-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Zbliżyła twarz do jego twarzy, rysując na niej uśmiech równie zmysłowy jak uśmiech Katera w tamtym momencie. Podniosła dłoń i nawet dotknęła jego policzka. - To tak nie działa. Jesteś całkiem ładny. Nawet zbyt ładny jak na najemnika z doświadczeniem, co poddaje w wątpliwość twoje zdolności - mruknęła. - Dążę do tego, że twoje wdzięki nic nie dają, bo wolę kobiety. Jak mogłeś nie zauważyć? - zapytała. A potem uśmiech zszedł jej z twarzy, wstała i odwróciła się w stronę okna, niby podziwiając Coruscant. Odbicie Zeltronki pojawiło się w szybie. - Dużo jest takich, którzy mogą zorganizować wypadek. A sam tych pieniędzy nie odbierzesz, bo w przeciwieństwie do ciebie znaczna większość mieszańców Coruscant nie trzyma swoich kredytów w skarpecie. Tysiąc dwieście, moje ostatnie słowo. Tysiąc dwieście, albo możesz odejść bez zwrotu za parking - stwierdziła twardo. - Pamiętaj, że wielu jest takich, którzy mi tę sprawę załatwią. Potrzebuję jej załatwenia szybko, ale nie jestem zdesperowana.
-
- Słodzę od kiedy tu jestem, dwie łyżeczki, dziękuję bardzo - odpowiedziała. Towarzystwo Patricka było tak bardzo przyjemne i niezobowiązujące, że Saskia zaczynała czuć się w zamku coraz bardziej swobodnie. Oczywiście z pewnymi ograniczeniami. Swoją drogą, ciekawe jak też będą przebiegać kontakty z panią Felicją... - Słuchaj, Patrick. Ja wierzę, że ty się znasz na folklorze tutejszych bardziej niż ja, ale intryguje mnie pewna kwestia. Dlaczego akurat wampiry? Dlaczego zarzucili temu człowiekowi, że jest wampirem? Mam na myśli... Wiesz, ja też jestem ze wsi, ale u mnie nie wierzy się w żadne takie na tyle, żeby dźgać kogoś widłami. Jeśli już to czosnek i inne takie, ale widły? U nas w ogóle w mało stworów mitologicznych się wierzy, dlaczego tu jest inaczej? Kiedy przyjechałam, miałam wrażenie że ludzie są nawet bardziej oświeceni niż na południu - rzekła.
-
- "Tylko". Ha! O to właśnie chodzi. Czekałam na taki akcencik. Odpalę ci tysiąc od moich pięćdziesięciu, więc dostarczyć mi musisz tylko czterdzieści dziewięć. Twi'lek nazywa się Frea Hem. Poczekaj, zaraz... Szlafrok okazał się mieścić więcej przedmiotów niż się wydawało, bowiem Maada wyjęła z niego datapada. - Nosisz miecz świetlny. Mam nadzieję, że umiesz nim władać - odezwała się, manipulując urządzeniem. Bladoniebieskie światło oświetlało jej twarz od dołu. W końcu odwróciła ekran urządzenia, aby umożliwić Zabrakowi wgląd. Zdjęcie przedstawiało chudego Twi'leka o zielonej skórze i równie zielonych, jadowitych oczkach. Wyglądał jak ktoś, kto knuje nawet kiedy śpi. Policzki miał zapadnięte, nos wystający i ostry, wargi wąskie. Wzbudzał niepokój. - Ćpun, ale niebezpieczny. Szmugler. Je z bronią, śpi z bronią, założę się że chodzi do kibla z bronią. Niepozorny, ale szybki. Postanowił sobie ze mnie zadrwić i liczę, że dostanie za swoje. Nie zabijaj, ale gdyby przypadkiem trafił do sektora szpitalnego byłabym bardzo zadowolona. Och! - Twarz Zeltronki rozjaśniła się, jakby wpadła na genialny pomysł. Uśmiechnęła się entuzjastycznie. - Na koniec możesz rzucić tekstem w stylu "Pozdrowienia od Maady". Tylko żeby przypadkiem nikt tego nie usłyszał, a już na pewno żeby nie wyłapał tego monitoring - ostrzegła. - Potrzebujesz zaliczki, złociutki? Daj mi swój numer konta.
