Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1149
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    36

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Witam ponownie po przerwie Chciałbym szybko podzielić się jedną rzeczą z @Verlaxem. To i owo omówiliśmy niedługo po ostatnim poście na Discordzie, ale ostatnio pewna kwestia do mnie wróciła i w sumie trochę o niej myślałem, a teraz jest dobra okazja, by to napisać. Uznałem, że mogłoby się to znaleźć w wątku, aby i inni wiedzieli. A chodzi mi o argumenty oraz wątpliwość, czy aby na pewno wynikają one z treści fanfika. Zacznę od tego, że, o ile pisząc mam w głowie konkretne rzeczy i w jakimś stopniu próbuję sformułować tekst tak, aby rzeczy wynikały z siebie, o tyle lubię zostawiać za sobą pewne niedopowiedzenia, tworząc tym samym pewne pole do własnej interpretacji, czy snucia teorii. Nie wiem jak Ty, ale zawsze lubiłem różne vlogi przybliżające teorie czy domysły dotyczące danego dzieła i zawsze myślałem o tym, jak by było świetnie poczytać trochę czyichś teorii na temat własnych opowiadań i postaci, a na podstawie pozostawionych przez siebie poszlak. Co do jednych pewnie bym wiedział doskonale jak jest naprawdę, bo miałbym w planach dopowiedzenie tego i owego, a co do innych - niekoniecznie. Poza tym, publikując teksty tutaj, mamy platformę dyskusyjną w postaci forum czy serwera na Discordzie, gdzie możemy wymieniać się pytaniami i wyjaśniać sobie poszczególne aspekty danych tytułów. To jest dla mnie drugie, choć nie podstawowe źródło informacji na temat szczegółów fanfików, bo nie uważam, że z tekstu powinno wynikać absolutnie wszystko. A przynajmniej nie od razu. Gdyby tłumaczyć każdą drobnostkę, myślę, że czytelnik zgubiłby wątek, rozmyłby się mu obraz świata przedstawionego, a w ostatecznym rozrachunku nieźle byśmy go zanudzili. Przywołałeś naszą dyskusję w wątku z "Krwawym Słońcem" - nie wiem czy obiektywnie przytoczone wówczas przez Ciebie argumenty faktycznie klarownie wynikają z treści opowiadania, tylko ja jestem mało rozgarnięty, ale na pewno wiem, że wielu rzeczy (głównie co do sensu postaci Rising Storma) dowiedziałem się drogą rozmowy z Tobą na forum i na Discordzie, i uważam, że jest to absolutnie świetne. Tak tutaj, jak i w innych przypadkach, można rozmawiać, można się dowiadywać bezpośrednio od autora. Myślę też, że żaden twórca nie jest w stanie przewidzieć absolutnie każdej wątpliwości, czy uwagi jaką mogliby mieć potencjalni czytelnicy, czy czytelniczki Dlatego dobrze jest mieć gdzie się wygadać. Ale to tak bardziej w ramach ciekawostki, gdyż podniesione przez Ciebie kwestie są raczej zagadnieniami podstawowymi, fundamentami fabuły i świata, toteż nie powinny podlegać teoretyzowaniu i tym podobnym. Na pewno moje podejście wówczas (dzisiaj w sumie też, do pewnego stopnia) wpłynęło na kształt kolejnych akapitów. No dobra, jeszcze dwie rzeczy: 1. Co do Heroesów - zgadza się Uważam, że tamtejszy jestem zaklęć jest bardzo prosty, można się go (za)szybko nauczyć na pamięć, lecz nie wydaje mi się by sam w sobie, od początku, był nudny. Kwestia implementacji. Powiedziałbym, że system ten ma niezły potencjał (mam na myśli trzecią część), ale został on zrealizowany w taki sposób, że bardzo szybko się nudzi, gdyż po osiągnięciu mistrzostwa w danych dziedzinach magii (co zresztą zbyt czasochłonne nie jest), sprowadza się to do spamowania kilkoma czarami, reszta ma dosyć okazjonalne zastosowanie. A przynajmniej ja to tak zapamiętałem po latach. Uznałem, że w ramach mrugnięć okiem sprawdzi się to doskonale. Na dłuższą metę pewnie będę próbować napisać coś swojego, ale nie zdziwię się, jeżeli wyjdzie z tego coś, co już było, tylko ja gdzieś sobie zaspałem. Sporo już wymyślono, ale próbować zawsze warto. 2. Dziękuję za spostrzeżenia, wydają mi się one całkiem interesujące. Co do przemiany Fenrira i co ją nakręciło - rzeczywiście udział "sił wyższych", ale głównie chodziło o to, że nagle doznał on wizji ze swymi rodzicami, których dawno stracił i wówczas coś w nim pękło. Chłop ma na tym punkcie trochę obsesję. Co zresztą będzie miało niebanalne znaczenie potem. Ale bez spoilerów. Nigdy nie wydawało mi się, że urządzane przez Spicy bałagany byłyby lepszym zapalnikiem dla tego typu zdarzeń. W porządku, pora przejść do aktualizacji wątku, a więc kolejnego i zarazem ostatniego w tym roku opowiadania - "Żegnajcie, dawne dni". Mówiąc szczerze, to właściwie tytuł roboczy, ale został z braku lepszego rozwiązania. Najwyżej kolejny tekst będzie miał w tytule coś z przywitaniem i się to wtedy ładnie skomponuje Niemniej jest to filler i zakończenie poświęconej nowej Cevalonii części historii. Zobaczymy co tam słychać u znajomych postaci, powróci kilka kucyków, które wydawały się postaciami "jednorazowymi", trochę smutnych przemyśleń, trochę dziwnych sytuacji, trochę miziania się ;P Następnym razem bankowo ruszymy do Zebryki, poznamy nowe, pasiaste postacie i przeżyjemy parę przygód. Możliwe jest też, że zanim to nastąpi, rzeczywiście powrócę do starych tekstów, chociaż bardziej po to, by wyszukać kiedyś niezauważone błędy, powtórzenia, potknięcia, takie tam. Możliwe, że faktycznie zastanowię się nad nową wersją "Spełnienia życzeń", gdyż nawet w obecnym rozszerzeniu ciągle brzmi jak opowiadanie konkursowe z zamierzchłych czasów, kiedy jeszcze tylu rzeczy i opowiadań nie było. No, ale tak czy owak - nowy tekst znajdziecie w pierwszym poście niniejszego wątku. Za prereading i pomoc dziękuję serdecznie @Foleyowi No i, ponieważ nie wiem jak to będzie z moją aktywnością w sieci w najbliższych dniach, chciałbym już teraz złożyć wszystkim najserdeczniejsze życzenia świąteczne, ze szczególnym uwzględnieniem zdrowia, radości, trafionych prezentów, inspirującej atmosfery, no i ogólnie - spełnienia marzeń wszystkim, udanego wypoczynku, hucznego Sylwestra i kolejnego roku, lepszego od poprzedniego Pozdrawiam!
  2. Przybywam po przerwie, spiesząc z podziękowaniami za Wasze opinie, czas przeznaczony na lekturę oraz spisanie swoich wrażeń, no i ogólnie, za możliwość wzięcia udziału w starciach fanfików. Dla niezorientowanych – jest to najnowszy event organizowany w ramach Klubu Konesera Polskiego Fanfika. Zapraszam do wzięcia udziału w owym wydarzeniu, ale i dołączenia do Klubu, ogólnie, jeżeli ktoś jeszcze tego nie zrobił, bądź ma wątpliwości Co do samych „Kresów”, przedstawiam państwu kolejną, trzecią część „Za nieustającą walkę”, zamykającą to opowiadanie. Teraz mamy już pełen obraz stanowiącego przeciwieństwo Equestrii, opresyjnego państwa, które się rozpycha i które będzie przeciwnikiem bohaterów w nadchodzących opowiadaniach. Jednocześnie w samej Equestrii dzieją się ciekawe rzeczy. Tylko jaki jest wspólny mianownik? Tekst znajdziecie je w pierwszym poście tegoż wątku, jak zwykle Kolejne opowiadanie będzie bardziej fillerowe, ale pisanie idzie dosyć gładko, toteż najpewniej ukaże się jeszcze w tym roku. Nie wiem natomiast co będzie z dalszymi opowiadaniami, w których miałyby się pojawić zebry i które miałyby rozpocząć taki bardziej przygodowy cykl w... no, cyklu. Bardzo chciałbym pokazać coś jeszcze w tym roku, ale nie wiem na ile mi pozwoli zdrowie oraz czas. Przekonamy się. @Coldwind Całość w jedną dobę? Imponujące tempo i w tym sensie czuję się troszkę zawstydzony, ale i zaskoczony Nie przypuszczałem, że w ciągu tygodnia, przed pojedynkiem, uda się komukolwiek uporać z całością, bo przecież nie mogła to być ani jedyna, ani najważniejsza rzecz do zrobienia. Rozpocząć lekturę, to tak. Materiału tyyyle zdołałem naprodukować. Dlatego też bardzo dziękuję za poświęcony czas oraz pochwały, mam nadzieję, że „Kresy” staną na wysokości zadania, kiedy, w miarę rozwoju fabuły, świat będzie rozszerzany, pojawią się nowe wątki, postacie, ale i pewne zagadki. Cieszę się, że klimat dał się poczuć, no i ogólnie, że tak Cię mój fanfik wciągnął. Doceniam to i z ciekawością będę czekać na kolejne Twoje opinie. Oczywiście najchętniej do końca tego roku rozkręciłbym fabułę w tym sensie, że napisałbym co nieco o zebrach i spróbował napisać coś bardziej przygodowego, ale liczę, że nawet jeśli zajmie mi to więcej czasu, to jednak wytrwasz do tego momentu. Jak napisałeś prze bohaterami jeszcze długa droga Jestem ciekaw jak wypadnie ten nowy kierunek, w którym pójdzie fabuła. Generalnie, jeżeli chodzi o rzeczy, na które zwrócił uwagę @Verlax, chciałbym zakomunikować, iż omówiliśmy to na Discordzie, jako że forum miało awarię niedługo po napisaniu jego najnowszego posta w tymże wątku, a którego to posta zdążyłem przeczytać. Generalnie porozmawialiśmy o różnicach w naszym podejściu do tekstów, o ekspresywności występujących u mnie postaci oraz innych rzeczach, które wynikają z mojego podejścia, upodobań i wyobrażeń, a które niekoniecznie mogą przypaść do gustu wszystkim. Są jednak kwestie, których chciałbym na łamach forum bronić i teraz to nich przejdę, ale postaram się tym razem zwięźlej (jak to się skończy chyba sami już przeczuwacie ). Podnosząc temat Alberta – zapoznawszy się z przytoczonymi argumentami rozumiem, że może on wypadać niewiarygodnie jako osoba przewodząca miejscowości na południu i że może się to wydawać wielce nielogiczne, naciągane, że ktoś taki był w stanie utrzymać władzę tak długo. Że kucyki go słuchają, chociaż nie darzą go szczególną sympatią. Że to w ogóle działa i tak dalej, i tak dalej. Natomiast, jeżeli chodzi o jego postać, jako ojca rodziny oraz jego relacje z najbliższymi, a także ogólną atmosferę panującą w jego domy, między nim a Henriettą chociażby, absolutnie nie mogę się zgodzić, że jest to „absolutne moralne dno”, bo chociaż nie jest dla nich dobry i wiele mu do ideału brakuje, to jednak z drugiej strony do owego dna również mu brakuje. Powiem nawet, że, bazując na własnych doświadczeniach oraz obserwacjach, jego zachowanie da się jeszcze tolerować. Natomiast dlaczego w opowiadaniach ta postać powraca i, tak to ujmę, wskazuje się, że mieć może jakiś pozytywne cechy (tak o nim wypowiadają się dane postacie, czy wspomina o tym narrator, nawiązując do punktu widzenia określonej postaci) – bo to jest dosyć życiowe. Południe jest, w zależności od regionu, w różnym stopniu przeciwieństwem Equestrii. W Neighfordzie klacze są zależne od ogierów, w miejscowości tej powszechne są różne patologie, uzależnienia. Zostało to podane w tekście. Takie środowisko sprzyja opresyjnym relacjom w rodzinie, a które są umacniane przez dalsze trwanie w takim otoczeniu oraz uzależnienia emocjonalne. Pomimo XXI wieku, jest to dosyć powszechne, że partnerka jest zapatrzona w partnera, czy też jest z nim pomimo jego wad i tego jak ją traktuje, nie tylko przez brak innych perspektyw, wsparcia z zewnątrz, ale także przez uzależnienie emocjonalne. Potomstwo również może stać się uzależnione od jednego, czy obojga rodziców, na tym samym tle. Prowadzi to do tego, że często się usprawiedliwia różne przywary, czy zachowania. Jest się po prostu z tą osobą, pomijając krzywdę, czy przykrości, jakie może ona wyrządzić. A każda karczemna awantura na drugi dzień się rozchodzi po kościach, nie było sprawy. No i tak to trochę funkcjonuje w fanfiku. Henrietta jest w jakimś stopniu uzależniona emocjonalnie, ale również coś do niego czuje, jest też w pewnym stopniu związana z ziemią. Dzieci mają wpojone, że trzeba trzymać z rodziną, ojciec jest jaki jest, ale to ojciec. Uprawiany jest trochę taki „kult”, w tym sensie, że nie zadaje się pytań, tylko się przyjmuje członków rodziny takimi jacy są, niezależnie od tego jak potrafią zranić. Przez to chociażby dzieci są gotowe usprawiedliwiać różne rzeczy, czy doszukiwać się jakichś dobrych chęci, czy cech. Warto wspomnieć też o tym, że w tak młodym wieku potrzeby przynależności i miłości mogą wyprzeć np. potrzebę bezpieczeństwa, stąd dzieci są emocjonalnie związane z rodzicami, nawet jeżeli doświadczają z ich strony przykrości. I jeśli wyrastają w takim środowisku, to potem po pierwsze bardzo ciężko jest im się "oduczyć" pewnych schematów, a po drugie, potrafią patrzeć w przeszłość z pewną nostalgią dostrzegając w postawach rodziców pewne wcześniej niezauważone "zalety". Czasami jeszcze jest tak, że, stając po stronie opresyjnego partnera, matka jest gotowa przedłożyć jego dobro ponad własne, a także dzieci. Akurat Henrietta taka nie jest, jest bardziej mediatorką, stara się to naprawiać, czy łagodzić, chociaż częściej jest to walka z wiatrakami. Ale robi to dalej. Dlaczego? Najwyraźniej ma swoje powody. Czy też ja jeszcze nie zacząłem pewnych tekstów pisać, ale to melodia przyszłości. Dziękuję tutaj @Tricowi, za wspomnienie, że kolejne opowiadania rzucają nieco światła na to jak Albertowi udaje się utrzymać władzę (chociaż przyznaję, są to raczej wstawki, dosyć lakoniczne tłumaczenia wplecione w poszczególne akapity), ale także na to, że napomknął co się dzieje potem i jak się to hersztowanie skończyło. Do tej pory nikt z rodziny nie miał za bardzo wyboru, a pozycja Alberta symbolizowała pewien komfort, który pozwalał mu uskuteczniać pewne zachowania. Teraz rodzina ma wybór, a on nie ma komfortu. I jest to jeden z nowszych wątków, chociaż nie „najgłówniejszy” i którego jeszcze nie napisałem w całości. Nie ma już Neighfordu, jest Equestria – inne środowisko, promowane inne wzorce i zwyczaje. I albo się Albercik zmieni, albo na stare lata zostanie sam, bo rodzina już nie jest do niego uwiązana, Henrietta ma wybór, a dzieci stają się samodzielne. Takie rzeczy również się zdarzają. Często dramat potrafi trwać latami, ale czasem na końcu jest leczenie, terapia, naprawa stosunków. Tak jak pisałem – jest to opowiadanie między innymi o relacjach, stąd też taka jest główna rola Alberta, jako postaci, hersztowanie to bardziej tło, ale zgoda, rozumiem i przyjmuję do wiadomości dlaczego ten aspekt nie wypada tak dobrze. Trochę podobnie jest w wypadku Vibrant Blossom, jej zaborczości, agresji itp. Z tym, że ona po prostu ma pewne wygórowane oczekiwania względem córek oraz, w swym tunelowym myśleniu, jest przekonana, że tylko ona ma słuszność i wie co jest dla nich najlepsze. Zwłaszcza, że w tle jest pogoń za pieniądzem i chęć przypodobania się określonej społeczności. Wstrzelenie się w pewne środowisko. Jest to rzecz, którą znam, chociaż w tym przypadku w całości z relacji znajomych i przyjaciół. Od razu chciałbym zwrócić uwagę na rozdzielenie dwóch kwestii oraz wyodrębnienie dwóch skali,skąd też wydaje mi się, że powyższe rzeczy nie wymagają odpowiedzi oraz dalszej dyskusji. Przyjmuję do wiadomości i rozumiem dlaczego w szerszej skali hersztowanie Alberta oraz jego relacje z mieszkańcami Neighfordu wypadają niewiarygodnie, a gdzie i jak mogłem to poprawić. W sumie, to zacząłem przeglądać kolejne teksty i zwróciwszy na to większą uwagę, dostrzegam podobne błędy co może za jakiś czas ostatecznie skłonić mnie do pewnych poprawek, czy rewizji. Ubisoft (wówczas nazywany Ubivalem), chyba za czasów „Heroes V”, miał bodajże takie powiedzenie/ politykę „Patching Eternal”, myślę, że u mnie może to być coś podobnego Natomiast w skali mniejszej, ja zawęziłem relacje do osób najbliższych i w tym sensie chcę zaznaczyć, że nigdy nie zgodzę się, że to wypada niewiarygodnie, bo niewiarygodnie wypadać nie może skoro sam od lat się z tym stykam co jakiś czas w realnym świecie, czy to osobiście, czy jestem świadkiem pewnych zdarzeń, czy też dowiaduję się o czymś od osób, którym ufam. Nie wspominając już o tym, że w różnych miejscach co jakiś czas pojawiają się publikacje na ten temat. Co do kolejnych tekstów oraz cennych uwag na ich temat: Osobiście nigdy nie odczułem, jakoby motyw dziedziczenia jakiegoś dobra był wyeksploatowany do poziomu jakiejś kliszy. W ogóle, pojęcie „kliszy” bywa jak dla mnie coraz częściej nadużywane, aż niebawem strach będzie poruszyć jakikolwiek znany już motyw, choćby w najmniejszym stopniu. W ogóle, mam dosyć wysoką tolerancję dla znanych rozwiązań, może to dlatego. Ale nie ma sprawy, rozumiem. Twistu żadnego nie mogło być, gdyż opowiadanie to miało wyjaśnić jak to się stało, że w tak młodym wieku Silkflake miała już własny domek w Dodge City. „Samotny pegaz na rozdrożu” jest rewritem opowiadania konkursowego bodajże z VII Edycji Konkursu Literackiego (2013 rok) i pojawiło się przed „Altruistką”. Na tamtym etapie jeszcze nie miałem planu fabuł dla serii, tylko luźny koncept. Osobiście nie widzę też, by przytoczony element kreacji Fenrira był jakimś szczególnym problemem. Są postacie takie jak np. Spicy, które zabijają i wiadomo z góry, że będą zabijać, a jest np. Fenrir, który jest, nazwijmy to, usatysfakcjonowany poturbowaniem oponenta, ale żeby odebrać komuś życie, to nie. On ma po prostu jakieś wyrzuty i odruchy, nie wiadomo z góry co zrobi ani jak się zachowa. Nawiasem mówiąc, na tym etapie Fenrir samego siebie jeszcze odkrywa, nadaje się do bicia, zabijania potworów bardziej. Inna sprawa, że on sam w sobie, nie jest za kumaty. Walki uliczne to swoją drogą, oczywiście, że ryzyko śmierci czy kalectwa jest wysokie, ale z drugiej strony, zanim boks zawodowy został objęty ściślejszymi regulacjami, sport ten również niósł za sobą wysokie ryzyko, może niekoniecznie śmierci, ale kalectwa. A jestem święcie przekonany, że przytłaczająca większość tych zawodników poza ringiem nie mogłaby zabić człowieka. Jasne, że to nie to samo, ale mi chodzi o pewien model. Zabicie kogoś to nie jest taka prosta sprawa, a Fenrir, jak zostało już podkreślone, się do tego kompletnie nie nadaje. Na tym etapie to on leczy kompleks niższości, chce manifestować jaki to nie jest silny, a przy tym desperacko próbuje zaspokoić swoją potrzebę przynależności. No cóż, zdaje się, że to by było wszystko, czym chciałem się podzielić na łamach forum. W każdym razie, dziękuję serdecznie za uwagi oraz krytykę, cieszę się, że nawet „Altruistka” nie zniechęciła Cię do dalszego czytania, toteż czekam w napięciu na kolejne opinie oraz spostrzeżenia. @Grento YTP Dziękuję za komentarz, cieszę się, że znalazłeś w tekście tyle pozytywów, ale również biorę na poważnie wskazane wady oraz inne uwagi. Generalnie, pamiętam, że kwestia zbyt obszernych opisów (i przez to „zamulających" akcję, czy dialogi) przewinęła się po raz pierwszy jeszcze przy moim opowiadaniu z Trixie, ale nadal jest aktualna i możemy o niej dyskutować. Akurat te opowiadania, one mają już swoje lata i powstawały jeszcze zanim po raz pierwszy zwróciłeś mi uwagę na precyzję przekazu, na tę esencję. Myślałem, że pomału zaczynam pozbywać się pewnych nawyków, ale teraz tak patrzę na nowe kawałki i w sumie nadal są dosyć obszerne :/ Wprawdzie nie musi to oznaczać, że dalej akcja muli, tylko po prostu wychodzą długie, ale wciąż, mam teraz mieszane odczucia. Wygląda na to, że będę potrzebował więcej praktyki, bo na razie wciąż mam obsesję, że jeżeli poucinam tu i tam, wówczas nie przekażę idealnie tego co mi chodzi po głowie. A jest to dla mnie dosyć ważne. Jestem ciekaw jak ocenisz pod tym względem kolejne opowiadania i czy ów mankament będzie mniej-więcej równo rozłożony, czy zdarzą się kawałki pozbawione tego problemu. Byłoby dobrze – wróciłbym do danego tytuł i spróbował zrobić sobie z tego taki template. Ale ogólnie, dziękuję za pochwały oraz cenne uwagi. Doceniam to i biorę pod uwagę, chociaż kiedy piszę, to ten mój mocno zorientowany na opisy styl bywa silniejszy niż... Cóż, cokolwiek, co mogłoby mi zasygnalizować, że nieco zaburzam tempo akcji. Postaram się przy tym podziałać Pozdrawiam!
