Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 09/27/20 we wszystkich miejscach

  1. Among Us... Gra, która poprawia mi samoocenę.
    2 points
  2. Aktualizacja mojej opinii o fanfiku po lekturze rozdziałów V - VII. Nie jest dobrze. Co prawda nie jest też źle. Można powiedzieć, że jest średnio. Czytałem mój poprzedni komentarz pełen optymizmu i uznania dla kreacji świata i postaci Obsydian, i to się w zasadzie nie zmieniło. To nadal jest świetnie napisana bohaterka, która nie jest czytelnikowi obojętna. Świetny jest kontrast pomiędzy nią, a otaczającymi ją kucykami. Z jednej strony żelazna dyscyplina i bardzo pragmatyczne myślenie wprowadza wytchnienie od wszechobecnej cukierkowości. Ale też nie zgodzę się z osobami, które twierdzą, że sposób w jaki Sombra ukształtował Obsydian jest nienaganny, a wszystko co próbują zrobić Equestrianie to pranie mózgu i indoktrynacja. Jak tak teraz o tym myślę to współczuję Obsydian. W kopytach swojego ojca była raczej narzędziem, kształtowanym żeby wykonać jakiś konkretne, przewidziane przez Sombrę zadanie. Ona nie ma żadnej własnej woli poza wykonywaniem rozkazów króla-czarnoksiężnika, nie ma poczucia własnej wartości, bo tak ją nauczono. Z drugiej strony, Twilight też jest bardzo apodyktyczna w tym, jak według niej powinna myśleć Obsydian. Też narzuca jej swój "jedyny słuszny światopogląd", a przy tym jest wybitnie nieżyciowa, co irytuje. I nie ma się ochoty kibicować ani jej, ani nikomu z tej cukierkowej ferajny, ale też nie bardzo chcę, żeby Obsydian trzymała się swojej psiej lojalności do Sombry. Osobiście najbardziej podobałoby mi się, gdyby poszła własną ścieżką. No, ale zobaczymy co przyniesie czas. Ale tu pojawia się też obawa, bo w rozdziałach V i VI... nic się nie dzieje. To znaczy, jest iluzja akcji, bo przecież są potwory, wybuchy i pościg w lesie, ale one... nic nie wnoszą. Nie czyta się tego z zapartym tchem, ani z fascynacją. Najgorsze jest to, że nie jestem sobie w stanie przypomnieć nic istotnego, co by mi się rzuciło w oczy podczas czytania. Takie przejście z punktu A do B i z powrotem. A to co rzuciło mi się w oczy w rozdziale VII była ABSOLUTNIE ZBĘDNA SCENA Z AMBROSIĄ. Poza tym, fanfik faktycznie popycha tu nieco fabułę do przodu (ale tylko trochę) ponieważ Obsydian dokonuje pewnych obserwacji i postanowień. Ale to wciąż za mało. Poznaliśmy parę nowych postaci, Obsydian sobie pobiegała, ale poza tym fabuła stoi tam, gdzie stała pod koniec rozdziału IV. I fakt, jest parę scen w Kryształowym Imperium, które wzbudzają ciekawość, ale zalewają je sceny typu Ambrosia ucząca się kosić i komunikująca swój chłopsko-wiejski fetysz. Brzmi to wszystko dość negatywnie, ale czekam na kolejne rozdziały, bo: A) chcę się dowiedzieć, co koniec końców stanie się z Obsydian B) wierzę w Ghatorra i to, że w końcu rozkręci akcję Pozdrawiam Słowo i Poezja
    2 points
  3. Moje dni szkolne stały się żałośnie łatwe. Od kiedy zrobiłem się ostrzejszy, zacząłem wyjaśniać jednego debila po drugim, nagle... Zaczęli się mnie bać xD. Mina klasowego ogra po tym, jak go ostrzej wyjaśniłem, i to przy księdzu, który na to wszystko śmiechnął?... Bezcenna. Autentycznie takie pikachu face. Mało tego, nawet na korytarzu nic mi już wiele nie robią. Jak mnie wkurzają, rzucają chamskie teksty, przeobrażam je na żart i się śmieję. Mało tego, moje znajomki mi w tym pomagają i śmiejemy się wszyscy razem. Ma to jednak swoją cenę... Wykorzystywałem najpotężniejsze pokłady mojego humoru i... Nie ukrywam, że byłem po tych dniach kompletnie wyczerpany i wypalony. Jednak... Przynajmniej nie straciłem nerwów, a zamiast tego, pośmiałem się i spędziłem miło czas. Zmiana nastawienia wyszła mi wyłącznie na lepsze. Jednak... Spokojnie. Nie oznacza to, że atakujemy wszystkich dookoła. Nigdy nie zaczynamy wojny. Jeśli ktoś nas zaczepi, zacznie poniżać, wtedy odpowiadamy, a czasami... Mamy to gdzieś i gramy sobie w takie dylematy, albo karty przeciwko ludzkości. Ewentualnie zaczynamy rewolucję, wieszamy nauczycielkę od matmy, a sztandar szkoły zmieniamy na flagę ze swastyką. Is bin sehr gut und HENDEHOH! I to tyle, moi drodzy. Trzymajcie się i do następnego.
