-
Zawartość
534 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
11
Wszystko napisane przez Socks Chaser
-
(Mi się aż tak nie śpieszy. Jeśli chcesz, możesz swoim postom poświęcić więcej uwagi ^^) Leżałam na kanapie gapiąc się w sufit. Pokemona wciąż nie wracała, a ja robiłam się coraz bardziej senna. W końcu uznałam, że tylko tracę czas. Zdjęłam swoje ubranie i położyłam je na oparciu kanapy. Niestety, PipBucka nie można było zdjąć bez odpowiednich części. Kucyki przyzwyczajały się do spania z tym urządzeniem, ale mi nie było zbyt wygodnie. Położyłam się na boku i przykryłam kocem. Przyjemne ciepełko przypominało mi o moim domu, pomagało zasnąć i sprawiało, że na moim pyszczku od razu pojawiał się uśmiech. Po kilku minutach zasnęłam.
-
Siedziałam przy stole aż do zmierzchu. Pokemona nie wracała widocznie uznała, że sama gdzieś pójdę i to wszystko przemyślę. Zaczęłam odczuwać brak sensu w siedzeniu i czekaniu na klacz. "Chlać" mi się odechciało. Wyszłam z domu i przez kilkanaście minut spacerowałam po mieście. W "Absolutnie Wszystko" posprzątano, ale wciąż nie było wiadomo za co teraz będzie ten sklep robił. Nad wejściem była tabliczka, która informowała o tym, by nie wchodzić do środka. Nie wiedziałam, czy ciało tam zostało, ale jakąś "kostnicę" musieli mieć. Pewnie jutro zrobią pogrzeb, o którym poinformują. Przeszłam się do szpitala i ruszyłam w kierunku domu Pokemony. W środku pusto pewnie wciąż jest u Navis. "Cały dom dla siebie" pomyślałam uśmiechając się szeroko. Oczywiście, nie zamierzałam korzystać z tego, że Pokemona może wrócić jutro lub w nocy. W domu pegaza miałam pełne prawo do ucięcia komara, picia i jedzenia reszta za zgodą gospodarza! Na stole wciąż leżały kanapki. Od razu zjadłam je i położyłam się na kanapie rozmyślając o nie wiadomo czym .
-
Zostałam przy stole. Ze słów Pokemony wywnioskowałam, że źle zrobiłam zabijając Ditzy. Położyłam głowę na blacie stołu gapiąc się na drzwi do sypialni. Pomysł na schlanie się przestał wydawać się aż taki zły, ale ja nie chciałam tego robić. Postanowiłam, że poczekam na klacz, a, wtedy o tym wszystkim z nią pogadam.
-
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wyglądało niemalże identycznie co u Pokemony, ale na półkach nie było różnych wynalazków. Wyczułam zapach herbaty. Wolałabym kakao, ale niezbyt pasowało mi picie mleka od dwugłowych krów. Wszystko tylko nie mleko od nich! Weszłam do kuchni - takiej samej jak u Pokemony. Usiadłam przy stole. - Nie posłuchali mnie i sobie zrobili niezłe widowisko - Westchnęłam. - Teraz myślą nad pogrzebem. Jakoś, to będzie co nie? - Uśmiechnęłam się lekko. Nawet, gdyby pomordowali rodzinę i zabrali wszystko trzeba żyć dalej.
-
Kuce nie zwróciły uwagi na to, co mówię. Niektórzy zaczęli się zbliżać do ciała. W końcu zostałam przez ten tłum "wypluta" na zewnątrz. Postanowiłam już tam nie wracać. Skoro mnie nie posłuchali, to będę traciła tylko czas próbując ich wygonić. Celestio miej mnie w opiece do jasnej cholery. Miałam ochotę się czymś schlać. Pójść do tego baru wypić tyle cydru, ile mogę, a potem pójść spać. Ruszyłam w kierunku domu mijając "inteligentniejsze" kuce rozmawiające o całym zajściu. Dom Navis nie różnił się zbytnio od Pokemony. Taki sam wagon, takie same zniszczenia, ten sam kolor... Spojrzałam na drzwi. Trochę podrapane i podniszczone jak u innych wagonów. Domek niczym się nie różnił od reszty. Zapukałam do drzwi, po czym je cicho otworzyłam. - Nie przeszkadzam?
