-
Zawartość
534 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
11
Wszystko napisane przez Socks Chaser
-
Navis leżała obok jakiegoś ciała. Po przyjrzeniu się zauważyłam, że to ciało ghula. Ogłupiała patrzyłam raz na ciało, a raz na klacz.
-
Krzyków i ghuli ani widu ani słychu. Może się zatrzymały przy wozie lub mieszkały niedaleko i chciały tylko przegonić nas z ich terytorium. W końcu, jednak nie musiałyśmy lecieć na łeb na szyję. Odsapnęłyśmy i poszłyśmy dalej. Po jakimś czasie zaczęło się robić coraz ciemniej. Z pistoletem w pyszczku rozglądałam się dookoła. Szłam przy Pokemonie. Ona rozglądała się po lewej, a ja po prawej. Takie wzajemne ubezpieczanie się. Navis leciała z przodu. Gdy tylko zrobiło się najciemniej Navis odleciała w bok. Strzału nie było słychać, więc nikt nie mógł jej postrzelić. Pierwszy odruch - rozstrzelać każdego kogo się zobaczy. Szybko, jednak zapanowałam nad sobą i wycelowałam w miejsce w, które upadła Navis z zamiarem załatwienia wroga lub uspokojenia go w przypadku, gdyby był, to, po prostu przestraszony kucyk, który uznał nas za bandytów lub ghule.
-
Ghule... no w mordę. Wolałabym, żeby załatwili mnie bandyci, a nie zginąć zagryziona przez dawne kucyki. Navis wyleciała w powietrze, a Poke pozdejmowała rzeczy z wozu. Połowę wzięłam ja, a resztę ona. Najszybciej jak tylko mogłam wzniosłam się w powietrze i ruszyłam za nią.
-
Maszerowałyśmy jeszcze przez jakiś czas. Jedynymi odgłosami otoczenia było stukanie kopyt. Przynajmniej nic nas nie zaatakowało... Nagle usłyszałam głośny krzyk. Czułam się tak jakby ktoś krzyczał mi do ucha najgłośniej jak tylko mógł. Szybko położyłam jedno kopyto na ucho, a głowę przysunęłam bliżej unieruchomionej nogi. Jakoś wytrzymałam te kilka sekund po, których krzyk się skończył. Złapałam w pyszczek pistolet znajdujący się w kaburze przy kopycie. Niestety, ten pistolet był przeznaczony głównie dla jednorożców. Został jakoś zmodyfikowany, by urządzenia, które zazwyczaj nosiłam na kopytach mogło je "trzymać", ale nie mogłam go nałożyć bez pomocy obu kopytek lub kogoś innego. Przez, to musiałam trzymać go w pyszczku, ale przez jego budowę nie mogłam porządnie wycelować. - So... so fie dsieje? - Wyciągnęłam pistolet z pyszczka. - Co się dzieje? - Zapytałam jak najciszej, ale tak, by Pokemona lub Navis mnie usłyszała.
-
Navis ruszyła dalej, a ja za nią. Kabura z pistoletem była przy kopycie, więc w każdej chwili mogłam do niej sięgnąć. Gorzej z "Komarkiem". Żeby, nim strzelać musiałam stanąć na tylnych kopytach, a z tym zbyt dobrze sobie nie radziłam. Miasto wyglądało na opuszczone. Teraz jedynymi mieszkańcami byli bandyci. Co prawda niektórzy mogli gdzieś się schować, ale, gdzie... w piwnicy? Megaczar może nie rozwalał doszczętnie wszystkiego na swojej drodze, ale kucyki, które znalazły się w jego zasięgu pewnie znikały, ponieważ szkieletów aż tak dużo nie było. I tak mieli szczęście. większość "kościotrupów" miała na sobie pozostałości po ubraniach. Czarne, spalone i z łatwością dające się rozerwać. Wolałabym zginąć od strzału w głowę niż od podpalenia. Chciałam zapytać się jaką drogą dokładnie idziemy. Szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Navis pewnie znowu czepiałaby się o to, że jej "przeszkadzam".
-
Patyk objął się płomieniem i zmienił kolor na czarny. Ogień jak ogień, tyle że zielony i pewnie znajdował się tu dość długo. Coś takiego dało się wytworzyć za pomocą silnej magii, a coś mi podpowiadało, że gdy megaczar w Manehattanie został zdetonowany mógł nastąpić duży wybuch magicznej mocy, który stworzył takie "anomalie". Chodź, bo cię zostawimy! Odwróciłam się w kierunku głosu. Navis i Poke były już kilka budynków dalej. - Dobra, dobra... Rozpostarłam skrzydła i uniosłam się jakiś metr nad ziemią. Wyżej nie mogłam, ponieważ nieruchome kopytko mi trochę przeszkadzało. Powoli podleciałam do klaczek stanęłam na ziemi.
