Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1150
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Tym razem nie ulega wątpliwości, że opis Arkane Whispera znajdzie się w Księdze Zaklęć Nowoczesnych. Nie tylko dlatego, że jako jedyny opisał zapodany czar, ale również za jakość i obszerność z jaką się doń odniósł. Ogólnie, zdążył nas już do tego przyzwyczaić, ale naprawdę, mam wątpliwości, czy gdyby zjawili się tu konkurenci, to byliby w stanie jakkolwiek przebić się przez naprawdę bogaty opis genezy, działania i rzucania zaklęcia... No, może wyłączając Dayana, który to również przyzwyczaił nas do obszernych opisów, ale z jakichś powodów, tym razem go zabrakło Niemniej, opis Arkane Whispera już widnieje w księdze, pod hasłem "Skoczek". Znakomita robota, dziękujemy! Jakie zaklęcie czeka na swój opis tym razem? Oto ono: Echo Timpani Czekamy na propozycje.
  2. A zatem, nie pozostaje mi nic innego jak serdecznie podziękować Zegarmistrzowi za wskazanie Decadeda, jako tego, kto najdoskonalej znającego się na Robotyce! Nasza lista speców i ekspertów/ ekspertek została zaktualizowana! No i w związku z powyższym, pojawiła się również nowa dziedzina, której przyjdzie nam przydzielić najlepszego ucznia! Czy raczej na odwrót... Nah, nieważne, przecież znacie zasady Nie przedłużając, tym razem szukamy mistrza bądź mistrzyni w dziedzinie Inżynierii Genetycznej!
  3. Hoffman

    Sztab organizacyjny

    Witajcie! Jak pewnie zauważyliście, (bo nie dało się tego nie zauważyć ;P) ostatnio miała miejsce aktualizacja działu Twilight Sparkle. Tym razem nie ograniczyłem się wyłącznie do odnowienia starych i znanych wątków (zresztą, po ponad sześciu miesiącach), ale pomyślałem o nowościach, których już od dłuższego czasu brakowało, a o które zmuszeni byli dorywczo zatroszczyć się forumowicze, między innymi Arkane Whisper, MaciejKamil, czy pepeh, za również i teraz bardzo dziękuję. Generalnie, przez ostatnie miesiące, moja rola ograniczyła się do sprawowania pieczy nad II Turniejem Magicznych Pojedynków i ogólnie działem z pojedynkami, co wynikało głownie z natłoku innych prac. W każdym razie, teraz powinienem mieć ogólnie więcej czasu, na wszystko, toteż dlaczego by nie popracować nad działem jeszcze bardziej? W pierwszej kolejności, chciałbym dokonać małego podsumowania nowych rzeczy. Oto, co w ciągu ostatnich dwóch tygodni pojawiło się w dziale (oczywiście, poza odkopaniem istniejących już wątków): ~ Twilight Sparkle ~ czyli wątek przeznaczony do dzielenia się najnowszymi książkowymi nabytkami i ogólnie, dyskutowania na temat bywania w księgarniach. gdzie możemy poopowiadać co nieco o naszych hobby, obsesjach i zamiłowaniach. gdzie rozmawiamy na temat różnorakich możliwych ustrojów, skręcając nieco w stronę czysto politycznych dysput. Bo dlaczego nie? czyli rozmówki na temat nierówności, ich wpływu na społeczeństwa i ogólnie, jak daleko powinno sięgać ich niwelowanie. - gra w urządzanie kolejnych komnat nowego zamku Twilight. - knując niecne plany, mamy szansę ułatwić Trixie i Starlight skuteczne strącenie Twilight z tronu. - przemierzając kosmiczną przestrzeń, opisujemy napotkane planety. Czy bohaterkom uda się bezpiecznie powrócić do Equestrii? - bronimy małą Trixie przed krwiożerczym gronem pedagogicznym, tłumacząc się w wielu niecodziennych kłopotów. - Starlight Glimmer sypie pomysłami na szerzenie równości, a Waszym zadaniem jest jej zniechęcenie, lub zachęcenie. ~ Spike ~ czyli dyskusje na temat tego, jak Spike mógłby sobie poradzić z możliwą długowiecznością Twilight. http://mlppolska.pl/watek/13251-dyskusja-kto-z-was-kiedykolwiek-pragn%C4%85%C5%82-mie%C4%87-w%C5%82asnego-smoka/, gdzie wspominamy stare czasy i rozmawiamy na temat planów posiadania własnego smoka. http://mlppolska.pl/watek/13248-zabawa-opis-spike-pomaga-trixie-przeprasza%C4%87/ - gra, w której kombinujemy jak przeprosić kolejne kucyki, którym Trixie kiedykolwiek sprawiła przykrość. http://mlppolska.pl/watek/13249-zabawa-zagadka-zagubione-talenty/ - magia Starlight wypaczyła talenty kucyków i teraz to zadanie Spika, by odgadnąć i zwrócić je właścicielom. ~ Shining Armor ~ http://mlppolska.pl/watek/13272-dyskusja-to-nie-jest-temat-o-shiningu-w-sezonie-v/, czyli wątek, w którym zastanawiamy się skąd się wziął Shining Armor, czy w ogóle był planowany i czy cokolwiek by się zmieniło bez niego. http://mlppolska.pl/watek/13273-dyskusja-obowi%C4%85zkowy-pob%C3%B3r-szkolenia-wojskowe-militaryzacja/, czyli czy kto potrzebuje broni i pewnych elementarnych umiejętności, dotyczących obrony, również poprzez atak. http://mlppolska.pl/watek/13299-dyskusja-spekulacje-porozmawiajmy-o-royal-baby/, czyli kiedy możemy spodziewać się histerii z okazji królewskiego potomka, bądź potomkini. http://mlppolska.pl/watek/13298-dyskusja-szpiegowanie-czyli-s%C5%82%C3%B3w-kilka-na-temat-odpowiedzialno%C5%9Bci/, czyli dyskusja na temat tego gdzie kończą się kompetencje rodzeństwa, jeśli idzie o uznanie czyjejś drugiej połówki. http://mlppolska.pl/watek/13296-zabawa-opis-pobaw-si%C4%99-w-przeznaczenie-i-pod%C5%82%C3%B3%C5%BC-k%C5%82ody-pod-nogi/ - gra dla hejterów Flasha Sentry' ego. Przeszkadzamy mu, jak tylko się da. http://mlppolska.pl/watek/13297-zabawa-opis-zaimponuj-twilight/ - gra dla wszystkich tych, którzy sądzą, iż Flash pasowałby do Twilight. Tylko jak jej zaimponować? Mam nadzieję, że niczego nie przeoczyłem. Tak czy inaczej, tematy pozostawiam do Waszej dyspozycji, przypominając jednocześnie o odznaczeniach za aktywność w poszczególnych grach... A także odznaczeniach za ogólną aktywność, w obrębie całego działu. Co do zabaw, chciałbym wspomnieć, że czas kolejnych aktualizacji przewiduję na weekendy. Ogólnie, w piątki, soboty, niedziele, będę wpadał i obserwował które wątki się poruszyły i w miarę Waszych odpowiedzi, będę je aktualizował. Co do nagród za aktywność, myślałem, żeby pod koniec każdego miesiąca oceniać ilość napisanych wiadomości, ich jakość i zawartość merytoryczną i zgodnie z tymi kryteriami, przyznawać odznaczenia. Przy czym te ostatnie dwa tygodnie lipca, kiedy to działa się aktualizacja, postanowiłem włączyć do sierpnia. Czyli macie jeszcze dużo czasu Słowem wyjaśnienia co do obecności nowych postaci w niektórych nowych tematach - doszedłem do wniosku, że ograniczanie się wyłącznie do Twilight Sparkle, Spika i Shining Armora, na dłuższą metę będzie pogłębiać monotonię, natomiast potencjał samych postaci bardzo szybko się wyczerpie (o ile już się w jakimś sensie nie wyczerpał). Chciałem by w dziale było bardziej różnorodnie, chciałem zwiększyć sobie pole manewru, by zapewnić więcej możliwości co do przyszłych wątków i wprowadzenie do działu nowych postaci wydało mi się najlepszym rozwiązaniem. Przy czym, nie chciałem w żadnym wypadku wchodzić w kompetencje innych Avatarów i zawłaszczać sobie bohaterek bądź bohaterów, toteż wybierałem spośród postaci "wolnych", czyli takich, które nie posiadają swojego działu i Avatara, albo JUŻ ich nie posiadają. Przy czym, to i tak nie polega na avatarowaniu, w sensie avatarowania, raczej sprowadza się do samej ich obecności i powiązaniach z motywem przewodnim danego wątku. Ciekaw jestem, jak zapatrujecie się na ten zabieg i w ogóle, jak oceniacie aktualizację, jako całość. Swoje zdanie możecie wyrazić w http://mlppolska.pl/watek/3214-ocena-pracy-avatara-i-regenta/ Jednocześnie, mam dla Was dwie ankiety - jak widzielibyście dalszy rozwój działu, nad czym głównie powinienem popracować i ogólnie, co jest dla Was największym priorytetem, przy okazji dalszego "rozlewania się" aktualizacji, na resztę działu. Jednocześnie, zapowiadam rozpoczęcie nowych magicznych pojedynków, które kilku osobom obiecałem. Cóż... To by było wszystko, na chwile obecną. Dziękuję za uwagę, a także dziękuję z góry za głosy w ankiecie, ocenę aktualizacji, podsunięte pomysły.
  4. Dziękuję Rexowi za małe przypomnienie. Moi drodzy, już dawno po pojedynku, jednakże musimy jeszcze wyłonić jego zwycięzcę. Jesteście gotowi? Jak zawsze potrzebne nam są Wasze komentarze, głosy uznania, dzięki którym dowiemy się kto zaskarbił sobie większą sympatię publiczności! A zatem, kto okazał się silniejszy? Kto zasłużył sobie na miano zwycięzcy? Czy Lepus, czy też Rex *Monster* Crusader? Kto popisał się większą wyobraźnią? Wybór należy do Was.