    2 points
  4. Nie, nie pomyliłaś. A forum to nie Facebook i nie wszystko jest na stronie głównej Bo tak też jest. Rarity to elegancka dama, która zna się na modzie, ale jak każda normalna osoba ma swoje chwile słabości. I właśnie za to lubię MLP. Postacie są naturalne i wiarygodne. Rozwiń proszę tą myśl Diamond Tiara to ofiara toksycznych rodziców i równie toksycznego wychowania. Na myśl przychodzą mi postacie takie jak Pacifica (Gravity Falls), czy też Amity (The Owl House), które także padły ofiarą "wysokich standardów i grubego portfela". I tak samo jak Tiara przeszły przemianę na lepsze. A wracając do tematu, to Rarity ma spoko rodzinkę, która niczego nie wymaga i akceptuje jej nietypowe zainteresowania. To spora różnica. To nie teoria, ale fakty. To chyba oczywiste, że Rarity nie zmieniła się "ot tak". No dobra. A co z twoją odpowiedzią na pytanie zadane w temacie? Hmm?
    2 points
  5. Twilight Sparkle leżała pod roziskrzonym niebem. [...] Spadająca gwiazda. Kiedyś, ktoś bardzo dla niej ważny, powiedział jej, żeby w takich chwilach pomyśleć życzenie. Że ono się spełni, jeżeli tylko będzie się bardzo, bardzo chcieć. Witam! Od autora 1: Wyjaśnienia Od autora 2: Prośba Aktualizacja: prośba jest już stety-niestety nieaktualna, gdyż opowiadanie zostało zakończone Od autora 3: O opowiadaniu Wybaczcie, że tak dużo się rozpisałam, chyba czułam potrzebę. Osobiście uważam, że opowiadanie nie jest dla najmłodszych, ale możliwe, że piszę to trochę na wyrost. Osobiście uważam, że tak 12+ , 14+ będzie w porządku. To nie jest ograniczenie, jedynie moja sugestia (gdyby jednak były jakieś elementy, które ktoś uważa, za bardzo złe - proszę napisać, wtedy postaram się coś zaradzić). TO NIE JEST CZYSTY I TYPOWY SLICE OF LIFE jednak zawiera elementy zdecydowanie obyczajowe. Nie jestem zadowolona z tego opowiadania, gdyby jednak ktoś się odważył spróbować przeczytać: życzę miłej lektury (oczywiście, jeśli miłe czytanie tego to jest jakkolwiek możliwa rzecz). W korekcie całości pomógł @Hoffman Przed publikacją końcowych części całość przeczytał również @Coldwind , który też zaznaczył kilka błędów Bardzo, bardzo dziękuję, jesteście wspaniali Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego Powstanie protogwiazdy Reakcje syntezy Czerwony olbrzym [Część I] Czerwony olbrzym [Część II] Mgławica planetarna Biały karzeł Czarny karzeł Przyjaźń to magia Głosy na [EPIC]: Epic 2/10 Legendary 2/50
    1 point
  6. W oryginale ona była w Hordzie, bo była po prostu zła, natomiast w tej wersji ona nie jest ani zła, ani specjalnie dobra, interesuje ją tylko technologia, a to dla kogo pracuje już mniej.
    1 point
  7. Obejrzałem drugi sezon i muszę przyznać, że robi się coraz ciekawiej. Ciężko cokolwiek przewidzieć, fabuła wciąga i potrafi zaskakiwać. Z minusów: Bow nadal irytuje jak cholera, a poprawy nie widać. Na szczęście inne postacie są naprawdę spoko. Entrapta to druga po Catrze najciekawsza postać. Ot, geniusz zamknięty w swoim własnym naukowym świecie. Początkowo była trochę męcząca, ale z czasem ją polubiłem. Rozbraja mnie jej olewające podejście i nie branie absolutnie niczego na serio. Obstawiam, że przejrzy jednak na oczy i wróci do sojuszu.
