-
Zawartość
1158 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
45
Wszystko napisane przez Hoffman
-
Nasza Mała Sunset [NZ][Slice of life][crossover][human]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Skoro zdecydowałem porwać się na Lyokoverse, lektura „Naszej małej Sunstet” była nieunikniona i, co ciekawe, wiele wskazuje na to, że jakimś sposobem jest to jeden z przystępniejszych (o ile nie najprzystępniejszy) fanfików, jakie ma do zaoferowania uniwersum stworzone przez Lyokoherosa (na mój aktualny stan wiedzy na ten temat). Autor ani trochę nie ukrywa swojej sympatii zarówno do „Kodu Lyoko”, jak i postaci Sunset Shimmer, niejednokrotnie wypowiadał się ciepło na temat doskonale znanej „My Little Dashie”, stąd też niniejszy fanfik wydaje się oczywistą wypadkową, która prędzej czy później musiała się ukazać. Podchodząc do tegoż tytułu spodziewałem się, że autor włoży w fanfik absolutnie całe serce i dopieści wszelkie szczegóły, w związku z czym doświadczenie będzie zdecydowanie wyrastać ponad przeciętność, może wręcz będzie to coś wyjątkowego. Na dzień dzisiejszy mamy dziewięć rozdziałów oraz świąteczny expansion pack. Czy opowiadanie sprostało oczekiwaniom? Odpowiedzi szukajcie w poniższej recenzji. Fabuła Akcja opowiadania rozgrywa się w uniwersum „Kodu Lyoko” z przyjętym założeniem o nieistnieniu animacji „My Little Pony”, co powoduje, że bohaterowie nijak mogą skojarzyć postać Sunset Shimmer, czy zidentyfikować jej rasę (jasne, jednorożec, ale przecież nie taki zwyczajny) ze świadomością wszystkich jej możliwości, czy usposobienia. Jednocześnie opowiadanie dzieje się po zakończeniu fabuły „Kodu Lyoko”, stąd też można traktować je jako swego rodzaju sequel do tejże produkcji. Głównymi bohaterami są Aelita i Jeremie, przed którymi stoi wyzwanie odnalezienia się w roli przybranych rodziców małej klaczki, Sunset Shimmer, którą dziewczyna odnajduje pewnego dnia w krzakach, nie mając pojęcia skąd się wzięła ta istota, ani czym konkretnie jest. Wszystkim, co mają bohaterowie, jest księga wypełniona zapisami w nieznanym języku, acz opatrzona dwoma imionami – Celestii oraz Sunset Shimmer. Jest to jedyna poszlaka, która daje nadzieję na odkrycie prawdy o pochodzeniu magicznego jednorożca. W tle natrafimy na inne postacie znane z „Kodu Lyoko”, jednakże plejada znanych z serialu wojowników póki co pełni rolę epizodyczną, napędzając różne wątki poboczne, które jednak nie mają większego wpływu na główne wydarzenia. Co innego rodzice chłopaka, którzy przebijają się do grona postaci pierwszoplanowych, z czasem pełniąc rolę dziadków Sunset i wspierając przy tym Aelitę i Jeremiego w nowej sytuacji. Fabuła opowiadania w oczywisty sposób nawiązuje do oryginalnego „My Little Dashie”, lecz na dłuższą metę okazuje się zupełnie oddzielnym, autorskim tworem. Z jednej strony jest to plus, gdyż „Nasza mała Sunset” nie sprawia wrażenia kalki, kopii, czy, po prostu, kolejnej wersji znanego opowiadania, ale posiada własną atmosferę. Na pewno ucieszą się osoby, którym MLD nigdy nie przypadło do gustu – to nie jest to samo, tylko z inną bohaterką i innymi rodzicami. Z drugiej jednak strony, zmiana ta niesie ze sobą konsekwencje, choćby narrację trzecioosobową zamiast jednoosobowej. Powoduje to, że opowiadaniu z automatu może zabraknąć wielu elementów charakterystycznych dla pierwowzoru i w znacznym stopniu budujących jego klimat. Jasne, wśród tagów próżno szukać [Sad] co nie sugeruje podobnego obrotu sprawy ani trochę, lecz nie ma wśród nich także [Romans], a przecież i na takie wątki natrafimy. Ale o tym nieco później. Chodzi mi o to, że narracja pierwszoosobowa pozwalała wejść w perspektywę głównego bohatera, przez co budowana w tekście więź z Rainbow Dash, przeżywane emocje, wydarzenia, klimat, wszystko co prowadziło do przejmującego (jak dla kogo, ale wciąż) zakończenia, wypadało bardzo wyraziście, realizując nie tylko pewne wyobrażenia fandomu na temat „a co by było, gdybym znalazł kucyka”, ale także w jakimś stopniu definiując atmosferę ówczesnej sceny fanfikowej, ogólnie. Wiadomo, że na obecnym etapie to głównie dzięki goglom nostalgii podchodzi się do pewnych rzeczy sentymentalnie, wiele przy tym wybaczając, ale nawet odstawiając to na bok, odniosłem wrażenie, że w MLD wydarzenia były po prostu lepiej opisane, tempo akcji sprzyjało „zadomowieniu” się w jednym mieszkaniu z postaciami i poznanie rzeczy, którymi na co dzień żyli, przez co po lekturze trudniej było rozstać się z tekstem (jeśli przypadł do gustu i danego odbiorcę poruszył). W przypadku „Naszej małej Sunset” nie zaobserwowałem czegoś takiego. W porządku – fanfik próbuje po swojemu budować relacje klaczki z jej przybranymi rodzicami, wykorzystując świat „Kodu Lyoko” oraz panujące tam realia, polegając nie na typowym Bronym, ale na postaciach z serialu animowanego. Kłopot w tym, że relacja Sunset z Aelitą, czy Jeremim, potem także z innymi postaciami, nie jest aż tak absorbująca, ani nawet należycie eksponowana, przez co trudniej skupić na niej uwagę, czy w pełni poczuć przeżywane przez postacie emocje. Skąd to wrażenie? Z której choinki się urwałeś? Spędziłem nad tym trochę czasu i doszedłem do wniosku, że opowiadanie jest bardzo, bardzo luźno wpisane tematycznie w „My Little Pony”. To crossover, aczkolwiek, gdyby stworzyć skalę, po jednej stronie dać „Friendship is Magic”, zaś po drugiej „Powrót Xany”, wówczas jestem przekonany, że wskaźnik nie będzie chciał opuścić obszaru tego drugiego dzieła. Przewaga „Kodu Lyoko” jest na tyle duża, że fanfik sprawia wrażenie sequela wyłącznie francuskiego (proszę poprawić, jeśli się mylę) serialu animowanego, zaś postać Sunset wydaje się być w pełni możliwa do zastąpienia. Przy okazji „My Little Dashie”, Rainbow Dash była dla bohatera całym światem. Tutaj, o ile faktycznie mamy podstawy, by sądzić, że jest podobnie, a wręcz tak samo, a kolejne sceny udowadniają nam jak bardzo z czasem na sile zyskuje więź Sunset z jej rodzicami, o tyle wszystko to ciągle traci na rzecz elementów pochodzących właśnie z uniwersum „Kodu Lyoko”. Mamy mnóstwo odniesień do fabuły serialu, w tle często pojawia się Waldo, ojciec Aelity, a jego los jest nieustannie przypominany, przez co dziewczyna często płacze, zaś obecność Sunset nie wydaje się wpływać na to ani trochę. Jasne – klaczka dzieli smutki z matką, lecz prędzej spodziewałbym się, że Aelita zostawi ten fragment przeszłości za sobą, stanie się silniejszą postacią, tym bardziej, że ma teraz córkę, którą musi się zaopiekować. Ona powinna jej dać siłę. Zresztą początkowe rozdziały opowiadania mogą bardzo zmylić, gdyż eksplorujemy relacje między pozostałymi Wojownikami Lyoko (np. Ulrichem i Yumi), jest to obszar, na którym występują wątki romantyczne (a przed którymi tagi w ogóle nie ostrzegają). Owe wątki, w ostatecznym rozrachunku, niewiele wnoszą do głównej fabuły, a odwracają uwagę od Sunset i jej relacji z Aelitą i Jeremim właśnie. Sądzę, że nawet gdyby z rozdziału pierwszego przejść od razu do wakacji u rodziny Belpois, wówczas straty i tak będą niewielkie. Kolejną rzeczą, która odwraca uwagę od wątku Sunset (tytułowej postaci, jakby nie patrzeć), a wydaje się odnosić do lore „Kodu Lyoko”, czy wręcz rozbudowywać je, są próby skomentowania obecnej sytuacji na świecie, czy powiązanie wybranych elementów z serialu (głównie Kartaginy, nie wiem, czy np. postać Dominique i organizacji do której należy również są kanoniczne) z teoriami spiskowymi „tłumaczącymi” różne zjawiska w naszym świecie. Co przecież nie jest złe – fanfik próbuje w ten sposób zachować aktualność. Kartagina wypada tutaj niemalże jak Illuminati – istnieje od bardzo, bardzo dawna, ma niemalże nieograniczony majątek i wpływy, przez co stara się kontrolować cały świat, choć nikt tak naprawdę nie wie kim są ci ludzie. W opowiadaniu mamy również zasugerowane, że Kartagina, jako przeciwnik między innymi Kościoła Katolickiego, stoi za rewolucją seksualną, czy szeroko pojęta inżynierią społeczną, co jest jednoznacznie określane jako złe, natomiast walcząca z nim Custodes Romae jest jednoznacznie dobra. Brakuje temu pewnej subtelności, czy odcieni szarości. W tym miejscu chciałbym powołać się na fanfik, który uznaję za bardzo dobry i godny uwagi, a który przeczytałem jakiś czas temu – jest to „Początek końca”, autorstwa Zodiaka. Tekst ten odebrałem między innymi jako pewną ocenę, czy komentarz do obecnej sytuacji; prezentujący zagrożenia i obawy zwykłego kucyka, a przy tym podejmujący aktualne, niekiedy trudne tematy, takie jak migracja, ekspansje różnych kręgów kulturowych i inne. Tam właśnie zostało to pokazane, zasugerowane, a nie nazwane po imieniu i jednoznacznie wskazane jako złe. Owszem, wydźwięk jest taki, że jest to coś, względem czego można być podejrzliwym, czy do czego można (i powinno się) podchodzić z rezerwą, natomiast ostatecznie nie wiadomo jakie będą tego skutki w przyszłości, w związku z czym opowiadanie jest otwarte, niejednoznaczne. Myślę, że gdyby coś podobnego wykorzystać w „Naszej małej Sunset”, wówczas opowiadanie wiele by zyskało. Dodam jeszcze, że byłaby to świetna szansa, aby w przyszłości skierować uwagę czytelnika na rozwój Sunset – klaczka mogłaby zadawać rodzicom pytania, trudne pytania, nieświadomie podważając ich przekonania, czy odnajdując inną drogę, a na co przecież Aelita i Jeremi musieliby reagować. Byłoby to dosyć „ludzkie”, co z pewnością pomogłoby utożsamić się z bohaterami oraz interakcjami, w których ci biorą udział. Tym bardziej, że nadal nie wiemy co jest napisane w księdze, którą bohaterowie znaleźli przy Sunset. Jak fakt, że ta pochodzi z innego świata, w którym rządzą księżniczki alikorny, wpłynąłby na jej relacje z Aelitą i Jeremim? W ogóle, treść tej księgi to chyba na chwilę obecną najbardziej interesujący mnie wątek. W ogóle, rzeczy związane z religią katolicką są na przestrzeni poszczególnych rozdziałów mocno faworyzowane. Jest to dziedzina, która dostaje, w moim odczuciu, więcej czasu antenowego, kiedy Sunset o coś pyta, a gdy rodzice decydują się jej to i owo powyjaśniać. Pozostałe czy to dziedziny naukowe, czy rzeczy związane z codziennością raczej przewijają się w tle (np. jak działa piekarnik). Nie mówię, że wypada to nachalnie, czy wzbudza jakąś niechęć, nic z tych rzeczy. O ile faktycznie, w przypadku oryginalnej animacji broniłem stanowiska, że ta powinna pozostać neutralna, uniwersalna, przystępna dla wszystkich, o tyle fanfiki to są królestwa ich twórców i ci mogą sobie pisać o czym chcą, jak chcą itd. Także gratuluję odwagi i konsekwencji. Mam z tym jednak problem, ponieważ, znowu, odwraca to uwagę, tym razem nie tylko od Sunset, ale i od uniwersum „Kodu Lyoko”, gdyż w tych fragmentach opowiadanie zaczyna przypominać katolickie animacje, które mają w prosty sposób pokazywać najmłodszym wybrane historie z Pisma Świętego, promować wypływające z nich nauki, a także, ogólnie, zachęcać do praktykowania wiary. Do dziś mam trochę takich bajek na kasetach VHS. To właśnie one przyszły mi na myśl, gdy czytałem dane fragmenty fanfika. Jest to kuriozalne o tyle, że przecież Sunset uczestniczy w tych wydarzeniach i one też jej dotyczą. Aczkolwiek, wciąż można z tego zrobić istotny plot point – nawiązując do wspomnianej już księgi, jak zareaguje Sunset kiedy jej rodzice odkryją skąd pochodzi i jak tam jest? Czy skoro tam jest ktoś taki jak Celestia, czy mała zaczęłaby kwestionować istnienie Boga? Jakby to sobie tłumaczyła, a jak zareagowałaby Aelita, czy Jeremie? Czy okazałoby się to dla nich próbą, testem wiary? Myślę, że to mogłoby być bardzo ciekawe. Ostatecznie, wszystko to powoduje pewien kryzys tożsamości. Czy jest to w miarę wyważony crossover dwóch światów? Czy jest to sequel jednej fabuły, czerpiący jedynie pewne elementy z innego uniwersum? A może opowiadanie ma na celu wyrazić sprzeciw wobec czegoś i komplementować określony system wartości? Trudno powiedzieć. Zaznaczam, że absolutnie nie chcę niczego bronić autorowi, wręcz przeciwnie – to jest jego fanfik, jego świat i jego wizja, natomiast zwracam uwagę na to, że po tytule „Nasza mała Sunset”, a także informacji, że jest to fanfik inspirowany „My Little Dashie”, potencjalny odbiorca nabiera oczekiwań, wyobrażeń odnośnie tego z czym ma do czynienia. Można rzecz, że opowiadanie... zaskakuje. Za czym idą pozytywy, neutrale, no i różne uwagi. Zbyt długi post - powoduje error 500 Ciąg dalszy poniżej.- 44 odpowiedzi
-
- sunset shimmer
- sunsetka
- (i 4 więcej)
-
Przyznam szczerze, że tytuł wydał mi się intrygujący, szczególnie po zapoznaniu się z zestawem tagów, jakimi zostało opatrzone opowiadanie. Poza tym, jest on chwytliwy, brzmi świetnie, siedzi w głowie. Od razu poczułem się zachęcony do lektury, a nawet instynktownie pomyślałem, że mam przed sobą coś może nie przełomowego, ale pamiętnego, inspirującego. Czy tak też było? Jak sobie poradziła ta historia? Odpowiedź powinniście znaleźć poniżej. Pragnę ostrzec przed możliwymi spoilerami. Najlepiej czytać dalej po zapoznaniu się z tekstem. Nie jest on długi, toteż nie powinien Was kosztować zbyt wiele czasu. Pierwsze wrażenie Z jakichś powodów fanfik przypomniał mi bodajże „Klacz u kresu wieczności”, pamiętam, że czytałem kiedyś coś takiego. O ile w niniejszym opowiadaniu świat nie dokonał swego żywotu, pozostawiając Celestię jako ostatnią, o tyle nie mogę powiedzieć, iż nie wydaje mi się, aby jakoś szczególnie tętnił on życiem, tryskał wesołością, czy optymizmem. Księżniczka Celestia jest tu niezwykle apatyczna, zgorzkniała, zmęczona wszystkimi i wszystkim. Zostało to oddane perfekcyjnie w praktycznie każdym momencie, w którym autor starał się nam to pokazać. Zaczyna się od wizyty ambasadora Griffonstone – widzimy, że życie toczy się dalej, czas mija, ale Celestia już nawet nie chce próbować sprostać kolejnym wyzwaniom. Po prostu podejmuje decyzje automatycznie, jak pozbawiona emocji maszyna, a kiedy tylko może, wyręcza się siostrą. Jej uśmiech jest sztuczny, ciągle nosi kolejne maski, ale czytelnik wie doskonale co ona sobie tak naprawdę myśli i na co ma ochotę. Poza tym, oprócz zbudowania odpowiednio melancholijnej atmosfery, autorowi udało się czytelnika wciągnąć i zaciekawić przeszłością. Chcemy dowiedzieć się co uczyniło Celestię taką, jaką widzimy ją w opowiadaniu, dlaczego żałuje swych decyzji oraz... kiedy właściwie toczy się akcja tego opowiadania? Odpowiedzi na te pytania przychodzą w idealnych wręcz momentach, zaś odpowiednio dobrane tempo akcji potrafi zbudować pewne napięcie, zatem nic nie następuje zbyt szybko, za wolno, czy niepotrzebnie. Wydaje się zatem, że fanfik został bardzo starannie przemyślany. Aczkolwiek rzeczywiście, niektóre przejścia między scenami są zbyteczne, gdyż po zakończeniu jednej z nich, natychmiast dostajemy kontynuację poprzedniej, bez żadnej przerwy w czasie, czy zmiany lokacji. Jest to tylko drobny mankament i praktycznie nie ma on żadnego znaczenia, bo nie przekłada się na odbiór opowiadania. Fabuła, czyli o przemijaniu raz jeszcze Przechodząc do szczegółów, warto nakreślić jak mniej więcej wygląda główny wątek fabularny oraz jakie towarzyszą mu wątki poboczne. Generalnie, w odpowiednim momencie odkrywamy, że akcja opowiadania ma miejsce długo po wydarzeniach znanych nam z kreskówki. Jest to pewien szok, zwłaszcza, że autorowi udaje się utrzymać czytelnika w niepewności wystarczająco długo, by powyższa informacja okazała się (w pewnym stopniu) zaskakująca. Początkowo została nam stworzona iluzja, że to gdzieś między jednym epizodem, a drugim, zwykła codzienność i tyle. Zatem wiemy już, że Celestia ma w nosie rozmowy z ambasadorami innych państw, nie interesuje jej zarządzanie swoimi włościami i budowanie lepszej przyszłości. Ale dlaczego tak właściwie Księżniczce Celestii nie chce już się angażować? Jest to moim zdaniem bardzo istotny element jej historii, który w znaczącym stopniu determinuje jej kreację w opowiadaniu, a także pomaga w budowie klimatu. Otóż Celestia jest święcie przekonana, że najlepsze ma już za sobą. Smutne jest również to, że w sumie ma prawo tak uważać – kucyki odchodzą, przemija sława, czy poważanie, codzienność staje się szara, monotonna, natomiast konsekwencje jej czynów (tego, w co się przecież angażowała, również emocjonalnie) odbijają się czkawką. Ciągle kogoś lub coś traci i najwyraźniej niewiele może na to poradzić, pomimo swojej boskości. Pierwszym przykładem jest Twilight Sparkle, która w opowiadaniu jest nam opisywana jako taka „daughter-figure”, na którą Celestia tak długo czekała, którą prowadziła przez życie i która zawdzięcza jej skrzydła. Celestia nawiązała z nią tak silną więź, że musiał to być cios, gdy, nie pogodziwszy się ze śmiercią swoich prawdziwych rodziców, Twilight zwraca się do niej z prośbą o ich wskrzeszenie, na co ta zresztą się nie zgadza. Jakby po tylu latach nauki wciąż nie pojmowała pewnych kolei rzeczy. Rezultatem są gorzkie słowa i zerwanie tej więzi. Scena ta jest napisana w sposób dość oszczędny, lecz to właśnie dialogi i didaskalia sprzedają nam towarzyszące postaciom emocje oraz klimat. Co przytłacza, trudno czuć jakąś niechęć do Twilight, ponieważ jej powody wydają się w pełni zrozumiałe, w końcu sami często nie godzimy się z wyrokami losu, przemijaniem, chcemy zatrzymać przy sobie kogoś na dłużej, choć jest to niemożliwe. Zastanawiam się jednak, dlaczego tak właściwie Celestia sprowadza wszystko do przemiany Twilight w alikorna – skoro była jej uczennicą, najpewniej tak czy inaczej zwróciłaby się do niej o pomoc. Wtedy też pomyślałem, że być może jest to przykrywka i de facto Celestia odkryła już, że to, na co tak długo czekała i w co zainwestowała tyle emocji, ostatecznie przyniosło tylko