Skocz do zawartości

Sun

Brony
  • Zawartość

    1553
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    48

Wszystko napisane przez Sun

  1. Bardzo dziękuję za liczne komentarze, @KLGDiamond. To miło widzieć tego tyle. Pora też na moją, zbiorczą odpowiedź. Hangmare w zasadzie powstało chyba tylko po to, by przerobić jeden z motywów z filmu Dobry zły i brzydki. Tylko tyle. Może nie wyszło idealnie, ale fajnie mi się to pisało. A wyprawa Rarity do miasta miała w sumie trzy powody. By dowiedzieć się, o której ją wieszają, odzyskać jej wierną i ukochaną broń, z którą AJ była bardzo związana i uprzedzić ją o planie, by ostatnią, desperacką próbą ucieczki nie utrudniła życia reszcie. Może trochę naciągane, ale cóż, nie jestem dobrym pisarzem. Z po drugiej stronie lufy jestem, nie będę krył, nawet trochę dumny. Mój pomysł na Fluttershy był taki, że była ona traperką, zanim trafiła do Szóstki. Ale potem zadałem sobie pytanie, skąd takie coś jak Shy wzięło się i stało traperem. Nie pasowało mi to kompletnie, ale wtedy przypomniałem sobie o filmie Mały wielki człowiek. Wtedy jakby reszta zaczęła się pojawiać sama. Potrzeba mi było tylko zawsze motoru, który ją popchnie do kolejnego etapu. Tak czy siak, cieszę się, że się spodobał. Za komentarz do Relaksu również dziękuję. To miał być niezobowiązujący filler i cieszę się, ze się sprawdził w tej roli. I na koniec Spadająca gwiazda. To w zasadzie komentarz do niej skłonił mnie by coś odpisać w tym temacie. Przyznam, ze pomysł na Twilight ewoluował w trakcie pisania gwiazdy, bo zdałem sobie sprawę, że ktoś taki jak Twilight nie zostaje szeryfem w zabitej dechami dziurze bez powodu. Co więcej, ktoś taki nie rezygnuje z tego po takiej porażce/sukcesie. Musiało być coś wcześniej. I oczywiście jest. Ale zapewne przez to, że to pominąłem (ale będzie, jak narrator zbierze dość informacji), fik stał się chyba właśnie fikiem o Rainbow, która jest... która w sumie robi to, co ją uszczęśliwia. I może to jest największy problem tego fika. Co do Twilight OP, to tu się obronię tak: 1. Ona strzela do mało zorganizowanych bandytów w tym banku (porównując to z większą bandą) 2. Po szeryfie nikt się nie spodziewał, że bez negocjacji i upewniania się do kogo strzelać, będzie po prostu strzelał i to tak żeby zabić. Założyłem, że to będzie pewien szok dla bandytów. Tak czy siak, przyznaję, że z obecnej perspektywy ten fik jest średni i budził moje obawy już wcześniej, wiec uwzględniłem to we wstawce odnarratorskiej na końcu. A czemu nie przedłużyłem fika i nie podzieliłem na 2? Gdybym wszystko zrealizował dobrze, to byłoby to pewnie 120 stron. Cóż, mam nadzieję, że dalej będzie mi lepiej szło uszczęśliwianie czytelników. I raz jeszcze dziękuję za całą masę konstruktywnych i budujących komentarzy
  2. Czasami człowiekowi przychodzą do głowy głupie pomysły. Czasami wraz z nimi przychodzi chęć by je zrealizować. I efekty tego bywają różne. Raz jest dobrze (jak w wypadku carousel sex shop), a raz nieszczególnie (Jak w przypadku kilku moich dzieł, które nie przypadły do gustu czytelnikom. Dziś po raz kolejny przedstawiam efekt takiego ,,głupiego" pomysłu, połączonego z chęcią jego zrealizowania. Otóż, król Sombra powrócił. Po raz chyba szósty. I znów Mane 6 muszą go pokonać. Więc, korzystając z okazji, Twilight postanawia sprawdzić jedną z zagadkowych rad, jakie dala jej Celestia podczas jednej z ich prywatnych rozmów. I choć wydaje się, że jest ona bez sensu, to jednak okazuje się, że księżniczka po raz kolejny miała rację i bóbr to potężne zwierzę. A może jednak nie? Jak zwyciężyć zło Pomysł średni, wykonanie również, ale i tak zachęcam do lekturki i zostawienia komentarza.
  3. Cały czas chyba można. https://docs.google.com/forms/d/e/1FAIpQLSdZHWMFpKY6OmbHJ4hlcl7aS6WMU54PIWEiSRkqCIVy6n0SAA/viewform A same książki powinny być fizycznie po majówce
  4. Ech, dawno nie miałem takich problemów z wykończeniem fika. Wykorzystałem ten dodatkowy czas prawie w całości, a i tak mam wrażenie, że dalej jest to mierne dzieło. Może to przez tematykę, która nie jest dla mnie codzienna, czyli podróże i sport, a może to dobrze wychowany Blueblood? Tak czy inaczej, lepiej już nie będzie. Fik rozgrywa się podczas wielkiej gali z końca 1 sezonu. Tyle, że Mane 6 nie robią wiochy, a dobrze wychowany i kulturalny książę Blueblood zabawia Rarity tańcem, rozmową, anegdotami, aż wreszcie decyduje się opowiedzieć jej o swej ostatniej wyprawie badawczej, w górę Końliwijskiej rzeki. Bo przecież książę jest odkrywcą i badaczem, który nie tylko wiele podróżuje, ale też pisze książki. Podczas swej ostatniej wyprawy, odbytej w towarzystwie kucoperza, zebry i jaka, odkrywa nieznane nikomu plemię żyjące w głębi dżungli. Plemię chodzących na dwóch nogach jaguarów, które swe spory rozwiązują poprzez mecze piłki nożnej. Wyprawa w górę Rio Gero [Oneshot][Adventure][Anthro]
  5. Trwało to długo, ale cóż, życie. Tak czy inaczej, znalazłem chwilę czasu by przygotować dwa kolejne rozdziały Rozdział 16 Rozdział 17
  6. Dzięki wielkie za komentarze. W sumie już po poprzednim powinienem był podziękować, ale jakoś tak mi umknęło. Pora to poprawić. Cieszę się, że fiki się podobają, a ich czytanie sprawiło przyjemność. Odniosę się do uwag odnośnie skoku sióstr Pie. Fik ten powstał troszkę na podstawie historii braci daltonów (wiem, to oczywiste), ale opowiedzianej w Call of Juarez Gunslinger. Tam historia była podzielona na dwa rozdziały. Jeden z pogonią za daltonami, którzy obrobili bank, oraz ostrzelanie Evrela, a drugi ze znalezieniem żywej dwójki daltonów na bagnach i wykończeniu ich. I choć historia z gry się różni, postanowiłem mocno się zainspirować jej zakończeniem i zostawić tylko wspomnienie o tym, że Maud i Limestone uciekły, z założeniem, ze może kiedyś napiszę o tym osobny rozdział. Nie chciałem też robić wielu stron strzelaniny, bo bałem się, że to będzie nudne jak przez kilka stron opiszę pakowanie ponad dwudziestu dziur w Pinkie i odstrzeliwywanie kolejnych miejscowych. Może to nie była najlepsza decyzja? Tak czy inaczej, cieszę się, że odbiór był dobry i mam nadzieję, ze pozostałe fiki tez się spodobają
  7. Przeczytałem cały oryginał, więc pozwolę sobie pozostawić pozostawić tu dla potomnych komentarz odnośnie fika jako całości. Może kogoś zachęci do przeczytania, a może zniechęci. I uprzedzam, będzie trochę spoilerów. Zanim jednak przejdę do fabuły i świata przedstawionego, powiem kilka słów o ciekawym zabiegu, który wyróżnia ten fik. O trzech narratorach pierwszoosobowych (Celestia Vano i Włóczęga). Jest to ciekawy zabieg, który jednak może budzić obawy o chaos. Jednak moim zdaniem, autor posługuje się nim na tyle dobrze, że jest to in plus w tym fiku. Poza tym, pozwala przy narracji pierwszoosobowej poznać sposób myślenia i perspektywę trzech bohaterów. Przyznam, że kusi, by kiedyś coś takeigo zrobić. Co do fabuły, to im głębiej w nią, tym bardziej Yeah zmieniało się w Meh. Byc może oczekiwałem zbyt wiele, ale niestety fabuła okazała się nie być porywająca. Choć nie jest też zła i ma kilka ciekawych pomysłów. Celestia wpada przez magiczny portal do Zony. Ląduje gdzieś w bagnie i od razu jest atakowana przez zmutowane psy. Oczywiście ucieka i próbuje się ukryć, ale wtedy trafia na pijawki. Zona jest taka okrutna. Ratują ją nasi dwaj bohaterowie, wyekwipowani po zęby i posiadający tony artefaktów. Leczą ją i ekwipują w podstawowy sprzęt. I tu w sumie był mój pierwszy dysonans. Chłopaki mają masę sprzętu i artefaktów, więc dają Ceśce dwa artefakty, kamizelkę, amunicję, trochę medykamentów i długą strzelbę. Wprawdzie