Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Nic nie dzieje się bez powodu ani celu? No, może oprócz drugiej Gwiazdy Śmierci i Bazy Starkiller. To całkiem spore argumenty, przyznasz - odpowiedziała. Chwyciła patyk który leżał gdzieś obok i rzuciła leniwie w ognisko. - Niech będzie, grajmy w otwarte karty: duchy przodków mi kazały - stwierdziła z absolutną powagą.
  2. - Myślę, że to nie jest zły pomysł - odpowiedziała cicho, rzucając mu zakłopotany uśmiech. Zauważyła ten dziwny gest z próbą położenia ręki na jej ramieniu, i... trochę jej to dało do myślenia. Tyle, że póki co nie wiedziała co ma myśleć ani w jakim kierunku, więc dała sobie z tym spokój. Po prostu podeszła do stołu i zajęła wolne miejsce. - Dzień dobry - powiedziała wszystkim zebranym i szybko oraz nie wyłączając dyskrecji przeanalizowała obecną w pokoju służbę, nim zajęła się swoją herbatą i śniadaniem, docelowo dwiema kanapkami. Gdy skończyła, wróciła do Herona.
  3. Togrutanie bywali kłopotliwi. Przede wszystkim u niektórych osobników oczy były całe czarne, bez białek i dlatego nie można było stwierdzić, gdzie patrzą. Tak samo było u niej. Uniosła otwarte dłonie spod koca, żeby za chwilę schować je z powrotem. - Nie zaatakuję cię. Przypnij miecz świetlny do pasa, bo jeszcze zrobisz sobie nim krzywdę. Zaprosiłam cię do ogniska, a więc obowiązują cię pewne zasady związane z grzecznością - zaczęła. - Nieważne, kim ja jestem. Ważne kim ty jesteś. Po tym pompatycznym tekście zabrzmiała chwila ciszy przerywana tylko świergotem nocnych owadów. Togrutanka uśmiechnęła się lekko kpiąco, ale ów wyraz kpiny nie tyczył się samej osoby Katera. - Nazywam się Pratima Mohini. - przedstawiła się i kiwnęła głową. - Co tu robię jest moją sprawą, ale niech wystarczy, że przywiodła mnie wiedza. A co ty tu robisz to twoja wina. Albo i zasługa, nie wiem czy cieszysz się, czy trapisz. Siedzisz przy ognisku w zimną noc, mnie by to radowało. I przyszedłeś tutaj sam, nigdzie cię nie przywiodłam. Mogłeś przyjść, mogłeś nie przychodzić. Każdego dnia dokonujesz wyborów i to za twoim wyborem teraz tu siedzisz, nieznajomy gościu.
  4. - Oczywiście,dwie minuty i jestem gotowa! - krzyknęła, zerwała się z łóżka i ubrała jak najszybciej. Zgięty krzyżyk wsadziła do kieszeni w sukience. Po minucie była gotowa do wyjścia, następną przeznaczyła na umycie się, skorzystanie z toalety i wypłukanie ust. Tak gotowa stanęła przed Heronem. - Skąd mam wziąć ścierki, szmaty i środki czystości?
  5. Ognisko płonęło w najlepsze, a za nim siedziała postać opatulona brązowym kocem. Ognisko i panująca wokół noc zniekształcały kolory, ale osoba przy nim z pewnością była z rasy Togruta, o czym świadczyły pokaźne, pasiaste montrale i lekku. Wobec tego jej skóra prawdopodobnie była czerwona w białe wzory. Z jeszcze bliższej odległości Kater zauważył, że postać ową była kobietą o ostrych rysach twarzy, równie ostrych kościach policzkowych, wystającym podbródku i wydajnych ustach w wieku mniej-więcej trzydziestu lat. Z drugiej strony żyli dłużej niż ludzie i zabraki, więc równie dobrze mogła mieć pięćdziesiąt lat. I czuć było od niej Jasną Stronę. - Siadaj - odezwała się, siedząc bardzo swobodnie, opierając się o drzewo i najwyraźniej mając w poważaniu wyciągnięty miecz świetlny.
  6. Nie była szczególnie głodna, ale narastało jej zmęczenie. Wobec tego postanowiła poczekać do godziny dziewiętnastej, oporządzić się w łazience, przyodziać swoją bojową, białą koszulę nocną, a następnie udać się... spać. Kiedy więc godzina wybiła, z ulgą zapakowała się pod kołdrę, zgasiła obie świece, położyła srebrny krzyżyk na szafkę przy łóżku i zamknęła oczy w nadziei na sen który nadejdzie szybko.
