Skocz do zawartości

[Pawlex] Jak dobrze mieć wroga! [Zakończone]


Recommended Posts

- Pan DeWett jest teraz nieobecny. Z tego co wiem, udał się na urlop - odparł roztrzęsiony kamerdyner normalnym już głosem, próbując pobiec za Rennardem. - Z powodów zdrowotnych, jeśli dobrze mi się wydaje - dodał niezwykle sugestywnym szeptem. Powody zdrowotne zapewne były spowodowane zacną Celią DeWett.

- Proszę tędy - odchrząknął chłopak, wyprzedzając Rennarda. Szedł sztywno, szybkim krokiem. Wzdłuż słabo oświetlonego korytarza stały zamknięte drzwi, zazwyczaj dwuskrzydłowe, kilka stolików i dwie kanapy obite drogim materiałem, cholernie niewygodnie. Portrety przodków patrzyły na Rennarda wyniośle, każdy ze zwyczajową u DeWettów pogardą.

Chłopak zatrzymał się przed największymi z drzwi, oznaczonymi białą koronką. Odkąd Rennard pamiętał, matka z uporem maniaka szydełkowała te swoje koronki z lepszym lub gorszym skutkiem i wieszała gdzie tylko się dało. Nie zdążył zapytać, gdy ze środka dobiegł go śpiewny, przesłodzony głos.

- Proszę!

Zanim przekręcił gałkę, położył dłoń na ramieniu Rennarda i kiwnął mu głową. Życzył powodzenia. Drzwi otwarły się, wpuszczając na korytarz światło.

W środku, w fotelu siedziała Celia DeWett, jak zwykle rumiana, jak zwykle przy kości i jak zwykle plotąc swoje koronki. Siedziała w bordowej sukni, z włosami perfekcyjnie zaczesanymi do tyłu i delikatnym makijażem. Uśmiechnęła się miło do syna. To właśnie było w niej najgorsze.

- Śmiało, kochany! Nie krępuj się - rzuciła do Rennarda. - Ach, tyle lat bez mojego ukochanego syna! Pokaż no mi się w świetle. Podejdź tu!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nieobecny? Szkoda... - Odpowiedział kamerdynerowi. 

Szedł, wpatrzony w portrety tak bardzo, jak one w niego. Do każdego swojego przodka albo stroił wyzywającą minę, albo pokazywał środkowy palec. Zwłaszcza do tych, których pamiętał. Pradziada, dziada, no a w szczególności ojca. 

Kiedy tylko jego oczom ukazały się koronki, został wręcz uderzony falą wspomnień. Niezbyt pozytywnych wspomnień. Nie cierpiał tych cholernych białych koronek. Matka często dekorowała nimi jego pokój. W nocy wszystkie zrywał. Spalał wszystkie na podwórzu. 

Kiedy usłyszał jej głos, po jego plecach przeszedł nieznośny dreszcz. Czuł się o wiele lepiej, kiedy jego rodzicielka leżała pod ziemią. 

Przełknął ślinę i zdecydowanie przekręcił gałkę. Kiwnął do sługi, po czym wszedł do środka. 

Przyjrzał się matce. Była dość... żywa, jak na siedmioletniego trupa. Spodziewał się że zastanie na wpół zjedzone zwłoki. Ona jednak wyglądała jakby nigdy nie umarła!

- Mama? - Zapytał, robiąc powolne i małe kroki w stronę matki. - Co ty tu robisz? Źle ci było po drugiej stronie? Wracasz z martwych i robisz sajgon! Tak nie można! 

Nawet nie wiedział czy Nocturne był przy nim. Zaczął jednak szeptać, mając nadzieję że go usłyszy.

- Ona po prostu wróciła do żywych. Kindred się o tym dowie. Wyśle ją tam z powrotem, nawet jeżeli będzie to musiało wyrżnąć cały mój ród. Ze mną i tobą włącznie. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- No wiesz? Nie mów tak, Rennardzie! - Wstała z fotela. Jej bujny biust zafalował lekko, kiedy podeszła do niego, stukając obcasami. Nocturne będący obok zasyczał, ale Rennardowi trudno było stwierdzić, o co konkretnie koszmarowi chodziło.

Kobieta, niższa od syna o głowę podeszła i uścisnęła go, a uścisk miała doprawdy niedźwiedzi.

- Mój syn tak wydoroślał! Ach, wspaniale znów cię widzieć. Hejże, co to za brzuszek? - Dźgnęła go boleśnie palcem w brzuch. - Przytyłeś nieco, kochany! Ach, sajgon? Sajgon tu był, kiedy wróciłam! - Odsunęła się od młodego DeWetta i podeszła do okna. - Na szczęście teraz wszystko się zmieni, kochaniutki - dodała ciepło. Z jej spojrzenia emanowała złośliwość i ukryte gdzieś głęboko zło. Nie takie, które zabija szybko, ale takie, które zabija latami. Jak trucizna podawana w małych dawkach.

- ...Tak, wszystko się zmieni. Będziemy kochającą się rodziną, jak za dawnych czasów. A wiesz, obie twoje siostry się bardzo ucieszyły kiedy wróciłam. Ale już Edward, twój ukochany braciszek, zareagował podobnie do ciebie. Ja wiem, macie do mnie żal, że was opuściłam. Ale przecież wiesz, słoneczko ty moje, że nie miałam na to wpływu. Prawda? - Westchnęła głęboko. Zapadła cisza przerywana tylko tykaniem zegara.

