Skocz do zawartości

Dolar84

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    3975
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    110

Dolar84 wygrał w ostatnim dniu 31 Grudzień 2023

Dolar84 ma najbardziej lubianą zawartość!

O Dolar84

  • Urodziny 11/11/1984

Kontakt

  • Gadu-Gadu
    1750361

Informacje profilowe

  • Płeć
    Ogier
  • Miasto
    Leszno\Wrocław
  • Ulubiona postać
    Lady Ditzy "Derpy Hooves" Doo of House Doo and Cumulus
    Rarity
    Cloud Kicker of House Kicker
    Blossomforth
    Lyra

Ostatnio na profilu byli

18997 wyświetleń profilu

Dolar84's Achievements

Stajenny

Stajenny (10/17)

2.6k

Reputacja

  1. Tekst nie jest opowiadaniem i jako taki nie ma tu czego szukać. Przenoszę do "Inne".
  2. Tagi muszą być. Piszę, żeby nie było niejasności w tym względzie. Tytuł też. O dostępie już nawet nie wspominam.
  3. Brak tagów. Brak tytułu. Brak dostępu do dokumentu. Czas na poprawę - 2 dni.
  4. Sens w Austraeoh jak najbardziej jest, z tym że jest rozciągnięty na dużo większą ilość rozdziałów. I jest dawkowany stopniowo. Forma zaś jest świetna - w oryginale. Tłumaczenie nie odchodzi od niej jakościowo, Coldwind wykonał kawał naprawdę dobrej roboty. Najpierw komentarz do ostatniego zdania - to eksperyment autora. Miał ochotę w ten sposób to napisać, więc tak zrobił, a za jego podejściem przemawia fakt, iż seria liczy 8 ukończonych opowiadań i jedno w produkcji (teoretycznej) liczących 3 miliony 924 tysiące słów i jest popularna, można przyjąć za pewnik, że czytelnicy gremialnie docenili rzeczony eksperyment i popierali taką a nie inną formę opowiadań. Które, tak w Austraeoh, jak i w kolejnych częściach są bardzo dobre i ciekawe, ze spójną fabułą i ekstremalnie interesującymi postaciami. Piszesz ile Ty nie zdążyłeś napisać u siebie na porównywalnej liczbie stron. I co z tego? Piszesz inną formę, więc bezpośrednie ich porównywanie i na dodatek puszenie się przy tym swoimi, ekhm... osiągnieciami... dopiero jest encyklopedycznym wręcz przykładem nonsensu. A przynajmniej wzbudza poważny niesmak. Sugeruję zapoznanie się z całą serią - podejrzewam, że może to doprowadzić do raczej radykalnej zmiany zdania dotyczącej "Austraeoh".
  5. W związku z trwającym komentarzowym Cahano-konkursem (więcej informacji na discordzie Klubu Konesera Polskiego Fanfika) okres w którym można zamieszczać swoje posty jeden pod drugim został skrócony z 24h do godziny (Tako rzekł Decaded i mu nawet wierzę), co powinno pozwolić wszystkim uczestnikom na jeszcze sprawniejsze nabijanie punktów. Pozdrawiam
  6. Tak, sens jak najbardziej jest. Powiązania z KO są rzecz jasna wyraźne, ale uważam, że nawet bez znajomości głównego opowiadania będziesz w stanie albo się połapać albo domyślić o co we wszystkim chodzi. No i takich momentów aż tak dużo nie ma, a opowiadanie doskonale się broni jako osobna całość.
  7. W trakcie lektury... Słowem wstępu - czekałem na ten fanfik. Przyznam, iż już powoli powątpiewałem, czy kiedykolwiek zostanie ukończony. A tu na majówce zjawia się Sun i głosi jego pojawienie się na forum. Nie pozostaje mi nic innego, niż się z nim zapoznać. A przy okazji, zdecydowałem się na coś innego - komentarz pisany częściami, na gorąco, po danych fragmentach tekstu. Nie wiem czy to wyjdzie, mam nadzieję że tak. Przyznam, że mam duże obawy przystępując do lektury. Jeżeli chodzi o uniwersum KO, to wielokrotnie mówiłem, że są tam momenty, czy całe fanfiki, genialne (koronnym przykładem wspaniały "Żelazny Księżyc"), a także fragmenty, których zaistnienie udowadnia istnienia wszelkiego zła na świecie. Bywa. Tutaj jednak przyznaję (trzecie powtórzenie, wiem) otwarcie, iż mam niebotycznie wysokie oczekiwania i sprostanie im jest w zasadzie niemożliwe. No chyba, że Spidi wykazał się takim geniuszem, iż tekst będzie miał lepszy klimat niż najlepszy film wojenny wszechczasów, czyli "Das Boot". Matematycznie nieprawdopodobne, ale kto nadzieja zawsze umiera ostatnia. I chociaż nie spodziewam się takiego cudu, to oczekuję co najmniej uczciwej próby jego dokonania! Czas przystąpić do komentowania pierwszych wrażeń (oczywiście przy lekturze towarzyszy mi zapętlony soundtrack z "Das Boot"): Beware