-
Nim kłótnia się na dobre rozpoczęła stuknęłam kopytkiem w podłogę. - Żeby zrobić pogrzeb trzeba pierw wyciągnąć zwłoki. Może wyjdziecie stąd i zrobicie miejsce dla kogoś, kto się na tym zna? - Zapytałam z lekkim uśmieszkiem. Otoczyli martwą Ditzy, mówią o pogrzebie, a sami utrudniają wyciągnięcie zwłok, a do tego kłócą się o nie wiadomo co. - A i byście podziękowali dla tamtej klaczy. Gdyby nie zatrzymała Ditzy już dawno, by was zagryzła. Odstawiacie tutaj taką szopkę aż mi się niedobrze robi - Powiedziałam z pogardą. - No co mówiłam? Macie stąd wyjść.
-
Ditzy zachwiała się i upadła. Było mi tego ghula szkoda no, ale po czymś takim na jakiś odpoczynek zasługiwała. Gdy Navis wstała na jej kopytku nie było już rany. Klacz otworzyła drzwi od środka. Nim zdążyłam wejść do sklepu tłum kuców wlazł do środka robiąc niepotrzebną zbieraninę. Na zewnątrz zostało tylko kilka kucyków, które wyglądały na inteligentniejsze. Na pewno biała klacz, która pracowała w "szpitalu" i jakiś ogier. Nawet mnie nie obchodziło, kto tam został. Tłum jakoś się upchnął. Nie było ich wielu, ale zajmowali dużą część wagonu. Znowu musiałam przepchnąć się przez nich. Gdy już znalazłam się przy ciele ghula zauważyłam, że na środku głowy miała małą dziurkę, z której sączyła się krew. Na podłodze pojawiła się dość spora plama krwi. Jedno oko klaczy patrzyło się gdzieś w sufit, a drugie w bok. Wyglądała trochę tak jakby się zdziwiła, czy coś. Było, jednak pewne, że nie żyje. Odwróciłam się w kierunku tłumu. Te kuce mnie, po prostu wpieniały. Co było ciekawego w patrzeniu na martwego kucyka? - Kuca martwego nie widzieli? Spadać stąd, a nie widowisko robicie.
-
Chwyciłam pistolet maszynowy oparty o pociąg i uniosłam się w górę. Wystrzeliłam kilka razy, by mieć pewność, że szyba rozbije się tak bym się niepotrzebnie nie pokaleczyła. Odepchnęłam zebra. Teraz musiałam sobie sama radzić i nikt nie miał prawa mi przeszkadzać. Niech se mówią co chcą ja już mam jedzenie i mogę w każdej chwili wyruszyć do Wieży, kiedy chcę. Najgorsze było jednak to, że Navis została pogryziona i to była moja wina. Zamiast od razu załatwić sprawę zwlekałam z decyzją, a teraz ona może umrzeć. Miałam, jednak miksturę leczniczą. Jak ją uratuję muszą mi postawić duży kufel cydru, po prostu muszą! Oparłam broń o ramę okna i wycelowałam w głowę Ditzy. Gdy już miałam pewność, że nią nie poruszy wystrzeliłam. To był łatwy strzał 4 może 5 metrów. Z takiej odległości można było trafić we wszystko. Pocisk przebiłby się przez czaszkę i utkwiłby w mózgu. Słyszałam, że nawet, jeśli stanie serce kucyk może wciąż żyć. Ginie dopiero po ustaniu pracy mózgu. Serce "pompuje" krew, a wraz z nią tlen. Mózg potrzebuje dużo tlenu, by funkcjonować. Trafienie w serce powoduje brak krwi, a co za tym idzie brak tlenu dla mózgu. Pocisk, który wywierciłby w, nim tunel na pewno doprowadziłby do śmierci. Nawet, jeśli jakimś cudem Ditzy przeżyje mam jeszcze 39 naboi.
