Skocz do zawartości

Multisesja: Pakt


Arcybiskup z Canterbury

Recommended Posts

- Sprzedaję bilety, mości panie. No i jestem klaunem. Masz jakieś dziwne oczy, ale - ha, ha - na ślepe nie wyglądają, to zabawne. Przysiągłbym, że widzą normalnie, a tu takie zaskoczenie... No, mniejsza. Bawcie się dobrze! Och, zapomniałbym. Życzą sobie państwo przekąski? - zapytał, podstawiając im niemal pod nos kartonowe kubki z czerwoną, cuchnącą cieczą zawierającą w sobie wijące się, tłuste larwy oraz pudełko z kilkoma nadgniłymi palcami ludzkimi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Czego się nie robi dla rozrywki gości "Nokturnu"! - wrzasnął klaun. Wdrapał się na budkę, po czym rozlał na siebie zawartość butelki wyjętej zza pasa, w budkę zaś cisnął zapaloną zapałką. W momencie i on i budka zajęli się ogniem. Rozszedł się swąd palonego ciała i włosów. Po dwóch minutach widowiska na które składały się wrzaski, płomienie i dziwne spazmy klauna, ogień przygasł. Klaun zszedł z budki i pokłonił się przed Elizabeth i Jonathanem. Usłyszeli dźwięk pękającej skóry, zresztą cały klaun był mocno podpalony, a w niektórych miejscach zamiast pęcherzy po oparzeniach było widać też miejsca zwęglone.

- Lepiej, mości panie? A ty, panienko? Podobało się? - zapytał i pzybliżył swoją ohydną, upiorną twarz do twarzy Elizabeth. Dziewczyna odsunęła się z obrzydzeniem za plecy Jonathana.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Klaun wyglądał na mocno śmiertelnego... Pośmiertelnego nawet - powiedziała. Na arenę wszedł klaun, ten sam który "sprzedawał" bilety.

- Witam serdecznie witam tak tłumnie zebraną, cudowną publiczność cyrku Nokturn! Czy jesteście gotowi na nieopisaną rozrywkę? - zapytał. Wokół Elizabeth i Jonathana rozległy się wiwaty i oklaski. Kilka sekund później pojawiła się też reszta publiczności - trupy w różnych stadiach rozkładu. Ktoś dotknął Elizabeth w ramię. Odwróciła się gwałtownie.

- Witaj, skarbeńku! - wycharczał trup. - Jak zdrowie, maleńka? Dawno się nie widziałyśmy... - zwłoki, mocno już podgniłe ale nie na tyle, żeby nie dało się ich rozpoznać były zwłokami dawnej guwernantki Heathaway'ów, zamordowanej pięć lat wcześniej.

Elizabeth zaczęła głęboko oddychać, próbując powstrzymać niekontrolowane drżenie rąk.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na końcu korytarza Jess zobaczyła postać. Blada kobieta w odświętnej, szarej sukni. Szczupła, o spiętych w kok, jasnych włosach. Odwróciła się do niej i do Syda.

- Jess! Jess, moje kochanie! Chodź tu do mnie! Tak dawno cię nie widziałam, tęskniłam! - zawołała i wyciągnęła ręce do dziewczyny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jess, jak możesz? Jestem przecież twoją matką! Och, to takie bolesne... Chodź, chodź tu do mnie dziecko - powiedziała, łkając. Wyglądała na bardzo smutną.

 

- Powinnam, nie powinnam... Nie jesteście tacy ważni, jak wam się wydaje, żniwiarze. Jak ty chłopcze wyglądasz? Uporządkuj te swoje niechlujne włosy! - warknęła martwa. - Nie godzi się być moim zastępcą z taką aparycją. Elizabeth, nie jesteś lepsza. Panna nie może chodzić sobie po nocy tak ubrana! spójrz tylko na swoje włosy, moja droga panno! Jesteś cała ubłocona! A ta blizna na szyi... - komentowała dalej nieboszczka.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Chłopcze? Chłopcze? Zabrałem dusze Aleksandra Wielkiego i ty mówisz do mnie chłopcze?! - warknął wkurzony. - Do tego wkurzasz mnie bo niszczysz nasz rytm! I masz czelność mnie pouczać?! - Był już zupełnie wściekły. - Po prostu idź do diabła, dosłownie! - powiedział i ściął jej głowę kosą, ciało spopieliło się, dziwnym srebrnym, błyszczącym popiołem. Usiadł na miejsce. - Ugh... żywe trupy... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Och, skarbie... Tak się stęskniłam - powiedziała łamiącym się głosem kobieta. A kiedy już przytuliła Jess, podniosła oczy i spojrzała na Syda. Na jej twarzy wykwitł uśmiech, bardzo zły i zwiastujący rychłą katastrofę.

