Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1150
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Całkowita ilość punktów reputacji widoczna pod awatarem i w profilach użytkowników może być sumą punktów (czyli niedzielona, tak jak teraz). Mnie chodzi o oddzielne wyświetlanie punktów przy postach, jak to opisałem. Ale zaznaczam, że to tylko moja propozycja, nie jestem administratorem technicznym i nie wiem czy taka organizacja systemu reputacji jest możliwa, a jeśli jest, ile wymaga czasu, pracy i co potencjalnie można przy tym stracić.
  2. @Miszcz Tencz Ja nie doszukiwałbym się tutaj jakichś wymyślnych manipulacji. Po prostu należy czytać pytania i ze zrozumieniem na nie odpowiadać Co do tematu - zagłosowałem na "tak", co jest zgodne z moim stanowiskiem, o którym pisałem w Księdze Wniosków i Zażaleń. W skrócie, dobrze było jak było, obawiam się, że ta moc będzie nadużywana. Niemniej, uszanuję werdykt większości. Póki co prowadzi opcja "nie", toteż mam pewną propozycję, jeżeli tenże trend się utrzyma. Nie wiem czy ktoś już wcześniej o tym pisał, ale co gdyby wyświetlać dodatnie i ujemne repki osobno? Np. zamiast "-2", wyświetlać osobno "+4 -6". Zamiast "+3", wyświetlać "+5 -2". Taki mechanizm funkcjonuje bodaj na Wirtualnej Polsce. O ile oczywiście jest to możliwe, opowiadałbym się za takim rozwiązaniem, jeżeli już miałaby zostać wprowadzona ujemna reputacja. Dziękuję, pozdrawiam
  3. @Tric Nosz... Zapomniałem kompletnie, że pytałeś. Ale w sumie jestem kojarzony między innymi z dosyć opóźnionym zapłonem, więc... Anyway, za mną stoi długa historia, godzinami mogę opowiadać, nie ma sensu się tutaj nad tym rozwodzić. Jeżeli narzekasz na nadmiar wolnego czasu, to jest PW A co do "Kresów" - jasne, seria będzie kontynuowana, nowe opowiadania w zasadzie opuszczają dział kontroli jakości, plan co do fabuły jest coraz szczegółowiej dopieszczany, więc... Pewnie jeszcze w tym miesiącu coś nowego się pojawi A teraz, wracając co "Dnia, w którym Trixie powiedziała prawdę", chciałbym bardzo przeprosić za tak długą przerwę w aktualizacji historii, jak również podziękować za cierpliwość oraz wyrozumiałość. Nadal borykam się z niejednym problemem, ale jest na tyle lepiej, że mogę tu napisać i dodać nowe kawałki tekstu, Ależ tak, fanfik ma się dobrze, a ja po tejże przerwie spieszę z nie jednym, a dwoma nowymi rozdziałami, które możecie znaleźć w pierwszym oraz tymże poście Proszę, oto rozdział szósty, a tutaj siódmy. Na przestrzeni tegoż czasu doszło do kilku zmian w zespole pre-readerów i korektorów, za każdą pomoc oraz czas poświęcony na pracę przy opowiadaniu pragnę bardzo, ale to bardzo serdecznie podziękować. Bez Was, jak to ujął pewien wieszcz, "nie byłoby niczego" Pamiętajcie - nie wszystko jest takie jak się wydaje Aha, chciałbym zapowiedzieć, że do opowiadania zostaną stworzone dodatki, wedle moich obecnych planów, sztuk dwie. Już o tym opowiadałem - krótsze oneshoty, które lepiej powiążą fabułę z "No second Prances" oraz Starlight Glimmer. Po prostu. Nie pozostaje mi już nic innego jak Was pozdrowić i zaprosić do lektury, krytyki, komentarzy
  4. W porządku, czas na odrobinę marudzenia oraz konfrontację z przeszłością Oryginalnie, z opowiadaniem zetknąłem się jakoś w 2013 roku i początkowo nie przyciągnęło mojej uwagi. Dopiero kiedy miałem nieco więcej czasu, usiadłem spokojnie, przeczytałem raz, drugi, pomyślałem... I doszedłem do wniosku, że właśnie znalazłem naprawdę dobre, poruszające opowiadanie. Absolutnie nie żałowałem czasu nad nim spędzonego. A co sądzę teraz? W wielkim skrócie – mając za sobą wiele, wiele innych tytułów, a także wszystko to, co pokazały poszczególne sezony (a czego nie było w momencie w którym powstawało „Yours Truly”), moje zdanie nieco się zmieniło, ale w taki sposób, że elementy, które kiedyś uznawałem za najmocniejsze dziś wydają się w większości zmarnowanym potencjałem lub po prostu niesatysfakcjonującymi punktami fabularnymi. Z drugiej strony, zacząłem zwracać uwagę na inne rzeczy, które znakomicie się zachowały i przetrwały do dnia dzisiejszego jako naprawdę dobre kawałki, niosące ze sobą miłą nostalgię oraz konkretne przesłanie. Tak więc, poniższa recenzja przybliży Wam również dlaczego nadal oceniam to opowiadanie jako dobre, ładnie napisane, jak również co się zmieniło oraz dlaczego nie jest to tytuł dla każdego, zwłaszcza dzisiaj. Jednocześnie, przestrzegam przed spoilerami, jeżeli ktoś nie ma pojęcia o czym jest niniejsza historia. Zaczynając od początku, w oko wpada dosyć unikalna forma – opowiadanie w jakichś 99% jest zbiorem kolejnych listów, pisanych przez poszczególne bohaterki. Korespondencja początkowo nie zawiera niczego szczególnego, ot zwyczajne wiadomości, w których przykładowo Twilight opowiada Celestii o tym jak się czuje w roli pani profesor nauczającej w Hoofington, czy też upragnione członkostwo Rainbow Dash w Wonderbolts, co niesie ze sobą zaproszenia, gratulacje, relacje przyjaciółek, te sprawy. Niby standardy, jednak im bardziej brniemy w historię, tym bardziej... Prywatna, szczera, czy nawet przyprawiająca czytelnika o pewną niezręczność korespondencja się staje. Jak zapewne wiecie, chociażby po tagach, ma to ścisły związek z historiami miłosnymi, które w miarę rozwoju fabuły stają się głównym jej punktem, a treści listów mają coraz mocniejsze zabarwienie emocjonalne, czy też osobiste, zwłaszcza kiedy bohaterki opisują swoje uczucia, wspomnienia, tęsknoty. I tutaj pierwszy aspekt, co do którego mój stosunek zmienił się na przestrzeni lat. Mianowicie, o ile wtedy (punktem wyjścia fabuły są sezony 1-2) przedstawione w listach romanse wyglądały na swego rodzaju kontynuację wątków serialu, coś co naprawdę mogłoby mieć miejsce, tudzież wynikające z naturalnych podobieństw czy różnic relacje, dzisiaj bardziej jawią się jako może nawet groteskowa laurka, sprezentowana fandomowi z „czasów kamienia łupanego” oraz towarzyszącym mu fantazjom, które były wówczas świeże. Zrozumienie perspektywy z jakiej była w 2012 pisana historia oraz pamięć o tym na jakim etapie był wówczas serial, a o czym jeszcze nie mieliśmy pojęcia jest tutaj kluczowe. Mimo wszystko, nawet będąc mentalnie przygotowanym, trudno jest potraktować sprawy sercowe bohaterek w pełni poważnie. Ktoś o bardziej konserwatywnych poglądach, uważający pewne motywy za czyste zło samo w sobie, mógłby nawet uznać, że jest to nachalne forsowanie pewnych przekonań, czy próba ideologizacji – nie jedna para (TwiJack), nie dwie (FlutterDash), trzy (Lyra i Bon Bon, a jakżeby inaczej), co byśmy nie mieli złudzeń! To oczywiście zostało napisane pół żartem, pół serio, ale poniekąd jest w tym trochę prawdy. Wątek Rainbow Dash i Fluttershy to jeden z wątków pobocznych, które mają nam urozmaicać historię. Sęk w tym, że najwięcej uwagi zostało poświęcone właśnie więzi Twilight z Applejack i takie dodawanie kolejnych shippingów wydaje się troszeczkę... Wymuszone. To znaczy, jeżeli już, wydaje mi się, że to powinno być całe osobne, drugie „Yours Truly”. To samo z Lyrą i Bon Bon, czy też Rarity, która jednak zmienia zdanie i dla Spike'a zapada w stuletni sen (po którym jej ciało będzie na oko 100 razy mniejsze niż sama jedna łapa dorosłego smoka... Oh, well). Chodzi mi o to, że jako wątek główny, wątek miłosny, Twilight i Applejack wystarczą w zupełności. Kolejne pary powinny dostać swoje własne „Your Truly”, gdyż w obecnej formie raz, że mamy pewien niedosyt, a dwa, trudno oprzeć się wrażeniu, że z czasem znaczenie tych wątków nabiera czysto fillerowego charakteru. Ciekawość zostaje znacznie pobudzona kiedy Rainbow Dash, tylko dla Fluttershy, rezygnuje z członkostwa w Wonderbolts (i to w jakim stylu). Chciałoby się im pokibicować, zobaczyć czy było warto i co dostajemy? No, niewiele. Co jest istotne, to motyw poświęcenia. W „Yours Truly” raz po raz napotkamy momenty, w których bohaterki zostaną postawione przed wyborem – albo jedno, albo drugie. Nawet jeśli wybory nie wydają się mieć aż tak dużej wagi, wciąż będzie to wymagało życiowych zmian. Co zasługuje na uwagę, to towarzysząca tematyka przemijania, życia przeszłością, czy też wewnętrznymi rozterkami o tym jak realizować swoje uczucia, czy za czym warto podążać w swoim życiu. Wszystko to, połączone z planem i stylem autora tworzy solidny built-up do zakończenia, które kiedyś uważałem za poruszające, w pewien sposób szokujące, przemyślane, zapadające w pamięć. Jednakże dzisiaj... Przykro mi stwierdzić, ale bardziej wydaje mi się po prostu źle zaprojektowane, niesatysfakcjonujące, by nie powiedzieć, rozczarowujące. Przede wszystkim, bardzo ładnie, konsekwentnie prowadzona historia nagle spotyka się kryzysem w postaci najstraszliwszej burzy śnieżnej, jaką widział ten świat od lat. I chociaż jest to ogólnie wyjaśnione, jeszcze lepiej opisane, to jednak wyskoczyło to trochę jak z kapelusza, a po drugie, właśnie w tej części pojawiło się kilka rażących dziur fabularnych. Przykładowo – Rainbow Dash marznie, straciła czucie w skrzydłach, we wszystkim... Ale w jakiś sposób jest zdolna do pisania. Poza tym, kto ją u licha tam później znalazł i odratował? Kiedy? Jak? Co to w ogóle za pomysł by posłać ją na misję samą? Nie było innych odpowiednio silnych pegazów? Na przykład jakichś... Nie wiem, Wonderbolts? Że niby co, grupa zwykłych pegazów nie uciągnęłaby sań w takich warunkach i tylko sama jedna, wyjątkowa Dash miała szansę, ale zwyczajna Derpy jakoś lata z listami tam i z powrotem, i nie ma z niczym problemu? W ogóle, jeśli da się sterowac pogodą, nikt nie wpadł na pomysł, by grupa pegazów postarała się na jakiś czas trochę "zbić" tę zamieć? Albo jeszcze inaczej – średnio kupuję pomysł, że Luna nie miała siły wznosić słońca. Skoro operowała księżycem, wówczas i tak potrafiła manipulować ciałami niebieskimi. Niby Celestia przechodziła kiedyś coś podobnego, ale 50 lat praktyki? Serio? No i co to za choroba, na którą zapadła Celestia? Opowiadanie nigdy tego nie wyjaśnia. W ogóle, ten wielki, bo pięćdziesięciopięcio letni przeskok czasowy po zamieci... Przez ten czas nie wydarzyło się nic ciekawego? No i w ogóle, list, który nigdy nie dotarł odnalazł się dopiero po tym czasie? Akurat teraz? Co gorsza, pomimo prawdziwego uczucia między bohaterkami, pomimo silnej więzi, szczerości i miłości, to niesamowite jak na końcu niewiele one osiągają. Znaczy się, Twilight nawet nie ma przy Applejack w ostatnich momentach jej życia. Niby były razem, ale osobno. Myślę, że zakończenie miałoby dużo większe znaczenie oraz byłoby bardziej nacechowane emocjami, gdyby Twilight w finałowej scenie siedziala przy łóżku Applejack i mówiła do niej... I w pewnym momencie mówi jej, że wreszcie otrzymała zaginiony list. Odczytuje go na głos. Applejack uśmicha się i odchodzi w pełni szczęśliwa, z Twilight tuż obok. Mało tego – wszystkie przyjaciółki (poza Rarity) mogłyby być niedaleko, jako że zebrały się, aby pożegnać farmerkę, zobaczyć ją ten jeden ostatni raz. Po prostu czuję się przytłoczony tymi wszystkimi niezwykle emocjonalnymi, potężnymi momentami, które moglibyśmy mieć, ale ich nie mamy. Zamiast tego jest, jak już wspominałem, niesatysfakcjonujące zakończenie, które podobnie jak zamieć, wyskakuje nagle z kapelusza, po znacznym przeskoku czasowym. Uff... Masa, masa uwag, narzekania, krytyki, co nie? Ale na tym koniec rzeczy, o których po całym tym czasie zmieniłem zdanie. Czas na pozytywy Przede wszystkim, pragnę zwrócić uwagę na wiele fantastycznych, nostalgicznych fragmentów, w których zostają zawarte opisy codzienności. Myślę, że najlepiej pisze o tym Applejack, chociaż Twilight również potrafi uraczyć ujmującym opisem życia w Hoofington, pracy na uczelni, czy też dziwnych tradycji, które wciąż są przestrzegane, pomimo wątpliwego sensu tychże działań. Co bardzo, bardzo cieszy to detale. Mnóstwo detali i pięknych opisów, które nie tylko urozmaicają treść, stanowią odskocznie od głównego wątku, ale przede wszystkim znacznie rozwijają profile naszych bohaterek. Applejack świetnie opowiada o swoim życiu na farmie – o jego plusach, minusach oraz tych najtrudniejszych chwilach z których nagłym nadejściem nieustannie musi się liczyć. W sensie, być gotową na najgorsze, przy całej swojej ciężkiej pracy i poświęceniu, a także sercu jakie wkłada w każde zbite jabuszko. Aspekty te zostały opisane z pierwszego kopytka, naprawdę ma się wrażenie, że obserwujemy tamten świat oczami Applejack. Co jest kolejnym plusem, poznajemy ją z zupełnie innej strony, kiedy dzieli się swą wiedzą oraz doświadczeniem, aby na odległość pomóc Twilight. Lawendowa klacz nie pozostaje jej dłużna i to właśnie wtedy odkrywamy jak świetnie się one uzupełniają, jak między kolejnymi listami poznają się coraz lepiej i lepiej, jakby dopiero teraz ich przyjaźń rozwijała skrzydła. Plus, bardzo subtelnie zostały tutaj naszkicowane dwa różne światy – farmerki borykającej się z problemami finansowymi oraz głodem, odpowiedzialnością za inne, mniej zaradne rodziny rolników, a także rzeczywistość wykształconej, szanowanej pani profesor, obracającej się w kręgu uczonych, przygotowująca przyszłe pokolenia do budowania pomyślnej przyszłości kraju. Mimo iż finał nie wykorzystuje budowanego potencjału, motywy przemijania, poświęcenia są bardzo silne i pozostawiają wrażenie na odbiorcy. Pomimo wcześniejszej krytyki, w tym zakończeniu dostrzegam element, który sprawia, że ostatecznie akceptuję tę wersję. Rzecz znajduje się w liście do Celestii, po przeskoku czasowym. Starsza już Twilight pięknie i obrazowo przedstawia istotę życia przeszłością, niemożność spojrzenia w przyszłość i życie obok innych, w harmonii ze zmieniającym się światem. Porównanie do galopu, zostania w chmurze pyłu jest bardzo trafne i w ogóle, fragment ten uderza nostalgią, potrafi zainspirować. Jest to też coś, z czym można się łatwo utożsamić, gdyż wielu z nas często nie może zerwać z minionymi epizodami, tudzież myśli o tym co było, co z kolei utrudnia kroczenie w przyszłość. Całkiem życiowa wstawka. Ciekawie przedstawiają się także opisy zwyczajów panujących w Ponyville. Wyjaśnione jest skąd się wzięły wiosenne potańcówki, dlaczego się świętuje i jak się świętuje, co te tańce znaczą. Bardzo mocnym plusem jest również opowieść babci Smith, którą dzieli się Applejack w jednym ze swych listów. Historyjka ta brzmi poważnie, mistycznie, domyślamy się, iż na końcu czeka nas morał, mniej lub bardziej skryty pośród analogii do burzy śnieżnej, która nastała w prawdziwym świecie. Za plus mógłbym także uznać wszelkie wstawki humorystyczne, pośród których przoduje Pinkie Pie, w roli podniebnej pani kapitan. Niestety, ale z perspektywy czasu również uznałbym ten wątek za niewykorzystany potencjał. Jest bardzo sympatycznie na początku, ale później brakuje jakiejś większej akcji, dowodu heroizmu, czy niespodziewanego zwrotu akcji. Pisałem już o tym, że Twilight nie było przy Applejack w ostatnich chwilach życia (fizycznie), ale pomyślcie tylko jak mogłoby być świetnie, gdyby Twilight dowiedziała się o chorobie Applejack i martwiła się, że starsza i „skrzypiąca” nie dotrze do niej na czas i wtedy nagle nadlatuje flota Pinkie, która zabiera ją na farmę. A na pokładzie są pozostałe przyjaciółki. Ale wracając do plusów, również niedługa relacja ze zdobycia znaczka przez Applebloom dodała całości smaku. Z innych wątków pełniących podobną funkcję mogę wymienić wyprawę Rarity (aczkolwiek mam zastrzeżenia co do składu jej zespołu), czy też sidequest z drzewkami. Wszystko to również składa się na dosyć poważny, niekiedy melancholijny klimat tego tytułu. Ostatecznie, nie jest to opowiadanie należące do grona tych klasycznych tytułów, które zestarzały się wręcz rewelacyjnie. Po latach wychodzi na wierzch naiwność historii, czy też dziury fabularnie, nie wspominając już o niewykorzystanych okazjach. Niemniej, daleki jestem od powiedzenia, że jest to ten rodzaj fanfikowego „dinozaura”, którego lepiej zostawić w spokoju. Nadal uważam „Yours Truly” za kawał dobrego tekstu, wartego przeczytania, napisanego całkiem ładnie, z życiowymi wstawkami, zyskującymi na znaczeniu zwłaszcza teraz, po upływie czasu. Choć większość motywów z tamtego okresu dzisiaj potrafi wzbudzić politowanie, ja miałem wrażenie laurki, czy też ukłonu w stronę starego fandomu. Nie jest to absolutnie zła rzecz, wręcz przeciwnie. Aczkolwiek zależy to bardzo od indywidualnego podejścia czytelnika. Niemniej to co przyda się najbardziej podczas lektury to otwarty umysł i zdroworozsądkowy dystans do tamtych czasów Jeśli chodzi o tłumaczenie, było mi bardzo przyjemnie pracować nad jego kształtem i jeszcze raz, serdecznie dziękuję tłumaczowi za okazję do działania przy polskiej wersji tego opowiadania. @Favri, jesteś wielki Był to nie tylko powrót do przeszłości, ale również kawałek ciekawej pracy, okazja do poćwiczenia języka Zatem pozdrawiam i zapraszam niezdecydowanych do przeczytania naszej, polskiej wersji "Yours Truly"!
