Klacz powoli dźwignęła się na kopyta i zaczęła się wspinać ku górze. Lewe oko miała zamknięte. Było oczywiste, że nie będzie już na nie widzieć. Kiedy dotarła na górę usiadła i zaczęła się zajmować szpikulcem. Zastanawiała się czy go wyjąć czy nie. Chwilę później szpikulec leżał już na ziemi. Klacz wyczarowała chustę o krwistoczerwonej barwie i zaczęła owijać sobie lewą stronę twarzy. Robiła to powoli, nieśpiesznie. Kiedy skończyła, wstała i powoli zmierzała w stronę ogiera. Uniosła głowę i stawiała dumne kroki. W jej oku nadal widać było błysk szaleństwa. Była nieobliczalna. Na jej twarzy było dużo krwi - jej własnej i Talara. Jej kopyta żarzyły się zostawiając niewielkie płomyki w miejscach, w których stawiała kopyta. Kiedy już dotarła do celu, spokojnie usiadła i zaczęła patrzeć się na rywala. Zdziwiony ogier zauważył, że jej oczy, dotychczas brązowe, zmieniły kolor na pomarańcz. Nagle Talar poczuł rozrywający ból w brzuchu. Kiedy spuścił wzrok by zobaczyć co się dzieje, zamarł patrząc z przerażeniem na to co się działo. Jego brzuch się palił. Ogień wiercił dziurę w jego brzuchu. Ogier padł na ziemię trzęsąc się z bólu. Tymczasem beżowa klacz nadal siedziała i obserwowała.