  7. Wędrówka zajęła sporo czasu. Przede wszystkim impuls powtarzał się nieregularnie i to bynajmniej nie z jednego kierunku. Zupełnie jakby coś krążyło wokół Katera, dźgając go i powtarzając swoje małe, uszczypliwe ataki. Albo jakby źródło owego impulsu próbowało go zmylić. Ani się obejrzał, jak zapadła noc i temperatura dość znacząco spadła. A źródła dalej nie było. Do momentu w którym zupełnie niespodziewanie sygnały Mocy przybrały na sile. Przybierały kształt wiązki wdzierającej się do umysłu i rozpraszającej myśli. Trudno było się Katerowi skupić, ale jednocześnie nie mógł wyrzucić jej z głowy. Z pewnością nie był to sygnał miejsca, bo był zbyt ostry, zbyt... świadomy. Ktokolwiek go wysyłał, naprowadzał Katera na swój trop. Ktokolwiek go wysyłał, wiedział że Kater idzie w jego stronę i... nie był to sygnał użytkownika Ciemnej Strony Mocy. Niebawem zobaczył między drzewami przejaśnienie - migoczące, ciepłe światło ogniska. Impuls zniknął całkowicie.
  8. - Dziękuję - odpowiedziała, dygnęła i odwróciła się, gdy już drzwi się zamknęły. Cóż, ekscentryczna kobieta. Wzięła wszystko i ruszyła z powrotem do pokoju. Gdy już znalazła się za drzwiami, w środku, dyskretnie powąchała mokrą plamę na sukience celem odkrycia czym jest owa ciecz. Obejrzała też dokładnie krzyżyk, zastanawiając się czy znalazł się tam przypadkiem, czy też specjalnie i postanowiła oddać go następnego dnia. Srebro było drogie, a ona nie chciała zostać posądzona o kradzież. Mając do spędzenia jeszcze odrobiny czasu usiadła na łóżku i zaczęła oglądać obracać ów srebrny krzyżyk w palcach.
  9. Umiejętność Katera była dopiero w zalążku, więc medytacja i zjednoczenie z Mocą tkwiącą w otaczających go elementach przyrody ożywionej przynosiło ledwie impulsy, przeczucia. Przez dłuższy czas nie wyczuł nic poza zwyczajnymi odzewami, w jego umyśle objawiającymi się jako delikatne wibracje. W Galaktyce niewielu było obecnie przedstawicieli użytkowników Mocy, dlatego też Kater, nawet nie będąc szczególnie doświadczonym, byłby w stanie wyczuć takowych, albo szczególne miejsca związane z Mocą. Pracując kiedyś wyczuł rycerzy Ren pod dowództwem Kylo, gdy akurat Najwyższy Porządek najął go na swoje usługi. Miał już więc doświadczenia z Ciemną Stroną, obecnie dominującą. Medytacja zrelaksowała go i uspokoiła. Minęła godzina, może dwie, nim wreszcie poczuł dziwne kłucie z przodu głowy. Nie był to ból fizyczny i objawiał się jakby ktoś uporczywie próbował mu wcisnąć między oczy szpilkę. Gdy zwrócił głowę w lewą stronę, kłucie przesunęło się w prawo, aż na skroń. Uczucie, którego zresztą doświadczył po raz pierwszy w życiu, miało jednak zniknąć równie szybko jak się pojawiło. Z pewnością było impulsem od Mocy, z pewnością silniejszym niż te pochodzące od roślin i zwierząt.
  10. -Witam, nazywam się Saskia Villen, zostałam do pani skierowana przez pana Herona po odbiór potrzebnych rzeczy - wyrecytowała, przybierając uśmiech o charakterze uprzejmym i patrząc kobiecie w oczy, wysiłkiem umysłu zmuszając się do omijania wzrokiem blizny. Udawało się, ale z trudem. I nie chodziło nawet o to, że była to blizna szczególnie brzydka; była po prostu widoczna, ale im bardziej człowiek starał się o czymś nie myśleć, tym bardziej jego myśli podążały właśnie w tym kierunku. - Przeszkadzam pani? Jeśli jest pani zajęta, mogę przyjść później. Chyba, że mogę w czymś pomóc. Pracę zaczynam co prawda od jutra, ale skoro już tu jestem, służę pomocą.
