Rhanoella zdziwiła się takim obrotem spraw. Bo jaki przeciwnik na rozpoczęcie pojedynku ofiaruje muffina? Mimo to musiała przyznać, że był do bardzo miły gest ze strony Greeny'iego. Przyjęła ten skromny podarunek tylko nieznacznym skinieniem głowy deklarując swoją wdzięczność. Ciastko zostało prędko zjedzone, harpia musiała przyznać, że nigdy nie jadła tak doskonałego wypieku.
- Miło wiedzieć, że wśród wielu zalet, jakie posiadasz jako utalentowany mag jest też umiejętność pieczenia - lekko przechyliła głowę w prawo uśmiechając się szczerze. Naprawdę jej smakowało, w przed chwilą wypowiedzianych słowach nie było ani trochę ironii czy wazeliniarstwa. Sama nie była mistrzynią w dziedzinie gotowania, przygotować umiała tylko najprostsze potrawy.
Czas jednak nadszedł, by powrócić to właściwego pojedynku. Cały turniej należał do tych bardziej prestiżowych, a dziewczynie na sam początek trafił się trudny przeciwnik. Od niechcenia machnęła ręką teleportując się kilka metrów dalej. W tym momencie stała w miejscu, które wcześniej zajmował jej przeciwnik, tymczasem on znajdował się tam, gdzie przed chwilą stała. Machnęła skrzydłami i wzleciała w górę. W tym samym momencie z ziemi za nią wystrzeliły dwie wieże. Obie były aksamitnie czarne i sprawiały przygnębiające wrażenie. Mimo swojej smukłości do zbudowania ich użyto ciężkiej, czarnej skały pochodzącej z najgłębszych poziomów kopalni Stalliongradzkiej. Używano jej głównie w przemyśle magicznym, przez dużą skłonność do wchłaniania i naginania mocy magicznej. Rhanoella stanęła z powrotem na dwóch nogach. Greeny otworzył oczy. Zamknął je wcześniej żeby był, jaki wzniosły wystrzeliwujące z ziemi budynki nie wpadł mu do oczu.
Koło obu szczytów pojawiła się konstrukcja przypominająca armatę. Różnicą było to, że nie posiadała żadnej pokrywy zewnętrznej, gołym okiem można było dostrzec całą konstrukcję mechanizmu. Poza tym była o wiele dłuższa od klasycznych armat. Do uszu obu magów dobiegł ogłuszający huk, a w stronę ogiera pomknęły dwa świetliste harpuny, lecące z każdej z dwóch wieży, jakie znajdowały się w zasięgu wzroku ogiera.
Mimo oczywistego zagrożenia, jakim mogą się wydawać dwa ostre przedmioty lecące z dużą prędkością w kierunku żywego celu, fizycznie nie miały szans przebić zbroi płytowej Greeny'iego. Poza tym Rhanoella miała na uwadze regulamin pojedynku, z którym zapoznała się przelotnie przy dzisiejszym śniadaniu.
Harpuny były tak naprawdę pewną dozą mocy magicznej przemieszanej z alchemią i najzwyczajniejszą wodą destylowaną. Bo uszkodzeniu tudzież naruszeniu domyślnego kształtu natychmiast do niego wracały. W związku z nieposiadaniem formy stałej pancerz nie miał tutaj wiele do gadania, kolokwialnie rzecz ujmując.
Zarówno wieże, jak i harpuny nie należały bezpośrednio do harpii, można powiedzieć, że je pożyczyła. Tak naprawdę cały ten "sprzęt" był własnością hrabiego Viko, zajującego dwudzieste siódme miejsce w rankingu szlachty Podziemia. Mimo swojej wysokiej pozycji nie był to demon bardzo bystry, a jego podeszły wiek niczego nie ułatwiał. Darzył Rhanoellę sympatią i z chęcią pożyczał jej co jakiś czas swoje wynalazki. Jego zbiory były naprawdę imponujące, więc można było znaleźć odpowiedni przedmiot niemal na każdą sytuację.
Celem harpuna, już po przeszyciu ciała przeciwnika nie było sprawienie bólu. Tak naprawdę mógł czuć tylko łaskotanie, co pozwalało chociaż na chwilę uniemożliwić oponentowi pozbycie się narzędzi utkwionych w jego ciele. Ponadto na nierozszerzonym końcu pojawiał się w pełni materialny, szeroki szpikulec uniemożliwiający "zsunięcie się" z kolca. Gdy energia magiczna dostaje impuls do działania, zaczyna wysysać siłę z pancerza, aż ten w końcu zupełnie się rozpływa. Wtedy również i harpun opada pod nogi nogi i wsiąka w ziemię wracając do swojego prawowitego właściciela.
Rhanollea oczywiście dopuszczała fakt, że Greeny zablokuje w jakiś sposób jej atak, więc przezornie umieściła jeszcze dwie wieże za jego plecami. Wśród całego pyłu, szumu i skupienia, jakie musiał poświęcić na lecących w jego stronę ostrzach mało prawdopodobnym było, że zauważy, że tak naprawdę z zawrotną prędkością lecą na niego nie dwa, lecz cztery harpuny.