Skocz do zawartości

black_scroll

Brony
  • Zawartość

    921
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez black_scroll

  1. Do ratusza miałeś naprawę blisko, lotem najwyżej minutę. Dziwne to miasteczko, ratusz stoi w centrum, a wieża ratuszowa na wzgórzu, praktycznie poza miastem. Wszedłeś do wielkiej okrągłej budowli. Jak się okazało, w środku było tylko jedno pomieszczenie, a w nim dwa biurka. Przy jednym z nich siedział Cherry Fizzy. Przeglądając dokumenty, podniósł znudzony wzrok, ale kiedy zauważył, kto wkroczył do ratusza, zaraz odłożył papiery, uśmiechnął się w twoją stronę i wyszedł zza biurka. - Nasz nowy pan komendant! W czym mogę służyć? Potrzebuje pan jakichś dokumencików, jakieś pozwolenie wydać? - spytał życzliwym tonem.
  2. Drzwi uchyliły się nieznacznie. W wąskiej szparze pojawiło się szkarłatne oko Shoeshine. Za nią Carl dostrzegł jakiś niespokojny ruch. - Och to ty - westchnęła z ulgą. - Strasznie wcześnie przyszedłeś, dopiero się z Gwen przebieramy. Poczekaj może na dole, co? - powiedziała. - Zaraz tam zejdziemy, może w tym czasie przyjdą jacyś inni goście.
  3. Barman uśmiechnął się lekko. - Skąd ja ci wytrzasnę czystą, nie napromieniowaną wodę chłopcze? - spytał spokojnie. - Na pewno nie chcesz jeszcze jednego piwka? Brian stawia - wskazał na czołgającego się po podłodze najemnika. Bozar trzymał się za ramiona z Rodriguezem i śpiewali jakąś pieśń po hiszpańsku. Jeszcze nie było tak źle, w miarę trzymali się pionu i nic nie zdemolowali. Kilku najemników z innych karawan aktualnie dokładało kreski do rachunku Briana, pijąc na jego koszt.
  4. Po chwili klacz wróciła, niosąc talerzyk ciastek. - Zostały mi jakieś, zostawione przez Pinkie po ostatniej imprezce - wyjaśniła. - Dobra, chodźmy - otworzyła drzwi do piwnicy. Schodziłyście krętymi i wąskimi schodami do podziemi drzewa. To co tam ujrzałaś, wprawiło cię w zdumienie. Nigdy nie widziałaś tylu różnych aparatów, przeznaczonych do najróżniejszych badań. Wiele probówek i kolb, wypełnionych różnymi płynami bulgotało cicho. Na środku stało proste drewniane krzesło, a nad jego oparciu wisiała metalowa miska z podpiętymi kablami do niej. - Wystarczy, że na tym siądziesz, a ja wszystko załatwię - powiedziała spokojnie Twilight.
  5. - Pewnie tak - mruknął medyk. Jechaliście dobre piętnaście minut, aż w końcu drzwi windy otworzyły się, rażąc wasze oczy promieniami słońca. Byliście znowu na górze, po prawej majaczył las, a przed wami w oddali, widać było Nautilusa, z którego unosił się delikatny dym. Dookoła statku stało kilka, drobnych postaci.