  3. Cześć, dzięki za przybycie, poświęcony czas oraz nieco krytyki! Miło mi wiedzieć, że, chociaż nie były to opowiadania idealne, ani pewnie nie do końca z Twojej bajki, to jednak lektura nie była katorgą i wrażenia okazały się ogólnie pozytywne. Zwracam uwagę na to, że te dwa opowiadania to jest dopiero otwarcie serii i mają one już trochę lat. Tym bardziej cieszy mnie ocena opisów, czy też tego jak ogólnie tekst się prezentuje, technicznie. To znaczy, obecnie nie dzieją się na tym polu żadne rewolucyjne zmiany, ale jednak wydaje mi się, że co popełniony tekst ten mój styl jednak się zmienia. Dobrze jest odnaleźć pochwały oraz życzenia aby teksty się udawały, bardzo to doceniam i za to serdecznie dziękuję! Jednak najwięcej punktów, do których warto się odnieść, znalazło się oczywiście w, jak to ująłeś, eseju, zatem usiądź wygodnie i czytaj Ale na wstępie napomknę, że najprawdopodobniej wiele rzeczy wynika z różnic między naszym nastawieniem odnośnie tego jak pisać historię i co jest najważniejsze, nie da się też ukryć, że specjalizujemy się w innych dziedzinach. Ale przechodząc do rzeczy, znalazłem wiele interesujących punktów, do których teraz chciałbym się odnieść. Mówiąc zupełnie szczerze, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że nie przepuścisz żadnej okazji, by zabłysnąć wiedzą Ale od razu powiem – zostaw sobie amunicję na potem, jak już poważnie dwie strony będą się ze sobą ścierać, jak powyskakują nowe postacie, a ja będę próbować pisać o organizacji państwa intrygach i tym podobnych rzeczach. Mam nadzieję, że wytrwasz przy moich tekstach na tyle długo, by to ocenić i, najpewniej, wyłożyć niejedno zagadnienie z historii. Aczkolwiek, sporo tych rzeczy, również odniesienia do Franklina czy Webera wydają mi się dosyć nie na temat, jako że prawie niczego nie opieram na świecie realnym, w tym na etyce protestanckiej w duchu kapitalizmu. To nie moja specjalność, nic o tym nie wiem. W ogóle, wydaje mi się, że potraktowałeś rzecz trochę zbyt poważnie, co nie oznacza, że nie ma to dla mnie znaczenia – w końcu określiłeś, że wada jest bardzo duża, negatywnie wpływa na odbiór danych wątków i motywów, co przyjmuję do wiadomości, ale nie wiem, czy powinienem zatem powrócić do starszych tekstów i uzupełnić informacje, czy może sprostować rzeczy w nowszych tekstach. Czy myślisz, że przydałaby się pewna rewizja fragmentów tworzących świat w zakresie organizacji Neighfordu oraz tego kawałka południa? Jak to w kółko powtarzam, jest to historia rodzinna – o postaciach, relacjach między nimi, a także pewnych schematach, czy zachowaniach, postawach, więziach. Tworzony dla niej świat ma w pierwszej kolejności umożliwiać mi zrealizowanie moich zamierzeń, co oczywiście nie oznacza, że będę na bakier z wszelką logiką, tworząc w nieskończoność skrajne retcony, czy nagle zmieniać wszystko o sto osiemdziesiąt stopni, bo mi tak pasuje. Pragnę zauważyć, że na ówczesnym etapie, to było bardziej tło do wydarzeń, dzisiaj już przywiązuję do tego dużo większą uwagę. Inna sprawa, że nieszczególnie idę po kreskówkową naiwność, sensacyjną epickość, ani też twardy realizm, gdyż staram się pamiętać, że to nadal świat kolorowych, magicznych kucyków. W pewnych aspektach idę po prostu na skróty. Chodzi przede wszystkim o to, by to uniwersum dostosować do swoich potrzeb i opowiedzieć wymyśloną historię. To jest bardziej taki... No, fantastyczny wymysł. W tym się czuję najpewniej. No i lubię niekiedy realizować rzeczy po swojemu. Ale powracając już do światotworzenia. Zauważ, że w ogóle unikam nazwania „systemu” w oparciu o który działa Neighford. Powiedziałbym, że to żaden konkretny system, po prostu zbiór pozornie losowych rozwiązań, co ma odzwierciedlać to, co się kiedyś z południem stało – Cevalonia była państwem, które dawno temu zostało odcięte od Equestrii, przez co zaczęło upadać do poziomu barbarzyństwa, a którym przez wiele lat Celestia się nie interesowała. Z różnych powodów, które na razie wolę zachować dla siebie. Ale ogólnie chodzi o sprawy magiczne. Jest to motyw zaczerpnięty z gier „Might and Magic”, gdzie po inwazji Kreegan Starożytni stracili połączenie ze światami które stworzyli, a te, uzależnione od ich technologii, zaczynały upadać. Pytałeś o funkcję Alberta, a ja odpowiem, że chyba wziąłeś to na zbyt poważnie i nieco się zagalopowałeś, a to naprawdę nie jest aż tak ważne dla całej historii. To znaczy, nie byłem świadom żadnych negatywnych konotacji słowa „herszt”, a jakoś inne określenia niezbyt mi pasowały, więc użyłem tego. Ale powracając do funkcji i alternatyw. Albert burmistrzem? Rada miejska? Może kiedyś, w przyszłości, z kimś innym Te instytucje, funkcje, to jednak troszkę zbyt rozwinięte rozwiązania cywilizacyjne, jak na ówczesny stan Neighfordu. W mojej opinii. Albert jest kupcem, ale zaczynał w taki sposób (było to wspomniane), że zorganizował kucyki, przewodził im i wspólnie podniósł nieco poziom osady, przekształcając ją w miasto, a z czasem nawiązując kontakty z innymi miejscowościami na południu, chociaż sam najchętniej wolałby swojego, samowystarczalnego Neighfordu. Więc to nie jest tak, że on jest totalnie sam, po prostu nikomu nie ufa, a opowiadania nie są o relacjach z jego współpracownikami czy bojówkami. Ale rzeczywiście, na początku była to trochę taka „banda”. Z czasem rzeczy zaczęły się zmieniać, nabierając innego kształtu. Osobiście nie uważam, że powinno się wszystkie informacje podawać natychmiast, osobiście lubię mieć poszlaki i, przynajmniej dopóki sprawa się nie wyjaśni, o ile w ogóle, domyślać się co mogło wyniknąć z czego i kto za coś mógłby być odpowiedzialny. Poza tym, chociaż wtedy jeszcze nie miałem wobec tego takiej percepcji, uznałem, że skoro i tak historia widziana jest (np. w „Poznając nowy świat”) oczami Gleipnira, wówczas nie ma potrzeby szczegółowo opisywać akurat tego jak Albert zachowuje swoje wpływy. Uznałem, że skoro zachowuje jak się zachowuje i włos mu z głowy nie spada, jak krzyczy sobie na kowala a ten wraca do szeregu, wówczas to powinno dać do zrozumienia, że jednak kogoś tam ma, kto mu pomaga to wszystko utrzymać w ryzach. Gdyby sytuacja była inna, czyli historia później leciałaby dalej z punktu widzenia tegoż kowala, to pewnie w końcu ktoś by go odwiedził z „pozdrowieniami”. Czy ja wiem, czy Albert jest kreowany na jakiś autorytet moralny? Bez przesady. To jest taki „autorytet” na zasadzie, że z nim to się prawie nie da żyć, ale jak trzeba sobie poradzić samemu, to stary trochę miał racji. Nie chodzi o jego naśladowanie, ale nie wymazywanie go ze świadomości, przeniesienie pewnych jego metod działania i podejścia na inne realia, z czasem wykształcając własne cechy i to tak należało rozumieć sceny z Gleipnirem, który, będąc w Equestrii, przypominał sobie słowa ojca. A co do tego, że się aż „zbyt” stara – jeżeli już są jakieś elementy zaczerpnięte z realnego życia, to to jest właśnie coś takiego. Schemat, gdzie jeden osobnik tak bardzo wie co jest najlepsze i co jest słuszne, że nie widzi jak rani wszystkich dookoła, chociaż chce dla nich dobrze. Wbrew pozorom dosyć powszechne i objawiające się na różnych obszarach. Znów - głównie chodzi mi o relacje międzykucykowe, gdzie pewne rzeczy zostały podpatrzone w zachowaniach ludzi. Ale najbardziej to się zdziwiłem, kiedy przeczytałem o tym na kogo jest kreowany Albert. Kurczę, ja nic nie wiem o kalwinizmie, o biednej Szwajcarii czy Niderlandach, ani o protestanckiej etyce pracy. Mówisz poważnie? Nie wiem co o tym myśleć... Chciałbym też wspomnieć co nieco o moim podejściu do relacji postacie-fabuła i co uważam za ważniejsze dla moich opowiadań i nad czym lubię pracować podczas ich pisania. Wydaje mi się, że to jest taka najistotniejsza różnica między nami, jako twórcami. Ja akurat uważam, że nie można mieć historii bez jej bohaterów (nie dosłownie oczywiście, ogólnie, dłuższych historii). Kładę duży nacisk na postacie, relacje między nimi, a także przemiany w nich się dokonujące (a wynikające z kolejnych wydarzeń, które również kształtują otaczający ich świat), ale również na fabułę. Fabuła składa się z wydarzeń, również tych wydarzeń, od których zależą losy postaci i ja dążę do tego aby owe postacie były z czasem wystarczająco rozwinięte, posiadały pewne charakterystyki oraz bagaż doświadczeń, aby różne zwroty akcji czy zrządzenia losu miały szansę wywrzeć większe wrażenie na czytelniku. Czy nawet wczuć się, przejąć tym co się dzieje z poszczególnymi bohaterami czy bohaterkami. A jeśli chodzi o tworzenie świata, to bynajmniej nie podchodzę do tego po macoszemu, staram się kreślić różne rzeczy w oparciu o które wszystko to działa, budować środowisko nie tylko w najbliższym otoczeniu postaci, dodawać nowe elementy, poszerzać, odkrywać. Po prostu również w tych aspektach miewam inne priorytety. Czy Albert jest hipokrytą... Może trochę. Na pewno jest paranoikiem i nerwusem. Na razie nie będzie to zbyt często występująca postać, ale kiedy już będę powracać do jego wątku i motywów, również wcześniej nieznanych, obraz powinien nieco się rozjaśnić. Albo otworzy się portal nieścisłości. To już, a jakże, pozostawię do oceny czytelników. No i się zastanawiam, czy sprawy, o których napisałeś rzeczywiście sterczą z treści, czy może po prostu zwróciłeś na nie uwagę, gdyż się tymi zagadnieniami interesujesz. Bo o co mi chodzi – jak dotąd oceniałem, ilość elementów traktujących o strukturze społecznej danych miejscowości, ich organizacji, takie polityczno-ekonomiczne sprawy, to tego było tyle co nic. Dopiero teraz zamierzam co nieco dodać tychże elementów, chociaż nadal to nie będą historie stricte polityczne, czy poświęcone ekonomii. Chodzi mi po prostu o to by spróbować czegoś nowego i nie pisać ciągle o tym samym, żonglować tagami, ale prowadząc dalej tę samą historię. Do tej pory faktycznie nie zwrócono mi uwagi na pewne szczegóły oraz te konkretne aspekty tworzonego przeze mnie świata. Przyjąłem to, bo sam tak to pisałem i tak czułem, że polityka, społeczeństwo, zależności, to w ogóle nie gra tutaj pierwszych skrzypiec bo to nie o tym ma być. Twój esej nakazał mi teraz sądzić, że jednak światotworzenie już dawno poszło w pewne kwestie, chociaż wydawało mi się inaczej. Wiesz o co mi chodzi? Myślę, że to by było z grubsza wszystko, co miałbym do odpowiedzenia, na ten moment. Oczywiście, cieszę się niezmiernie, że, pomimo wychwycenia różnych potknięć, Twoje generalne wrażenia nadal pozostają pozytywne. Mam nadzieję, że na tym nie zakończysz „Kresów” i rzucisz okiem na kolejne teksty, które szczęśliwie staną na wysokości zadania i okażą się jak najlepsze. Dzięki jeszcze raz za poświęcony czas, opinię, rzeczy pozytywne, negatywne i dlaczego są negatywne, ogólnie Pozdrawiam!
  4. Hej, dziękuję serdecznie za poświęcony na lekturę czas oraz komentarz Pierwsze opowiadanie z serii pochodzi jeszcze z czasów, kiedy koncepcja cyklu była dosyć młoda, a pomysły na nowe postacie, wątki oraz znacznie bardziej złożoną historię raczkowały. Od tamtej pory zmieniło się wiele, pojawiły się nowe pomysły i rozwiązania, obecnie jest to realizowane. Wierzę, że przez ten czas i długie planowanie fabuły, udało się doprowadzić do wyłonienia tych najlepszych pomysłów, chociaż sporo jeszcze muszę napisać. I pewnie niejedna rzecz się zmieni, bo nagle wpadnę na jeszcze coś innego. Zobaczymy. Jedno jest pewne - zawsze czekam na opinie, uwagi oraz krytykę Kolejne opowiadania z serii są swoimi wzajemnymi sequelami, czerpią z siebie, nawiązują do siebie, ale ogólnie rzecz biorąc, to ma być przede wszystkim historia rodzinna, a by uniknąć pewnej monotonni, tagami zamierzam żonglować. Myślę, że z czasem stanie się to odczuwalne. Na przykład teraz "Kresy" mają stać się nieco bardziej przygodowe (w opozycji do dominującego [Slice of Life]), mają się pojawić intrygi, nowe miejsca, postacie, nowe zwroty akcji. W każdym razie - mam nadzieję, że kolejne opowiadania staną na wysokości zadania i z czasem doprowadzą Cię do tegoż punktu z możliwie jak najlepszymi wrażeniami po sobie. Rzeczywiście, bardzo dużo uwagi poświęcam postaciom, relacjom między nimi, ale także zmieniającej się i oddziałującej na nie rzeczywistości. "Stalkera" nie oglądałem, nie jestem aż tak obeznany z uniwersum "Wiedźmina", zatem o Annie Henrietcie dowiedziałem się z jednego z ekranów ładowania się trzeciej części gry Ale rzucę smaczkiem, że Henrietta z "Kresów", jej imię, to się wzięło ze "Świata według Ludwiczka". Tam babcia głównego bohatera nazywała się właśnie Henrietta Shermann. Moja postać otrzymała imię po niej. Zdaję sobie sprawę, że niektóre opisy, ekspozycje oraz fragmenty mogą nieco nużyć, czy sztucznie spowalniać akcję, ale pracuję nad tym. Poważnie. No, te pierwsze opowiadania mają jeszcze te opisy dosyć obszerne (lubię takie opisy świata czy przemyśleń postaci, a kiedy to jest moja fabuła i świat, wkręcam się jeszcze bardziej), ale obecnie staram się opowiadać zwięźlej, również po to, by historia faktycznie nabrała dynamizmu sprzyjającemu przygodzie. Jak zwykle, pozostawię to do oceny czytelników, kiedy już kolejne opowiadania się ukażą. Raz jeszcze dziękuję za poświęcony czas oraz tak pozytywną ocenę otwarcia cyklu, mam nadzieję, że ciąg dalszy spełni swoje zadanie W napięciu będę czekać na kolejne wrażenia i uwagi. Pozdrawiam!
  5. Wasze życzenie zostało spełnione! Wrota areny magicznych zmagań otwierają się przed kolejnymi śmiałkami, a nadzwyczajna moc zaczyna wypełniać komnaty, w miarę kolejnych stawianych przez nich kroków. Przestrzenna, owalna sala oświetlana przez powieszone przy kolumnach znicze posiada otwarty dach, wysoko, wysoko ponad głowami magów. Oceniając po ścianach oraz ich mierzącym ku oknie częściom, można odnieść wrażenie, że z zewnątrz struktura miała kształt stożkowaty. Drugie, dokładniejsze spojrzenie ujawnia coś nietypowego - chociaż widać czyste niebo, nie można pozbyć się wrażenia, że jednocześnie odbija się tam widok z dołu. Widzicie z daleka siebie, a także światła magicznego ognia zniczy. Uważajcie, by nie wpaść w trans! powiadają, że okno zostało wykonane z zaklętego materiału i potrafi "wciągać" świadomość tych, którzy będą patrzeć zbyt długo. W sumie, czujecie jakby okienko "wciągało" również ściany? Czy to magia spowodowała tę stożkowatość? Tak czy inaczej, wszystko jest już gotowe. Otoczenie zabezpieczone, toteż wielka moc doświadczonych wojowników nie uczyni większej szkody. Co nie oznacza, że, jak zwykle zresztą, odradza się istotom magicznym błąkanie się po okolicy w trakcie pojedynku. No, chyba, że osiągnęliście wyższe poziomy magii ochronnej. Zaraz, zaraz, ale kim są ci śmiałkowie? Autorka obrazu - NightPaint12 Zapraszam do odwiedzenia jej galerii! Na arenie zapragnęli się spotkać @Mephisto The Undying oraz @KougatKnave3 i, w ten oto sposób, gościmy ich dzisiaj pośród sal magicznych pojedynków, niecierpliwie wyczekując na pierwsze akcje i zaklęcia! Słyszeliście o ukrytych komnatach tej areny? Do tej pory niczyja moc nie była w stanie odkryć tychże przejść. Może wasza da radę? A może wystarczy podstawowe pomieszczenie? Przekonamy się już za moment! Po prostu wiedzcie, że ta arena powiększa się i ukazuje swoje sekrety przed tymi, którzy zostaną tu dłużej i okażą się odpowiednio silni, by przetrwać... Udanego pojedynku!
