! Ale wracając do tematu, dlaczego uważasz, że nasze lekcje zawiodły? Wiesz, że nie wszyscy od razu pojmują różne lekcje, rzekłabym wręcz, że większość osób ma kłopoty ze zrozumieniem przekazu i popełnia błędy. Ale błędy to nie są rzeczy złe, gdyż można z nich wyciągnąć naukę, niekiedy nawet lepszą niż czyjkolwiek wykład! Nie należy się bać, ani wstydzić, ale stawiać temu czoła, gdyż to... No, samo życie. No i po każdym błędzie, po każdej lekcji, zawsze wychodzi się silniejszym. Chociaż odrobinkę, ale jednak! Pamiętaj też, że bardzo często rzeczywistość weryfikuje różne decyzje i zdarzenia z dużym opóźnieniem. Kto wie, kiedy się okaże, że jakaś mała nawet rzecz, którą uznawaliśmy za porażkę, na dłuższą metę okaże się niezbędnym składnikiem wielkiego sukcesu? Masz cały czas tego świata aby się doskonalić, tak jak chcesz i w takim kierunku w którym chcesz Oczywiście, o ile nie szkodzi się innym... Ale wierzę, że doskonale wiesz co masz na myśli! Dziękuję za pozdrowienia! Życzę powodzenia i wszystkiego najlepszego! @Grzegorz Parylak Teraz ci się przedstawię, jestem jednym z alikornów podróżujących, jednym z wielu jakie zeszły do Equestrii po to by wznieść energetycznie owy świat poprzez ciebie, a wzniosłaś ten świat już dwa razy poprzez udział potężnych energii jakie zeszły już do Equestrii, przez to stałaś się Księżniczką Tęczowego królestwa i jako dorosły alikorn, poznałaś również wiele praw wywodzących się z magii alikornijskiej, praw mających siłę sprawczą a to wielka odpowiedzialność zarówno za innych jak i za siebie. O co mam cie więc zapytać? Chwila moment, zaraz! Chcesz powiedzieć, że jesteś alikornem? Hej, dlaczego nic o tym nie wiem? Ale momencik... Nie mogę Cię odnaleźć w żadnej książce, ani leksykonie, ani nawet legendzie! Mówisz, że mnie znasz? Cóż... To dosyć niespodziewane. To znaczy, na pewno by zapamiętała, gdybym spotkała nowego alikorna. Czyżbym o kimś zapomniała? Nie, nie możliwe. W każdym razie, o co miałbyś mnie spytać... Obawiam się, że tylko Ty znasz odpowiedź na to... No cóż, pytanie @Orange Marker Czy według Ciebie jucyk inny niż jednorożec czy alicorn jest zdolny do zdobycia mocy magicznej. Może nie w tak bezpiśredniej postaci ale bardziej pośredniej. Pośredniej, jak najbardziej. Ogólnie, tak jak my, jednorożce, tak również pegazy czy kucyki ziemskie, mają unikalne, semi-magiczne talenty. Poszczególne osobowości mają szczególne właściwości. Zresztą, zauważ, że każdy w zasadzie kucyk może korzystać z magicznych artefaktów i mikstur. Nie byłoby to możliwe, gdyby brakowało im zdolności do posługiwania się mocą magiczną. Zjawisko to jest jednak bardziej złożone, ale ogólnie o to właśnie chodzi. Zatem, owszem, to możliwe @C.J Sparkle Czy kiedykolwiek brałaś udział w turnieju szachów? Myślałam o tym, czasami przystępowałam do rozgrywek organizowanych przeze mnie i Shining Armora, później dołączyli się do tego rodzice Później jakoś bardziej zwróciłam się w stronę magii uniwersalnej. Ale pamiętam ruchy figur, możliwe otwarcia, a także... No, inne rzeczy, o których nie powinnam mówić jawnie, jeśli chcę kiedyś zaskoczyć możliwych oponentów Co najbardziej cię zaskoczyło, zainteresowało w byciu Księżniczką Przyjaźni? Zaskoczyło mnie to, że w gruncie rzeczy nie było to takie trudne jak się spodziewałam i że wcale nie oznaczało to zdystansowania się od moich kochanych przyjaciółek z uwagi na nowe obowiązki, kompetencje. Zaskoczyło mnie też to jak... Hm. Jak zwyczajne życie prowadzi Celestia, czy Luna, kiedy nikt nie patrzy. Są to po prostu takie same kucyki, jak ja. Jest to zadziwiające i szalenie interesujące. Teraz czuję się nie tylko bliżej przyjaciółek, ale także bliżej mojej mentorki, która również stała się przyjaciółką, ale na zupełnie nowy sposób! Czy słyszałaś o takim sporcie jak koszykówka?Jeśli tak to co o nim sądzisz? Owszem, słyszałam, nawet co nieco widziałam To ciekawa i dynamiczna dyscyplina, wymagająca pracy zespołowej oraz znakomitego refleksu oraz celności. No i niekiedy potrafi zszokować, sprowadzić kucyka na skraj siedzenia. Jeśli Starlight postanowi, że jest gotowa do podróży to co zrobisz? Hm. Zależy jakiej podróży. Jeśli zapragnie zwiedzić nieco świata, czy spotkać się w przyjaciółmi, nie pozostanie mi nic innego jak życzyć jej powodzenia i cierpliwie czekać na jej powrót, aby mogła mi wszystko opowiedzieć. No, chyba że byłaby to niebezpieczna wędrówka po jakiś zaginiony skarb czy coś w tym rodzaju. Wówczas nie ma mowy, jeśli nie uda mi się odwieść jej od tego pomysłu, ruszam razem z nią! I z resztą! Poszukuje pewnej książki,która jest związana z sportem. Jest jakaś, którą mogłabyś mi zaproponować? Myślałeś o tym by zajrzeć do "Socjologii sportu"? To kompleksowa analiza sportu z pozycji zupełnie innego układu odniesienia, niż zwykle. Myślę, że mogłoby to Cię zaciekawić. Istnieje jakieś zaklęcie, którego nie mogłaś opanować,a Starlight umiała je wykonać bez problemu? Ekhm... Może istnieje, może nie istnieje Pamiętaj, że ja też mam swoje zaklęcia, których nawet ktoś tak utalentowany jak Starlight nie wykona... Przynajmniej nie w tym momencie. Chrysalis niedługo wróci i może tym razem się nie patyczkować. Masz jakiś plan B na jej przyjście? Mam. Ale shhh... Co sądzisz o Discordzie, po tym wszystkim co zrobił? Bywa natrętny, niepoważny i zdecydowanie zbyt często nadużywa swojej mocy by przekazać zupełnie proste rzeczy, ale jest to jego sposób bycia, który staram się akceptować. Przyznam, bywam sceptyczna, ale skoro Fluttershy mu ufa i przyjaźni się z nim tak blisko, wówczas chyba mogę być spokojna. Po prostu dzielą nas pewne różnice charakteru, bardziej niż historia, która, mam nadzieję, już się nie powtórzy. Discord uczynił wiele chwalebnych i przyzwoitych rzeczy, za co go cenię, jako istotę magiczną i jako cennego sojusznika. @Chip Czy Twój pomocnik/kumpel Spike kiedyś urośnie? Na pewno. Mam tylko nadzieję, że kiedy stanie się wyższy ode mnie, nie popadnę w jakąś melancholię. Przyzwyczaiłam się do mniejszego ode mnie, wszędobylskiego asystenta, pełnego zapału przyjaciela, kogoś takiego jak młodszy braciszek który zawsze jest przy mnie i którego mogę od czasu do czasu czegoś nauczyć Czy sądzisz, że na przestrzeni ostatnich wydarzeń, nie jesteś nieco nadgorliwa i zestresowana? Zestresowana to na pewno. Ale czy od razu nadgorliwa? Po prostu bardzo zależy mi na tym by wszystko pracowało jak w zegarku, by nikogo nie rozczarować, by stanąć na wysokości zadania. Dyscyplina ułatwia życie, a obecnie mam zdecydowanie więcej kucyków, którym mam szansę coś przekazać czy też posłużyć radą. Nie mogę ich zawieść! Nie mogę zawieść siebie... No i Celestii! Trixie ostatnio spędza bardzo dużo czasu ze Starlight, czy dzięki temu Trixie zaczęła darzyć Cię większą sympatią? I tak i nie. Tak, czuję od niej sympatię i zaufanie. Ale nie w tym sensie, że... No, ona wszystkie uczucia okazuje po swojemu, czasami ciężko się zorientować. Poza tym, jest święcie przekonana, że jest najlepszą przyjaciółką dla Starlight i że nikt nigdy jej w tym nie prześcignie. Ale przecież przyjaźń nie polega na konkurencji, ani na tym by coś manifestować, być lepszym od innych... Starlight potrzebuje również innych przyjaciół, tak jak i Trixie. Czego w dziedzinie przyjaźni nauczyłaś się od Starlight? Nauczyłam się, że zawsze warto dawać kolejne szanse i wierzyć w kucyki, wierzyć, że mogą się poprawić. Że najprostsze rzeczy mogą kogoś zmienić, jeśli dotrą do jego serca. Że warto spoglądać na kucyki z ich punktów widzenia. I że zaufanie to sprawa niezbędna, jeśli chce się przyjaźnie utrzymać. Co sądzisz o Sassy Saddles? Jest oryginalną artystką, chociaż czasami bierze sobie różne słowa zbytnio do siebie i, cóż, bywa nadgorliwa. Ale jest dobra, wrażliwa i ma to czego trzeba by odnieść sukces u boku Rarity, jeśli mówimy o podbijaniu świata mody Lubisz orzeszki z cynamonem? Pieczone orzeszki z cynamonem zawsze smakują świetnie O ile się nie przesadzi. I o ile wypiecze je dla mnie Pinkie Pie! Stworzyłaś kiedyś jakiś amulet lub inny przedmiot o magicznych właściwościach? Od czasu do czasu, ale nie były to żadne silniejsze artefakty czy coś co za kilka pokoleń mogłoby zostać sklasyfikowane jako relikwia. Bardziej, taka hobbystyczna działalność, by sprawdzić swoją wiedzę i potwierdzić garść hipotez. Co sądzisz o elixirach miłości? Ich działanie brzmi nieźle na papierze, ale w praktyce to nie jest właściwy kierunek. Uczuciami nie wolno manipulować, a miłość jest jedną z najwyższych wartości oraz najważniejszym zbiorem emocji, powinny one wypływać od oryginalnej osobowości kucyka, a nie nastąpić w wyniku działania mikstury. Podczas wszelkiej maści imprez (w szczególności tych u PinkiePie) wasza paczka czasami tańczy przy muzyce... jaki jest Twój ulubiony kawałek/szlagier? Przypuszczam, że jak przyjdzie co do czego, to wszystko rozstrzygnie się pomiędzy największymi hitami Countless Coloratury. Ona jest nieprawdopodobna, kiedy występuje na scenie... Jest też nieprawdopodobna kiedy siada przy pianinie i śpiewa po prostu z serca. Mamy wiele gwiazd, ale mało która jest tak ponadczasowa. Co sądzisz o moim avatarze i sygnaturce? Podoba mi się ten avatar. Wydaje się taki przyjazny i słodki Myślę, że mój Opiekun mógłby się tutaj rozpisać. Z tego co wiem, miał okazję kierować na ekranie dosyć rozpikselowanymi postaciami wiele lat temu i Chip był jedną z nich. Sygnaturka przyciąga uwagę. I rozbudza wyobraźnię. Hej, wiesz co mam na myśli @Dashe Witaj Twilight! Mam takie pytanie czy zabiłaś kiedykolwiek kogoś(lub coś)? Nie, nie popełniłam nigdy morderstwa. Dlaczego pytasz? @Nitmermoon Twilight CO ZROBISZ JAK POWRÓCĘ HMMMM Nie zanosi się na to. Ale jestem gotowa. Przegrasz. @Hetman WK Czy uważasz, że Equestria jest wystarczająco silna, aby nie posiadać sił zbrojnych? A może Luna, Cadance, twój brat, próbowali przeforsować taki pomysł? A ty? Jak sądzisz? Z tego co wiem, żadne z nich nie wyszło z taką koncepcją aby rozwiązać siły zbrojne. Ja również nie jestem zwolenniczką radykalnego rozbrojenia. Posiadanie silnego, licznego wojska wcale nie oznacza, że mamy jakąś chrapkę na cudze ziemie, czy podboje. Po prostu zbroimy się po zęby by chronić nasz kraj i naszych obywateli, obywatelki. A modernizacja wojska, czy powiększanie jego szeregów wynika z tego, że świat wokół nas nie stoi w miejscu i zawsze musimy mieć pewność, że jesteśmy gotowi. Również po to by wspierać słabszych. Po to by dać kucykom poczucie bezpieczeństwa. Kto miałby to zrobić za nas, jeśli nie my? Musimy liczyć na siebie i dbać o nasze siły, możliwości obronne, na bieżąco. Czytając tysiące woluminów, książek, zwojów, z wszelakich bibliotek, czy natrafiłaś na jakiekolwiek informacje na temat tego, że Equestria miała jednolitą władzę królewską? W sensie, czy panowała kiedyś jedna królowa? Bo przecież gwardia, oficjalnie jest ,,królewska". Nie książęca. Coś chyba jest na rzeczy. Z tego co wiem, były momenty, w których Equestrią rządziła niepodzielnie jedna istota. Najpierw Discord, a potem przez tysiąc lat Celestia, kiedy zabrakło przy niej Luny. Hej, obecnie mamy chyba najwięcej księżniczek i książąt od wieków W każdym razie, Celestia nigdy nie odznaczała się tytułem królowej, była księżniczką... No a Discord lubił nosić wiele różnych tytułów, bo dlaczego nie? Ale już poważnie, chyba faktycznie mamy tutaj do czynienia z pewną nieścisłością oraz nieprecyzyjnym nazewnictwem. Porozmawiam o tym z Celestią, kiedy znów się spotkamy na herbacie. Istniał jakiś alicorn ogier? Nic mi o tym nie wiadomo, a ponieważ przeczytałam wiele, wiele źródeł... Stwierdzenie przeze mnie, że nie, nie istniał alikorn ogier, jest prawdziwe, poparte szeregiem dowodów oraz wiarygodnym materiałem. Co nie oznacza, że kiedyś mógłby się ktoś taki narodzić. Z pewnością byłaby to nie lada sensacja Oczywiście, przypuszczam, że gdzieś są źródła, których jeszcze nie czytałam, ale wątpię, czy dowiem się czegoś przełomowego w tej materii. Tak, byłabym mocno zdziwiona, gdyby nagle przybył do nas Sunburst i oznajmił, że znalazł pewien tajemniczy pergamin... Uważasz że pewnego dnia, świat wasz, jak i świat ludzki, spotkają się? W sensie że w jakiś magiczny sposób, będzie możliwa podróż między oboma światami, bez ograniczenia czasowego. Sądzę, że owszem, magiczne ścieżki między dwoma światami są możliwe. Ale! Bierz pod uwagę, że taki transport w obie strony potrzebowałby gigantycznych ilości energii, nie wspominając już o podtrzymaniu takiego systemu. Ale wierzę, że w końcu nauka znajdzie nowe metody magazynowania i przekazywania mocy, co umożliwi wydajną podróż tam i z powrotem. Tak teoretycznie. Gdyby, podkreślam gdyby, Celestia, Luna i Cadance, przestały by sprawować władzę, tudzież po prostu zginęłyby, miałabyś siłę podjąć władzę samodzielną? Czy miałabym siłę? Nie wiem. W razie nagłej potrzeby, gdybym odnalazła się w tak przykrej rzeczywistości, musiałabym podjąć tę odpowiedzialność. Wracają do mojego poprzedniego pytania, na temat związków, masz kogoś na oku? Hm... Trochę się pozmieniało. Ale nie odczuwam z tego powodu zawodu, czy rozczarowania. Nic z tych rzeczy. Zresztą... Ach,mnóstwo rzeczy było w mojej głowie, ale poza nią... Ale konkretnie - obecnie nie. Muszę się zająć innymi sprawami. To dla mnie bardzo ważne. Czy słyszałaś może, o tworze państwowym, jakim była Rzeczpospolita Obojga Narodów?( jeśli nie, to nie warto otwierać zakładki) Tak, troszkę doczytałam i zaczynam zgłębiać tę historię. Jest tam mnóstwo fascynujących wątków, które ukształtowały także przyszłość, a także nastroje danych społeczności, że nieustannie zbaczam z tej głównej ścieżki. Zatem, jestem w trakcie odkrywania nowej wiedzy o Waszym świecie Ale na temat Husarii muszę jeszcze sporo przeczytać. A demokracja szlachecka... Cóż, brzmi nieźle w założeniach, ale nie wydaje mi się aby w praktyce przyniosło to coś dobrego, w formacie długoterminowym. Ale muszę jeszcze o tym przeczytać. Zastanawiam się czy moje przypuszczenia się potwierdzą. Cóż, gdyby był to ustrój idealny, pozbawiony wad i przyjazny dla wszystkich, to raczej trwałby do dzisiaj, w jakiejś nowocześniejszej, dopasowanej do dzisiejszych standardów formie, ale zdaje się, że tak nie jest? Chociaż znów, kiedy przyglądałam się przemianom społecznym oraz czytałam publicystykę, wygląda na to, że każdy ma swoje zdanie i swój osąd, czy coś takiego funkcjonuje do dzisiaj, czy też funkcjonuje podobnie, na innych zasadach... @Triste Cordis Jakieś plany na wakacje? Przyznam, że pierwotnie myślałam o kolejnych wspólnych wyprawach z rodziną, ale wygląda na to, że bardzo prawdopodobne jest, że wyruszę na wielkie, wspólne wakacje z przyjaciółkami oraz naszymi uczniami, kiedy wreszcie otworzymy nasza Szkołę Przyjaźni! @Nightmare Princess Co byś zrobiła gdyby Celestia zmieniła się w Daybreaker? Obawiam się, że musiałabym walczyć. Najpierw oczywiście słowem i dobrocią, później niestety magią. Ale wierzę w księżniczkę Celestię i w to, że powstrzyma tę transformację. W skali od 1 do 10 jak bardzo lubisz Flurry Heart? Dziesiątka! Kocham moją słodziutką, rozkoszną bratanicę, ona jest taaaka wspaniała! Jakie to uczucie gdy stajesz się alicornem? Transformacja przebiega bezboleśnie. Powiem nawet, że to niezwykłe,przyjemne doświadczenie. Czuje się ciepło oraz czystą magiczną energię przepływające przez całe ciało oraz takie trudne do opisania wrażenia, jakby coś Cię kształtowało na nowo. Jakby ktoś dał mi skrzydła, których wzrost mogę poczuć, a następnie zrozumieć swoje nowe ja, poruszyć się, będąc już w nowym wcieleniu. Także moja moc odczuwalnie wzrosła. Zaczęłam inaczej odczuwać cudze aury, nie tylko magiczne, ale również emocjonalne. I w jednej chwili zadałam sobie sprawę z nowych możliwości, zorientowałam się też, że mogę magazynować znacznie większe pokłady energii, by tworzyć jeszcze wspanialsze rzeczy! Czy chciałabyś, żeby Starlight została księżniczką? Myślę, że pękłabym z dumy. Ale przewiduję, że jeszcze sporo wspólnych lekcji przed nami, zanim nadarzy się dla niej pierwsza szansa. Tylko gdzie stanąłby jej pałac? Każdej mojej przyjaciółce życzę tego na najlepsze. I własnego pałacu Jeśli tak to czym by się opiekowała? Trudno powiedzieć. Pierwsza moja myśl to Patronka Akceptacji. Wszakże na ratunek Equestrii szła obok Trixie, Discorda oraz Thoraxa. Połączyła kilka różnych ras, połączyła nawróconych z tymi, którzy odważyli się wystąpić przeciwko większości. Pokazała, że różnice gatunkowe, czy burzliwa przeszłość nie są istotne, jeżeli ktoś pragnie się zmienić i zaprzyjaźnić, wspólnie czynić dobro. @Starray Co sądzisz o tym, że Flurry Heart jest alikornem od urodzenia? Jest to cud oraz wydarzenie przełomowe, myślę, że Flurry będzie dumna, kiedy już podrośnie i odkryje, że rozpoczęła nowy, wspaniały rozdział historii naszego świata. Sądzę też, że... Hm. Narodziny kogoś jako alikorna wydają się być skorelowane z mocą magiczną. Zastanawiam się jak potężna będzie Flurry, kiedy już dorośnie. Jak myślisz - czemu Spike nie ma skrzydeł? Sądzę, że jeszcze nie otrzymał okazji do podjęcia próby, która zweryfikowałaby, czy jest gotowy na otrzymanie własnych skrzydeł i nowych mocy. To znaczy, hej, skoro ja mogłam otrzymać skrzydła, a moja moc się powiększyła, dlaczego Spike miałby kiedyś nie pójść podobną ścieżką? Wszakże nasze przeznaczenia wydają się być powiązane ze sobą... Czy byłabyś w stanie przeciwstawić się woli Celestii? Myślę, że nie będzie nigdy takiej okazji. Nie wierzę, by Celestia kiedykolwiek miałaby podjąć jakieś haniebne decyzje, czy spowodować coś, przeciwko czemu musiałabym wystąpić bo godziłoby we mnie, jako księżniczkę, jako kucyka i gdyby zaprzeczyło wszystkiemu temu czego sama kiedyś mnie nauczyła. Wolisz góry czy morze? I góry, i morze, wyglądają malowniczo i inspirująco, kiedy przelatuje się nad nimi balonem, czy zeppelinem @KaSzTaNeK Przyjełabyś mego oc do swej szkoły przyjaźni? Musi sie dużo nauczyć xd Oczywiście! Każdy może zostać uczniem w naszej szkole! Dla czego zajmujesz sie akurat magią przyjaźni? Hm... Sądzę, że to los. Oraz moje osobiste predyspozycje. Oraz wszystko to, co zobaczyła we mnie Celestia, kiedy przyjęła mnie pod swoje skrzydła Sama odpisujesz na pytania magią czy ci ktoś pomaga? Pomaga mi mój Opiekun. To znaczy, nie to że formułuje odpowiedzi za mnie, ale po prostu, umożliwia moim słowom dotarcie do Was, w tej oto formie. @MR.Lonly Gdzie można znaleźć informacje że fandom MLP jest największym ze wszystkich znanych? Ufam, że dzięki narzędziom unikalnym dla Waszego świata, jesteś w stanie sprawdzić które strony internetowe jak często są odwiedzane, możesz rzucić okiem na statystyki,a także ilość stworzonej przez Was, oryginalnej zawartości. Także w rozmaitych dziełach Waszej kultury, możesz odnaleźć możliwe odniesienia Pamiętaj, że im dłużej dana społeczność pozostaje aktywna, tym więcej tworzy zawartości, tym łatwiej dociera do ogółu i lepiej przebija się przez różne bariery. Dlatego też warto sprawdzić dane za rok, dwa, może nawet dekadę później! @Chip Twilight czy Ty się na nas (usernię) obraziłaś czy jak? Ależ nie! Po prostu wypadkowa rozmaitych, przeróżnych okoliczności zrządziła, że dopiero dzisiaj moje odpowiedzi pojawiły się tutaj, dla Was. Naprawdę! Zarówno po mojej stronie, jak i stronie opiekuna. @Jakubas18 Co byś zrobiła gdybyś była taka jak Starlight? Sądzę, że gdyby sprowadziłoby się to powrotu do formy jednorożca, pewnie jakoś radykalnie nie zmieniłabym moich przyzwyczajeń. Gdybyśmy zamieniły się ciałami, no to... Och, nie wiem fryzury na pewno bym nie zmieniała. Uważam, że Starlight wygląda naprawdę świetnie Ale gdybym i pod kątem świadomości miała się zmienić... Zastanawiam się, czy w ogóle byłabym w stanie myśleć jako Twilight, zastanawiać się nad zmianami w swoim życiu, gdyż byłabym... Starlight. Opcji jest naprawdę sporo. Czy odpowiadało ci bycie Wonderboltsem tak jak RD? Czy ja wiem? Byłoby miło, ale uważam, że nie jest to miejsce odpowiednie dla mnie, gdyż Wonderbolts wymaga konkretnych rzeczy od swoich lotników, a ja rozwiązuję problemy głównie dzięki magii i wiedzy. No i Rainbow raczej nie doścignę, jeśli mówić o sprawności fizycznej, zwinności, szybkości, sile. Jak bardzo lubisz swojego idola czyli Star Swirla? Spotkanie go było jak spełnienie marzeń! Nawet... Nawet dzisiaj trudno mi znaleźć słowa. Okazał się trochę inny, niż sobie to wyobrażałam, ale rozumiem to i szanuję! A jego wiedza, doświadczenie, to nieskończona kopalnia nowej motywacji dla nie, to coś zdumiewającego! @Krystianoronaldo Lubie słuchać muzyki. A ty też lubisz słuchać Oczywiście! Lubię zarówno kawałki popowe, ale nie pogardzę czymś... Może nie stricte klasycznym, ale kultowym, na czym wychowywali się moi rodzice Co nie znaczy, że muzyka klasyczna jest nudna, absolutnie nie! Uwielbiam wszystko co wpadnie mi w ucho i przy czym czuję się dobrze, kiedy przygrywa mi podczas różnych okazji. Lubie uprawiać sport. A ty widzie że dobrze na łyżwach jeździć jestem pod wrażeniem Dziękuję Co byś powiedziała o ludziach czy są aż tak okropni czy mi się wydaje. Ludzie, tak jak kucyki, są różni i mają prawo do podejmowania suwerennych decyzji, chociaż nie mają wpływu na wszystko i niekiedy muszą odnajdywać się w swoim otoczeniu, tak "na gorąco". Wierzę, że nikt nie rodzi się zły, czy okropny. Oczywiście, każde duże błędy, sytuacje gorszące, incydenty, zbrodnie, wszystko to boli, jednakże należy również pamiętać o tych wspaniałych rzeczach i cudach jakich ludzkość dokonała przez całą swoją historię. O perspektywach jakie stworzyła, a także o nieskończonych możliwościach rozwoju, potęgi jaką niesie ze sobą widza... Tego jest mnóstwo. Nie uważam, że rzetelne jest ocenianie Was tylko przez pryzmat zła, jakie się wydarzyło. Warto spojrzeć również na dobro, które się dokonało dzięki Wam. Myślę, że jakkolwiek można być sceptycznym, wcale nie jest tak źle. I powiem jeszcze jestem niepełnosprawny od urodzenia. Och... Przykro mi. Obawiam się, że nie potrafię sobie wyobrazić co czujesz. Mam rozmaite książki, opisujące jak każdy dzień może być walką z przeciwnościami nieznanymi większości, ale nie potrafię wczuć się w pełni w Twoje stanowisko. Mogę mieć tylko nadzieję, że nikt nie odmówi Tobie szansy i nigdy nie zabraknie życzliwych osób wokół Ciebie, które Tobie pomogą. Ale, jak widzę, radzisz sobie? Chyba ze swojej obecnej pozycji nie mogę uczynić nic więcej niż życzyć tobie powodzenia oraz... cudu. Naprawdę. I jeszcze ja jestem początkujący wczoraj sobie kondo założyłem Witaj zatem! Mam nadzieję, że szybko się odnajdziesz i z czasem poczujesz się pewniej Uff... Wygląda na to, że nareszcie odpowiedziałam wszystkim. Jeśli dotarliście do końca to... Dziękuję. Naprawdę, dziękuję Wam za cierpliwość, wyrozumiałość oraz za Waszą obecność. Kochani z Was przyjaciele! Liczę, że nadarzy się okazja do rozmowy jeszcze niejeden raz. Jeżeli jest coś, co Was trapi, dajcie znać, zapytajcie!