ból. Drugi przykład, w mojej ocenie, jest już mniej smutny, acz wciąż przejmujący i dramatyczny. Tyczy się on tym razem żywego kucyka, chociaż jak zagłębimy się w opowiadanie, życiem trudno jest to nazwać. Cadance cierpiąca stratę Shining Armora nie wydaje mi się czymś zupełnie świeżym, aczkolwiek w opowiadaniu wątek ten został opisany w taki sposób, że nie towarzyszy nam żadne wrażenie wtórności czy sztampy. W ogóle, na początek otrzymujemy okazję, by przyjrzeć się jak po tylu latach wyglądają relacje Celestii z Flurry Heart. Może się to wydać kontrowersyjne, ale uważam, że, pomimo pewnej nuty niechęci i wrażenia, że „przecież to nie tak miało być”, relacje te są poprawne. No i ostatecznie Celestia zgadza się pomóc schorowanej Cadance. Odkrywamy, że Flurry Heart nie chce towarzyszyć Celestii, nie zamierza widzieć się z chorą matką. Pierwszym odruchem czytelnika jest potępienie jej postawy, lecz kiedy czytamy o stanie Cadance i jak ona „funkcjonuje”, wrażenie to nieco ulatuje. Jak w przypadku Twilight, jesteśmy w stanie zrozumieć Flurry, domyślamy się, że swoje i tak już wycierpiała, a ma przecież na głowie swoje życie i obowiązki. Wspólnym mianownikiem tychże scen jest fakt, że czytamy o bohaterkach tragicznych, przy czym każdą z osobna idzie zrozumieć, nie wspominając już o towarzyszącym nam motywie przemijania, przez cały czas. Fabuła jest prowadzona w sposób ciągły, kolejne sceny są ze sobą powiązane, całość zmierza do końca, który... No, cóż. O tym w kolejnym punkcie. Ale by zamknąć już rozważania o fabule – jest to pełnokrwisty [Sad], choć motywy (przemijanie, Celestia zmęczona życiem i rządzeniem, Shining Armor umiera, a Cadance leci dalej itp.) nie wydają się pierwszej świeżości, to jednak autor stanął na wysokości zadania i zaserwował nam kawałek solidnego, przygnębiającego opowiadania, w którym występuje cała plejada postaci tragicznych, z których problemami można się jak najbardziej utożsamiać (nieprzyjęcie do wiadomości odejścia kogoś bliskiego wiedzie tu prym). Oczywiście w centrum jest Celestia, która ma za zadanie wycierpieć najwięcej i która jest ze wszystkimi opisywanymi tragediami powiązana. A raczej, która czuje się za nie współodpowiedzialna. Problemy moje z końcówką fanfika (ale nie do końca) Rzecz dotyczy decyzji o odebraniu Cadance formy alikorna. Nie powiem, było to nagłe, niespodziewane. Dałem się złapać. I w sumie początkowo aż nie mogłem w to uwierzyć, więc cofnąłem się i przeczytałem poprzednie scenki jeszcze raz, ale dokładniej. No i rzeczywiście, to się stało. Aczkolwiek, nie wiedzieć czemu moją pierwsza myślą przy okazji tej sceny było coś takiego, że Celestia nagle wyciąga zza pazuchy katanę, teleportuje się za Cadance... „Nothing personal, kid” I po prostu odcina jej te skrzydła. I może jeszcze róg. A potem przebija jej serce, bo nie dla niej miłość. Wydało mi się to też jakieś takie niepasujące, zaś początek kolejnego, ostatniego już akapitu w ogóle zabrzmiał jak czarna komedia. Ot, zrobiła swoje, jest u siebie, żłopie sobie herbatkę, a w gazetach piszą o jej „wyczynie”. Nie wiem, jakiś dziwaczny akcent na prawie zakończenie opowiadania. Pomyślałem, że w ten sposób Celestia rozładowała nerwy, a teraz po prostu sobie siedziała u siebie, "wogle spoko nie". Ale ostatni fragment w jakiś sposób odbudowuje klimat. „Przynieś mi coś mocniejszego.”, czyli Celestia zupełnie się stacza, zaś my dowiadujemy się, że choć chwilę temu sączyła ulubiony napój i bawiła się sztućcami, to jednak towarzyszy jej strach. A potem następuje ostatnie zdanie i punch-line tego fanfika. Dowiadujemy się, już definitywnie, co tak naprawdę uczyniła Celestia, zaś efekty jej zaklęcia są nam opisywane jako coś obrzydliwego. W ogóle, starość została tu przedstawiona jako coś obrzydliwego, jako zaprzeczenie piękna. I co definitywnie na nowo wznieca odpowiedni klimat? Sugestia, że Celestia zamierza to samo zrobić samej sobie.Pomimo tego, że de facto już była staruszką, tak się tez czuła. Zatem wszystko jest ze sobą powiązane i nic nie zostało zapisane bez przyczyny. Generalnie, przez moment miałem wrażenie jakby klimat opowiadania się zmienił i nagle nabrał jakichś „śmiesznych”, groteskowych akcentów. Ale na szczęście świetne napisane zakończenie zupełnie to zmieniło. Rzecz wydała mi się na tyle istotna, by poświęcić temu oddzielny punkt. Kompozycja – zróbmy to! Czyli napiszmy opowiadanie językiem prostym, ale poważnym. Stwórzmy wrażenie królewskości, ale nie odbierajmy postaciom cech, które mogłyby świadczyć o ich upadku. Czyli po prostu – zbudować klimat, utrzymać go i nie przesadzić z patosem, czy też nie tworzyć typowego wyciskacza łez. I generalnie to się udało. Odpowiednia atmosfera towarzyszy nam przez niemalże całe opowiadanie, mogę powiedzieć o dosyć dużej dbałości o kompozycję, a także ogólnym, całkiem wysokim poziomie technicznym opowiadania. Co cieszy, sporadycznie autor stara się rezygnować z „typowych” zdań prostych, tworząc nieco dłuższe, złożone, rzuca też od czasu do czasu jakimiś dodatkowymi epitetami, przez co opisy brzmią lepiej, bardziej bogato. O ile przez większość czasu to działa i pomaga w zachowaniu zamierzonego poziomu, o tyle momentami miałbym zastrzeżenia co do szyku niektórych zdań. Musiałem przez chwilkę zatrzymać się i zastanowić o co właściwie chodziło autorowi. Popsuło to ogólne flow tekstu. Przykład: "Wśród śmietanki towarzyskiej Canterlotu, nudę bezbarwnego życia osładzającej sobie komentowaniem na mdłych rautach wybuchających od czasu do czasu afer i skandali, krążyły złośliwe plotki." Środek zdania jest zbyt długi, czy może raczej, napisany w takim szyku, że idzie zapomnieć o co właściwie chodzi. Tzn. teraz już jestem w stanie to ogarnąć, niemniej nie powinienem zatrzymywać się w tekście i wyczytywać kilkukrotnie zdanie, w poszukiwaniu jego sensu, czy też próbując tak je odczytać, aby brzmiało lepiej. Może gdyby po prostu napisać, czym śmietanka towarzyska Canterlotu osładzała sobie nudę bezbarwnego życia, zachować ten opis lecz ze zmienionym szykiem i dopiero później, w oddzielnym zdaniu wspomnieć, że zwłaszcza teraz po salonach krążyły różne złośliwe plotki? Myślę, że przy następnej okazji wrócę do tekstu i spróbuję pozaznaczać to i owo, ty samym dając autorowi parę poprawek do rozważenia. Na pewno nie będzie tego dużo. Pod kątem technicznym, fanfik wypada naprawdę zadowalająco. Został napisany solidnie, z dbałością o różne niuanse, a ponieważ nie jest aż tak długi, otrzymujemy akurat tyle, ile potrzeba, przez co pole manewru nie jest na tyle szerokie, by odczuć wrażenie czysto rzemieślniczej pracy, na co momentami niby się zanosi, ale nigdy nie eskaluje. Gdyby tekst był ze dwa razy dłuższy, możliwe, że to mógłby być problem. Podsumowując, kawał dobrej roboty Fanfikowi nie brakuje atmosfery, choć przemijanie jest motywem znanym i dość wyeksploatowanym, historia nie nudzi, śledzi się ją z zaciekawieniem, autor zadbał o niejeden szczegół. Dobijające się to, że można uznać, że każda z postaci ma swoją rację i powody, by tak postępować, wszystko jest dobrze wyjaśnione. Mogę z czystym sercem polecić to opowiadanie, aczkolwiek, jeżeli komuś wcześniej zdążyły zbrzydnąć motywy, na których oparto fabułę, wówczas będzie się nudzić. Wszystko zależy od tego ile jeszcze kto da radę czytać o życiu i śmierci, upływie czasu, tego typu rzeczach. Mnie, jak widać, wciąż zostało jeszcze trochę paliwa Pozdrawiam!
-
Przebiśnieg [Z][Sci-Fi][Action][Dark][Violence][Crossover*]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Po czytaniu fanfika w ramach „Czytania z Klubem”, do opowiadania powracałem jeszcze kilka razy. Mając mniej na głowie i nieco więcej czasu (nie to co teraz...), byłem ciekaw, czy moje wrażenia ulegną jakimś zmianom. Może zauważę coś nowego, a może zmienię zdanie, kto wie? Z niekrytą satysfakcją donoszę, iż tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to bardzo dobry i ciekawy fanfik, który zapada w pamięci, inspiruje, pozostawiając wprawdzie lekki niedosyt, ale z drugiej strony pobudzający wyobraźnię. Mam na myśli to, że ile razy bym go sobie nie przeczytał, nadal zastanawiam się nad co niektórymi scenami, a pojedyncze słowa-klucze, takie jak choćby Sybilla, Glades, czy Wintergreen (imię głównego bohatera) nadal wybrzmiewają w głowie. To trochę jak po raz pierwszy opuścić Midgar w „Final Fantasy VII” i usłyszeć główny motyw muzyczny gry. Nie przedłużając, acz dla samej zasady, napomknę, że historia dzieje się w pozornie idealnym świecie, gdzie system Sybilli regularnie mierzy różne cechy mieszkańców futurystycznego miasta Glades, niegdyś zatopionego w oceanie zła. Dzięki temu nic nie może się ukryć: żadna niecna intencja, żadne szaleństwo. Niegodziwości są natychmiast wykrywane i tępione. Choć mieszkańcy zaakceptowali Sybillę za cenę własnej prywatności, okazuje się, że daleko jej do ideału. Skoro wszystko może zostać zmierzone i wyrażone jakąś miarą, danymi to znaczy, że może zostać zafałszowane, zmienione. I o tym właśnie boleśnie przekonuje się Wintergreen, bohater tejże historii, przed którym nieoczekiwanie stanęło największe wyzwanie – znaleźć i zniszczyć kontrolujący wszystko system. Tak w skrócie przedstawia się fabuła. Warto dodać, że obejmuje ona jeszcze wiele innych rzeczy i nawiązań, ale generalnie o to właśnie chodzi. Autorka opowiadania utrzymuje, że jest to historia inspirowana (crossoverowana?) z uniwersum „Psycho-Pass”, ale jak się okazuje fanfik można skojarzyć z innymi rzeczami, jak chociażby z przewijającym się już w tym wątku Orwellem. Rzeczywiście, treść jest na tyle przystępna i zrozumiała, że nie ma się żadnych problemów z jej rozumieniem, a przy tym można zinterpretować ją po swojemu, nawiązując do tego, z czym się każdemu kojarzy. Dlatego wspomnienie o „Final Fantasy VII” nie było zupełnie od czapy – spędziłem nad tym trochę czasu, ale już podczas pierwszego czytania fanfika oraz czytania go w ramach Klubu, coś mi siedziało z tyłu głowy i nie chciało wyleźć. Teraz już wiem, że cała ta tajna organizacja, która werbuje głównego bohatera i która zamierza zniszczyć Sybillę kojarzy mi się z Avalanche, które zajmowało się wysadzaniem reaktorów Mako, w ramach walki z kontrolująca wszystko korporacją. W sumie, jest jeszcze lekki vibe a'la „Crisis Core”, czyli wiemy jak to się najpewniej skończy i że nie ma ucieczki, więc od pewnego momentu czekamy na nieuniknione. I wtedy, po wartkiej akcji, przychodzi zakończenie. I rzeczywiście, zakończenie „Przebiśniegu” jest absolutnie fenomenalne, ale nie przez swą dramaturgię, opisy, emocje, rozmach, nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie. To właśnie ta genialna prostota, ten minimalizm, uderzają w świadomość czytelnika, zostawiając go tak naprawdę z niczym, z pustką. A o pustce bohater wspominał bodaj w ramach prologu. W ogóle, końcówkę można interpretować na kilka sposobów, ale, przede wszystkim, mocno zapada w pamięci, przez co opowiadanie zyskuje szczególny wydźwięk. Co wynikło z wymagań konkursowych (fanfik był przecież pracą konkursową), nie uświadczymy tu zbyt wielu rozbudowanych opisów, akcja leci raczej szybko, tak na dobrą sprawę, nawet nie poznamy jakoś lepiej głównych bohaterów, może poza samym Wintergreenem, czy Merlią. Z drugiej strony, w tym konkretnym przypadku też ma to swój urok i mam wątpliwości, czy przekaz byłby równie silny, gdybyśmy mieli po drodze „rozpraszacze” w postaci dodatkowych opisów, scen, czy innych rzeczy. A tak, liczy się po prostu chwila. Po prostu to, co już mamy, spełnia swoje zadanie. Wracając jeszcze do postaci, fajne jest to, że zostały one napisane niuansami, charakterystycznymi rzeczami, które jakoś budują ich wizerunek i pozwalają odróżnić je od siebie. Jest to przystępne w odbiorze i dodaje całości smaku. Przede wszystkim czuć, że bohaterowie posiadają konkretne powody, by działać i w sumie chce się im przyznać rację kibicować. Chociaż z drugiej strony ciężko mi jakoś definitywnie skreślić Sybillę, jako coś złego. Nie wiem jak się to udało, ale wydaje się, że nie ma tam dobrych i złych, tylko po prostu sprzeczne ze sobą stanowiska, choć cel wydaje się ten sam. Albo podobny. Zależy jak na to spojrzeć. Co ciekawe, jeśli potraktować tytuł fanfika dosłownie, czym jest Przebiśnieg? Jak się okazuje, zwiastun/ symbol przedwiośnia, podlegający zresztą częściowej ochronie. Co mogłoby to oznaczać? Czy wszechobecny i wszystko kontrolujący system Sybilli można uznać właśnie za taką „ochronę”? Jeśli już, to dosyć niedoskonałą. A zwiastun przedwiośnia? Czy ma to jakieś głębsze znaczenie w kontekście zakończenia? A może i całego planu? Może Glades jest de facto jednym z wielu? Spora gratka, zwłaszcza dla gościa, który uwielbia doszukiwać się w fanfikach rozmaitych rzeczy, a nierzadko trochę nadinterpretować. Aż dziw, że „Przebiśnieg” tak długo mi uciekał. Opowiadanie pragnę oczywiście polecić, zważywszy również na interesujący klimat, który towarzyszy nam przez wszystkie rozdziały, aż do końca. Jest w nim sporo smaczków, lektura szybko wciąga i nie pozwala się oderwać, po zapoznaniu się z całością odkrywamy kolejne niuanse i wracamy po więcej. Ale tak jak wspominałem – opowiadanie potrafi zainspirować, siedzi w głowie, na swój sposób jest wyjątkowe. Warto poświęcić mu swój czas. Pozdrawiam! -
To opowiadanie o kucykach tak? Chyba, skoro za rogiem znika ogon bohaterki. Ale za moment na nosie bohatera ląduje pięść. Potem, kiedy znów się spotykają, macha ręką... No, nie wiem. Może tak po prostu wyszło, w końcu opowiadanie ma już trochę lat. No i gdzieś się tam przewijają ramiona zamiast łopatek chyba... Ale! Przechodząc już do rzeczy, o ile zgodzę się, że jest to w zasadzie takie typowe love story i zawiera mnóstwo elementów charakterystycznych dla tego typu historii, o tyle doceniam, że autorka starała się wpleść w to motyw czasu, no i ogólnie, wprowadzić kilka niuansów aby jakoś ubarwić opowiadanie, odróżnić je od typowych, sztampowych historii miłosnych. Opowiadanie faktycznie rozpoczyna się... no, i w sumie trwa przez większość czasu, jako typowa historia miłosna – jest on, jest ona, on się w niej zakochuje, jest pewna różnica wieku, ale ok, pojawia się nawet taki motyw, że główny bohater fantazjuje sobie co by było jakby ona znalazła się w opałach, a on by ją uratował. Myślę, że mógłbym wymienić jeszcze trochę elementów, ale wiadomo już o co chodzi. Jak pisał Testar, jest to opowiadanie przyjemne, „uroczo banalne”, trochę też naiwne, a dzięki temu, że zamyka się ono w sześciu stronach, nie odnosi się wrażenia mdłości, przesłodzenia, czy czegoś podobnego. Autorka zaserwowała nam konkrety, skupiając się na przeżyciach wewnętrznych i wspomnieniach. I, tym razem powtarzając za Cahan, zastosowany język jest ładny, towarzyszy nam też odpowiedni klimat, co jest niezaprzeczalnym plusem. Tytułowy motyw czasu, upływania, przemijania, początkowo przewija się gdzieś w tle, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi, momentami nawet da się zapomnieć jak się właściwie to opowiadanie nazywa i jaki to ma sens. W ogóle, to, co mówi nam bohaterka o czasie, wybrzmiewa całkiem intrygująco. Pod koniec przez chwilę byłem skłonny się zastanowić, czy ta postać w ogóle jest prawdziwa. Głównie dlatego, że gdy bohater po pożegnaniu się, otwiera oczy, jej już nie ma. Bezszelestnie weszła do pociągu, odjechała, zniknęła. Nawet nie widział jej twarzy. Tego typu informacje w tekście w mgnieniu oka rozpraszają klimat historii romantycznej i dodają do tego nieco tajemniczości. Zresztą nie tylko to, ale także koncept ścigania się z czasem, dążenia do wolności, rozważania o tym, co kogo ogranicza – to wszystko ubarwia opowiadanie i chociaż sporo rzeczy można odebrać jako truizm, wkomponowuje się to w klimat i po prostu pasuje. Dla tych wstawek warto poświęcić opowiadaniu nieco czasu. A później następuje zakończenie i karty na stół. Czyli jednak chodziło o to, że o niej zapomniał. Aczkolwiek, sposób, w jaki zostało to napisane wcale nie wyklucza tego, że być może nie była to prawdziwa postać, a jeśli jednak nią była, lecz miała w sobie coś wyjątkowego. Co z kolei pasuje do konwencji historii miłosnej – skoro miała w sobie coś wyjątkowego, no to on się w niej zakochał. Rzeczy, z którymi tekst budzi skojarzenia i sposób w jaki się to wszystko zazębia, to jest bardzo satysfakcjonujące. Pojawia się motyw gonitwy, wyścigu z czasem, ale prawdziwą wisienkę na torcie mamy w ostatnim zdaniu. Jest to nie tylko satysfakcjonujące podsumowanie, zwieńczenie fabuły, ale w mojej opinii zmienia ono wydźwięk całego opowiadania. "Życie toczyło się dalej, a czas przemijał, zostawiając za sobą jedynie tlące się popioły." Według mnie, jest to przesłanie uniwersalne i myślę, że mogłoby ono posłużyć za cenną radę dla każdego, kto w jakimkolwiek sensie żyje przeszłością, obojętnie, czy jest to rozstanie, czy cokolwiek innego, a w co jednak zainwestowało się emocje itd. Chociaż kontekstem jest fanfik opatrzony tagiem [Romans], to jednak wydaje mi się, tak jak wspominałem, że jest to coś uniwersalnego, bo zamiast rozstania można sobie podstawić coś innego i w ten sposób się utożsamić. Tak jak w przypadku „Przebiśniegu”, z którym zapoznałem się w pierwszej kolejności, widzimy jak ważne jest zakończenie opowiadania. Po raz kolejny, autorka nie zawodzi na tym polu. Ostatecznie, o ile generalnie opowiadanie wypada jak typowa historia miłosna, acz z nie do końca szczęśliwym zakończeniem, jest ono całkiem sympatyczne, napisane niezwykle ładnym językiem, co przekłada się na fantastyczne brzmienie opisów, klimatu mu nie brakuje, a, zważywszy na zakończenie, pozostaje pewne pole do interpretacji na temat uniwersalności, czy drugiego dna fanfika. Pozdrawiam!