-
Ruszyłyśmy dalej. Navis na szczęście się zatkała, ale po tym co powiedziała Pokemona spodziewałam się ciągłego marudzenia. Kucyki takie jak ona zawsze słyszały wszystko. Po południu dotarłyśmy do pierwszych budynków. Nie pamiętałam jak się to dokładnie nazywało, ale pewnie przedmieścia, obrzeża, czy jakoś tak. Wieża Tenpony górowała nad większością budynków. Podobno dużo znaczyła lub ktoś ważny tam był. Nawet sama Rarity od Ministerstwa Wizerunku nadawała nazwę. Dookoła wieży leżały zgliszcza otaczające cel mojej podróży niczym armia broniąca swego generała. Billboardy też przetrwały. Do tego dało się coś z nich wyczytać. Na jednym z nich pisało wielkimi literami: "Kucyki kochają śmiech. Zebry nie rozumieją radości i boją się jej." Przynajmniej tutaj mówili prawdę. Zebra musiała na prawdę być bardzo dobra i miła żebym mogła się z nią, chociaż zakolegować. Wyglądało, to niestety trochę, inaczej. Ja pewnie ze względu na moją "naturę" bym się z nią zaprzyjaźniła... Kątem oka zauważyłam zielone płomienie znajdujące się niedaleko mnie przy jednym z budynków. Zaciekawiona podeszłam trochę bliżej, by się mu przyjrzeć. Gdy znalazłam się w miarę bezpiecznej odległości podniosłam z ziemi mały patyczek i wrzuciłam do ognia. Byłam ciekawa co się z, nim stanie. W końcu ogień miał zielony kolor, więc mógł też mieć jakieś "zdolności".
-
- Tia... dzięki. - Uśmiechnęłam się lekko. Jeśli coś miało mnie tutaj trzymać to była, to jedynie Pokemona i chęć dotarcia do wieży bez uszczerbku na zdrowiu. Do tego kogoś takiego jak Navis zbyt często się nie spotykało. Już sam, jej wygląd mógł odstraszyć sporą grupę wrogów. Niestety jej nastawienie skutecznie sprawiało, że chciałam "drużynę" opuścić. Poke spróbowała mnie jeszcze pocieszyć. Postanowiłam, więc jeszcze zostać. W Wieży, po prostu byśmy się rozdzieliły.
-
Navis odpowiedziała mi krótko "Bez twojej paplaniny". Skoro tak bardzo nie chce ze mną podróżować, to wystarczyło poprosić. Ja chętnie bym ją zostawiła. Powoli zbliżałyśmy się do ruin, a pierwsze domy były już dosyć blisko. - Da się zrobić. - Odparłam patrząc w oczy klaczy. - Daj mi tylko zabrać moje rzeczy i już mnie nie ma. - Miałam już jej dość. Jakoś bym do tej wieży doszła a, potem znalazła kogoś, kto mógłby czar z nogi zdjąć. Nie był, to skomplikowany czar. Używano takich w Stajni, gdy ktoś coś sobie złamał. Potem tylko znaleźć kogoś lepszego od Navis lub podróżować sama. Bardziej odpowiadałaby mi jednak pierwsza opcja. Niezbyt mi odpowiadało samotne podróżowanie. Do tego podobno niektórzy zaczęli mówić do siebie i rozmawiać ze sobą, byleby mieć, z kim pogadać...
-
Nie odpowiedziałam. Navis jak zwykle była wkurzona pewnie o te ghule. Jakby nie mogła tej złości okazać wcześniej. Zaczęła ciągnąć wózek w stronę wieży. Dookoła wieży rozciągały się spore ruiny. Wyglądało, jednak na to, że trzeba będzie latać po wielkich mostach, które rozciągały się po całym mieście lub łazić po labiryncie budynków. Niestety, wiele jakoś się trzymało dając kryjówkę dla różnych stworzeń i kuców. - Jak zamierzacie dotrzeć do wieży? - Zapytałam zwracając się do Navis. Widocznie, to ona była tutaj dowódcą. Pewnie między budynkami. Większość mostów zostało zniszczonych, a z wozem raczej latać się nie dało.
-
- Jeszcze? - Zapytałam zaskoczona. - Batty mówił, że po tygodniu będzie można ten czar zdjąć. Czyli dopiero jutro będę mogła tą nogą ruszać? - Wskazałam na nieruchomą nogę. Jeśli ten dzień upłynąłby tak samo, jak inne bym dała radę, ale, gdyby mieli nas zaatakować bandyci byłabym pewnie pierwsza do odstrzału. Przy okazji rozglądnęłam się za Batty' m. - A, gdzie jest Batty?