    1 point
  8. Najdroższa Führerin, autorko dzieła "Smak Arbuza", któraś nas, niegodnych, dziełem tym pobłogosławiła... Pragnę gorąco uraczyć Twą duszę nekromancką (czy coś takiego istnieje?) recenzją, która próbą będzie, by oddać majestat owego dzieła. Czy próba zakończy się pomyślnie, tego żadni bogowie nie są w stanie przewidzieć. Usiądź zatem wygodnie (o Kleo nie zapominając, bo inaczej Ci przeszkodzi w trakcie) i racząc się herbatką, w te oto słowa się wczytaj... Moje spotkanie ze "Smakiem Arbuza" to pierwszy po wielu miesiącach wgląd w fandomową, pisarską twórczość. Dotąd niezbyt zmierzałam w te rejony, będąc chyba zrażoną (młoda niewinności, któraś zwiała mi przez "Rainbow Factory", pocztówkę byś napisała) i niezbyt przekonaną, co do tego, czy jest to dział lektur dla mnie (kaszlu"RF"kaszl). Moje preferencje to książki w postaci fizycznej, stojące na półce i pachnące drukiem, a późniejszą ich "dodatkową substytucją" stał się dla mnie Wattpad. To mogło mieć związek z tym, czemu lektury fandomowe mi umykały bokiem... Po kilku mniej zapadających w pamięć "lekturkach" kucykowych porzuciłam te rejony Wattpada... aż do niedawna. Wygoda czytania na WT bardziej mi pasowała, niż siedzenie na forum, na którym i tak jakoś nie siedzę (chyba to jest nieuleczalne), ta forma socjalizacji mi nie podchodzi do końca. Ale stało się, że pewnego chłodnego wieczora dostała się na ekran mojego telefonu zebra, wyjątkowo znajoma, buntowniczo-sarkastyczna i otoczona zielenią. W dodatku ten tytuł: "Smak Arbuza" - kto by nie dał się złapać w te zmyślnie zastawione sidła? Kto nie chciałby poznać historii Cahan walczącej z biurokracją Equestrii? Dowiedzieć się, jak może wyglądać dostanie się do kuczej krainy pełnej tęczy i miłości? Zgłębić jej tajniki, sklepać zad terrorystom? Tylko głupiec by nie wszedł do takiej książki. I co mogliśmy dostać wewnątrz książeczki? Prolog i siedem bardzo długich rozdziałów. Zaczynamy od inwazji kucyków na Ziemię, pojmania władz i przemianie całej planety w bajkę od Hajsbro... A czekaj, nie ta książka! Zaznajamiamy się z ponyfikacją jako czymś normalnym, realnym i jakże możliwym... w niektórych państwach, prawie jak z marichuaną. Prolog w kilkunastu zdaniach przedstawia realia, wokoło których będziemy się kręcić. Poznajemy Biura Adaptacyjne niczym portale i prawdopodobne "boss roomy" walki z biurokracją, kuce jako Zbawców. Serial to tylko kucza biblia dla ludu przyszłokopytnego. I zostawia nas pytanie bohaterki, co ona tam robi? Mnie na tym etapie zastanawiało tyle, że nie dziwnym wydaje się skok po więcej, prawda? Skoki do studni to niebezpieczne przedsięwzięcie, o którym przekonujemy się po fakcie. Z tej o smaku arbuza tym bardziej... W rozdziale pierwszym poznajemy naszą bohaterkę, z którą nie tyle się utożsamiamy, co jesteśmy ją w stanie zrozumieć. Jej przemyślenia pociągowe to niejednokrotnie to, co chcielibyśmy sobie pomyśleć, a jednak gdzieś w środku trzyma nas blokada, której ona nie ma. Myśli głośno i dosadnie, w końcu kto ją usłyszy w ten sposób? Na pewno nie Janusz z rodzinką. Przez chwilę odniosłam lękliwe wrażenie, że bohaterka nie będzie nikim innym, jak zołzą, która dostanie przymioty Mary Sue. Może to atmosfera Wattpada, ale gdybym nie kojarzyła autorki, to nienawiść do świata wydałaby mi się bliższa 15-latce piszącej ff o porwaniu przez idoli, co mogłoby być ryzykowne pod kątem dalszej lektury. Podróż dobiega końca, końca dobiegły także wątpliwości, gdy dworzec zalewają terroryści, a "oby nie Mary Sue" rzuca się w akcie desperackiej ucieczki wprost na nich. I zdradza genezę tytułu już w rozdziale pierwszym. Drugi rozdział całkowicie zaciera niesmak do bohaterki. Jak się okazuje, za sprawą arbuzowego wynalazku staje się zebrą, przyjmuje imię Cahan i przestaje być anonimowa, przez co łatwiej mi się teraz o niej będzie pisało. Wszyscy szczęśliwi - poza właśnie Cahan, która została nieplanowaną konwertytką (powiedzcie to na głos trzy razy szybciej). Badania, wywiad, próba oswojenia się z nowym stanem rzeczy, próba chodzenia - rozpoczyna się nowe życie i tęsknota za mięskiem. Teraz konia z rzędem temu, kto mi odpowie na pytanie, dlaczego eliksiry ponyfikacyjne są, ale ludzifikujące już nie? Odpowiedź: "bo mają głupią nazwę" nie wchodzi w grę... Nie dziwię się zatem oporom ludzkości przed kuczym światem - zabierają im populację, przez co w długofalowych założeniach może się okazać, że Ziemia będzie absolutnie nieopłacalna do życia i lepiej iść