  11. Ruusan, sektor Teraab, Środkowe Rubieże. Ruusan był ładny i spokojny, bo zapomniany. Wciąż rosnąca mgławica w sektorze Teraab skutecznie zniechęciła do pokonywania szlaków na Ruusan niemal wszystkich już dziesiątki lat wcześniej. Ale zawsze znajdzie się uparty cwaniak. I tym razem cwaniakiem był Kater Jeal. Wylądował na łagodnym wzgórzu porośniętym jedynie trawami, spomiędzy których od czasu do czasu wyrastały wapienne skały. Na planecie było południe, dość wietrzne i zachmurzone, ale temperatura była przyjemna. Wymarzony dzień na pogłębianie wiedzy o Ciemnej Stronie. Wiedział że kiedyś, bardzo, bardzo dawno temu na Ruusan odbyły się potężne bitwy. Wiedział, że bitwy wstrząsnęły światem Jedi i Sithów i było w nich coś, co wybiło niemal wszystkich uczestniczących w ostatniej z bitew. Niemal legendarna moc, której nikt nie dawał wiary. Nie przetrwały zapiski dotyczące bitwy, ani technologii z których wówczas korzystano. W przypadku Sithów wiedza była pilnie strzeżona; w przypadku Jedi ostatnimi laty dzięki usilnym staraniom Najwyższego Porządku, a wcześniej Imperium Galaktycznego dawni wojownicy zyskali status sekty i mało kto wierzył w ich umiejętności. Do grona nielicznych zaliczały się istoty wystarczająco stare i wytrzymałe, aby przetrwać burzliwe wydarzenia, albo zapaleńcy. Kater Jeal był tym drugim. I tak oto wylądował na Ruusan, spodziewając się... No właśnie, czego? Spodziewał się ładnych okoliczności przyrody, śpiewu ptaków i hopsających gdzieniegdzie skoczków? Łagodnych wzgórz i dolin porośniętych drzewami? Ruusan stracił na znaczeniu, dlatego też odnalezienie legendarnej Doliny Jedi będącej miejscem Mocy, która pamiętała odległe wydarzenia mogło być problematyczne. Tym bardziej w przypadku braku współrzędnych. Jedyne co dawało nadzieję, to Moc.
  12. - Oczywiście... Davidzie. Smacznego i dziękuję za pomoc - odparła, rzuciła mu uśmiech i poszła w miejsce wskazane przez niego, aby znaleźć Weronikę. Była gotowa na najgorsze nawet pozostałości po zasklepionych ranach, braki elementów twarzy czy oparzenia, choć spodziewała się czegoś, czym nie warto sobie zawracać głowy. Wychowanie na wsi również doświadczyło Saskię jeśli chodzi o zawartość różnych paskudnych ran czy blizn. Widziała sporo i w większości nie robiło to na niej wrażenia. Gdy dotarła na miejsce zapukała do drzwi magazynu, wyprostowała się, opuściła ręce wzdłuż ciała i przygotowała się na szybkie nawiązanie kontaktu wzrokowego i zaprezentowanie jak najszczerszego uśmiechu. "Witam, nazywam się Saskia Villen, zostałam do pani skierowana przez pana Herona po odbiór potrzebnych rzeczy".
  13. - Więc mamy je odzyskać? - zapytał Torin, uprzednio uważnie przysłuchując się słowom mistrza. Był pod niemałym wrażeniem stopnia oszpecenia twarzy mężczyzny, chociaż widział już i gorsze przypadki - ale niewiele, trzeba przyznać. Odnosząc się do historii, w mniemaniu wampira brzmiała ona jak legenda niż faktyczne zdarzenia. Może to przez sposób opowiadania mężczyzny, a może przez jej niewiarygodne brzmienie?
  14. Zamarła na chwilę, gdy z piętra dobiegły ją dźwięki rozmowy. A więc wyglądało na to, że był tu wybitny przypadek rozpuszczonego dzieciaka. Saskii nawet nie interesowało, co gówniarz odpalił. Zwyczajnie wiązało się z bałaganem, a więc albo coś stłukł dla zabawy, albo rozlał, albo... Cóż, opcji było wiele. Plan: trzymać się od dzieciaka z daleka celem uniknięcia problemów. Najdłużej jak się da. Gdy rozległ się trzask drzwi, wznowiła chód możliwie jak najbardziej naturalnie. Gdy na horyzoncie pojawił się mężczyzna, dygnęła głęboko i skłoniła głowę. - Witam. Nazywam się Saskia Villen. Zostałam skierowana przez pana Herona do pani Weroniki po odbiór stroju. Przepraszam najmocniej, ale czy nie orientuje się pan, gdzie mogłabym jej szukać? - zapytała.