-
Gdy tylko złożyłam namiot zauważyłam za wozem jakiś ruch. Navis i Pokemona wrzucały do wozu swoje rzeczy. Pociągnęłam za sobą namiot i wrzuciłam go na wóz. Wróciłam też po "talerz". Z obozu już nic nie zostało, więc w każdej chwili mogłyśmy wyruszać. Obeszłam wóz dookoła sprawdzając, czy jeszcze się trzyma. - Navis możesz zdjąć już czar z mojej nogi? - Zapytałam się, gdy znalazłam się przy towarzyszce.
-
Powoli otworzyłam oczy. Nawet nie zdjęłam przed snem ubrania. Zaczęłam, jednak odzyskiwać czucie w nodze i ogólnie lepiej się czuć. Pewnie dzisiaj lub jutro mogłabym już, nim ruszać. Leniwie wstałam, przywiązałam kij do nogi i poprawiłam ubranie. Rozpięłam wejście do namiotu i wyjrzałam na zewnątrz. Wszystko było poskładane i ładnie poukładane na wozie. Obok namiotu stała mała deseczka, na której leżała kanapka. Jak tak dalej pójdzie będę od tych kanapek uzależniona. Nie wiedziałam, kto robił te kanapki, ale były bardzo smaczne. Na mój rozum robiła je Pokemona. Gdy już zjadłam kanapkę zaczęłam składać namiot przy okazji rozglądając się za Navis lub Pokemoną.
-
(No, bo ja nigdy śpiąca nie jestem. ;_; Spróbuję ograniczyć. ^^ ) Po jakimś czasie na zewnątrz zostałam tylko ja. Znowu nuda. Zastanawiałam się, czy mam spać, czy może pilnować obozu. Wczoraj, jednak wszyscy spali. Powoli doczłapałam się do mojego namiotu i położyłam się obok mojej torby. Przewróciłam się na bok starając się zasnąć.
-
Po moich słowach ani Poke ani Navis się nie odezwały. Ruszyłyśmy w kierunku wieży. Niektórzy mogliby powiedzieć, że maszerowanie przez cały dzień może być męczące. My szłyśmy, jednak powolutku, ale dość długo, dzięki czemu zbytnio się nie zmęczyłam. Nie zbliżyłyśmy się zbytnio do wieży, ale i tak mogłam ją zobaczyć. Dość spora wieża wyglądająca jak jakiś biurowiec górowała nad całym miastem. Widać było jednak, że nie wszystkie piętra były przeznaczone do użytku, ale i tak można było tam pomieścić dużo kucyków. Do tego przetrwała wybuch megaczaru w Manehattanie. Rozbiłyśmy obóz - kilka namiotów i ognisko. Na początku niezbyt mi wychodziło ustawienie namiotu, ale teraz nawet nieźle mi, to wychodziło pomimo zablokowanego jednego kopytka. Położyłam się przy ognisku. Szybko poczułam przyjemne ciepełko, które przypomniało mi o Stajni. Przewróciłam się na grzbiet. Ciekawiło mnie jak wygląda niebo takie bez chmur. Zrobiło się dość późno, a ja zbyt śpiąca nie byłam. Nie wiedziałam zbytnio czym się zająć, więc, po prostu zaczęłam szukać gwiazd.
-
(Wybacz, że tak późno, ale nie mogłam się zalogować. -_- Wpisywałam login i hasło i albo wywalało mnie na stronę główną forum albo zalogowałam się, ale, gdy tylko chciałam sprawdzić jakiś temat wylogowywało mnie.) Westchnęłam. Podróżowanie z Navis było dość ciekawym przeżyciem. Słuchanie tego jej rozdrażnionego głosu było, po prostu ciekawe. Ta klacz była nawet fajna, ale i tak nieźle mnie irytowała. - To co? Lepiej już chodźmy, bo zaraz nas ktoś rozstrzela.
-
Navis nie wyglądała na zbyt szczęśliwą. Nie pytałam się czemu, bo pewnie skończyło, by się na tym, że nie będzie się odzywała do końca podróży. Nie, żeby mi się to nie podobało, ale wolałabym, żeby mi pomogła, a nie zostawiła na pewną śmierć. Na razie trzeba było mieć z nią jak najlepsze stosunki. Ciekawość była, jednak zbyt wielka. - Bandyci? - Gdyby odpowiedziała twierdząco mojemu zdziwieniu nie byłoby końca. No, chyba że bandyci z Manehattanu byliby agresywniejsi.
-
Z nudów zaczęłam liczyć swoje kroki. Gdy doliczyłam do gdzieś tysiąca zauważyłam w oddali czubek czegoś wysokiego. Budynek lub jakaś wieża... - Widzicie? - Zapytałam wskazując kopytkiem w stronę punktu. - Co tam jest? Już jesteśmy w Manehattanie?