the spoilers!!!!! "The Ocean, the Lady, and the U-boot" Zacznijmy od technikaliów początkowych- tabelki dobre, znalazłem tylko jedno potknięcie. Mianowicie należałoby usunąć słowo "ciężki" z opisu "Hooda". Nie było czegoś takiego jak "ciężki krążownik liniowy". To że akurat ten był wielkim bydlęciem (i mu to nie pomogło), nie znaczy jeszcze, że warto przypisywać mu całą nową klasę. Słowniczek jest niewielki, ale jak najbardziej sensowny i adekwatny. To zdecydowanie lepsza opcja niż robienie z niego tasiemca. Prolog - od początku uderzyły mnie w oczy specyficzne porównania i czasem podnoszące łeb poetyckie opisy. Nie bardzo mi jakoś pasują, uważam je za nieco przesadne, no ale jak wiadomo każdy pisze w swoim stylu. Scena z bosmanem zaczęła się od zdziwienia - jakże to tak? Wilk morski częstuje fajkiem jakiegoś szczura lądowego, zamiast zgodnie z wielowiekową tradycją dać mu po mordzie za sam fakt istnienia?! Szok! Na szczęście matros szybko się zrehabilitował i sprowadził frajera do parteru za cwaniakowanie. Ogólnie scena przypadła mi do gustu. Druga część zaczęła się od powrotu poetyckiego stylu, który nawet jak na przemyślenia Rarity brzmiał przesadnie. Szybkie spotkanie z koleżankami, dobre przedstawienie postaci, ładne interakcje, wszystko się robi cacy po czym następuje ostatnie pół strony... To, jak w kilkunastu linijkach tekstu z takiego niczego jak zaproszenie do ziemianki stworzyć zaczątek prawilnego, podwodnego klimatu jest godne podziwu i naśladowania. Zachowanie Rarity, jej przerażenie, nieledwie smak i zapach unoszącej się w powietrzy klaustrofobii... Coś pięknego. Za tę scenę bez wahania daję ocenę celującą. Z plusem. Fanfik właściwy - Na moim mierniku pompatyczności skalę wypier... znaczy wywaliło. Serio, odleciała z azymutem na Zanzibar. I w tym wypadku zapisuję to na plus, w końcu to Rarity i to taka, która albo się jeszcze trzyma albo przynajmniej świetnie udaje. Mamy w nim zapowiedź tego o czym było pisane w autorskim wstępie, czyli ostrzeżenie, iż część rejsów będzie pokazana w retrospekcji. Swoją drogą uważam to za słuszny pomysł - lepiej skoncentrować się na jednym i nieco go uzupełniać, niż rozmieniać się na drobne i w kółko powtarzać sceny, co nieuchronnie prowadziłoby do rozwodnienia klimatu. Na tym na razie kończę relację, wrócę za X stron, lub gdy coś będzie bardzo wymagać komentarza. Edycja pierwsza (27/200): Myślałem, że zajmie mi to dłużej, ale spotkanie u pani admirał zdecydowanie wymaga paru słów. Po pierwsze, i odnoszę to do całości sceny, styl Rarity jako narratorki jest nienaganny. Czuć w nim miłość do piękna, pewną niepewność związaną z wydarzeniami, a także dosyć kiepsko skrywane uprzedzenia, niezdarnie jak na nią ukryte za kurtyną nieszczerej troski. Pasuje jak ulał. Teraz do tego co było mówione - zachwyt nad pęcinami, szczotkami czy też innymi odrostami Gloriusa, czyli jak sądzę Pierwszego wywoła u mnie uczucia dosyć ambiwalentne. Pierwszą reakcją było "zabić to nim złoży jaja!" i szczerze mówiąc nadal tak uważam. Nijak jednak nie uznaję ich za wadę, ponieważ wprost wspaniale wpasowują się we wspomniany wcześniej styl pełniącej rolę narratorki Rarity. Jedyne co mi bardzo nie pasowało to to cmokanie w kopyta. Co to ma być, marynarka wojenna czy raut? Właściwe formy, zwłaszcza wobec starszej stopniem i w obecności jeszcze starszej stopniem muszą obowiązywać. Tak samo nie podoba mi się ogólny brak zachowania właściwych form w zwracaniu się do przełożonych. To nie patrol, gdzie jak wiadomo pewnego rozluźnienia form należy się spodziewać. Nie wiem czy zostało to podyktowane serialową sympatycznością kuców jako takich, ale mi szczerze mówiąc akurat ten zabieg zupełnie do gustu nie przypadł. Przy okazji podejrzewam, iż niechęć pegazów do zamkniętych przestrzeni będziemy mogli zaobserwować kiedy pani czif pęknie w czasie patrolu (tak, spodziewam się tej sceny i uważam że będzie pięknym ukłonem w stronę filmu). Edycja druga (30/200): Tak wiem, trzy strony minęły, ale nie mogę przejść w milczeniu nad tym co wyczytałem. Po pierwsze - w końcu mamy formy, chociaż nadal uważam że za mało. Przy okazji było wyjaśnienie, iż poprzednie spotkanie z panią admirał było nieformalne, stąd