  6. Szanowni państwo, to znowu ja. Oj, kochani, kombinujecie już jak koń pod górę, byle tylko nie wyjść poza pewne ramy czasowe i znowu poświęcić czas tym samym tytułom Który to już raz? Dodam jeszcze, że linijkę wyżej jest "Były sobie fanfiki... w 2012" i naprawdę, nie rozumiem czemu w sumie nie zrobiono z tego jednego spotkania. Drodzy państwo, ja pomogę. Oprócz tego, że sam tworzę sobie zawartość i generalnie zawsze czekam na merytoryczne opinie, staram się czytać różne fanfiki, polecam zerknąć sobie na wypisywane przeze mnie recenzje. Na szybko, wspomnę o tytułach, które utkwiły mi w pamięci najbardziej i które czytałem stosunkowo niedawno. - "Trylogia Sunsetkowa", autorstwa Lyokoherosa. Tekst znajduje się w trzech oddzielnych wątkach, ale nie jest to aż tak uciążliwe. Generalnie nie jest to zbyt długa historia, wiąże się jakoś z uniwersum "Equestria Girls", ponadto widziałbym to jako dobrą okazję do pomówienia o tym jak można wplatać w opowiadanie własne poglądy i w jaki sposób można, za pomocą literatury, podejmować dyskusję na trudne tematy, tudzież zwracać uwagę na inne punkty widzenia. Teksty fanowskie, gdzie twórca/ twórczyni jest panem/ panią i władcą/ władczynią. Czy można inicjować dyskusję w ten sposób, czy możliwe są opowiadania polemiczne, te sprawy. Czy istnieją i jak daleko sięgają granice tego typu wątków itp. - "Exanima: Awoken Demons", Bestera. dłuższy tekst, ale, podobnie jak "Save Me", podejmujący świat gdzie ludzie i kucyki koegzystują od zawsze, bez Biur Adaptacyjnych czy motywów znanych z "Equestria Girls". Jest to również akcja, sensacja, ale i dobra okazja do zastanowienia się w ogóle, nad autorskimi wizjami świata dla obu ras, magii i technologii, włączając w to również [Sci-Fi]. - "Przyjaźń to Magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego", od Niki. Ostatnio ukazała się nowa odsłona cyklu. O przemijaniu, filozofii życia, ale także nadinterpretacji rzeczywistości i starciu z tym co nieuchronne, wszystko okraszone charakterystycznym stylem, zabiegami technicznymi, które wnoszą coś nowego i kreują pewien wizerunek, co nie każdemu się udaje. Jak skutecznie podejmować takie próby, co jeszcze nie zostało wykonane, co warto rozwijać. - "Bez przyszłości", od Ylthin. Wiem, że tytuł ten przewija się dosyć często w Kawiarence, jednak mamy już kilka rozdziałów, samo opowiadanie okazało się (przynajmniej w mojej opinii) tak wielkim i pozytywnym zaskoczeniem, że zasłużyło na pełnoprawne spotkanie mu poświęcone. Nie tylko odnośnie tego co już jest, ale także przyszłości "Bez przyszłości". No i ogólnie - o urban fantasy, o kreacji postaci, świata, o prowadzeniu fabuły. - "Opowieści Żałobnego Miasta", spod pióra Mordecza. Bardzo charakterystyczny świat, pełen interesujących pomysłów i wątków, a przy tym otoczony nie aż tak lekkim klimatem. Łączy w sobie różne elementy, również religijne, nie zapominając o odniesieniach do świata prawdziwego. Teksty poniekąd trudne, ale inspirujące. - W sumie, skoro jest w planach spotkanie o "Equestria Girls" w fanfikach, dlaczego od razu nie wziąć na tapetę opowiadań Flashlighta, tj. "Bo początki bywają różne", "Magiczne dolegliwości"? Sun chyba też napisał bodaj "Sekret Sunset Shimmer". - A może by tak o kreacji rodziny oraz rodzinności w fanfikach? Pisanie relacji ciepłych, bądź zimnych, budujących czy toksycznych, przerysowanych czy może realistycznych w stosunku do realnego świata. Szansa choćby dla "Serii Ciasteczkowej" od Madeleine, w sumie to sam bym mógł co nieco się podzielić na ten temat jako że podejmuję tę materię we własnych opowiadaniach. Pozdrawiam!
  7. Witam ponownie! W ramach kolejnej aktualizacji udostępniam Wam drugą część opowiadania "Za nieustającą walkę" i od razu napomknę, że najprawdopodobniej otrzyma ono jeszcze swoją trzecią część, z uwagi na ilość wątków jaką chcę pokryć w ramach tego tytułu, a co gabarytowo znacznie przerosło moje pierwotne plany. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni zresztą Pomimo różnych utrudnień oraz spraw wyższej wagi, development tej trzeciej części idzie nieźle, mam już plany i nowe pomysły na urozmaicenie nadchodzących kawałków tekstu. Oznacza to, że plany na ten rok, tj. dobicie do określonej ilości stron, a może nawet wyruszenie do Zebryki, nie są aż tak odległe od rzeczywistości. W kwestii grafik na razie nic się nie zmieniło. Myślę, że niektóre rzeczy zostaną nieco odłożone w czasie, jako iż nie jestem w stanie należycie zająć się wszystkim naraz. A powracając do najnowszego tekstu - tym razem wyjawiłem nieco historii rodziny Ashfallów, a także dalekiego południa. Jak się okazuje, Marebork to miejsce pełne nierówności oraz skrajności, o czym za bardzo kucyki nie mogą rozmawiać, ani otwarcie się wspierać. Władza trzyma je krótko. Aczkolwiek czy osądy kogoś, kto spędził tu stosunkowo niewiele czasu mogą być uznane za wiarygodne? Plus, ktoś z daleka bardzo tęskni, chociaż nie do końca jasne jest jak dotarła do bohatera pewna wiadomość... Zapraszam do czytania, a także dzielenia się swoimi uwagami. Pozdrawiam serdecznie!
  8. Niniejsze opowiadanie ma dla mnie spore znaczenie, jako iż pamiętam je z konkursu literackiego, pamiętam również, że kiedy je oceniałem, nie mogłem wyjść z podziwu, gdyż tytuł bardzo przypadł mi do gustu, i tak dalej, i tak dalej. Chociaż nie był aż tak kucykowy, a dosyć ludzki, ale „Sok pomidorowy” został napisany takim stylem i w taki sposób, że nie stanowi to żadnej usterki. Minęło trochę czasu, powróciłem do tytułu. I od razu powiem, że dopiero teraz dostrzegłem pewną numerologię: XIII edycja – piątek trzynastego, o którym mowa w opowiadaniu. Nie wspominając już o tematyce kaca, a tutaj niemalże dosłownie okazał się mordercą... No, ale wybiegam trochę za daleko. Jak tytuł ma się po paru latach? Nadal doskonale, bez dwóch zdań Wprawdzie nadal zastanawiam się nad nawiasami i dlaczego te wtrącenia nie mogłyby być zwyczajną częścią akapitów, ale wiecie... Ma to jakiś swój urok, toteż wszystkich bym nie eliminował. W każdym razie, „Sok pomidorowy” postrzegam jako drugie najwspanialsze opowiadanie autorki, niedaleko za „Serią ciasteczkową”. Jest to tekst melancholijny, refleksyjny, a rzeczywistość w nim opisywana naprawdę wypada dosyć ludzko, aż można zapomnieć, że tematycznie jest to opowiadanie wpisane w świat magicznych kucyków. Opisy są skonstruowane bardzo solidnie, z dbałością o słowa, brzmienie zdań, najwięcej uwagi poświęcono myślom postaci, wydarzeniom z przeszłości, kosztem opisywania otoczenia, niemniej klimat nie cierpi na tym ani troszeczkę. Historia jest zwięzła, ale opisana wystarczająco wyczerpująco by niedosytu prawie nie było (a tutaj, z tego co widzę, mamy rozszerzoną wersję opowiadania). Podoba mi się również to, że tekst wcale nie odpowiada na wszystkie pytania, toteż w dalszym ciągu nie wiemy kto trafił pod koła samochodu i czy sprawę istotnie umorzono, a może jegomość pokutował przez te lata zupełnie niesłusznie? Chyba to byłoby największym ciosem, gdyby się okazało, że potrącił jedynie zwierzę, na przykład. I te piętnaście lat strachu i pokuty były bezcelowe. Tytułowy sok pomidorowy, czy wyciągnięty, blaknący strzępek papieru z napisanym nań artykułem o przedawnieniu, czy w ogóle, ukazanie barmana jako spowiednika, to wszystko są symbole budujące doskonały, trudny klimat, ujawnia się tutaj również to ludzkie oblicze historii, dzięki czemu można w jakimś sensie się utożsamić z tą rzeczywistością, czy odnieść pewne sprawy do tego o czym się słyszy w realu. Zdecydowanie polecam to klasyczne, bardzo dobre, znakomicie napisane opowiadanie! Że tak to ujmę, dzisiaj już takich w zbyt wielu ilościach nie ma Pozdrawiam!
  9. Bardzo sympatyczne opowiadanie, krótkie, ale dzięki prostocie wykonania oraz zwięzłości naprawdę interesujące, posiadające w sobie taką iskrę, coś takiego, że jest wybrzmiewa ono klasycznie, pamięta nieco bardziej odległe czasy, wzbudza nostalgię, a przy tym oferuje po prostu zwyczajny, kreskówkowy, kucykowy klimat. Nie konsumuje zbyt wiele czasu, a pozostawia po sobie bardzo pozytywne, przyjemne wspomnienia Co do wykonania, w zasadzie nie ma się czego czepić jako że opowiadanie jest bardzo kompetentnie skomponowane i brzmi naprawdę dobrze, natrafiłem jedynie na jedno powtórzenie/ zgrzytające zdanie, co na przestrzeni czterech bodaj stron fanfika wydaje się bardziej rzucać w oczy, niż np. w ramach dłuższego rozdziału większej historii, ale nie jest to nic aż tak znaczącego. Łatwe do poprawienia. Ale jako interpretacja wyznaczonego tematu, jest to naprawdę sympatyczne, urokliwe podejście, z całą pewnością historyjka pozostaje w tej samej bajce co... No cóż, oryginalna bajka o kucykach Zakończenie, te ostatnie zdanie wprawdzie troszkę mnie zbiło z tropu, nie to żeby urwało opowiadanie, ale... No, zdziwiłem się. Jakby nagle się zmienił narrator, czy przyszedł drugi narrator, by poprawić tego pierwszego. Dziwny akcent na zakończenie, ale nie psuje wrażenia za bardzo. Warto rzucić okiem i przypomnieć sobie pierwsze edycje „Mojego Małego Fanfika”. Solidny kawałek życia, opisany z perspektywy małego i naiwnego źrebaka, osadzony w zupełnie zwyczajnym kucykowym świecie, to wszystko. Solidne, przyjemne w odbiorze opisy oraz lekkość, barwność klimatu. Niewiele, a cieszy. W sumie, to czego chcieć więcej? Pozdrawiam!
  10. Przyznam szczerze, że niniejsze opowiadanie było całkiem miłym zaskoczeniem. Niedługa historia, wprawdzie motyw osadzenia fabuły w czasach gdy Luna pozostawała na wygnaniu, a Celestia przeżywa przeszłość i ma wyrzuty sumienia, to nie są zupełnie nowe, świeże rzeczy, ale tutaj ani trochę to nie razi. „Druga strona księżyca” sprawdza się doskonale jako samodzielny oneshot, nie nuży, nie męczy, brakuje mu też rzeczy tworzących wrażenie czysto rzemieślniczej pracy, czy wtórności, czyta się je dobrze i lekko. Opisów jest akurat tyle ile powinno ich być i zostały one napisane całkiem zgrabnie i solidnie, słowa dobrane bez zarzutów. Podobnie zresztą jak kreacja Celestii, a także innych co ważniejszych postaci, czy to Star Swirla, czy Nightmare Moon, czy nawet sług, postacie wypadają naprawdę ciekawie i sympatycznie. Godny odnotowania jest wątek przyjacielskich relacji między Celestią a Star Swirlem, a także motyw Luny jako cienia Nightmare Moon nawiedzającej Celestię w koszmarach. Nie są to duże rzeczy, ale jednocześnie doskonały przykład że można osiągnąć dobry efekt zwykłą prostotą i konsekwencją. Poprzez wspominanie zaklęć jako możliwych rozwiązań naprawy przeszłości udało się zbudować pewne napięcie, z uwagą śledziło się Celestię w oczekiwaniu na to czy się w końcu zdecyduje, a jeżeli tak, to na co i jakie efekty to przyniesie. Tempo akcji, dosyć spokojne, nie zawodzi. Samo zakończenie zaś oceniam naprawdę wysoko i sądzę, że niczego lepszego nie dało się tutaj stworzyć, ponieważ jest to nie tylko satysfakcjonująca konkluzja, ale pozostawiająca po sobie kilka pytań bez odpowiedzi, jakąś tajemnicę. Ogółem polecam ten kawałek, jest to porcja dobrej fanfikcji, znane motywy przedstawione zostały bez zarzutu oraz wtórności, a przy tym w taki sposób by czytelnika przyciągnąć i zatrzymać przy sobie Pozdrawiam!
  11. Nowe opowiadanie z serii zaskoczyło mnie swoimi gabarytami, jako że spodziewałem się dłuższego materiału. Niemniej jest to z całą pewnością kontynuacja godna i nie mniej interesująca, która, jak poprzednie kawałki, wciąga, intryguje, inspiruje i nie pozwala przestać o sobie myśleć. Oczywiście przekłada się to na ciekawość co do ciągu dalszego, na który oczywiście będę czekać Przechodząc do rzeczy, po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu z jak wielką precyzją zostały dobrane słowa, jak napisane zostały poszczególne akapity i na jakie zabiegi stylistyczne porwała się autorka, po to właśnie aby stworzyć dla nas odpowiedni nastrój. Jak poprzednio, dominuje wrażenie melancholijności, tajemnicy, a także bezlitosnego chłodu, aczkolwiek w „Czerwonym olbrzymie” nie uświadczymy już tylu tajemnic i zamierzonych niejasności (puzzli), treść jest, pod kątem historii, chronologii, dużo jaśniejsza, uporządkowana. Nie musimy już zastanawiać się nad kolejnością scen, co się wzięło z czego, czytelnik nie kończy lektury zmieszany, zbity z tropu. Jest to coś, czego troszeczkę brakuje, ale co jest plusem, ponieważ opowiadanie może się okazać przystępniejsze dla większej ilości czytelników. Nadal towarzyszy nam chłód, powaga, mrok oraz tajemnica, zaś fabuła krąży po nie aż tak świeżych motywach przemijania, doczesności, przeżywania przeszłości. Jak ostatnim razem, jest to niezwykle satysfakcjonujące do czytania, dostatecznie wyczerpujące w przekazie, chociaż ja to bym przytulił kilka dodatkowych opisów, czy scenek, ale nie można mieć wszystkiego Obserwujemy poczynania Twilight oraz to jak sobie radzi ze swoim życiem oraz z przeminięciem niejednej sprawy szczególnej wagi, wszystko w kontekście przyjaźni oraz wartości w które zawsze wierzyła. Wydaje się tutaj opanowana, na pewno kieruje się emocjami w mniejszym stopniu, wydaje się umiarkowanie pogodzona – starannie przygląda się, analizuje, wyciąga wnioski. Jej postać wypada dosyć realistycznie, dobra protagonistka. Co nadaje Twilight realizmu oraz sprawia, że np. ja mogę się z nią lepiej identyfikować, to zbyt daleko idące analizy oraz przesadne doszukiwanie się drugiego dna w najprostszych nawet sprawach. Towarzyszy temu niepewność, czy przypadkiem jej własne oczy jej nie mylą, a także odniesienia do przeszłości, życie przeszłością, odnajdywanie analogii, paraleli. Autorka wie, że „Ewolucja...” jest przeze mnie szczególnie wysoko oceniania również dlatego, że to co odnajduję w tejże historii oraz sposób jej prowadzenia, podejście do tematu itp. jest to dokładnie to co zawsze chciałem przeczytać. Nawet jeżeli miałem kiedyś pomysły, to nie wiedziałem jak zacząć, jak to napisać, dokąd z tym pójść – a teraz nareszcie mam takie opowiadanie, dokładnie o tym, o czym myślę No co tu dużo mówić, sam żyję przeszłością, doszukuję się jakichś analogii do minionych sytuacji, zbyt dużo myślę, są to słabości których nie potrafię się wyzbyć, a które napełniają nieuzasadnionymi wątpliwościami, co blokuje niekiedy ważne decyzje, czy zatrzymuje w miejscu. Dlatego też czuję się szczególnie zaabsorbowany przez omawianą historię. I chyba dlatego również postrzegam tę treść za inspirującą. Coś jak w przypadku „Serii Ciasteczkowej” autorstwa Madeleine, tylko że w ramach innej tematyki oraz innych klimatów. Ale jest jeszcze ktoś w tej historii. Jest to księżniczka Celestia, jak się przekonujemy, zniszczona przez nieubłagany czas, wręcz u progu swojego końca. Znów – jestem pełen podziwu jak autorka zdecydowała się związać jej wątek z tematyką serii oraz przemijania, wreszcie, z analogiami zauważanymi przez Twilight. Celestia, jako Pani Słońca, a więc gwiazdy, „bredzi jakby miała już umierać”, ale wciąż trzyma się tematyki przyjaźni, która jest Twilight szczególnie bliska. Tylko Twilight używa porównania do księżyca, gdyż jest to satelita, zaś słońce jest gwiazdą, a gwiazdy umierają. Tak jak Celestia w fanfiku. No i przypominam sobie: "Ewolucja gwiazd typu słonecznego" Znakomicie zrealizowany wątek, natomiast fakt, że następuje on w ramach konkluzji „Czerwonego olbrzyma”, potęguje przekaz i zapewnia doświadczenia na poziomie poprzednich kawałków serii. Historia jest bardzo dobra, wyjątkowa, a klimat wylewa się z elektronicznego papieru hektolitrami. Jest to jednocześnie historia nietypowa, coś co nieco trudniej znaleźć i czego w zbyt wielu ilościach chyba nie ma. Wysoka jakość technologiczna oraz merytoryczna sprawiają, że zdecydowanie polecam tę serię oraz jej śledzenie. Jasne, może niekoniecznie jest ona dla każdego, ale zaufajcie mi – warto nieco się pogłowić, warto zmierzyć się z tą układanką i odszukać w poszczególnych fragmentach tego co ilustruje jak niekiedy działamy my sami. Pozdrawiam!
  12. Przyznam, że jakiś czas po premierze opowiadania, chyba jeszcze w 2014, rozpocząłem lekturę, ale nigdy nie było mi po drodze z tymże tytułem więc go nie dokończyłem. Czegoś mi brakowało, od samego początku. Myślałem o nim raz po raz, ale wtedy pojawiły się inne kłopoty. Dzisiaj jednak nareszcie mogę podzielić się pełną opinią, gdyż mam za sobą cały tekst, w ogóle, przez ostatni czas powracałem do niego wielokrotnie ponieważ, co zostało już chyba nadmienione, opowiadanie ma swój urok oraz wyjątkowy klimat, przez co trudno o nim zapomnieć Przede wszystkim, jest to ten rzadki przypadek, gdzie wskazuję na dominację dialogów nad opisami, czy to otoczenia, czy emocji, jednakże nie uważam braku dłuższych akapitów za jakąś znaczącą usterkę bowiem bardziej obszerne opisy, czy przystanki mogłyby naruszyć pacing. Generalnie opowiadanie czyta się wartko, lekko, a przy tym ma ono klimat niedługiej animacji, coś jakby odcinek specjalny, ale taki, który się ogląda jedynie o określonej porze, z jakiejś okazji, ponieważ tylko wtedy atmosfera mająca wywołać emocje w pełni rozwija skrzydła. W sumie, to pierwszym moim skojarzeniem były stare animacje świąteczne z kaset VHS, czy krótkie opowieści podejmujące w przystępny sposób problem tego czy bliscy po śmierci idą do nieba, te sprawy. Rzeczy domyślnie skierowane ku najmłodszym, ale takie familijne, nostalgiczne. Dlatego też powierzono główną rolę źrebakowi, Star Dustowi. Strzał w dziesiątkę Jest to z jednej strony typowa postać dziecięca – ze wszystkimi charakterystycznymi naiwnościami, marzeniami oraz dobrodusznością, jak również ciekawością. Jednocześnie jest to postać która z miejsca daje się polubić i której poczynania śledzi się z zaciekawieniem oraz uśmiechem, co również ma znaczenie w kontekście obranych tagów oraz ostatecznego rozwiązania historii. Poznajemy trochę postaci pobocznych, chociaż wybijają się tylko rodzice Star Dusta. Są sympatyczni, czuć, że mają dobre serce i że tworzą zwyczajną, spokojną rodzinę. Po prostu słodka prostota w swej najsilniejszej formie, co należy docenić. Wykonanie jest tutaj bezbłędne. Niemniej tą drugą, zaraz po głównym bohaterze, postacią jest kucoperka, Midnight, która, o ile mnie pamięć nie myli, to jest właśnie ta sama Midnight z „Save Me”. Interesujące. Nietrudno odgadnąć, że postać z tejże racji natychmiast zdobywa uznanie oraz wzbudza zainteresowanie, już na starcie. Ale poza tym, odkładając na bok inne tytuły, to bardzo urocze jak początkowo usiłuje zrazić do siebie malca, a potem nieco mięknie i się z nim zakolegowuje. I znowu – to klasyczne, znane doskonale z bajek rozwiązanie, które tutaj jest zrealizowanie bardzo dobrze, przywołuje na myśl te stare kasety magnetowidowe, wzbudza nutę nostalgii, dodaje uroku oraz wyjątkowości. Opowiadanie bardzo długo jest pogodne, historia jest prowadzona w taki sposób, byśmy mieli uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, wszystko skończy się dobrze itp. Jednak od jakiegoś momentu, mniej więcej po dziesiątej stronie, pojawiają się pewne podejrzenia, a atmosfera, chociaż zachowuje barwne, rozweselające momenty, to jednak pomału się zagęszcza, a my zaczynamy zdawać sobie sprawę do czego to zmierza. Oczekujemy na punkt kulminacyjny, czujemy jak pomału pojawia się coraz więcej emocji oraz smutku (w ramach przyjętego tagu – co za niespodzianka) i wówczas następuje zakończenie, które wywiera na czytelniku wrażenie, głównie za sprawą listu od Midnight oraz życzenia Star Dusta. Nie jest to nic nadzwyczajnie mocnego, wstrząsającego, ale spełnia swoje zadanie i siedzi w głowie, a opowiadanie zatacza pełen krąg i pozostawia odbiorcę sam na sam ze wspomnieniem tego co przeczytał, z klimatem oraz wszelakimi dziecięcymi elementami, które zapewne przywołują na myśl własną przeszłość. No i są te symbole, takie jak teleskop, który udało się skalibrować dopiero Midnight oraz to wymykanie się z domu i utrzymywanie wszystkiego w tajemnicy... Rewelacja. Wszystko zostało umieszczone w odpowiednim miejscu, gratuluję! Zatem pod względem konstrukcji historii, tempa akcji, kreacji atmosfery oraz przekazu, tutaj nie widzę żadnych zarzutów. Brak bardziej rozwiniętych opisów nie razi, a wręcz służy, dialogi czyta się dobrze, postacie są sympatyczne, wydaje się, że autor miał konkretny pomysł na opowiadanie typu instant-classic i zrealizował go od początku do końca, nie rezygnując z niczego. Wszystko jest na swoim miejscu, a ja mogę przyłączyć się do głosów pochwał tegoż opowiadania i z czystym sercem polecić je w zasadzie każdemu, kto lubuje się w tagach, którymi zostało opatrzone. Oraz w ogóle, w fanfikach, które wybrzmiewają klasycznie, nostalgicznie. Nie mam pojęcia jak mogłem tak długo zabierać się za ten tytuł, ale hej, lepiej późno, niż wcale, co nie? Pozdrawiam!