-
Pierwszy Sen Panowania [Oneshot] [Remembrance] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Co my tu mamy? Jak zapewnia nas sam autor - pierwsze opowiadanie, krótkie, ale treściwe. Tag, który sugeruje wspomnienia, przeżycia wewnętrzne? Brzmi zachęcająco. A co de facto dostajemy? No cóż, pierwsze wrażenie jest takie, że autor starał się ubrać swój pomysł w nieco podnioślejszy, zahaczający o poetyckość język. Rzeczywiście, zdania zostały skonstruowane ładnie, brzmią całkiem dobrze, opisy, choć oszczędne, wystarczają w zupełności, toteż nie ma problemu z wyobrażeniem sobie jak np. wyglądają drzwi pośród nicości. To jest chyba mój ulubiony fragment. Tajemnicze, ale i kreskówkowe zarazem. Nawet jeśli nie uwzględnić wciąż oczekujących na akceptację bądź odrzucenie sugestii karlik (które w mojej opinii poprawiłyby ogólne brzmienie), tekst czyta się płynnie, bez żadnych większych zgrzytów. Tu jest ok. Ciekawym zabiegiem wydaje się podzielenie fanfika na poszczególne fragmenty, opatrzone własnym tytułem. Owe tytuły są krótkie, treściwe, ich kolejność wydaje się naturalna, czyli mamy do czynienia z pewnym porządkiem rzeczy. Ponownie, tu jest ok. Kolejne pytanie – co kryje się pod tymi podtytułami? Kolejne kawałki tekstu, rzecz jasna. Lecz co niosą one ze sobą, merytorycznie? O oszczędności słów w przypadku opisów już wspominałem, zaś o dialogach możemy w ogóle zapomnieć. Hej, jak inaczej fanfik osiągnąłby metraż nieco ponad 1.5 strony? To jest [Remembrance], zatem liczyłem, że wiele zostanie pozostawione wyobraźni czytelnika. A to „wiele” okazać by się miało przeżyciami wewnętrznymi, wspomnieniami, może nawet jakimiś skrajnymi emocjami. Z kolei tytuł (tag w sumie również) sugeruje, że będziemy mieli do czynienia ze snem, snami. I rzeczywiście, prawie wszystko, co czytamy, jest tak ogólne, tak enigmatyczne, że chciałoby się powiedzieć, iż istotnie, mamy do czynienia z opisami snów, wizji. Bo zazwyczaj tyle da się z tego wynieść, o ile oczywiście o swym śnie nie zapomnimy. Stąd ta oszczędność w słowach? Aczkolwiek, jest to mocno naciągane, gdyż tak naprawdę jedynie w dwóch początkowych kawałkach mamy coś, co faktycznie można by uznać za wizję, coś niezwykłego, gdzie liczą się emocje, symbole, znaki. Jak najbardziej ok, moje ulubione fragmenty. Natomiast później czytamy już o wydarzeniach, które, jak sądzę, dzieją się w świecie realnym i tak też są nam przedstawiane, bez żadnych udziwnień, czy czegoś surrealistycznego, co chyba bywa charakterystyczne dla snów. Oczywiście metraż pasuje do wspomnienia, wycinka z pamięci, ale nie wydaje mi się aby wynikało z tego coś więcej. Nie neguję tego, że autor faktycznie i zgodnie z zamiarem, zawarł w opowiadaniu drugie dno. Pewnie ono jest, lecz nie potrafię pozbyć się wrażenia, że aby do niego dotrzeć, musiałbym silić się na gigantyczną nadinterpretację. Natomiast, mówiąc kolokwialnie, tego i tak jest za mało. Mamy logiczny ciąg – światło pośród mroku, drzwi prowadzące ku nieznanemu, nieznane, jakąś emocję i wreszcie pierwsze wyzwanie. A to tylko przedsmak czegoś... no właśnie. Czego? Rzeczywiście, to mógłby być wstęp do dłuższej historii. W mojej opinii był dobry pomysł, były chęci, tylko wykonanie... No, na pewno nie powiem, że wszystko zostało sknocone po całości, bo tak nie jest – to, co otrzymaliśmy, jak już pisałem, brzmi ok, czyta się ok i to jest właśnie ten kłopot – jest to „tylko” ok. To jest po prostu zbyt mało, nie tylko dla samego tekstu, aby ten się rozkręcił, ale także dla czytelnika, aby jakoś się utożsamił, zatopił w treści, czy nabrał pojęcia, świadomości obecności drugiego dna, czy czegoś więcej. W żadnym wypadku nie żałuję czasu poświęconego na przeczytanie i w sumie tekst uznałbym za godny polecenia, jako przykład pierwszego opowiadania. Nie uważam też, że ja, jako czytelni, zostałem oszukany – nie znajduję przyczyn zastosowania tagu [Sad], zaś tag autorski ma rację bytu z uwagi na fragmenty otwierające opowiadanie. Po prostu krótki, solidnie wykonany kawałek tekstu, za którym nie brakowało chęci, czy wizji, aczkolwiek nie powiedziałbym, że wykonanie w pełni to odzwierciedla. Jak to trafnie ujął Arkane Whisper – nie jest źle, ale nie jest też zbyt dobrze. Tzn. ja akurat bym powiedział, że nie jest też aż tak dobrze Pozdrawiam! -
Kroniki Azumi [Seria][NZ][Dark][Mystery][Prequel]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
No i pierwsza rzecz – tekst nie jest wyjustowany (za wyjątkiem najnowszego, konkursowego opowiadania). Przydałoby się też nieco poprawić formę – pooddzielać od siebie duże fragmenty tekstu aby nie robić z niego trudnej do czytania ściany (mam na myśli część drugą i trzecią serii, czyli „Przepowiednię” i „Noc Koszmaru”). No i znów, brakuje półpauz, zamiast nich są dywizy. Tak poza tym, mój post miał się pojawić znacznie, znacznie wcześniej, a ostatnimi czasy serię zasiliło jeszcze jedno opowiadanie, dlatego też zaczynam jeszcze raz i startuję od „Kręgu” – opowiadania konkursowego przybliżającego historię Zecory, ogólnie. Co w nim znajdziemy? Rzekłbym, że historię znanej pasiastej postaci poznajemy w dość telegraficznym skrócie, co zapewne wynikło z wymagań konkursowych. A szkoda, bo wydaje mi się, że fabuła ma niemały potencjał, lecz bez odpowiednio obszernych opisów, no i dbałości o szczegóły się nie obejdzie. Jak to widzę teraz, otrzymujemy wiele nazw różnych państw, poznajemy też niejedno imię, lecz niewiele konkretnego z tego wynika. Po prostu dowiadujemy się, że pewne państwa istnieją, a spokrewnione z Zecorą zebry noszą takie, a nie inne imiona. Tyle. Dobrze, że chociaż jej ojciec, czy szamanka, u której pobierała nauki, otrzymali nieco więcej czasu antenowego. Biorąc pod uwagę serię, jako całość, nietrudno odgadnąć, że z czasem na pierwszy plan wkroczy Azumi, którą tu poznajemy jako małą klaczkę, wyznaczoną przez bogów, a która ma zająć miejsce Zecory, pełniąc istotną rolę w swym plemieniu. Nie oznacza to jednak końca życiowej wędrówki Zecory, co sugeruje otwarcie fanfika (niestety, trąci troszkę sztampą, motyw samobójstwa wydaje się tu dość spłycony, choć wyjaśnione zostały powody). Pojawia się znana z „Kronik Diany” (tzn. według mnie, bo od tych kronik rozpocząłem lekturę ) Pretoria, która wskazuje jej nową drogę, przy okazji ofiarując zebrze pewien dar. Zatem opowiadanie tłumaczy skąd się wzięło to, że Zecora tak wprawnie i sprawnie rymuje. Aczkolwiek, akurat tutaj, rymy te są jakości takiej dosyć, no, umiarkowanie średniej. Ale pewnie jeszcze nabędzie doświadczenia Szkoda, że autor musiał oszczędnie gospodarować słowami i przestrzegać limitu, ponieważ wprowadzone elementy, czy to kolejne państwa, czy handel niewolnikami na boku, wierzenia, obrzędy charakterystyczne dla społeczności zebr, wszystko to wydaje się ciekawe, lecz nie otrzymujemy żadnego rozwinięcia, przez co pozostaje po prostu niedosyt. Szczegóły te prędko tracą na istotności. Zecora miała zainwestować w swoje przeznaczenie sporo czasu i emocji, toteż decyzja o zakończeniu swojego życia powinna wypaść jako coś dramatycznego, tragicznego, lecz przez niedobór opisów ciężko jest się wczuć w jej sytuację. Wszystko spada na barki (znaczy się, litery) jej szczerego zwierzenia, o tym, co mieli inni, a czego ona nie miała, bo sądziła, że zostanie szamanką. Aż tu nagle bogowie zmieniają zdanie i wskazują Azumi. Nie wspominając już o tym, że bardzo traci na tym klimat, wszystko dzieje się zbyt szybko, zatem trudno się wczuć, w ogóle. Zecora zostaje porwana, Zecora zostaje odbita. Zecora zostaje wybrana, za chwilę wybrana zostaje Azumi. Wszystko w kilka minut. Widzę, że autor starał się zawrzeć te wydarzenia w pewnej klamrze, gdzie początkowo wydaje się, że rozczarowana Zecora gotowa jest na samobójczą śmierć, zaś na końcu zostaje uratowana, otrzymując tym samym nowe przeznaczenie. Niezły pomysł, wykonany chyba też nawet dobrze. Tutaj generalnie niczego mi nie brakuje. Forma mogłaby być lepsza, zdecydowanie. Chodzi mi nie tylko o dywizy zamiast półpauz, ale także konstrukcję wielu zdań, interpunkcję (głównie przecinki), kompozycję. Np. na szóstej stronie mamy coś takiego: "- Dobrze. Będę zaraz po zachodzie powiedziała z udawaną słodyczą. Jej serce zaś przepełniała gorycz. Każda wolną chwilę poświęcała nauce szamanizmu, by pewnego dnia stać się najważniejszą osobą w Zebrice. Niosło to za sobą szereg, często bolesnych wyrzeczeń.." Brakuje półpauzy, między „zaraz po zachodzie”, a „powiedziała”, przez co ma się wrażenie, że postać mówi coś, a potem sama sobie jest narratorem. I jeszcze ta podwójna kropka na końcu, miał być wielokropek, czy zwykła kropka? W ogóle, odniosłem wrażenie jakby opowiadanie, choć stały za nim interesujący pomysł i potencjał, było pisane trochę naprędce, bez poświęcenia uwagi szczegółom, przez co wyszło dość niedopieszczone. Rozumiem, że konkurs kończył się o określonej porze, jednak opowiadanie zostało opublikowane już po nim i nie rozumiem, dlaczego różne błędy i zgrzyty nie zostały naprawione. Ostatecznie, historia, sama w sobie, może wciągnąć i zawiera w sobie sporo ciekawych rzeczy, które zasługują na rozwinięcie i z których można zbudować coś większego. Niestety, przez liczne niedopracowania, zbyt szybkie tempo akcji, ciężko poczuć jakiś klimat. Aczkolwiek, dzięki temu, że jest to część serii, można mieć nadzieję, że kolejne opowiadania rozwiną jakoś tę historię, z czasem zbijając to poczucie niedosytu. Sugerowałbym powrót do tekstu i zadbanie o szczegóły, aspekty dotyczące formy. Albo po prostu włączyć komentowanie Dalej w kolejce jest „Przepowiednia”. Wspominałem już, że dobrze by było jakoś ten tekst zorganizować i wyjustować. Ogólnie, historia zostaje rozwinięta i np. dowiadujemy się nieco więcejj o zebrach, o tym, że nawiązują więzi z naturą (osobiście lubię ten motyw i sam zawieram go w swoich opowiadaniach, także duży plus), lecz Azumi z jakichś powodów tego nie robi, dostajemy też informację o tym którą ścieżką podążyli jej poszczególni krewni, liźniemy co nieco tematyki dotyczącej zwyczajów i tego jak np. odbierany jest związek zebry ze zwykłym kucykiem. Otrzymujemy także zapowiedź końca świata, co wydaje się zmierzać do forumowego Samhaina oraz „Kronik Diany” (pojawia się np. Applejack w formie potwora oraz motyw Azumi chowającej zmarłych). Cieszy fakt, że wprowadzone wcześniej imiona i rzeczy zyskują na istotności. Aczkolwiek wydaje mi się, że gdybym nie znał już „Kronik Diany”, ani nie przeczytał poprzedniego opowiadania „Kronik Azumi” (a które przecież ukazało się po „Przepowiedni” i „Nocy Koszmarów”), miałbym niemały problem ze zrozumieniem co się tu tak właściwie dzieje i czy w ogóle wydarzenia te są nam opisywane po kolei. Sam nie wiem, wydaje mi się to napisane w dosyć chaotyczny sposób, wymagający dokładniejszej analizy aby nabrać jakiegoś pojęcia o co chodzi. Niemniej pochwalam budowanie tajemniczej atmosfery, chociaż (o ile dobrze zrozumiałem) takie wrzucone przelotem nawiązanie do „Gwiezdnych Wojen” troszkę mi tę atmosferę zaburza. Coś jak nawiązania, o których pisałem przy okazji „Kronik Diany”, ale, podobnie jak i tam, nie sprawia to większego problemu. Jest sobie, troszkę wystaje, ale nie za bardzo. W mojej ocenie najistotniejszą rewelacją jest to, że Azumi i Three Weed to jest ta sama postać, która po prostu otrzymała nowe imię po tym, jak podjęła decyzję o obraniu innej, własnej drogi. Postać, która okazuje się tragiczna, bowiem idąc tą ścieżką, musi w końcu zmierzyć się z nieuniknionym, zaraza i wojna trawią krainę, klacz jest również świadkiem śmierci swojego ukochanego. Nie są to proste sprawy. Kreowana atmosfera komplementuje te założenia, sprzedając nam dość wiarygodny obraz zagłady, tragedii. Ogółem, choć kolejność ukazywania się była zamieniona, to jednak „Przepowiednia” wydaje się być niezłą kontynuacją „Kręgu” (czy też „Krąg” dobrym prequelem do „Przepowiedni”), aczkolwiek popracowałbym nad formą. No i w ogóle, przemyślał co nieco kolejność pisania o poszczególnych wydarzeniach, kompozycję, aby tekst był deko przystępniejszy i dawał sobie znakomicie radę również jako samodzielne opowiadanie. W ten oto sposób dotarłem do „Nocy Koszmarów”, o której już teraz powiem, iż uważam ją za najmocniejszy punkt niniejszych kronik. Podoba mi się jasna, spójna kompozycja, trzymanie się przyjętej tematyki, ale także próba wplecenia bardziej serialowych klimatów, co tworzy ciekawy kontrast między bajkową codziennością, a nadchodzącym końcem świata, odnośnie którego wizji doświadcza Azumi. Poza brakiem wyjustowania tekstu i dywizami, nie mam za bardzo do czego się przyczepić, chociaż interpunkcji, ogólnie, bym się przyjrzał. W każdym razie, zaczyna się dosyć nietypowo, gdyż widzimy Azumi/ Three Weed (W tekście przewijają się oba imiona, co powoduje lekkie wątpliwości odnośnie chronologii. Chyba, że bohaterka posługuje się obydwoma, to ok.) odwiedzającą Zecorę i opowiadającą jej o swoich planach. Typowy kawałeczek życia, pojawiło się też, a jakże, kolejne drobne nawiązanie – Three Weed jako zebra z klasą Typowy kawałek życia również zamyka opowiadanie, a widzimy w nim znajomą postać, Twilight Sparkle, poznajemy także ogiera, który na zabój zadurzył się w Azumi. Znów, jest to rozwinięcie wcześniej wprowadzonych motywów, postaci, dzięki czemu kroniki, jako całość, niewątpliwie zyskują; pojawiający się bohaterowie nie pojawiają się wyłącznie by być wspomnianymi, ale po to, by odegrać jakąś rolę. Chociaż na tym etapie wiemy już, co ich czeka. Czyżby byli tylko po to, by zginąć? Cóż, jak koniec świata, to koniec świata, nie minie każdego. W „Kronikach Diany” mamy nawet potwierdzenie. Zatem ten kontekst to jakoś tłumaczy, ok. Ciekawi mnie jednak, co czyni Azumi tak wyjątkową, że ona, chyba jako jedna z bardzo nielicznych, przetrwała? No dobrze, ale co mamy pomiędzy? Jest to obszerna wizja senna Three Weed, w trakcie której nie tylko mamy zmienioną narrację (wyszło całkiem dobrze), ale również szansę na zobaczenie „od kuchni” jak wyglądał upadek Ponyville i jak koniec świata wpłynął na bohaterów. I tak jak w poprzednich fragmentach udzielał się raczej serialowy, spokojny klimat, tak tutaj znów mamy mrok, zło, tajemniczość i generalnie wszystko co najgorsze. I znów, jak i w przypadku choćby „Kronik Diany”, zostało to bardzo dobrze napisane. Całość (mam na myśli samą „Noc Koszmarów”) wypada dobrze i intrygująco. Podoba mi się sposób, w jaki wszystkie te opowiadania się wiążą, no i jak „Kroniki Diany” do nich nawiązują. Tam pokrewieństwo Zecory i Azumi wydawało mi się ciekawym smaczkiem, lecz gdybym czytał to po kolei, wówczas nie powinno być to nic zaskakującego. Cieszy wspólny mianownik, czyli zorientowanie na tajemniczość, mrok oraz zakorzenienie realiów w minionym evencie forumowym, wydaje się też, że autor darzy wymyśloną przez siebie postać (tj. Three Weed) niemałą sympatią, toteż stara się poświęcać jej sporo czasu, pisać trudną i złożoną historię, nie zapominając o barwieniu treści opowiadań różnymi wątkami pobocznymi i zabawie formą (mam na myśli zmiany w narracji, formatowaniu tekstu, dodanie okładki). Jednocześnie ta sama forma mogłaby ulec poprawie, chodzi mi głównie o interpunkcję, stylistykę, teksty mogłyby zostać bardziej dopieszczone. I jak początkowo narzekałem na brak opisów, czy rozwinięcia niektórych elementów, tak teraz, zbierając opowiadania w całość, muszę przyznać, że jestem całkiem usatysfakcjonowany. Jak rozumiem, to jeszcze nie jest koniec "Kronik Azumi". Nie pozostaje zatem nic innego jak trzymać kciuki za dalsze doskonalenie warsztatu autora i ciąg dalszy. Pozdrawiam! -