  5. Otwierając ten wątek, chciałbym wspomnieć o pewnej drobnostce, którą zresztą swego czasu można było zauważyć na FGE. To trochę jak podświetlanie kolejnych teaserów do FNaFa i sprawdzanie każdego możliwego piksela, w poszukiwaniu wskazówek ;P No, ale już nie ironizując, kto widzi na szczycie kołyskę/ wózeczek/ łóżeczko? Czyżby ktoś ważny miał niebawem, być może przy okazji finału V sezonu, a może trochę wcześniej, a może później, powołać na świat równie ważnego potomka/ potomkinię? Czy słuszność mają ci, którzy podejrzewają o to Shininga i Cadance? A może chodzi o kogoś innego? Wszak tyle narobili tych księżniczek, że opcji jest tutaj nawet sporo ;P W każdym razie, co o tym sądzicie? Czy może to być interesujący wątek, wprowadzający nowe postacie, dający pretekst starym złoczyńcom do powrotu albo przedstawiając nowych, a przy okazji sprzyjający kilku chwytającym za ucho piosenkom, sycącym oko animacjom? Czy taki odcinek o „Royal Baby” ogólnie ma szanse chwycić, czy też może będzie to bardziej kolejny ukłon w stronę fanfikcji, na dłuższą metę niepotrzebny, a tylko niepotrzebnie denerwujący? Oczywiście, potomstwo rodziny królewskiej, nowy ważny kucyk = więcej zabawek ;P Jasne, że Hasbro ogólnie musi załatwiać biznes, ale zawsze jest miło, kiedy przy okazji, może celowo, a może nie, powstanie coś interesującego, w ramach samego serialu. A tak w ogóle, co się stało ze Skylą? Pamięta ją ktoś jeszcze? Niby miała się pojawić w IV sezonie, ale głowy nie dam… A może była tylko zabawką? Dyskusję uważam za otwartą.
  6. Generalnie, sprawa jest bardzo prosta. Niejednokrotnie zdarzało mi się usłyszeć, jakoby podstawową różnicą między synem a córką jest taka, że w przypadku pierwszym należy pilnować jednej osoby, natomiast w przypadku drugim pilnować trzeba całego osiedla. Czy jakoś tak. Nie wiem, w zależności od profesora wersja się zmienia, ale nieznacznie ;P Tak czy inaczej, sprawy mogą skomplikować się jeszcze bardziej, kiedy druga połówka posiada rodzeństwo. Zainspirowany przeróżnymi dziwnymi powiedzeniami oraz grafiką, którą widzicie wyżej, postanowiłem poruszyć taki oto skromny wątek. Jak sądzicie, w którym momencie kończą się, że tak to ujmę, kompetencje rodzeństwa? Czy poczucie dużej odpowiedzialności usprawiedliwia totalną kontrolę, w imię uchronienia przed niewłaściwymi wyborami? Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie chodzi mi o nadopiekuńczość jako taką, ale coś, co dla potrzeb tematu określiłbym „obserwacją w dobrej wierze, acz zakrawającej o natręctwo”. Ja bym powiedział, że jest to również kwestia zaufania, czy brat bądź siostra cechuje się dostateczną odpowiedzialnością, żeby się w minę nie wpakować i tak dalej. Z tego co mi się wydaje, akurat Twilight starszego brata chyba specjalnie nie szpiegowała (no, może poza ulubionymi sytuacjami fanów). Jednakże, są osoby, które w sumie spiknęły by ją z Flashem, na co oko mógłby mieć Shining, co mnie wydaje się dosyć… Naturalne. Czy rzeczywiście tak to jest, że to przeważnie bracia pilnują sióstr? A może bywają sytuacje odwrotne? Czy dobre rodzeństwo to takie, które właśnie pilnuje tych spraw, czy może takie, które zostawia to w spokoju, ograniczając swoją rolę do doradzania i w razie czego spuszczenia łomotu, kiedy otrzyma takie „zlecenie”? Lecimy z tematem!
  7. Skoro mamy już grę skierowaną głównie do tych, co nieszczególnie przepadają za postacią Flasha Sentry’ego, no to wypadałoby, w ramach równowagi, sklecić coś, w czym odnaleźliby się wszyscy ci, którzy mu kibicują, jeśli idzie o podbijanie serca lawendowej księżniczki… I nie, to nie powstało dlatego, że Starlight mnie męczyła! Po prostu uznałem, że tak będzie w miarę dobrze! Ale przechodząc do rzeczy, chciałbym oddzielić świat „Equestria Girls” od „zwykłej” Equestrii grubą kreską. Zatem, Flash Sentry jest zwyczajnym gwardzistą, wypełniający swe obowiązki należycie, lecz nic poza tym. Ot, zupełnie zwyczajny ogier, pełniący służbę w siłach Equestrii, nie chełpiący się swą siłą, raczej skromny. Nie wszystko mu się udaje, po prostu jest zadowolony, że dochrapał się tego stanowiska i może godnie żyć, jednocześnie dając swej ojczyźnie coś od siebie. Rozumiecie, prawda? Jednakże, wszystko zmienia się, kiedy nagle przychodzi mu służyć w otoczeniu Twilight. Imponuje mu to, jak wielką uwagę poświęca ona organizacji swego życia. Wszystko jest u niej poukładane, precyzyjnie dopracowane. W jego oczach, nie jest to przejaw monotonności, lecz świadectwem dobrego wychowania, stabilności. Poza tym, godną pochwały jest jej wielka wiedza oraz pragmatyzm, połączony z pewną skromnością i chęcią służenia ojczyźnie. Podziwia ją za charakter i szczere, wypływające prosto z serca dobre chęci. Jest interesująca. Natomiast urokliwość to jedynie atrakcyjny dodatek, który jednak nie gra kluczowej roli. Najważniejsze jest bowiem to, jaka jest wewnątrz. No właśnie. Jak skutecznie namieszać w głowie tak doskonale usytuowanej klaczy? Jak ją zaskoczyć, skoro już teraz posiada dostatecznie wielką wiedzę? Wszak mięśnie to nie wszystko. Jak zwrócić na siebie uwagę, podczas, gdy na służbie trzeba nosić tę samą zbroję, co każdy inny gwardzista? Jak się wyróżnić? W ogóle, jak dać radę i być niedaleko niej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? A może podpytać przyjaciółki co lubi jeść, co lubi czytać, jakie filmy trafiają w jej gusta, co lubi robić, kiedy „nie musi” być księżniczką? A co, jeżeli w szeregu stoją inni, którzy już od dłuższego czasu knują plan jak zdobyć serce najmłodszej księżniczki Equestrii? Trzeba ich czym prędzej zniszczyć! No i tutaj wkraczacie Wy! Ta gra nie posiada żadnych specyficznych sytuacji, jest ograniczona tylko i wyłącznie Waszą wyobraźnią… Oczywiście, w granicach dobrego smaku. Masło maślane. W każdym razie, rzecz polega na podrzucaniu dobrych koncepcji na zwrócenie na siebie uwagi oraz zagadanie do Twilight. Tak, aby na drugi dzień nie zapomniała i wciąż o nim myślała. Nie jest to łatwe, ale nie od razu Canterlot zbudowano, prawda? Możecie odnosić się do różnych sytuacji, różnych lokacji, ba! To może być nawet forma dialogu, czy pojedynczych tekstów! Jak uważacie, jeśli tylko przyjdzie Wam do głowy sensowny pomysł, napiszcie o tym tutaj! Na 100% to nie zostanie zapomniane! Czekamy!
  8. Koło fortuny? Nie, nie mamy tutaj czegoś takiego. Znaczy się, majster przytargał kiedyś podobne barachło, ale wyrzuciliśmy je od razu, jak tylko okazało się, że jest lipne. Zresztą, kręcenie jakimikolwiek kołami to złudne symulowanie, że byle pierdoła ma jakikolwiek wpływ na swój los. Zupełnie jak wróżenie z kart, kopyta, czy fusów. Takie tam, opium dla mas. W rzeczywistości, każdy jest taki sam w obliczu ślepego losu. Biedak nagle może stać się bogaczem, a potem znów upaść. Niżej, niż jest w stanie sobie wyobrazić struś, kiedy chowa głowę w piasek. Jednakże… Tak, są na tym świecie tacy, co potrafią uprzedzić los, bądź zmienić nieco bieg wydarzeń, nierzadko przecząc logice, a nawet dokonując niemożliwego. Ale to tylko potwierdza, że koła fortuny, karty czy inne głupoty nie mają żadnego znaczenia. Ale kto będzie kolejną osobą mącącą w planach jaśnie fortuny? No właśnie. Jak zapewne się domyślacie, w tejże grze ubieramy się w szaty nie-aż-tak-ślepego Losu, by przekonać się kto potrafi być bardziej złośliwy niż fortuna, kto dysponuje większą pomysłowością na dziwne przypadki niż samo przeznaczenie, no i ogólnie, co byście chcieli, żeby się komuś przytrafiło ;P A komu? W tejże grze główne skrzypce gra nie kto inny niż Flash Sentry, który jako obiecujący i pełen zapału kadet (tak, wehikuł czasu ciągle działa) para się różnymi zajęciami, w pogoni za doświadczeniem i nabyciem pewnej zaradności życiowej, dzięki której żadna klacz, która poleci na jego pyjenkny, pełen charyzmy i męstwa pysk, ogólnie okazałą budowę i takie tam, nie zastanowi się drugi raz, że za tą góra mięśni być może kryje się nie tęgi umysł, lecz orzeszek. Tak więc, macie niepowtarzalną okazję (a nawet szereg okazji!) na pokrzyżowanie szyków, zburzenie misternych planów, czy po prostu pokazanie, że „wcale nie jest aż tak najwspanialszy jak mu się wydaje”. Oczywiście, dla co niektórych wszystko to może się wydawać nieco na wyrost, przesadzone do granic możliwości, lecz nie przeczę, że odbiorcami docelowymi niniejszej gry są osoby, które po prostu bardzo nie lubią naszego dzisiejszego gościa. Zasady są proste – ja podrzucam sytuację, a Wy macie za zadanie tak skomplikować problem, tak dobrać zdarzenia, żeby Flash nie miał szans wyjść z tego zwycięsko. Jednakże, surowo zabronione jest stwarzanie takich reakcji łańcuchowych, które zagrażałyby życiu lub zdrowiu komukolwiek. „Oszukać przeznaczenie” to to nie jest. Coś niby podobnego, ale jednak innego. Ok? Najdziwniejsze pomysły na to, co może pójść nie tak, zdobywają punkty! Zatem startujemy. Dzisiaj, nasz bohater złapał fuchę operatora/ kamerzysty, w ramach kręcenia filmu dokumentalnego, poświęconego najważniejszym zabytkom Las Pegasus. Słyszycie jak to dumnie brzmi, „byłem w zespole filmującym historię zabytków Las Pegasus!”, co nie? Na to poleciałaby niejedna studentka architektury, czy historii. Chyba, że wyjdzie na to, że nie ma się czym chwalić… Co może pójść nie tak?