  13. Krótkie opowiadanie, zaliczone do Lyokoverse, chociaż wypada ono troszkę jak z innej bajki, ale generalnie, jako mały, prosty przerywnik, chyba spełnia swoje zadanie. Koncept był prosty, został zrealizowany również w prosty sposób, klimat jest dosyć luźny, komediowy niemalże, co nadaje całości pewnej lekkości. Można rzucić okiem w wolnej chwilce, ale generalnie trudno mi napisać cokolwiek więcej na ten temat. Historia obsesji Lyry, ale nie taka jak może się wydawać – pozbawiona jakiegoś przesadnie szerokiego lore, wielkiej i zmyślnej intrygi czy czegoś co odciśnie piętno na szerszej grupie, nic z tych rzeczy. Po prostu bohaterka znalazła się w pewnym miejscu o odpowiednim czasie i zobaczyła na własne oczy to i owo. Nie więcej, nie mniej. W sumie to nie wiem za bardzo co owa historyjka dodaje do Lyokoverse i jakie jest jej znaczenie (nie miałem jeszcze przyjemności zapoznać się w wciąż publikowanym „Kod Equestria”), ale czy jej istnienie cokolwiek w tymże uniwersum psuje? Chyba nie. Jak pisałem, można rzucić okiem, ale jest to raczej lekka lektura, którą się czyta i o której się po pewnym czasie zapomina. Krótki przerywnik. Nic więcej nie da się o tym powiedzieć. Pozdrawiam!
  14. Ojoj... No, ostatnie opowiadanie z trylogii odstaje dosyć mocno od poprzednich, zarówno w materii sposobu prowadzenia akcji, ilości scen oraz jakości opisów. W ogóle, jest dużo skromniejsze, ale chyba najbardziej mnie uwiera naciągnięta fabuła. Poważnie. Chodzi mi o to, że w kreskówce czy komiksie można stosować uproszczenia, są to rzeczy które nie wymagają wyjaśniania. Po prostu przyjmuje się niektóre rzeczy, że są i tyle. Natomiast jeżeli już porywać się na tłumaczenie skąd się co wzięło, wówczas lepiej uproszczeń i skrótów nie stosować. W innym przypadku wyjdzie z tego naciągana historia, co może zbić jakiekolwiek pozytywne wrażenia jakie można by mieć. No i tutaj trochę tak jest. Dowiadujemy się np. że Sunset grała na giełdzie i to stąd była w stanie wszystko sobie opłacić i generalnie niczego jej nie zabrakło. Do gry na giełdzie konieczne są wielkie pieniądze i chociaż dostajemy wytłumaczenie, że sprzedała parę klejnotów, to jednak pojawiają się kolejne wątpliwości – kto niby jej tyle zapłacił? W gotówce? Skąd oni mieli te pieniądze, jak nikt nie zauważył tak wielkich transakcji? Jest wzmianka o tym, że Sunset udało się podrobić dokumenty, ale wciąż, jeżeli pojawiła się z innego świata, wówczas nigdzie nie powinna być zarejestrowana, ani spisana, więc w ogóle, ani za bardzo nie powinna mieć jak sobie konto bankowe założyć, ani jak grać na tej giełdzie, ani nic z tych rzeczy... I jeszcze jakieś czarny rynek? Meh... Naprawdę, nie można było całości poświęcić na budowanie przyjaźni z pozostałymi dziewczynami, naprawianiu różnych błędów, a jak już skakać do przeszłości, to pominąć rzeczy nie wymagające wyjaśniania, tylko skoncentrować się, w myśl hasła że dostatecznie rozwinięta technologia jest nieodróżnialna od magii, na poznawaniu technologii, analogii z rozwiązaniami magicznymi itp.? Bo nawet teraz, jakie jest wyjaśnienie? Ano, Sunset miała intelekt który i jej grać na giełdzie pozwolił i podrobić papiery, takie tam. Pomijając już to, że klimat z poprzednich opowiadań gdzieś uleciał. A był całkiem ok, brakuje mi go. Pamiętam, że bodaj Flashlight pisał już kiedyś coś podobnego, „Bo początki bywają różne”, o ile mnie pamięć nie myli i tam wątek początków Sunset Shimmer w nowym świecie został zrealizowany o wiele, wiele lepiej. Nie idealnie, dostrzegałem tam pewne uproszczenia, ale ostatecznie efekt był dużo bardziej strawny i nie gryzł się tak ze światem przedstawionym, nie naciągał fabuły aż tak. A poza tym, muszę przyznać, że nie jest to tak do końca godne zwieńczenie trylogii, pozostawia niedosyt, zakończenie nie jest satysfakcjonujące, tym bardziej, że Sunset się zmienia i nie jest już tą samą Sunset co wcześniej. Znów, niewykorzystane okazje, nienależyte rozliczenie się z jej przeszłością, czy też z tym, czego uczyła ją matka. Przyznam szczerze, że w ogóle nie czuć jakby była to część tej samej, jednej trylogii. „Zostań moją przyjaciółką” działało bardzo dobrze jako sequel „Od ofiary do oprawcy”, „Nowe początki” nie sprawdzają się ani jako sequel do „Od ofiary do oprawcy”, ani do „Zostań moją przyjaciółką”. Prędzej kontynuuje pierwszy film EG. Brakuje też ładnych opisów z poprzednich opowiadań. W ogóle, brakuje jakiejś większej różnorodności w scenach, czy jakiegoś uroku, który przecież był obecny w poprzednich tytułach i który przyciągał do czytania. Jak na zakończenie trylogii – poniżej oczekiwań. Ale nie powiedziałbym, że jest to opowiadanie słabe. Taki średniak, z aspiracjami do bycia niezłym kawałkiem tekstu, lecz niedopracowany, może nawet wymagający małego remasteringu. Ostatecznie jednak, polecam poświęcenie chwilki lub dwóch całej „Trylogii Sunsetkowej”. Pierwsza jej połowa wypada naprawdę interesująco, barwnie, klimatycznie, później już jest niestety słabiej, ale druga część nadal ma się czym bronić, pomimo wszystkiego co nawypisywałem innym razem. Właściwie, przesunąłbym w czasie zakończenie „Zostań moją przyjaciółką”, rozbudował wątek przeszłości Sunset oraz relacji z Cadance, napakował w to więcej emocji. „Nowe początki” napisałbym od nowa. „Zostań moją przyjaciółką” zdecydowanie (co zresztą widać po gabarytach poszczególnych recenzji) budzi najwięcej emocji, autor właśnie tam wydaje się też mieć najszersze pole manewru, również w ramach pokrywania wrażliwych tematów. Tym bardziej bolą niewykorzystane okazje. Ale wszystko przed nami A jakie jest Wasze zdanie o „Trylogii Sunsetkowej”? Pozdrawiam!
  15. Drugie opowiadanie z „Trylogii Sunsetkowej”, które również oferuje wiele ciekawych rzeczy, przyjemnych w odbiorze kreacji oraz motywów, wszystko okraszone głównie kreskówkowym, barwnym klimatem, ale jest to jednocześnie to opowiadanie, w którym lepiej widać uchybienia i braki, co do których można już było mieć obawy w poprzednim opowiadaniu. Zdecydowanie budzi ono najwięcej emocji, skłania do wielu pytań oraz analizy treści z różnych punktów widzenia. Powrócę zatem do kwestii niewielkiej autentyczności, jednostronnego sposobu myślenia o świecie i innych kucykach przez dane postacie oraz mało emocjonalnego przekazu, ponieważ są to te dwie rzeczy które zgrzytnęły poprzednio, a które tutaj splatają się w wybranych momentach (głównie podczas kolejnych konfrontacji Sunset i Cadance), przez co jeszcze lepiej widać czego mi brakuje i do czego miałbym zastrzeżenia. Generalnie brakuje tu odcieni szarości, postacie są albo czarne albo białe. Białe, czyli Celestia, Cadance oraz Twilight, te kucyki które szczerze ufają Celestii, widzą w niej niekwestionowany autorytet, wierzą w przyjaźń, miłość, serdeczność. Czarne, czyli Sunset, która podważa autorytet Celestii (nie wprost, zostawia swoje osądy dla siebie) oraz poddaje pod wątpliwość przekonania wyżej wymienionych postaci. W gruncie rzeczy, nie byłoby to aż tak widoczne, gdyby nie fakt, że my, czytelnicy, w zasadzie niewiele wiemy jak i dlaczego te postacie są jakie są, odnośnie Celestii, Cadance i Twilight można sądzić, że to jest taki ich default, natomiast Sunset wydaje się tutaj nieco przerysowana. Nie byłoby w tym problemu, jako że przez większość czasu budowana jest atmosfera kreskówkowa, komiksowa, toteż takie uproszczenia są czymś normalnym i często spotykanym, jednak autor uchyla nam rąbka dlaczego Sunset jest jak jest, a czego przedsmak mieliśmy już w „Od ofiary do oprawcy”. Tutaj udziela się to ludzkie oblicze historii, problemów oraz sytuacji które najwyraźniej w oryginalnych animacjach i komiksach są praktycznie nieistniejące. Przypuszczalnie, są to bardzo przykre, traumatyczne rzeczy z przeszłości, zarówno dla Sunset jak i Scarlet. A jednak wypada to mało naturalnie, mało emocjonalnie, Sunset nie wydaje się mieć żadnych oporów, czy lęków przez powiedzeniem Cadance w miejscu publicznym co się wydarzyło w przeszłości. Zresztą, Cadance również wydaje się mało poruszona (wielokropki to zbyt mało, aby sprzedać troskę i poruszenie, ale dobrze, że sygnalizując "urywanie" zdań), kontruje to tak jakby co drugiemu kucykowi przytrafiało się coś podobnego i była to zwykła codzienność. Nie chwalebna, surowo przez nią potępiana, ale wciąż. Obie postacie prezentują w zasadzie skrajne stanowiska i wprawdzie po tej wymianie zdań rozstają się, a Sunset roni kilka łez, ale natychmiast po tym dostajemy informację, że Cadance dalej próbuje się zaprzyjaźnić, a Sunset jest jak „no, fuck off” i opowiadanie się kończy. Pozwolę sobie pominąć fakt, że motyw drania który zostawia rodzinę również jest mocno wyświechtany w kulturze masowej i te rzeczy nie robią już takiego wrażenia co oryginalnie, ale wciąż, są sposoby by chociaż próbować przedstawić stare rzeczy w nowy sposób, czy uczynić to niejednoznacznym. W ogóle, wypadałoby to wiarygodniej gdyby to był jakiś niesformalizowany romans Scarlet z przeszłości i wielki zawód miłosny (to też jest dosyć oklepane, ale jednak bardziej wiarygodne), a nie już zawiązany związek małżeński co jednak przywodzi na myśl stabilizację i takie tam, ale w ogóle... Biorąc pod uwagę fakt, że scena pojawia się praktycznie na samym końcu, motyw ten naprawdę wydaje się być wrzucony na siłę, nierozwinięty należycie. Myślę, że aż tak bym nie cisnął, gdyby nie fakt, że autor dotyka w opowiadaniu dosyć delikatnego, wrażliwego społecznie tematu i naprawdę, wydaje się to być wykorzystane czysto instrumentalnie, na sam koniec, bez dodatkowej konkluzji, czy rozważań. Ostatecznie, na końcu Cadance nawet niespecjalnie chce udzielać jej wsparcia w tej konkretnej materii, czy nie próbuje wyrazić, że mają coś wspólnego gdyż obie są sierotami (to akurat mówi wcześniej Celestia, ale wciąż... Tak między ciastkiem a kawką, dosłownie), po prostu chce się przyjaźnić bo trzeba się przyjaźnić. Jest to też kolejna niewykorzystana okazja na rozbudowę postaci Sunset, czy po prostu, napakowanie tego emocjami. Pisałem wcześniej o tym, że nie wierzy ona przyjaźń i miłość, czuje chęć zemsty, ale nie bardzo wiadomo za co i po co, skoro chyba ostatecznie chodzi o pomnożenie swojej mocy. Tutaj była okazja, nie tylko do tego, by wyczerpująco i godnie wykorzystać ważny, trudny temat, ale także dać Sunset więcej powodów. Mogłaby patrzeć z boku na kucyki którym się udaje i zacząć odczuwać zazdrość. Mogłaby postrzegać uczucie Shininga i Cadance jako coś czego chciała jej matka, a na czym się zawiodła, zobaczyć to jako niesprawiedliwość. Mogło też być tak, że w pewnym momencie zasugerowane jej zostaje, że Scarlet mogła przez cały czas się mylić i że w swych słowach dokonywała zbyt daleko idącej generalizacji (co poniekąd jest prawdziwe) i Sunset mogłaby odebrać to jako atak personalny i wtedy jej nienawiść mogłaby zacząć narastać. Cokolwiek, aby uargumentować zawarcie w tekście tak delikatnej tematyki i by jednocześnie dodać Sunset głębi. Jasne, opowiadanie straciłoby trochę ze swojej kreskówkowości, ale kreacja Sunset by zyskała, co ostatecznie byłoby większym zyskiem niż stratą. Znaczy się, kreskówkowa otoczka, a kreskówkowa naiwność... Czy „nienaturalność” jak to ująłem wcześniej. Idąc po klimat animacji można celowo czynić pewne postawy naiwnymi, mało naturalnymi i tak dalej, co widać u Celestii, czy Cadance i to działa świetnie, bez dwóch zdań. Sunset natomiast wypada tak trochę „edgy”, a biorąc pod uwagę jej tło, czyli dosyć ludzki problem, powstaje taka dziwna mieszanka komiksowości i świata rzeczywistego. Strasznie ciężko to zmierzyć tą samą miarą, naprawdę. Ale wygląda na to, że naiwne postacie pozytywne wpisują się w klimat kreskówki, podczas kiedy potencjalni złoczyńcy już nie do końca. Po prostu na tym etapie oczekuje się od nich motywów, czegoś więcej, a niekoniecznie ludzkiego. Tak bym wytłumaczył co mi siedzi teraz w głowie. Nie białe i czarne, ale białe plus odcienie szarości. Cechy które chciałaby mieć Sunset, ale które wypiera bo jest przekonana że nie idą w parze z tym czego chciałaby dla niej matka. Rzeczy, które wypełniają w niej pustkę, czyniąc z niej złoczyńcę. Te sprawy. Zastanawiam się jeszcze co z czytelnikami dzielącymi odmienne zdanie na wyżej wspomniane sprawy. Mówiąc wprost – uznają, że nie powinno używać się określeń takich jak np. „zbrodnia”, skoro na etapie poczęcia Sunset to nie była Sunset tylko, powiedzmy „obiekt medyczny”. Przechodzi mi przez myśl, że odbiorą to jako dosyć słabe powody dla Sunset. A może za próbę przemycenia do treści osobistych poglądów twórcy, co można robić, ale co jest, w mojej opinii, potwornie trudne i wymaga niebywałego wyczucia oraz właściwego języka, w pierwszej kolejności. Setting i kontekst to w mojej opinii drugorzędne sprawy. Wciąż, przydałyby się jakieś dodatkowe motywy, czy warstwy w charakterze Sunset. W ogóle, Scarlet zginęła w wyniku nieudanego eksperymentu magicznego, a my nawet tego nie zobaczymy? Motyw nie będzie eksplorowany w ogóle? Przecież to była jej matka, postać szalenie ważna. Dziwne. Ale znów – niewykorzystana okazja. Nic nie stoi na przeszkodzie by zgłębić ten wątek, popracować trochę nad tym by zinterpretować postacie Sunset i Scarlet Sword w taki sposób, że dla nich jest to już życie które należy chronić i które jest równowarte z innymi, napisać to tak by brzmiało autentycznie, by zwrócić uwagę różnych osób na kwestie emocjonalne, pokazać inny punkt widzenia, czy subtelnie potępić uprzedmiotawianie życia itp. Można to robić w dziełach pisanych. Ale to trudne. Warto próbować, warto nabywać doświadczenie. Tylko mówię – nie widzę tutaj nawet podjęcia takiej próby, te rzeczy po prostu są troszkę wrzucone” do mixu. A może zabrakło czasu/ miejsca w ramach tego opowiadania? Czemu zatem nie stworzyć osobnego, jeszcze jednego? Myślę, że, odpowiednio napisane, byłoby znakomitym dodatkiem do całości. No co jest, „tetralogia” brzmi mniej godnie od „trylogii”? ;P Dodam też, że w tym kontekście, a i biorąc pod uwagę późniejsze nawrócenie Sunset, cierpi mocno kreacja jej matki. To nie jest do końca tak, że wcześniej zasiała ona w córce jakąś umiarkowaną niechęć czy sceptycyzm, a później, kiedy jej zabrakło, Sunset zaczęła niesłusznie generalizować i lekceważyć przekonania innych. Scarlet Sword przez ten pryzmat wypada dosyć toksycznie, a naprawdę nie chcę myśleć o niej jak o postaci negatywnej, którą należałoby jednoznacznie potępić. Ze wszystkich postaci, które mogłyby zostać przedstawione niejednoznaczne, głębiej, ona miała najlepsze ku temu warunki, ale bez odpowiednio merytorycznego poruszenia/ pokrycia danych tematów nie jest możliwe ich wykorzystanie. Za drugim razem w sumie przychodzi mi do głowy, że wszelkie tezy o zazdrości, czy braniu słów do siebie, a nawet umniejszania autorytetowi matki, to co wypisałem powyżej, to wszystko zawiera się w kategorii interpretacji opowiadania, a dla których interpretacji autor zostawił otwartą furtkę/ fundament... Wciąż jednak czuję się jakbym dopisywał do opowiadania to czego tam nie ma. Generalnie, co zyskuje kosztem czego. Szkoda, że emocje, osobiste przemyślenia nie dostają tak dopracowanych, rozbudowanych opisów co zaklęcia. Mówię poważnie – ilekroć w tekście pojawia się jakiś pokaz możliwości Sunset, otrzymujemy wyczerpujące, barwne, a przy tym proste w odbiorze opisy, są to naprawdę satysfakcjonujące kawałki tekstu. Naprawdę solidna robota. Co do charakteryzacji postaci, które wcześniej określiłem za „białe”, wypadają wiernie swoim oryginalnym wcieleniom, są to postacie sympatyczne... Chociaż namolne jak... No Ale najlepiej wypada tutaj malutka Twilight. Każdy jej komentarz czy czas na dziecięcą naiwność (zrealizowane bardzo kompetentnie, tak swoją drogą) to przyjemność wylewająca się z monitora i chwila rozluźnienia atmosfery, zgrabny kontrast w stosunku do Sunset. I znów – pragnę pochwalić zawarcie drobnych smaczków, czy symboli, jak np. scena w której kawałek loda nabiera sylwetki Celestii, przemyka przed Twilight, a potem zostaje zjedzony przez Sunset. Doskonałe przedstawienie tego co zamierza Sunset, a fakt, że odbywa się to przy Twilight, Cadance, nadaje tej scenie mocniejszego wydźwięku. Świetny pomysł, zrealizowany bezbłędnie. Ostatecznie, powiedziałbym, że pierwsza połowa opowiadania jest wyczerpująca, realizowana niemalże bez większych zarzutów, z satysfakcjonującymi efektami. Ale ogółem im dalej, tym coraz więcej rzeczy zaczyna brakować, tym bardziej zgrzyta czarno-białe przedstawienie postaci, tym bardziej rażą niewykorzystane okazje na emocje oraz głębię dla Sunset oraz Scarlet Sword. Czy opowiadanie było obłożone jakimiś limitami? Nie widzę powodów dla których nie rozwinąć tych najdelikatniejszych wątków, nadać Sunset więcej powodów. Dlatego też wrażenia końcowe są dosyć wymieszane, potencjał poszczególnych motywów oraz dostępne możliwości nie zostały tu w pełni wykorzystane, a wielka szkoda. Możliwe, że gdyby sytuacja była odwrotna, to znaczy, na początku były fragmenty mało satysfakcjonujące, niewykorzystane okazje, zaś później opowiadanie by się rozkręciło, wówczas pozostałyby na koniec te najlepsze fragmenty. Zaznaczam, że czym innym jest, chociażby nieudana, ale podjęta próba wyczerpującego omówienia trudnych tematów i zwrócenia uwagi na wieloznaczność pewnych aspektów, a czym innym jest zaniechanie jakichkolwiek opisów w ogóle. A odnoszę wrażenie, że nastąpiło to drugie. Nie zmienia to faktu, że „Zostań moją przyjaciółką” ma inne rzeczy, którymi się broni i które z całą pewnością są warte sprawdzenia.