  6. Sykstus siedział na kocu piknikowym z Ambrozją, jedli kanapki i śmiali się wesoło. Taka chwila mogłaby trwać wiecznie... Lecz nie miała zamiaru. Za kryształowym ogierem otworzył się z mlaskiem portal, za którym widać było atramentowe niebo i setki gwiazd, który wciągał wszystko niczym ogromna próżnia. Przez głowę żołnierza przeszła myśl, że to tylko sen, bo przecież jego ukochana nie żyje, a takie rzeczy się nie dzieją. Wtedy to, jak za działaniem magii, Ambrozja rozsypała się na wietrze, niczym kupka suchego piachu, a sam Sykstus został wciągnięty przez portal w nicość. Wylądował na czymś dziwnym, jakby stosie kucykowych ciał. Na szczęście te, były akurat żywe. Podniósł się i zobaczył księżniczkę Lunę. Zasalutował natychmiast. Słuchaj jej słów w milczeniu, starając się spamiętać jak najwięcej, każda z tych informacji mogła być istotna. Dostał magiczną jaśniejącą gwiazdę, która odbijała się w jego sierści, oraz czterokucykowy oddział, na którego staną czele. Znów miał walczyć ze snami, czy czymś takim. Nieistotne. Znów losy całej krainy, jak przed tysiącem lat, spoczywały także na jego kopytkach. Siedział na sofie w kanciapie, po kolejnej udanej naprawie bojlera. W sumie miał trochę dość pracy, jako nieoficjalny nadzorca techniczny szpitala. W tym wielkim labiryncie ciągle się coś psuło, a jego sumienność nie pozwalała długo utrzymywać takiego stanu, toteż rzadko pozwalał sobie na przerwy. Nagle dostrzegł blask pod gazetami. - A co to? - spytał bardziej siebie, podnosząc stertę papierów i biorąc w kopytko gwiazdę. Od razu w głowie mu pojaśniało. To był tylko sen. Rozejrzał się po pokoiku. Wydawał się taki realny... Pamięć wracała mu dość szybko. Księżniczka, dała mu rozkaz. A on miał zamiar wykonać jej polecenie. Zerknął na swoją drużynę. Miał jakąś młódkę, o kremowym kolorze sierści i pstrokatych skrzydłach, jakiegoś białego pegaza, który wyglądał, że swoje odsłużył, choć coś Sykstusowi po głowie chodziło, że jego widok nie radował księżniczki. Miał tylko nadzieję, że to nie jakiś zdrajca lub co gorzej tchórz, który zwieje przy pierwszej lepszej okazji. Był też niebiesko-zielony jednorożec, z dziwnymi, chyba metalowymi nogami oraz inny jednorożec, który ze względu na swoją niezwykłą szarość, w pierwszej chwili był praktycznie nie dostrzegalny dla oka Sykstusa. - Dobra, oddział - powiedział, chodząc przed nimi tam i z powrotem. Miał nadzieję, że za bardzo nie błyszczy się w tym świetle. - Jestem Sykstus, były łucznik z I Legionu, III Centurii Kryształowej Armii. Jak niedawno słyszeliście księżniczka Luna dała nam rozkaz opanowania sytuacji. Nasza misja to znaleźć kuca, w którego śnie jesteśmy i go uratować! - starał się mówić głośno i wyraźnie. Nigdy nie prowadził oddziału, ale pamiętał jak jego przełożeni się zachowywali. Na niego i innych żołnierzy to działało. - W moim oddziale nie ma demokracji, ja tu rządzę, jednak słucham dobrych rad i sugestii. Przede wszystkim, panienki, chcę wiedzieć w czym jesteście dobrzy. Jeśli myliście ostatnio uszy i słuchaliście choć trochę Południowej Księżniczki Nocy, wiecie, że musimy ustalić role w naszym oddziale. Potrzebujemy kogoś z bardzo dobrą orientacją przestrzenną na Architekta, kogoś przebiegłego i empatycznego na Fałszerza, kto inny, ze zręcznymi kopytkami zostanie Konstruktorem i będzie siłą wyobraźni tworzył przedmioty. No i jeszcze Alfa dzieciątka, czyli najtwardszy z twardych, najszybszy z szybkich oraz tak zwana Omega, czyli istotka, której ni ogier, ni klacz zauważyć NIE MOŻE - ostatnie słowa powiedział odrobinę głośniej. - Jacyś chętni na któreś stanowisko? - spytał i zatrzymał się i czekał na reakcje podkomendnych. Sam miał już w głowie plan kto kim mógł być, jednak z autopsji wiedział, że podkomendni czasem lepiej znają swoje możliwości niż dowódca, mimo to, ewidentnie młódka pasowała na Omegę, sam ostatnio wrócił do kowalstwa, więc spokojnie mógłby być Konstruktorem, nie bał się też być Alfą. Ten z nogami... jeśli sam to zaprojektował i zbudował, mógł spokojnie być Konstruktorem, bądź nawet Architektem. Sykstus nie miał wyobraźni przestrzennej, a wiedział, że tego akurat Architekt potrzebuje. Ten szarak z kosą na boku też nadawałby się na Omegę, jeśli grał dobrze to byłby niezłym Fałszerzem. A ten białas... pasował na Alfę.
  7. A ja mam trochę inne pytanie: Jak dobrze znamy te ważne dla serialu kuce (jak zrozumiałem, chodzi o Mane6) ? Bo choć trochę znać je trzeba, żeby poznać czyj to sen, znaleźć jakieś poszlaki.
