Skocz do zawartości

Ares Prime

Brony
  • Zawartość

    1999
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Ares Prime

  1. Ares Prime

    Equestria: Płonąca zemsta

    - To moja prywatna sprawa. Poza tym że zamierzam bardzo uprzykrzyć mu życie nim wypalę osttanią cząsteczkę jego ciała na popiół. Plus to że zamierzam zrobić porządki w Equestrii, z pewną pomocą. A ty? Jakie są twoje motywy, Moth?
  2. Ares Prime

    Equestria: Płonąca zemsta

    - Dobra wiedźmo, ruszamy dalej. - rozkazałem - Na zachhód, po kolejną część planu. Musimy znaleźć pewien artefakt który nam pomoże wdalszej wędrówce.
  3. - Ty... nie boisz się mnie? - spytałem kompletnie zaskoczony. - Ale przecież ja jestem Changelingiem, większość tobie podobnych uznaje mnie za potwora. Nie żartuj sobie ze mnie... Czy ona kłamała? Nie widzę ani nie wyczuwa od niej strachu, a to potrafię. Siadłem i patrzłem się w tą klacz, była taka spokojna , miła, dobra i łagodna. Oraz śliczna. I nie bała się mnie. Poczułem jak coś napływa mi do oczów, a potem jakieś krople wyciekły z nich. Łzy... ale przecież moja rasa nie ma gruczołów łzowych. Prawda? - Nie... ja nie jestem... nie jestem zły.
  4. - No... trochę to dziwne jak na sierpień. - podrapałem się po głowie. No nic, ciepło czy nie, nie mam zamiaru siedzieć w domu. Wyjąłem z kieszeni swój notes gdzie czasem zapisywałem co mam zrobić, i przejrzałem ewentualną rozpiskę na dzień dzisiejszy. A nóż, widelec może jednak mam dziś jakąś robotę ale o niej zapomniałem?
  5. - Co jest... przecież jest środek... no jest późne lato. Czemu jest tak zimno? - przetarłem oczka, i poszedłem do łazienki załatwić swoje porzteby, obmyłem ryj, ogoliłem się, założyłem swoją nieodzowną Uprząż, poszedłem po płaszcz. Oo, tak trochę cieplej. Ale cholera czemu jest tak zimno ja się pytam? Wychodzę z domu aby to stwierdzić, bo to na bank nie ogrzewanie.
  6. - Ciasny, ale własny. - odparłem poetycznie. Zdjąłem płaszcz i ciepnąłem go na wieszak, potem przebiłem się przez salon. Dopiero będą w sypialni, niechętnie zdjąłem swoją Uprząż Architekta i ostrożni powiesiłem ją na specjalnym wieszaku. - Cześć łóżko, stęskniłem się ale jeszcze się nie kładę. - odparłem meblowi. Miast tego wyjąłem ze swojej skrytki w podłodze plany mojego największego projektu nad którym lubiłem ślęczeć do późna. Jako dzieciak czytałem kiedyć ksiażkę, o specyficznych zwierzętach. Były to gady zamieszkujące ciepły klimat, podobne do nosorożców. Zwały się Khikhanalo. Obecnie wymarły, ale pomysł pozostał - zbudować mechaniczny konstrukt naśladujacy to zwierzę. To było moje marzenie, niestety dalekie od spełnienia. Zacząłem w pracowni montować szkielet ale to źródło zasilania stanowiło problem. Ślęczałem nad planami i myślałem. Jak by tu rozwiązać ten problem... hm... Niesety, pomimo 3 godzin wytężonego milczenia nie udało mi się rozpracować problemu. Potrzebny tu był duży kamień szlachetny, wielkości co najmniej mojej głowy aby stworzyć baterię na tyle mocną aby poruszyła cały mechanizm. A mnie nie było stać na taki kamień. Schowałem plany i położyłem się spać. A jutro... a tak, mam chyba naprawić piec u Dounat Joe, chyba. A może wpadnę do stryja w odwiedziny? Z drugiej strony to chyba nie rozniesie się plota o moim... wypadku. Dobra idę spać, aż nie wstanę.
  7. Ares Prime