- Jesteś pewno zmęczony po podróży, co? Odpocznij, skarbie. Ach, zapomniałabym. Jestem z ciebie taka dumna! Pokazałeś temu złemu pająkowi, kto rządzi, co? Pokazałeś, że DeWettowie to nie byle kto! Tak trzymać! Chociaż mógłbyś w troszeczkę lepszym stylu, złotko. Ale wszystkiego cię jeszcze nauczymy! Wyprawiam dziś wieczorem huczny bal na twoją cześć. Cieszysz się? - zaszczebiotała, tarmosząc syna względnie pieszczotliwie, praktycznie boleśnie za ucho.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- O kurw... - Powiedział mimowolnie, kiedy matka ścisnęła go tak mocno, że prawie gałki oczne mu z oczodołów wystrzeliły. Zaraz potem podkurczył się, kiedy dostał palcem w brzuch. Bolało. No tak, każdy w jego rodzie potrafił uderzyć tam, gdzie bolało najbardziej. W końcu z tego zasłynęli. 

- Zajebisty brzuszek... - Wyszeptał, naburmuszony. 

- Nic dziwnego że się ucieszyły. Dwie durne wariatki... Zawsze stanowiłyście to irytujące, żeńskie trio. - Skomentował. Nie przepadał za swoimi siostrami. Nigdy tego nie ukrywał.

- Chociaż Eddie jest normalny w tej rodzinie! Każdy by się zdziwił jakby ktoś od tak wstał z grobu! - Relacja z jego bratem nie była zła. Co prawda różnili się nieznacznie. Edward zdecydowanie szedł w ślady ojca. Równie dumny co sztywny. Rennard jednak dogadywał się z nim o wiele lepiej niż z ojcem. Był nawet w stanie mu zaufać. 

- Żal że nas opuściłaś? Bardzo dobrze żeś zdechła! - Pomyślał. Bardzo chciał to powiedzieć, jednak wolał na start się nie narażać temu... czemuś. Czuł że z matką jest coś bardzo nie tak. 

Chłopak syknął złośliwie, kiedy matka zaczęła tarmosić go za ucho.

- Bal? Jaki bal? Nie chcę żadnego balu! - Rozkazał, jakimś cudem wyrywając się i oddalając się o trzy kroki. - Żadnych imprez i świętowania dopóki nie dowiem się co jest tu grane! - Krzyknął po czym wybiegł z pomieszczenia. Zamknął drzwi, właściwie to nimi trzasnął i oparł się o nie tak jakby chciał je zatarasować. 

Jego mózg pracował na najwyższych możliwych obrotach. Musiał koniecznie dowiedzieć się w jaki sposób ona wróciła.

- Eddie! Siostrzyczki! Do mojego pokoju w tej chwili! - Wydarł się na całe gardło. - Bratersko-siostrzana narada! - Dodał, po czym skierował swe kroki do własnego pokoju. Jego twierdzy. Schronienia. Kochanych czterech ścian. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pokój Rennarda, choć wielki jak cała reszta komnat w zamku wcale nie był podobny do nich wystrojem.

Meble były z ciemnego drewna, ale bez dodatku żadnego szlachetnego metalu. Łóżko było spore, ale bez obowiązkowego baldachimu. Nad nim na ścianie pokrytej wiekową już tapetą widniał szary ślad po obrazie pradziada mieszkającego w owym pokoju. Zmarł zresztą w tym samym łóżku, otruty przez służbę, a jego paskudny portret wisiał nad łóżkiem, póki Rennard go nie zerwał któregoś dnia.

Wcześniej w paru miejscach wisiało i leżało mnóstwo małych rzeczy, kolekcja pierdół i bibelotów. Ale teraz, mimo wcześniejszego nakazu dla służby o zostawieniu rzeczy i nie sprzątaniu ich wszystko pochowane było do szuflad. Terror Celii DeWett dotarł i tutaj.

- Ta kobieta jest... Jest... Czym jest to uczucie, gdy wewnątrz siebie czujesz drganie? Połączenie obrzydzenia i... O, tak. To niepokój - wywnioskował Nocturne, wpełzając w lustro na ścianie. Spojrzał na Rennarda z jego drugiej strony.

Niebawem gałka w drzwiach przekręciła się i do środka wlała się postać w czerni. Wysoka i szczupła, starsza siostra Rennarda, Christine DeWett. Od kiedy pamiętał zawsze chodziła w czerni, niczym wyciągnięta z konduktu pogrzebowego. Od kiedy pamiętał była blada i miała podkrążone oczy, choć w niektórych kręgach uchodziła za piękną. Zawsze też była spokojna i opanowana, a teraz wyglądała na niespokojną. Zamknęła drzwi, tarasując je dokładnie w ten sam sposób co Rennard chwilę wcześniej u drzwi swojej matki.

- DeWett - syknęła, szczerząc zaciśnięte zęby. - Wiesz, że cię nie znoszę. Ja wiem, że ty nie znosisz mnie. Ale musimy coś z nią zrobić, na bogów. Na pomoc Edwarda i Lucii nie ma co liczyć. Jeśli zobaczysz gdzieś Lucię, staraj się wyglądać naturalnie. Nie pokazuj strachu i żadnych gwałtownych gestów.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard stał na środku swojego pokoju. Wyglądał jakby był w szoku. 

Było tutaj tak... czysto. Panował tutaj taki porządek. Ktoś śmiał uporządkować jego rzeczy? Jego własny, kontrolowany chaos? 

To już był cios poniżej pasa. Chłopak dobrze wiedział z czyjego polecenia ktoś tu posprzątał. To oznaczało wojnę. Wielką, rodzinną wojnę. 