  8. Wiatr rozwiewał ci grzywę, a słońce grzało w ciemną sierść. Zasuwałaś tak szybko, że dla postronnych byłaś najpewniej czarnym kółkiem na bieżni. Chuck chyba coś krzyknął, ale świst powietrza zagłuszył wszystko. Biegłaś dalej, robiąc kolejne okrążenia, dając z siebie wszystko. W głowie pojawiła ci się dobra myśl "Uda mi się wygrać". Po kilku kolejnych rundkach zwolniłaś, chcąc trochę odpocząć, jednocześnie nie przerywając treningu. Kiedy obejrzałaś się na trybuny, okazało się, że Chuck gdzieś zniknął.
  9. Szłyście przez miasto, które pomimo braku kolorów i niskiej zabudowy, zachwycało cię. Patrzyłaś to na lewo, to na prawo, starając się uchwycić wszystko, zanim zniknęło w ciemności za tobą. Wreszcie doszłyście do wielkiego drzewa, z drzwiami i oknami. - Tutaj mieszkam - oznajmiła Twilight, po czym otworzyła drzwi i krzyknęła - Spike wróciłam! Przyprowadziłam Zecorę i gościa! Arrow niespokojnie wąchał mieszkanie, którego ściany wyłożone były półkami, uginającymi się od niesamowitej ilości książek. Nieopodal, na drążku, siedział puchacz, który nieufnie przyglądał się wilkowi. - Co tam Sowalicjo? - spytała klacz sowy, która tylko odhuknęła na pytanie. - Widać Spike'a nie ma w domu. Rozgośćcie się, zaraz przyniosę coś do jedzenia i picia i będziemy zaczynać - powiedziawszy to, zniknęła w kuchni.
  10. Strażnicy poprowadzili was przez kanion, którym się tu dostaliście, jednak zaraz odbiliście w prawo, dochodząc do skały. Okazało się, że w skale znajduje się ukryta winda z tylko dwoma przyciskami. Jednorożec delikatnie wepchnęły was dwóch do środka, po czym sami weszli. Była to winda towarowa, także cztery kuce + dwoje ludzi, akurat się mieściło. Dowódca wcisnął górny przycisk, po czym jego róg zaświecił się słabym światłem. - Kapitanie - szepnął do ciebie Strzykawa. - Jak pan myśli czemu im się świecą te rogi czasem, a czasem nie?
  11. Nie wiadomo, czy cię zrozumieli, ale nie bardzo cię to obchodziło. Resztkami jasności umysłu chwiejnie wyszedłeś na zewnątrz. Okazało się, że słońce już dawno zaszło, lecz nie zwróciłeś na razie na to uwagi. Odszedłeś w kąt. Kiedy próbowałeś się pochylić, zachwiałeś się i upadłeś na kolana. Wsadziłeś dwa palce do gardła, wymuszając odruch wymiotny. Po chwili cała zawartość twojego żołądka wylądowała przed tobą. Podniosłeś się chwiejnie. W żołądku czułeś ulgę, w gardle posmak z lekka przetrawionego pokarmu, a w umyśle bardziej trzeźwą (choć nie do końca) świadomość.
  12. - Pinkie... - pomarańczowa klacz chwyciła różową za kopytko. - Chodź, nie przeszkadzajmy Barricade'owi - obie opuściły komendę i zamknęły za sobą drzwi. Zostałeś sam. Zaraz znalazłeś kartotekę, ale było tu kilka pojedynczych przypadków przestępstw. Jakieś drobne uszkodzenie mienia, unikanie podatków, nic nadzwyczajnego. Po dokumentację, zawierającą informację o mieszkańcach, musiałeś się udać do ratusza. Tam właśnie pracował ten urzędas Cherry Fizzy, z którym na szczęście, w miarę załagodziłeś stosunki.
  13. black_scroll

    "Ku Chwale!" black_scroll

    Huh. Chyba mówi prawdę. - Postaram ci się jak najszybciej je załatwić. A teraz żegnaj... wybacz nawet nie znam twojego imienia - podrapałem się po potylicy, po czym wyciągnąłem do niego rękę. - Ja jestem Mówca - przedstawiłem się, uśmiechając się szczerze. To był na pewno jeden z ludzi, których warto się trzymać. Dobrego kucharza ludzie tak łatwo się nie pozbywają.
  14. O to chodziło. Ogólny chaos, nie ułatwi jej ucieczki. Teraz wystarczyło konsekwentnie pchać się przez uciekający tłum w stronę celu i zabić tą głupią szmatę!