    Equestria: Płonąca zemsta

    - Iść po trupach do celu, nie zważając na cenę. - odparłem krótko. - Planowanie zostaw mnie, nie trudź sobie tym swojej ślicznej główki. Po kilku minutach ja byłem już gotowy do dalszej podróży. - Na razie dalej kierujemy się na zachód, unikając o ile to możliwe wrogów. Tam mam pewnego... sojusznika. On może nam pomóc. Potem skupiłem się w myślach i rzekłem do Sombry, - Czego teraz mamy szukać? Kolejnej osoby? O ile na wiedźmę się zgodzę, bo potrzebna to przydałby się bardziej konkrtene działania królu.
  8. Ares Prime

    Equestria: Płonąca zemsta

    Na razie nie chcę jej straszyć, a raczej zniechęcić do siebie. Słuchaj Sombra, jeśli ona myśli że jest tu górą to nie jest taka mądra jak sama uważa. Powiem tak - trzymaj krótko, ale czasem popuszczaj bo się znarowi i będzie problem. Potem weszła ona. - Witaj Moth. Zjedz coś i zbieramy się w dalszą drogę. - rozkazałem krótko, pakując swoje rzeczy. - Czasu mało, a roboty dużo.
  9. - No... sam nie wiem. - odparłem niepewnie gdy królik usadowił się na moim grzbiecie. - Skoro tak mówisz... tylko proszę, nie przestrasz się mnie jak obmyjesz już swoje oczy, Fluttershy. Wreszcie dostarłem z nią nad strumyk, i delikatnie usadziłem na brzegu płytkiego strumyka. - Proszę strumyk jest przed tobą, możesz się obmyć. Ja... ja stoję obok, po prawej stronie.
  10. Kochanie, miło że uważasz Manehattan za dobre miasto, ale uwierz mi - ma swoją mroczną stronę w której twój dzisiejszy towarzysz często się obraca. Zignorowałem chłodnym, spokojnym spojrzeniem jej smutne oczy. Co, ona ma mnie za pustego ogiera z zadupia czy co? Uśmiechnąłem się jedynie tajemniczo. - Ależ moja kochana, jeśli myślisz że podczas naszej pierwszej randki nie pomyślałbym o rzeczy takiej jak najlepsze miejsca na przedstawieniu, to mnie nie doceniasz. - lekko uniosłem jej podbródek na wysokość swoich oczu, a potem puściłem. - Bycie gliniarzem z Manehattanu uczy życia, a przede wszystkim kreatywnego działania, gwiazdooka ślicznotko. - lekki komplement na temat jej oczu nie zaszkodzi. - Pozwolisz za mną, znam idealne miejsce z którego będzie można w pełni rozkoszować się przedstawieniem. - podałem jej kopyto. Oby ten staruszek nie skrewił i przygotował miejsca na wieży.
  11. - Kim są... ci Perosjanie? To ktoś taki jak ten Razor? To oni próbują... przywrócić wieczną noc? Wieczną noc... - westchnąłem. Nie wiem czemu ale to stwierdzenie brzmiało dla mnie dobrze, a przynajmniej miło. Lubiłem noc. Tak spokojna, cicha, łagodna, tajemnicza i wszechograrniająca. Ale trwajaca wiecznie noc? Sam nie wiem czy to dobre, ale... kurczę to musiało by być coś.