luźna atmosfera ale szczerze mówiąc mnie to nie przekonuje - młodsi stopniem, mający rozwinięty instynkt samozachowawczy i tak nie pozwoliliby sobie na pełen luz w obecności oficera flagowego. Po drugie i zdecydowanie ważniejsze - N-A-R-E-S-Z-C-I-E! Dożyłem, doczekałem się! Chyba pierwsza wysoka stopniem oficer, która jasno, dosadnie i wprost powiedziała komuś z Mane 6, że mimo szkolenia jest zielona niczym szczypiorek na wiosnę i powierzanie jej odpowiedzialnego zadania to idiotyzm. Wspaniale! Jestem fanem pani admirał! Naprawdę @SPIDIvonMARDER, nawet sobie nie wyobrażasz, jaką radość sprawiłeś mi tą sceną :D. Wiem, że jestem praktycznie na samym początku, ale póki co bardzo podoba mi się to co czytam. Uzupełnienie: To jak z wypowiedzi Rarity przebija poczucie wyższości i praktyczny rasizm w odniesieniu do ziemniaków i pegazów zostało napisane wybitnie. Wybitnie powiadam! Edycja trzecia: (38/200): Scena w lokalu i jego opis sprawiły, że szczerzyłem się jak głupi do sera. A jeszcze jak pojawił się korespondent wojenny radość nie miała granic. Chwalę ponifikację "Das Boota", bardzo chwalę. List od Cadance i zawarte w nim informacje potraktowałem nieco po macoszemu - ani mnie ziebią ani parzą, chociaż coś jest w tym pomyśle. Natomiast czcionka była irytująca - utrudniała czytanie. Scena wychodzenia w morze napisana doskonale, czuć było podniosły nastrój chwili. Z pewnością pomaga tu fakt narracji w wykonaniu Rarity, wspomniana wcześniej pompatyczność nadal występuje w nadmiarze i bardzo pasuje. Rozbawiło mnie również wtrącenie przypominające, iż jest to historia, której "słuchamy" razem z AJ i Pinkie. Edycja czwarta (52/200): Tym razem uzupełnienie raczej dlatego, żeby za dużo tekstu nie oceniać. Mamy więc wyjście w morze i opis niektórych perypetii z załogą. Taki "slice of life" na U-boocie. Napisany jest dobrze, przede wszystkim widać, że załoga jest nowa i występują pewne, nieuniknione tarcia. A to pierwszy z drugim się trochę zetną, a to łapiduch znajdzie pchłę i zacznie skanowanie (kolejny piękny ukłon w stronę "Das Boota"), mieliśmy też korespondenta trzaskającego zdjęcia (aż dziw, że jeszcze szmatą ze smarem w pysk nie zarobił), czif nasłuchiwała odgłosów silnika (piękna scena), a w końcu zielonego marynarza, któremu postanowiono wyciąć drobnego psikusa - co prawda osobiście wysłałbym gówniarza po klucz do kilwatera, ale pomysł z takielunkiem też wyborny. Tak samo jak pani kapitan dokonująca drobnego odwetu na kawalarzu. Wszystko napisane bardzo spójnym i przyjemnym stylem, po prostu kawał dobrego tekstu. Jedziemy dalej. Edycja piąta (61/200): Nareszcie! Ale może po kolei... najpierw mieliśmy próbkę hestyjskiego rytuału, mającego korzenie w czasach, gdy tamtejsze kuce pływały na wiking. Nie wiem jak jest z koszernością opisu, ale wiedząc że Spidi się na rzeczach z przeszłości zna pozwolę sobie przyjąć najkorzystniejsze założenia. W każdym razie wyglądał dobrze i chociaż nie wzbudził we mnie chęci do natychmiastowego udania się z toporem i pochodnią do najbliższego kościoła, to i tak czytałem go z przyjemnością. A zaraz po nim? Kiedy tylko zobaczyłem w tekście słowo "alarm" to niemalże usłyszałem niezapomniany okrzyk "FLUUUUUTEN!!!". Coś pięknego. Mimo że były to tylko ćwiczenia, to w opisach dało się czuć napięcie, szczególnie kiedy pani kapitan postanowiła pokazać kto ma największe jaja na okręcie i nakazała zbliżenie się do limitu głębokości. Opisy zachowań poszczególnych członków załogi, te drobne, a czasem poważniejsze tiki wskazujące na postępujący strach plus bardzo sugestywne opisy zachowania okrętu na dużej głębokości, te trzaski i świsty... coś pięknego. Jest klimat. Jest taki klimat jakiego chciałem. A jeszcze bomby lecieć nie zaczęły! Edycja szósta (73/200): Dalej mamy życie na U-boocie. Co mi się nadal bardzo podoba to sceny, które rozpoznaję z filmu, czy to mowa o rejsie w trakcie ulewy, czy o leniwym siedzeniu i zajmowanie czasu czymkolwiek. To kolejna rzecz, za którą będę chwalił - świetnie pokazano jak straszna potrafi być najzwyczajniejsza w świecie nuda na takim patrolu, a załogo wychodzi ze skóry starając się znaleźć sobie cokolwiek do roboty. Przyznam, że parsknąłem śmiechem