jest to potężna broń we wprawnych rękach, ale na dłuższą metę ogranicza ją mały magazynek (czyli dwie lufy). Dlatego trochę dziwi taki wybór. Z drugiej strony, bohaterowie mogli planować to tymczasowo, a później dać jej coś sensowniejszego. SPSA, albo SIGa. Później mamy kilka lekcji, gdzie okazuje się, że Celestia jest doskonałym strzelcem. Już za drugim razem trafia celnie do butelek. A w dalszej części fika okaże się w ogóle, że jest wspaniałym snajperem. Jak tylko wyleczy się z niechęci do zabijania ludzi (co też przyjdzie jej dość szybko). Następuje bardzo przyjemna scena, podczas której bohaterowie rozmawiają z innymi stalkerami, ukrywając się przed emisją. Tam też spotykają Snaga (chyba Sęk, w wersji Polskiej). Dość ważną postać dla fabuły. Po spędzeniu nocy przy ognisku, na starej bocznicy w Jantarze, bohaterowie wyruszają okrężną drogą na stację, zatrzymując się po drodze, by nauczyć Ceśkę polowania na artefakty. Tam się rozdzielają, co kończy się atakiem bandytów i porwaniem Celestii. Vano jest ranny i traci ekwipunek, a Włóczęga sam rusza na bazę bandytów, odbić Ceśkę. Ta jednak radzi sobie sama, paląc bandytów mocą swego słoneczka. Ale to tylko dlatego, że ich przywódca przywiązał ją do stołu i groził przymuszeniem do obcowania, przed sprzedażą jej naukowcom. i tu będzie mała dygresja i ostrzeżenie, bo nie każdy lubi pewne rzeczy Wracając, Ceśka zostaje uratowana, ale zarówno ona jak i Włóczęga tracą sprzęt. Szczęśliwi, że żyją, wracają na stację, po drodze odnajdując mityczną oazę, oraz walcząc z chimerą. Podczas tej walki pojawia sie nagle pomoc szybko wyleczonego Vano oraz Snaga, którzy pomagają pozostałej dwójce przeżyć, a potem eskortują, gdy mocno obity Włóczęga jedzie wierzchem na Celestii. Na staji ogarniają nowy ekwipunek dla siebie i dla Celestii, oraz decydują się na wyprawę do Skadovska, zamówić supersnajperkę dla Włóczęgi, bo Hawajczyk rząda za dużo za SVD. Przy okazji dowiadujemy się, że Celestia, która jeszcze przedwczoraj nie wiedizała co to broń, dziś bez trudu naprawia zardzewiały pistolet, który Azot trzymał na części. Za to w późniejszym etapie opowieści okaże się, że uzdolniona ksiezniczka potrafi przerobić egzoszkielet tak, by był ramą doczepianą do zwykłego kombinezonu i nie utrudniał ruchów, oraz był cichy. Dalej Skadovsk, tarcia między drużyną, spotkanie nowicjusza, zakup wielkokalibrowego karabinu wyborowego w cenie kałacha (po raz kolejny ekonomia się sypie, ale w grach tez tak było) i powrót do poprzedniej lokacji, z wycieczka do bunkra naukowców. Tam mamy spotkanie z Majorem (głównym bohaterem CoP), rozmowy, badania, testowanie broni i niedługo potem decyzja o założeniu nowej frakcji. I tu pojawia się problem. Jakieś 65% fika rozgrywa się w ciągu 3 dni. Potem mamy przeskok o rok, gdzie frakcja działa, ma czołgi, BTRy, śmigłowce i w ogóle. Potem przeskok o kilka dni, kiedy jest info, że Ceśka ma jak wrócić do domu i kolejny przeskok do sceny, gdzie jadą w stronę anomalii stanowiącej portal do Equestrii. I tu sięfik kończy. W sposób, moim zdaniem niesatysfakcjonujący. Ogólnie, mam wrażenie, że od czasu wizyty w bunkrze, fabuła rozgrywa się za szybko i nieco zbyt abstrakcyjnie. Być może przez ten przeskok mam wrażenie, jakby zakonczenie było na siłę. Co więcej, sam finisz jest niesatysfakcjonujacy, bo stanowczo zbyt okrojony. Być może niedokończony seequel cos pomoże, ale tak być w sumie nie powinno. Za to, niewątpliwie mogę pochwalić światotworzenie, oraz przeniesienie i rozbudowanie mechanik gry. Zacznijmy od tego pierwszego. Autor bardzo dobrze opisał miejsca znane głównie z trzeciej części Stalkera. Dało się wyczuć życie, oraz zagrożenie ze strony mutantów, oraz ludzi. Nawet stadko psów okazało się być dość groźne dla niewprawionej Celestii, zaś pijawki stanowiły już śmiertelne niebezpieczeństwo. Emisja faktycznie wzbudziła grozę w bohaterach. No a relacje miedzy frakcjami, chociaż stanowiące tło, miały sens. Co zaś się tyczy mechanik gry, to z jednej strony mamy tu starą i sprawdzoną wódkę jako środek antyradiacyjny. I choć to fikcja, to nie mam z nią problemów. Ona jest tak stałym elementem tego świata, co przeżywanie postrzałów w głowę, w Falloucie, czy zaczynanie z biedabronią w większości gier Mamy tu też wiele dobrze nam znanych broni (i kilka nowych, w tym głównie pistolety i snajperki), oraz bardzo fajnie rozbudowaną mechanikę artefaktów. Tu zwłaszcza na uwagę zasługuje pomysł wykorzystania dwóch artefaktów jako defibrylatora, oraz wytłumaczenie mechaniki artefaktów lecących poprzez ich funkcje przyspieszania metabolizmu (co negatywnie odbija się większym zapotrzebowaniem na jedzenie). Chętnie bym zobaczył wytłumaczenia dla innych typów artefaktów. Na przykład dla Bąbla, albo Błysku. Niby to detale, ale bardzo fajnie budują świat. Można więc śmiało powiedzieć, że klimat i światotworzenie wypadają lepiej niż fabuła. I na koniec postacie. I tu w zasadzie skupię się głównie na Celestii, która jest osią fika. I powiem, że mam z nią problem. Bo Celestia ma chyba wszystkie, albo większość cech Mary Sue. Momentalnie się uczy, jest kreatywna ponad miarę, wszyscy ją lubią (poza bandytami rzecz jasna), cało wychodzi z każdej opresji, jest dobra, błędy są jej wybaczane i w ogóle. Nawet człowiek, co do którego coś czuje, odwzajemnia to uczucie. Nie powiem jednak, że taka bohaterka jest zła. Owszem, można by ją napisać znacznie lepiej, głębiej wniknąć w jej wątpliwości, spotęgować tęsknotę za domem, zmusić do popełniania większej ilości błędów (i może powtarzania niektórych) i może ogólnie zbudować cały fik wokół jej narracji. Ale mimo tego wszystkiego, Ceśka jest całkiem przyjemną w odbiorze bohaterką i nie irytuje na każdym kroku. Pozostali bohaterowie są napisani dobrze, solidnie, lecz bez wodotrysków. Aczkolwiek przyjemnie się ich czyta. Vano jest stereotypowym, roześmianym wielkoludem, a Włóczęga to ten myślący, spokojniejszy, robiący za przeciwwagę dla giganta. Podsumowując, czy polecam ten fik? Cóż, tak. To nie jest dzieło wybitne i Stalker od Grento bije je na głowę, ale dalej jest to bardzo poczytne, proste dzieło, które potrafi miejscami rozśmieszyć, być urocze, czy też potrzymać przez trzy sekundy w napięciu. Miła, odprężająca, choć nie wybitna lektura.
  8. Klacz, która żyje na księżycu... Świetn, wprost fenomenalny fanfik. Gdybym miał wymienić jedną rzecz, za którą uważam ten fanfik za najlepszy jaki czytałem, to chyba niebyłym w stanie. Miałbym dylemat, czy są to postacie, pomysł, fabuła, klimat, czy może dbałość o najdrobniejsze szczegóły. Wszystkie te elementy są wykonane z niezwykłą starannością i pasują do siebie, jak części doskonałej maszyny (parowej). Autor wziął dobrze nam znane postacie i osadził w nowych, lecz adekwatnych rolach. Stworzył interesujący i wspaniale rozrysowany świat, w którym kryje się wiele ciekawych smaczków i detali. Napisał historię, która może nie jest najbardziej odkrywcza, ale jest tak prowadzona, że stała się wyjątkowa. Stworzył nieprzesadzony i nienachalny steampunk, który pobudza wyobraźnie. A wszystkie te elementy doprawił detalami tak świetnymi, że nawet gdy czytałem ten fik po raz drugi w oryginale, znalazłem kilka nowych smaczków, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Dzięki temu fik ma też gęsty klimat, który otacza czytelnika ze wszystkich stron. Nie mam zamiaru spoilerować fabuły (jeszcze), więc powiem tylko, że pod płaszczykiem czegoś dość oczywistego kryje się przecudowna historia. Gorąco ten fik polecam. Zarówno tłumaczenie, a także (albo i przede wszystkim), oryginał. Warto, to mało powiedziane.