  12. Zatem ktoś podbił to Cesarstwo? Sss... kiepsko. Nie wiem kim są ten Shining i Candace, ale to chyba był kroś ważny dla Twilight. Hm, co by w tej sytuacji zrobić? Widziałem wtedy w Ponyville, że kucyki lubiły się przytulać, wtedy oboje wyglądali na zadowolonych i szczęśliwych. Zatem, ostrożnie i niezbyt śmiało objąłem ją kopytem, kładąc je na jej ramienu. - Em... wszytsko dobrze Twilight? - spytałem niepewnie.
  13. Za miły ten gliniarz, więc albo jest z takich co lubią chyba ogierów. Nie powiem, było całkiem miło tylko cholera czemu to tak długo trwało? Ich robota żeby te dwie wariatki złapać, ja chcę poprostu wrócić do domu. I wtedy weszła ONA! Web Spell... moja matula najdroższa. Szara klacz jednorożca, z niwzwykłą grzywą w kolorze czerwono-żółto-pomarańczowym, z szafirowymi oczami. Jak słowo daję, jakby to nie była moja mama ukochana, to nabrałbym ochoty na takiego milfa. Ale teraz, nie dość że trochę obciachu mi robiła to jeszcze to.... - Mamo... bo mnie zabijesz... - stęknąłem wyrywając się z jej objeć. - Moje biedactwo... To takie straszne. Ale mówiłam ci, żebyś nie szlajał się za takimi po klubach! - Dostałeś w ucho - Teraz masz nauczkę! - Ała, ej ja bardzo lubię to ucho. Tylko jedno mi zostało. Zresztą to nie moja wina, ja myślałem że została napadnieta, pomóc chciałem. - Głupek! Ojciec jak się dowiedział to mało nie osiwiał! A twój stryj? Przewrócił do góry nogami całe dowództwo straży! Masz nauczkę, mówię, że nie gania się za kusymi spódniczkami. - Myślałem że została napadnięta! Chciałem pomóc! - Oj chłopcze, jaki ty jesteś naiwny... Czy mogę go zabrać, panie...? - zwróciła się do oficera. - Sorm Cloud. Oficer Storm Clod. Tak, pan Wreckers może już iść, ale prosiłbym, aby nie opuszczał miasta. Chcemy - spojrzał ci w oczy - móc się z nim szybko skontaktować, w razie potrzeby. - Ta, jasne. Wybacz misiu, ale ja mam umówiony wyjazd słóżbowy w ważnych sprawach i ni jak nie będę mógł zostać w mieście. Wielkie dzięki, było miło, dzięki za odalenie dupy , ale na nas pora. Chodź mamo. Po czym wyprowadziłem mamę z komisariatu. - Proszę zaczekać - powiedział stanowczo, lecz kulturalnie oficer. - Musi pan pozostać w mieście do czasu zakończenia sprawy. - Ale jesteś upierdliwy... zobaczę co się da zrobić, okej? - Nie pa wyboru, sir. - Ta... ten tekst zatruwa mi życie od małego. Dobra postaram się nie wyjeżdżać z miasta. - Pana zaznania będą bezcenne, gdy dojdzie do procesu. - Najpierw je złapcie, potem proces toczcie. To wszytsko? Śpieszy nam się z deka... - Proszę bardzo, może pan odejść. Dobranoc. - Chodźmy mamo. - westchnąłem otwierajac przed nią drzwi. - Odprowadzę cię do domu, ojciec pewnie się martwi. - Ojciec... - Ojciec jest tutaj! - rzekł wzburzony jak czajnik Steam Magic, przy drzwiach wjeściowych. - Oh... siema tatku... - odparłem zakłopotany. - Nie powinieneś... no nie wiem, robić czegoś w warsztacie czy co tam... rany, nie wiedziałem że