do Equestrii, tym samym kolonizatorzy zyskają nowy świat praktycznie za darmo. Wymieniłabym tu jeszcze parę przekrętów, ale ten powinien na razie wystarczyć, by chcieć zachowywać dystans w sprawie "kuce są takie super, w ich świecie ludzie chorzy są zdrowi i uratowani". Cahan dopadają pierwsze problemy systemu, przez co jej wolność jest mocno ograniczona, żeby mogła się cieszyć jej namiastką, gdy zostanie zamknięta w Ośrodku Adaptacyjnym dla Nieplanowanych Konwertytów (dla Planowanych też mają osobny? I czy kucyki equestriańskie też dzielą na planowanie i nieplanowane...?). Dodatkowy problem rodzi fakt, że jest w świecie kucyków, sama bedąc zebrą - wiedza, którą dostaje, może się okazać zbyteczna i niewystarczająca. Obym się myliła. I fakt, jak Cahan znalazła się w Equestrii, by był mniej naciągany jak "ktoś zrobił coś i puf! - ocalałaś". Ale prawie była z Ciebie mokra, koścista i martwa papka. Wytłumaczenie z dawką jestem w stanie zrozumieć, ma sens. Zebra jest ciekawska i zadaje dużo pytań i choć martwi ją to, jak sobie poradzi bez swojego dotychczasowego życia, kto nakarmi jej kota i rybki - wie, że da sobie radę. nawet, jeśli została przez to weganką (Uwaga, weganie! Nie czerpcie z tego pomysłu na przekonywanie innych do swojej diety, to nielegalne i niemożliwe ponyfikować ludzi). Dzień, w którym Cahan opuściła szpital, aby trafić do przedszkola Ośrodka Adaptacyjnego dla Nieplanowanych Konwertytów, to dobry dzień. Pasiasta bohaterka może zobaczyć świat poza szpitalnymi ścianami, w którym przyjdzie jej przypuszczalnie żyć - a przynajmniej dopóki nie uda jej się zwiać na Ziemię. Tworzenie świata kucykowego, a jednak mniej serialowego wypada super - nie jest to sienkiewiczowskie zalepianie dodatkowych stron, a ważny element, bez którego trudno byłoby sobie zobrazować, gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Dostajemy też realne problemy, które z perspektywy czytającego są jak najbardziej uzasadnione - że jak to tak teraz bez ubrań można się poruszać, że czemu wszyscy się gapią, a daleko jeszcze... Opiekunka zachowuje się jednak bardziej jak "prawo" niż faktycznie powinna, z psychologicznego punktu widzenia traktuje Cahan bardzo surowo - wprowadzanie do nowego świata powinno zostać poprowadzone stopniowo, nie terapią szokową. Może Equestria nie zna czegoś takiego - nie mnie to już prostować. Klatki z Ośrodkiem też się to tyczy - ale pamiętajcie, to wszystko dla dobra nowych mieszkańców Equestrii! Wstawki o bronies sponyfikowanych w Equestrii to dobry materiał na komizm i jeszcze większy na żałobę, że tak zapewne by to wyglądało. Pierwsze chwile w ośrodku to temat na następny wpis, do przeczytania niebawem. Część 1/3 I zapiał kur, a gdy słowo się rzekło, to druga część próby pojawiła się za pierwszą... Witamy w Ośrodku Adaptacyjnym dla Nieplanowanych Konwertytów! Zapraszamy do radosnej socjalizacji, przedszkolnego pisania z ołówkiem i mnóstwem bakterii w pysku, nagości jak na obozie dla ministantów, zakłusowaniu się na śmierć i cotygodniowych herbatkach u psychologa! Nie martwcie się, wszystko jest wliczone w koszty pobytu - tak oto spędzicie niezapomniane miesiące z nami. Jak będziecie grzeczni, to nawet dostaniecie przepustkę i będziecie mogli wyjść. Witamy w kolorowym wariatkowie! Tym oto radosnym, jak wisielec znaleziony na spacerze, akcentem wracamy do recenzji (czy czegoś tam, już się pogubiłam). Wraz z Cahan będziemy się mierzyli z urokami życia w Ośrodku. Z jej próbami asocjalizacji, wyrobieniem się w miesiąc z ucieczką do cywilizacji i dokonaniem niemożliwego, czyli nauką historii. Jak trafnie można wnioskować, każda z tych prób do dziś kocha się gdzieś ze stwierdzeniem "to nie moje, to od bezdomnego". Zaczynamy od czegoś podstawowego, jakże ważnego - dogadania się ze współlokatorką, Estellą. Cahan, jako doświadczona postać wie, że bez tak ważnego zaplecza wojny nie wygra. Problemy z kimś, z kim dzielimy wspólną przestrzeń sypialnianą nie wchodzą w grę, bo spanie z nożem jest w jej przypadku szalenie niebezpieczne. Kto by takiego biedaczka zszywał...? Nie wspominając już o innych kłopotach, przejdę do plusów: darmowy i dość sprawny budzik, źródło informacji, źródło informacji, spokojny sen, skrzydłowa, źródło informacji i najważniejsze - darmowy budzik na śniadanie! Dobre relacje ze współlokatorką to większe szanse na powodzenie i przetrwanie. Pora zapoznać się z posiłkami - szału nie ma, dupy...ZADU nie urywa, ale nawet mnie nie powala