-
- To był impuls. Nie jestem pewna, czy odwaga - odparła. - Jeśli mówisz o tym w kawiarni. No i szczęście, że sama nie dostałam widłami. Podeszłam blisko - dodała, kończąc jeść potrawkę. Zamierzała odnieść talerz i sztućce do kuchni i je umyć. - O jakichś konkretnych porach się umawiacie?
-
Jak każdy przedstawiciel Zeltronów, była bardzo atrakcyjna. Słysząc propozycję o rozmowie na osobności jedna czy dwie towarzyszki zachichotały, a ona mrugnęła do nich porozumiewawczo. Oparła dłonie o krawędź basenu i wysunęła się z niego. Kiwnęła do służącej, a ta przyniosła cienki, prześwitujący szlafrok i narzuciła kobiecie na ramiona. - Za mną - rzuciła, nie patrząc za siebie i zaprowadziła Katera do sąsiedniego pomieszczenia. To było znacznie mniejsze i musiało być sypialnią, o czym świadczyło półokrągłe, wielkie łóżko pod główną ścianą. Tu także znajdowało się okno panoramiczne, ale krajobraz za nim był lepiej widoczny, bo w pomieszczeniu nie było włączone żadne światło. Zeltronka usiadła na łóżko i poklepała miejsce obok siebie. - Nazywam się Maada Khan, to już pewnie wiesz. - Przerwała, grzebiąc w kieszeni szlafroka. Wyjęła z niego papierosa i zapaliła. Wznowiła mowę dopiero po głębokim zaciągnięciu się i wypuszczeniu dymu. - Sprawa wygląda tak, że jest taki jeden Twi'lek, który wisi mi pieniążki. Pięćdziesiąt tysięcy kredytów. I nie chodzi o samą kwestię pieniędzy, ale o to, że nie lubię braku szacunku w stosunku do mnie, a on... On wykazał się brakiem szacunku, wodząc mnie za nos. Cwaniaczek, wydaje mu się, że ujdzie mu to na sucho. Otóż nie. Dlatego właśnie tu jesteś! Potrzebuję kogoś, kto nie tylko zabierze od niego moje pieniądze, ale i obije mu pyszczek na tyle, żeby wszyscy wiedzieli, że z Maadą Khan się nie zaczyna. Rozumiesz, złotko? Jak mam ci mówić?
-
- A kto powiedział, że chcę oglądać? - zapytała, zaczynając jeść. Przypomniała sobie, że to niegrzeczne gdy ktoś mówi jednocześnie jedząc, więc zanim wznowiła mówienie, najpierw przeżuła kęs jedzenia. - Rany, Patrick. Jestem w stanie zostać tu dla twojego jedzenia - stwierdziła Saskia. Rzeczywiście, wszystko co dotychczas wyszło spod jego ręki jej smakowało. - Zastanawiam się, jak to będzie wyglądać. Wiesz, dorastałam z dwójką starszych braci i czwórką sióstr. Bracia mają w zwyczaju się tłuc, a ja będąc jedną z młodszych latorośli zostałam w to wciągnięta. Jestem ciekawa, czy moje umiejętności w tej kwestii się do czegoś przydają. Nie chodzi nawet o broń białą i wiem, to brzmi głupio. Ale po dzisiejszym dniu dochodzę do wniosku, że obrona to chyba jedna z tych potrzebnych rzeczy.