  16. Z perspektywy czasu coś mi się zdaje, że byłoby wygodniej gdyby cała trylogia znajdowała się w jednym wątku, ale z drugiej strony ostatnie chronologicznie bodaj opowiadanie było publikowane znacznie wcześniej niż dwa pierwsze, no i zdaje się, że organizacja Lyokoverse nie była wówczas dokładniej rozplanowana. A dzisiaj mamy niedługi, acz całkiem obszerny przewodnik, chronologię, nawet pewne podstawy magii, czy skróconą historię świata. Gratuluję! Tym samym, recenzja „Trylogii Sunsetkowej” zostanie rozbita na trzy części. Szedłem chronologicznie, rozpoczynając lekturę od niniejszej historii, mając za sobą „Ocalenie”. „Od ofiary do oprawcy” przybliża nam najmłodsze szkolne lata Sunset Shimmer, opowiadanie jest w pewien sposób unikalne, jako że występuje w nim również jej matka, Scarlet Sword. Występuje nie tylko jako rodzicielka, ale także mentorka, wzór do naśladowania dla młodej Sunset, warto dodać. Narracja, nie tylko tu, ale w ogóle, przez całą trylogię, jest prowadzona z perspektywy pierwszej osoby, co ma sens – wszystkie wydarzenia obserwujemy wyłącznie z punktu widzenia Sunset i to z jej myślami oraz osądami obcujemy, a ponieważ żadne z opowiadań nie rozwija punktów widzenia pozostałych postaci, narracja pierwszoosobowa sprawdza się najefektywniej. Powracając do postaci, historię obserwujemy z oczu Sunset, która to Sunset jeszcze nie opanowała swej magii i jej mocy nie rozwinęła. Z tego powodu jest bardzo często prześladowana przez rówieśników, ale nie poddaje im się, chce walczyć. Z pomogą przychodzi jej Scarlet Sword, która zna kilka sposobów na poradzenie sobie z prześladowcami. A także, jak się okazuje później, trudami samego życia. Przyznam szczerze, że mam pewien kłopot z kreacją postaci Scarlet Sword, zarówno tutaj, jak i na przestrzeni całej trylogii, kiedy obserwujemy wpływ jej nauk na ukształtowanie światopoglądu Sunset i tego jak postrzega inne kucyki oraz wartości którym się oddają. Jest to postać, która wie jak sobie radzić zarówno sprytem (dzielenie i rządzenie), jak również magią, co chyba można na potrzeby rozważań uprościć do przemocy. Sunset nie zdzieli kogoś kopytem po twarzy, to mu tę twarz podpali, w tym sensie. Dosyć skokowo mentorka młodej Sunset przechodzi z działań dzielących prześladowców i sprytne zwracających ich przeciwko sobie na działania siłowe, co z jednej strony może być rozpatrywane jako rzecz dobra, ponieważ ma to sprawić aby córka nabrała zaradności, pewności siebie, nauczyła się jak o siebie zadbać i nie dawać sobą pomiatać, ale z drugiej można doszukiwać się w słowach Scarlet drugiego dna, co ostatecznie, jak pokazują kolejne opowiadania, rozpala w Sunset niechęć do pewnych wartości, z czasem budując chęć zemsty. Do samego końca „Nowych początków” nie mam kompletnie pojęcia na kim i za co, skoro Sunset nawet nie idzie za swoimi byłymi prześladowcami (co swoją drogą jest dosyć ogranym motywem i dobrze, że go tutaj nie ma ), ale za Celestią, która tyle jej dała, zaś jej jedyną „winą” okazuje się wiara w przyjaźń, miłość, serdeczność. Coś, na co Scarlet Sword uczuliła Sunset. Postać Scarlet może zostać zinterpretowana pozytywnie lub negatywnie, lecz patrząc szerzej, na następstwa jej nauk oraz to kim się stała Sunset, szala przechyla się mocniej na stronę negatywną. Chociaż podkreślam, że teksty o zemście, czy takie dosyć tunelowe myślenie o przyjaźni czy dobrych intencjach innych u Sunset w ostatecznym rozrachunku wypada mało naturalnie. Rozwinę tę myśl przy okazji „Zostań moją przyjaciółką”, jako że w „Od ofiary do oprawcy” nie ma tego zbyt wiele. W gruncie rzeczy czeka nas tutaj wiele różnych scen, historyjka jest prowadzona spójnie, stałym tempem, a całość pozostaje utrzymana w klimacie kreskówkowym, czy komiksowym. Z paroma małymi wycinkami, przybliżającym typowo ludzkie sprawy, co jednak nie odziera opowiadania z jego ogólnie kolorowej, pozytywnej otoczki – Sunset ma problemy, pomaga jaj bliska osoba, Sunset radzi sobie z problemami. Staje się silniejsza, chce się jej kibicować, chociaż można mieć wątpliwości co do poszczególnych nauk, czy ogólnego wydźwięku. Opisy spełniają swoje zadanie i satysfakcjonują. Próżno szukać tutaj rzeczy do poprawy, jedynie może małe braki w warstwie emocjonalnej, jako że w tekście występują sceny, które w mojej opinii powinny być emocjonalne, przełomowe dla obu postaci, a mimo to opisów emocji, czy zwracania uwagi na rozwijające się nowe cechy u Sunset jest troszkę mało. Ale to również rozwinę przy okazji „Zostań moją przyjaciółką”, ponieważ tam będzie widać lepiej które sprawy zyskały kosztem (?) innych. Poza tym, fajnie, że autor odważył się na pewne smaczki oraz nawiązania, czy to w formie lekko zmodyfikowanej piosenki z kinówki (chyba nie zaskoczę kiedy powiem, że mi to zgrzytało, wyglądało trochę naiwnie, ale, you know, it's something), czy też motywu magii ognia, która jest silnie związana z Sunset, która wyraża jej marzenia, a przez którą jej malunek ulega zniszczeniu, ale dzięki której też się odradza. Są to drobne szczegóły, które budują wizerunek postaci, atmosferę magii oraz nadchodzących zmian, co w końcu zaprowadzi nas do kolejnych opowiadań oraz filmów „Equestria Girls”. Myślę, że warto poświęcić nie tylko niniejszemu tytułowi, ale w ogóle, całej trylogii nieco uwagi. Tekst był lekki, przystępny, na swój sposób sympatyczny. Jest w nim kilka ciekawych pomysłów, ich realizacja może nie jest idealna, ale dostatecznie wyczerpująca by dać czytelnikowi jakieś pojęcie, zaprezentować wizję autora
  17. Dobry wieczór państwu, z przyjemnością ogłaszam, że udostępniłem nowe opowiadanie, a właściwie, jego pierwszą część - "Za nieustającą walkę". Znajdziecie je w pierwszym poście. Wygląda na to, że te pierwsze historyjki z obecnej sagi wyjdą dłuższe, niż się spodziewałem. W każdym razie, znów, pragnę serdecznie podziękować za pomoc oraz wsparcie @Foleyowi, a także zaprosić do zerknięcia oraz podzielenia się opiniami Co do innych, jakoś związanych z tematem aktualności - grafiki są pozaczynane, nic nie jest dokończone, położyłem nieco większy priorytet na obrazki, które jakiś czas temu zobowiązałem się wykonać, ale idzie to całkiem nieźle, zatem w te wakacje równolegle powinien zacząć się ukazywać kontent graficzny związany z "Kresami", a może i czymkolwiek innym. No, w każdym razie, cokolwiek, co nie jest [requestem] Pierwotne moje plany odnośnie pisania były bardzo optymistyczne, jednak przeliczyłem moje możliwości raz jeszcze i powiem tak: w tym roku będę celował w przebicie 800 stron, byłoby mega bogato gdyby udało się też wyruszyć do Zebryki. Będzie to ten moment, kiedy na natężeniu znacząco zyska akcja, przygoda oraz tajemnice - dobra motywacja dla mnie, by zacząć tworzyć mniej standardowe grafiki, może też zaplanować coś więcej i wybiec naprzód z fabułą. Zobaczymy jak daleko uda mi się zabrnąć z nowymi opowiadaniami zanim nadejdzie rok 2019 Jak zwykle, każda forma wsparcia od Was oraz feedback będą mieć dla mnie wielkie znaczenie i za to będę dozgonnie wdzięczny! Pozdrawiam!
  18. Oryginalna „Exanima” jest opowiadaniem z września roku 2015, a więc ma już swoje lata. Pamiętam swój pierwszy kontakt z udostępnioną wówczas treścią oraz wszelkie swoje zastrzeżenia, po nieciekawe kreacje postaci, poprzez mierzące ku pewnej grotesce natężenie wulgaryzmów, na pewnym niedosycie kończąc. Jednocześnie otrzymaliśmy wartką akcję oraz interesujący, tajemniczy świat pełen niebezpieczeństw, co ostatecznie sprawiło, że treścią się zainteresowałem, została ona w głowie, czekałem na ciąg dalszy, gdyż mimo wszelkich problemów jakie miałem a fanfikiem, coś nakazywało mi przypuszczać, że autor coś przed nami schował, czymś nas jeszcze zaskoczy, po prostu, warto to śledzić z uwagą i dawać kolejne szanse. Niestety, ciągu dalszego się nie doczekałem. Nietrudno odgadnąć, że kiedy pojawił się kontrolowany przeciek o powrocie Bestera do wcześniej rozpoczętego fanfika, przyjąłem to z niemałym entuzjazmem. Kiedy zaś okazało się, że sprawa dotyczy „Exanimy”, autentycznie się ucieszyłem i wyczekiwałem nowego tekstu na skraju krzesełka. Dzisiaj wiemy już, że rzecz od początku dotyczyła obszernego prequela do „Exanimy”. Natychmiast w mojej głowie pojawiły się pytania – o czym to będzie? Czy poznamy świat sprzed incydentu? Czy wybędziemy poza strefę? Czy dowiemy się jak wyglądało życie bohaterów zanim znaleźli się tam, gdzie się znaleźli? Skłamałbym, gdybym powiedział, że prequel absolutnie nie odpowiada na żadne z tych pytań. Jednocześnie nieprawdą by było stwierdzenie, że jego tematyka oraz konstrukcja ani trochę mnie nie zaskoczyła. Czyli na różnych polach „Exanima: Awoken Demons” odnosi sukcesy i do przedstawionego w roku 2015 świata wnosi bardzo wiele. Wszelkie elementy, których mógłbym się spodziewać, a których zabrakło nie budują wrażenia ich faktycznego braku, ale służą utrzymaniu tajemnicze otoczki która zachęca do czytania. Przyjrzyjmy się bliżej najnowszemu opowiadaniu Bestera, prequelowi do „Exanimy” Ostrzegam jednak przed rozmaitymi rzeczami, wypowiedziami zdradzającymi elementy fabuły oraz kluczowe wydarzenia! Rekomenduje się uprzednie zapoznanie z fanfikiem! Fabuła, świat przedstawiony Jeżeli wydaje się Wam, że „Awoken Demons” skoncentruje się na incydencie w teatrze Exanima, który to incydent uczynił świat takim, jakim go poznajemy na łamach fanfika, muszę Was rozczarować. Akcja niniejszego opowiadania rozgrywa się już w strefie, jakiś czas po incydencie, skupiając się na pracy i życiu bohaterów, tym samym przybliżając nam jak sprawy wyglądały zanim nastąpiła akcja głównej opowieści, „Exanimy”. Myślę, że decyzja ta w ostatecznym rozrachunku okazała się słuszna i dała wymierne efekty, gdyż nie tylko geneza oraz przebieg incydentu nadal pozostają tajemnicą, co dodaje atmosfery i zachęca do śledzenia, poznawania historii, ale umieszczenie akcji w strefie, kiedy kształtowały się relacje między agentami a pozostałymi organizacjami oraz społeczeństwem, dało to szansę na obszerniejsze zbudowanie tego świata, którą to szansę autor doskonale wykorzystał. Nie są to stricte początki w jednostce, kiedy poznajemy postacie, te mają już pewien bagaż doświadczenia, na tyle, że można z czystym sercem nazwać ich profesjonalistami. Chociaż opowiadanie przypomina raczej zbiór scen oraz wątków, gdzie spoiwem są osoby głównych postacie (Aleksandra Kellsa oraz Bright Spark), to jednak wczytując się dokładniej zauważamy, że jest pewien główny motyw, w postaci pytania dokąd ten świat zmierza, co sprawia, że nasi bohaterowie nadal walczą oraz życie Bright Spark, a także jej relacje z Aleksandrem. Bright Spark poznajemy jako doświadczoną, ale również na swój sposób uszczypliwą oraz specyficzną klacz, która znalazła się w jednostce za sprawą tragicznego wydarzenia, które jednocześnie odcisnęło na niej piętno, ale które w jakimś sensie zbudowało ją taką, jaką widzimy ją w opowiadaniu. Waśnie to uznałbym za ten główny, "najgłówniejszy" wątek, naokoło którego krążą i do którego nawiązują wszystkie pozostałe, pomimo faktu, że to Aleksander jest głównym bohaterem. Wiele rozterek oraz wątpliwości, również pana Kellsa, odnosi się do niej i jej życiorysu, natomiast zwieńczenie opowiadania jest jednocześnie zamknięciem jej właśnie wątku. Pozostałe wątki koncentrują się głównie na akcji oraz trudach dnia codziennego, trudach agenta parającego się zwalczaniem demonów i zapewnianiu bezpieczeństwa obywateli strefy. Warto wspomnieć, że sceny akcji są umiejętnie przeplatane retrospekcjami, wizjami, tudzież sytuacjami, z których możemy wyciągnąć co nieco na temat przeszłości Aleksandra. Dowiadujemy się wówczas, że, podobnie zresztą jak Bright Spark, jest to postać tragiczna, które swego czasu straciła swoje dotychczasowe życie, bliskie osoby, bezlitosny los siłą umieścił go w jednostce, zmusił do walki. W tym sensie są to postacie bardzo sobie bliskie, postacie którym chce się kibicować oraz których losy śledzi się z zainteresowaniem oraz pewną obawą o ich przyszłość. To znaczy, Alex pojawia się w oryginalnej „Exanimie” toteż co do jego osoby można było być spokojnym, natomiast wielokrotnie martwiłem się czy Bright Spark przetrwa. Fabuła jest dużo bogatsza niż się wydaje, również za sprawą tego jak urządzony i przedstawiony został nam ten świat. W porównaniu do oryginału to niesamowity skok w jakości oraz złożoności. W „Exanimie” wszystko wydawało się uproszczone na rzecz scen akcji i sensacji. Tutaj jest zgoła inaczej, a co najważniejsze – warstwa akcji, warstwa sensacyjna nie została ani trochę naruszona kosztem opisów, czy budowania świata! Stanowi to bardzo mocny aspekt historii Dowiadujemy się o nastrojach panujących wśród obywateli oraz ich nastawieniu co do agentów, które to nastawienie dalekie jest od przychylnego. Na co reaguje Alex. I co służy budowaniu również jego charakterystyki. Mamy też akurat tyle informacji, by wiedzieć jak wygląda tam władza, jakie jeszcze występują organizacje (mamy regularne siły policji oraz sektę, która organizuje akcje dywersyjne oraz ataki terrorystyczne wymierzone w agentów). Mało tego, mamy pojęcie o świecie poza strefą i że istnieje między nimi możliwe połączenie, które daje nadzieje takim postaciom jak chociażby Bright Spark, a co ma niebagatelne znaczenie w kontekście całej jej historii. Jakby tego było mało, również w kwestii dostępnych środków oraz przeciwników, autor nie próżnował – poza standardowymi rodzajami broni palnej i sprzętu, otrzymujemy urządzenia rodem z pełnokrwistego Science-Fiction, w postaci Holo oraz sztucznej inteligencji Airi, która asystuje naszym bohaterom w trakcie służby i nadzoruje komunikację. Niemalże wszystko przed demonami chronione jest za pomocą run, również te runy służą do dezintegracji wyżej wspomnianych. Są zatem wykorzystywane w walce tak jak konwencjonalna broń i amunicja. Również demony dzielą się na różne klasy, w opowiadaniu zmierzymy się z kilkoma ich rodzajami. Generalnie rzecz biorąc, z czystym sercem mogę określić tę fabułę mianem absorbującej oraz wielowarstwowej. Poszczególne jej elementy są przemyślane i umieszczone w takich momentach, że nie wszystko jest jasne od razu, część trzeba ułożyć sobie samemu jak układankę, dowiadujemy się tego co najważniejsze o bohaterach, o ich przeszłości, ale pierwsze skrzypce gra obecne życie w strefie oraz codzienne problemy jej mieszkańców. Jest to napisane ciekawie, przystępnie, w taki sposób, że lektura zatrzymuje czytelnika przy sobie, zaś to, co przeczyta, zostaje w głowie na długo. Jakkolwiek to zabrzmi, bo przecież życie w strefie lekkie nie jest, treść jest barwna i ciekawa, wciągnąć potrafi, a niekiedy nawet zaskoczyć Ogółem pozostaję pod wrażeniem jak znakomity postęp dokonał się w dziedzinie kreacji świata oraz prowadzenia fabuły, na zasadzie kilku idących równolegle wątków z tym jednym, najważniejszym na czele. Postacie oraz przeprowadzenie ich przez fabułę Chciałoby się rzec – nareszcie! Znów, w porównaniu do oryginalnej „Exanimy”, nastąpił znaczący postęp, kto wie, czy kreacje te ostatecznie nie wyprzedzają tych, którymi możemy się cieszyć w „Save Me”. Zaczynając od głównego bohatera, wypada on o wiele, wiele lepiej. Jak oryginalnie było troszkę 2edgy4me, tak tutaj kreacja poszła raczej w kierunku zdrowego rozsądku i chociaż jest on impulsywny, momentami wulgarny i dosadny, to jednak wypada zdecydowanie sympatyczniej, również dzięki temu, że dostajemy migawkę jak wyglądało jego życie przed incydentem (wprowadzenie oraz retrospekcja gdy oddawał się fotografowaniu) oraz jak się miał zanim trafił do jednostki (jego życie z Monnicą), mamy także rozmaite analogie między jego życiorysem, a życiorysem Bright Spark. Bright Spark jest drugą najważniejszą postacią w fanfiku, jest to klacz jednorożca. Z Aleksandrem uzupełnia się ona znakomicie podczas służby, ale stanowią dla siebie nawzajem cenne oparcie również po godzinach. Jej kreacja wypada sympatycznie i barwnie tym bardziej, że dowiadujemy się o niej nieco więcej – odkrywamy, że jest matką, że jej córeczka trwa w stanie śpiączki i jak długo znajduje się na obszarze strefy, tak długo niczego nie wiadomo. Widać wówczas jak przeżywa jej los jako matka, ale także pojawia się dylemat, gdyż na tym etapie historii, w ramach programu relokacji, tylko Clear Spark może opuścić strefę. Dałoby to jej szanse na wybudzenie się ze śpiączki, ale za cenę rozdzielenia jej od matki. Motyw ten wydał mnie się interesujący i dosyć przejmujący. Nieco później odkrywamy co stoi za tym stanem rzeczy. Atak demona, w którym Bright zaryzykowała wszystko, chroniąc córkę oraz dając sobie szansę na przeżycie, ale tracąc męża. Jest to rozszerzenie jej historii, nadanie podstaw również dla jej obecności w jednostce i służby jako agentka. I w tym sensie, kradnie ona troszkę show Alexowi Spośród tej dwójki, czytelnik dużo bardziej nawiązuje więź właśnie z nią i to jej zaczyna głośniej kibicować. Jest to po prostu postać silniejsza. Pod koniec tekstu, kiedy następuje zwrot akcji i atak terrorystyczny wymierzony w agentów, Bright zostaje ranna i trafia na łóżko szpitalne tuż obok córeczki. Dosyć symboliczne. Ale jest to również ten moment, w którym Alex udowadnia nam że jest lojalnym przyjacielem oraz