Usiadł na skrawku łóżka. Pochylił się i schował twarz w dłoniach. Był pewny że jego powrót tutaj będzie jeszcze lepszy, niż podróżując przez miasto. Jak bardzo się mylił...

Chciał powiedzieć, że jego matka przyprawiała go o większe ciarki niż Nocturne. Zostawił to jednak dla siebie. Czuł że potwór mógłby wykorzystać tą informację. W bardzo zły sposób.

- To poważna sprawa, demonie! Zdenerwuj mnie a zamknę cię w tym kamieniu na amen! - Zagroził. 

Kiedy usłyszał że ktoś otwierał drzwi, jego wzrok od razu tam powędrował. Widząc bladą dziewczynę w czerni, poczuł zimno.

Christine. Blada jędza. Wiedźma. Ponury żniwiarz. Różnie na nią mówił. Patrząc na nią, pomyślał że stanowiłaby z Nocturnem świetną parę...

Widząc jednak jej zachowanie, zdziwił się i zmarszczył czoło. Zachowywała się kompletnie tak jak on. 

- Christine? - Wstał z łóżka. Wysłuchał jej. To wszystko zaczynało być coraz dziwniejsze. 

- Co się z nimi stało? Zrobiła coś Eddiemu i Lucii? - Zapytał. W jego głosie było można wyczuć że był głodny odpowiedzi. Nawet to, że chyba po raz pierwszy w życiu zaczął w jakimś stopniu martwić się o własne rodzeństwo.

- Co tu się dzieje? Jakim cudem ona wróciła? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmrużyła podkrążone, pomalowane dodatkowo czernią oczy i rozejrzała się po pokoju. Zdjęła buty na obcasie i przebiegła przez łóżko Rennarda, podnosząc suknię aby na nią nie nadepnąć. Zeszła tuż przy oknie i szybkim ruchem zasunęła ciemne zasłony. Potem rozejrzała się jeszcze po pokoju, podeszła do lustra z którego chwilę wcześniej wyfrunął Nocturne i odsunęła je od ściany, sprawdzając, czy nic za nim nie ma. Podeszła jeszcze do szafy i otwarła ją, po czym zamknęła oba skrzydła i podeszła do Rennarda jak rasowy neurotyk.

- Każdy nasz ruch jest obserwowany. Przez służbę. Nie ufaj nikomu, jasne? Nastawiła przeciwko sobie wszystkich. Jeden donosi na drugiego, zorganizowała sobie całą siatkę informatorów, a ja nie mogę stąd nawet wyjść. Edward zniknął, a Lucia... Lucia jest jej pupilkiem. Dziewięć lat, a dam uciąć sobie... Nie, bez przesady. Ale Lucia jest najpotworniejsza z wszystkich DeWettów jakich znałam. Nasza mała siostra oszalała. Przez te kilka dni matka tak zdołała sobie ją wytrenować, że  teraz łazi i donosi na wszystkich, a w nagrodę może sobie wejść do sal tortur i patrzeć. To chyba zemsta, Rennard. Wiesz, kto stał za jej nagłą śmiercią te siedem lat temu? Otóż Edward. Postaramy się go odnaleźć. Ale póki co powinniśmy zadbać o siebie - wyszeptała, kucając naprzeciwko siedzącego Rennarda. Chwyciła go nawet za dłoń w geście desperacji i ścisnęła, lekko wbijając przydługie paznokcie w jego skórę.

- Organizuje dzisiaj ten swój cholerny bal na twoją cześć. Swoją drogą, gratulacje i dodałabym pewnie żebyś się udławił tym swoim sukcesikiem, ale to nie czas na przepychanki. Powiedz mi, że masz jakiegoś asa w rękawie. Cokolwiek. Jakiś wpływowy znajomy, albo niespłacony dług. Próbowałam wielu rzeczy, ale za każdym razem wyprzedzała mnie o trzy kroki. Ma przewagę liczebną i...

Rozległo się pukanie do drzwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początku Rennard był zdziwiony zachowaniem swojej siostry. Wyglądała na jeszcze bardziej opętaną niż zawsze. Mimo to powstrzymał się od jakichkolwiek złośliwych komentarzy. Chociaż bardzo go korciło. 

W ciszy i pełnym skupieniu wysłuchał dziewczyny. Teraz rozumiał skąd te wszystkie środki ostrożności. 

- Edward ją otruł? Naprawdę? - Był bardzo zdziwiony. - Tak bardzo chciałem ją ukatrupić... a tu mój sztywny i do bólu poważny brat pokazał że ma większe jaja niż ja. Kochany braciak...

Rennard lekko się skrzywił, kiedy paznokcie wbiły się w jego skórę. Gdyby nie ta cała sytuacja, pewnie by ją za to zdzielił. Jednakże cała ta sytuacja sprawiła że zaczynał czuć do swojej siostry odrobinę sympatii. 

Ściągnął z siebie jej dłoń, żeby się nie pokaleczyć. Zaraz potem przytulił ją. Pierwszy raz w życiu. 

- Skoro o asie mowa. Prawdopodobnie mam takiego... - Odparł, jednak nie dokończył, kiedy to usłyszał pukanie do drzwi. Automatycznie odpalił się jego zawodowy profesjonalizm. 

Objął siostrę mocniej, odwrócił i położył na łóżku. Przyłożył palec do swoich ust. Dał znać żeby była cicho.