-
- O, znaczy najemnik? Chwileczkę... - Palec dotknął kilka razy ekranu, a potem mężczyzna z wolna pokiwał głową, marszcząc brwi w zastanowieniu. - Tak, tak. Rzeczywiście. Zapraszam do windy - rzekł i przepuścił Katera. Strażnicy dalej bacznie go obserwowali, ale już nieco mniej nieufnie. Im bliżej wyznaczonego piętra był, tym głośniej grała mocna, dudniąca muzyka. A kiedy otworzyły się drzwi windy, ujrzał przed sobą... No cóż. Apartament był ogromny i wychodził na otwarty taras. Podłoga wyłożona była wykładziną, ściany były bordowe, a że apartament składał się z trzech ścian i półokrągłego, panoramicznego okna, rozciągał się z niego widok na Coruscant. Był tam ogromny ekran na którym tańczyła jakaś skąpo ubrana Faustanka, prezentując sobą dziwny widok. W część podłogi i tarasu wbudowany był basen z parując wodą, w którym taplało się parę osób - głównie kobiet. Zabrak czuł woń dymu, nadmiaru drogiego alkoholu i innych używek. Jedna z kobiet w basenie odwrócona plecami do Katera została najwyraźniej poinformowana przez swoje towarzyszki, że ten się pojawił. Była to Zeltronka o tradycyjnie różowej skórze i granatowych, krótkich włosach do połowy szyi. Musiała mieć koło trzydziestu, maksymalnie czterdziestu lat. Odwróciła się więc i oparła o krawędź basenu, uśmiechając się do Katera. Ręką nakazała mu podejść bliżej. Pewnym istotnym strategicznie szczegółem był fakt, że była zupełnie naga. - Chodź tu, chłopaku. Słyszałam, że masz dla mnie dobrą wiadomość - rzuciła, próbując przekrzyczeć muzykę.
-
- O, tak. Była w końcu w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia... To musiało być straszne - odparła, uprzednio zapewniając Patricka że istotnie, zjedzenie potrawki jest świetnym pomysłem. A potem coś przyszło jej do głowy. Ostatecznie nie czuła się szczególnie zmęczona, a wędrówka na klify tylko ją orzeźwiła. Nachyliła się trochę nad blatem, uprzednio sprawdzając, czy nikt nie patrzy. - Dzisiaj też będziesz tańczył z szablami? - zapytała tonem wskazującym na to, że mówi o czym zupełnie innym. Ot, dla zmyłki. I nie było w tym krzty wyrzutu, raczej czysta ciekawość.
-
- Pańska godność? - zapytał mężczyzna, wyjmując z kieszeni kamizelki małego, szarego datapada. Tak łatwo nie zamierzał odpuścić, a strażnicy w tle, teraz uważnie przyglądający się scenie poruszyli się lekko. Jeden przestąpił z nogi na nogę, drugi rozprostował palce ze strzyknięciem kości, a wszystko to zapewne po to, by przypomnieć o swojej obecności. Trudno byłoby ich zignorować. Kater czuł, jak mrowienie w palcach powróciło. Pojawiało się od czasu wizyty na Ruusan, a teraz zdawało się, że nawet przybrało na sile. Teraz było na tyle mocne, że zetknięcie dwóch palców spowodowałoby cichutkie wyładowanie elektryczne.
-
No cóż, takich widoków w Zalipiu nie było. Siedziała tam oczarowana, obserwując piękno które zostało jej dane i żywiąc wdzięczność do pana Lorena. Postanowiła jednak wkrótce wrócić do zamku, bo zaczęło się robić chłodno. Saskia poczuła się pewniej i miała wrażenie, że zdarzenia z dnia były ledwie nierealnym, sennym wspomnieniem. Odzyskała równowagę swojego logicznego i uporządkowanego świata. Teraz zaczęła być głodna i zamierzała coś na to zaradzić. Wstała więc i ruszyła z powrotem do zamku, do Patricka.