Kroniki Diany [Seria][Nz][Sci-Fi][Dark][Mystery]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Gdzie się podziały półpauzy? Zauważyłem braki w znakach interpunkcyjnych, literówkę („stęchluzny” zamiast „stęchlizny”). Poza tym, narratorka nie może się zdecydować, czy akcja opisywana jest w czasie przeszłym, czy teraźniejszym, np.: „Wiele rzeczy było porozrzucanych i zniszczonych, ale najdziwniejsze jest to (...)”. Nie wiem, czy opowiadanie było obarczone jakimiś ograniczeniami, np. konkursowymi, ale można by do niego powrócić, czy chociaż umożliwić komentowanie, by jakaś dobra dusza podpowiedziała parę poprawek, dzięki czemu występujące błędy mogłyby zostać skorygowane. W każdym razie, chciałbym pochwalić to, jak opowiadanie zostało przygotowane i nam przedstawione – zaczyna się wprowadzeniem, następnie prostą, acz miłą dla oka okładką, po czym przechodzimy do właściwego opowiadania. Fajna rzecz, wyróżnia co nieco fanfik. Dalej znajdują się duże ilości naraz spoilerów, więc zaleca się uprzednią lekturę fanfika. Otrzymali państwo ostrzeżenie. Jak można się bez problemu domyślić, fabuła nawiązuje do forumowego eventu zatytułowanego "Samhain", co z kolei było ukłonem w stronę świąt celtyckich, zaś to konkretne oznacza koniec świata. Takie Halloween, tylko celtyckie, w wielkim skrócie A przynajmniej tak mówią moje źródła. Myślę, że jeśli ktoś nie kojarzy wspomnianego eventu, na czym on polegał, czym się charakteryzował, a przede wszystkim, o czym mówiła jego fabuła, może się poczuć trochę nieswojo. „Kroniki Diany: Smile” czerpią garściami z forumowego Samhaina, bazując realia na jego fabule, acz nie zabraknie tu elementów autorskich, choć zaburzających nieco na ogół konsekwentny, ociekający śmiercią i mrokiem klimat, znany nam z Samhaina... Samhainu? No, ale po kolei. Poznajemy zebrę o imieniu Three Weed, zmierzającą na spotkanie z ocalałymi tam, gdzie jeszcze nie tak dawno stało Ponyville. Na miejscu okazuje się jednak, że śmierć ponownie zebrała swe żniwo, zostawiając zebrę samą. Od razu czuć klimat – zniszczenie, śmierć i brak nadziei wręcz wyziewają z monitora, a mając w pamięci poprzednie fanfiki autora, muszę przyznać, że jestem zaskoczony tak dużym skokiem w ogólnej jakości, choć co nieco należałoby jeszcze poprawić. Głównie mam na myśli formę, ale o tym już pisałem. W każdym razie, wprowadzenie jest bardzo obiecujące i klimatyczne, zaś koncept na zwieńczenie go listem od Light Wrighta uznaję za strzał w dziesiątkę. Autorowi udało się znakomicie wykreować atmosferę zagrożenia, podkreślając przy tym wszechobecne zniszczenie, mrok, ale także tajemniczość. Czytelnikowi naprawdę wydaje się, że dla tego świata po prostu już nie ma ratunku i każdy, kto jeszcze żyw, skazany jest na zagładę. Następnie wykonujemy skok w dal i to nie byle jaki, bo o aż dziesięć lat później. Narratorką, jak mniemam, zostaje tytułowa Diana, czyli... Pinkamena Diane Pie. No i pierwsze zaskoczenie – bohaterka dysponuje autem, ale nie takim typowym autem, lecz pełnoprawnym wehikułem. Wczytując się w opowiadanie widzimy, że autor nawiązał tu do „Powrotu do Przyszłości”, czego nie spodziewałem się ani trochę. Zwłaszcza w fanfiku będącym sequelem do forumowego Samhaina. Drugie zaskoczenie – dowiadujemy się, że mamy do czynienia z dwoma światami, gdzie np. w jednym z nich (tym, w którym rozgrywał się Samhain) Fluttershy została spalona na stosie, a przed czym pochodząca z tego drugiego uniwersum Pinkie pragnie ją uratować. Co więcej, pomimo osoby narratorki, mamy do czynienia z językiem raczej poważnym, zaś opisy, czyli to, o czym nam ona opowiadana, poświęcają sporo uwagi utrzymywaniu mrocznej, trudnej do przełknięcia atmosfery. Pojawiają się jednak elementy „luźne”, takie komiksowe, choćby pierwsze spotkanie z Gummym, Three Weed, a także przedstawienie się narratorki wprost jako postaci pochodzącej z innej linii czasowej. W ogóle, czy to „Biegnij za mną, jeśli chcesz przeżyć!” miało być nawiązaniem do Terminatora? Tak czy inaczej, okazuje się, że skazany na śmierć świat ocalał, lecz jest cieniem dawnego siebie, tak makabrycznym, tak nieprzyjaznym jak to tylko możliwe. Dowiadujemy się np. że pochówek wszystkich ofiar zajął Three Weed dwa lata. Autor postarał się i urozmaicił nam treść, wplatając w nią różne wątki poboczne, jak chociażby pokrewieństwo Three Weed z Zecorą, wspomnienie o spotkaniu dwóch Pinkie Pie zanim to się wszystko zaczęło, czy też z czego Diana zbudowała wehikuł, którym przybyła do tego świata. Pojawia się też wątek zmienionej a potwora Applejack, którą Pinkie Pie ujarzmia przy pomocy piosenki. Choć z jednej strony jest to deko kreskówkowe, średnio pasujące do świata przedstawionego i jego klimatów (bezlitosny naturalizm kontra cukierkowa naiwność), gdyż jest to piosenka Pinkie Pie, a nie jakaś modlitwa, czy formuła, to jednak autorowi udało się to jakoś wkomponować, toteż nie odstaje aż tak i po prostu ubarwia całość. Przyznam też, że, na swój sposób, było to przejmujące, gdyż wskazywało na to, że w formie bestii wciąż ostały się jakieś resztki świadomości Applejack. W ogóle, pojawia się też trochę wątków smutnych jak na przykład to, że cała rodzina Three Weed jest martwa, a spoczywa w miejscu będącym dla niej jak sanktuarium, dokąd często się udaje, by im śpiewać. Potem Pinkie spotyka tajemnicza Pretorię, która ujawnia nieco prawdy o tym świecie i co z niego zostało. Widać wówczas, że to praktycznie post apokalipsa. I że to wciąż nie jest koniec, bo całkowita zagłada i tak jest nieunikniona. Co jednak nie przeszkadza temu, by pod sam koniec opowiadania pojawiła się iskra nadziei. A potem jeszcze jedna scenka i ciach, ciąg dalszy nastąpi, thank you for playing. Autor bardzo się postarał, próbując stworzyć opowiadanie nietypowe – czerpiące garściami z forumowego eventu, ale przy tym wyposażone w jego autorskie pomysły, aby było możliwe powiązanie uniwersum Samhain (tak to teraz nazwę) z innymi wymiarami, skąd mogłaby nadejść ewentualna pomoc. Do tego mamy podróże w czasie, całość, choć stara się utrzymywać mroczny, bezlitosny klimat, wplata różne elementy typowo komiksowe, no i narratorce i głównej bohaterce uda się od czasu do czasu nawiązać luźniejszą wymianę zdań. Ostatecznie miks ten wypadł naprawdę dobrze, choć forma mogłaby jeszcze ulec poprawie. Niemniej, był to ciekawy kawałek fanfika, oferujący przeróżne wątki poboczne, elementy świata, co bardzo uatrakcyjniło lekturę i, przyznam się szczerze, nie sądziłem, że opowiadanie zrobi na mnie aż tak dobre wrażenie. Na pewno było to doświadczenie godne czasu i uwagi. No i tym bardziej, mam smaka na ciąg dalszy. A póki co, pozostają jeszcze „Kroniki Azumi” Pozdrawiam! -
Ostatnim razem podzieliłem się tylko szybkimi przemyśleniami po pierwszym obejrzeniu trailera. Teraz, po zapoznaniu się z opiniami moich przedmówców oraz materiałami dochodzę do wniosku, że rzeczywiście, z Sombrą najpewniej będzie tak jak opisała to @PervKapitan, czy @Talar, czyli ujrzymy go w ramach otwarcia sezonu. Po prostu narracja (o wielkim finale, zakończeniu) sugerowała, że finałowym bossem zostanie Sombra, czy też będzie się często pojawiać. Jakby cały sezon miał być jedną, długą historią. I w sumie tak mi pasowało, skoro król ma powrócić do animacji po tak długim czasie. Wiecie, powinno być godnie, co by uniknąć wrażenia, że będzie tam na doczepkę, albo, czy w ramach pójścia po najmniejszej linii oporu w ramach reklamy itp. Plus, jeden ciąg fabularny byłby pewną świeżością i na pewno sezon stałby się dzięki temu bardziej wyjątkowy. Natomiast, skoro mamy go dostać na otwarcie, co to może oznaczać? Z jednej strony mogłoby to być nieco rozczarowujące, gdyby miał tylko otworzyć sezon i zniknąć, a'la sezon 3. Chyba, że po prostu gdzieś ucieknie i wróci na końcu w swojej ostatecznej formie. Na pewno nie chciałbym kolejnej resocjalizacji. Czy możemy spodziewać się powrotu Chrysalis? Też całkiem możliwe. Czy na końcu? No to Sombra otworzyłby drzwi jak w sezonie trzecim, a Chrysalis zamknęła, jak w drugim. Istnieje kilka możliwości. No i generalnie, z której strony bym na to nie spojrzał, trąci to troszkę wtórnością. Nie żebym nie miał zastrzeżeń do poprzednich serii Bardzo możliwe, że wynika to z moich subiektywnych wizji odnośnie tego jak miałby wyglądać mój wymarzony finał. Nie będę się tutaj teraz produkował - powiem tylko, że myślałem o zupełnie nowym, świeżym złoczyńcy, czy złoczyńcach, niekoniecznie powiązanych ze znanymi postaciami, może jacyś najeźdźcy, coś w ten deseń. Oczywiście okraszeni różnorodnym, przyciągającym oko designem. Takie ostateczne wyzwanie dla przyjaciółek. No i, tak dla odmiany, jeden ciąg fabularny z fillerami od czasu do czasu. Coś nowego, zamiast odgrzewanych koletów w ramach znanych bossów. Protagonistek mamy w sam raz, tutaj niczego bym nie dodawał. A nowy zwiastun? O wiele lepszy, utrzymany w smutnawej, nostalgicznej oprawie, czyli moje klimaty. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie zrobiło mi się troszeczkę przykro, słysząc chociażby fragmenty nieco inaczej wykonanej czołówki. Powracają przyjemne wspomnienia, nostalgia. Cóż, nie będę ukrywał, działają na mnie takie rzeczy. Tak statystycznie przez jakieś 3 minuty ;P Przychylę się do opinii, że ostatecznie sezon powinien być utrzymany raczej w wesołej, przygodowej, optymistycznej atmosferze, aniżeli epatować smutkiem, sentymentami, atakować odbiorców jakimiś łamiącymi serce momentami. Dobrze jest od czasu do czasu poruszyć trudniejszą tematykę, czy problemy, ale nie powinien to być motyw przewodni. To wybrzmiewać, nastrajać pozytywnie, taki zawsze był defaultowy motyw przewodni dla całości i tego nie ma co zmieniać. Tak jak nigdy nie powinniśmy zobaczyć na srebrnym ekranie śmierci Rocky'ego - powinien "żyć wiecznie", jako postać, symbol, ikona, itd. Czy Chrysalis może mieć coś wspólnego z "emeryturą" księżniczek, czy przekazaniem władzy Twilight? Oby nie. Inaczej to byłoby znowu to samo zagranie. Jasne, to są Podmieńcy, więc podmieniają, ale ileż można? Ciekawe, że póki co nie zobaczyliśmy za wiele Starlight, czy innych postaci, które ostatnimi czasy wyrosły na pełnoprawnych protagonistów. Jej udział w fabule wydaje się być pewnikiem, aczkolwiek nie mam zdania odnośnie jej możliwej alikornikacji. Co do Mane6 - wolałbym nie. Interesujące jest to, że, o ile dobrze pamiętam, motyw zastąpienia Celestii przez Twilight i objęcie przez nią tronu, jest bodajże ziszczeniem oryginalnej wizji Lauren Faust, a co CHYBA miało nastąpić już w sezonie drugim, czy trzecim, w ramach oryginalnego konceptu/ prototypu. Ostatecznie jednak, traktuję te zapowiedzi z dystansem, mam wiele obaw i zastrzeżeń, Hasbro chyba musi trzymać w zanadrzu naprawdę genialne pomysły i być w szczycie formy, jeżeli ma to zaskoczyć, wypalić. A o co ich, tak w głębi duszy, za bardzo nie podejrzewam. Bardzo chcę się mylić Jeżeli jeszcze ktoś czuje się zawiedziony końcem serii i źle mu z tym, przypominam: - Seria miała się zakończyć znacznie, znacznie wcześniej, chyba nawet wielokrotnie. Należy docenić, że potrwała jednak te 8 sezonów, a dziewiąty już nadchodzi (a mogli zabić!). Jasne, skoro zdecydowali się pociągnąć to tak długo, sam wolałbym okrągłe 10 sezonów, ta cyfra jakoś bardziej do mnie przemawia. Kiedyś mało kto śnił, że jego ulubiona kreskówka potrwa tak długo. "Ed, Edd and Eddy" miało bodajże z 5 pełnoprawnych sezonów i garść specjali, myśmy w tamtych czasach już myśleli, że to bardzo długo. - Zakończenie serii nie sprawi, że te odcinki nagle poznikają z sieci, czy wydań DVD. Zatem w każdej chwili będzie można wszystko to sobie obejrzeć i przeżyć jeszcze raz. - Taka ilość sezonów to jest i tak dosyć imponujący wynik jak na coś, co miało być głównie reklamą zabawek. - Rozstanie może przyjść z trudem, ale naprawdę chcielibyście, aby kucyki zostały kolejnymi "Simpsonami", ciągnięte na siłę, jak taki gamoń? I tak trudno odmówić słuszności opiniom, jakoby seria już trwała zbyt długo i że dawno straciła swoją oryginalną "magię", czy świeżość. - Usłyszałem, zresztą z okazji nowego zwiastuna, ciekawą rzecz: Hasbro tak epatuje, prawie wszędzie gdzie się da, tekstami o zakończeniu, początku końca, finale, byciu ostatnim, już więcej tego (Friendship is Magic - przypisałem ja) nie będzie, że jeszcze chwila i nikt tego nie kupi. Rzeczywiście, jeszcze raz mi wyskoczy na ekranie "THE FINAL SEASON" i sam zacznę wątpić, że to rzeczywiście definitywny koniec tej serii ;P Kłania się ta myśl, że jak masz coś zrobić to rób, a nie nawijaj bez końca co to będzie, bo ostatecznie nic z tego nie wyjdzie. Jasne, reklama, hype i takie tam, ale... No kurczę, szanowni państwo, kochani moi Suplement: bawią mnie osoby, które same przyznają, że od lat nie oglądają kolejnych odcinków i zatrzymali się gdzieś na pograniczu sezonu 3 i 4, a teraz lamentują "nie, tylko nie to, ostatni sezon, jak oni mogą?!?!??!?" Owszem, mogą, a po drugie, co to was obchodzi, skoro nawet o taką Starlight znacie tylko z memów/ fanartów? ;P No i tyle, na dzień dzisiejszy. Pozdrawiam serdecznie, spokojnego weekendu UAKTUALNIENIE: A poza tym, zdajecie sobie sprawę, że każdy nowy epizod to potencjalny morderca fanfikcji? Wiecie ilu twórców* odetchnie z ulgą, że w końcu na pewno nie pojawi się nic, co zaprzeczy ich pomysłom? *głównie ci, co traktują kanon śmiertelnie poważnie, czyli tak deczko za bardzo ;P
-
Łee, nawet nowego final bossa* nie wymyślili :/ Coś widzę, że to będzie rehash ostatniej akcji Chrysalis zmiksowany z czymś-tam co w sumie też już było wcześniej. Lenie. Stylistyka na "Grę o Tron" średnio mi przypadła do gustu, akurat ten mem już się troszkę zestarzał. Jedyna nadzieja w tym, że scenarzyści postarają się o jakieś interesujące lore. Zobaczymy. To dopiero początek promocji i materiału jest mało, aczkolwiek szału nie ma. To tyle szybkich przemyśleń na temat wyżej zapodanego zwiastuna. Zobaczymy co przyniosą kolejne informacje Pozdrawiam. *No, chyba, że to jest powrót na jakiś odcinek fillerowy, ale wątpię. A może sezon będzie w pełni oparty na fabule ciągłej? Hm... EDIT:
-
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Witam ponownie po przerwie Chciałbym szybko podzielić się jedną rzeczą z @Verlaxem. To i owo omówiliśmy niedługo po ostatnim poście na Discordzie, ale ostatnio pewna kwestia do mnie wróciła i w sumie trochę o niej myślałem, a teraz jest dobra okazja, by to napisać. Uznałem, że mogłoby się to znaleźć w wątku, aby i inni wiedzieli. A chodzi mi o argumenty oraz wątpliwość, czy aby na pewno wynikają one z treści fanfika. Zacznę od tego, że, o ile pisząc mam w głowie konkretne rzeczy i w jakimś stopniu próbuję sformułować tekst tak, aby rzeczy wynikały z siebie, o tyle lubię zostawiać za sobą pewne niedopowiedzenia, tworząc tym samym pewne pole do własnej interpretacji, czy snucia teorii. Nie wiem jak Ty, ale zawsze lubiłem różne vlogi przybliżające teorie czy domysły dotyczące danego dzieła i zawsze myślałem o tym, jak by było świetnie poczytać trochę czyichś teorii na temat własnych opowiadań i postaci, a na podstawie pozostawionych przez siebie poszlak. Co do jednych pewnie bym wiedział doskonale jak jest naprawdę, bo miałbym w planach dopowiedzenie tego i owego, a co do innych - niekoniecznie. Poza tym, publikując teksty tutaj, mamy platformę dyskusyjną w postaci forum czy serwera na Discordzie, gdzie możemy wymieniać się pytaniami i wyjaśniać sobie poszczególne aspekty danych tytułów. To jest dla mnie drugie, choć nie podstawowe źródło informacji na temat szczegółów fanfików, bo nie uważam, że z tekstu powinno wynikać absolutnie wszystko. A przynajmniej nie od razu. Gdyby tłumaczyć każdą drobnostkę, myślę, że czytelnik zgubiłby wątek, rozmyłby się mu obraz świata przedstawionego, a w ostatecznym rozrachunku nieźle byśmy go zanudzili. Przywołałeś naszą dyskusję w wątku z "Krwawym Słońcem" - nie wiem czy obiektywnie przytoczone wówczas przez Ciebie argumenty faktycznie klarownie wynikają z treści opowiadania, tylko ja jestem mało rozgarnięty, ale na pewno wiem, że wielu rzeczy (głównie co do sensu postaci Rising Storma) dowiedziałem się drogą rozmowy z Tobą na forum i na Discordzie, i uważam, że jest to absolutnie świetne. Tak tutaj, jak i w innych przypadkach, można rozmawiać, można się dowiadywać bezpośrednio od autora. Myślę też, że żaden twórca nie jest w stanie przewidzieć absolutnie każdej wątpliwości, czy uwagi jaką mogliby mieć potencjalni czytelnicy, czy czytelniczki Dlatego dobrze jest mieć gdzie się wygadać. Ale to tak bardziej w ramach ciekawostki, gdyż podniesione przez Ciebie kwestie są raczej zagadnieniami podstawowymi, fundamentami fabuły i świata, toteż nie powinny podlegać teoretyzowaniu i tym podobnym. Na pewno moje podejście wówczas (dzisiaj w sumie też, do pewnego stopnia) wpłynęło na kształt kolejnych akapitów. No dobra, jeszcze dwie rzeczy: 1. Co do Heroesów - zgadza się Uważam, że tamtejszy jestem zaklęć jest bardzo prosty, można się go (za)szybko nauczyć na pamięć, lecz nie wydaje mi się by sam w sobie, od początku, był nudny. Kwestia implementacji. Powiedziałbym, że system ten ma niezły potencjał (mam na myśli trzecią część), ale został on zrealizowany w taki sposób, że bardzo szybko się nudzi, gdyż po osiągnięciu mistrzostwa w danych dziedzinach magii (co zresztą zbyt czasochłonne nie jest), sprowadza się to do spamowania kilkoma czarami, reszta ma dosyć okazjonalne zastosowanie. A przynajmniej ja to tak zapamiętałem po latach. Uznałem, że w ramach mrugnięć okiem sprawdzi się to doskonale. Na dłuższą metę pewnie będę próbować napisać coś swojego, ale nie zdziwię się, jeżeli wyjdzie z tego coś, co już było, tylko ja gdzieś sobie zaspałem. Sporo już wymyślono, ale próbować zawsze warto. 2. Dziękuję za spostrzeżenia, wydają mi się one całkiem interesujące. Co do przemiany Fenrira i co ją nakręciło - rzeczywiście udział "sił wyższych", ale głównie chodziło o to, że nagle doznał on wizji ze swymi rodzicami, których dawno stracił i wówczas coś w nim pękło. Chłop ma na tym punkcie trochę obsesję. Co zresztą będzie miało niebanalne znaczenie potem. Ale bez spoilerów. Nigdy nie wydawało mi się, że urządzane przez Spicy bałagany byłyby lepszym zapalnikiem dla tego typu zdarzeń. W porządku, pora przejść do aktualizacji wątku, a więc kolejnego i zarazem ostatniego w tym roku opowiadania - "Żegnajcie, dawne dni". Mówiąc szczerze, to właściwie tytuł roboczy, ale został z braku lepszego rozwiązania. Najwyżej kolejny tekst będzie miał w tytule coś z przywitaniem i się to wtedy ładnie skomponuje Niemniej jest to filler i zakończenie poświęconej nowej Cevalonii części historii. Zobaczymy co tam słychać u znajomych postaci, powróci kilka kucyków, które wydawały się postaciami "jednorazowymi", trochę smutnych przemyśleń, trochę dziwnych sytuacji, trochę miziania się ;P Następnym razem bankowo ruszymy do Zebryki, poznamy nowe, pasiaste postacie i przeżyjemy parę przygód. Możliwe jest też, że zanim to nastąpi, rzeczywiście powrócę do starych tekstów, chociaż bardziej po to, by wyszukać kiedyś niezauważone błędy, powtórzenia, potknięcia, takie tam. Możliwe, że faktycznie zastanowię się nad nową wersją "Spełnienia życzeń", gdyż nawet w obecnym rozszerzeniu ciągle brzmi jak opowiadanie konkursowe z zamierzchłych czasów, kiedy jeszcze tylu rzeczy i opowiadań nie było. No, ale tak czy owak - nowy tekst znajdziecie w pierwszym poście niniejszego wątku. Za prereading i pomoc dziękuję serdecznie @Foleyowi No i, ponieważ nie wiem jak to będzie z moją aktywnością w sieci w najbliższych dniach, chciałbym już teraz złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia świąteczne, ze szczególnym uwzględnieniem zdrowia, radości, trafionych prezentów, inspirującej atmosfery, no i ogólnie - spełnienia marzeń wszystkim, udanego wypoczynku, hucznego Sylwestra i kolejnego roku, lepszego od poprzedniego Pozdrawiam!- 83 odpowiedzi