  9. Cóż, moja korekta była niewielka i z pewnością trzeba by tu przysiąść bardziej, ale jeśli chcesz, to tak. Czemu nie.
  10. Przeczytane, wiec pora na komentarz. Po pierwsze, gratuluję podjęcia się tej pięknej i ciekawej sztuki, jaką jest pisanie fanfików. To fajna zabawa, choć wymaga trzymania się pewnych ram i zasad. I właśnie od tego zacznę, bo, choć zrobiłem w fiku pobieżną korektę, to z pewnością jest jeszcze wiele do zrobienia. Poza tym, warto też kilka rzeczy powiedzieć od razu, bo to ułatwi pisanie. Tekst w zasadzie powinien być wyrównany do obu krawędzi (wyjustowany), za wyjątkiem kilku przypadków. takich jak: Każdy akapit powinien zaczynać się wcięciem. Robimy je albo tabulatorem, albo automatycznym wcięciem pierwszego wiersza. Jeśli po dialogu idzie narracja, odnosząca się do dialogu (patrz spoiler poniżej), to nie stosujemy kropki, a narrację zaczynamy małą literą. Stosujemy za to wykrzykniki i znaki zapytania, ale dalej narrację dajemy małą literą W przeciwnym wypadku kropka jak najbardziej ma rację bytu. Tak samo wielka litera rozpoczynająca narrację (znów przykłady w spoilerze) W zasadzie, powinno się jeszcze stosować – zamiast - (czyli półpauzę zamiast myślnika), ale może nie wszystko na raz. Może i myślnik jest niepoprawny, ale aż tak nie boli. Nie jestem też pewien, czy myśli postaci powinno sie zapisywać tak, jak u ciebie. Nigdy takiego zapisu nie spotkałem i przy czytaniu nie brzmiał on wygodnie, ale nie mam pewności, wiec niech tu się wypowie ktoś bardziej kompetentny ode mnie. Ja osobiście stosuję albo zapisane kursywą, w osobnym akapicie, albo jako osobny akapit, ale nie zaczynający się myślnikiem, za to z wejściem narracji mówiącej, że postać myśli. Ogólnie, kiedyś był w Equestria Times poradnik dla początkujących pisarzy, ale nie pamiętam w którym numerze. W razie wątpliwości zapraszam na klub konesera polskiego fanfika, gdzie z pewnością pomozemy i wyjaśnimy. Dobra, tyle tytułem formy, która, wbrew pozorom, nie była taka najgorsza jak na debiut (aczkolwiek wymaga pracy). Pora na treść. Tu ogólnie źle nie jest. Widać już jakiś zalążek pomysłu, choć nie powiem by trafił on w moje gusta (ale o tym później). Mamy Twilight i Spike'a, którzy zostają wessani przez portal do innego świata. Motyw stary jak świat, ale to nic złego. Fajnie, że wspominasz, że Twilight jest świeżo po koronacji. Taki mały smaczek, który można wykorzystać. Ponadto, podobało mi się, że Twilight dostrzegła, że wygląda inaczej niż w świecie po drugiej stronie lustra. Takie małe detale potrafią fajnie budować postać i świat. Widzę też, że inspirujesz się anime. To jest właśnie rzecz, która nie trafiła w moje gusta, ale trudno. Nie każdy lubi anime. Tak czy inaczej, jest to też pewien pomysł, który może przyciągnąć niektórych czytelników. Moim zdaniem, warto by rozbudować opisy. Zarówno tutaj, jak i w kolejnych rozdziałach. Nie mówię tu o robieniu opisu bigosu na 13 stron, ale o takim, przyjemnym, nieco spowalniającym akcję, opisaniu świata. To potrafi wyjść na dobre. Poza tym, czytelnik musi być w stanie sobie wyobrazić to, co widzi autor, albo przynajmniej spory kawałek tego. Podsumowując ten przydługi komentarz, gratuluję pierwszego, opublikowanego dzieła, życzę powodzenia w pisaniu i... i niestety zasugeruję nie tylko więcej czytania, ale też więcej analizowania czytanego tekstu. Bo sporo się można nauczyć, czytając książki i fanfiki, i podpatrując z nich pewne rozwiązania. Zarówno pod katem budowy zdań jak i rozwiązywania pewnych problemów fabularnych, czy światotworzeniowych.
  11. Czasami zastanawiam się jak Dolarowi udaje się znajdować tak dobre fiki. Wszystkie jego tłumaczenia jakie dotychczas widziałem w jego wykonaniu to naprawdę cudowne i przyjemne w czytaniu teksty. Do tego jakość tłumaczenia jest na najwyższym poziomie. Zarówno pod kątem poprawności i oddania charakteru oryginału, jak i pod względem formy samego tekstu. Nie inaczej jest w tym przypadku. Darn cat to prześmieszna, pasiasta czarna komedia przedstawiona z perspektywy Opal (kotki Rarity). Już w samym serialu mamy kilka dowodów, że ta biała, napuszona ślicznota, to w rzeczywistości wredne i złośliwe bydle, które z mściwą satysfakcją w oczach potrafi skrzywdzić każdego, kogo ma ochotę. Jak w tej scenie, gdzie jednym machnięciem łapy obcięła Sweetie kawałek grzywy. Tu jednak Opal jest jeszcze gorsza. Gdy tylko odkrywa, że jej miska jest pusta, a jej właścicielka służąca ją olewa, postanawia się brutalnie zemścić. Morderstwem. (oczywiście nie bierze pod uwagę, że martwa Rarity też jej nie nakarmi). Muszę przyznać, że wszelkie próby morderstwa są bardzo ciekawe i kreatywne, a przy tym bardzo kocie. Jak drzemka kiedy Winnona odwala czarną robotę, albo trącanie łapą czegoś by spadło (kucowi na łeb). Do tego mamy świetnie opisane przemyślenia kota, któremu nie jest żal niewinnych kucy pozbawionych życia, lecz tego, że zmarnowali jej pułapki przyszykowane na Rarity. Świetne jest też zakończenie. Kiedy Opal wreszcie dostaje żarcie, momentalnie zmienia zdanie i stwierdza, że Rarity może jeszcze chwilę pożyć. Zaś gdy policja wyprowadza wyrodną Rarity ze wszystkimi kopytami skutymi za plecami (swoją drogą chciałbym to zobaczyć), jedynym zmartwieniem Opal jest to, kto ją nakarmi. Fenomenalne zakończenie dobrej komedii. O bohaterach niewiele można tu powiedzieć. Wszyscy poza Opal są tu tylko po to by wpaść w pułapki i irytować kiciusia. Oczywiście ich wejścia na scenę jest klimatyczne i serialowe. Spike przychodzi do Rarity z podarkiem, po raz kolejny próbując swych szans u projektantki, a Sweetie z ochotą rusza do kuchni, przygotować siostrze jedzenie, co nawiązuje do odcinka, w którym młoda klaczka robiła projektantce śniadanie. Jednak siłą tego fika, poza rzecz jasna czarnym humorem, są opisy przemyśleń i zachowań kota. Wypadają bardzo naturalnie i zabawnie zarazem. Bardzo dobra robota. Autor zapewne ma kota (i to chyba szalonego). Strona techniczna jak zwykle jest wspaniała, a tłumaczenie bardzo dobre. Ale czemóż tu się dziwić? To tłumaczenie Dolara, więc i niezwykle wysoki poziom i dosłownie przykłąd dla innych. Tekst bezbłędny, dobrze przełożony i schludny . Doskonały przykład, jak powinien wyglądać publikowany fik. Podsumowując, to bardzo dobra, kocia komedia. W sam raz dla fanów czarnego humoru i nie tylko.
  12. Powstanie świata. Legenda i pomysł, który można opisać na milion sposobów. I każdy może być ciekawy. Łącznie z kanapką z pastą jajeczną, wyrzuconą przez ekspedycję kosmiczną, która to kanapka stanie się zalążkiem nowego życia. Ja też wziąłem na warsztat ten temat, ale nie całkiem po to, by pokazać swoją wizję stworzenia świata i kucy. Zrobiłem to, by nieco pobawić się ideą samodzielnego, samoświadomego tyłka i tego, jak takie coś działa na wyobraźnię. Musze przyznać, że to było ciekawe doświadczenie. I choć może nie wyszło z tego fika i pomysłu nic dobrego, to i tak to publikuję. Bo może komuś się spodoba, albo kogoś zainspiruje. Historia powstania świata I od razu przepraszam za szkody na psychice czytających.