-
Strażnicy stali dopiero w środku, w jasnym i przestronnym holu. Właściwie wszystko wyglądało w środku jak hotel - było coś na kształt recepcji, były szare kanapy i fotele na okrągłym podwyższeniu i były dwie windy. Do Zabraka podszedł mężczyzna, który zdecydowanie strażnikiem nie był. Miał na sobie szarą kamizelkę, granatowe spodnie i koszulę. Uśmiechał się tak przyjaźnie, jakby wierzył w dobre intencje Katera. Strażnicy natomiast stali przy windach i było ich ledwie dwóch. Dryblasy ubrane w czarne mundury, ogolone na łyso i z twarzami niegrzeszącymi intelektem. - Czy mógłbym panu w czymś pomóc? - zapytał mężczyzna. Emanował od niego profesjonalizm.
-
- Czekałem, aż zapytasz. Budynek rzeczywiście robił wrażenie. Szklane szyby były podświetlone od środka, przez co budynek wyglądał jak rozżarzony rdzeń. Była to część miasta czysta, schludna i jaśniejąca. Wyglądała jak miejsce dla wyższych sfer i była miejscem dla wyższych sfer. Zabrak zostawił ścigacz na płatnym parkingu (pięć kredytów do odliczenia dla pracodawcy) i stanęło przed nim otworem szklane, okrągłe wejście wyglądające jak wejście do hotelu. Nie było strzeżone.
-
Odetchnęła i po ukłonieniu się na pożegnanie pana domu ruszyła w stronę klifów drogą wskazaną przez Regusa. Powoli zaczęła się uspokajać i prawie uwierzyła w wersję o możliwości przeżycia mężczyzny. Kiedy dotarła na miejsce postanowiła usiąść w bezpiecznej odległości od krawędzi (również za wskazówką o osypujących się skałach) i podziwiać morze, starając się nie myśleć o rzeczach nieistotnych i w efekcie myśląc o nich więcej.
-
- Skoro jak najszybciej, to... Leć, co będziesz czekał. Tylko bądź grzeczny, bo ci z wyższych sfer to często snoby i inne takie świństwa - odparł. - Słyszałeś? Sektor dziewiąty, kwadrat drugi, przecznica 4 A. Piętro dwudzieste drugie, numer dziewięćdziesiąt siedem, mieszkanie trzecie. Na nowo aktywował holoodbiornik. Wyświetlił się dwuwymiarowy, niebieski pulpit i Trandoshanin po chwili manipulacji urządzeniem wyświetlił trójwymiarową mapę Coruscant. - Spójrzmy... To będzie gdzieś... tutaj, potem tutaj... O, jest - oznajmił. Hologram pokazywał niesymetryczny, acz dość schludny budynek - trzy metalowe słupy, pomiędzy którymi znajdował się szklany cylinder. - Godzina drogi stąd ścigaczem. Możesz iść dzisiaj albo jutro, ale kto wie, czy ktoś cię nie wygryzie z tego biznesu - ostrzegł, podnosząc głowę.
-
Saskia dygnęła i ukłoniła się nisko. - Dzień dobry, panie. Mówiąc szczerze, do teraz nie jestem pewna co dokładnie się wydarzyło. Pani zabrała mnie ze sobą do kawiarni. Przez dłuższą chwilę nic szczególnego się nie działo, usiadłam przy stoliku dla służby i czekałam, aż pani rozkaże mi wyjść. I wtedy ktoś krzyknął. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam tłum ludzi. Podeszłam bliżej i wówczas zobaczyłam ciało kobiety leżące na podłodze. I kilku chłopów. Jeden z nich dźgnął widłami mężczyznę, gościa kawiarni. Mężczyzna był... jest szlachcicem i... - Saskia na ułamek sekundy zwróciła oczy ku panu zamku. To był ten najbardziej stresujący moment, kiedy to nie chciała wyjść na wariatkę. Spokojnie, tylko spokojnie - przede wszystkim logika. - Wtedy krzyknęłam, żeby się odsunęli i zapytałam, dlaczego go dźgnęli. Chłopi jak to chłopi, stwierdzili, że ów pan jest... upiorem. Wampirem, ha, ha - Saskia nie potrafiła się śmiać przekonująco, kiedy wcale nie było jej do śmiechu. -...Kontynuując, na chwilę przestali się awanturować i zostali wygonieni z kawiarni, a pan dźgnięty widłami... Cóż, jestem pewna, że da się to logicznie wytłumaczyć. Sądzę, że na szczęście widły nie wbiły się głęboko i ominęły ważniejsze narządy, niemniej dzięki temu szczęściu w nieszczęściu pan był w stanie wstać. Bardzo mnie cieszy, że żyje, ale to bardzo przykre, co spotkało tamtą kobietę - powiedziała niemal na jednym wdechu. Dotknęła dłonią czoła, mając wrażenie, że zaraz rozboli ją głowa. Minę miała nieszczęśliwą. - Proszę mi wybaczyć bezczelność, czy mogłabym poświęcić godzinę z dnia na spacer? Myślę, że potrzebuję odetchnąć - stwierdziła z błagalnym wyrazem twarzy.