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Przybywam po przerwie, spiesząc z podziękowaniami za Wasze opinie, czas przeznaczony na lekturę oraz spisanie swoich wrażeń, no i ogólnie, za możliwość wzięcia udziału w starciach fanfików. Dla niezorientowanych – jest to najnowszy event organizowany w ramach Klubu Konesera Polskiego Fanfika. Zapraszam do wzięcia udziału w owym wydarzeniu, ale i dołączenia do Klubu, ogólnie, jeżeli ktoś jeszcze tego nie zrobił, bądź ma wątpliwości Co do samych „Kresów”, przedstawiam państwu kolejną, trzecią część „Za nieustającą walkę”, zamykającą to opowiadanie. Teraz mamy już pełen obraz stanowiącego przeciwieństwo Equestrii, opresyjnego państwa, które się rozpycha i które będzie przeciwnikiem bohaterów w nadchodzących opowiadaniach. Jednocześnie w samej Equestrii dzieją się ciekawe rzeczy. Tylko jaki jest wspólny mianownik? Tekst znajdziecie je w pierwszym poście tegoż wątku, jak zwykle Kolejne opowiadanie będzie bardziej fillerowe, ale pisanie idzie dosyć gładko, toteż najpewniej ukaże się jeszcze w tym roku. Nie wiem natomiast co będzie z dalszymi opowiadaniami, w których miałyby się pojawić zebry i które miałyby rozpocząć taki bardziej przygodowy cykl w... no, cyklu. Bardzo chciałbym pokazać coś jeszcze w tym roku, ale nie wiem na ile mi pozwoli zdrowie oraz czas. Przekonamy się. @Coldwind Całość w jedną dobę? Imponujące tempo i w tym sensie czuję się troszkę zawstydzony, ale i zaskoczony Nie przypuszczałem, że w ciągu tygodnia, przed pojedynkiem, uda się komukolwiek uporać z całością, bo przecież nie mogła to być ani jedyna, ani najważniejsza rzecz do zrobienia. Rozpocząć lekturę, to tak. Materiału tyyyle zdołałem naprodukować. Dlatego też bardzo dziękuję za poświęcony czas oraz pochwały, mam nadzieję, że „Kresy” staną na wysokości zadania, kiedy, w miarę rozwoju fabuły, świat będzie rozszerzany, pojawią się nowe wątki, postacie, ale i pewne zagadki. Cieszę się, że klimat dał się poczuć, no i ogólnie, że tak Cię mój fanfik wciągnął. Doceniam to i z ciekawością będę czekać na kolejne Twoje opinie. Oczywiście najchętniej do końca tego roku rozkręciłbym fabułę w tym sensie, że napisałbym co nieco o zebrach i spróbował napisać coś bardziej przygodowego, ale liczę, że nawet jeśli zajmie mi to więcej czasu, to jednak wytrwasz do tego momentu. Jak napisałeś prze bohaterami jeszcze długa droga Jestem ciekaw jak wypadnie ten nowy kierunek, w którym pójdzie fabuła. Generalnie, jeżeli chodzi o rzeczy, na które zwrócił uwagę @Verlax, chciałbym zakomunikować, iż omówiliśmy to na Discordzie, jako że forum miało awarię niedługo po napisaniu jego najnowszego posta w tymże wątku, a którego to posta zdążyłem przeczytać. Generalnie porozmawialiśmy o różnicach w naszym podejściu do tekstów, o ekspresywności występujących u mnie postaci oraz innych rzeczach, które wynikają z mojego podejścia, upodobań i wyobrażeń, a które niekoniecznie mogą przypaść do gustu wszystkim. Są jednak kwestie, których chciałbym na łamach forum bronić i teraz to nich przejdę, ale postaram się tym razem zwięźlej (jak to się skończy chyba sami już przeczuwacie ). Podnosząc temat Alberta – zapoznawszy się z przytoczonymi argumentami rozumiem, że może on wypadać niewiarygodnie jako osoba przewodząca miejscowości na południu i że może się to wydawać wielce nielogiczne, naciągane, że ktoś taki był w stanie utrzymać władzę tak długo. Że kucyki go słuchają, chociaż nie darzą go szczególną sympatią. Że to w ogóle działa i tak dalej, i tak dalej. Natomiast, jeżeli chodzi o jego postać, jako ojca rodziny oraz jego relacje z najbliższymi, a także ogólną atmosferę panującą w jego domy, między nim a Henriettą chociażby, absolutnie nie mogę się zgodzić, że jest to „absolutne moralne dno”, bo chociaż nie jest dla nich dobry i wiele mu do ideału brakuje, to jednak z drugiej strony do owego dna również mu brakuje. Powiem nawet, że, bazując na własnych doświadczeniach oraz obserwacjach, jego zachowanie da się jeszcze tolerować. Natomiast dlaczego w opowiadaniach ta postać powraca i, tak to ujmę, wskazuje się, że mieć może jakiś pozytywne cechy (tak o nim wypowiadają się dane postacie, czy wspomina o tym narrator, nawiązując do punktu widzenia określonej postaci) – bo to jest dosyć życiowe. Południe jest, w zależności od regionu, w różnym stopniu przeciwieństwem Equestrii. W Neighfordzie klacze są zależne od ogierów, w miejscowości tej powszechne są różne patologie, uzależnienia. Zostało to podane w tekście. Takie środowisko sprzyja opresyjnym relacjom w rodzinie, a które są umacniane przez dalsze trwanie w takim otoczeniu oraz uzależnienia emocjonalne. Pomimo XXI wieku, jest to dosyć powszechne, że partnerka jest zapatrzona w partnera, czy też jest z nim pomimo jego wad i tego jak ją traktuje, nie tylko przez brak innych perspektyw, wsparcia z zewnątrz, ale także przez uzależnienie emocjonalne. Potomstwo również może stać się uzależnione od jednego, czy obojga rodziców, na tym samym tle. Prowadzi to do tego, że często się usprawiedliwia różne przywary, czy zachowania. Jest się po prostu z tą osobą, pomijając krzywdę, czy przykrości, jakie może ona wyrządzić. A każda karczemna awantura na drugi dzień się rozchodzi po kościach, nie było sprawy. No i tak to trochę funkcjonuje w fanfiku. Henrietta jest w jakimś stopniu uzależniona emocjonalnie, ale również coś do niego czuje, jest też w pewnym stopniu związana z ziemią. Dzieci mają wpojone, że trzeba trzymać z rodziną, ojciec jest jaki jest, ale to ojciec. Uprawiany jest trochę taki „kult”, w tym sensie, że nie zadaje się pytań, tylko się przyjmuje członków rodziny takimi jacy są, niezależnie od tego jak potrafią zranić. Przez to chociażby dzieci są gotowe usprawiedliwiać różne rzeczy, czy doszukiwać się jakichś dobrych chęci, czy cech. Warto wspomnieć też o tym, że w tak młodym wieku potrzeby przynależności i miłości mogą wyprzeć np. potrzebę bezpieczeństwa, stąd dzieci są emocjonalnie związane z rodzicami, nawet jeżeli doświadczają z ich strony przykrości. I jeśli wyrastają w takim środowisku, to potem po pierwsze bardzo ciężko jest im się "oduczyć" pewnych schematów, a po drugie, potrafią patrzeć w przeszłość z pewną nostalgią dostrzegając w postawach rodziców pewne wcześniej niezauważone "zalety". Czasami jeszcze jest tak, że, stając po stronie opresyjnego partnera, matka jest gotowa przedłożyć jego dobro ponad własne, a także dzieci. Akurat Henrietta taka nie jest, jest bardziej mediatorką, stara się to naprawiać, czy łagodzić, chociaż częściej jest to walka z wiatrakami. Ale robi to dalej. Dlaczego? Najwyraźniej ma swoje powody. Czy też ja jeszcze nie zacząłem pewnych tekstów pisać, ale to melodia przyszłości. Dziękuję tutaj @Tricowi, za wspomnienie, że kolejne opowiadania rzucają nieco światła na to jak Albertowi udaje się utrzymać władzę (chociaż przyznaję, są to raczej wstawki, dosyć lakoniczne tłumaczenia wplecione w poszczególne akapity), ale także na to, że napomknął co się dzieje potem i jak się to hersztowanie skończyło. Do tej pory nikt z rodziny nie miał za bardzo wyboru, a pozycja Alberta symbolizowała pewien komfort, który pozwalał mu uskuteczniać pewne zachowania. Teraz rodzina ma wybór, a on nie ma komfortu. I jest to jeden z nowszych wątków, chociaż nie „najgłówniejszy” i którego jeszcze nie napisałem w całości. Nie ma już Neighfordu, jest Equestria – inne środowisko, promowane inne wzorce i zwyczaje. I albo się Albercik zmieni, albo na stare lata zostanie sam, bo rodzina już nie jest do niego uwiązana, Henrietta ma wybór, a dzieci stają się samodzielne. Takie rzeczy również się zdarzają. Często dramat potrafi trwać latami, ale czasem na końcu jest leczenie, terapia, naprawa stosunków. Tak jak pisałem – jest to opowiadanie między innymi o relacjach, stąd też taka jest główna rola Alberta, jako postaci, hersztowanie to bardziej tło, ale zgoda, rozumiem i przyjmuję do wiadomości dlaczego ten aspekt nie wypada tak dobrze. Trochę podobnie jest w wypadku Vibrant Blossom, jej zaborczości, agresji itp. Z tym, że ona po prostu ma pewne wygórowane oczekiwania względem córek oraz, w swym tunelowym myśleniu, jest przekonana, że tylko ona ma słuszność i wie co jest dla nich najlepsze. Zwłaszcza, że w tle jest pogoń za pieniądzem i chęć przypodobania się określonej społeczności. Wstrzelenie się w pewne środowisko. Jest to rzecz, którą znam, chociaż w tym przypadku w całości z relacji znajomych i przyjaciół. Od razu chciałbym zwrócić uwagę na rozdzielenie dwóch kwestii oraz wyodrębnienie dwóch skali,skąd też wydaje mi się, że powyższe rzeczy nie wymagają odpowiedzi oraz dalszej dyskusji. Przyjmuję do wiadomości i rozumiem dlaczego w szerszej skali hersztowanie Alberta oraz jego relacje z mieszkańcami Neighfordu wypadają niewiarygodnie, a gdzie i jak mogłem to poprawić. W sumie, to zacząłem przeglądać kolejne teksty i zwróciwszy na to większą uwagę, dostrzegam podobne błędy co może za jakiś czas ostatecznie skłonić mnie do pewnych poprawek, czy rewizji. Ubisoft (wówczas nazywany Ubivalem), chyba za czasów „Heroes V”, miał bodajże takie powiedzenie/ politykę „Patching Eternal”, myślę, że u mnie może to być coś podobnego Natomiast w skali mniejszej, ja zawęziłem relacje do osób najbliższych i w tym sensie chcę zaznaczyć, że nigdy nie zgodzę się, że to wypada niewiarygodnie, bo niewiarygodnie wypadać nie może skoro sam od lat się z tym stykam co jakiś czas w realnym świecie, czy to osobiście, czy jestem świadkiem pewnych zdarzeń, czy też dowiaduję się o czymś od osób, którym ufam. Nie wspominając już o tym, że w różnych miejscach co jakiś czas pojawiają się publikacje na ten temat. Co do kolejnych tekstów oraz cennych uwag na ich temat: Osobiście nigdy nie odczułem, jakoby motyw dziedziczenia jakiegoś dobra był wyeksploatowany do poziomu jakiejś kliszy. W ogóle, pojęcie „kliszy” bywa jak dla mnie coraz częściej nadużywane, aż niebawem strach będzie poruszyć jakikolwiek znany już motyw, choćby w najmniejszym stopniu. W ogóle, mam dosyć wysoką tolerancję dla znanych rozwiązań, może to dlatego. Ale nie ma sprawy, rozumiem. Twistu żadnego nie mogło być, gdyż opowiadanie to miało wyjaśnić jak to się stało, że w tak młodym wieku Silkflake miała już własny domek w Dodge City. „Samotny pegaz na rozdrożu” jest rewritem opowiadania konkursowego bodajże z VII Edycji Konkursu Literackiego (2013 rok) i pojawiło się przed „Altruistką”. Na tamtym etapie jeszcze nie miałem planu fabuł dla serii, tylko luźny koncept. Osobiście nie widzę też, by przytoczony element kreacji Fenrira był jakimś szczególnym problemem. Są postacie takie jak np. Spicy, które zabijają i wiadomo z góry, że będą zabijać, a jest np. Fenrir, który jest, nazwijmy to, usatysfakcjonowany poturbowaniem oponenta, ale żeby odebrać komuś życie, to nie. On ma po prostu jakieś wyrzuty i odruchy, nie wiadomo z góry co zrobi ani jak się zachowa. Nawiasem mówiąc, na tym etapie Fenrir samego siebie jeszcze odkrywa, nadaje się do bicia, zabijania potworów bardziej. Inna sprawa, że on sam w sobie, nie jest za kumaty. Walki uliczne to swoją drogą, oczywiście, że ryzyko śmierci czy kalectwa jest wysokie, ale z drugiej strony, zanim boks zawodowy został objęty ściślejszymi regulacjami, sport ten również niósł za sobą wysokie ryzyko, może niekoniecznie śmierci, ale kalectwa. A jestem święcie przekonany, że przytłaczająca większość tych zawodników poza ringiem nie mogłaby zabić człowieka. Jasne, że to nie to samo, ale mi chodzi o pewien model. Zabicie kogoś to nie jest taka prosta sprawa, a Fenrir, jak zostało już podkreślone, się do tego kompletnie nie nadaje. Na tym etapie to on leczy kompleks niższości, chce manifestować jaki to nie jest silny, a przy tym desperacko próbuje zaspokoić swoją potrzebę przynależności. No cóż, zdaje się, że to by było wszystko, czym chciałem się podzielić na łamach forum. W każdym razie, dziękuję serdecznie za uwagi oraz krytykę, cieszę się, że nawet „Altruistka” nie zniechęciła Cię do dalszego czytania, toteż czekam w napięciu na kolejne opinie oraz spostrzeżenia. @Grento YTP Dziękuję za komentarz, cieszę się, że znalazłeś w tekście tyle pozytywów, ale również biorę na poważnie wskazane wady oraz inne uwagi. Generalnie, pamiętam, że kwestia zbyt obszernych opisów (i przez to „zamulających" akcję, czy dialogi) przewinęła się po raz pierwszy jeszcze przy moim opowiadaniu z Trixie, ale nadal jest aktualna i możemy o niej dyskutować. Akurat te opowiadania, one mają już swoje lata i powstawały jeszcze zanim po raz pierwszy zwróciłeś mi uwagę na precyzję przekazu, na tę esencję. Myślałem, że pomału zaczynam pozbywać się pewnych nawyków, ale teraz tak patrzę na nowe kawałki i w sumie nadal są dosyć obszerne :/ Wprawdzie nie musi to oznaczać, że dalej akcja muli, tylko po prostu wychodzą długie, ale wciąż, mam teraz mieszane odczucia. Wygląda na to, że będę potrzebował więcej praktyki, bo na razie wciąż mam obsesję, że jeżeli poucinam tu i tam, wówczas nie przekażę idealnie tego co mi chodzi po głowie. A jest to dla mnie dosyć ważne. Jestem ciekaw jak ocenisz pod tym względem kolejne opowiadania i czy ów mankament będzie mniej-więcej równo rozłożony, czy zdarzą się kawałki pozbawione tego problemu. Byłoby dobrze – wróciłbym do danego tytuł i spróbował zrobić sobie z tego taki template. Ale ogólnie, dziękuję za pochwały oraz cenne uwagi. Doceniam to i biorę pod uwagę, chociaż kiedy piszę, to ten mój mocno zorientowany na opisy styl bywa silniejszy niż... Cóż, cokolwiek, co mogłoby mi zasygnalizować, że nieco zaburzam tempo akcji. Postaram się przy tym podziałać Pozdrawiam!