można mieć takie czerwone oczy od złości...heheh - Ty! Młody! Tłumaczyć się! JUŻ! - Już raz dziś byłem przesłuchiwany. Odmawiam zeznań. - odparłem patrząc trochę spode łba. - Większego rabanu nie dało się zrobić? - Wyjaśnij mi to. - Stanal przed tobą i spojrzał, aż się skurczyłeś. - Już. - Ale Stea... - Milcz, kobieto. Nie krzycz na mamę. - odparłem. - A co tu jest do wyjaśniania, ty zawsze wszytsko wiesz lepiej. Byłem w barze, popijałem sobie browara, nikomu nie wadziłem. Z baru nagle wybiegła wystraszona klacz, no to się trochę zdziwiłem, dopiłem piwo i wyszedłem. Usłyszałem krzyk pomocy tej klaczy, wszedłem do alejki zobaczyłem ją we krwi, a potem dostałem czymś ciężkim przez łeb. Co było dalej... no próbowały.... ten... no... spowodować uszczerbek na zdrowiu i dumie każdego ogiera. Ale wykaraskałem się z tego, z nieocenioną pomocą strażnika miejskiego. I tyle. - Czyli jak zwykle. Alkohol i klaczki niewiadomego stanu! Typowe dla ciebie. - Eh, i w sumie czego ja się spodziewałem. Ty zawsze wiesz lepiej panie Arcymistrzu. A co jakby ona faktycznie pomocy potrzebowała?! Lepiej powiedz że ci szkoda że z Octavią mi nie wyszło, podniósłby ci się prestiż na uczeli, bo to przecież wybitna wiolonczelistka była. Słuchaj ojciec, nie mam ochoty tego wysłuchiwać. Wracam do swojego warsztatu, nara. Do widzenia mamo. - po czym odwróciłem się na kopycie i wkurzony zacząłem iść w stronę swojego domu. - Weź się za siebie synu, bo czarno widzę twoją przyszłość. - rzucił ojciec na odchodne. - O swoją przyszłośc sam zadbam bez twej wielkie łaski i posady. - odparłem idąc do domu.
  14. - Czy aby na pewno wszytsko dobrze? Wyglądasz trochę jakbyś kulała. Fluttershy, to ładne imię. Zaczekaj, jest inny sposób na szybsze dotarcie do tego strumyka, ale musisz się mnie mocno chwycić. Poczym pewnym zdecydowanym ruchem wziąłem ją w przednie kopyta. Klacz dla mnie była bardzo lekka więc, nie miałem problemu z lataniem z nią. Rozłożyłem skrzydła i poleciałem, trzymając klacz w ramionach do strumyka. - Mówisz... że jestem miły? Nikt nigdy tak mi nie powiedział... choć nie wiem czy chciała byś oglądać moją twarz, nie należę do najprzystojniejszych ogierów.
  15. - Podmieńców... - zamyśliłem się. -Coś mi świta, ale nie wiem co dokładnie. - pomasowałem się po skroni. - Jakbym już gdzieś słyszał tą nazwę, nie wiem gdzie. I nie kojarzy mi się ona za dobrze. A to Kryształowe Cesarstwo? O tej krainie też nigdy nie słyszałem, gdzie ona leży?
  16. - Pani księżniczko... - odezwałem się do Celestii. Choć wolałbym latać na własnych skrzydłach to ta przejażdżka była całkiem przyjemna, chociaż dla mnie za wolna. - Wyglądasz na zmartwioną, i to nie chyba z powodu mojego domniemanego zmartwychwstania. Ten... Razor, to przez niego racja?
  17. It's CLOBBERIN' TIME!

