Skocz do zawartości

Multisesja: Pakt


Arcybiskup z Canterbury

Recommended Posts

Gość Nie sądzę

I że co? Mam Cię nieść? - rzekła z pogardą demonica. Mimo to wzięła dwunastolatkę na ręce i wyprowadziła sprawiając, że droga którą szły była całkowicie niewidoczna i mroczna. O dziwo nie dało się usłyszeć żadnych rozmów czy choćby dźwięków, jakby nikt nie zorientował się, że porwana właśnie ucieka. Alois zabrała Lacie aż do jej domu...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Leśna droga była wyjątkowo grząska i rozmokła. Trzeba było naprawdę uważać, żeby nie wpaść w błoto po kolana, albo i głębiej.

Dziewczyna ubrana w szary płaszcz wędrowała ostrożnie samym skrajem drogi. Wracała do domu i starała się iść szybko, bo jakiś czas temu zaszło już słońce. Niewiadomo kto lub co może się czaić w ciemności...

W mroku natomiast, a już zwłaszcza w ciemnym lesie, wyostrzają się za to zmysły. Każdy najmniejszy szelest, pęknięcie gałęzi, bicie skrzydeł, zgrzyt metalu...

Zgrzyt metalu?

Kiedy uświadomiła sobie co usłyszała, rozejrzała się nerwowo wokół siebie i przyspieszyła kroku ścigana przez złe przeczucia i wizje bardzo przykrych zdarzeń. W momencie Jess przypomniały się wszystkie przypadki kryminalne z ostatnich lat i zdjęcia zwłok w gazetach.

Musiała jednak przyznać, że od bierzącego widoku zdecydowanie bardziej wolała jednak owe zdjęcia zwłok w gazetach.

Żeby trafić do domu, musiała skręcić w prawo i iść jeszcze kilometr do posiadłości ciotki. Tymczasem w poprzek dróżki leżał trup.

Zwłoki były świeże, jakby delikwent zmarł tuż przed chwilą. Zmarł, lub raczej został zamordowany.

Rozpruty brzuch i wylewające się z niego narządy wydawające obrzydliwy odór wskazywały na to, że śmierć nie była naturalna. W dodatku trup leżał w kałuży krwi zmieszanej z błotem ze ścieżki. Kałuża krwi wydobywała się prawodpodobnie z rozciętej szyi.

Jess chciała krzyknąć, gdy poczuła że ktoś kładzie na jej ustach dłoń w rękawiczce.

- Muszę przyznać, że faktycznie nie jest to zbyt czysta robota. Nie znaczy to jednak, że masz się drzeć, a więc apeluję o rozwagę. Uwierz mi, nie chcę tu więcej niepotrzebnych trupów. A więc jak będzie? - zapytał i zdjął rękę z jej twarzy, nie puszczając jednak jej samej.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przestraszona Jessy zamknęła mocno oczy.
-K...kim jesteś?!-powiedziała cicho prawie szeptem, tak jakby nie chciała znać odpowiedzi. Czuła, że zaraz zginie. Poprostu to czuła. Mocna ręka trzymała ją. Chciała już umrzeć, już teraz! Niech tego nie przedłuza, i tak napewno zginie.
-Kim jesteś?!-krzyknęła spanikowana przez łzy. Czuła, że nie powinna tego robić. Nie powinna krzyczeć. Teraz przełykała łzy mając zamknięte oczy i czekając na śmierć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dziesięć lat... Świetnie, świetnie. Bardzo dobrze. Powiedz mi, droga Jess... Gdzie mieszkasz? Czy jest coś, czego bardzo byś chciała? - zapytał. Odsunął się nieco od trupa i pociągnął za sobą dziewczynkę, która nie miała jednak możliwości zobaczyć mężczyzny.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Po co? Ach... Widzisz, mam pewien problem - zaczął. Puścił dziewczynę i niemal bezszelestnie przesunął się tak, aby stać naprzeciw niej. Wciąż nie widziała jego twarzy, ale widziała dwa świetliste punkty w miejscu oczu.