czytając o obowiązkowych "zajęciach z KO". Doceniam ironię. A mimo że przez większość tych stron niby nic się nie działo, to w krótkiej wzmiance o śledzącym ich niszczycielu wyraźnie czuć było strach jakim podszyte były słowa narratorki. Następnie w końcu napotkano na statek, ale skończyło się to ulgowo dla jego załogi. Zamiast przymusowej kąpieli dostali załogę pryzową - swoją drogą fajnie, że ten, dosyć rzadki przypadek działań okrętów podwodnych został tu uwzględniony. Edycja siódma (83/200): No i mamy akcję! Zaczęło się spokojnie - ot płynął sobie tankowiec, dostał dwie torpedy i popękał. Szybko, czysto, bez trudu. Modelowy przykład udanego polowania na pełnym luzie... ale czy na pewno? Nagle okazało się, że panią kapitan dręczą demony i musi z całych sił walczyć by tego nie okazać. I kiedy scena już się skończyła, nastąpiło meteforyczne trzęsienie ziemi. Prosto ze spokojnej akcji trafiliśmy w sam środek ucieczki po kolejnym udanym ataku. Ale tym razem już tak miło nie było, bo eskorta postanowiła zapracować na pensje, a bomby głębinowe to jak wiadomo nieprzyjemna sprawa. Opis ataku i towarzyszących mu emocji był doskonały. Po prostu. Nieważne, że zajmował tylko pół strony, z czego większością była osobista porażka Rarity. Czuło się to zagrożenie, tą bezsilność... Jedyne czego mi zabrakło do perfekcji to opisu załogi czekającej w totalnej ciszy na kolejną bombę czy szum śrub nad głowami... ale może się jeszcze tego doczekam. Zaskoczył mnie nieco fakt, że Rarity bez trudu przyznała (przynajmniej sama przed sobą), że jej kompletnie puściły nerwy. Ciekawe, ciekawe, zobaczmy jak sytuacja się rozwinie. Edycja ósma (100/200): Kolejna porcja z akcją. Tym razem polowanie na naprawdę tłusty cel, czyli lotniskowiec. Co prawda nieudane, ale emocje były. I to pomimo braku opisu samego podejścia, namierzenia, strzału, a przejściu od razu do sytuacji po. Spodobał mi się ten zabieg nie powiem. W ogóle podoba mi się, iż spora część tekstu poświęcona jest walce Rarity z jej postępującą klaustrofobią i załamaniem nerwowym. Przy okazji wyszło, że może być z niej doskonały chirurg, ot niespodzianka. Oprócz stricte podwodnych kwestii, dostaliśmy też sporo informacji na temat kolejnego narodu i ich pochodzenia. A spotkanie z syrenami uważam za bardzo ciekawy przerywnik. Jednak chyba najbardziej w tej porcji przypadł mi do gustu moment, gdy załoga nakręca się na polowanie na lotniskowiec. To było... budujące. Podsumowanie części pierwszej Doskonała robota. Niezależnie od tego co przeczytam w drugiej części już teraz oddaję pierwszy głos na [Epic]. Głównym czynnikiem był niesamowity klimat - chciałem czegoś w tym stylu i dostałem to w niemal 100%. Owszem, do pełnej perfekcji zabrakło kilku scen (jak choćby tej z oczekiwaniem w ciszy na bomby lub forsowaniem Gibraltaru xD), ale i tak jestem pod wielkim wrażeniem. Opowiadanie napisane jest spójnie, sensownie i w dobrym tempie. Wisienką na torcie jest fakt, że w interesujący sposób udało się nawet opisać panującą na okręcie nudę. Tu nie ma miejsca na dywagacje. Czytać i epicować! "Stukapilot" Edycja pierwsza (102/200): Dwie strony i mnie krew zalała. Zgłaszam prośbę o wysłanie Luny z powrotem na Księżyc, bo jej idiotyczne pomysły popękają equestriańską flotę. Serio, niech ta tępa kobyła trzyma się jak najdalej od planowania czegokolwiek, bo to co zaproponowała jest.... no słów mi brakuje... Teraz mam nadzieję, że dwuosobowa admiralicja zdoła przekształcić jej żądanie w coś rozsądnego, bo EKHM "plan" w tej postaci zwyczajnie nie może się udać. Mgły ukryją flotę przed wrogiem? Doskonały plan! Szkoda tylko że mgła ma to do siebie, ze ogranicza widoczność obu stronom. Plus chciałbym zobaczyć samobójców startujących, a co więcej lądujących na lotniskowcu we mgle. Wrrrr.... Dobra, upuściłem jadu, mogę czytać dalej. A Lunę pod lód! Uzupełnienie: A danie swoim admirałom dnia do namysłu i stworzenia planów to już w ogóle... nie wiem... chyba sabotaż i jawna zdrada, bo inaczej to trudno określić. Druga część zalicza falstart. We are not amused. Edycja druga (114/200): Lepiej. Dużo lepiej. Po pierwsze mamy Derpy, a to zawsze bonus w moich oczach. Po drugie bardzo podobały mi się