kompetentnym agentem. Jego kreacja bardzo, bardzo zyskuje. Wydawałoby się, że w całym tym ferworze zaniedbaniu ulegnie jego ludzkie oblicze, z czasem zatracone zostaną jakiekolwiek współczujące odruchy. A, gdzie tam! Tak jak nieco wcześniej, kiedy parze agentów przyszło zlikwidować demona nazwanego „Cieniem”, nakręcone zostały w nich pewne wątpliwości, pobudzona została ich wrażliwsza na cierpienie, a rzekomo uśpiona przez ich profesję, część duszy i emocje, tak tutaj widać jak na dłoni, że Alex przejmuje się losem nie tylko partnerki, ale również pozostałych agentów, a co nie odbija się w żaden sposób na jego determinacji, by wziąć odwet, zakończyć działalność sekty. Nie jest to zatem robot, który przeklina i strzela – jest on po prostu człowiekiem. Pamiętam, że przy oryginalnej „Exanimie” miałem kłopot ze zidentyfikowaniem jakichś postaci dalszoplanowych. Tutaj jest... Troszkę podobnie, ale wciąż, znacznie lepiej. To znaczy, zostały tutaj naszkicowane charaktery, postacie takie jak Lopsang, Lars, nawet te wspomniane, takie jak Amanda chociażby, one biorą udział w akcji, wchodzą w interakcje z głównym duetem, jednak mam wrażenie, że nie mają zbyt wiele okazji do pełnego rozwinięcia swojego potencjału. Na pewno ponad resztę wybija się Lars oraz Lopsang, moment w którym para agentek zostaje zabita, chociaż nie poznaliśmy ich lepiej, łapie czytelnika kiedy ten ma opuszczoną gardę i było to dla mnie zaskoczenie. Po prostu, wypadła im zła karta, stało się to nagle, co zresztą dobrze ukazuje jak ryzykowna jest to fucha. W sumie, nie wiem czy zakwalifikować Airi jako pełnoprawną postać, ale muszę przyznać, że również zapadła mi w pamięć - sztuczna inteligencja o aksamitnym głosie, dobry asystent dla każdej pary agentów Generalnie jestem bardzo zadowolony z kierunku jaki został obrany przez autora. Postacie (w sumie, to łącznie z kucykami, ale więcej na ten temat później) wypadają ludzko, reagują na różne rzeczy dosyć realistycznie, mają swoje szczególne cechy oraz historię, co znacząco uatrakcyjnia śledzenie ich losów. Atmosfera oraz proporcje Opowiadanie wypada dosyć sensacyjnie, chociaż napatoczy się całkiem sporo elementów obyczajówki, tu i ówdzie. Kombinacja ta została wykonana bardzo starannie i kompetentnie, toteż ani razu nie będziemy mieli wrażenia, że akcja zostaje zaniedbana na rzecz życiowych rzeczy które „nikogo nie interesują”, ani odwrotnie – dużo akcji, dużo emocji, ale zero historii stojącej za postaciami, zero motywacji dla ich czynów. Wydaje się, że każdy element wzięty z życia głównych bohaterów ma znaczenie dla tej konkretnej historii, gdyż w jakimś stopniu wpłynęło to na to kim są teraz oraz działają na zasadzie pewnych analogii, czy też różne postacie odnoszą się do tychże zdarzeń. Na przykład, Bright Spark wspomina o fotografowaniu, co było pasją Aleksandra, ma u siebie nawet jedno z jego zdjęć. W treści zawartych zostało kilka całkiem smutnawych, na swój sposób poruszających, bo brzmiących zupełnie ludzko, problemów. Chociażby scena w której Aleksander, za namową piegowatej Bright Spark, czyta bajkę jej córce, czy też później, kiedy odwiedza je obie, to potrafi chwycić. Niemałe wrażenie zrobiła na mnie również scena późniejsza, kiedy oboje odwiedzają cmentarz, gdzie spoczywają bliskie dla nich osoby i które to osoby straciły życie z powodu demona. Są to te właśnie analogie między ich życiorysami. Nie brakuje również momentów, w którym postacie, tak jak i my, zastanawiają się, dlaczego i po co dalej w to brniemy, kto nas zastąpi, kto nas zapamięta, co nas czeka. Zdecydowanie nadało to głębi nie tylko całej historii, ale również postaciom. Sensacji nie brakuje, toteż niejeden raz będziemy mieli okazje uświadczyć strzelaniny, pościgi, zasadzki oraz narastające napięcie. Muszę przyznać, że wiele rzeczy wypadło iście „hollywoodzko”, na czele ze sceną poprzedzającą akcję wymierzoną w pewnego demona – Tura. Mam na myśli odliczanie do rozpoczęcia akcji, bohater puszcza w radiu wybrany motyw, komentuje sobie różne rzeczy między wierszami, sprawia wrażenie cynika. Jak z filmu. Nie jest to jedyna taka scena - nieco przerysowana brawura, czy lekkomyślność udzielają się jeszcze niejeden raz, na przykład kiedy Lars decyduje się w widowiskowy sposób pozbyć się „Elektryka”, czy też Aleksander, który w przypływie furii o mały włos nie pozbawia życia kluczowego świadka kluczem francuskim. W sumie, wszystko to dawało mi do zrozumienia jakbym oglądał film. I w sumie tak wypada to opowiadanie – jak tekstowa wersja pełnometrażowego filmu sensacyjnego z drugim dnem. I było to satysfakcjonujące doświadczenie na które warto było poświęcić nieco czasu Słówko o proporcjach, gdyż jest to świat, w którym ludzie i kucyki egzystują obok siebie po prostu od zawsze i nie ma tutaj żadnego obszernego lore ani kontrowersji. Tak jak w „Save Me”, tak tutaj, tak po prostu już jest. No, wspomniane przez moment zostaje coś takiego, że fajnie by było zmienić się w kucyka, bo kucyki funkcjonują lepiej niż ludzie i aż tak się nie żrą. Przyznam, że to troszkę zmąciło mi atmosferę, zabrzmiało naiwnie i strasznie nie pasowało do tego właśnie świata; gdzie kucyki i ludzie żyją obok siebie od zawsze, nikt się w nikogo nie zamienia i Biura Adaptacyjne de facto nie istnieją. W każdym razie, o ile w „Save Me” nie było to aż tak widoczne, gdyż Midnight miała mnóstwo czasu antenowego, w „Awoken Demons” wyraźnie odnosi się wrażenie, jakby autor był gotów do napisania czegoś w stu procentach ludzkiego, bez kucyków. Zastany świat jest, pomimo elementów Sci-Fi, demonów, pełen problemów typowo ludzkich, nawet kucyki się przed tym nie ustrzegły, gdyż nasza Bright Spark mierzy się z przeciwieństwami, odreagowuje trudne momenty szukając ukojenia w alkoholu (swoją drogą, niezły łeb mają, że nie pospadali z krzesełek jak pewien wojownik MMA ;P), gdyby nie wspomnienie o magii oraz wskazaniu, że jest to klacz jednorożca, w życiu nie pomyślałbym, że jest to kucyk. W gruncie rzeczy, można to rozpatrywać jako plus i jako minus. Minus, gdyż osoby spodziewające się lepszego balansu między tymi rasami, również a materii atmosfery oraz stylizacji, mogą poczuć się nieswojo, może wręcz zniechęcone. Ale z drugiej strony, i tutaj na plus, poprzez nadanie całości ludzkiego, jednorodnego wydźwięku, znikają wszelkie problemy jakie mogą wynikać z połączenia ludzi i kucyków. W trakcie czytania nawet się nie zastanawiamy jak się to zaczynało, jak wyglądało kiedyś, po prostu przyjmujemy to i całość w żadnym niemalże momencie nie ściera się wewnętrznie, nic nie zgrzyta. I w tym sensie należy to rozpatrywać za plus. W sumie, chyba tylko Besterowi udało się i udaje się nadal tworzyć historie z kucykami i ludźmi w taki sposób, że granica między tymi dwoma jest starannie zatarta, toteż śledzenie fabuły przebiega bez żadnych zgrzytów, gdyż nawet się nie zastanawiamy skąd się wzięły te rasy w jednym świecie, po prostu tak jest i czytamy nie przejmując się niczym. Są to po prostu postacie egzystujące w jednym świecie, kropka. Dobra robota. Ale generalnie, nie mam żadnych znaczących zarzutów co do atmosfery w opowiadaniu. Jest bardzo wyraźnie zarysowana, odczuwalna przez całą lekturę, współgrająca z tempem akcji oraz stylem autora wprost perfekcyjnie. Co może wydać się zaskakujące, gdyż ze stylem autora miałem nieco kłopotów, o czym krótko poniżej. Styl oraz to z czym walczyłem... ...na etapie pre-readingu ofkoz . Narracja pierwszoosobowa spełnia swoje zadanie, pozwala na utożsamienie się z bohaterem (a poprzez lepszą kreację oraz bardziej przemyślany dobór słownictwa wypada on o niebo lepiej niż w oryginalnej „Exanimie”), obserwowanie wydarzeń z jego perspektywy również absorbuje. Tutaj nie mam uwag, opisy są bardzo solidnie wykonane, chociaż stosunkowo często natykałem się na powtórzenia czy też zdecydowanie zbyt długie zdania, które w mojej ocenie powinny zostać podzielone. Niemniej przy dialogach było najwięcej problemów. Poważnie, jak opisy były przystępne i napisane solidnie, tak przy dialogach nagminnie miałem problemy z brakiem jakiejkolwiek narracji, niekiedy nie mogłem od razu zorientować się kto co mówi. A tam gdzie już jest jakaś narracja, nie ma tego wiele i przesiąknięte jest powtórzeniami, mnóstwo „odparł/ odparła”, „spytał/ spytała”, bardzo wiele jest też „rechotania” ale akurat ono nie występuje na tyle gęsto by zakwalifikować to jako regularne powtórzenie. Generalnie powiedziałbym, że dialogi to jest ta część opowiadania, która została najmniej dopieszczona i która potraktowana została po macoszemu. Nie zrozumcie mnie źle, kwestie mówione brzmią ok, przekazują informacje, pytania, spostrzeżenia, lecz to braki w narracji, powtórzenia oraz niekiedy formatowanie, to tam zabrakło play testów. Ostatecznie efekt był taki, że to po prostu sterczało spod opisów oraz scen akcji, chociaż nie mogę powiedzieć, że jakoś szczególnie przeszkadzało. Da się przeboleć, ale naprawdę, narracji w dialogach brakowało wiele. Starałem się na to zwracać uwagę. Autor swym stylem starał się utrzymywać przede wszystkim klimat sensacji oraz akcji, co udało się bez większych zarzutów, jedynie te dialogi, ich zapis, sposób prowadzonej między kwestiami mówionymi narracji, to mi zgrzytało i to dosyć wyraźnie. Ale poza tym nie mam większych zastrzeżeń. Po prostu przy kolejnym projekcie polecałbym zwrócić uwagę na pisanie dialogów oraz narrację Podsumowując, „Exanima: Awoken Demons” jest bardzo ciekawym, wciągającym kawałkiem historii, dosyć bogatej w wątki historii, która stanowi nie tylko godny prequel dla oryginału, ale radzi sobie świetnie, znakomicie również po prostu jako samodzielny fanfik. Mamy kilka złożonych, barwnych postaci, które zapadają w pamięć i których dalsze losy chętnie bym poznał, budowa świata przechodzi wszelkie oczekiwania gdyż udało zawrzeć się mnóstwo elementów, które doskonale ze sobą współgrają i budują oryginalny, zostający w głowie wizerunek. Co cieszy, nie uświadczyłem tutaj żadnych ograniczeń, więc możliwości rozwoju tej historii, poszerzania świata pozostają imponujące. Ogółem poleciłbym ten fanfik, chociaż nie wydaje mi się aby był on dobry dla każdego. Osoby nie będące dostatecznie otwarte na kucyki oraz ludzi w jednym świecie zapewne uciekną z krzykiem, a niekiedy bijąca a opowiadania powaga oraz melancholia mogą zniechęcić, ale myślę, że ogólnie warto. Jest to troszkę jak film sensacyjny ze swoim drugim dnem oraz satysfakcjonującym, otwartym zakończeniem, zwieńczonym bardzo trafnym cytatem, który w jakimś sensie służy za najkrótszą z możliwych merytorycznych interpretacji przedstawionej historii. A może to ta fabuła została zmyślnie zbudowana wokół tego cytatu? Możliwe Tak czy inaczej, opowiadanie oceniam bardzo pozytywnie, podobała mi się akcja, podobały mi się kreacje postaci, klimat oraz świat, można rzecz, że wszystko co irytowało mnie w oryginale i co stwarzało niedosyt, tutaj jest nie tylko poprawione, ale wyniesione na zupełnie nowy poziom jakości. No, minus te dialogi i takie tam, ale nie jest to nic co mogłoby spowodować, że miałbym ochotę zamknąć kartę przeglądarki. Poza tym, w obecnej formie, po pewnych poprawkach, już jest lepiej, chociaż nie idealnie. Ale wierzę, że z czasem autor po prostu da radę i na tym polu. Rzućcie okiem, jest to historia stosunkowo długa (jak na Oneshot), ale warta czasu oraz uwagi. Bester nie zawiódł! Pozdrawiam serdecznie!
  19. Mówię, z mojej perspektywy archiwizacja forum i taki hard reset to będzie tragedia. Jest to jednak platforma na której od lat sam publikuję i na której od lat staram się zapewniać, komu się da, feedback. Mniej lub bardziej regularnie. Ze swoją zawartością to sobie poradzę, bo będę w stanie sam sobie to poprzenosić. Ale nie dość, że nieobecni już na forum/ nieaktywni użytkownicy swoich fanfików nie przeniosą, to jeszcze co do weteranów również nie ma stuprocentowej gwarancji. Obawiam się, że jeżeli wszystko wyląduje w archiwum, to sobie już nie poodkopuję różnych tytułów i to nie wypłynie, a za moment się jeszcze okaże, że nie mam czego komentować, bo przeniesionych/ nowych wątków mało, część z nich może będzie z opowiadaniami, które już czytałem :/ W sumie, to już sobie upatrzyłem nowe opowiadanka, myślałem, że w sam w tym miesiącu co nieco wypuszczę. Albo niedługo jakoś. A teraz to kompletnie nie wiem co mam robić, co zaraz z tym forum będzie. Gdybyśmy byli na innym etapie i tej zawartości byłoby znacznie, znacznie mniej, to pewnie nie byłby taki big deal. Nie wspominając już o tym, że miałbym wątpliwości co do aktywności na ewentualnym nowym forum. Nie będę już nawet wspominał o tym jak od czasu do czasu próbowała wypłynąć konkurencja, ale jeżeli już teraz aktywność mogła się wydawać niesatysfakcjonująca, to tym bardziej znikąd się nie pojawi na czystym forum, gdzie statystycznie to nie będzie wyglądać zbyt zachęcająco, o czym wspominał już Tric. No, chyba że cudownie odnajdzie się sposób na przeniesienie jakichś części zawartości oraz kont, wówczas mógłbym to jeszcze na nowo rozważyć i przemyśleć. Ale póki co, z przyczyn o których pisałem wcześniej, zostaję przy opcji drugiej. Zapoznałem się z argumentami drugiej strony, lecz w dalszym ciągu pierwsza opcja wygląda mi na robienie nowego forum na jeden, ostatni sezon, jak wspominał Zodiak. Rozszerzenie tematyki do innych kreskówek i animacji, z zachowaniem MLP jako głównego targetu... Wsadźcie mnie w RBT, ale nieszczególnie bym to widział. Airlick wspomniał już o możliwości, że osoby nie będące zwolennikami MLP zapewne uciekną z krzykiem albo pianą na ustach, a Ci, co już wpadną, to będą tylko dla tychże nowych działów, nie związanych z kucykami. Trzeba by wówczas, jeżeli już rozszerzać tematykę, domyślnie uczynić forum bardziej ogólnym. Plus mała kantyna na wątki związane ze społeczeństwem, światopoglądem, tematami bieżącymi, to też przyciąga ludzi. Ale jak na razie nie byłbym ani za, ani przeciw. Muszę to jeszcze przemyśleć. @Socks Chaser Ja zrozumiałem, że zaraz po ostatnich przenosinach, kiedy silnik był nowiutki, to to działało. Wówczas nie było problemu. Dopiero później, podczas korzystania z niego i dodawania/ odejmowania różnych rzeczy zaczęło się to kiełbasić, z braku doświadczenia, które to doświadczenia były wtedy nabywane, więc dzisiaj już wiadomo to i owo. Ale mówię, ja nie wiem, nie znam się, tyle zrozumiałem z nowszych wypowiedzi. @Decaded Czy dobrze zrozumiałem, że gdyby znalazło się rozwiązanie autorskie - konwerter pozwalający na bezpieczne przeniesienie tej zawartości na nowy silnik (W ogóle, co to będzie za silnik, wiecie już może?), wówczas problem polegający na utracie dotychczasowej zawartości by zniknął i z niczego nie musielibyśmy rezygnować? Jakie jest prawdopodobieństwo, że forum w obecnej postaci się wysypie? Bo teraz, na mój rozum, to może nastąpić jutro, a może nastąpić w roku 2222, czyli nic nie wiadomo, ale jakby miało tyle pohulać, to utrata dotychczasowej zawartości dałaby się we znaki i byłoby tego strasznie szkoda. Wówczas, jak pisałem, taki hazard bym zrobił i został na tym co jest teraz. Zaprzestanie poprawnego funkcjonowania wskutek błędów, to przyjdzie z czasem, po którejś z kolei aktualizacji silnika? Czy gdyby już nic więcej przy niczym nie dłubać, zostawić to, to można liczyć, że będziemy mieli powiedzmy ten rok, czy dwa działające forum tak jak teraz? Byłbym bardzo wdzięczny na odrobinę wyjaśnień tych kwestii, nie znam się na tym, a chciałbym wiedzieć. Z góry dzięki.
  20. Kochani, skoro obecny silnik jest tak niestabilny i wadliwy, wówczas jak to się w ogóle stało, że na niego trafiliśmy? I proszę się nie doszukiwać tutaj żadnych złośliwości, gdyż takowych nie ma - zupełnie szczerze przyznaję, zanik pamięci mam, nie wiem/ nie kojarzę okoliczności ostatnich przenosin. Jak to się stało, czy ten silnik początkowo działał jakoś inaczej, czy chodzi o coś innego? W sumie to nie wiem co jeszcze dopowiedzieć. Generalnie zgodziłbym się z Cahan, Zodiakiem oraz Dolarem. Jako twórca fanfikcji, a także osoba czytająca i komentująca, najbardziej zależy mi na działach poświęconych twórczości fanowskiej i jeżeli rzeczywiście cała dotychczasowa zawartość miałaby trafić jedynie do odczytu, wówczas znacząco ogranicza to mi pole manewru. Nie wspominając już o tym, że w jakimś sensie wszystko co już napisałem poszłoby do "szuflady", do której równie dobrze nikt już nigdy może nie zajrzeć. Odznaczeń nie ma już jakiś czas, przyzwyczaiłem się. I cała reputacja miałaby pójść w cholerę? Nieaktywni/ nieobecni użytkownicy którzy nie pozakładają danych wątków od nowa to jedno, ale, jak widzę, nie ma gwarancji, że weterani i osoby nadal tutaj obecne to uczynią, więc przyznam szczerze, że już wolę zaryzykować i zostać na tym silniku. Może wysypie się jutro, a może wysypie się w roku 2222, kiedy forum i tak już najprawdopodobniej nie będzie. Szczególnie słowa Zodiaka o zakładaniu nowego forum na jeden sezon - one są dosyć dosadne, ale najtrafniej ukazują istotę problemu. Oczywiście ja się na sprawach technicznych nie znam, jeżeli gdzieś palnąłem głupotę proszę mnie poprawić, wyjaśnić, z góry przepraszam. Ale tak czy inaczej, przynajmniej na razie, skłaniam się ku opcji numer 2, czyli "Zostawienie jak jest".