  18. - Czemu tak przepraszasz? Nic złego nie zrobiłaś kucyku. Każdy tu może zabładzić, nie każdy stąd jednak wraca.- odparłem podchodząc do niej. - Ostrożnie, nie wierć się tak, pył tych kwiatów jest kleisty. Miałem z nimi dużo do czynienia, można go zmyć wodą. Zaprowadzę cię do strumyka, jest niedaleko stąd. Uwolniłem klaczkę z ewentualnych zaklejonych więzów, i zacząłem prowadzić ją ku strumykowi trzymając ją za kopytko. - Jestem... mówi mi Hardshell. A jak ciebie nazywają, mały kucyku?
  19. Wziąłem ją pod kopytko, i prowadząc otworzyłem drzwi. Ruszyliśmy w stronę miejsca spektaklu. Rarity nie wygląda na głupią, ale zdecydowanie to klacz która ma nie jedną randkę za sobą. Ale wystarczy połechtać jej ego, powiedzieć teochę komplementów i będzie wniebowzięta. - Przyznam że to miasteczko jest całkiem ładne. - powiedziała aby zacząć rozmowę. - Powietrze przynajmniej dużo świeższe niż w Manehattanie, dużo spokojniej... choć osobiście uważam to za mało dobre. Wiesz, na moim starym posterunku zawsze było coś do roboty. Ale nie rozmawiajmy o pracy.. - machnąłem kopytem. - Jestem niezmiernie ciekaw, jak żyje tutejsza projektantka mody? Przyznam że kilka razy miałem do czynienia z twoimi strojami dla ogierów. Głównie dlatego że zamawiała je sobie złota młodzież w Manehattanie, i gogusie pokroju mojego młodszego braciszka, czyli tacy którzy woleli dobrze wyglądać niż prawdziwie pracować w policji.
  20. - No z deka tak, nikomu to ja nie życzę takiego spotkania z dwoma klaczami. Co innego w łóżku, a co innego w ciemnej alejce. - odparłem przekładając zręcznie ołówek między placami. - Wlazłem tam gdzie nie powinienem, bo chciałem pomóc, to i mam. Wiesz pan, naprawdę jestem wdzięczny za szybką interwencję i wogóle, ale może pan się pośpieszyć? W domu mam jeszcze w cholerę roboty z moim projektem.
  21. - Jakoś się żyje panie władzo. - odparłem rozsiadając się na krześle. uruchomiłem też swoją Uprząż, aby pan władza mógł zobaczyć szponaste palce w ruchu. Nie była to broń, a narzędzie do mojej pracy. Zacząłem za ich pomocą bawić się ołówkiem. - Chociaż spędzanie wieczoru na komendzie, to ostanie co chciałbym dziś robić, ale jak mus to mus. Zatem jakież to pytanie zada mi pan najpierw co?
  22. - Ała... ss... co do... - szybka ocena sytuacji i wdedukowałem że chyba padłem ofiarą dwóch gwałcicielek, względnie bandytek? Cholera, trzeba stąd spieprzać tylko jak? - Eheh... zazwyczaj nie mam nic przeciwko jak dwie urocze, i z pewnością piękne klacze mnie krępują, ale w takiej sytuacji powoduje to u mnie duży dyskomfort psychiczny, bo znam wiele innych miejsc dużo bardziej odpowiednich niż ciemna alejka przy śmietnikach. Zresztą po co uciekać się do nie potrzebnej przemocy, drogie panie? Wszak zawsze można się dogadać, czyż nie? Jednocześnie próbowałem uruchomić swoją Uprząż Architekta. To że moje kopyta są skrępowane, nic jeszcze nie znaczy pewnego. Wszak moje cudeńka nie takie rzeczy robić potrafią. - Te, Neith, a co jak pałacowi przyjdą? - Powiemy, że nam za to zapłacił - Ej, drogie panie, no co nie dogadamy się? - Siedź cicho, póki możesz, bo za chwilę będziesz piszczał jak małe bobo. - Wolę osobiście jęczeć z rozkoczy, niż piszczeć z bólu, taka moja mała sugestia. - odparłem próbując nadal dosięgnać swoimi mechanicznymi palcami błyskacza. - A że się spytam... wy cżęsto to tak robicie? Istnieją grzeczniejsze i przyjemniejsze sposoby aby ogier sypną kasą klaczom... Kopyta miałeś skrępowane, więc jakiekolwiek próby były raczej skazane na porażkę. - To dla sportu - powiedziała Bastet, wyczarowując dildo wielkości jej kopyto. Przełknąłem ślinę głośno. - Eheh.... a nie lepiej byłoby gdyby panie skorzystały z naturalnego narządu? Wszak wiadomo że żwyw lepszy, po cóż korzystać ze sztucznych jak można ogiera poprosić aby wam dogodził. - To nie dla nas! - To dla ciebie! Tak tak, krzycie głośniej wy dwie lafiryndy. Głośniej. - Dla mnie? A po co, moja dziura wygląda dużo