Wstał, wyjął sztylet z kieszeni. Lekkimi krokami zbliżył się do drzwi. Prawą rękę, w której trzymał broń schował za plecami.

Otworzył drzwi, tworząc tylko małą szparę. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Christine standardowo dla siebie nie ujawniła żadnych swoich emocji, ale odwzajemniła uścisk. A kiedy ktoś zapukał w drzwi, wyjęła swój sztylet, ukryty na pod podwiązką i usiadła na łóżku, gotowa do obrony bądź ataku. Każdy z DeWettów, nawet nie będący zabójcą był odpowiednio przeszkolony, co było skutkiem wieloletniej nauki na błędach. Oczywiście, błędy owe zazwyczaj były nauką dla młodszych pokoleń. Kto z rodu raz popełnił błąd, ten lądował sześć stóp pod ziemią. Dlatego też nawet rodzinie nie można było ufać, a jedna z flagowych nauk rodu brzmiała, że jeśli nikt nie czyha na życie któregoś z członków, to ten członek najwyraźniej robi coś źle. Albo szykuje się wyjątkowo potężny zamach. 

Za drzwiami stał sztywno młody kamerdyner poznany niedawno przez Rennarda. Na jego czoło wstąpiły krople potu.

- Paniczu - odezwał się. Jego głos zadrżał. - Pani zaprasza serdecznie do jej komnaty. Kazała przekazać, że za niesubordynację karany będzie posłaniec. I że za chwilę poprosi także pannę Christine - oznajmił. Przełknął ślinę. Jedną rękę chował za plecami i blady jak ściana, rzucał Rennardowi nerwowe, znaczące spojrzenia.

Na korytarzu, na jednej z sof siedziała Lucia - ciemnowłosy diabeł wcielony, o rumianej twarzyczce i błękitnych oczętach. Ubrana w czerwoną sukienkę, siedziała i względnie czytała książkę. Podniosła głowę, a jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech.

- Cześć, Rennard! - zawołała, i pomachała do niego rączką. Zeskoczyła z kanapy i podeszła do nich. - Jak było w Ionii? Przywiozłeś mi coś?

Nocturne lewitujący obok Rennarda zmrużył oczy i zarechotał. 

- To jak? Przywiozłeś, Rennard? - zapytał.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Widząc kamerdynera, otworzył całkiem drzwi. Jego oczy prawie buchnęły płomieniem z gniewu.

- Ja ci zaraz dam Panicza! - Krzyknął i chwycił go za gardło. Był zły że chłopak tak szybko zapomniał o jego naukach, jak miał zachowywać się przy nim. Kiedy jednak usłyszał drugi głos, wiedział skąd to sztywne zachowanie. Schował sztylet do kieszeni. Powoli puścił sługę, kierując wzrok na nią. Gil, smarkula, gówniak. Jak się jeszcze okazało, terrorysta. Lucia.

- Lucia! - Powiedział, bardzo wymuszonym przyjaznym głosem. Zdał sobie sprawę że błędem było darcie się na całą mordę, mówiąc gdzie się jest i co się będzie robić...

Uklęknął i poczochrał siostrę po włosach.

- Czy mam coś dla ciebie? Cóż... pewnie! - Rennard włożył dłoń do jednej z kieszeni swojej kamizelki, chwilę nią pogrzebał po czym wyjął zaciśniętą pięść. Przyłożył ją do twarzy siostry... i uraczył środkowym palcem. 

- Znaj dobre serce swojego kochanego brata! - Krzyknął, zdenerwowany. Nic co miał nie było dla niej. Ani szkatułka (którą zapomniał dostarczyć) ani kamień z zaklętą zjawą. Gdyby Lucia dostała go w swoje ręce... koniec.

Odwrócił się do Christine.

- Słyszałaś? Matka chce nas widzieć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lucia podniosła wzrok na Rennarda. Usta jej nie drgnęły, ale uniosła małą rączkę i z całej siły uderzyła go piąstką w kość policzkową. Cios nie był silny, ale odpowiednie wrażenie zrobił.

- Zaraz ty poznasz moje dobre serce - odpowiedziała. W oczach dziewczynki pojawiły się łzy, odbiegła korytarzem zapewne do komnaty matki. Christine wstała z łóżka i poprawiła suknię, a kamerdyner wyglądał, jakby się miał rozpłakać. Choć trzeba było przyznać, że starał się zachować kamienny wyraz twarzy. Nocturne natomiast wydał z siebie dźwięk świadczący o tym, że istotnie jest zadowolony z tego co się dzieje. 

- Zapewne skomentuje twój napad szału. Albo cokolwiek innego i zmusi cię, żebyś szedł na bal. Ale wiesz co, Rennard? Ten bal to dobry pomysł. Możemy znaleźć kogoś, kto pomoże - stwierdziła Christine i ruszyła obok Rennarda do pokoju matki.

 

Przy krześle matki stała już Lucia z oczami spuchniętymi od płaczu i kiedy matka nie patrzyła, jadowicie się uśmiechała. Christine została na zewnątrz, a kamerdynerowi pozwolono łaskawie się oddalić. Nocturne usadowił się na toaletce i emanowało od niego zadowolenie. 

- Pamiętaj. Mogę się ujawnić, o tak. Kiedy tylko zechcesz. Jedyne co musisz zrobić, to rozkazać - poinformował jeszcze zanim matka zaczęła mówić. A minę miała nietęgą.

- Rennardzie, moje najulubieńsze poza Lucią dziecko! Nie podoba mi się ton jakim do mnie mówiłeś i nie podoba mi się, że wyszedłeś bez mojej zgody.