-
Nim otrzymałam odpowiedź udało mi się zobaczyć co się działo w środku. Navis widocznie była jakaś "specjalna", bo potrafiła utrzymać Ditzy w miejscu za pomocą jakiejś aury. Nie dawała już, jednak rady, a aura pewnie zaczęła słabnąć. Teraz trza było się zabawić w bohatera albo czekać na rozwój wydarzeń. Ale co ja będę strzelała tak bez ostrzeżenia. Zapewne, mieszkańcy myślą, że da się to odwrócić, a potem będą mówili "Coś ty zrobiła!". Ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych przy, których stał "chłopak" Navis. Zdjęłam pistolet maszynowy z grzbietu i oparłam o wagon. Szybko zerknęłam przez okno na Ditzy, by sprawdzić, gdzie aktualnie się znajduje. Nie obchodziło mnie to, że ta zebra mnie nie zna. Musiałam mieć kogoś, kto mi, chociaż trochę pomoże. - Tego się nie da odwrócić - Zwróciłam się do zebry. - Ditzy już nigdy nie będzie normalna. Wiesz chyba jak się strzela co nie? Musisz tylko stać z tyłu i, jeśli zajdzie taka potrzeba strzelić proste prawda? Jeśli uważasz, że nie dasz sobie rady, to przynajmniej powiedz temu tłumowi, że nie ma innego wyjścia i trzeba ją zastrzelić. Chyba mogę na ciebie liczyć?
-
Westchnęłam ze zrezygnowaniem. No nic przynajmniej będzie łatwiej się przez ten tłum przebić. Zaczęłam przepychać się przez ten tłum, który pewnie dałby radę pogonić jedynie duży oddział Enklawy. Gdy ktoś nie chciał się przesunąć odpychałam go mówiąc krótko "Przesuń się" lub "Złaź". W końcu przelazłam przez te morze kuców. Podczas przeciskania się przez tę armię czułam się, jak w jakimś basenie - Ruchy ograniczone, wylecieć się nie da. Odbezpieczyłam broń i podeszłam do Pokemony. - Co się tam dzieje? - Zapytałam próbując zobaczyć coś przez okno. Pokemona, jednak widziała więcej ode mnie.
-
"No i wreszcie coś robią!" pomyślałam patrząc na "zebra", który otworzył drzwi do wagonów. Sama, jednak nie wiedziałam co mam dokładnie zrobić, więc, po prostu stałam z tyłu tłumu. W każdej chwili mogłam odbezpieczyć broń i strzelić. Myślałam nad tym, by z jakiegoś okna strzelić Ditzy raz w głowę. Ledwo, by coś poczuła, a pociski z karabinu nie rozrywają głów na strzępy jak w filmach. Słyszałam nawet, że niektórzy nie wiedzą, że zostali trafieni i czują ból dopiero po kilku sekundach. No ale skoro oni mają lepszy plan...
-
Spojrzałam smutno na Pokemonę. Widocznie jej smutek przeniósł się też na mnie, bo z moich oczu także popłynęło trochę łez. Z wagonu wydobył się głośny wrzask, który przypominał odgłosy wydawane przez zmutowane zwierzęta. Teraz już wiedziałam co się stało. Każdy ghul prędzej, czy później zdziczeje. Przypomniało mi się też jak wczoraj Ditzy nachyliła się i dziwnie zatrzęsła tak jakby przez jej ciało przeszedł dreszcz. Coś mi mówiło, że to moja wina, bo mogłam o ty powiedzieć i może, by temu jakoś zaradzili. - Jeśli nie można tego odwrócić, to należy skrócić jej męki - Powiedziałam kładąc kopytko na ramieniu Pokemony. - Jeśli ten krzyk należał do Ditzy oznacza to, że ona bardzo cierpi. - Dodałam patrząc jej w oczy. Miałam ochotę ją przytulić, żeby, chociaż na chwilę o tym wszystkim zapomniała i przestała płakać, ale teraz trzeba było jakoś, to wszystko ogarnąć.