  5. Miałem na myśli przypadek ogólny, pewien model. Tak jak koncepcja punktów dodatnich i ujemnych - to jest pewien model z określonymi założeniami i planem działania, ale wcale nie musi to zaskoczyć w rzeczywistości. A do sprawy nie chciałem się mieszać, z uwagi na to, że nie jestem jej uczestnikiem (mam na myśli posty w wątku o wywiadach) i chciałem się wypowiedzieć z pozycji neutralnej. Natomiast, jeśli chodzi o ilości postów, to faktycznie o tym nie pomyślałem. Uogólniłem to znacznie, dla wygody rozważań. Absolutnie nie jest to ani trochę dziwne i jak najbardziej tak może być i tak jest. Natomiast, chodzi o intencje czy to, co siedzi komuś w głowie. Mnie po prostu zależy na rozmowie, wymianie zdań, te sprawy. A nie ciągłe oglądanie się za statystykami. Znam przypadek z jednego z konkursów literackich, nie będę mówił dokładnie o co i o kogo chodzi, ale istota polegała na tym, że z powodu przyznania punktu reputacji pojawiło się podejrzenie o stronniczość, co było nieprawdą. W sumie, mam wątpliwości ile razy to już zdarzało się "E, jemu dałeś repa, a mi nie, nie lubisz już mnie?!?!!?", czy jakieś inne wariactwo bo ktoś coś źle zinterpretował. Obrazić się można i przez dodatnie, i przez ujemne punkty, jak widać Tak źle, a tak niedobrze. No właśnie. Wszystko w nadmiarze jest szkodliwe. Koncept, by "wszystko zlikwidować" napisałem tak z przymróżeniem oka, chyba lepszym pomysłem jest stosowanie pewnych mieszanych rozwiązań, czy eksperymentowanie i przyglądanie się co po prostu lepiej działa. Ja uważam, że tak jak było, to było dobrze W ogóle, ja tam nie jestem zwolennikiem zmian... Niby pierdoła, ale przyzwyczaiłem się do starej formuły. Ale wszystko przed nami. Hm... Wygląda na to, że jednak istnieją kontrowersyjne kontrowersje, a emocje emocjom nierówne Cóż, trzeba się pięknie różnić, tylko bez nerwów proszę
  6. Ech, spać nie można spokojnie bo chwila nieuwagi i niezdrowa atmosfera rozlewa się po forum jak smog po Krakowie. Uwielbiam Was W sumie, ja to nawet nie zauważyłem tych ujemnych repek, a jak już to do mnie dotarło, okazało się że w powietrzu wisi afera. I w gruncie rzeczy, Cahan napisała wszystko co istotne dla rdzenia sprawy. Raz - ujemne punkty przyznają te same osoby, więc limitów nie ma, dwa... Albo nie, po prostu zerknijcie na ten post. Wczytując się w Wasze wypowiedzi i obserwując sytuację, dochodzę do wniosku, że być może rzeczywiście te ujemne punkty nie są tak do końca dobrym rozwiązaniem. W teorii brzmi to sensownie i niegroźnie. W praktyce jednak nie jest tak różowo. Każdy ma prawo do kontrowersyjnych poglądów oraz wyrażania swego niezadowolenia. Każdy ma też prawo do merytorycznego odniesienia się do danej kwestii. Nikt nikomu nie każe wszystkich lubić, nikt nikomu też nie każe kogoś nie lubić, czy gnębić. Każdy jest kowalem swego losu. Ale znając ludzką naturę, prędzej bedzie tak, że jeżeli grupa osób kogoś nie lubi, to będzie dawać minusy już zawsze, niezależnie od treści. To działa w drugą stronę - jak ktoś ma swych zagorzałych zwolenników, ci zwolennicy zaplusują każdy post, jaki by on nie był. Jasne, ludzie mają swoje rozumy, a skoro tak, to nie będą się sugerować kawałkiem kodu zero-jedynkowego... Ale zawsze jest to "aczkolwiek"... :/ Nie będę kłamał - w pierwszej chwili przeszło mi przez myśl by albo to cofnąć, albo wywalić punkty reputacji w ogóle. Kiedyś tych bajerów nie było i fora normalnie działały Wszakże najważniejsi są ludzie tworzacy forum i ludzie odpowiedający za zawartość tego forum. Ale z drugiej strony, idąc ciągiem "żeby nie było niczego", dojdziemy do próżni. Może zastanówmy się jak to działało zanim wprowadzono minusy. Ktoś się z kimś zgadzał/ komuś się czyjś post spodobał - leciał plusik. Ktoś się nie zgadzał - nie dawał plusika. Efekty? By nie szukać za daleko: PervKapitan - ponad 1500 punktów, Cahan - ponad 2000 punktów, Uszatka - ponad 1900 punktów. Ładnie, co? Weźmy teraz kogoś z drugiej strony... O, taki Hoffman - trochę ponad 370. Nawet 500 nie umie utrzaskać. Pewnie wypisuje niepopularne rzeczy, albo coś w ten deseń. Wnioski? Osoby, z którymi większość się zgadza, które są popularne, mają dużo reputacji. Osoby o poglądach kontrowersyjnych, niepopularnych, w zależności od przepływu użytkowników i danej sytuacji mają tychże punktów odpowiednio mniej. A może po prostu mniej się udzielają, albo nie lubią zwracać na siebie uwagi? Zalety? Zielone cyferki przy postach zachęcają do zerknięcia na zawartość, zainteresowanie się. Zera są neutralne. Co mamy w obecnej sytuacji? Z grubsza to samo, tyle że te czerwone cyfry mogą zniechęcić, czy odstraszyć od posta czy osoby, a być może ktoś byłby się w stanie zgodzić, czy też nawiązać normalny dialog. Konkluzja - tak jak było, to było dobrze. Ujemne punkty są dobre w teorii, ale w praktyce ma to większe szanse na wprowadzenie zamętu. Zresztą, wydaje mi się, że użytkownicy chętniej ujrzeliby powrót nagród, czy też Shoutbox... A nie, wróć, on już jest. Też w ramach testów, nota bene. No i wypadaloby, abym wziął się do roboty. Sugeruję przespać się z tym, odsapnąć, porozmawiać na spokojnie, wyjaśnić sobie to i owo, jeżeli trzeba. Chyba jesteśmy tu, bo mamy jakieś wspólne zainteresowania, poglądy, chcemy z kimś pogadać, czy spędzić jakoś czas, a nie po to, by ciągle się ścigać o jakieś punkty, co nie? Pokój.
  7. Opowiadania jeszcze nie czytałem, ale zamierzam Wygląda na niezły kąsek. Natomiast, nie mogę odmówić sobie próby odgadnięcia zagadki Pozdrawiam!
  8. Astrologowie ogłaszają tydzień Hoffmana.

    Populacja recenzji zwiększa się.

  9. Kolejny [Oneshot] Foleya i kolejna próba czegoś nowego, co się zawsze chwali Wprawdzie w sensie puli postaci mamy tu najmniej innowacji, ale jednak widać jak na dłoni, że autor ma warunki by pisać nie tylko o militariach, akcji, a także wie jak odnaleźć się w innej perspektywie. Oczywiście, nie jest idealnie – powtórzenia tu i tam, drobne braki przy opisach, czy emocjach, drobne błędy logiczne (na początku jest mowa cyt: ”Wyglądam za okno, cała okolica jest w większości biała. Śnieg? Nie, po prostu Cloudsdale.„ ale później czytamy o lepionych ze śniegu kucobałwankach)... Ale tempo akcji bardzo jednostajne, jakby była to kartka z pamiętnika. Wręcz słychać w głowie głos Rainbow, opowiadającej swoje wspomnienia. Bardzo dobrze. W każdym razie, to niedługa, ale wciągająca historia przybliżająca nam ostatnie święta Rainbow Dash, spędzone w rodzinnym domu, zanim nastąpił transfer do Ponyville. Wszystko obserwujemy z perspektywy bohaterki, co autorowi udało się opisać dobrze. Głównym specjałem jest pewna tajemnica, związana z niechęcią rodziców bohaterki do Świąt, jak również próba tchnięcia pośród nich wyjątkowej atmosfery przez Rainbow Dash. W charakterze dodatków mamy drobne wątki poboczne w postaci znajomości z Fluttershy, czy wspomnień bohaterki z dzieciństwa. Ogólnie rzecz biorąc, w miarę jak zbliżamy się do końca, czuć narastające napięcie związane z rozwiązaniem zagadki, co chociaż nie jest znów aż tak zaskakujące za sprawą pozostawionych wcześniej wskazówek, to jednak jest na swój sposób zastanawiające, a to jaki zostało napisane zakończenie uczyniło ten kawałek nagłym, jakby wszystko pomału zmierzało do punktu kulminacyjnego, a potem szybka informacja i cięcie. Nie wiemy co się wydarzyło później, mamy pewne domysły, niemniej chcemy otrzymać odpowiedzi na papierze, również dla swojego spokoju. Nic zatem dziwnego, że zaraz po skończeniu lektury uważniej wczytałem się w zakończenie, przeleciałem po wcześniejszych akapitach, a potem zjechałem na sam dół w poszukiwaniu jakiegoś "potwierdzenia". Bardzo dobrze napisane zakończenie. Opisywanie codzienności w specyficznym punkcie kalendarza z perspektywy Rainbow Dash to czysty [Slice of Life]. Wszystko czyta się spokojnie i przyjemnie, a solidny styl autora po raz kolejny stwarza odpowiedni klimat. Nie ma tu zbytnio czego się uczepić, ale też nie ma nad czym się rozpływać (poza świetnie napisanym zakończeniem). Po prostu kolejny, dobry i solidny tekst, mający w sobie potencjał oraz interesujące pomysły. A zatem, zapraszam do zapoznania się z tymże tytułem. Jest to krótkie, solidnie napisane opowiadanie z zakończeniem, które choć daje się przewidzieć, to jednak jest napisane doskonale, a przy tym nie jest naiwne. Raczej się nie zawiedziecie
  10. Komentarz nie będzie zbyt długi, co wynika z formy tekstu, ale ogólnie chciałbym dać znać, że wiersz przeczytałem, obejrzałem, ogólnie myślę, że to zupełnie niezła robota, choć momentami miałem wrażenie, że zwrotki gryzą się wewnętrznie. Przykładowo, mam na myśli zwrotkę trzecią, która rozpoczyna się dłuższą linijką (5 słów), natomiast następne, krótsze, trochę nie pasują (dwa razy po 4 słowa, raz po 3 słowa). Wypowiadając zwrotkę na głos, słychać, że początek jest trochę zbyt długi. Wydaje mi się, że powinno pomóc wywalenie stamtąd "to", aby zostało "Dziwaczny twór, kształtowany wiekami". Plus, może wymienić "kształtowany" na "formowany"? Różnica w ilości liter to 12 do 9. Linijkę wypowiada się szybciej, dzięki czemu przejście do następnej jest płynniejsze, na mój rozum. Tego typu zgrzyty to w zasadzie jedyne problemy "Krawca". Ogólnie, jest to przyjemny kawałek poezji, ze zgrabnie wplecioną w treść Rarity, brzmi to całkiem ładnie. Prosta próbka możliwości autora na polu wierszowanym Warto rzucić okiem.
