-
Zawartość
1154 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
41
Wszystko napisane przez Hoffman
-
Być jak Dą Żuan [One-shot][Slice of Life][Romans]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Um... Nie widzę nigdzie tagów obowiązkowych... Cóż, tym razem mamy do czynienia z krótką relacją z kolejnej Gali Grand Galopu, opowiadanej przez trzecioosobowego narratora, skupiającego się na śledzeniu konkretnej postaci, która zowie się Heartmender. Jak to wyszło? Na samym początku, czuję się nieco zmylony osobą narratora. Nie ulega wątpliwości, że jest wszechwiedzący, przygląda się wszystkiemu z perspektywy trzeciej osoby. Mam jednak wątpliwości, czy jest to postać pochodząca i relacjonująca "na żywo" z Equestrii, czy też zupełnie zwyczajny człowiek, Ziemianin, że tak się wyrażę, który po prostu opowiada nam o tym, co się dzieje w tymże „innym” świecie. Świadczyłoby o tym chociażby wspomnienie o „hiszpańskiej miłości”. Skąd narrator miałby w ogóle o niej wiedzieć, jeżeli pochodzi z Equestrii? Chyba raczej wziął się ze świata, gdzie taki kraj jak Hiszpania istnieje, czyli z naszego świata. A może po prostu za dużo myślę i szukam rzeczy tam, gdzie ich nie ma? Skupiając się na właściwej treści, akcja postępuje powoli, pomalutku, kiedy nadejdzie ich pora, w tle przewijają się również inne postacie, na przykład Eile-Mander, czy Lechebolt, będąca obiektem westchnień głównego bohatera. Oczywiście, znajdzie się jeszcze wiele innych bohaterów i bohaterek, odgrywających mniejszą lub większą rolę, mimo faktu, że pozostają na drugim planie. Niemniej, wszyscy bohaterowie wydają się być tacy sami i dosyć mało barwni. Zdaje się, że jedyną godną zapamiętania różnicą jest to, że większość gości wydaje się być stosownie ubrana, obeznana, pasują do wysokiej klasy wydarzenia, w którym uczestniczą, wiedzą jak się zachować, wydają się pewni, bawią się i spędzają czas. Jedynie Heartmender został opisany tak, jakby z innej choinki się urwał, wyraźnie odstaje, błąka się w tę i nazad, nie wiedząc do końca co tu robi. Poza tym, próżno szukać tu jakichś znaczących różnic w charakterach, co może wynikać z faktu, że opowiadanie jest zbyt krótkie, by rozwinąć portrety psychologiczne bohaterów. Aczkolwiek, oceniając całość po drugim czytaniu, czy aby na pewno autor w ogóle próbował? A może jego celem było zupełnie coś innego? Na przykład skupienie całej swej uwagi na wytwornej atmosferze, zabawach szlachty, czy szeroko pojmowanym dystyngowaniem, kontraście ogółu zgromadzonych gości w stosunku do głównego bohatera? To z kolei udało się bardzo dobrze. Jest tu wiele podniośle brzmiących imion, dużo słów-kluczy, szczegółów, szczególików, może nie tyle w sensie obszernych opisów, ale właśnie w sensie tego, o czym opowiadają. Plus garść wstawek z czeskiego, czy też takie smaczki jak tańce, hazard, wspominanie o wysokich i poważanych stanowiskach poszczególnych postaci, wszystko to buduje właściwy klimat, może nie wykwintności, ale z całą pewnością powagi. W ogóle, w trakcie czytania miałem wrażenie, że poszczególne akapity nie różnią się między sobą gabarytami, co daje wrażenie spójności. Wplecione tu i tam kwestie mówione z powodzeniem urozmaicają całość. Jeśli chodzi o budowę zdań i słownictwo, jest tu wszystko, do czego przyzwyczaił nas autor – charakterystyczny styl, słownictwo, regularność, ogólne wrażenie solidności, te sprawy. Generalnie, nie jest to nic spektakularnego, ale po prostu, zwyczajny kawałek życia, osadzony pośród dostojnych osobistości na Gali Grand Galopu, z domieszką romansu, zrealizowany w formie krótkiej, niezobowiązującej i lekkiej do dźwignięcia relacji. Dobre na przerywnik, czy jako przystawkę, przed porwaniem się na większy projekt autora, który wciąż jest rozwijany. I w tym miejscu chciałbym wspomnieć, że zamierzam w końcu dokładniej przyjrzeć się „Opowieściom Żałobnego Miasta”, trzymając się porządku chronologicznego, na bieżąco opisywać wrażenia co do poszczególnych opowiadań. Zerkałem do wątku, ciągle przybywają nowe fiki, toteż z całą pewnością czeka mnie mnóstwo czytania. Na razie miałem okazję zaznajomić się z tylko kilkoma tytułami, w ramach Konkursów Literackich. Niemniej, na razie poświęciłem nieco czasu „Być jak Dą Żuan”. Ogólnie, czytało się lekko i przyjemnie, choć to wciąż niezobowiązujący, krótki przerywnik. Dobre w ramach skosztowania [slice of Life], w wykonaniu autora, jako ukazania jego wizji Gali Grand Galopu. Plus, delikatna otoczka romansowa, prawie nie kłująca w oczy. Ogółem, zupełnie niezłe, krótkie, całkiem klimatyczne opowiadanko, na które ogólnie warto poświęcić kilka minut, choć nie jest to nic wielkiego. Taki prosty przerywnik. Nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Pozdrawiam!- 10 odpowiedzi