  15. Saskia odetchnęła głębiej i położyła walizkę na łóżko. Z niej wyjęła ubrania, w tym bieliznę i włożyła je do szafy. Miała też przy sobie książkę, pamiętnik w oprawie ze skóry krowiej (papier od wędrownego kupca), wisiorek z drewna z kryształkiem, okrągły kamień z dziurą i to wszystko poza ostatnim włożyła do kufra, który zamknęła, a klucz postanowiła zatrzymać. Była zmęczona podróżą. Zamierzała jak najszybciej wybrać się załatwić bierzące sprawy i położyć się spać. Swoją walizkę włożyła pod łóżko i ruszyła na pierwsze piętro, do domniemanej Weroniki, odebrać strój.
  16. Starała się zapamiętać każde drzwi i każde możliwe przejście. Mało co mogło przydać się tak bardzo jak znajomość terenu w którym się pracowało. Saskia cierpliwie podążała więc za przewodnikiem, słuchając tego co miał do powiedzenia. Wredne dzieci? Też coś, wszystkie dzieci są wredne. Chociaż istotnie podejrzewała, że dzieci pochodzenia szlacheckiego mogą być... rozpuszczone. Dziwił ją nieco fakt izolacji służby od rodziny szlacheckiej, ale w końcu to ich dom i ich zasady. Nic jej do tego. - Nie, proszę pana - odpowiedziała na pytanie o pytania. - Może tylko jedno. Czy mam przydzielony pokój? I jeśli tak, gdzie on jest? Chciałabym odłożyć bagaże, jeśli wolno.
  17. Na mrugnięcie nie odpowiedziała, ale i nieprędko odwróciła wzrok. Po prostu szła dalej za przewodnikiem, przyglądając się wszystkim tym cudom. Marmury, balkony, filary... Oto i targowisko próżności. Saskia pogardzała ludźmi, którzy nie mieli co robić z pieniędzmi i wydawali je na zbędne rzeczy. Już ona by słusznie rozporządziła tymi środkami... ... Inna sprawa, że pewnie całkiem miło mieszkało się, opływając we wszystkie te luksusy no i... ...Nie, wcale nie. To tylko złota klatka i dom ludzi, którzy nie pobrudzili sobie nigdy rąk pracą. Ludzi którzy mieli szczęście w życiu. - Nie mam póki co pytań, wszystko to bardzo piękne - odpowiedziała przekonująco.
  18. - Znam podstawowe zasady savoir-vivre'u, drogi panie - odpowiedziała Saskia. - A plotki są wszędzie. Nie uwierzę, póki nie zobaczę. O moje maniery może się pan nie martwić. O to że się przestraszę również nie - odparła. Była zdeterminowana. Co zaś się tyczy samego zamku, poza jasnym i rzucającym się w pierwszej kolejności poczuciem osaczenia... Gdzieś z głębi przemawiała romantyczna dusza Saskii, zazwyczaj uciśnięta pod kapciem tej racjonalnej jej części i twierdziła, że zamek to z pewnością miejsce atmosferyczne. I że dla kogoś kto całe życie spędził na wsi jest to okazja do przeżycia przygód. Do pracy, poprawiła racjonalna część i romantyczna umilkła.
  19. Saskia nie lubiła takich miejsc. Sam morski brzeg był całkiem przyjemny, ale trzeba było mieć niezłą wyobraźnię żeby zbudować wielkie zamczysko z czarnego kamienia. Ale trudno, nie miała na to wpływu. Zrobić co zrobić, zarobić i wrócić. Udowodnić ciotce i rodzinie, że jest samowystarczalna. Podeszła do młodego człowieka i dygnęła przed nim, przyglądając mu się uważnie. Nawet się uśmiechnęła. - Dzień dobry.
