Długo czekałem na 6 sezon (jak my wszyscy), podoba mi się pomysł z małym alicornem. Nie podoba mi się jednak całokształt odcinka. Głupoty były na każdym kroku. Dlaczego nikt nie wstrzymał magi tej małej, skoro w odcinku z igrzyskami dało się to zrobić nawet z księżniczkami? Dlaczego Twilight ubzdurała sobie, że Starlight musi się spotkać z Sunburstem? To by było dobre, gdyby Starlight miałaby się dopiero nawrócić, zresztą kto normalny odwiedza kogoś, kogo znał tylko z przedszkola? Po co Twilight zrobiła tyle notatek na ten temat? Rozumiem, że ona lubi wszystko planować (zresztą podobnie chyba jak Pinkie), ale nawet o gryfach tyle nie napisała (znaczy się zostawiła dla RD i FS książki o ich historii, ale to co innego). Dlaczego jak zapanowały mrozy w Crystal Emire, to Luna i Celestia walczyły z wiatrem i chmurami, zamiast nieco przybliżyć na chwilę słońce? Dlaczego Shining i Cadence nazwali swoje dziecko dopiero tydzień po narodzinach? Chociaż to akurat można zrozumieć, bo w kulturze kucyków imię ma związek z talentem, charakterem lub wyglądem. I najlepsze... Na koniec zjawili się rodzice Twi i Shininga. To oni żyją? Gdzie byli przez te 5 sezonów (nie licząc wspomnień)? Jak oni się w ogóle nazywają?
Niby nie są to błędy tego kalibru by odcinek nazwać głupim, ale widać pośpiech z jakim był robiony. Po za tym mimo ogólnej rozwałki, to było jakieś takie słabe jak na początek sezonu. Może byłoby fajniej gdyby przy okazji uwolnił się Sombra, albo jak by się okazało, że rodzice Twi powrócili z innego wymiaru.
Ocena ogólna 7/10, dobry odcinek ale rozczarowujący.