-
Strażnik nie odpowiadał tylko stał i gapił się przed siebie. Miałam ochotę od razu przywalić mu z całej siły za ignorowanie mnie. U nas zawsze wszystko tłumaczyli, ale tutaj nie było "u nas" tylko "u nich". Tym miejscem rządziły inne kucyki, które wolały trzymać mieszkańców w niepewności. Po chwili z tłumu wyprowadziła mnie Pokemona. Najchętniej zostałabym tam i próbowała się czegoś dowiedzieć, ale jej, po prostu nie potrafiłam odmówić. Gdy już znalazłyśmy się za tłumem chciała powiedzieć mi co się stało, ale po chwili rozpłakała się. Wywnioskowałam, że dla Ditzy coś się stało i cała sprawa jest związana z ghulami. Może ktoś, kto nie lubi ghuli zrobił napad? - Jeśli sprawa jest aż tak poważna, to czemu czegoś nie zrobią? Trzeba tam wejść i sprawę załatwić! - Niezbyt znałam się na ghulach. Wiedziałam o dzikich, które atakują kucyki, a od wczoraj też o normalnych, które żyją jak zwykłe kuce. Ditzy nie mogła niszczyć wszystkiego co popadnie, ponieważ nie była od tych agresywnych.
-
Gdy wyszłam na zewnątrz zauważyłam, że prawie całe miasto zgromadziło się pod sklepem "Absolutnie Wszystko". Wyglądało na to, że raczej lodówki nic nam nie rozwali. W tłumie pewnie stała nawet tamta zebra, która rozmawiała z Navis, ale nie miałam zamiaru jej szukać. Chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co się tam dokładnie dzieje. Większość strażników stała w tłumie. Ci co zostali na murach ciągle zerkali na ten sklep. Ze środka wagonu słychać było dźwięk tłuczonego szkła. Znalazłam wzrokiem kuca, który wyglądał na miejscowego dowódcę. Najdelikatniej jak mogłam przepchnęłam się przez tłum, by znaleźć się, jak najbliżej niego. Gdy wreszcie przelazłam przez ten potok gapiów zostało mi tylko podejść do ogiera. Przyjaźniłam się z klaczą, która pracowała w naszym szpitalu, który znajdował się w Stajni. Mówiła, że przed wojną w ratowaniu życia najbardziej przeszkadzało to, że wokół rannego od razu zbierały się kucyki, otaczały go tak, że ten nie mógł łapać powietrza i do tego lekarze musieli się przez nich przepychać. W tym przypadku strażnicy stali z tyłu. Musieliby się przepychać przez ten tłum i tracić cenny czas. Zauważyłam, że ten "policjant" jest raczej ode mnie starszy, a, skoro go nie znałam wypadałoby mówić do niego "pan". - Wybaczy pan, że zapytam, ale... co tu się właściwie dzieje? - Spojrzałam na niego pytająco. Jeśli nie mieliby zamiaru wchodzić tam zbyt szybko pewnie nie wytrzymałabym i sama tam wparowała.
-
Zeszłam z łóżka i wzięłam swoje rzeczy. Szybko nałożyłam koszulę, by mieć dostęp do magazynków. Coś mi mówiło, że skończy się na jakiejś strzelaninie. Zaczęłam żałować, że jedzenie schowałam do tej starej lodówki. Jeśli, to miejsce zostanie rozwalone nie będzie żarcia i pewnie wszyscy popadają z głodu. Teraz najważniejsze było jak najszybsze opuszczenie domu. Wyjęłam z torby pistolet i urządzenia na kopytka i ruszyłam w kierunku drzwi. W locie nałożyłam je na kopyta i doczepiłam pistolet.
-
Spojrzałam na martwą mysz. Zrobiłam minę jakbym chciała powiedzieć "Co tu się do cholery dzieje". Na moim pyszczku pojawił się lekki uśmiech, a przez chwilę nawet myślałam, że to jakiś żart. Ktoś zaczął walić w drzwi. Nie pukać tylko walić takie głośne "Bum, bum, bum!" jakby ktoś naparzał w te drzwi ciężką deską. "Pewnie chcą coś sprzedać" pomyślałam sobie. Wyłączyłam muzykę z PipBucka i czekałam na rozwój sytuacji.