  3. Dziękuję za rekomendację No, ogółem Ylthin i Foley już mnie uprzedzili, gdyż również chciałem polecić wybrane opowiadania autorstwa Cahan, Bestera, a także "Szeptane opowieści" od Arkane Whispera. Wygląda na to, że mogę jedynie uzupełnić to i owo, na przykład powstającym Smakiem Arbuza, przy którym mam przyjemność działać co nieco jako pre-reader, a także Save Me, opowieść której jestem zwolennikiem i którą szczerze uwielbiam. No wiem, miało być niedługo, ale "Smak Arbuza" wciąż powstaje, poszczególne jego rozdziały nie są zbyt długie, a "Save Me" ma kilka dodatkowych, bonusowych rozdziałów, które, mam nadzieję, narobią smaka na całość, bo naprawdę warto Moim bezpośrednim przedmówcą był Foley, który to jest autorem szeregu krótkich Miniaturek, cyklu D&D który bardzo lubię, no i Adventure Found Me, które owszem, ma wiele rozdziałów, jednak są to rozdziały relatywnie króciutkie, a samo opowiadanie, lektura płynie sprawnie i przyjemnie, toteż naprawdę warto przeczytać, gorąco je polecam. Chciałbym polecić również ogólną twórczość Niki - ostatnio miałem okazję przeczytać jej Ewolucję gwiazd typu słonecznego, jakiś czas temu wpadły mi w oko poszczególne jej oneshoty, takie jak Panienka, czy Ten świat sprzed lat Opowiadania Malvagio również są według mnie interesujące, na przykład Tańczący z Herbatnikami Polecam! Coś jeszcze? Seria Ciasteczkowa od prześwietnej Madeleine, oczywiście że tak! Pozdrawiam!
  4. Opowiadanie nareszcie jest kompletne, nareszcie stało się ogólnodostępne, toteż nie pozostaje mi nic innego jak podzielić się z Wami pełnymi wrażeniami i wytłumaczyć dlaczego jest to fantastyczny tytuł i dlaczego powinniście się z nim zapoznać ^^ Uprzedzam, że poniższa recenzja jest W CAŁOŚCI PRZESIĄKNIĘTA SPOILERAMI, toteż nie zaleca się czytania jej przed uprzednim przeczytaniem fanfika w całości. Jeżeli jeszcze tego nie zrobiłeś/ nie zrobiłaś, gorąco namawiam, scroll do góry, klik w pierwszy rozdział, a potem w następne Naprawdę warto. Poniżej wyjaśnienia dlaczego. Spoilery! O fundamentach słów kilka, czyli czym jest „Adventure Found Me” Chociaż Foley napisał już mnóstwo fanfików, to jednak prawdą jest, że różnorodność nie jest celnym określeniem opisującym całokształt jego dorobku. Z drugiej strony, należy przyjrzeć się czemu służy brak różnorodności czy radykalnych „twistów”, chociażby w doborze tagów opowiadań, co przecież przekłada się na ich klimat. Nieustanne opisywanie akcji, przygód, czasami „tradycyjnych”, a czasami stricte wojskowych, tudzież skupianie się na stałym gronie postaci za każdym razem owocuje coraz lepszym oddaniem charakterów, coraz ciekawszymi, lepiej dopracowanymi scenami akcji, a także coraz bardziej rozbudowanymi historiami. Co nie oznacza, że autora nie stać na innowacje, ale przy „Adventure Found Me” to nie jest na rzeczy. Może inaczej: niekoniecznie to jest na rzeczy. Opowiadanie jest wspaniałym rozwinięciem wszystkich tych elementów, które mogliśmy odnajdywać w twórczości autora chyba wręcz od jego pierwszego opowiadania. Jest to także historia dłuższa, lepiej przemyślana, a obok ulubionych postaci Foleya znajdziemy kilka zupełnie oryginalnych. Tym razem jednak nie można powiedzieć, że czegoś im brakuje i nie zapadają przez to w pamięć. Jest to przede wszystkim opowiadanie przygodowe, a więc oprócz akcji powinniśmy znaleźć w nim odpowiednią dozę tajemniczości, zwrotów akcji, a nierzadko również i sekrety stwarzające pole do własnych spekulacji i teorii po zakończonej lekturze. „Adventure Found Me” celuje we właśnie takie oto założenia. Jak celne okazały się kolejne strzały? Fabuła, postacie Daring Do, znana archeolog oraz pisarka z zamiłowania, trafia na Wyspę Wilczego Kła w poszukiwaniu rozwiązań nowych tajemnic oraz drogocennych skarbów. Jednak tym razem nie wybiera się tam sama. Zrywając ze swoimi zasadami, nakazującymi jej samotne podróżowanie, zgadza się na propozycję niejakiego Bitsa. Wkrótce Daring poznaje doktora Discovera, a także resztę ekspedycji: utalentowaną i energiczną Verbose, nieco lekkomyślnego speca od sprzętu Skyvera oraz tajemniczego Sharpa. Niebawem grupa zmierzy się z tajemnicami wyspy, na którą zakazała udawać się sama Celestia. Powyższy akapit streszcza główny zarys fabularny opowiadania, jednak w miarę odkrywania kolejnych rozdziałów okazuje się, że ta w gruncie rzeczy prosta linia fabularna zaczyna się dzielić i iść w kilka różnych kierunków naraz, poznajemy nowe szczegóły, motywy postaci, a także zupełnie nowe okoliczności oraz możliwości. Początek faktycznie nie zachwyca, ale jednocześnie nie budzi negatywnych wrażeń; po prostu jest, realizuje założenia fabularne przewidziane na ten etap historii, wydaje się być typowo rzemieślniczą robotą, choć nie da się ukryć, że poznawanie głównych postaci jest przyjemne i skutecznie zachęca do dalszego brnięcia w historię. Z związku z powyższym, początek opowiadania może bardzo zmylić. Sprawy wyglądają zwyczajnie i absolutnie nic z tych pierwszych rozdziałów nie zwiastuje ani zwrotów akcji, ani niespodzianek w ramach puli występujących postaci, ani tym bardziej dodatkowych tajemnic skrywanych na Wyspie Wilczego Kła. Bardzo szybko jednak czytelnik zdaje sobie sprawę, że przedstawione w „Adventure Found Me” postacie są po prostu sympatyczne i z każdym kolejnym kawałkiem ich wizerunek staje się coraz barwniejszy, a opowiadana historia wciąga, w miarę wprowadzania kolejnych sekretów. W moim przypadku po raz pierwszy poczułem się zdecydowanie bardziej związany z postaciami aniżeli w przypadku czysto rzemieślniczych dzieł, w momencie w którym autor postanowił lepiej nakreślić relacje między poszczególnymi postaciami. Przykładowo, rozczochrana Verbose ze Skyverem wychodzą z jednego namiotu, czy to Sharp poprawiający nieco obozowisko aby potencjalny wróg miał trudniej z zakradnięciem się w te strony, wszystko to są małe rzeczy, które jednak wszystkie razem pomagają zbudować sympatyczny wizerunek oraz bohaterów którzy coś robią, poza podstawową fabułą i których losy chce się śledzić. Verbose jest zdecydowanie najbarwniejszą i najciekawszą z oryginalnych postaci. Przede wszystkim dlatego, że skupia ona w sobie wszelkie cechy Mane6, które to cechy ujawniają się w danych sytuacjach, ale nie wypadają jak wymuszone przebłyski, po prostu budują przyjemny charakter, czynią z niej postać wyjątkową. Verbose jest energiczna i niekiedy hałaśliwa niczym Pinkie Pie, bywa strachliwa jak Fluttershy, ale nie można jej odmówić wiedzy oraz magii jak u Twilight, jest też szczera, pewna siebie kiedy trzeba, lojalności jej nie brakuje, ma też pewne wyczucie stylu oraz nie waha się westchnąć za jakimś atrakcyjnym, ogierzym ciałem co pomogłoby się poczuć jak na wakacjach. Po prostu różne oblicza Harmonii, spojone kilkoma swoimi cechami i również przez nie utrzymywane w jakichś ryzach. Verbose jest po prostu doskonałą, sympatyczną, barwną postacią i fakt, że coś może ją łączyć ze Skyverem nadaje nie tylko jej, ale również jemu pewnej dynamiki, gdyż obok ekspedycji mamy parę kucyków która chce ze sobą być i która się o siebie troszczy, i jest to zupełnie inny rodzaj relacji. W praktyce po prostu się im kibicuje, toteż momenty akcji i zagrożenia, gdzie Verbose natychmiast rzuca się na pomoc (nie tylko Skyverowi zresztą), są to jednocześnie momenty gdy da się poczuć napięcie, nabierają one również większej wagi. Skyver nie jest tak dokładnie zarysowaną postacią, ale ma mnóstwo czasu fanfikowego i daje się poznać jako kompetentny towarzysz ekspedycji, z którym można porozmawiać i się nieco pośmiać, a któremu nie brakuje odwagi. W tym sensie jest on podobny do Sharpa, chociaż to ten drugi jest bardziej tajemniczy, wydaje się większym twardzielem, jest też lepiej doświadczony w pojedynkach, ale nie brakuje mu percepcji, co czyni z niego bystrą i ogólnie wszechstronną postać; pomoże w wykopaliskach, pomoże rozwikłać zagadkę, ale również obroni i wywalczy co trzeba, byle zapewnić powodzenie misji. Jest w tym sensie również lojalny i bezwzględny. Czy jemu również da się kibicować? Owszem. Zwłaszcza w późniejszych scenach, gdzie widać jego poświęcenie i nieustępliwość. Ale co cieszy najbardziej, nie jest to typ cynicznego przyjemniaczka który nie ma do powiedzenia nic więcej poza jednozdaniowymi komentarzykami. Tak się zapowiadał, takie było pierwsze wrażenie, ale na przestrzeni kolejnych rozdziałów, podobnie jak reszta, rozwija się jako postać, daje się poznać coraz lepiej. Jeżeli miałbym wskazać jakieś kucyki, które tego rozwoju jednak otrzymują mniej w związku z czym nie wybijają się tak jak pozostali, to jest to doktor Discover. Nie oznacza to jednak, że to postać słabo napisana, po prostu swój wielki moment dostaje najpóźniej ze wszystkich i ze wszystkich wielkich momentów ten wywiera najmniejsze wrażenie. Początkowo był niepokój, czy przypadkiem doktora nie spotkało coś złego, ale to nie było na rzeczy. Po prostu się ulotnił, wraz ze skarbem. Mam kłopot z dokładniejszym określeniem jak poradził sobie profesor Gravel, jako postać w fanfiku, jako antagonista. Przede wszystkim, jak na kogoś kto był kreowany na mąciciela, przeszkodę dla naszych bohaterów i bohaterek, Gravel okazał się taki dosyć... Łagodny. Nie odczuwałem rozczarowania, podświadomość kazała sądzić, że on tam jest gdzieś w głębinach i może w każdej chwili zaatakować, ale koniec końców, choć realnie zagroził ekspedycji, to jednak pozostał trochę wycofany. Choć uznaję za plus jego elastyczność, gdyż potrafił w tym samym fanfiku zapędzić Daring do narożnika, pogrozić jej, a potem posłuchać, nawet zapewnić w miarę cywilizowane warunki egzystencji, wliczając w to posiłki i przytulne schronienie... No, przynajmniej do momentu w którym klacz już na nic nie mogłaby mu się przydać. O fabule ciąg dalszy – zwroty akcji a motywy bohaterów Zwroty akcji są czymś co nadaje historii nowego tempa, potrząsa czytelnikiem, przy okazji daje całości nowego wymiaru, poszerza możliwości spekulacji, a także dodaje nowe układy odniesienia. Co cieszy niezmiernie, widać, że był to starannie zaplanowany element opowiadania. Ale co raduje jeszcze bardziej to to, że każdy taki zwrot idzie równolegle z rozwojem poszczególnych bohaterów. I te zwroty wcale nie są jakieś przekombinowane! Są dosyć proste, a jak wiadomo, siła tkwi w prostocie Po raz pierwszy możemy zderzyć się z ostrym zakrętem historii, kiedy Sharp trzyma Daring na muszce, żądając aby ta oddała dopiero co odnaleziony posążek. Mówiąc szczerze, zakręt ten nie był aż tak trudny do pokonania, jako że „ten tajemniczy, małomówny twardziel z blizną” był pierwszym podejrzanym na wypadek scenariusza ze zdrajcą. Ale to co się dzieje później, to istne, nagłe przyspieszenie historii i otwarcie kolejnych ścieżek którymi kolejne wątki mogłyby podążyć. Okazuje się bowiem, że Daring od początku była potrzebna tylko do odnalezienia posążka, wszyscy o tym wiedzieli, przez cały czas był to plan. Ale czy w związku z tym postacie okazały się właściwymi antagonistami? No właśnie nie i w tym oto momencie kreacja oryginalnych kucyków w pełni rozwija skrzydła; widzimy, że np. Verbose tego nie chciała, że jest przez to rozdarta. Dowiadujemy się, że każdy z nich miał jakiś szalenie ważny motyw i po prostu takiego dokonał wyboru. Szczególnie spodobał mi się development jaki otrzymał Sharp, gdyż był na idealnej drodze by ujawnić swoje prawdziwe oblicze jako nieczuły dupek, ale prowadzony przez Foleya wybrnął z tego wzorowo – Sharp oszczędził Daring Do i w sumie tak ją „unieszkodliwił” by ta mogła mieć szansę na przeżycie, to było fajne. Poza tym, przy Verbose okazał się całkiem przyzwoitym facetem, kiedy w prosty sposób przekonał ją, że Daring ma się dobrze i nic jej nie będzie, dzięki czemu klacz odzyskała swój humor i energię. To znaczy my, czytelnicy, już wiedzieliśmy co się stało z Daring, ale wciąż, miła sprawa, a jeszcze bardziej cementuje ekipę. Dlatego podążanie za nimi nadal wciąga i daje nie lada satysfakcję. Jest to również moment, w którym Daring wymyśla plan nawiązania współpracy z profesorem Gravelem, tylko po to by odzyskać figurkę i uciec z nią zostawiając wszystkich w tyle. Daring wierzy, że nie rozumiejąc ewentualnych, nadzwyczajnych właściwości artefaktu, jej byli towarzysze sprowadzą na Equestrię wielkie nieszczęście. Poza ową elastycznością profesora-antagonisty, zauważyłem coś jeszcze. Po tym jak poznałem powody dla których, również wbrew sobie, ekipa wykorzystała Daring Do, zobaczyłem jak funkcjonują te kucyki, jakie mają plany, w ogóle, jak się zachowują po wykonaniu misji, a po tym co zaczęła planować Daring, przez moment przeszło mi przez myśl, że może to właśnie musztardowa pani archeolog wyjdzie na antagonistkę, a przynajmniej postać neutralną-dobrą. Ciekawie jest czytać fanfik i odkrywać, że w związku z nowymi układami odniesienia i faktami nie można jednoznacznie wskazać kto tutaj jest zły, a kto dobry i wychodzi z tego taki rollercoaster, co uwielbiam! O fabule po raz trzeci – aftermath i znajome pyszczki Oczywiście akcja z powodzeniem, jasno i klarownie zmierza do punktu kulminacyjnego, w którym podwładni profesora Gravela znajdują obóz (co było możliwe dzięki Daring Do) i atakują ekspedycje. Nie okazują się jednak jedynymi nieprzyjaciółmi, gdyż z głębin wychodzą nieumarli strażnicy posążka, którzy zaatakują obie strony. Mamy wielki pojedynek, napięcie, a także nagłe cięcie i przeskok akcji do chwili w której jest już po wszystkim. Warto odnotować, że również jest to moment w którym opowiadaniu udziela się nutka survivalowa, gdyż obserwujemy samotną Verbose, organizującą schronienie i udzielającą pomocy Skyverowi, później również Sharpowi, który udowodnił, że jest twardym zawodnikiem, trudnym do pokonania i niezwykle odpornym. Nie jest różowo, ale na horyzoncie wkrótce pojawia się łódź, która ma zabrać ekspedycję do Equestrii. Wciąż musi jeszcze pokonać pewien dystans, a rozdział się urywa. Napięcie jest nadal, bo jeżeli nieumarli idą za figurką, no to mają dostatecznie dużo czasu na atak. Również Gravel nie powinien próżnować. A tymczasem... Kolejny rozdział i niespodzianka! Gardę miałem opuszczoną, więc oberwałem. Przeskok w czasie i Equestria, a w niej wielkie poruszenie w związku z powrotem niekompletnej ekspedycji oraz rzekomą śmiercią znanej pani archeolog. Oczywiście Rainbow Dash reaguje natychmiast i po raz kolejny widzimy jak jest dobrze napisana, oddana dosyć wiernie, jej kwestie rozbrzmiewają w głowie, wypowiedziane jej głosem, a kolejne jej poczynania śledzi się z zaciekawieniem. Znów – trening z tymi postaciami (ulubionymi postaciami autora) przy okazji poprzednich opowiadań zaowocował konsekwentną, przyjemną kreacją która znacząco ubogaciła, odświeżyła wręcz opowiadanie po jego punkcie kulminacyjnym. Warto dodać, że Rainbow Dash nie jest jedynym znajomym pyszczkiem który czeka na nas w tych ostatnich kawałkach tekstu. Sądzę też, że Rainbow rzucająca się na pomoc Daring nie będzie dla nikogo żadnym zaskoczeniem. Ale to kto wesprze ją logistycznie, to dopiero niespodzianka Akurat ten aspekt pragnąłbym pozostawić do odkrycia czytelnikom, jako że i tak już wyjawiłem bardzo wiele. Po należytych ostrzeżeniach, ale jednak. No dobrze, ale co zatem porabia Daring, sama na wyspie? Przede wszystkim, kryje się przed wściekłym profesorem Gravelem. To całkiem ciekawa drobnostka – profesor został bez statuetki, jest wściekły na Daring, ale w żadnym momencie nie widzimy go, ani nie mamy żadnej z nim sceny. Wiemy, że nadal tam jest i knuje, z pościgów za Daring, ale sam Gravel się już nie pojawia fizycznie. Ciekawy zabieg. Poza ucieczkami i organizowaniem sobie bezpiecznego kąta, Daring musi zbierać zapasy żywności, co znów daje nam pewną survivalową nutkę. A co z sekretami? Są. I robią smaka nie tylko na jakiś sequel czy dodatek, ale nawet przez chwilę sprawiają wrażenie jakby fanfik wcale się nie kończył, a wręcz miał za moment naprawdę się rozkręcić. Tutaj również, wyjątkowo, powstrzymam się przed wyjawieniem finałowych tajemnic, ale powiem, że poszerza to wszelkie możliwe spekulowanie, a także daje nowe pytania bez odpowiedzi, które pogłębiają warstwę fabularną opowiadania. Podkreślam: nie są to pytania bez odpowiedzi wynikające z nieprecyzyjnego pisania, braku konsekwencji czy też dziurawej historii, ale wynikające z zamierzonych zabiegów i zwrotów akcji, pytania które w zamierzeniach autora mieliśmy móc sobie zadać. Dzięki temu opowiadanie pozostaje w głowie. Zakończenie opowiadania zamyka całą tę historię godnie, zwięźle, nie rezygnując z kilku mrugnięć okiem, ze wskazania, że być może na rzeczy jest o wiele więcej niż widzą nasze oczy. Zatem mogę tylko polecić tę historię Atmosfera oraz słowa Jak już wspomniałem, opowiadanie zaczyna się niepozornie, ale proces rozkręcenia historii oraz to jak nagle wszystko zaczyna nabierać znakomitego smaku, a czytelnik nawiązuje silną więź z postaciami których losy śledzi, wszystko to wpływa dodatnio na klimat opowiadania, który jest z jednej strony całkiem serialowy, a z drugiej typowy dla Foleya. Jednak udało się te style zmiksować w taki sposób, by nie gryzły się ze sobą, tylko współgrały w trakcie opowiadania tej historii. Pojawiają się pościgi, pojedynki, mamy istoty nieumarłe, nieco mroczniejsze elementy, a także uszkodzenia postaci, zadrapania, krew i pot. Absolutnie nie godzi to w ogólną atmosferę, sceny te są napisane przystępnie, czyta się je sprawnie, bez żadnych skrajnych reakcji. Są to również te sceny gdzie do skutku dochodzi tag [Adventure], a akcja znana z poprzednich opowiadań autora zapewnia rozrywkę oraz przykuwa uwagę. Tym co nieco narusza budowaną atmosferę są okazyjnie wyskakujące wulgaryzmy. Może to tylko moje wrażenie, ale pomimo tych nieumarłych, walk i krwi, to naprawdę wygląda jakby na spokojnie mogło się pojawić na ekranie. Elementy kreskówkowej naiwności, pewne uproszczenia oraz skróty zdają egzamin; kiedy trzeba, są pewne mroczniejsze elementy czy sceny zawierające przemoc, ale to naprawdę nie jest za dużo. Sam nie wiem, ale jakoś te wulgaryzmy średnio mi pasują, ale żeby cokolwiek psuły i powodowały reakcje skrajnie negatywne, to nie, skądże znowu. Jest to taki mój nitpick, którym zechciałem się podzielić. Po prostu te pojedyncze słowa – jakoś tak „łe”, ale cała reszta – jest okejka. Tym co podoba mi się najbardziej to to, jak nostalgicznie to opowiadanie wypada. Mam na myśli to, że „Adventure Found Me” prezentuje się niczym klasyczny film przygodowy z lat 70, czy 80. W czasach, w których kolejne sequele powinny wychodzić do kilka lat, w sytuacjach skrajnych również co roku (chociaż to niekoniecznie przygodówki), pytania bez odpowiedzi, możliwość swobodnego spekulowania co jeszcze mogłoby się wydarzyć, co mogłoby być dalej, były bardzo pożądane bo budowały wokół tytułu tzw. hype, jakby kreacje postaci, styl, fabuła oraz klimat nie były wystarczającymi elementami które przecież oryginalnie przyciągnęły do kin tłumy widzów i pobudziły apetyt na więcej Tutaj zdecydowanie ma się apetyt na więcej i chce się do opowiadania powracać, za każdym razem poszukując kolejnych ukrytych smaczków czy też wcześniej niezauważonych szczegłów, no bo przecież za drugim razem znane jest już zakończenie, więc można zbadać treść pod tym kątem. W budowaniu odpowiedniego klimatu pomaga zastosowany język: jest on jasny, prosty, bez zbędnych ekstrawaganckich synonimów, bez przeintelektualizowanych fragmentów, bez niepotrzebnych przedłużeń. Ot, mamy same konkrety, całość wypada zwięźle, czyta się ją wartko, a czas zlatuje niezauważalnie, po prostu natychmiast po zakończeniu rozdziału mamy paląca chęć sięgnięcia po ciąg dalszy. Co cieszy, większość kolejnych rozdziałów zamyka się w piętnastu stronach, co, jak sądzę, pomaga w ogólnym flow opowiadania. Przyglądając się bliżej od razu widać znany, foleyowy styl w swej najwyższej jak do tej pory formie. Co prawda wiele wskazuje na to, że taką pierwszą przymiarką do projektu wielorozdziałowego, przygotowego, było „No Way Back”, które również dzieliło prosty język, konkrety i dopracowany styl, jednak to w „Adventure Found Me” ukazuje się w pełnej krasie. Oczywiście mogę sobie wyobrażać jak wyglądałyby kolejne kawałki „No Way Back”, kiedy autor ma za sobą „Adventure Found Me” oraz nowe doświadczenie. Ale znów, ciekawość zżera człowieka tak czy inaczej Teorie oraz spekulacje Jak wspominałem, na historię można spojrzeć z kilku różnych perspektyw i w zależności od tego zupełnie zmienia się obraz czy to dużej części fabuły, czy poszczególnych postaci. Na przykład: załóżmy, że Daring Do powiódł się plan i napuszczając profesora Gravela odzyskuje figurkę, a potem ucieka... W jakiś sposób. Zostawia za sobą swoich byłych towarzyszy, których bezpieczeństwo będzie stale zagrożone. A nawet jeżeli nie stanie im się krzywda i uciekną z wyspy, to przecież ich misja i tak będzie niewykonana, więc z wypłaty nici. Verbose potrzebuje tej doli aby wesprzeć finansowo rodzinę, Skyver ma długi, doktor Discover nadal będzie się „kurzył” na tle reszty grona naukowego, a Sharp... No, na pewno z czegoś będzie musiał zrezygnować. Daring, jak mogłaś? Osobiście rozmyślam nad taką tezą, że Sharp nigdy tak naprawdę nie chciał pozbawić Daring Do życia, co najwyżej zranić, jednocześnie odgrywając zimnego zabójcę... Chodzi mi o to, że gość ewidentnie jest żołnierzem/ najemnikiem/ survivalowcem, przecież musiał wiedzieć, że jeżeli tak się „pozbędzie” Daring, to oczywiste, że ona zaraz ucieknie. Kasa kasą, ale nie uważam, żeby był to morderca. Tak jak wspominałem, najpewniej umarli podążali za figurką, więc grupa i tak wiele ryzykowała trzymając ją przy sobie. Poza tym, osobiście mi się wydaje, że strzała którą został zraniony Skyver mogła być zatruta i biedak mógł tego nie przeżyć, jako że na końcu, kiedy Verbose wymienia towarzyszy,akurat jego pomija... Ale tutaj nie jestem pewien. No i wielki logistyczny cudotwórca, który wsparł Rainbow i popłynął po Daring! Come on, musiał zasięgnąć języka co się może znajdować na Wyspie Wilczego Kła, przekalkulować sobie co się dla niego długoterminowo opłaci i wówczas podjąć decyzję: „Aha. Ja ją teraz uratuję, ale będę obserwować i ewentualnie odwołam emeryturę.” No i zastanawiające jest to ostatnie znalezisko na wyspie... Coś czuję, że Daring nie wytrzyma i jakoś sama tamwyruszy z powrotem bo nie będzie mogłą ścierpieć myśli, że ktoś inny miałby na tym położyć kopyta. Di end, gejm ołwer! Wydaje mi się, że o niczym nie zapomniałem. Fanfik przemyślany i ciekawy, masa rozrywki i satysfakcji, bardzo przyjemny klimat oraz świetne postacie, których losy śledziłem z zaciekawieniem aż do samego końca. I które cholernie polubiłem. Kawał dobrej roboty, do którego pewnie powrócę nie raz. Instant Classic. Uwielbiam. Polecam