  15. Spojrzałem na śpiącą klacz z uśmiechem. Była taka ładna... Kiedy zobaczyłem, że już świta, cicho zakląłem. Rezerwacja w superdrogiej restauracji przepadła bezpowrotnie. Cóż, może kiedyś. Wspomnienie restauracji przypomniało mi o innej rzeczy - zaręczynach. Gdy o tym pomyślałem, poczułem wielką gulę w żołądku, co mnie bardzo zdziwiło. Czemu się tego boję? Przecież chcę z nią być, jest nam dobrze. Chyba, że nie jest. Może tylko siebie oszukuję? Może wydaje mi się, że ją kocham? Ale nie chcę jej zostawiać, nie chcę jej ranić. Westchnąłem. Ciekawe, czy każdy oświadczający się ogier ma takie rozważania. Poczułem głód. Zwyczajny i taki przeżycia przygody. Chciałem spędzić trochę czasu sam, ale trochę obawiałem się, że Cynamonka nie będzie czekać. Ale ja wrócę, do niej, tylko muszę znaleźć to coś w świecie. Jak to zrobić? Delikatnie starałem się wyjść z łóżka, tak żeby nie obudzić Cyni. A co mi tam, zrobię dla niej pyszne śniadanie i poszukam pierścionka. Nie będą to najlepsze zaręczyny na świecie, ale nie można mieć wszystkiego.
  16. black_scroll

    Zapisy do Czarnego Zawijasa

    Zapisać się można, ale sesja powstanie najwcześniej w piątek, bo ten tydzień mam cały zawalony nauką.
  17. Pinkie patrzy na ciebie zdziwiona, kiedy przemawiasz do gapi. Rozchodzą się oni niechętnie, wracając do swoich zajęć. Wchodzisz do komendy i zerkając na zegarek orientujesz się, że jest jeszcze przed siódmą. Ranne ptaszki mieszkają w Ponyville. Podnosisz kamień. Jest ciężki, a kilka razy dookoła niego owinięty jest sznurek, przytrzymujący kartkę z krótką treścią. Wynoś się z tego miasta. Nie chcemy cię tu, Barikejd! Napisano to drukowanymi literami, dla utrudnienia rozpoznania pisma. Na dodatek chyba użyto pegaziego pióra. Czyli sklep z piórami do pisania odpada. Ktoś jest chyba sprytniejszy niż się wydaje. - Daj mi go - słyszysz w uchu głos Pinkie. Czyż nie brzmi to jak brzydka propozycja? Oczywiście chodziło jej o list. - Też chcę przeczytać, już raz rozwiązałam zagadkę kryminalną! - puściła "dymka" z bąbelkowej fajki. Popatrzyła na okno, a potem na odłamki. - Patrz Cade! Odłamki leżą blisko okna, za blisko, żeby ktoś rzucił tym z daleka. Musiał najpierw obrobić czymś szybę. Co jak co, ale ja na kamieniach się znam. Wychowywałam się na farmie kamieni - powiedziała przyglądając się okno i gryząc ustnik swojej fajki. W tym czasie Applejack ostrożnie zajrzała do komisariatu. - Pomóc w czymś? - spytała stojąc w progu.
  18. Graffiti, czy jakikolwiek artystyczny wyraz swojej złości na komendzie w policji byłby głupi, bo w okolicy był tylko jeden sklep z farbą. Podleciałeś, a tłum rozstąpił się przed tobą. To co zobaczyłeś zakrawało o słaby żart. Drugie okno było wybite, w środku komendy leżał kamień i resztki szyby. Do kamienia chyba był przywiązany jakiś papierek. Wiadomość, będąca zapewne groźbą, niczym z taniego filmu kryminalnego. Wiele klaczy szemrało między sobą. - Pierwszy dzień i już atak na komendę... - Kiedyś tak nie było... - Pewnie przywiózł jakąś mafię z Manehattenu... Zaraz obok ciebie pojawiła się Pinkie, chyba po raz pierwszy widziałeś ją z poważną miną. Ledwo powstrzymałeś się, żeby nie gapić się na jej krągłości. - Wcześniej zapomniałam wspomnieć, znalazłam to niedaleko tego okna - wręczyła ci błękitne pióro. - Chyba zostawił je sprawca - wyciągnęła znikąd fajkę, z której zaczęły wylatywać bąbelki. - Musimy to rozwiązać RAZEM Cade. Kto mógłby chcieć straszyć policjanta? - zamyśliła się głęboko.
  19. Turianin westchnął. - Skoro tak szef uważa - zerknął spode łba na asari. Chyba nie podobało mu się zostawać samemu z panią doktor wśród czteronogich, ale rozkaz to rozkaz. Strażnikowi chyba się też nie podobał ten pomysł, ale nic nie powiedział. - Dobra idziemy - rzekł inny jednorożec.