opisy... powiedzmy techniczne samego lotniskowca i tego jak takie pływające miasto wygląda. Natomiast wykład o samolotach mi osobiście nie przypadł do gustu, ale to wynika wyłącznie z osobistych preferencji - jestem wrogiem lotniskowców i lotnictwa morskiego jako takiego, te irytujące insekty nie powinny mieć nad morze wstępu, ot co! Natomiast nie wątpię, iż wszelkie podane informacje stoją na najwyższym poziomie i jeżeli ktoś się nimi interesuje, to będzie to dla niego prawdziwa uczta. Przejdźmy teraz do Clover Clouda. Jego opis zawrę w dwóch słowach: Jest chujem! Żeby nie było, postać napisana jest bardzo fajnie, ale gnoja nie znoszę i życzę sobie by zginął możliwie bolesną i haniebną śmiercią, po czym został zapomniany. Oczywiście przy moim szczęściu, pewnie ta nędzna imitacja pegaza zostanie bohaterem... ale miło mieć w fanfiku kogoś, kogo kocha się nienawidzić. Edycja trzecia (121/200): Najpierw podsumuję pierwsze cztery strony tego fragmentu - kto wpuścił jehowych na okręt?! A tak poważniej to pani kapelan jest mi bardzo sympatyczna i to mimo że pierniczy jak potłuczona. No ale to kuce, więc może im słuchanie takich dyrdymałów pomaga, nie wiem. Przejdźmy jednak do drugiej części, czyli do narady sztabowej. Admirał Jolly Tarn jest nieodpowiedzialną kretynką. Po prostu. Opieranie całego planu na elemencie zaskoczenia, który "będzie, bo tak!"? Plus jej bajdurzenie o tym jak zatopienie pancerników i lotniskowców uderzeniowych osłabi eskortę konwojów? Kto używa najcięższych jednostek do eskortowania konwojów? Tekst jasno wskazuje, że ta niekompetentna idiotka jest podobna do wielkiej admirał, więc węszę tu hardy nepotyzm przy obsadzaniu stanowiska. A Luna nie lepsza - atakować bo ja tak mówię! Co za idiotka... Na całe szczęście objawili się dwa rozsądni oficerowie zgłaszający uzasadnione wątpliwości. I dlatego cały czas uważam, że autor w sobie tylko znanych celach, celowo przedstawia sporą część admiralicji Equestrii jako idiotów, co nie są w stanie znaleźć własnego plota używając obu kopyt, latarki i oficera radarowego z pełnym wsparciem elektronicznym. Zaczynam podejrzewać, iż zwycięstwo Equestrii będzie opierać się na: a) jeszcze większej niekompetencji przeciwników, b) szczęśliwemu splotowi przypadków, c) interwencji Fieslera i tego drugiego komandora, którzy jako jedyni wydają się mieć tam działające mózgi, d) indywidualnej odwadze poszczególnych żołnierzy, podejmujących działania wykraczające poza obręb ich obowiązków. Edycja czwarta (139/200): Pierwszy raz trafiłem na fragment, który mi się zwyczajnie nie podobał. Nie mówię tutaj o grach i zabawach w mesie, to było ok i bardzo ładnie napisane. Kolejne pojawienie się jehowiej też było bardzo sympatyczne - ta postać jest jakaś taka pozytywna w samej swojej istocie. Ale lot Derpy i jego nieuniknione zakończenie? Ja rozumiem, że mówimy tu o pilotach, czyli istotach niejako z natury pozbawionych tak zdolności do oceniania ryzyka jak i działającego mózgu. Ale to już była przesada, jakby nie patrzeć to nie jacyś cywile, tylko członkowie sił zbrojnych. Za ten numer powinna cała trójka wylecieć na zbitą mordę. Tak, wiem że Clover w tym nie uczestniczył, ale jak pisałem wcześniej życzę mu jak najgorzej, więc niech i jego wywalą. Poza tym wydawało mi się to totalnie naciągane i nierealne - od razu jednak powiem, że jeżeli zostało to oparte na autentycznych wydarzeniach lub choćby podobnym wybryku jakiegoś pilota, który miał miejsce w rzeczywistości to się nawet nie zdziwię. Tak naprawdę jedynym momentem, gdzie podczas tych kilku stron się naprawdę dobrze bawiłem był moment kiedy się dowiedzieli, że ostrzelali Rarity. Spodziewałem się tego, ale i tak scena wypadła przekomicznie. I w sumie wcześniej jak Falcona nosiło, może nie było to przyjemne, ale bardzo dobrze napisane, szczególnie że kontrastowało z takim spokojnym fatalizmem Messerschmita. Edycja piąta (150/200): Znowu jehowa, która tym razem straciła nieco mojej sympatii. Dlaczego? Ponieważ bycie pozytywnie zakręconą (i zapewne srodze upaloną) to jedno, ale bycie pacyfistką to już coś kompletnie innego - po lód ją! Mimo tego drobnego szczegółu, jej scena ogólnie była bardzo dobra, szczególnie że fajnie pokazała