Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1150
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Mamy wrzesień, a skoro wrzesień, to najwyższa pora na większą aktualizację Nowe opowiadanie, "Ołowiany Gleipnir", jest nie tylko dwuczęściowe, ale także wypełnia całkowicie lukę, jaka powstała w wyniku uczynienia z tej historii serii i napisania pierwszego chronologicznie tytułu – "O szyby deszcz dzwoni". "Ołowiany Gleipnir", jako ostatnia z historii potrzebnych do wypełnienia dziury w chronologii, jest po prostu kolejnym kawałkiem życia z pewnymi elementami przemocy (od czasu do czasu ktoś się będzie lać, bo przecież można sobie pozwolić na odrobinę "akcji"), aczkolwiek atmosfera opowiadania ma bardziej zabarwienie romansowe. Ale spokojnie – dołożyłem wszelkich starań by tym razem opisać znane motywy inaczej, a także dodać od siebie coś nowego. Nah, tylko żartuję! Szkolny romansik, oczywiście, że ma popełnione wszystkie klisze jakie tylko można sobie wyobrazić.EXE A czy wspominałem już, że byłem stażystą w Hasbro i że "Cupcakes" to prawdziwy odcinek? A odkładając żarty na bok, historyjka ukazuje jak Gleipnir spiknął się z Wise Glance, no i ogólnie od czego się zajęła ich znajomość. Jasne, jest jak inne historie tego typu, ale gdzieniegdzie próbowałem coś tam pozmieniać, byle tylko nie przesłodzić. I to w zasadzie tyle. Wszystkie elementy układanki są na swoim miejscu, toteż mogę z zadowoleniem ogłosić, że od teraz fabuła zacznie w końcu iść naprzód – a więc wszystko kolejne co nadejdzie, będzie się dziać po "Spełnieniu życzeń". Seria ruszy do przodu. A ja będę układać większą układankę I to jest dobry moment, by powiedzieć Wam o materiałach dodatkowych, które przewidziałem na tę okazję. W pierwszej kolejności pragnę zaprezentować tabelkę z nieco dokładniej opisaną chronologią opowiadań. Opowiadania w pierwszym poście i tak są już ułożone w porządku chronologicznym, więc zupełnie nie musicie patrzeć do tabeli by się połapać co jest po czym. Ale jeśli zdecydujecie się zerknąć, zobaczycie kiedy rozgrywają się dane wydarzenia, a także które opowiadania zrzucają się na dany arc, no i jaki sobie wymyśliłem motyw na podsumowanie każdego z nich Ja wiem, że normalnie to wygląda inaczej, ale to poplątanie/ przeplatanie arców wynika z tego, że w ogóle nie planowałem serii, było tylko jedno opowiadanie, "Spełnienie życzeń". Potem napisałem resztę, ale bez jakiejś konkretniejszej wizji jak to ma być zorganizowane, po prostu chciałem serię, to pisałem serię. A potem znowu zmieniłem zdanie. W każdym razie, pierwszą sagą w "Kresach" jest saga rodziny Crusto i jak możecie zobaczyć, za całkiem niedługo dobiegnie ona końca, co da początek kolejnej. Jeżeli będzie mi sprzyjać szczęście, to zdążę co nieco opublikować jeszcze w tym roku. Generalnie, najbardziej wewnętrznie spójnymi arcami są "Najemnicy" i "Dodge City". Reszta jest trochę... Posklejana. Ogólnie chodzi o to, że mamy arc "Nowy świt", w którym poszczególne postacie wyruszają w drogę i trafiają do jakiegoś punktu, potem mamy "Najemników", gdzie śledzimy żywot Fenrira jako najemnika/ łowcy, potem "Osuwisko" przenosi część postaci do nowych etapów życia i otwiera im oczy na różne rzeczy, co ostatecznie prowadzi do "Dodge City", gdzie te postacie się spotykają. Coś się kończy, a coś zaczyna. Proste na papierze, powykręcane w tabeli. Ale tak to już jest. Kolejne kawałki będą już lepiej rozplanowane, obiecuję Się rozpisałem się, a tu kolejne rzeczy czekają na pokazanie. Na przykład jak wygląda całe to cholerne południe i skąd się wzięły się te postacie co się nazywają się jak postacie i rzeczy z mitologii nordyckiej Oto przez Wami mapa południa, która tak przy okazji... Zdradza co nieco czego się można spodziewać po kolejnej sadze Jak pewnie zdążyliście się zorientować, mapa ta nie jest tak do końca moim tworem. Do jej wykonania posłużyłem się narzędziem o dźwięcznej nazwie Inkarnate. To rozwijające się, darmowe (póki co) narzędzie do tworzenia map, oferujące pewną pulę obiektów podstawowych, jak również pewną ilość niestandardowych, do zaimportowania. Pobawiłem się troszkę w Gimpie, by poprawić wygląd mapki tu i tam, ale bez drastycznych zmian. Inkarnate mogę ogółem polecić, choć nie jest to narzędzie aż tak funkcjonalne i, moim zdaniem, potrzeba mu jeszcze kilku funkcji. Sprawdźcie sami W porządku i rzecz ostatnia, czyli... Wizerunki postaci! Tak jest, dzięki wsparciu wspaniałych ludzi głównie @Socks Chaser oraz @Cluvra, w końcu zdecydowałem się zagościć na DeviantArcie, co posłuży mi na platformę do dzielenia się pracami graficznymi, w tym obrazkami z postaciami oraz ilustracjami (mam nadzieję) ale i innymi rzeczami. Znajdziecie to tutaj - ShinHoffman Póki co, macie tam obrazki ze znanymi już postaciami, ale także wcześniej nie pokazywanych nigdzie rodzicieli głównych postaci! No, jeszcze nie wszystkich, ale cierpliwości. Materiały graficzne będą sukcesywnie udostępniane. Wszystko o czym teraz napisałem już znajduje się w pierwszym poście. Zapraszam gorąco. Jak widać, "Kresy" nabierają tempa i rozmachu, ale to nie znaczy, że zapomniałem o innych rzeczach, czy o Was. Fanfik z Trixie niebawem będzie zakończony, ale przed publikacją przejdzie on serie badań. W międzyczasie postaram się o jakiś feedback. Dawno nie komentowałem/ nie recenzowałem fanfików i chciałbym jeszcze w tym roku co nieco poczytać. Pozdrawiam!
  2. A ja po raz kolejny powiem, że wszelakie epitety, tudzież wycieczki osobiste zawarte w moim pierwszym poście wynikały z emocji i nie miały na celu urażenia kogokolwiek, a już na pewno nie autora oraz jego czytelników, którzy się ze mną nie zgadzają. Rzadko mi się to zdarza, ale jednak. Nie będę jednak posta edytować i udawać, że nigdy nic takiego nie napisałem i nigdy się nie uniosłem, bo to dopiero byłoby asekuranckie. Z tego stanowiska mogę zaapelować po prostu o dystans oraz wyrazić przeprosiny, jeżeli ktokolwiek chowa choćby minimum urazy. Natomiast, podtrzymuję kontrowersyjne porównanie do "Cupcakes" oraz "Sweet Apple Massacre", jednakże zaznaczam - tylko w kontekście metody przekazywania, formy opisywania wydarzeń zawartych w rozdziale XIV, a nie "Krwawego Słońca" jako całości. Może z grubsza przesadziłem sprowadzając całość do poziomu KO, niemniej nie będę tutaj wycofywał się ze swojego stwierdzenie w całości, ale uściślę - rozdział XIV jest tym, przy którym miałem retrospekcje i który w pełni minął się z moimi oczekiwaniami oraz nadziejami na to opowiadania, jako opowiadanie drugowojenne. Wcześniej historia radziła sobie doskonale, było to właśnie to, co chciałem otrzymać po przerwanej i niesatysfakcjonującej lekturze KO. To właśnie ten najnowszy na dzień dzisiejszy rozdział popsuł moje wrażenie i skutecznie zniechęcił, wręcz rozczarował. I nie chce tutaj roztrząsać kwestii, że nagle sobie przeskok zrobiłem i pominąłem wszystko co było między III rozdziałem (plus sprawdzane wyrywkowo scenki z późniejszych kawałków ZANIM postanowiłem to przeczytać od początku) a XVI, bo tutaj nie zamierzam się spierać, że tak się nie robi. Niemniej, muszę mieć na uwadze swoje zdrowie oraz samopoczucie, dlatego też, w pewnym sensie, ostrzeżenie jakie otrzymałem ocaliło mnie od jeszcze większej frustracji, jeszcze większego rozczarowania, czasu uznanego za stracony, nie muszę się też obawiać, że ogarnie mnie poczucie beznadziejności, czy "dół". I jeszcze - w dalszym ciągu ubolewam nad tym, że tak wiele poprzednich Twoich fanfików zostało porzuconych, a ten dostał wsparcie które zaowocowało w finale tak bezwzględną, tak szczegółowo opisaną brutalnością, którą odczuwam mocny przesyt. Po prostu zostało tego zawarte w takich ilościach, w takim natężeniu, że w połączeniu z obraną metodą opisywania wydarzeń mnie, jako czytelnikowi, zrobiło się zwyczajnie przykro, która to przykrość czasem przeszła we wściekłość i myśl, że: "Tyle pisania, tyle czasu, żeby na końcu dostać to?!". I zaznaczę po raz kolejny, że wcale nie chodzi mi o to by wywalić z opowiadania wszystkie elementy gore, ale tylko o ich formę, ilość i natężenie. Zmierzam do tego, że kiedy fanfik jest dobry, kiedy mnie się podoba i kiedy czuję, że czas poświęcony na lekturę nie jest czasem straconym, wówczas nie chcę by on się skończył. I jeżeli chodzi o to co zdołałem przeczytać przed rozdziałem XIV, tak właśnie było. To ten ostatni rozdział stanowi całkowitą tego odwrotność - było tam tak tego wiele, że po uczuciu przykrości zacząłem się denerwować, a potem chciałem, żeby on się po prostu skończył. A potem wpadła część druga i generalnie była to powtórka, tyle że moja pozycja startowa już obfitowała w emocje negatywne, niechęć, zawód oraz wszystko to, czego mam na każdym razem nadzieję uniknąć. Wiesz, to nie jest tak, że widzisz jakiś naiwny fanfik, który prędzej mógłby się ukazać w 2012 roku, czy niesformatowany tekst i zabawne błędy, ale kiedy widzisz rzeczy, które nie mogły być błędem i które ktoś musiał specjalnie tak napisać, a ty potrafisz wyjść z kilkoma innymi koncepcjami jak mogło to zostać napisane i nie możesz pozbyć się wrażenia, że w tego wszystkiego ten ktoś wybrał rozwiązania absolutnie najgorsze. I ja powtórzę raz jeszcze - tu nie chodzi o to, żebyś coś pomijał, czy przekłamywał, na ile oczywiście możemy mówić o autentyczności historycznej w przypadku opowiadania z kolorowymi kucykami oraz powadze takiego tworu jako powieści opartej na historii WWII, ale o bardziej strawną, inaczej przemyślaną formę, która nie odstraszy, nie obrzydzi, a zszokuje, przerazi, zostanie w głowie. Chciałbym też wspomnieć, że osoby zaglądające tutaj nie mają obowiązku ani znać doskonale historii, ani orientować się perfecto co do wszystkich Twoich inspiracji oraz zamierzeń. Ja oczywiście jakąś tam wiedzę mam, a teraz, po Twoich postach, również tą o dziełach z których czerpałeś, ale potrafię sobie wyobrazić osobę, która nie interesuje się historią WWII w ogóle, nie czytała "Jądra Ciemności", czy też nie ma szczególnego pojęcia na temat różnych motywów literackich, a która wpadła tutaj coś przeczytać. No i wiesz, nie można jej za to winić. Ja też bardzo często wplatam w swoje teksty jakieś wstawki czy nawiązania, nierzadko zrozumiałe tylko dla mnie i nie zamierzam winić kogoś, że po przeczytaniu tego tekstu nie ma pojęcia o co chodziło w jakimś konkretnym fragmencie, po co to tam było i co ja napisałem. Ale obserwuję, że wiele z nich jakoś przemyka niezauważona, ale te które zostaną już namierzone, one spotykają się właśnie z taką reakcją. Ale to nic złego. A chodzi mi o to, że może być osoba, która nie ma pojęcia o II wojnie światowej, a np. bardzo drażliwą dla niej kwestią są gwałty. I o ile będzie w stanie przełknąć postać, co do której mamy jedynie poszlaki, że kiedyś coś takiego ją spotkało, bądź też przełknąć fragmenty opisujące ten czyn, to jednak jestem pewien, że w rozdziale XIV jest tego po prostu zbyt wiele i to w zbyt szczegółowej formie aby przez taką osobę zostało coś takiego zaakceptowane. I bardzo możliwe jest, że nawet mając za sobą cały tekst, ten jeden rozdział końcowy znacząco wpłynie na ostatecznie wrażenie i sprawi, że ta osoba po prostu już nigdy nie będzie chciała przeczytać niczego od Ciebie - bo to było na końcu i wspomnienia w tego fragmentu są najżywsze, aż przyćmiewają wszystko to, co było przedtem. Mogą być też osoby dla których macierzyństwo, przemoc wobec nieletnich, bezbronnych to są szalenie drażliwe kwestie, one mogą po tym rozdziale zareagować bardzo podobnie. Nawet gdyby mogły przeboleć to, że jakiejś matce rozpruwa się brzuch, miażdży nienarodzone dziecko, a zmasakrowane zwłoki się gwałci, to jednak tego jest tak wiele w tym rozdziale, opisane to jest w taki sposób, że właśnie tego szoku nie ma, ale czytelnik czuje się wręcz bombardowany tym z każdej strony bez chwili wytchnienia, co się włączy z tym co napisałem wcześniej - chce aby ten rozdział zakończył się jak najszybciej, ma tego dość. I jeżeli widzi, że czeka go jeszcze drugie tyle, to może równie dobrze zamknąć kartę i podziękować. A te rzeczy są właśnie na końcu całego opowiadania i one bardzo wpływają na ostateczne wrażenie. I jeśli wszelkie granice zostaną przekroczone, to ten czytelnik nie będzie już pamiętał o intrygach, polityce, czy strategii, ale właśnie o tym, że bili, gwałcili, rozpruwali, bezcześcili, miażdżyli i po prostu kiedy ostatnim razem sięgał do "Krwawego Słońca" to chciał, aby ono się jak najszybciej skończyło. Może teraz kilka cytatów, aby konwersacja jakoś zyskała na spójności... No właśnie nie do końca. Mnie cały czas chodzi o to, że ja te wszystkie życzenia miałem spełnione, kiedy zaczytałem: fanfik był dobry, był ciekawy, napisany poprawnie. I byłem w pełni świadomy, że ma on również elementy brutalności, gore, ale po tym co już przeczytałem, wliczając w to również Twoje poprzednie fanfiki, mając w pamięci, że przecież krytykowałeś KO, a więc w Twoim opowiadaniu nie powinno być rzeczy które Ciebie tam wpieniały i wpieniały przy okazji innych czytelników (w tym mnie), po tym wszystkim byłem pewien, że kto jak kto, ale Ty będziesz znakomicie czuć granice słowa pisanego, pewien umiar i rozsądek w formie przekazu, więc opowiadanie nie będzie w żadnym momencie taką trupią zupą, tylko jak wiele by tego zła i brutalności nie narastało z czasem, to jednak zawsze będzie to utrzymywane w jakichś ryzach, by nagle nie stało się tak, że to te gorowate elementy wszystko przykryją. I ja w dalszym ciągu podtrzymuję, że w taki sposób o zbrodniach wojennych, wyłącznie poprzez hurtowe ilości krwi, flaków i okropieństw, to może pisać każdy. Ale Ciebie uważałem (i w sumie nadal uważam) za pisarza naprawdę dobrego, mającego warsztat i wiedzę oraz takie wewnętrzne poczucie o czym można pisać i jak, a kiedy po prostu coś staje się przesadzone, odpychające. I tym bardziej czuję rozczarowanie tym ostatnim kawałkiem, ale przynajmniej z Tobą da się o tym porozmawiać i nie wygląda to tak, że każde absolutnie opowiadanie opierasz na tak odrażającej, obscenicznej przemocy, toteż niech będzie wiadomo, że ja nikogo tutaj nie skreślam. Wspominam o tym na wszelki wypadek. Chodzi mi o takie wrażenie, że: "Jak to możliwe, żeby istniała kiepska gra z Zeldą?" albo: "Jak to, Adam Marcus napisał dobry scenariusz?". Mroczny klimat bynajmniej nie idzie w parze z brutalnością i gore (po prostu może być mroczka historia bez przemocy lub z przemocą znikomą), a wbrew pozorom, pomimo pewnej zmiany w moim wyczuciu, nadal mam dosyć szerokie pole tolerancji wobec aspektów krwawych, brutalnych. Wszystko jednak ma pewne granice i jeżeli porwałeś się na opisywanie takiej oto zbrodni, to właśnie prędzej spodziewałbym się większego stonowania, gry słów, fragmentów, które na pierwszy rzut oka nie wydają się aż tak straszne, ale po chwili dopiero okazuje się jaką przerażającą prawdę przekazują, rozmaite przemieszanie tych scen z niegroźnymi fillerami by dać czytelnikowi chwilę oddechu (chociaż te fillery występują, tylko nie do końca spełniają to zadanie) wszystkich takich zabiegów, dzięki którym w tekście nic nie zostałoby przemilczane, nic nie byłoby przekłamane, ale jednocześnie by ten tekst był inny od reszty, wyjątkowy. I teraz - bardzo możliwe, że za tym również stoi fakt, że zrobiłem ten mój przeskok, ale w tym ostatnim rozdziale właśnie nie czuć emocji. Rzeczy po prostu się dzieją, i chociaż mamy punkt widzenia obserwatorów oraz oprawców, nie ma prawie w ogóle punktu widzenia ofiar, a przynajmniej w takim sensie, w jakim to sobie wyobrażam. Narracja jest trzecioosobowa, więc wiadomo, że nie mogłeś nagle przeskoczyć do jednoosobówki i opisywać bestialstwo z perspektywy jednej z bezimiennych ofiar... Ale mamy np. Rainbow Dash, która jest jedną z głównych postaci, jest obserwatorką, ofiarą, występuje zatem w kilku tych rolach i przyznam szczerze, że gdyby takich postaci było więcej - kucyków które znamy z serialu, bądź postaci oryginalnych, które poznaliśmy przez całe opowiadanie, jakoś się z nimi zżyliśmy, gdyby na końcu opisywane było po kolei jak one giną w tak niewyobrażalnych mękach i w tak niegodziwy sposób, myślę, że ja tym bardziej bym się załamał i pożałował, że przeszedłem z nimi całą drogę po to by żadnej z nich się nie udało. Żadnej. Nie chodzi mi o to, że wszystkie mają z tego wyjść cało z perfekcyjnym zdrowiem, ale to naprawdę nie jest przyjemne czytać o tym jak każda postać ginie w tak strasznych okolicznościach, tym bardziej, że wokół mamy jeszcze tyle bezimiennych ofiar, że w zasadzie ich imiona czy rola nie robią różnicy. ALBO te emocje gdzieś tam są, ale ja nie mogę ich wychwycić, bo one również są przyćmiewane przez opisy czynów i całą te oprawę graficzną. Myślę, że tego powinieneś być świadom - jak jest najczęściej kształtowana świadomość ludzka; chwil przyjemnych, sukcesów nie chcemy pamiętać albo pamiętamy je krótko, a te najgorsze rzeczy, porażki tkwią w pamięci i ciągle są przywoływane. Tutaj mógł zadziałać taki czynnik - łatwiej w pamięci zapadają czyny haniebne, przemoc, brutalność i pozostawiają po sobie o wiele, wiele gorsze wspomnienia i wrażenie, na tyle by skutecznie wyrzucić z głowy czytelnika wszystko inne. No i wydaje mi się, że pisząc ten rozdział tak a nie inaczej, trochę w tę pułapkę wpadłeś. Nieco później wspomniałeś o dziennikach, że tam właśnie nie czuć było emocji, tylko była to sucha relacja z wydarzeń. No właśnie "relacja" lepiej pasuje do tego czym jest rozdział XIV. Oczywiście nie dosłownie, bo przecież jest to jakaś konsekwencja poprzednich zdarzeń, część fabuły, jest narracja, opisy, jednakże to relacjonowanie wydaje się przykryć wszystko inne i w efekcie trzeba się przekopywać przez te flaki, krew, zmiażdżone płody, a to naprawdę nie jest ani przyjemne, ani tym co chciałbym wynieść z opowiadania. Tak więc, nie jest to relacja sucha, wysuszona aż zęby bolą od czytania, ale to nadal jakaś relacja. Zresztą, zastanawiam się, czy jeżeli, w myśl tego co pisałeś wcześniej, nie było tam godności, to czy były tam jakieś emocje? Czy może prędzej instynkty, prymitywne żądze zabijania, mordowania, po prostu samo zło? Bo jeżeli nie było godności, nie było emocji do opisywania, wówczas tym bardziej zostaje samo bestialstwo i obrzydliwości, a więc czy pisać tyle o tym samym w jednym rozdziale było właśnie taką przesadą? Phew. Zdaje się, że to by było wszystko czym chciałem się podzielić dzisiaj. Powtarzam raz jeszcze, że ja nie chcę nikomu niczego bronić i nikogo nie osądzam jeśli się ze mną nie zgadza odnośnie tegoż opowiadania. Może faktycznie przy moim obecnym stanie zdrowia zabieranie się za to w ogóle było nierozsądne. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, a jeśli można przy tym nieco podyskutować... Pozdrawiam i życzę miłego popołudnia.