  21. Hej, dziękuję za odpowiedź Jest kilka rzeczy do których się odniosę. No ja jednak powstrzymałbym się od określania takiej oto reguły, moim zdaniem gigant wcale nie gwarantuje wysokiej frekwencji. W sumie powiem więcej, jestem w stanie wysnuć kilka hipotez, dlaczego wspomniane giganty tłumów nie przyciągnęły (chociaż przy edycji KO wcale nie było aż tak źle z tą frekwencją). Co do "Kryształowego Oblężenia", w ciągu ostatnich lat wynikło wiele kontrowersji i dram związanych z tymże fanfikiem, czemu towarzyszyło mnóstwo złych emocji, mam podstawy by domyślać się, że wiele osób związanych z tymże projektem, czy w ogóle, identyfikujących się jako fani tej historii, w obliczu złej sławy jaką okryło się opowiadanie tutaj, może po prostu niepewnie, źle się czuć na forum, czy też mieć mieszane odczucia co do pisania opowiadań i umieszczania ich tutaj. Dlaczego zatem mieliby brać udział w konkursie? Z drugiej strony, na przestrzeni tych lat ogólna aktywność spadła. Jeżeli chodzi o "Wiedźmę", to po części ogólny spadek aktywności również zrobił swoje - część osób, która komentowała opowiadanie jest już nieobecna na forum, lub też ich aktywność znacznie się obniżyła. KO miało jeszcze tą przewagę, że było (i jest) wciąż kontynuowane, nowe rozdziały jednak były publikowane, w przypadku "Wiedźmy", nad czym ubolewam, od dłuższego czasu nie było nowych rozdziałów. Odnosząc się do wypowiedzi różnych osób w KKPF, w grę wchodzą również bariery czasowe. Jednak trzeba zdać sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy starsi niż kiedyś, mamy na głowie studia, pracę, rodzinę, inne sprawy, toteż nawet jeżeli nadal tu jesteśmy i tworzymy, nie mamy już tyle czasu na konkursy. Dlatego planowanie pewnych wybranych edycji naprzód mogłoby pomóc - większe szanse na wygospodarowanie sobie czasu, czy też zastanowienie się nad pomysłami na konkursowe opowiadanie. A paradoksalnie, wydaje mi się, że opowiadania krótsze i mniej znane owszem, miałyby szansę przyciągnąć ludzi oraz dać przyzwoitą frekwencję. Po pierwsze, jeśli są krótsze i gdyby jednak wiadome było z pewnym wyprzedzeniem o czym kolejna edycja będzie, można w tym czasie się zapoznać z danym tytułem, zatem funkcja popularyzowania wybranych fanfików została by spełniona. Poza tym, skoro opowiadanie mniej znane, nieokryte ani zbytnim hypem, ani złą sławą, w które uczestnicy zabrnęliby na świeżo, troszkę na ślepo, może to by zadziałało jako bodziec, czy też stworzyło nawet lepsze warunki na światotworzenie? W sumie, jak tak teraz o tym myślę, spekuluję, że może wysoka popularność zadziałała tu wręcz odwrotnie - część niezdecydowanych mogła wyjść z założenia na przykład, że "aha, KO już się przez lata nachapało, nie ma co mu jeszcze dokładać" i po prostu sobie odpuściła. Jestem w stanie to sobie wyobrazić. Wiesz, wspominałem też kiedy i gdzie o to zapytałeś Zresztą, to dosyć nierówne, gdyż Lyokoheros chociażby, nawet bez zapytania o tę sprawę konkretnie, sam wyraził zainteresowanie i wymienił kilka możliwych ponywersów w ramach reakcji na wieści, że edycje te mogą zostać zawieszone i że być może nie będzie szansy na popisanie w tych światach w ramach konkursu. Powiedziałbym, że jakieś zainteresowanie jest, tylko ono ujawnia się troszkę losowo w różnych miejscach i co człowiek, to pomysł na ponywersum do kolejnej edycji. Dlatego zaproponowałem co zaproponowałem, również po to by zebrać te opinie i propozycje w jednym miejscu. Plus to, o czym wspomniała Ylthin. Gdzie tam - wyraźna nadinterpretacja ;P Wiesz przecież, że mam tendencję do rozpisywania się i tworzenia całych referatów nawet w ramach przekazywania najprostszych pomysłów Wszystko to napisałem do zobrazowania mojego punktu widzenia i tej sytuacji, to wszystko. O odnośnie zarzucania - ja jednak wolę, kiedy cokolwiek zarzucić jest trudniej bo za drugą stroną stoją żelazne argumenty (pisałem: argument pod tytułem "dostaliście co chcecie, nic nie napisaliście, no to nici z edycji"). Jeżeli praktycznie niewykonalne - rozumiem. Natomiast ustalanie tematów pewnych edycji bynajmniej nie przeczy niespodziankom, skoro miejsce na niespodzianki przecież będzie, w postaci edycji zwykłych, specjalnych, może jakaś autorska się w międzyczasie napatoczy. Albo spontaniczne Gradobicie. "Spin-off" jednak są wyjątkowe, gdyż tematem mają być poszczególne fanfiki, takie planowanie pomogłoby uprzednio zapoznać się z danym ponywersum, jeżeli zdarzyłoby się tak, że komuś byłoby ono nieznane, a w sumie byłby ciekaw o czym to jest i może po drodze wymyśliłby zdolne do walki w konkursie side-story. A jeżeli już dany tytuł zna - jest szansa na wygospodarowanie sobie czasu, wymyślenie czegoś tak, aby już w dniu ogłoszenia można by zacząć pisać. I oczywiście, mogą w trakcie wyskakiwać edycje zwykłe, czy specjalne, mniej lub bardziej wymagające. Element niespodzianki będzie zachowany. Zatem tak, pomysłu bronię, ale ostatecznie postąpisz jak zechcesz Pozdrawiam!
  22. Od jakiegoś czasu rozmyślałem o trwających obecnie konkursach, chociaż bardziej o edycjach "Spin-off" oraz ich przyszłości. Pod wpływem wypowiedzi @Lyokoheros w wątku poświęconym najnowszej edycji specjalnej zacząłem analizować to pod nieco innym kątem i w sumie miałbym małą propozycję. Na początek słowo wyjaśnienia. Otóż edycje "Spin-off" również dla mnie wydają się interesującym powiewem świeżości oraz bodźcem pobudzającym rozwijanie poszczególnych uniwersów wykreowanych na przestrzeni ostatnich lat przez polskich autorów. Do tej pory w sumie nie zdawałem sobie sprawy jak wiele jest takich światów, które mogłyby otrzymać swój spin-off i które mogłyby w ten sposób zyskać na popularności, nawet po latach. W każdym razie, zgodzę się, że frekwencja w obecnie trwającej edycji nie napawa optymizmem, jednakże oceniam uzależnienie ogłoszenia następnych edycji od frekwencji w tej konkretnej edycji za działanie nieco na wyrost, nawet nie do końca fair w stosunku do różnych uniwersów, które potencjalnie mogłyby uzyskać swoją edycję. Przyznam się, że o ile dwie znane już edycje "Spin-off" z różnych przyczyn nieszczególnie przyciągnęły moją uwagę, o tyle zapowiedź możliwej edycji "Save Me" zachęciła mnie i może nawet sam bym coś na takową napisał. Lyokoheros we wspomnianym wątku wymienił swoje uniwersa, dla których może by coś popisał, z kolei bodaj @WhiteHood innym razem wymienił szereg rzeczy, które mogą wpływać na frekwencję itd. W każdym razie, byłoby to strasznie rozczarowujące, gdybyśmy wyczekiwanych edycji nie otrzymali, ponieważ jedna z poprzednich nie spełniła wymagań frekwencyjnych. Strasznie bym się zawiódł, gdyby np. edycji "Save Me" jednak nie było, gdyż edycja "Wiedźma" nie spełniła oczekiwań organizatora. Zwracam się tutaj do opiekuna działu - @Dolar84, osobiście nie kupuję w tym kontekście tłumaczenia, że "wszystko w rękach piszących", gdyż owi piszący być może bardzo chętnie popisaliby, ale na inne możliwe edycje i najzwyczajniej w świecie na te edycje po cichu czekają. Nie uśmiecha im się pisać czegokolwiek w ramach uniwersów, których nie znają, czy też może za którymi nie przepadają. Nie wiemy tego na sto procent, ale wciąż, mogłoby tak być, nie wiemy tego. Jest to zatem sytuacja, w której arbitralnie wybrałeś dane fanfiki, które to fanfiki niekoniecznie mogą wywołać oczekiwaną frekwencję, a którą frekwencję mogłyby wywołać inne dzieła, o których może niekoniecznie w tej chwili pomyślałeś, czy też których jeszcze nie poznałeś. Zauważ, że edycje specjalnie również nie zawsze cieszą się wielką frekwencją (na przykład edycja "Trixie musi umrzeć!", czy "...punk"), a mimo to nie są kasowane, czy wstrzymywane na zbyt długo. Równocześnie, skąd masz wiedzieć na co ludzie by popisali, a na co nie? Tutaj wkracza moja propozycja. To co proponuję, to oddanie głosu społeczności - ankieta, której użytkownicy forum mogliby głosować i wskazywać które ponywersum miałoby otrzymać za moment otrzymać swoją edycję "Spin-off". Jeżeli nadal chcesz samodzielnie wskazywać możliwe ponywersa, jako opiekun działu, nie ma sprawy: powiedzmy trzy opcje ankiety będą się odnosić do Twoich wskazań, zbadamy po prostu które z nich otrzymać by miało najwyższą frekwencję. Ale zostaw opcję czwartą, pod tytułem: "Inne ponywersum (powiedz które)". Wyniki tejże ankiety zdeterminowałyby kolejność wedle której odbyć by się miały kolejne edycje, natomiast zaproponowane inne uniwersa mogłyby się znaleźć w kolejnej ankiecie. Mogłoby się też zdarzyć tak, że głosy na "inne" przykryją ilościowo inne opcje, czemu nie. Tak czy inaczej, masz już próbkę. Postuluję również zwiększenie przerw między edycjami "Spin-off". Niech między nimi odbywają się na przykład edycje zwykłe - chyba obecnie najmniej skomplikowane, nie wymagające aż tyle czasu czy wysiłku. Dzięki wynikom ankiety ludzie mieliby pojęcie których edycji spodziewać się w niedalekiej przyszłości i już mogliby zacząć organizować sobie czas, czy też pracować nad pomysłami na opowiadania, które mogliby w nadchodzącej edycji "Spin-off" wystawić. Mieliby po prostu czym odetchnąć i szansę na lepsze przygotowanie się, co mogłoby się przełożyć na lepszą frekwencję. Natomiast! Jeżeli się okaże, że to nadal nie działa, wówczas Twoja decyzja o wstrzymaniu tych edycji wyglądać będzie znacznie rozsądniej i będzie mieć dużo lepszą podstawę. Nie będzie można już Tobie zarzucić, że arbitralnie wybrałeś sobie na edycje fanfiki, które akurat znasz, frekwencja się nie zgadzała, no to ukręciłeś łeb potencjalnym przyszłym edycjom, które mogłyby dać szansę mniej znanym/ zapomnianym fanfikom. Dlaczego? A dlatego, że oświadczysz na przykład: "Mieliście ankietę, oddaliście swoje głosy, wyniki były publiczne, więc wiedzieliście które ponywersum będzie następne, znaliście kolejność przyszłych edycji, sami zaproponowaliście dalsze. To jest na forum, tutaj. Oddaliście głosy, wypowiedzieliście się, skoro nadal nie piszecie, no to ciach, edycje wstrzymuję, zapraszam do pozostałych." I już. Według mnie byłoby to bardziej sprawiedliwe, dałoby szansę wyrażenia opinii autorom, twórcom, potencjalnym uczestnikom tych konkursów na forum oraz dałoby Tobie dużo lepszą próbkę co w dalszej perspektywie organizować i na co przeznaczać wysiłek oraz czas Pozdrawiam serdecznie! PS: Tak, wiem, że na końcu edycji "Kryształowe Oblężenie" zostało zadane pytanie o przyszłe edycje, ale nie w tym rzecz - widziałbym to jako oddzielny wątek, ankietę, wszystko opatrzone ogłoszeniem na stronie głównej, czy też jakąś kampanią reklamową np. w KKPF, żeby mieć to w jednym miejscu i nakręcić ludzi do wypowiadania się, głosowania. Plus, kiedy kończyła się edycja KO dział MLN był niedostępny dla ogółu. Podejrzewam, że wiele osób mogło nie wiedzieć, że takie pytanie zostało później zadane, a jeżeli oryginalnie nie interesowali się edycją KO, mogli tam nawet raz nie zajrzeć.
  23. Nie wiem jakim cudem wciąż powracam do opowiadań drugowojennych, skoro za nimi generalnie nie przepadam i z w którymi mam bez przerwy problemy. Najprawdopodobniej skusiły mnie trzy rzeczy. Pierwsza to oczywiście fakt, iż jest to opowiadanie tematycznie wpisane w świat „Kryształowego Oblężenia”, z którym jestem już bardzo prawie na bieżąco. Ilekroć myślę o sformułowaniu swojej opinii o wspomnianym tytule, w głowie pojawia się kłębowisko myśli, najróżniejszych skojarzeń, poruszony zostaje co się dyplomatycznie nazywa szeroki wachlarz problemów. Zebranie w jedno wszystkich moich wrażeń jest zatem bardzo trudne. Dwa, tag [Political], do którego od lat nie mogę jednoznacznie się przekonać. Nie ma w nim nic złego, jednak przyłapywałem się na tym, że bardzo często za jego sprawą kucykowy świat nagle stawał się ludzki, a treść bardzo łatwo zamieniała się w wykład lub też debatę polityczną, która jest niezła do oglądania czy słuchania, ale żeby czytać całego fanfika napisanego wokół niej? Czy ja wiem? W każdym razie, jest we mnie chęć do sprawdzania opowiadań opatrzonych tychże tagiem, przekonywania się. No i trzy, sprawa najważniejsza, gdyż najważniejsi są po prostu ludzie, a więc osoba autora, który odpowiada między innymi za „Krwawe Słońce”, które to „Krwawe Słońce” akurat wszelakie smaczki polityczne, kulturowe miało w mojej ocenie zrealizowane bezbłędnie. Chociaż nie było ono opatrzone tagiem [Political], ale [Wojenny]. Że nie wspomnę już o zapleczu w postaci materiałów źródłowych oraz różnych odniesień, które ubogacały opowiadanie. Jednocześnie zdążyłem się zorientować, tym razem bez pomyłek, że w „Kryształowym Oblężeniu” pełno było rzeczy, które autora niniejszej historii, mówiąc potocznie, wpieniało niemiłosiernie i byłem ciekaw jak się z tym rozprawił w ramach „Twarzą ku Słońcu”. W takiej oto postaci, zabrałem się za lekturę najnowszego opowiadania Verlaxa. Znaczenie opowiadania jako spin-offa Będzie to najdłuższy i najobszerniejszy akapit z tego względu, że ta właśnie kwestia wydaje mi się kluczowa, nadrzędna. Co zdecydował się poprawić autor, co wyjaśnić po swojemu, co dodać i jak dużą stworzyć nadbudowę dla siebie, na wypadek przyszłych pomysłów osadzonych w niniejszym uniwersum. Zaufajcie mi, tego jest mnóstwo i każdy z tych elementów zasługuje na uwagę, z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Verlax nie próżnował i postarał się zrealizować wszystkie te punkty w sposób wyczerpujący, satysfakcjonujący. „Kryształowe Oblężenie”, w jakimś sensie zrodzone bezpośrednio z „Żelaznego Księżyca”, według moich obserwacji, było pisane ze zdecydowanie innym przeświadczeniem na temat tego jak może wyglądać kucykowa powieść wojenna oraz o czym pisać w ramach realiów silnie opartych o czasy II wojny światowej, począwszy od kwestii wizualnych, poprzez technologię, na zagrywkach strategicznych kończąc. Takie oto podejście doprowadziło do powstania historii, która choć jest wielowątkowa, nastawiona na akcję (często w stylu hollywoodzkim, nie szczędząc pewnych jaskrawych przerysowań), skupia w sobie mnóstwo różnych, nawet i skrajnie różnych akcentów wynikających z mnogości przyjętych tagów, nie jest pozbawiona różnych bolączek, z których największą może wydawać się pójście na skróty w materii skoku technologicznego, wyścigu zbrojeń, a także bardzo proste, zakrawające jakoś o bajkową naiwność wyjaśnienie skąd tak właściwie wzięła się tam broń, wojna totalna itd. Oczywiście była to autorska wizja autora „Kryształowego Oblężenia” i wszystko to, jakkolwiek naiwne, godzące w elementarną logikę/ ciąg przyczynowo skutkowy, czy uproszczone by się nam nie wydawało, było konieczne do jej zrealizowania. Jednocześnie, przytoczę cytat z oficjalnej strony opowiadania: „Natomiast najbardziej znam się na wojskowości III Rzeszy, interesuję się też poszczególnymi militariami. Dlatego to ją wybrałem jako główną bohaterkę. Nie ma w tym żadnego ukrytego propagowania zakazanych ideologii lub wyrażania dla nich poparcia.” Znamy zatem prawdziwą główną bohaterkę „Kryształowego Oblężenia” oraz wiemy na co położył on największy nacisk, realizując swoją wizję. Tak jak militaria, wojskowość grały pierwsze skrzypce w „Oblężeniu”, tak w „Twarzą ku Słońcu” takimi prawdziwymi, głównymi bohaterkami są polityka, socjologia. I znów, nie da się ukryć, że ich kreacje oraz wszystkie zagadnienia z nimi związane, opisane w ramach opowiadania, zostały poparte materiałami źródłowymi oraz literaturą, dzięki czemu w tym sensie jest to historia realistyczna, czy wręcz zgodna ze stanem historii. A teraz – jak przywołane „Kryształowe Oblężenie” podchodziło do logiki z przymrużeniem oka, stawiając bardziej na odwzorowanie militariów, naiwną epickość, czy wręcz kreskówkową kucykowość, tak „Twarzą ku Słońcu” bynajmniej nie odrzuca sztywnych zasad logiki i realizmu, bazując na dziurawym pod tym względem „Oblężeniu”, stara się wszelkie dziury w logice wypełniać i, co cieszy niezmiernie, czyni to kompetentnie. Oczywiście nie jest idealnie, ale wynika to z fabuły „Oblężenia” i tego ile sztywno czasu miała Equestria na reformy oraz skok technologiczny. Słowem, tyle ile było tam, tyle samo musiało być tutaj, kropka. Ale wciąż, udało się mnóstwo rzeczy wyjaśnić, wytłumaczyć, naprostować. Przede wszystkim, widzimy tutaj genezę reform oraz jak to wszystko działa „w praniu”, poprzez wdrażanie w życie machiny propagandowej, obserwację z pierwszej ręki (a raczej, szponów ) jej działania w praktyce, poprzez różnice nie tylko w nastrojach społecznych, ale także między poszczególnymi nacjami, ogólnie, kończąc na powstaniu w Ellenois, które zostało tutaj potraktowane jako swoisty sprawdzian dla sił Maremachtu, test weryfikujący wyobrażenia Twilight oraz podejście strony Equestriańskiej - z czym chcą startować, a czym bronić się przed Sombrią. Szczególnie te późniejsze części tekstu, kiedy mamy nieco więcej akcji oraz walki w Ellenois wraz ze wszystkimi, mniej lub bardziej pośrednimi jej następstwami. Widzimy tam zderzenie propagandy i pobożnych życzeń z rzeczywistością oraz przedstawienie w najjaskrawszy z możliwych sposób dowodu na słuszność słów Iron Clawa, że ci rekruci może i umieją obsługiwać sprzęt, ale nie potrafią zabijać, nie mają morale, a ostatecznie to właśnie to zadecyduje o tym czy odniosą jakiś sukces, czy pogrążą się w niesławie. Jest to również satysfakcjonujące w tym sensie, że zadaje to, w sposób srogi, kłam słowom oraz postawie Twiligt Sparkle. Jak wiemy doskonale, ona w roli generała (jak w „Kryształowym Oblężeniu”) to pomysł mocno kontrowersyjny, ale także prowokacyjny, gdyż jasno daje do zrozumienia, że można mieć doświadczenie, można mieć predyspozycje, można mieć lata ciężkich szkoleń i morderczych walk, ale można też być ulubienicą księżniczki i o tym po prostu przeczytać (!) by znaleźć się na tym samym poziomie. Albo i wyżej. Mogę to porównać do oryginalnej historii Son Goku, który musiał namęczyć się ostro (Vegeta zresztą też), żeby w ogóle osiągnąć pierwszy poziom SSJ, a Saiyanie z Wszechświata Szóstego głównie się wyzywajo się i jest w pięć minut SSJ i parę kolejnych. Na dosyć podobnej zasadzie w "Oblężeniu" odczułem degradację poziomu generała, w ogóle, wyższych stopni oficerskich, skoro można o tym czytać albo, po prostu, być Elementem Harmonii, cała reszta przychodzi sama. To co uczyniono w „Twarzą ku Słońcu” rozpatruję dwojako. Po pierwsze, jest to przede wszystkim sprowadzenie na ziemię nie tylko Twilight, ale również pewnych wyobrażeń odnośnie tego jak wiele i czy w ogóle trzeba wysiłku aby wspiąć się wysoko w hierarchii (czyli długie lata ciężkiej pracy i