  13. Kolejny stakler. Jak to dobrze widzieć, że nasz fandom z taką pasją sięga po to uniwersum. Zwłaszcza, że sam je uwielbiam. Szkoda jednak, że tym razem nie jest to tekst wciskający w fotel. Ten tekst to w zasadzie prolog, podczas którego poznajemy bohatera, dowiadujemy się, że dostał znaczek za przeżycie emisji, poszedł do baru, uciekł skądś, kogoś zabił i że poszedł robić zlecenie dla naukowców, czy coś. Czyli w zasadzie, dużo się dzieje na tych kilku stronach. Trochę cierpią na tym opisy, ale nie aż tak, by to bolało. Wynika to z dość ciekawej konstrukcji fika, który składa się w zasadzie z fragmentów między którymi są dość duże odstępy czasowe (nawet trzy lata). Takie rozwiązanie sprawdza się w niektórych sytuacjach, ale tutaj nie bardzo, moim zdaniem. Ja bym zostawił tylko to pierwsze, czyli najdłuższe przejście. No i może też to po przeżyciu emisji. Pozostałe rozwiązałbym nieco inaczej, przedłużając oczywiście tamte fragmenty. Zbyt dużo przeskoków boli. Choć być może jest w tym przeskakiwaniu potencjał, którego chwilowo nie dostrzegam. No ale cóż, nie sądzę, by autor kiedyś mnie przekonał do tego. Inna sprawa, że ta fabuła nie jest zła. Może faktycznie sprowadza się do idź gdzieś i coś zrób, ale takie jest życie stalkera i tak też wygląda zdecydowana większość questów pobocznych w grze. Więc to mi osobiście aż tak bardzo nie przeszkadza. Co do głównego bohatera, to tu muszę pochwalić za pomysł. Ten ze znaczkiem. Moim zdaniem, to świetne rozwiązanie fabularne i worldbuldingowe. Do tego ma spory potencjał, bo może pokazywać, czy to kuc, który przeżył emisję. No i nawiązuje subtelnie do tatuażu Naznaczonego. Niezły jest też pomysł z lekami, a więc i z chorobą. To się da fajnie wykorzystać. Sam jednorożec, na chwilę obecną jest niezłym bohaterem. Darzy zonę respektem i nie idzie jak terminator, ale też nie jest ofermą, jeśli chodzi o walkę. Do tego ma interesujący sprzęt. Zupełnie inny niż ten, który ja wybierałem, grając. Podoba mi się. A skoro o sprzęcie mowa ( i przy okazji o opisach), to tu mam mieszane uczucia. Z jednej strony widzę, że autor grał i ogarnia sprzęt. Wybrał bohaterowi strzelbę i to rozsądnie uzasadnił fabularnie. Do tego stworzył do niej jedną czy dwie taktyki, wykraczające poza normalne granie. I wbrew pozorom, celownik optyczny do strzelby nie jest złym rozwiązaniem. O ile dobierze się właściwą amunicję. Naprzykład brenekę, albo pociski karabinowe w sabocie. Sama amunicja też jest fajnie opisana. Przynajmniej tam, gdzie pojawia się flechette. Jednak z drugiej strony, przy tych opisach jest trochę za dużo informacji naraz. Opis wspomnianych flechette (w stalkerze amunicja strzałkowa), można śmiało okroić z informacji o wagomiarze (który chyba powinno się pisać 12ga). Raz, że i tak innej w uniwersum nie ma, a dwa, że takie coś można zostawić do innej sceny, gdzie można nawet pokusić się o wyjaśnienie, co to znaczy. Bo wbrew nazwie, to nie oznacza kalibru 12mm, tylko chyba około 18mm. Jeśli chodzi o opisy pogody, otoczenia itepe, to nie jest najgorzej. Mogłoby być więcej, ale nie musi. Scena emisji jest dobrze opisana. Dość dynamicznie, dając jednocześnie poczucie grozy i pokazując jaka emisja jest piękna. I na koniec forma. Tu jest dziwnie. Brak justowania, brak odstępów między akapitami, a do tego dialogi zapisane dodatkowo kursywą oprócz myślnika. Dziwny pomysł, który odbiera narzędzie jakim jest dobrze użyta kursywa. Literówek nie zauważyłem. Są jeszcze dialogi w języku Rosyjskopodobnym (a może i rosyjskim, nie znam się). Ciekawy, pomysł i zrobiony jak dla mnie, zrozumiałe (choć ruskiego nie znam). Buduje to klimat, choć może wzbudzać mieszane uczucia. Ale jak dla mnie na plus. Podsumowując, to nie jest zły fik. Ma swoje braki, ale drzemie w nim pewien potencjał na poczytne dzieło. Szkoda trochę, że autor tego nie kontynuuje, bo z tego cista mogłoby wyjść coś smacznego.
  14. Pamiętam ten konkurs. Miał bardzo wysoki poziom i zebrał wiele naprawdę fajnych fików. Ten nie jest wyjątkiem. I choć bierze on na warsztat dość popularny i nie raz opisywany temat, robi to całkiem dobrze. Nieśmiertelność, pełna bólu i wyrzeczeń. Smutne trwanie i obserwacja przemijającego świata. Mówiąc szczerze, chciałbym zobaczyć fik, który pokazuje to w pozytywnym świetle, ale to taka dygresja. Tak czy inaczej, tu mamy Celestię, która rozważa kilka swoich, życiowych decyzji. Miedzy innymi te o przyznaniu Twilight i Cadance skrzydeł (a co za tym idzie, zrobienia z nich księżniczek). Od razu się człowiek zastanawia, skąd takie przekonanie co do jednej i drugiej. Ale powoli, wraz z budową pozornie zwykłej fabuły, okraszonej przemyśleniami Celestii, dowiadujemy się, co sprawiło, że Księżniczka wątpi w swoje decyzje i dlaczego staje się bardziej zgorzkniała. Tak, z każdą stroną, czuć jak Celestia sama zapada się w tym, co nieopatrznie zesłała na nie. Najpierw widzimy wspomnienie o Twilight. Pojawia się dość szybko i jest proste. W zasadzie, nawet nie wymagało to alikornizacji twalota, ale dobrze, że ta nastała. Ona zwiększy ból postaci, która zmaga się ze śmiercią rodziców. I tu autor miał dość fajny pomysł, moim zdaniem, gdyż wysłał Twilight do Ceśki z prośbą by ich wskrzesiła. Ale ta odmawia, gdyż nie może. Choć czy aby napewno? Tak czy inaczej, zrozpaczona księżniczka przyjaźni wyruca swoje żale i zrywa kontakty z Celestią. Co jest konsekwentnie prowadzone w fiku. Bo raz, że widzimy, że to się stało dość dawno, dwa, że Celestia zatrudniła w pałacu Starlight i w jednej scenie otwarcie przyznała przed czytelnikiem, że to po to by wypełnić lukę po Twilight, a trzy Celestia w innej scenie zastanawia się nad zerwanym kontaktem, czy może nawet nie rozmysla by go przywrócić. Choć Tu akurat odniosłem wrażenie, że stwierdziła, że to Twilight powinna wyciagnąć kopyto na zgodę. To niepasujace do serialowej Celestii, ale do tej tu jak najbardziej. Kolejnym, ważnym punktem jest spotkanie z Flurry, która rządzi kryształowym, bo Cadance już nie jest zdolna. Mała alikorn przybywa i prosi o pomoc dla swojej matki, z którą jest coraz gorzej. I tu dostajemy piękny fragment klaczy rozbitej przez śmierć ukochanego męża. Takiej, która ma świadomość, że spędzi kilkaset, albo kilka tysięcy lat bez niego, zanim będzie mogła się z nim połączyć (o ile w ogóle będzie mogła).Zamyka się więc w iluzji, którą oszukuje sama siebie. A gdy zaś maski opadną, po bardzo bużliwej dyskusji, obrazujacej stan Cadance, księżniczka miłosci prosi o zabranie jej tytułu, skrzydeł i związanych z tym darów. To ma bardzo fajne i dobrze wymyślone konsekwencje, których nie zdradzę. Na końcu mamy zaś znacznie bardziej zgorzkniałą Celestie niż na początku. Co więcej, księżniczka brzmiała jakby chciała zrobić coś nieodwracalnego. I to bez patrzenia na swój kraj. Bardzo dobry pomysł i dobrze zrealizowany. Czuć ból władczyni. Ogólnie w tym fiku dzieje się więcej, ale nie chcę się o tym rozpisywać. Wspomnę za to o niezwykle ważnym elemencie, który udało się tu całkiem zgrabnie zrealizować. O warstwie emocjonalnej. Otóż autorowi udało się zawrzeć dość bólu, cierpienia i konfliktów egzystencjalnych, by fik smucił i skłaniał do pewnych przemyśleń (nawet mimo oklepanego kierunku). Jednocześnie nie ma tego tyle, by fik stał się cieżki, czy też przerysowany. Słowem, wypada to naturalnie. Zwłaszcza w połączeniu z prostym, odpowiednio nacechowanym językiem, który opisuje wydarenia wprost, a nie poprzez liczne metafory. Żeby nie było, nie uważam, ze jedna metoda jest lepsza od drugiej, bo Ewolucja gwiazdy typu słonecznego bardzo fajnie pokazała jak podejść do tematu stosując metafory. Po prostu w tym fiku, taki wybór działa i to działa dobrze. Pochwalę też ogólnie za postacie. Poza oczywiście Celestią, która zauważalnie różni się od kreacji serialowej (No ale tego wymagał konkurs), ale przy tym wypada dobrze, na uznanie zasługują też Twilight Cadance i... I z Luną mam pewien problem. Moim zdaniem jest jej za mało. Dzięki relacjom miedzy siostrami możnaby budować postać samej Celestii i jeszcze dobitniej pokazać jak sie zmieniła. Możnaby stworzyć nawet napiecia między siostrami. Ogólnie, Luna nie jest zła, ale po prostu jej za mało. Ponarzekać można też troszkę na formę. Ale też nie za bardzo. Błędów było naprawdę niewiele. Największy problem to przejścia między kolejnymi sekcjami . Miałem wrażenie, że nie są do końca płynne. Może to kwestia tematu, stylu, albo coś. Aczkolwiek to niewielka przeszkoda, która nie przeszkadza w czerpaniu radości z tego fika. Podsumowując, fajny, przyjemny i trochę smutnawy Oneshocik o nieśmiertelności. Może to nic wyjątkowego, ale z pewnością warto po to sięgnąć. Zwłaszcza jak ktoś lubi takie klimaty.