  3. Pamiętacie co pisałem o tym, że już nie będę tu odpowiadał? No to zapomnijcie o tym. Zapomniałem jednej istotnej rzeczy o Verlaxie – on nie udaje, że głosy sceptyczne nie istnieją. I chociażby dlatego warto nagiąć ramy mojego poprzedniego postanowienia. Ogółem, to jest prawda, że mój ton wypowiedzi był emocjonalny i zaczepki mogłem sobie darować. Jeżeli ktokolwiek z Was poczuł się urażony to oczywiście jest mi przykro i za to przepraszam, jednak były to rzeczy które po prostu musiałem z siebie wyrzucić. Ciążyły mi i nie było innego sposobu, żebym poczuł się wolny. Mogłem też przeczytać całość i jednak próbować nie myśleć o tym zakończeniu. Mogłem, mogłem, teraz to już po ptakach. To zakończenie po prostu nie jest dla mnie i niestety zrzutowało na wszystko co je poprzedziło. Minęło trochę czasu i w sumie cieszę się, że postąpiłem tak, a nie inaczej. Zapowiem tu taką jedną rzecz, możesz ją zignorować, albo i nie, ale ogółem w pewnym miejscu za jakiś czas napiszę coś o sobie i generalnie powinno to rzucić nieco światła dlaczego od ponad roku zachowuję się tak jak się zachowuję. Nie jest to żadne usprawiedliwienie, ale wiesz... "Historia developmentu" nie jest aż tak ważna, możesz ją wziąć pod uwagę, ale nie musisz. Chodzi o to, że moje źródło wie ogólnie co się ze mną dzieje, z czym mam kłopot i po prostu ostrzegło mnie zawczasu, bo wiedziało, że jeżeli przeczytam całość i na samym końcu wpadnie to zwieńczenie, wówczas dostanę po prostu szału i może mi się znowu pogorszyć i jestem za to ostrzeżenie szczerze wdzięczny. I rzeczywiście, nawet nie mając za sobą wszystkiego co poprzedziło rozdział XIV, zapoznając się z nim miałem poczułem się tak jakby ktoś mi właśnie pokazał środkowy palec i jeszcze napluł na twarz. To na co czekałem, to opowiadanie ponyfikujące w jakimś stopniu wojnę światową, ale nie zbędnie przeciągnięte, nieprzeintelektualizowane, ale również nie napisane w absolutnie gorowatym, bestialskim stylu, łamiące wszelkie granice, a podejmujące za to aspekty polityczne, strategiczne, może nawet ideologiczne. Nie mam cienia wątpliwości, że te dwie pierwsze rzeczy są zrealizowane w ramach całości, te ostatnie chyba też. Natomiast, po miłym zaskoczeniu, przekonaniu się do treści i rozpoczęciu lektury wszystko wskazywało na to, że wreszcie będzie to coś innego: elementy gore będą zachowane, ale z rozsądkiem, dzięki umiejętnie pisanym opisom będziemy wiedzieć co się tam dzieje, ale w żadnym momencie nie skrzywimy się od opisów tych aktów. Będziemy za to mieli świadomość i skalę rozgrywającego się zła, i tego że ono wygrywa. Ja nigdzie nie napisałem, że spodziewałem się tryumfu dobra, czy ugrzecznienia czegokolwiek, nie. Chodzi tutaj nie o zawartość merytoryczną, ale formę i przekaz graficzny i odnoszę wrażenie, że gdzieś musiała się zatrzeć ta granica i poniekąd stałeś się, jak to się mówi, ofiarą własnego sukcesu tudzież postawionego sobie celu. Otóż naprawdę nie potrzebne są aż takie przesadzone (mój główny zarzut to absolutna przesada, przesyt) opisy, traktujące o absolutnie każdym świństwie, czy obrzydliwości by zachować zgodność z faktami historycznymi, czy pełnię zamierzonego przekazu. Nie chodziło mi o to abyś ugrzecznił czy zatajał cokolwiek w sensie merytorycznym, ale po prostu graficznym. Nie bez powodu np. Kiedy robi się reportaż czy interwencję, ofiary tylko ogólnie opowiadają co się im przytrafiło, bardzo często mają zasłonięte twarze. Przy rekonstrukcjach oraz opisach czynu zachowuje się wielką powściągliwość, bo generalnie kiedy ludzie słyszą o tym, że ofiara została pobita, porwana, zgwałcona, a gwałciciel jej jeszcze gałki oczne kciukami wcisnął bo tak, to wiedzą o co chodzi i nie trzeba im wynajmować aktorów i wywalać kasy na efekty specjalne na wypadek gdyby nie zrozumieli. Są również powody, dla których także przy produkcjach historycznych czy krążących wokół wydarzeń historycznych a niekoniecznie w stu procentach zgodnych z rzeczywistością powinno się uważać z efektami, czy aktami, chociażby po to by zostać potraktowanym poważnie. U podstaw, schemat działania jest bardzo podobny. A zmierzam do tego, że w sensie oddania okrucieństwa tamtych wydarzeń postawiłeś sobie ambitny cel, nie ma co do tego wątpliwości, lecz zapomniałeś o jednym. Mianowicie, ja się obracam wśród kłamstewek, jakichś fałszywych wizji, jasne, ale ty przecież też w jakimś sensie obracasz się pośród realiów dla Ciebie abstrakcyjnych i niepojętych. Z tego prostego powodu, że... Nie było tam Ciebie. Nie żyłeś w tamtych czasach, nie doświadczyłeś tego, nie wiesz tak naprawdę jak to wyglądało. Pojęcie masz o teorii, ale to działania praktyczne zmieniają człowieka i sprawiają, że nasiąka pewnymi nawykami, zmienia się jego wrażliwość i podejście, empirycznie doświadcza zła. Tylko nie czuj się tu urażony, ale ilu książek byś nie przeczytał, ilu świadectw nie wysłuchał czy ilu zdjęć nie obejrzał, nigdy nie oddasz 1:1 tego co się tam stało. Jedyne co możesz robić, to właśnie powielać, powiększać i opisywać jeszcze dokładniej rozmaite okrutne sceny i tortury w nadziei, że jednak zbliżysz się do postawionego sobie celu, ale w praktyce skutek będzie taki, że pozostanie rozczarowanie, niesmak, no i bardzo wielu po prostu nie potraktuje tego poważnie. To jest, na ile możemy mówić o powadze w przypadku opowiadania o kucykach, które... "Odgrywają" pewne wydarzenia historyczne. I też nie chodzi mi o to, że "ej, jak chcesz pisać o wojsku, wojnie to weź najpierw idź do wojska, powalcz sobie gdzieś, pozabijaj", nie. Nie chodzi mi tutaj o pogląd, że o romansach powinni pisać ludzie którzy non stop flirtują i spędzają rozrywkowe noce, czy że o rzeczach smutnych, trudnych powinni pisać ci, którzy tego doświadczyli. Te rzeczy, to jednak jest codzienność, a o codzienności pisze się inaczej, bo można jej łatwo doświadczyć obserwując otoczenie, czy udając się do pewnych środowisk, pracując z tymi ludźmi. Natomiast wojna, jest to sytuacja kryzysowa, tragiczna, której się nie doświadcza tak, jak doświadcza się zwykłej, różnorodnej codzienności. Nie można sobie z kaprysu wejść do okopu bo mi się tak podoba, postrzelać, powyhylać się, pobyć z tymi ludźmi, pogadać, bo to kompletnie inna rzeczywistość. I wreszcie, czekałem aż ktoś napisze opowiadanie, będzie miał wiedzę i podstawy by jakoś się odnaleźć pośród tamtej technologii, ale jednocześnie będzie pamiętał, że jest to opowiadanie z kucykami i nie bedzie czegoś takiego, że "no, poczytałem, opowiadam po prostu prawdę", tylko po prostu tak to napisze, że w żadnym momencie nie będzie wrażenia, że to po prostu bezmyślna siekanka i rozczarowania, że wszystkie te świetnie rozpisane elementy polityczne, strategiczne zmierzały do tego, że na końcu dzieci będą wypruwane z brzuchów i miażdżone. Jeszcze inaczej: rozumiałbym, gdyby na podstawie różnych świadectw oraz relacji było opisywane życie już po wojnie, osoby która to przeżyła – ukazanie jak ona funcjonuje w rzeczywistości powojennej jak sobie radzi z tymi traumatycznymi wspomnieniami i wydarzeniami. To byłoby już przystępniejsze i bardziej wiarygodne. A na pewno jest prostsze do pojęcia dla nas, współczesnych ludzi, żyjących w środku Europy. I naprawdę, troszeczkę dystansu. Twierdząc, że pisząc to w inny sposób okłamałbyś czytelnika, a w ten sposób piszesz jedyną prawdę, tak jak tam było, historycznie dokładnie, prawdziwie... No, to są całkiem wielkie słowa. Zbyt wielkie, z całym szacunkiem dla Ciebie. Dla weteranów wojennych, jakichkolwiek, wsyscy tutaj jesteśmy szczylami. I jeszcze to opowiadanie z kucykami? Dodatkowo, stawianie siebie w roli takiego "kronikarza", który z definicji stoi ponad przeciętnym czytelnikiem, pokazuje jedyną prawdę i jego metoda jest "po prostu dobra", tudzież "autentyczna", to też nie jest w porządku. Tym bardziej, że jest kolosalna różnica między opisywaniem w wielu akapitach jak Nippończyk rozcina brzuch ciężarnej, jak miażdży płód, jak potem to zbezczeszczone, okaleczone ciało gwałci, a podaniem, w ramach scen o których poprzednio wspominałem, stonowanej informacji o tym, że pośród zgliszcz i morza trupów leżały ciała z otwartymi brzuchami, obok leżały pozostałości po jeszcze nie tak dawno rosnących w łonach matek dzieciach, albo nawet coś takiego, że gdzieś w jakimś pomieszczeniu śmierdziała krew i śmierdziała czyjaś sperma. Czytelnicy nie są idiotami, oni będą wiedzieć, że jeśli ciało ma otwarty brzuch, to ktoś musiał użyć ostrego narzędzia, żeby ten brzuch rozciąć i wiemy, że musiała tam wszędzie być krew i płyny ustrojowe. Będą wiedzieć, że żeby te płody mogły wylądować obok, ktoś musiał je wyjąć, a jeżeli są zmasakrowane, to ktoś je musiał "przycisnąć". To zakończenie nadal byłoby obrzydliwe, łamiące pewne granice, przerażające i złe do szpiku kości, ale przynajmniej forma nie byłaby przesadzona, nie byłoby wrażenia, że ta stonowana, przedstawiona z pewnym dystansem oraz elementami typowymi dla kucyków historia nagle zmieniła się w takie coś. Zaryzykuję nawet tezę, że taką metodą opisywać autentyczne wydarzenia historyczne to może każdy. Ba, ktoś mógłby nawet teraz tu przyjść i napisać follow-up na takiej zasadzie, że będzie opisywać tylko i wyłącznie tę rzeź, w taki sposób, że każdy rozdział to będzie kolejne dwanaście godzin i po prostu w kółko i w kółko będzie opisywać te obrzydliwości, możliwie jak najdokładniej, jak najbardziej obscenicznie. W myśl tej logiki znalazł się jeszcze bliżej prawdy. A właśnie nie każdy może pisać tak, że bez takiej dokładności, bez takich ilości gore, a już na pewno bez dzielenia rozdziału na dwa człony, nadal potrafi zszokować, opowiedzieć prawdę historyczną bez wybielania danej strony i dać do myślenia. Czasami po prostu mniej to jest więcej. I miałem szczerą nadzieję, że nareszcie pojawiło sie takie właśnie opowiadanie. Myliłem się. A nawet! Zaryzykuję jeszcze jedno – jeśli przyjąć ujętą w "Krwawym Słońcu" metodę opisywania prawdy za obiektywnie dobrą oraz gwarantującą autentyczność... "Cupcakes" oraz "Sweet Apple Massacre" powinny zostać uznane za arcydzieła – wszakże zdarza się, aż za często, że ludzie mordują, długo torturują swoje ofiary, jeszcze czerpią z tego przyjemność, jest przecież tak, że katów mijamy na ulicach, a niekiedy najpotworniejszymi i najobrzydliwszymi bestiami okazują się ci, których uważaliśmy za przyjaciół, którzy byli nam bliscy. A to czyni z nich idealnych drapieżników, bo wiedzą o nas wszystko. Ale każdy kto czytał te niesławne fanfiki wie przecież, że to nie tak. Właśnie dlatego dziś żałuję, że pisałem kucykowe gore. Uświadomiłem sobie, że takie przesycanie treści flakami, krwią, bestialstwem, to bywa często po prostu zbędne i nie sztuką jest obrzydzić czytelnika makabrycznym opisem, ale tak opisać tragedię, by oddawała prawdę, szokowała bez czynnika obrzydzającego, pozostawała w pamięci i wywierała jakiś wpływ, uświadamiała o czymś. I oczywiście, wtedy godności nie było. Ale dzisiaj jest. Nie wydaje mi się, że nieuczciwe byłoby zrezygnowanie z wielu tych brutalnych opisów. A przynajmniej, nie bardziej niż wymienienie ludzi którzy to kiedyś przeżywali i w ten sposób zginęli w męczarniach na kucyki, dodając elementy typowe dla świata MLP i twierdzenie, że to jest prawda historyczna, DODATKOWO, nie będąc wówczas na świecie i nie przeżywszy tego z pierwszej ręki. I wspominanie o jakichś słodkich kłamstewkach jest w istocie puste, bo całość rozbija się wyłącznie o formę. Jeśli powiem, że iksiński zginał w wypadku samochodowym, ciało zostało zmiażdżone, zmasakrowane, po przybyciu służb było już zwęglone, aż trumny nie otwierali, to przecież powiem prawdę. Nie muszę szczegółowo opowiadać, że elementy pojazdu najpierw wbiły się w skórę, potem w mięśnie, zaczęła tryskać krew, był nadal świadomy kiedy płonął, od gorąca parowała mu woda z gałek ocznych, włosy na klacie się zapaliły, potem ostre elementy coś mu odrąbały, krzyczał, zwrócił coś, zadławił tym się jeszcze i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej, po co? Poza tym, czasami lepszy efekt osiąga się opisując nie to co widać i słychać, ale to czego nie widać. Że zginął w wypadku mąż, ojciec, nie miał szans na przeżycie, nie można było trumny otworzyć bo to była taka makabra, ta nagła, okrutna śmierć odcisnęła jakieś piętno. Co szkodziło jakoś umiejętnie opisać, że wiele kucyków miało nadzieję, że to koniec wojny, że będą teraz żyć normalnie, szczęśliwie oczekiwały potomstwa i nagle ich nadzieje i marzenia zostały bezlitośnie wydarte spod ich serc, zniszczone na ich oczach, a ostatnie oddechy przepełnione były zgrozą i cierpieniem, bo ostatki ich życia zostały odebrane wraz z intymnością, godnością? A sprawcy byli z tego dumni? I chętnie robili to dalej? Użyć jakoś słów, podobierać zdania? Wydarli ciężarnej dziecko spod serca - wiemy co to znaczy. Odebrano godność, intymność - tak samo. Sprawcy byli dumni, robili to dalej - przecież tak zachować mogły się tylko zdziczałe bestie. I została powiedziana nieprawda? Że oni nigdy tego nie zrobili? Nikogo nie zabili, nie zgwałcili, nie zmasakrowali? Że nie byli totalnie obłędnymi, dzikimi bestiami? Absolutnie nie. Just gore for the sake of having gore. Przypominam, że układ odniesienia wygląda inaczej w przypadku wojny FIKCYJNEJ, a wojny opartej na FAKTACH. A zapewniam, że nikt normalny nie ma wątpliwości, że WWII była koszmarna i nie trzeba tego przypominać na wypadek gdyby ktoś nie zrozumiał. Cóż, to by było tyle ode mnie. Definitywnie. Spokojnej nocy.