  9. Hoffman

    Finałowy odc V sezonu

    Jeśli dobrze zrozumiałem, całość tychże informacji pochodzi z 4chana, co jest wystarczającym powodem, aby do owych rewelacji podchodzić z pewnym dystansem. Ogólnie, nie wydaje mi się, aby tak miał wyglądać finał sezonu. Starlight być może i powróci, ale szczerze wątpię, by wydarzenia tak się potoczyły, z prostego względu, iż byłoby to raczej mocno naciągane: 1. Jak Starlight wyobrażałaby sobie cofnięcie się w czasie o tyle lat? 2. Co już raz zostało przedstawione, przeznaczenia nie da się zmienić (Twilight próbowała). 3. Skąd Starlight miałaby wiedzieć kiedy, gdzie, jak i dlaczego, bohaterki zdobyły swe znaczki? W ogóle, skąd miałaby wiedzieć o tym, że wszystko wywołała Rainbow? I zresztą, nawet gdyby ją powstrzymała, to jaką ma pewność, że bohaterki nie zdobędą znaczków później, w innych okolicznościach? Niestety, jest jeden aspekt, który mimo wszystko mógłby przemawiać za tym, by właśnie tak zorganizować finał. Mianowicie, przywrócenie starego porządku, naprawienie czasoprzestrzeni i spowodowanie, że nawet w tej alternatywnej rzeczywistości przyjaciółki Twilight w jakiś niezrozumiały sposób odnajdą same siebie i przypomną sobie starą oś czasu, mogłoby zostać uznane za coś wystarczająco wielkiego, by alicornami uczynić wszystkie bohaterki. A to oznacza promocję, zabawki, pieniążki. Sceptycznie podchodzę również do rzekomego brata Fluttershy, który jak mniemam będzie się nad nią znęcał a'la brat Eddy'ego nad Eddym ;P Poważnie, ile jeszcze tego rodzeństwa się będzie na siłę wciskać? Drugi, czy trzeci sezon - ok, ale teraz? Mimo, że wcześniej nikt o nim ani słówka nie pisnął? Już lepiej by było, jakby ogarnęli sprawę z tamtym ogierem z tęczową grzywą, co zabrał Dash na igrzyska ;P No, ale jak już mówiłem, najlepiej podejść do tego z dystansem i spokojnie zaczekać na drugą połowę sezonu.
  10. W tym temacie dzielimy się poglądami i koncepcjami dotyczącymi szeroko pojętej militaryzacji społeczeństwa. W obliczu niekończących się konfliktów zbrojnych, licznych zrywów i zapewne niejednej nadchodzącej rewolucji, często powraca kwestia stanu armii, wydatków na armię, modernizacji, czy tego, że może dobrym pomysłem będzie umożliwić obywatelom posiadanie broni, przy jednoczesnym zapewnieniu należytego szkolenia i badań psychologicznych. Niemniej, nawet kiedy chwilowo, acz intensywnie podniesie się „histerię wojenną”, większość ludzi podchodzi do tego z dystansem. Często wydaje się nam, że to daleko, że nie u nas, że to nas nie dotyczy, że u nas tak nie będzie, że wojna tuż za oknem to totalna abstrakcja. Ale co się stanie, kiedy wróg znajdzie się u drzwi? Czy bylibyśmy na takie starcie przygotowani? Ja uważam, że nie. Jak zapewne doskonale wiecie, obecnie nie ma już obowiązku odbycia służby wojskowej. Ostatni pobór z kolei, miał miejsce w roku 2008. Jak zapatrujecie się na ten stan rzeczy? Czy było to słuszne posunięcie, czy błąd? O w ogóle, czy mamy u siebie, na forum osoby, które czasy odbycia zasadniczej służby wojskowej pamiętają? A może ktoś porwał się na służbę ochotniczą? Czy zjawisko „fali” w wojsku jest faktem, czy mitem, którym swego czasu straszono młodzież? A może mamy u siebie kogoś, kto może poszczycić się własną bronią palną? Ja co prawda pukawki na własność nie posiadam, ale planuję w niedalekiej przyszłości postarać się o pozwolenie. Stosunkowo niedawno dałem się wyciągnąć na „amatorską strzelnicę” ( ) i powiem szczerze, że na nowo zaraziłem się strzelaniem. Oczywiście, mówiąc o posiadaniu broni, mam na myśli strzelanie zarówno pojmowane w kategoriach służby wojskowej, jak i kategoriach sportu. Czy Waszym zdaniem społeczeństwo należycie przeszkolone, uzbrojone, przygotowane, może spowodować, że ewentualny najeźdźca dwa razy zastanowi się, zanim wyciągnie ręce po inne państwo? A może w ogóle zrezygnuje? Oczywiście, hipotetyczne „wojsko obywatelskie” pojmuję nie jako alternatywę dla armii zawodowej, ale bardziej jako takie uzupełnienie, dodatkowe zabezpieczenie. Aczkolwiek, chciałbym się Was zapytać, czy uważacie samych siebie za osoby odpowiedzialne na tyle, by móc posiadać broń? Tak lub nie, czy uważacie, że znajdujecie się w większości? Czy ułatwienie dostępu do broni pomogłoby w obronie przed ewentualnym agresorem, czy też sami zaczęlibyśmy skakać sobie do gardeł? Rozmawiamy.
  11. Jak wyżej. Jakiś czas temu utworzony został wątek, w którym to mogliśmy dzielić się swymi przewidywaniami, oczekiwaniami i przypuszczeniami co do obecności Shining Armora w sezonie czwartym. Temat nie rozkręcił się zbytnio, a i w samym sezonie nasz księciunio nie był zbyt często, nazwijmy to, widzialny. Wątek o sezonie piątym to jednak inna para kaloszy ;P Co prawda mam pewne braki, ale coś mi mówi, że akurat w kwestii tego konkretnego bohatera, wiele mnie nie ominęło. Niemniej, nie jest to do końca to, o czym chciałbym tutaj pogadać. Zapominamy o tym, że mamy dostęp do wywiadów/ wypowiedzi twórców, że jest internet, obserwujemy i oceniamy tylko i wyłącznie to, co zostało nam przedstawione w serialu, bez względu na intencje i wikie wszelakiej maści. Uściślając, chciałem postawić tezę, że na początku, a także w trakcie powstawania sezonu drugiego, Shining Armora w ogóle miało nie być. W sensie, w takiej roli, w jakiej znany jest obecnie. Skąd mi to przyszło do głowy? Przede wszystkim, jego jedyną większą rolą w całym serialu był finał sezonu drugiego, chociaż znów, na upartego można stwierdzić, że zbyt wiele nie zdziałał, bo przez większość czasu znajdował się pod wpływem Chrysalis. No, ale zostawmy to na później (?) Jednocześnie, w finale sezonu drugiego dowiedzieliśmy się o nim najwięcej i później jego tło nie było jakoś szczególnie rozbudowywane. Fakt, że był obecny w otwarciu sezonu trzeciego wynikał moim zdaniem z tego, że po pokonaniu Chrysalis jego wątek nadal był „gorący”, natomiast powiązanie krwią z Twilight było wygodne do celów sprowadzenia na północ głównych bohaterek, żeby mogły być blisko zamieszania z Sombrą. Jakoś potem twórcy musieli sobie zdać sprawę, że na dłuższa metę postać Shininga nie ma zbyt wielkiego potencjału i zdecydowanie lepiej będzie skupić całe swe wysiłki na Cadance, która słusznie od zawsze wydawała się „ważniejsza”. Ale powracając do faktu, że Armor jest starszym bratem Twilight – czy z kolei już pod koniec sezonu drugiego nie było to wygodne powiązanie, wprowadzone tylko po to, żeby Twilight i spółka pojawiły się na ślubie i mogły odegrać tam swoją rolę sześcioosobowej armii samodzielnie rozprawiającą się z zastępami Podmieńców? Zastanówmy się. Jakaś bardzo ważna księżniczka, alicorn, wychodzi sobie za jakiegoś bardzo ważnego kapitana królewskiej gwardii. Jak tu wpleść Twilight w wątek? Przecież nie mogła zostać zaproszona wyłącznie dlatego, że była najwierniejszą uczennicą Celestii. Inaczej, byłaby na ślubie i weselu każdej szychy ze stolicy. No to ktoś sobie wpadł na pomysł, że Cadance kiedyś opiekowała się Twilight. Niby ok, ale co jeśli w przeszłości lub przyszłości miała pod swymi skrzydłami inne źrebaki? Też by je pozapraszała? Zdaje się, że to było zbyt słabe. No to postanowiono bez zbędnych ceregieli dopisać do życiorysu Twilight starszego brata, z którym to była i jest bardzo związana i którego dawno nie widziała. No i wszystko gra, wszak na śluby najbliższa rodzinę się zaprasza, no nie? Teraz, mając uzasadnienie, Twilight na miejscu i resztę bohaterek, można dawać wątek Chrysalis podszywającej się pod Cadance. Jak się okazało, uzasadnienia te okazały się bardzo uniwersalne również wtedy, kiedy zdecydowano się podkreślić rolę Cadance, kosztem jej męża. Opiekowała się Twilight, jest żoną jej brata, wszystko pasuje. Zresztą, nie wiem czy tylko ja odniosłem takie wrażenie, ale nagle, choć niby tak bardzo była z nim związana, po jakimś czasie Twilight zdaje się kompletnie zapomniała o tym, że ma brata. On sobie gdzieś tam ciuła w tle, ale generalnie nie wydaje się już „konieczny”. Czyli, więzy krwi między Twilight a Shining Armorem na dłuższą metę okazują się takim sztucznym tworem, służącym za pretekst, dlaczego Twilight i jej przyjaciółki miały być na ślubie i doświadczać wszystkiego z pierwszego kopyta, a nie być, na przykład, obserwatorkami inwazji, które do obrony włączyły by się „jakoś potem”. W sezonie trzecim Cadance od samego początku wydaje się ważniejsza dla fabuły, czego kulminacja następuje w odcinku z igrzyskami, gdzie naprawdę wiele uwagi poświęcono jej… Fryzurze. Reszta odcinka była ganianiną za Peachbottomówną, a Shining robił za wuefistę ;P Czyli od pewnego momentu Twilight uczestniczy w nowych wydarzeniach, poza Equestrią, ze względu na Cadance. Shining Armor okazuje się jedynie dodatkiem. Fabule potrzebna jest Cadance, a nie Shining. A teraz wyobraźmy sobie, że Shining Armor naprawdę nie ma nic wspólnego z Twilight. Zna ją tylko dlatego, no bo żonka się nią kiedyś opiekowała i postanowiła zaprosić ją na ślub bo była aż tak fajna. Jak myślicie, czy odcinki po drugim sezonie, w których występuje on bądź Cadance wyglądałyby inaczej? Czy to by cokolwiek zmieniło? Bo moim zdaniem całość rozbiłaby się o zmianę kilku dialogów, ewentualnie kosmetyczne modyfikacje kilku scen (i wycięcie pewnej piosenki). Tak to właśnie wygląda w moich oczach, patrząc tylko i wyłącznie na wydarzenia przedstawione w poszczególnych epizodach. Co o tym sądzicie? Czy w związku z powyższym, bądź też podejściem twórców, możemy Shininga w jakiejś naprawdę kluczowej roli nie zobaczyć już nigdy? I jeszcze jedno pytanie – czy w przyszłych sezonach, przy okazji wprowadzania nowych złoczyńców, wielkich powrotów doskonale już znanych, bądź też realizacji zgoła innych koncepcji może się nagle okazać, że Twilight ma jeszcze więcej rodzeństwa/ kuzynostwa/ bardzo bliskich znajomych/ księżniczek, które się z nią bawiły za małolata, których dawno nie widziała (a o których my nigdy nic nie wiedzieliśmy), bo „inaczej się nie będzie dało”? I ze wszystkimi po kolei była tak bardzo związana i zżyta, że w następnym odcinku o nich zapomina? Dyskutujemy.