  5. Przeczytałem opowiadanie, niezmiernie ciężko mi jest zebrać myśli i jakoś chronologicznie (?) wyrazić co myślę o tym tekście. W telegraficznym skrócie: poczułem się niezwykle rozbity. Od razu mówię, że nie w tym negatywnym sensie; nie jest to rozbicie jakiego doświadcza się po zmarnowanym potencjale, czy fatalnym zakończeniu. Mógłbym to porównać do chwili w której po raz pierwszy ukończyłem „Mafię” czy nawet „Crisis Core”, gdzie wiedziałem, że właśnie miałem do czynienia z czymś znakomitym, czułem satysfakcję i poczucie wypełnienia historii, ale przez ładunek emocjonalny na końcu, przez to jak wstrząsnęło mną zakończenie, naprawdę nie wiedziałem od czego zacząć, mówiąc o swoich wrażeniach. Dodatkowo nigdy potem jakoś nie mogłem patrzeć, myśleć o tych tytułach tak jak poprzednio. Znaczy – niby tytuł jak tytuł, ale wiedziałem już, że jeśli ktoś zabierze się za to po raz pierwszy, nie ma pojęcia co na niego czeka „Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego” to dosyć niepozorny tytuł, za którym jednak kryje się dużo bardziej skomplikowana, refleksyjna historia, po której nie można tak po prostu się otrząsnąć, tylko trzeba jeszcze trochę pokontemplować. Działa tutaj element zaskoczenia; smutna, refleksyjna otoczka oraz poczucie, że ma się do czynienia ze starannie zaprojektowanym utworem. I może to od tego pozwolę sobie zacząć. UWAGA NA SPOILERY! Wyzwanie „Ewolucja gwiazd typu słonecznego” jest skonstruowana troszkę tak jakby był to zbiór poszczeólnych scenek, jakichś porozrzucanych po osi czasowej wydarzeń, które mają swój wspólny mianownik i który to wspólny mianownik czytelnik ma odnaleźć, przeanalizować na spokojnie, połączyć fragmenty układanki by uzyskać nieco pełniejszy obraz tego co chciała nam przekazać autorka. Co zrobiło na mnie szczególne wrażenie, to towarzyszący podczas lektury niepokój oraz narastająca pomału posępna atmosfera, po prostu w miarę postępów w czytaniu wydawało mi się jakbym zbliżał się do czegoś... Innego. Nie chcę powiedzieć, że czeka tam jakieś zło, nawet nie szok, tylko coś czego nie chcielibyśmy zobaczyć, chociaż wiemy że najpewniej tam jest. Jest to głębsze wrażenie, które dowodzi, że autorka z powodzeniem opisała nie aż tak świeży motyw, przyciągając do ekranu i nie pozwalając się oderwać aż do końca. W każdym razie, decyzję o porozrzucaniu tych scenek, urwaniu niektórych wydarzeń, czy przekazaniu informacji w taki a nie inny sposób uznaję tutaj za ogromny plus. Jasne, gdyby były to oryginalne postacie pewnie aż tak by we mnie to nie uderzyło, ale raz, były to znane bohaterki, a dwa, mamy okienko na to jak reaguje na to otoczenie, najbliżsi. Przykładowo, druzgoczące komentarze na temat odejścia Rarity, które jednocześnie podpowiadają nam jak to się stało, że umarła. Widzimy jak się zachowuje Discord, widzimy pogrzeb i kolejne komentarze. Szczególnie emocjonalna jest jedna z ostatnich scen, gdzie Twilight nakazuje Starlight odejść. Umiejscowienie jej w tym momencie w historii, zrealizowanie jej w taki sposób, to po prostu małe arcydziełko w dziele o i tak już wysokiej klasie. Tutaj chciałbym przy okazji pochwalić styl w jakim zostało to napisane, gdyż jest to coś czego ja nie potrafię; zwykle potrzebuję pisać referaty a na końcu i tak nie zawsze ludzie łapią o co mi chodzi. W „Ewolucji...” język jest zrozumiały, a poszczególne akapity dosyć zwięzłe, nie rozciągnięte, a mimo to widzimy wyobraźnią grymasy postaci, smutne miny, wczuwamy się. Lekko, poważnie, ze stylem ale również ze zdrowym rozsądkiem przy zachowaniu pełnego przekazu. Wyzwaniem jest zarówno zmierzenie się z tematyką jak i próba zebrania przedstawionych rzeczy celem pełnego zrozumienia co się właściwie dzieje. Znaczy się, nie jest to zagadka roku, niemniej trzeba czytać uważnie, ze zrozumieniem, aby nie zakończyć opowiadania z uniesionymi brwiami i rozłożonymi rękami. Zimno mi – czyli klimat oraz postacie O stylu już trochę pisałem, ale chciałbym powtórzyć: lekki, zrozumiały, a przy tym elegancki, gdzie wszystko brzmi ładnie, spójnie, lektura biegnie bezproblemowo. W sumie, czytanie samo w sobie idzie wręcz bezstresowo, napięcie czy smutki wynikają raczej z fabuły. Postacie zostały przedstawione dosyć interesująco. Jak nie jeden raz już wspominałem, lubię kiedy poszczególne kucyki są oddane serialowo, bajkowo, ale lubię też kiedy ktoś zdecyduje się porwać na coś zgoła innego. Sam tak robię Gratuluję odwagi oraz spieszę z pochwałami dla tej zimnej, bezradnej wobec upływającego czasu oraz własnych obsesji Twilight. Osobiście, jestem zwolennikiem tezy, że ze wszystkich postaci to właśnie ona ma największe predyspozycje na odchylenia od swojego „bazowego” charakteru czy nawet zostanie antagonistką. Tutaj wydaje się raczej zagubiona, kompletnie niegotowa na starcie z nową rzeczywistością oraz własną mocą, a przy tym uzależniona od swoich obsesji, skłonna do izolowania się, paradoksalnie, chociaż stała się alikornem, słaba. Kreacja Celestii również mi odpowiada. Z jednej strony wydaje się taka jaką ją znamy z serialu, ale jednak okazuje się zupełnie inna, również dosyć zimna, obojętna, tak dla odmiany, w stosunku do Twilight, pogodzona z czasem oraz rzeczywistością. No i przypadło mi do gustu również to dolewanie ciepłej herbaty, przez cały czas. Pomaga to stworzyć kontrast: jak zwykle jest chłodno, smutno, tak ona stara się dolać do tego trochę gorącego, ale to wszystko szybko stygnie, a posępny nastrój nadal jest wszechobecny. Z innych postaci przewinął się Spike, czy Starlight. Postacie również bezsilne, ale wobec Twilight i jej zachowania. Chociaż nie było ich zbyt często, muszę przyznać, że zarówno jej jak i jego, było mi szkoda. Ale to tylko kolejny dowód na przemyślaną kompozycję oraz znakomity styl – nie ma ich często, nie poznajemy całej historii z ich perspektywy, ale i tak poszczególne sceny wywierają potężne wrażenie, potęgują to zimno, smutek, które biją opowiadania. W ogóle, atmosfera opowiadania została stworzona w taki sposób, że niemalże przez cały czas aż się zimno robi od czytania, nie można pozbyć się wrażenia, że ten świat już stracił barwy, stał się tajemniczy, posępny, ale jednocześnie sprzyjający refleksji. Wciąga jak diabli, siedzi w głowie nawet po skończeniu lektury. Doskonale! Pomysł oraz możliwości Nie mogę się doczekać na ciąg dalszy. Poważnie. W gruncie rzeczy, już to co jest na spokojnie mógłbym określić mianem „Instant Classic”, po czym zatrzeć ręce i rozpocząć oczekiwanie na kolejne opowiadania, przy okazji polecając innym „Ewolucję gwiazd typu słonecznego”. Jest to znany motyw, lecz ukazany zupełnie inaczej niż zwykle. Klimat jest gęsty i tajemniczy, z tekstu aż bije zimno które skłania do kontemplacji o co tutaj tak naprawdę chodzi, jak to się stało, co może być dalej. Za pierwszym razem potrafi rozbić, ale jednocześnie uzależnić. Historia siedzi w głowie, po przeczytaniu jej dokładnie i ze zrozumieniem wydaje się całkiem poukładana, ale wciąż mamy kilka pytań bez odpowiedzi. I tym bardziej wyczekuję ciągu dalszego Co cieszy, opowiadanie może pójść w wiele różnych kierunków, gdyż poszczególne wątki czy scenki są na tyle otwarte, na tyle dwuznaczne, że jest olbrzymie pole do różnych historii opowiadanych z perspektywy tychże postaci, „jak do tego doszło”, a także równie porywający ciąg dalszy. Po prostu idealnie, jeżeli mówimy o perspektywach na serię. Jestem pod wielkim wrażeniem tego tytułu, polecam bez dwóch zdań i życzę nieprzemijającej weny oraz powodzenia w dalszym pisaniu, bo naprawdę chciałbym poznać ciąg dalszy. I powtórzę - "Instant Classic" Pozdrawiam!
  6. Jak widzę, „Kucyk w czarnej pelerynie” jest debiutem Szonszczyka, pierwszym w pełni ukończonym opowiadaniem jakie popełnił. Nie powiem, zabierając się za fanfika byłem bardzo ciekaw na co porwał się autor i jakie ostatecznie się to wszystko okaże, zważywszy na fakt, że to debiut, a zatem jako default przyjmuję wersję, że Szonszczyk dopiero wyrusza po doświadczenie, a to jego pozycja startowa Tytuł być może nie jest przełomowy, ale w zupełności spełnia swojen zadanie i stwarza jakieś minimalne pojęcie o tym co może nas czekać na łamach opowiadania. Z kolei oceniając po dobranych tagach, można rzec, że historia ta może podążyć dosłownie wszędzie. Z napędzoną jeszcze bardziej ciekawością zanurzyłem się w opowiadaniu. Fabuła – pomysły na pierwszy fanfik Muszę przyznać, że na temat swojej pierwszej opowieści Szonszczyk wybrał zbiór interesujących pomysłów, skupionych wokół głównej postaci oraz jej specyfiki, nie zawahał się również dodać kilka wątków podpadających jakoś pod tematykę romantyczną (tzn. nie odczułem aby był to ten główny wątek, a jedynie coś idącego równocześnie z głównym wątkiem który na końcu otrzymuje swoją konkluzję), porwał się na elementy komediowe, absurdalne motywy. Wydaje się, że jedynym rezultatem może być mieszanka wybuchowa. W pewnym sensie, to właśnie otrzymujemy w gotowym fanfiku. Różne sub-wątki, różne motywy przeplatają się, a ich spoiwem jest tytułowy Kucyk w czarnej pelerynie, który jest postacią wykreowaną w sposób interesujący i bardzo szybko daje się go polubić, chociaż jego sposób bycia oraz humor to sprawa bardzo nierówna. Mam na myśli to, że kiedy jakaś drwina czy komentarz trafi, wówczas można się uśmiechnąć. Natomiast czasami żarty po prostu nie spełniają swojego zadania, w związku z czym czytelnik raz przewraca oczami, raz scrolluje dalej jak gdyby nigdy nic. Inaczej przedstawia się sytuacja w przypadku żartów sytuacyjnych chociaż tutaj podziękowania należą się głównie absurdalności kolejnych zbiegów okoliczności oraz ogólnemu wrażeniu, że dzieją się rzeczy niecodzienne, niekiedy bywa to mocno przerysowane, co oczywiście ma swój komiksowy urok i co koniec końców nawet mi się spodobało. Jeśli chodzi o inne postacie, to... Po prostu są. Przeplatają się z kucykami oryginalnymi, lecz nawet w przypadku postaci kanonicznych, tych które pojawiają na dłużej, z tego wszystkiego najlepiej wypada rozbrykana Pinkie Pie, którą bardzo w tej historii lubiłem, a także Luna, głównie dlatego, że pojawia się w snach, czyli robi coś, czego moglibyśmy się spodziewać po Księżniczce Nocy. Reszta wypada średnio lub całkowicie blado, ale uważam, że to głównie za sprawą mniejszych ilości czasu fanfikowego, przez co nikt poza głównym bohaterem nie miał szansy rozwinąć skrzydeł w materii charakteru. Ale z jeszcze innej strony, czy nawet luźna, randomowa komedia z elementami przygodowymi winna mieć skomplikowane postacie oraz wielowarstwowe charakterystyki? Największy wysiłek autora poszedł w głównego bohatera i jego moc, z którą może on rozwiązywać rozmaite problemy związane z miłością. W obliczu tego faktu wydaje się dosyć oczywiste kim jest ów bohater, ale... Pojawiają się wątpliwości i znaki, że być może wcale tak nie jest jak się nam wydaje. Ta właśnie tajemnica, chęć poznania prawdy o sobie, swojej mocy i matce, oto główny motor napędowy dla wędrówki Kucyka w czarnej pelerynie, a także platforma dla różnych perypetii, absurdalnych sytuacji. Kolejne rozdziały nie są aż tak długie, a tekst jest pisany prostym językiem, toteż brnięcie przez kolejne akapity nie sprawia kłopotu. Fabuła rozwija się po swojemu, autor nie zapomina poświęcać należycie dużo czasu głównemu wątkowi, ale wrzuca też co jakiś czas kolejne poszlaki czy poboczne historyjki. Rozpoczynając od historii toksycznej, nieprawdziwej miłości między Blue i młodą Thunderówną (Autumn), chociaż nie potrwało to długo - podobało mi się. Dlaczego? A dlatego, że był to świetny sposób na wprowadzenie do historii, demonstrację możliwości głównego bohatera oraz ogólne nakreślenie klimatu opowiadania. I to wszystko udało się zrealizować bez większych zarzutów. Kolejnym sub-wątkiem były Patykowilki i choć na papierze brzmiało to fajnie, ostatecznie przebrnąłem przez to bez żadnych szczególnych emocji. Mam bardzo mieszane uczucia co do całego tego wątku z Celestią. Zaczęło się od spotkania w karczmie i chociaż wypadło to w miarę ok, a sam pomysł brzmiał szalenie ciekawie, to jednak ostatecznie, im dalej to szło, tym bardziej miałem tego... Dosyć? No nie wiem, w każdym razie były momenty, że autentycznie mnie to drażniło. I nie mam pojęcia dlaczego. Przypuszczam, że przy rozdziałach 5-6 odbyło się to za sprawą zdecydowanej przewagi dialogów nad opisami, do punktu w którym naprawdę ciągle leciały pół-pauzy i ciągle leciał dialog, i naprawdę potrzebowałem złapać oddech, zobaczyć jakiś opis, czy przerwę, chociaż na moment. Poza tym, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że zdecydowanie zbyt szybko jednocześnie zostają dodane do mieszanki Tęczowe Podmieńce, a także portal do zamierzchłych czasów kiedy alikornów było na pęczki. Ogólnie jest to wszystko związane z głównym wątkiem i znów: pomysły te były ciekawe, jednak ich wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Ostatecznie wyszło to trochę tak jakby elementy te zostały wrzucone trochę na siłę. Chaotycznie. Niekonsekwentnie. Nawet jak na [Random], w tym konkretnym kontekście, to było troszkę zbyt wiele. Na szczęście kiedy historia zbliża się do końca, tekst staje się jakby spokojniejszy: powracają opisy, wydaje się, że wróciła znana z początku konsekwencja w prowadzeniu fabuły oraz proporcji między wątkami oraz ile wątków naraz prowadzić. To bardzo dobrze. Uprzednio krytykowany przeze mnie wątek znajomości Celestii i Kucykiem w czarnej pelerynie zyskuje nieco więcej sensu, gdyż jest prowadzony troszkę z innego kąta jako że na końcu – cóż za niespodzianka – czeka na nas boss. I muszę powiedzieć, że było to całkiem przyjemne w odbiorze zwieńczenie całości, które przy okazji zrealizowały zamierzone tagi. Plus fajny, komiksowy klimat Klimat historii Tutaj jest różnie. Powiedziałbym, że tam gdzie mam najmniej zastrzeżeń, a gdzie jednocześnie jest „spokojnie”, tam klimat udziela się najjaskrawiej, w postaci zwyczajnej, lekko komediowej otoczki, a także świata otwartego na różności. Nawet samo Hoofville, chociaż nieco odizolowane, ma swoje problemy i klimat. Jest to atmosfera sprzyjająca spokojnej lekturze, burzona przez aż nazbyt chaotyczne momenty, braki w opisach tudzież zbyt wiele wątków naraz bez jakiejś podstawy czy odpowiedniego tła (postacie i sytuacje po prostu się pojawiają, po prostu się dzieją). Wstęp do historii/ zlecenia dla "Kapturnika" jest w prządku, bo jednocześnie dostajemy porcję informacji o Hoofville, rodzinach występujących we wprowadzeniu oraz wiemy czym się te kucyki trudnią. Podróż do Ponyville również jest należycie ugruntowana, gdyż mamy najpierw opowieść, potem owies, umowę kupna, wreszcie drogę do Ponyville i powitanie przez Pinkie Pie. Po prostu jest to prowadzone organicznie. Podobnie jest również pod koniec, kiedy nasz bohater wreszcie poznaje prawdę, a my otrzymujemy garść wyjaśnień co się skąd wzięło. Wyjaśnienia pochodzą od finałowego bossa, więc są to bardzo wiarygodne rewelacje Klimatu brakuje bardzo jakoś w środku całej historii, kiedy właśnie mamy więcej dialogów, a mniej opisów, kiedy kolejne scenki i postacie wyskakują jak z kapelusza i nie prowadzi to do niczego konkretnego, ale nie jest to na tyle uciążliwie, bym musiał przerywać czytanie i robić sobie przerwę. Szczególnie uciążliwe jest coś zupełnie innego i to jest właściwy moment aby wziąć to pod lupę. „This game is unpolished.” Opowiadanie, właściwie w całości, zdecydowanie nie jest należycie dopieszczone. W ogóle, jest coś o czym jeszcze nie pisałem a jest to narracja pierwszoosobowa. Hm... No, ona nie jest zrealizowana tak do końca poprawnie w „Kucyku w czarnej pelerynie”. Głównie piję do narracji w dialogach i didaskaliach. Chodzi mi o to, że mamy czyjąś wypowiedź, nie są to słowa głównego bohatera, ale narracja zaraz po tej wypowiedzi wskazuje jakby to on właśnie powiedział, albo pomyślał i po prostu powstaje chaos, bo nie wiem kto teraz mówi i co mówi, o co chodzi. Ma to strukturę mniej więcej taką: - Zawsze uważałam Ubisoft za rzetelnego wydawcę, który dba o swoich developerów. - nie ukrywałem, byłem zdziwiony. Chodzi mi o to, że ktoś coś mówi i po pół-pauzie główny bohater od razu to komentuje, a te rzeczy powinny być pod spodem, w akapicie a nie w kwestii mówionej. Można dodać coś od razu po kwestii mówionej, ale niech się to odnosi do osoby wypowiadającej zdanie, aby poprawić plastyczność tekstu i ogólne flow. Mniej-więcej w taki sposób: - Zawsze uważałam Ubisoft za rzetelnego wydawcę, który dba o swoich developerów - powiedziała i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Nie ukrywałem swojego zdziwienia. Bo w przeciwnym razie to się zlewa w jedno i nie tylko utrudnione jest czytanie, ale psuje też wrażenia. Po prostu wskazuje na to, jakby nie poświęcono wystarczająco dużo czasu na tekst. Z innych rzeczy, na przestrzeni kolejnych rozdziałów zdarzają się przypadki kiedy historia opowiadana w czasie przeszłym nagle zaczyna być opowiadana w czasie teraźniejszym, a za moment znowu wraca do czasu przeszłego. Nie w wypowiedziach, ale w opisach, kompozycja ta jest niekiedy zaburzana. Poza tym, fanfik cierpi z powodu powtórzeń. Są akapity napisane solidnie, bez poważniejszych błędów, ale są i takie które ociekają powtórzeniami, szyki zdań niekiedy nie brzmią dobrze i kiedy zmiesza się to razem to wychodzi coś co naprawdę ciężko się czyta, co się średnio rozumie, a co psuje wizerunek całości rozdziału. Jest jednak na to recepta – wydaje mi się, że gdyby tak usiąść jeszcze raz, na jedną rundkę po rozdziałach i sprawdzić poszczególne akapity, można by kilka rzeczy przepisać, inne poprawić i zdecydowanie byłoby dużo, dużo lepiej. I tutaj pragnę z całego serca przeprosić, że od pewnego momentu przestałem to zaznaczać, ale... Musiałem przenieść się na telefon, a z fanfikiem rozstawać się na zbyt długo nie chciałem co może świadczyć, że... Potrafi on wciągnąć, co jest zdecydowanie plusem Jest zupełnie nieźle jak na pierwszą kompletną pracę autora, jednakże jest jeszcze sporo rzeczy nad którymi powinien popracować i w mojej opinii szczególną uwagę należałoby poświęcić stylowi, aby unikać powtórzeń, lepiej składać zdania i konstruować z nich akapity. Sugerowałbym również trening nad narracją pierwszoosobową. Reszta w sumie powinna styknąć, jako że Szonszczyk zdecydowanie ma ciekawe pomysły o obiecującym potencjale, trzeba po prostu popracować nad ich wykonaniem, a więc: pisać fanfiki Odezwij się do mnie, jeżeli będziesz potrzebować pomocy. Pozdrawiam!