  4. Pomijam szerszą introdukcję. Generalnie, sprawy wyglądały tak, że z pozycji zupełnie neutralnej, acz będąc świadomym niepochlebnych opinii, zabrałem się za czytanie "Kryształowego Oblężenia". Po jakichś sześciu-siedmiu rozdziałach tomu I zacząłem się krzywić, było to takie "well, shieeet", ale brnąłem naprzód i w końcu dałem sobie spokój gdzieś pod koniec I tomu, chyba. No, później zerkałem na nowsze fragmenty, żeby o pewnych rzeczach przekonać się na własne oczy. Sporadycznie. Jest to o tyle istotne, iż po tym zbrzydła mi tematyka drugowojenna, do tego stopnia, że kiedy pojawiło się "Krwawe Słońce" to wywaliłem oczami, parsknąłem. Ale kiedy niedawno rzuciłem okiem na początek, wyrywkowo sprawdzając sobie losowe fragmenty początkowych rozdziałów, moje zainteresowanie tematyką zostało na nowo rozbudzone. Zacząłem czytać i zostałem mile zaskoczony. Przede wszystkim, dosyć już tej III Rzeszy, dosyć nazistowskich, radzieckich akcentów, it's gone. Zamiast tego pełna świeżość – klimaty azjatyckie, przeniesienie wojny w inne miejsce i ogólnie podejście do tematu z większą dozą kreatywności, co się objawia chociażby w sponyfikowanych nazwach. Zdecydowanie jest to coś więcej niż pójście po najmniejszej linii oporu, vide Ruskonia, Polkonia. Miałem wielką nadzieję przeczytać fanfik w całości, z chęcią i przyjemnością. I w sumie tak było. Zacząłem czytać, kiedy w pewnym momencie dostałem cynk: Stop! Nie rób tego, nie warto. Dlaczego? - zapytałem. Odpowiedź była krótka i jasna: zakończenie. Dowiedziałem się co jest na końcu na własną prośbę. Pomyślałem sobie wówczas, że to niemożliwe, przecież Verlax sam krytykował "Oblężenie", przytoczył wiele trafnych spostrzeżeń, a na podstawie tego co czytałem na początku wszystko wskazuje na to, że postawił na klimat, strategię, politykę, intrygi. Zatem powinno być bardzo dobrze! Jednakże usłuchałem i postanowiłem przerwać czytanie i zajrzeć do tych końcowych kawałków. I jednak była to prawda. Po prostu było to tak złe, że momentalnie poczułem wściekłość, ale i olbrzymie rozczarowanie. Ale z drugiej strony jestem wdzięczny, gdyż zaoszczędziłem mnóstwo czasu, a i moja złość i rozczarowanie byłyby jeszcze większe, gdybym przeczytał to całe i wpadł na to zakończenie. Chodzi mi o to, że ta historia radziła sobie świetnie, wyglądało na to, że Verlax uniknie wszystkich błędów znanych z "Oblężenia" – nie będzie spamowania statystykami dla samego spamowania statystykami, nie będzie gwałtów, a elementy gore zostaną utrzymane w jakichś ryzach, bez przekraczania granic pewnego smaku. Będzie za to strategia, planowanie, polityka. Jednak nie. To zakończenie rozczarowało mnie srogo i prawdę powiedziawszy, przekreśliło wszystko na co pracowały poprzednie rozdziały i w mojej opinii umieściły opowiadanie na tym samym poziomie co "Kryształowe Oblężenie". Mówię poważnie. It's just as bad. Nie zamierzam przeczyć, że autor zrobił research i że oparł to na wydarzeniach prawdziwych i wszystko... Ale w sumie nie jest to dla mnie AŻ TAK istotne. Te kwestie mają znaczenie analogiczne co historie developmentu gier, spartaczonych czy to przez końcówki właśnie, czy niedoróbki, czy przez zbyt długie czasy ładowania. Mogę je wziąć pod uwagę, ale generalnie oceniam finalny produkt – to co dostałem do rąk. Jeżeli ktoś się nie zorientował, to przypominam, że byłem gdzieś na początku, po pierwszych trzech rozdziałach, kiedy dowiedziałem się że podobno nie warto bo zakończenie jest po prostu złe. Nie chciałem w to wierzyć, ale sprawdziłem i przekonałem się że to prawda. Postanowiłem podziękować. Zaoszczędziłem czas, a i moja frustracja jest w tej sytuacji mniejsza niż mogłaby być. Wydaje mi się, że osoby dojrzałe emocjonalnie (na które zresztą autor raczył się powołać), mające jakiekolwiek pojęcie o historii, wiedzą co się kiedyś działo i jak ta wojna wyglądała. Nie było potrzeby opisywać właśnie tego tym bardziej, że autor sam przyznał, że była to męka psychologiczna, ciężko mu było strasznie. Wow, co za bohater, no dziękujemy! Ja osobiście nie do końca daję wiarę, iż była to aż taka mordęga, zważywszy na to, że ten finał jest podzielony na wiele części. Gdyby to była prawda byłby raczej możliwie jak najkrótszy, ale nieważne. Nawet jeśli tak było, to tym bardziej istotna jest moja teza, którą często powtarzam kiedy różne osoby pytają mnie o porady i jak pisać. A powtarzam tak: Pisz dla siebie, ma to być przyjemność, kreatywne spędzanie czasu. Nie zmuszaj się do czegokolwiek, tworzenie nie może być torturą. Jeżeli w tym przypadku pisanie było dla autora udręką, wówczas to był właśnie znak, że być może nie musi się on męczyć i tego pisać, w ogóle. Chcę by to wybrzmiało: Pisanie sprawia Ci dyskomfort, czujesz się źle, męczysz się? Twoja głowa wysyła Ci sygnały, że być może lepiej będzie te konkretne rzeczy odpuścić, bo są po prostu złe. Zignoruj to, a zobaczysz jaki potwór wyjdzie z szafy. No dobrze, a co to mogłoby zatem być zamiast tego? O, nie wiem, może zamknięcie tego krajobrazem po rzezi, opisanie pobojowisk, zniszczeń, porozrzucanych ciał? Bez drastycznego opisywania szczegółów, po prostu nakreślając posępną, trupią atmosferę i pokazać zło wojny? Bez żadnej akcji, bez hałasu. Zniszczenie. Śmierć. Ale tak się oczywiście nie stało. Swoją drogą, niezła asekuracyjna postawa, poziom pani Barbary Białowąs - "Niezależnie od tego, jako autor tego dzieła oczekuję, że czytając ten konkretny rozdział, masz minimum 18 lat, albo chociaż jesteś emocjonalnie dojrzały/dojrzała." To w zasadzie daje podstawę autorowi do zdmuchnięcia wszelakich negatywnych opinii wynikających z zakończenia opowiadania, gdyż pewnie są "niedojrzałe". Jest to nie tylko wentyl bezpieczeństwa, ale i czynnik stawiający osoby sceptyczne w "złym" świetle. Z całą pewnością mam "trochę" więcej niż 18 lat, a swoją osobę uważam za dojrzałą emocjonalnie i oświadczam, że w mojej opinii, opowiadanie zostało zepsute i jest złe. Bardzo złe. I nie czuję się z tego powodu jakiś gorszy, niewyedukowany czy niedojrzały i nie zamierzam się tak czuć. Ba – sądzę, że po wypuszczeniu czegoś takiego to kto inny powinien czuć się nie w porządku. Od razu powiem o czymś, o czym osoby które ze mną rozmawiają już wiedzą od dawna – z perspektywy czasu żałuje trochę "Ponybiusa" oraz tego, że pisałem kucykowe gore. Powiem więcej – gdybym pisał to dalej i silił się na coraz gorsze, bardziej bezwzględne akty brutalności, właśnie to powinno wówczas być dla mnie powodem by czuć wstyd, czy czuć się niedojrzałym. Jeżeli jesteś zainteresowany/ zainteresowana tym "dziełem" – droga wolna, ale namawiam do powstrzymania się od czytania zakończenia i przerwaniu lektury gdzieś wcześniej. Powtórzę: opowiadanie radziło sobie znakomicie, była strategia i polityka, sensowna konstrukcja, wydawało się, że przemoc i elementy gore zostaną utrzymane w jakichś rozsądnych granicach. Ale autor na sam koniec zostawił bombę. Szkoda, że inne, poprzednie fanfiki Verlaxa nie spotkały się z kontynuacją, a akurat to owszem. Mówię to, bo już wiem do czego ta na pierwszy rzut oka przemyślana, pisana w inny sposób historia zmierza. Można było to zamknąć z jakąś elementarną, ludzką godnością, zachowując opisy w pewnych granicach czy to smaku, czy zdrowego rozsądku. Można było naszkicować tylko makabryczny krajobraz po rzezi, po wojnie, pozostawiając szczegóły wyobraźni czytelnika. Ci lepiej poinformowani wyobrażą sobie więcej i starczy. Można było jakąś ciszą, czy bezbarwnością skomentować bestialstwo wojny, potępić ją, wykląć, oddać jakiś hołd ofiarom, oszczędzając czytelnikom tych obrazów. Cóż, trudno. Wyrzućmy do kosza politykę i strategię, opiszmy w dwuczęściowym rozdziale krwawą, trupią zupę! Nie warto było. Kończąc, pragnę poruszyć jeszcze trzy sprawy. Pierwsza – po tym co zobaczyłem już nigdy nie tknę kucykowego opowiadania drugowojennego. Po takim zawodzie prędzej już pójdę do kościoła niż znowu zaufam, że ktoś jednak napisał to na inny sposób. Druga – po niniejszym poście zostawiam dział gore, nie będę już zabierał w nim głosu, a co za tym idzie, w tym wątku również. Po prostu zostawiam tu moją szczerą opinię oraz wyraz tego jak bardzo się zawiodłem. Nie zamierzam czy to swoją obecnością, czy to ciągnięciem tej dyskusji podbijać tematu i tym samym wspierać tego tworu. No i sprawa trzecia – nikomu niczego nie bronię, jeżeli się ze mną nie zgadzasz, czytelniku bądź czytelniczko, nie mam z tym problemu. Podobnie, jeżeli mimo tego zakończenia oceniasz "Krwawe Słońce" pozytywnie. Nie będę oceniał i przypinał łat kto jest złym człowiekiem a kto nie, bo ma inną opinię ode mnie. Mogę jedynie rzucić "cóż, trudno" i żyć dalej. Pozdrawiam.
  5. Generalnie, nie czepiam się anatomii, ponieważ: 1. Pojęcie o tym mam mniej więcej takie jak o tańcu figurowym na lodzie. 2. Oh, come on! To są kucyki! Kreskówka! Bez przesady, co? Jednak odnoszę wrażenie, że w tej pozie grzbiet/ brzuch jest trochę zbyt... Długi? Przez to to "zapadnięcie" wchodzi jakby za bardzo... To znaczy, w innych pozach, w których kucyk leży płasko na trawie, czy siedzi, nie ma problemu, bo ma się wrażenie, że to ciało się napina/ napręża i wygląda to bardzo ładnie, ale kiedy kucyk stoi, to zabieg ten traci nieco na naturalności. Ale to jest jedyna uwaga. Generalnie, kontury są piękne, zwłaszcza na pyszczku widać jak zaokrąglenia płynnie przechodzą i jak się to razem komponuje. Smooth. Z drugiej strony, jeśli ktoś powie, że ten pyszczek jest za mało delikatny, czy dziewczęcy, no to będę go w stanie zrozumieć, ale na moje wyczucie i tak wygląda uroczo. Bardzo ładnie zarysowane kończyny i uszko, no i główny specjał, czyli skrzydełko. Widać ciężką pracę nad szczegółami - wygląda na szerokie, mocne, takie które cię uniesie No i piórka musza być potężne, ostre, co daje sygnał, że Firefly nie jest zawodniczką którą można zlekceważyć. Bardzo dobrze, że autor wyszedł z własną koncepcją na grzywę i styl postaci. Ogólnie większa objętość grzywy i ogona okazały się strzałem w dziesiątkę. Warto wspomnieć o tych zaciemnieniach, które wychodzą po obu stronach ucha, na grzywie. Ten drobny szczegół nadaje grzywie nieco "puszystości", czy też intensyfikuje wrażenie, że to... Cóż, włosy. Kurczę, nie umiem tego opisać, ale spójrzcie na rysunek No i co jeszcze? Świeża, przyjemna dla oka praca. Ja akurat jestem zwolennikiem minimalistycznych, prostych teł, toteż nie mam zastrzeżeń do tego co zaserwował nam autor. Ładnie to wygląda. Ogółem, widać że styl rozwija się w dobrym kierunku, co mnie bardzo cieszy. Szkoda tylko, że pewnie odstępy czasowe między pracami się zwiększą... Ale cóż, na taką jakość, na taki rozwój warto poczekać
  6. No cóż, na własne życzenie wplątałem się w najnowsze dziełko Cahan, a skoro pierwsze kawałki tekstu od jakiegoś czasu znajdują się już na łamach forum, warto co nieco zdradzić, co o tymże tytule sądzę. Uprzedzam jednak, że nie jest dziś ze mną najlepiej, toteż będzie tego trochę mniej, niemniej po prostu chciałem w końcu podzielić się opinią. Jedziemy zatem... Generalnie, tak jak wspomnieli moi przedmówcy jest to nieco inne podejście do tematyki TCB, co w połączeniu z założeniami opowiadania (między innymi self insert oraz swego rodzaju satyra na nasze czasy) wydaje się być strzałem w dziesiątkę. Trudno na razie powiedzieć więcej na temat wcielenia tegoż pomysłu w życie, jako iż mamy na chwilę obecną tylko trzy kawałki tekstu. Generalnie, to co już jest na pełnym luzie spełnia oczekiwania, gdyż mamy krótkie, zwięzłe i na temat wprowadzenie do realiów świata, przedstawienie naszej bohaterki (co osób znających ją nieco lepiej raczej nie powinno zaskoczyć), a także przejście do nowej, pasiastej formy Zdecydowanie, autorka nie poszła w długie, obszerne do granic możliwości opisy, póki co nie mamy też żadnej sieci różnych wątków które gdzieś-tam splatają się i oddziałują na główną historię. W zasadzie, historia posiada prostą jak parasol konstrukcję co służy dynamice - nie mamy żadnych przedłużeń, nasza uwaga skupia się w pełni na bohaterce i świecie widzianym jej oczami, nic nas nie rozprasza, nic nie przyprawia o znużenie. Jest po prostu solidnie, niezbyt długo, ale właśnie zwięźle i na temat. Nie ukrywam, że niezbędnym składnikiem do sekretnej receptury jak spędzić z tym tekstem miło czas, jest pewna szczypta zdroworozsądkowego dystansu. Co mnie się bardzo spodobało, wiele rzeczy jest w pewnym sensie odzwierciedleniem tego co się dzieje obecnie, np. całe to zamieszanie z ponyfikacją zostało przestawione trochę jak jakiś wariant kryzysu emigracyjnego, co naturalnie prowadzi do pewnych wojenek ideologicznych. Nasz piekny kraj jest tutaj przedstawiony trochę jak groteskowa konserwa, a postacie poboczne nie moga nam się kojarzyć z nikim innym niż typowymi Polakami. I oczywiście, jest trochę prawdy z tym, że naśmiewanie się z Januszy i Grażyn już się trochę przejadło, ale z drugiej strony jeden z Letnich Czarterów do "Skrrt" Tedego to utwór pt. "Typowy Janusz", więc... Tematyka nadal jest żywa Nie ulega wątpliwości, że jest to nasz realny świat w krzywym zwierciadle, co stwarza niejedną możliwość do wyśmiania jakichś absurdów czy postaw... Chociaż wygląda na to, że dalsze losy naszej Cahan rozegrają się w innym świecie, ale... Hej, czy z taką tematyką możemy być pewni czegokolwiek? Nie da się ukryć, że nie każdemu podpasuje zaimplementowany w opowiadaniu humor. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że oceniając po doborze tagów, raczej nie będzie to główny specjał "Smaku Arbuza". Generalnie, o ile pierwszy rozdział jest dosyć luźny, o tyle drugi powiewa... Kurczę, powiewa powagą, co było trochę niespodziewane. Mamy tam szpitalną scenerię, Cahan przykutą do łóżka, raz po raz przewinie się nam kilka takich "medycznych tekstów", tak to ujmę, w ogóle informacje jakie dostajemy, o tym jak może to jej nowe życie wyglądać, jak nowe ciało funkcjonuje, czym zebry się różnią od kucyków, wszystko to nadaje temu rozdziałowi poważnej otoczki, momentami jest nawet dosyć... Szaro-buro. Zwłaszcza, kiedy bohaterka przypomina sobie, że w ludzkim świecie ma przyjaciół, rodzinę, no i jakieś swoje życie. I rysunki. W ogóle, odebrałem te scenki jako znak, że to nowe życie może okazać się trudne, czy w pewnym sensie przygnębiające, albo frustrujące. Pod względem klimatu jest to przeciwieństwo tego co mieliśmy w poprzednim kawałku. Ale generalnie, potencjał jest duży, końcówka rozdziału drugiego (ciekawa scena z przeglądaniem się w nowym ciele) jest istnym przedsmakiem tego co nas czeka w kolejnym rozdziale i choć oczekiwania/ spekulacje jak to dalej może wyglądać są nieco sprzeczne, to jednak moja ciekawość została przyciągnięta. Kto wie, może z czasem urośnie to do rozmiarów długiej i porywającej opowieści przygodowej z wieloma wątkami i niewybrednymi żartami? Przekonamy się. Ogółem, Cahan pisząca o Cahan w uniwersum TCB, w konwencji pewnej satyry na nasze czasy - może to być mieszanka wybuchowa z masą niewybrednych, może i odważnych żartów, nawiązań oraz zwrotów akcji, co stanowi wystarczająco wiele by dać temu tytułowi szansę. I oczywiście, osobom nie przepadającymi za sposobem bycia Cahan zapewne tekst ten nie pomoże się lepiej zapoznać, czy poprzez ujrzenie świata jej oczami jakoś się z nią utożsamić, niemniej i tak zachęcam do dania zielonego światła temu opowiadaniu, bo naprawdę wiele się może wydarzyć i... Cóż, to dopiero początek, czyż nie? A może czeka nas odkrycie zupełne nowego, nieznanego oblicza autorki? Myślę, że warto poświęcić temu tekstowi nieco czasu. Zapowiada się to na coś unikalnego w materii spojrzenia na tematykę TCB, a także możliwość wejścia w skórę Cahan i lepsze przyjrzenie się jak ta zebra funkcjonuje Pozdrawiam!