  12. W imieniu Snipsa oraz swoim własnym, serdecznie dziękuję MaciejKamilowi, za zmotywowanie do działania i cięższej pracy nad sobą! Z całą pewnością nasz wojownik nabrał chęci i motywacji, dzięki której z czasem nauczy się samodzielnie pokonywać różne przeciwności losu, walczyć w słusznej sprawie, dawać z siebie jak najwięcej. Życzymy Snipsowi sukcesów na sali treningowej, jednocześnie ciągnąc temat dalej. Kto tym razem potrzebuje motywatora, zapytacie? Thunderlane ma za sobą kilka dosyć mało udanych dni. Po prostu, po samym sobie, spodziewał się więcej. Efekty jego pracy wydają się niewspółmierne do poniesionego wysiłku, toteż pegaz czuje się słaby. I sam nie jest pewien, czy chce nad tym popracować. Kto spróbuje go zmotywować do działania?
  13. Z okazji odwilży, odkopuję temat! WCIĄŻ potrzebujemy wykazu niezbędnych przedmiotów dla Guardiana, piastującego stanowisko Młodszego Gwardzisty! Damy radę?
  14. Drodzy Państwo, popierając inicjatywę MaciejKamila, podbijam temat (przerwa między postami jest... imponująca) i przypominam, że Magenta i Cahan mają po jednym głosie. Niestety, gra nie przewiduje remisów... Czekamy na dalsze propozycje! Może w końcu, po latach, uda się nam dojść do tego, kto mógłby być Mistrzem Szpiegów
  15. Mafia III oficjalnie zapowiedziana! -> https://mafiagame.com/

    1. Mordoklapow

      Mordoklapow

      Sądząc po samochodach i postaciach, będzie do kitu.

  16. Dziękuję za poświęcony na lekturę czas, jak również podzielenie się wrażeniami. Mimo wszystko, mam nadzieję, że mnogość wszelakich „gorowatych” scen nie odcisnęła na Twojej psychice większego śladu i za jakiś czas będziesz pamiętać wyłącznie te w miarę pozytywne aspekty sequela Aby post nie był zbyt krótki, wspomnę iż uwielbiam ryzyko towarzyszące tworzeniu kontynuacji (zwłaszcza gdy oryginał zostaje dobrze przyjęty), no bo wiadomo jak to z tymi kontynuacjami bywa. Cieszę się niezmiernie, że są osoby, którym sequel się ogólnie spodobał i osoby którym wydał się zbędny. Jeśli mam być szczery, z perspektywy czasu, może rzeczywiście, pod względem ilościowym brutalnych scenek było zbyt wiele (zwłaszcza wtedy gdy występuje Pinkie Pie, tych scen jest kilka naraz, następują zaraz po sobie), lecz jeśli chodzi o samo ich „natężenie”… No niestety, ale nawet po tak długim czasie stwierdzam, że niczego nie żałuję ;P Parafrazując „Misia”, jak jest gore to musi być gore Ale z drugiej strony, z różnych powodów, moje wyobrażenia o granicach gore należy traktować z pewnym dystansem Odnosząc się do mojego chorego zamiłowania do kontynuacji, trzecia część „Ponybiusa” raczej nikomu nie grozi. Gdybym miał kiedykolwiek coś podobnego stworzyć, to tym razem prędzej postawiłbym na strach oparty na ogólnym mroku, tajemnicy, dziwaczności, czy stalkingu aniżeli rzekach czerwonego płynu. Czyli bardziej [Grimdark] niż [Gore]. Zresztą, czekają na mnie inne fanfiki, nie tylko do napisania, ale również zrecenzowania Jeszcze raz, dziękuję za poświęcenie koszmarnemu automatowi uwagi, przeznaczenie pewnej ilości wolnego czasu na komentarz oraz słowa krytyki. Jest to dla mnie bardzo ważne. Pozdrawiam!
  17. Temat ten ma charakter bardziej wspominkowy i jeżeli tylko macie chęć na podzielenie się tym z innymi forumowiczami, bądź też jesteście ciekawi, czy ktoś kiedyś miał podobne marzenia, możecie tu śmiało napisać. Nie da się ukryć, że smoki zawsze były, ciągle są i jeszcze długo będą obecne w szeroko pojętej kulturze. Czy to jako przyjaźni najmłodszym (i nie tylko) bohaterowie, czy jako żołnierze, których domyślnie okiełznaliśmy i którym wydajemy rozkazy (jak na przykład w grach), czy też jako źli i bezwzględni antagoniści. Na przestrzeni kolejnych lat postać smoka, jako taka, bardzo wyewoluowała i istota ta nie jest już wyłącznie pokrytą łuską, przerośniętą jaszczurką, której trzeba co jakiś czas płacić haracz w postaci dziewicy czy paru owiec. Nie jest już to ten „wielki zły”, obecny głównie w legendach, czy dawnych wierzeniach. Jak się okazuje, potrafi nawet być postacią pozytywną, dającą dobry przykład. Zmiany te doskonale widać chociażby w przypadku Smoka Wawelskiego, który to swego czasu stał się bardzo ludzki – posiadł humanoidalną posturę, ubiera się jak człowiek, prowadzi nawet samochód. Warto też wspomnieć, że „współczesny smok” nie dysponuje wyłącznie ogniem, ale wieloma różnymi mocami. W międzyczasie przemyślano również nowe gatunki, cechujące się niespotykanymi wcześniej właściwościami (na przykład Kryształowe Smoki z „Heroes III” lub nie posiadające skrzydeł Megasmoki z „Heroes IV”). Jedno jednak wydaje się niezmienne – smok to wciąż na ogół dumna, potężna istota, budząca respekt (aczkolwiek nie zawsze) i walcząca skuteczniej, niż ktokolwiek inny. Oczywiście, wyłączając lisze ;P Zatem, jak zapatrujecie się na ewolucję wizerunku postaci smoka? Czy kiedykolwiek marzyliście o tym, by znaleźć gdzieś zaginione smocze jajo, oswoić i wychować smoka? Nadać mu imię? Przeżyć jakąś przygodę? Trochę jak w „Eragonie”, czy „Jak wytresować smoka”? Ja wspomnę tylko tyle, że kiedy po raz pierwszy dorwałem się do Czarnego Smoka w Heroes II, od razu chciałem mieć takiego na własność ;P Zaimponowała mi ta moc, wysokie statystyki, ogólny design i wypływający z ekranu szerokimi strumieniami majestat (no co, jak na tamte czasy ta grafika to było coś!), w ogóle, pomyślałem sobie jakby to niesamowicie było pochwalić się własnym smokiem przed innymi. I faktem, że jednym skinieniem mogę rozkazać mu spalenie wszystkiego na popiół >:] Od razu wiedzieliby z kim mają do czynienia ;P A jak to wyglądało u Was?
  18. To bardziej teoria, ale kto wie, może wspólnie dojdziemy do zupełnie składnej i niekoniecznie wesołej koncepcji na bardzo odległą przyszłość, która przecież czeka zarówno na Spika jak i Twilight, która, jak doskonale wiemy, zwykłym kucykiem już nie jest. Wątek ten na pierwszy rzut oka może się wydawać podobny do „Przyszłość Twilight”, jednakże gryzie tę tematykę nieco z innej strony. Mianowicie, jak w przyszłości Spike poradzi sobie z długowiecznością (zakładając, że Twilight jako alikorn może osiągnąć wiek ponad tysiąca lat) osoby, która od momentu jego wyklucia była prawie jak matka/ starsza siostra? Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale nie mamy dokładnej informacji jak długo żyje przeciętny smok w Equestrii. Chyba bezpiecznie będzie stwierdzić, że żyją bardzo długo. Na przykład w porywie do kilkuset lat. Zatem, dopóki reszta Mane6 nie zostanie księżniczkami (w co szczerze wątpię i co uważam za kiepski pomysł), zarówno Twilight, jak i Spike najpewniej przeżyją pozostałe Elementy Harmonii. Czy po nich przyjdą nowe powierniczki? A może cała moc skupi się w Twilight? A może stanie się coś jeszcze innego? Mniejsza o to. W każdym razie, chciałbym tutaj przywołać następujący motyw. Czy sądzicie, że mimo świadomości, że wiek to wiek i Rarity nie dane jest przeżyć tyle co on, Spike mógłby się załamać? Nie wyłącznie z jej powodu, ale także reszty przyjaciółek i w ogóle, wszystkich kucyki, które zna(ł)? Czy sądzicie, że mógłby mieć Twilight za złe, że nie próbowała dać im wiecznego życia, jako księżniczka o wielkiej mocy? Albo chociaż tak „ustawić” ich wiek, by on odszedł pierwszy? Albo jeszcze inaczej – załóżmy, że Twilight nie wyobraża sobie życia bez swych przyjaciółek i nie chce ich wymieniać na żadne inne kucyki. Czy sądzicie, że istniałaby możliwość „oddania” nowej mocy tylko po to, by znów wieść żywot zwykłego, śmiertelnego jednorożca? Wówczas uniknęłaby traumy (sadzę, że na dłuższą metę taki byłby efekt) przeżycia własnych rodziców, wszystkich przyjaciółek, dźwigania gigantycznego bagażu wspomnień i świadomości, jak wiele już widziała i jak wiele jeszcze zobaczy. Problem w tym, że Spike i tak pewnie żyłby dłużej. Czyli to on przeżyłby wszystkie najważniejsze dla niego kucyki, z czym mógłby sobie nie poradzić. Mógłby zatem próbować powstrzymać Twilight przed ewentualnym powrotem do poprzedniej formy. Albo poprosić, aby pozwoliła mu odejść razem z nią… Ale Twilight raczej nie odbierze mu życia, w żaden sposób. Albo, jeszcze inaczej. Załóżmy, że poradziłby sobie z odejściem przyjaciółek, ale z kolei Twilight gorzej by to zniosła. A jak wiadomo, czarna magia istnieje i jak każde narzędzie, może posłużyć do rzeczy dobrych, bądź złych. Co by było, gdyby Twilight próbowała przywrócić do życia utracone przyjaciółki? Co, jeśli zwróciłaby się przeciwko Celestii, bo nagle poczułaby się niesłusznie wyróżniona? Czy Spike stanąłby po jej stronie, czy z kolei opowiedziałby się przeciw? Pomijam już fakt, że przeżycie setek, tysięcy, może nawet więcej lat, prędzej czy później, moim zdaniem, odciśnie na psychice swoje piętno. Jak dla mnie, jest to coś niewyobrażalnego i na dłuższą metę wykańczającego od środka. Jeśli nawet alikorny… Może nie „sztuczne”, ale powiedzmy „stworzone” w jakichś specyficznych okolicznościach żyją tyle, co zwyczajne kucyki, to nadal pozostaje problem z przypuszczalną długowiecznością Spika. Jak on sobie poradzi z odejściem Twilight? W ogóle, czy będzie w stanie samodzielnie egzystować? Bez niej? W każdym razie, Spike najpewniej próbowałby COKOLWIEK robić, co w sytuacji kryzysowej doprowadziłoby do starcia z Twilight. Myślicie, że to możliwe? Jeśli tak, to jaki byłby wynik takiej walki? Co by to zmieniło? Może rozwiązaniem okazałoby się nawiązanie kontaktu z innymi smokami, bądź odszukanie swej rodziny. Ale czy Twilight tak po prostu pozwoliłaby mu odejść? W ogóle, czy on sam by tego chciał? Czy potrafiłby po prostu zapomnieć o Twilight? Dyskusję uważam za otwartą.