  7. Tekstu nie jest zbyt wiele, gdyż zaledwie cztery strony, ale warto go przeczytać i przyjżeć się co w tym jakże krótkim czasie udało mu się zrobić. Czy uraczył nas interesującym kawałkiem historii? Czy przyciągnął i narobił smaka na kolejne opowiadania z serii? I wreszcie, czy dał nam porcję mrocznego, tajemniczego klimatu, tak jak przyzwyczaił nas do tego Arkane Whisper? Opowiadanie ma formę wpisu do pamiętnika, a to oznacza narrację pierwszoosobową oraz subiektywną relację z wydarzeń którym to poświęcona została „Wędrowna Trupa”. Bohaterem jest doktor Time Turner Whooves, a akcja ma miejsce w terminie naokoło po Nocy Koszmarów. Zatem warunki w jakich będzie opowiadana historia nie są żadnym przełomem. I rzeczywiście – otrzymujemy tajemniczych przybyszy z lasu Everfree, garść przedziwnych zjawisk nadprzyrodzonych których doktor Whooves jest naocznym świadkiem, a także ofiary. Patrząc na to chłodnym okiem, nie jest to coś szokującego, ani oryginalnego, również tekstu jest troszkę za mało aby te pomysły, chociaż już nie pierwszej świeżości, w pełni rozwinęły skrzydła, a także jest to za mało dla autora, aby spróbował podejść do tego czy owego nieco inaczej. Niemniej bardzo możliwe, że wszystko o czym teraz wspominam znajdzie swój czas, ale w przyszłych opowiadaniach. I tutaj chciałbym przejść do kolejnej kwestii. Czy opowiadania robi smaka i zachęca do śledzenia nadchodzącej serii? Pewnie Starczy aby wzbudzić zainteresowanie, tym bardziej że mroczna atmosfera, jaką powinien zawierać horror, została napisana całkiem przystępnie. Mamy ogólne pojęcie z czym mamy do czynienia, a także mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Bez wątpienia jest to dobre paliwo na kolejne odcinki tej historii. Widać potencjał, a także perspektywy na to by odświeżyć znane pomysły, tylko później To co nieco mi zgrzytało, to forma. Przez większość czasu było dosyć solidnie, jednak część zdań jest po prostu zbyt długa i lepiej wyszłoby gdyby zostały one podzielone. Poza tym, tu i ówdzie natrafią się powtórzenia. Na przykład: „Może prawdą jest, że kucyk odczuwał nieokreślony niepokój rozmawiając z nimi, a w okolicy ich obozowiska czuć było dziwny chłód i nieokreśloną, nieuchwytną w swej istocie woń, zbyt słabą by zwrócić na nią uwagę, zbyt wyraźną by o niej zapomnieć.„ Wytłuszczone słowa pojawiają się troszkę zbyt blisko siebie. Podobnie bywa z takimi określeniami jak „nieuchwytna”. Po prostu czytając całość, brakuje synonimów, tu czy tam. Pomogłyby one w lekturze, uczyniłyby treść bogatszą. Ostatecznie, jest to przyzwoity przedsmak dla czegoś dużo większego i szczerze kibicuję Arkane Whisperowi, aby pisał kolejne opowiadania, rozwijał swoją najnowszą historię i z czasem nas zaskoczył. Myślę, że „Karmazynowy Księżyc” ma potencjał toteż czekam na kolejne części!
  8. Opowiadanie jest dosyć krótkie, ale muszę przyznać, że jak na ten pomysł, sprawdziło się to znakomicie. Sama historia jest ciekawa i całkiem życiowa. Ma w sobie delikatny smaczek filozoficzny, co objawia się w powiedzeniach otwierających każdy kolejny dzień. Ktoś mógłby powiedzieć, że generalnie są to truizmy, ale z drugiej strony, skoro nadal mogą okazać się bardzo aktualne i z którymi w jakimś sensie różne osoby mogą się utożsamiać, to dlaczego nie? Dodaje to stylu, dodaje czegoś charakterystycznego, co odróżnia nieco opowiadanie od reszty. Ja odebrałem fanfik nie tylko jako opowiadanie o spełnianiu marzeń, ale jako opowiadanie o przemijaniu życia, ogólnie. W tej formie nie dało się uchwycić zbyt wiele, ale najważniejszy okazał się symbolizm i myślę, że to dlatego te sześć stron sprawdziło się tak dobrze. No i wiele pozostaje wyobraźni czytelnika. Ale powracając do przemijania, bardzo podobało mi się jak dopasowano schemat życiowy do przemijającego tygodnia; że te pierwsze dni są o wczesnym dzieciństwie, kolejne dni traktują nieco o szkole, później również o dorastaniu, a kiedy nadchodzi weekend, nasz bohater jest już pradziadkiem, najstarszym mieszkańcem miasteczka. Troszkę tak jak mówi się o porach roku, czy porach dnia jak o kolejnych porach życia. Z życia bohatera poznajemy tylko te najważniejsze, przełomowe fakty, a przez całą lekturę towarzyszy nam to jedno główne marzenie, które ostatecznie zostaje spełnione. Przez ten króciutki fanfik przewijają się odpowiednie emocje, chociaż czyta się go z poważną miną, będąc świadomym ładunku emocjonalnego a niekoniecznie współodczuwając go. Ale to nie jest w żadnym wypadku ujma. Opowiadanie jest napisane zwięźle, w sposób prosty i dosyć lekki jak na swoją tematykę. Sprawa przecinków została już załatwiona przez znakomitą @karlik, toteż nie będę tutaj tego rozwijał, jako że nie mam więcej żadnych zastrzeżeń. Jest bardzo dobrze, podoba mi się. Oczywiście jest nieco kontrowersyjne to, że bohater ostatecznie związał się z Lily, niemniej nie zostało to przedstawione ani w sposób drażniący, ani jakiś gorszący, a oceniając to chłodnym okiem... No big deal. Zatem nie ma mowy bym z powodu tej decyzji miał obniżyć moją ocenę tego krótkiego opowiadanka, która ogółem jest celująca Bardzo dobry [Slice of Life], godny polecenia każdemu, gdyż nie wymaga wielkich ilości czasu, ma swój urok. Z całą pewnością będę wyczekiwać kolejnych fanfików autora.
  9. W porządku, a co mamy tutaj? Tym razem [Oneshot], traktujący o najważniejszych istotach na całym świecie. Odnoszę wrażenie, że autorka bardzo lubi księżniczki oraz królową No i ogółem, mając na swoim koncie przeczytaną „Klacz z Las Pegasus” stwierdzam, podobnie zresztą jak @OneTwo, że da się dostrzec pewną poprawę. Będąc zwolennikiem historii dłuższych, bogaciej opisanych, po raz kolejny muszę popsioczyć na krótkie (Chociaż dłuższe niż ostatnim razem!) opisy, ale jednocześnie nie mogę przemilczeć tego, że tym razem autorka owszem, dała czytelnikom nieco lepszą ekspozycję, o pochodzeniu Chrysalis oraz powodach jej zła. W sumie sam koncept mi się podobał, gdyż mówiące jezioro które w zamian za łyk daje potężną moc, ale zmusza jej użytkownika do żywienia się miłością i zmienia go w potwora, to brzmi całkiem... Bajkowo. Jak taka dziecięca opowieść, legenda. Tylko znów, wykonanie tego pomysłu nie wypada tak dobrze, bo mamy mnóstwo uproszczeń itd. Ale jest nieco lepiej niż ostatnim razem, to prawda. Niestety, muszę jeszcze ponarzekać na pojedynek między tytułowymi postaciami jak i na zakończenie. No naprawdę, dlaczego wszystko poszło tak prosto, tak szybko, tak niesatysfakcjonująco? Tym bardziej, że całe opowiadanie to naprawdę dobry pomysł z pewnym potencjałem, tylko wykonanie tego pomysłu pozostawia wiele, wiele do życzenia. Ale to zwyczajny brak odpowiedniego doświadczenia, chęć napisania czegoś wielkiego, tak na pierwszy ogień. Jestem pewien, że jeśli tylko Nightmare Princess będzie pisać więcej i ćwiczyć, wówczas mogłaby na luzie powrócić do tego pomysłu i zaserwować nam pełnoprawny remaster, który w pełni zaspokoi wszelkie oczekiwania spowodowane takim oto zarysem fabularnym Ale ogólnie, widać pewną popradę. Mniej ciągnących się całymi stronami dialogów, nieco więcej opisów/ ekspozycji, no i dużo prostsza historia, która w mojej opinii trafia do odbiorcy lepiej niż w przypadku „Klaczy z Las Pegasus”. Ostatecznie, jest to kolejne niedługie opowiadanko pełne rzeczy i grzeszków typowych dla dzieł początkujących twórców. Ale jestem dobrej myśli. Wydaje mi się, że autorka ma ciekawe pomysły i chęci, po prostu porzeba jej więcej doświadczenia i cierpliwości. To co napisał OneTwo – to nie wyścigi, to nie korpo gdzie masz deadline. Poświęć tyle czasu ile Ci trzeba, obmyśl starannie swoją historię, dopieść ją na ile tylko się da, w ramach posiadanych w danej chwili umiejętności. No i przede wszystkim, nie obawiaj się zapytać o to czy owo, na pewno Ci nie przeszkodzi, a może pomóc Powodzenia!
  10. Przeczytałem pierwszy tomik traktujący o tytułowej klaczy z Las Pegasus. Ogólnie, nie było to zadanie trudne; kolejne rozdziały są bardzo krótkie i historia zlatuje nawet w kilkanaście minut, toteż... Cóż, naprawdę ciężko jest się rozpisać. W każdym razie, przez cały czas miałem na względzie aktualny tytuł autorki: Początkująca Pisarka. W ogóle, to chyba nie jest pierwsze Twoje opowiadanie? Jedno z pierwszych chyba? No, w każdym razie, jest to dzieło początkującej pisarki i ma popełnione niemalże wszystkie grzeszki typowe dla dzieł początkujących. Postaram się je wymienić i zdać krótką relację na ich temat, doradzając jednocześnie co można by zrobić i na co zwrócić uwagę aby nastąpił ogólny progress Naiwna, uproszczona fabuła oraz konstrukcja świata Chodzi mi o to, że na jedno z pierwszych swoich opowiadań autorka zdecydowała się na historię miłosną z wielką intrygą w tle oraz księżniczkami. To był dosyć śmiały ruch. Zgodzę się, że opowiadanie ma w tle kilka dodatkowych wątków i chociaż próbuje opowiedzieć coś konkretnego, to jednak kreacja świata czy charakterów postaci została tutaj sprowadzona do minimum, w związku z czym ciężko jest znaleźć cokolwiek charakterystycznego, coś co zapadłoby w pamięć. Tak na dobrą sprawę, o głównej bohaterce mogę powiedzieć tyle, że często się czesze i ma straszliwie zaborczych rodziców. Wątek miłosny jest mocno uproszczony i nie budzi żadnych szczególnych emocji. Mamy strasznie dużo dialogów, mało opisów, a rozdziały i tak już były krótkie, na około stronki. Nie było zatem jak i kiedy rozwinąć uczucia postaci, sprawić aby czytelnik poczuł jakąś więź, czy chęć dalszego śledzenia historii, po prostu wszystko przyjmuje się "na klatę", dosyć beznamiętnie. Podobnie wypada wielka intryga i zwrot akcji, który nakręcił kilka finałowych scen, tuż przed zakończeniem, które... No, również jest mocno uproszone i właściwie nie daje zbytniej satysfakcji. Po prostu nie jest to zbytnio absorbujące, a ze strony czytelnika wiele nie da się zrobić gdyż ciężko się związać. I chociaż wszystkie te pomysły na fabułę zostały już wyczerpane do granic możliwości przez ostatnie lata, przeżute przez pop-kulturę, to jednak nigdy nie jest tak, że na starcie coś takiego skreślam, bo nawet oklepane pomysły można przedstawić porządnie, a nawet nieco inaczej. Bawić się rozmaitymi konwencjami czy motywami można bez końca. Niestety, jest to po prostu brak doświadczenia, ale pochwalam to, że ze wszystkich możliwych rzeczy o których można by napisać swoje pierwsze opowiadanie, autora wybrała wariant pozornie najambitniejszy – wielorozdziałowiec, historia miłosna, intryga i potencjalne zagrożenie dla ogólnego ładu w państwie. De facto, początkujący twórcy w ogóle relatywnie często porywają się na tę tematykę. Świetnie, jak stawiać sobie cele to jak najambitniejsze Niedoskonała forma Wbrew pozorom, nie jest tutaj wcale aż tak źle. Naprawdę. Chociaż mamy bardzo mało opisów i mało narracji, a zdania są pojedyncze, to jednak w tekście brakuje jakichś szczególnie rażących błędów ortograficznych. Za to mamy stosunkowo dużo błędów stylistycznych, na czele z mieszaniem się czasu przeszłego z teraźniejszym. Ale znowu, znaki interpunkcyjne są tam gdzie trzeba... Przynajmniej przez większość czasu. Mamy wielkie litery, akapity, entery oddzielają kolejne części tekstu więc nie wygląda to jak ściana zdań... Jasne, formatowanie: brak wyjustowania tekstu, zapis dialogów należałoby poprawić, wymienić dywizy na pół-pauzy, takie tam. Ale mając w pamięci rozmaite pierwsze fanfiki różnych autorów i autorek, nie tylko z fandomu MLP, mogło być dużo, dużo gorzej. Ale nie ma co się przejmować, bo na tym polu naprawdę wiele nie trzeba. Justowanie to kwestia jednego kliknięcia. A poprawa istniejącego już tekstu to uprzednie jego zaznaczenie, a potem jeden klik. Czym się dóżnią dywizy od pół-pauz i od pauz, jak je stawiać i kiedy, to jest dostepne w internecie, ale jeszcze lepszym pomysłem byłoby sprawdzenie jak wygląda zapis dialogowy czy sformatowany tekst w książkach, albo nawet innych fanfikach, tu na forum. Po prostu Poćwicz troszkę stawianie tych znaków, zapoznaj się z dostępnymi opcjami formatowania tekstu i bardzo szybko się nauczysz wykonywać te czynności automatycznie, kiedy zaczniesz pisać. Coś na przyszłość Problemem w „Klaczy z Las Pegasus” jest bardzo skromny opis świata. Mamy mało fragmentów opisujących czy to otoczenie, czy aktualne myśli postaci, również ekspozycje są bardzo uproszczone. Przez to o wiele trudniej cokolwiek sobie wyobrazić, czy wczuć się lepiej w treść. Jasne, są przecież króciutkie opowiadania, które mieszczą się na 6-15 stronach dlatego że mają średnio rozbudowane opisy itd. Ale one z reguły skupiają się na jednej rzeczy i nie jest to od razu wielka intryga mająca na celu jakiś przewrót, czy romans, który z uwagi na emocje, uczuciowość, potrzebuje więcej czasu na odpowiednie wprowadzenie (musimy poznać postacie, realia w jakich się obracają, jak wygląda ich życie i jak one się schodzą itd.) a potem zrealizowanie (rozwijanie się uczucia między zakochanymi i zmiany jakie się dokonują w ich życiu). Wycinki z życia, scena akcji, czy krótki epizod, te sprawy. Czasami jest to coś więcej, ale z tejże okazji serwowana jest również specjalna konstrukcja danego opowiadania. Dodajmy do tego, że kolejne rozdziały „Klaczy z las Pegasus” są i tak już bardzo krótkie, a mają dużo większe zadanie przed sobą, jako że mają tworzyć, w założeniach, dużo bardziej złożoną historię. Co do postaci, może jednak dobrze by było skoncentrować się na jednej albo dwóch? Plus jakieś postacie kanoniczne, w których skórze czujesz się najpewniej i które najłatwiej by było Tobie wykreować? No i wiesz, nie muszą to być od razu księżniczki, ale zwyczajne kucyki. Wiesz, żeby tych postaci było mniej na ekranie, ale żeby w zamian za to lepiej je nakreślić, opisać i... stworzyć wokół nich historię. W „Klaczy z Las Pegasus” jest zadziwiająco dużo postaci. Pojawiają się nowe pyszczki, nowe imiona, a my ani nie mamy zbytniego pojęcia jak one wyglądają, ani jak się zachowują, ich charaktery nie są rozwinięte w jakiś satysfakcjonujący, czy nawet pozwalający się zapamiętać sposób. Przez to naprawdę trudno się wczuć, czy czymkolwiek przejąć. Na przykład, Zupełnie podobnie jest z tłem postaci rodziców: skąd się wzięli, co osiągnęli. Wszystko wypada bardziej jak sucha relacja, a i tutaj nie udało się ustrzec od nielogiczności (np. ojciec urodził się w szlacheckiej rodzinie ale i tak był biedny). Ogólnie, przed naszą początkującą pisarką, @Nightmare Princess, jeszcze dużo pisania i czytania, dużo ćwiczeń, ale jestem pewien że dzięki konsekwencji oraz zacięciu w miarę kolejnych jej fanfików będzie coraz lepiej i lepiej Wówczas bardzo ciekawie będzie zerknąć w przeszłość, od czego się to wszystko zaczęło, a całokształt jej twórczości na pewno stanie się barwniejszy, ciekawszy, gdyż będziemy mieli doskonały, nie pomijający niczego zapis progressu jej stylu. Pozdrawiam!
  11. Tytuł ten niezaprzeczalnie posiada swój urok. Ale czy wystarczy on by pokochać opowiadanie jak Nika? Czy też sprawia jedynie ładne wrażenie o którym wspomniał Johnny? A może tekst nie okaże się niczym wyjątkowym, pomimo tego atutu? To już zależy od osobistych preferencji i czego kto się spodziewał po tytule. Jeżeli o mnie chodzi, to nie czuję się jakimś zagorzałym fanem tego opowiadania, niemniej nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobało, czy też że było rozczarowujące. Przede wszystkim, byłem nieco zaskoczony tym o czym ostatecznie opowiedziało. Po tytule przewidywałem wiele różnych rzeczy, ale że w to wszystko będzie wplątana Starlight Glimmer? I że w tle będzie starcie dwóch różnych systemów? Absolutnie się tego nie spodziewałem W gruncie rzeczy, motywy te zostały wplecione w tekst całkiem zgrabnie, chociaż faktycznie, brnąc przez kolejne wpisy do pamiętnika odnosi się wrażenie, że bohaterka nie używa takiego słownictwa na jakie wskazywałby jej przypuszczalny wiek, no i ogólnie jest całkiem... Poważna? Zdystansowana? Jednocześnie są tam fragmenty w których udziela się jej dziecięca naiwność, toteż otrzymujemy taką nieco zastanawiającą mieszankę, po której strasznie ciężko ocenić tę postać. Jasne, nie ma zarysowanych jakichś charakterystycznych cech osobowości, czy czegoś w tym stylu, ale akurat tutaj mi to nie przeszkadzało. Ani trochę. Tak czy inaczej, fanfik ma klimat i przyciąga uwagę skutecznie, wzbudzając zainteresowanie czytelnika, jakie też może być rozwiązanie tej historii. No, minus ten kapelusik, bo do przewidzenia było, że nasza bohaterka ostatecznie go dostanie. To co nie było do przewidzenia to to, że wewnątrz kapelusika znajdziemy zapisane marzenie jej przyjaciółki. I w sumie to, plus garść wzmianek o wojnie oraz o tym, że nastąpiły pewne zmiany, nadaje to smutnawego wydźwięku całości. Chociaż autor nie miał zbyt dużego pola do popisu, co było spowodowane ograniczeniami wynikającymi z konkursu, udało mu się nieco ożywić otaczający postacie świat, wiemy mniej-więcej co się dzieje na zewnątrz, jak to wygląda i co uważa na ten temat właścicielka pamiętnika. Akurat to, że ta wojna widziana oczami dziecka, czy jakiekolwiek rozruchy, że jest to pokazane w tak łagodny sposób, bez dramatu, bez wszechobecnego poczucia zagrożenia, uważam za plus. Zresztą hej, nawet nie ma na sto procent pewności, że to ogólnokrajowa rewolucja, czy może jakieś lokalne rozruchy, może właśnie młoda przesadza i nie do końca rozumiejąc co się tak naprawdę dzieje, używa zbyt wielkich słów? A może w ogóle wszystko pogmatwała? Jest to urocze, a zarazem jest to moment gdzie znów udziela się ta bardziej dziecięca natura narratorki. Mówiąc krótko, opowiadanie przypadło mi do gustu i uważam, że warto poświęcić mu kilka chwil. Pozdrawiam!
  12. Zajęło mi to trochę czasu, ale nareszcie przeczytałem „Bo początki bywają różne”, mając jednak w pamięci „Magiczne dolegliwości”. Dziękuję serdecznie @Lyokoheros za cynk Jest to, najogólniej rzecz biorąc, prequel zarówno do wspomnianego fanfika, jak i Equestria Girls. Aczkolwiek, jak się przyłączy do tego właśnie „Magiczne dolegliwości”, wówczas powstaje osobna oś czasowa z uwagi na zakończenie opowiadania i... No, po prostu nie da się ukryć, że autor, Flashlight, odnajduje w uniwersum EG różne możliwości dla swoich historii, koncentrując się na postaci Sunset Shimmer. Opowiadanie nie jest długie i nie wymaga pełnej koncentracji ze strony czytelnika, gdyż jest w pełni konkretne, w przekazie proste i też takim językiem napisane. Nie uświadczymy tutaj żadnego śledztwa, czy nuty tajemniczości jak w „Magicznych dolegliwościach”, ale kolejne retrospekcje przybliżające nam pierwsze dni Sunset w świecie ludzi. Podoba mi się jak historia pozostaje zgodna z „dolegliwościami” i jak uzupełnia tło Sunset. Generalnie daję okejkę na te rozwiązania. Wprawdzie widzę pewne uproszczenia, szybkie przeskoki na skróty w związku z aresztowaniem bohaterki i umieszczeniem jej w rodzinie zastępczej, tak od razu, ale z drugiej strony opisy tych sytuacji są wystarczająco zadowalające i utrzymane w dosyć serialowym klimacie, co ostatecznie nie psuje wrażeń, chociaż wielu rzeczy mi brakuje. Ale to moja specyfika; lubię długie opisy, lubię wiedzieć co sobie myślą postacie w danej chwili, jak reagują, co ich otacza. Ale tak jak już jest, też jest nieźle. W ogóle, podobają mi się takie drobne szczególiki, które nadają całości kreskówkowego uroku To jest takie cute kiedy Flash zakrada się od tyłu i zasłania Sunset oczy, jak Sunset próbuje ekspresowo przystosować się do chodzenia na dwóch nogach (aż mi się przypomniała historia Meowtha z pierwszej serii Pokemon, kiedy próbował ustać na nogach jak człowiek), czy jak znajduje w nowym pokoju gitarę, to jest tak przyjemnie znaleźć i przeczytać W zasadzie trudno napisać o atmosferze historii coś więcej niż to, że jest bardzo podobna do tej z „Magicznych dolegliwości”, troszeczkę tylko kucykowa, bardziej ludzka. Nie przeszkadza w czytaniu, ale z drugiej strony jakoś ciężko mi wydobyć z niej coś bardziej charakterystycznego. Ale jest pod tym względem dobrze, solidnie. Nie więcej, nie mniej. Generalnie, mogę ten kawałek polecić osobom zaznajomionym już z twórczością Flashlighta, jak również poszukujących fanfików dziejących się w uniwersum EG, czy po prostu, opowiadających o Sunset Shimmer. Jako suplement do "Magicznych dolegliwości", sprawdza się po prostu dobrze.