  7. Jakiś czas temu zakończyłem lekturę tego opowiadania. Z góry mówię, że nie czuję się dzisiaj za dobrze, toteż gabarytowo opinia może być trochę szczupła... Ale postaram się podzielić wszystkim co sądze o tym tytule. No właśnie... Po pierwsze - dlaczego takie krótkie? Jasne, tyle tekstu spokojnie wystarczyło by dotrzeć do zakończenia i po drodze zrealizować wątek, ale z drugiej strony szkoda, że autor nie pokusił się o poświęcenie czasu na wątki podoczne, które dzielę na dwie kategorie. Pierwsza to te wątki, które zostały w jakimś stopniu wprowadzone do opowiadania, ale nie zostały zbytnio rozwinięte. Druga kategoria to te, które mogłyby nam przedłużyć delektowanie się tymże tekstem, ale nie zostały nam zaserwowane w ogóle. Owszem, kwalifikuje się to trochę na zmarnowany potencjał, ale przecież nic nie jest jeszcze przesądzone i autor w każdej chwili może dać nam jakieś side-story Przechodząc do konkretów, za jeden z najsmakowiciej zapowiadających się wątkówi nam ukazanych, ale nie rozwiniętych, uważam wątek z Syrenami. Chyba głównie dlatego, że jest to w jakimś stopniu kontynuacja filmu i takie "zlecenie z piedestału" uważam za motyw interesujący, otwierający wiele możliwości na autorskie rozwinięcie charakterów danych postaci. Tak... I w sumie szkoda, że nasze Syrenki zbytnio się nie zmieniły, ale dobrze, że mamy to co mamy - nowy, "śmieciowy" wizerunek, chęć odzyskania mocy oraz... Powrót do Equestrii. Zdecydowanie, autor narobił nam smaka na opowieść o tym jak Syreny mogłyby odnaleźć się po powrocie ze świata ludzi. Czy każda z nich poszłaby w swoją stronę? Różnice zdań omówione w "Magicznych Dolegliwościach" dosyć mocno to sugeruje. A może byłyby to nowe przeciwniczki dla kucyków? Nie wiadomo. Poza tym, szkoda że nie wiadomo jak sobie poradziły dziewczyny po odejściu Sunset Shimmer, no i co się działo z samą Shimmerką w Equestrii, zanim miało miejsce zakończenie. Chociaż z drugiej strony taki nagły przeskok to był zabieg dobry o tyle, że mamy tutaj pewien szok, niedowierzanie, a także takie trochę... Urwanie. No bo jednak nie otrzymaliśmy stricte sceny, ale list, więc... Teoretycznie, wszystko da się zmienić, a bohaterkę uratować. No właśnie - bohaterka. Przyznam, że kibicowałem Sunset Shimmer przez całe opowiadanie. Chciałem by jej się powiodło, chciałem by uratowała przyjaciółki i nie musiała się już o nic martwić. Aczkolwiek po jakimś czasie zaczałem się domyślać, że zmierza to do raczej umiarkowanie nautralnego zakończenia... Dopóki nie nadeszła pora na ostatni list zamykający całą historyjkę. Choć nie jest to nic nowego, absolutny przełom, to jednak było mi przykro. Ale, jak już pisałem, Shimmer jest jeszcze do uratowania! W ogóle, cała ta historyjka jawi się jako swego rodzaju special, czy też fanowska kontynuacja wszystkich filmów, zebranych w całość, tworzących jedną, spójną historię. W sumie, autor połączył to całkiem zgrabnie. Owszem, ktoś kto średnio się orientuje w uniwersum Equestria Girls może mieć pewien problem z odnalezieniem się w realiach, ale ogółem wszystko jest właśnie w tychże filmach. Zresztą, w tekście pełno jest opisów tego jakie pozy przyjmują bohaterki, jak się zachowują itp. Nie jest to zbyt obszerne przedstawienie, ale w pełni wystarczy by wyobrazić sobie jakby to wyglądało na ekranie - każdy grymas, skrzyżowanie ramion, czy uniesienie dłoni. No i właśnie dzięki temu wiele scen widziałem w głowie, jakby oglądał fanowską animację. Fajna sprawa. Generalnie, postać Demandingjob posłużyła nam tu tylko w charakterze fałszywego tropu, ale... Z drugiej strony pozostaje w pamięci i w sumie ciekawe czy dawała dziewczynom wycisk na wuefie, czy też może w związku ze zniknięciem Sunset nieco zeszła z tonu... No bo pewnie przyjaciółki ciężko to przeżyły, toteż niemądrze by było męczyć je treningami. Chociaż, kto wie? To się łączy bezpośrednio z tym co już pisałem, czyli tym jak dziewczyny sobie radziły po tym jak Shimmer wróciła do Equestrii. Tak, jest niedosyt. Uważam, że w tak zdefiniowanej historii i tak oto naszkicowanych wydarzeniach autor ma mnóstwo możliwości na przeróżne dodatki do historii. Syreny w Equestrii, próby powrotu do życia Shimmer w krainie kucyków prowadzące do tego co zobaczyliśmy w zakończeniu, życie dziewczyn po utracie przyjaciółki... Coś jeszcze? W sumie chętnie zobaczyłbym jakiś oneshot o Syrenach, ale jeszcze w świecie ludzi. Taki tam, uliczny survival Klimat jest. Szkoda, że opisy nie są trochę dłuższe, czy też częściej nie czytamy o emocjach, ale i tak jest nieźle. Poza tym, kiedy już pojawiają się wstawki emocjonalne, generalnie spełniają swoje zadanie i pogłębiają charakterystykę Sunset. W ogóle, podoba mi sie przedstawienie jej rodziców, życia z nimi, takiej codzienności. Ciekawie się to ściera ze wspominkami na końcu. Tym bardziej chce się wejść do tego świata i jej pomóc. Szkoda, że dosyć czesto natykałem się na literówki, jakieś uchybienia w materii interpunkcji, czy inne usterki raczej natury technicznej... Odniża to nieco wrażenie, ale nie jest to nic za co chciałbym opowiadanie odesłać z powrotem do korekty. Po prostu taka moja rada na przyszłość - nieco więcej czasu poświęcić na poprawianie błędów, czy też uplastycznienie, ubarwienie opisów... No i ogólnie pozostać w tym uniwersum, bo wygląda na to, że autor czuje się w tym świecie znakomicie. Cóż... Mimo wszystko szkoda, że tag [Sad] nie rozwinął w pełni swoich skrzydeł. Po zakończeniu lektury nie mogę pozbyć się wrażenia, że można było z tego wysmażyć o wiele, wiele, więcej, zwłaszcza z perspektywy pozostałych postaci. Brakuje jakiejś szczerej, dłuższej sceny porzegnania, jakichś melancholijnych urywek z Sunset w Equestrii, czy też tego co się dalej stało z jej rodzicielami. Takie proste sprawy, wręcz proszące się o jeszcze jeden, dodatkowy rozdział, gdzie moglibysmy zobaczyć, poczuć to rozstanie nieco lepiej. To znaczy, wiem że dziewczyny ogólnie się pożegnały, ale zabrakło mi ich wszystkich zebranych w jakimś kręgu, tulących się, dających Sunset jakieś pamiątki, czy wspominających to co możemy zobaczyć na filmach... Wyobraziłem sobie rodziców Sunset, siedzących w ciemnościach, pogrążonych w smutku, czekających na powrót córki do domu,chociaż jako czytelnicy wiedzielibyśmy, że to nie miało prawa nadejść... Te rzeczy. Po prostu rozwinięcie tego co otrzymaliśmy, w postaci extra rozdziału. No, szkoda, że wyszło to takie krótkie. Podsumowując, to dobry kawałek tekstu, mógł on być nieco lepiej dopracowany pod kątem technicznym, ale ogółem zaprezentowana historia wciąga i pozostawia otwarta furtkę na jeszcze wiele historyjek pobocznych. Nie nudziłem się, czytało się to sprawnie, bez jakichś szczególnie rażących zgrzytów, zupełnie niezły fanfik osadzony w uniwersum Equestria Girls. Mam nadzieję, że nie jest to ostatni tekst autora i że każde kolejne będą coraz lepsze i lepsze Pozdrawiam!
  8. Hoffman

    Tabaluga

    Jakub był bodaj przebrany za Hamsina, a za Arktosa przebrany był Sęp Ogółem, jednym z niewielu dobrych pomysłów wprowadzonych w życie jak należy w serii trzeciej był development jaki otrzymała ta postać. Przyznam wręcz, że byłem zachwycony i po jakimś czasie naprawdę kibicowałem jemu aniżeli komukolwiek z głównych bohaterów. Gość potrafił wzbudzić współczucie, a w późniejszych odcinkach widać było, że w sumie nie był zły tylko nic innego nie potrafił i takie tam. Also, do dziś dziwi mnie osobiście pewna patologia w zachowaniu Arktosa (pomijając już to o czym pisali przedmówcy) - służy mu pingwin, który pomału dorasta do totalnego "zbuntowania się", a który nie ma żadnych szczególnych zdolności. Zjawia się Sęp który wcześniej go zdradził i gość, który wtapia się w tłum i jest praktycznie niewykrywalny (niby dało się go zobaczyć przez kryształową kulę, ale tylko sowa mądra głowa wszędzie chodził z kulą ). Kogo wybiera władca lodu na szpiega? Sępa którego wszyscy znają Ale ogólnie, fajnie, że Kayo okazał się na końcu dobry. I że przydał się do czegoś. Ogólnie dobra postać, lubiłem go. Generalnie, pierwsza seria najlepsza, bo najbardziej dopracowana, spójna, niekiedy nieco poważniejsza, no i to w niej Arktos był świetnym złoczyńcą. W ogóle, podobało mnie się to, że on oryginalnie był silniejszy od Tabalugi - w jednym z odcinków on chyba mrówkom przyznaje, że nie starcza mu ognia na długo, ale "na szczęście" Arktos o tym nie wie. Fajne były retrospekcje, z których dowiadywaliśmy się, że Arktos zatruwa życie Dolinie już od lat. Pamiętam, że tam było coś takiego, że on zapędził małego Tyriona do jakiejś lodowej jaskini i on w akcie desperacji zionął w niego... Co bałwana tam chyba tylko oszołomiło, czy osłabiło dając czas na ucieczkę. Ale ogólnie, masa ciekawych i niebezpiecznych machin, bezwzględny i potężny Arktos, szczególnie w finale kiedy odkrył tę swoją moc. To tylko jedna z niewielu rzeczy o których zapomnieli scenarzyści przy okazji pisania kolejnych serii. W ogóle, to co mnie najbardziej uwierało to niekonsekwencja i gryzienie się ze sobą odcinków. Pomijając już to, że Arktos w serii drugiej i trzeciej to jakiś żart, ale skrajna naiwność Tabalugi kiedy ten go prosi o to by mu pozwolił wycinać drzewa, Tabaluga najpierw ratuje Sępa, ten mu się odwdzięcza i nazywa go przyjacielem, parę odcinków później już zimnokrwiście wypełnia rozkazy Hamsina, który zresztą "zginął" wcześniej - był odcinek, w którym bohaterowie wywołali deszcz by zmyć piasek z Doliny i Hamsin jak spłynął ze strumieniem to chyba sama głowa z niego została zanim się utopił, w następnym odcinku był już w całości. Albo odcinek o salamandrach gdzie na końcu był jakiś wielki robot, w środku widać było współczesną elektronikę - WTF? Mimo wszystko, w mojej opinii seria trzecia miała lepszy klimat od drugiej. Podobał mi się wątek przygodowy oraz fantastyczny finał. Chyba jedyny moment, w którym Arktos po latach zachowywał się jak Arktos - przypomniał sobie o mocy i dmuchał w krainę smoków dopóki Tabaluga nie oddał mu medalionu, potem dzięki niemu odebrał mu smocze moce, a potem jednym chuchem zamroził dolinę. A poza tym - masa fantastycznych pomysłów, ale z wykonaniem wahającym się między fatalnym albo po prostu niesatysfakcjonującym, z wyjątkiem finału. W ogóle, pamiętam jeden odcinek, w którym niecierpliwy Arktos skacze do jakiejś podziemnej jaskini gdzie były jakieś ogniste duszki, on się tam roztopił całkowicie... W następnej scenie Jakub go lepi od nowa, ale jak on się stamtąd wydostał? No i inne, dziwne rzeczy, trochę na jedno kopyto. No, ale plus za świeżość i klimat. Generalnie, seria pierwsza to dla mnie 10/10. Kawał przyjemnej dla oka animacji, wciągającej historii z niejednym morałem i satysfakcjonującym finałem. Seria druga to takie trochę... 6/10, naciągane nieco. Seria trzecia, też 6/10 w mojej opinii. Nic szczególnego. No, ale próbowali. Tak poza tym, drodzy przyjaciele, mam do Was dwa pytania związane z tą kreskówką, które do dzisiaj trochę mi siedzą w głowie. 1. W serii drugiej był odcinek, w którym Hamsin wypędził z pustyni rodziców z dziećmi bo te zachowywały się za głośno. No i Tabaluga się nimi zajął i tam w pewnym momencie wyszło na jaw, że jajo sępów to nie jajo, tylko kamień i była afera czy tam jakiś struś nie był ich prawdziwym dzieckiem... Wyszło, że nie był, ale w takim razie... To by oznaczało, że gdzieś się zawieruszyło jajo, a ten pisklak po wykluciu, pozostawiony sam sobie, chyba kipnął... Kurczę, to dosyć mroczne :/ I mean - nikt się nie zainteresował gdzie zaginęło jajo sępów? Ano właśnie - gdzie w trzeciej serii ta babka Sępa i czemu NIGDY więcej ten wątek nie potwraca? 2. Czy myśmy w Polsce mieli zamienioną kolejność odcinków? W odcinku z tą dziewczyną z lodu w której zakochał się Tabaluga było widać jak sowa ucieka kiedy lodowy pałac się topił, w następnych odcinkach znowu jest przykuty w zamku Arktosa, a potem jest finał, gdzie sowa nagle jest ze wszystkimi w dolinie, ale nie ma przy sobie kuli? Czy ja coś źle zapamiętałem?
  9. Odniosę się do tego o czym wspomniała @Cahan, czyli zniechęcaniu potencjalnych twórców, powodowanym przez taką oto kontrolę. Otóż, jest prawdą, że może to zadziałać tak, że ktoś straci zainteresowanie publikacją swoich tekstów tutaj, ale z drugiej strony wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli właśnie otrzyma zwięzłą, zupełnie neutralną informację od moderacji, aniżeli się zaryzykuje i rzuci tego kogoś na "pastwę" krytyków. Chodzi mi o to, że taki komunikat mniej zaboli niż lawina negatywnych komentarzy. Poza tym, jeżeli ktoś nie do końca rozumie, że to tylko i aż krytyka, że ludzie mają prawo oceniać, pisać jak chcą (jeden będzie pisał spokojniej, drugi przy krytykowaniu pokaże pazurki) no i nawet jeżeli ogólnie chciałby pisać dobrze, ale nie ma doświadczenia, ale z kolei jest przekonany, że jego twór jest w porządku... Być może to nie jest najodpowiedniejszy czas na to by się za to zabierał. Bardzo możliwe, że w takiej sytuacji nie odbierze tego za życzliwą krytykę, ale za atak personalny, bo przecież ten ktoś nie widzi tych błędów, nie rozumie, że gusta są różne, bardzo możliwe, że opowiadanie powstało pod wpływem chwili, a bez jakiegoś warsztatu, czy bagażu przeczytanych prawdziwych książek. No i właśnie brak takiego dojrzalszego pojęcia spowoduje, że za moment rozgorzeje kolejna afera. Ale jeżeli temat nie zostanie zaakceptowany, a autor/ autorka otrzyma krótką informację na co zwrócić uwagę, może nawet odnośniki do jakichś poradników... Może powróci za jakiś czas, bez tamtego tekstu, ale z czymś nowym, czymś co nie powstało między "przyrą" a "fizą". I oczywiście, @Ylthin Maruda ma rację - twórca ma obowiązek, czy samodzielnie, czy z czyjąś pomocą, doprowadzić swoje dzieło nie tylko do stanu by ogólnie nadawało się to do pokazania, ale by posiadało możliwie jak najmniej błędów, było należycie sformatowane, maksymalnie dopieszczone od "wewnątrz". Chodzi po prostu o pewien standard oraz szacunek do czytelnika. Skoro twórca nie kwapił się sprawdzić swojego tekstu, dopracować go, to dlaczego my mielibyśmy się pokwapić i go przeczytać od poczatku do końca, skomentować go? Skoro ten ktoś ma to gdzieś to czemu my mielibyśmy się tym przejmować? Poza tym, to już nie te czasy. Jak wyjustować tekst, poruszać się w Wordzie, ortografia, synonimy, to nie jest wiedza tajemna. Edytory tekstu mają autokorektę, w internecie mnóstwo jest różnych słowników. A na naszym forum pełno tekstów dobrze napisanych na których można się wzorować pod kątem technologii. Uważam, że możemy ustalić pewne minimum, którego spodziewamy się od każdego, również początkującego. Chociażby dlatego, że jeżeli coś takiego opublikuje, to otrzyma mnóstwo cierpkich słów, a także taką formę krytyki, która będzie dla niego bardziej jak atak personalny, niezależnie od intencji tego, kto ową krytyką się podzielił. No i również może z tego wyniknąć afera. Ten początkujący, jeżeli ewidentnie nie wie jeszcze jak pisać, powinien dostać szansę aby się dokształcić, poćwiczyć i wrócić z czymś lepszym.
  10. Bezpośrednim bodźcem był tenże wątek, zapewne Wam, drodzy pisarze i pisarki, dobrze znany. Poza drobną aferką, można tam znaleźć takie rzeczy jak: "Tekst jest powierzchownie poprawiony i może znajdować się w nim duża ilość błędów." Otóż mam pewną propozycję, którą chciałbym poddać pod dyskusję. Co to takiego? Odgórna kontrola jakości w dziale z opowiadaniami, działająca mniej-więcej tak jak ma to miejsce w działach MLN i MLS, gdzie nowe wątki muszą zostać zaakceptowane przez moderację (tzn. jak ostatnim razem sprawdzałem to tak to działało). Bynajmniej nie chodzi o to, by ktoś z ekipy marnował swój cenny czas na poprawianie cudzych fanfików. Widziałbym to jako po pierwsze konieczność akceptacji wątku przez moderację również w dziale ogólnym, a dwa, szybka kontrola linkowanej zawartości. Chodzi o to by przed akceptacją tematu rzucić okiem jak tekst jest sformatowany, jak ogólnie wyglądają sprawy z pisownią, czy też sprawdzić ile w tekście występuje "kurf" i "chujóf". W praktyce, na przyszłość, miałoby to działać tak, że w przypadku pojawienia się duchowego następcy "Piekielnej Trójcy", na podstawie takiej, że: - Po wyrywkowym sprawdzeniu kilku losowych akapitów stwierdzono zatrzęsienie rażących błędów ortograficznych. - Wykryto hurtowe ilości wulgaryzmów. - Tekst jest brzydko sformatowany, męczy oczy. - Niestety, treść jest pusta, prymitywna, o niczym. Moderacja po prostu nie zaakceptuje nowego wątku, a jego autora odeśle z informacją co jest nie tak, aby ten usiadł na spokojnie przed monitorem, przeczytał co sam napisał i trochę się wysilił aby popoprawiać tekst, czy przepisać fatalne fragmenty. Oczywiście nie bronię nikomu pisać komedyjek o gimnazjach, czy też luźnych opowiadanek o niczym, tworzonych dla czystej rozrywki, ale chodzi tutaj o formę i pewien smak. Korzyści? - Nikt się nie będzie burzyć, że opublikował fanfik nad którym ciężko pracował i komentarzy ma mało, a ktoś wrzucił niedorobionego crapa i posty lecą jak szalone. - Zero kontrowersji, że ktoś rzekomo dostaje minusy za nick, czy za to że sobie temat założył. - Zmniejszone ryzyko afer i szarpania nerwów. - Użytkownicy i odwiedzający będą mniej narażeni na działanie crapa. - No i sami poczatkujący autorzy będą mieli szansę nauczyć się pewnych podstaw, standardowych rzeczy jakie należy zrobić z gotowym tekstem przed publikacją. Być może dostaną szansę na drugie przemyślenie swojej historii i samodzielne dotarcie do wniosku, że nawet fanfik zasługuje na coś ambitniejszego i usiądą, napiszą coś innego, lepszego. - Ogólna poprawa jakości zawartości nieniejszego działu. Przypominam, że to jedynie propozycja. Chciałbym poznać Wasze zdanie - czy coś takiego sprawdziłoby się, czy może takie crapy też są potrzebne i w dziale ogólnym nie powinno być ściślejszych kontroli?