-
- 2
-
-
- #ITNTNP
- Slice of Life
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
No i kolejny fik za mną. Jak moje wrażenia? Ogólnie, myślę, że będzie mi trudno się na temat „Kto się boi złego smoka” porządnie rozpisać, gdyż opowiadanko w gruncie rzeczy nie jest ani czymś nadzwyczajnym, ani przełomowym, nawet nie definiującym pewnych motywów na nowo. Ale! Czy to oznacza, że nie bawi ani trochę, nie wciąga, zaś lekturę kończymy przewracając oczami, wyszeptując ciche „aha”? Raczej nie. W moim przypadku, była to krótka i przyjemna, klasyczna można by rzec przygodówka, okraszona nawet miłym klimatem, z delikatną szczyptą zwyczajnego życia do smaku oraz dobrym tempem akcji, przy której spędzonego czasu nie żałuję ani trochę. Uprzednio napisałem, że „raczej nie”, ponieważ zdaję sobie sprawę, iż różne osoby inaczej podchodzą do pewnych znanych i po raz wtóry eksploatowanych motywów, wielokrotnie stosowanej konstrukcji zagadek, czy też przepisów na zwroty akcji. Mnie akurat nie rażą aż tak kolejne numerki przy sequelach, czy to w przypadku filmów czy gier i podobnie, nie razi mnie po raz kolejny ta sama, bądź podobna metoda na „ukrycie” prawdziwych bohaterów, sytuacji, czy po prostu, wyjawienie co jest rzeczywistością i co się naprawdę stało. Wychodząc od tej drobnej charakterystyki samego siebie, „Kto się boi złego smoka” nie zaskoczyło mnie w ogóle (zakładając, że taki był cel autora). Bardzo szybko zidentyfikowałem postacie Shooting Star, Amazon Lily i Sapphire z członkiniami Ligii Znaczkowej, może nie za sprawą charakterów, czy analogii do szczepienia, ale za sprawą aż nazbyt dokładnych opisów wyglądu, głownie kolorów. W ogóle, sposób, w jaki zostało to napisane pozostawia w głowie pewne zmieszanie… To autor od początku chciał ukryć prawdziwe postacie, czy też może te oczywiste opisy popełnił celowo, chcąc w ten sposób zbudować klimat dziecięcej zabawy, innego postrzegania świata, czy po prostu tego, że dla młodej osoby „byle co” (mówiąc kolokwialnie) potrafi niekiedy być porywającą i zapierająca dech w piersiach przygodą? Idąc dalej, można dokładnie przewidzieć w którym miejscu i kiedy nastąpi przeskok do prawdziwego świata i ujawnienie po kolei co było czym, kto grał kogo, czym była Czara Życia, której to poszukiwały bohaterki. Ogólnie, wszystko dało się rozpracować. Ale mimo wszystko, przyjemnie się to czyta, z delikatnym uśmieszkiem na twarzy i wrażeniem, że to jest „całkiem fajne”. Opowiadanie trwa tylko osiem stron, ale z powodzeniem mnie wciągnęło, wprowadzając po kolei wydarzenia, przeciwników, nowe przygody, jednostajnym tempem zmierzając do zakończenia. I tutaj chciałbym wspomnieć, że ta szczypta zwyczajnego życia, serwowana na zakończenie i na otwarcie, była naprawdę miłą i dodającą smaku atrakcją. Z drugiej strony, może gdyby nie ten początek, to efekt zagadki byłby nieco silniejszy i może nawet udałoby się zaskoczyć… Choć na rzecz tego zabiegu ubyłoby nieco życiowego smaczku, więc ostatecznie to dobrze, że jest W ogóle, fakt, iż ten nieco inny, mniej przygodowy klimat udziela się wówczas, gdy występuje Rarity (dorosła klacz), sprawia, że teoria o świecie pełnym przygód i niebezpieczeństw w oczach maluchów, zaś świecie jak świecie w oczach dorosłych, nabiera na znaczeniu. Nie jestem w stanie określić, czy tak miało być, czy udało się to przypadkiem, ale tak czy inaczej, jest to dodatni punkt fika. Za kolejny plus, uznałbym język, dobór słów, czy ogólną konstrukcję opowiadania. Zdania są złożone w taki sposób, że w głowie czytelnika brzmią naprawdę dobrze, dźwięcznie wręcz. Znalazło się kilka słówek, które spotyka się raczej nieczęsto, plus naprawdę dobrze wyważone tempo akcji. Podobała mi się ta lekkość klimatu i zwyczajność, kreskówkowość, dzięki którym odnosi się wrażenie, iż mógłby to być scenariusz prawdziwego odcinka, albo chociaż jednej z jego scen. Lokacje można sobie łatwo wyobrazić, podobnie jak sylwetki trójki poszukiwaczek przygód, które aż nazbyt przychodzą na myśl Ligę znaczkową… Ale o tym już wspominałem. Dialogi dobrze dopełniają całości, nie starają się pokonać objętością opisów, ale po prostu, służą uatrakcyjnieniu treści, przybliżeniu sylwetek i charakterów postaci. I pod tym względem również jest dobrze. Powiem nawet, że kolejne akapity są napisane z pomysłem i z dbałością o słowa, zaś typowo przygodowy, acz klasyczny w tejże materii klimat są ujmujące na tyle, że moim zdaniem autor jest gotowy do popełnienia czegoś dłuższego, połączenia [Adventure] z [Fantasy] i/ lub [slice of Life]. Podsumowując, nie mamy do