-
Spojrzałam na klaczki, po czym kontynuowałam gapienie się w sufit. Z PipBucka wydobyła się piosenka śpiewana przez Sapphire Shores. Nie lubiłam jej. Wolałam jakąś gitarę lub "muzykę elektroniczną". Zbytnio się muzyką nie interesowałam i słuchałam tego co mi się spodoba, ale piosenki Sapphire Shores, po prostu mi się nie podobały. Zauważyłam, że moje stosunki z Navis się poprawiły. Teraz częściej się uśmiechała. Pewnie ta zebra coś jej powiedziała. Dla mnie, jednak zebry były wrogami i do nich trzeba było strzelać, a nie gadać. Zabijały, więc trzeba było się odpłacić. Do tego zawsze mówiono mi, że to one doprowadziły do zniszczenia "świata". Co prawda były ministerstwa, ale tata zawsze mówił "Miały możliwości, ale lepiej jest mieć wszystko w zadzie i liczyć na cud". Mój tata był bardzo spokojnym kucykiem, który tolerował i akceptował wszystko, co się wokół niego działo. Gdy, jednak się ktoś o ministerstwa pytał on potrafił opowiadać kilka godzin o korupcji, lenistwie i głupocie jakimi szczyciły się ministerstwa. O tym wszystkim dowiedział się od dziadka, który dowiedział się od swojego taty, który dowiedział się od kogoś innego. Pewnie nikt nigdy się nie dowie jak na prawdę było, ale ja uznałam, że "Zebra to wróg, a ministerstwa sprawiły, że Equestria została zniszczona". Zerknęłam ukradkiem na Pokemonę. Na moim pyszczku, podobnie jak wczoraj pojawił się ogromny rumieniec. teraz już byłam pewna, że się w niej zakochałam. Nie wiedziałam, jednak jak się, za to wszystko zabrać ani nawet co jej powiedzieć, więc pomyślałam sobie, że "Jakoś to będzie". Jak będzie trzeba od razu wszystko powiem i zostanie mi tylko czekać na reakcję.
-
Powoli otworzyłam oczy. Może nie było tego po mnie widać, ale cieszyłam się, że wreszcie wstałam. Szkoda, tylko że tak późno. W jednej z książek, które znajdowały się w Stajni przeczytałam, że sen może być czymś w stylu podróży duszy do innych wszechświatów. Na samą myśl o tym wzdrygnęłam się, ponieważ mój sen należał raczej do takich, których powinnam się wstydzić. Spojrzałam w stronę drzwi do kuchni. Na stole stał talerz z kanapkami, szklanka wody i kartka. Z napisów na kartce wywnioskowałam, że Pokemona poszła oddać Navis PipBucka. Zlazłam z łóżka, a po kilku krokach potknęłam się o własną torbę. Moje ubranie leżało na kanapie, pistolet i urządzenia na kopytka w torbie, a pistolet maszynowy był oparty o "łóżko". Chciałam coś zrobić, cokolwiek, ale nie wiedziałam czym, by tu się zająć pod nieobecność Pokemony. Podniosłam się z ziemi. Bolały mnie chyba wszystkie stawy. Otworzyłam drzwi do sypialni przez którą musiałam przejść, by wejść do łazienki i "przemyć" oczy. Wolałabym tę łazienkę mieć nawet obok kuchni, ale nie przy sypialni. Gdyby ktoś chciał do łazienki iść, przypadkiem, a to coś zobaczy, a to się o czymś dowie, a jak ktoś ma coś do ukrycia, to pewnie schowa, to w "Strefie Zamkniętej" - Swojej własnej bazie, w której ma łóżko, szafki i stolik nocny. Przed oczami migały mi obrazy z tego cholernego snu. odkręciłam trochę zimnej wody i zamoczyłam w niej swój pyszczek. wytarłam się i zaczęłam szukać sobie jakiegoś zajęcia. Niestety, oprócz słuchania piosenek nie miałam nic do roboty. Położyłam się na kanapie i włączyłam jakąś piosenkę. Miałam zamiar leżeć i gapić się w sufit aż do powrotu Pokemony. No chyba że, znajdę sobie jakieś zajęcie.