  13. Jak nietrudno się domyślić, dla mnie głównym specjałem w najnowszym numerze była recenzja jednego z moich fanfików, za którą pragnę serdecznie podziękować i wyrazić, że jest to dla mnie naprawdę niemałe wyróżnienie Dzięki! Ogółem nie mam zbyt wielu rzeczy do dodania, chociaż już w drugim akapicie znalazłem ciekawe zdanie, które przypomniało mi o czymś szalenie ważnym, a o czym zapomniałem w 2015 roku. Chodzi o umiejscowienie historii w czasie oraz jej alternatywność. Generalnie, to jest prawdą, że dzieje się ona po "Magic Duel" i przed "No Second Prances", ale również w ogóle przed sezonem piątym, a po finale czwartego, w którym Twilight dostaje swój pałac, ale jeszcze nie ma pojęcia o Starlight. Sęk w tym, że... Nigdzie nie podałem tej informacji, chociaż przysięgam, że miałem to zrobić zaraz po rozpoczęciu publikacji, w pierwszym poście. Musiałem przeoczyć, a potem zapomniałem/ myślałem, że to zrobiłem. A przeszukałem wątek z fanfikiem i garść innych moich wypowiedzi, tego tam nie ma. Mój błąd, moje zaniedbanie. Późno, ale to chyba najlepsza okazja aby to nieco naprostować. Chociaż w sumie nie wiem jaka jest przerwa w czasie między akcją czwartego a piątego sezonu, więc może i lepszym jest stwierdzenie, że jest to historia alternatywna Ale poza tym, jest mi niezmiernie miło przeczytać tyle pochwał od, bądź co bądź, wymagającej osoby, która wciąż czyta toteż ma porównanie z różnymi fanfikami I to w niezwykle zwięzłej i merytorycznej recenzji, w której znalazło się też trochę uwag krytycznych, za które również dziękuję i które także czytałem z zainteresowaniem. Jeżeli chodzi o przerysowaną wrogość otoczenia do Trixie oraz motyw z Pinkie Pie, w zasadzie odsyłam tutaj do moich odpowiedzi na posty Albericha oraz StyxDa, którzy wzięli te kwestie pod lupę i tam w zasadzie powyjaśniałem różne rzeczy. Teraz dodatkowo odpisałem też Mordoklapowi Ale generalnie, Cahan ma rację – uznałem, że te rzeczy pasują, czułem, że były mi potrzebne, chciałem je tam mieć, no i... Tak to napisałem. Jeżeli się komuś spodoba to świetnie, a jeżeli nie, naprawdę nie mam zbyt wiele do dodania ponad to, co już pisałem w temacie z fanfikiem. Ale nie ma sprawy. Najwyraźniej trzeba mi więcej praktyki, ćwiczeń, zanim nauczę się pewne motywy pisać przystępniej. Albo chociaż te moje pomysły czynić mniej kontrowersyjnymi. Zabawne jest, że w recenzji Cahan określa mój styl jako "kwiecisty", czy "poetycki". Dlaczego? Ano dlatego, że to są naprawdę duże słowa i już w trakcie pre-readingu prześwietny Johnny zwrócił mi na to uwagę, używając identycznych określeń. A serio uważam, że to są bardzo duże słowa w odniesieniu do mojego pisania. Przekombinowane, przesadzone – jasne. W sumie, chyba nawet stwierdzenie, że sam raz po raz uprawiam grafomanię będzie na miejscu. Ale żeby od razu kwieciście, poetycko? Ostatecznie, naprawdę dziękuję za polecenie, za ciepłe słowa odnośnie kreacji pewnych bohaterek, odnośnie tego, że dzięki zakończeniu opowiadanie wiele zyskuje, no i ogólnie, za cenne uwagi, krytykę. Ale szczerze myślę, że w pierwszej kolejności powinienem coś poradzić na te moje powtórzenia. Na szczęście mam już w miarę przyswojoną metodę liczenia odpowiednich wyrazów per akapit, powinno się udać Dziękuję raz jeszcze i pozdrawiam!
  14. Witam i od razu dziękuję za poświęcony na przeczytanie mojego fanfika czas oraz podzielenie się wrażeniami! A uwierzysz, że ja sam raz po raz sięgam do katalogu, żeby nie pisać w kółko tych samych, podstawowych barw? Serio, ja aż tak nie widzę kolorów, ale dzięki temu mam u siebie barwy bursztynowe, miodowe, seledynowe, czy malachitowe i te teksty cierpią na powtórzenia dużo mniej. No, chociaż teraz będę liczył różne "być" oraz inne rzeczy w akapitach, by powtorzeń nie było w ogóle, albo naprawdę, możliwie jak najmniej No i cóż... Dziękuję. Owszem, chciałem nadać temu infantylnego, kucykowego wydźwięku, stąd niektóre sceny są właśnie takie naiwne, czy "głupiutkie". Swoją drogą, to jest idealne określenie, nie wiem, czemu wcześniej na nie nie wpadłem. To znaczy... Może od razu doprecyzuję, bo poprzednio (odpowiadając Alberichowi) pisałem jakby coś innego, ale miałem wtedy na myśli kanoniczne charaktery/ zachowania postaci jako podstawowy budulec serialowej atmosfery. Perfekcyjne ich oddanie pochwalam, ale sam niekoniecznie do tego dążę i sam niekoniecznie w takich kategoriach postrzegam ów "głupiutki" klimat. Bardziej właśnie poprzez naiwność poszczególnych zdarzeń, zbiegów okoliczności oraz rozwiązania problemów i to właśnie na tym polu chciałem nadać fanfikowi kucykowej atmosfery. Będę teraz troszkę zahaczał o spoilery, zatem... Jeszcze raz, dziękuję za polecenie opowiadania, garść ciepłych słów, a także nieco krytyki odnośnie fabuły i poszczególnych rozwiązań Doceniam! Pozdrawiam i życzę udanego popołudnia!
  15. Hoffman

    Przyszłość Twilight

    @Cahan Znalazłem dwa wątki, które podejmowały tę kwestię. Oba trafiły do działu Mane6 i tam pozostały, kiedy powrócono do podziału na poszczególne bohaterki. Zapomniałem o nich. Przyszłość Twilight, mogłaby zostać połączona z tymi postami, a dalsza dyskusja mogłaby się spokojnie potoczyć właśnie tam. Jest też wątek Alicornikacja Twilight. W sumie, można by oba te wątki przenieść do obecnego działu Twilight Sparkle. Skoro można by, no to już przeniosłem Ale nie widzę abym miał uprawnienia by połączyć ten wątek z "Przyszłością Twilight" właśnie.
  16. Myślałem o tym przez jakiś czas, ale dopiero dzisiaj postanowiłem podzielić się swoimi uwagami oraz propozycjami odnośnie Klubu Konesera Polskiego Fanfika. Przez ostatnie miesiące starałem się przyglądać działaniu tejże inicjatywy, biorąc czynny udział ilekroć miałem okazję czy cokolwiek do powiedzenia na dany temat. Chciałbym rozpocząć od pozytywów, które w mojej opinii faktycznie poprawiły nieco kondycję fanfikowej sceny i przyczyniły się do powstania nowych opowiadań. Zdecydowanie największe laury zbiera na tym polu pomysł na mini-konkursy polegające na pisaniu dribbli/ drabbli/ droubbli. Jasne – są to króciutkie, malutkie opowiadanka, ale na tym właśnie polega ta zabawa No i ostatecznie są to przyjemne kawałki do poczytania, nie wymagają wiele czasu, a mogą nieco urozmaicić dzień. Nie każde opowiadanie musi od razu być wielorozdziałowcem czy ponad osiemdziesięcio stronicowym behemotem, ani też posiadać skomplikowanej fabuły czy całej rzeszy postaci. Czasem potrzeba takich oto miniaturek Krótko – poprawia kondycję, zwiększa ilość tytułów w dziale oraz wpływa dodatnio na ogólną różnorodność. Pragnę to pochwalić. Widzę również potencjał w nowym projekcie, który wprawdzie jeszcze nie ruszył, ale zapowiada się interesująco – nowy pokój na kanale o nazwie #analizatornia. Każdy kto miał do czynienia z moimi komentarzami na forum wie jak lubię sobie analizować różne rzeczy i doszukiwać się różnych pomysłów, furtek Cieszę się, że dla odmiany nowy pokój dostaje obszar poświęcony fanfikcji. Z całą pewnością będę tej koncepcji kibicował, będę ją obserwować, w miarę możliwości czynnie wspierać. Podobnie, widzę potencjał w wywiadach w formule Ask Me Anything. Sądzę, że wiele osób będzie zainteresowanych możliwością swobodnego zadawania pytań poszczególnym osobom i że inicjatywa ta będzie się cieszyć niemałym powodzeniem, będzie to również pewien powiew świeżości pośród pozostałych tematów oraz formuł dyskusji. Dlatego tutaj również kibicuję. W mojej opinii na pochwałę zasługują wszystkie zrealizowane do tej pory fanfikowe tygodnie – jest to obcowanie z różnymi opowiadaniami non-stop, dynamicznie zmieniająca się tematyka poszczególnych opowiadań z dnia na dzień, po prostu dużo okazji na odkrycie czegoś nowego czy powrót do poszczególnych tytułów, a co za tym idzie, dużo okazji do przedyskutowania/ porównania różnych motywów. Bardzo dobry pomysł! Niestety, jest on trwale obaczony pewnym mankamentem, do czego jednak przejdę w moich propozycjach. Cieszy również fakt, że Klub działa non-stop, na bieżąco otrzymujemy aktualizacje i ogłoszenia o nowych spotkaniach i tematach. Z całą pewnością jest to czynnik który sprzyja stwarzaniu warunków dla prężnie działającej, rozwijającej się inicjatywy. I póki co to by było tyle. Przechodząc do mniej lub bardziej krytycznych uwag, pragnę podjąć temat moim zdaniem szkodliwych dla klubu tendencji, które na dłuższą metę doprowadzić mogą do monotonni/ monotematyczności oraz ogólnie mało zachęcającego wrażenia, które bynajmniej nie przyciągnie nowych osób, pozostawiając jedynie stałą, niezbyt liczną grupę, która w końcu się wykruszy, a podstawowe idee przyświecające klubowi z czasem się zatrą, totalnie. Dobrze rozwinięte działy off-topicowe mogą być uznawane za plus, jednak kiedy off-topic otrzymuje zdecydowanie więcej uwagi oraz rozwoju niż obszary fanfikowe, wówczas można nabrać wątpliwości czy w ostatecznym rozrachunku wyjdzie to całości na dobre. Nie chciałbym się tutaj rozwodzić na temat samego faktu, że generalnie w poszczególnych pokojach wypowiadają się te same osoby, gdyż to absolutnie nie jest wina ani ich, ani klubu, gdyż jeżeli nikt z zewnątrz nie przejawi chęci do aktywnego udziału w dyskusjach, wówczas za kogoś nic się nie poradzi. Natomiast w jaki sposób czy też o czym dane osoby dyskutują i jak się to może przełożyć na ogólne wrażenie owocujące dołączeniem nowych osób bądź też nie, to już jest inna para kaloszy. No i tutaj, mówiąc o fanfikach (#kawiarenka), dostrzegam zdecydowaną przewagę tendencji ku krytyce, aczkolwiek nie zawsze konstruktywnej, nie zawsze nawet całkiem stonowanej, ale po prostu krytyce dla krytyki, bez jakiegoś konkretnego celu. Wręcz chciałoby się powiedzieć o swego rodzaju rytualnym narzekaniu na różne rzeczy. Jest to przejaw pewnej monotematyczności, gdyż przeważnie krytykowane/ obśmiewane są te same tytuły lub też te same motywy. Analogicznie jak w przypadku creepypastowego półświatka, gdzie bardziej niż na czymś pozytywnym różnym ludziom zależy na setnym wyśmianiu "Sonica.EXE", wymieniając znane już od lat (!) wady, wałkując co rusz te same argumenty, również w kawiarence częściej można przeczytać o tym, że KO ma sceny kąpielowe, czy natknąć się na wałkowanie tych nieszczęsnych Polaków co występują wszędzie. W połączeniu z faktem, że naprawdę wiele już zostało na ten temat napisane tutaj, na forum, wątki te nudzą się bardzo szybko. Dodając wrażenie, że krytyka ta nie ma na celu niczego konkretnego, ani też w poprawie czegokolwiek za bardzo nie ma jak pomóc, wrażenie intensyfikowane niekiedy przez operowanie nickami oraz niezbyt miłe uwagi personalne, człowiek naprawdę nabiera wątpliwości. Plus, ton wypowiedzi, przesiąknięty sarkazmem, cynizmem, "mhrocznością" itp. raz, że prędko się nudzi, dwa, niekiedy wypada to po prostu ponuro, trzy, nie stwarza zbyt zachęcającego wrażenia dla potencjalnych nowicjuszy, w mojej opinii. Wydaje mi się, że faktycznie może to być bariera, przez co wiele sposób decyduje się na bierne przeglądanie się, bądź też nie angażuje się w klub w ogóle. A wydaje mi się, że jest jednak wartością pewna uniwersalność oraz czymś dobrym to by klub był dla wszystkich. Czyli w skrócie - nieco więcej pozytywnego myślenia, więcej otwartości, więcej chęci do poszukiwania potencjalnych mocnych punktów różnych opowiadań, a mniej krytyki dla krytyki, mniej czepialstwa, mniej uszczypliwości. Czepianie się to jest przydatne na etapie pre-readingu i korekty. Ale przy rozmowach o fanfikach dobrze jest mieć mniej ponurą atmosferę, mniej czynników stresogennych. W sumie, mógłbym też zaapelować o większą dyscyplinę. Zbyt często mam wrażenie, że nawet dyskusje w kawiarence często schodzą na manowce. Niby na krótko, ale jednak. Zbyt często przebija się prywata, just sayin' Natomiast, przyglądając się głównemu kanałowi klubowemu, również można odnieść pewne wrażenie monotonności, a nawet minięcia się z deklaracją ideową klubu, na punkcie czego jestem szczególnie wyczulony. Na szczęście, wrażenie monotonni nie jest tu aż tak wyraźne i aż tak zniechęcające, jednak pragnę wskazać, że fanfiki, które są już doskonale znane, mocno ugruntowane w ogólnoświatowym fandomie, a nierzadko już obszernie omówione przy innych okazjach, otrzymują zdecydowanie zbyt wiele uwagi, zbyt często. Rzućmy okiem: 29 września 2017 odbyło się spotkanie poświęcone klasykom fandomu, czyli "Past Sins", "Fallout: Equestria", "My Little Dashie" itd. 8 grudnia 2017 mieliśmy spotkanie poświęcone uniwersum "Fallout: Equestria", ogólnie. 12 stycznia 2018 znowu mieliśmy spotkanie, tym razem poświęcone... "Past Sins"! Warto odnotować, że powyższe fanfiki są często przywoływane w ramach wszelkich powrotów do przeszłości i wspominek. Generalnie, uważam, że te fanfiki, te klasyki, otrzymały już wystarczająco dużo uwagi. Podobnie, poszczególne opowiadania, czy to "Kryształowe Oblężenie", czy też "Polacy są wszędzie", czy cokolwiek innego, zostały już wystarczająco skrytykowane. Enough is enough. Plus, celem klubu, wciąż wymienionym w pierwszym poście tegoż wątku, jest "popularyzacja polskich dzieł oraz pokazanie, że Polak też potrafi". Zatem jak to jest, że wciąż tak kurczowo trzymamy się, bądź co bądź, dzieł zagranicznych? Wliczam w to również tłumaczenia. Panie i Panowie, Klub Konesera miał być Polskiego Fanfika przecież A dodatkowo, nawet w materii naszych polskich dzieł, popularyzowane są jednak przeważnie znane już, dostatecznie spopularyzowane dzieła. Czy to przez regularne wymienianie ich w kontekście pozytywnym, czy też narzekanie na te cieszące się nieco gorszą sławą. Jednak wolałbym gdyby więcej czasu było poświęcanego mniej znanym tytułom, czy czemuś, co trudniej znaleźć, w ogóle. Myślę też, że gdyby więcej osób zobaczyło, że łatwiej jest zostać zauważonym, omówionym, docenionym, nie będąc również nikim szczególnym, czy znanym, ale zwykłym twórcą, wówczas więcej osób chętniej zaczęłoby pisać oraz wypowiadać się na łamach czy to forum, czy to wewnątrz klubu. I w ten sposób chciałbym przejść do moich propozycji. Powracając do fanfikowych tygodni, mankamentem którym stale obarczony jest i będzie ten koncept, to fakt, iż w ten sposób (1-2 opowiadania per dzień) ilość fanfików możliwych od poczytania i omówienia stosunkowo szybko się zmniejszy, aż wyczerpiemy całą wodę z tegoż źródełka. Ale nie można z tego rezygnować, bo to naprawdę dobry pomysł, zasługujący na uwagę i regularną realizację w ramach klubu. Zatem chciałbym zaproponować zredukowanie tego do fanfikowych weekendów, aby nie zmniejszać zbyt szybko puli możliwych fanfików, móc realizować ten schemat dłużej, a co za tym idzie, dać więcej czasu na pisanie różnym osobom nowych opowiadań, które mogłyby ukazywać się w trakcie i które mogłyby również być omawiane. Jeżeli chodzi o "duże" opowiadania, wydaje mi się że dobrze by było wybierać jedno per miesiąc i to jemu poświęcać spotkania. Dlaczego? Ano aby dać dyskutującym dostatecznie dużo czasu na zapoznanie się z tekstem, a także by móc reklamować nadchodzące spotkanie dłużej, zachęcając w ten sposób więcej osób. Oczywiście nie można zapominać o spotkaniach bardziej ogólnych, czyli nie poświęconym stricte określonym tytułom, ale poszczególnym motywom, nurtom czy pomysłom. Takie spotkania jak najbardziej powinny się odbywać. Czyli, wyglądałoby to tak, że pierwszy tydzień miesiąca to byłby zawsze fanfikowy weekend (piątek, sobota, niedziela, po jedno lub dwa opowiadania), dwa kolejne tygodnie to spotkania ogólne/ konkursy, zaś czwarty tydzień miesiąca to spotkania poświęcone na wybrany "duży" fanfik. Pragnę zaznaczyć, że #azalizatornia jeszcze nie ruszyła i nie wiem na czym będzie to polegać. Nie wiem, czy miałoby to działać jako okresowy zamiennik dla głównego kanału klubowego (w sensie, kiedy rozmawiamy w analizatornii, to główny kanał jest zamknięty), czy miałoby to iść równolegle z kolejnymi spotkaniami, czy działać przez cały czas, niczym #kawiarenka. Możliwe też, że na rzecz analizatornii można by było zrezygnować z pewnych spotkań do tej pory odbywających się na głównym kanale klubowym (to znaczy, przenieść te spotkania do analizatorni i rozszerzyć ich główne założenia) i w ten wolny slot dać coś innego. Zależy od konkretów oraz tego jak ta analizatornia będzie działać. Możnaby też zareklamować wywiady AMA: "Powód aby polubić poniedziałki – wywiady z wybranymi przez Was osobami, w Klubie Konesera Polskiego Fanfika! W każdy pierwszy poniedziałek miesiąca, zapytajcie o wszystko wybranych twórców! Zapraszamy!" Na przykład, coś takiego Kolejna rzecz. Częściej brać na tapetę mniej znane fanfiki i częściej iść "w ciemno". Naprawdę. Np. minione spotkania poświęcone fanfikom Arkane Whispera, Niki, czy Foleya – bardzo dobrze, to są bardzo utalentowane osoby, które zdecydowanie zasługują na większą uwagę. Myślę, że dobrze by było w podobny sposób pochylić się nad fanfikami Mordecza, Bestera, Madeleine, OneTwo, grupowo. Wesprzeć można początkujących, mniej znanych autorów czy autorki, chociażby Nightmare Princess. Natomiast z tytułów, sugerowałbym np. Takie fanfiki jak "Kucyk w czarnej pelerynie" autorstwa Szonszczyka, "Sprawa Pana W." autorstwa Foxtail231, czy "Save Me" autorstwa Bestera. W ogóle, tutaj na moment chciałbym zahaczyć o ostatnio ogłoszony konkurs literacki, opierający się na napisaniu spin-offa w danym uniwersum – Edycja "Save Me", to powinien być priorytet, to jest najlepszy materiał zarówno na taki konkurs, jak i nasze, polskie fanfikowe uniwersum. Tutaj mamy fenomenalny, przemyślany, zrealizowany konsekwentnie i z pomysłem fanfik, świat, tutaj mamy co omawiać w ramach klubu oraz na czym opierać przyszłe edycje spin-offowe konkursów literackich. Gorąco namawiam i zachęcam! Dodatkową sugestią ode mnie byłoby rozważenie rozszerzenia działalności klubowej, tj. Stworzenia kanału/ kanałów przeznaczonych dla artystów tworzących prace graficzne. Miejsce gdzie można by wymienić się pracami, podpromować się, zapytać o opinię, radę, czy podzielić się doświadczeniami. No i nierzadko z pracami graficznymi wiążą się jakieś historie, co niekiedy może być całkiem ciekawe. Tutaj mamy przykład. Może też tą drogą udałoby się zachęcić nowe osoby do uczestniczenia w klubowych spotkaniach oraz aktywności. Myślę, że o niczym nie zapomniałem. Tyle by było moich dotychczasowych obserwacji, wniosków i propozycji o nie opartych. Pozdrawiam!