  11. Na wstępie zaznaczę, że słabo ogarniam tematykę „Equestria Girls”, osobiście nie jestem wielkim zwolennikiem tegoż konceptu, gdyż to co mnie nadal trzyma przy oryginale i to co przyciągało moją ciekawość jakiś czas temu, to fakt, iż jest to historia o magicznych kucykach właśnie. Kucykach, a nie ludziach. Znaczy się, to nie jest do końca tak, ale nieważne, wiecie o co chodzi W każdym razie, rozumiem, że w opowiadaniu autor odwołał się do wydarzeń z poszczególnych filmów, nie wiem na ile rzeczy ukazane w retrospekcjach zgadzają się z „Equestria Girls”, czy tak wyglądały poczatki Sunset w świecie ludzi, czy to wymysł autora... Nie wiem, nie wiem, ale ten kawałek, ulokowany na końcu rodziału, został napisany bardzo sympatycznie, była to ciekawa odskocznia od kawałków szkolnego życia, jakie zostały nam zaserwowane wcześniej. Przy okazji udzielił się nieco smutniejszy, cięższy klimat, co doskonale współgrało z tematyką czy też opisem fanfika, którzy rozbudził we mnie nadzieję, na coś naprawdę absorbującego. W gruncie rzeczy, tak było. Pomimo licznych błędów interpunktcyjnych, kilku literówek, czy pomniejszych błędów w odmianie, historia wciągnęła mnie i w zasadzie lektura przebiegała bezstresowo. Momentami miałem wrażenie, że historia zmierza trochę donikąd, ot takie kawałki ze szkoły, dialogi, niby nic zwyczajnego... Jednak niedługo potem wszystko nabrało sensu i okazało się potrzebne. W sumie, lubię takie szkolne klimaty, tylko... Sam nie wiem, liczyłem, że autor skupi się na relacjach z nową nauczycielką, a zamiast tego była po prostu lekcja wfu, później mamy scenę z Twilight, w której znów pojawia się postać pani Demandingjob. Ogółem jest to ze sobą nieźle połączone, chociaż nadal mam wrażenie, że nie został wycieśnięty z tego cały potencjał. W każdym razie, postacie zostały przedstawione bardzo dobrze. Bez żadnych łamiących kark rewelacji, ale też bez niczego co spowodowałoby złapanie się czytelnika za głowę. Jest po prostu solidnie, sympatycznie, bohaterki dają się polubić, są sobą. Fajna sprawa. Tak jak napisała Nika, bardzo dobrze, że w zamierzeniach mają zostać podjęte sprawy ważne, życiowe. Liczę, że tag [Sad] będzie się udzielał coraz mocniej, a historia będzie coraz dojrzalsza i przez to bardziej porywająca. W ogóle, decyzja by prowadzić narrację w pierwszej osobie i obserwować świat z perspektywy Sunset Shimmer wydaje się idealna. Daje to ogromne możliwości na osobiste porównania, wspomnienia, czy budowanie różnych analogii. Lubię, kiedy można zajrzeć do głowy postaci W tym przypadku wygląda na to, że autor jest skazany na sukces Wracając na moment do błędów – może zbyt czesto używane są takie określenia jak „dziewczyna”/ „kobieta”. Zbyt blisko siebie co powoduje wrażenie powtórzenia. Ale poza tym i błędami już zaznaczonymi w tekście, jest ok. Czytanie leci sprawnie, nie zaobserwowałem jakichś szczególnych dłużyzn. Ogólnie, ciekaw jestem jak to potoczy się dalej, toteż będę odwiedzał ten wątek w poszukiwaniu kolejnych kawałków fanfika Pozdrawiam!
  12. W porządku, ogółem miałem nieco inne oczekiwania po tytule czy też okładce widzianej na FGE, również sam wstęp rozbudził inne nadzieje... Ale zgaduję, że na razie przeczytałem zbyt mało, bo tylko trzy pierwsze rozdziały, a później fabuła czy klimat na pewno trafia na właśnie „te” tory... Niemniej już teraz mam pewne zastrzeżenia, którymi chciałbym się podzielić. Ogółem... Kurczę, ta forma zawodzi :/ Momentami mamy dłuuugie, długaśne dialogi, w których nie uświadczymy zbyt wiele narracji, o opisach już nie wspomnę. Od czasu do czasu trafia się jakiś akapit, ale służy on dosłownie jako skromne oddzielenie jednej ściany dialogów od drugiej. Myślę, że jest to bolączka takich... Nazwę to „fanfików poczatkujących” – tekstów wywodzących się z wczesnego fandomu, tudzież od osób stosunkowo mało doświadczonych w pisaniu. Zdecydowana dominacja dialogów nad opisami nie sprawdza się, pomimo iż postacie są w zasadzie oddane całkiem dobrze. Po prostu ciągle towarzyszy mi wrażenie, że te rozmowy zmierzają donikąd i gdyby je wyciąć, wówczas historia niczego istotnego nie straci. Na szczeście wygląda na to, że im dalej, tym lepiej – w rozdziale trzecim mamy już więcej opisów czy narracji, autor porywa się na lepsze opisywanie tego co się dzieje, dzięki czemu nie musimy polegać wyłącznie na wyobraźni. Kłopot w tym, że klimat strasznie się rozmywa i na przestrzeni tych początkowych kawałków ciężko go poczuć. Sprawia to, że jesteśmy nieustannie rozpraszani i ciężko skoncentrować uwagę na treści i na tym co się dzieje. Innymi słowy, nie wciąga to tak, jak mogłby to robić, gdyby zostało inaczej napisane. No a poza tym, widzę sporo błędów interpunkcyjnych czy zabawnie skonstruowanych zdań ze słynnym „A Spike nie myślał.” Na czele. Oczywiście wiem co to miało oznaczać, niemniej w tejże formie brzmi... No, zabawnie. Ostatecznie - mało obiecujący początek, ale nie jestem zniechęcony do dalszego czytania, gdyż choć nie miałem jakichś szczególnie pozytywnych wrażeń, to jednak nie odczuwałem nie wiadomo jakiej irytacji, tudzież zażenowania. Chcę dać temu tytułowi szansę, toteż będę kontynuował, aż dojdę do końca i wydam pełną opinię, ocenię opowiadanie jako całość. Jestem dobrej myśli. Wydaje mi się, że fanfik będzie się rozwijał tak jak autor, będzie coraz lepszy i obszerniejszy, będzie swoistą ilustracją rozwoju umiejętności, co samo w sobie jest interesujące
  13. Nadrobiłem rozdział drugi. Cóż mogę powiedzieć? Jest świetnie. Nie żeby jakoś fenomenalnie, że spadłem z krzesła czy wyleciałem z sandałów, ale naprawdę, z akapitu na akapit było coraz lepiej, akcja rozwijała się pomału, konsekwentnie, no i w sumie, jakkolwiek jest to krótki kawałek, miałem wrażenie, że wydarzyło się w nim naprawdę wiele, większość była typowymi kawałkami życia, ale dominował tajemniczy klimat. W każdym razie, w części II znajdziemy bardzo ładne, przyjemne w odbiorze opisy, traktujące o otoczeniu w sposób plastyczny, o przemyśleniach Twilight mówić będą z delikatną nutką napięcia, czy mrokiem, natomiast czynności są opisywane wyczerpująco, bez przedłużeń, by dać pełne pojęcie jak wyglądają dni Twilight. Słowa są dobrane w zasadzie bez zarzutu, może tylko poranki są zbyt często opisywane jako „rześkie”, ale to jedyny, maleńki kłopot, który w żadnym wypadku nie rzutuje znacząco na jakość opowiadania. Tempo akcji jest idealnie wyważone. Przejawia się to w długości akapitów, wstawkach mówionych, czy wypełniaczach. Wszystko ma większe lub większe znaczenie, jak chociażby rozmowa Twilight z Flotterem. Jeśli nie fabularnie, to na pewno jest to tam po to by urozmaicić nam treść, zabrać nas na chwilę na bok od głównego wątku, czy też uczynić otaczający bohaterkę świat żywszym. Każdy aspekt wydaje się przemyślany od początku do końca, a wisienką na torcie jest wątek główny. Jest to dopiero druga część a już mamy mnóstwo pytań bez odpowiedzi, z których jak dla mnie przoduje rola Luny w historii oraz jej pochodzenie. Z kolei sama końcówka rozbudza ciekawość, przez co myśląc teraz o „Zimnym Słońcu” nie można myśleć o niczym innym niż o tym co będzie dalej. Co się stanie z Twilight, jaka jest prawdziwa historia Equestrii, czym jest plan Celeste, co się wydarzyło i jak to się skończy, a także kim jest Luna – mnóstwo pytań, doskonałe paliwo na jeszcze wiele, wiele części. Warto wspomnieć o klimacie, którzy z części na część zyskuje na natężeniu, choć początkowo spodziewałem się przygód, ekspedycji, badań, odkrywania. Teraz jednak wydaje się, że te elementy będą przemieszane z kawałkami życia, a klimat tajemnicy, sekretu, zadziwiającej prawdy będzie się utrzymywał bez względu na proporcje tychże motywów. Co nieco mnie dziwi to powściągliwość we wprowadzaniu do fabuły nowych postaci. Póki co wszystko kręci się wokół Twilight i w sumie ze zniecierpliwieniem czekam aż Bester ujawni nowe postacie. Jestem niemalże pewien, że będzie wśród nich kucoperek, ciekawe czy będzie to jakaś oryginalna kreacja czy też nawiązanie do „Save Me”. Mówiąc o nawiązaniach, znajdziemy tu kilka cameo w postaci „Adventure Found Me” czy „Szeptanych Opowieści”. Miła rzecz Ogólnie, czuć że autor do czegoś zmierza i że będzie to porywająca historia, gdzieniegdzie na swój spokój szokująca, a gdzie indziej ukazująca znane motywy na nowy sposób. Tym bardziej żywię nadzieję, że „Zimne Słońce” nie podzieli losu „Examiny” i że doczekamy się ciągu dalszego, satysfakcjonującego zakończenia, może też jakichś dodatków Pozdrawiam!
  14. Moim punktem odniesienia będą zarówno „Wrota Światów”, jak i opowiadania Arkane Whispera, których niniejsze teksty są kontynuacją. Generalnie, jestem zadowolony. Wprawdzie jeszcze wiele pracy przed autorem, ale wybrał sobie dobry wzór do naśladowania, gdyż Arkane Whispera uważam za fantastycznego twórcę o charakterystycznym, barwnym stylu pisania i wielu interesujących pomysłach. OK, może to nie do końca tak, że D.E.F.S. stara się go naśladować 1:1, ale po jego „Tajemnicy Lodowca” oraz „Mieście Umarłych” dostrzegam jak czerpał garściami z pierwowzoru. Mam tutaj na myśli wstawki i odniesienia mające przybliżyć genezę opisywanych wydarzeń, kompozycję, sposób opisywania. Tak czy naczej, jest to krok w dobrą stronę. Jest to jedne z nowszych opowiadań autora, wypada ono o niebo lepiej niźli przytoczone przeze mnie „Wrota Światów”, praktycznie w każdym aspekcie – spokojniejsze tempo akcji, bardziej rozwinięte opisy, lepsza atmosfera, dużo, DUŻO staranniejsze kreacje postaci. No i pod względem technicznym jest lepiej, chociaż wciąż jest wiele do zrobienia. Przede wszystkim, wiele poucinanych, prostych, pojedynczych zdań. Zbyt wiele, zbyt blisko siebie. Zwłaszcza na początku tekstu, czułem się trochę tak jakbym w coś grał i co pięć sekund ktoś mi naciskał pauzę. Jak się potem okazuje, autor wie jak pisać zdania dłuższe, bardziej złożone, jak opisywać otoczenie, czy to co się dzieje. Myślę, że więcej praktyki załatwi sprawę. Poza tym, gdzieniegdzie wyłapałem podwójne spacje, albo spację przed i po kropce, literówki, drobne błędy itp. Niemniej, jest tego dużo mniej niż poprzednio. Niestety, dostrzegam pewną niekonsekwencję w formatowaniu tekstu. W rozdziale drugim brakuje oddzieleń tekstu, przez co retrospekcje mieszają się z akcją właściwą, co bywa mylące. Poza tym, raz mamy mniej enterów, raz więcej. To dziwne o tyle, o ile poprzedni rozdział był dużo solidniej sformatowany. W każdym razie, to dobry kierunek. Jako kontynuacja „Legend Lodowca”, fanfik spełnia swoje zadanie. Kontynuuje historię, dodaje nowe wątki i w sumie rozbudza ciekawość. Więcej praktyki i przemyślanego składania tekstu i mamy szansę na naprawdę wciągający kawałek opowiadania od D.E.F.S. Co mi nieco zgrzyta to właśnie ten miks świata ludzkiego, ale wszystko zależy od tego jak istotne to będzie dla historii, jak rozpisze to autor, czyli po prostu od wykonania. Mam pewne obawy, gdyż we „Wrotach Światów” było wiele interesujących koncepcji o niemałym potencjale, ale wykonanie po prostu pogrzebało wszelkie nadzieje. Co cieszy, to zawarcie a fanfiku postaci Arkane Whispera, a także, jak już wspominałem, próby oddania jego konstrukcji opowiadań. Dzięki temu całość zyskuje na spójności i atmosferze. Ogołem, wygląda na to, że podążając przykładem Arkane Whispera, nasz D.E.F.S. ma szansę na rozwinięcie swoich umiejętności i napisanie porywającej historii, toteż będę czekał na ciąg dalszy. Bez dwóch zdań
  15. Miałem drobny kłopot z chronologią, ale szybko ogarnąłem, że te dwa opowiadanka dzieją się przed „Tajemnicą Lodowca”, toteż zabrałem się za nie w pierwszej kolejności, a w niniejszej recenzji odniosę się do obu za jednym zamachem, gdyż w sumie powinny być traktowane jako jedna całość. Jednocześnie nie są zbyt długie, nawet po złożeniu ich będzie to ok. 20 stron. Pod względem klimatu, konstrukcji i tematyki zaś są to tytuły bardzo spójne, jednolite. Ponieważ wcześniej przeczytałem sobie „Emanację”, przy lekturze „Legend Lodowca” od razu wyłapałem pewne podobieństwa, co wynika ze stylu Arkane Whispera. Ogółem, w „Emanacji” to nie było jeszcze aż tak widoczne, ale tutaj, w „Kriostazie” mamy taki charakterystyczny schemat, że właściwa akcja jest przeplatana retrospekcjami, które rzucają nieco światła na genezę wyprawy oraz motywy postaci. Warto dodać, że odbywa się to w sposób dosyć regularny, a zatem takie wstawki są dosyć gęsto usłane. Może nawet troszeczkę zbyt gęsto. Stąd faktycznie można odnieść wrażenie, że tajemnicy, niejasności jest zbyt wiele, że nie wiadomo o co chodzi. Na moje wyczucie, jest akurat w sam raz. Nie czułem się zagubiony, ani zbity z tropu w żadnym momencie, tajemnice były według mnie przemyślane. Lubię takie klimaty, lubię sekrety i tajemnice, a styl autora – momentami wzniosły, konsekwentnie solidny, bogatszy w słowa niż przeciętny tekst – doskonale współgra z zamierzeniami. Jest to kawałek tekstu mrocznego, znajdziemy w nim napięcie, znajdziemy barwne opisy, nie zabraknie ciekawych lokacji, nie wspominając już o olbrzymim potencjale. Jedynym zastrzeżeniem są chyba postacie, ale z drugiej strony jest to wynik przyjętej formy. Nieco za mało by w pełni rozwinąć skrzydła i wykreować kogoś mega charakterystycznego, ale też zbyt wiele by popełnić totalną fuszerkę. Postacie może i nie wyróżniają się niczym szczególnym, ale są sympatyczne. Mają swoje życie, znajomych, a także serce i zaangażowanie. No i troska o Twilight – kiedy lawendowa klacz znika, bohaterowie nie wahają się ruszyć w głąb śnieżycy, ryzykując własnym życiem. Widać takie oto przebłyski, cechy, jednakże nadal nie wydaje mi się aby był to szczyt możliwości autora. Ale na pewno, jeśli dać mu do napisania wielorozdziałowca, uraczy nas postaciami skomplikowanymi, zmieniającymi się, żywymi. Odpowiada mi takie oto tempo prowadzenia historii, a zaserwowane wstawki między właściwą akcją pomagają jakoś związać się z postaciami, czy też stworzyć dla nich jakieś tło. Generalnie, odnosi się wrażenie, że treść została należycie urozmaicona, aby odróżnić ją od innych opowiadań o podobnej tematyce, czy założeniach. Biorąc pod uwagę, że to prequel do „Tajemnic Lodowca”, spełnił swoje zadanie, gdyż narobił mi smaku na ciąg dalszy. Chyba nic więcej nie dodam, tylko od razu zachęcę do poświęcenia nieco czasu tymże tytułom Jest to kolejna konkretna próbka możliwości autora, przykład jak doskonale odnajduje się w klimatach fantastycznych, tajemnicach, czy jak dobrze potrafi oddać to, że wokół postaci jest zimno, sypie śniegiem, nie widać z której strony zaraz nadejdzie napastnik, ale postacie czują, że ktoś tam jest. A to jest, że tak to ujmę, wierzchołek góry lodowej, również w kontekście twórczości autora jako pewnej całości