  11. Wiecie co? Nie mam pojęcia od czego powinienem zacząć. Na obecnym etapie, z całą wiedzą którą posiadam teraz, a której nie posiadałem ostatnim razem kiedy tu zaglądałem, wydaje mi się, że to był nie tyle cud, co zrządzenie losu, że sobie o tej serii przypomniałem. W idealnym momencie, akurat na pewnym zakręcie, kiedy przejawiam szczególne skłonności do rozpamiętywania, rozmyślania i... Melancholii. Zacznę nieco na odwrót, bo od podsumowania – to było niezwykle wartościowe, wyjątkowe doświadczenie. Tego nie czuje się od razu, być może trzeba swoje przeżyć, ale nawet mając to na uwadze, śmiem twierdzić, że w tym miejscu znajdują się trzy kawałki tekstu, które razem tworzą historię będącą absolutnie najlepszym opowiadaniem fanowskim jakie da się wysmażyć w tym uniwersum. Począwszy od głównego konceptu, poprzez postacie kanoniczne, postacie autorskie, na przekazie kończąc, nie ma drugiego takiego opowiadania, które pozwalałoby się odkrywać na nowo wraz z każdym kolejnym czytaniem, każdym minionym dniem, czy nowym doświadczeniem z realnego życia. Wiadomo, że czas nie stoi w miejscu, ludzie się zmieniają, czy to na lepsze czy gorsze, a słowo pisane zostaje takie samo. Do tej pory nie sądziłem, że istnieją jakieś wyjątki, ale po powrocie do "Serii ciasteczkowej" wiem, że jednak są. To się trudno tłumaczy, ale myślę, że po upływie danego czasu, z nowym bagażem doświadczeń i emocji, pewne zdania, czy wnioski przekazujące daną myśl "wygasły", a na ich miejscu pojawiły się kolejne, wcześniej jakby niezauważone fragmenty, które niosą nowe, aktualne przesłanie. Jakby tekst żył i za każdym razem próbował przekazać coś innego, w zależności od tego na jakim etapie życiowym znajduje się czytelnik. Nie wspominając już o tych fragmentach, które okazały się w stu procentach uniwersalne. Po prostu oczy widzą ten sam tekst co X miesięcy temu, w głowie pojawiają się znane zdania i zdarzenia, ale ich przekaz jest inny. To, co wcześniej wwiercało się w pamięć teraz nie zwraca na siebie uwagi, a na pierwszy plan wychodzą inne sceny, z którymi można się utożsamić dużo, dużo łatwiej. Hm... Patrzę na ostatni akapit i dochodzę do wniosku, że to marnie oddaje to, co mam na myśli. Ponieważ nie chciałbym serwować wykładu, który mógłby zostać sklasyfikowany jako "nie na temat", uznam, że jest to ten aspekt lektury, którego nie da się tak w pełni wytłumaczyć i po prostu przejdę do sedna, czyli tekstów. Przede wszystkim – jest to cudowny, bezbłędny [Slice of Life] którym warto się inspirować, jeśli chodzi o tempo prowadzenia historii, czy strukturę tekstu. Jednocześnie jest to konwencja idealna dla właśnie tej historii, jaką pozostawiła nam autorka. Po drugie, genialnym posunięciem było wzięcie trzecioplanowych postaci i znaczne, w pewnym sensie odważne rozbudowanie ich relacji, rodziny. Tak swe życie otrzymało kilka nowych, budzących sympatię postaci, poznaliśmy nowe zwyczaje rodzinne, których raczej nie zobaczylibyśmy w serialu, nie wspominając już o tym innym, niepowtarzalnym, pięknym klimacie. Nie miałem jeszcze do czynienia z czymś takim – autorce udało się uchwycić kucykowy, w pewnym sensie cukierkowy klimat, ale jednocześnie tak to wymyślić i zrealizować, że te historie okazują się nieprawdopodobnie życiowe. Czyni to klimat serii niemalże nadzwyczajnym. Wszystkie przedstawione wydarzenia odpowiadają atmosferze takich dziecięcych wyobrażeń – z czasów, kiedy byliśmy zbyt młodzi i po prostu nie rozumieliśmy z czego żartują ci dorośli albo dlaczego niektóre rzeczy trzeba robić "bo tak trzeba". Są to też czasy, kiedy nie znaliśmy smaku doświadczeń typowych dla wczesnej, czy też późniejszej dorosłości, wielu rzeczy byliśmy nieświadomi, co na swój sposób było kojące. Zwłaszcza z perspektywy czasu, niejednokrotnie chciałbym się cofnąć, choćby dlatego, by o pewnych rzeczach nie wiedzieć, albo by pewnych rzeczy nie robić, bo przecież od tego mam starsze rodzeństwo, rodziców. Jednocześnie, od pierwszego do ostatniego opowiadania z serii, od początku do końca, cały czas towarzyszy nam znajome, rodzinne ciepło. Działa to we wszystkie strony – jeśli ktoś miał to szczęście, czyli oboje rodziców, ciotki, wujów, dziadków, jeśli z pewnym grymasem przychodził na te rodzinne obiadki, słuchał tego gadania, nudził się, wówczas powinien to sobie przypomnieć, z łzą w oku przypominając sobie te starsze czasy, kiedy większość obowiązków po prostu nie istniała, a cała rodzina była młodsza, nikt nie myślał o żadnej chorobie, śmierci, czy o smutkach. Z kolei jeżeli kogoś spotkało to nieszczęście i tej pełnej rodziny nie miał, bądź też, jak napisała o tym autorka na końcu jednego z opowiadań, nie zdążył poznać niektórych krewnych, wówczas po lekturze zostaje jakaś przedziwna, niewytłumaczalna tęsknota, czy żal. Chodzi mi o to, że czytam o tych postaciach, (nota bene o postaciach doskonale wykreowanych, realistycznych, wzbudzających sympatię i troskę) i pomału dociera do mnie, że to jest coś, co zawsze chciałem mieć. Albo coś, co miałem, ale... Juz zapomniałem jak to jest. Mówię w dużym uproszczeniu, ale generalnie chodzi właśnie o ten niepowtarzalny, nostalgiczny, ciepły klimat. W pewnych momentach można nie tyle zidentyfikować się z daną sytuacją, co wręcz zobaczyć samego siebie w starciu z pewnymi problemami, czy nieuniknionym. Kolejny aspekt to to, z jaką pieczołowistością i konsekwencją zostały wykreowane postacie i jak bardzo pewne zachowania, czy rzeczy czerpią garściami z prawdziwego życia. Między wierszami zastanawiamy się jak wyglądają pozostałe dni tych kucyków, jak radzą sobie z innymi kłopotami, jak się zachowują i czego jeszcze nie widzieliśmy. W przypadku państwa Cake zastanawiam się czy siadają od czasu do czasu i wspólnie przeglądają rodzinne zdjęcia, wspominając odległe już czasy, wiedząc, że mają dorosłe dzieci, wnuki i że... Ich koniec się zbliża. Jak się czują? Czy czegoś żałują? A może żegnają się z życiem usatysfakcjonowani? Co do ich potomstwa, ciągle krążą mi we łbie myśli o tym jak wyglądało ich dorastanie, jak ich rodzice sobie z tym radzili, co porabiali z przyjaciółmi, jaka była ich młodość. Jak to było, kiedy zaczęli zakładać własne rodziny, te sprawy. I tutaj chyba jest idealny moment by nadmienić jak doskonale sprawdza się ta historia jako "X lat później". Pewnych postaci już nie spotykamy, a te, które już się przewijają, są dużo starsze, mają już swoje, dorosłe i odpowiedzialne życie. Co dodaje opowiadaniom uroku, na przestrzeni kolejnych akapitów odnajdziemy rozmaite nawiązania, co czyni historię bardziej swojską. Czy to "Akademia pana Kleksa", czy "Dżuma" (lektura szkolna, jakby nie patrzeć), nawiązania te również pobudzają pamięć, czy wyobraźnię. Naprawdę, po prostu nie mogę wypowiedzieć wystarczająco dużo dobrych rzeczy na temat tych opowiadań. Oczywiście, mają one pewne problemy, występują pewne zgrzyty, chociażby te nieszczęsne nawiasy, czy zamierzone powtórzenia w "Wiadomości", ale są to problemy natury technicznej i ogółem nie rzutują na to, co najważniejsze – treść, przekaz i klimat. "Rocznica" ma elementy komediowe tu i tam, chociaż mnie wciąż częściej udzielała się powaga, nostalgia, świadomość upływającego czasu, kiedy robimy się coraz ciężsi i bardziej pomarszczeni (nawązując do tekstu). Plus, już tam były elementy "X lat później", w postaci wzmianek o Pinkie, czy Applebloom. Opowiadanie drugie, "Wiadomość" zrobiło na mnie spore wrażenie, również dlatego, że odważnie spróbowało nowych rzeczy – nieco innej konstrukcji, silnej inspiracji Brzechwą, formy. Podejmuje ono tematykę bardzo ważną, bo nie tylko traktującą o rodzinie, ale także o przemijaniu i tym jak godzić się ze stratą. To chyba wlaśnie tutaj najlepiej czuć jak seria została napisana – z sercem, duszą i czcią. Ciąg dalszy historii, przedstawiony w "Medaliku babci Cake" również ma miejsce jakiś czas później, lecz ukazuje relacje rodzinne w równie barwny sposób, wplatając w serię elementy przygodowe. Warto dodać, że serię otwierało opowiadanie, w którym pani Cake była mamą, a zamyka je opowiadania w którym jest już babcią i wdową odwiedzającą grób męża. I tutaj, choć z jednej strony szkoda, że nie ma więcej opowiadań, to jednak z drugiej strony wydaje mi się, że zakończenie "Medalika" jest idealne również dla całej serii. Serii, którą odbieram emocjonalnie, jako ukłon w stronę najważniejszych spraw życiowych, życia rodzinnego oraz wspomnień – momentów, które kiedy się dzieją, wydają się bez znaczenia, albo wręcz irytują, ale dużo później w zadumie spoglądamy za siebie i wspominamy to z łezką w oku. Ostatecznie, podtrzymuję swoje zdanie, że to niezwykły, życiowy, napisany z sercem fanfik, prawdziwe arcydzieło. Jego klimat może być momentami gęsty, melancholijny, ale także ciepły, rodzinny, ale co ważniejsze, jest wszechobecny. Potrafi się zmieniać, towarzyszy od początku do końca, jest charakterystyczny, a treść niekiedy jest jak podróż w czasie. Postacie mają duszę i natychmiast dają się polubić, nie tylko jako one same, ale także jako element wizji autorki. Po prostu są jak żywe. Każde zdarzenie wydaje się być wzięte z prawdziwego świata, momentami można stracić rozeznanie, czy Madeleine pisze o postaciach, czy o epizodach, które sama kiedyś przeżywała. W swym przekazie, jest to seria szczera i ponadczasowa. Każdy powinien poświęcić jej nieco czasu. Prawdziwa perła w koronie jest tutaj.
  12. Ehhh... Owszem, nie jestem na tym forum od wczoraj i znam politykę Foleya odnośnie udostępniania tekstów... Ale wciąż, niemożność edytowania i komentowania dokumentu na bieżąco strasznie utrudnia śledzenie błędów. W związku z powyższym, zawarłem cytaty i propozycje poprawek tutaj. Niezbyt wygodne rozwiązanie. No, ale przechodząc do rzeczy, bardzo się cieszę, nie tylko dlatego, że opowiadanie konkursowe zostało rozbudowane, ale przede wszystkim dlatego, że przeobraziło się to w serię krótkich opowiadań, co jest interesująca formą, no a przede wszystkim, stwarza szerokie możliwości rozwoju historii i próbowania nowych rzeczy przez jej autora, co w pewnym sensie już nastąpiło. Zabrałem się zatem za lekturę opowiadań i odkryłem, że po zakończeniu jednego natychmiast nabierałem ochoty na następne i choć z drugiej strony wiedziałem czego się spodziewać jeśli chodzi o klimat, tematykę, postacie, to jednak zawsze był ten element niewiedzy, co się wydarzy tym razem, jaką akcją bądź nie-akcją uraczy mnie autor. Tak więc, czytanie kolejnych tekstów odbywało się w przyjemnej atmosferze ciekawości, z pewnymi oczekiwaniami, ale również spokojem, że cokolwiek napisał Foley, napisał to w swoim stylu, napisał to dobrze I rzeczywiście tak było. Choć chciałem to sobie podzielić na dwa-trzy dni, skończyło się na tym, że przeczytałem wszystkie opowiadania przy jednym posiedzeniu, co może dowodzić, że historia potrafi wciągnąć Wrażenia pozostały jak najlepsze, pomimo kilku zastrzeżeń czy życzeń na przyszłość. Podobało mi się. Oto o czym opowiadają poszczególne kawałki tekstu... "...jak poltergeist" kontynuuje wątek przedstawiony w opowiadaniu konkursowym od którego wszystko się zaczęło. Prawdę mówiąc, mam mieszane odczucia co do czynienia z niego oddzielnego opowiadania, jako że po pierwsze jest ono króciutkie, a po drugie, nie wnosi za wiele do „Być jak duch...” poza tym, że stanowi jego zamknięcie. Wydaje mi się, że sprawdziłoby się to lepiej, gdyby było to jedno opowiadanie, rozwinięta forma tego co znamy z konkursu. Poza tym, szkoda, że zabrakło nieco elementów przygodowych – badania zamku, rozwiązywania zagadek, unikania pułapek. Całość w zasadzie sprowadziła się do użycia C4. Jakby tego było mało, ostatecznie nie dowadujemy się czym jest artefakt, za sprawą którego nasze bohaterki rzuciły się w ten wir niebezpieczeństw. Ale to akurat plus – wątek w pewnym sensie pozostaje otwarty, toteż czytelnik ma nad czym się zastanawiać i na co czekać w przyszłych tekstach z serii. Scena wymiany ognia między dutetem D&D a gryfami spełnia swoje zadanie. Jest trochę napięcia, jest szczypta adrenaliny, raczej w takim przygodowym, czy wręcz hollywoodskim stylu. Ale z umiarem i rozsądkiem. Fajny, szybki fragment, zwieńczony dosyć nieoczekiwanym ostrzałem i obrażeniami jednej z klaczy. Napiszę o tym teraz, nim wypadnie mi z głowy – znalazłem literówkę na pierwszej stronie „Bez śladu”. Mamy tam: „(...) zebrała się spor grupka zaspanych specjalistów (...)”. Poza tym, momentami miałem wrażenie, że brakuje tu i ówdzie znaków zapytania. Np: „Czemu kazali mu pilnować wejścia, skoro w tych górach nigdy nie było żywej duszy, nie licząc oczywiście członków ich organizacji... I tak przez cały dzień!” Może lepiej byłoby zadać retoryczne pytanie, aniżeli coś stwierdzić? „Wylądowała na dachu i przycupnęła za kominem, czekając czy nikt nagle nie pokaże się zainteresowany tajemniczym, lecącym obiektem.” No nie wiem, coś m tu nie gra. Nie styka, nie brzmi za rewelacyjnie. Może: "(...) czekając czy nikogo nie zainteresuje tajemniczy, lecacy obiekt." Byłoby kapkę lepiej? „Nad trupem przeskoczyło kilka innych postaci i rozlało się po całym placu.” Też jakoś tak trochę... A może by tak "Nad trupem przeskoczyło kilka innych postaci, po chwili rozlały się one po całym placu."