Przy drzwiach stała dwójka strażników w lekkich zbrojach. Oboje mieli halabardy i oboje stali tam na wypadek, gdyby Rennard ponownie chciał opuścić komnatę bez zgody matki.

- Ale przymknę na to oko, bo jesteś zmęczony po podróży. W górnej szufladzie w swoim pokoju masz strój wieczorowy na dzisiejszy bal. Będzie szampańska zabawa! Już nie mogę się doczekać! - wstała z fotela i podeszła do toaletki z Nocturnem, na której leżało kilka kopert. - Zaprosiłam najważniejszych w Noxus. Nawet Panią Kytherę-Zaavan. Mówią, że jest szalona bo siedzi cały czas w podziemiach, ale ja wiem, że to dobra kobieta. Tak bardzo troszczy się o te swoje robaczki... - posłała Rennardowi porozumiewawcze spojrzenie. - Wystrój się! Nie możesz przynieść nam wstydu. Ach, i bardzo cieszy mnie, że moje kochane aniołki zaczęły się dogadywać. Braciszek i siostrzyczka! Ale nie zapominajcie o swojej młodszej siostrze. Lucia skarżyła się, że byłeś nieuprzejmy. - Matka posłała młodemu zabójcy Spojrzenie i pogładziła Lucię po włosach. - Czy to prawda?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard stał w iście "buntowniczej pozie". Skrzyżowane ręce na piersi, kaptur kamizelki nałożony na głowę, groźna mina i przeszywający wzrok. Co najlepsze, zawsze stał w takiej pozie, kiedy musiał stawić czoło swojemu ojcu, bądź dawniej matce. Przyzwyczajenia zostały. 

- Jestem dorosły i robię co chce! - Syknął, obrażony. Wcześniej zlustrował parę ochroniarzy. Takich chłystków mógł pozbawić życia w kilka sekund. Matka doskonale o tym wiedziała, toteż nie miał pojęcia po co ta zabawa. 

- Strój wieczorowy? Zwariowałaś?! - Zapytał, rezygnując ze swojej pozy. Wskazał na siebie. - Spójrz tylko! Spójrz na te cichu. Ja bez tej kamizelki to nie ja! Jest cząstką mnie i mojej duszy! Skoro mam się bawić w jakiś cholerny bal, to albo w tym co mam teraz... albo w ogóle! - Zażądał stanowczo. 

Kiedy wspomniała o zaproszonej osobie, nieco się uspokoił. 

- Kytherę-Zaavan? Elise? - Zapytał. Przypomniał sobie o ich wcześniejszych chwilach. Rozstali się... niezbyt przyjaźnie. Nieco się skrzywił. Jeżeli zobaczy go jak jest terroryzowany przez swoją matkę-zombie to chyba zapadnie się ze wstydu pod ziemię i wyląduje w jej jaskiniach. 

Rennard zastanowił się przez chwilę. Spojrzał na Nocturna. On akurat jego pomocy nie potrzebował. Jednak Christine...

- Matko. - Odezwał się po krótkiej chwili, wpatrzony w zjawę tak, jakby chciał nawiązać z nim telepatyczną rozmowę. - Christine ma tutaj włos z głowy nie spaść... czy to jasne? - Zapytał. Liczył na to że potwór wyczuje, że była to taka malutka sztuczka. Mówiąc "Matko" miał na myśli Nocturna. 

- INIEUJAWNIAJSIĘ... - Powiedział tą kwestię bardzo szybko po czym zaczął symulować zakrztuszenie się. Nie chciał żeby potwór wszystkim się tutaj objawił. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Upiór poruszył się niespokojnie.

- Obronić? Bezcieleśnie? Jak? - zapytał. - Nie śpią! - Rozłożył szponiaste ręce w geście bezradności podszytej satysfakcją.

Celia tymczasem rzuciła okiem na toaletkę, do której mówił DeWett. Zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy, po krótkiej chwili wracając do łagodnego, mdląco słodkiego uśmiechu. Nocturne pomachał do niej, garbiąc się jakby zamierzał ją upolować.

- To ostatnia z tych dwóch rodów. Jest samotna, myślę, że przyda jej się towarzystwo - skomentowała, wracając do robótek ręcznych i siadając na fotelu. Dziergała koronkę z takim zacięciem i gwałtownością, jakby przelewała na nią wszystkie swoje niepowodzenia życiowe.

- ...I tak, Rennardzie. Nie zachowuj się jak mały chłopiec, pójdziesz na bal w odświętnym ubraniu. Eleganckim. Poza tym, ta kamizelka jest poplamiona. Czy to krew? Ajajaj, co za świntuszek! - zacmokała. - Trzeba to będzie wyprać. Zlecę to służbie.

Gdy usłyszała o Christine, aż odłożyła robótkę. Jej twarz przybrała wyraz kogoś, kto właśnie niespodziewanie oberwał w twarz.

- Proszę? To brzmi, jakbym chciała was obu skrzywdzić. Tak mi się odwdzięczasz? Za troskę o was, za starania które wkładam w to, żeby cały ten rodzinny burdel wyglądał przyzwoicie?! - Podniosła się z fotela i o ile początek zdania powiedziany był cicho, ostatnie litery już Celia wykrzyczała. Była niższa od Rennarda, ale nagle, pod wpływem emocji stała się wielka... A w każdym razie tak brzmiała. Gdyby pogoda odwzorowywała humor pani Dewett, Rennard leżałby martwy po uderzeniu pioruna. Nawet Lucia drgnęła.