jak przesądni bywają marynarze. To był jednak tylko wstęp do właściwej akcji, która po kilku napuszonych zdaniach wypowiedzianych przez Fancy Pantsa weszła od razu na najwyższy poziom. I to w sposób na jaki miałem nadzieję. A dokładnie, to niedorobiony plan durnej operacji wymyślony przez niekompetentną admiralicję na rozkaz jeszcze głupszej głównodowodzącej zaczął z punktu rozlatywać się na kawałki. A życiem oczywiście zapłacili żołnierze a nie dupki sztabowe czy inne REMFy (po polsku SNTy). Jak zwykle... W tym momencie opowiadanie jest depresyjnie wręcz realistyczne i życiowe. Jedynym elementem humorystycznym była zmiana wiadomości o napotkaniu wroga z "Luna! Luna! Luna!" na "Dupa! Dupa! Dupa!". Bardzo adekwatne, jako że "głównodowodząca" zdaje się myśleć tą właśnie częścią ciała... Edycja szósta (167/200): Jeżeli miałbym w użyć jedynie dwóch określeń na opis tych siedemnastu stron, to na myśl przychodzą jedynie słowa: burdel i chaos. Przeskoki z jednego miejsca do drugiego, tu lecą jakieś samoloty, tutaj toną jakieś okręty, tutaj leją się pancernik z krążownikiem liniowym, praktycznie nie da się zorientować co się dzieje! Innymi słowy - dawno nie czytałem równie genialnie napisanej bitwy. To była czysta i absolutna perfekcja. Teraz w pełni rozumiem jak może się czuć sztabowiec dostający masę fragmentarycznych meldunków, co świetnie ujął Tom Clancy w "Sumie Wszystkich Strachów". Bodajże szło to tak: "Dlaczego sztabowcy są jak pieczarki? Bo w gównie siedzą i gówno wiedzą!". Jeżeli miałbym jakiekolwiek wątpliwości, czy nie za szybko dałem ten głos na Epic (nie miałem), to ten fragment rozwiałby je kompletnie i całkowicie. Coś wspaniałego! Edycja siódma (180/200): Oh my Celestia, you killed Derpy! You bastard! A tak na serio to spodziewałem się niestety, że spotka ją taki koniec. Cóż, można przynajmniej powiedzieć że odeszła z przytupem i zdołała się (i nie tylko siebie) rozerwać. A sam opis walki był fenomenalny. Nadal mamy ten bitewny chaos, który nadal mnie zachwyca. A jeżeli dodać do tego jeszcze wstawkę z Rarity? Cudo! Akurat tę edycję czynię tuż przed jej kolejną wstawką i już się nie mogę doczekać. To co mi się chyba najbardziej podobało w tej pierwszej to zdania zamykające - "Miałam nadzieję, że przejmie nade mną władze Szafirowy Korsarz i to on weźmie na grzbiet wysiłek prowadzenia walki. A ja będę mogła sobie spokojnie umierać od klaustrofobii.". To było po prostu piękne. Nadal staram się sprecyzować co mnie w tych dwóch krótkich zdaniach najmocniej ruszyło, ale zdecydowanie coś w nich jest. I tak, pewnie ma na to wpływ muzyka z "Das Boot", która dalej rżnie w pętli. Edycja ósma (200/200): W końcu się udało! Szarża U-boota i zatopienie lotniskowca. Szafirowy Korsarz uderza ponownie! I cóż z tego, że chwilę potem zostaje metaforycznie zmiażdżony atakiem klaustrofobii? Kto by tam chciał o tym słyszeć? Doskonałe zwieńczenie bitwy. No, może nie jej koniec, bo jak czytamy resztki jednej floty sprzątały resztki tej drugiej. Tak bywa. I jak się okazuje miałem rację - niedorobiony plan niemal zakończył się porażką, a o zwycięstwie zadecydował splot przypadków i heroiczna postawa poszczególnych marynarzy i lotników. Następnie mamy ładnie zamykający całość epilog, krótki rys historyczny oraz wspomniane wcześniej "Ołów i Złoto". No i nie mogę nie wspomnieć iż decyzja Rarity by nie wybaczać Gloriousowi wydaje się jedyną słuszną. Podsumowanie części drugiej: Po doskonałej części pierwszej miałem obawy czy uda się utrzymać poziom. Tym bardziej, iż wiedziałem, że tutaj będzie sporo lotnictwa, które jest z mojego punktu widzenia zwyczajnie nudne. I rzeczywiście trafił się, jak wspomniałem wyżej, słabszy fragment, ale miał tylko kilka stron. Natomiast jako całość "Stukapilot" broni się doskonale. Raz jeszcze pochwalę opis bitwy, który jest prawdziwym majstersztykiem. A dodając do tego sporą rolę Rarity, mamy tu kawał naprawdę doskonałego fanfika. Podsumowanie całości: Spidi, w mojej ocenie jest to najlepszy fanfik jaki kiedykolwiek napisałeś, przebijający nawet doskonały "Żelazny Księżyc". Absolutnie podtrzymuję swój głos na Epic, ba! Gdybym mógł dałbym ich więcej. Mamy tu wszystko - niesamowity klimat wojny podwodnej, fenomenalnie prowadzoną narrację przez Rarity, gdzie Twój... specyficzny styl, który mnie zwykle nieziemsko drażni stał się największą możliwą zaletą. Następnie dostajemy perfekcyjnie opisaną bitwę morsko-powietrzną, a to wszystko okraszone jest bardzo dobrze napisanymi bohaterami i prowadzoną w bardzo dobrym tempie fabułą. Do wszystkich - bezwzględnie polecam! Komentarz pełny, lektura zakończona, jeszcze tu kiedyś wrócę!