  15. Dawno temu, chyba w zeszłym roku, słyszałem ten fik w wykonaniu lektorskim Dolara. Był boski. Zanotowałem więc sobie, by go przeczytać. a gdy juz to nastąpiło, to pora podzielić się wrażeniami. Na początek powiem, że po raz kolejny jestem pod wrażeniem transalacyjnego kunsztu aTOMa. Mówiąc szczerze, ten odjechany i szalony tekst, z bardzo kreatywną narracją nie wygląda jak tłumaczenie. Wygląda jakby był napisany po naszemu. Co więcej, sam tekst jest w zasadzie pozbawiony błędów (tak wiem, zaraz ktoś powie: myślniki zamiast półpauz, ale naprawdę są gorsze rzeczy, które mogą być w tekście). Tyle o formie, pora na treść i pomysł. Nie wiem co autor brał, pisząc to dzieło, ale z pewnością był to towar pierwszej klasy. Zacznijmy od tego, że autor wybrał na główne bohaterki Derpy i Flitter. Jak dla mnie, bardzo fajny pomysł. Dodatkowo zrobił Flitter tak, by łapała motyle i instalowała je w atlasach. Urocze. Zwłaszcza, że to ma duże znacznie dla fabuły. No ale pewnie to nie byłoby specjalnie dziwne, gdyby nie fakt, że w Equestrii pojawiają się ścieżki do świata chochlików. Chochlików, które nie każdy widzi. Widzi je Derpy, widzi je jej Bąbelek i widzi je Flitter (po tym jak Derpy zdzieli ją solidnie w łeb) i jeszcze kilka kucyków w Ponyville. A chochliki są złe. Porywają kucyki i są złośliwe. Więc gdy Derpy dowiaduje się, że królowa chochlików przyleciała do Ponyville, rusza jej tropem. Razem z Flitter rzez jasna. Tam, po kilku perypetiach, trafiają do niewoli królowej. Ta, złapawszy Derpy i Flitter, bierze armię i leci szturmem na Equesrię by robić te wszystkie, paskudne i złośliwe rzeczy, które robi królowa chochlików. Gdy już naszej, wspaniałej, bohaterskiej ekipie udaje się uciec, to muszą ocalić Ponyville przed inwazją. Oczywiście z pomocą przyjaciółek i... Jednak to, co wyróżnia ten fik, poza pomysłem, jest sposób prowadzenia narracji. Po pierwsze, mamy narrację pierwszoosobową z perspektywy Flitter, dla której świat chochlików i cały ten cyrk jest nowością. Po drugie, przemyślenia i obserwacje Flitter są bardzo ciekawie napisane. Tak, że bawią bardziej, niż sama fabuła i pomysły. To jest tak zabawne, zwłaszcza w połączeniu z fabułą, że miejscami musiałem czytać wolniej, by opanować wybuchy śmiechu. Podsumowując, to bardzo dobra, randowmowa komedia, zawierająca logicznie wyglądający random (jakkolwiek to brzmi). Zdecydowanie polecam, bo wyróżnia się na tle wielu innych fików, a sama lektura to przyjemność.
  16. Cóż za niezwykle pasjonujące, interesujące i kształcące dzieło. Doskonale tłumaczy dlaczego warto myć grzywę. A tak poważnie, mamy tu do czynienia z krótką, lekką i przyjemną komedią, opartą na niecodziennym pomyśle. No dobra, można by uznać, że pomysł na to, by w niemytej grzywie zagnieździło się jakieś paskudztwo nie jest do końca oryginalny. Ale jeśli zrobimy to z tysiącletnim alikornem, to możemy uzyskać rasę cywilizowanych wszy, roztoczy czy co to tam było. A skoro to grzywa Luny, to mają czas by wynaleźć podróże międzygwiezdne, działa orbitalne i kosmiczną wojnę, nie mówiąc o podróżach międzygalaktycznych. A to wszystko w grzywie księżniczki Luny. Żeby było ciekawiej, całość obserwujemy wyłącznie z zewnątrz, oczami samej księżniczki i jakiegoś kuca, który uważnie obserwuje te wydarzenia przez jakieś gogle powiększajace. To sprawia, że całość jest jeszcze zabawniejsza. Pomysł na inteligentną rasę w grzywie księżniczki nie byłby pełny, gdyby nie dobre i dobrze złożone dialogi, oraz reakcje. Na przykład strażnik, który wchodzi, gdy Luna wrzeszczy na swoja grzywę. Dzięki temu ten fik bawi. Jeśli chodzi o formę, to jest... dobrze. Znaczy, tłumaczenie wygląda dobrze, choć było kilka błędów wyszczególnionych w niezaakceptowanych sugestiach. Zapis dialogowy też ujdzie, choć chyba raz czy dwa było wsunięcie akapitu, zamiast wcięcia pierwszego wiersza. Największą wadą jest jednak brak justowania. No ale trudno. Podsumowując ten krótki komentarz, to bardzo przyjemna, lekka, krótka komedia. Taka w sam raz na dziesięć, piętnaście minut. Napisana kreatywnie, z pomysłem i wywołująca uśmiech na twarzy. Czasami tylko tyle człowiekowi potrzeba. No i naśmiewa się z Luny, zamiast z Celesti, a to raczej nieczęste.
  17. Rytuał odbyty, pora wiec na relację z niego. Zacznę od tego, że nie jestem wielkim fanem TCB. Mimo, że sam napisałem kilka dzieł w tym uniwersum. Jednak zwyczajnie mnie ono nie kupiło. Nie wiem czy to kwestia założeń, czy pomysłów... ale to w sumie nieistotne. Istotny jest Rytuał, dziejący się jakoby jakiś czas po wydarzeniach z TCB. Ludzie i kuce tak się wyniszczyły, że muszą już współpracować, by móc dalej egzystować. Muszę na wstępie przyznać, że to ciekawy pomysł na konsekwencje wynikające z wojen i innych perturbacji. Bardziej mi się to podoba niż jakieś gułagi, czy kuce zaprzęgnięte do pługa. Więc była wojna, mamy organizację dzięki której kuce i ludzie współpracują i mamy ten tytułowy rytuał, który ma przywracać martwych do życia. To właśnie wokół niego kręci się cała fabuła tego, zdecydowanie zbyt krótkiego, oneshota. W pierwszej części spotykamy młodą klacz, która dostała list od kierownictwa, że jest zaproszona do tegoż rytuału. Jako bateria. Przybiega wiec do ludzkiego kolegi, bo ma wątpliwości, co do rytuału. I tu poznajemy, co to za rytuał, co nieco jak działa, oraz jaka jest jego historia. Niestety tego jest mało, a cała historia toczy się dość szybko. Brakuje mi trochę opisów, większej ilości rozmów na temat wątpliwości, przytoczenia może jakichś przypadków nieudanego rytuału, a nawet wspomnienia z czasów wojny. Dodatkowo, skoro człowiek jest inżynierem i zajmuje sie magią, to może mieć na stole jakiś, rozgrzebany projekt. A rozmowa o takim mogłaby budować postacie i sam świat. Następnym etapem jest przejście do kolejnego pomieszczenia, gdzie spotykamy się z klaczą, która usiłuje się na krzywy ryj wbić na rytuał i zostaje brutalnie zatrzymana. Fajny, wolniejszy przerywnik, aczkolwiek, jak już stwierdził mój poprzednik, warto by tam było wpleść rozmowę o niczym, która jednocześnie budowała by świat i być może pokazała też postacie z innej strony. Co więcej, gdyby poprzednia sekcja była dłuższa i bogatsza (boć może poprzez większe przypomnienie konfliktu), to ta byłaby przyjemną odskocznią dla czytelnika. Aczkolwiek sam pomysł kontroli, oraz próby jej minięcia jest jak najbardziej pomysłowy i przyjemny. Zdecydowanie pasuje tu i buduje klimat. Do tego, wpleciony jest całkiem umiejętnie. To była chyba najlepsza część tego fika. No i jest sam rytuał. Wielka, sala, pełna kucyków, z orkiestrą, z pacjentem. Magia aż iskrzy w powietrzu... Albo nie bardzo. To co już Bester powiedział, a z czym sie zgadzam, tego rytuału było za malo. Tu faktycznie było miejsce na fik w fanfiku. Na opisanie przygotowań, jakichś plotek i cichych rozmów szaszłyków (podoba mi sie to określenie), czy strojenie instrumentów. Potem można by opisać wjazd pacjenta, i to, jak nasi bohaterowie na niego patrzą, co myślą. Dalej, można by dać bogaty, kilkustronnicowy opis samego rytuału, prowadzonego do muzyki orkiestry. Swoją drogą, bardzo fajny pomysł, by skłonić jednorożce do jednomyślności, poprzez muzykę. Podoba mi się. Z kolei po samym rytuale dałoby się tu fajnie wstawić rozmowę bohaterów, oraz konfrontację lęków klaczy z tym, co się wydarzyło. Słowem, sam rytuał można by tak rozbudować, ze byłby dłuższy od całego tego fika i dalej by nie nużył. Dobra, tyle o treści, pora na formę. Tu muszę przyznać, że jest całkiem nieźle. Nie zauważyłem zbyt wielu literówek. Były za to powtórzenia, drobne błędy w zapisie dialogowym, oraz nienajbogatszy jezyk. Aczkolwiek dało sie to czytać, bez walenia głową w ścianę. Podsumowując, ten fik wygląda jak całkiem dobry debiut. Autor ma pomysły i dość dobrze potrafi je przelać na papier. Brak tu jedynie wprawy, którą nabiera się pisząc, pisząc i jeszcze raz pisząc.