  17. No generalnie, ja przeznaczonego na to czasu ani trochę nie żałuję. Za pierwszym razem, jeszcze w starym roku czytałem po jednym rozdziale, z nieregularnymi dosyć przerwami. To właśnie ostatnio powróciłem na druga rundę, przeczytałem pięć pierwszych rozdziałów, potem znowu zmuszony byłem przerwać. Przyczyny niezależne ode mnie. Ale zapamiętałem te kawałki całkiem dobrze. No i właśnie teraz, za jednym przysiedzeniem, poleciałem z resztą Na pewno to widziałeś, bo byłeś w danych dokumentach kiedy czytałem kolejne rozdziały. Tylko mówię - sugestie i komentarze z perspektywy czytelnika, a nie sprawdzającego, więc nie ma tego aż tak wiele, ale pomyślałem, że to tam zostawię. Tak ogółem wyglądał mój proces czytania i analizy "Krwawego Słońca". Na szybko jeszcze kilka rzeczy. Ogółem, akapit o bohaterach znajdował się w tej części gdzie rozpatrywałem rzeczy wykonane średnio, bądź umiarkowanie w jedną czy drugą stronę. Sam fakt, że mieliśmy grupę takich "główniejszych" postaci ogólnie jest dla mnie plusem. No i mogę wskazać postacie, które zdecydowanie w pamięć mi zapadły i które naprawdę polubiłem. Tylko to się trochę znosi kiedy zaczynam rozpatrywać pozostałe postaci, same w sobie i tak dalej. Pisałem o tym. Natomiast, przechodząc do spraw technicznych. Naprawdę, czytałem uważnie. Wierz mi. Najlepiej jak mogłem, bo potraktowałem to na poważnie. I tak jak pisałem - przez sporą część, mniej-więcej połowę opowiadania powtórzenia, szyki, również epitety stałe aż tak mi nie przeszkadzały i było w porządku. Po prostu później, zaczyna się to czytać jak "zwykłe" powtórzenia, a kolejne rozdziały szybciej tracą świeżość. Tak bym to określił. Nie chodzi też o to, żeby z tych epitetów rezygnować, czy że można o nich zapomnieć. Bo pamiętałem o nich, no i właśnie dlatego z czasem zaczęło mi to wyglądać jak powtórzenia. To bardziej kwestia wizualna. Po prostu znaleźć jeszcze dwa, trzy określenia/ epitety, które mógłbyś stosować zamiennie. Pomogłoby to wyobrazić sobie daną postać z wyglądu, no i rysownicy mieliby łatwiej Natomiast z tym, że nie pasuje i nie przystoi, to nie to, pomieszałeś. Mnie chodziło np. o wulgaryzmy, czy "luźniejsze" okreslenia w akapitach w których wypowiada się narrator albo pojedynczych zdaniach między nimi, które tak troszkę mniej z narracją, a bardziej z komentowaniem "zewnętrznym" się kojarzą. Jakby to narrator zaczynał przebijać się przez czwartą ścianę. Ale generalnie, takich momentów w tekście było bardzo, bardzo mało. Powtórzenia (te pospolite określenia właśnie) to moim zdaniem rzecz wymagająca największej uwagi. Bezbarwna, to jeszcze wcale nie negatywna rzecz. Pozytywna zresztą też, po prostu dla mnie była to postać ze swoją rolą, ale nie odnalazłem w nim tego, co zapewne odnaleźli jego zwolennicy. Bardzo możliwe, że to przez to, że nie patrzyłem na niego przez pryzmat tych stereotypów o których wspominałeś, ponieważ ich zwyczajnie nie znam zbyt dobrze. Dlatego już na wstępie wspomniałem o sobie jak o laiku. A o epilogu pisałem - znalazłem tam interesujące mnie rzeczy i właśnie ta rozmowa to było, między innymi, właśnie to. Oczywiście bardziej skupiłem się na Double Irisie, po prostu możliwość poznania jego punktu widzenia i nieco inny kontekst, to wydało mnie się ciekawie i podniosło moją ocenę tej postaci. Po prostu w moim akurat przypadku, skradł Rising Stormowi show Z Rozdziału VII Znaczy, męczący... Część pierwsza była bardzo dobra i nawet początek tej drugiej, czytało się to nieźle, jakoś im bliżej końca tym większe znużenie odczuwałem. No i potem przyszła pora na część trzecią. Mnie się wydaje, że po pierwsze, nadal byłem (ba, nadal jestem) pod wrażeniem poprzednich dużych, powietrznych bitew, więc takie "zejście na ziemię" już wiele zmieniło. Bitwa "tępa", jak to określiłeś, ale to nie w tym rzecz, była to ciekawa odmiana. Tu nawet nie chodzi o gore, bo nawet ten rozdział był według mnie napisany poprawnie, nie budził u mnie skrajnych reakcji. Po prostu po pierwsze, wynik starcia z góry był znany, a jednak poprzednie pojedynki były niekiedy zaskakujące, chociaż również wiedziałem jak finalnie ta wojna się zakończy. Znaczy, to nie była ta ostatnia, "brzydka" walka, była bardziej uporządkowana, podobało mi się to. Po drugie, z pola walki wybyła generał Yang, moja ulubiona postać w tej historii. Z jednej strony na szczęście, bo nic jej się nie stało, ale z drugiej... To jest sytuacja, że "tak źle, a tak niedobrze". Był wprawdzie Blackheart, jednak wciąż, brakowało mi jej. Przypuszczam, że to przez to szybciej się zmęczyłem i poszukiwałem czegoś, co mnie znowu wciągnie. Znalazłem to w Interludium bodajże - w pojedynku Rising Storma z Blackheartem właśnie. Życie tego drugiego wisiało na włosku, a ponieważ to jego bardziej lubiłem, to jemu bardziej kibicowałem. Aczkolwiek, po drodze, również później, wyskakiwały takie momenty, jak odwracający się źrebak, upuszczony granat, ka-boom! Jakbym przysypiał i nagle dostał zastrzyk kofeiny i już mogę kontynuować. Jednak owszem, zupełnie szczerze, tym rozdziałem poczułem się zmęczony. Nie całym, ale od pewnego momentu w nim. Także, to nie jest takie proste, po prostu piszę o swoich odczuciach. A ja powiem szczerze, że w ogóle nie musiałeś na to odpowiadać Bo myśmy już to poddali pod dyskusję, ja wiem jakie masz podejście, punkt widzenia, cele, ja to już przyjąłem do wiadomości. No i na siłę nie zamierzam niczego zmieniać, po prostu piszę o swoim punkcie widzenia, co ja uważam, coś sugeruję na tej podstawie, ale ostatecznie Ty będziesz dalej pisać jak uważasz. Nie jestem żadnym żandarmem. Także, nie ma problemu. Po prostu sądziłem, że będziesz ciekaw, czy cokolwiek się u mnie zmieniło po przeczytaniu całości, no to wrzuciłem to raz jeszcze. No i nie denerwuj się na ten akapit o nie działającej progresji - po prostu na moje wyczucie, według mnie, wedle moich oczekiwań, to nie zadziałało jak myślałem, że zadziała po wykresie. Ale czy może zadziałać u innego odbiorcy? Pewnie że tak i mam nadzieję, że tak będzie. Po prostu dla mnie to nie było to, w moim przypadku jakoś się to nie sprawdziło, albo sprawdziło się inaczej (niekoniecznie brutalność, nie mrok narastały, tylko rozmach bitew, liczba ofiar). O nieznajomości pewnych stereotypów, a co za tym idzie, braku pewnych układów odniesienia w stosunku do Rising Storma już pisałem. Dodam tylko, jeżeli chodzi o Rainbow Dash, jej przemiana jest również wizualna i momenty, w których ona biernie leży i nic nie może, w których myje ciało w rzece i widzi swoje zniszczone oblicze, mamy ten opis jak ona wygląda i to właśnie wtedy uderzasz mrokiem w czytelnika, jest nawet pewien szok, smutek, szarość kontrastująca z jej poprzednią, pełną energii, kolorów formą. I to jest według mnie plus. Laik, który nie odczyta przemiany Rising Storma tak jak ją domyślnie zaprojektowałeś, ze wszystkimi postawionymi sobie celami w realizacji tej postaci, z pewnością odnajdzie przemianę w Rainbow Dash. I to też plus. No, z tym kanonem to mnie tylko chodziło o to, że te znane bohaterki mogłyby zostać zastąpione oryginalnymi postaciami i w zasadzie wiele by się nie stało. Stąd wrażenie, że Rarity to bardziej taka "cameo", a Rainbow Dash, chociaż występuje częściej później, też tak troszkę na doczepkę jest. To tylko tyle. Może przesadziłem umieszczając to w części, w której opisywałem negatywy - to raczej pasuje to tych średnich cech historii. Także, koryguję to teraz, w tym poście. Może nabrałoby to znaczenia, gdybyśmy mieli obszerniejszy equestriański punkt widzenia, ale to z kolei zniszczyłoby konsekwencję i zabrało czytelnika dalej od głównych bohaterów - strony sińskiej, strony nippońskiej. Jako smaczek dodam, że sceny z Rainbow przy ognisku, pod drzewem, wędrującą Rainbow, jak mnie to strasznie przypominało scenki z końcówki "Crisis Core: Final Fantasy VII"... Kurczę, nawet wydźwięk wydaje mi się podobny. Zresztą, wspominałem o tym tytule również przy jednej ze scen z Rising Stormem (to już w dokumencie). Dla mnie osobiście to ok Z całą pewnością nie jest to tekst dla każdego, może nawet nie dla mnie, ale widzisz, wrażenia mieszane, czyli obok rzeczy które ja uważam za złe, które mi przeszkadzają, mogę wymienić wiele zalet, wiele świetnych momentów, które zapadły mi w pamięć, a które jakoś to równoważą. Po prostu. No i cóż, to w zasadzie tyle miałbym do dodania/ sprecyzowania. Jeżeli jest jeszcze coś, to pytaj, ja postaram się wyjaśnić Pozdrawiam!
  18. No, przeczytałem całą tę historię, większość rozdziałów nawet dwa razy, więc już nie możecie mi zarzucać, że nie czytałem całości i niczego nie wiem :P Mamy Sześciu Króli, jest to zatem idealna okazja na kompletną, szczerą analizę/ recenzję, która nota bene powinna ukazać się wcześniej, ale z różnych powodów jednak się nie ukazała. I ostrzegam przed spoilerami! No tak... Miała być spokojna recenzja, ale nie – nerwy na samym początku. Tak, jednak zacząłem od początku. Ja patrzę, a tu "Tylko wyświetlanie". Zabezpieczenia, super. I po co? Nawet jeżeli wpadnie jakiś troll, wystarczy jeden klik by odrzucić jego bazgroły. Nie ma bata, przez to rzeczy muszę rozpisywać w takim razie w następującym formacie. "Prolog – Stolica Orientu" Strona 4, "– Co do kwestii formalnych… – zaczął Nippończyk. – Nasza firma,zajmująca się produkcją wysokiej klasy samolotów, (...)" Brakuje spacji po przecinku. Strona 5, "Strict Hush dopił herbatę szybko zjadł to, co mu zostało i wyszedł z restauracji. Rainbow Dash dalej kończyła swoje danie. " Po "dopił herbatę" dałbym przecinek. "Rozdział I – Eskalacja" Strona 3, "Dead Eyes, który normalnie wykorzystywał te polityczne rozgrywki do zapewnienia sobie i swoim współpracowników awansów, zaczynał dochodzić do wniosku, że walki wewnętrzne w armii stają się śmiertelnie groźne dla przyszłości Cesarstwa." Jestem przekonany, że powinno być "współpracownikom" Ooo, rozdział II umożliwia już sugestię. OK, odwołuję :D Już jestem spokojny, czytam, myślę, zaznaczam co nieco, staram się być otwarty. Zostawiłem w tekście wszystko, co myślałem, że jest warte skomentowania, poprawienia, przemyślenia, ze swojej stopy. Sugestii jednak nie jest zbyt wiele, jako że czytałem opowiadanie z perspektywy zwyczajnego czytelnika, poniekąd laika, a nie pre-readera/ korektora. Wyjątkiem jest rozdział XIV. Oczywiście przeczytałem go jeszcze raz, od początku do końca, dla zasady. Ale sugestii nie zostawiałem żadnych, bo po prostu nie miało to sensu, jako iż uważam, że w obecnej formie, cały ten kawałek tak czy inaczej nadaje się do kwasu. Z epilogiem jest trochę inna historia, ale o tym później. Generalnie podszedłem do opowiadania "na nowo", ale mając w pamięci to, co widziałem w rozdziale XIV. Ogółem, z mojej poprzedniej wymiany zdań z autorem wynikło troszkę, że popsułem sobie wrażenia/ przyjemność z lektury i tak dalej... No nie, nie wiem co by musiało się stać, żebym miał mieć jakiekolwiek pozytywne wrażenia po tym zakończeniu. Jednocześnie nie żałuję ani trochę, że posłuchałem ostrzeżenia, bo to pozwoliło mi już na starcie opróżnić się z emocji, wykrzyczeć się, a potem ostygnąć i porozmawiać o pewnych rzeczach, spojrzeć na nie chłodnym okiem. Plus, autor już wie o co mi chodzi/ chodziło i generalnie to jest dla mnie najważniejsze. Natomiast, jak przeczytanie całości, od początku do końca wpłynęło na moją ocenę tego rozdziału i czy w ogóle jakoś się zmieniło moje podejście i spojrzenie na ten aspekt histori? No... nie. Wręcz przeciwnie, zostałem jeszcze bardziej utwierdzony w swych przekonaniach, a argumentacja autora jak poprzednio dotarła do mnie i rzeczywiście rzucała nowe światło na "Krwawe Słońce", tak teraz... Jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wydaje mi się, że podszedł on do swego dzieła trochę jak do czegoś co jest czymś więcej niż w rzeczywistości jest, został ofiarą własnego sukcesu, tudzież postawił sobie ambitne cele, ale troszeczkę minął się z ich realizacją i ostatecznie wyszło troszeczkę jak z Robem Zombie. Albo Patrykiem Vegą. Mało, ale jednak ci panowie pojawiają się gdzieś-tam w myślach. Jednocześnie, chociaż byłem przekonany, że tak nie będzie, na wierzch wypłynęło trochę innych rzeczy, które ja odbieram jako wady. Ale o tym później, dużo później. Na ile mieszane moje ostateczne wrażenia mogą być, mam do wypisania naprawdę sporo zalet fanfika. Zacznę zatem od nich. Aha – w mojej analizie/ recenzji powstrzymałem się od porównań z KO, bo to już jest ograne, niepotrzebne, osoby które przeczytały oba tytuły i tak wiedzą co zostało i gdzie zrobione dobrze, co niedobrze, a czego szczęśliwie nie ma KS, nie ma więc sensu po raz kolejny tego powtarzać. Bo generalnie ja się z tym zgadzam. Z jedną tylko, bądź co bądź fundamentalną kwestią nie mogę się zgodzić, a mianowicie "super tagi". Powiedziałem komuś: "To nic nie znaczy, bo to ma głosy i to ma głosy, ostatecznie żadne tagu nie ma." Usłyszałem: "No, ale jednak KS ma głosów więcej." Sprawdziłem. Ależ nie, bullshit! Państwo zapominają o szalenie ważnej rzeczy, bo patrzą na samo KO, a nie patrzą na jego genezę. "Żelazny Księżyc" ma [Epic], a głosów na [Legendary] to chyba najwięcej ze wszystkich opowiadań na tym forum ever. EVER! Oficjalnie, jest to już część KO. Poza tym, KO najpewniej by nie powstało, gdyby "Żelazny Księżyc" nie odniósł takiego sukcesu i powołuję się tutaj na słowa samego autora KO, które padły w wywiadzie dla Radia Pie. Zatem głosy te, dla mnie, liczą się. Wszystkie. Oczywiście nie do KO jako kompletnej sagi, ale jako marki, która wokół tego urosła. Czyli specjalne tagi, fakt, że coś posiada x głosów, o niczym jeszcze nie świadczy i z tego nic nie wynika. Liczy się treść, ostateczne wrażenia i efekty. Przejdźmy zatem do "Krwawego Słońca". Konstrukcja świata Coś, co bardzo mi się tutaj podoba, bo zostało zrealizowane logicznie i spójnie, wystarczająco obszernie, konkretnie. Od sponyfikowanych nazw lokacji, poprzez instytucje i politykę, na samych realiach kończąc, choć o tym napiszę jeszcze co nieco kiedy przyjdzie pora na klimat historii. W każdym razie, pasuje to, nie zgrzyta, także podoba mi się bardzo, że mamy inne istoty jak niedźwiedzie czy gryfy i te gatunki okazują się być przypisane do określonych, sponyfikowanych mocarstwach, pod co być może można podpiąć jakieś autentyczne cechy autentycznych państw i nacji, które istniały/ istnieją. Nie chcę jednak więcej o tym pisać teraz, bo to się znajdzie jak już przejdę do nowo odkrytych negatywów. W każdym razie, kolejnym elementem konstrukcji świata jest technologia oraz splecenie jej z elementami fantastycznymi, wynikającymi z natury magicznych kucyków, które w praktyce płynnie uzupełniają, doskonale współgrają z wszelkimi innymi elementami świata, co widać jak na dłoni w bitwach – rozdziałach VII i X. Dało to autorowi niezwykle szerokie pole manewru i pozwoliło na uczynienie starć wielkimi, zmieniającymi się, co sprzyjało budowie napięcia, dynamizmu, uczyniło świat bitew żywym. Jako przykłady mogę tutaj wymienić wpływanie na pogodę przez stronę sińską, co z kolei oddziałuje w sposób procentowy/ parametryczny na chmury otaczające maszyny Nippończyków, co z kolei ma swoje mniej lub bardziej tragiczne konsekwencje, co ostatecznie zmienia w sposób dynamiczny pole walki oraz możliwości. Również wykorzystanie przez pegazy chmur, samo w sobie, nadaje całości świeżości, sprzyja rozwiązaniom innowacyjnym, interesującym jak na fanfikowe standardy. Przede wszystkim, nie jest to nachalne kopiowanie uzbrojenia z tamtych czasów, wymuszone (ale przemyślane) stylizowanie kucyków na dane stronnictwa i ideologie z tamtych czasów, wyłączanie możliwości magicznych, fantastycznych podczas gdy świetnie mogłoby się one sprawdzić. I się sprawdzają! Jest to bez wątpienia mocny pozytyw, który szczerze chwalę i który mi się podoba. Klimat Jest egzotycznie, świeżo. Po prostu czuć, że nie mamy do czynienia z kolejnym, generycznym (a przynajmniej do pewnego momentu) opowiadaniem tematycznie wpisanym w historię WWII, ale czymś nowym, dopracowanym z zupełnie innych stron. Aczkolwiek faktycznie, ilość słów/ sentencji wziętych z języka chińskiego/ japońskiego (jak mniemam, proszę mnie poprawić w razie czego) w późniejszych częściach tekstu występuje trochę za gęsto i zamiast budować, potęgować klimat po prostu się je przeskakuje bo się ich nie rozumie albo już trochę macha się na to ręką bo gdzieś zagubiło się wrażenie wyjątkowości... Ale to niewielki mankament. W każdym razie, realia są kolejnym elementem ubogacającym klimat. Widać to na początku, mamy sceny gdzie Rainbow ma kłopoty z odczytaniem nazw potraw w menu, ktoś gdzieś-tam napluł komuś do posiłku przed jego podaniem, niebianin wyraża pogardę w stosunku do mody na equestriańskie imiona, mamy ryż, mamy bóstwa, mamy katany, raporty przeplatane z właściwą treścią rozdziałów, wszystko to. To służy egzotycznej, azjatyckiej atmosferze, wyjątkowemu wrażeniu, że to nie jest kolejna opowieść o III Rzeszy versus ZSRR/ USRR. Po prostu coś innego, pisanego z pomysłem, sensem, zrozumieniem nie tylko tego co już zostało ograne do bólu i czego powinno się unikać (aczkolwiek, do pewnego momentu), ale także zrozumieniem materiału źródłowego. To samo dotyczy technologii, przewagi takiej a takiej strony w danym momencie, czy również nastrojów społecznych. Należy to pochwalić. Nacisk na politykę, strategię To również wynika ze zrozumienia materiału źródłowego. Tutaj natychmiast pragnę kategorycznie nie zgodzić się z opinią, jakoby te długie bitwy były słabymi punktami opowiadania. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie. Znane z "One Piece" Marineford może to to nie jest, ale i tak jest fenomenalne, rozpisane obszernie, ba, więcej – to właśnie rozdziały VII i X, poświęcone głównie bitwom, bogate w opisy owych bitew, wymian ognia, manewrów, one właśnie są doskonałymi momentami, gdzie strategia, inna, bogata budowa świata, wszystko to na co czekałem i z czym wiązałem nadzieje lśni i działa po prostu bezbłędnie. Zero wrażenia dłużyzny, po prostu idealnie! I tego jest mnóstwo nie tylko w wyżej wymienionych rozdziałach, ale i wcześniej. Poznajemy realia, kulturę, wgłębiamy się w klimat i intrygi, z czasem pojawiają się również i inne strony, chociaż nie biorą one de facto udziału w walkach zbrojnych. Absolutnie uwielbiam rozdział VIII, szczególnie grę generał Yang oraz Blackhearta, całą ich rozmowę, a także fakt, że ich słowa dzwonią w głowie podczas kolejnej wielkiej bitwy, w rozdziale X. Uwagę zwracają również wewnętrzne rozgrywki w szeregach dowódców sił Nippony. Są to znakomite urozmaicenia, które uwielowarstwiają elementy polityczne i oferują dodatkowe wątki. Co jednak nie zawsze kończy się ok, ale o tym potem. Generalnie, chodzi mi o to, że ten aspekt, to co otrzymujemy od początku opowiadania i co mamy w sumie przez jego większość, to jest właśnie spełnienie moich oczekiwań, rozwianie moich wątpliwości, po prostu nareszcie coś, co jest w stanie pogodzić zwolenników i sceptyków ponyfikowania realnych konfliktów z przeszłości. Bo strategię, przemiany społeczne, zmiany układów sił na świecie, rozwój technologiczny tu i tam, ekonomię, ten system naczyń połączonych możemy badać i analizować w sposób empiryczny i przedstawiać wiarygodne konkluzje. Zresztą, nie trzeba 1:1, można się przecież wzorować. O to mi cały czas chodziło. Zrozumienie, że efekciarstwo, powielające się opisy tego samego i po prostu odrzucająca forma, czy też dodawanie zbędnych, naiwnych wątków, w ogóle, całe to podejście, że wojna to przygoda, że to fajnie, że to akcja i wszystko super, zrozumienie, że jest to droga BŁĘDNA, a że my, współcześni ludzie, guzik wiemy o autentycznych przeżyciach w sytuacjach kryzysowych. Przeczytać kilka(naście) książek, obejrzeć parę filmów, założyć mundur, pobawić się – jasne, ale czy to umożliwia nam faktyczne przeżycie wojennego zamętu na własnej skórze? Poczucia tego co autentyczni weterani, albo ofiary? Ale o tym już wiele razy pisałem wcześniej, nie ma sensu tego jeszcze raz rozwijać. W każdym razie, "Krwawe Słońce" i to widzę zwłaszcza po dwukrotnym przeczytaniu całości od początku do końca, doskonale sobie radziło, bo wiedziało czym jest, a czym nie będzie. I sprawowało się wyśmienicie. Do, a jakże, pewnego momentu. Konsekwencja Opowiadanie konsekwentnie, od początku do pewnego momentu (aczkolwiek tutaj i w sumie nie tylko do, ale również z wyłączeniem pewnych elementów), jest zupełnie poważne. I bardzo dobrze. Dzięki temu śledzenie kolejnych dialogów, tego jak formowana jest strategia, co się dzieje, wszystko to wypadało wiarygodnie, wciągało, nie pozwalało się oderwać. Zero zbędnych udziwnień, czy wymuszonych "zwrotów" w historii, skutkujących dziwnym przemieszaniem konsekwentnie poważnego, ponurego klimatu z kompletnie przeciwległym biegunem. Po prostu fanfik ma narzucony z góry klimat, który to klimat ma być realizowany odpowiednio napisanymi akapitami, stosownie dobranym słownictwem, tego się autor trzymał i to był ruch dobry. Co cieszy, akcja do pewnego momentu (niespodzianka, tutaj do końcówki rozdziału X, który i tak jest świetny, a później, niestety, od drugiej części rozdziału XIII aż do końca) toczy się w miarę stałym tempem, przewaga dialogów nad opisami pomaga zachować dynamizm i ogólnie dobre flow. Nieco potem zaczyna to kuleć a to za sprawą zbyt długich opisów w nieodpowiednich miejscach (tak, najpierw opisów niby brakowało, ale to nie było przeszkodą, potem się pojawiły i to przeszkodę potrafiło stanowić całkiem dotkliwą). Wspomniałem o tym w komentarzu w tekście, powołując się na pewnego mema – bohaterowie spadają, lecą, są coraz bliżej ziemi, zaraz się rozbiją i jak to się świetnie zaczęło, tak pod koniec... Słodka Friezo, mini wykłady, przemyślenia, jeszcze zapomnę, że to zaraz runie! Serio. Ale ogólnie, przez znaczą większość tekstu, jest pod tym względem dobrze. Służy to również atmosferze. Dobra robota. I tym sposobem, docieram do końca niewątpliwych zalet tegoż opowiadania. Naprawdę, jest tego dużo i kiedy tylko zacznie się czytać to widać to doskonale jak to jest dawkowane, jak to współgra ze sobą, jak się to sprawdza, do pewnego momentu oczywiście. Teraz czas na rzeczy, które moim zdaniem wyszły po prostu średnio, bądź też umiarkowanie pozytywnie/ umiarkowanie negatywne, w mojej opinii. Bohaterowie Ja się pokuszę o stwierdzenie, że tutaj wcale nie ma jednego głównego bohatera, tylko jest grupa głównych postaci, czy też "najgłówniejszych", które to są powiązane z daną stroną konfliktu i z których perspektywy śledzimy akcję. Generalnie jednak... Wyszło dosyć bezbarwnie, z pewnymi tylko smaczkami. Szczególnie pod koniec, nowi oficerowie zaczęli trochę wyrastać jak grzyby po deszczu, pojawiały się nowe imiona, a ja tylko się zastanawiałem "Beerusie, a ci to skąd się nagle wzięli?". Odnosząc się szybko do moich poprzednich postów, tu nie chodzi że ciężko się z nimi zżyć, w sensie zżyć. Chodzi o to, że naprawdę