perspektywa wpierniczania siana i zieleniny dzień w dzień, choć mięso jest dla mnie dodatkiem, niż głównym składowym posiłku. Kasze, kiszonki, zupy krem z warzyw - a gdzie tu rosół, mięsko, kurczaczek, kebaby i hawajska z salami?! Żegnajcie marzenia o frykasach Ziemi, witaj kuchnio Equestrii. Czasy szkolne powinny pozostawić po sobie instynkt infiltracji środowiska poprzez pozorne wniknięcie do niego i sępienie tylu informacji, by nie wydało się to podejrzane. Wspólne stoliki na posiłkach - czego tu chcieć więcej, wiedza to potęga. Plany dobrej-wojowniczki-Cahan psuje jednak Purple Wind, która zabiera zebrę na stronę w celu wydobycia informacji jako pierwsza konwersacji. W tym momencie asocjalizacja Cahan zapragnęła miłości, toteż więcej się z nią nie spotkamy w całej jej okazałości. Bohaterka nabiera zainteresowania fauną i florą Equestrii, co wydaje się dla niej naturalne - od zawsze ją to ciekawiło. Człowieka można z biol-chema wypuścić, ale biol-chem z człowieka już nie wychodzi i nawet zmiana w czterokopytne nic nie daje. Czwarty rozdział w tańcu się nie obija i zaprasza na zajęcia ze "Wstępu do życia w Equestrii". Tu po raz kolejny kłaniam się w pas za rzeczowe opisy - krótko, treściwie, na temat.Na mój gust ciut za krótko, ale to prawie nieodczuwalne. I nigdy nie czułam się tak zainteresowana prozaiczną czynnością, jaką się wcale nie okazuje używanie kopyt. Próba wyjaśnienia zasad funkcjonowania tego systemu na plus - małe dzieci chyba podobnie odbierają chwytanie w ręce po raz pierwszy czegoś z "własnej woli", tylko nie mają z tym większego problemu natury egzystencjalnej. Dowiadujemy się, że Cahan lubi spać (kto nie lubi niech pierwszy rzuci jabłkiem), ale cierpi na dodatkową przypadłość złośliwości i "oddałabym wszystko, byle móc pójść spać dalej". Ale nic tak nie łagodzi pobudkowych niesnasek jad dobre i jadalne śniadanie! Nauka pisania to horror dla ludzkich dentystów - jak to pysk trzebaby sobie spaprać, żeby wiecznie pisać z narzędziem w nim zaaplikowanym? Mnie na sam pomysł pisania w ten sposób skręca i wcale a wcale nigdy tego nie próbowałam... Młoda i głupia ja! Nieważne, wróćmy do bazgrania. Podczas, gdy wszyscy wpierniczają woskowe rylce, Cahan trzyma się domeny "nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć", co przynosi mniej lub bardziej pożądane efekty. Nowe umiejętności to jedno, kopanie pod sobą dołków - drugie. Pamiętacie asocjalność? No, tu mamy pomagającą z własnej woli koleżance zebrę, wracajcie do ślinienia tablic. I nie zapomnijcie o brawach dla pasiastej towarzyszki za krzywo nieakceptowalne literki! Czymże jest dzień w szkole bez wf-u? No właśnie, zwykłym dniem bez finezji i polotu. Tak oto jeździec stał się wierzchowcem, a gdy zaszło słońce, to nie Zorro siał postać, a pasiasta śmierć z pentagramem na zadzie, kreśląca wszędzie wzory chemiczne i nie-chemiczne. Jak tylko opanuje bieganie w każdej postaci i przestanie się fascynować zębami. Historia przyniosła ze sobą questa, na którego Cahan nie czekała licząc, że będzie pobocznym - przynajmniej nostalgicznie zaleciało studiami. Kolejny posiłek to kolejne źródło cennej wiedzy, a im więcej wiemy, tym łatwiej poruszać się po terytorium wroga. Wroga uwielbiającego boskie alikorny, które wzięły się nie wiadomo, skąd. Największa niespodzianka czeka na klacz w szklarniach Ośrodka, gdy oczarowana roślinnością Equestrii otrzymuje propozycję nie do odrzucenia i namiastkę normalności - pomoc w opiece nad roślinami. Raj dla niej, cieszę się jej szczęściem. Komu partyjkę w planszówki? Tak oto minął wieczór i poranek - miesiąc pierwszy. Czas spędzony na trzymaniu się grafiku, jedzeniu i spaniu, a nawet szamańskim epizodzie z obornikiem w roli eliksirowej. A kogo dawno nie było? Pani "chodź nago jak my i nie marudź" Sorell. Ta sama, która teraz próbuje zmusić zebrę do nauki historii w podstępny sposób twierdząc, że wojny z Zebrice dadzą jej to, czego szuka. I wincyj Sebka i Błażeja, oni koniecznie muszą się jeszcze pojawić. lepsze to niż cały sztab Equestrian traktujący konwertytów jak niedorozwinięte dzieciaki z autyzmem. Cahan za wszelką cenę pragnie wyjść poza teren klatki, ale Sorell nie mięknie serce nawet po wykładzie z botaniki. Ogromnie przyłożę się do budowy tego ołtarza za trucizny. Nawet dołączę do armii minionów szturmującej urzędy, gdy nastanie czas, by spróbować wysłać list do domu. A żeby rozdział nie był za nudny, to zakończył się wyrachowaną wymianą zdań między Purple Wind i Estelle - kłótnia, jakich nam brakowało! A co najlepiej rozwiązuje kłótnie? Pozbycie się oponenta tak bardzo kusi... A kto umarł, ten nie żyje. Gdzie schować zwłoki na terenie tego Ośrodka, Cahan? Część 2/3