  19. Cóż za bałagan… Gdziekolwiek cała ta Starlight się tego nauczyła, z pewnością jest to coś… Niedobrego. Ale nawet nie będę próbował tego zrozumieć. Jak można „odklejać” znaczki od kucyków? Jak można pozbawiać unikalnych talentów? Przecież właśnie to czyni każdego kucyka czyni wyjątkowym! Wiesz co, stary… Chyba właśnie o to jej chodziło. Nah, bez przesady. Ja mówię, że to był kolejny maraton dobrych chęci, który jednak spełzł na niczym. A szkoda. Chyba zgodzisz się, że niektóre talenty są… Przesadzone? A gdzie tam. Zależy jakie talenty porównujesz. No właśnie, jakie… Wiesz, że ja się sam zastanawiam? Chciałbym wiedzieć, albo chociaż mieć wskazówkę, czego mogłyby one dotyczyć. Dlaczego nie poprosisz o pomoc przyjaciół? Szybciej ci pójdzie porządkowanie i w ogóle, reszta spraw organizacyjnych. Możliwe… Ale chciałem chociaż spróbować samodzielnie się z tym uporać. Nie wydaje mi się, aby było to zadanie wymagające jakichś kosmicznych kwalifikulancji! Taa… Coś w tym stylu… Moi drodzy, witam Was w kolejnej, nowej zabawie! Co tym razem? Wyobraźcie sobie, że pogoń za Starlight Glimmer co prawda zażegnała jeden problem ze skradzionymi talentami, wliczając w to zaszycie się w ciemnościach wyżej wymienionej klaczy, ale przy okazji ujawniła kłopoty w innych rejonach Equestrii. Okazuje się, że nagłe uwolnienie jednej serii talentów spowodowało wypaczenia innych, w wyniku zbyt silnych strumieni energii. Szukając jakiegokolwiek celu, strumienie wybrały przypadkowe kucyki i rozbiły się o ich znaczki, powodując coś, co w fachowej literaturze zowie się „tymczasowym wymazaniem talentu”. W ten sposób nadmiar energii został rozładowany lecz z jakim skutkiem… Jak sami widzicie, Spike nie do końca radzi sobie z określeniem natury danych talentów, co utrudnia zwrócenie znaczków ich właścicielom. Przyda się zatem Wasza pomoc. Zasady są proste jak budowa czołgu T-55! Co jakiś czas ujawniona zostanie wskazówka co do zagubionego talentu, a na Waszych barkach spoczywa odgadnięcie na czym ów talent ma polegać i komu się on należy. Nie chodzi nam o imię i nazwisko, bynajmniej. Wystarczy jak określicie, czy to kucyk ziemski, jednorożec, czy pegaz i czym na co dzień się zajmuje. To wszystko co potrzebne, by zwrócić talent jego właścicielowi, bądź właścicielce. Jesteście gotowi? Zatem serwuję Wam pierwszą zagadkę!
  20. Nie ulega wątpliwości, że Trixie cierpi na rozdwojenie jaźni jest naprawdę niesamowita! Kiedy chce, potrafi być agresywna i knuć jak najęta, a kiedy chce, potrafi równolegle zdobyć się na odrobinę pokory, a nawet poprosić o pomocne kopyto… Lub łapę. No i to jest właśnie jeden z tych momentów. Pragnąc jak najszybciej powrócić na scenę i znów być obrzucaną różami, a nie pomidorami (aczkolwiek, i to czerwone to czerwone…), a po dziesiątej wizycie u wróżki, kiedy po raz kolejny usłyszała, że „przemoc nie jest rozwiązaniem”, postanowiła się przełamać. Przynajmniej nikt nie powie, że Wielka i Potężna Trixie nie potrafi wzorowo zagrać skruszonej... A może dobrze będzie wreszcie oddzielić deski teatru od prawdziwego życia? Choć z drugiej strony, życie to też tak jakby teatr… – Za dużo filozofujesz! Ooops, wybacz. No, w każdym razie, Trixie ma plan taki, że spróbuje oddzielić to co było grubą kreską. A od czego warto by było zacząć? Zdaje się, że przeproszenie po kolei wszystkich kucyków będzie dobrym punktem zaczepienia. Problem polega na tym, że u Trixie cienko ostatnio z przepraszaniem, w związku z czym do akcji wkroczył niezastąpiony asystent samej księżniczki przyjaźni! Moi drodzy, w tej zabawie, Waszym zadaniem będzie wcielenie się w skórę Spika i sformułowanie mowy, w której zawarte będą przeprosiny pod adresem danego kucyka. Trixie to wkuje na pamięć i będzie dobrze! Jeśli tylko macie pomysł zawsze można dodatkowo zaproponować jakiś prezencik na zgodę, bo dlaczego nie? Na pierwszy ogień, Trixie musi przeprosić Berry Punch. Znacie ją, prawda? Jak do niej podejść? Jak zacząć i przede wszystkim, za co czarodziejka będzie przepraszać? Najlepszy pomysł zdobywa punkty!
  21. Ostrzegam przed naprawdę masywnymi spoilerami, uwzględniającymi rzeczy, które zostały zawarte w pierwszym poście, tytułem niezbędnych wyjaśnień odnośnie fabuły! Na wstępie chciałbym powiedzieć, że naprawdę długo zbierałem się do napisania niniejszego posta, bardzo wiele razy zaczynałem, ale nie kończyłem albo w ogóle wszystko kasowałem i rozpoczynałem od nowa. I powiem szczerze, że to wszystko za sprawą sławnego, wspaniałego, zaskakującego i co tam jeszcze zwrotu akcji, największej rewelacji, której to przypada przytłaczająca większość udziału w rozsławieniu tytułu. Nie to, że poczułem się „uderzony”, czy też musiałem na jakiś czas zniknąć, żeby się zastanowić nad własnym postępowaniem, nic z tych rzeczy. Poczułem się po prostu zmęczony i ilekroć zabierałem się za opisanie swoich wrażeń jeśli idzie o ten aspekt historii, powracały do mnie stare debaty na temat teorii spiskowych w kreskówkach i takich tam, że aż czułem się tak, jakbym po raz pięćdziesiąty miał napisać prawie to samo. No, ale coś napisać muszę. Później… Może na razie cała reszta, zanim się na nowo zbiorę. A zatem. „Save me” poszczycić się może naprawdę dobrą kreacją postapokaliptycznego świata oraz czyhającymi na bohaterów zagrożeniami. Przykładem tego jest kilka naprawdę pamiętnych scen, miksujących w sobie akcję z delikatną szczyptą survivalu. Mamy znakomite opisy zniszczonego Londynu, warunków panujących w jednostce, jednakże toną one w bardzo bogatych i szczegółowych przemyśleniach głównego bohatera, Maksa. Choć momentami da się odczuć niepotrzebne przedłużenia i powtórzenia otrzymanych wcześniej informacji, pozwalają one bardzo szybko wejść w jego skórę i znaleźć się pośród innych postaci, które jednak wypadają dosyć nierówno. W trakcie poznawania historii znajdziemy kilka zapadających w pamięć postaci, chociażby główna towarzyszka Maksa. I od razu, skoro już o tym mowa, chciałbym zaznaczyć, że dla mnie mogła się ona okazać o wiele, wiele ciekawszą protagonistką, niż wspomniany Maks. Nie to, że wydaje mi się, by był on nieciekawy, czy też nieposiadający bogatego tła, ale jednocześnie, nie jest to ktoś, z kim chciałbym „chodzić na akcje”, czy też się kolegować. Ot, lubiący od czasu do czasu podnieść ton i filozofować żołnierz, znający się na swojej robocie, ale tylko tyle. Coś jak Chris Redfield z serii Resident Evil – niby spoko koleś, ale jakoś zawsze większą sympatią darzyłem postacie, które go otaczały, towarzyszyły mu podczas jego „przygód”, wliczając w to antagonistów. Tak czy inaczej, brakuje tu postaci drugoplanowych z prawdziwego znaczenia. Lwia większość mieszkańców wydaje się bardzo do siebie podobna. Jest tu kilka wybijających się ponad „zwyczajność” postaci, lecz z reguły grają one trzecie, czy nawet czwarte skrzypce. A szkoda, ponieważ w opowiadaniu akcji nie brakuje, podobnie jak zdrowych dawek przemocy i krwi. Jak już wspominałem, jest to bardzo bogaty w zagrożenia wszelakie świat, w którym zginąć trudno nie jest. Było by świetnie mieć obok Maksa kogoś, z kim można by się związać emocjonalnie, utożsamić się i śledzić jego walkę o przetrwanie. Sama, samiuteńka Midnight tu nie wystarczy. Kucoperka jest bowiem naprawdę fantastyczną i budzącą sympatię postacią, która, w moim odczuciu, o wiele lepiej nadawałaby się na główną bohaterkę. Do owego twierdzenia ostatecznie przekonały mnie finałowe fragmenty, gdzie jej rola wydaje się zyskiwać na znaczeniu w stosunku do ogółu wydarzeń, czy też w pewnym momencie wychodzi znacznie przed szereg, a, że tak to ujmę, kamera koncentruje się wyłącznie na niej, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Midnight jest nieco pyskata, jest pewna siebie, czasem uszczypliwa, a czasem pocieszna, niczym młodsza siostra. Znakomicie czyta się sceny, w których poznajemy zwyczaje jej i „starszego brata” – kiedy szykują się do snu, gdy wspólnie wykonują misje, gdy słuchają muzyki, bądź też gdy Maks „częstuje” ją własną krwią. Po prostu miód. Są to bardzo pamiętne fragmenty, idealnie nadrabiające za nieco nierówny klimat. Dlaczego nierówny? Cóż, gdy na nowo rozpocząłem lekturę „Save me” (mam na myśli pierwsze czytanie, zakończone jakoś w grudniu zeszłego roku), przypomniałem sobie dlaczego poprzednim razem, przy „podejściu zerowym”, przerwałem dalsze czytanie i narobiłem sobie zaległości. Wprowadzenie w realia świata, przedstawienie postaci wydało mi się długie, wyczerpujące, lecz okraszone dosyć słabo odczuwalną atmosferą. To znaczy, efekt duszności, zniszczenia i ogólnej postapokalipsy potrwał bardzo krótko i potrzebne mi było jakieś spoiwo, które ułatwiłoby „przeskoczenie” do dalszej akcji. Tego spoiwa niestety nie ma, toteż przez pewien czas mamy efekt pod tytułem „mało kucyków w kucykach”. Później jest dużo, dużo lepiej, gdyż pojawiają się pegazy, jednorożce, no i samej Mid jest zdecydowanie więcej. Plus, więcej walki o przetrwanie i ukazanie jakie funkcje mogą pełnić kucyki w ludzkiej armii. Można by rzec, że wszystko to, co towarzyszyło treści na początku uległo „rozcieńczeniu”, dzięki czemu cała ta apokalipsa otrzymała coś w rodzaju drugiej młodości. W ogóle, świat po apokalipsie bardzo dobrze kontrastuje ze wspomnieniami Maksa sprzed czasów upadku. Brud, zniszczenia i ogólnie nieprzyjemne warunki w jakim przyszło mu żyć, a także żelazna dyscyplina nie dają o sobie zapomnieć. W pamięć zapadają także sceny w stołówce, a także rozmyślania na temat „pożywienia”. Ten równoległy świat, w którym ludzie egzystują wraz z kucykami, jest bardzo ciekawym konceptem, opisanym zresztą bez większych zastrzeżeń, a nawiązując do niejednego dzieła popkulturowego, co nadaje pewnego smaku. Nie brakuje także tajemnicy odnośnie genezy całej tej zagłady, czy też tego, czy