? „(...) rzuciła w odpowiedzi Daring Do, dotychczas zajmująca się likwidowaniem kucyków na dole, które zagrażały jej kompance.” Likwidowaniem kucyków zagrażających jej kompance. Na stronie dziesiątej kolejna literówka: „Kilka chwil później dao się słyszeć charakterystyczny huk i Sonic Rainboom rozświetliło okolicę.” To tyle jeśli chodzi o aspekty techniczne. Co do samej historii – znów dostajemy zupełnie niezły kawałek historii, gdzie nie tylko napotkamy na pewne nawiązania do świata rzeczywistego w postaci pewnej organizacji przestępczej, ale także odrobinę czarnego humoru i cynizmu, głównie ze strony Rainbow Dash. Znajdziemy tutaj także elementy skradanki. Generalnie, jest to też moment w którym nasze bohaterki wydają się być nieco niezastąpione. Ale to ok, dzięki dosyć luźnej otoczce dziejących się rzeczy – nie uświadczymy tu powagi, rozbudowanych opisów, czy silenia się na spoliczkowanie czytelnika mrokiem i przemocą wyziewającą z tekstu. Smaczek przygodowy jest tu wyraźniejszy niż w ostatnim opowiadaniu, choć nadal nie jest to tyle ile bym sobie tego życzył. Mam na myśli przemierzanie drogi, pokonywanie przeszkód, czy uciekanie przed czymś, te sprawy. Trochę jak w "No way back" - bodaj pierwszej poważniejszej próbie napisania czegoś innego, nowego, czyli przygodówki. Wówczas moglibyśmy otrzymać idealną kombinację starego z nowym – teksty, które będą przywoływać na myśl klasyczne wojskowe kucyki Foleya, jednocześnie zawierając w sobie pewną dozę świeżości. Jak do tej pory, ten pierwszy cel jest realizowany pomyślnie. Drugi natomiast, na razie woli nie zwracać na siebie uwagi. Czy to się zmienia w następnych tekstach z serii? Strona druga: „Niespodziewanie coś zabębniło o bok pojazdu.” „– Kropią do nas z jakiego małego kalibru! – zawołał. – Za cholerę nie wiem skąd!” „Po chwili zorientowała się, że znajduje się na zewnątrz (...)” Strona trzecia: „Klacz nie zastanawiała się, skąd się tu wzięły.” W drugim akapicie na tej stronie jest powiedziane, że Rainbow "puściła się kłusem", a chwilę później stoi, że "biegła tak szybko jak nigdy dotąd". To trochę się ze sobą gryzie. Może lepiej byłoby dodać informację, że w przypływie adrenaliny przeszła z kłusu w galop? „Fakt, że miała przesrane, nie oznaczał, że nie zdoła znaleźć jakiegoś wyjścia.” Żadnego błędu tutaj nie ma, jednak chciałem wyrazić jak bardzo mnie to zabawiło Czytam sobie, scenka jest pisana dosyć poważnie, zaznaczając niebezpieczeństwo sytuacji i brak pomocy, po czym nagle wyskakuje to „przesrane”. Nie wiem czemu, ale zabrzmiało zabawnie. A niedługo potem Rainbow rzuca coś o "pieprzonym lesie" Może po prostu akurat w trakcie czytania taki dziwny humor mi dopisywał? Strona szósta bodajże: „– Miałam na myśli trasę lub coś takiego – sprostowała tęczowogrzywa.” Lepiej by było "sprecyzowała" albo "doprecyzowała", na mój rozum. "CSAR" jest swego rodzaju prequelem do pozostałych opowiadań i to właśnie ten tekst lepiej wpisuje się w charakterystykę, którą podałem nieco wcześniej – klasyczne wojskowe kucyki Foleya z domieszką nowości w postaci aspektu przygodowego, survivalowego. Odnosłem wrażenie, że autor zdecydował się odjąć trochę akcji na rzecz takich scen jak spotkanie Rainbow z Daring Do, "kemping" na terenie kontrolowanym przez nieprzyjaciela, tudzież przybliżenie nam jak wyposażani są żołnierze. Ogółem czuć tutaj przyjemny klimat, zwłaszcza kiedy Do radzi skąd możnaby zdobyć wodę do picia, jak uchronić nerki przed zimnem, jak zasygnalizować swoją pozycję. Poza tym, opis sprzętu, racji żywnościowych i jak to jest pakowane, przechowywane, wszystko to utwierdza, że przy klawiaturze zasiadała naprawdę obeznana osoba, która wiedziała o czym pisze Z innych rzeczy – było mi bardzo przyjemnie przeczytać drobne „backstory” bohaterek: dowiedzieć się, że obie składały podanie do jednostek specjalnych, które to podania zostały odrzucone, jak również rolę Twilight w przypadku niepomyślnego ubiegania się o przydział przez Rainbow Dash. Co prawda nadal niewiele wiadomo o konflikcie w którym biorą udział bohaterki, skąd ta wrogość gryfów i co się dokładnie dzieje, ale to z powodzeniem buduje pewną atmosferę tajemnicy. Zresztą, teksty sa pisane w taki sposób, że nawet nie jest nam potrzebna szczegółowa wiedza na ten temat, ale może ona służyć za dodatek. Nie idzie się nigdzie pogubić. Bardzo dobrze. Czas na kolejne opowiadanie – "Hoofcoa"! Ale przedtem... Dziewiąta strona: „Mimo wczesnej pory, pegaza uznała, że powinna wstawać.” A jeżeli to było intencjonalne to... Kurczę, niezbyt to brzmi :/ Przechodząc do rzeczy – tym razem autor porwał się na kawałek życia, co sygnalizuje odpowiedni tag. Przy okazji informując, że lekka zmiana klimatu bynajmniej nie oznacza porzucenia militariów Podobnie jak w "CSAR", gdzie nieco lepiej rozbudowany wątek przygodowy i survivalowy sprawdził się znakomicie, tchnął w tekst świeżość i poprawił klimat, tak i tu, w "Hoofcoa", drobne [Slice of Life] stanowi ciekawą odskocznię od akcji i adrenaliny, przy okazji serwując to komediowe oblicze wojskowego życia naszego duetu. Ogółem, niczego mi nie zabrakło, choć szkoda trochę, że obowiązki wezwały bohaterki tak szybko. W tekście bawią rzeczy proste, atmosfera jest przyjazna i ogółem nie pogniewałbym się na większe ilości tego typu tekstów w przyszłości Nie musi to być rekonwalescencja, czy jakiś obóz szkoleniowy – po prostu kolejne okazje do przedstawienia tego spokojniejszego aspektu życia wojskowych kucyków. Autor może poeksperymentować z tagami, ale nie dość, że w gagach odnajduje się bardzo dobrze, to jeszcze ta właśnie konwencja najlepiej pasuje do bohaterek oraz ich charakterów. Szczególnie do Rainbow i jej cynizmu objawiającego się podczas poszczególnych akcji. Przyszła pora na ostatnie jak do tej pory opowiadanie, czyli "Czekając na strzał". Ogólnie, gabarytowo jest to coś między "Być jak duch..." a "...jak Poltergeist". Pod względem treści natomiast, to bardziej dodatek do pozostałych misji. Nie uświadczymy tu zbyt wiele akcji, zamiast tego dostaniemy kawałek życia, podobnie jak w "Hoofcoa", o zabarwieniu komediowym. W gruncie rzeczy, szkoda, że nie uświadczymy tu więcej konwersacji, dziwnych tematów i nieporozumień. Myślę, że ta koncepcja ma w sobie dużo większy potencjał. Niemniej, to co zaserwował nam autor sprawdza się jako kolejna odskocznia od wartkiej akcji, coś lekkiego do poczytania. Interesujący dodatek do serii. Ostatecznie, tym co spaja wszystkie historyjki jest klimat, styl oraz sposób przedstawienia życia w wojsku w świecie kucyków, w kontekście dwóch, znanych z serialu postaci, które wypadają absolutnie świetnie. Uzupełniają się wzajemnie w najlepszy możliwy sposób, tworząc niezastąpiony duet, nie tylko na polu bitwy. Osobiście, kojarzyły mi się z Krzyśkiem i Piersidłem z szóstego residenta Mogę z czystym sercem polecić owe teksty, choć może nie są aż tak, nie wiadomo jak innowacyjne na tle pozostałych tytułów Foleya, to jednak jest to wszystko co najlepsze, znane z wojskowych kucyków, okraszone łatwiejszym w odbiorze klimatem za sprawą znanych postaci oraz lżejszego klimatu, a przy tym świeże, dzięki elementom przygodowym i komediowym. Lektura nie zabiera zbyt wiele czasu, a potrafi wciągnąć, pozostawiając pewien głód nowości. To solidna, dobrze zapowiadająca się seria, której na pewno będę kibicował i na której nowe segmenty będę czekał. Pozdrawiam!
  13. Przeczytałem. Kapitan Oczywisty potwierdza Tytułowy dziennik jest... Cóż, dziennikiem. Są to zapiski arcymaga Vatara z rodu Flare, który po wygnaniu księżniczki Luny na księżyc wspierał samotną Celestię, nie tylko swą radą, ale również wiedzą oraz ciekawością świata. Dzięki wytężonej pracy lingwistów z Baltimare, a także samej Celestii, Twilight (a jakże) oraz uczonego Sunbursta, zapiski jednorożca stały się zrozumiałe dla współczesnych kucyków oraz nas – czytelników. Póki co, autor zaserwował nam trzy różne przygody. Każda z nich rozgrywa się w innym miejscu, o innym czasie, a na naszego bohatera będą czekać rozmaite dziwy i istoty, które w mniejszym lub większym stopniu ukształtowały Equestrię taką, jaką dzisiaj znamy. Zanim przejdę do owych segmentów, chciałbym poruszyć kwestię tego, czy opowiadanie wnosi coś istotnego do historii Equestrii, jako że rozgrywa się przed akcją któregokolwiek odcinka serialu. Po drugie, chciałbym się zastanowić, czy zaprezentowana wizja jest czymś nowym, czy też przedstawieniem na swój sposób znanego już zbioru teorii oraz motywów. Generalnie, okazuje się, że jednak do bestiariusza nie zostało dodanych zbyt wiele nowych potworów, część z nich jest nam już znana. Odnoszę jednak wrażenie, że autor poszedł bardziej w jakość, a niekoniecznie w ilość. Z nowych istot natrafimy na przywołujące na myśl słynne "Heroes of Might and Magic" diabliki, nie zabraknie również wygnanych daleko na północ kucyków (nie są to potwory, ale żyjący w odosobnieniu lud, zmuszony do walki o przetrwanie). Ze znanych już nam bestii, w opowiadaniu pojawią się Minotaury, Cerberus, czy też popularni za sprawą finału ostatniego sezonu Podmieńcy... A raczej, jeden Podmieniec. Wizja przeszłości Equestrii pełna jest niejasności i tajemnic, zaś samo państwo Celestii jawi się jako mniejsze, słabsze, niezdolne nawet do upilnowania Elementów Harmonii. W ten sposób przechodzimy do pierwszej z opisywanych przygód, czyli "Do samego piekła". Pewne wrażenie deja vu jest jak najbardziej na miejscu, gdyż jest to opowiadanie znane z jednego z minionych konkursów literackich, ale w znacznie rozwiniętej formie. Ogółem, sprawa jest prosta – Elementy Harmonii zaginęły i wszystkie tropy wskazują na to, że trafiły do, zgadliście, samego piekła. Vatar podejmuje misję ich odzyskania, lecz sam jeden może ponieść bolesną porażkę. W ten oto sposób w sprawę zostają zaangażowane Minotaury. Minotaury zostały przedstawione jako istoty potężne, wprawione w walce, odporne, godne zaufania, ale też średnio inteligentne. Zatem bez żadnych większych rewolucji – stworzenia te wypadły tak, jak można się było tego spodziewać. Nieco inaczej jest w przypadku Cerbera, zarówno w stosunku do jego serialowego odpowiednika, jak i oryginalnej, konkursowej wersji opowiadania. Wciąż jest on strażnikiem piekieł, ale bynajmniej nie można go okiełznać byle pieszczotami, czy surową magią. Okazał się wymagającym przeciwnikiem i przyspożył Vatarowi oraz towarzyszącym mu Minotaurom wiele trudności. Walka wypadła całkiem dynamicznie, została opisana barwnie, bez zbędnych przystanków czy skrótów. W tytułowym piekle nie zabraknie ciekawych przykładów podziemnej infrastruktury oraz tajemniczości, która odgrywa istotną rolę w budowie klimatu. Czuć niepewność i zagrożenie czychające na każdym kroku, raz po raz bywa nieco goręcej, choć zakończenie tej przygody nie do końca spełnia oczekiwania czytelnika. W międzyczasie na drodze bohaterów stają diabliki, ale nie stanowią one istotnego zagrożenia. Niemniej, żywy mur oraz próby odstraszenia intruzów prezentują się pomysłowo. Szkoda tylko, że na końcu zabrakło jakiegoś silnego przeciwnika, takiego „stage bossa”, z którym to potyczka zwieńczyłaby poszukiwania Vatara. Napięcie było budowane całkiem konsekwentnie i wydawać by się mogło, że wszystko zmierza do jakiegoś punktu kulminacyjnego, którego tu jednak zabrakło. Na plus jednak trzeba zaliczyć szereg pytań bez odpowiedzi oraz tajemniczość, która końcówkę tego segmentu uratowała. Drugi segment dziennika, jak można odgadnąć po tytule, poświęcony jest Podmieńcowi, dzięki któremu, również za sprawą Vatara, Equestria w ogóle dowiedziała się o istnieniu takich oto stworów. Czy to odkrycie zostało poprzedzone jakąś emocjonującą wyprawą? Walką z potężnym przeciwnikiem? A może wydarzyło się coś zupełnie innego? Owszem – rzecz dotyczyła osobistej vendetty zupełnie zwyczajnego kucyka, który wykorzystał Podmieńca w charakterze swego rodzaju broni. Plan ten opiera się na bolesnych doświadczeniach życiowych oraz nabytej w ten sposób niechęci do płci pięknej, ale także par, ogólnie. Był to nie tylko ciekawy wątek poboczny, ale także sposób na zaskoczenie czytelnika. Tytuł dosyć jasno sugerował kogo można się było spodziewać, ale nie wskazywał jakoby prawdziwym winowajcą miał być zupełnie zwyczajny kucyk. Uważam, że ten fragment zawierał w sobie najwięcej typowych kawałków życia, choć wciąż wiele rzeczy było okrytych mgłą tajemnicy. Opisy wydają się lepsze niż w „Do samego piekła”, czego przykładem może być chociażby to w jaki sposób został opisany efekt przejedzenia u Podmieńca. Również wątpliwości i ciekawość Vatara, a także działania poszczególnych zaklęć cieszą, a przy okazji dodają temu fragmentowi znanej z poprzedniego segmentu tajemniczości. Ogółem druga historyjka nie jest aż tak prostoliniowa jak poprzednia, zważywszy na fakt, że otrzymujemy garść wątków pobocznych. Nie jest to nic wielkiego, ale właśnie takie drobnostki potrafią niekiedy zbudować nieco bogatsze wrażenie po lekturze. Tak właśnie było tym razem. Fragment trzeci zapowiadał się doskonale i bardzo długo wiele wskazywało na to, że to właśnie on zdobędzie tytuł tego najlepszego. Świetne otwarcie, pełne wątpliwości, stanowiące zapowiedź upadku Vatara, dalej mamy kontynuację wątku odkrytego Podmieńca, który, z uwagi na poprzedni fragment, przykuł moją uwagę. I tu pierwsze potknięcie – całkowite urwanie tegoż wątku. Co prawda wszystko odbyło się w atmosferze tajemnicy i niewiedzy, może nawet grozy, jednak owe urwanie pozostawia niedosyt. I tu na ratunek już śpieszy typowo przygodowy klimat – dalsza wyprawa, wypadek i odkrycie odizolowanej od innych kucyków społeczności z własną historią, zwyczajami oraz problemami. Dodając do tego zimowe otoczenie, otrzymujemy naprawdę konkretny klimat zagrożenia, niepewności, czy pozostania daleko od swoich tak bardzo, że jest się zdanym wyłącznie na siebie. W kilku słowach: odosobnienie, nowe nieznane zagrożenie, ale także chęć przetrwania i poznania tego co nieznane. Mam mieszane uczucia co do finału tego segmentu. Tytułowe szaleństwo zostało oddane dobrze, uwzględniając takie rzeczy jak stopniowe zanikanie racjonalnego myślenia, szczątki inteligencji pozwalającej jedynie na wykonywanie prostych czynności (w tym pisanie w dzienniku), ale na to by pisać sensownie, poprawnie już nie. Wciąż rosnąca ilość