    1 point
  9. Zupełnie bezstresowo, a wręcz relaksująco upłynął mi czas spędzony na lekturze najnowszego, jedenastego rozdziału kontemplacji idylli małej Sunset Shimmer u państwa Belpois. W sumie, muszę przyznać, że po przerwie miło było powrócić do postaci Aelity, Jeremiego i reszty, po prostu. No i byłem ciekaw, czy wydarzy się coś ciekawego, może nietypowego, w ogóle, jak fabuła popłynie do przodu. No i już teraz poskarżę się, że zapodany przez autora opis troszkę oszukuje Rzeczy, które mogłyby okazać się dla mnie najbardziej interesujące w kontekście tego, na co cały czas narzekam, odkąd zacząłem czytać, jest w nowym rozdziale jak na lekarstwo. Mam na myśli nieistniejące negocjacje z rządem francuskim (A ściślej to, że zabrakło szczegółów w ogóle, po prostu dostajemy informację, że wszystko ok, no i jak tu poczuć napięcie? Wątek Custodes Romae też jakoś zaginął w akcji, tak swoją drogą) oraz to, co miało pójść nie tak... No bo bądźmy szczerzy, gdy wspomina się, że nic nie może pójść źle, ale czy na pewno, to przecież oczywisty znak, że coś będzie nie tak... Zatem czekałem, czekałem, byłem ciekaw i... nic. Czyżby chodziło o mały cliffhanger na samym końcu? Um... Ja tam jestem spokojny o Sunset. I tak było kreskówkowo, cukierkowo, toteż nie kupuję, że cokolwiek jej zagraża. Ale reszta zapowiedzi? Wszystko na swoim miejscu, a do tego zrealizowane bardzo konsekwentnie, satysfakcjonująco, niby oszczędnie, a jednocześnie całkiem obszernie, toteż od razu przypominają się dawne lata Jest silna, świąteczna nostalgia, jak również ciepły, rodzinny nastrój, bez wątpienia to się autorowi udało na piątkę (skala studencka) Podobały mi się te fragmenty, a pieczołowicie oddane zwyczaje bożonarodzeniowe dopełniły efektu i nadały rozdziałowi autentyczności. Choć od lat ani nie przeżywam tego okresu, ani niczego nie obchodzę, gdy przyszła pora na cytat z Pisma Świętego, od razu sobie przypomniałem czasy, w których czytywałem przy stole ten właśnie fragment, chyba znam go prawie idealnie na pamięć. Na jasełkach przewinęły się moje ulubione kolędy, oprócz znanych mi rzeczy do jedzenia pojawiły się nowe przysmaki, no i nie zabrakło autentycznie oddanego oczekiwania na prezenty, pierwszą gwiazdkę, czy sanek. Aż człowiekowi przykro, że od lat nawet nie ma prawdziwej zimy, tylko jakieś nie wiadomo co, brzydkie DLC do pięknej jesieni, którego nikt nie chciał. Przyznaję szczerze, że fanfik, choć nadal bardzo bajkowy, dość cukierkowy, nie mdli ani nie męczy, a dziecięca naiwność Sunset, choć jest ona przesłodzona, bawi i stwarza miłe wrażenie, po prostu. Cieszą jej reakcje, czy to ilekroć dowiaduje się, że będzie musiała na coś zaczekać (co bodaj nawiązuje do jej oryginalnej kreacji, tzn. tego, co powiedziała o niej Celestia w pierwszym „Equestria Girls”), czy to motyw z gadającą torebką oraz koncepcja Odda na przebranie, na Sunset komentującej jasełka kończąc. Wszystko to wyszło bardzo sympatycznie, klimatycznie i po prostu przyprawia o uśmiech od ucha do ucha. No i wreszcie mogę z czystym sercem przyznać, że tym razem wreszcie czuć, że jest jej więcej w fanfiku, że rzeczy krążą wokół niej i że mała ma swoje pięć minut, między poszczególnymi scenami nie rozstajemy się z nią na zbyt długo. To, co średnio wyszło ostatnim razem, w rozdziale jedenastym rozwija skrzydła. I bardzo dobrze, doskonale Ogólnie rzecz ujmując, każdy jeden moment, w którym pojawiała się Sunset, był przyjemny i lekki w odbiorze, świetnie było ją zobaczyć w akcji, jak zadaje pytania, czy też jak reaguje na to, co dzieje się wokół, chociaż nie wzbudzając zbyt zdecydowanej reakcji otoczenia, co już nawet nie usypia czujności czytelnika, bo ta od dawna chrapie, aż się forum trzęsie, ale utwierdza w przekonaniu, że bohaterom na pewno nikt i nic nie przeszkodzi, toteż nie trzeba im kibicować. Chociaż wciąż jest z tego turbo idylla, dosyć cukierkowa historia z wyraźnym wątkiem chrześcijańskim, autorowi udało się świetnie opisać przeżywanie świąt przez Sunset, wypadło to dość naturalnie, spodziewam się, że ludzkie dziecko w jej wieku, z jej postrzeganiem świata, tak własnie by reagowało i we wszystkim uczestniczyło w taki oto sposób. Być może innym razem wyniknie z tego szersza dyskusja, ale tu nie zgodzę się z kolegą