  20. Im dłużej Torin był w murach "twierdzy" tym bardziej bawił go stosunek mnichów do krwi. Zdecydowanie najzabawniejsze było upapranie krwią anioła na witrażu, a i wszędobylska czerwień dawała o sobie znać. "To ona jest podstawą życia, to dzięki niej jesteśmy kim jesteśmy". Torin zaczął nawet myśleć nad prawdopodobieństwem istnienia bractwa które czci tkankę mózgową albo układ moczowy. Ciało składało się z najróżniejszych substancji, ale naprawdę nie był w stanie zrozumieć dlaczego to właśnie krew jest tak... Romantyczna. Gdy weszli do środka gabinetu czy też komnaty Mistrza, po szybkim dokonaniu oceny otoczenia i zastanowieniu się nad groteską głównego aktora na scenie, usiadł w miejscu wskazanym przez starca. Jeśli był starcem.
  21. No, no. Czarne mury, Krwawe Bractwo, czerwone jak krew szaty... Torinowi przemknęło przez myśl, że ktoś tu lubi krew jeszcze bardziej niż on. Sam nigdy nie rozumiał symboliki owego płynu u ludzi. Po prostu było to coś, co było konieczne żeby żyć. Ale ludzie po prostu lubili wzniosłe idee i Torin jak najbardziej to szanował. Zerkał dyskretnie na przybyłych 'wybrańców', żeby przypadkiem któregoś z nich nie urazić. Tym, który przybył przed nim był niski chłopak o aparycji nieco kobiecej. Na wojownika zdecydowanie nie wyglądał. Potem zerknął na krasnoluda w imponującej zbroi, z jasną, równie imponującą brodą. W odczuciu Torina krasnoludy mimo swoich ognistych charakterów i waleczności zawsze były w pewien sposób urocze i ten nie odstępował od normy. Był i drugi krasnolud, tym razem - dla kontrastu - czarnowłosy, nieco mniej charakterystyczny, ale równie urzekający co jego złotowłosy towarzysz. A potem spojrzał na kolejnego z przyszłych towarzyszy. Oho, wilkołak. To będzie dobry moment, żeby pokazać światu że obustronna nienawiść wcale nie jest konieczna. A przynajmniej że nie jest obustronna. Po szybkim zlustrowaniu swoich przyszłych kompanów wrócił myślami do mnicha-przewodnika. Usłyszawszy pytanie pokręcił głową i łagodnie się uśmiechnął, jakby na zapewnienie odmowy.
  22. Torin Muierann podróżował głównie nocą, ale i za dnia znał szybki sposób transportu. Najszybszy. Niemniej gdy tylko przekroczył granice Stoneriver postanowił nie rzucać się szczególnie w oczy. Na tyle, na ile może to zrobić wampir, który nie kryje się ze swoim gatunkiem. Chód miał szybki, sprężysty. Oburącz trzymał pasek od płóciennej torby i raz zdarzyło mu się zabłądzić, ale ostatecznie trafił do miejsca, do którego trafić miał. W końcu tyle zapachów i różnych bodźców potrafiło zamieszać w głowie. Zastanawiał się jeszcze, czy robi dobrze. W jego osobistym odczuciu wojna była głupia i przez kilkadziesiąt lat nie zmienił na ten temat zdania. Ale ludzie po prostu popełniali błędy i chyba warto, żeby na wojnie znalazł się ktoś, kto po prostu im pomoże. Żeby błąd nie był ostatnim błędem. Obserwował uważnie każdy element otoczenia twierdzy i starał się go zapamiętać. Ot, nawyk. - A rzeki spłynął krwią niewinnych - odparł, gdy usłyszał HASŁO. Nieszczególnie entuzjastyczne, ma się rozumieć. - Choć wolałbym, żeby nie spływały niczym innym prócz wody - dodał i uśmiechnął się.
