Skocz do zawartości

Ohmowe Ciastko

Brony
  • Zawartość

    1079
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Ohmowe Ciastko

  1. -Nie chrzań mi, że z nicości w twoim lasku pojawiła się małpka - zaoponował Ciastko, spoglądając w górę. Wiedział, że nie ma sensu by patrzeć się w jakiś konkretny punkt, ale co miał robić? Zasłonić twarz dłońmi? A może biegać wzrokiem po całym drzewie? Ech, znowu jakiś twór. Ale... może wykorzystam to dla siebie? Stwór, uzbrojony w jakże potężną i niepowstrzymaną broń, jakim był kijek, kierował się na niego. Nie no, śmiesznie by było, gdyby jeszcze załatwił potrzebę fizjologiczną i umazał kijek.... ale wtedy to naprawdę stałoby się silną bronią. No, przynajmniej na maga takiego jak Ciastko, który panicznie nie lubi brudu i smrodu. Ale na szczęście nic takiego nie robiła. I nie zamierzała. Tylko szła ostrożnie na niego. Choć tu mu coś nie panowało - każdy naczelny zachowywałby się trochę inaczej. Starałby się wystraszyć przeciwnika, krzyczałby jak jakaś małpa, a ten tutaj... Jakiś ty cwany, Sakitta. Używając najprostszej formy telekinezy wyrzucił małpę w swoją stronę. Gdy ta była o krok od niego wbił w nią otwartą dłoń, rozgrzaną do białości. Małpa w jednej chwili zapłonęła. Lecz myliłby się ten, kto sądził, że to byłoby na tyle. Palce miał niewidoczne. A to bardzo wiele. W małpie otworzył mikroskopijny portal, przez który przeszedł koniuszek długiego palca. IBM, sczytaj ten sektor, który ci pozwoliłem i masz opracować mi takie coś. Aha... aha... aha, rozumiem. Zrzynka jakich mało, już druga w tym pojedynku. Już. Prostota. Aha, i zadbaj, by widzowie to widzieli. Zamknął portal i wyjął dłoń z spopielonego avatara Sakitty. Złapał siekierę w dłoń i ponownie podszedł do jednego z pniaków. Wziął zamach i zaczął uderzenie. -Tym uderzeniem pokażę ci siłę mojej duszy, chcącej ściąć te twoje drzewo! Że twoja próba pokonania mej woli na nic ci się nie zda! Lecz to, co w anime wyglądało epicko, w świecie realnym było żałosne. Bo jak inaczej można nazwać krzyczenie jakiejś kwestii, gdy siekiera porusza się w tempie, które dla żółwia jest wolne? I Ciastko także to widział. Prawie rzucił siekierę na ziemię, ledwo się powstrzymując, i kopnął z całej siły w pniak, nie wyrządzając mu żadnej krzywdy. Zrobił głęboki wdech i wziął zamach po raz drugi. -Swoje już słyszałeś. Teraz robię to na poważnie. Uderzył nienormalnie, prawie trafiając w ziemię. Lecz to nie była jedyna różnica. Pędząca w stronę drzewa siekiera zaczęła płonąć na zielono. Gdy dotknęła w drzewo nic się nie stało - przeszła przez to dziwne drewno jak przed chwilą przez powietrze. Tak samo chwilę później przez ziemię, aż w końcu zatrzymała się w miejscu, w które początkowo miała się wbić. Ciastko zrobił poważną, pełną buty minę i krok w bok. Z punktu, w którym jego narzędzie przeszło przez drzewo, przez łuk, jaki zakreśliło na "dachu" ostrze, do swego początku. Taki kształt stworzyły błyski, które w jednym momencie wystrzeliły w górę i w dół, przecinając zagajnik na dwie części, takie same jak połówki skorupy orzecha włoskiego. Co teraz zrobisz? Będziesz ciągnął tę farsę, wiedząc, że bez problemu jestem zdolny zniszczyć to na drzazgi, czy zachowasz twarz i sam zakończysz ten bezsens? Poza tym muszę zrugać IBM'a. Pomiot krzemowy nie słucha się mnie!
  2. No prawda, nie sprowadza byle jakiej zamieci. I prawdą jest także to, iż niezliczona rzesza magów nauczyła się tego zaklęcia z pewnej bardzo starej księgi, którą i ty musisz mieć w dłoniach, skoro tak o tym czarze piszesz. Lecz ja znam prawdę! Bo gdy inni rozkładali się na akcencie przy y'yyiil ( co zresztą ty też pewnie zrobiłeś ) to ja, dzięki wieloletniemu doświadczeniu z bełkotem, umiałem to wypowiedzieć. Czar Zamieć, jak sama nazwa wskazuje, należy do czarów przejęcia umysłu, jednego ze słabszych zresztą. A działa ono tak, jak hipnoza - sprawia, że w umyśle celu tworzy się potrzeba zamiecenia okolicznej przestrzeni. I tyle. Z pewnością tylko przez rodowód znalazło się w takiej księdze, wraz z swym potężnym rodzeństwem. A i uznaje się, że sam autor chciał czegoś innego, co sugeruje podobieństwo inkantacji z czarem "Duża Burza Śnieżna", tego samego autora i opracowanego ledwie tydzień później.