- 83 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Cześć, dzięki za przybycie, poświęcony czas oraz nieco krytyki! Miło mi wiedzieć, że, chociaż nie były to opowiadania idealne, ani pewnie nie do końca z Twojej bajki, to jednak lektura nie była katorgą i wrażenia okazały się ogólnie pozytywne. Zwracam uwagę na to, że te dwa opowiadania to jest dopiero otwarcie serii i mają one już trochę lat. Tym bardziej cieszy mnie ocena opisów, czy też tego jak ogólnie tekst się prezentuje, technicznie. To znaczy, obecnie nie dzieją się na tym polu żadne rewolucyjne zmiany, ale jednak wydaje mi się, że co popełniony tekst ten mój styl jednak się zmienia. Dobrze jest odnaleźć pochwały oraz życzenia aby teksty się udawały, bardzo to doceniam i za to serdecznie dziękuję! Jednak najwięcej punktów, do których warto się odnieść, znalazło się oczywiście w, jak to ująłeś, eseju, zatem usiądź wygodnie i czytaj Ale na wstępie napomknę, że najprawdopodobniej wiele rzeczy wynika z różnic między naszym nastawieniem odnośnie tego jak pisać historię i co jest najważniejsze, nie da się też ukryć, że specjalizujemy się w innych dziedzinach. Ale przechodząc do rzeczy, znalazłem wiele interesujących punktów, do których teraz chciałbym się odnieść. Mówiąc zupełnie szczerze, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że nie przepuścisz żadnej okazji, by zabłysnąć wiedzą Ale od razu powiem – zostaw sobie amunicję na potem, jak już poważnie dwie strony będą się ze sobą ścierać, jak powyskakują nowe postacie, a ja będę próbować pisać o organizacji państwa intrygach i tym podobnych rzeczach. Mam nadzieję, że wytrwasz przy moich tekstach na tyle długo, by to ocenić i, najpewniej, wyłożyć niejedno zagadnienie z historii. Aczkolwiek, sporo tych rzeczy, również odniesienia do Franklina czy Webera wydają mi się dosyć nie na temat, jako że prawie niczego nie opieram na świecie realnym, w tym na etyce protestanckiej w duchu kapitalizmu. To nie moja specjalność, nic o tym nie wiem. W ogóle, wydaje mi się, że potraktowałeś rzecz trochę zbyt poważnie, co nie oznacza, że nie ma to dla mnie znaczenia – w końcu określiłeś, że wada jest bardzo duża, negatywnie wpływa na odbiór danych wątków i motywów, co przyjmuję do wiadomości, ale nie wiem, czy powinienem zatem powrócić do starszych tekstów i uzupełnić informacje, czy może sprostować rzeczy w nowszych tekstach. Czy myślisz, że przydałaby się pewna rewizja fragmentów tworzących świat w zakresie organizacji Neighfordu oraz tego kawałka południa? Jak to w kółko powtarzam, jest to historia rodzinna – o postaciach, relacjach między nimi, a także pewnych schematach, czy zachowaniach, postawach, więziach. Tworzony dla niej świat ma w pierwszej kolejności umożliwiać mi zrealizowanie moich zamierzeń, co oczywiście nie oznacza, że będę na bakier z wszelką logiką, tworząc w nieskończoność skrajne retcony, czy nagle zmieniać wszystko o sto osiemdziesiąt stopni, bo mi tak pasuje. Pragnę zauważyć, że na ówczesnym etapie, to było bardziej tło do wydarzeń, dzisiaj już przywiązuję do tego dużo większą uwagę. Inna sprawa, że nieszczególnie idę po kreskówkową naiwność, sensacyjną epickość, ani też twardy realizm, gdyż staram się pamiętać, że to nadal świat kolorowych, magicznych kucyków. W pewnych aspektach idę po prostu na skróty. Chodzi przede wszystkim o to, by to uniwersum dostosować do swoich potrzeb i opowiedzieć wymyśloną historię. To jest bardziej taki... No, fantastyczny wymysł. W tym się czuję najpewniej. No i lubię niekiedy realizować rzeczy po swojemu. Ale powracając już do światotworzenia. Zauważ, że w ogóle unikam nazwania „systemu” w oparciu o który działa Neighford. Powiedziałbym, że to żaden konkretny system, po prostu zbiór pozornie losowych rozwiązań, co ma odzwierciedlać to, co się kiedyś z południem stało – Cevalonia była państwem, które dawno temu zostało odcięte od Equestrii, przez co zaczęło upadać do poziomu barbarzyństwa, a którym przez wiele lat Celestia się nie interesowała. Z różnych powodów, które na razie wolę zachować dla siebie. Ale ogólnie chodzi o sprawy magiczne. Jest to motyw zaczerpnięty z gier „Might and Magic”, gdzie po inwazji Kreegan Starożytni stracili połączenie ze światami które stworzyli, a te, uzależnione od ich technologii, zaczynały upadać. Pytałeś o funkcję Alberta, a ja odpowiem, że chyba wziąłeś to na zbyt poważnie i nieco się zagalopowałeś, a to naprawdę nie jest aż tak ważne dla całej historii. To znaczy, nie byłem świadom żadnych negatywnych konotacji słowa „herszt”, a jakoś inne określenia niezbyt mi pasowały, więc użyłem tego. Ale powracając do funkcji i alternatyw. Albert burmistrzem? Rada miejska? Może kiedyś, w przyszłości, z kimś innym Te instytucje, funkcje, to jednak troszkę zbyt rozwinięte rozwiązania cywilizacyjne, jak na ówczesny stan Neighfordu. W mojej opinii. Albert jest kupcem, ale zaczynał w taki sposób (było to wspomniane), że zorganizował kucyki, przewodził im i wspólnie podniósł nieco poziom osady, przekształcając ją w miasto, a z czasem nawiązując kontakty z innymi miejscowościami na południu, chociaż sam najchętniej wolałby swojego, samowystarczalnego Neighfordu. Więc to nie jest tak, że on jest totalnie sam, po prostu nikomu nie ufa, a opowiadania nie są o relacjach z jego współpracownikami czy bojówkami. Ale rzeczywiście, na początku była to trochę taka „banda”. Z czasem rzeczy zaczęły się zmieniać, nabierając innego kształtu. Osobiście nie uważam, że powinno się wszystkie informacje podawać natychmiast, osobiście lubię mieć poszlaki i, przynajmniej dopóki sprawa się nie wyjaśni, o ile w ogóle, domyślać się co mogło wyniknąć z czego i kto za coś mógłby być odpowiedzialny. Poza tym, chociaż wtedy jeszcze nie miałem wobec tego takiej percepcji, uznałem, że skoro i tak historia widziana jest (np. w „Poznając nowy świat”) oczami Gleipnira, wówczas nie ma potrzeby szczegółowo opisywać akurat tego jak Albert zachowuje swoje wpływy. Uznałem, że skoro zachowuje jak się zachowuje i włos mu z głowy nie spada, jak krzyczy sobie na kowala a ten wraca do szeregu, wówczas to powinno dać do zrozumienia, że jednak kogoś tam ma, kto mu pomaga to wszystko utrzymać w ryzach. Gdyby sytuacja była inna, czyli historia później leciałaby dalej z punktu widzenia tegoż kowala, to pewnie w końcu ktoś by go odwiedził z „pozdrowieniami”. Czy ja wiem, czy Albert jest kreowany na jakiś autorytet moralny? Bez przesady. To jest taki „autorytet” na zasadzie, że z nim to się prawie nie da żyć, ale jak trzeba sobie poradzić samemu, to stary trochę miał racji. Nie chodzi o jego naśladowanie, ale nie wymazywanie go ze świadomości, przeniesienie pewnych jego metod działania i podejścia na inne realia, z czasem wykształcając własne cechy i to tak należało rozumieć sceny z Gleipnirem, który, będąc w Equestrii, przypominał sobie słowa ojca. A co do tego, że się aż „zbyt” stara – jeżeli już są jakieś elementy zaczerpnięte z realnego życia, to to jest właśnie coś takiego. Schemat, gdzie jeden osobnik tak bardzo wie co jest najlepsze i co jest słuszne, że nie widzi jak rani wszystkich dookoła, chociaż chce dla nich dobrze. Wbrew pozorom dosyć powszechne i objawiające się na różnych obszarach. Znów - głównie chodzi mi o relacje międzykucykowe, gdzie pewne rzeczy zostały podpatrzone w zachowaniach ludzi. Ale najbardziej to się zdziwiłem, kiedy przeczytałem o tym na kogo jest kreowany Albert. Kurczę, ja nic nie wiem o kalwinizmie, o biednej Szwajcarii czy Niderlandach, ani o protestanckiej etyce pracy. Mówisz poważnie? Nie wiem co o tym myśleć... Chciałbym też wspomnieć co nieco o moim podejściu do relacji postacie-fabuła i co uważam za ważniejsze dla moich opowiadań i nad czym lubię pracować podczas ich pisania. Wydaje mi się, że to jest taka najistotniejsza różnica między nami, jako twórcami. Ja akurat uważam, że nie można mieć historii bez jej bohaterów (nie dosłownie oczywiście, ogólnie, dłuższych historii). Kładę duży nacisk na postacie, relacje między nimi, a także przemiany w nich się dokonujące (a wynikające z kolejnych wydarzeń, które również kształtują otaczający ich świat), ale również na fabułę. Fabuła składa się z wydarzeń, również tych wydarzeń, od których zależą losy postaci i ja dążę do tego aby owe postacie były z czasem wystarczająco rozwinięte, posiadały pewne charakterystyki oraz bagaż doświadczeń, aby różne zwroty akcji czy zrządzenia losu miały szansę wywrzeć większe wrażenie na czytelniku. Czy nawet wczuć się, przejąć tym co się dzieje z poszczególnymi bohaterami czy bohaterkami. A jeśli chodzi o tworzenie świata, to bynajmniej nie podchodzę do tego po macoszemu, staram się kreślić różne rzeczy w oparciu o które wszystko to działa, budować środowisko nie tylko w najbliższym otoczeniu postaci, dodawać nowe elementy, poszerzać, odkrywać. Po prostu również w tych aspektach miewam inne priorytety. Czy Albert jest hipokrytą... Może trochę. Na pewno jest paranoikiem i nerwusem. Na razie nie będzie to zbyt często występująca postać, ale kiedy już będę powracać do jego wątku i motywów, również wcześniej nieznanych, obraz powinien nieco się rozjaśnić. Albo otworzy się portal nieścisłości. To już, a jakże, pozostawię do oceny czytelników. No i się zastanawiam, czy sprawy, o których napisałeś rzeczywiście sterczą z treści, czy może po prostu zwróciłeś na nie uwagę, gdyż się tymi zagadnieniami interesujesz. Bo o co mi chodzi – jak dotąd oceniałem, ilość elementów traktujących o strukturze społecznej danych miejscowości, ich organizacji, takie polityczno-ekonomiczne sprawy, to tego było tyle co nic. Dopiero teraz zamierzam co nieco dodać tychże elementów, chociaż nadal to nie będą historie stricte polityczne, czy poświęcone ekonomii. Chodzi mi po prostu o to by spróbować czegoś nowego i nie pisać ciągle o tym samym, żonglować tagami, ale prowadząc dalej tę samą historię. Do tej pory faktycznie nie zwrócono mi uwagi na pewne szczegóły oraz te konkretne aspekty tworzonego przeze mnie świata. Przyjąłem to, bo sam tak to pisałem i tak czułem, że polityka, społeczeństwo, zależności, to w ogóle nie gra tutaj pierwszych skrzypiec bo to nie o tym ma być. Twój esej nakazał mi teraz sądzić, że jednak światotworzenie już dawno poszło w pewne kwestie, chociaż wydawało mi się inaczej. Wiesz o co mi chodzi? Myślę, że to by było z grubsza wszystko, co miałbym do odpowiedzenia, na ten moment. Oczywiście, cieszę się niezmiernie, że, pomimo wychwycenia różnych potknięć, Twoje generalne wrażenia nadal pozostają pozytywne. Mam nadzieję, że na tym nie zakończysz „Kresów” i rzucisz okiem na kolejne teksty, które szczęśliwie staną na wysokości zadania i okażą się jak najlepsze. Dzięki jeszcze raz za poświęcony czas, opinię, rzeczy pozytywne, negatywne i dlaczego są negatywne, ogólnie Pozdrawiam!- 83 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Hej, dziękuję serdecznie za poświęcony na lekturę czas oraz komentarz Pierwsze opowiadanie z serii pochodzi jeszcze z czasów, kiedy koncepcja cyklu była dosyć młoda, a pomysły na nowe postacie, wątki oraz znacznie bardziej złożoną historię raczkowały. Od tamtej pory zmieniło się wiele, pojawiły się nowe pomysły i rozwiązania, obecnie jest to realizowane. Wierzę, że przez ten czas i długie planowanie fabuły, udało się doprowadzić do wyłonienia tych najlepszych pomysłów, chociaż sporo jeszcze muszę napisać. I pewnie niejedna rzecz się zmieni, bo nagle wpadnę na jeszcze coś innego. Zobaczymy. Jedno jest pewne - zawsze czekam na opinie, uwagi oraz krytykę Kolejne opowiadania z serii są swoimi wzajemnymi sequelami, czerpią z siebie, nawiązują do siebie, ale ogólnie rzecz biorąc, to ma być przede wszystkim historia rodzinna, a by uniknąć pewnej monotonni, tagami zamierzam żonglować. Myślę, że z czasem stanie się to odczuwalne. Na przykład teraz "Kresy" mają stać się nieco bardziej przygodowe (w opozycji do dominującego [Slice of Life]), mają się pojawić intrygi, nowe miejsca, postacie, nowe zwroty akcji. W każdym razie - mam nadzieję, że kolejne opowiadania staną na wysokości zadania i z czasem doprowadzą Cię do tegoż punktu z możliwie jak najlepszymi wrażeniami po sobie. Rzeczywiście, bardzo dużo uwagi poświęcam postaciom, relacjom między nimi, ale także zmieniającej się i oddziałującej na nie rzeczywistości. "Stalkera" nie oglądałem, nie jestem aż tak obeznany z uniwersum "Wiedźmina", zatem o Annie Henrietcie dowiedziałem się z jednego z ekranów ładowania się trzeciej części gry Ale rzucę smaczkiem, że Henrietta z "Kresów", jej imię, to się wzięło ze "Świata według Ludwiczka". Tam babcia głównego bohatera nazywała się właśnie Henrietta Shermann. Moja postać otrzymała imię po niej. Zdaję sobie sprawę, że niektóre opisy, ekspozycje oraz fragmenty mogą nieco nużyć, czy sztucznie spowalniać akcję, ale pracuję nad tym. Poważnie. No, te pierwsze opowiadania mają jeszcze te opisy dosyć obszerne (lubię takie opisy świata czy przemyśleń postaci, a kiedy to jest moja fabuła i świat, wkręcam się jeszcze bardziej), ale obecnie staram się opowiadać zwięźlej, również po to, by historia faktycznie nabrała dynamizmu sprzyjającemu przygodzie. Jak zwykle, pozostawię to do oceny czytelników, kiedy już kolejne opowiadania się ukażą. Raz jeszcze dziękuję za poświęcony czas oraz tak pozytywną ocenę otwarcia cyklu, mam nadzieję, że ciąg dalszy spełni swoje zadanie W napięciu będę czekać na kolejne wrażenia i uwagi. Pozdrawiam!- 83 odpowiedzi
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Wasze życzenie zostało spełnione! Wrota areny magicznych zmagań otwierają się przed kolejnymi śmiałkami, a nadzwyczajna moc zaczyna wypełniać komnaty, w miarę kolejnych stawianych przez nich kroków. Przestrzenna, owalna sala oświetlana przez powieszone przy kolumnach znicze posiada otwarty dach, wysoko, wysoko ponad głowami magów. Oceniając po ścianach oraz ich mierzącym ku oknie częściom, można odnieść wrażenie, że z zewnątrz struktura miała kształt stożkowaty. Drugie, dokładniejsze spojrzenie ujawnia coś nietypowego - chociaż widać czyste niebo, nie można pozbyć się wrażenia, że jednocześnie odbija się tam widok z dołu. Widzicie z daleka siebie, a także światła magicznego ognia zniczy. Uważajcie, by nie wpaść w trans! powiadają, że okno zostało wykonane z zaklętego materiału i potrafi "wciągać" świadomość tych, którzy będą patrzeć zbyt długo. W sumie, czujecie jakby okienko "wciągało" również ściany? Czy to magia spowodowała tę stożkowatość? Tak czy inaczej, wszystko jest już gotowe. Otoczenie zabezpieczone, toteż wielka moc doświadczonych wojowników nie uczyni większej szkody. Co nie oznacza, że, jak zwykle zresztą, odradza się istotom magicznym błąkanie się po okolicy w trakcie pojedynku. No, chyba, że osiągnęliście wyższe poziomy magii ochronnej. Zaraz, zaraz, ale kim są ci śmiałkowie? Autorka obrazu - NightPaint12 Zapraszam do odwiedzenia jej galerii! Na arenie zapragnęli się spotkać @Mephisto The Undying oraz @KougatKnave3 i, w ten oto sposób, gościmy ich dzisiaj pośród sal magicznych pojedynków, niecierpliwie wyczekując na pierwsze akcje i zaklęcia! Słyszeliście o ukrytych komnatach tej areny? Do tej pory niczyja moc nie była w stanie odkryć tychże przejść. Może wasza da radę? A może wystarczy podstawowe pomieszczenie? Przekonamy się już za moment! Po prostu wiedzcie, że ta arena powiększa się i ukazuje swoje sekrety przed tymi, którzy zostaną tu dłużej i okażą się odpowiednio silni, by przetrwać... Udanego pojedynku!
-
Szanowni państwo, to znowu ja. Oj, kochani, kombinujecie już jak koń pod górę, byle tylko nie wyjść poza pewne ramy czasowe i znowu poświęcić czas tym samym tytułom Który to już raz? Dodam jeszcze, że linijkę wyżej jest "Były sobie fanfiki... w 2012" i naprawdę, nie rozumiem czemu w sumie nie zrobiono z tego jednego spotkania. Drodzy państwo, ja pomogę. Oprócz tego, że sam tworzę sobie zawartość i generalnie zawsze czekam na merytoryczne opinie, staram się czytać różne fanfiki, polecam zerknąć sobie na wypisywane przeze mnie recenzje. Na szybko, wspomnę o tytułach, które utkwiły mi w pamięci najbardziej i które czytałem stosunkowo niedawno. - "Trylogia Sunsetkowa", autorstwa Lyokoherosa. Tekst znajduje się w trzech oddzielnych wątkach, ale nie jest to aż tak uciążliwe. Generalnie nie jest to zbyt długa historia, wiąże się jakoś z uniwersum "Equestria Girls", ponadto widziałbym to jako dobrą okazję do pomówienia o tym jak można wplatać w opowiadanie własne poglądy i w jaki sposób można, za pomocą literatury, podejmować dyskusję na trudne tematy, tudzież zwracać uwagę na inne punkty widzenia. Teksty fanowskie, gdzie twórca/ twórczyni jest panem/ panią i władcą/ władczynią. Czy można inicjować dyskusję w ten sposób, czy możliwe są opowiadania polemiczne, te sprawy. Czy istnieją i jak daleko sięgają granice tego typu wątków itp. - "Exanima: Awoken Demons", Bestera. dłuższy tekst, ale, podobnie jak "Save Me", podejmujący świat gdzie ludzie i kucyki koegzystują od zawsze, bez Biur Adaptacyjnych czy motywów znanych z "Equestria Girls". Jest to również akcja, sensacja, ale i dobra okazja do zastanowienia się w ogóle, nad autorskimi wizjami świata dla obu ras, magii i technologii, włączając w to również [Sci-Fi]. - "Przyjaźń to Magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego", od Niki. Ostatnio ukazała się nowa odsłona cyklu. O przemijaniu, filozofii życia, ale także nadinterpretacji rzeczywistości i starciu z tym co nieuchronne, wszystko okraszone charakterystycznym stylem, zabiegami technicznymi, które wnoszą coś nowego i kreują pewien wizerunek, co nie każdemu się udaje. Jak skutecznie podejmować takie próby, co jeszcze nie zostało wykonane, co warto rozwijać. - "Bez przyszłości", od Ylthin. Wiem, że tytuł ten przewija się dosyć często w Kawiarence, jednak mamy już kilka rozdziałów, samo opowiadanie okazało się (przynajmniej w mojej opinii) tak wielkim i pozytywnym zaskoczeniem, że zasłużyło na pełnoprawne spotkanie mu poświęcone. Nie tylko odnośnie tego co już jest, ale także przyszłości "Bez przyszłości". No i ogólnie - o urban fantasy, o kreacji postaci, świata, o prowadzeniu fabuły. - "Opowieści Żałobnego Miasta", spod pióra Mordecza. Bardzo charakterystyczny świat, pełen interesujących pomysłów i wątków, a przy tym otoczony nie aż tak lekkim klimatem. Łączy w sobie różne elementy, również religijne, nie zapominając o odniesieniach do świata prawdziwego. Teksty poniekąd trudne, ale inspirujące. - W sumie, skoro jest w planach spotkanie o "Equestria Girls" w fanfikach, dlaczego od razu nie wziąć na tapetę opowiadań Flashlighta, tj. "Bo początki bywają różne", "Magiczne dolegliwości"? Sun chyba też napisał bodaj "Sekret Sunset Shimmer". - A może by tak o kreacji rodziny oraz rodzinności w fanfikach? Pisanie relacji ciepłych, bądź zimnych, budujących czy toksycznych, przerysowanych czy może realistycznych w stosunku do realnego świata. Szansa choćby dla "Serii Ciasteczkowej" od Madeleine, w sumie to sam bym mógł co nieco się podzielić na ten temat jako że podejmuję tę materię we własnych opowiadaniach. Pozdrawiam!