- Ostrzegam, nie uciekaj bo twoje próby spełzną na niczym. Mój problem polega na tym, że kończy mi się czas. Twój problem zaś to fakt, że stoisz sama w lesie z nieznanym sobie napastnikiem, który jest zdolny do zabójstwa, widziałaś dowód. Wiesz, do czego zmierzam? Możemy sobie nawzajem pomóc - mówił.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- A więc widzisz, Jess. Mogę pomóc ci odnaleźć prawdę i zapewnić ochronę. Mów mi Syd. Nie jest to moje prawdziwe imię, tak jak nie jest to moja prawdziwa postać. Mówiąc szczerze, Jess, nie jestem człowiekiem takim jak ty. Przybyłem tu z góry - wskazał na niebo. - I dlatego potrzebuję czyjejś energii. Jesteś młoda i możesz mi to zapewnić. Ja mam pewne umiejętności, które pozwolą mi pomóc Tobie. W zamian za twoją siłę będę pod twoimi rozkazami. Musisz tylko dać mi rękę... - Wyciągnął swoją dłoń.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Między złączonymi dłońmi pojawiło się światło, które pozwoliło Jess dostrzec szczegóły wyglądu Syda.

Miał czarną czuprynę w zaawansowanym nieładzie. Jego twarz była blada, a świecące oczy lekko podkrążone. Ostre rysy twarzy i orli nos powodowały, że wyglądał bardzo poważnie, ale młodo.

Jess poczuła palący ból w całej dłoni.

- Kontrakt został zawarty - oznajmił Syd. Na wewnętrznej stronie dłoni dziewczynki pojawił się skomplikowany, okrągły wzór o białym zabarwieniu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ten symbol jest jak podpis na papierze. To pakt. A teraz ustalmy kilka spraw. Po pierwsze, na nazwisko masz Perceval. Po drugie, jestem twoim wujem i przygarnąłem cię po śmierci twojej ciotki. Po trzecie, mieszkasz w mojej rezydencji. Gwoli wyjaśnienia: Ten nieszczęśliwy śmieć tutaj jeszcze kilka minut temu był demonem, co - jak sama pewnie wydedukujesz - jest profesją przeciwną do mojej. Oczywiście, nie oceniam nikogo ze względu na pochodzenie; to nic osobistego, po prostu musiałem go zabić. No i napomknę tylko, że twoja ciotka również nie żyje - oznajmił.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Och, skąd przypuszczenie że ją zabiłem? Rozumiem że możesz mnie nie lubić, ale na litość boską...  Nie obarczaj mnie za całe zło tego świata, ja dobru służę... Powiedzmy. tak więc nie, nie zabiłem jej. Zabiłem za to demona, który miał z nią kontrakt. Zerwanie kontaktu oznaczało dla niej śmierć, ale uwierz mi, lepsza śmierć niż pożarcie duszy przez tego szkodnika - stwierdził Syd. Kopnął rękę trupa.

- Chodźmy już lepiej, pewnie ci zimno - powiedział.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jest godzina siódma. Nad Anglią zapanowały deszczowe chmury, przytłaczające swoją szarością. Cały dzień wydawałby się ponury i spokojny, gdyby nie porywisty wiatr niosący ze sobą krople deszczu i liście, jeszcze zielone po niedawno pożegnanym lecie.

 

Oto rezydencja rodu Heathaway, wznosząca się niedaleko lasu i odgrodzona od niego grubym pasem ogrodów. Nie wszyscy są jeszcze na nogach.

W obszernym pokoju na drugim piętrze łóżko wciąż jest zajmowane, o czym świadczy zwisająca z materaca ręka i kawałek stopy wystawiony poza kołdrę. To dziedziczka rodu, Elizabeth Anna. Piętnastoletnia dama, chociaż obecny stan może na to nie wskazywać...

 

Pogoda nie jest inna również nad posiadłością rodu Baskerville. Krótko mówiąc - nie rozpieszcza. 

 

- Panno Perceval - powiedział cicho Syd stojący nad łóżkiem Jess. - Panno Perceval, pora wstawać i to już, bo użyję drastycznych środków w postaci wiadra zimnej wody na twojej głowie - ostrzegł. Wiadro zimnej wody nie byłoby w tym przypadku wskazane, bo i posiadłość Perceval pogrążona jest w chłodnej, jesiennej pogodzie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonatan, siedział w spokoju na dachu rezydencji. Deszcz nie był dla niego niczym nieprzyjemnym, dodawał mu sił. Zawszę lubił gdy podczas wykonywania pracy, która od pięciu lat nie była jego głównym zajęciem, padało. Mógł wtedy mówić że nawet niebiosa rozpaczają nad losem osoby która zaraz odejdzie. Jego wygląd, poza delikatnie wydłużonymi włosami, obecnie rozpuszczonymi, pozostawał taki sam od pięciu lat. Westchnął cicho, i zszedł na dół. Wszedł do rezydencji, a upewniwszy się że nikogo nie ma w pobliżu, osuszył się. Ruszył do salonu. Teraz już tylko czekał aż Elizabeth się obudzi. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...