  20. - Ja także do swych ksiąg zaglądnę, może jakąś miksturę leczącą doglądnę - uśmiechnęła się Zecora. Zeszliście po drobnym wzgórzu i weszłyście na wąską, ubitą ścieżkę. Po krótkiej chwili, z nicości po prawej stronie wyłoniły się fragmenty domków i kucyków, podlewających i pielęgnujących ogródki. Witały przyjaznym machaniem kopytek Twilight, a na ciebie i zebrę patrzyli z dozą niepewności i nieufności.
  21. Ogier wszedł po schodach. Góra też wyglądała niezwykle elegancko, lecz czegóż można było oczekiwać od domu położonego tak blisko zamku? Carl, zgodnie ze swoim wcześniejszym zachowaniem, podążał za głosami, aż wreszcie doszedł do przymkniętych drzwi. Ewidentnie była to Shoeshine, rozmawiająca z jakąś drugą klaczą. Złota gałka i ciemne drewno, wyglądające na zebrikański mahoń, dzieliły jednorożca od rozmawiających kucyków. Kiedy próbował otworzyć drzwi, okazało się, że są zamknięte, a rozmowa natychmiast się urwała. - Kto tam? - spytała niespokojnym głosem Shoeshine.
  22. Sama nie wiedziałaś, w którą stronę patrzeć. Wąski horyzont nie bardzo przeszkadzał, gdyż mogłabyś wpatrywać się w każde źdźbło trawy. Twilight obróciła się w twoja stronę. Na jej pyszczku pojawił się drobny uśmiech, kiedy widziała twój zachwyt swoim wzrokiem. - Jak chcesz, mogę poszukać czegoś na twoją ślepotę, może któraś księga będzie zawierała jakieś informacje na ten temat.
  23. - Mechy, macie mechy? - zdziwił się jeden strażnik, lecz po surowym wzroku Black Hooves'a natychmiast zamilkł. - Strażnicy was odprowadzą do lasu - burmistrz podniósł się z miejsca. - Inżynierów proszę się spodziewać jak najszybciej. Do widzenia. Zostaliście wyprowadzeni z gabinetu, a następnie z ratusza. - Rety chciałabym przyjrzeć się szczegółowiej waszej architekturze, w ogóle, to co jecie? - spytała pani doktor strażnika. - Bo wydzielacie promieniowanie większe niż burmistrz, może to dieta? Albo robicie jakieś niebezpieczne misje? Kapitanie? - teraz zwróciła się do ciebie. - Może mogłabym tu zostać i zbadać działanie tutejszego społeczeństwa?
  24. Jako, że do miasta było zbyt blisko, szlak się nie rozwidlał - miasto, mając zyski z handlarzy, nie dopuściłoby do tego. Wracać się do najbliższego rozwidlenia nie było sensu, gdyż nadłożylibyście drogi. Jedynym rozsądnym krokiem, aby podążać dalej, było pójść naokoło Landsbergu, aby za nim wrócić na trakt i kontynuować podróż, po znanych drogach. Weszliście w nieprzyjazne gąszcze Drakwaldu. John, twierdzący, że zdarzyło mu się tędy podróżować, szedł jako pierwszy, przedzierając szlak. Tuż za nim podążała jego "ukochana" Nastia, dalej Torgrund, a na końcu Federico, prowadząc swojego wierzchowca przez zdradzieckie runo imperialnego lasu. Miasteczko postanowiliście objeść od północy, gdyż takie było mniejsze prawdopodobieństwo napotkania zwierzoczłeków, lub co gorsza orków. Po paru godzinach marszu stwierdziliście, że pora na chwilę odpoczynku, cały czas szliście, mniej więcej, w kierunku północnym (John nie miał wbudowanego w głowę kompasu, także szliście na czuja). I tak nie warto było zbliżać się za nadto do miasta, gdyż potwory mogły po skończonym rabunku wywietrzyć was i wdać się w pościg. Vendeval skubał mech, co jakiś czas trzepocząc uszami. Od strony miasta spostrzegliście ogromny słup dymu, jakby spalono za jednym zamachem całe miasto.
  25. Biegliście z Chuckiem kopytko obok kopytka, jednak po kilkunastu okrążeniach, zaczął zostawać w tyle. - Może ja.... chwilę odpo... cznę - wydyszał, schodząc z toru i siadając na trybunie. Cały czas śledził to jak pędziłaś po torze. - Łał niezła jest - usłyszałaś, jak mówi jedna biegaczka do drugiej, kiedy kolejny raz je dublowałaś.
×
×
  • Utwórz nowe...