czynienia z niczym spektakularnym, nie mamy do czynienia z dziełem, które przełamuje znane konwekcje, ani z czymś co jakoś specjalnie szokuje, czy zaskakuje. Powiedziałbym, że mamy do czynienia ze spokojną, napisaną z pomysłem i okraszoną naprawdę ładnie zbudowanymi zdaniami i dialogami przygodówkę, która doskonale może posłużyć za przerywnik, ale nic więcej. Ogólnie, wrażenia pozostają pozytywne. Dla kogoś, kto mógłby się czuć nieco zmęczony nowościami, zwrotami akcji, czy innymi akrobacjami w dziedzinie żonglowania wątkami, a poszukiwałby czegoś zupełnie zwyczajnego, niedługiego i lekkiego, to „Kto się boi złego smoka” powinno być dobrym wyborem. A tak w ogóle, ciekawy tytuł i ładnie brzmiące imiona poszukiwaczek przygód. Ostatecznie, przyjemnie się czytało. Pozdrawiam i liczę na więcej
-
Kto się czubi... [Oneshot][Slice of Adventure Life][Light Comedy][Random]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Pierwsza sprawa – niby powinienem tutaj teraz pogadankę urządzić, jak to nie powinno się pisać na czas, tylko dla siebie, dla ogólnej jakości, wszystko posprawdzać, takie tam… Ale z drugiej strony szczerze zazdroszczę autorowi, że potrafi od tak, pstryknąć palcami i uwinąć się w godzinkę z ośmioma stronami Mówię to z perspektywy osoby, która naprawdę bardzo by chciała wreszcie zrealizować jakiś swój nowy pomysł, ale kiedy zasiada przed monitorem, to może nawet pół dnia minąć, a elektroniczna kartka pusta, albo tylko do połowy zapisana ;P Druga sprawa – nie żebym był jakimś znawcą, czy kimś w tym rodzaju, ale po zapoznaniu się z tytułem, stwierdzam, że to [slice of Life], nawet ze znakiem zapytania, jest chybione. Moim zdaniem, zdecydowanie bardziej pasowałby tutaj tag [Adventure], niekoniecznie z zapytajką. Co do reszty, [Random] jest tutaj jak najbardziej obecny, aspekty komediowe również. Zatem, plan został zrealizowany w ok. 70%, powiedziałbym A przechodząc do rzeczy, jest pewne pojęcie, które pojawiło mi się w głowie natychmiast po tym jak zakończyłem czytanie. Old School Poważnie, nagle wróciły do mnie takie klasyczne tytuły autora jak „Alone in the Forest”, „Cena kilometra”, „Gra”, cały ten klimat (mimo różnej tematyki i tagów!), nie tylko samych opowiadań, ale nawet minionych edycji konkursów literackich, czy ogólnie, szeroko pojmowanych początków. Bardzo miłe wrażenie, może nie graniczące z dosłowną nostalgią, ale wprawiające w zdrową atmosferę wspominek, co tylko pomaga w zapamiętaniu owej historyjki. No właśnie. Jej nieduże gabaryty, prostota w skonstruowanej fabule, a także ograniczona ilość postaci przy jednocześnie dosyć symbolicznym wytłumaczeniu okoliczności w jakich się spotkały, wszystko to sprawia, że „Kto się czubi…” śledzi się mniej więcej tak, jak króciutki, prześmiewczy short osadzony w realiach doskonale znanego nam serialu. Ale oceniając dziełko ściślej, podoba mi się prowadzenie akcji, dobór lokacji oraz ich opisanie. Nie są to zbyt długie opisy, ale wystarczają w zupełności, by nie mieć wrażenia „akapitowego ubóstwa”. Jednocześnie, nie ma tu zbyt wielkiego pola aby się rozpisać – ot, kolejny dzień w przestworzach przerwany zostaje kraksą, w wyniku której potłuczona Rainbow trafia do lasu, gdzie usiłuje uwolnić się od natrętnego Discorda, co w końcu jej się udaje… Z dosyć niespodziewanym skutkiem. No i w tym miejscu trafiamy na aspekt komediowy, gdyż kolejne dialogi, jednorazowe przebicie czwartej ściany czy ogólna otoczka towarzysząca staraniom Discorda to coś, przy czym można się uśmiechnąć, nierzadko z pokręceniem głowy, głównie za sprawą upartej tęczogrzywy. Jest tu wiele scenek, które zostały opisane w taki sposób, że możemy łatwo wyobrazić sobie coś takiego, rozgrywającego się naprawdę w serialu, ale mamy również kilka sytuacji, które zdecydowanie przekreślają tak rozumianą autentyczność i myślę, że każdy po zapoznaniu się z tekstem będzie wiedział co mam na myśli Co do klimatu, który moim zdaniem jest tutaj obecny, choć nie wydaje się aż tak wyrazisty i wylewający się z ekranu, za główne jego materiały składowe uznałbym takie drobnostki jak zmieniająca się pogoda, zmieniające się formy Discorda, przeskoki między lokacjami, przy jednocześnie ciągle tak samo upartej Rainbow i jej ciągle cudującego towarzysza. Co do samego zakończenia natomiast, zgoda, że było nieco niespodziewane. Jednakże, widzę tutaj pewną dwuznaczność. Czy te wszystkie akcje a Discordem, wędrówka po lesie, jaskinia, czy to wydarzyło się naprawdę, czy też może był to sen, a Rainbow po prostu ocknęła się w mało stosownym momencie? Czy też może wszystko było prawdziwe, tylko Pan Chaosu tak z kaprysu ją odteleportował? Pewno to