  3. Mężczyzna pchnął skrzydła wrót oddzielających go od areny. Bez najmniejszego skrzypnięcia wrota rozwarły się. Swym twardym, wyćwiczonym na wędrówkach w każdych możliwych warunkach, krokiem wkroczył na arenę i zlustrował miejsce, w którym przyszło mu walczyć. Ta arena była godna wielkiej, wiekopomnej walki. Skrzące się od klejnotów podłoże wyglądało co prawda słabowicie, szczególnie z podatnymi na zniszczenie płaskorzeźbami, lecz nie raz widział, jak potężna magia chroniła takie dzieła przed potężnymi atakami, zdolnymi zmieść z powierzchni ziemi duży oddział. A ta masywna płyta podtrzymywana przez smoki... nie wątpił, że w ferworze walki z pewnością stanie się bronią dla jednej z stron. Druga będzie musiała zadowolić się grubymi łańcuchami, które trzymały ją w powietrzu. Lecz co to było? Czyżby ktoś chciał mu sprawić afront? Przecież to mają oglądać ludzie! Normalni, którzy nie mają sokolego wzroku! A ktoś nie przypilnował, by każdy zakamarek areny był należycie oświetlony! Lecz nauczony tygodniami spędzonymi w ciemnościach, w poszukiwaniu mężczyzny zdolnego widzieć w ciemnościach nauczyły go, że zawsze należy mieć przy sobie jakieś źródło światła. Jeśli nie dla siebie, to dla innych. Więc chcąc zapewnić widzom należyte oświetlenie, sięgnął do swojego schowka, wyszukując kryształ wypełniony magiczną mocą. -Hang. Lumis - powiedział cicho, a gdy kryształ zaczął świecić niczym słońce, wyrzucił go w górę. Kryształ zawisł tuż pod płytą, oświetlając praktycznie każdy zakamarek areny. Ale przeciwnik nie atakował. To było dziwne. Choć wytłumaczenie było proste - może jeszcze nie wyszedł. Skrzyżował ręce na piersi i zaczął oczekiwać na otwarcie się wrót. Dopiero po chwili takiego stania zwrócił uwagę, że wrota są otwarte. Może nie całkowicie, ale człowiek zmieściłby się między skrzydłami.
  4. Ciastko ciął, nie zrażając się zerowym efektem swojej pracy. Ale frustracja narastała w nim z każdym spostrzeżeniem, że co zniszczył, Sakitta utworzył po dwakroć. I to nie było miłe. Dodatkowo zaczynał pocić się coraz bardziej, a atmosfera w kuli stawała się coraz duszniejsza. Wytarł mokre czoło rękawem, przez przypadek dotykając dłonią czoła. I wtedy nadeszło go oświecenie. Zawsze miał bardzo zimne dłonie. Nawet pracując. Ale teraz były one ciepłe. Krótka chwila na myślenie i był pewien - Sakitta podkręcił kaloryferek. Ech, i będziemy tak walczyć, aż ciała dzieci dzieci dzieci obecnych tu widzów rozsypią się na proch. On pociągnie energię z planety i część jej odda mi w swojej próbie ataku. Ale, niezależnie od spokoju myśli, tak naprawdę był wściekły. Sakitta honorowo mógłby ujawnić się. "Hahaha, nigdy byś tego nie pokonał, więc ciesz się, że ci się pokazuję. " Ale nie, ten wolał czekać. Co prawda organizatorzy dali im nieograniczony czas, ale czy kolejni właściciele areny będą zadowoleni z ciągnącej się przez lata walki? Pokusa, by użyć innej magii była naprawdę wielka. Użyć jakiegoś płomienia i wypalić całe to drzewo; zamrozić je i rozbić jak bańkę; wbić w nie swą dłoń i wyssać całą magię i energię, a później oglądać jak rozsypuje się ono na proch; ściąć je za jednym zamachem ukierunkowaną potężną falą. Ale nie, nie mógł. Uderzył kolejny raz. Drobny przypływ energii. Cholera! Wyrwałby to cholerne drzewo z korzeniami! Czekaj. Stanął i spojrzał się na nie. Ale ja mogę to zrobić. Mogę je wyrwać z korzeniami. Odetchnął. To, co miał zrobić, ciutkę go zmęczy. Ale powinno sprawić, że Sakitta ostrożniej będzie używał swojej magii. Wyprostował rękę z otwartą dłonią, jakby trzymał na niej coś dużego. Zacisnął pięść. Wszystko, co wypełniało kokon z nim w środku zostało skupione w postaci materii wielkości ziarnka piasku. Oczywiście prócz niego. Zamiana tego w magię była już tylko formalnością. Ale prócz tego stało się coś wiele większego. Wszystko się ugięło, a ziemia popękała. Z zewnątrz wyglądało to, jakby jakaś niewidzialna ręka złapała cały zagajnik. Nie uszkodziła go w nijaki sposób, ale złapała. Z wielki oporem pociągnął rękę ku górze. Zagajnik Sakitty także został pociągnięty. W momencie, w którym korzenie zaczynały się metr nad powierzchnią reszty areny, Ciastko czuł się zmaltretowany stratą magii. Sakitta twardo się trzymał. Ale większość pracy była za nim. Wyrwanie go do reszty nie przysporzyło więcej trudności. W końcu widział, choć sam nie wiedział jak, że najgłębiej sięgający korzeń był wyciągnięty nad powierzchnię. Pomagając sobie drugą ręką owinął go dookoła wyrwanego zagajnika. Jednocześnie sprawdził coś jeszcze. Coś, czego efekt bardzo go ucieszył. I dzięki czemu będzie mógł trochę agresywniej walczyć. -Hej ho, do pracy by się szło - zaintonował, biorąc z pleców siekierę i uderzając w twór Sakitty kolejny raz.