Nastrój grozy nagle zniknął, a pani Dewett odetchnęła i upięła niesforny kosmyk włosów, który wymknął jej się w trakcie wybuchu.

- Christineeeee - zawołała. Na jej twarz wrócił uśmiech. Siostra Rennarda weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Stanęła obok niego z ręką za plecami i skupiła obojętny wzrok na matce.

- A coś ty taka naburmuszona? Uśmiechnij się, dzisiaj robimy sobie imprezę na cześć twojego odważnego braciszka! No, ale do rzeczy kochani. Jak zapewne się domyślacie, wróciłam bo nie podobało mi się bardzo to, co tu się dzieje. I teraz tak... Pierwsza sprawa. Charlize! Choć tu, złotko. Notuj.

Przez drzwi weszła starsza kobieta, służąca, z papierem, atramentem i piórem. Usiadła przy toaletce i zaczęła notować, rozwiewając Nocturne'a.

- Po pierwsze, oficjalnie wprowadzam odpowiedzialność zbiorową. Jedno z was zrobi jakąś głupotkę, reszta za to odpowie. Jestem pewna, że tak dobre serduszka jak wasze nie chciałyby, aby waszemu bratu z nieprawego łoża, cholernemu bękartowi Edwardowi coś się stało. Dlatego też Rennard idzie dzisiaj ubrany elegancko na bal, a Christine upnie włosy. Kolejna sprawa - Christine, najwyższy czas na zamążpójście. Nie możesz ciągle być panną, znajdziemy ci jakiegoś dżentelmena.

- Jeśli można wtrącić, to nazywa się związek kohabitacyjny i wciąż jest związkiem - przerwała beznamiętnie Christine. Matka skrzywiła się.

- Nie ma papierka, nie ma związku. To samo tyczy się Rennarda, znajdziemy ci jakąś dobrą panienkę. Pytania? Nie? Wspaniale, reszta ogłoszeń jutro rano, przy śniadaniu. A teraz sio, poszli.

Edytowano przez Arcybiskup z Canterbury
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Durny, żałosny, nieprzydatny kawałek czarnej chmury... - Mówił w myślach, patrząc na Nocturna iście złowrogo. Jak na razie to stwór bardziej jest pasożytem, niż jego sługą.

Wrócił do słuchania swojej "kochanej" mamy. Widocznie moment, w którym mówił o krzywdzie bardzo się jej nie spodobał. Jeżeli chciała zasiać koszmarny nastrój, to Rennard w ogóle go nie poczuł. Podczas jej krzyków wsadził palce do uszu. Mamrotał coś pod nosem. Coś w stronę matki. Na pewno nie komplementy. 

Kiedy dołączyła jego siostra, poczuł się nieco pewnie. Poza tym była to dla niego bardzo dziwna sytuacja. Jeszcze nigdy, nigdy nie stał obok swojej siostry, w takiej sytuacji. Zwykle, kiedy Rennard słuchał wywodów, nauk i gróźb ze strony rodziców, jego kochane rodzeństwo, w tym Christine, najczęściej brali udział jako "widownia". Uwielbiali słuchać jak czarna owca jest opieprzana. 

- Odpowiedzialność zbiorowa?! - Krzyknął, kiedy rozmowa doszła do tego punktu. - Chyba coś ci się pomyliło kobieto! Jesteśmy dorośli! Każdy odpowiada w swoim imieniu. Chociaż czekaj! Mogę ponosić odpowiedzialność na wpół z Lucią! - Zaproponował, patrząc na małą. Uśmiechał się tak jadowicie, że o mało co nie zzieleniał. 

- Zobaczysz smarku! Narobię wielkich szkód w domu, po czym zniknę. Będziesz za to wszystko odpowiadać i poniesiesz karę za mnie! - Dodał, chichocząc. 

Chłopak miał już dość tej dziecinnej rozmowy. Czuł się tak jakby był takim samym smarkaczem jak Lucia.

Kiedy jednak Celia wspomniała o ostatniej kwestii, Rennard prawie upadł na plecy. Ze śmiechu.

- Ja? Ja mam sobie znaleźć tą jedyną? - Zapytał, dusząc się ze śmiechu. Złapał Christine za nadgarstek, po czym zaczął kierować się w stronę wyjścia.

- Prędzej świat się skończy niż się ustatkuję, a Christine znajdzie... kogokolwiek! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Nigdzie nie znikniesz - odparła kobieta, spokojnie wracając na swój fotel. Powiedziała to z zaskakującą pewnością siebie. - Nie, dopóki ci nie pozwolę. Ale teraz pozwalam ci wyjść. Do pokoju i nigdzie dalej. Służba powinna zaraz czekać z przyszykowaną balią.

Lucia wykrzywiła twarz tak pogardliwie, jak tylko była w stanie to zrobić. W tym momencie przypominała wyjątkowo groteskowego i brzydkiego, małego demona. Matka tymczasem pomachała do rodzeństwa.

I tym akcentem zakończyła rozmowę. Drzwi zamknęły się wkrótce później.

- Popełniliśmy błąd. To było do przewidzenia te siedem lat temu, że ktoś tak skrajnie wredny nie pójdzie na taką ugodę, żeby zostawić krewnych w spokoju. Wiesz co trzeba zrobić teraz? Metalową trumnę. Z łańcuchami. Zatopioną w betonowym klocu. A kloc najlepiej wrzucić do morza, w najgłębsze możliwe miejsce. I przygwoździć do dna skałami, a wokół roztoczyć miny. Możliwe, że wtedy powrót zajmie jej więcej niż siedem lat - odezwała się Christine, gdy znaleźli się prawdopodobnie poza zasięgiem słuchu matki. Powiedziała to zresztą na tyle dyskretnie i takim tonem, że brzmiało to jak zupełnie niewinna rozmowa.