drugie. Niemniej, niezależnie od tego, czy autor myślał w ten sposób, czy też wyszło mu to przypadkiem, jest to ciekawy zabieg, w sam raz na zakończenie, w sam raz na realizację opisanych tagami założeń Ogólnie, jak na krótki, niezobowiązujący przerywnik, opowiadanie sprawdza się bardzo dobrze. Nie jest to nic wielkiego, ot, lekka lekturka, stworzona celem niesienia rozrywki, dobrze spełniająca swą misję, a przy tym wskrzeszająca wspomnienia o poprzednich tytułach autora, co ja oczywiście pochwalam. Tempo akcji na przestrzeni kolejnych perypetii jest utrzymane bez większych amplitud, czuć styl autora, a także przyjemny i lekki klimat, a to wszystko zwieńczone niespodziewanym, skokowym ucięciem historii. Ale skoro miało być randomowo, toteż nie widzę przeciwskazań, by i przy tym aspekcie nie postawić plusika. Reasumując, proste, lekkie, fajne i przyjemne. Na wieczór po kolejnym wyczerpującym dniu, jak znalazł. Dobrze smakuje również poranną z kawą i kanapką. Pozdrawiam! PS: Oczywiście popieram przedmówcę, czekamy na więcej -
OK, zatem spróbujmy sformułować opis... Młoda, pięcioletnia planeta Greenrocks charakteryzuje się zaledwie dwiema porami roku (tj. lato i zima), trwającymi odpowiednio 200 lat equestriańskich. Oznacza to, że jeden rok na Greenrocks trwa tyle, co 400 lat w Equestrii, przy czym doba trwa tam 26.5 godzin equestriańskich. Najwyższa występująca na planecie temperatura nie została ustalona, lecz stwierdzono, że w okresie letnim nigdy nie spada poniżej 20 stopni, natomiast w okresie zimowym, temperatura jest nie większa niż -5 stopni. Greenrocks nie posiada żadnych księżyców, zaś warunki atmosferyczne na niej panujące przypominają te, które można spotkać na Ziemi. Na planecie stwierdzono życie, przy czym osobniki tam występujące charakteryzują się pięcioma kończynami oraz podwójnym mózgiem. Poza tym, stwierdzono bardzo duży udział tamtejszej flory, która to zdaje się produkować specyficzny rodzaj magii. Na planecie nie stwierdzono obecności zaawansowanej technologii. W otoczeniu planety często mają miejsce deszcze meteorytów. Cóż... To by było na tyle. Chyba. Świetnie. No to zabieram się za liczenie i... Ale po co? Cały powyższy opis to koncepcja Niebieskiego Pudla! Nie ulega zatem wątpliwości, że osiągnęła ona okrąglutkie 100% w ostatecznym opisie! Ano, rzeczywiście. Zatem co ja tu robię? Nie denerwuj się. Spójrz na to od tej strony - ty nie musisz liczyć, a Trixie nie musi zbytnio się zastanawiać, żeby przydzielić punkty. Po prostu, pięć punktów ląduje na koncie Niebieskiego Pudla. I już. No tak, przecież myślenie w jej przypadku boli... Hej, nie bądź taka! Ten lot ku kosmicznej pustce ma pomóc Wam się pogodzić i nauczyć współpracy! Macie być dla siebie miłe, ok? Pff... Jej to powiedz. Nie ma sprawy. Ekhm, skoro już przy tym jesteśmy, to Trixie twierdzi, że na monitorach wyskoczyła jej pizza. Na początku sam nie wierzyłem, ale rzeczywiście, tam jest pizza. Co ty na to? Ja na to, że musicie być bardzo, bardzo głodni, skoro... ...aha. No dobra, tu mnie macie. Ale co wielka pizza robi w kosmosie? No właśnie! Co to za smakowita i cudaczna planeta? Czekamy na opisy, skojarzenia, przemyślenia i inne temu podobne rzeczy! Nie zawiedźcie nas!
- 5 odpowiedzi
-
- kosmos
- twilight sparkle
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Tym razem nie ulega wątpliwości, że opis Arkane Whispera znajdzie się w Księdze Zaklęć Nowoczesnych. Nie tylko dlatego, że jako jedyny opisał zapodany czar, ale również za jakość i obszerność z jaką się doń odniósł. Ogólnie, zdążył nas już do tego przyzwyczaić, ale naprawdę, mam wątpliwości, czy gdyby zjawili się tu konkurenci, to byliby w stanie jakkolwiek przebić się przez naprawdę bogaty opis genezy, działania i rzucania zaklęcia... No, może wyłączając Dayana, który to również przyzwyczaił nas do obszernych opisów, ale z jakichś powodów, tym razem go zabrakło Niemniej, opis Arkane Whispera już widnieje w księdze, pod hasłem "Skoczek". Znakomita robota, dziękujemy! Jakie zaklęcie czeka na swój opis tym razem? Oto ono: Echo Timpani Czekamy na propozycje.
- 172 odpowiedzi
-
- twilight sparkle
- twilight
- (i 3 więcej)
-
A zatem, nie pozostaje mi nic innego jak serdecznie podziękować Zegarmistrzowi za wskazanie Decadeda, jako tego, kto najdoskonalej znającego się na Robotyce! Nasza lista speców i ekspertów/ ekspertek została zaktualizowana! No i w związku z powyższym, pojawiła się również nowa dziedzina, której przyjdzie nam przydzielić najlepszego ucznia! Czy raczej na odwrót... Nah, nieważne, przecież znacie zasady Nie przedłużając, tym razem szukamy mistrza bądź mistrzyni w dziedzinie Inżynierii Genetycznej!