  5. Kartki, na których wcześniej pojawił się projekt, tak ryzykowny, oderwały się od książki, zwinęły w kulki i poleciały do kosza, który zmaterializował się za pulpitem. Nie było dla jednorożca zaskoczeniem, że kolejne strony napełniły się znakami. Patrzył, jak coraz więcej rzeczy jest analizowanych, z szczerą radością spostrzegając, że umiał powiedzieć kolejność zapełniania się stron. Jeszcze kilkanaście projektów i może sam będzie takie rzeczy potrafił, a raczej sądził, że będzie potrafił. Zaskoczeniem okazał się dopiero błękitny promień, który przeleciał jego ciało od koniuszka kopyt do uszu. Wraz z przemieszczaniem się światła po jego ciele, na jednej z okolicznych ksiąg pojawiła się siatka, układająca się w ogiera identycznego posturą do niego. Pojawiła się klepsydra, a za raz po niej na głównej księdze pojawiła się siatka smoka, przez dziury której widać było jego siatkę. Z niecierpliwością czekał na to, co powie kula na temat jego planu. Po kilkunastu chwilach, poprzedzonych nerwowymi krokami w miejscu, cały piasek się przesypał. Jeszcze jeden, bardzo przyspieszony raport i to, na co czekał, stanęło przed jego oczyma. Aha.... aha.... szkoda.... aha.... Jego entuzjazm trochę opadł po przeczytaniu punktów, ale nie całkowicie. A dla jeszcze większej pewności przeczytał je jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Był całkowicie pewien, że niczego nie pominął i nie zapomni w toku rozmyślań. Nadal patrzył na punkty, lecz teraz jego umysł ich nie rejestrował. Zapamiętał ich sens, a teraz zastanawiał się, czy to ma sens. Oczyma widać lepiej niż brzuchem, to prawda, ale uderzenie w brzuch mniej robiło, niż taki cios w głowę. A dla jego planu liczyło się bezpieczeństwo, a nie widoczność. A poza tym nie słynął z sokolego wzroku, więc z pewnością strata widoczności w brzuchu nie będzie niedogodnością uniemożliwiającą walkę. Co prawda wiedział, że na ziemi także byłby w niebezpieczeństwie, ale skoro miał robić coś takiego, to nie było sensu zbędnie ryzykować. Poza tym na ziemi tylko najbliżsi wrogowie byliby na nim skupieni - tak będzie świecił im w oczy jak latarnia w nieprzeniknionej ciemności. Też dla bezpieczeństwa najlepiej będzie oddać pierwszeństwo sztucznej inteligencji, jeśli chodzi o lot. Wolał być pewien, że przez jego przeoczenie nie zginie. A to, że to od jego stanu będzie zależał stan smoka, wydawało mu się oczywiste. Bo od kogo miał być zależny? I na tym skończyły się jego rozmyślania na temat pomarańczowych punktów. Czerwonych nawet nie musiał obmyślać. Wynikały one w większości z niedoskonałości magii i tego, co było wyżej. Tak naprawdę tylko ostatni punkt miał znaczenie. Znaczenie, które powodowało niemiłe swędzenie. Co prawda wiedział, że jedynymi czarami podmieńców były te ich zielone pociski. A raczej sądził, że jedynymi. Ale mogły one zabierać część umiejętności kuca, w którego się zmieniły. A przynajmniej tak mówili. A jeśli to była prawda.... Uniwersytet Canterlocki nie całkowicie uciekł od tyranów. Nerwowo pokręcił głową. Nie, nie mógł o tym myśleć. Za mało wiedział. Ale nie był samotny na tym bezkresnym pustkowiu swego niewiele wiedzącego umysłu. Na horyzoncie majaczyła mu wielka budowla. Wielka, żółta budowla. - Zapisz i wypuść mnie stąd - powiedział do kuli. Pierwsze co miał zamiar zrobić, to udać się do Yellow'a i zadać mu kilka pytań. A późnie, w zależności od jego odpowiedzi, wrócić tu i zdecydować, czy podejmie się swego pomysłu.
  6. Dla lepszego oddania historii z pewnością przydadzą się sugestywniejsze opisy niektórych, bardziej czerwonych, wydarzeń. Za. Choć do osiemnastki ciut brakuje... ale skoro zaliczyłem wszystkie wydane części Pieśni Lodu i Ognia, a w gimnazjum nawet coś Bakera.... byle by nie popaść w przesadę. Uważam, że szybkie przejście w PW będzie najodpowiedniejsze. Kolejne osoby najwyżej wyrażą zainteresowanie dołączeniem, a my ich uświadomimy w decyzjach albo tu, albo przez PW, zależnie co wybiorą.