-
Kresy [NZ] [Seria] [Slice of Life] [Violence] [Adventure] [Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Witam ponownie! W ramach kolejnej aktualizacji udostępniam Wam drugą część opowiadania "Za nieustającą walkę" i od razu napomknę, że najprawdopodobniej otrzyma ono jeszcze swoją trzecią część, z uwagi na ilość wątków jaką chcę pokryć w ramach tego tytułu, a co gabarytowo znacznie przerosło moje pierwotne plany. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni zresztą Pomimo różnych utrudnień oraz spraw wyższej wagi, development tej trzeciej części idzie nieźle, mam już plany i nowe pomysły na urozmaicenie nadchodzących kawałków tekstu. Oznacza to, że plany na ten rok, tj. dobicie do określonej ilości stron, a może nawet wyruszenie do Zebryki, nie są aż tak odległe od rzeczywistości. W kwestii grafik na razie nic się nie zmieniło. Myślę, że niektóre rzeczy zostaną nieco odłożone w czasie, jako iż nie jestem w stanie należycie zająć się wszystkim naraz. A powracając do najnowszego tekstu - tym razem wyjawiłem nieco historii rodziny Ashfallów, a także dalekiego południa. Jak się okazuje, Marebork to miejsce pełne nierówności oraz skrajności, o czym za bardzo kucyki nie mogą rozmawiać, ani otwarcie się wspierać. Władza trzyma je krótko. Aczkolwiek czy osądy kogoś, kto spędził tu stosunkowo niewiele czasu mogą być uznane za wiarygodne? Plus, ktoś z daleka bardzo tęskni, chociaż nie do końca jasne jest jak dotarła do bohatera pewna wiadomość... Zapraszam do czytania, a także dzielenia się swoimi uwagami. Pozdrawiam serdecznie!- 83 odpowiedzi
-
- 3
-
-
- slice of life
- violence
-
(i 3 więcej)
Tagi:
-
Sok pomidorowy [Oneshot][Slice of Life][Sad][Confession]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Niniejsze opowiadanie ma dla mnie spore znaczenie, jako iż pamiętam je z konkursu literackiego, pamiętam również, że kiedy je oceniałem, nie mogłem wyjść z podziwu, gdyż tytuł bardzo przypadł mi do gustu, i tak dalej, i tak dalej. Chociaż nie był aż tak kucykowy, a dosyć ludzki, ale „Sok pomidorowy” został napisany takim stylem i w taki sposób, że nie stanowi to żadnej usterki. Minęło trochę czasu, powróciłem do tytułu. I od razu powiem, że dopiero teraz dostrzegłem pewną numerologię: XIII edycja – piątek trzynastego, o którym mowa w opowiadaniu. Nie wspominając już o tematyce kaca, a tutaj niemalże dosłownie okazał się mordercą... No, ale wybiegam trochę za daleko. Jak tytuł ma się po paru latach? Nadal doskonale, bez dwóch zdań Wprawdzie nadal zastanawiam się nad nawiasami i dlaczego te wtrącenia nie mogłyby być zwyczajną częścią akapitów, ale wiecie... Ma to jakiś swój urok, toteż wszystkich bym nie eliminował. W każdym razie, „Sok pomidorowy” postrzegam jako drugie najwspanialsze opowiadanie autorki, niedaleko za „Serią ciasteczkową”. Jest to tekst melancholijny, refleksyjny, a rzeczywistość w nim opisywana naprawdę wypada dosyć ludzko, aż można zapomnieć, że tematycznie jest to opowiadanie wpisane w świat magicznych kucyków. Opisy są skonstruowane bardzo solidnie, z dbałością o słowa, brzmienie zdań, najwięcej uwagi poświęcono myślom postaci, wydarzeniom z przeszłości, kosztem opisywania otoczenia, niemniej klimat nie cierpi na tym ani troszeczkę. Historia jest zwięzła, ale opisana wystarczająco wyczerpująco by niedosytu prawie nie było (a tutaj, z tego co widzę, mamy rozszerzoną wersję opowiadania). Podoba mi się również to, że tekst wcale nie odpowiada na wszystkie pytania, toteż w dalszym ciągu nie wiemy kto trafił pod koła samochodu i czy sprawę istotnie umorzono, a może jegomość pokutował przez te lata zupełnie niesłusznie? Chyba to byłoby największym ciosem, gdyby się okazało, że potrącił jedynie zwierzę, na przykład. I te piętnaście lat strachu i pokuty były bezcelowe. Tytułowy sok pomidorowy, czy wyciągnięty, blaknący strzępek papieru z napisanym nań artykułem o przedawnieniu, czy w ogóle, ukazanie barmana jako spowiednika, to wszystko są symbole budujące doskonały, trudny klimat, ujawnia się tutaj również to ludzkie oblicze historii, dzięki czemu można w jakimś sensie się utożsamić z tą rzeczywistością, czy odnieść pewne sprawy do tego o czym się słyszy w realu. Zdecydowanie polecam to klasyczne, bardzo dobre, znakomicie napisane opowiadanie! Że tak to ujmę, dzisiaj już takich w zbyt wielu ilościach nie ma Pozdrawiam! -
Święto letniego przesilenia [Oneshot][Slice of Life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Bardzo sympatyczne opowiadanie, krótkie, ale dzięki prostocie wykonania oraz zwięzłości naprawdę interesujące, posiadające w sobie taką iskrę, coś takiego, że jest wybrzmiewa ono klasycznie, pamięta nieco bardziej odległe czasy, wzbudza nostalgię, a przy tym oferuje po prostu zwyczajny, kreskówkowy, kucykowy klimat. Nie konsumuje zbyt wiele czasu, a pozostawia po sobie bardzo pozytywne, przyjemne wspomnienia Co do wykonania, w zasadzie nie ma się czego czepić jako że opowiadanie jest bardzo kompetentnie skomponowane i brzmi naprawdę dobrze, natrafiłem jedynie na jedno powtórzenie/ zgrzytające zdanie, co na przestrzeni czterech bodaj stron fanfika wydaje się bardziej rzucać w oczy, niż np. w ramach dłuższego rozdziału większej historii, ale nie jest to nic aż tak znaczącego. Łatwe do poprawienia. Ale jako interpretacja wyznaczonego tematu, jest to naprawdę sympatyczne, urokliwe podejście, z całą pewnością historyjka pozostaje w tej samej bajce co... No cóż, oryginalna bajka o kucykach Zakończenie, te ostatnie zdanie wprawdzie troszkę mnie zbiło z tropu, nie to żeby urwało opowiadanie, ale... No, zdziwiłem się. Jakby nagle się zmienił narrator, czy przyszedł drugi narrator, by poprawić tego pierwszego. Dziwny akcent na zakończenie, ale nie psuje wrażenia za bardzo. Warto rzucić okiem i przypomnieć sobie pierwsze edycje „Mojego Małego Fanfika”. Solidny kawałek życia, opisany z perspektywy małego i naiwnego źrebaka, osadzony w zupełnie zwyczajnym kucykowym świecie, to wszystko. Solidne, przyjemne w odbiorze opisy oraz lekkość, barwność klimatu. Niewiele, a cieszy. W sumie, to czego chcieć więcej? Pozdrawiam! -
Druga Strona Księżyca [oneshot] [slice of life] [sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Przyznam szczerze, że niniejsze opowiadanie było całkiem miłym zaskoczeniem. Niedługa historia, wprawdzie motyw osadzenia fabuły w czasach gdy Luna pozostawała na wygnaniu, a Celestia przeżywa przeszłość i ma wyrzuty sumienia, to nie są zupełnie nowe, świeże rzeczy, ale tutaj ani trochę to nie razi. „Druga strona księżyca” sprawdza się doskonale jako samodzielny oneshot, nie nuży, nie męczy, brakuje mu też rzeczy tworzących wrażenie czysto rzemieślniczej pracy, czy wtórności, czyta się je dobrze i lekko. Opisów jest akurat tyle ile powinno ich być i zostały one napisane całkiem zgrabnie i solidnie, słowa dobrane bez zarzutów. Podobnie zresztą jak kreacja Celestii, a także innych co ważniejszych postaci, czy to Star Swirla, czy Nightmare Moon, czy nawet sług, postacie wypadają naprawdę ciekawie i sympatycznie. Godny odnotowania jest wątek przyjacielskich relacji między Celestią a Star Swirlem, a także motyw Luny jako cienia Nightmare Moon nawiedzającej Celestię w koszmarach. Nie są to duże rzeczy, ale jednocześnie doskonały przykład że można osiągnąć dobry efekt zwykłą prostotą i konsekwencją. Poprzez wspominanie zaklęć jako możliwych rozwiązań naprawy przeszłości udało się zbudować pewne napięcie, z uwagą śledziło się Celestię w oczekiwaniu na to czy się w końcu zdecyduje, a jeżeli tak, to na co i jakie efekty to przyniesie. Tempo akcji, dosyć spokojne, nie zawodzi. Samo zakończenie zaś oceniam naprawdę wysoko i sądzę, że niczego lepszego nie dało się tutaj stworzyć, ponieważ jest to nie tylko satysfakcjonująca konkluzja, ale pozostawiająca po sobie kilka pytań bez odpowiedzi, jakąś tajemnicę. Ogółem polecam ten kawałek, jest to porcja dobrej fanfikcji, znane motywy przedstawione zostały bez zarzutu oraz wtórności, a przy tym w taki sposób by czytelnika przyciągnąć i zatrzymać przy sobie Pozdrawiam! -
Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego [Z][Sad][Slice of Life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Nowe opowiadanie z serii zaskoczyło mnie swoimi gabarytami, jako że spodziewałem się dłuższego materiału. Niemniej jest to z całą pewnością kontynuacja godna i nie mniej interesująca, która, jak poprzednie kawałki, wciąga, intryguje, inspiruje i nie pozwala przestać o sobie myśleć. Oczywiście przekłada się to na ciekawość co do ciągu dalszego, na który oczywiście będę czekać Przechodząc do rzeczy, po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu z jak wielką precyzją zostały dobrane słowa, jak napisane zostały poszczególne akapity i na jakie zabiegi stylistyczne porwała się autorka, po to właśnie aby stworzyć dla nas odpowiedni nastrój. Jak poprzednio, dominuje wrażenie melancholijności, tajemnicy, a także bezlitosnego chłodu, aczkolwiek w „Czerwonym olbrzymie” nie uświadczymy już tylu tajemnic i zamierzonych niejasności (puzzli), treść jest, pod kątem historii, chronologii, dużo jaśniejsza, uporządkowana. Nie musimy już zastanawiać się nad kolejnością scen, co się wzięło z czego, czytelnik nie kończy lektury zmieszany, zbity z tropu. Jest to coś, czego troszeczkę brakuje, ale co jest plusem, ponieważ opowiadanie może się okazać przystępniejsze dla większej ilości czytelników. Nadal towarzyszy nam chłód, powaga, mrok oraz tajemnica, zaś fabuła krąży po nie aż tak świeżych motywach przemijania, doczesności, przeżywania przeszłości. Jak ostatnim razem, jest to niezwykle satysfakcjonujące do czytania, dostatecznie wyczerpujące w przekazie, chociaż ja to bym przytulił kilka dodatkowych opisów, czy scenek, ale nie można mieć wszystkiego Obserwujemy poczynania Twilight oraz to jak sobie radzi ze swoim życiem oraz z przeminięciem niejednej sprawy szczególnej wagi, wszystko w kontekście przyjaźni oraz wartości w które zawsze wierzyła. Wydaje się tutaj opanowana, na pewno kieruje się emocjami w mniejszym stopniu, wydaje się umiarkowanie pogodzona – starannie przygląda się, analizuje, wyciąga wnioski. Jej postać wypada dosyć realistycznie, dobra protagonistka. Co nadaje Twilight realizmu oraz sprawia, że np. ja mogę się z nią lepiej identyfikować, to zbyt daleko idące analizy oraz przesadne doszukiwanie się drugiego dna w najprostszych nawet sprawach. Towarzyszy temu niepewność, czy przypadkiem jej własne oczy jej nie mylą, a także odniesienia do przeszłości, życie przeszłością, odnajdywanie analogii, paraleli. Autorka wie, że „Ewolucja...” jest przeze mnie szczególnie wysoko oceniania również dlatego, że to co odnajduję w tejże historii oraz sposób jej prowadzenia, podejście do tematu itp. jest to dokładnie to co zawsze chciałem przeczytać. Nawet jeżeli miałem kiedyś pomysły, to nie wiedziałem jak zacząć, jak to napisać, dokąd z tym pójść – a teraz nareszcie mam takie opowiadanie, dokładnie o tym, o czym myślę No co tu dużo mówić, sam żyję przeszłością, doszukuję się jakichś analogii do minionych sytuacji, zbyt dużo myślę, są to słabości których nie potrafię się wyzbyć, a które napełniają nieuzasadnionymi wątpliwościami, co blokuje niekiedy ważne decyzje, czy zatrzymuje w miejscu. Dlatego też czuję się szczególnie zaabsorbowany przez omawianą historię. I chyba dlatego również postrzegam tę treść za inspirującą. Coś jak w przypadku „Serii Ciasteczkowej” autorstwa Madeleine, tylko że w ramach innej tematyki oraz innych klimatów. Ale jest jeszcze ktoś w tej historii. Jest to księżniczka Celestia, jak się przekonujemy, zniszczona przez nieubłagany czas, wręcz u progu swojego końca. Znów – jestem pełen podziwu jak autorka zdecydowała się związać jej wątek z tematyką serii oraz przemijania, wreszcie, z analogiami zauważanymi przez Twilight. Celestia, jako Pani Słońca, a więc gwiazdy, „bredzi jakby miała już umierać”, ale wciąż trzyma się tematyki przyjaźni, która jest Twilight szczególnie bliska. Tylko Twilight używa porównania do księżyca, gdyż jest to satelita, zaś słońce jest gwiazdą, a gwiazdy umierają. Tak jak Celestia w fanfiku. No i przypominam sobie: "Ewolucja gwiazd typu słonecznego" Znakomicie zrealizowany wątek, natomiast fakt, że następuje on w ramach konkluzji „Czerwonego olbrzyma”, potęguje przekaz i zapewnia doświadczenia na poziomie poprzednich kawałków serii. Historia jest bardzo dobra, wyjątkowa, a klimat wylewa się z elektronicznego papieru hektolitrami. Jest to jednocześnie historia nietypowa, coś co nieco trudniej znaleźć i czego w zbyt wielu ilościach chyba nie ma. Wysoka jakość technologiczna oraz merytoryczna sprawiają, że zdecydowanie polecam tę serię oraz jej śledzenie. Jasne, może niekoniecznie jest ona dla każdego, ale zaufajcie mi – warto nieco się pogłowić, warto zmierzyć się z tą układanką i odszukać w poszczególnych fragmentach tego co ilustruje jak niekiedy działamy my sami. Pozdrawiam! -
Spadająca Gwiazda [Oneshot][Slice of life][Sad]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Przyznam, że jakiś czas po premierze opowiadania, chyba jeszcze w 2014, rozpocząłem lekturę, ale nigdy nie było mi po drodze z tymże tytułem więc go nie dokończyłem. Czegoś mi brakowało, od samego początku. Myślałem o nim raz po raz, ale wtedy pojawiły się inne kłopoty. Dzisiaj jednak nareszcie mogę podzielić się pełną opinią, gdyż mam za sobą cały tekst, w ogóle, przez ostatni czas powracałem do niego wielokrotnie ponieważ, co zostało już chyba nadmienione, opowiadanie ma swój urok oraz wyjątkowy klimat, przez co trudno o nim zapomnieć Przede wszystkim, jest to ten rzadki przypadek, gdzie wskazuję na dominację dialogów nad opisami, czy to otoczenia, czy emocji, jednakże nie uważam braku dłuższych akapitów za jakąś znaczącą usterkę bowiem bardziej obszerne opisy, czy przystanki mogłyby naruszyć pacing. Generalnie opowiadanie czyta się wartko, lekko, a przy tym ma ono klimat niedługiej animacji, coś jakby odcinek specjalny, ale taki, który się ogląda jedynie o określonej porze, z jakiejś okazji, ponieważ tylko wtedy atmosfera mająca wywołać emocje w pełni rozwija skrzydła. W sumie, to pierwszym moim skojarzeniem były stare animacje świąteczne z kaset VHS, czy krótkie opowieści podejmujące w przystępny sposób problem tego czy bliscy po śmierci idą do nieba, te sprawy. Rzeczy domyślnie skierowane ku najmłodszym, ale takie familijne, nostalgiczne. Dlatego też powierzono główną rolę źrebakowi, Star Dustowi. Strzał w dziesiątkę Jest to z jednej strony typowa postać dziecięca – ze wszystkimi charakterystycznymi naiwnościami, marzeniami oraz dobrodusznością, jak również ciekawością. Jednocześnie jest to postać która z miejsca daje się polubić i której poczynania śledzi się z zaciekawieniem oraz uśmiechem, co również ma znaczenie w kontekście obranych tagów oraz ostatecznego rozwiązania historii. Poznajemy trochę postaci pobocznych, chociaż wybijają się tylko rodzice Star Dusta. Są sympatyczni, czuć, że mają dobre serce i że tworzą zwyczajną, spokojną rodzinę. Po prostu słodka prostota w swej najsilniejszej formie, co należy docenić. Wykonanie jest tutaj bezbłędne. Niemniej tą drugą, zaraz po głównym bohaterze, postacią jest kucoperka, Midnight, która, o ile mnie pamięć nie myli, to jest właśnie ta sama Midnight z „Save Me”. Interesujące. Nietrudno odgadnąć, że postać z tejże racji natychmiast zdobywa uznanie oraz wzbudza zainteresowanie, już na starcie. Ale poza tym, odkładając na bok inne tytuły, to bardzo urocze jak początkowo usiłuje zrazić do siebie malca, a potem nieco mięknie i się z nim zakolegowuje. I znowu – to klasyczne, znane doskonale z bajek rozwiązanie, które tutaj jest zrealizowanie bardzo dobrze, przywołuje na myśl te stare kasety magnetowidowe, wzbudza nutę nostalgii, dodaje uroku oraz wyjątkowości. Opowiadanie bardzo długo jest pogodne, historia jest prowadzona w taki sposób, byśmy mieli uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, wszystko skończy się dobrze itp. Jednak od jakiegoś momentu, mniej więcej po dziesiątej stronie, pojawiają się pewne podejrzenia, a atmosfera, chociaż zachowuje barwne, rozweselające momenty, to jednak pomału się zagęszcza, a my zaczynamy zdawać sobie sprawę do czego to zmierza. Oczekujemy na punkt kulminacyjny, czujemy jak pomału pojawia się coraz więcej emocji oraz smutku (w ramach przyjętego tagu – co za niespodzianka) i wówczas następuje zakończenie, które wywiera na czytelniku wrażenie, głównie za sprawą listu od Midnight oraz życzenia Star Dusta. Nie jest to nic nadzwyczajnie mocnego, wstrząsającego, ale spełnia swoje zadanie i siedzi w głowie, a opowiadanie zatacza pełen krąg i pozostawia odbiorcę sam na sam ze wspomnieniem tego co przeczytał, z klimatem oraz wszelakimi dziecięcymi elementami, które zapewne przywołują na myśl własną przeszłość. No i są te symbole, takie jak teleskop, który udało się skalibrować dopiero Midnight oraz to wymykanie się z domu i utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy... Rewelacja. Wszystko zostało umieszczone w odpowiednim miejscu, gratuluję! Zatem pod względem konstrukcji historii, tempa akcji, kreacji atmosfery oraz przekazu, tutaj nie widzę żadnych zarzutów. Brak bardziej rozwiniętych opisów nie razi, a wręcz służy, dialogi czyta się dobrze, postacie są sympatyczne, wydaje się, że autor miał konkretny pomysł na opowiadanie typu instant-classic i zrealizował go od początku do końca, nie rezygnując z niczego. Wszystko jest na swoim miejscu, a ja mogę przyłączyć się do głosów pochwał tegoż opowiadania i z czystym sercem polecić je w zasadzie każdemu, kto lubuje się w tagach, którymi zostało opatrzone. Oraz w ogóle, w fanfikach, które wybrzmiewają klasycznie, nostalgicznie. Nie mam pojęcia jak mogłem tak długo zabierać się za ten tytuł, ale hej, lepiej późno, niż wcale, co nie? Pozdrawiam! -
Krótkie opowiadanie, zaliczone do Lyokoverse, chociaż wypada ono troszkę jak z innej bajki, ale generalnie, jako mały, prosty przerywnik, chyba spełnia swoje zadanie. Koncept był prosty, został zrealizowany również w prosty sposób, klimat jest dosyć luźny, komediowy niemalże, co nadaje całości pewnej lekkości. Można rzucić okiem w wolnej chwilce, ale generalnie trudno mi napisać cokolwiek więcej na ten temat. Historia obsesji Lyry, ale nie taka jak może się wydawać – pozbawiona jakiegoś przesadnie szerokiego lore, wielkiej i zmyślnej intrygi czy czegoś co odciśnie piętno na szerszej grupie, nic z tych rzeczy. Po prostu bohaterka znalazła się w pewnym miejscu o odpowiednim czasie i zobaczyła na własne oczy to i owo. Nie więcej, nie mniej. W sumie to nie wiem za bardzo co owa historyjka dodaje do Lyokoverse i jakie jest jej znaczenie (nie miałem jeszcze przyjemności zapoznać się w wciąż publikowanym „Kod Equestria”), ale czy jej istnienie cokolwiek w tymże uniwersum psuje? Chyba nie. Jak pisałem, można rzucić okiem, ale jest to raczej lekka lektura, którą się czyta i o której się po pewnym czasie zapomina. Krótki przerywnik. Nic więcej nie da się o tym powiedzieć. Pozdrawiam!