-
Witajcie! Jak pewnie zauważyliście, (bo nie dało się tego nie zauważyć ;P) ostatnio miała miejsce aktualizacja działu Twilight Sparkle. Tym razem nie ograniczyłem się wyłącznie do odnowienia starych i znanych wątków (zresztą, po ponad sześciu miesiącach), ale pomyślałem o nowościach, których już od dłuższego czasu brakowało, a o które zmuszeni byli dorywczo zatroszczyć się forumowicze, między innymi Arkane Whisper, MaciejKamil, czy pepeh, za również i teraz bardzo dziękuję. Generalnie, przez ostatnie miesiące, moja rola ograniczyła się do sprawowania pieczy nad II Turniejem Magicznych Pojedynków i ogólnie działem z pojedynkami, co wynikało głownie z natłoku innych prac. W każdym razie, teraz powinienem mieć ogólnie więcej czasu, na wszystko, toteż dlaczego by nie popracować nad działem jeszcze bardziej? W pierwszej kolejności, chciałbym dokonać małego podsumowania nowych rzeczy. Oto, co w ciągu ostatnich dwóch tygodni pojawiło się w dziale (oczywiście, poza odkopaniem istniejących już wątków): ~ Twilight Sparkle ~ czyli wątek przeznaczony do dzielenia się najnowszymi książkowymi nabytkami i ogólnie, dyskutowania na temat bywania w księgarniach. gdzie możemy poopowiadać co nieco o naszych hobby, obsesjach i zamiłowaniach. gdzie rozmawiamy na temat różnorakich możliwych ustrojów, skręcając nieco w stronę czysto politycznych dysput. Bo dlaczego nie? czyli rozmówki na temat nierówności, ich wpływu na społeczeństwa i ogólnie, jak daleko powinno sięgać ich niwelowanie. - gra w urządzanie kolejnych komnat nowego zamku Twilight. - knując niecne plany, mamy szansę ułatwić Trixie i Starlight skuteczne strącenie Twilight z tronu. - przemierzając kosmiczną przestrzeń, opisujemy napotkane planety. Czy bohaterkom uda się bezpiecznie powrócić do Equestrii? - bronimy małą Trixie przed krwiożerczym gronem pedagogicznym, tłumacząc się w wielu niecodziennych kłopotów. - Starlight Glimmer sypie pomysłami na szerzenie równości, a Waszym zadaniem jest jej zniechęcenie, lub zachęcenie. ~ Spike ~ czyli dyskusje na temat tego, jak Spike mógłby sobie poradzić z możliwą długowiecznością Twilight. http://mlppolska.pl/watek/13251-dyskusja-kto-z-was-kiedykolwiek-pragn%C4%85%C5%82-mie%C4%87-w%C5%82asnego-smoka/, gdzie wspominamy stare czasy i rozmawiamy na temat planów posiadania własnego smoka. http://mlppolska.pl/watek/13248-zabawa-opis-spike-pomaga-trixie-przeprasza%C4%87/ - gra, w której kombinujemy jak przeprosić kolejne kucyki, którym Trixie kiedykolwiek sprawiła przykrość. http://mlppolska.pl/watek/13249-zabawa-zagadka-zagubione-talenty/ - magia Starlight wypaczyła talenty kucyków i teraz to zadanie Spika, by odgadnąć i zwrócić je właścicielom. ~ Shining Armor ~ http://mlppolska.pl/watek/13272-dyskusja-to-nie-jest-temat-o-shiningu-w-sezonie-v/, czyli wątek, w którym zastanawiamy się skąd się wziął Shining Armor, czy w ogóle był planowany i czy cokolwiek by się zmieniło bez niego. http://mlppolska.pl/watek/13273-dyskusja-obowi%C4%85zkowy-pob%C3%B3r-szkolenia-wojskowe-militaryzacja/, czyli czy kto potrzebuje broni i pewnych elementarnych umiejętności, dotyczących obrony, również poprzez atak. http://mlppolska.pl/watek/13299-dyskusja-spekulacje-porozmawiajmy-o-royal-baby/, czyli kiedy możemy spodziewać się histerii z okazji królewskiego potomka, bądź potomkini. http://mlppolska.pl/watek/13298-dyskusja-szpiegowanie-czyli-s%C5%82%C3%B3w-kilka-na-temat-odpowiedzialno%C5%9Bci/, czyli dyskusja na temat tego gdzie kończą się kompetencje rodzeństwa, jeśli idzie o uznanie czyjejś drugiej połówki. http://mlppolska.pl/watek/13296-zabawa-opis-pobaw-si%C4%99-w-przeznaczenie-i-pod%C5%82%C3%B3%C5%BC-k%C5%82ody-pod-nogi/ - gra dla hejterów Flasha Sentry' ego. Przeszkadzamy mu, jak tylko się da. http://mlppolska.pl/watek/13297-zabawa-opis-zaimponuj-twilight/ - gra dla wszystkich tych, którzy sądzą, iż Flash pasowałby do Twilight. Tylko jak jej zaimponować? Mam nadzieję, że niczego nie przeoczyłem. Tak czy inaczej, tematy pozostawiam do Waszej dyspozycji, przypominając jednocześnie o odznaczeniach za aktywność w poszczególnych grach... A także odznaczeniach za ogólną aktywność, w obrębie całego działu. Co do zabaw, chciałbym wspomnieć, że czas kolejnych aktualizacji przewiduję na weekendy. Ogólnie, w piątki, soboty, niedziele, będę wpadał i obserwował które