  7. Damned, zapomniałem odwiedzać ten temat. Z moją pomocą ta rozmowa mogłaby przyjąć ciekawy obrót Atlantis, znam ci ja informatyków: dzieciniada. Może i macie PODSTAWY programowania, ale my mamy teorię obwodów analogowych i cyfrowych. A na zawodowych ( wszystkich ) robią mniej, niż my zazwyczaj na jednej lekcji. Mówię tu o moich kolegach. Nie znam twojej klasy. Po prostu porównuję. Kapi stara się mieć dobre oceny. Świetnie. Mi zadowalające przychodzą same z siebie, więc nie przeznaczam wolnego czasu na szkołę w momencie, gdy mam już odrobioną pracę domową. Ale nie każdy jak ja ogranicza się do 4,5. Jeśli już pracuję, to na podwyższenie ocen. Gdybyś się starał, to też miałbyś zajęty terminarzyk. Mówiłem, że mam czas wolny? *patrzy w górę posta, tj. odrobinę przesuwa wzrok* Tak, zwykle mam. Ale bywa, że przez dwa, trzy dni tylko kładę się na pięć minut, w przerwach. BTW. Rebon, brohoof! Też jestem z braci elektronicznej! Jak tak się nudzisz, to znajdź sobie hobby. Nie wiem.... pisałem: twój sposób pisania, jak dla mnie, kuleje. Znajdź jakieś ciekawe "cegiełki" i czytaj je, aż autokorekta w Wordzie nie podkreśli ci niczego na całej stronie A4 tekstu arialem ósemką. Przyda ci się. Na biurko towarzysza Tomka składa swoje podanie. Ciągle narzekam do siebie, że mój styl kuleje. Będzie okazja, by na bieżąco ktoś wytykał mi błędy . . . Czy to zdanie nie wygląda na przepełnione masochizmem?
  8. A chwilę później odpowiedni administrator pomyśli " Damned, pomyliłem przyciski" Panowie, panie, przeczytałem CAŁĄ wikipedię!
  9. Szkoda, że w gruncie rzeczy prawdziwa moc spiralna nie istnieje. Byłoby efektownie tak wsiąść za stery wielkiego mecha i na jedno uderzenie ogromniastej siekierki ściąć cały ten cholerny pnia. Pomyślał, nieustępliwie uderzając i wyrywając siekierę, by powtórzyć ten czynności. Ale ciąć trzeba. Tniemy. Tniemy. Tniemy. Tniemy. Poczuł jakieś zadrapanie na nodze. On, dorosły, wielki drwal; On, podróżnik po ilości światów większej, niż w większość cywilizacji zna liczb; On, należący do najbardziej elitarnego stowarzyszenia magów wszechabsolutu; On, czarodziej magii przepotężnej w większości światów, a absolutnej i bezgranicznej na swoim terenie; odskoczył do tyłu, wzdrygając się i piszcząc jak mała dziewczynka, widząc koło nóg jakieś robale. I gdyby to były normalne stonogi... TO CHOLERSTWO MIAŁO SAME IGŁY! Nie widział tego powierzchni, raczej zarysy na powierzchni prawie idealnie szczelnej warstwy korzeni pod ziemią ( zapisał w umyśle to spostrzeżenie ). Ale wyobrażał sobie ich śluzowatą i oślizgłą powierzchnię. Brrrrrrrrrrr. Złapał za siekierę i uderzając tępą stroną rozpłaszczył dwa robale na raz. Na szczęście bariera zablokowała ich z pewnością oślizgłe wnętrzności, które wytrysnęły z zgniecionych ciał. Oderwał się od pnia i robaków przy nogach, by obejrzeć całą okolicę. Szlag! Szlag! Szlag! Sakitta, zabiję cię! A później poczekam, aż odżyjesz, i zabiję ponownie! Aż w końcu obrzydzi mi się zabijanie tak opornej na unicestwienie istoty! Myślał, rozgniatając grubymi buciorami robale. Teraz już nie rozpryskiwały się na boki - zmieniały się w tlen, którym Ciastko z obrzydzeniem oddychał. W końcu robale dookoła były zniszczone. Ciastko miał niby chwilę na przysłowiowy oddech, aż do ponownego natarcia, ale nie zmarnował go. Szybkim ruchem złożył ręce niczym tak zwani chrześcijanie do modlitwy, po czym skierował wnętrza dłoni do ziemi i uderzył w podłoże z wielką siłą. Gdyby nie warstwa korzeni, która wytłumiła drgania, okoliczne sejsmografy oszalały by. Kwas, który podszedł pod "sufit", robale i jakieś tam pnącza, które niczym kobry tańczyły na drugim końcu "pomieszczenia", zostały zmienione w czyste