gdzieś tam, daleko, poza zniszczonym Londynem, są może jacyś ocaleli. Świetnie, że pewnych rzeczy trzeba się domyślać, lub samemu interpretować wskazówki i ukryte smaczki. No dobra, to chyba w właściwy moment za poruszenie kwestii tego nieszczęsnego (jak dla mnie) czyśćca – źródła całego zachwytu i rzeczy, bez której opowiadanie było by zwyczajną, regularną strzelaniną w zrujnowanym przez „coś” świecie. Mianowicie… Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że idea ta pojawiła się gdzieś w jednej trzeciej całości i potem kolejne rozdziały były do niej „dostosowywane”, natomiast poszczególne znaki, takie jak głosy w radio, zostały przemianowane na coś innego, w tym przypadku modlitwy. Przy okazji, część rzeczy jakoś straciła na znaczeniu, czy w wymiarze całości stała się ledwie dodatkiem. Niemniej, historia obrała pewny kierunek, a każda nowa rzecz, która później się pojawiała, miała jakieś znaczenie (mniejsze lub większe). Wciąż jednak, coś mi tu nie gra, ale jeśli idzie o genezę samego pomysłu, nie jego wykonanie. Druga sprawa, nie mogę pozbyć się wrażenia, że idea ta inspirowana była swego rodzaju „rodziną” teorii spiskowych na temat kreskówek – czy świat w którym rozgrywa się akcja to czyściec/ nieprawdziwy świat wymyślony przez któregoś z bohaterów/ wizja będąca wynikiem jakiegoś schorzenia. Tego już było naprawdę mnóstwo, począwszy od tego czy dzieciaki z „Ed Edd and Eddy” nie żyją i są właśnie w czyśćcu, ale pochodzą z różnych epok (a siostry Cankers to demony), poprzez śpiączkę Asha, na postapokaliptycznej „prehistorii” w Flinstonach kończąc. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że naprawdę, już zbyt wiele razy i zbyt obszernie analizowałem podobne rzeczy i dyskutowałem na te tematy. Zatem, nie mam ochoty na kolejne rozwodzenie się na temat natury, wrażenia, znalezionych dziur, czy ogólnych refleksji. Powiem tylko tyle – są podobne. I przez podobne, mam na myśli „fajnie, nawet trzyma się kupy, ale jakoś mną nie wstrząsnęło, bo jestem zbyt odporny” (w skrócie). Krótko wypunktuję i opiszę co spodobało mi się w wizji czyśćca w „Save Me”, co uważam za najbardziej godne uwagi, co mnie najbardziej zainteresowało. – Obrażenia otrzymywane przez bohaterów nie znikają Jak do tej pory był to jeden z fundamentów tego typu pomysłów. Czyli, jak to możliwe, że pomimo upadania z wysokości, zgniatania, miażdżenia, wykręcania, dziurawienia, itp. postaciom nic się nie dzieje i w następnej scenie są już w pełni wyleczone. Odpowiedź jest prosta – bo to i tak nie jest realny świat, a czyściec. Tym razem jest zupełnie inaczej. I dobrze. Bohaterowie mogą zginąć, mogą zostać zranieni, nie są nietykalni, co nadaje całości pewnego realizmu. A przy okazji, myli czytelnika, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie, wiedząc, że postaciom może stać się trwała krzywda, martwimy się o ich los. Znika więc taka beztroska, że „a co tam, nic im się nie może stać!” Mówiąc krótko, przejmujemy się. – Demony nigdy nie zostają należycie opisane Dokładnie tak. Plus. Jak do tej pory, rolę demona lub ścigającego bohaterów grzechu przypisywało się jakiejś postaci, antagoniście. Tutaj znów jest inaczej. Mianowicie, nie jest tak, że ktoś nagle okazuje się szatanem, czy kimś w tym rodzaju. Każdy ma swojego własnego potwora, którego musi zwalczyć. Sam potwór natomiast, może być wszystkim, może mieć dowolny kształt. Wszystko zależy od tego co, kto w przeszłości zmalował. Technika ta sprawia, że czytelnik niczego nie może być pewien, nie ma konkretu. Musi sam sobie wyobrazić, albo na podstawie kreacji danego bohatera samodzielnie domyślić się w których dziedzinach życia musiał być „zły”, skoro tu trafił. – Pokuta polegająca na walce o przetrwanie w jednostce wojskowej Myślę, że to działa na wyobraźnię. Ujmę to tak: dzięki Falloutowi, współczesnych Residentach, Gears of War, czy po części Borderlands, ogółowi wydaje się, że postapokalipsa jest „fajna”, że to akcja, przygoda, zabawa. Jednakże, kiedy rzucimy okiem na prawdziwe konflikty, spustoszenie siane przez ekstremistów, opowieści o falach w wojsku i jakie to jest „okropne”, przy jednoczesnych przesłankach, że obowiązkowy pobór może powrócić, nagle dociera do nas, że to w gruncie rzeczy groźba, coś abstrakcyjnego nagle staje się rzeczywistością. W istocie, wojna jest tragedią. Obojętnie, czy o zasięgu światowym, czy lokalnym, to nadal coś, czego należy się obawiać, z czym trzeba się liczyć. I kiedy przychodzi co do czego, to przestaje być grą. Nie ma, że zostaniemy rozerwani, ale możemy kontynuować od ostatniego punktu kontrolnego. To jest rzeczywistość. Ten czynnik działa doskonale, zarówno w przypadku fikcyjnych postaci, jak i przeciętnego czytelnika, który śledzi ich historię. Myślę, że dla wielu osób wizja wojskowego życia, wojny, permanentnego zagrożenia życia jest czymś przerażającym i dlatego takie oto realia ukazane w fiku są decyzją dobrą, sprzyjają ciężkiej apokalipsie, wszechobecnemu zniszczeniu, atmosferze zagrożenia. Jest tu kilka słów-kluczy, które mogą zdziałać na wyobraźnię i momentalnie wprawić w powagę. Niestety, akurat ten aspekt bywa czasem rozmywany przez zupełnie niepotrzebne elementy „luźniejsze”, bądź wręcz komediowe. Ale o tym nieco później. Generalnie, cały ten czyściec, choć wydaje się troszeczkę „wytrzaśnięty znikąd” od pewnego momentu, został zrealizowany solidnie i nie aż tak nachalnie. Wskazówki czy poszlaki są dawkowane ze zdrowym rozsądkiem, choć z drugiej strony, trochę szkoda, że autor postanowił go oficjalnie potwierdzić. Dużo pisałem o teoriach, a one mają to do siebie, że zostają wysnute na podstawie znaków, wieloznaczności i tego, jak ktoś interpretuje sobie to, co widzi na ekranie lub na papierze. Niemniej, są one przedmiotem wielu dyskusji między innymi dlatego, że pozostają niepotwierdzone. W „Save me” natomiast, nie ma tego czynnika „zastanawiania się”, czy rujnowania jakichś przekonań. Po prostu wiemy, że to nie jest realny świat, a zaświaty. Mam na myśli to, że nie wyjaśniając tego tak do końca, można by wysmażyć naprawdę jeszcze lepsze, otwarte zakończenie, pozostawić wiele niewyjaśnionych tajemnic, niedopowiedzeń (w pozytywnym sensie), które skłoniłyby czytelników do wielu innych przemyśleń, czy to aby na pewno prawdziwy, acz zniszczony kataklizmem świat, czy coś innego. Na przykład czyściec. Wówczas dla własnej wygody i spokoju wziąłbym to „na serio” i opisywał po prostu jak fanfik akcji Niemniej, jestem pod wrażeniem nie tyle tego czyśćca i zwrotu akcji, co atmosfery towarzyszącej zakończeniu. Kończąc lekturę za pierwszym razem, odczułem, że mam za sobą naprawdę „szarą” i w gruncie rzeczy smutną historię, której jednak prędko nie zapomnę. Sam nie wiem jak to lepiej określić. Mieszanka enigmy, pewnej nieuchronnej zmiany, wypełnienie przeznaczenia, taki klimat „odejścia”, czy też „przeminięcia”. Ogólnie, na początku myślałem, że wstawki humorystyczne posłużą temu, że bardziej poczuję się związany z tym dziwnym światem, na tyle, że podczas zakończenia nie będę w stanie przyjąć do wiadomości, że już czas go opuścić. Ale po jakimś czasie stwierdziłem, że to jednak nie to. Akcja, strzelaniny i poszczególne misje sprawiają, że czytelnik nawiązuje więź ze światem przedstawionym. Delikatny humor co najwyżej służy budowaniu sympatii ku określonym postaciom, lecz akurat w moim przypadku, w ostatecznym rozrachunku, stwierdzam że są w większości zbędne. Tym, co pomogło mi przekonać się do wybranych bohaterów, były czyste kawałki życia, utrzymane w klimacie poważnym, codziennym, może nieco posępnym. Powracając jeszcze na moment do tego czyśćca, odniosłem wrażenie, że za drugim razem „Save me” czyta się dużo lepiej, być może za sprawą pewnej wiedzy, na czym stoimy. Aczkolwiek, na pewno ten sam efekt udałoby się zrealizować również w przypadku, kiedy to czytelnik pozostałby z domysłami. Może po prostu byłby wierny swojej wizji czy interpretacji i brnął powtórnie przez akcję, tkwiąc w swoim własnym przekonaniu, gdzie tak naprawdę znajdują się bohaterowie. Zbliżając się do końca, czy życzyłbym sobie sequela? Chyba niekoniecznie. Ale spin-off, z Maksem i/lub Midnight w realnym świecie, zanim trafili do czyśćca, ogólnie bym przytulił. Jasne, czemu nie? Reasumując, mamy do czynienia z naprawdę pokaźnym kawałem dobrej roboty, porywającej (od pewnego momentu), ambitnie zrealizowanej historii, którą ogólnie warto przeczytać i do której ogólnie warto wracać. Sam zwrot akcji oparty na koncepcji czyśćca mną nie wstrząsnął, zapoznając się z wyjaśnieniami przewróciłem nawet oczami, zaś formułując niniejszą recenzję czułem się trochę jak zdarta płyta, kiedy przyszło zabierać się za ten aspekt. Niemniej, tym co akurat na mnie podziałało i co akurat ja uważam za naprawdę godną zapamiętania zaletą, jest atmosfera i konstrukcja zakończenia, finałowe rozdziały, naprawdę świetnie wykreowana postać kucoperki, dynamika wtedy, kiedy robi się gorąco, stateczność wtedy, kiedy trzeba nieco odsapnąć, ogólny wydźwięk. Początek historii jest dosyć średnio interesujący, taki „standardowy” rzekłbym nawet, ale naprawdę warto przebrnąć przez mało obiecujące wprowadzenie, po to aby później delektować się naprawdę pamiętną historią. Warto również dla samej chęci zapoznania się z wizją autora, jak pewne miejsce, do którego być może kiedyś trafimy może wyglądać. Dla chęci poznania jak odżywiają się kucoperki, jak żyją, jakie mają zwyczaje. W ogóle, jest tutaj bardzo wiele elementów dla których warto „Save me” przeczytać. Myślę, że każdy kto lubi okraszone takimi oto tagami historie znajdzie tu coś dla siebie, a także, według własnego gustu, wyróżni te najlepsze elementy, za sprawą których historia nie zostanie zapomniana. Pozdrawiam serdecznie i gratuluję udanej opowieści!