  23. Imię i nazwisko: Torin Muierann Rasa i płeć: Wampir, mężczyzna Wiek: 255 lat Wygląd: Wysoki, szczupły - jak to wampir. Włosy ma obowiązkowo czarne do ramion, zazwyczaj ich nie spina), skórę obowiązkowo bladą, a oczy ciemnobrązowe (w nocy żółte). Ma duży, orli nos i wydatne kości policzkowe. Ubiera się trochę na elfią modłę i lubi ciemny granat, tegoż koloru nosi kaftan dosyć przylegający do ciała. Poza tym ciemne, skórzane buty pod kolana, nieco luźniejsze spodnie i to tyle, jeśli chodzi o wygląd i ubiór. Charakter: Chodzący entuzjazm. Zupełnie wbrew swojej mhrocznej, wampirzej aparycji jest łagodny i miły. Pomoże każdemu, od ściągnięcia kota z drzewa przez naprawę wozu, aż po zwyczajne czynności domowe. Dusza towarzystwa, ciągnie go właściwie do każdego (bynajmniej nie w celu pożywienia się) i nawet do wilkołaków nie ma o nic pretensji. Lubi zwierzęta, lubi rośliny, tylko wojny nie lubi i nieuzasadnionej agresji. Spokojny jest do momentu w którym ktoś nie zagrozi jego ziomkom - wtedy wampir pokazuje swoją wampirzą stronę. Zazwyczaj do przestraszenia potencjalnego oponenta. Gorzej jeśli ktoś będzie uparty, niemniej stroni od zabijania i nie zabija jak długo tylko się da. Wyposażenie/ekwipunek/co masz przy sobie: Ubiór już wymieniony, poza tym ma przy sobie płócienną torbę z wyhaftowanym na niej niebieskim wzorem. Co do zawartości torby, składa się na nią parę monet, trzy buteleczki krwi, mały zielnik i parę fiolek z ususzonymi ziołami - tak na wszelki wypadek. Prócz tego krzesiwo i mały talizman na szczęście w postaci opalu, a także parę igieł i nić jedwabna do zszywania rannych i butelką alkoholu do odkażania. Dlaczego odpowiadasz na list: Jak zawsze, chce pomóc, a ze względu na swoją rasę jest w stanie pomóc bardzo... I to nie w boju bynajmniej. Torin chce leczyć rannych i ratować ich w czasie bitwy. Krótka Historia: Nikt nie wie jak to z nim było, póki pewien stary elf nie znalazł pod swoimi drzwiami małego, zasmarkanego wampirzego dzieciaka pogrążonego w rozpaczy. Miał wtedy na tyle mało lat, że nie umiał jeszcze mówić. Każdy by pewnie odrzucił dzieciaka z żółtymi, świecącymi oczami który je tylko jeden rodzaj pokarmu, albo przynajmniej zwiał z krzykiem. Ale ów elf dobrze wiedział, że pogłoski które krążą i dotyczą wampirów nie muszą być prawdą, dlatego też postanowił dzieciaka wychować. Dał małemu Torinowi imię, dach nad głową i wyjaśnił w jaki sposób zdobywać krew żeby nikogo nie zabić. Mieszkali co prawda za murami miejskimi, bo elf ów prowadził praktykę lekarską, ale za miastem był las, a elfi medyk za punkt honoru postawił sobie przekazanie swojemu podopiecznemu wiedzy o ludzie elfów i niektórych jego umiejętności - głównie leczniczych. Tak więc Torin wyleczy przeziębienie, nastawi skręcenie i złamanie, nawet poród odbierze, a w przypadku odpowiednich okoliczności jest w stanie leczyć niebezpieczniejsze przypadłości. Coś o sobie: Pacyfista, pomaga każdemu komu może i dla każdego chce dobrze. Zainteresowany przyrodą. Umiejętność - wpływanie na umysły innych. Jest w stanie szybko wprowadzić w sen, na jakiś czas sparaliżować (tak długo jak długo utrzymuje kontakt wzrokowy) bądź wywołać emocje które w danym momencie uzna za słuszne.
  24. Przyznam, że nie mam pomysłu na tą postać. To znaczy nie jest to coś, co chętnie narysuję/namaluję i w związku z tym jestem zmuszona odmówić.
  25. - Znacznie więcej w tym było szczęścia niż mojego rzeczywistego działania. Nie wszystko robiłem w stu procentach świadomie, byłem zdesperowany, a desperaci są zdolni do wszystkiego. Wydaje mi się, że gdybym był w lepszej kondycji nie skończyłoby się to dobrze. A zdesperowany byłem nie tylko przez wzgląd na brak kredytów, ale i pobudki osobiste. Wiesz, każdy ma gorszy okres w życiu. No więc gdyby nie to, pewnie nie wróciłbym w ogóle na Quarzite, bo przysiągłem sobie wtedy że nie wrócę. Ale ostatecznie Coruscant był ostatnim punktem mojej kilkuletniej podróży, bo nie miałem po prostu wyboru - stwierdził, patrząc w oddaloną ścianę skalną kanionu. Lekko szturchnął Yuri w ramię. - Twoja kolej. Teraz ty mi coś opowiedz.
×
×
  • Utwórz nowe...