powietrze i energię. Nawet odrobinki kory drzew..... drzew, bo powoli tworzyło się ich więcej, zostały uszkodzone. -Cholera, Sakitta, to się robi nudne - powiedział cicho, nie wątpiąc nawet odrobinę w to, iż jego przeciwnik usłyszy go. Z westchnieniem podniósł siekierę i zabrał się za kolejne uderzenie. Podniósł ją, wziął zamach. Siekiera skierowała się w stronę Sakitty lub jego tworu, czymkolwiek było to drzewo. Ale nie dotarła do pnia. Zatrzymała się o szerokość atomu od celu. Podniecenie, gdyby mogło wyrzucać w górę, sprawiłoby, że przebiłby się na drugą stronę sufitu. Mam! Skoro odłamki drzewa mogły być pochłaniane przez jego barierę... widział rycerzy, którzy dekapitowali przeciwników naostrzonymi krańcami tarczy, albo nabijali ich na kolce, mające służyć za stabilizację przy wbiciu jej podczas szarży przeciwników. Dlaczego by także nie wykorzystać defensywy do ofensywy? I jednocześnie nadal będzie używał tej ciekawej magii. Skupił się na siekierze. Magia dyskretnie przepływała przez całą jej powierzchnię. Ogromna ilość magii, co przy ilości mocy potrzebnej do jej przywołania przeczyło zdrowemu rozsądkowi. Ale zaraz okazało się, że jednak było ograniczenie - nie mógł jej modyfikować. Sploty magiczne były idealnie szczelne. Choć chciał, nie zdołałby wpleść w nie niczego. Ale od czego jest rylec? Wziął kolejny zamach. Siekiera ponownie wgłębiła się w pień. Tylko, że tym razem ponad dziesięciokrotnie głębiej niż wcześniej. W palcach Ciastko poczuł miłe mrowienie. Spory kawałek drzewa zmienił się w czystą formę magii, wchłoniętą przez barierę na siekierze o częstotliwości kilku megaherców i przesłanych do niego. Kolejne dwa uderzenia i prawie połowa pnia była zniszczona. Kolejne kilka i pień wisiał na gęstych gałęziach u góry, które były trzymane przez kolejne pnie. Uśmiechnął się, zarzucił narzędzie pracy na bark i podszedł do drugiego pnia, za cel uznając ścięcie go w piętnastu ruchach. Na każde uderzenie trzy sekundy.... cel poboczny - w mniej niż minutę.
  10. Jakoś to idzie. I poprawnie. Pomyślał do siebie, wyjmując siekierę. Jakaś rzadka żywica zaczęła wypływać z pnia, jednak nie zwróciła na nią uwagi i po raz wtóry uderzył siekierą. Kawałek drewna odpadł od Sakitty. W tym momencie stały się dwie rzeczy, z czego drugą ujrzał tylko dzięki pierwszej. Niżej, w okolicy łydek poczuł jakąś wilgoć. Spojrzał w dół. Jego spodnie z lekka dymiły i traciły barwę. Na skórze poczuł niemiłe swędzenie. A opadły kawałek Sakitty został wchłonięty przez podłoże. Cholera, kwas. Pomyślał, z adekwatną do myśli miną. Ale tego nikt nie ujrzał, co zaskoczony zauważył chwilę później. A to dlatego, że został zamknięty w bańce z liści i gałęzi. A kwas, od którego się już odsunął, już utworzył centymetrową warstwę na podłodze. Zrobił srogą, obrażoną i złą minę. Cholera, on na serio sądzi, że taka woda coś mi zrobi? Rzeczy przeżerające się przez całe planety w ułamki sekund dawały mi dość czasu, by otoczyć się odpowiednią barierą. Toć ten kwas tylko zrobi mi pokrzywkę. Dwa proste czary. Tyle wystarczyło, by mógł się zabrać do dalszej pracy. Bańka, by kwas nie zjadł jego ubrań, nawet wygodnych, oraz przemiana materii mająca zmieniać to, co go otoczy na czysty tlen. Trzeci czar, słaby wir, był tylko dla przyjemności pracy w lekkim chłodzie. Pozornie jak wcześniej, a na prawdę z wiele większą zaciętością, spowodowaną tą obelgą w formie prawie-wody jako czegoś, co miało mu zaszkodzić, zamachnął się i kolejny kawał Sakitty został odrąbany od pnia, lecz teraz nie poleciał na ziemię, a został przemieniony w tlen dla Ciastka. A ten powoli zaczynał czuć, że ma coraz więcej sił. Jak zwykle, gdy zwiększy się stężenie tlenu w otoczeniu.