  8. Nagana przyjęta. A jako że mi się w końcu nieco bardzo ważnych spraw rozwiązało i chwilowo i tak oddaję się rekonwalescencji, to się zabrałem za to na poważnie. Od początku tygodnia przerobiłem 3 opka, jeszcze 4 i ogłaszamy.
  9. Przeczytane "11:45 do Canterlotu". Beware the spoilers... albo i nie. Długo, naprawdę bardzo długo zajęło mi zapoznanie się z pierwszą częścią Wrednej Szóstki. Słyszałem o tej serii naprawdę wiele dobrego, zarówno jeżeli chodzi o pomysł, o klimat, jak i o fakt że mamy tu do czynienia z rzadkim u nas tagiem anthro. Teraz, kiedy zapoznałem się z pierwszą częścią absolutnie nie żałuję poświęconego czasu. Co prawa westerny nie są za bardzo moim klimatem, ale tutaj tak ładnie wkomponowano w nie steampunk... No aż miło spojrzeć. Sama historia jest prosta, jasna, bez podtekstów i filozofowania i wynika z prostego równania. Bandytki + pędzący ciapąg = napad. Opcjonalnie krwawy i zawierający w sobie kilka plot twistów, jak na przykład kompanię artylerii. Albo miłośnika autografów. To wszystko, mimo że jest zrobione bardzo dobrze stanowi tylko dodatek do głównego dania, jakim są bohaterki. To z kolei jest poezja połączona z wisienką na dowolnej wielkości torcie. Pod pewnymi względami przypominają swoje pierwowzory, zaś pod innymi różnią się tak diametralnie, że czasami człowiek podczas lektury przeciera oczy ze zdumienia. Na przykład kiedy AJ okazuję się stuprocentową rasistką, a Fluttershy dusi zajączka na obiad. Nie wspominając już o tym, że Rainbow nie sprawia wrażenia osoby tępej jak beki smalcu (zdecydowanie najbardziej radykalna zmiana charakteru ze wszystkich). Określenie "Wredna" zdecydowanie pasuje do bohaterek, a jednocześnie udało się nie zrobić z nich bezwzględnych potworów. Nie, one mają swoje przemyślenia i co najważniejsze swój styl i klasę. Nie są bezmyślne, a chociaż przemoc ich nie przeraża, to jakoś specjalnie nią nie szafują. No dobra, może czasami... Podsumowując, mamy tu śliczne wejście do serii, które wręcz wymusza sięgnięcie w przyszłości po kolejne części. Co niezawodnie w swoim czasie uczynię.
  10. Przeczytany "Grubymi nićmi szyty Przewodnik po Magii - autor zbiorowy". Beware the spoilers... albo i nie. Rzadki przypadek wśród tekstów Mordecza, gdzie pozornie nie da się za wiele o nim powiedzieć. Ot, przewodnik. Wypełniony definicjami, naukowym żargonem i standardowym, starannie przemyślanym bełkotem informacyjnym otumaniającym potencjalnego jelenia. A jednak z pomniejszych wstawek, możemy się tego czy owego dowiedzieć o historii świata, w którym się obracamy. Dowiadujemy się co w magii jest złe i dlaczego technologia na dłuższą metę zawsze ją zostawi z mordą w trocinach. A poza tym to naprawdę świetnie napisany kawałek worldbuildingu. Jestem w stanie bez trudu zrozumieć, iż dla kogoś przebrnięcie przez 30 stron prawie czystej informacji może być zwyczajnie męczące, jednak ja czytałem z przyjemnością i zainteresowaniem. I z pewnością sięgnę po kolejne teksty tego typu. O ile pamiętam autorstwa Wszędobylskiego Travelera.
  11. Jak wiecie na forum zachodzą obecnie spore zmiany. Nie ominie to rzecz jasna działu opowiadań, ale nie lękajcie się - kucofiki nigdzie się nie wybierają. Na chwilę obecną napiszę tyle, że będą miały wydzielony własny poddział. Fanfiki z innych fandomów póki co będą we wspólnym poddziale, a jeżeli ich twórców przybędzie, to będą dostawać analogiczne miejsca do zamieszczania do tego z tematyką MLP. Tak więc mimo że teoretycznie zmieni się dużo, to w praktyce fundamentalnej rewolucji nie będzie i postaramy się by wszystko poszło możliwie gładko i bezproblemowo. O dalszych szczegółach takich jak losy MLN czy MLS, kwestia crossoverów międzyfandomowych czy dostosowanie listy tagów będę informował wkrótce.