  18. Rainbownomicon to przecudowny, krótki tekst, który bawi niezmiernie. Co więcej, robi to posługując się przednim, czarnym humorem. Uwaga na spoilery, bo bez nich ciężko tu cokolwiek powiedzieć. Fabuła oparta jest na genialnym, moim zdaniem pomyśle, łączącym kilka elementów. Po pierwsze, Rainbow się zabiła. Przypadkiem, żeby było śmieszniej. Po drugie, Twilight ma na to zaklęcie, które oczywiście nie działa calkiem. Po trzecie, przez sporą część fika mierzymy się z jego konsekwencjami. Po czwarte, mamy na końcu wpisy do pamiętnika, opisujące czego nauczyły się poszczególne bohaterki. A wszystko to utrzymane w wielkim poziomie groteski, zawdzięczanym głównie punktom jeden i dwa (których efektem jest punkt trzy). Niby wydaje się to być dosyć sztampowe (bo w końcu nieudane zaklecie było swego czasu modnym motywem), o tyle, gdy problemem była śmierć, a zaklęcie miało wskrzesić Rainbow Dash, która skręciła kark, to uzyskujemy coś wyjątkowo zabawnego. Ale oprócz tego, ze autor miał bardzo dobry pomysł, to jeszcze umiał go zrealizować w niezwykle dobrym stylu. Tak jak już kilku moich poprzedników wspomniało, ten fik to kopalnia wspaniałych i złośliwych cytatów. Zdecydowana większość wypowiedzi postaci, bawi. Zwłaszcza w kontekście całego dzieła To tylko kilka przykładów. Tam są znacznie zabawniejsze pomysły. Słowem, treść to, moim zdaniem, kopalnia dobrego, czarnego humoru, oraz wspaniale zrealizowany pomysł. Do tego całość jest jedną, piękną, spójną całością, bez żadnych dziur. Jeśli zaś chodzi o stronę techniczną i jakość tłumaczenia, to jest to bez zastrzeżeń. No ale to aTOM, wiec marka sama w sobie. Jeśli już ktoś by się naprawdę chciał czepiać, to może za myślniki zamiast półpauz, albo za odstępy miedzy akapitami robione enterem. Ale to naprawdę drobiazgi, które nawet odrobinę nie przeszkadzają przy czytaniu. W zasadzie, jesli człowiek nie bedzie się na siłę skupiał, to ich nie zobaczy (jak podwójnych spacji, których tu nawet nie ma). Podsumowując, gorąco polecam. To naprawdę przednia komedia w doskonałym tłumaczeniu.
  19. Zlew. Fik legenda, o którym chyba każdy słyszał. Zabawny, pomysłowy i w ogóle. Korzystając z okazji postanowiłem go sobie odświeżyć i zobaczyć, czy robi wrażenie, jak kiedyś. I musze powiedzieć, że... robi, ale inaczej. Zacznę od pozytywów. Zlew, to wspaniała, randomowa komedia, bazująca na genialnym w swej prostocie pomyśle. Idea by Rainbow Dash zapałała gorącym uczuciem do kuchennego zlewozmywaka jest absurdalna, ale przez to wręcz piękna. A co lepsze, nie mamy tego od pierwszej strony. Dobra, mamy obrazek, który mówi wiele, mamy tytuł oraz tagi i mamy krążącą po całym fandomie reklamę fika shipującego Rainbow ze zlewem. Jednak mimo tego, że absurd jest i tak szeroko znany, fanfik nie pokazuje go od początku. I to jest wspaniałe. To świadczy o kunszcie i polocie autora. Jeśli pominąć fakt, że wybranek Rainbow jest cudem inżynierii zmywalniczej, wykonanym ze stali nierdzewnej posiadaczem długiego i solidnego kranu, oraz błyszczącym srebrem amantem, to historia jest bardzo prosta i urocza. Zaczyna się też bardzo niewinnie. Ot mamy spotkanie Pinkie i Dashie w cukrowym kąciku. Są babeczki, ploteczki, aż następuje wejście do nowoodremontowanej kuchni, gdzie w oczy Rainbow szybko rzuca się lśniący przystojniak, któremu kapie z kranu. Czysta miłość od pierwszego wejrzenia, w którą sportsmenka i niezwykle męska klacz sama nie chce uwierzyć. Później mamy piękną, krótką scenkę, jak Pinie czyta kolejne frazy z katalogu, a Rainbow stara się nad sobą panować. Szkoda trochę, że to nie zostało rozwinięte, albo wykorzystane później. Swoją drogą, nawet brzmi to trochę sugestywnie. Niestety, w następstwie nieszcześliwych wypadków i niekontrolowanych reakcji towarzyszących obecności zlewu z ,,gorącą wodą", w kuchni następują zniszczenia i Rainbow zostaje wykopana. Na kurkach swojego ukochanego. Taki wstyd. I tu następuje długa sekwencja, podczas której Rainbow najpierw wypiera z siebie możliwość bycia zakochaną w zlewie, aż wreszcie akceptuje brutalną prawdę, po niezwykle mokrym śnie. Oczywiście nie od razu związek zbudowano, więc tu wkracza do fabuły postać, która wie najwięcej o związkach Applejack Rarity. Wspiera lotniczkę w jej dążeniu, ubiera ją i sugeruje by nie zachowywała się jak ona. To z pewnością przyciągnie do niej obiekt jej pożądania. Wreszcie nadchodzi kulminaycjny moment. Randka, wspierana przez domorosłą hydraulik Pinkie Pie, która pozwala zlewowo zrzucić okowy szafki i rur, by mógł udać się z Rainbow na samotne zmywanie przy świetle księżyca. Tak czy inaczej, mamy tu do czynienia z iście genialnym i szalonym pomysłem, oraz naprawdę przyjemną realizacją. Przynajmniej w kwestii treści. Bo jeśli chodzi o formę, to... Zacznę od tego, ze dokument jest zmasakrowany przez jakieś, niedorzeczne sugestie. Na szczęście zmiana ustawienia na samo wyświetlanie pomaga. Niestety są tez inne problemy. Trochę literówek i błędów, oraz miejscami kulejące tłumaczenie. Tu musze się niestety zgodzić z Dolarem. W kilku miejscach faktycznie przekład jest zbyt dosłowny. Mam też wrażenie, że w jednym, albo dwóch uciekła gra słów, ale bez zerknięcia w oryginał nie mogę tego potwierdzić. No i faktycznie, w kilku miejscach pojawił się angielski zapis dialogowy. Ogólnie, fajnie by było, jakby tam wpadła jakaś korekta, a autor zajął się już istniejącymi sugestiami, ale tragedii nie ma. Ten fik bawi i stanowi bardzo przyjemną lekturę. Polecam to opowiadanie każdemu. A zwłaszcza tym, którzy chcą na chwile oderwać się od normalności. To pomysłowa perełka, choć nieco zaniedbana i usyfiona.