-
- Czyli będziesz drążył jakieś swoje podłe i mroczne kulty - odparł. Stegh nie miał wielkiej wiedzy o Mocy i jej kulturze, ale naprawdę nie uważał ani Jedi ani Sithów za sektę. Najbardziej szanował wszystko to co z nią związane po tym jak widział, co potrafił zrobić Kater za czasów jak jeszcze pracowali razem. - Ty, Kater. A po której ty stronie właściwie jesteś, ha? Tej białej, czy tej czarnej? O, przepraszam. Daj mi moment - rzucił i włączył holoodbiornik na stole, który zaczął migotać na niebiesko. Wyświetliła się nad nim trójwymiarowa postać niskiej kobiety. - Pytałeś o pracę i mam. Jutro najlepiej. Maada Khan, sektor dziewiąty, kwadrat drugi, przecznica 4 A. Piętro dwudzieste drugie, prawie sam szczyt. Budynek numer dziewięćdziesiąt siedem, mieszkanie trzecie. Niech twój piękny tam się zgłosi, to dostanie robotę. I zaznaczyła, że potrzebuje kogoś na szybko, bo jej pięćdziesiąt tysięcy nie może czekać i piechotą nie chodziło, a ona ma dość użerania się z ćpunami. Przekaż mu to i miłego dnia. Holoodbiornik się wyłączył, a Stegh spojrzał na Katera i wzruszył ramionami. - No, to masz robotę.
-
Zerknął na srebrne ostrze, ale tego nie skomentował. Miał ze srebrem do czynienia wiele razy, choć raczej jeśli chodzi o przedmioty codziennego użytku niż broń, która miałaby mu odebrać życie. Niemniej zawsze czuł się dziwnie w jego obecności i był wdzięczny, że mężczyzna odsunął od niego szkatułkę. Kątem oka nieistniejącym z medycznego punktu widzenia zerknął na wilkołaka, ciekaw jego reakcji. Ożywieńcy i krypty brzmiały całkiem interesująco, choć Torin przyznał sam sobie, że nie są to do końca jego klimaty. Ale przynajmniej mniej będzie szans na dostanie srebrem. A to już coś. Cóż, nastawiał się bardziej na walkę na otwartym terenie i pomaganie rannym, ale w taki sposób też można było pomagać. Pod warunkiem, że będzie miał rannych w drużynie.
-
- Nie uwierzę. Chociaż może nawet? Kto wie, kto wie. Jesteś nienormalny, Kater. Mogłeś widzieć różne pierdoły - zażartował, przynosząc chwilę później dwie wielkie misy z parującą zupą. Była ciemnoczerwona i pływały w niej kawałki warzyw i mięsa. Pachniała całkiem nieźle. - I gdzie widziałeś te swoje straszydła? A właśnie, na co ci Koreban? Koroban... Morrowind... Wiesz, o czym mówię. Zazwyczaj jak jakaś planeta znika z mapy to znaczy, że przestała być użyteczna, została zniszczona, albo... Kryją się na niej rzeczy, które nie powinny być dostępne dla większości. Celujesz w to trzecie, nie? - zapytał, zaczynając zjadać zupę. Nie dał do niej łyżek, co zapewne wynikało z kultury jedzenia Trandoshan - ich pyski były o wiele bardziej przydatne w takich sytuacjach, więc nie potrzebowali łyżek.