bezsensu, bełkotu, sprawia, że całość zyskuje nieco dramaturgii – czytelnik wie jaki był Vatar zanim padł ofiarą szaleństwa, ma świadomość jego wiedzy oraz doświadczenia i po prostu przykro patrzeć jak to wszystko zostaje przekreślone. Kłopot w tym że, pozostaje pewien niedosyt, natomiast samo uleganie szaleństwu nie wydaje się odpowiednio stopniowane. Następuje trochę zbyt szybko. Być może był to sposób na zobrazowanie jak silny był wpływ nieznanej silły na Vatara, niemniej wydaje mi się, że złamanie kogoś takiego jak on powinno zająć więcej czasu. Poza tym, na uwagę zasługują jego koszmary, które dodają do całości grozy. Szkoda, że nie pojawiło się ich więcej, czy też w tych pierwszych stadiach, Vatar nie miewał halucynacji, czy nie doznawał jakiegoś „mieszania się” snów z rzeczywistością. Majaczenie i obłęd następują trochę za szybko. Co cieszy dziennik został wykreowany z dbałością o każdy najdrobniejszy szczegół. Mam tu namyśli liczne i bogate przypisy, które nie tylko wyjaśniają treść, ale także jeszcze bardziej, dodatkowo rozbudowują dawne oblicze Equestrii, niekiedy również dodając coś do kreacji Vatara. Specjałem są tutaj także liczne ślady czasu i minionych wypraw - plamy, osmalenia, czy zniszczone strony. Jakbyśmy naprawdę mieli przed sobą artefakt, odnowiony, przetłumaczony przez znakomitych specjalistów, z uwzględnieniem wszystkich oryginalnych skaz. Duży plus. Główny bohater stanowił siłę napędową całego opowiadania. To on był naocznym świadkiem oraz uczestnikiem rzeczy o których nie omieszkał pisać, jednocześnie posiada on wiedzę i percepcję, co czyni go wyjątkowym, nie do końca obiektywnym obserwatorem, który wśród wszystkich przeżytych dziwności może odnaleźć coś czemu byłby gotów poświęcić badania. Nie da się ukryć, że ma też w sobie coś z poszukiwacza przygód, który nie boi się tego co nieznane. Warto dodać, że jego poświęcenie jest motywowane niegasnącą wiernością swej władczyni. Niestety, choć na temat Vatara można co nieco napisać, a jego spostrzeżenia interpretować tak by uzyskać dowody na złożoność jego charakteru i motywów, w praktyce okazuje się on tym elementem opowiadania, w ktorym ujawnia się czysto rzemieślnicza część natury teksty. Chodzi o to, że zdecydowaną większość tekstu Vatar jest dosyć... Standardowy. Jako nadworny arcymag jest ciekawy świata, oddany swej władczyni, stara się myśleć racjonalnie, korzystać z wiedzy i... W zasadzie tyle. Ma jednak kilka szczególnych cech, które wyróżniają go na tle innych, podobnych postaci. Po pierwsze, przeżył dużo, dużo więcej, niż przeciętny jednorożec. Taki wiek wzbudza respekt, może również podziw, że mimo tylu lat wciąż aktywnie podróżuje i nie obawia się tego co nowe, nieznane. Druga rzecz, to pewne oderwanie od rzeczywistości, w sensie braku poczucia upływającego czasu. Brzmiało to całkiem interesująco, wzbudzało nieco litości wobec bohatera. Może to starość, a może bagaż wiedzy i doświadczeń, a może od początku Vatar skrywał jakąś inną tajemnicę? Trzecia rzecz, zgrabnie wkomponowana w całość, ale niewykorzystana w pełni to domysł, jakoby Vatar czuł do Celestii coś większego. Choć zostaje to jedynie zasugerowane przez tłumaczy, to jednak znacznie rozbudowuje postać arcymaga, sprawia, że czytelnik, czytając kolejne wpisy, zastanawia się czy niektóre zwroty, określenia (na przykład „światłolica”) skrywają coś poważniejszego. Istaniała szansa na rozwinięcie tego aspektu, kiedy Vatara ogarniało szaleństwo. Być może ciekawym pomysłem byłoby wplecenie jakiegoś połamanego językowo monologu, pod sam koniec tekstu, który to monolog ujawniłby nieco więcej uczuć, emocji związanych bezpośrednio z Celestią, czy też opinii na temat mozolnego wspierania jej. Może wyznałby żal, może rozczarowanie, a może coś jeszcze innego? Taki obłęd na pewno dodałby mu odwagi, a może przerysował niektóre myśli, czy projekcje. Generalnie, Vatar używa języka nie aż tak wyszukanego by sprawić czytelnikowi problem ze zrozmieniem jego wypowiedzi, ale też nie tak prostego by sądzić, że mamy do czynienia ze zwyczajnym kucykiem. Powiem wręcz, że sprawia wrażenie opanowanego profesjonalisty. Szkoda, żę bohater zasadniczo się nie zmienia sam z siebie, ale dopiero kiedy ogarnia go szaleństwo. Być może również przez to zakończenie wydaje się nieco przyspieszone, by nie powiedzieć wymuszone. Ostatecznie, to wciąż jest postać o ogromnym potencjale, jako iż całe jego życie to kawał historii Equestrii, nie wspominając już o szerokim polu manewru jakim jest kreowanie przeszłości tego kraju, widzianej, badanej oczami nadwornego maga. Myślę, że dobrym pomysłem będzie podjęcie kwestii tego jak starzeje się tekst, tak na zakończenie. Zatem "Dziennik Arcymaga", jak się okazuje... Starzeje się dosyć szybko. Mam na myśli to, że przy każdym powrocie do tekstu bardzo szybko ucieka z niego świeżość, a czytelnik odczuwa coraz większy niedosyt. Po prostu czujemy się obeznani z przygodami, uznajemy je, ale chcemy poznać więcej. Warto dodać, że pole do popisu jest przeogromne. Możemy poznać nowe stwory, poznać pochodzenie istot przewijających się w serialu, czy też obejrzeć jakieś zjawisko z nieco innej perspektywy. Na dobrą sprawę, jest to opowiadanie, które można rozwijać niemalże w nieskonczoność, przeobrażając dziennik w bibliotekę z prawdziwego zdarzenia – wszystko o starej Equestrii co chcielibyśmy wiedzieć, a czego nie znajdziemy nigdzie indziej. Zahaczając na moment o aspekt techniczny, w tekście próżno szukać czegoś, do czego możnaby się specjalnie przyczepić. Co miałem do zaznaczenia, zaznaczyłem. Ogólnie, nie znalazłem w tekście żadnych rażących błędów, poza tymi, które były zamierzone by stworzyć pełen obraz tego, co się dzieje z Vatarem. Co prawda znajdziemy kilka powtórzeń, które, wedle przypisów, zostały sformułowane przez samego Vatara, ale to już kwestia każdego czytelnika, czy to tłumaczenie kupi, czy nie Na pochwałę zasługuje stałe tempo akcji (przez zdecydowaną większość, pod koniec opowiadania akcja nieco „szarpie”) oraz konsekwencja, spójna kompozycja. Każdy fragment wydaje się równy rozmiarami, przy czym pomimo 37 stron ma się wrażenie, jakby było to dużo, dużo mniej. Po prostu nie czuje się upływu czasu przy czytaniu, a tekst przybliża całkiem sporo wydarzeń, rozrzuconych po osi czasu. Poza tym, tekst wciąga i wnosi trochę nowych elementów do historii Equestrii sprzed powrotu Nightmare Moon. Nie jestem pewien, czy jest to tekst dla każdego (bądź co bądź, więcej tu eksploracji i poznawania, aniżeli akcji), ale został on napisany bardzo solidnie, z klimatem, pomysłem i warto poświęcić mu trochę czasu
  14. Nie będę owijał w bawełnę – nie jestem fanem tego opowiadania, a porównywanie go do "Po pierwsze: nie szkodzić" uważam za nieuzasadniowe. Owszem, tematyka jest bardzo podobna, gdyż zwiedzamy szpitale "od kuchni", widzimy codzienność personelu, a po drodze pojawiają się dylematy moralne. Jednakże, jeśli chodzi o klimat, jak również sam wydźwięk, to coś zupełnie innego i to właśnie od tego punktu pragnę wyjść w niniejszej recenzji. Doktor Scharer jest postacią, której raczej nie da się kibicować i która w ogóle nie wzbudza sympatii czytelnika. Sama jego kreacja jest trochę monotonna – ot, kolejny szary (dosłownie!) jednorożec po przejściach, który... Zaraz, chwila, że co zrobił? Powiem wprost, wydaje mi się, że po wykonywaniu swoich obowiązków pod wpływem, a zatem przyczynienie się do śmierci pacjentów w połączeniu ze skatowaniem żony (również pod wpływem) ten ogier powinien stracić uprawnienia do wykonywania zawodu i trafić do więzienia. Możliwość, jakoby komisja "ulitowała się" i przeniosła go do szpitala w Rio de Mareiro wydaje mi się MOCNO naciągana. Dalej mamy doktora Swearla, który również nie wzbudza jakiejś szczególnej sympatii, po czym nagle okazuje się być naszym antagonistą. Tu przychylę się do opinii Ślimaka, że zawodzi tempo akcji oraz forma – żadnego stopniowania, żadnego wprowadzania czytelnika, żadnej próby zbudowania zagadki. Po prostu dostajemy kolejne wydarzenia, taśmowo. Nawet rewelacja, że już wcześniej Swearl celowo uśmiercał pacjentów dla ich narządów została tu podana tak, że nie sposób się ją przejąć. Żadnego szoku, czy też niedowierzania, wręcz można się było tego spodziewać. Zdecydowanie lepiej tytuł sprawdziłby się jako wielorozdziałowiec, czy też zbiór trzech, czterech opowiadań. Byłaby to również szansa na zwrócenie uwagi na szereg innych patologii, na biedę, zadanie większej ilości pytań, być może bez odpowiedzi, ale na pewno takich, które skłoniłyby do myślenia. Wreszcie, świat, w którym rozgrywa się akcja opowiadania. Jako nawiązanie do naszej rzeczywistości i nielegalnych procederów znanych z państw n-tego świata, wyszło bardzo dobrze. Dowiadujemy się o tragicznych warunkach panujących w mieszkaniach, degeneracji mieszkańców, bezsilności ofiar przemocy, poznajemy świat, w którym nikomu nie możemy ufać – nawet lekarzom. To świat surowy, nieprzyjemny, cechujący się znieczulicą na czyjeś cierpienie, gdzie próżno szukać jakichkolwiek norm, czy przyzwoitości. Wszystko to jest martwe. To upadłe, smutne miasto bez perspektyw, gdzie życia się nie szanuje. Istotnie, jest to zwrócenie uwagi na ciemną stronę naszego świata – stronę o której niechętnie się dyskutuje i co do której wstyd się przyznać, zwłaszcza tym, którzy mają jakikolwiek wpływ na światową politykę. Jeśli po przeczytaniu opowiadania ktoś nadal ma wątpliwości, niedowierza, uznaje to za maksymalnie przerysowaną wizję autora, polecam zapoznanie się z tematem. Nawiązanie do Rio de Janeiro nie jest przypadkowe, jako że ostatnie igrzyska odbyły się właśnie tam, rzucając cień na biedę zwyczajnych obywateli. Tutaj jeden z wielu reportaży, po polsku. Prawdziwy reportaż, a nie jakiś "Pucz". I myślę, że to najważniejszy atut fanfika – ma on szansę przypomnieć, czy w ogóle zwrócić uwagę na potworne nierówności na świecie, wszechobecne, ale uparcie maskowane okrucieństwo, czy też szeroko pojmowaną nieuczciwość, zło, wypaczenia. Ponieważ świat przedstawiony w fanfiku jest tak przepełniony niegodziwością, przemocą, chłodem, z pewnością nie jest to lektura dla każdego, a osobom wrażliwym, osobom dla których niemożliwe jest, że kucyki byłyby do czegoś takiego zdolne, że mogłyby mieszkać w takm miejscu, stanowczo odradzam próby czytania. Jest to kawałek tekstu trudny do przełknięcia. Niestety, to i solidna strona techniczna (zaznaczyłem wszystkie literówki jakie zauważyłem, nie było ich wiele) to jedyne mocniejsze atuty fanfika, a jeśli dodamy do tego fakt, że nie każdy przełknie taki oto przekaz, w zasadzie jako pewnik zostaje nam jedynie strona techniczna. "Po pierwsze: nie szkodzić" było opowiadaniem, w którym chciałem kibicować głównemu bohaterowi, mogłem wczuć się w jego sytuację, w jego dramat, a jego ostateczne działanie można oceniać dwojako. Pisałem już o tym. Z jednej strony postąpił dobrze, gdzyż pozbył się chwasta, ale z drugiej, nadużył swojej wiedzy, złamał przysięgę. To postać, której można nawet współczuć, co do której chcemy, aby wszystko się powiodło. Doktor Scharer nie jest taką postacią. Nie da się go lubić z uwagi na jego nałóg, przeszłość i dziwną moralność, gdzie najpierw jest mu wszystko jedno, potem przypomina sobie o żonie i rozpacza, a potem atakuje współpracownika, choć innego dnia bez mrugnięcia okiem zgodził się na ekstrakcję organów, choć i tak nie było to w porządku. To kucyk dziwny, nieprzyjemny, z którym ciężko się utożsamić i który w zasadzie nie zrobił nic dobrego. O panu Swearlu lepiej już nie wspominać. "Po pierwsze: nie szkodzić" było również w miarę realistyczne. Przez to łatwiej było wejść w skórę bohatera, odczuć dylemat moralny, czy po prostu zastanowić się nad moralnością, odnieść to do prawdziwego świata. "A part of me" takie nie jest – Scharer jakimś cudem jest na wolności i został tylko przeniesiony, nadal tonie w alkoholu, raz jest taki, a raz taki, brakuje mu konsekwencji. Swearl najpierw zachowuje się "normalnie", później dostaje dzikiego szału, a chwilkę potem sam ląduje na stole, a dylemat moralny, który w tamtym opowiadaniu był szalenie ważny i wstrząsający, tutaj wydaje się być wrzucony na siłę, na ostatnią chwilę. O czym już wspominałem, forma pojedynczego opowiadania w ogóle się nie sprawdza, w przeciwieństwie do "Po pierwsze: nie szkodzić". Ostatecznie, nie sądzę, że to dobre opowiadanie, natomiast jestem pewien, że autora stać na wiele, wiele więcej i gdyby tylko porwał się na formę składającą się z kilku rodziałów, wówczas nie tylko zrealizowałby lepiej główny wątek, ale także dołożył ich więcej, zadając ważne pytania o biedę, wykluczenie, zło, czy degenerację. W obecnej formie, "A part of me" wydaje się dosyć... Puste. Nie uważam jednak, że jest to potencjał zmarnowany, ale tylko niewykorzystany. Myślę, że warto by było przemyśleć, czy warto napisać opowiadanie jeszcze raz, w innej formie. Na pewno wciąż byłaby to lektura trudna, nieprzeznaczona dla osób wrażliwych czy też inaczej postrzegającej kucyki, ale ci, którzy daliby radę, otrzymaliby lepszy obraz nawiązujący do prawdziwego, ludzkiego świata a wraz z nim więcej pytań, więcej przedmiotów refleksji. Podsumowując, "Po pierwsze: nie szkodzić" jest opowiadaniem dużo, dużo lepszym i moim zdaniem nie powinno się go zestawiać z "A part of me", które ma w sobie potencjał, ale nie umywa się do wspomnianego tytułu. Bez przemyślenia formy, ten brudny, surowy świat nie będzie miał żadnego głębszego sensu. Wierzę jednak, że Bester powróci do tego tekstu i tematyki i da nam coś, co nie tylko nami wstrząśnie, ale też pozwoli spojrzeć na różne dramaty i akty niegodziwości z różnych perspektyw, pokazując szerokie spektrum zła, na które nie wolno się godzić i z którym trzeba walczyć.