  16. Oryginalnie chciałem poczytać „D.D.H.”, ale wtedy przypomniałem sobie, że Foley mnie uprzedzał, że upominał, że są lepsze rzeczy do czytania od niego, zatem... Podporządkowałem się. Tym razem. Za „D.D.H.” jeszcze się zabiorę Jest to zatem idealny moment na poświęcenie czasu miniaturkom powstałym na minione konkursy literackie, gradobicia oraz inne eventy – święta form krótkich. Form, które potrafią być niezwykle urzekające, a które kompletnie zatraciłem u siebie, na rzecz dłuższych projektów. II Gradobicie dało nam trzy miniaturki, każda o podobnej długości, każda opatrzona tymi samymi tagami. Odniosę się zatem do wszystkich trzech jednocześnie. Generalnie, odnoszę wrażenie, iż te trzy opowiadanka są ze sobą powiązane, stanowią całość, której rdzeniem jest coś, co kojarzy mi się z „królem wzgórza”. Wydaje mi się, że poszczególne oddziały walczą o przejęcie kontroli nad tym samym kawałkiem ziemi. Otoczenie wydaje się to samo, w opowiadaniach pojawia się skarpa, nawet postać Watchera spaja historyjki. Ale przechodząc do rzeczy – mamy tu czyste foleyowe standardy. Kucyki, wojsko, akcja, strzelanie, wybuchy, snajperzy, wszystko do czego autor nas przyzwyczaił i w czym odnajduje się bezbłędnie. Nie ukrywam, że nie są to opowiadania które podejdą każdemu, a co do osób znających poprzednie dzieła autora to już nie mam żadnych wątpliwości. Owszem – to wszystko już gdzieś było, styl nie zmienił się ani troszeczkę, są to old schooolowe kawałki o wojskowych pucykach. I w zasadzie tyle. Można rzucić okiem, ale coś mi się wydaje, że kolejne minuatury będą czymś świeższym jeżeli chodzi o tematykę, czy klimat. Zatem – solidne kawałki, z akcją, ale to już było wiele, wiele razy i nawet mnie tematyka ta wydaje się już nieco... Przysuszona. Natomiast muszę wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie, bodaj w „Ostatnim jednorożcu” albo „W oku cyklonu” pojawiło się coś co otworzyło mi oczy na design niektórych postaci. Od czasu do czasu narzekam, że u Foleya wiele postaci to siwe albo jakieś zielono-brązowe kucyki, ale teraz zdaje się, że wiem czemu. Kamuflaż. Że też wcześniej o tym nie pomyślałem. 0_0 Jasne, nadal mnie to uwiera, bo niewiele kolorków, a postacie podobne wizualnie, ale teraz ma to więcej sensu. Dużo więcej. Do armii raczej nie powinno się brać pstrokatych, błyszczących kucy, co nie? Czas na Poulsenowy konkurs i pierwszą miniaturę z tej kategorii – „Noworoczne fajerwerki”. Ach, dałem się nabrać! Jasne, Foley uprzedził, że to kolejne opowiadanie w jego stylu, ale pomyślałem, że rozchodzi się o styl techniczny. Stylistyka, słowa, konstrukcja zdań, te sprawy. No i początek w zasadzie trochę mnie zmylił bo myślałem, że to będzie zwyczajne opowiadanie noworoczne. Nie, jednak nie – kolejne wojskowe pucyki, które tym razem... Kurczę, czytało się to jak coś świeżutkiego. Nawet ta wypowiedź wieńcząca fanfik, zabrzmiała tak luźno, w pewien sposób groteskowo, niczym pełnokrwisty cliffhanger. Niby nie ma takiego prawdziwego napięcia, ale i tak pojawiło mi się w głowie stanowcze żądanie „Dawajcie więcej!”, poważnie. Króciutkie i pod względem tematyki wtórne, ale to jest właśnie interesujące przy znanych motywach, motywach wielokrotnie eksploatowanych przez danych twórców. Można pisać ciągle o tym samym w taki sposób, że czytelnik tematyką się po prostu męczy, a można pisać tak, że ciągle smakuje to wybornie, jak coś nowego. No i poprzednie trzy miniaturki zostały w moim odczuciu napisane tak, że idzie się już znudzić, ale to z kolei brzmi świetnie, materiał nie zmęczył się ani trochę, w żadnym momencie nie wywróciłem oczami. Trochę jak przy „D&D” – smak przygody, luz, trochę akcji, trochę humoru, czytałbym A teraz „Podejście drugie” i... [Slice of Life]? Smutne to niekoniecznie, ale nie wesołe na pewno? Brzmi zachęcająco. I rzeczywiście, choć był to króciutki kawałeczek życia, spełnił moje oczekiwania. Klimatyczny przerywnik, gdzie akcja ma miejsce zimą, na drugi dzień po Sylwestrze. Znam te dni, również w wersji sprzed dorosłości. Dobry klimat. Po zabawie, po huku, nadal utrzymuje się wyjątkowy klimat świąt, słońce wstaje, ale wszystko wydaje się nowe, lepsze, bo to kolejny rok. My jesteśmy starsi, ale mamy nowe cele, jakieś rozdziały życiowe za sobą, te sprawy. Naprawdę, dobry klimat. Co jeszcze? Pod względem treści jest całkiem kolorowo. Bohaterka wprawdzie jest nieznana z imienia, ale w kontekście tematyki i fabuły ma to głębsze znaczenie. Ona może być każdym z nas, kiedy życie stanie się dla nas zbyt ciężkie do dźwignięcia. Może też być tym bezimiennym biedakiem, którego mijamy regularnie, którego znamy z widzenia, ale czyim losem nieszczególnie się przejmujemy. I to jest genialne w swej prostocie, fenomenalne w przekazie! Doskonale współgra z formą! Forma jest krótka, co przywołuje na myśl to, że spaść z góry, znaleźć się w trudnej sytuacji można w ciągu jednej chwili. To naprawdę jest moment. Bardzo podobała mi się wstawka ze źrebakami. To tutaj niewesoły klimat rozwija skrzydła, gdyż widzimy... Kurczę, nie umiem tego prosto wyjaśnić, ale ogólnie chodzi o to, że bohaterka widzi bawiące się, roześmiane źrebaki, co kontrastuje z nią na wiele sposobów. Punkt pierwszy, dzieciaki mogą się bawić, nie mają poważniejszych zmartwień bo świat dorosłych jest im nieznany. Punkt drugi, kuce te są roześmiane, na pewno żyją jeszcze świętami, zimą, podczas gdy bohaterka niewiele ma powodów do radości, gdyż żyje problemami. Wreszcie, punkt trzeci, te źrebięta są jak spełnione marzenia innych kucyków, marzenia które ona też ma, ale wie, że na razie nie będzie miała szans ich spełnić. A czas nie stoi w miejscu. Znów – prostota formy, moc przekazu, to jest po prostu genialne. Zdecydowanie polecam „Drugie podejście”! Jest to ten rodzaj opowiadania, które jest krótkie, dosłownie na minutkę, ale które potrafi poruszyć, również dzięki swej prostocie. Kolej na „Jest taki dzień”. Powiem, że to łamanie czwartej ściany było całkiem sympatyczne i podziałało jak komediowy smaczek do całości A tak poza tym – zwyczajny, króciutki przerywnik z fajnym zakończeniem. Niby nic szczególnego, ale jak na krótką formę, wstęp, rozwinięcie i zakończenie, wszystkie te elementy zostały świetnie zrealizowane i połączone. Plus serialowy klimacik, spokój, zwyczajne poniedziałkowe problemy zwyczajnych kucyków. Niezły kawałek, ale moim zdaniem przegrywa z „Drugim podejściem”. Na tym zakończę sesję z miniaturkami od Foleya, zostawiając sobie na później jeszcze kilka opowiadań. Ale ogółem warto było Póki co, „Drugie podejście” to najmocniejszy punkt tejże serii, punkt który zachęca mnie do powrotu do jakichś krótszych form. No i punkt, który jest przykładem potęgi krótkich opowiadań, gdzie każde słowo się liczy, gdzie największa siła tkwi w prostocie oraz przekazie. Pozdrawiam!
  17. Przeczytałem „Emanację”. Opowiadanie jest nieco dłuższe niż te, które czytałem do tej pory i jest naprawdę, naprawdę świetne i wciągające, aż sam się trochę zdziwiłem. W sensie, że nie ma osobnego wątku. Ma pewne drobne usterki, ale nie jest to nic, co znacząco wpływa na moją ocenę tegoż tytułu Tyle tytułem ogólnego wstępu, czas przejść do konkretów. „Emanacja” znakomicie łączy w sobie smaczki przygodowe, mroczny klimat, suspens oraz szczyptę melancholijnych wątków, jak również elementy fantastyki. Wszystko to zostało okraszone bardzo ładnym, starannym stylem. Język jest na tyle prosty byśmy nie musieli co chwila sięgać do słownika, a jednocześnie wszystko brzmi poetycko, dostojnie, elegancko. Szczególnie opisy wyrwy, czy otoczenia, wszystko to jest bardzo plastyczne; możemy bez problemu wyobrazić sobie lokacje przemierzane przez bohaterów, co się dzieje wokół nich, wszystko jest to żywe, wszystko dodaje temu przedziwnemu światu smaku. Nie brakuje również niebezpiecznych stworów i innych wypaczeń. Czuć, że niebezpieczeństwo wygląda z każdego kąta, jest tutaj wiele niedopowiedzeń i tajemnic, ale również dziwów, które pobudzają umysł. Szczególnie kiedy bohaterowie docierają do Ponyville, natykamy się na dziwne rzeczy, które pozostawiają po sobie jedynie kolejne pytania. Co się z kim stało, co jest czym, co tam jest, dlaczego tak, a czemu tak i tak dalej, i tak dalej. Rozbudzona zostaje ciekawość czytelnika. Klimat jest mroczny, surowy, ale nie brakuje mu cech fantastyki. Fabuła skupia się na rozwikłaniu tajemnicy tytułowej Emanacji, a także przywróceniu stanu normalnego, jaki panował przed wypadkiem. Do skażonej anomaliami strefy dociera grupa kucyków, która zmierza do zamku Twilight Sparkle, w którym to najwyraźniej znajduje się źródło całego zła. Poczynania bohaterów śledzimy z niegasnącą uwagą, w napięciu czekając na kolejne wydarzenia. Od czasu do czasu autor wrzuca nam jakiś dokument czy inną wstawkę, co ma rzucić nam nieco światła na sekrety historii, ale jednocześnie zostawić z nowymi pytaniami. Szczególnie list Doktora Whoovesa zapada w pamięć. Konstrukcja opowiadania wydaje się dopracowana, przemyślana od początku, a przy tym nie widać tu żadnych cięć spowodowanych konkursowym limitem. Tym co mi nieco zgrzyta to brak jakichś charakterystycznych cech poszczególnych bohaterów. Pełnią swoją rolę, ale nie zapadają w pamięć, po prostu są. Z imion zapamiętałem Tempusa (aż mi się „Might and Magic VIII” przypomniało ), Argona, Winda i innych, ale nic poza tym. No, jedynie o Swift Windzie mogę cokolwiek powiedzieć, gdyż opowiadanie otwiera jego list, później również dowiadujemy się nieco o jego rodzeństwie i rodzinie, drogą kolejnej wstawki. Nie jest to zbyt wiele, ale dobrze, że jest w ogóle. Za to kreacje postaci z serialu, one wypadają dla mnie naprawdę dobrze. Jest to coś innego, zrealizowane ze smakiem. Zecora nie mówi już wierszem i wprawdzie był to zabieg odejmujący jej charakterystyczną cechę, ale... Kurczę, ona jest creepy jak cholera! Podoba mi się. Świetna Zecora, której ustępuje Lotus Blossom, ale Whooves jest na tym samym poziomie co zebra. Pojawiła się również księżniczka przyjaźni, jej uczennica i najlepsza przyjaciółka tejże uczennicy. Choć Twilight fizycznie niewiele robi i nie mówi nic, jej przedstawienie, opisanie to kolejny mocny punkt opowiadania, dodający wiele cegiełek do konstrukcji mrocznej, fantastycznej atmosfery. Szczególnie wzmianka o pustych oczach w których było coś przerażającego, niewymawialnego, to było świetne. Jedyne czego żałuję to to, że nie zostało poświęconych więcej linijek na pojedynek pomiędzy Starlight a Trixie. Bądź co bądź, jedna walczy o to by emanacja została przerwana, a druga broni swego życia. Myślę, że z takimi umiejętnościami autor mógłby stworzyć barwny, interesujący opis wymiany zaklęć, który znakomicie przyprawiłby fanfik. Ostatecznie, opowiadanie kończy się tak, że czujemy niedosyt, ale nie wynikający z tego, że przeszkodził nam w czymś limit czy też autor coś zrobił źle. Ten niedosyt wydaje się być wywołany celowo – zastanawiamy się co mogło wydarzyć się dalej, czy emanacja kiedyś się zakończy, co jeszcze jest możliwe w strefie. Poszczególne opisy, czy wydarzenia pozostają w pamięci, szkoda tylko, że oryginalne postacie nie wybijały się czymś szczególnym na tle ogółu. Ale pozostałe kreacje są świetne, mnie się podobały. A szczególnie ta inna Zecora Mogę z czystym sercem polecić to opowiadanie. Nie jest długie, mamy w nim barwne, doskonale napisane opisy, klimat wylewa się w ekranu, nie brakuje tajemnic i motywów dramatycznych zwieńczonych konkluzją, po której zastanawiamy się, myślimy o wyjaśnienu tego co niewyjaśnione. Solidny i przemyślany kawałek tekstu z wieloma ciekawymi pomysłami wewnątrz. Gratuluję autorowi!
  18. Zanim przejdę do fanfika, chciałbym unieść kciuk w górę i rzucić gromkie „Doskonale!” za zmianę podejścia autora, czyli zaplanowanie, uprzednie rozpisanie fabuły co z reguły przekłada się na staranniejszą realizację, bardziej organiczne opowiadanie historii. Oceniając po opisie i wprowadzeniu – niewiele nowego, jednak z drugiej strony mam BARDZO solidne podstawy przypuszczać, iż Foley po raz kolejny doskonale odnajdzie się w roli (nie dosłownie, chodzi o kreację postaci) Daring Do, a poza tym już wie jak pisać akcję oraz przygodę, toteż może to być coś co znamy w nowej, świeżej oprawie. Z tymi pozytywnymi prognozami, zabrałem się za pięć kawałków tekstu, a później za najnowszy, szósty. Tyle na dzień dzisiejszy udostępnił nam autor. No tak... Początek i na szybko kilka rzeczy – nie wydaje mi się by „wieźć” było odpowiednim określeniem dla statku. Ja napisałbym to zdanie: „Z kilkorgiem kucyków na pokładzie okręt pruł przez fale, na Wyspę Wilczego Kła”. Poza tym kiedyś wspaniała osoba zwróciła mi uwagę, że „słońce” piszemy wielką literą kiedy jest to „nasze” Słońce. W momencie gdy jest to słońce fikcyjne, equestriańskie, tak to nazwijmy, wówczas powinno się pisać małą. Podobnie z księżycem. Skoro już jesteśmy przy tym, to napomknę, że w wielu miejscach zgrzytał mi czas. To znaczy, najpierw tekst pisany był w czasie przeszłym, a potem teraźniejszym, co wewnętrznie gryzło się ze sobą i po prostu lepiej by to brzmiało, gdyby zostało napisane w czasie przeszłym w całości. Poza tym, miejscami zgrzytał szyk, pewne słowa ja sam, osobiście bym poprzestawiał. Ale to tylko moje wrażenie. Zresztą, jakoś od drugiej połowy drugiego rozdziału tego jest już tyle co nic, więc widocznie coś początkowo tam się nie zgrywało... No, nie wiem na sto procent, nie jestem jasnowidzem W każdym razie, przechodząc do treści, zupełnie szczerze muszę przyznać, że początkowo szału nie było, a nawet posunąłbym się do stwierdzenia, że tekst nieszczególnie zachęcał do siebie po dwóch pierwszych rozdziałach. Ot, opowiadanie zaprezentowało się jako standardowe, pozbawione barwniejszych opisów, a także interesujących postaci. Rzeczy wydawały się szaro-bure, suche. Wrażenie po dwóch pierwszych rozdziałach może bardzo zmylić, gdyż po dosyć mało zachęcającym wprowadzeniu następuje rozdział trzeci, krótszy niż poprzednie, ale za to skupiający się na bardzo istotnym zwrocie akcji. Potem jest tylko lepiej – ciekawiej, bardziej sympatycznie, no i te postacie zaczynają pokazywać swój charakter, po prostu w suchą treść zostaje tchnięty właściwy klimat. Bardzo dobrze! „Znowu” – pomyślałem sobie kiedy znalazłem się w połowie drugiego rozdziału. Daring Do była tą „foleyową” Daring Do, realia zostały zarysowane bardzo podstawowo, a postacie nie budziły jakiejś szczególnej sympatii. Wszystko wydawało się zwyczajne. W rozdziale trzecim dzeje się coś niespodziewanego i zostaje nam przedstawiony kucyk, który najwyraźniej będzie naszym antagonistą... Na chwilę obecną. Wprawdzie jego wprowadzenie również nie budzi emocji, a ponadto okazuje się kolejnym szarym kucykiem z białą grzywą... Hej, serio ile jeszcze będzie tego szarego z białym? Odkąd pamiętam, aż od wojskowych kucyków, wiele postaci nosiło takie barwy. To się serio zaczyna przejadać W każdym razie, w tymże rozdziale następuje coś niespodziewanego, bo nasza bohaterka zostaje schwytana. Bardzo wcześnie w historii, dosyć niespodziewanie, gdyż poprzednie kawałki tekstu wskazywały na coś innego. Kolejny rozdział i nasza Do zostaje uwolniona, co również jest niespodziewane, bo szybko, ale okazuje się, że całe to porwanie nie zostało dodane bezcelowo. Klacz odnajduje notes, mapę i to od tego momentu rozpoczyna się eksploracja, pojawia się wiele tajemnic i dopiero od czwartego rozdziału czuć, że autor powrzucał naraz poszlaki i sekrety, póki co nie łączy się to w żadną sensowną całość, ale podczas lektury coś nas przekonuje, że z czasem te elementy zostaną ułożone. Czasami tak jest - czuć, że ktoś nie ma pojęcia co robi, albo czuć, że wszystkie te rzeczy są gdzie są z jakiegoś powodu. W przypadku "Adventure Found Me" mamy do czynienia z tym drugim wariantem To godne podziwu jak nagle w opowiadanie zostaje tchnięty prawdziwy klimat. Na tym etapie (po rozdziale trzecim) postacie naprawdę dają się polubić. Verbose jest bardzo interesująca, gdyż łączy w sobie cechy każdej z Mane6 i to w poszczególnych sytuacjach udziela jej się konkretna natura. Najczęściej jest rozbrykana i wesoła niczym Pinkie, ale potrafi robić użytek ze swej wiedzy jak Twilight, jednocześnie będąc chętną do pracy jak Applejack. Potrafi wykorzystać słońce by się poopalać i pożałować, że nie ma w pobliżu jakiegoś przystojniaka trochę jak Rarity, a w podziemiach nie chce być na końcu grupy, bo nieco się cyka, jak Fluttershy. Verbose jest dynamiczna, charakterystyczna i naprawdę sympatyczna, kiedy przebrniemy przez pierwsze rozdziały. Podoba mnie się jej numer ze Skyverem. Nie dość, że on zyskał jako postać, to jeszcze całość przypomniała mi jakiś „Piątek trzynastego” albo podobny camp slasher z lat 80 :] Po akcji ratunkowej zyskał również Sharp. Wydaje się twardy i kompetentny w tym co robi, ma swoje mocne i słabe strony. Dostał nieco więcej czasu w tekście i pokazał charakterystyczne cechy. Na czele tejże grupy stoi profesor Discover, który ze wszystkich tych postaci wybija się... No, prawie w ogóle się nie wybija Po prostu jest. Nie więcej, nie mniej. Wolę go bardziej od innego profesorka, ale to wciąż po prostu kolejna "jakaś postać". Zobaczymy, czy potem rozwinie skrzydła, jak reszta. Skoro o tym mowa, rozdział szósty jest tym, w którym swe skrzydła rozwija Sharp. Już wcześniej zaczynał być coraz bardziej „lubialny”, ale na obecnym etapie naprawdę przeistacza się w solidną postać, będącą kolejnym dodatnim punktem opowiadania. Przejawiając własną inicjatywę, przeniósł obóz, zapewnił lepsze schowanko przed tubylcami, kilkukrotnie nawet zażartował sobie z Verbose i Skyvera. I świetnie! „Koleś z woja” nie jest nudnym cynikiem rzucającym śmiesznymi one-linerami, jakich pełno w fanfikach, filmach, grach. Rozmawia z innymi, jest zaangażowany, współpracuje, udziela mu się czasem szydera, naprawdę da się go polubić. Świetnie po raz drugi! No i po rozdziale szóstym chcę jeszcze bardziej kibicować Verbose i Skyverowi. Naprawdę fajna z nich parka. Bardzo ich polubiłem Fanfik bardzo wiele zostawia wyobraźni, pomimo tegoż tchnięcia klimatu. Nie uświadczymy tu jaskrawych, rozbudowanych opisów otoczenia (poniekąd szkoda), zabraknie nawet bardziej szczegółowego designu postaci (też szkoda), czy zaglądania w umysły postaci. Owszem, przez to treść wydaje się nieco uboższa niż mogłaby być, ale z drugiej strony tempo akcji, proporcje między rozdziałami są niemalże idealnie wyważone. Zapewnia to spokojną, lekkostrawną lekturę. No i przyznam, że po zakończeniu najnowszego rozdziału pojawiło się znane z „D&D” uczucie - co będzie dalej, dawajcie następne części! Foley stopniowo buduje charakter swojej historii i pomimo dosyć nijakiego otwarcia, treść skokowo zyskuje i jestem praktycznie pewien, że teraz wszystko będzie stabilnie iść w górę – rozwój postaci, tajemnice, zagadki, klimat oraz nowe elementy. Na pewno będę śledził ten tytuł, zachęcam do dania mu szansy, bo choć nie jest to może najbarwniejsza forma, nie jest to może historia największego kalibru, ale ma ogromny potencjał wyrosnąć na coś dużo, dużo większego niż to czym jest teraz, a w ostatnich rozdziałach autor pokazał, że wie w którą stronę ma ją prowadzić by go zrealizować. Wygląda to obiecująco i podoba mi się. Bez wątpienia autor dokądś zmierza i jestem ciekaw co to takiego będzie Pozdrawiam!