-
- Poszłyśmy do kawiarni. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a potem... Potem jacyś mężczyźni wparowali do środka. Zabili dziewczynę, a następnie... A następnie nie zabili pewnego mężczyzny. To znaczy wydaje mi się, że wbili w niego widły. Ale wiesz, Haronie? Ten mężczyzna później wstał. Wydaje mi się, że to bardzo dużo szczęścia w nieszczęściu. Mam na myśli... To naprawdę niesamowite, że widły ominęły jako ważniejsze narządy i naczynia krwionośne. Ale to wszystko da się wytłumaczyć, jestem pewna, że tak. Krzyczeli coś o wampirach. Ha, ha, głupie, prawda? - zapytała, wydając z siebie nieprzekonujący chichot. Jakby była na granicy załamania nerwowego. Właściwie trochę się tak czuła. - Wampiry... Niedorzeczność. Dlaczego akurat wampiry? Równie dobrze mogliby zarzucić, że to duchy. Albo inne upiory - stwierdziła. - Prawda?
-
- Właściwie to nie jestem pewna - odpowiedziała krasnoludowi patrząc przed siebie i nie było to kłamstwo. Rzeczywiście nie była pewna. Po pierwsze, nikt by nie uwierzył w faceta przebitego widłami który wstał i poszedł dalej, po drugie ona sama w to nie wierzyła i miała desperacką nadzieję, że nie uwierzy. Saskia nie lubiła zmieniać światopoglądu i wolała żyć w swoim czarno-białym, logicznym świecie, niż w świecie z wampirami i innymi paskudztwami. A jeśli Felicja też...? Nie, to nie wchodziło w grę. - Wiesz - podjęła, zwracając wzrok z powrotem ku rozmówcy. - Wydaje mi się, że kogoś zamordowano. Chłopi zabili jedną dziewczynę, wydawali się bardzo zdenerwowani. A potem... Potem nie zabili pewnego szlachcica. To się stało bardzo szybko - dodała. Miała wyraz twarzy jakby przeszła traumę. - Dziękuję za wszystko, Horadinie. Bywaj w zdrowiu - rzekła i ruszyła ku drzwiom i ku Heronowi. - Czy coś się stało, Heronie? - zapytała. - Mam na myśli poza tym, co stało się w mieście. To znaczy co stało się TERAZ?
-
- Dopiszę ci to do długu, ale robota też się znajdzie. Tu akurat robota jest zawsze, chociaż zazwyczaj sprawa tyczy się ćpunów. O, gdyby ktoś chciał otworzyć kiedyś kopalnię ćpunów, to Coruscant jest świetną opcją. Dobra, chłopie. Przeczekasz tu i potem pomożesz w wywaleniu narąbanych na zewnątrz, a później idziemy i poopowiadasz gdzie się szlajałeś przez te wszystkie lata. Ze szczegółami - odparł. Jak się okazało, nie trzeba było nikogo wyrzucać. Wszyscy potulnie wyszli sami i trudno było wywnioskować czy to ze względu aparycję Stegha czy może Katera, którego twarz też nie należała do potulnych. W drodze do domu Trandoshanina Katera dopadło uczucie bycia obserwowanym, ale aż do końca drogi nie skutkowało ono niczym konkretnym. Faktem było, że Coruscant nie sypiał. Dopiero po zmroku zrobiło się naprawdę kolorowo. Ulicami odgrodzonymi od powietrznych szlaków poruszało się mnóstwo osób najróżniejszych ras, nie wyłączając tajemniczych, zakapturzonych typków. Były prostytutki, które zachęcały do skorzystania z ich usług i byli sprzedawcy narkotyków. Wszystko było. Mieszkanie w którym lokował się Stegh wyglądało całkiem schludnie. Budynek w którym się mieściło był pokryty brązowym metalem, zapewne stopem miedzi. Okna w nim były okrągłe, niby bulaje w starych statkach. W środku zaś panował styl industrialny, raczej surowy. Mieszkanie składało się z czterech pokoi, łazienki i aneksu kuchennego. Dla Zabraka przeznaczony został pokój z szeroką kanapą przylegającą do ściany, sporym ekranem na ścianie, stołem i krzesłami. Nie można było narzekać na brak oświetlenia - Trandoshanin pozwolił sobie na wstawienie w ściany paneli świetlnych. - Czuj się jak u siebie. Powinienem mieć jakieś żarcie, zaraz ogarnę co tam mam. Siadaj, rozgość się i lepiej żebyś miał jakieś dobre historie - rzucił i ruszył do kuchni.