  15. Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się znaleźć pośród dzieł Mordecza czegoś równie zdrowo pokręconego, przyjemnie nielogicznego, bawiącego prawie od początku do samego końca, tekstu którego klimat wylewa się z monitora strumieniami, podczas gdy postać Pinkie Pie znów zostaje wrzucona w wir zadziwiających, nietuzinkowych zdarzeń, których finał jest... No cóż, powiem, że tytuł roboczy okazał się bardzo trafny Tak teraz zerkam na pierwszy post i coś widzę, że to nie do końca takie intencje miał autor... A, zresztą najlepsze wynalazki powstają niechcący Mówiąc ściślej, nawet bodaj „Bal charytatywny”, zaprojektowany jako coś lżejszego, zabawnego, wciąż był dosyć... "Poważny" to złe określenie, ale była to taka komedia "na serio". To przy "Wrogu publicznym" czuć prawdziwy luz, zabawę, kolory, czuć że autor całkowicie pobudził wodze fantazji, serwując absurdalne wydarzenia, nie obawiając się nawet wysadzenia wszystkiego w powietrze jeśli tylko będzie trzeba. Co tu dużo mówić – po raz kolejny mamy okazję zobaczyć Pinkie Pie w akcji, tym razem jako jednostkę specjalną do zwalczania zagrożeń wszelakich, takich jak chociażby niewłaściwie pokolorowane balony. Ogólnie, koncept na rozgardiasz i różową klacz to nic nowego, ale nie odczułem żadnego wrażenia wtórności, czy też "zmęczenia materiału". Zresztą, jest tutaj trochę świeżych pomysłów i dosyć odważnych (jak na standardy Mordecza ) zwrotów akcji. Pomimo nieco przeciągniętego wstępu (wyliczanie kolejnych postaci i streszczenie jak wygląda ich zwyczajny dzień), opowiadanie nie pozwala się oderwać, a akcja leci prędko, rzeźko, co odpowiada usposobieniu głównej bohaterki. Treść urozmaica jej sprzęt oraz natura narratora, który zachowuje trochę swego poważnego tonu, relacjonując wszystkie te absurdy tak, jakby to była prawdziwa sytuacja kryzysowa, wymagająca przystosowania do działania również w ekstremalnych warunkach. Wrażenie jest takie, że niby "nie ma z czego się śmiać, to są poważne rzeczy", a ostatecznie i tak wychodzi przezabawnie, również przez drobne, poukrywane tu i tam nawiązania, które dodają całości smaku. Co cieszy, żadna z dziwności nie daje się być wymuszona, wszystko przebiega płynnie, wynikając z poprzedniej akcji, co prowadzi do wybuchowego finału. Słowa są dobrane bardzo dobrze, nie ma się zbytnio do czego przyczepić. Jest to niedługi i przyjemny przerywnik, godny polecenia zwolennikom randomu oraz Pinkie Pie, którzy każdą niecodzienną przygodę witają z szeroko otwartymi powiekami. Język, choć nie epatuje jakąś szczególną „luzackością”, jest prosty, a o czym już wspominałem, narrator brzmi tak jakby komentował wszystkie dziwaczne wydarzenia ze śmiertelną powagą, co dodaje uroku. Klimat okazuje się całkiem kucykowy, choć w sensie takim, że kreskówkowy, bo w gruncie rzeczy widać, że mógłby to być bardzo nieoficjalny odcinek bonusowy Podsumowując, nie mam poważniejszych zastrzeżeń. Tekst spodobał mi się, nie był zbyt długi, a za to po brzegi wypełniony nietuzinkowymi pomysłami, akcją oraz groteskowym zakończeniem. Polecam. Coś takiego nie trafia się codziennie, jeśli mówimy o twórczości Mordecza – na co dzień poważniejszej, surowszej, mroczniejszej.
  16. Nie było to zbyt długie, ani rozbudowane opowiadanie, niemniej okazało się wręcz genialne. Zarówno ciekawy pomysł, jak i lekkie wykonanie zasługują na pochwałę, a także fakt, że naprawdę wiele zostało pozostawione wyobraźni czytelnika. Nie tylko w trakcie lektury, ale również po jej zakończeniu, można się zastanawiać jak by to było, gdybyśmy na ekranie zobaczyli takie oto „wykorzystywanie” Podmieńca, w ogóle, jak by owe stworzenie funcjonowało obok Rarity, czy byłyby to relacje właściciel-zwierzątko, czy po prostu biznes? Z tego jak Rarity się wypowiada, wynika że tenże Podmieniec jest tak jakby jej własnością, co odbiera mu nieco podmiotowości, ale z drugiej strony... Jeśli jednak herbatki i pogawędki są wliczane w nudne spotkania, zatem to równie dobrze może być element sprytnie wymyślonej przez alabastrową klacz gry. Fragmenty, w ktorych Twilight daje się ponieść kosmatym wyobrażeniom są całkiem zabawne i chyba w pewnym sensie wyśmiewają podejście niejednego fana do postaci Rarity Przesłanki o jakimś trzymaniu pod kluczem, czy sprowadzenie Podmieńca do rangi przedmiotu wydają się tylko podkręcać atmosferę sprzyjającą różnym „wesołym” skojarzeniom. Jednocześnie, być może to wszystko ma być jedynie maską, a prawdziwe przesłanie jest takie, że jakiś biedny Podmieniec potrzebuje pomocy i poprzez takie oto pytania próbuje wybadać u kogo mógłby takową otrzymać. Kto wie? Jak widać, po tej prostej, lekkiej treści, opartej w większym stopniu na dialogu między przyjaciółkami aniżeli na opisach, można wysnuć kilka wniosków. Może być komediowo, a może też być groteskowo. Ta wieloznaczność ubarwia klimat opowiadania i wpływa dodatnie na to jak można sobie interpretować poszczególne wypowiedzi, doszukując się różnych mniej lub bardziej zabawnych podtekstów, a może groteskowego dramatu. Warto wspomnieć również o świetnym przedstawieniu Rarity i Twilight Sparkle. Są jakby żywcem wyjęte z serialu. Ostatecznie, jest to godny polecenia przerywnik, który zostaje w pamięci, bawi konstrukcją historyjki oraz klimatem, a przy tym stanowi kolejny dowód na to, że Niklas byle jakimi tekstami się nie zajmuje Jak zwykle, tłumaczenie stanęło na wysokości zadania, toteż tym bardziej zachęcam do klikania w link i poświęcenia tych trzech minut na przyjemną, niezobowiązującą lekturę. Prostota to genialna rzecz!
  17. Myślę, że ci, którzy po „Save Me”, a także „Exanima” zdążyli przyzwyczaić się do świata dzielonego przez kucyki i ludzi, z własną, alternatywną historią, kulturą oraz różnymi odniesieniami, mogą poczuć się trochę "nie u siebie w domu", czytając ten tekst. Najnowszy tytuł Bestera wprawdzie jest osadzony w alternatywnym uniwersum, ale nie jest już to takie uniwersum jakie znamy ze wspomnianych opowiadań. To po prostu Equestria, najwyraźniej posiadająca inną, zmodyfikowaną historię i geografię, a po pozostałych tagach można przypuszczać, że czeka nas niewidziana w serialu przemoc, akcja oraz tajemnice pisane krwią poległych. Czyli poniekąd to, czym karmił nas autor przy swoich poprzednich produkcjach. Zanim przejdę do rzeczy, chciałbym zaznaczyć, że Bester zaskoczył mnie z dzisiejszą publikacją, toteż poniższa recka będzie się odnosić do prologu oraz rozdziału pierwszego, kiedy tekstu nie było jeszcze za wiele, liczył on sobie zaledwie... 15 stron! Gabaryty te mogą okazać się plusem, gdyż zapoznanie się z fabułą nie zajmuje wiele czasu, jest to sprawa szybka i przyjemna. Choć to zaledwie przedsmak, trzeba przyznać, że autor zawarł wydarzeń dostatecznie wiele, by nakreślić szkic fabuły, zajarzyć klimat, a także stworzyć tajemnicę, która najprawdopodobniej będzie motorem napędowym historii – odkrycie, które na zawsze miało pozostać sekretem. Za część drugą zabieram się, może nie natychmiast, ale na dniach Trudno rozpisać się na temat prologu. To po prostu szybkie wprowadzenie do świata, a także kilka pytań o istotę prawdy, historii. Coś, co wystarczy na pobudzenie ciekawości, ale nie jest niczym konkretnym. Moving on – rozdział pierwszy wypada trochę nierówno pod względem tempa następowania po sobie wydarzeń, zmian lokacji, a także stopniowania przekazu w zakresie samej fabuły. Mam na myśli to, że początkowo rzeczy po prostu się dzieją. Odkryty zostaje tunel, na miejsce zostaje wezwana Twilight, niebawem się tam pojawia, potem badacze odnajdują ciekawe znaleziska, nad którymi należy rozpocząć badania. Niby nic, ale jednak wszystko co jest później (sceny w laboratorium Twilight) wydaje się być opisane z większą dbałością o nastrój, tempo akcji, słowa. Zupełnie, jakby autorowi najbardziej zależało na tych badaniach, a z braku fundamentów do tychże scen, postanowił napisać kilka fragmentów o tym skąd się co wzięło. W związku z powyższym, mam wrażenie, że informacja o tym, że być może królewskie siostry (albo precyzyjniej - starsza z sióstr) mają coś za uszami została podana zbyt szybko. Rozumiem, że to [Adventure], jednakże nie miałbym nic przeciwko, gdyby pierwszy rozdział poświęcony został eksploracji tunelu, wprowadzeniu do realiów świata, może w kolejnym poznalibyśmy nowe postacie nieco bliżej, a dopiero potem, po kilku nocach spędzonych na badaniach – wielka rewelacja, wątpliwości, sekret. Zapewne wymagałoby to elementów [Slice of Life], na co autor tym razem się nie zdecydował... Przynajmniej w tagach. No, ale kończąc to moje marudzenie, historia zapowiada się całkiem barwnie. Co cieszy, nowe postacie, choć jeszcze nie są nam bliżej znane, zapowiadają się równie kolorowo, chociażby z samych imion. Oby tym razem udało się zawrzeć w historii naprawdę interesujące, różnorodne postacie drugoplanowe, które nie wylecą z głowy wraz z zamknięciem przeglądarki. Uwielbienie autora do kucoperzy znajduje swa manifestację w tekściei, jako że już w pierwszym rozdziale spotykamy przedstawicielkę tegoż gatunku. Choć początkowo rozmowa z nią wydaje się takim time-fillerem, dostajemy wątek zatajenia prawdy nad istotą prowadzonych badań, co może być szczegółem który zyska na istotności później. Coś mi mówi, że kucoperzy być może będzie potem dużo więcej, toteż zacieram ręce i czekam Strona techniczna jest po prostu solidna. Nie znajdziemy tu żadnych ekstrawaganckich określeń, dumnie brzmiących zdań, czy też żadnego snobizmu, jednakże poszczególne akapity zostały napisane w taki sposób, że czytelnik naprawdę ma wrażenie, że w trakcie lektury "obraca się" w gronie ekspertów, naukowców, tęgich umysłów. Co niektóre kawałki brzmią może nie fachowo, ale dość profesjonalnie by dodać opowiadaniu większej powagi. Jednocześnie czujemy że dzieje się coś ważnego, chcemy poznać dalszy ciąg, najprędzej jak jest to możliwe. Nawet fragmenty, które są świeżo po przetłumaczeniu, słowa stylizowane na archaizmy, czy też pozostałości po dawnym dialekcie, wszystko to nie razi w oczy, brzmi nie do końca jasno, urozmaica treść, wzmacniając przy tym tajemniczą otoczkę. Co prawda motyw, że „dobra Celestia coś ukrywa” nie jest pierwszej świeżości, ale nic jeszcze nie jest przesądzone, jako że pole do popisu jest szerokie, może tu chodzić o to, o czym na obecnym etapie nikt nawet nie pomyśli, co stwarza okazję do niejednego zwrotu akcji, na później. Mając w pamięci poprzednie tytuły autora, jestem pewien, że potrafi to robić, wie jak planować, zatem jestem spokojny o ewentualny moment zaskoczenia. Chciałbym jednak zastanowić się jak wypada ten tekst na tle „Exanimy” – opowiadania, które najwyraźniej przepadło na dobre, jednak... Chyba ilości tekstu nie są jeszcze porównywalne. Wprawdzie już teraz są to dwie zupełnie różne od siebie fabuły, ale skoro Bester nie zdecydował się na spektakularne wskrzeszenie tamtego pomyłu i cały swój wysiłek skierował właśnie na „Zimne Słońce”, wówczas chciałbym wiedzieć, czy warto i czy musiało do tego dojść. Jasne, widocznie musiało, ale wciąż... Nieważne. Wszystko co pozostaje to uważnie śledzić ten tekst. Nie ukrywam, oczekiwania są spore, ale myślę, że autor wywiąże się z tego wzorowo W skrócie – solidny tekst, mijający szybko i przyjemnie, na razie bez fajerwerków, ale z szansami na naprawdę zakręconą, tajemniczą fabułę w przyszłości. Zabrakło może konkretniejszego wprowadzenia, czy to do realiów, czy postaci, nie wspominając już o budowie napięcia do pierwszego ważnego odkrycia Twilight, ale i tak jest zupełnie nieźle. Jest barwnie, ciekawie, choć tekst nie porywa tak jak „Save Me”, czy „Exanima”, z ktorymi pierwszy kontakt wypadał troszeczkę lepiej. Mimo to, myślę, że warto dać mu szansę i śledzić postępy w historii, gdyż może się to okazać kolejnym doskonałym, zaskakującym tekstem, pomimo tylko niezłego pierwszego wrażenia.