narażania życia versus naiwne, kreskówkowe wyobrażenie o pojawieniu się niezbędnej wiedzy i umiejętności *pstryk* od tak), a także oddanie pewnym funkcjom ich pierwotnej, wysokiej rangi. To zostało osiągnięte we wspaniałym stylu głównie dzięki postaci Iron Clawa oraz krótkim przybliżeniu na czym polegają różnice między szeregami armii Gryfonii, a Maremachtu – wygrywa ten, kto ma morale i umie zabijać. Po drugie, widzę to jako sprytnie wpleciony w opowiadanie komentarz, czy wręcz polemikę do oryginalnego „Kryształowego Oblężenia”, na zasadzie przyłożenia tamtych rozwiązań i zabiegów do własnej, twardo stąpającej po ziemi miary i zdekonstruowaniu naiwnej epickości po którą idzie oryginalny tekst. Wczytując się dokładniej, można doszukać się jeszcze paru innych komentarzy, również zaadresowanych do innych dzieł, np. „Przewodnika Stada”. Przyznam, że momentami brzmi to jak próby przebicia się przez czwartą ścianę, ale w samym tekście nie dzieje się nic co przekraczałoby pewne granice, toteż nie można mówić o niesmaku, czy zepsuciu ogólnego klimatu. Dekonstrukcja różnych kontrowersyjnych motywów z „Kryształowego Oblężenia” oraz wypełnianie dziur niesie ze sobą jeszcze jedną, szalenie ważną funkcję, która w ostatecznym rozrachunku doskonale uzupełnia oryginał. Mianowicie, podczas kiedy w oryginale wyraźnie brakowało tej warstwy ideologicznej, odrobiny historii, genezy co dlaczego tak się nazywa albo co jak wygląda, tutaj otrzymujemy staranne, wyczerpujące wyjaśnienia, odnośnie ugrupowań politycznych i ideologii, autor nie poskąpił dodatkowych wytłumaczeń co się z czego wzięło oraz dlaczego poszczególne partie świata wyglądają tak a nie inaczej. Szczególnie spodobało mi się zdroworozsądkowe podkreślenie warunków terenowych obszarów Ellenois, a także opis uzbrojenia tamtejszych sił oraz analogie do doświadczeń sił Gryfonii, które to swego czasu prowadził działania w Zebrice. O, jedna rzecz, która mi zgrzytnęła – przedstawienie zebr jako prymitywnych plemion z dzidami i skórami. Jasne, komuś musiała przypaść ta rola, ale czemu zebrom? Powiało nieco sztampą, spodziewałbym się, że autor porwie się na obsadzenie w tej roli innego gatunku, czegokolwiek na co trochę trudniej wpaść za pierwszym razem. No, ale nie przesądza to zbytnio o jakości tekstu, gdyż z tych scen należy wynieść ich znaczenie i przyłożyć je do tego co się dzieje w Ellenois. No, ale tak czy owak, późniejsze fragmenty przynoszą nam rewolucję w Equestrii, zostaje nam silnie zasugerowane, że Sombria zainstalowała swoją agenturę i po cichu finansuje rożne bojówki, przez co autorytet oraz stabilność władzy w Equestrii zaczyna się chybotać. Było to bardzo ciekawe, chociaż postać Crimson Steel wydała mnie się wepchnięta nieco na siłę, aczkolwiek bardzo chętnie widziałbym kolejne teksty, w których miałaby nieco więcej do odegrania, czy powiedzenia, skoro została ukazano jako „Wódz”, za którym mogłyby pójść kucyki, a Celestię zostawić. Ilość tych elementów ubogaca „Kryształowe Oblężenie”, czyniąc ten świat po prostu żywszym, obszerniejszym, czujemy już, że faktycznie rzeczy zależą od siebie i że poszczególne zdarzenia w jednym miejscu na świecie nakręcają wydarzenia w drugim. Co mnie cieszy, teraz będę o tym pamiętał, będę miał przeświadczenie, że te elementy są, istnieją, wywierają wpływ, ponieważ dla siebie przyjmę „Twarzą ku Słońcu” za kanon, a więc lektura „Oblężenia”, każdy ewentualny powrót do niego będzie doświadczeniem bogatszym. Wniosek zatem nasuwa się jeden – jako spin-off, jako rozszerzenie do „Kryształowego Oblężenia”, niniejsze opowiadanie jest bardzo cenne, co w sumie nakręca mnie na przeczytanie pozostałych opowiadań konkursowych innych autorów. No, ale jeszcze zobaczę, jak wspominałem, nie przepadam zbytnio za opowiadaniami drugowojennymi, po prostu „Twarzą ku Słońcu” odbiło się szerszym echem. Ale wszystko jest jeszcze możliwe. Podobnie jak kolejny akapit mojej wypowiedzi. Bohater, którego imienia nie pamiętam, to Verlax Co mnie nieco smuci, nie wyłapałem z tekstu zbyt wielu wyraźnych kreacji, poza Iron Clawem. No, może jeszcze Twilight jako tako zapadła mi w pamięć, ale głównie poprzez swoją pewność siebie, zadzieranie nosa oraz bezgraniczne przekonanie, że wszystko się musi udać bo mają lepszy sprzęt. Niecierpliwie czekałem aż rzeczywistość zweryfikuje jej stanowisko. Natomiast nie cierpię mówić o osobie mówiącej w tekście jak o oryginalnej postaci, po prostu nazywam gościa Verlaxem Wydaje mi się to za interesujące podejście, ponieważ nie tylko umożliwia mi zagłębienie się w treść z większą doza ciekawości i cierpliwości, ale także poszerza pole interpretacji, gdyż autor nie występuje już wyłącznie jako... Cóż, autor, ale także jakże jako autor, który świadomie, w oparciu o pewną wiedzę i źródła kreuje swoją wizję, wypełnia luki w logice, wyjaśnia to i owo, a następnie, jako on sam, tylko w nieco innej postaci, wchodzi w tę historię, opowiada o tym co widzi, recenzuje, komentuje dla nas. Jest to o tyle istotne, gdyż opowiadanie ma tag [Political]. No i od czasu do czasu występują w nim momenty, w którym mamy wykładane typowo polityczne rzeczy, począwszy od rozmaitych ideologii, poprzez przemiany społeczne (czyli skrócona wersja historii najnowszej tegoż kucykowego świata), po pewne mechanizmy rządzące gospodarką i rynkiem, aż do wieców partyjnych, czy też komunikatów radiowych. Jest tego sporo i choć przez większość tekstu poszczególne porcje wiedzy są umiejętne przeplatane z dialogami, czy jakąś akcją, to jednak często zaczynałem odczuwać znużenie, gdyż z historii robił się troszkę taki wykład. Najlepiej mi się to trawiło kiedy przybierało to formę dialogów, jednakże kiedy opis zaczynał ciągnąć się zbyt długo rzeczywiście, bardzo chciałem po prostu przejść do dalszego punktu, chciałem wiedzieć co będzie dalej i jak się to skończy. Myślę, że nie miałbym tyle cierpliwości i nie wysiedziałbym przy tych fragmentach wciąż zachowując pełną uwagę, gdybym nie myślał o osobie mówiącej jak o samym autorze, którzy wysłał samego siebie na karty swojego opowiadania, by jeszcze skomentować co nieco dzieło oryginalne, oraz swoje, osobiście zwracając uwagę na to co najważniejsze. Uczciwie przyznam, że wrażenia pewnych dłużyzn są bardzo nierówne, bo np. o takiej teorii podkowy czytało mi się bardzo dobrze, natomiast kiedy wymieniane były kolejne „izmy” czułem już trochę jakby autor starał się za bardzo, momentami historia właśnie stawała się dziwnie „ludzka”. Ale ma to sens – w końcu jest oparta na prawdziwych wydarzeniach z historii. Ale generalnie, już nie identyfikując głównego bohatera z osobą autora, a oceniając go jako po prostu pewną postać w opowiadaniu, wypada on dosyć... Blado. Przez większość czasu jego wizerunek oraz manieryzm są budowane głównie jego interakcjami z innymi postaciami oraz poprzez odwiedzanie poszczególnych miejsc. Dopiero pod koniec następuje znaczący przeskok w jego rozwoju, jako bohatera, kiedy zdaje sobie sprawę, że obecna Equestria to już nie to samo państwo, nie ten kraj, który tak polubił i z którym się w jakimś sensie związał. Ale poza tym po prostu Iron Claw kradnie mu show, tyle. Co do innych postaci... Nie wiem. Jakoś nikt nie zapadł mi w pamięć. Jeśli jest jeszcze coś co mógłbym powiedzieć o głównym bohaterze to jego profesja. No i decyzja o narracji pierwszoosobowej, śledzeniu akcji z jego perspektywy, jako dziennikarza, to był strzał w dziesiątkę. W ogóle, styl jest z lekka publicystyczny co bardzo pasuje do zawodu osoby mówiącej oraz przyjętej konwencji. Mimo wszystko, rekomenduję tę oto interpretację, że to samego siebie autor wysłał do tekstu, aby samodzielnie nam to i owo wyłożyć, pokazać, wytłumaczyć, a może nawet tu i ówdzie troszkę polemizować z utworem macierzystym. O klimacie słów kilka Opowiadanie jest opatrzone tagiem [Dark], ale przyznam szczerze, że nie potrafiłem się w nim doszukać jakichś intensywniejszych fragmentów, bardziej był to taki [Slice of Life] z domieszką akcji. Z drugiej strony, co pokazało „Krwawe Słońce”, ja nie mam odcieni szarości, po prostu dopóki pewne granice nie zostają przekroczone, to wszystko jest białe, zatem również w „Twarzą ku Słońcu”, jeżeli jest tam jakieś stopniowanie, to znów nie jestem w stanie tego wyłapać. Chyba najbliżej rozpoznania tego aspektu byłem podczas wędrówki z początkowych fragmentów o wizycie w szkole i komentarza odnośnie indoktrynacji najmłodszych w ramach zreformowanego systemu szkolnictwa, poprzez scenę w barze i ukazanie poszczególnych postaci jako zatroskanych rodziców zdolnych zrobić wszystko byle tylko „wykupić” swoje pociechy i oszczędzić im wojska, by po jakimś czasie trafić w wir akcji, gdzie nowoczesny sprzęt i teoria przegrywają z morale oraz hartem ducha, gotowością poniesienia śmierci za swoją małą ojczyznę, a za moment wybuchają bunty w kraju. Po prostu, jeden biegun to relatywnie spokojna rzeczywistość, pewność swojej wyższości na polu walki, stabilność władzy, a drugi biegun to brutalne zderzenie z rzeczywistością, chaos, destabilizacja. Niemniej klimat jest budowany dosyć starannie, a ponieważ miałem pewną styczność z wersją konkursową tegoż opowiadania, powiem bez ogródek – Gandzia oraz Rarity po raz kolejny spisali się na medal i bez nich opowiadanie to z całą pewnością nie rozwinęłoby skrzydeł, ucierpiałaby na tym i atmosfera historii. Ogółem jest to bardzo solidny, poważny klimat, sprzyjający opowiadaniu wojennemu o zabarwieniu polityczno-społecznym. Tak jak „Kryształowe Oblężenie” jest w znacznej mierze naiwnie epickie, niekiedy troszkę przerysowane, a niekiedy bardzo zorientowane na akcję oraz militaria, tak „Twarzą ku Słońcu” przybliża nam rozmaite aspekty gospodarczo-społeczne tego świata, ukazuje różnice w poszczególnych nacjach, uwypuklając jakie cechy winni mieć żołnierze, a czym nigdy nie osiągnie się prawdziwej siły rażenia. A przynajmniej, nie w zadowalającym tempie. Co cieszy niezmiernie, podczas kiedy w „Kryształowym Oblężeniu”, z uwagi na przyjęte tagi, mieszały się akcenty romantyczne z makabrą, wojenny dramat z takim koszarowym nieco humorkiem, prowadzono wiele, wiele wątków, czy też zdarzały się przeintelektualizowane opisy (autor po prostu starał się trochę za bardzo, za mocno chciał nadać swemu dziełu artystyczny, kunsztowny wydźwięk), tak tutaj mamy pełną konsekwencję, klimat od początku do końca poważny, momentami melancholijny, a momentami dramatyczny. Tekst traktuje wyłącznie o rzeczach kluczowych, ba, otrzymujemy nawet wyjaśnienie skąd Equestria wzięła pewne minimum doświadczenia w stosowaniu nowo wynalezionego sprzętu wojskowego oraz kierowaniu formacjami. Poszczególne segmenty opowiadania znakomicie się uzupełniają i współgrają ze sobą. Zdecydowanie nie można powiedzieć niczego złego o tym elemencie fanfika. Podsumowanie Wydaje mi się, że nie mam nic więcej do dodania. W ogóle, mam wrażenie, że wiele rzeczy zostało już wymienionych przez moich przedmówców, toteż skupiłem się na przeanalizowaniu tekstu maksymalnie ze swojej stopy. Czy tekst polecam? Pewnie. Co może wielu osobom wydać się kontrowersyjne, ale przy „Krwawym Słońcu” finalnie miałem mieszane wrażenia, zaś przy „Twarzą ku Słońcu” są one, pomimo pewnych zgrzytów, pozytywne, zatem w tym sensie stawiam najnowszy utwór Verlaxa ponad „Krwawym Słońcem”, a co stanowi dla mnie bezsprzecznie dobry omen – wedle tej logiki opowiadania te stają się coraz lepsze i lepsze. Jest to cenne uzupełnienie „Kryształowego Oblężenia”, nadanie mu pełnoprawnej warstwy ideologicznej, przez co zyskuje ono na jakości, toteż pewne rzeczy przestają tylko wyglądać jak tylko stylizowane na III Rzeszę oraz CCCP, ale de facto nabiera to rumieńców historii, pewnych ideologii. To żelazna konsekwencja w tym o czym i jak chce się opowiadać, podparcie tekstu źródłami historycznymi, a także wyselekcjonowanie tego co najważniejsze i zadbanie o szczegóły, wszystko to uczyniło „Twarzą ku Słońcu” tak dobrym opowiadaniem. Polecam Państwu serdecznie. Pozdrawiam serdecznie!
  24. Jak do tej pory do naszych oczu zostały oddane dwa rozdziały "Obiektu 102" i cóż można o tymże opowiadaniu powiedzieć? Generalnie, w paru miejscach pozmieniałbym to i owo (poważnie, ten ochroniarz odchodzi się ze Starlight jeszcze gorzej, niż różne kucyki z Trixie u mnie ;P), ale tak poza tym tekst wydał mnie się dostatecznie ciekawy bym nabrał ochoty na ciąg dalszy. Podoba mnie się to, że w zasadzie natychmiast trafiamy w sam środek tajemnicy, bez zbędnych dłużyzn, czy to na początku, czy już bezpośrednio w tekście, w ramach poszczególnych akapitów. Miałbym pewne wątpliwości co do retrospekcji Starlight, z czasów kiedy zaprowadzała równość w swojej wiosce. Nie wiem czy ma to jakieś szersze znaczenie dla całej historii (a zakładam, że autor już sporo zaplanował, po prostu na razie mamy tylko te dwa rozdziały), czy też nie, ale jeżeli okaże się, że to nie będzie w ogóle przywoływane, wówczas te retrospekcje mogą zadziałać troszkę jak "zapchajdziura" w stosunku do głównej fabuły. Ale! Jeżeli motyw ten będzie ciągnięty dalej, zostanie rozwinięty w nietuzinkowy sposób i znajdzie swoje odzwierciedlenie w teraźniejszości, wówczas będę to chwalił i się nad tym rozpływał Gratuluję kończenia kolejnych rozdziałów w postaci cliffhangera (zwłaszcza rozdział drugi), jakby to co było wcześniej nie przyciągało wystarczającej uwagi, tak teraz jestem autentycznie nakręcony na ciąg dalszy i wyjawienie co jest w środku, za tymi drzwiami. Albo nie wyjawienie i dalsze wodzenie czytelnika za nos, bo jeżeli to ma być prowadzone w taki sposób to bardzo chętnie będę się łudził i brnął dalej w tę zagadkę W ogóle, o co w tym chodzi? Odpowiedni klimat towarzyszy nam cały czas, jest tajemniczo, zachowanie kucyków wokół sugeruje coś złego, również domysły Starlight pobudzają wyobraźnię. Ale nie aż tak jak ten fragment znajomej peleryny, która wystawała spod białej płachty. Zgaduję, że będzie chodzić o jakieś creepy eksperymenty, albo coś w tym rodzaju. Cóż, nie dowiem się, póki nie otrzymam kolejnych kawałków tekstu. Jeśli chodzi o styl, to jest w porządku, chociaż w wielu miejscach użyłbym innych określeń, czy też inaczej zbudował zdanie. Dialogi są raczej ok, bez jakichś szczególnych uwag, czy powodów do pochwał, spełniają swoje zadanie solidnie, po prostu. Coś jeszcze? No nie wiem. Na pewno jestem zainteresowany o co może tu chodzić i co się dzieje (stało?) z Trixie, a jaką tajemnicę odkryje Starlight. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak trzymać kciuki za autora i uzbroić się w cierpliwość. Pozdrawiam!
  25. I oto jesteśmy, kilka rozdziałów dalej. Jak prezentuje się „Smak Arbuza”, jak daleko poczłapała historia, czego się dowiedzieliśmy, a co nasz trzyma w napięciu? Ogólnie rzecz biorąc, od mojego ostatniego punktu kontrolnego autorka poświęciła dużo uwagi funkcjonowaniu biur, opisywała pieczołowicie czego muszą się uczyć konwertyci, jak wygląda ich codzienność, a także jakimi ograniczeniami są obarczeni. Jest to w pełni poprawna, solidna kreacja świata, również w ramach redefinicji tematyki biur adaptacyjnych, a także kolejne sytuacje i kolejne reakcje Cahan, której losy wciąż śledzi się z zaciekawieniem, zaś ona sama, jako protagonistka, wypada przystępnie, sympatycznie, barwnie. Co cieszy szczególnie, obserwujemy w ostatnich kawałkach jak znajduje swoje miejsce w ośrodku, jak przenosi swoje zainteresowania do tego nowego miejsca i nawiązuje znajomości, nie rezygnując jednocześnie z gier, czy, po prostu, bycia Cahan. Mój przedmówca, Zodiak, podzielił się celną uwagą, a mianowicie, na ile nowy rozdział popycha fabułę do przodu, co do niej wnosi, pomijając to, że Cahan bardzo chce na zewnątrz, ale jej nie puszczajo. W mojej opinii rzeczywiście, nie wnosi on aż tak wiele jeśli mówimy o wątkach historii, jednakże wnosi co nieco, za co muszę autorkę pochwalić, do kreacji poszczególnych postaci. Jak do tej pory lubiłem głównie Cahan bo była ona protagonistką, o niej dowiadywaliśmy się najwięcej i jej reakcje obserwowaliśmy, natomiast pozostałe postacie lubiłem już nie za bardzo, gdyż nie pełniły żadnej konkretnej roli, może poza okazyjnymi gagami (Swoją droga, długo jeszcze będziemy się nabijać z przypałowych imion kucyków? It's getting old.), ale po ostatnich rozdziałach zaczynamy poznawać ich lepiej, widzimy jak się zachowują, dowiadujemy się odrobinę o ich historii itp. Wszystko to sprawia, że historia zyskuje na głębi, po prostu mamy przeświadczenie, że to nie tylko cyniczna/ specyficzna Cahan, ale dużo, dużo więcej. W tym sensie „Smak Arbuza” rozwija potencjał na coś znacznie większego niż kolejna historyjka komediowa z biurami i sebixami. Wspominając o głębi, nie sposób pozbyć się wrażenia, że na rzecz [Slice of Life], na rzecz rozbudowy świata i charakterów poszczególnych postaci, smaczek komediowy traci na natężeniu, czego jednak nie odbieram za jakiś wielki minus. Wręcz przeciwnie – podoba mi się taka zmiana klimatu od czasu do czasu. Jest to moment w którym można odetchnąć, podelektować się już tymi poważnymi problemami bohaterów, poznać ich historie, związać się. No i oczywiście czytać jak reaguje bohaterka, jak wyglądają jej interakcje z otoczeniem, które coraz śmielej na nią się otwiera. Im lepsza, trwalsza więź ze światem przedstawionym, a także jego bohaterami, tym bardziej chce się do opowiadania powracać, czy też przeżywać losy protagonistów. Zresztą „Bez Przyszłości” realizuje to doskonale, dobrze wiedzieć, że najwyraźniej „Smak Arbuza” skręca w tę właśnie stronę Styl oraz opisywanie wydarzeń nie zmieniły się od... No, od prologu, autorka działa tutaj konsekwentnie, umówmy się. Poza tym jest to ten etap jej twórczości gdzie ma już warsztat, styl wyewoluował do stabilnej, wysokiej formy, najmniej innowacji na tym polu. Ot, otrzymaliśmy więcej tego co lubimy Zadowala również fakt, że tu i ówdzie autorka zasiała pewne smaczki, czy motywy, które z czasem mogą wykiełkować nam w coś imponującego, może nawet zabierającego dech w piersiach. Jak wygląda Equestria poza ośrodkiem? Czy Cahan, jako zebra, faktycznie posiada jakąś unikalną moc, czego pracownicy placówki unikają, czy może nawet obawiają się? Które ze znajomości przetrwają, a które będą skazane na raczej zimne stosunki? No i wreszcie, jak zyskają na tym te nowe biura adaptacyjne? Odpowiedzi na te pytania mogą nam przynieść jedynie przyszłe rozdziały. A póki co, zachęcam gorąco za zagłębienia się w „Smak Arbuza”.
×
×
  • Utwórz nowe...