-
- Pytanie ile to kosztuje, bo chłopie, takie rzeczy się ceni. Nie słyszałem ani o jednym, ani o drugim, ale prawda jest taka, że jeśli czegoś nie znajdziesz przez kontakty tutaj, to już w ogóle tego nie znajdziesz - odparł. Napój był dość słodki, ale nie za słodki i dominował w nim smak alkoholu i nieznajomej goryczy. - Poczekaj na chwilę... Trandoshanin obsłużył kolejnego z klientów i wrócił do Zabraka. - Musisz mi dać dzień, dwa. Dam znać chłopakom, popytam, posprawdzam. Ale jeśli chodzi o zaginione współrzędne to chodzą za duże kwoty. Przygotuj się na kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy albo zabójstwo - ostatnie słowo było żartem zwieńczonym mrugnięciem. - I jeśli nie jesteś ścigany przez Najwyższych Porządkowych to możesz spokojnie u mnie przekimać.
-
To co wydarzyło się już w powozie było znacznie bardziej szokujące niż mężczyzna przebity widłami, który następnie beztrosko wstał i wyszedł. Kiwnęła więc głową i uśmiechnęła się lekko. Cóż, z jednej strony "dziękuję" nic nie kosztowało, z drugiej strony była to radykalna zmiana. Nawet jeśli na chwilę. Ale wciąż pozostawał fakt dziwnego zachowania chłopów, które w pewien sposób było uzasadnione. Bo mężczyzna nie zrobił tego czego się od niego oczekiwało i nie umarł, w przeciwieństwie do tej dziewczyny. A Saskia czuła, że nikt jej nie odpowie dlaczego tak się stało.
-
- Przepraszam, pani - odezwała się Saskia, w głębi siebie aż klnąc. Jak mogła zapomnieć? Właściwie była już gotowa na cios w twarz. Była gotowa złapać dłoń kobiety i ponieść wszelkie konsekwencje związane z powrotem do zamku na piechotę. Albo nie, nie powie słowa po policzku. Aż do momentu w którym dotrze do zamku, spakuje rzeczy, po czym bez pytania wejdzie jędzy do komnaty i się na nią wydrze. Tak, dobry plan. -... Proszę zatrzymać powóz. Przez roztargnienie nie zabrałam pani sukni i biżuterii, muszę po nie wrócić - odezwała się z kamienną miną. Zero emocji. Zero gniewu... przynajmniej się starała.
-
- Kamino? Kamino już znaleźli, z tym nie będzie problemu. No ale gadaj, gadaj, bo coś czuję, że to wcale nie będzie Kamino - stwierdził. W tym czasie podszedł do srebrnego sześcianu który okazał się być zamrażarką i nacisnął przycisk, który spowodował że z prostokątnego otworu do kanciastej szklanki trzymanej przez Stegha wypadły ze stukotem kostki lodu. Następnie zalał je przezroczystym, granatowym płynem do którego z kolei dolał przezroczystego alkoholu i do wszystkiego uronił jeszcze kroplę z małej, brązowej buteleczki. Mieszanka błysnęła jasnoniebieskim światłem i zgasła z sykiem. Barman podał Katerowi trunek. - Mój specjał i numer popisowy. Pij na zdrowie, nie umrzesz od tego.