ciężko uwierzyć, że te postacie istotnie pełnią jakąś rolę, giną one w gronie znanych już postaci które jakkolwiek poznaliśmy, albo po prostu wylatują z głowy. Do pewnego momentu jest to w miarę ok, ale potem wydaje się to po prostu zbędne. Wspomniane jest imię, czy nie wspomniane, ostatecznie różnicy nie ma. A co do zżycia się, ja powtórzę, bo ja wcale nie sugerowałem, żeby wprowadzić więcej postaci, pozwolić się zżyć, a potem wykończyć bestialsko. Moim zdaniem najlepsza, NAJLEPSZA postać z całego fanfika, którą szczerze uwielbiam, czyli generał Yang, przeżyła. Postać z prawdziwego zdarzenia, z zarysowaną historią, charakterystycznymi gestami i powiedzeniami, umiejętnościami. Znakomicie! A dlaczego troszkę przykro mi było kiedy zginął Blackheart? Ano przez jego interakcje z panią generał właśnie. Nie przez to, że lubiłem go za charakter czy coś, ale własnie przez to. Swoją drogą, czarne pegazy z czerwonymi/ pomarańczowymi grzywami to już powinna być klisza, serio O Rising Stormie jeszcze pomówię, ale w kontekście wad. Niemniej... No, zgodzę się z Sunem – wypadł tak dosyć "meh", postać która miała potencjał, a która ostatecznie wyszła bezbarwna i w sumie nie miało dla mnie znaczenia co się z nią stanie. Inne postacie? Oficerowie, dowodzący. No są. Plus, że każdy nippoński przywódca specjalizował się w innej dziedzinie, co zresztą odzwierciedlały imiona. To było ok. Ale poza tym? Nic szczególnego. To w epilogu dopiero "Wiedźma" zostaje wreszcie nieco rozbudowany, przez co można się z tą postacią jakoś zidentyfikować. A przynajmniej zrozumieć jego punk widzenia. I to było cholernie ciekawe. I jest to postać, która przecież ocalała wydarzenia w Makinie! Co jeszcze, co jeszcze... O! Niebianin! To była dobra postać, ze swoimi charakterystycznymi cechami, mocą, odegrał on ciekawą rolę, no i... A jakże, również interakcje z generał Yang pomogły tę postać jakoś lepiej zapamiętać. Reszta oryginalnych postaci? Naprawdę, musiałbym szukać albo zmyślać. Po prostu są, pełnią swoje role, ale żeby pokusić się o coś więcej to nie, gdzie tam. Natomiast, to z kolei mały plusik, nie znalazłem ani jednej postaci, która by mnie autentycznie irytowała. Nawet bezbarwny dla mnie Rising Storm, wypadł po prostu jak wypadł. I to tyle. Pozostaje kwestia postaci kanonicznych, ale wrócę do nich w innym punkcie. Niestety, będzie to negatyw. Forma... Ale tylko momentami Generalnie, przez pierwszą połowę fanfika, powtórzenia, jakieś dziwne szyki, nie szyki, to wcale nie jest aż tak uciążliwe, ani nie razi aż tak jak możnaby się tego spodziewać. Również przed poprawkami. Nie tak, jak można by to przewidywać po poprzednich fanfikach autora, ale i po wypowiedziach moich poprzedników/ poprzedniczek, nie jest też tak źle jak to może wyglądać. Bo ja jestem świadom powtórzeń, widzę je, widzę też wstawki, które absolutnie nie przystają narratorowi i momentami wychodzi z tego trochę taka delikatnie irytująca wrzuta, psująca klimat. Widzę to, jestem tego świadom, ale nie przeszkadza mi to aż tak. Aż zostaje przekroczona pewna masa krytyczna. Ogólnie, zaliczam to do umiarkowanie negatywnych/ średniawych cech, bo ogółem to wszystko da się naprawić i bardzo długo mi to nie zgrzytało aż tak. Naprawdę. Ale niekiedy idzie już ręce załamywać kiedy czyta się trzeci czy czwarty raz o "żołnierzach" w tym samym akapicie, o "kucyku o wiedźmich oczach", bądź innych, powtarzanych do bólu cechach odnoszących się do danych postaci. Bo autor popełnia powtórzenia w dwojaki sposób. Jeden, to często spotykany, czyli to samo określenie, te same słowa powtarzające się gęsto w obrębie danego akapitu. Drugi, cechy poszczególnych postaci, a także pewne zwroty oraz sentencje, które na przestrzeni całych rozdziałów/ fanfika powtórzyły się już tyle razy, że zaczyna to kłuć i przeszkadzać. Są to pewne cechy zewnętrzne, informacje, "potępieńcze wrzaski", "budzenie się do życia", tudzież "myślenie życzeniowe", palenie żywcem i robienie żywych pochodni, itd. Bardzo często te same słowa, a nic nie szkodzi by wrzaski były pełne obłędu, przerażające, nic nie stoi na przeszkodzie by ktoś się po prostu budził czy zrywał ze snu, nie szkodzi też by zamiast myślenia życzeniowego były marzenia ściętej głowy, czy pobożne/ naiwne życzenia, cokolwiek. Albo po prostu wyciąć zbędne rzeczy, z korzyścią dla ogólnego flow. Zwłaszcza później, kiedy cierpliwość czytelnika jest szczególnie narażona na wyczerpanie, to by bardzo pomogło. Ale ogółem te powtórzenia wszelkiej maści poniekąd wiążą się z pierwszą poważną wadą opowiadania którą pragnę szerzej omówić, a jest to... Zmęczenie materiału, minięcie się z finalnym celem To jest prawdopodobnie pierwsza rzecz, przez którą to zakończenie wypada jeszcze gorzej niż po opuszczeniu właściwej treści i przeskoczeniu do rozdziału XIV, bez znaczenia czy z ciekawości (w końcu jest na czerwono nawet tu, w wątku), czy przez ostrzeżenie. Mianowicie, po rzeczy w rozdziale XIV idzie się z pewnym pojęciem, na świeżo. Po całej lekturze idzie się tam... Niesamowicie zmęczonym, może nawet znudzonym, a przede wszystkim bez oryginalnej ciekawości, podrzymywanej przecież skutecznie przez większość tekstu. Potwierdza to też to co pisałem jakiś czas temu – w być może całkiem ambitnej pogodni za jak najwierniejszym odwzorowaniem tego co się wydarzyło, nastąpił potworny przesyt gorowatych scen i po prostu powtarzanie ciągle tego samego i tego samego, w nadziei, że się uda. Już wcześniej czytanie ciągle o wiedźmich oczach, potępieńczych jękach, karmazynowych/ czerwonych deszczach, spadających ciałach, tudzież pryśnięciach/ strugach krwi mogło być uciążliwe, ale poszczególne rozdziały oferowały multum urozmaiceń. W drugiej i trzeciej części rozdziału XIII po raz pierwszy czytelnik przestaje być zaabsorbowany treścią, bardzo szybko się nudzi, bardzo szybko ma już dosyć, a to co się dzieje zaczyna być rozczarowujące. Jakby brak znanych z rozdziałów VII i X urozmaiceń nie wystarczył, tam szale siły i przewagi zmieniały się, niekiedy to było wręcz zaskakujące. Tutaj po pierwsze już od początku wiadomo, że starcie będzie przegrane i wiadomo co się będzie dziać. Śledzi się to bez zaangażowania. I właśnie w takich warunkach, powtórzenia zaczynają szczególnie przeszkadzać. Znika też klimat. Robi się z tego po prostu nudna siekanina, aczkolwiek jeszcze nie napisana tak, by autentycznie odrzucać. A pojedynek Rising Storma z Blackheartem był tym, co nareszcie znowu pozwoliło się wciągnąć. Tylko ten wybuch benzyny, tak "holiłódem" zaleciało... Ale ok, przełknę. No i bohater, który cudem przeżywa to starcie, a potem i tak sam się wykańcza... No, ale to był Rising Storm, whatever. Krótko mówiąc, rozdział XIII nie powtórzył sukcesu swych kilkuczęściowych poprzedników. Część pierwsza to bardziej spokojny opis, poznawanie otoczenia, klimat. To jest ok. Później skokowo materiał ulega zmęczeniu i czytelnik chce aby ten, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich, słaby rozdział się po prostu skończył. Do finału idzie zmęczony, ostudzony z entuzjazmu. I właśnie przez to, jak wcześniej czułem się "tylko" obrzydzony, zagniewany, tak po całości opowiadania rozdział XIV spowodował bóle głowy, krzywienie się, obrzydzenie przybrało na sile, gniew jeszcze bardziej, pomimo tego, że już przecież to czytałem i wiedziałem co tam będzie. I właśnie cała poprzednia treść, przez to ile dobrego mi dała, a jak się zaczął szybko materiał męczyć, uczyniła to doświadczenie jeszcze gorszym. Bardzo rzadko w swoim życiu miewam takie stany, kiedy chcę aby coś się po prostu skończyło, bo już taki mi z czymś źle że coś istnieje i się dzieje, że sam mam ochotę palnąć sobie w łeb i podziękować za wszystko. Odsyłam do poprzednich postów po dokładniejsze opisy co i jak. Gdyby ktoś nie zrozumiał – to nie ma nic wspólnego z tym, że chcę komuś zamknąć usta, że neguję prawdę, czy cokolwiek. Cały czas, mnie chodzi o FORMĘ. Powtarzam w całym tym moim "szaleństwie" jak Capcom w Megamanach ciągle to samo, że to FORMA zatopiła ten statek. To jest obraźliwa, obrzydliwa, niepotrzebna w tym momencie w historii siekanina, gdzie po prostu ciągle mamy to samo i to samo, i to samo, i to samo. To jest zakończenie! Ono świadczy o finalnych odczuciach jak wykończenie świadczy o efekcie! I było szalenie ważne, bo to na nim spoczywało zadanie odnowy atmosfery i przyciągnięcie czytelnika na nowo po tym jak rozdział XIII zdążył znudzić. I mówię – fakty historyczne? Ludzie zostali zastąpieni kucykami. To jest opowiadanie o kolorowych, magicznych kucykach. Troszeczkę dystansu, poważnie. My, szczyle, nigdy nie oddamy właściwie tej zbrodni, zresztą to i tak już nie ma sensu, bo to już nie jest wiedza tajemna (przynajmniej w naszej części świata), ani niczego to nie zmieni. Nie zmieni świadomości, nie zmieni wrażliwości, bo skoro to fanfik z kucykami, to jest to... Bardziej popowe, niż dokumentalne. Ba, więcej, osoba kompletnie nie mająca pojęcia o marce MLP, tym bardziej odbierze to jako mało śmieszny żart, na moją intuicję. Nie wiem tego na sto procent, ale tak mi się wydaje. Wiem na pewno, że gdybym ja przetrwał jakąś niewyobrażalną dla osób trzecich traumę, tragedię, i ktoś zrobił z tego "plot device" i jeszcze twierdził, że w ten sposób pokazuje prawdę nie przeżywszy tego, odebrałbym to za obrazę. Można badać przyczyny. Można obserwować realia przed i po zdarzeniu. To tak. Podobnie, jestem pewien, że nawet mając obszerną wiedzę o narodzinach i upadku III Rzeszy, Holocauście, historii Żydów, gdybym napisał fanfik w uniwersum Smerfów, napisał o Holocauście, tylko eksterminowanych żydów bym zastąpił Smerfami, wówczas SŁUSZNIE spotkałoby się to z powszechnym oburzeniem, zaś gdybym jeszcze był na tyle śmiały by stwierdzić, że w jakimś stopniu oddałem to co się naprawdę wydarzyło, ta FORMA zupełnie by mnie dyskredytowała. Oczywiście słusznie. Ja pisałem o tym wcześniej, ja to powtórzę jeszcze raz – zło to jest zło. Nie interesuje mnie kto był gorszy, kto realizował hańbę w jakim stylu, co było projektem biurokratycznym a co spontanicznym. Jest odrażające, paskudne zło, są potworne plamy na historii ludzkości, za które jako rodzaj ludzki, rasa przecież najbardziej zawansowana, dominująca nad innymi, powinniśmy się wstydzić. Ale że co, nie dało się tego inaczej zrealizować? A gdzie! Kto jak kto, ale to właśnie Ty (zwracam się tutaj do autora) masz materiał źródłowy, masz wiedzę, masz oczytanie, masz styl i pojęcie, które z całą pewnością pozwalały Tobie na obranie rozsądnej ścieżki, stworzenie czegoś co pogodzi wszystkich i przecież zwróci uwagę na bestialstwo jakie się dokonało, bez żadnego odrzucania czy zakłamywania czegokolwiek. I przez ten początek, większość tekstu tak było! I tutaj pragnę przejść do kolejnej rzeczy która po przeczytaniu całości wypłynęła mi na wierzch, czyli... PIT to pokazuje cały czas, pokazało i "Krwawe Słońce" – progresja nie działa Poświęciłem mnóstwo czasu i uwagi, przeczytałem całe opowiadanie dwukrotnie. Zwracałem uwagę na wszystko, o czym napisał autor w ramach odpowiedzi na moje poprzednie posty. Potraktowałem to poważnie, starając się podchodzić do tego otwarcie, na nowo. Niestety, ale jeżeli chodzi o brutalność, gore, a co za tym idzie, przytłaczający klimat oraz zło (autor przywołał "Jądro Ciemności", toteż o tym wspominam), stwierdzam, że to kompletnie nie działa tak jak zostało mi to opisane w teorii. Żadnego stopniowania nie ma. Są coraz obszerniejsze sceny batalistyczne, jest coraz więcej ofiar. To tak. I to nawet pasuje do wykresu opowiadania, jaki został wcześniej pokazany. Tylko tu jest problem – sceny batalistyczne bynajmniej nie muszą być do przesady gorowate, odpychające, z tego nie wynika żadna ostra brutalność. I wcale tak nie było! Właśnie w tych kawałkach Verlax pokazywał, że potrafi pisać o wojnie, inspirowanej historią, bez flaków, bez krwi, bez formy która mogłaby kogokolwiek odrzucić. A za to karmić czytelnika fantastycznymi pomysłami na maszyny, manewry, zwrotami akcji. A to co jest później... Cóż, nawet bestialskie mordowanie źrebaka, czy cywili, te sceny nie następowały zaraz po sobie a same były opisywane bardzo powściągliwie. A to już bodaj było blisko rozdziału XIV. Palenie wsi jeszcze. Te sprawy. Te masy uchodźców, wystrzeliwanie ich jak kaczek... Przecież to ani trochę nie pasuje formą do rozdziału XIV, w ogóle nie czuć, że to jest to najwyższe stadium przed finałem, do którego autor cały czas budował napięcie i brutalność. To jest nadal dawkowane z pewnym umiarem, powagą, zdrowym rozsądkiem, nie przemilczając niczego. I to wciąż było zrobione dobrze, chociaż rozumiem, że szczególnie wrażliwe osoby mogą już tutaj odczuwać dyskomfort. Ale nigdy w życiu się nie zgodzę, że to już prawie poziom XIV rozdziału. Mówiąc o powadze i o rozdziale XIV, co to za język? "Klepnął ją w tyłek nie przestając ani na chwilę z całej siły cieszyć się jej waginą."? Przecież to jest język jak z clopfików, czy creepypastowych fanfików z WattPada. Nie ma mowy o szacunku wobec ofiar czy godnym potraktowaniu tematu. Krytyka Socks Chaser jest niepoważna, bo nie czyta opowiadania, tylko kartkuje i wyszukuje? Jakby wyszukiwała fragmentów gdzie dowolne postacie zbierają grzyby/ gdzie w ogóle są wspominane grzyby i beształa całość, bo z jakichś powodów nie lubi jeść grzybów, to rzeczywiście, uznałbym to za obsesję i nie traktował tego poważnie. Ale ona jest uwrażliwiona na rzeczy na które my, jako społeczeństwo w środku Europy w XXI wieku powinniśmy być uwrażliwieni i w gruncie rzeczy dzieli się bardzo trafnymi spostrzeżeniami. Plus, osoby, która przeżyła dramat, tragedię, takiej to osoby naprawdę nie interesuje to czy były jakieś fakty historyczne, czy sytuacja była kryzysowa. Naprawdę. "hurr durr autor dał gwaułty" – ja naprawdę, proszę z wyczuciem. Szlag, system często wypuszcza katów na wolność, a dla ofiar które często długo nie mogą powrócić do społeczeństwa i normalnie funkcjonować to nie są "hurr durr", to nie są "gwaułty". Nota bene, przez to, że Socks "wyszukuje", można prędko zorientować się odnośnie słownictwa i ogólnie odkryć, że ono nie przystoi poważnemu opowiadaniu wojennemu, tylko czemu innemu. Oczywiście wiem, to pojedyncze zdania, słowa, a jak to się ma do całości. No cóż, jeżeli umawiamy się, że zwracamy na to uwagę przy innych fanfikach i zgadzamy się, że źle dobrane słownictwo potrafi zrujnować klimat i wrażenia, to powinniśmy przestrzegać zasad wszędzie. Cell jeden wie ile baboli sam popełniłem. Natomiast, to też nie jest równe. Czym innym są niefortunne sformułowania opisujące pogrzeb czy przykre rozstania, czym innym są oburzające sformułowania opisujące taką rzeź. Ażeby było jeszcze ciekawiej – w samym "Krwawym Słońcu" jest cytat, który jak na ironię, potwierdza moje podejście i może służyć za stabilne podparcie moich opinii, odczuć. Mianowicie, że bez względu na wiek, płeć, rodzaj, religię i stronę, wszyscy krwawią tak samo. Mniej-więcej tak to leciało i to jest absolutna prawda. Bez względu na autora, tagi, miejsce akcji, czy czasy, patroszenie, rozczłonkowywanie, gwałcenie, wszędzie to jest taka sama sieczka. I szkoda, że "Krwawe Słońce" tak się zakończyło. Chodzi mi o FORMĘ. Ażeby jeszcze lepiej to wyjaśnić – co innego gdyby to był początek historii i właściwa akcja poleciała po nim i właściwie wszystko radziło sobie jak to opisywałem w zaletach. Wówczas to by był troszkę taki potworek jak scena autopsji otwierająca "Piłę IV". Pomiń i sobie oglądaj. Ale zupełnie co innego kiedy jest to zakończenie całości i ma to być finalna wizytówka, najświeższe doświadczenie, które najżywiej pozostanie w głowie. "- Hej i jak film? - A weź, na końcu starucha otwierają, niedobrze mi." O, tak to działa. No pułapki są bo są, ale to są momenty, można się zasłonić. A scena autopsji – gdzie, otwieram oczy a oni dalej kroją. Zamykam, otwieram znowu, a teraz wyciągają żołądek! Rozdział XIV – przewinąłem trochę, matko, kolejne płody wygrzebują z brzucha. Przewijam chwilkę dalej, JEZU znowu dalej gwałcą wypatroszone zwłoki! Słowa, słowa, słowa... Zwróciłem też uwagę na inne rzeczy, które autor przytoczył przy okazji mojej wypowiedzi o "Mausie" i alegoryczności. Głupio mi strasznie, ale, słodka Friezo, jedna rzecz z mojego pierwszego, emocjonalnego posta, którego żałuję, okazała się dosyć aktualna. Ta nieszczęsna pani reżyser, Barbara Białowąs. Tak, to jest prawda, że jako twórczyni "Big Love" wysyłała do nas, widzów, znaki. Problem jest jednak, że to dzisiaj są już "martwe znaki", Walkiewicz ma absolutna rację. W "Krwawym Słońcu" również autor wysyłał nam znaki. I teraz, kiedy zwrócił moją uwagę na kwestie nadreprezentacji, imiona, teraz to widzę. Problem jest jednak ten sam – to było już robione tyle razy, że obecnie już niewiele z tego wynika. W przynajmniej nie jest to koncept pierwszej świeżości. I w tym sensie są to trochę "martwe znaki". Zwłaszcza jeśli chodzi o wymieszane imiona. Kurczę, sam to stosuję. Część moich postaci ma mitologiczne albo "ludzkie" imiona, nazwy lokacji czerpią z różnych języków. Nic konkretnego z tego nie wynika. W fanfiku był moment, gdzie mieliśmy niedźwiedzie, gryfy jako reprezentantów różnych nacji. To z kolei postrzegam jako zmarnowany potencjał by nadać całości trochę tej nutki alegoryczności z "Mausa". Pisałem już o tym, więc dopowiem tylko: a mogło być tak pięknie. A odnośnie przemiany bohatera... Znowu, podobnie jak z tym stopniowaniem brutalności, Rising Storm się nie zmienia. Przepraszam, pojawiają się wątpliwości w Interludium, ale na tym etapie to jest już trochę zbyt późno, wypada sztuczne i po prostu nie działa. Wydaje się strasznie wymuszone. Jednak! Przemiana dotyka Rainbow Dash. I TO dopiero widać. I to jest element faktycznie budujący mroczny, przygnębiający klimat, ale to nie przez jej kreację samą w sobie, ale przez to, że to postać kanoniczna i wiemy jaka ona jest, znamy ją. Dlatego ta przemiana faktycznie uderza w czytelnika. W kontekście realizacji tagu [Grimdark], jest to plusik. Pomimo, że sama jej obecność jest troszkę na doczepkę. I tutaj ostatnia rzecz negatywna, będzie krótko. Kanon jest, ale go nie ma Mamy trochę postaci kanonicznych, ale... W sumie z tego też niewiele wynika. Zgodzę się z Sunem – mogłyby tam być OC, niewiele by się zmieniło. W ogóle, Rarity to bardziej w roli takiej "cameo" występuje, Rainbow Dash znika na długo, aż prawie zapomniałem, że w ogóle tam występuje. Ufff... Tyle by było tej mojej absolutnie szczerej recenzji/ analizy, po dwukrotnym przeczytaniu całości. Znaczy większość rozdziałów czytałem dwukrotnie, niektóre raz. Epilog to inna historia, bo w zasadzie ja już byłem tak wykończony po rozdziale XIV, że w zasadzie czytałem to na szybko, szukałem tylko interesujących mnie rzeczy. I znalazłem. To, co tam jest, to jest dobry kierunek, żeby ukazać rzeź w przystępnej formie. Coś, co nie każdy potrafi i nie będzie potrafił długo. To oczywiście nie było to co do joty, ale zwrot w rozsądną stronę. Konkluzja. Postacie o tym mówią już po fakcie. Widzimy jak reagują, jak do tego podchodzą. I wiemy co to było. Wiele punktów widzenia, różne sposoby opisywania tej samej rzezi. Gdybym miał to ocenić szybko, krótko, może nawet kolokwialnie, powiedziałbym po prostu: przekozaczone. Jednakże ilościowo, większość fanfika wypada doskonale wręcz. Tylko właśnie tu jest ten problem fatalnego zakończenia, a fatalnego początku. Jak się pominie rozdział XIV, nawet dwie trzecie XIII, to jest dziura między akcją a epilogiem. I ostatecznie wychodzi o tak, o. Zresztą, różne aspekty opowiadania są inaczej wartościowane, więc sprawy jeszcze bardziej się komplikują i całe te... Nie takie złe jak wydawało mi się ostatnim razem, nie takie dobre i satysfakcjonujące jak sugerują inni. Wrażenia mieszane. Jest to zupełnie szczera, niezwykle trzeźwa opinia na temat fanfika, jakiej nie popełniałem od dłuższego czasu. I od razu chcę powiedzieć - wrażenia mieszane to NIE JEST ocena negatywna/ niska/ krzywdząca. Nie mam też intencji kogokolwiek obrażać. Wszelkie rzeczy odnoszą się do fanfika jako tworu literackiego, od czasu do czasu oceniam dane podejście, ale to nie są żadne zarzuty personalne. Jeżeli ktoś mi zacznie imputować, że szkaluje ludzi, zgłaszam to do prokuratury. Pozdrawiam serdecznie, gorąco.
  19. I tymże sposobem dotarliśmy do zakończenia tejże historii! W dniu dzisiejszym, zamieszczam finałowe kawałki opowiadania, czyli rozdział ósmy, rozdział dziewiąty oraz krótki epilog "Dzień, w którym Trixie powiedziała prawdę" zostało zatem ukończone. Ale zaraz, "Co to jest?" zapytacie. "Hoffman, człowieku, coś ty brał?" Moi drodzy, nic nie brałem, po prostu z planowanych ośmiu głównych rozdziałów zrobiło się dziewięć, co w sumie daje jedenaście kawałków. Nie było to przeze mnie planowane, po prostu co nieco jeszcze dodałem Czy ma to jakieś znaczenie, poza tym, że historia została nieco urozmaicona pod koniec? Cóż, Capcom zapowiedział niedawno "Megamana 11" A fanfika z Trixie teraz jest jedenaście kawałków. Tym-rym-tym-tyyym! Illumination! Pragnę gorąco i serdecznie podziękować wszystkim wspaniałym osobom, które poświęcając swój wolny czas i energię pomagały mi przy tym tekście, doprowadzając go do obecnego jego kształtu oraz dawały wsparcie, bez którego pewnie nie dotarłbym do końca. W kolejności alfabetycznej, dziękuję: Akane Arekeenowi Cahan GoForGold Grento Johnny'emu Kinro Socks Chaser Ci właśnie ludzie są wspaniali i najlepsi. Ekipa nie zawsze była w komplecie, niemniej pragnę tutaj wspomnieć o nich wszystkich ^^ Mam nadzieję, że o nikim nie zapomniałem (jeżeli coś, to uzupełnię). Dziękuję Wam z całego serca, za każdą poświęconą minutę, każdą sugestię, poprawkę, opinię. Za wszystko Tak, wiem. Konspekty i tagi w poprzednich rozdziałach. Poprawię to, kiedy będę miał szansę. Ale ogółem, to nie jest aż takie ważne w tejże chwili Fanfik zakończony. Zapraszam do czytania, zapraszam do dzielenia się opiniami. Pozdrawiam!
  20. Witajcie! Trzydziesty dzień grudnia kończącego się 2017 roku przynosi kolejne opowiadanie z serii, kontynuację "Spełnienia życzeń" oraz ostatnie opowiadanie wpisane w sagę rodziny Crusto. Jest to "Następny dzień po świętach" i opowiada... Cóż, właśnie o tym Link znajdziecie w pierwszym poście, plik z osią czasową serii zostanie na dniach zaktualizowany. Jeżeli chodzi o przyszłość serii, chciałbym zapowiedzieć kolejną sagę, która zabierze Was na południe, do tej części kontynentu, którą ukazuje zapodana mapa. Jednocześnie poznacie nową rodzinę oraz jej koneksje z rodziną Crusto oraz znaczenie pewnych tajemnic z przeszłości które już niebawem zostaną rozwiązane. Jednocześnie, pragnę zapowiedzieć nie tylko nowe lokacje, nowe postacie, ale także akcję, jej zwroty oraz śmiertelnie poważne konsekwencje tego co wydarzyło się w przyszłości. Mogę chyba powiedzieć, że znane postacie zastaną nową rzeczywistość To wszystko w nadchodzącym, nowym roku 2018! Pozdrawiam!