  22. W ten oto sposób, powróciłem do „Cienia Nocy”, tym razem po dosyć długiej przerwie. Jak bardzo historia posunęła się do przodu? Jak wiele się wydarzyło? Czy poznaliśmy jakieś nowe postacie, a może z kimś ważnym się rozstaliśmy? No i co ważniejsze, na czym zyskał klimat, na przestrzeni najnowszych rozdziałów? Jak mam to w zwyczaju, przestrzegam przed możliwymi spoilerami. Zastanawiając się nad tym od czego najlepiej będzie zacząć, pomyślałem, że tym razem, dosyć nietypowo, w pierwszej kolejności zabiorę się za wątki. Tutaj naprawdę jest o czym pisać – zwłaszcza w najnowszym na dzień dzisiejszym rozdziale, pojawiło się bardzo wiele scen, których akcja rozgrywa się z różnych miejscach, krąży wokół różnych postaci. Co więcej, atmosfera zaczyna ulegać stopniowemu zagęszczaniu, co na początku może trochę mącić. Jeżeli ktoś po aż dwudziestu rozdziałach nadal ma kłopot ze spamiętaniem imion i kto jest kim dla kogo, zapewne będzie miał problem z odnalezieniem się między poszczególnymi wydarzeniami, zwłaszcza po XXI, dosyć krótkim rozdziale w którym za bardzo nie ma się gdzie zgubić. Po prostu 38 stron naszpikowanych częstymi przeskokami między lokacjami, postaciami czy wątkami może trochę za mocno uderzyć w czytelnika, sprawiając, że część ważnych scen po prostu wyleci z głowy. Mnie akurat, decyzja o zawarciu tak wielu rzeczy w ramach jednego rozdziału wydała się słuszna. Choć z jednej strony jest to pewien dysonans w stosunku do kilku poprzednich rozdziałów, to z drugiej, być może, krok w dobrą stronę. Mianowicie, mamy coraz więcej interesujących wątków politycznych, więcej intryg, współmiernie do wątków typowo przygodowych, przyprawionych o „slajsoflajfowe” smaczki. Mam tu na myśli przerywniki w których zaglądamy w głowę Hualonga, śledzimy próby „klejenia” iluzji w wykonaniu Night Shadow, bądź po prostu sprawdzamy jak radzi sobie Dark Mane, przyszły „krul”, który póki co rokuje szanse tylko i wyłącznie na takiego „króla” przez „u” zamknięte. Nie sposób zapomnieć tutaj o znanych Poszukiwaczach Przygód, których to poczynania również śledzi się z zaciekawieniem, choć tak na dobrą sprawę, spośród nich wyróżnia się ledwie kilka postaci, głównie za sprawą większej roli na tle całości, jako grupy, czy też lepiej nakreślonego charakteru. Myślę oczywiście o Orange Tail, Nnoitrze, Bastard Spellu. Gdzieś tam, w tle, przewijają się pozostali, ale generalnie nie zwracają na siebie uwagi i budzą dość wątpliwą sympatię u czytelnika. Nie to, że drażnią, ale sprawiają wrażenie dodatku, bez którego mogłoby się obejść. Szkoda, ponieważ wcześniej te postaci pojawiały się i wybijały znacznie częściej, dając nadzieję na jakieś obszerniejsze ich opisanie, podkreślenie roli, czy też lepsze ich zgranie. Rozdział XXII zostawia póki co wrażenie takie, że wszyscy po kolei potracili na znaczeniu, na rzecz wspomnianego wcześniej trio. Oczywiście, nie mogło zabraknąć ucztującego, czytającego cudze myśli oraz knującego Darkness Sworda oraz scen w zamku Mooncastle. Wydarzenia spod tego znaku również śledzi się dobrze, bez przedłużania czy przynudzania (aczkolwiek, może część kwestii mówionych wydaje się sztucznie przedłużona, zdaje się w imię budowy napięcia, czy dostojnego wrażenia), co więcej, część scen łączy się z poczynaniami Dark Mane’a, wszystko to się zazębia, dając spójny obraz tego co się dzieje na królewskim dworze. Zdecydowanie największe wrażenie zrobiła na mnie scena z odkryciem „zarazy” w murach zamku oraz śmierć Harmonii ducha winnej kucharki (Minty Peach jej chyba było), która to nastąpiła w wyniku spożycia trucizny, przeznaczonej dla kogoś innego. Co tu dużo opisywać – scena jest całkiem mroczna, posępna i ukazująca dwa oblicza króla. Z jednej strony sprawia wrażenie współczującego, wspaniałomyślnego w stosunku do rodziny Minty, żałującego błędu swych służb oraz gotowego do skrócenia męki poddanej, ale z drugiej, widać na co gotów jest skazać przeciwników i jak daleko się posunąć by zrealizować swe cele. Na pochwałę zasługuje również postać nieszczęsnej kucharki. Nie była to postać kluczowa, ani nawet przewijająca się w tle, ot, zwyczajny pionek, względem którego autorka nie miała żadnych konkretnych planów. Niemniej, choć obcujemy z nią (Minty, nie autorką) bardzo krótko, obserwujemy tylko jej ostatnie chwile, to jednak jest trochę przykro, żałuje się jej śmierci, a końcówka sceny skłania do chwili zastanowienia, czy musiało do tego dojść. Tutaj naprawdę duży plus – niewiele znacząca dla fabuły postać, której charakteru i życiorysu nie znamy w ogóle, potrafi budzić współczucie. Świetna robota. Aczkolwiek, nie potrafię nie skomentować, może trochę prześmiewczo i „na czarno” faktu, że agent Darknessa aż tak sfuszerował robotę i nie utruł kogo trzeba. Lecimy dalej, lądując w sercu kampanii Night Shadow. Ogólnie, nie mam tutaj żadnych uwag, po prostu dostajemy więcej przygody w stylu starszych rozdziałów. Wydarzenia te raczej nie zwracają na siebie większej uwagi i toną w gąszczu pozostałych wątków i postaci. Myślę, że to po części wina zmarnowanego potencjału drzemiącego we wprowadzonej wcześniej akcji z wampirem. Nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, lecz łatwość z jaką Hualong zwalczył nieumarłego, brak żadnych poważniejszych uszkodzeń Night Shadow, czy też to jak prędko wszystkie te wydarzenia „przepadły”, wzbudziły u mnie brak większej satysfakcji, lekki niesmak wręcz. Po prostu, mając w pamięci poprzednie rozdziały, spodziewałem się czegoś więcej. Z czasem wrażenie to zostało zbite przez bardzo zgrabne opisanie dalszej wędrówki i „zabawy z magią” Night Shadow, niemniej, nie było to do końca to, czego oczekiwałem po dalszym ciągu wątku tej postaci. Na deser zostawiam wizytę u księżniczek Equestrii, prowadzących swe wojska (albo nie do końca prowadzących, w przypadku Luny) ku szybkiemu i pewnemu rozgromieniu wroga, w roli którego wystąpiła tu armia kryształowych kucyków, znajdujących się pod panowaniem niejakiej Crystal Ass… I powiem szczerze, że nie do końca rozumiem intencje autorki, co do nazwania tejże postaci właśnie tak. To miał być element komediowy, jakaś aluzja, czy coś jeszcze innego? Przyznam szczerze, że to trochę rozproszyło gęstą i wojenną atmosferę, momentami sprowadzając całość nie do czegoś wielkiego, ale błahostki, kaprysu Celestii, czy wręcz jakiejś groteski. Sam nie wiem, akurat ten zabieg średnio mi podpasował. Niemniej, te fragmenty obfitują w bardzo ładne, nie przesadzone opisy walk, przygotowań do bitwy, dobrze ukazana została również pozycja Celestii oraz niedojrzałość, jako przywódczyni, jej młodszej siostry. Sprytnie została tu wpleciona kwestia pochodzenia Luny oraz genezy jej kompleksu „tej gorszej, niechcianej i mniej predysponowanej do rządzenia”. Szczerze mówiąc, średnio podeszła mi ta wizja. Sam nie wiem, ale odebrałem to jako dość mało kreatywny sposób na usprawiedliwienie usposobienia i samooceny Luny, coś aż nazbyt podobnego do tego, co zwykło się dziać podczas uczt w innych królestwach, a co było idealną okazją do zróżnicowania natury grzeszków ojców bądź matek bohaterek i bohaterów. Przy drugim czytaniu wspomnienie o tym wydało mi się po prostu zbędne. Na całe szczęście, nadrobione to zostało przedstawieniem relacji między siostrami poza polem bitwy, stosunku Celestii do Luny oraz jej troska o siostrę, mimo jej impulsywności i nieodpowiedzialności, niesubordynacji wręcz. Szkoda, że nie było tego więcej. Na rzecz większych detali na tym polu, można było zrezygnować z wątku Luny jako tej, pochodzącej z nieprawego łoża. Albo ukazać to inaczej. Co komu szkodzi, aby to tym razem matka okazała się niewierna? Albo żeby poród Luny okazał się tak trudny, że w jego wyniku jej matka poniosła śmierć, zaś sama Luna okazała się niższa i słabsza, co z kolei uznano za jakąś klątwę, albo skaranie za to, że „zabiła” swą matkę? Albo po prostu kiedyś przyczyniła się do czegoś złego, za co straciła uznanie poddanych, lecz Celestia się za nią wstawiła, a co z kolei Luna uznała za jakąś łaskę, czy znak, że nie może sama ponosić odpowiedzialności za swoje czyny, tylko wiecznie potrzebuje jakiegoś prowadzenia za skrzydełko, co na dłuższą metę było dla niej upokarzające? Życie w cieniu siostry? Masa