Nocturne płynął za parką.

- No, Rennard. Najwyższy czas się hajtnąć - dodała jeszcze po chwili. - Wyjść za jakąś dobrą panienkę. Z dobrego domu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jedno wiem na pewno! - Odparł, w cale nie próbując brzmieć cicho i dyskretnie. - Jej druga śmierć będzie ostateczna! Na wieki wieków! - Zaraz jednak ucichł, kiedy jego własna rodzona siostra przyznała rację matce, co do ożenku.

Chłopak uniósł brew i uśmiechnął się do niej. Litościwie. 

- Wybacz. Raczej nigdy nie doczekasz się bratowej... - Zaraz po chwili Rennard przypomniał sobie o jeden niezakończonej sprawie. O szkatułce! Olśniło go kiedy przez przypadek jego dłoń powędrowała na kieszeń. Wyciągnął znalezisko.

- Och... zapomniałem. - Stwierdził i zatrzymując się. - Przecież ja to mam odnieść! Dowództwo mnie skopie jeżeli tego nie zrobię. Mam pretekst żeby wyjść! - Stwierdził, uradowany. - Bo jeśli nie... całą winę mogę zwalić na matkę tyrana! 

Zamiast do swego pokoju, chłopak skręcił w korytarz prowadzący do wyjścia. Pobiegł tak szybko, że nawet nie zdążył na reakcję siostry. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tuż przed samymi drzwiami jego noga boleśnie się wygięła i wyrżnął z impetem o dywan, wzburzając tumany kurzu. Dwie młode pokojówki stojące nieopodal, jedna z koszem z praniem, a druga z miotełką na ten widok umilkły i pospiesznie ruszyły ku pomieszczeniom gospodarczym.

Nie wyglądało na to, aby noga była uszkodzona, ale kostka boleśnie pulsowała. Drzwi były niemal w zasięgu ręki.

Na szczycie schodów pojawiła się Christine, a światło padające zza jej pleców rzuciło złowrogi cień na podłogę i na samego Rennarda. Siostra zaczęła powoli i z godnością schodzić w kierunku brata, a Nocturne wiszący nieopodal w powietrzu obrzydliwie rechotał, znów wydając z siebie dźwięk zardzewiałego mechanizmu.

- Ostatnio wykręciła mi kostkę, kiedy próbowałam wyjść. Dałam za wygraną. Połamie cię całego, jeśli postanowisz choćby ich dotknąć. - Podeszła do młodszego brata i podała mu ramię, aby pomóc wstać. - Nie tędy droga. Bal jest szansą. Nie pozwoli wyjść ci z domu bez jej rozkazu. Śmiesznie, co Rennard?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chłopak rozpaczliwie krzyknął, kiedy jakimś cudem jego kostka się wygięła. Szybko jednak ucichł, kiedy wyrżnął na ziemię. Zakrztusił się od kurzu, po czym zaczął jęczeć i złorzeczyć. Trzymał się za nogę.

Spojrzał na Christine. Słysząc śmiech zjawy, prawie złamał zęby ze złości. Tak mocno je ścisnął.

- Przepraszam? Od kiedy ona jest jakimś cholernym magikiem? - Zapytał, nie rozumiejąc co się stało. Ich kości będą się wykręcać, im bardziej zbliżą się do drzwi?

Skorzystał z pomocy siostry. Wstał, podskakując na zdrowej nodze. 

- Śmieszne? Nie! Będzie dobrze jeżeli do czasu balu nie zostanę zmasakrowany przez stado sześciookich kruków! - Powiedział, oparty o nią. 

- No to w takim razie pomóż mi dostać się do pokoju. Muszę zobaczyć jaki to odświętny ciuch będę musiał zaraz pociąć na kawałki... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Pytałam. Odpowiedziała mi, że ma wpływowych znajomych. Cóż, ja też mam. Ale nie wpadłoby mi do głowy, żeby robić laleczki voodoo własnych dzieci. Chyba voodoo. Pokazała mi miniaturową mnie, której wykręciła nogę i chyba była usatysfakcjonowana wynikiem. A gdy ona śpi, robi to Lucia. Próbowałam wymknąć się nocą, przez balkon. Cieszę się, że wybrałam niski - odparła, podpierając Rennarda i prowadząc go po schodach w górę, aż do jego pokoju. Jeśli już po drodze przemykała jakaś służba, to starali się przemykać jak cienie. Zanim Rennard wyjechał, w domu panowała swobodniejsza atmosfera. Ale też nikt nikomu nie wykręcał nóg za próbę opuszczenia gmachu.

Jak okazało się  w pokoju, w szufladzie leżał reprezentacyjny, czarno-zielony surdut, koszula i czarne, proste spodnie. Wyjątkowo matka nie chciała go ośmieszyć, przynajmniej nie przez ubiór.

- Liczyłem na coś bardziej kolorowego - sapnął Nocturne. Christine w tym czasie siedziała przy biurku, opierając się o blat.

- Co jest tym twoim asem w rękawie, hm? - zapytała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rennard trzymał ubranie, przyglądając mu się z każdej strony. Musiał przyznać, nie był wcale taki zły. Sądził że będzie beznadziejne, tandetne i bardzo go ośmieszające. 

Może nawet go nie potnie...