lepiej w innych konfiguracjach a najlepiej tak jak jest teraz. Nic tam nie trzeba poprawiać, ani tym bardziej wsadzać. Jedna podeszła i strzeliła cię ostro w pośladki, potem za nie złapała... i rozchyliła. - Dawaj, Bastet. Dogódźmy mu. - Auć... ja naprawdę nie mam nic przeciw klapsom w dupę, ale mogę zadać kilka pytań? - Ni... - syknęła Bastet i zaczęła zachodzić cię od tyłu. - Ale za co? - jeknąłem. - Wszak nigdy żadnej klaczy nie skrzywdziłem. - zacząłem się wić, aby uniknąć tego okropieństwa losu. Neith usiadła ci na plecach, żeby cie unieruchomić. - He, he, he... - Czas na krokiecika... - Gówno! Nie dam się! - krzyknąłem i usilnie próbowałem zrzucić z siebie klacz i wydostać się. - Złaźcie ze mnie zboczone psychopatki! - Stójcie, wy kryminalne gnidy! - usłyszałeś krzyk strażnika miejskiego. Dwie klacze oderwały się od ciebie i dzikim pędem rzuciły się do ucieczki. Bastet rzuciła w ciebie magicznym penetratorem, który... żył iz aczął pełznąc ci po plecach w dół. - A mówią że straż miejska przybywa na miejsce zawsze o 20 minut za późno. Hej, panie władzo, help me cholera! - Trzymaj sie obywatelu! - Podbiegł do ciebie i zneutralizował pełzaka. Potem zaczął cię rozwiązywać. - Nic panu nie jest?! - O zacny stróżu porządku, pojęcia nie masz jak ci wdzięczny jestem. O matko moja... - odetchnąłem kiedy zagrożenie minęło. - Było blisko. - Te dwie degeneratki są ścigane od miesięcy! Dopadły juz kilkunastu ogierów... Pan jesteś pierwszy, którego udało nam się znaleźć przed... nie po. - Skrócił sie wam czas reakcji wnioskuję. - wstałem kiedy mnie wreszcie rozwiazał. - Cholera, i weź tu bądź altruistyczny. Wcześniej widziałem ją w barze, wybiegła jakby była wystraszona. Jak wyszedłem usłyszałem jej krzyk, wszedłem w ciemną alejkę, zauważyłem porozrzucane jej rzeczy, dostałem czymś ciężkim przez łeb i byłaby tragedia... - Wabią ofiary w różny sposób... cholera, spowolniły mnie, a mogłem je dopaśc. Musi pan ze mną iść,z łożyć zeznania. Potem odstawimy pana do domu. - A chętnie, nie ma sprawy. Zaraz, tylko niech znajdę mój błyskacz... jeszcze tego by brakowało gdyby go zabrały. - Co proszę? Jaki znowu błyskacz? - spytał podejrzliwie. - Taki wichajster co jak eksploduje to robi dużo światła. Przydatne w ciemnych uliczkach, lub jak zapomnisz klucza do mieszkania a jest ciemno... O jest! - podniosłem z ziemi szklaną kulkę. - No znalazł się. - To broń... w dodatku nieoficjanla, ergo nielegalna. - Żadna tam broń, zwykły gadżet. Zresztą mam pozwolenie, jestem Architektem Zbrojeniowym. Nazywam się Wreckers. - Zaraz... Syn Web Spell i Steam Racade'a, bratanek Fancy Pants'a? - Tak, dokładnie. Aż taki jestem znany? Eh, chyba w życiu nie pozbędę się tej rodzinnej famy. - Em... dobrze. A teraz proszę za mną.
  23. Ruszyłem szybciej i głebiej w alejkę. Psia mać, jakiś złodziejaszek chyba próbował liczyć na bogaty łup. Przygotowałem błyskacz do użycia w razie czego, i przyświeciłem nieco rogiem. - Halo? Proszę pani, spokojnie nie zrobię pani krzywdy... - podszedłem bliżej klaczy. Została chyba napadnięta, i mam nadzieję że nie jest ranna.
  24. - Kryształowym Cesarstwie? Nigdy nie słyszałem o takiej krainie... - wtrąciłem nieśmiało idąc za klaczami. - Więc, gdzie my mamy teraz? Do tego Cesarstwa, czy do... Canterlotu tak? Przynajmniej coś zaczęło się wyjaśniać w tym moim enigmatycznym życiu. Jednak to uczucie... to wspomnienie tej dziwnej, tajemniczej klaczy którą ponoć kiedyś kochałem nie dawało mi spokoju.
  25. Ups... chyba natrafiła na zbyt cwanego klienta, lub zbyt napalonego i pijanego jednocześniej. Cóż może się tak zdarzyć, ale mój wrodzony altruizm nie pozwolił mi przejść obok tego tak poprostu. Jednak to też mogła być pułapka. Dlatego też magią wyjąłem z licznych kieszeni mojego płaszcza, niewielki granat płyskowy idealny do oświetlenia mroku jak i chwilowego oślepienia przeciwnika. Trzymałem go blisko siebie, idąc do tej bocznej alejki.
×
×
  • Utwórz nowe...