  18. Cześć przyjaciele! Jak się macie? Przepraszam, że musieliście tyle czekać, ale, jak to określił mój opiekun - "systematyczne poprawianie niedoskonałości technicznych oraz końskie zdrowie są kluczem do owocnej i efektywnej pracy, toteż w tych kategoriach jest to artykuł pierwszej potrzeby". Tak, tak to określił. No cóż. Lepiej, aby sprawy potoczyły się sprawnie. Zaniechanie stosownego planu działania to jedno, ale niekonsekwencja wobec jakiegokolwiek planu to już zdecydowana przesada, wyraźnie urągająca mojemu poczuciu systematyczności. Phew... Skoro mamy to za sobą, spieszę z odpowiedziami na Wasze pytania! @Chip Ile woluminów liczy Twoja zamkowa biblioteka? Och... Sama chciałabym wiedzieć. Znajdują się tutaj zbiory pochodzące z odratowanej części zasobów biblioteki w Ponyville, kopie tych tytułów, których nie udało się odzyskać, a także mnóstwo nowych tomów. Księżniczka Celestia powiedziała, że są to księgi, które każda młoda księżniczka musi mieć w swojej bibliotece. Później oczywiście sama zadbałam o to, aby moje zasoby rosły, no a kiedy przyjęłam pod swe skrzydła Starlight, musiałam zatroszczyć się o nowe pozycje, o przyjaźni, magii... A jeśli wliczyć to wymianę z Sunburstem... Długa historia. Na pewno na co dzień mam do dyspozycji kilkaset woluminów. Uwzględniając rotację ksiąg oraz wszelkie dodatkowe zasoby wiedzy, możliwe, że zbliżam się do do oszałamiających ilości, wyrażonych w tysiącach. Bardziej lubisz czytać książki naukowe czy zwykłą literaturę? Wszystko co poszerza horyzonty i otwiera umysł na nowe doświadczenia jest warte uwagi. Sentyment do dzieł naukowych jest przeogromny, ale wiem, że dobra, ambitna literatura również potrafi uczyć. Chyba dlatego, że czerpie z samego życia, w mniejszym lub większym stopniu. Nie wspominając już o tym, że można w ten sposób przeżyć przygodę - bez konieczności wyruszania na drugi koniec świata. Jako księżniczka przyjaźni prowadzisz pewnie badania nad tą dziedziną... czy masz na swoim koncie jakąś publikację naukową? Mam wiele niedokończonych prac. Bierze się to stąd, że najpierw siadam i piszę, a potem spotykam się z przyjaciółkami... I nagle - magia! Nie tylko poznaję inną perspektywę, ale też chęci na pogłębienie tego, czego się dowiedziałam. Nie jest mi to w smak, ale myślę, że takie "Analizy nieukończone" mają obecnie największą szansę na wydanie. A co potem? Może zostanę promotorką Starlight, jeśli będzie miała więcej zapału ode mnie. Co jest dla Ciebie ważniejsze: zdobywanie wiedzy o świecie czy magia przyjaźni? Zdobywanie wiedzy o świecie dzięki magii przyjaźni Jaka jest Twoja największa życiowa ambicja? Przyczytać absolutnie każdą książkę na świecie i podzielić się zdobytą w ten sposób wiedzą z moimi przyjaciółmi Jak byś zareagowała gdyby okazało się, że Starlight w pewnym momencie zacznie przewyższać Cię pod względem umiejętności magicznych? To dosyć trudne pytanie. Myślę, że moją podstawową obawą było by to jak Starlight będzie wykorzystywać swoją moc. Absolutnie nie podejrzewam jej o złe intencje, ale czasami, jeśli kucyk obsesyjnie pragnie czynić dobro, troszczyć się o innych, to przynosi to więcej złego niż dobrego. Nie można być nadgorliwym. Ale jeśli nie działoby się nic złego, myślę, że byłabym dumna z mojej uczennicy i przyjaciółki, z tego jak wiele osiągnęła. Reszta Twoich przyjaciółek ma także swoje własne grono przyjaciół i znajomych, czy o którąkolwiek z nich jesteś nieco zazdrosna? Absolutnie nie. Wszystkie jesteśmy dla siebie nawzajem ważne, a jeśli mają one również swoich przyjaciół, nie mogę zareagować inaczej, niż wyrażeniem radości z nadzwyczajnej mocy tejże magii! Czemu Twój opiekun (opiekun tego działu) kazał nam tak długo czekać? Chyba nie nadużyję jego zaufania, jeśli powiem, że najpierw musiał uporządkować kilka kwestii osobistych, a potem spotkały go problemy ze zdrowiem, które przesądziły o niejednym jego przedsięwzięciu. Tak czy inaczej, wiem, że jest Wam wdzięczny za cierpliwość i pomału staje na nogi. @Nightbringer Jak się czułaś kiedy podstępnie zwabiłaś wszystkie klony Pinkie do ratusza a następnie bezlitośnie je pozabijałaś ? Hej, tylko nie "pozabijałaś" i nie "bezlitośnie"! Trzeba było tak postąpić, bo pomału wywiązywał się z tego niezły chaos! Nie było innej rady... Zresztą, nieważne jak wiele by ich było, prawdziwa Pinkie Pie jest tylko jedna i nic nam jej nie zastąpi. Czy miałaś przez to wyzuty sumienia ? Cóż... Troszeczkę. To była sytuacja bez wyjścia - tak było źle, a tak niedobrze. Albo nie do końca dobrze. W każdym razie, ostatecznie powrócił ład, więc chyba niemądrze będzie płakać nad rozlanym mlekiem. Czy jako Alicorn jesteś nieśmiertelna ? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Księgi które znam nierzadko przeczą sobie nawzajem, ale warto zwrócić się ku życiu. A życie pokazuje, że Celestia i Luna są istotami boskimi, ponadczasowymi. Ja nie urodziłam się alikornem, nie wywodzę się też z jakiegoś nadzwyczajnego bytu. Wydaje mi się, że czeka mnie po prostu długie, barwne życie wśród przyjaciół i rodziny @Hetman WK Jak zdrowie? Dziękuję, mam się świetnie. Staram się dbać o siebie i znajdywać więcej czasu - wszakże jestem teraz nie tylko przyjaciółką i księżniczką, ale także ciocią! Czy uważasz politykę, za rzecz ciekawą, czy wręcz przeciwnie? Jest to dziedzina arcyciekawa i niezwykle ważna, jako iż w pewnym sensie każdy ją kształtuje, natomiast zawsze na każdego ona oddziałuje. Niestety, jest ona również zarzewiem wielu sporów, co wynika z jej różnych oblicz, no i różnic między kucykami. Dlatego szalenie ważny jest tu zdrowy rozsądek. Jakie uczucia, górowały gdy dowiedziałaś że zostaniesz ciocią? Były jakieś...negatywne? Ależ skąd! Cieszyłam się bardziej niż kiedykolwiek i rozpalała mnie dzika ciekawość! Wtedy jeszcze nie wiedziałam i zastanawiałam się... To będzie klaczka, czy ogierek? Do kogo będzie bardziej podobna, albo podobny? Czy dzidziuś będzie raczej spokojny, czy wręcz przeciwnie? Czy mnie polubi? Czy może maleństwo będzie miało jakąś niezwykłą moc? Mogłabym długo wymieniać ile mysli krążyło mi w głowie, ale byłam szczęśliwa i podekscytowana! No... Przyznam się, że towarzyszył mi lekki strach - jak Shining Armor poradzi sobie w roli taty? Na szczęście dziś już wiem, że radzi sobie... Zupełnie nieźle. Hmm...Trochę wątpię, by zadać to pytanie. Ale co tam. Co sądzisz o związkach i czy sama uważasz, że znajdziesz pewnego dnia swoją drugą połówkę? Jest to bardzo, ale to bardzo ważne, by mieć w życiu bliskich przyjaciół, ale jeszcze ważniejsze jest to, by mieć kogoś, z kim będzie się dzielić wszystkim aż do samego końca. Ktoś, kto będzie dzielić z nami codzienne troski, ale również radość, kto będzie częścią naszych sukcesów, ale też będzie przy nas kiedy musimy mierzyć się z problemami, no i kto dołoży do naszej połowy swoją połowę, co w rezultacie da jedną całość. Taką małą, kochaną całość, podobną trochę do mamy, trochę do taty. Oj, rozgadałam się... W każdym razie, prawdziwa miłość jest bezcenna. Jeśli chodzi o mnie... Myślę, że pewnego dnia znajdę kogoś w kim się zakocham. Na razie to się jeszcze nie stało, ale kto wie co nam przyniesie przyszłość? Czy słyszałaś może, o tworze państwowym, jakim była Rzeczpospolita Obojga Narodów? Wybacz, ale nie zgłębiałam jeszcze tego zagadnienia. Wiesz, w myśl reguły "od ogółu do szczegółu". Obiecuję jednak, że kiedy nabędę potrzebną wiedzę, wrócę tutaj i podzielę się z Tobą swoimi przemyśleniami, o tymże tworze, panującym weń ustroju oraz dumie. Obawiasz się powrotu Sombry? Jeżeli tak, to czy masz jakiś plan ,,B"? Nie, ani trochę. Został pokonany na dobre i nie musimy się go obawiać. Ewentualny plan "B" jednakże istnieje, ale na inne, realniejsze zagrożenia. Celestia, Luna i twoja szwagierka, mają własnych strażników. Zamierzasz również, zwiększyć swoje bezpieczeństwo? Jeśli tak...mógłbym w tym pomóc. Oczywiście! Zwłaszcza po ostatnim zamieszaniu jakie zgotowała nam królowa Chrysalis. Na szczęście to szaleństwo nie dosięgnęło Starlight i Thoraxa... I Discorda... I Trixie... No, właśnie. Odwiedziłabyś ponownie świat ludzi? Czemu nie? Czytasz czasem, ksiażki, o tematach batalistycznych? To znaczy, zawierające sceny batalistyczne? Czasami tylko, dramaty wojenne... Ale to nie jest mój typ. Bardziej Shininga, od czasów kiedy podjął decyzję o swojej przyszłości w szeregach gwardii królewskiej. @SebastianRichCountryOwner Czy pocałowałabyś człowieka? Um... Może tak po koleżeńsku, w policzek. @Poszukiwacz15 Jak myślisz co lepsze: narty czy snowboard? Ja osobiście preferuję łyżwy... Ale jeśli miałabym wybierać spośród tej dwójki, to chyba jednak narty. Rainbow Dash pewnie wybrałaby snowboard... Chyba jest bardziej ekstremalny. @darkblodpony Co myślisz o swojej uczennicy i jej przyjaźni z Trixie? Starlight Glimmer jest bardzo zdolna i ambitna, choć niekiedy miewa epizody, kiedy ze strachu zamyka się przed kucykami. Pamiętam jakie trudności miała z powtórnym spotkaniem Sunbursta po latach. A to tylko jeden z problemów przyjaźni, jakie miała rozwiązać. Wydaje mi się, że jeszcze nie do końca wierzy w siebie, obawia się być liderką, czy podejmować ważniejsze decyzje. Zapewne to przez jej przeszłość i sprawę z wyrównywaniem talentów... Chciałabym, aby się z tego otrząsnęła, tak ostatecznie. Z drugiej strony, chyba jeszcze nie dociera do niej, że aby odnosić sukcesy potrzebuje innych kucyków, musi mieć z nimi współpracować. Co prawda poradziła sobie świetnie kiedy porwała nas Chrysalis, ale wciąż... Odnoszę wrażenie, że jako perfekcjonistka wszystko musi robić sama. Niemniej, radzi sobie świetnie i na pewno z czasem wszytkie jej słabości odejdą w niepamięć. Przyznaję, byłam sceptyczna co do jej znajomości z Trixie... I w sumie nadal trochę jestem. Ona ciągle zachowuje się tak, aby mi dopiec, albo pokazać, że jest lepsza. To jakaś niezdrowa, obsesyjna rywalizacja! Ale rozumiem, dziś już o wiele lepiej, że między nią a Starlight naprawdę istnieje silna więź, no i mają ze sobą wiele wspólnego, także burzliwą przeszłość. Cieszę się, że Trixie się zmieniła i tak świetnie ją wspiera... Chyba jej nie doceniłam. Wciąż jednak, działa mi na nerwy! @Ciastek Witam! A Twiliiiightt .. Bo mam takie pytanie, czyy Ty uzywalas kiedys czarnej magii? Nie pytalbym o to gdyby nie Tasma która widzialem jakies dwa lata temu .. cos z nekromancja hmm? Nii? No to Jak jest z ta magia? Czarna magia to w tym sensie takie samo narzędzie co młotek, czy piła - może posłużyć do budowy wspaniałych rzeczy, ale może też przyczynić się do czegoś złego. Zdarzyło mi się, to była wyższa konieczność. Nie, nie zgłębiam czarnej magii i generalnie unikam jej jak tylko się da. Nekromanci? Już ich nie ma. Próbowali pokonać choroby, oszukać śmierć... Ale tak nie można. To wbrew naturze. Zadarli z czymś, co stoi ponad mocą zwyczajnego kucyka. To już bardzo odległa historia. Okeeej... Wygląda na to, że na chwilę obecną to wszystkie nurtujące Was kwestie. Dziękuję, że mnie odwiedziliście i zadaliście tyle pytań! Wrota mojego pałacu zawsze stoją dla Was otworem, więc nie krępujcie się! O każdej porze dnia i nocy, czekam tu na Was i Wasze pytania! Bądźcie zdrowi! ~ Twilight Sparkle
  19. Wysoko, ponad chmurami, na granicy nieba i kosmosu, na szczycie gargantuicznej góry o smoczych zarysach, znajduje się legendarne Koloseum noszące imię królewny Francesci. Nadzwyczajna więź pani alikorn z naturą niejednokrotnie była tematem klasycznych poematów, utworów scenicznych, baśni oraz pieśni, a jej zniewalające piękno do dziś inspiruje malarzy oraz kreatorów mody. Mówi się, że to na jej szesnaste urodziny, w dniu, w którym objęła panowanie nad malowniczą prowincją Palesun, natura wykuła z największej góry na świecie posąg smoka – symbol anioła stróża królewny. W skierowanym ku przestrzeni astralnej pysku zostało umieszczone Koloseum, gdzie niegdyś odbywały się turnieje gwardzistów oraz najznakomistrze przedstawienia na część władczyń oraz bóstw. Koloseum z zewnątrz przypomina kryształową kulę, zaciśniętą między smoczymi kłami. Wewnątrz jest to jednak wielopiętrowy obiekt z trybunami zdolnymi pomieścić kilkaset kucyków. Nie brakuje również miejsc dla gości specjalnych – księżniczek, ambasadorów, tudzież zasłużonych dowódców, którzy brawurowo miażdżyli wrogów tego kraju. Olbrzymia arena pełna jest pozostałości po minionych starciach – oręża, uzbrojenia, a nawet zwojów magicznych. Jak głosi legenda, każdy wojownik winien był zostawić tu coś od siebie, jeśli powierzchnia koloseum nie spłynęła jego krwią. Wierzono, że w ten sposób cząstka niezwykłej odwagi zostaje utrwalona pośród skał. Dziś wierzy się, że zza otwartego, okrągłego dachu, poza światłem ciał niebieskich zagląda do środka również legendarna królewna Francesca. Zgodnie z jedną ze starszych pieśni, na zwycięzcę spływa aura dostatku, miłości i płodności. Na pokonanych zaś, aura nieustępliwości – błogosławieństwo, które daje pewność, że następne starcie będzie wygrane. Przyszłe pokolenia jeszcze przez długi czas będą odwiedzać to Koloseum, szukając uznania królewny i błogosławieństw, jak również wrażeń, zaspokojenia ciekawości... Proszę o serdeczne i gromkie powitanie buntowniczki o blond włosach, niosącą w oczach błękitną zadziorność, zwyciężczynię II Turnieju Magicznych Pojedynków, jedynej w swoim rodzaju, potężnej Moniki Lis! Wzrok Was nie myli – to właśnie ona pokonała znanego z doświadczenia i potwornej mocy Zegarmistrza, stając się zdobywczynią Statuy Glorii! Po długiej przerwie Monika powraca, wraz ze swym niezwykłym Sercem Snów. Co się może stać kiedy sny wkroczą do świata realnego? Przekonajmy się! Przeciwniczką Moniki na tej arenie będzie człowiek-dyplom, reagujący na krótkie i dźwięczne „Hania”! Spośród jej licznych atrybutów można wyróżnić kubek kawy, „Sztukę czasu” pod ręką, luźne spodnie, sweter oraz rozczochrane włosy. Przypomina każdego, kto w swym życiu miał sposobność do starcia z egzaminem dyplomowym, czyż nie? Nie dajcie się zwieść pozorom! Dzikowzroka Hania dzięki mocy interpretacji potrafi ożywiać dzieła z historii sztuki, zarówno utrwalone na płótnie, jak i dzieła architektoniczne. Jej udręczony intensywną nauką umysł, drogą morderczego treningu przystosował się do godzenia ze sobą fascynacji i nienawiści, co może okazać się nie lada wyzwaniem dla Moniki Lis! Zapowiada się porywający pojedynek pełen rzadkich zaklęć i ożywiania sztuki, co może, jak sądzę, okazać się czymś wykraczającym daleko poza wyobraźnię zwykłego śmiertelnika. Kto jednak okaże się silniejszy? Czyje zaklęcia przeważą? Czas na pojedynek!
  20. Mam nadzieję, że porządnie stęskniliście się za magicznymi zmaganiami, bo dzisiaj nareszcie powracają żądni wrażeń śmiałkowie, a wrota nowej areny otwierają się, zapraszając wszystkich ciekawych! To nie tylko pierwszy pojedynek od dłuższego czasu, ale również pierwszy pojedynek roku 2017! Bez zbędnych ceregieli, zapraszam na tradycyjną, kamienną arenę będącą niegdyś swoistym dojo dla przygotowujących się do służby jaśnie Celestii gwardzistów! Pamiętający, lub znający z historii moc Nightmare Moon wojacy pieczołowicie trenowali swoje mięśnie oraz kanały energetyczne, by bronić swej władczyni nie tylko przed tym złem, ale również każdym kolejnym kucykiem, który ma chrapkę na jej królestwo. Współcześnie, po zamknięciu pewnych rozdziałów z przeszłości, dojo zostało przeniesione, a żołnierze szkolą się również w służbie księżniczki Luny, wolnej od koszmarnego zła. Wierzcie mi, w tym miejscu wciąż utrzymuje się energia niejednego jednorożca, który wsławił się swym bohaterstwem czy nadzwyczajną mocą, trudną do osiągnięcia nawet dla wyjątkowych kucyków! Został tu utrwalony kawał historii, arena ta ma wymiar symboliczny dla każdego kto pasjonuje się magią oraz tym jak można wykorzystać ją w bitwie. Miejsce, w którym narodzili się bohaterowie posłuży nam dzisiaj do starcia między dwiema sławami, pragnącymi rozstrzygnąć kto jest potężniejszy! Moi drodzy, powitajcie na arenie naszych dzisiejszych śmiałków – Mephista The Undying oraz Arcybiskupa z Canterbury! To właśnie oni zaszczycą dziś arenę oraz publiczność, serwując nowy, historyczny pojedynek na zaklęcia! Warto wspomnieć, że to jest w całości ICH pojedynek – oni zdecydują kiedy nastąpi zakończenie wymiany czarów, a dopóki moment ten nie nastąpi, karmcie swe zmysły zakleciami, których nie ujrzycie nigdzie indziej! Wprawdzie to nie jest jedyna taka okazja, jednakże czyż nie przyjemnie jest być częścią historii? Niech rozpocznie się pojedynek!