-
Nowe Początki [Oneshot][Slice of Life][Equestria Girls]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Ojoj... No, ostatnie opowiadanie z trylogii odstaje dosyć mocno od poprzednich, zarówno w materii sposobu prowadzenia akcji, ilości scen oraz jakości opisów. W ogóle, jest dużo skromniejsze, ale chyba najbardziej mnie uwiera naciągnięta fabuła. Poważnie. Chodzi mi o to, że w kreskówce czy komiksie można stosować uproszczenia, są to rzeczy które nie wymagają wyjaśniania. Po prostu przyjmuje się niektóre rzeczy, że są i tyle. Natomiast jeżeli już porywać się na tłumaczenie skąd się co wzięło, wówczas lepiej uproszczeń i skrótów nie stosować. W innym przypadku wyjdzie z tego naciągana historia, co może zbić jakiekolwiek pozytywne wrażenia jakie można by mieć. No i tutaj trochę tak jest. Dowiadujemy się np. że Sunset grała na giełdzie i to stąd była w stanie wszystko sobie opłacić i generalnie niczego jej nie zabrakło. Do gry na giełdzie konieczne są wielkie pieniądze i chociaż dostajemy wytłumaczenie, że sprzedała parę klejnotów, to jednak pojawiają się kolejne wątpliwości – kto niby jej tyle zapłacił? W gotówce? Skąd oni mieli te pieniądze, jak nikt nie zauważył tak wielkich transakcji? Jest wzmianka o tym, że Sunset udało się podrobić dokumenty, ale wciąż, jeżeli pojawiła się z innego świata, wówczas nigdzie nie powinna być zarejestrowana, ani spisana, więc w ogóle, ani za bardzo nie powinna mieć jak sobie konto bankowe założyć, ani jak grać na tej giełdzie, ani nic z tych rzeczy... I jeszcze jakieś czarny rynek? Meh... Naprawdę, nie można było całości poświęcić na budowanie przyjaźni z pozostałymi dziewczynami, naprawianiu różnych błędów, a jak już skakać do przeszłości, to pominąć rzeczy nie wymagające wyjaśniania, tylko skoncentrować się, w myśl hasła że dostatecznie rozwinięta technologia jest nieodróżnialna od magii, na poznawaniu technologii, analogii z rozwiązaniami magicznymi itp.? Bo nawet teraz, jakie jest wyjaśnienie? Ano, Sunset miała intelekt który i jej grać na giełdzie pozwolił i podrobić papiery, takie tam. Pomijając już to, że klimat z poprzednich opowiadań gdzieś uleciał. A był całkiem ok, brakuje mi go. Pamiętam, że bodaj Flashlight pisał już kiedyś coś podobnego, „Bo początki bywają różne”, o ile mnie pamięć nie myli i tam wątek początków Sunset Shimmer w nowym świecie został zrealizowany o wiele, wiele lepiej. Nie idealnie, dostrzegałem tam pewne uproszczenia, ale ostatecznie efekt był dużo bardziej strawny i nie gryzł się tak ze światem przedstawionym, nie naciągał fabuły aż tak. A poza tym, muszę przyznać, że nie jest to tak do końca godne zwieńczenie trylogii, pozostawia niedosyt, zakończenie nie jest satysfakcjonujące, tym bardziej, że Sunset się zmienia i nie jest już tą samą Sunset co wcześniej. Znów, niewykorzystane okazje, nienależyte rozliczenie się z jej przeszłością, czy też z tym, czego uczyła ją matka. Przyznam szczerze, że w ogóle nie czuć jakby była to część tej samej, jednej trylogii. „Zostań moją przyjaciółką” działało bardzo dobrze jako sequel „Od ofiary do oprawcy”, „Nowe początki” nie sprawdzają się ani jako sequel do „Od ofiary do oprawcy”, ani do „Zostań moją przyjaciółką”. Prędzej kontynuuje pierwszy film EG. Brakuje też ładnych opisów z poprzednich opowiadań. W ogóle, brakuje jakiejś większej różnorodności w scenach, czy jakiegoś uroku, który przecież był obecny w poprzednich tytułach i który przyciągał do czytania. Jak na zakończenie trylogii – poniżej oczekiwań. Ale nie powiedziałbym, że jest to opowiadanie słabe. Taki średniak, z aspiracjami do bycia niezłym kawałkiem tekstu, lecz niedopracowany, może nawet wymagający małego remasteringu. Ostatecznie jednak, polecam poświęcenie chwilki lub dwóch całej „Trylogii Sunsetkowej”. Pierwsza jej połowa wypada naprawdę interesująco, barwnie, klimatycznie, później już jest niestety słabiej, ale druga część nadal ma się czym bronić, pomimo wszystkiego co nawypisywałem innym razem. Właściwie, przesunąłbym w czasie zakończenie „Zostań moją przyjaciółką”, rozbudował wątek przeszłości Sunset oraz relacji z Cadance, napakował w to więcej emocji. „Nowe początki” napisałbym od nowa. „Zostań moją przyjaciółką” zdecydowanie (co zresztą widać po gabarytach poszczególnych recenzji) budzi najwięcej emocji, autor właśnie tam wydaje się też mieć najszersze pole manewru, również w ramach pokrywania wrażliwych tematów. Tym bardziej bolą niewykorzystane okazje. Ale wszystko przed nami A jakie jest Wasze zdanie o „Trylogii Sunsetkowej”? Pozdrawiam!- 6 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- sunset shimmer
- equestria girls
- (i 2 więcej)
-
Zostań moją przyjaciółką [oneshot][slice of life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Drugie opowiadanie z „Trylogii Sunsetkowej”, które również oferuje wiele ciekawych rzeczy, przyjemnych w odbiorze kreacji oraz motywów, wszystko okraszone głównie kreskówkowym, barwnym klimatem, ale jest to jednocześnie to opowiadanie, w którym lepiej widać uchybienia i braki, co do których można już było mieć obawy w poprzednim opowiadaniu. Zdecydowanie budzi ono najwięcej emocji, skłania do wielu pytań oraz analizy treści z różnych punktów widzenia. Powrócę zatem do kwestii niewielkiej autentyczności, jednostronnego sposobu myślenia o świecie i innych kucykach przez dane postacie oraz mało emocjonalnego przekazu, ponieważ są to te dwie rzeczy które zgrzytnęły poprzednio, a które tutaj splatają się w wybranych momentach (głównie podczas kolejnych konfrontacji Sunset i Cadance), przez co jeszcze lepiej widać czego mi brakuje i do czego miałbym zastrzeżenia. Generalnie brakuje tu odcieni szarości, postacie są albo czarne albo białe. Białe, czyli Celestia, Cadance oraz Twilight, te kucyki które szczerze ufają Celestii, widzą w niej niekwestionowany autorytet, wierzą w przyjaźń, miłość, serdeczność. Czarne, czyli Sunset, która podważa autorytet Celestii (nie wprost, zostawia swoje osądy dla siebie) oraz poddaje pod wątpliwość przekonania wyżej wymienionych postaci. W gruncie rzeczy, nie byłoby to aż tak widoczne, gdyby nie fakt, że my, czytelnicy, w zasadzie niewiele wiemy jak i dlaczego te postacie są jakie są, odnośnie Celestii, Cadance i Twilight można sądzić, że to jest taki ich default, natomiast Sunset wydaje się tutaj nieco przerysowana. Nie byłoby w tym problemu, jako że przez większość czasu budowana jest atmosfera kreskówkowa, komiksowa, toteż takie uproszczenia są czymś normalnym i często spotykanym, jednak autor uchyla nam rąbka dlaczego Sunset jest jak jest, a czego przedsmak mieliśmy już w „Od ofiary do oprawcy”. Tutaj udziela się to ludzkie oblicze historii, problemów oraz sytuacji które najwyraźniej w oryginalnych animacjach i komiksach są praktycznie nieistniejące. Przypuszczalnie, są to bardzo przykre, traumatyczne rzeczy z przeszłości, zarówno dla Sunset jak i Scarlet. A jednak wypada to mało naturalnie, mało emocjonalnie, Sunset nie wydaje się mieć żadnych oporów, czy lęków przez powiedzeniem Cadance w miejscu publicznym co się wydarzyło w przeszłości. Zresztą, Cadance również wydaje się mało poruszona (wielokropki to zbyt mało, aby sprzedać troskę i poruszenie, ale dobrze, że sygnalizując "urywanie" zdań), kontruje to tak jakby co drugiemu kucykowi przytrafiało się coś podobnego i była to zwykła codzienność. Nie chwalebna, surowo przez nią potępiana, ale wciąż. Obie postacie prezentują w zasadzie skrajne stanowiska i wprawdzie po tej wymianie zdań rozstają się, a Sunset roni kilka łez, ale natychmiast po tym dostajemy informację, że Cadance dalej próbuje się zaprzyjaźnić, a Sunset jest jak „no, fuck off” i opowiadanie się kończy. Pozwolę sobie pominąć fakt, że motyw drania który zostawia rodzinę również jest mocno wyświechtany w kulturze masowej i te rzeczy nie robią już takiego wrażenia co oryginalnie, ale wciąż, są sposoby by chociaż próbować przedstawić stare rzeczy w nowy sposób, czy uczynić to niejednoznacznym. W ogóle, wypadałoby to wiarygodniej gdyby to był jakiś niesformalizowany romans Scarlet z przeszłości i wielki zawód miłosny (to też jest dosyć oklepane, ale jednak bardziej wiarygodne), a nie już zawiązany związek małżeński co jednak przywodzi na myśl stabilizację i takie tam, ale w ogóle... Biorąc pod uwagę fakt, że scena pojawia się praktycznie na samym końcu, motyw ten naprawdę wydaje się być wrzucony na siłę, nierozwinięty należycie. Myślę, że aż tak bym nie cisnął, gdyby nie fakt, że autor dotyka w opowiadaniu dosyć delikatnego, wrażliwego społecznie tematu i naprawdę, wydaje się to być wykorzystane czysto instrumentalnie, na sam koniec, bez dodatkowej konkluzji, czy rozważań. Ostatecznie, na końcu Cadance nawet niespecjalnie chce udzielać jej wsparcia w tej konkretnej materii, czy nie próbuje wyrazić, że mają coś wspólnego gdyż obie są sierotami (to akurat mówi wcześniej Celestia, ale wciąż... Tak między ciastkiem a kawką, dosłownie), po prostu chce się przyjaźnić bo trzeba się przyjaźnić. Jest to też kolejna niewykorzystana okazja na rozbudowę postaci Sunset, czy po prostu, napakowanie tego emocjami. Pisałem wcześniej o tym, że nie wierzy ona przyjaźń i miłość, czuje chęć zemsty, ale nie bardzo wiadomo za co i po co, skoro chyba ostatecznie chodzi o pomnożenie swojej mocy. Tutaj była okazja, nie tylko do tego, by wyczerpująco i godnie wykorzystać ważny, trudny temat, ale także dać Sunset więcej powodów. Mogłaby patrzeć z boku na kucyki którym się udaje i zacząć odczuwać zazdrość. Mogłaby postrzegać uczucie Shininga i Cadance jako coś czego chciała jej matka, a na czym się zawiodła, zobaczyć to jako niesprawiedliwość. Mogło też być tak, że w pewnym momencie zasugerowane jej zostaje, że Scarlet mogła przez cały czas się mylić i że w swych słowach dokonywała zbyt daleko idącej generalizacji (co poniekąd jest prawdziwe) i Sunset mogłaby odebrać to jako atak personalny i wtedy jej nienawiść mogłaby zacząć narastać. Cokolwiek, aby uargumentować zawarcie w tekście tak delikatnej tematyki i by jednocześnie dodać Sunset głębi. Jasne, opowiadanie straciłoby trochę ze swojej kreskówkowości, ale kreacja Sunset by zyskała, co ostatecznie byłoby większym zyskiem niż stratą. Znaczy się, kreskówkowa otoczka, a kreskówkowa naiwność... Czy „nienaturalność” jak to ująłem wcześniej. Idąc po klimat animacji można celowo czynić pewne postawy naiwnymi, mało naturalnymi i tak dalej, co widać u Celestii, czy Cadance i to działa świetnie, bez dwóch zdań. Sunset natomiast wypada tak trochę „edgy”, a biorąc pod uwagę jej tło, czyli dosyć ludzki problem, powstaje taka dziwna mieszanka komiksowości i świata rzeczywistego. Strasznie ciężko to zmierzyć tą samą miarą, naprawdę. Ale wygląda na to, że naiwne postacie pozytywne wpisują się w klimat kreskówki, podczas kiedy potencjalni złoczyńcy już nie do końca. Po prostu na tym etapie oczekuje się od nich motywów, czegoś więcej, a niekoniecznie ludzkiego. Tak bym wytłumaczył co mi siedzi teraz w głowie. Nie białe i czarne, ale białe plus odcienie szarości. Cechy które chciałaby mieć Sunset, ale które wypiera bo jest przekonana że nie idą w parze z tym czego chciałaby dla niej matka. Rzeczy, które wypełniają w niej pustkę, czyniąc z niej złoczyńcę. Te sprawy. Zastanawiam się jeszcze co z czytelnikami dzielącymi odmienne zdanie na wyżej wspomniane sprawy. Mówiąc wprost – uznają, że nie powinno używać się określeń takich jak np. „zbrodnia”, skoro na etapie poczęcia Sunset to nie była Sunset tylko, powiedzmy „obiekt medyczny”. Przechodzi mi przez myśl, że odbiorą to jako dosyć słabe powody dla Sunset. A może za próbę przemycenia do treści osobistych poglądów twórcy, co można robić, ale co jest, w mojej opinii, potwornie trudne i wymaga niebywałego wyczucia oraz właściwego języka, w pierwszej kolejności. Setting i kontekst to w mojej opinii drugorzędne sprawy. Wciąż, przydałyby się jakieś dodatkowe motywy, czy warstwy w charakterze Sunset. W ogóle, Scarlet zginęła w wyniku nieudanego eksperymentu magicznego, a my nawet tego nie zobaczymy? Motyw nie będzie eksplorowany w ogóle? Przecież to była jej matka, postać szalenie ważna. Dziwne. Ale znów – niewykorzystana okazja. Nic nie stoi na przeszkodzie by zgłębić ten wątek, popracować trochę nad tym by zinterpretować postacie Sunset i Scarlet Sword w taki sposób, że dla nich jest to już życie które należy chronić i które jest równowarte z innymi, napisać to tak by brzmiało autentycznie, by zwrócić uwagę różnych osób na kwestie emocjonalne, pokazać inny punkt widzenia, czy subtelnie potępić uprzedmiotawianie życia itp. Można to robić w dziełach pisanych. Ale to trudne. Warto próbować, warto nabywać doświadczenie. Tylko mówię – nie widzę tutaj nawet podjęcia takiej próby, te rzeczy po prostu są troszkę wrzucone” do mixu. A może zabrakło czasu/ miejsca w ramach tego opowiadania? Czemu zatem nie stworzyć osobnego, jeszcze jednego? Myślę, że, odpowiednio napisane, byłoby znakomitym dodatkiem do całości. No co jest, „tetralogia” brzmi mniej godnie od „trylogii”? ;P Dodam też, że w tym kontekście, a i biorąc pod uwagę późniejsze nawrócenie Sunset, cierpi mocno kreacja jej matki. To nie jest do końca tak, że wcześniej zasiała ona w córce jakąś umiarkowaną niechęć czy sceptycyzm, a później, kiedy jej zabrakło, Sunset zaczęła niesłusznie generalizować i lekceważyć przekonania innych. Scarlet Sword przez ten pryzmat wypada dosyć toksycznie, a naprawdę nie chcę myśleć o niej jak o postaci negatywnej, którą należałoby jednoznacznie potępić. Ze wszystkich postaci, które mogłyby zostać przedstawione niejednoznaczne, głębiej, ona miała najlepsze ku temu warunki, ale bez odpowiednio merytorycznego poruszenia/ pokrycia danych tematów nie jest możliwe ich wykorzystanie. Za drugim razem w sumie przychodzi mi do głowy, że wszelkie tezy o zazdrości, czy braniu słów do siebie, a nawet umniejszania autorytetowi matki, to co wypisałem powyżej, to wszystko zawiera się w kategorii interpretacji opowiadania, a dla których interpretacji autor zostawił otwartą furtkę/ fundament... Wciąż jednak czuję się jakbym dopisywał do opowiadania to czego tam nie ma. Generalnie, co zyskuje kosztem czego. Szkoda, że emocje, osobiste przemyślenia nie dostają tak dopracowanych, rozbudowanych opisów co zaklęcia. Mówię poważnie – ilekroć w tekście pojawia się jakiś pokaz możliwości Sunset, otrzymujemy wyczerpujące, barwne, a przy tym proste w odbiorze opisy, są to naprawdę satysfakcjonujące kawałki tekstu. Naprawdę solidna robota. Co do charakteryzacji postaci, które wcześniej określiłem za „białe”, wypadają wiernie swoim oryginalnym wcieleniom, są to postacie sympatyczne... Chociaż namolne jak... No Ale najlepiej wypada tutaj malutka Twilight. Każdy jej komentarz czy czas na dziecięcą naiwność (zrealizowane bardzo kompetentnie, tak swoją drogą) to przyjemność wylewająca się z monitora i chwila rozluźnienia atmosfery, zgrabny kontrast w stosunku do Sunset. I znów – pragnę pochwalić zawarcie drobnych smaczków, czy symboli, jak np. scena w której kawałek loda nabiera sylwetki Celestii, przemyka przed Twilight, a potem zostaje zjedzony przez Sunset. Doskonałe przedstawienie tego co zamierza Sunset, a fakt, że odbywa się to przy Twilight, Cadance, nadaje tej scenie mocniejszego wydźwięku. Świetny pomysł, zrealizowany bezbłędnie. Ostatecznie, powiedziałbym, że pierwsza połowa opowiadania jest wyczerpująca, realizowana niemalże bez większych zarzutów, z satysfakcjonującymi efektami. Ale ogółem im dalej, tym coraz więcej rzeczy zaczyna brakować, tym bardziej zgrzyta czarno-białe przedstawienie postaci, tym bardziej rażą niewykorzystane okazje na emocje oraz głębię dla Sunset oraz Scarlet Sword. Czy opowiadanie było obłożone jakimiś limitami? Nie widzę powodów dla których nie rozwinąć tych najdelikatniejszych wątków, nadać Sunset więcej powodów. Dlatego też wrażenia końcowe są dosyć wymieszane, potencjał poszczególnych motywów oraz dostępne możliwości nie zostały tu w pełni wykorzystane, a wielka szkoda. Możliwe, że gdyby sytuacja była odwrotna, to znaczy, na początku były fragmenty mało satysfakcjonujące, niewykorzystane okazje, zaś później opowiadanie by się rozkręciło, wówczas pozostałyby na koniec te najlepsze fragmenty. Zaznaczam, że czym innym jest, chociażby nieudana, ale podjęta próba wyczerpującego omówienia trudnych tematów i zwrócenia uwagi na wieloznaczność pewnych aspektów, a czym innym jest zaniechanie jakichkolwiek opisów w ogóle. A odnoszę wrażenie, że nastąpiło to drugie. Nie zmienia to faktu, że „Zostań moją przyjaciółką” ma inne rzeczy, którymi się broni i które z całą pewnością są warte sprawdzenia.- 2 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- oneshot
- slice of life
- (i 1 więcej)
-
Od ofiary do oprawcy [Oneshot][Slice of Life]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Z perspektywy czasu coś mi się zdaje, że byłoby wygodniej gdyby cała trylogia znajdowała się w jednym wątku, ale z drugiej strony ostatnie chronologicznie bodaj opowiadanie było publikowane znacznie wcześniej niż dwa pierwsze, no i zdaje się, że organizacja Lyokoverse nie była wówczas dokładniej rozplanowana. A dzisiaj mamy niedługi, acz całkiem obszerny przewodnik, chronologię, nawet pewne podstawy magii, czy skróconą historię świata. Gratuluję! Tym samym, recenzja „Trylogii Sunsetkowej” zostanie rozbita na trzy części. Szedłem chronologicznie, rozpoczynając lekturę od niniejszej historii, mając za sobą „Ocalenie”. „Od ofiary do oprawcy” przybliża nam najmłodsze szkolne lata Sunset Shimmer, opowiadanie jest w pewien sposób unikalne, jako że występuje w nim również jej matka, Scarlet Sword. Występuje nie tylko jako rodzicielka, ale także mentorka, wzór do naśladowania dla młodej Sunset, warto dodać. Narracja, nie tylko tu, ale w ogóle, przez całą trylogię, jest prowadzona z perspektywy pierwszej osoby, co ma sens – wszystkie wydarzenia obserwujemy wyłącznie z punktu widzenia Sunset i to z jej myślami oraz osądami obcujemy, a ponieważ żadne z opowiadań nie rozwija punktów widzenia pozostałych postaci, narracja pierwszoosobowa sprawdza się najefektywniej. Powracając do postaci, historię obserwujemy z oczu Sunset, która to Sunset jeszcze nie opanowała swej magii i jej mocy nie rozwinęła. Z tego powodu jest bardzo często prześladowana przez rówieśników, ale nie poddaje im się, chce walczyć. Z pomogą przychodzi jej Scarlet Sword, która zna kilka sposobów na poradzenie sobie z prześladowcami. A także, jak się okazuje później, trudami samego życia. Przyznam szczerze, że mam pewien kłopot z kreacją postaci Scarlet Sword, zarówno tutaj, jak i na przestrzeni całej trylogii, kiedy obserwujemy wpływ jej nauk na ukształtowanie światopoglądu Sunset i tego jak postrzega inne kucyki oraz wartości którym się oddają. Jest to postać, która wie jak sobie radzić zarówno sprytem (dzielenie i rządzenie), jak również magią, co chyba można na potrzeby rozważań uprościć do przemocy. Sunset nie zdzieli kogoś kopytem po twarzy, to mu tę twarz podpali, w tym sensie. Dosyć skokowo mentorka młodej Sunset przechodzi z działań dzielących prześladowców i sprytne zwracających ich przeciwko sobie na działania siłowe, co z jednej strony może być rozpatrywane jako rzecz dobra, ponieważ ma to sprawić aby córka nabrała zaradności, pewności siebie, nauczyła się jak o siebie zadbać i nie dawać sobą pomiatać, ale z drugiej można doszukiwać się w słowach Scarlet drugiego dna, co ostatecznie, jak pokazują kolejne opowiadania, rozpala w Sunset niechęć do pewnych wartości, z czasem budując chęć zemsty. Do samego końca „Nowych początków” nie mam kompletnie pojęcia na kim i za co, skoro Sunset nawet nie idzie za swoimi byłymi prześladowcami (co swoją drogą jest dosyć ogranym motywem i dobrze, że go tutaj nie ma ), ale za Celestią, która tyle jej dała, zaś jej jedyną „winą” okazuje się wiara w przyjaźń, miłość, serdeczność. Coś, na co Scarlet Sword uczuliła Sunset. Postać Scarlet może zostać zinterpretowana pozytywnie lub negatywnie, lecz patrząc szerzej, na następstwa jej nauk oraz to kim się stała Sunset, szala przechyla się mocniej na stronę negatywną. Chociaż podkreślam, że teksty o zemście, czy takie dosyć tunelowe myślenie o przyjaźni czy dobrych intencjach innych u Sunset w ostatecznym rozrachunku wypada mało naturalnie. Rozwinę tę myśl przy okazji „Zostań moją przyjaciółką”, jako że w „Od ofiary do oprawcy” nie ma tego zbyt wiele. W gruncie rzeczy czeka nas tutaj wiele różnych scen, historyjka jest prowadzona spójnie, stałym tempem, a całość pozostaje utrzymana w klimacie kreskówkowym, czy komiksowym. Z paroma małymi wycinkami, przybliżającym typowo ludzkie sprawy, co jednak nie odziera opowiadania z jego ogólnie kolorowej, pozytywnej otoczki – Sunset ma problemy, pomaga jaj bliska osoba, Sunset radzi sobie z problemami. Staje się silniejsza, chce się jej kibicować, chociaż można mieć wątpliwości co do poszczególnych nauk, czy ogólnego wydźwięku. Opisy spełniają swoje zadanie i satysfakcjonują. Próżno szukać tutaj rzeczy do poprawy, jedynie może małe braki w warstwie emocjonalnej, jako że w tekście występują sceny, które w mojej opinii powinny być emocjonalne, przełomowe dla obu postaci, a mimo to opisów emocji, czy zwracania uwagi na rozwijające się nowe cechy u Sunset jest troszkę mało. Ale to również rozwinę przy okazji „Zostań moją przyjaciółką”, ponieważ tam będzie widać lepiej które sprawy zyskały kosztem (?) innych. Poza tym, fajnie, że autor odważył się na pewne smaczki oraz nawiązania, czy to w formie lekko zmodyfikowanej piosenki z kinówki (chyba nie zaskoczę kiedy powiem, że mi to zgrzytało, wyglądało trochę naiwnie, ale, you know, it's something), czy też motywu magii ognia, która jest silnie związana z Sunset, która wyraża jej marzenia, a przez którą jej malunek ulega zniszczeniu, ale dzięki której też się odradza. Są to drobne szczegóły, które budują wizerunek postaci, atmosferę magii oraz nadchodzących zmian, co w końcu zaprowadzi nas do kolejnych opowiadań oraz filmów „Equestria Girls”. Myślę, że warto poświęcić nie tylko niniejszemu tytułowi, ale w ogóle, całej trylogii nieco uwagi. Tekst był lekki, przystępny, na swój sposób sympatyczny. Jest w nim kilka ciekawych pomysłów, ich realizacja może nie jest idealna, ale dostatecznie wyczerpująca by dać czytelnikowi jakieś pojęcie, zaprezentować wizję autora- 3 odpowiedzi
-
- 1
-
-
- oneshot
- slice of life
- (i 3 więcej)