- Voodoo... - Powiedział w zastanowieniu. Odłożył ubranie na miejsce. Kuśtykając, zbliżył się do łóżka i usiadł na nim. 

- Asem? Mam wątpliwości czy to okaże się takie przydatne. - Odpowiedział siostrze. Wyjął kamień w którym zaklęty był Nocturne.

- W tym oto małym kamyku, moja droga, została zaklęta bestia, który niby ma mi służyć. Na razie tylko jedyne co zrobiła to wyśmiewanie mnie, straszenie i poniżanie. - Wysyczał, podirytowany. Spojrzał na ducha.

- No? Na co czekasz pasożycie? Ujawnij jej się. Tylko jej. Beznadziejne stworzenie! 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nocturne ożywił się. Przeciągnął i rozlał się po całym pokoju, zasłaniając światło i roztaczając niemal namacalną grozę. Christine zmarszczyła brwi. Teraz i ona to widziała. Zewsząd rozbrzmiał jego ochrypły śmiech - podwładny Rennarda wyraźnie lubił efekty specjalne.

Zawisł nad siostrą Rennarda i napiął szpony, zbliżając je do jej głowy.

Ciemność nadchodzi!

Głos brzmiał dziwnie entuzjastycznie, a gdy jeden z palców dotknął czoła kobiety, Christine niemal odskoczyła. Sam upiór, wcześniej niematerialny teraz zrobił się czarno-granatowy. Jego ciało wciąż było przewalającymi się masami, ale teraz zamiast dymu przypominało pył omiatający coś niezidentyfikowanego, co tylko pozornie ma kształt człowieka.

- Rennard, skąd to wytrzasnąłeś? - zapytała. Rozbiegany wzrok sugerował, że Koszmar tańczący wokół niej szykował jej wewnątrz głowy prywatne przedstawienie. - Mógłbyś kazać mu przestać? Rennard, jesteś tu?

To dopiero początek! Taak, początek!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zamknij się latająca, dymiąca kupo gówna. - Rennard wstał, zapominając o jakimkolwiek bólu. Nie dość że był terroryzowany przez matkę, to jeszcze ten pajac dorzucał swoje trzy grosze.

- Wyjaśnij mi coś Nocturne. Kazałem ci się ujawnić, dobrze zrobiłeś to. Czy wspominałem coś jednak o robieniu czegokolwiek mojej siostrze? - Zapytał, powoli podchodząc w ich stronę.

- Przestań. Jeżeli zdenerwujesz mnie jeszcze bardziej, zabiorę cię do kogoś kto z łatwością poradzi sobie z takim żenującym duszkiem jak ty. A teraz do budy! - Przejechał palcem po kamieniu, chcąc zamknąć w środku potwora. Dał swój występ. Waśnie pokazał, że w niczym mu się nie przyda... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mrok zelżał, skurczył się i cały dym z pomieszczenia zanikł, przywracając normalne oświetlenie pokoju. Nocturne zniknął, sycząc dziko, a Christine zamrugała. Wróciła kamienna twarz i stalowe nerwy, wytrącone na krótką chwilę z prawidłowego działania.

- Nie, czekaj - odezwała się Christine. - To znaczy tak, schowaj go. Ale to nie tak, że się nie przyda. Jeśli jest w stanie zrobić to w obliczu większej publiczności... To możemy zwiać, Rennard. Może się udać! Pomijając już fakt, że możesz nim napsuć krwi matce. Pomyśl tylko... Mógłby nawiedzać ją co noc, sprawiając, że powoli traci zmysły. Oszalałaby i straciła czujność! - rzuciła, przepełniona ekscytacją. - No i na tego małego robala lubującego się w zadawaniu bólu. Niemniej, to jest możliwość! Co on jeszcze potrafi? I co to w ogóle jest, co? Przecież to jest genialne, bracie, genialne! - Podbiegła do Rennarda i chwyciła go w ramiona niezwykle wprost wylewnym gestem.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Oszalałaby... - Zaczął powoli mówić, wpatrzony obojętnie w siostrę. - Skoro by oszalała, całą winę za jej koszmary przypisałaby nam. Wykręcałaby nas tymi swoimi lalkami codziennie, co godzinę. W końcu byśmy zdechli, a ona z kompletnym brakiem poczucia rzeczywistości... wykręcałaby nasze zwłoki. - Też złapał ją za ramiona i potrząsnął ją, jakby chciał by się obudziła. 

- Pomyśl trochę! Robienie z naszej matki większego psychola tylko pogorszy sytuację! - Puścił ją i przy okazji strącił jej dłonie z własnych ramion. Cofnął się do łóżka i spoczął. 

- Będąc w Ionii, zawarłem umowę z jakimś... nadnaturalnym czymś. Spełniło to moje marzenie za 5 lat wspomnień. To coś zabrało moje wspomnienia z dzieciństwa. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Wspomnienia z dzieciństwa? To coś jeszcze tam jest? - zapytała. - Mogę zaadoptować takich dziesięć w zamian za zabranie dzieciństwa. No dobra, masz rację. Wywołanie u niej szaleństwa to kiepski pomysł, ale ucieczka z balu już nie. Spytaj go, czy umiałby jakoś nas zasłonić i odebrać jej lalki. Albo zakraść się w nocy do jej pokoju i odebrać jej lalki. Brzmi już lepiej, co? - zapytała, uwalniając się z uścisku.

- Możemy też zwerbować kogoś ze służby żeby ją otruł. Albo tylko zatruł. Wtedy odbierzemy lalki.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...