  19. W porządku, zakończyłem lekturę I tomu, a do historii przyciągnęły mnie grafiki, które znalazłem gdzieś tam na DeviantArcie... Fire Sky z Rarity i Applejack, bardzo ładnie narysowane, wpadło mi to w oko. Przy okazji – link do tejże okładki nie działa. Poza tym jeszcze garść innych postaci, potomkiń Applejack te sprawy... No i komentarze Madeleine. Ogółem to jest pierwszy fanfik autora za jaki się wziąłem, celowo wybrałem coś starszego gdyż zamierzam to porównać z najnowszym tytułem... Wiecie, zobaczyć jak się nam D.E.F.S. No i cóż mogę powiedzieć? Przy całej mojej bardzo szerokiej akceptacji dla różnych pomysłów, ciekawości i otwartości, pochwale dla swobody fanowskiej twórczości oraz przy tym, że nie lubię się czepiać, a zamiast tego czuję się dobrze odnajdując rozmaite zalety, muszę z przykrością powiedzieć, że ten kawałek fanfikcji jest generalnie bardzo zły. Nie jest to totalne dziadostwo, ale nawet do pięciu gwiazdek na dziesięć bardzo wiele mu brakuje. I poprzez „wiele” mam na myśli to, że dochrapanie się do czterech, czy nawet trzech i pół byłoby nie lada wyczynem. Co mnie szczególnie smuci to to, że w gruncie rzeczy koncept nie był zły, a już na pewno nie był od początku skazany na porażkę. Autor pokazał, że ma bardzo bujną wyobraźnię, a przy tym jest odważny w realizacji pomysłów. No właśnie, ale jakiej realizacji? Uważam, że to obarczone gargantuiczną ilością błędów, wpadek, uchybień wszelakich wykonanie pogrzebało jakiekolwiek szanse opowiadania na to by wypaść chociaż średniawo. No i trochę ciężko mi zdecydować od czego zacząć i naprawdę nie chciałbym brzmieć jak czepialski cwaniaczek, toteż postaram się wypunktować wszystko w miarę zwięźle. Z góry przepraszam za ten język, ale... Wszelkie postaci męskie to dupki :( Są to nieodpowiedzialni, nieprzyjemni, niedający się polubić idioci. W zasadzie nie mogę tu nie wspomnieć o tym, że wszyscy są surowo potępiani... Poza głównym bohaterem, któremu wszystko uchodzi płazem. Kwintensencją tegoż podwójnego standardu jest mowa Luny, która mówi coś takiego, że „no, jesteś oszust i krętacz, ale to dobrze, że starasz się to zatuszować”. No i jeżeli się w to wczytamy, to nie ma negatywnego wydźwięku. Księżniczka puszcza mu oczko, pozostałe kłaniają się jak jakiejś eminencji. To jakbym powiedział seryjnemu mordercy i kanibalowi, że nie podoba mi się to co robi, ale dobrze, że nie zostawia śladów, no i przechowuje żarło tak żeby nie śmierdziało. No i na mój łeb, z moim podejściem do wierności, po prostu nie mogę lubić głównego bohatera. W ogóle, nie mogę wysoko ocenić opowiadania, w którym główna postać to rozwiązły, nudny koleś, któremu wszystko się udaje i który przy wszystkich swoich wadach nadal jest przedstawiany jako wielkoduszny dobroczyńca... W ogóle akceptacja bohaterek wobec tejże burackości to jest jakiś kosmos. Historia jest tak niespójna, że już nie wiem, czy one o sobie nie wiedzą, czy wszystkie wiedzą o tym że kręcą z tym samym ogierem, ale mają to gdzieś. Załamałem się jak Flash, który jest pijaczyną i burakiem totalnym rzuca się na bohatera bo myśli, że kręci z jego Twilight, a ta wpada i przegania go precz... Chociaż wydaje mi się że powinna wiedzieć, że Fire Sky zdradza żonę, a przy okazji nie ma nic przeciwko jak z jakiegoś powodu każda kolejna klacz się do niego przymila... Chodzi mi o to, że oni wszyscy są siebie warci. Ale oczywiście głównemu bohaterowi trzeba wszystko wybaczyć. Zresztą, to powyżej to również uzasadnienie kolejnego problemu jakim jest brak konsekwencji. Opowiadanie miesza ze sobą inne fanfiki autora (przedstawiając je jako alternatywne uniwersa), Rainbow Dash najpierw jest niby upośledzona/ niewidoma, ale zachowuje się w porządku i na dodatek wygląda na to, że jednak widzi, więc...? No i najpierw Twilight jest niby nielubiana z uwagi na pochodzenie, ale później jakoś to zostaje kompletnie zapomniane. Rzeczy po prostu się dzieją, a kolejne wątki i postacie po prostu biorą się z powietrza kiedy wymaga tego fabuła. Potrzebny jest odpowiednik dzieciaka na boku? Pojawia się Obsydia. Potrzeba jakiejś ekspozycji, czy wyjaśnienia? O, niech Obsydia będzie z przyszłości. Rarity nie ma i nie wiadomo gdzie jest? O, Cheese Sandwich był obok i powiedział gdzie trzeba jej szukać. W ogóle, momentami drażniło mnie to sztuczne budowanie napięcia. Applejack była przedmiotem jakiejś umowy? Na miejscu jej ojca, jakbym zobaczył taki drobny druczek to bym to podarł w cholerę i wywalił Trendera za drzwi. Koniec sprawy. W ogóle, AJ też chyba ma coś do powiedzenia, co nie? Ależ nie, potrzebne jest „napięcie”, więc jest totalnie bezradna. Tak na dobrą sprawę, alternatywne wersje bohaterek też nijak się dają polubić. Nie chodzi mi o samą zmianę ich charakterystyk, ale właśnie wykonanie. Zdarzało mnie się widywać postacie Out of Character czy jakieś oryginalne pomysły, wprowadzone w życie bardzo dobrze i interesująco, ale tutaj nie ma ani wprowadzenia, ani jakichś fajnych momentów, to jak zostały rozpisane ich nowe charaktery pozostawia wiele do życzenia. Dobrze, że mają chociaż jakieś motywacje, aczkolwiek z tym również bywa różnie. Kolejna sprawa to niezbyt rozbudowane opisy, zatrzęsienie zdań pojedynczych i brak jakiejś konsekwentnej edycji tekstu. Momentami aż trudno się połapać kto co mówi albo do kogo mówi, bo kwestie mówione się zlewają. No i w ogóle, błędy... Słodka Friezo, BŁĘDY! Literówki, braki znaków interpunkcyjnych, orty, brzydko napisane akapity, ała, moja głowa... :/ Momentami naprawdę ciężko było na to patrzeć. Kiedy zamiast „łzy” było „lży”, „bynajmniej” zamiast „przynajmniej”, brak polskich znaków albo ich obecność tam, gdzie nie powinno ich być, „babcia Smitb” zamiast „babcia Smith”... Tak spoglądałem na klawiaturę. Czasami różne literki były tuż przy sobie, stąd wydaje mi się, że autor nie poświęcił zbytniej uwagi temu co pisał, nie przeczytał też swojego tekstu przed jego publikacją. To po prostu wygląda źle i nie czyta się tego zbyt przyjemnie. Obawiam się, że aby doprowadzić to co już jest do porządku, trzeba by było poprawić WSZYSTKIE rozdziały, od początku do końca. Klimat? No, ciężko go poczuć. Podchodziłem do tego jak do opowiadania „w starym stylu”, gdzie będziemy mieli postać czy ponysonę w świecie MLP, gdzie wszystkie bohaterki będą się z nią przyjaźnić, wszystko będzie wychodzić i wszystko fajnie... W sumie, liczyłem na coś nostalgicznego, przyprawiającego o uśmieszek, taka lekka czytanka. Coś w starym stylu, z początków fandomu, bo czemu nie. No i... "Troszkę" minęło się to z celem. Uff... Z rzeczy pozytywnych – opowiadanie w sumie jest krótkie. Rozdziały trwają może 5-8 stron, dialogi lecą jak z bicza strzelił, a opisy nie są zbyt długie, w sumie nie wymaga to zbytnio myślenia i fanfik kończy się szybko. Ale znów, zakończenie. Oż, na perfekcję Cella, dlaczego? Z jednej strony fajnie, bo takie rozwiązanie oznacza, że nic z tych dziwności nie wydarzyło się naprawdę. Ale z drugiej strony, skoro to był sen, to po co w ogóle poświęciłem czas tejże historii? Oczywiście można napisać fanfika tak, że na końcu okazuje się snem, albo pozmieniać główne bohaterki, ale tutaj jest to wykonane niekonsekwentnie, bez dbałości o szczegóły, bez atmosfery czy jakiegoś sensu. W sumie... Styl narracji jest zbyt potoczny jak na mój gust, ale wynika z tego trochę komediowych momentów, które nieco to rozruszały, więc chyba zaliczę to na plusik. No i wbrew pozorom, przy wszystkich swoich wadach, wciąga, ale po skończeniu czytania naprawdę nie ma się ochoty do tego wracać. Och, jeszcze jeden pozytyw. To nie do końca tak, że wszystkie postacie są trudne bądź niemożliwe do polubienia. Ten moment z cichą Dash i nieśmiałym Soarinem, ta wstawka była spoko. Wybiła się nieco na tle reszty. Jak się lepiej zastanowię, to jest jeszcze kilka „normalnych” momentów, np. spotkanie z księżniczkami czy taśma z innego wymiaru, ale to ginie pośród wszystkiego innego. Naprawdę, trudno to spamiętać, bo bardziej zapadają w pamięć te dziwne, niekonsekwentne, groteskowe sceny. Ostatecznie, nie polecam tego opowiadania. Jeśli komuś się podoba no to bardzo się cieszę, dobrze dla niego, jednakże dla mnie nie jest to coś, co chciałbym zachować w pamięci na długie lata. Mnóstwo ciekawych pomysłów, masa okazji, fatalne wykonanie, mnóstwo błędów. Wielka szkoda.
  20. Hoffman

    Ostatnie Pożegnanie

    Nie wiem czy to na mój łeb, w sumie nawet nie znaliśmy się jakoś lepiej, niemniej, @Kinro, działałeś przy moim ostatnim fanfiku, dzięki czemu zyskał on na jakości, a ja sam nauczyłem się paru nowych rzeczy. Poza tym, byłem świadom Twojej działalności przy marce "Fallout: Equestria" i uważałem, że jest to godne podziwu; chęci, zapał, zaangażowanie, wszystko. Fallout to nie do końca moja bajka i tylko dlatego nigdy nie miałem okazji wypowiedzieć się obszerniej na jego temat. W każdym razie, są to pierwsze z brzegu przykłady, że jesteś wartościowym człowiekiem i już samo odejście z fandomu jest nie lada stratą. No i byłbym zupełnie spokojny, gdybyś poprzez "śmierć" miał na myśli coś takiego, że po prostu kończysz działalność twórczą i rzucasz się w wir obowiązków w realnym świecie, ale śmiertelnie poważny ton Twoich wypowiedzi nie pozwala mi tak myśleć. Mam nadzieję, że to jakaś prowokacja, albo ponury żart. Wszystko byle byś tylko został z nami. Nie chodzi mi o to forum, ale byś pozostał wśród żywych. Nie wierzę, że kryzys jaki Cię spotkał doprowadził Cię do takich myśli... Albo że stało się coś bardzo złego i nie możesz tego dźwignąć. To po prostu... Nie pasuje. Jak z Tobą rozmawiałem, czy jak widziałem Twoje posty nawet bym nie pomyślał, że dzieje się coś takiego w Twojej głowie. Poza tym, nie wiem co myśleć o Twojej drugiej wypowiedzi. Czy jednak spróbowałeś, targnąłeś się na swoje życie, ale ktoś Cię powstrzymał? Nie wiem, ale cokolwiek się stało, mam nadzieję, że jesteś teraz w bezpiecznym miejscu. No i że wrócisz. Na pewno nie jesteś jedyny. Wiele osób powróciło do normalnego życia, ja jeszcze jestem w drodze. Tak czy inaczej, szlak masz przetarty. Poza tym, pragnę wszystkim przypomnieć, że kiedyś system uprawnień moderacji był nieco inaczej zorganizowany i ja ze swojej pozycji mogłem usuwać posty. Myślę, że gdyby nadal tak było, skandaliczna wypowiedź @Hi I'm Uzi Wanna Play? byłaby już usunięta, pewnie nie przeze mnie, ale kogoś innego, kto akurat był na posterunku. W każdym razie, ubolewam nad tym, że masz takie zdanie, drogi kolego. Ale wierzę, że kiedyś to się zmieni. Tak szybko, jak tylko nabierzesz realnego doświadczenia z życiem i odpowiedzialnością.
  21. Ogółem ja bym nie do końca zgodził się z mymi przedmówcami. Osobiście uważam, że praca na bazie pracy na bazie nierówna. Wszystko zależy od tego ile włoży się w to własnej pracy, jak wiele czynników się zmieni, no i ogólnie ile się doda od siebie. Zresztą, po coś te różne, różniste bazy i zasoby powstają. Ludzie są różni, jedni nauczą się tworzyć coś od zera szybciej, inni wolnej, a jeszcze ktoś inny niekoniecznie może mieć na trening czas i sprzęt, a chciałby mieć swoją postać narysowaną. Uważam, że to dobrze, że mamy internet pełen baz i szablonów, których można użyć i z których można stworzyć coś miłego dla oka. Sam od czasu do czasu zerknę sobie na różne bazy i jak mi coś wpadnie w oko to sobie jakiegoś kucyka zmajstruję. Kolory, fryzura, grymas, strój i cienie, to dodaję do siebie, no i może czasem sobie coś zmodyfikuję. Ale jak mam więcej czasu i chęci to sobie stworzę coś oryginalnego, od zera. I moim zdaniem to jest świetne, kiedy można sobie przebierać w bazach, ale również narysować coś własnego bez żadnych zasobów. Pełna elastyczność @StarsLine Trudno się rozpisać z uwagi na to, że brakuje postaci historii, cech charakteru, opisu umiejętności, takich rzeczy. Zgaduję, że to dopiero początek Twojej twórczości, toteż po prostu zedytowałaś wybraną bazę i tyle... No więc, dobór kolorów wydaje się być ok, może tylko bordowe umaszczenie jest trochę za ciemne. W moim odczuciu mogłoby wyjść trochę lepiej jakby był to nieco jaśniejszy odcień. Kształt grzywy jest... Po prostu ok, tylko szkoda że jest ona jednokolorowa, beż żadnych pasemek, czy dodatków. Plus za choker i kolczyki, które dodałaś od siebie. No i znaczek wydaje się ok. No właśnie - kolorki chyba ok, kształty ok, znaczek ok. Jak widzisz, to jest tylko "ok". Nie kusiło Cię, by spróbować dorysować brakujące fragmenty kończyn by stworzyć całą sylwetkę? Ogółem, ja bym polecił pierwsze eksperymenty wykonywać na bazach właśnie. Staraj się wykonywać coraz więcej edycji, próbować różnych kolorów/ odcieni i dodatków, może też z czasem dodać ciuchy. Tylko od razu mówię - porzuć Painta. Ja tworzę myszką, w Gimpie i to jego zawsze polecam. Menu jest dostępne w języku polskim, w sieci znajdziesz przeróżne tutoriale jak robić różne efekty i korzystać z opcji. Albo możesz sama sobie program odkrywać W każdym razie, jak już znudzą Ci się bazy albo poczujesz, że już chwytasz jak te sylwetki wyglądają, spróbuj rysować je sama, bez bazy, od zera. Metodą prób i błędów, aż zbliżysz się do tego poziomu równości konturów i proporcji jakie były w bazach. Potem to już wyrabianie własnego stylu, układu proporcji, pyszczków, oczu, grzyw, wszystkiego. Światła i cienie trenuj nieprzerwanie, z biegiem czasu rozpoznasz jak najlepiej cieniujesz, czy to jeden odcień, czy więcej, albo może w ogóle wymyślisz coś własnego. No i ogółem najlepiej działać na kilku warstwach. Ja na obecnym etapie miewam ich ponad 10 (nie licząc kopii zapasowych) i niekiedy dostaję oczopląsu, ale ty możesz zacząć od trzech: jedna dla konturów, druga dla kolorów, trzecia dla cieni/ świateł. Ale to nieco później, jak ogarniesz co i jak z przeźroczystością To zajmie Ci więcej czasu, ale sama zobaczysz jak to fajnie, kiedy będziesz miała ten komfort, że możesz podeprzeć się jakąś bazą, ale nie musisz, bo umiesz tworzyć rysunki bez nich. Po prostu robisz co chcesz i jak chcesz. Tyle w zakresie grafiki, bo jeśli chodzi o pisanie - jak wspominałem, brak historii OC, opisu charakteru czy talentów, nie mam zatem materiału do oceny. Pozdrawiam!