  20. Przeczytałem, wiec pora na komentarz. Powiem szczerze, że mam pewien problem z tym fikiem. To naprawdę dobre dzieło. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy to bardzo specyficzna konstrukcja świata. Taka, która mówi wiele, jednocześnie zdradzając tak niewiele. Bo mamy świat, gdzie jest wielkie miasto oraz jakieś osady, w których żyją potomkowie kuców i innych ras. Nieliczni z nich zajmują się zdobywaniem artefaktów, czyli wytworów poprzednich cywilizacji, które są cenne, gdyż przedstawiają poziom technologiczny dalece większy niż obecny. I tu jest trochę do myślenia: Gdzie sie podziały poprzednie cywilizacje? Co sie stało? Ile wiedziały,z anim zniknęły/odeszły/wyginęły? Ile było cywilizacji? Masa pytań o sam świat, na które nie ma bezpośredniej odpowiedzi. Ale to dobrze. Bo to też daje autorowi duże pole do popisu, gdyby chciał kontynuować dzieło. W tym świecie egzystuje główna bohaterka, zarabiająca na życie polowaniem na artefakty. Taki trochę Stalker. Jest niezwykle mocno zainteresowana nauką, uwielbia ją i potrafi wyjaśnić wiele zjawisk uważanych za magię, właśnie za pomocą różnych dziedzin nauki. I tu znów wchodzi autor, dając nam sporo ciekawych pomysłów. Zwłaszcza dobrze wypadają bakterię pozwalające używać magii. Manachloriany. Z tym, ze w przeciwieństwie do ,,źródła pomysłu", tu można je trzymać przy sobie i wykorzystywać, nie mając ich w sobie. Stanowią one też źródło energii dla różnych rzeczy. Dodatkowo, mamy też kilka innych, fajnych gadżetów, jak zmieniający znaczki hełm, czy maszynka do robienia wody z powietrza I choć nie wszystkie zabawki mają wytłumaczenie działania, to tu autor, wkłada w usta bohaterki bardzo rozsądne stwierdzenie, z którym sie zgadzam: widocznie jeszcze zbyt mało wiemy, by rozumieć jakieś zjawisko. Właśnie, bohaterka. Młoda, energiczna i nieco opryskliwa klacz ziemska. Poluje na artefakty starych cywilizacji, lubuje się w nauce i neguje istnienie magii. Wspaniała bohaterka do takiego świata. Przebojowa i gotowa do działania. Poznajemy ją, gdy rusza za swa przyjaciółką do jakiegoś, legendarnego miejsca, o którym krążą sprzeczne informacje. Trochę typowe, ale nie jest to jednak rozjechana sztampa. Raczej coś, co człowiek już widział i budzi nawet przyjemne skojarzenia. Tak czy inaczej, Nano Heart dociera do opuszczonego miejsca i przemierza korytarze, racząc nas swoimi opiniami i wspomnieniami, jeszcze bardziej budującymi świat. Ta podróż wprost ocieka klimatem i sprawiała, że czytało mi się to cudownie. Chłonąłem tą postać i ten świat. Przynajmniej do spotkania z Bogiem. Ono nie było złe. Kreacja Boga może być. Wątpliwości bohaterki też. Nawet sceneria spotkania była dobra. Jednak mimo tego, te elementy zebrane w całość mi nie leżały. Mam wrażenie, że bohaterka była nieco zbyt arogancka (nawet jak na jej kreację). Sam bóg był taki trochę za bardzo ,,boski" za bardzo oderwany i nie reagujący. Negatywnie mnie też zaskoczyło, kiedy Nano powiedziała, że nie dba o swoją przyjaciółkę. Nawet jeśli w gniewie i szybko sie z tego wycofała, to mi to nie pasuje. Wpływ hełmu też mnie nie kupił w tym kontekście. Być może szukam dziury w całym i przesadzam. Ale po prostu ten fragment nie trafił w moje gusta. Miałem też drobne wątpliwości odnośnie otwartego zakończenia w ,,zaświatach". Początkowo zdawało mi sie zbyt szybkie i zbyt otwarte. Jednak po namyśle stwierdzam, że to było mylne wrażenie. Zakończenie jak najbardziej pasuje do tego fika i dość dobrze go dopełnia. Zwłaszcza, że wreszcie poznajemy prawdziwą przyjaciółkę Nano, a nie tylko wspomnienie o niej. Ponadto, to zamknięcie było w zasadzie grubą kreską, która w zasadzie może otwierać drugi fik. To wyszło fajnie. A co do strony technicznej, jest dobrze. Wyłapałem chyba tylko dwa albo i trzy błędy, ale z uwagi na to, że czytałem na czytniku, nie miałem jak ich oznaczyć. Aczkolwiek nie wpływały za bardzo na lekturę i nie wybija z klimatu. A to bardzo ważne, moim zdaniem. Podsumowując, mimo, że kilka rzeczy mi się nie podobało, powiem, że to bardzo dobry i przyjemny fik. Warto go przeczytać. Zwłaszcza z uwagi na świetnie zbudowany świat, fajny klimat i wiele dobrych pomysłów. Chętnie zobaczyłbym coś więcej w tym uniwersum. Mogłyby to nawet być przygody tych dwóch bohaterek. Ogólnie i szczególnie, polecam. Bo w tym opowiadaniu jest klimat. Jest naprawdę wspaniały i przyjemny klimat.
  21. Przeczytane. Na fik ten trafiłem podczasfinału turnieju lektorów na Kąciku lektorskim i od razu mi sie spodobało. Więc choć nie dane mi było go wtedy przeczytać w całości, stwierdziłem, ze wezmę się za niego przy pierwszej, nadarzającej się okazji. I jako, że okazja się nadarzyła, to pora podzielić się opinią. Ten fik jest naprawdę wspaniały. Pomysł, by zrobić ze Storm Kinga nie tylko dowódcy armii, podbijajacej kolejne miejsca, ale też szefa korpo jest naprawdę wspaniały. Te dwa style tak świetnie ze sobą współgrają, że cieżko powiedzieć, gdzie kończy się niezwyciężona armada, a zaczyna zgrany i dynamiczny zespół fokusujący się na kolejnym targecie, gdyż zbliża się dedlajn. Pomysł naprawdę wspaniały, a do tego świetnie zrealizowany. Pierwsze skrzypce gra oczywiście sam Storm King, który jawi mi się trochę jak szaleniec. Ale taki, który wie, że jest szalony i umie to zamaskować, by zachować profesjonalizm. Świetna kreacja, która doskonale pasuje do postaci, a co więcej, pasuje do kreacji znanej z filmu. Nawet ją rozwija. Dobrze wypada też pierwszy oficer, Strif, który mamrocze pod nosem klątwy odnośnie pracodawcy i jego kiepskich żartów, ale potrafi przytakiwać, gdy tego trzeba. By utrzymać stanowisko, na którym jest niezastąpiony i nie robić sobie problemów. Jak dla mnie, to kolejny typ osobowości, który pojawiłby się w wielkiej firmie. No i jest jeszcze Gruber (majtek stażysta). Nie wspomniałbym o nim, gdyby nie to jak mówi. Jego jak najbardziej normalne słowa i zdania, rozwalają mnie, za każdym razem, gdy je widzę. Niby nic takiego, a tak mnie bawi. Dobra, tyle o fajnych postaciach, do których można by jeszcze doliczyć królową wężokuców (i całą tą fajnie wykreowaną nację) i sędziego. Przejdźmy do fabuły. Ta w zasadzie odkrywcza nie jest. Ale to nic złego. Autor pokazuje jeden dzień z działania Storm King korpo. Poranną pobudkę szefa, gadkę motywacyjną, odprawę, jakiś podbój, zakończony twardymi i w zasadzie jednostronnymi negocjacjami. Ale to tylko drobna przerwa przed wielką bitwą z uzurpatorem, którego Storm King nienawidzi. I tu dochodzę do momentu, w którym fik mnie niezmiernie pozytywnie zaskoczył, rozbawił jeszcze mocniej i ogólnie był naprawdę genialnym plot twistem. Mówiąc krótko, fabuła jest tu po to, by Storm King mógł być po prostu sobą. I to wypada świetnie. I na sam koniec dodam jeszcze jeden drobiazg, który mi się podobał. Telefony od żony. Taki mały detal, ale buduje Storm Kinga z innej strony. Tej, bardziej korporacyjnej. I na koniec kilka słów o stronie technicznej. Wydaje się być bez zarzutu. Z drugiej strony, skoro Rarity to korektowała, to znalezienie jakiejś niedoróbki jest praktycznie niemożliwe. I to dobrze, bo ten lekki i przyjemny tekst zasługuje na tak dobrą formę. Podsumowując, to była bardzo przyjemna lektura i zdecydowanie nie żałuję, że po nią sięgnąłem. Kreacja bohaterów na medal, fabuła niezła, klimat korpo obecny i świetnie sparodiowany. Podsumowując, zdecydowanie polecam.