wątki się poruszyły i w miarę Waszych odpowiedzi, będę je aktualizował. Co do nagród za aktywność, myślałem, żeby pod koniec każdego miesiąca oceniać ilość napisanych wiadomości, ich jakość i zawartość merytoryczną i zgodnie z tymi kryteriami, przyznawać odznaczenia. Przy czym te ostatnie dwa tygodnie lipca, kiedy to działa się aktualizacja, postanowiłem włączyć do sierpnia. Czyli macie jeszcze dużo czasu Słowem wyjaśnienia co do obecności nowych postaci w niektórych nowych tematach - doszedłem do wniosku, że ograniczanie się wyłącznie do Twilight Sparkle, Spika i Shining Armora, na dłuższą metę będzie pogłębiać monotonię, natomiast potencjał samych postaci bardzo szybko się wyczerpie (o ile już się w jakimś sensie nie wyczerpał). Chciałem by w dziale było bardziej różnorodnie, chciałem zwiększyć sobie pole manewru, by zapewnić więcej możliwości co do przyszłych wątków i wprowadzenie do działu nowych postaci wydało mi się najlepszym rozwiązaniem. Przy czym, nie chciałem w żadnym wypadku wchodzić w kompetencje innych Avatarów i zawłaszczać sobie bohaterek bądź bohaterów, toteż wybierałem spośród postaci "wolnych", czyli takich, które nie posiadają swojego działu i Avatara, albo JUŻ ich nie posiadają. Przy czym, to i tak nie polega na avatarowaniu, w sensie avatarowania, raczej sprowadza się do samej ich obecności i powiązaniach z motywem przewodnim danego wątku. Ciekaw jestem, jak zapatrujecie się na ten zabieg i w ogóle, jak oceniacie aktualizację, jako całość. Swoje zdanie możecie wyrazić w http://mlppolska.pl/watek/3214-ocena-pracy-avatara-i-regenta/ Jednocześnie, mam dla Was dwie ankiety - jak widzielibyście dalszy rozwój działu, nad czym głównie powinienem popracować i ogólnie, co jest dla Was największym priorytetem, przy okazji dalszego "rozlewania się" aktualizacji, na resztę działu. Jednocześnie, zapowiadam rozpoczęcie nowych magicznych pojedynków, które kilku osobom obiecałem. Cóż... To by było wszystko, na chwile obecną. Dziękuję za uwagę, a także dziękuję z góry za głosy w ankiecie, ocenę aktualizacji, podsunięte pomysły.
- 56 odpowiedzi
-
- Organizacja
- Pomysł
- (i 4 więcej)
-
pojedynek [Pojedynek] [B] Lepus vs Rex *Monster* Crusader
temat napisał nowy post w Archiwum magicznych pojedynków
Dziękuję Rexowi za małe przypomnienie. Moi drodzy, już dawno po pojedynku, jednakże musimy jeszcze wyłonić jego zwycięzcę. Jesteście gotowi? Jak zawsze potrzebne nam są Wasze komentarze, głosy uznania, dzięki którym dowiemy się kto zaskarbił sobie większą sympatię publiczności! A zatem, kto okazał się silniejszy? Kto zasłużył sobie na miano zwycięzcy? Czy Lepus, czy też Rex *Monster* Crusader? Kto popisał się większą wyobraźnią? Wybór należy do Was.- 19 odpowiedzi
-
- casual
- sala magicznych pojedynkow
- (i 1 więcej)
-
Otwierając ten wątek, chciałbym wspomnieć o pewnej drobnostce, którą zresztą swego czasu można było zauważyć na FGE. To trochę jak podświetlanie kolejnych teaserów do FNaFa i sprawdzanie każdego możliwego piksela, w poszukiwaniu wskazówek ;P No, ale już nie ironizując, kto widzi na szczycie kołyskę/ wózeczek/ łóżeczko? Czyżby ktoś ważny miał niebawem, być może przy okazji finału V sezonu, a może trochę wcześniej, a może później, powołać na świat równie ważnego potomka/ potomkinię? Czy słuszność mają ci, którzy podejrzewają o to Shininga i Cadance? A może chodzi o kogoś innego? Wszak tyle narobili tych księżniczek, że opcji jest tutaj nawet sporo ;P W każdym razie, co o tym sądzicie? Czy może to być interesujący wątek, wprowadzający nowe postacie, dający pretekst starym złoczyńcom do powrotu albo przedstawiając nowych, a przy okazji sprzyjający kilku chwytającym za ucho piosenkom, sycącym oko animacjom? Czy taki odcinek o „Royal Baby” ogólnie ma szanse chwycić, czy też może będzie to bardziej kolejny ukłon w stronę fanfikcji, na dłuższą metę niepotrzebny, a tylko niepotrzebnie denerwujący? Oczywiście, potomstwo rodziny królewskiej, nowy ważny kucyk = więcej zabawek ;P Jasne, że Hasbro ogólnie musi załatwiać biznes, ale zawsze jest miło, kiedy przy okazji, może celowo, a może nie, powstanie coś interesującego, w ramach samego serialu. A tak w ogóle, co się stało ze Skylą? Pamięta ją ktoś jeszcze? Niby miała się pojawić w IV sezonie, ale głowy nie dam… A może była tylko zabawką? Dyskusję uważam za otwartą.