Grento, że opowiadanie to jest takie samo jak oryginalne "My Little Dashie" i że powtarza te same schematy, a bohaterowie robią to samo. Jednak jest inne. Większy nacisk na relacje rodzicielskie Sunset z obojgiem rodziców. W ogóle, rodzina klaczki z Equestrii jest tu znacznie większa. Wątek chrześcijański. Odniesienia do "Kodu Lyoko". Bardziej bajkowy, cukierkowy styl prowadzenia historii. Więcej kawałków życia, wątki poboczne (chociaż głównie na początku), ogólnie, większy spokój, zero zmartwień, wszystko idzie świetnie. Jak dla mnie to wystarczająco dużo, by odróżnić "Naszą Małą Sunset" od pierwowzoru. Inny świat, troszkę inne realia, inni bohaterowie, inny klimat i historia. Ale spokojnie - gdyby w fabule zaczęło się dziać coś takiego, po czym faktycznie miałbym flashbacki z "My Little Dashie", to na pewno się zreflektuję i to opiszę Ale na razie raczej się na to nie zanosi. Ale nie byłbym sobą, gdybym się do czegoś nie doczepił. Jak ma to miejsce w przypadku historyjek świątecznych, warto dołożyć do całości coś smutniejszego, poważniejszego, coby podkreślić klimat i uczynić całość barwniejszą. Brzmi to dziwnie, ale ja osobiście takie właśnie mam wrażenia, gdy w opowieści wigilijne wplata się odrobinę melancholii. W „Naszej małej Sunset” mamy coś takiego, aczkolwiek jest to w zasadzie jedynie szybka wrzutka, choć uzasadniona fabularnie. Chodzi mi o Andre oraz Dianę, a także plany na gromadkę dzieci, które z przyczyn obiektywnych... Znaczy się, gdzie tam, a to adopcja nie wchodzi w grę? Ale by była z tego paralela do Aelity i Jeremiego. Jakieś rodzeństwo/ kuzynostwo dla Sunset, moim zdaniem to by było ciekawe. W każdym razie, co jest z tym motywem niemożności posiadania dzieci, że zwykle podaje się tę informację tak in your face, raczej mało subtelnie? Popsuło mi to nieco klimat. Myślę, że byłoby lepiej, gdyby autor użył innych słów, czy też dał do zrozumienia co jest na rzeczy. Wygląda na to, że na dzień dzisiejszy, jedynie w „Smaku Arbuza” od Cahan zostało to zrealizowane tak, jak zwykle chciałbym to widzieć. Wprawdzie tam chodziło o inną rzecz, ale mam na myśli schemat postępowania przy wmiksowywaniu do świąt tematów poważniejszych, smutniejszych, trudniejszych do przełknięcia, niewesołych. Czegoś, co rzuca cień na wszędobylską, wigilijną atmosferę, ochładza ją nieco. Godzi w świąteczne marzenia, subtelnie (tj. działając na wyobraźnię czytelnika) opisując coś, co się utraciło i czego się nie odzyska, albo nigdy nie będzie mieć. Nie aż tak jednoznacznie, nie tak bezpośrednio, w inny sposób, niż po prostu podać w narracji suchą informację o tym, co się stało. Niemniej, nie jest to ani jeden z kluczowych wątków, ani coś, co psuje wrażenia z dalszej lektury, ale pomyślałem, że o tym wspomnę. W każdym razie, zastanawiam się, czy Nouvelle Vendée to prawdziwe miejsce we Francji, czy kolejna kreacja autora? No i miło, że przewinął się w tle wątek polski, aczkolwiek z drugiej strony, jednocześnie budzi to lekkie politowanie. Ach ci Polacy, po prostu muszą być wszędzie W każdym razie, zalety tego niedługiego tekstu w pełni rekompensują wyżej wymienione rzeczy, które zwróciły moją uwagę. Cieszy kreacja Sunset, miło się to czyta, nastrój został wykreowany naprawdę dobrze, a opisy wzorowo spełniają swoje zadanie. Lecz by nie było tak różowo, wspomnę co nieco o formie. Spokojnie, nie jest źle, bynajmniej, lecz rozdziałowi wiele brakuje do perfekcji. Takich ostatnich szlifów, coby tekst znalazł się w najwyższej formie. Niby wiele nie trzeba, w gruncie rzeczy nie są to poziomy początkowych rozdziałów „Kodu Equestria”, gdzie mieliśmy nawałnicę powtórzeń, źle skonstruowanych zdań, czy opisów, z których nie szło od razu zorientować się, co właściwie autor miał na myśli/ o czym czytamy. Co mnie niezwykle cieszy, widać postępy – zdania brzmią coraz lepiej, akapity ładnieją, są skomponowane milej dla czytelnika, na czym zyskuje nie tylko ogólne wrażenie, ale również klimat. Niemniej, wciąż widzę pole do doskonalenia formy, gdyż popełniane błędy, choć dużo mniejsze w porównaniu z przywołanym przeze mnie fanfikiem, są istotne i rzucają się w oczy (często są to tzw. bejziki). Dorzucam luźne przemyślenia, jakie towarzyszyły mi podczas lektury, odnośnie formy: Zabrała jej... Jak to „jej”? Co to znaczy? Tu czegoś brakuje... To chyba powinno być z małej. Odwrotnie, rozbawiona dziewczyna jak już. Dlaczego tu nie ma przecinków? Ale o co chodzi, „małą”? „Mała” powinno być. Przecinki to Twoi