  22. *Zerka na datę ostatniej aktualizacji* Kurczę... Nawet nie wiem od czego zacząć. Troszeczkę ponad rok upłynął od kiedy ostatnim razem aktualizowałem wątek o nowe opowiadania. Dziwnie się czuję, ale gdybym miał teraz opowiadać całą historię to tylko niepotrzebnie bym przedłużył. To znaczy, ten post i tak będzie przydługi ale ze słusznych powodów Przede wszystkim pragnę przeprosić za to, że przez ten czas nie dałem tutaj znać jak mają się "Kresy". W temacie z moim fanfikiem o Trixie nieco o tym napomknąłem, ale wciąż... W każdym razie, działo się ze mną wiele i bynajmniej nie działo się dobrze. Pewne osoby które ze mną rozmawiają wiedzą o co chodzi. Wybaczcie. Życie i takie tam... Druga sprawa to bardzo serdeczne podziękowania dla @Mordecza za poświęcony na lekturę czas oraz podzielenie się opnią... Całkiem pozytywną, co mnie swego czasu bardzo pozytywnie podbudowało Dziękuję! Odnośnie kilku kwestii, które pojawiły się w powyższym poście: Generalnie Silkflake była tak rozradowana, że gdyby miała na sobie buty, to by z nich wyleciała Dlatego, że kiedy już myślała, że czeka ją samotna i mało rodzinna Wigilia - BOOM! W domu pojawiły się kucyki, które chętnie ogrzałyby się przy kominku, zjadły coś, złożyły życzenia, pośpiewały, te sprawy A przede wszystkim pobyły z nią i Fenrirem. Ogółem, ta kwestia jak i sprawa relacja między Fenrirem a Albertem zostanie poruszona w opowiadaniu, które nastąpi po "Spełnieniu życzeń" i które będzie jego bezpośrednią kontynuacją. Zbliżamy się już do tego momentu, serio Przy okazji, co do tego, że "Spełnienie życzeń" zostało napisane na szybko - przypominam, że pierwotnie zostało ono napisane na konkurs, było ograniczone limitem słów, a kiedy je rozwijałem, nie chciałem zbytnio wychodzić poza jakieś ramy. Więc owszem, ten tytuł odstaje trochę od reszty, niemniej w owym czasie nie miałem w planach serii opowiadań ani bardziej złożonej fabuły. Opowiadanie było po prostu oneshotem. Wtedy. A potem zacząłem pisać, planować, wymyślac postacie i... Masz to co masz Ale oczywiście, przy reszcie "Spełnienie życzeń" wygląda na opowiadanie pisane na prędce. W tych oto warunkach. To znaczy, on zaczął pracować dla innej gildii, ale nie został jej szefem, tylko takim... Nazwę to "kierownikiem" mniejszej grupy, która podlegała pod niego, ale ostatecznie wszyscy byli poddani błównemu bossowi tejże organizacji. Stąd tamci nazywają go "szefem". Ale on ma jeszcze swojego szefa W porządku. Zanim jednak przejdę do aktualizacji serii, chciałbym wspomnieć o kilku grafikach, które otrzymałem od pewnych wspaniałych artystów i które chciałbym Wam tutaj zaprezentować, jak również raz jeszcze, z całego serca podziękować za te piękne obrazki. Zwłaszcza kiedy nie wszystko jest jak należy, takie rzeczy potrafią niesamowicie zmotywować i napełnić optymizmem Pierwszy obrazek otrzymałem od znanej i uwielbianej moderatorki @Cahan, w ramach nagrody konkursowej. Konkurs ten odbył się w dziale Zecory i jego motywem przewodnim był Czarci Żart. Na pewno kojarzycie Prawdziwymi kredkami, nieco mroczniejszym stylem, tradycyjnie narysowana została Gelgia Crusto. I to jak! Tutaj natomiast praca, którą otrzymałem od @Cluvra. Nie miałem wiele, ale poprosiłem go o narysowanie Spicy - klaczy-złoczyńcy, z którą póki co rozstaliśmy się po "Piątku trzynastego", a która jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa Miałem pewne podejrzenia, ale nic konkretnego. Kiedy praca została ukończona, efekt był po prostu piorunujący Taką oto przepiękną Spicy otrzymałem: To jest po prostu zdumiewające. Dziękuję za te prześwietne prace, a Was zapraszam na DeviantArta tychże artystów... Znaczy, artystki i artysty Ten polski, skomplikowany język... No, ale wiecie o co chodzi - obejrzyjcie ich prace, stańcie się obserwującymi, promujcie przyjemną dla oka twórczość aby dotarła do jak największej rzeszy wspaniałych ludzi! No tak. A teraz czas na aktualizację, która przewiduje dwa nowe opowiadania! Są to "Shhh! To sekret!" oraz "Tajemnica Białego Bazyliszka". Tytuł pierwszy to zwyczajny [Slice of Life] gdzie główną bohaterką jest Gelgia. Rutynowe działania zmieniają się w napawającą grozą wędrówkę pośród nieznanego, kiedy klacz otrzymuje od nieznajomej zebry tajemniczą szkatułkę z sekretami. Choć można odnieść wrażenie standardowego "fillera", to opowiadanie stanowi zapowiedź czegoś... Dużego. Naprawdę. Pochowałem to dosyć głęboko, ale kiedy historia dojdzie do tych punktów, wszystko stanie się dla Was jasne. Drugie opowiadanie to przygodówka, przybliżająca poczynania Fenrira, który odnalazł się w grupie łowców tropiących różnorakie dzikie bestie, na zlecenie rzecz jasna. Wspierają go starzy i nowi znajomi. Czym jest Biały Bazyliszek i co skrywa jego legowisko? Oba opowiadania zostały umoczone w sosie mroku, lecz tylko trochę Ale wystarczająco na tag [Dark], na moje wyczucie. Opowiadania są już podlinkowane w pierwszym poście. Zapraszam! Została jeszcze jedna sprawa, czyli przyszłość. Obecnie relaksuję się przy grafikach oraz pracach koncepcyjnych, ale wedle moich ostatnich planów, teraz będą recenzje. Tak, chciałbym nieco odsapnąć, poczytać to co mi wpadło w oko (mam listę) i co nieco pokomentować, Zatem oczekujcie kolejnego wzrostu populacji recenzji fanfików Gdyby coś mi się przeciągnęło to rozbiję to na dwie mniejsze części, aby nie przedłużać i coś napisać dla poszczególnych twórców jak najprędzej. Potem będę działał przy "Dniu, w którym Trixie powiedziała prawdę". W międzyczasie powrócę do materiałów dodatkowych dla "Kresów". Jak już chyba wspominałem, jest to dla mnie najważniejszy i największy projekt w ramach tegoż fandomu. Brakuje już tylko jednego opowiadania do wypełnienia luki, po czym nastąpi kontynuacja "Spełnienia życzeń", a więc historia nareszcie pogna do przodu. Co chcę dla Was przygotować? - timeline z rozpiską opowiadań, arców i sag - mapę południa - grafiki z postaciami Takie mam założenia. Czy uda się to zrealizować w tym roku, tego jeszcze nie wiem. Wiem natomiast, że czuję się lepiej i naprawdę chcę to pisać i tworzyć. Z tego miejsca pragnę jeszcze raz podziękować za wszelkie wsparcie i feedback. Doceniam to. Tym sposobem, załatwiłem wszystko co chciałem dzisiaj załatwić Pozdrawiam!
  23. @Vetch del Puf Komentarzyyyk, komentarzyyyk... Miej na względzie, że łącznie zaserwowałeś nam aż 12 kawałków tekstu Fanfik należy na spokojnie przeczytać, obejrzeć, przemyśleć no i zebrać się na pisanie w wątku. A jak ktoś ma długi czas ładowania jak np. ja, to zajmie więcej czasu. Poza tym dolicz obowiązki, zdarzenia losowe, takie tam i otrzymasz odpowiedź czemu jeszcze nikt nie skomentował. Ale już w pełni na serio - widziałem tytuł na FGE, mam go na liście do przeczytania, na pewno niebawem będę chciał wrzucić nowy pakiet recenzji, tylko na początek sam chciałbym co nieco opublikować. Wiesz jak to jest, cierpliwości Więcej wiary w ludzi i potęgę działu opowiadań Pozdrawiam!
  24. Hoffman

    [KONKURS] Czarci Żart

    No to i ja się dogram, skoro jest okazja. Ale na początek kilka spraw informacyjno-administracyjnych. Po pierwsze, miałem dwa pomysły, zrealizowałem obydwa, ale maksymalnie skupiłem się na postaciach. Po drugie, chciałem bardzo dodać normalne tła, ale nic mi nie wychodziło, to dałem „żetony” :/ Po trzecie, pełna rozdzielczość jest taka trochę „CAD-owska”, jeżeli kogoś to uwiera, to przepraszam. Skoro moi poprzednicy dopisali do swoich obrazków backstory, nie pozostało mi nic innego jak dostosować się Trening Wonderbolts nie ma końca, podobnie jak ich służba – sumienność i niezwykłe zaangażowanie najznakomitszych pegazów są kluczowe dla budowy wspaniałej, przepełnionej przyjaźnią Equestrii. Niestety podczas pieczołowitych przygotowań do nadchodzącego powitania lata doszło do pewnego przykrego incydentu. Jak się okazało, Spitfire i Soarin omyłkowo zebrali nie te niebieskie kwiaty co trzeba... Krilo-skupljen; Noga-nakovanj Zagadkowy efekt Czarciego Żartu, polegający na uniemożliwieniu lotu, a co za tym idzie, obniżeniu sprawności fizycznej danego pegaza. Mówiło się, że jedyną rzeczą potężniejszą od skrzydeł Spitfire jest jej temperament – teraz jednak skurczone skrzydełka nie są w stanie unieść jej ciała, co zbiło znacznie jej pewność siebie. Soarin też nie ma lekko – jego skrzydła pozostały takie jak przedtem, ale kopyta rozrosły się i przybrały na wadze, co stawia nie lada wyzwanie jego mięśniom. Nie ma mowy by oderwał się od ziemi, to cud, że dotarł do Zecory na piechotę. Panika w Ponyville! Potwór ma trzy głowy, zieje czymś co przypomina złote błyskawice, potrafi latać, ryczy jak jasna... Celestia! Czy to King Ghidorah? Telo-atrakcija Trixie jest najlepszą przyjaciółką w historii! Jest najlepsza dla Starlight Glimmer (tak jej dopatrza, nikt jej tak nie dopatrza jak Trixie jej dopatrza), jest lepsza od Twilight, ale lepsza na tyle, że Twilight też może być jej przyjaciółką! Jak każdy kucyk! No i właśnie, Czarci Żart dał Trixie prawdziwą moc przyciągania – czy to jej niezwykła magia, czy czar sceny, czy charakter, to wszystko nie ma znaczenia, bo teraz klacz jak magnes przyciąga innnych do siebie i skleja się z nimi, niczym papużki nierozłączki. Wrażenie, jakoby kucyki sklejały się tyłkami jest błędne – Trixie cała przyciąga A Twilight nie umie zapanować nad skrzydłami? *POMF* Zecora ma na sobie alternatywny strój na tym obrazku. Klasyczne postacie w Tekkenie 7 dostają po latach nowe wdzianka, Zecora nie może być gorsza. Pozdrawiam!
  25. @Cahan, pragnę podziękować za recenzję, w której to znalazły się zarówno słowa ciepłe jak i krytyczne Historia pochodzi z 2015 roku i po upływie tego czasu zmienił się mój stosunek co do niektórych jej aspektów – czuję, że dziś pewne rzeczy napisałbym inaczej, może lepiej, może gorzej, co nieco bym dodał, a może z czegoś zrezygnował, te sprawy. W każdym razie, cieszę się niezmiernie, że fanfik Cię wciągnął i że ogólnie się spodobał. Dziękuję za każdą minutę poświęconą na lekturę oraz każde zdanie Twojej opinii Chciałbym w miarę zwięźle odnieść się do kilku tylko rzeczy, które chodzą mi po głowie. No właśnie, „klacz o ametystowych oczach” wydawało mi się wtedy (czyli w 2015 roku, kiedy opowiadanie powstawało) trochę zbyt długie na określenie zamiennika. W sensie, żeby nie poruszać się non stop między „klaczą”, „czarodziejką”, „Trixie”, ale też dodać coś nowego, albo by chociaż troszczkę odróżnić poszczególne określenia, poprzez epitety. Ale akurat to „ametystooka” w mojej głowie brzmi nieźle. Przyznam szczerze, że nigdy nie zastanawiałem się nad „fiołkowooką” (czy "fiołkooką"?), ale trudno mi określić które z nich wolałbym bardziej. W ogóle, zawsze miałem mieszane wrażenie co do wszelakich „x-okich”, ale ostatecznie zadecydowało to jak brzmiały kolejne wersje, bo to jednak jest różnica, w zależności od odcienia. A zaczynałem od „fioletowookiej” No tutaj przyznam się bez bicia, że pisząc tę scenę nawet przez moment nie pomyślałem o niej w tych kategoriach, czyli rozdział obowiązków od personalnych opinii, profesjonalizm. To znaczy, wcześniej już zwracano mi uwagę, jednak nie wydaje mi się aby właśnie pod kątem profesji, jedynie tak jakby były to kolejne, zwyczajne kucyki. Kurczę... W tym układzie odniesienia mogę powiedzieć tylko jedno – księżniczki nie było w pobliżu, a poza tym uważała podobnie, więc... Służące pozwoliły sobie na więcej. Świadomość przewagi liczebnej, mentalnej, no i samego faktu, że nieobecna na miejscu koronowana głowa myśli podobnie, wszystko dodało im śmiałości. Naciągane, wiem. Natomiast, co do wrażenia „całego świata zwróconego przeciwko Trixie”, to owszem, taki miałem zamiar Ma to związek z tym, że w całym tym zamieszaniu Trixie znalazła oparcie nie w Twilight (jak byśmy się spodziewali), ale kimś innym (o co z kolei ona by tego kogoś nie podejrzewała). Jestem pewien, że nawet to opisałem gdzieś bodaj w drugim rozdziale. A ten ktoś to oczywiście Fluttershy Coś mi się wydaje, że po złej Twilight jest to najbardziej kontrowersyjny sub-wątek. Mam na myśli zarówno jego znaczenie fabularne, jak i wykonanie. Przyjmuje do wiadomości krytykę tegoż wątku, szanuję ją, ale nadal czuję się usatysfakcjonowany i zadowolony z tego jak to napisałem, no i ogólnie, że to tam jest. Podobnie z „terapią” Pinkie. Zdradzę, że na tamtym etapie prac miałem świadomość tego jak kosmiczna ta moja wizja może się okazać dla innych i zacząłem się zastanawiać jak tchnąć w to więcej serialowych, bajkowych „smaczków”, tak na rozluźnienie atmosfery. Tak narodziły się te sceny – naiwne, przerysowane, rodem z amerykańskich plakatów motywujących, jak to trafnie określił StyxD Co do prychiatrów/ psychologów – na podstawie moich doświadczeń oraz relacji przyjaciół ze studiów, różnie to bywa. W większości danych przypadków wysyła się do pacjenta odpowiedniego lekarza, czy też zadaje się mu pytanie, czy sobie tego życzy, ale często, że tak to ujmę, nie palą się zbytnio do pracy. Mam na myśli to, że jeśli raz im się odmówi, to znikaja. Zresztą, bardzo często przy pacjencie są najbliżsi, którzy ewentualnie później szukają wsparcia z zewnątrz. Ale Storm Piercer był w takim stanie, że izolował się od wszystkich. Wiem, znowu naciągam, ale tak to sobie wyobraziłem. Rzecz budząca największe kontrowersje. Pisałem już o tym przy okazji odpowiedzi na opinię Albericha oraz StyxD i generalnie, nie mam nic więcej do dodania. Ten zabieg był konieczny, taka była moja wizja. Chciałem pozostać konsekwentny i ogółem wiedziałem w co się pakuję. Niemniej, czuję satysfakcję kiedy ta Twilight jest oceniana pozytywnie, jak i negatywnie, czy skrajnie negatywnie. Wiedziałem, że będą z tą wizją kłopoty, ale byłem bardzo ciekaw, czy postać ta będzie wzbudzać jakieś szczególne emocje. Przy okazji, wypowiem się odnośnie Applejack. Będę zupełnie szczery – nigdy nie byłem fanem tego „sugarcube”, natomiast na moje wyczucie takie wypowiadanie się, takie oto bycie jest dla niej akurat w sam raz. To jest sam tekst, nie ma voice actingu, ale zawsze wyobrażałem sobie, że nawet jeśli tak się wypowiada, używa takich skrótów, to brzmi pogodnie, przyjaźnie, energicznie, sympatycznie. Nawet jeśli ją bierze na dziwne żarty. Może tak ją widzę, bo kiedyś miałem koleżankę ze wsi, która była dosyć „trudna”, ale akurat my się kolegowaliśmy? O tym chyba też pisałem – wiele rzeczy, również tych dziwnych, przerysowanych czerpało inspirację z moich doświadczeń z realnego życia. Jedna szybka sprawa do Celestii – bardzo chciałem, aby jej „Twilight, ja cię nie poznaję!” było dobrym podsumowaniem Twilight w tej historii To by chyba było wszystko. Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie, krytykę, chęc pomocy oraz za to, że czekasz na kolejne rozdziały @Niklas Szanuję Twoje zdanie oraz wybór @ziolo565 Cieszę się, że trzymasz kciuki i mam nadzieję, że nowe rozdziały, jak i późniejsze, finałowe kawałki spełnią Twoje oczekiwania Natomiast, jeżeli chodzi o "Kresy", jest to drugi fanfik nad którym obecnie pracuję i który uważam na mój największy projekt. Fanfik ten znajdziesz tutaj. Ogółem, ma on trochę inną strukturę, gdyż jest to seria opowiadań, które należy traktować jak kolejne rozdziały, bo razem tworzą jedną, długą historię. Akcja opowiadania ma miejsce przed akcją serialu (ale nie setki lat, tylko bodaj dwa, trzy pokolenia, zaledwie) i ogółem ma to być historia rodzinna. Wątek ostatnio przykrył się kurzem, ale kolejna aktualizacja przewiduje dwa nowe opowiadania, chcę jeszcze stworzyć mapę południa, rozpisać lepiej timeline i go udostępnić, te sprawy. Gdybyś miał jakieś pytania co do tego tytułu, możesz je zadać w temacie
×
×
  • Utwórz nowe...