-
Kontynuowałam czytanie książki co jakiś czas zerkając na Pokemonę, która naprawiała PipBucka. Musiałam przyznać, że z boku patrząc tym swoim zamyślonym wzrokiem na urządzenie wyglądała nawet ładnie. W pewnym momencie pomyślałam nawet "Szkoda, że już kogoś mam", ale szybko te myśli odgoniłam. Gdy, jednak przewróciłam stronę w książce znów pojawiły się "chore" myśli. Gdy energicznie pomachałam głową zniknęły tym razem na dobre. Na wszelki wypadek zaczęłam też myśleć o mojej rodzinie i przyjaciołach żeby jeszcze nie wróciły. Musiałam, jednak przyznać, że Poke bardzo mi się podobała. Pięknie... nawet nie wiem gdzie się urodziła a ja już się zakochałam... że też musi być coś takiego jak "miłość od pierwszego wejrzenia"! Nie przeszkadzało mi, jednak to, że coś do Pokemony poczułam. Miałam nawet cichą nadzieję, że nie jest to zwykłe zauroczenie i do czegoś między nami dojdzie. Zostało mi teraz mieć nadzieję na to, że to uczucie odwzajemni. Walnęłam się kopytkiem w pyszczek, gdy uświadomiłam sobie o jakich głupotach mówiłam. Nie chodziło mi o pomylenie nietoperza ze źrebakiem tylko o Lucky Gambit. Niestety, od chwili opuszczenia Stajni, gdy jestem niewyspana od czasu do czasu widziałam dziwne rzeczy lub gadałam głupstwa. W skrócie: Do Gambit coś czułam, ale ona wolała być jedynie moją przyjaciółką, czyli tego uczucia nie odwzajemniała. Gdyby klacz nie była zajęta naprawianiem PipBucka od razu zauważyłaby, że patrzę na nią tak jakbym chciała powiedzieć "Wiesz... jesteś bardzo ładna.". Do tego na moim pyszczku pojawił się niezły rumieniec, który zauważyłby pewnie nawet mój dziadek, który całe dnie siedział przed telewizorem zajadając biszkopty. Znał na pamięć większość przedwojennych seriali, a jak tylko z powierzchni przynieśli stare kasety z filmami, od razu pobiegł wsadzać je do odtwarzacza. Nie chciałam jeszcze spać, ale w końcu moje oczy zaczęły się zamykać. Gdy skończyłam czytać rozdział o szukaniu jedzenia ułożyłam głowę na poręczy kanapy i zasnęłam. Może to i lepiej... przynajmniej już nie będę głupot mówiła.
-
Gdy Pokemona opuściła kuchnię od niechcenia wzruszyłam kopytami. Ot, po prostu gdzieś znalazła i tyle, skoro ja opuściłam Stajnię, to ktoś inny pewnie też. Tyle, że mnie wyróżniało jako takie wyszkolenie, a jeśli wyjdzie taki, na przykład piekarz, to nie da rady. Zginął, zostały kości, Navis znalazła, Zabrała PipBucka i tyle. W końcu nikt nie będzie otwierał PipBucka dla zabawy, bo to jest "poważna maszyneria", a grzebać w środku powinno się jedynie wtedy, gdy trzeba. Dokończyłam moją kanapkę, a talerz zostawiłam w zlewie. Otworzyłam torbę którą położyłam obok stołu, by sprawdzić, czy wciąż mam szampon, który "niepotrzebnie" wzięłam ze Stajni. Przeszłam przez salon informując Pokemonę "że idę się umyć" i ruszyłam w kierunku łazienki. Po minucie walki z kurkami i "wężem" dokładnie zmoczyłam swoją grzywę i wtarłam w nią trochę szamponu. W krótkim czasie po całej łazience rozniósł się zapach przypominający woń róż, tyle że mocniejszy. Następnie zmyłam całą pianę i dokładnie wytarłam ją za pomocą ręcznika. Od razu poczułam się o wiele świeżej i co najważniejsze - byłam czystsza. Jakimś cudem w torbie znalazł się też grzebień. Przyczesałam się trochę i wróciłam do salonu, w którym pracowała Pokemona. Noc była dość zimna przez niektóre dziury w wagonie wiał wiatr. Nie było mi zimno w kopytka, ale w skrzydła niestety tak. Usiadłam, więc na kanapie, przykryłam się kocem i kontynuowałam czytanie książki.