przyjaciele. O, zaczęło się od moich dwóch ulubionych kolęd. Prawie zapomniałem o przecinkach. Powtórzenie. Nadprogramowe spacje, pora ruszyć na łowy. Co się stało z przecinkami? Generalnie, starałem się różne tego typu rzeczy namierzać i od razu poprawiać, bo dlaczego nie? Przyglądałem się dokładnie i odszukałem, jak sądzę, większość błędów. Mimo wszystko, nie było przy tym tyle pracy ile przy początkach „Kodu Equestria” – akapity są skonstruowane solidnie, a zdania brzmią ładnie, acz często wydają się nieźle przesłodzone (w czym pomagają zdrobnienia), co na tym etapie nie powinno ani dziwić, ani podnosić poziomu cukru. Jeżeli ktoś się nie przyzwyczaił, powinien już dawno wyskoczyć z tego Metal Sluga, a jeśli się zaparł i dotarł aż tutaj, wówczas to już naprawdę nic takiego Wszystko jest spokojne, śliczne, bezpieczne, aż się zacząłem zastanawiać, po kiego oni tak ukrywają Sunset przed ludźmi, skoro, jak znam ten fanfik, nic się nie stanie nawet gdyby mała wyskoczyła przed funkcjonariuszami francuskich służb specjalnych i zaczęła miotać zaklęciami jak Rayman swoją pięścią, przecież by ją puścili, no bo w sumie o co takie wielkie halo xD W każdym razie, należy pochwalić za pieczołowite odtworzenie wigilijnych zwyczajów, oczywiście po katolicku, kreację ciekawskiej Sunset (niecierpliwe czekanie na prezenty czy też przejęcie się losami świętej rodziny, jakby to nie było przedstawienie, ale autentyczna rzecz, to są oczywiście najjaskrawsze przykłady), a także family friendly, choć dosyć cukierkowy, naiwny nastrój, co współgra ze świętami i wzbudza nostalgię. Lekko się po tym płynie, jest ciepło, rodzinnie, przyjemnie, idylla, tylko skryta pod śniegiem. Mimo wszystko, po zakończeniu czytania zacząłem się zastanawiać, co najnowszy rozdział wniósł do fanfika i w jaki sposób popchnął fabułę do przodu? Szczerze mówiąc, dla mnie był to prędzej wigilijny special, aniżeli pełnoprawna kontynuacja „Naszej małej Sunset”. Niby lecimy dalej z kontemplacją życia klaczki u boku Aelity i Jeremiego, ale z drugiej, nie ma się wrażenia, że historia zmierza do czegoś konkretnego. Po prostu radosne, bajkowe [Slice of Life] osadzone w świecie pozbawionym trudności oraz zagrożeń dla bohaterów, gdzie z każdym kolejnym kawałkiem tekstu czytelnik się niecierpliwi, czeka na coś, ale tego nie dostaje. Problemy rozwiązują się jeszcze zanim w ogóle się pojawią, nie trzeba się martwić o nic. Nie powoduje to jakichś szczególnie negatywnych wrażeń, wręcz przeciwnie, rozdział okazał się ładny, klimatyczny, napisany z widoczną pasją, lecz ostatecznie trudno mi znaleźć w nim coś, w co autentycznie chciałbym się zaangażować. Cóż więcej mogę powiedzieć – czekam na ciąg dalszy, czekam na rozwój fabuły oraz jakieś nowe rzeczy, może nawet jakiś przeskok czasowy albo wprowadzenie nowych wątków. Jest ładnie, całkiem dobrze, ale tylko tyle – na moje oko, autor ma świetne warunki, by rozkręcić tę historyjkę, pytanie dlaczego zwleka tak długo, kiedy zgotuje nam coś, co autentycznie nas porwie, zamiast tylko relaksować i napełniać błogim spokojem. Ileż można? Ja też mam swoje limity Pozdrawiam! PS: O, pomodlili się także za niewierzących... Miło mi, nie powiem, że nie ^^ Dzięki!
    1 point
  10. Hej, Jestem Banshee (albo Gloria aka stara baba). Kreskówki (w tym wszystkie chińskie bajki dostępne na dekoderze) były ze mną od dzieciństwa i zostało mi to do dziś. Tak też gdzieś kiedyś trafiły mnie kucyki. Trudno powiedzieć kiedy, ale czasem obejrzę sobie epizod czy dwa. Bawiąc się tą dziecinnością w pewnym stopniu zżyłam się z dziewczynami z serialu o animowanych konikach. Powiedzieć że jestem zagorzałą fanką to nieco za dużo, ale mniej lub bardziej każdy fandom czegoś co lubię, muszę zgłębić. Taka wariacja i niezdrowa ciekawość. Tyyyyle wystarczy przydługiego wstępu. Jestem zapaloną graczką i uwielbiam dźwięk turlanych kości, kiedyś tam był WH:FB, epizod z LOTRem czy też jakaś sesja z MG czy będąc MG. Tak, grywam też na konsoli. Lubię książki jak Brave New World albo Autostopem przez Galaktykę. Nie pogardzę również dobrym filmem Rozpływam się nad rzeczami słodkimi. Wiem że spóźniłam się strasznie z wejściem do Fandomu, ale chyba jeszcze żyje i ma się dobrze, prawda? Buziaki.
    1 point
  11. Ten uczuć gdy skończyły ci się banany, a warzywniak zamknięty
    1 point
  12. Ten uczuć, gdy ktoś twierdzi, że to ziemia krąży wokół słońca, a ty doskonale znasz prawdę...
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...