- Odsuń się, kimkolwiek jesteś - rzekł Syd spokojnie.

- Jestem matką Jess, drogi panie... I od teraz poradzimy sobie bez ciebie. Prawda, Jess? Chcesz iść ze mną? Wiem przecież, jak bardzo nie lubisz tego złośliwego i zarozumiałego pana - powiedziała kobieta.

 

Przez dwie minuty panował spokój.

- Jeśli naprawdę wysłałeś ją do piekła, to nie jestem wdzięczna - odezwała się Elizabeth.

- Święte słowa, panienko - wtrąciła się martwa guwernantka, która wciąż siedziała rząd za nimi. - Nie dość że niechluj, to nie panuje nad emocjami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jess, kochanie... Córeczko, przecież ten diabeł wcielony cię wykorzystuje! - oburzyła się. Ujęła twarz Jess w dłonie.

- Przepraszam że wtrącam, ale nazwanie mnie diabłem wcielonym... Cóż, nie zgodzę się - rzekł Syd. - A teraz proszę się odsunąć, bo w przeciwnym razie będę musiał w bolesny sposób się z tobą rozprawić - oświadczył.

- Ach! Nie mogę uwierzyć, że moje ukochane dziecko znalazło się pod wpływami takiego tyrana. Chodź ze mną, Jess - kontynuowała. - Ochronię cię przed nim! - wskazała anioła palcem i rzuciła oskarżycielskie spojrzenie.

 

 

Guwernantka kontynuowała swoje pełne oburzenia wywody na temat wyglądu i zachowania Jonathana, kilka razy porównując go do plugawych chłopów, plebsu, a nawet gorszych zjawisk. Nie omieszkała wspomnieć również zachowania i wyglądu Elizabeth, która w pewnym momencie po prostu się poirytowała.

- Zamknij się, ścierwo! - warknęła, wstała i uderzyła nachalnego trupa w twarz. Zabrzmiały oklaski, które - jak po chwili się okazało - były reakcją na klauna na środku areny, który właśnie wykonał wyjątkowo obrzydliwą sztuczkę z martwymi szczurami.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przecież nie zrobiłbym krzywdy twojej prawdziwej matce. Odsuń się - przekazał do Jess.

- Skarbie, zadecyduj kto jest dla ciebie ważniejszy. Rodzona matka, czy on? Ten który jak złodziej zabiera twoją energię w ramach niesprawiedliwej i nieopłacalnej umowy? - zapytała kobieta, płacząc.

 

- Ooo, pan przystojny! - krzyknął klaun, kiedy Elizabeth otwierała usta żeby odpowiedzieć. - Będę potrzebował ochotnika do następnego numeru!

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jessy nie wiedziała co robic. Po chwili podjela decyzję.

-Nie zrobisz jej krzywdy! Nie póki żyję!-powiedziala do Syda stając przed kobietą zasłaniając ją dla Syda

Edytowano przez Wiecznie uśmiechnięta
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kobieta uśmiechnęła się nieładnie do Syda.

- A więc idziemy - zadecydowała. - Opuścimy to okropne miejsce i nie wrócimy tu już nigdy, dobrze? Wreszcie będziesz mieć normalną rodzinę, złotko. Wybacz nam, że tak długo żyłaś bez nas. Nie mieliśmy na to wpływu - powiedziała, próbując wyminąć Syda. Chwycił kobietę za szyję i uniósł, patrząc się na nią groźnie. Ta chwyciła rękami jego dłoń i próbowała poluzować uchwyt.

- Uciekaj, Jess... - wycharczała.

 

I w tym momencie zamiast guwernantki na arenie znalazł się właśnie Jon.

- Wspaniale, do odważnych świat należy! - pochwalił klaun. - Stań tam, pod tym obrazem - wskazał kilka pomalowanych, krzywych desek na przeciwległym końcu areny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...