  21. Źródło Twilght Sparkle to nie tylko Księżniczka Przyjaźni, ale od niedawna również najwspanialsza ciocia w Equestrii! I jak na najwspanialszą ciocię przystało, zna ona rozmaite sposoby na spędzenie czasu – aby zapewnić frajdę, rozwinąć wyobraźnię, a przede wszystkim czegoś nauczyć. Jednakże nie wszystkie metody na ubarwienie dzieciństwa są zawarte w ksiażkach o wychowywaniu źrebiąt oraz poradnikach cioteczkowania. Mówi się, że najbardziej niekonwencjonalne metody na zabawę wciąż nie są spisane, a jedynie krążą między zainteresowanymi, drogą ustnego przekazu. Na pewno już wiecie co to oznacza! Oto przed Wami nowa gra, w której będziecie wymyślać nietuzinkowe sposoby na bawienie najmłodszej członkini rodziny, księżniczki Flurry Heart! Co do zasad, to miejcie na uwadze bezpieczeństwo księżniczki i na potrzeby gry przyjmijcie, że Sunburst jest zawsze niedaleko, by w razie potrzeby powstrzymać nieświadomą własnej mocy Flurry Heart i zapobiec czemuś złemu Sytuacje będą przeróżne – raz będą to określone miejsca, czas, również klimat, a niekiedy trzeba będzie uspokoić malutką, tudzież wykombinować jak zapewnić jej spokojny sen. Najciekawsze, oryginalne, a przy tym przyjazne, bezpieczne pomysły będą nagradzane punktami! Skoro mamy za sobą początek oraz słowo wprowadzenia, przedstawiam Wam pierwszą sytuację. Mamy przyjemny, zimowy dzień w Kryształowym Imperium. Na zewnątrz nie ma zbyt wielu kucyków, ani zwierzątek. Mamy trochę śniegu, pokryte lodem górki, po których można się ślizgać, prognozy jasno wskazują, że niebawem spadnie świeży śnieg. Plac zabaw jest trochę opustoszały – elementy konstrukcji atrakcji są zimne, niektóre skute lodem, jest wilgotno. Twilight wybrała się na spacer z Flurry Heart, ale chciałaby poprzez zabawę pokazać jej cuda zimy. Jak to zrobić? Czekamy na Wasze pomysły!
  22. Punktem wyjścia rozważań będą wszelakie headcanony oraz przedstawiające je grafiki, jakie możemy odnaleźć choćby an Deviantarcie. Rozchodzi się oczywiście o przyszłą rodzinę Twilight oraz jej potomstwo. Powyżej dwie nieco bardziej znane wizje. Jak widać, nikt nie ma wa wątpliwości, że Twilight będzie miała córeczkę. Najbardziej znana wydaje się Nova Star Sparkle, pegaz. To znaczy, prawie nikt nie ma wątpliwości, gdyż są prace, które realizują wizje wedle której nasza księżniczka w przyszłości doczeka się dwójki dzieci. Jedna z nich to po prostu dodanie do wspomnianej Novy Star Sparkle braciszka – Cresenda. Albo po prostu stworzenie jeszcze innych postaci, bliźniaków. Ta ostatnia praca jest o tyle ciekawa, iż jej poprzednia wersja przedstawiała rodzeństwo jako parę młodych alikornów. Z serialu wiemy już, że jednak narodziny takiego stworzenia są jak najbardziej możliwe. Shining Armor ma córeczkę, więc dla równowagi może rzeczywiście byłoby fajnie, jakby Twilight miała synka? Zdaje się, że to mógłby być pierwszy alikorn-ogier? Ogólnie, co sądzicie o podobnych pomysłach? Czy wszystkie bez wyjątku są nieporozumieniem, czy też ktoś utalentowany potrafiłby stworzyć z tego interesująca historię? Oczywiście, jak w większości przypadków, kanon pewnie zabije headcanon, ale chciałbym w tym wątku popuścić wodze fantazji i porozmawiać na temat przyszłego pokolenia. Oraz szans na nowe alikorny.
  23. Tym razem chciałbym poddać analizie faktyczną moc magiczną naszej bohaterki. Obawiano się, że postać Księżniczki Przyjaźni będzie po swej pamiętnej przemianie zbyt silna, że nie znajdzie się złoczyńca zdolny ją powstrzymać. Jednocześnie, być może nie ma już w niej czego poprawiać, a jej potencjał się wyczerpał. Ale czy na pewno? Ostatnie wydarzenia w serialu wskazują jednak na coś innego – Starlight Glimmer na polu magii wydaje się równa Twilight (o ile nie silniejsza), a finał pokazał, że może ona zostać łatwo zastąpiona. Jasne, dobrze zaplanowana intryga, cierpliwe wyczekiwanie na odpowiedni moment i zaskoczenie zrobiło swoje, ale i tak wydaje mi się, że Twilight powinna móc jakoś „wykryć” obecność Podmieńców. Chociaż z drugiej strony skoro nie uczyniła tego przy okazji pierwszego spotkania z Thoraxem, to dlaczego cokolwiek miało by ulec mianie przy okazji finału? W ogóle, czy to nie dziwne, że do tej pory wciąż NIKT nie opracował czegoś, co pozwalałoby „prześwietlać” Podmieńców? A wracając do tematu, pozostałe księżniczki również padły ofiarą intrygi Chrysalis – czy to z kolei oznacza, że wszystkie alikorny są „słabe”? Pomijając fakt, że skoro tron Chrysalis uniemożliwiał używanie jakiejkolwiek magii, a więc powinien zablokować również moc Podmieńców* (Thorax nie miałby wówczas szans na efektywne podzielenie się miłością i przemianę), okazuje się, że nawet „silniejsza” Starlight Glimmer, a przede wszystkim Discord, bez swojej magii mają nie lada orzech do zgryzienia. Ale z drugiej strony, czy to możliwe by magia Podmieńców (konkretniej – reakcja zainicjowana przez Thoraxa) jako jedyna broń zdolna złamać blokadę Chrysalis była silniejsza niż magia „zwykłych” alikornów? Czy zatem ci nowi Podmieńcy są jeszcze potężniejszymi istotami? Patrząc na te okoliczności, teraz nie chce mi się wierzyć, że kiedyś Twilight dała radę Tirekowi. Widok jej walczącej, używającej poteżnej magii wydaje się trochę abstrakcyjny zważywszy na fakt, że ze Starlight jako taką nie walczyła, a Chrysalis zdołała ją podmienić. Czy w razie nagłej potrzeby Twilight zrzuciłaby królewskie szaty, koronę i zaczęła czarować, śmigać jak za starych, dobrych czasów? Czy byłaby skuteczna? A może jednak alikorny są... Słabe? *Chyba, że to nie jest moc stricte magiczna. Jeśli tak, to w takim razie co to takiego?
  24. Czy w dobie globalizacji, konsumpcjonizmu, a także postępujących zmian w społeczeństwach (niektórzy lubią mówić o degeneracji, zaniku wartości, moralności, czy wręcz ekspansji „ideowego nihilizmu”) przyjaźń ma jeszcze jakieś znaczenie? Rozpatrywałbym to dwojako. Po pierwsze, coraz trudniej znaleźć prawdziwego przyjaciela, za to tych fałszywych jest na pęczki, co zresztą wynika z nieustającej konkurencji oraz ludzkiej zawiści. Coraz częściej się słyszy, że przyjaźń jest mało opłacalna, uczciwość jako taka bywa zgubna, niekiedy staje się synonimem naiwności, słabości. Schemat jest dosyć prosty – jeśli ja nie okażę się „sprytny”, ale spróbuję być „w porządku”, wówczas sam się otwieram na potencjalnych oszustów, cwaniaczków i co gorsza nie będę potrafił im odmówić. Tak więc nie może się obyć bez odrobiny asertywności. Ale z drugiej strony, słyszy się o tym, że przyjaciele potrafią skutecznie zastąpić tradycyjną rodzinę, która to dziś jest w kryzysie. A przynajmniej tak każą nam twierdzić przeróżne środowiska. Chodzi o sytuacje kiedy związki po pewnym naturalnym „zmęczeniu materiału” są podtrzymywane sztucznie ze względu na potomstwo albo pewne przyzwyczajenia, jak również coraz mniej wiążącą instytucję małżeństwa. Jeśli mówimy o prawdziwej, trwałej przyjaźni, gdzie jednak nie ma dalej idących zobowiązań, a zachowana zostaje pewna swoboda, wówczas ludzie dostają to, czego chcą, nie mniej, nie więcej. Zwłaszcza, że rodzina to nie wyłącznie więzy krwi, ale więzi emocjonalne. Co możecie na ten temat powiedzieć? Jakie są wasze doświadczenia? Preferujecie przyjaźń, zwyczajne koleżeństwo, a może jesteście zdania, iż nic nie jest w stanie zastąpić prawdziwej rodziny i mimo zmian oraz ofensywy mniej zobowiązującego stylu życia tradycja wciąż ma się dobrze? No i przede wszystkim, czy istnieją jakieś granice przyjaźni? Kiedy sobie pomagamy, a kiedy już pozwalamy się wykorzystywać? A może lepsza jest samotność we współczesnym świecie, w którym to świecie mamy tyle przeróżnych metod na spędzanie wolnego czasu?
  25. No właśnie. W mojej opinii jeden z ważniejszych zawodów, obarczony niemałą odpowiedzialnością, a przy tym wymagający nie tyle aktualnej wiedzy, co cierpliwości i właściwego podejścia do uczniów, przedmiotu, systemu. Żywot nauczyciela zapewne ma swoje jasne jak i ciemne strony, myślę, że nie zabraknie też tych groteskowych. Zależy od nauczanego przedmiotu, na jakim szczeblu się go wykłada, z kim się pracuje i czy przyświeca temu jakiś głębszy cel. Rozumiecie – praca może być czysto rzemieślnicza, a może być czymś z pogranicza pasji i hobby. Rzadko kiedy, ale jednak. Nie przedłużając, od dłuższego czasu obserwujemy naszą Twilight w roli nauczycielki, która to nauczycielka pomaga poznać nie tylko tajniki magii, ale także przyjaźni. Jest to swego rodzaju ukłon w stronę pierwszych sezonów, kiedy ona sama była uczennicą, zwykłym jednorożcem. Pomyślałem, że z uwagii na ten zwrot akcji warto otworzyć dyskusję na temat Waszych typów nauczycieli – których cenicie najbardziej, za którymi nie przepadacie, jakie postawy Was inspirują i zachęcają do nauki, jakie cechy powinien posiadać dobry nauczyciel. Ja ze swojej strony na razie mogę podzielić się następującymi spostrzeżeniami: 1. Nie podoba mi się typ nauczyciela-działacza W zasadzie nie dotyczy to nauczycieli w podstawówkach czy gimnazjach, w liceum od czasu do czasu taki się trafia (najczęściej z WoS-u). Bywa ich sporo na uczelniach wyższych. Chodzi mi o nauczycieli, którzy bez skrępowania dzielą się swoimi poglądami i preferencjami politycznymi, a nierzadko mieszają to z pracą, przez co niektórzy uczniowe/ studenci mogą być troszkę poszkodowani, bo zadają niewygodne pytania, albo kogoś nie popierają (rozumiecie, nie ma dyskusji, niegroźnej wymiany zdań, tylko agitacja i nachalne przekonywanie do swoich racji). Jest szczególnie źle, kiedy zajęcia od czasu do czasu zmieniają się w reklamę partii albo jakiegoś strajku. Uwierzcie mi, to się zdarza. Uwaga! Wyjątkiem są neutralne działania charytatywne albo warsztaty naukowe. To warto reklamować. 2. Nie lubię nauczycieli nachalnie spoufalających się z uczniami Nie ma nic złego w tym, kiedy dany ktoś nie zatrzymał się w poprzedniej epoce i ogarnia szeroko pojmowany postęp, ale robi się dziwnie, kiedy na siłę stara się być młodzieżowy, zachowuje się kolega z podwórka. Albo po prostu pan/ pani ma już swoje lata, ale udaje, że ma swoje lata minus dwadzieścia pięć i ogółem nie zawsze jest to zbyt sympatyczne. Są tacy. I dosyć szybko potrafią zrazić do siebie ludzi. 3. Nie przepadam za ekspertami od wszystkiego Pamiętam, że przez całą swoją edukację wielokrotnie natykałem się na nauczycieli, którzy sądzili nie tylko, że ich przedmiot jest najważniejszy, ale uważali siebie na kompetentnych również w pozostałych możliwych dziedzinach, a ich stosunek do rozmaitych autorytetów był nad wyraz krytyczny. To się nie tyczy wyłącznie nauczycieli, ale ogólnie nie przepadam za typami, którzy pozjadali wszystkie rozumy i wszystko wiedzą najlepiej. Ten punkt tyczy się również nauczycieli wywyższających się i patrzących z góry na swych uczniów, może nie tyle z dystansem, co jakąś dziwną pogardą. To się trudno opisuje, ale przebywając z nimi ma się wrażenie „małego”, albo „gorszego” człowieczka. To są często ci sami nauczyciele, którzy stosują największą dyscyplinę i którzy są po prostu zimni. Jest to typ, o którym chce się jak najszybciej zapomnieć po skończeniu szkoły. 4. Żandarmi niemile widziani To może za mocne określenie, ale pojawia się w głowie jako pierwsze, kiedy dany nauczyciel po prostu non-stop wydzwania do rodziców uczniów i informuje o każdej negatywnej ocenie, czy uwadze zanim uczeń sam zdąży o tym komukolwiek powiedzieć. Najczęściej wszystko przejaskrawiają, z każdego potknięcia robią tragedię. Jestem zwolennikiem interwencji wtedy, kiedy na horyzoncie widać zagrożenia, kiedy uczeń często nie zjawia się w szkole, bądź kiedy niszczy mienie i powoduje kosztowne straty – czyli kiedy sprawia szczególne problemy wychowawcze. A jacy nauczyciele swego czasu inspirowali mnie do samodzielnego działania? Przede wszystkim tacy, którzy nie próbowali udawać kogoś, kim nie są. Po drugie, nauczyciele z zupełnie ludzkim podejściem do ludzkich spraw. Jest dobrze, kiedy stosują nieco dyscypliny, ale także kiedy potrafią rozmawiać ze swymi uczniami i nie funkcjonują jak maszyny. Czuje się w nich oparcie i że ci ludzie naprawdę mają poczucie misji – a przede wszystkim szanują zawód oraz uczniów, których przygotowują do życia. Po trzecie, są to ci nauczyciele, którzy potrafią interesująco mówić o swoim przedmiocie, a przekazywane informacje nie są takie „suche”, przez co po 30 minutach lekcji okazuje się, że tak naprawdę minęło ich 5. Czyli odwrotnie – kiedy w ciągu 5 minut mija ich tak naprawdę 30, lekcja szybko zlatuje, a ja dowiedziałem się i zapamiętałem wiele, wtedy jest naprawdę pozytywnie. Ale najważniejsze to po prostu umiejętność przyciągania do siebie ludzi motywowania do pracy. Z mojej strony to na razie tyle. Nie chciałbym by pierwszy post w temacie zmienił się w wykład, toteż oddaję wam klawiaturę Na razie bardziej skupiłem się na nauczycielach z obowiązkowych szczebli edukacji, ale później chciałbym popisać nieco o nauczycielach akademickich A tymczasem, jacy nauczyciele Was inspirują? Jakie postawy pochwalacie, a jakie potępiacie? Których nauczycieli wspominacie, a których chcielibyście totalnie wymazać z pamięci?
×
×
  • Utwórz nowe...