  22. Przeczytane, wiec pora na kilka słów. Zacznę od strony technicznej, bo to prostsze. Ogólnie, jest na wysokim poziomie. Widać, że autorka wie co robi, gdyż poza daniem nam dobrej jakości formy (choć zdarzyło się kilka błędów), bawi się też samą budową dokumentu, stosując w kilku miejscach duże odstępy miedzy akapitami, oraz raz, czy dwa, większą czcionkę. Zazwyczaj mam co do nich wątpliwości, ale tu spełniają swoje zadanie, wpływając odpowiednio na szybkość czytania. Więc forma, choć na pierwszy rzut oka może dziwić, jest dobrze skrojona. Przejdźmy zatem do treści. Uwaga, może zawierać spoilery, co w tym fiku może szkodzić. Fik bierze na warsztat problem śmierci i długowieczności. Przyjmuje dość tradycyjną, moim zdaniem, narrację, mówiącą, że długowieczność na dłuższą metę nie jest fajna i wywołuje masę cierpienia, bo patrzysz jak świat przemija, a przyjaciele i rodzina powoli odchodzą do krainy wiecznego patatajania. Nie jest to moja ulubiona opcja, ale muszę przyznać, ze tu jest zrealizowana bardzo dobrze. Powiedziałbym wręcz, że bardzo, bardzo dobrze. Z dbałością o nawet takie detale, jak tytuły rozdziałów, czy ich długość. Fanfik skupia się głównie na księżniczce Twilight i jej rekcjach na upływający nieubłaganie czas. Widzimy jak reaguje na śmierć swoich przyjaciółek jak wyrzuca Starlight z zamku, za jej zachowanie, czy jak rozmawia z Celestią, po której widać upływający czas. Właśnie, czas. Zacznę od tego, że nie zgodzę się, że Mane 6 umierają młodo. Myślę, ze to raczej z perspektywy Twilight umierają młodo. Biorąc poprawkę na tytuły rozdziałów i ich rozmiar (to w tym fiku ma pewne, olbrzymie znaczenie), jestem skłonny powiedzieć, że w fiku mija wiele lat. Owszem, mane 6 nie osiągają późnej starości, ale nie odniosłem wrażenia, by umarły koło dwudziestki. Ale to nie jest aż tak bardzo istotne, bo wszystkie wydarzenia związane z niealikornami, mają tylko pokazać, moim zdaniem, upływ czasu z punktu widzenia istot niedługowiecznych. Ważniejsze jednak są relacje Twilight i Celestii, w różnych stanach. Jak już moi poprzednicy zauważyli, tytuły rozdziałów oznaczają kolejne cykle z życia gwiazdy. Z kolei długość i budowa rozdziałów mają oddawać aktywność i czas trwania danego cyklu z życia gwiazdy. Astronomia to nie moja bajka, wiec powstrzymam się od tego, by jakoś się nad tym skupiać. Zamiast tego, powiem o czymś innym. O tym, jakie emocje wywołało u mnie czytanie tego. Każde słowo, każda myśl Twilight zdawały sie być dokładnie przemyślane. Widziałem jak Celestia leży na łóżku i się śmieje, mimo, że widzi nadchodzący koniec (na który poczeka dziesięć, sto, tysiąc lat?). Byłem wielce zszokowany, gdy Twilight paliła książki. Książki, które ukochała, które przypominały jej o wielu rzeczach z przeszłości i o wielu kucykach. Z zapartym tchem pochłaniałem wizję szalejącej Twilgiht, która jakby, przy pomocy herbatki, chciała przedłużyć żywot Celestii, chociażby o dzień. Czytając jak Celestia błaga Twilight o śmierć, zastanawiałem się, czy to pierwszy raz? Czy to pierwsza Celestia? Czy może jakaś inna uczennica Celestii została Celestią i teraz Twilight zostanie Celestią? Tak też od ostatniej i chyba jedynej rozmowy z Luną, zastanawiałem się, czy Luna była tylko jedna, czy może też się rodzi nowa (na przykład z resztek słońca)? Prawdą jednak jest, że księżyca nie widać bez słońca, jednak on wciąż istnieje. Wiele pytań budzi też Discord. Można by rzec, ze zachowuje się normalnie i nie będzie to kłamstwem, ale ma on tu większą rolę. Najpierw, moim zdaniem, próbuje on przekonać Twilight do swoich idei, w brutalny sposób. Zaś pod koniec, demonstruje potwierdzenie dla tego, co przedstawiał wcześniej, a czego Twilight nie do końca chciała przyjąć do wiadomości. Fik ten pełen jest metafor, co sprawia, ze nie łatwo się go komentuje i nawet po lekturze pozostaje wiele pytań i wiele miejsca do dyskusji. Jak chociażby kolejna kwestia, której nie podjąłem jeszcze. Mianowicie, ile z tego jest snem Twilight, a ile rzeczywistością? Wszakże nic nie jest powiedziane na pewno? Podsumowując, ten fik jest specyficzny. Jego konstrukcja, ilość metafor i sposób prowadzenia narracji skłaniają do wolniejszego czytania i głębszego zastanawiania sie nad czytaną treścią. Moim zdaniem, takie wykonanie nie jest najłatwiejsze, ale tu to działa. Co więcej, działa, dając czytelnikom solidne i wyróżniające się z tłumu dzieło. moim zdaniem, zasługuje na Epic i na poświecenie mu uwagi. Zdecydowanie warto. To bardzo dobry fik.
  23. Skomplikowane pytanie, biorąc pod uwagę jak bardzo serial nie trzyma się logiki. Zacznijmy od tego, czym jest 30 księżyców? (czyli tyle ile mija między otwarciami lustra). Czy jest to 30x pełnia, czyli 2,5 roku ( Sunset trafia powiedzmy na początku liceum i pod koniec robi sieczkę)? Można by tak powiedzieć, gdyby nie kolejne 2 części filmu (między 1 i 2 musiałoby minąć 2,5 roku, czyli dziewczyny by dawno skończyły liceum). Bardziej prawdopodobne, że jest to 30 wschodów księżyca, czyli miesiąc. W związku z tym, raz na miesiąc można sobie polecieć na 2-3 dni do innego świata, zanim portal sie zamknie. Ale dalej 30 dni brzmi zadowalająco dla dalszych rozważań. Idąc dalej, Twilight poszła do Ceśki młodo, właśnie jak jej wyskoczył znaczek i zaraz po tym, jak Sunset zwiała. Skoro chodzą do jednej szkoły na Ziemi, to raczej nie ma między nimi więcej niż 2 lata różnicy. O ile zakładamy, że czas w obu miejscach płynie tak samo, a nic nie wskazuje by miało być inaczej. Tak czy inaczej, przy założeniu 2 lat różnicy (maksymalnie, a moim zdaniem mniej), Sunset musiałaby uciec w wieku około 9-10 lat. I taka klaczka (która już ma znaczek), jak najbardziej mogłaby zerknąć na małą Twilight. Poza tym, skoro są w zbliżonym wieku (2-3 lata różnicy, tak na wyczucie), to, czysto teoretycznie, mają wspólne zainteresowania i mogłyby sie razem bawić. Aczkolwiek, jest bardzo wąski wycinek czasu na koniolandii, w którym takie coś można by uzyskać. Niestety ta teoria może się posypać, jeśli spojrzymy, że CMC są w tej samej szkole. Co by z kolei oznaczało, że na ziemi różnica między Applejack a Applebloom to maks 3 lata. Zaś w serialu wygląda to raczej na 8-10 lat. Kolejną dziurą jest fakt, ze Rarity i Cheerlie chodziły razem do szkoły w Ponyville, a na ziemi Cheerlie ejst nauczycielką, a Rarity jeszcze uczennicą (a wątpię by Rarcia oblała ze 2-3 razy). Moim zdaniem, chronologicznie, wydarzenia z fika są prawdopodobne, choć w niewielkim stopniu. Tag alternative universe by nie zaszkodził, ale moim zdaniem, nie jest jeszcze obowiązkowy, biorąc pod uwagę ilość dziur w uniwersum. Ale to tylko moje zdanie, bazujące na teorii naciąganej jak gumka w majtach Celestii
  24. Lektura za mną. I muszę przyznać, że mam z tym fikiem problem. Chciałbym rzec, że ten fik jest stanowczo za krótki. Akcja pędzi, praktycznie nie ma opisów, świat jest tylko zarysowany po łebkach a do tego historia jest strasznie okrojona, uproszczona i naiwna. Mówiąc wprost, chciałbym rzec, ze ten fik to zmarnowany wielorozdziałowiec, upchnięty w stanowczo za krótkiej formie. Chciałbym, ale to by było krzywdzące. Choć krótki i ubogi w pewne elementy, ten fik ma klimat, ma pomysł i co najważniejsze, ma bardzo dobrze zbudowanych bohaterów. Zarówno będący narratorem Abyss, jak i główna bohaterka Rarity. Tak, można jak najbardziej odnieść wrażenie, że mimo iz to Abyss jest tu narratorem, w narracji pierwszoosobowej, to autor ukochał, w moim odczuciu, Rarity. Zrobił z niej bezduszną i pozbawioną uczuć intrygantkę, jednocześnie zostawiając jej piękno i umiejętność grania na uczuciach innych. To sprawiło, że Rarity skradła moje serce czytelnika i nie tylko. Swoją drogą, podoba mi się taka jej wizja. Cieszę się, ze na końcu zrobiła to co zrobiła. Skąpość opisów i światotworzenia też nie stanowi w rzeczywistości problemu, gdyż wystarcza, by w pełni stworzyć postać, jej charakter i motywację działania. Wystarczają też by uzyskać odpowiedni klimat i dać minimalny, niezbędny, moim zdaniem, poziom świata. Ponadto, dzięki narracji pierwszoosobowej, autor uzyskał lepszy efekt niż gdyby użył narracji pierwszoosobowej. Pozwala to też nieco inaczej (teoretycznie z wątpliwościami) zbudować antagonistkę i wielką miłość. Więc choć jest to fik stanowczo za krótki i fajnie by go było widzieć w postaci wielorozdziałowca, to w tej formie się sprawdza, jako bardzo przyjemna i urocza, choć nieco naiwna scenka. Jak najbardziej można po to sięgnąć, mając wolne 10-15 minut (albo i nawet mniej), by odprężyć się czy coś. Zwłaszcza, że za tym tekstem przemawia jeszcze wysoka jakość wykonania, czyli brak błędów, literówek io ładny, schludny wygląd tekstu.
×
×
  • Utwórz nowe...