-
(Winegret ^^) Usiadłam przy stole. Na talerzyku stała apetycznie wyglądająca kanapka ze stokrotkami polana sosem "Winegret", który często robiła mama Lucky Gambit. Był on głównie używany do wzbogacania smaku warzyw i sałatek, ale jedzenie go z kanapką nie było złym pomysłem. Stokrotki wyglądały na świeże, więc prawdopodobnie ktoś w okolicy miał ogródek. Od razu ugryzłam spory kawałek, który równie szybko przełknęłam. - Oglądałam wynalazki na półkach i zobaczyłam PipBucka. - Powiedziałam głupio się uśmiechając. - Jeśli mogę wiedzieć... skąd go masz? Mieszkałaś w Stajni?
-
Uderzyłam się kopytkiem w pyszczek. Do sypialni zerknęłam tylko raz, więc nie zauważyłam łazienki. No nic umyję się przed snem w końcu i tak muszę umyć jedynie grzywę. Zainteresowało mnie czemu nie powiedziała skąd jest. Może, po prostu nie chce o tym mówić. Kontynuowałam oglądanie wynalazków na półkach. Moją uwagę przykuło urządzenie podobne do PipBucka. Pokrywa z ekranem została, otwarta tak, że można było ujrzeć "wnętrzności" urządzenia. PipBucka zdejmować potrafił tylko kucyk ze Stajni. Oznaczało to, że Pokemona albo mieszkała w Stajni albo te urządzenie gdzieś znalazła. Oglądnęłam je uważając, by czegoś nie zniszczyć, po czym odłożyłam "zegarek" z powrotem na półkę. Położyłam się na kanapie i kontynuowałam czytanie książki którą kupiłam u Ditzy. Temat zamieszkania Poke i PipBucka miałam zamiar poruszyć, gdy będziemy jadły.
-
- Nie obraź się, ale obawiam się, że może nie wypalić. Pegazów jest bardzo mało na pustkowiach, a ty jesteś pierwszym pegazem, którego tutaj poznałam - Powiedziałam oglądając urządzenia na półce. Wygląd niektórych od razu mówił do czego są przeznaczone, ale niektóre wyglądały jakby zostały stworzone nie dla kucyka, ale jakiejś innej istoty. Zaburczało mi w brzuchu. Postanowiłam, jednak poczekać aż Pokemona zrobi coś do jedzenia. Ja nie potrafiłam zrobić czegoś dobrego z przedwojennego jedzenia. - Ja mam dwie siostry. Młodsza rysuje, a starsza pomaga przy PipBuckach. A ty skąd jesteś?
-
Widząc, że Pokemona mocuje się z jakimś urządzeniem postanowiłam jej nie przeszkadzać i rozejrzeć się po domu. Niestety, na umycie grzywy nie było co liczyć może w Wieży Tenpony będzie taka możliwość. Na szczęście była lodówka, która, ledwo działała, ale można było umieścić tam jedzenie. Widocznie Pokemona używała jakiejś prądnicy, czy czegoś w tym stylu. Po schowaniu tam mojego jedzenia wróciłam do salonu, w którym siedziała Pokemona. Zauważyłam, że już skończyła pracować. - Schowałam swoje jedzenie do tamtej lodówki, która stoi w kuchni. - Powiedziałam do niej uśmiechając się. - Co naprawiasz? - Zapytałam zaciekawiona.
-
Szybko osuszyłam kufel i zapłaciłam. Niestety, z 500 kapsli zostało mi już około 260. Pożegnałam się z barmanem, który "jak na barmana" był bardzo miły i ruszyłam do domu Pokemony. Na wszelki wypadek uniosłam się w powietrze, bo troszeczkę się bałam, że pijaczki przyjdą, chociaż po czymś takim będą mieli do mnie uraz do końca życia. Dzieci i kotek zniknęły, ławka opustoszała, a oprócz strażników na wagonach i mnie nikogo na zewnątrz nie było. Po rozejrzeniu się poleciałam w kierunku domu Pokemony cichutko pogwizdując.