  11. Właśnie straciłem minutę życia, a ty kilka sekund, by przeczytać ten bezsensownie niepotrzebny post. Gratulacje!
  12. Mag nie wiedział co zrobić. Stał jak pień, gdy przeciwnik zmieniał się w drzewo, pochłonięty przyglądaniem się tej przedziwnej przemianie. I co to poza tym było? Po kie ciastko przemieniać się w drzewo? Przecież to najbardziej bezużyteczna forma w wszechświecie. Prawda, są wytrzymałe i Templariusze z pewnego świata robili z nich statki kosmiczne, ale bez jaj! Dobra, tu trzeba zrobić coś nietypowego. Coś, przy czym nie wykorzystam magii w zwykły dla siebie sposób... a może wykorzystam ją w idealny dla niej sposób? Jego zbroja wyraźnie się powiększyła. W każdym wymiarze, choć najbardziej w szerokości. Przez chwilę stała nieruchomo, aż stało się coś, czego niewielu się spodziewało - idealnie przez środek pancerza przebiegła szybko pogłębiająca się szrama, aż w końcu, niczym na zawiasach, połowy przedniej części otworzyły przebywającego w środku maga na świat. Ciastko zrobił krok w przód. Naprawdę, ta magia była bardzo, ale to bardzo ciekawa. Takiej koncentracji mięśni poza Mężczyzną, jak ten się sam nazwał, nigdy nie widział. Spojrzał w dół. Nie widział stóp, które zostały schowane pod mięśniami klatki piersiowej. Teraz jego ręka była dwa razy większa, niż wcześniej noga! I stał tak, mając za okrycie tylko majtki. Ale czar, do uzyskania pełni siły, wymagał jeszcze czegoś ( choć Ciastko sądził, że już teraz mógłby gołymi dłońmi miażdżyć skały). Poruszył lekko ręką. W miejscach, gdzie natura dawała mężczyznom owłosienie on je miał. I to w ilości, która mogłaby zawstydzić wilkołaka. Pełni obrazu dopełniały grube, dżinsowe spodnie oraz flanelowa koszula w czerwone kwadraty, oczywiście wpuszczona w spodnie z rękawami podwiniętymi do łokcia. Podniósł jeszcze rękę. Po chwili pojawiła się, oparta na barku, siekiera. Wyglądająca najzwyczajniej w świecie siekiera. Taka, jaką to zawsze ma drwal w filmach. Mężczyznę, bo tak kazał się zwać twórca tej magii, poznał podczas podróży. Walczył wtedy z jakąś tamtejszą odmianą trolla lub tytana, gdy ten wyszedł z gęstwiny, otaczającej improwizowaną arenę. Ciastko sądził, że nieznajomy ukradnie mu chwałę, ale nic takiego się nie stało. Ten z zaciekawieniem oglądał, jak raz za razem uderzał przeciwnika, doprowadzając do jego śmierci. I po tym od razu nieznajomy, całkowicie poważny, zapytał się o możliwość małego sparingu. Ciastko, zaskoczony, zgodził się, ale po odpoczynku. I walczyli, aż w końcu musiał skorzystać z magii nieco mocniejszej. I co ciekawe, przeciwnik z honorem przyjął przegraną, a nawet sam zaproponował to, że nauczy go swojej magii. I nauczył, choć Ciastko od początku planował, że wykorzysta tylko jej możliwości regeneracyjne. Ale przy formie drwala ten powiedział coś w stylu " Tym ciałem zwalisz każde drzewo, nieważne z czego by nie było i jak by się broniło. Przez tą siekierę przepływa pierwotna siła ścinania drzew, a ta koszula dla gałęzi i igieł jest twardsza niż najtwardsza stal. " I to chyba była prawda. Ciastko szedł, a kryształowe liście łamały się przy najlżejszym muśnięciu przez koszulę. Gdy już doszedł do głównego pnia, w którym krył się Sakitta. Wymierzył i wkładając w uderzenie całą swoją siłę uderzył. Siekiera wgłębiła się w pień. Wyciągnął ją jednym szybkim ruchem i zamierzył się do kolejnego uderzenia, gotów w każdej chwili dać myślami rozkaz do autonałożenia zbroi.
  13. Także jestem za przyznaniem Epica , a także Legendary, w swoim czasie. Fica czytałem hen temu, nudząc się w szpitalu. Dał mi on zajęcie na bardzo długie nudne dni ( choć czytanie na małej komórce z pewnością mnie spowalniało ). Fic zdumiał mnie wielowątkowością, kreacją bohaterów i stylem. Aż czułem ciąg do czytania. Obecnie nie widziałem wielu książek równie złożonych. Jako przykłady mogę tutaj przytoczyć "Pieśń Lodu i Ognia" oraz dwie pierwsze części "Malazańskiej Księgi Poległych" ( więcej nie było w bibliotece ). Obecnie muszę przeczytać kilkadziesiąt rozdziałów, ale jedyną różnicą względem tych książek a tego fica jest to, że je czytam gdy mi się nudzi. A niestety, póki co przy komputerze mi się nie nudzi.