-
Generalnie, sprawa jest bardzo prosta. Niejednokrotnie zdarzało mi się usłyszeć, jakoby podstawową różnicą między synem a córką jest taka, że w przypadku pierwszym należy pilnować jednej osoby, natomiast w przypadku drugim pilnować trzeba całego osiedla. Czy jakoś tak. Nie wiem, w zależności od profesora wersja się zmienia, ale nieznacznie ;P Tak czy inaczej, sprawy mogą skomplikować się jeszcze bardziej, kiedy druga połówka posiada rodzeństwo. Zainspirowany przeróżnymi dziwnymi powiedzeniami oraz grafiką, którą widzicie wyżej, postanowiłem poruszyć taki oto skromny wątek. Jak sądzicie, w którym momencie kończą się, że tak to ujmę, kompetencje rodzeństwa? Czy poczucie dużej odpowiedzialności usprawiedliwia totalną kontrolę, w imię uchronienia przed niewłaściwymi wyborami? Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie chodzi mi o nadopiekuńczość jako taką, ale coś, co dla potrzeb tematu określiłbym „obserwacją w dobrej wierze, acz zakrawającej o natręctwo”. Ja bym powiedział, że jest to również kwestia zaufania, czy brat bądź siostra cechuje się dostateczną odpowiedzialnością, żeby się w minę nie wpakować i tak dalej. Z tego co mi się wydaje, akurat Twilight starszego brata chyba specjalnie nie szpiegowała (no, może poza ulubionymi sytuacjami fanów). Jednakże, są osoby, które w sumie spiknęły by ją z Flashem, na co oko mógłby mieć Shining, co mnie wydaje się dosyć… Naturalne. Czy rzeczywiście tak to jest, że to przeważnie bracia pilnują sióstr? A może bywają sytuacje odwrotne? Czy dobre rodzeństwo to takie, które właśnie pilnuje tych spraw, czy może takie, które zostawia to w spokoju, ograniczając swoją rolę do doradzania i w razie czego spuszczenia łomotu, kiedy otrzyma takie „zlecenie”? Lecimy z tematem!
-
Skoro mamy już grę skierowaną głównie do tych, co nieszczególnie przepadają za postacią Flasha Sentry’ego, no to wypadałoby, w ramach równowagi, sklecić coś, w czym odnaleźliby się wszyscy ci, którzy mu kibicują, jeśli idzie o podbijanie serca lawendowej księżniczki… I nie, to nie powstało dlatego, że Starlight mnie męczyła! Po prostu uznałem, że tak będzie w miarę dobrze! Ale przechodząc do rzeczy, chciałbym oddzielić świat „Equestria Girls” od „zwykłej” Equestrii grubą kreską. Zatem, Flash Sentry jest zwyczajnym gwardzistą, wypełniający swe obowiązki należycie, lecz nic poza tym. Ot, zupełnie zwyczajny ogier, pełniący służbę w siłach Equestrii, nie chełpiący się swą siłą, raczej skromny. Nie wszystko mu się udaje, po prostu jest zadowolony, że dochrapał się tego stanowiska i może godnie żyć, jednocześnie dając swej ojczyźnie coś od siebie. Rozumiecie, prawda? Jednakże, wszystko zmienia się, kiedy nagle przychodzi mu służyć w otoczeniu Twilight. Imponuje mu to, jak wielką uwagę poświęca ona organizacji swego życia. Wszystko jest u niej poukładane, precyzyjnie dopracowane. W jego oczach, nie jest to przejaw monotonności, lecz świadectwem dobrego wychowania, stabilności. Poza tym, godną pochwały jest jej wielka wiedza oraz pragmatyzm, połączony z pewną skromnością i chęcią służenia ojczyźnie. Podziwia ją za charakter i szczere, wypływające prosto z serca dobre chęci. Jest interesująca. Natomiast urokliwość to jedynie atrakcyjny dodatek, który jednak nie gra kluczowej roli. Najważniejsze jest bowiem to, jaka jest wewnątrz. No właśnie. Jak skutecznie namieszać w głowie tak doskonale usytuowanej klaczy? Jak ją zaskoczyć, skoro już teraz posiada dostatecznie wielką wiedzę? Wszak mięśnie to nie wszystko. Jak zwrócić na siebie uwagę, podczas, gdy na służbie trzeba nosić tę samą zbroję, co każdy inny gwardzista? Jak się wyróżnić? W ogóle, jak dać radę i być niedaleko niej przez dwadzieścia cztery godziny na dobę? A może podpytać przyjaciółki co lubi jeść, co lubi czytać, jakie filmy trafiają w jej gusta, co lubi robić, kiedy „nie musi” być księżniczką? A co, jeżeli w szeregu stoją inni, którzy już od dłuższego czasu knują plan jak zdobyć serce najmłodszej księżniczki Equestrii? Trzeba ich czym prędzej zniszczyć! No i tutaj wkraczacie Wy! Ta gra nie posiada żadnych specyficznych sytuacji, jest ograniczona tylko i wyłącznie Waszą wyobraźnią… Oczywiście, w granicach dobrego smaku. Masło maślane. W każdym razie, rzecz polega na podrzucaniu dobrych koncepcji na zwrócenie na siebie uwagi oraz zagadanie do Twilight. Tak, aby na drugi dzień nie zapomniała i wciąż o nim myślała. Nie jest to łatwe, ale nie od razu Canterlot zbudowano, prawda? Możecie odnosić się do różnych sytuacji, różnych lokacji, ba! To może być nawet forma dialogu, czy pojedynczych tekstów! Jak uważacie, jeśli tylko przyjdzie Wam do głowy sensowny pomysł, napiszcie o tym tutaj! Na 100% to nie zostanie zapomniane! Czekamy!