  12. Rozdział VII przeczytany Beware the spoilers! Albo i nie... Rozdział-huśtawka. Jedynie tak mogę go określić. Co ciekawe nie tyczy się on jego poziomu, a tego jak go odbierałem. Pierwsze dwie części czytałem z wielkim zainteresowaniem - bardzo spodobała mi się przedstawiona tu koncepcja gryfów jako rasy górującej nad innymi i to nie przez przekonania, ale przez tak prozaiczną rzecz jak cechy fizyczne i mentalne. Nie powiem, co jakiś czas odczuwałem irytację, kiedy pojawiał się tytułowy "grzech supremacji". Są lepsi, więc przez to muszą być bardziej pokorni? Oj, zagotowałem się i to srodze, po raz kolejny dostając potwierdzenie mojego przekonania, że religia to trucizna i powinna być poddana anihilacji. Szczególnie taka mocno zhierarchizowana i zorganizowana jak Kościół Harmonii i ci jej Nieśmiertelni przedstawiciele... POD LÓD!!!! Dobra, uspokoiłem się (tak, nawet myślenie o tym podczas pisania komentarza podnosi mi ciśnienie xD) mogę przejść dalej do kwestii, która mnie nieco zastanawia. Rozumiem mianowicie, iż po śmierci wodza gryfów następuje kryzys sukcesyjny, co doprowadza zorganizowaną hordę z powrotem do organizacji plemiennej, ale trochę trudno mi w to uwierzyć. A dokładniej w to, że nigdy, w całej historii nie trafił się godny następca, który po śmierci Wybrańca zająłby jego miejsce, możliwe nawet że z jego wcześniejszym błogosławieństwem. I naturalnie nie musiałby być związany z nim więzami krwi, wystarczyłoby by był... najgodniejszy. A jednak z tego co dostaliśmy wynika, że ani razu nie zdarzył się taki przypadek, co autentycznie wydaje mi się kompletnie niewiarygodne. Opis obowiązków gryfiego króla, oraz sam quasi-religijny wymiar sprawiedliwości to autentyczny majstersztyk. Coś w założeniu tak prostego, co przez nazbyt dosłowne stosowanie, fanatyzm oraz zakutołbizm wyznawców zmienia się w koszmar, który miejscami niemal dorównuje potwornością i durnotą polskiemu systemowi prawnemu, a to już jest prawdziwy wyczyn. Chociaż historia z górą/wąwozem rozbawiła mnie setnie. Nawet jednak nie w połowie tak bardzo jak wykładowczyni na gościnnych występach, naświetlająca kwestię gryfów jako kosmitów. To było absolutnie cudowne. W ogóle sam ten pomysł bardzo do mnie przemówił, nie mówiąc już o nieco pokrętnej, ale całkiem przekonywującej argumentacji prowadzącej. A pomysł że gryfy wywodzą się z orłów Haasta jest przedni, choć na bank mylny. Przysłowiowymi wisienkami (a nawet czereśniami!) na torcie jest kwestia wykluczenia gryfów z zawodów sportowych oraz to dlaczego umieją latać. Muszę powiedzieć, że tego się nie spodziewałem i po przeczytaniu wyjaśnienia śmiałem się jak z ciasta "kruchego jak pokój na Bliskim Wschodzie". Przeszedłem do kolejnej części w doskonałym humorze i.... ...szlag mnie jasny trafił. Ta wredna kobyła. Ta kukła owsem wypchana. Ta menda księżycowa. Ta.. ta... ta.... krowa niebiańska! (że aż ukradnę obelgę z twórczości Joanny Chmielewskiej). Palenie książek? Co za w decybele kopany, arcydzięgiel bagienny! (wspomnianej kradzieży ciąg dalszy). Dawno mi się nie zdarzyło zgrzytać zębami w czasie lektury, a tutaj to prawie skakałem na krześle i miotałem straszliwe obelgi w stronę Luny (nawet kot się obudził i wyraził swoje niezadowolenie...). Siłowe nawracanie? Oj, oj, oj jak ja bardzo życzę sobie przeczytać w końcu rozdziały, gdzie okaże się, iż Piżmak et consortes wcale nie są tak Nieśmiertelni i wszechpotężni jak im się wydaje i dostaną, razem ze swoim kościołem solidnego kopa w kolektywne dupsko! A to że bez tego rasa gryfów przestałaby prawdopodobnie istnieć, lub byłoby ich jeszcze mniej? Trudno, tak bywa, ale to ich sprawa i wara od nich mendy klerykalne! Nie mogę określić tego rozdziału inaczej niż perfekcja. Nieważne, że jest pisany, przynajmniej częściowo, w stylu podręcznika do historii, bo jego treść wzbudza naprawdę szeroką gamę silnych emocji. Oczywiście na pewno nie na każdego tak zadziała, ale ja się przy tym bawiłem naprawdę doskonale. Coś pięknego, perełka, bezwzględnie polecam, celujący z dwoma plusami! Takich więcej! Tako rzekę ja. EDIT: A dodam jeszcze, iż ten rozdział tylko potwierdza tezę z majówkomeeta, że wszystkiemu winni są agraryści! Ot co!
×
×
  • Utwórz nowe...