-
Po minucie wóz był załadowany. Navis nałożyła na siebie coś w stylu siodła dzięki któremu mogła prowadzić wóz. Mi tam bardziej odpowiadało noszenie swoich rzeczy w jukach, torbach, plecakach i co tam jeszcze jest, a wóz był tylko zbędnym obciążeniem. No, ale co, kto lubi. Navis i tak była dziwna, więc zbytnio mnie, to nie obchodziło. Ruszyłyśmy drogą. Navis ciągnęła wóz, a ja człapałam z boku czasami pomagając sobie skrzydłami. Gdyby zamiast Navis był "bramin", bo tak nazywano te dwugłowe krowy można było pomyśleć, że jesteśmy z jakiejś karawany. Trochę mnie wpieniała ta wczorajsza sytuacja... "Nie zostawię Navis". Do bani. Ale była jeszcze wieża. Jakoś się to załatwi. A, jeśli nie, to tak, czy siak wróciłabym do Stajni. Pewna część mnie wolała, jednak żebym poznała kogoś "z powierzchni". Do bani...
-
(Będzie taka możliwość, żeby do grupy dołączyły jeszcze jakieś kucyki? :3) Po jakimś czasie Poke i Navis przyniosły wóz zrobiony z tych desek. Zaczęły pakować swoje rzeczy. Ja zaczęłam składać swój namiot.
-
Klacze były niedaleko obozu. Siedziały przy stercie jakichś desek, z których Navis budowała coś w stylu domku bez dachu. Nie obchodziło mnie, jaki, to ma cel. Wróciłam do swojego namiotu i porządnie się ubrałam. Włożenie prawego kopytka w rękaw było dosyć trudne, ale jakoś się udało. Przy okazji lekko się przyczesałam. Namiotu nie składałam. Nie chciało mi się zbyt szybko wyruszać w dalszą drogę. Przynajmniej mogłam ruszać skrzydłami. Usiadłam przed namiotem myśląc nad tym co zrobię po dotarciu do Wieży... Dotrzeć, zakochać się, a potem wracać do Stajni - Najlepszy plan... no może bez tego "wracać do Stajni".
-
Książka była jakimś zbiorem poezji dla źrebaków. Wierszyki były nawet ciekawe. Po jakimś czasie oczy zaczęły mi się same zamykać. Zamknęłam książkę, przykryłam się kocem i zasnęłam. Powoli otworzyłam oczy. Widząc, że już zaczęło świtać przewróciłam się na drugi bok. W końcu, jednak wstałam i przetarłam oczy. Przywiązałam kij do nogi i wygramoliłam się z namiotu. Drugi namiot był złożony, a obok ogniska stała miska z sałatką. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było, jednak szukanie Navis i Poke.
-
"Kamraty" również coś zjadły. PipBuck wskazywał dość późną godzinę, więc wkrótce Navis wzięła skądś jakieś wiadro. Poszła do jakiegoś małego jeziorka nieopodal i nabrała wody do wiadra. Zgasiła ognisko i bez słowa poszła do namiotu pewnie spać. Ja również władowałam się do swojego. Zapaliłam małą latarkę. Wnętrze namiotu było jako tako oświetlone. Rozłożyłam swoje przedmioty i wyciągnęłam małą igiełkę. Jej "oczko" było dość spore, więc z łatwością przeciągnęłam przez nie nić i zaczęłam zszywać dziurę którą zrobiłam wczoraj. Gdy już ją zaszyłam wciąż nie miałam ochoty na sen. Po przeszukaniu mojej torby znalazłam jeszcze jakąś książkę. Ułożyłam się wygodnie i przysunęłam do bliżej lampę. Przy takiej nudzie, to ja nawet "Ponysutrę" bym czytała...
-
Po jakimś czasie zaczęło się robić ciemno. Namioty rozbite, ognisko rozpalone, a Navis znów je mięso. Tym razem upolowała jakiegoś węża, którego mięso upiekła na ognisku. Ja też coś jadłam - Bułkę i chrupki. Wypiłam też trochę nalewki jabłkowej. Miałam też wódkę. Spróbowałam, ale niezbyt mi posmakowała. Ukradkiem schowałam ją do torby Navis. Dziwiło mnie to, że nikt nie pytał się mnie o moje życie. Było, to trochę dziwne, że idą ze mną, a nawet nie zapytają się mnie, ile mam lat.
-
Zostawiłyśmy miasto z bandytami za sobą. Znowu pustynia, nuda i żadnych rozmów. Do tego Wieża daleko... Wyjęłam z torby bułkę. Super posiłek do jasnej cholery! Zjadłam ją w kilka minut. Bandyci mieli atakować każdego, kto się napatoczy nawet nie zwracając uwagi na siłę i umiejętności przeciwnika. Ci z miasta albo byli rozważniejsi albo byli niezłymi "cieciami".