  14. W tym momencie najchętniej usiadłby, położył głowę na dłoni i "zahibernował" się na jakiś czas, wystarczający, by Sakitta zaczął walczyć jak istota z ciała stałego, a nie cieczy. Ale nie mógł tego zrobić. Po pierwsze, nie miał nigdzie wystarczająco wygodnego krzesła. Po drugie, widzowie czekali na akcję. Choć ta mgła z pewnością ukryłaby jego spoczynek, to Sakitta z pewnością mógł ją w każdej chwili rozwiać. A nawet ona nie była tak całkowicie zła dla widzów - większość czarów miała jakieś efekty świetlne, które z pewnością przebijają się przez te mleko. Zostawało mu tylko walczyć. Jaki smak? Zapytał się ni z gruszki, ni pietruszki Eduardo. Że co? Pora posiłku. Cholerny IBM. Zaklął, ale szybko zmienił postawę. Co dobrego masz? Mogę mieć wszystko. Dobra, daj schabowego. Zauważył, jak przed nim pojawia się kawałek kotleta. Szybkim ruchem głowy złapał go i przegryzł. Smaczny. Jak zwykle. Sam robił ten przepis. I nie smakował magią. Z pewnością musiał być schowany w podwymiarze jeszcze w Piekle. Co smacznego jeszcze masz? Zapytał się przegryzając kolejny kęs. Ciastka, mleko, szejki, kebaba i rosół. Dobra, popiję to rosołkiem. Przegryzając kolejny kawałek kotleta skrzyżował ręce na piersi i stanął w iście znudzonej pozie. Wiedział, że był już zaatakowany przez przeciwnika. Wiedział nawet gdzie on jest. Ale czekał, aż ten sam zechce walki w zwarciu. A wtedy porządnie obije mu mordę. A jeśli zmieni się w ciecz.... już miał plan na to. I mgła mogła mu się w tym przydać. -Sakitta, zaatakujesz mnie wreszcie? Od stworzenia mgły jeszcze niczego nie próbowałeś! - krzyknął, perfidnie lekko w bok przeciwnika. Chcesz kąsać? A kąsaj, ile ci się podoba. Tobie szybciej skończy się magia niż mi. Pomyślał, popijając rosołek. I rozumiał, że musi szybko to kończyć. Niedługo będzie potrzebował skorzystać z miejsca, do którego nawet imperatorowie chodzą samodzielnie.
  15. Początkowo nic się nie działo. Piasek nieśpiesznie przesypywał się w klepsydrze. Ciekawie zaczęło się robić dwie czy trzy minuty po rozpoczęciu procesu. Z okolicznych półek zleciało kilka książek, które podleciały do niego. Jedna tak niespecjalnie ciekawym torem lotu, że jednorożec musiał uchylić głowę, by książka nie nabiła się na jego róg. Na trzy księgi nawet się nie patrzył. W miarę mijania czasu pojawiały się na nich rzeczy, których nijak nie rozumiał. Tylko na czwartej pojawił się trójwymiarowy szkielet smoka. On go trochę bardziej wciągnął. Patrzył, jak powoli wypełnia się on kolejnymi czarami. Choć jeszcze wiele mu brakowało, szkielet pokazywał swoje możliwości rozmaitymi ruchami łap i tym podobnymi. W końcu piasek w klepsydrze przesypał się do końca. Jak na rozkaz, wszystko z ksiąg znikło, zastąpione przez chaos punktów. Tylko na jednej napisało normalne, czytelne i zrozumiane dla jednorożca rzeczy. Zapoznał się z nimi, a mina mu zrzedła. Jego pomysł, krótko mówiąc, miał nikłe szanse wypalić. Poczuł się, jakby ktoś walnął go obuchem w jego ambicję. Chciał zrobić coś wielkiego, o czym będą mówić, a tu klops. I co zrobić? Zastanawiał się. Stworzenie smoka wydawało mu się genialnym pomysłem. Na pewno wszyscy szybko ujrzą, że smok walczy tylko z złymi, uznając to za omen. A jak ktoś zauważy, że to magiczny smok, to tylko lepiej. Pokaże, że do rebelii należą potężni magowie. Przeczytał punkty jeszcze raz. I jeszcze. Aż w końcu po raz czwarty przeczytał dwa pierwsze punkty. "Rdzeń" - to było ich słowo klucz. A gdyby tak....? To szaleństwo. Ja w smoku? Tak, to szaleństwo. Ale.....? Nie należę do żadnej drużyny. Czyli mogę. I na pewno będą mówić o kucyku, który może zmieniać się w smoka. Tak, na pewno. Ponownie wprowadził dane do sprawdzenia, lecz tym razem rolą sztucznej inteligencji miało być kontrolowanie obecności wrogich czarów, które mogły być na torze lotu kierowanego przez niego smoka. Resztę miał robić sam. I moc potrzebna do działania byłaby od niego. To szaleństwo. Pomyślał jeszcze raz i zaakceptował, by sprawdzono możliwości dla takich danych. O możliwość upadku się nie martwił. Miał pomysł.
  16. Przez ostatnie kilkadziesiąt sekund Ciastko zdążył przemyśleć błędy w teorii dziur Einsteina-Rosenberga, błędy na swojej maturze i to, że istnieje kilkadziesiąt określeń na taką mgłę. Nagle jego myśli zeszły na tor obecnych wydarzeń. Izoluj. Znajdź Sakittę. Pomyślał. Potem zaczął sobie przypominać jak szła partia pstrykana w "Don't worry be happy". I tekst. Ale działo się coś dziwnego. Był tak skupiony na tym pstrykaniu, a umysł ciągle zbaczał na jakiś dziwny temat. Że dookoła niego jest mgła? Nic dziwnego. Ale coraz bardziej i bardziej pstrykanie wydawało mu się bezsensowne. W końcu mógł się w miarę skupić na walce. Sakitta znajduje się o tutaj. Stopą stoi kilka centymetrów od jednej z rakiet. Odezwał się Eduardo, na ekranie wyświetlając rzeczony obrazek. Mag zwrócił uwagę na broń, trzymaną przez przeciwnika i kły, wystające z miejsca, gdzie powinny być usta. Miecz w dłoniach przeciwnika oznaczałby zwykle, że ten jest chętny do walki, ale nie w dłoniach Sakitty. Jego przeciwnik już zbyt wiele razy pokazał, że z nim nie warto uczciwie próbować obijania mord. Ten po prostu rozlewał swoją przy każdym uderzeniu, co już się znudziło magowi. Ale dlaczego by nie pokazać wredności tego zachowania przeciwnikowi? Eduardo, pod powierzchnią runy z działu "LOL, NOPE". Przelewam magię. Jak powiedział, tak zrobił. Rzeczone runy były bliskie ideałowi. Niewiele mocy potrzebowały do działania, a ich ochrona była niewiarygodnie wielka. Pochodziły one z dziesiątków światów znanych tylko magom Absolutu, choć nie były przez nich używane. Dlaczego? Bo to był dyshonor używać tak potężnej defensywy, gdy przeciwnik chciał uczciwej walki. A poza tym Kodeks zabraniał używać ich przeciwko uczciwym przeciwnikom. Ale Sakitta nie chciał uczciwej walki! Mógł użyć defensywy tak silnej, jak tylko chciał. Ofensywa by zniszczyła ten wymiar, ale defensywa na szczęście nie była tak niszczycielska. Przecież z definicji miała chronić.