  21. Hoffman

    Piła: Dziedzictwo (2017)

    Jak donosi portal Box Office Mojo, "Jigsaw" zarobił na świecie już blisko 80 milionów dolarów, bardzo możliwe że zyski wzrosną, dobijając z czasem do kwoty stu milionów, co stanowi dziesięciokrotność jego budżetu. Warto zaznaczyć, że zyski z filmu z pewnością jeszcze wzrosną, jako że "Jigsaw" czeka na swoją premierę w Hiszpanii oraz Brazylii, do tego dojdą jeszcze wydania DVD, więc wszystko jest możliwe. Oczywiście jest to wiadomość dobra - film na siebie zarobił, toteż możemy spodziewać się kolejnej kontynuacji. Z drugiej strony jednak, jest to wiadomość zła - to dla Lionsgate znak, że w zasadzie nie muszą się silić na jakąkolwiek rewolucję czy zmiany, wystarczy powtórzyć ograną do bólu formułę aby zarobić. Czyli czysto teoretycznie, nikt nie musi się starać przy kolejnym sequelu. Istnieje możliwość, że mimo wszystko przyszłe odsłony serii okażą się dobre. Jestem sceptyczny, ale w dalszym ciągu tego nie wykluczam. Natomiast co do najnowszej "Piły" - moje oczekiwania były wysokie, materiały promocyjne były bardzo obiecujące, również sam Tobin Bell opowiadając o filmie i swojej roli wydawał się podchodzić do tego entuzjastycznie. Więc naprawdę wiele przemawiało za tym, że może to być godne wskrzeszenie serii. Mówiąc zupełnie szczerze, w pewnych aspektach był to jakiś powiew świeżości - zero charakterystycznego montażu, zero filtrów, zero jakichś dziwnych przejść między scenami. Film dzięki temu ogląda się, że tak to ujmę, stabilnie. Również scenerie są pewną świeżością, choć z pewnością spora część fanów uzna to za błąd - zamiast brudnych, obskurnych korytarzy i fabryk dostajemy całkiem zadbaną farmę, więcej dzieje się za dnia, toteż miasto jest żywsze, jest mniej mroczne, w sumie w wielu scenach można na chwilę zapomnieć, że jest to film tematycznie wpisany w uniwersum "Piły". Cieszy również sprawna, bardzo dobra reżyseria (niestety, nie można tego samego powiedzieć o scenariuszu). Ścieżka dźwiękowa zdaje egzamin, choć nowy "Zepp Eight" to w gruncie rzeczy rehash "Zepp Six" bez finałowej sekwencji z Hoffmanem, ale za to ze zmiksowaną końcówką oryginalnego "Hello Zepp". Poza tym, niezaprzeczalną zaletą "Jigsawa" jest fakt, iż w ogóle nie trzeba oglądać wszystkich poprzednich części by rozumieć co się dzieje. Nowi bohaterowie, nowe wszystko. No właśnie - scenariusz został napisany tak jakbyśmy wcześniej mieli co najmniej jeden film z detektywem Halloranem, oficerem Solomonem, czy Loganem Nelsonem grającymi pierwsze skrzypce. Postaci jest oczywiście więcej, ale to i tak nie ma głębszego znaczenia, gdyż tak naprawdę obchodzić nas będzie jedynie znany John Kramer. Akcja leci zbyt szybko, a większość postaci nie posiada żadnego bardziej rozbudowanego tła a to co już dostajemy jest podane na "odwal się" i bardzo szybko z głowy wylatują ważne szczegóły. Po prostu wiemy zbyt mało o tych postaciach by jakoś się o nie zatroszczyć w trakcie seansu. Gdzie im do Amandy Young, oficera Rigga, agentki Perez czy nawet Williama Eastona. Jednak mnie najbardziej uwierają dwie sprawy. Pierwsza, to nie jest pełnoprawny sequel, ale również i prequel. Ujrzymy zatem kolejne dopisywanie historii i wyciągnięcie kolejnego sekretnego ucznia o którym pewnie nawet dr Gordon nie ma pojęcia. Dwa, to samo co w "Cult of Chucky" - mnóstwo świetnych pomysłów, z wykonaniem to już gorzej. Początkowo byłem sceptyczny kiedy wspomnieli o jakiejś stronie na DeepWebie, którato strona miała być dedykowana filozofii Kramera oraz zawierać dokumentację technologiczną jego pułapek, ale po zastanowieniu się zaczynam żałować, czy naprawdę nie można było wykombinować motywu, że ktoś streamuje testy na żywo i policja namierza po kolei osoby które się tam logują i prowadzi śledztwo żeby dowiedzieć się gdzie się dzieje obecna gra? Nie można było z tej okazji przesłuchać kilka osób, które kiedyś przeżyły swój test? Nie można było chociaż wspomnieć o detektywie Hoffmanie, który okazał się następcą Kramera i który nigdy nie odpowiedział za swoje czyny bo przepadł bez śladu? Nie można było zorganizować wyścigu z czasem z lecącą sobie grą na ekranie a'la "Piła 2"? Motyw z wyznawaniem grzechów również miał wielki potencjał, ostatecznie został nieco spłycony, ale myślę, że ostatecznie jego wdrożenie wyszło bardziej na plus. Co do pułapek - jest różnie. Część z nich nawiązuje dosyć mocno do poprzednich części (próba kubłogłowych przywołuje na myśl pierwszy test fatalnej piątki z "Piły 5"), pułapka w silosie na zboże kojarzy się z niewykorzystanym pomysłem na finał wspomnianej "Piły 5" gdzie agent Strahm miał być zalewany wodą aż utonie. Nowe pułapki ogólnie sprawdzają się, chociaż u mnie w głowie został jedynie "blender" oraz laserowe kołnierze (świetny pomysł, wyglądał fenomenalnie... Dopóki nie zaczęło zalatywać "Piranią 3D"). Ogólnie było nieźle. Billy ze święcącymi oczami wyglądał lipnie w mojej opinii. Co jeszcze? Fatalne aktorstwo. Nie to, żeby seria była znana z jakichś rewelacji w tej materii, ale nawet wcześniej było to na zjadliwym poziomie. Tutaj jest po prostu źle i niewiarygodnie. Końcowy zwrot akcji... Skwitowałem w kinie beznamiętnym "aha". Generalnie jednak, jest to typowy średniak na 6/10, może w porywach do 6.5/10. Zdecydowanie nie jest to najsłabsza odsłona serii, ale można było to lepiej zrealizować. Mam nadzieję, że jednak chłopaki dadzą sobie więcej czasu i nie wypuszcza kolejnego filmu już w przyszłym roku. Ja wiem, Tobin ma już 75 lat, jednak skoro porwali się na nowe postacie i w ogóle, to chyba mogą jakoś napisać historię po swojemu. Przekonamy się w przyszłości.
  22. Choć minęło już sporo czasu odkąd ostatnim razem gwar i emocje wypełniały te sale, w przepełnionych niezwykłą mocą wojownikach wciąż tli się płomień, który wznieca pożar zaklęć, który to ostatecznie zawsze przywraca do życia pewne szczególne miejsca. Tym razem ognie magii rozgrzały do czerwoności stalowe elementy filarów podtrzymujących okazałe sklepienie areny, jednocześnie przynosząc ciepło, rozpraszając ciemności. Stal uformowana była w cieniusieńkie elementy, ciągnące się od podstaw aż do korynckich głowic filarów, tworząc wspaniałe znaki, przywołujące na myśl ozdobne ornamenty, czy też kombinacje ze starych znaków runiczych. Grube kolumny, ułożone w dwa wielkie pierścienie, okrążały centrum pomieszczenia nad którym znajdowało się jedno tylko okno. Zostało ono starannie oprawione, w porze zenitu wpadający do środka słup światła wygląda iście inspirująco. W jego świetle doskonale widać niesioną podmuchami materię - kurz, pióra, pył. No dobrze, może nie jest to idealny styl koryncki, jednakże twórcy tej areny byli zafascynowani tym stylem. Po prostu przystosowali klasyczne elementy architektury pod potrzeby areny, dodając jednocześnie wiele własnych elementów. Na przykład wyrastająca z podłogi lwia głowa, po drugiej stronie areny, poza obiema pierścieniami kolumn. Jest to dzieło pracy jednego, znakomitego rzeźbiarza. Specjalny mechanizm uwalnia ogień z jego paszczy. Stalowe znaki zagłębiają się w kolumnach, ale w rzeczywistości biegną dalej w dół, aż do miejsca w którym czar ochronny (zapobiega rozlaniu się materiału) przechodzi w specjalne zaklęcie, które zabiera ciepło i napędza mechanizm otwierający paszczę lwa, powodując również buchanie ognia wysoko ku górze. W ten sposób zwierz zieje płomieniami tylko wtedy kiedy arenę wypełnia magia. Czyja magia wypełni ją dzisiaj, zapytacie? Z nieukrywaną przyjemnością pragnę powitać Lucjana oraz Mephista! Nie jest to ich pierwszy raz pośród sal magicznych zmagać, ale z całą pewnością minęło wiele czasu odkąd ostatnim razem mieliśmy okazję podziwiać ich moc. To zwykły pojedynek, w którym obowiązują zwykłe zasady. Ponieważ sale długo stały puste, niech walka potrwa dłużej niż przewiduje zwyczajna opcja, niech nasi wspaniali zawodnicy się nie oszczędzają, niech przypomną nam o czasach świetności Sal Magicznych Pojedynków! Jesteście gotowi? Zatem niechaj rozpocznie się pojedynek!
  23. A ja na wszelki wypadek napomknę, że ostatnim razem kiedy ktoś próbował szmuglować jakieś linki, skończyło się to tak jak się skończyło. Wszystko wycieka do sieci, ale my wciąż możemy zachować się przyzwoicie. Postarajcie się powstrzymać od udostępniania linków do pozyskania treści chronionych prawem autorskim, a będzie ok Najlepiej kupić bilet do kina. Jeśli ktoś się przyczepi, powiedzcie mu, że jesteście tam służbowo.
  24. Jest kilka rzeczy do których bardzo chciałbym się odnieść, ale na początku muszę poświęcić nieco czasu na dwie sprawy. Punkt pierwszy - po ostatnim skierowanym do mnie poście Verlaxa ponownie przeczytałem wątek o "Kryształowym Oblężeniu" i pragnę przyznać, że kompletnie pomyliłem posty oraz ich autorów. Istotnie, Verlax napisał coś innego niż myślałem że napisał, skrytykował on "Oblężenie" używając innych argumentów i przytaczając inne aspekty konstrukcji świata czy podejścia autora do tematyki. Chcę aby to wybrzmiało, ponieważ przez moją pomyłkę wyniknęło poważne nieporozumienie. Dlatego też znów pragnę przeprosić za impulsywne zachowanie, ale po prostu już tyle się negatywnych opinii o "Oblężeniu" przewinęło, że najwyraźniej straciłem rachubę albo jakoś mi się to zlało w jedno i nawet nie pokwapiłem się sprawdzić czy aby na pewno Verlax pisał to co myślałem, że pisał, bo po prostu byłem święcie przekonany, że to był właśnie on, pośród wielu innych osób które poświęciły czas na krytyczną analizę wspomnianego fanfika. Nie gniewajcie się. Punkt drugi - pragnę z całego serca, zupełnie szczerze zaapelować do wszystkich zainteresowanych zarówno tą, jak i wszelkimi przyszłymi dyskusjami na tematy fanfikowe o zdrowy rozsądek oraz szacunek. Hejt na Socks Chaser jest po prostu tak przesadzony, tak przerysowany, że naprawdę człowiekowi już się robi po prostu przykro. Nie mam tutaj na myśli Verlaxa który odniósł się do jej wypowiedzi i przytoczył własne argumenty, przykłady. Mam na myśli już takie trochę rytualne minusowanie postów bez merytorycznych odpowiedzi, odniesień do konkretnych cytatów czy ogólną "pełzającą nagonkę". Odnoszę również wrażenie, że jej osoba jak i prezentowane stanowisko nie są traktowane poważnie, a powinny. Socks jest osobą wrażliwą, można się z nią nie zgadzać, jednakże zwracam uwagę, że w dzisiejszych czasach, kiedy łatwiej jest wykonać pojedynczy klik zamiast poświęcić czas na pisanie akapitów i argumentację, a także w czasach kiedy coraz mniej ludzi ma swoje zdanie a ślepo podąża czy to za celebrytami, czy masami, osoby takie jak ona są bardzo wartościowe i potrzebne. Podśmiechujki z niej wydają mi się nieuczciwe również dlatego, że, z tego co widzę, ona naprawdę ma wiedzę na temat podejmowanych zagadnień i lubi patrzeć na sprawy wielowymiarowo. To również bardzo cenne podejście. Od razu powiem, że w kwestiach historycznych czuję się żółtodziobem zarówno przy niej, jak i przy Verlaxie. Zresztą, moja pierwsza wypowiedź niewiele miała wspólnego z merytoryczną krytyką, była emocjonalna. A mimo to potem wywiązała się z tego dobra dyskusja, wymieniliśmy się argumentami, może dla przyszłych czytelników "Krwawego Słońca" nasze wypowiedzi i stanowiska okażą się interesujące i zdopingują do własnych przemyśleń. Krótko mówiąc, ze wszystkimi moimi emocjami oraz osobistymi odczuciami poczułem się uszanowany i byłoby dobrze gdyby Socks była traktowana tak samo. A teraz odnośnie "Krwawego Słońca". Jeżeli chodzi o te postacie, to zupełnie nie o to mi chodziło i szczerze mówiąc nie wiem skąd wyciągnąłeś wniosek, że chciałbym mordować więcej postaci z którymi czytelnik mógłby wcześniej się zżyć i których mógłby żałować. Może nie wyraziłem się precyzyjnie, ale zupełnie nie o to mi chodziło. Ale! Nie chciałbym teraz się o tym rozpisywać, gdyż przytoczyłeś w jednej ze swoich wypowiedzi coś dużo, dużo bardziej interesującego i co ma, w moim odczuciu, większe znaczenie w kontekście formy "Krwawego Słońca" oraz tego czym ono ostatecznie jest a czym mogłoby być. Być może będziesz zdziwiony, ale... Nic nie wiem o "Folwarku Zwierzęcym'', to dla mnie prawdziwa terra incognita. No, poza tym tekstem, że "wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze" Natomiast, "Mausa" znam. Wprawdzie minęło sporo czasu odkąd ostatnim razem miałem go w rękach, ale co nieco pamiętam. I szczerze mówiąc nie spodziewałem się go w tym wątku, jako iż jest on... Idealną ilustracją tego czym "Krwawe Słońce" spokojnie mogłoby być przy Twoim warsztacie i źródłach, a czym niestety nie jest. Albo nie jest tak do końca. Nie chcę tutaj rozstrzygać kto był gorszy, czyje zbrodnie były brutalniejsze, zło to jest zło. Przyjmijmy takie oto uproszczenie na potrzeby tejże dyskusji. Niemniej, "Maus" był właśnie bardzo, ale to bardzo oszczędny w środkach wyrazu i bardzo wielu rzeczy które mogłyby tam być ukazane po prostu nie było. Czy może raczej, były, ale genialnie ukryte, stonowane, bądź też tak przemyślane by czytelnik wiedział co się działo, miał to w głowie, ale nie przed oczami. Doskonały przykład tego, o czym pisałem wcześniej - czasem mniej to jest więcej. Pamiętam na przykład, że był tam kadr, gdzie przerażona mysz krzyczała, to w pewnym momencie podszedł do niej nazista, złapał za nogę i po prostu przywalił tą myszką o mur. Na tym kadrze widoczna była tylko czarna plama po krwi, a mysz ukazana była od pasa w dół, w następnych kadrach CHYBA ta plama została przykryta dymkiem, ale wciąż były widoczne niewielkie rozbryzgi. I to właśnie była ta znakomita powściągliwość - nie widzieliśmy zbyt wiele, ale mieliśmy pojęcie, że tam przecież jest pełno krwi, pewnie jeszcze głowa tej myszki została rozwalona, możliwe że nawet mózg wypłynął... I że to nie był odosobniony przypadek. Autor niczego nie zakłamał, a jednocześnie nakreślił bestialstwo nazistów. Pamiętam też, że w pewnych kadrach, już dużo później, ukazane były sterty martwych, wychudzonych mysz, a także kadry pokazujące ich kremację, gdzie autor skupił się na ich martwych oczach i utrwalonym na ich twarzach przerażeniu, podczas kiedy płomienie trawiły ich ciała. I znowu - zero przekłamań, powściągliwość w przekazie, czytelnik wie co się wydarzyło, ale nie odrzuca go od tytułu, bo zbrodnia została ukazana w możliwe jak najbardziej naturalistyczny sposób. Tam chyba jeszcze było pokazane wieszanie kilku myszy, to chyba najmniej brutalna ze wszystkich ukazanych tam metod egzekucji, ale znów, to nie byłby problem uczynić to brutalnym, szokującym aż do granic możliwości. Ale autor tego nie zrobił. Poza tym, "Maus" ma wiele innych wątków i aspektów, również występuje tam motyw przemiany bohatera (jak ocalały Spiegelman stał się nieufny i podejrzliwy) i właśnie w żadnym momencie nie miałem wrażenia, że przez jakieś przesadnie dokładne obrazy bestialstwa wojny czy śmierci ofiar cała reszta traci jakoś na znaczeniu czy jakości, nic nie jest zakłamane, a cała opowieść jest szokująca i przejmująca. Nawet bardzo. I właśnie o to mi chodziło - nie ugrzecznianie, nie milczenie wobec pewnych zbrodni, ale właśnie zdrowy rozsądek, powściągliwość w środkach wyrazu czy formie, chociażby po to by nie stracić wrażenia szoku tak prędko i nie sprawić, że czytelnik ma ochotę by ten tekst jak najszybciej się skończył. A kiedy to następuje, to w głowie zostają tylko te przesadnie gorowate obrazy i cała reszta ulatuje. Jasne, "Maus" to powieść graficzna, a "Krwawe Słońce" to słowo pisane, ale nie wierzę, że Ty nie dałbyś rady odnaleźć złotego środka w tej formie. Ale wiem, wiem. Odpowiadając Socks przywołałeś "Mausa" nie w kontekście gore czy formy przekazywanych wydarzeń, ale w kontekście alegoryczności "Krwawego Słońca". I przyznam szczerze, że na tym polu również "Maus" wypada lepiej, a dlaczego. Otóż "Maus" jest taką... No, prawdziwą alegorią. Mam na myśli to, że poszczególne postacie (narodowości) zostały ukazane jako zwierzęta, jako różne zwierzęta i takie a nie inne ich przedstawienie wiązało się z symboliką i generalnie było tam drugie dno. Eksterminowani Żydzi zostali przedstawieni jako myszy, a Niemcy jako koty - koty polują na myszy i w tym sensie Niemcy zostali ukazani jako myśliwi, drapieżnicy, a myszy jako ich ofiara, która w bezpośrednim starciu nie ma szans się obronić i tak zostanie pożarta. Francuzi chyba zostali ukazani jako żaby, Brytyjczycy jako ryby, co też ma jakieś głębsze znaczenie, niejednokrotnie spotkałem się opinią, jako w przypadku Brytyjczyków było to nawiązanie do powiedzenia "ryby głosu nie mają", albo że nawiązuje to do tego, że Wielka Brytania nie zabrała głosu w kluczowych momentach, nie zrobiła nic by powstrzymać Niemców, w ogóle, spora część Europy stała z boku kiedy działy się straszne rzeczy i zaczęła działać relatywnie późno, kiedy już pewnych rzeczy nie dało się cofnąć. W ogóle, w sieci można się natknąć na inne, bardziej precyzyjne czy lepiej ugruntowane interpretacje. W "Krwawym Słońcu" czegoś takiego po prostu nie ma. Zgoda, może drugiego dna, jako takiego, nie miało być w ogóle, ale tam ludzie zostali po prostu zastąpieni kucykami. I teraz - w "Mausie" mamy prawdziwe zwierzęta, a kotom naprawdę zdarza się polować na myszy. Różne gatunki miały budzić określone skojarzenia w stosunku do danych narodowości. W "Krwawym Słońcu" magiczne kucyki nie wzięły się z realnego świata, są to istoty fantastyczne, pochodzące z serialu animowanego dla dzieci, bardzo cukierkowego. I w sumie, obawiam się, że za taką oto wymianą nie idzie nic więcej i stąd też "Krwawe Słońce" nie jest stricte alegorią, ale właśnie ponyfikacją. W mojej opinii to nie jest to samo. Zresztą, już sam serial w swojej "surowej" formie był oparty o personifikację, kucyki czerpały mnóstwo rzeczy ze świata ludzkiego (zachowania, cechy charakteru), zachowywały się i postępowały jak ludzie, toteż wzięcie ich do fanfika i użycie do czegoś co ma być alegorią, jest w mojej opinii działaniem nieco chybionym i w związku z tym nie przedstawiałbym "Krwawego Słońca" jako alegorię, ale jako ponyfikację. No, może gdyby różne narodowości były reprezentowane jako różne znane z serialu gatunki i miało to jakieś powiązania z tym jak wyglądały relacje między nimi w serialu, wówczas to by się lepiej zazębiało, a na pewno jakkolwiek kwalifikowało na alegorię. Zresztą, "Maus" już trochę lat ma, nie wiem za bardzo z jakim odbiorem się spotkało w latach swej premiery i pierwszych tłumaczeń, ale na intuicję wydaje mi się, że byli tacy, którzy jako ocaleli, poszkodowani przez nazistów, poszkodowani przez Niemców, mogli poczuć się urażeni, że ich historia została przedstawiona w alegorycznej formie i że zrobiono z nich myszy. Może nawet czuli się obrażeni? Rzeź Nankińska to inna zbrodnia, inny wymiar bestialstwa, ale wciąż wydaje mi się, że gdyby okoliczności były inne i wśród odbiorców byli tacy co te czasy pamiętają, myślę, że taka ponyfikacja spotkałaby się z dużo bardziej podzielonymi opiniami, może nawet opiniami skrajnymi. Jakiś czas temu dorzuciłem swoje pięć groszy w statusie Lyokoherosa, który twierdził, że serial byłby jeszcze lepszy, gdyby wprost był o chrześcijaństwie i zawierałby sceny, w których kucyki chodziły na mszę, modliły się, takie tam. No właśnie nie. MIĘDZY INNYMI, wyobrażam sobie, że osoby wierzące mogłyby się poczuć urażone tym, że ich sfera sacrum zostaje sponyfikowana, że nagle kolorowe, cukierkowe postacie wykonują pewne obrzędy czy wypowiadają słowa zarezerwowane dla prawdziwych duchownych, to po prostu kompletnie nie ta atmosfera, nie ten nastrój. Tak jak pomysł by w programie rozrywkowym "Jaka to Melodia?" pojawiły się pieśni patriotyczne. Dwa kompletnie różne światy, różne nastroje. Podobnie uważam, że ponyfikacja pewnych ludzkich zbrodni czy aktów bestialstwa to cholernie ryzykowna operacja. Forma to również delikatna sprawa. I generalnie, w mojej opinii, lepiej jest zachowywać powściągliwość czy nie epatować przemocą i gorem, bo to naprawdę może zrobić każdy i to jest taka pierwsza z brzegu, najbanalniejsza metoda próby ukazania wojennych realiów. I nawet jeżeli cel jest sam w sobie ambitny, ostatecznie sprowadza się to do coraz liczniejszych, coraz bardziej dokładnych opisów czynów zbrodniczych w nadziei, że jednak się uda. A coś takiego co zaprezentował właśnie autor "Mausa" to nie każdy potrafi zrobić. I w swoim przekazie, pomimo braku wielu środków wyrazu, uważam, że tytuł ten jest potężniejszy. Na zakończenie dodam, że chcę zrobić sobie przerwę. To znaczy, nadal będę działał w materii fanfików, ale także feedbacku i za jakiś czas zamierzam powrócić do "Krwawego Słońca" i zbadać je dokładniej, co może zaowocować nowymi postami. Póki co, myślę, że jeśli komuś takie klimaty i taka forma odpowiadają, to "Krwawe Słońce" jest lepszą pozycją niż "Kryształowe Oblężenie". Poza tym, jest krótsze i fabuła jest bardziej... Konkretna. Nie mam nic do tego jeśli komuś się taki finał podoba, różni ludzie mają do tego prawo, aczkolwiek... No wiecie, nie czuję się komfortowo widząc "O to chodziło!" w odniesieniu do tego kawałka. Wydarzyła się straszna, potworna masakra i zbrodnia. Minęło sporo czasu. Wyciągnijmy wreszcie jakieś wnioski na przyszłość. Dużo jeszcze uwagi będziemy poświęcać przemocy i bestialstwu? Pozdrawiam! AKTUALIZACJA: Odnośnie alegoryczności, zapomniałem nadmienić, że w "Mausie" jeden z rozdziałów (już nie pamiętam który) był opatrzony obrazkiem na którym była pułapka na myszy. To również miało wielkie znaczenie symboliczne.
  25. @Król Etirenus Napisałem o tym troszeczkę powyżej Generalnie, do wykonania mapy posłużyłem się narzędziem zwanym Inkarnate. Jest to darmowe narzędzie dostępne z poziomu przeglądarki. Link zapodałem wyżej, Inkarnate jest jeszcze w fazie rozwoju, według zamieszczonych informacji na stronie projektu, znajduje się w fazie beta. Oferuje pewną pulę obiektów, ale można zaimportować do 10 własnych, co uczyniłem. Po wyeksportowaniu mapy podziałałem trochę w Gimpie żeby dodać kilka rzeczy, zmienić balans kolorów, takie tam. Ogólnie, polecam Inkarnate, choć wiele jest jeszcze do zrobienia. Nie zaobserwowałem żadnych błędów, tylko braki w funkcjach i dosyć średnią wydajność, jest pole do pewnych uproszczeń. Ale ogólnie, można za jego pomocą stworzyć sobie mapkę fantasy, bez większych problemów. Nauka operowania w Inkarnate to jakieś 5-10 minut, naprawdę
×
×
  • Utwórz nowe...