możliwości na materiały na retrospekcje. Idąc dalej, słówko o kreacjach postaci i zmianach, jakie w nich następują, w miarę dalszego rozwoju fabuły. Jeśli miałbym to określić możliwie najkrócej, powiedziałbym, iż jedne postaci zmieniają się, ewoluują spokojnym tempem i z czasem dostosowują się do nowych wydarzeń, natomiast drugie po prostu stoją w miejscu. To jest, odgrywają swoją rolę, ale nic poza tym. Po prostu dalej czynią to samo, czego przykładem jest chociażby małżonka Darkness Sworda (Dlaczego ciągle nie mogę zapamiętać jej imienia? Zbyt rzadko występuje!), Diamond Lady, lub większość Randomowych Poszukiwaczy Przygód. Natomiast z drugiej strony mamy Night Shadow, Orange Tail, Dark Mane’a, Darkness Sworda, którzy tak dla odmiany zmieniają się, często nawet tylko minimalnie, lecz w taki sposób, że ich poczynania śledzi się z wciąż rosnącą ciekawością, wciąż rosnącą sympatią, postaciom tym w pewnych momentach chce się kibicować, życzy się powodzenia i ogólnie, sprawiają bardzo dobre wrażenie. Hualonga z kolei, nie zaliczyłbym ani do jednej, ani do drugiej grupy. On sobie egzystuje gdzieś pomiędzy nimi. Przejawia inicjatywę, jego więzi z Night Shadow zacieśniają się, lecz wciąż głównie pełni swoją „funkcję”. Co do klimatu, to po lekturze ostatnich trzech rozdziałów stwierdzam, iż poziom jest tym razem bardzo wyrównany. Niektóre fragmenty, z powodów wyżej przeze mnie wymienionych, podobają mi się bardziej, inne mniej, jeszcze inne napisałbym nieco inaczej, gdyby to ode mnie tylko zależało, niemniej, atmosferę towarzyszącą opisanym wydarzeniom oceniam bardzo dobrze, wyśmienicie wręcz. Myślę, że to głównie zasługa solidnie skonstruowanych opisów, doboru słownictwa oraz lekko zmienionego szyku tu i tam (co ujawnia się głównie w sposobie mówienia tych najważniejszych alicornów w królestwie), czy też stosunkowo bogatych obrazach otaczającej Night Shadow natury (jeden z mocniejszych punktów jej fragmentów), czy też typowo „biologicznych” wstawkach, które zapewne są swoistą manifestacją największej pasji autorki i jednocześnie okazją do przekazania pewnej wiedzy Every day is a school day, jak to mówią. Jednocześnie, na pochwałę zasługują również opisy i przypisy poświęcone panującej w przedstawionym świecie kulturze, zwyczajach, elementy folkloru, czyli to, co pojawiało się już wcześniej, lecz nie w zwiększonej ilości, ale też nie w zmniejszonej. Ot, takie na pozór drobne elementy, ale znakomicie dodające smaku, urozmaicające treść, nie dominujące nad właściwą akcją, ale też nie ginące gdzieś między kolejnymi zdarzeniami. Poza tym, jest też kilka mrugnięć okiem ku poprzednim rozdziałom, co również uznaję za plusik. Czego w ramach owych mrugnięć mi brakuje? Może piosenek? Podsumowując, fanfik już jakiś czas temu „wyrobił się”, natomiast na tym etapie kluczowe wydaje mi się utrzymanie nowego stylu, tempa akcji i klimatu, co jak na razie udaje się dobrze. Spoglądając wstecz, na poprzednie rozdziały, historia jest spójna, zmierzająca w konkretnym kierunku, choć potencjał kilku wątków został mało wykorzystany. Niemniej, co pewnie będę jeszcze wiele razy powtarzać, widoczny jest ogromny postęp w stosunku do początków, idące w dobrym kierunku zmiany oraz ogólna poprawa wszystkiego. Poza tym, na obecnym etapie, zapowiada się długa i porywająca historia, której ciąg dalszy może się okazać trudny do przewidzenia i być może całkiem zaskakujący. Nie pozostaje zatem nic innego jak cierpliwie czekać na kolejne rozdziały. Alicorny nie bolą. Pozdrawiam i życzę powodzenia!
  23. Wróciłem! Cóż. Wystarczy jeden rzut oka, żeby stwierdzić, że Triste Cordis jest wręcz powołany do tego, by być profesjonalnym DJem Dziękujemy! Lecimy dalej z tematem i szukamy idealnej posady dla znanego wszem i wobec BronySWAGA! Czekamy na Wasze propozycje!
  24. Mushu nadal tu jest? Ano tak, zapomniałem. Musiałem zaszyć się w ciemnościach, niczym tamten krawiec z tej bajeczki dla dzieci. No nic. Nie to, że cię wypraszam, ale nie dość, że samo zaklęcie już dawno straciło moc, to jeszcze przez cały ten czas musiało być sztucznie podtrzymywane na boku przez Twilight, która na tym etapie jest już totalnie zmęczona klepaniem ciągle tej samej formułki. A zatem, niech czasoprzestrzenny, międzywymiarowy wir pochłonie Mushu i odeśle go do jego świata. W porządku, zapewne zastanawiacie się, jak sprowadzimy kolejnego smoka, skoro Twilight na razie ma owego zaklęcia dosyć. Wydaje się niemożliwe co? A ja powiadam, że nie! Co prawda magią nie potrafię się posługiwać, ale skonstruować to czy owo potrafię. Przygotujcie się zatem na wizytę w Ponyville… Oryginalnie zaprojektowanego przez Czerwone Krasnoludy, Wielofunkcyjnego, Możliwego do zanimowania przy pomocy magii i zdolnego do przyswojenia sobie określonych wytycznych, Smoczego Golema! Skąd wziąłem na niego papiery? A z Heroes of Might and Magic IV! Normalnie, miałbym kłopot z pozyskaniem niezbędnych części i materiałów, ale od kiedy Twilight jest księżniczką, mam, że tak to ujmę, powiększony budżet i wpływy Jak myślicie, czy Spike okiełzna tego mechanicznego stwora? A może „przeleje” na niego cząstkę swej smoczej, żywej natury?
  25. Spike! Naprawdę nadal tu jesteś? Jakim cudem nie zarosłeś pajęczynami, nie zapuściłeś korzonków? A ty naprawdę myślisz, że tkwiłem tu jak głupek od naszej ostatniej wizyty? Ano racja. Przecież widziałem cię na zamku i w trakcie tamtej imprezy u… Hej, wystarczy! Zresztą, chyba nie po to tu jesteśmy? Spoko, spoko, pamiętam! Ale zanim przejdziemy do rzeczy, wypadałoby przejrzeć jakież to zadania specjalne, które mogłaby zlecić tobie Twilight, zostały zaproponowane. Lecimy po kolei. Um… Tak naprawdę, to te sługi nie mają palców. Ale wielkie dzięki za te słowa. Nie to, żebym obawiał się, że Twilight nie będzie mnie już potrzebować, czy dostanie kogoś lepszego. Nie, to nie do końca tak. Znaczy, każdy w takich sytuacjach dostałby pietra, no bo w końcu… Księżniczki na ogół nie mają asystentów, w sensie asystentów, tylko właśnie to. Cieszę się, że wciąż mogę jej pomagać i być tuż obok, kiedy potrzebuje na kimś się wyładować. Czasem to nawet zabawne. Twilight często robi wiele hałasu o nic. Pozwolę się wtrącić, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że wspominając o „wiceksiężniczce” Dayan przewidział tytuł jednego z epizodów… No, w pewnym sensie. A nie mógłbym być „wiceksiężniczkiem”? Jakoś lepiej pasuje. Ale takie słowo w ogóle nie istnieje. Wracając do tematu, „kasztelan” brzmi trochę zbyt oficjalnie…Nawet trochę jak "kasza"... KASZtelan Spike! Ale „doradca”, to już jest coś, co nawet nieźle szłoby w parze z moim… Wzrostem? Sam nie wiem, ilekroć pomyślę „kasztelan”, w głowie pojawia mi się postawny, ale sędziwy pan, z pergaminem pod pachą i złotą cebulą odmierzającą czas, zwisającą z kieszeni kilkuletniego fraka. Dziwnie tak jakoś. Zresztą, w razie pomyłki czy czegoś w tym rodzaju, jako kasztelan dostałbym surowszą karę, niż doradca, który z definicji doradza. Czyli wcale nie musi być nieomylny. Oj tam. Kasztelan też człowiek. Znaczy się, kucyk. Herold… Whoa, to chyba jeszcze bardziej oficjalny i dostojnie brzmiący tytuł, z którym chyba nie czułbym się najlepiej. Kojarzy mi się ze zbyt wielką odpowiedzialnością i czymś, do czego nie przywykłem. Albo inaczej – całkiem możliwe, że nawet jeżeli miałbym wykonywać te same lub bardzo podobne obowiązki, ale w innej atmosferze czy w otoczeniu innych kucy, to chyba i tak źle bym się czuł. Zbyt młody na aż tak zaszczytne stanowisko, za mało doświadczony, a na pewno pozbawiony „pleców”. To twoim zdaniem Twilight to nie są wystarczające „plecy”? Wiesz… Nie chciałbym sprowadzać jej roli do poziomu jakiegoś przedmiotu, czy przywileju. Dla mnie, to nadal najwspanialsza przyjaciółka jaką można mieć i osoba, której można powierzyć absolutnie wszystko. Ładnie powiedziane. A zatem, drodzy przyjaciele, dzięki Wam po raz kolei otrzymaliśmy nowe zadania, które już wylądowały na liście specjalnych misji! Dziękujemy! Niemniej, pora na ciąg dalszy, a więc nowego kucyka, który pilnie będzie potrzebował pomocy Spika! Ale w czym i dlaczego? To już zależy od Was! A kucykiem, który będzie nowym „zadaniodawcą” jest… Pani Peachbottom!
×
×
  • Utwórz nowe...