  17. Co prawda czułem się znużony, ale nie raz byłem w gorszej sytuacji i musiałem jeszcze długi czas spędzić na nogach. Nauczyłem się nie zwracać na to uwagi więcej niż na muchę, latającą koło ogona. Ale to nie była taka sytuacja. I jednocześnie była. Cholera, obie możliwości były i złe, i dobre. Nienawidziłem tych odcieni szarości. Wolałem, jak coś było czarne, a coś białe. Dobre, a złe. Ale nie, teraz musiałem wybierać mniejsze zło. I wybrałem. -Nie, nie ma to chyba sensu - poparłem ją. - Ale ja bym raczej udał się na policję i znalazł kuce z jednym okiem zielonym, a drugim żółtym w ich bazach danych - podałem swój pomysł.
  18. Gdy upewniłem się, że rodzice zaginionych mnie nie usłyszą odezwałem się mało poważnie. Musiałem pozwolić, by całe napięcie ze mnie uszło. Może nie podchodziłem do tego tak emocjonalnie jak ich rodzice, a powinienem w ogóle nie czuć emocji, to nadal gryzła się w moim sercu myśl, że źrebaki są już stracone. -Czyli mamy do czynienia z kucykiem-husky - powiedziałem, gdyż pierwsze co wpadło mi do głowy po usłyszeniu o dwu kolorowych oczach była ta rasa psów. - Dobra, ja postaram się z nimi gadać. Masz jakieś pomysły? - powiedziałem już znacznie poważniej i z wyczuwalną w głosie nadzieją. Jedyne co wpadło mi do głowy to przeszukanie lokalnych i ogólnoplanetarnych rejestrów przestępców, ale w całym kosmosie mogły być tysiące kuców z takimi oczami.
  19. Ohmowe Ciastko

    Kill la Kill

    Więc jak? Co się stanie? Widzę, że anime, pozornie rozkręcając się bardzo szybko, teraz dodało jakieś dwa czy trzy biegi.
  20. Ohmowe Ciastko

    Ogłoszenia

    Z licznika usunięto posty z działu RPG.
  21. -Nie opowiadały jak przypadkiem wyglądał? A może jakaś kamera obejmuje wasz płot? - zadałem szybko, trochę za szybko, pytania. - Proszę, uspokójcie się i dobrze zastanówcie. To z pewnością ułatwi i przyspieszy moment, w którym wasze dzieci do was wrócą. Ta pewność, że znajdziemy te źrebaki była specjalnie wyrażona. Nie mogli wątpić, że nie zdołam. Dla jakości odpowiedzi i ich zdrowia psychicznego spokój był ważny. A ja nie miałem zamiaru poddać się w ich poszukiwaniach.
  22. Po spojrzeniu Kate, którym obrzuciła mnie gdy się wycofywałem, wiedziałem, że zrobiłem głupstwo. Przez jej słowa matka zaginionych tylko bardziej zaczęła płakać. Jedynie ich ojciec zachował pozory spokoju i zdołał się odezwać. Wystąpiłem przed Kate, zaznaczając, że teraz ja przejmę rolę rozmówcy. Nie chciałem żeby byli w jeszcze gorszym stanie, więc musiałem jakoś stonowanie zadać kolejne pytania. -Z pewnością sprawdziliście już u ich przyjaciół. Ale czy dzieci nie wspominały o czymś nietypowym, nie wiem, może o jakiś pojeździe, który ostatnio często widzieli? - Starałem się, by ton jak najmniej godził w rodziców. Takie pytanie mogło sprawić, że jeszcze bardziej będą płakać, sądząc, że przez ich brak uwagi ich dzieci zniknęły. - Rozumiecie, coś, co dla nas wydaje się typowe, takie jak kilka takich samych samochodów w mieście, ale dla źrebaków jest to niemożliwe i uważają to za spisek.
  23. (Dakelin, ty także chcesz zmienić się w człowieka ? )
  24. Ohmowe Ciastko

    Sklepik Jubilerski

    1. Jakieś 600 złotych. 2. 500 zł? 3.3333 zł?
×
×
  • Utwórz nowe...