- 3 odpowiedzi
-
- Zabawa
- Opisywanie
- (i 3 więcej)
-
Koło fortuny? Nie, nie mamy tutaj czegoś takiego. Znaczy się, majster przytargał kiedyś podobne barachło, ale wyrzuciliśmy je od razu, jak tylko okazało się, że jest lipne. Zresztą, kręcenie jakimikolwiek kołami to złudne symulowanie, że byle pierdoła ma jakikolwiek wpływ na swój los. Zupełnie jak wróżenie z kart, kopyta, czy fusów. Takie tam, opium dla mas. W rzeczywistości, każdy jest taki sam w obliczu ślepego losu. Biedak nagle może stać się bogaczem, a potem znów upaść. Niżej, niż jest w stanie sobie wyobrazić struś, kiedy chowa głowę w piasek. Jednakże… Tak, są na tym świecie tacy, co potrafią uprzedzić los, bądź zmienić nieco bieg wydarzeń, nierzadko przecząc logice, a nawet dokonując niemożliwego. Ale to tylko potwierdza, że koła fortuny, karty czy inne głupoty nie mają żadnego znaczenia. Ale kto będzie kolejną osobą mącącą w planach jaśnie fortuny? No właśnie. Jak zapewne się domyślacie, w tejże grze ubieramy się w szaty nie-aż-tak-ślepego Losu, by przekonać się kto potrafi być bardziej złośliwy niż fortuna, kto dysponuje większą pomysłowością na dziwne przypadki niż samo przeznaczenie, no i ogólnie, co byście chcieli, żeby się komuś przytrafiło ;P A komu? W tejże grze główne skrzypce gra nie kto inny niż Flash Sentry, który jako obiecujący i pełen zapału kadet (tak, wehikuł czasu ciągle działa) para się różnymi zajęciami, w pogoni za doświadczeniem i nabyciem pewnej zaradności życiowej, dzięki której żadna klacz, która poleci na jego pyjenkny, pełen charyzmy i męstwa pysk, ogólnie okazałą budowę i takie tam, nie zastanowi się drugi raz, że za tą góra mięśni być może kryje się nie tęgi umysł, lecz orzeszek. Tak więc, macie niepowtarzalną okazję (a nawet szereg okazji!) na pokrzyżowanie szyków, zburzenie misternych planów, czy po prostu pokazanie, że „wcale nie jest aż tak najwspanialszy jak mu się wydaje”. Oczywiście, dla co niektórych wszystko to może się wydawać nieco na wyrost, przesadzone do granic możliwości, lecz nie przeczę, że odbiorcami docelowymi niniejszej gry są osoby, które po prostu bardzo nie lubią naszego dzisiejszego gościa. Zasady są proste – ja podrzucam sytuację, a Wy macie za zadanie tak skomplikować problem, tak dobrać zdarzenia, żeby Flash nie miał szans wyjść z tego zwycięsko. Jednakże, surowo zabronione jest stwarzanie takich reakcji łańcuchowych, które zagrażałyby życiu lub zdrowiu komukolwiek. „Oszukać przeznaczenie” to to nie jest. Coś niby podobnego, ale jednak innego. Ok? Najdziwniejsze pomysły na to, co może pójść nie tak, zdobywają punkty! Zatem startujemy. Dzisiaj, nasz bohater złapał fuchę operatora/ kamerzysty, w ramach kręcenia filmu dokumentalnego, poświęconego najważniejszym zabytkom Las Pegasus. Słyszycie jak to dumnie brzmi, „byłem w zespole filmującym historię zabytków Las Pegasus!”, co nie? Na to poleciałaby niejedna studentka architektury, czy historii. Chyba, że wyjdzie na to, że nie ma się czym chwalić… Co może pójść nie tak?
- 3 odpowiedzi
-
- Zabawa
- Flash Sentry
- (i 4 więcej)
-
Jeśli dobrze zrozumiałem, całość tychże informacji pochodzi z 4chana, co jest wystarczającym powodem, aby do owych rewelacji podchodzić z pewnym dystansem. Ogólnie, nie wydaje mi się, aby tak miał wyglądać finał sezonu. Starlight być może i powróci, ale szczerze wątpię, by wydarzenia tak się potoczyły, z prostego względu, iż byłoby to raczej mocno naciągane: 1. Jak Starlight wyobrażałaby sobie cofnięcie się w czasie o tyle lat? 2. Co już raz zostało przedstawione, przeznaczenia nie da się zmienić (Twilight próbowała). 3. Skąd Starlight miałaby wiedzieć kiedy, gdzie, jak i dlaczego, bohaterki zdobyły swe znaczki? W ogóle, skąd miałaby wiedzieć o tym, że wszystko wywołała Rainbow? I zresztą, nawet gdyby ją powstrzymała, to jaką ma pewność, że bohaterki nie zdobędą znaczków później, w innych okolicznościach? Niestety, jest jeden aspekt, który mimo wszystko mógłby przemawiać za tym, by właśnie tak zorganizować finał. Mianowicie, przywrócenie starego porządku, naprawienie czasoprzestrzeni i spowodowanie, że nawet w tej alternatywnej rzeczywistości przyjaciółki Twilight w jakiś niezrozumiały sposób odnajdą same siebie i przypomną sobie starą oś czasu, mogłoby zostać uznane za coś wystarczająco wielkiego, by alicornami uczynić wszystkie bohaterki. A to oznacza promocję, zabawki, pieniążki. Sceptycznie podchodzę również do rzekomego brata Fluttershy, który jak mniemam będzie się nad nią znęcał a'la brat Eddy'ego nad Eddym ;P Poważnie, ile jeszcze tego rodzeństwa się będzie na siłę wciskać? Drugi, czy trzeci sezon - ok, ale teraz? Mimo, że wcześniej nikt o nim ani słówka nie pisnął? Już lepiej by było, jakby ogarnęli sprawę z tamtym ogierem z tęczową grzywą, co zabrał Dash na igrzyska ;P No, ale jak już mówiłem, najlepiej podejść do tego z dystansem i spokojnie zaczekać na drugą połowę sezonu.
-
W tym temacie dzielimy się poglądami i koncepcjami dotyczącymi szeroko pojętej militaryzacji społeczeństwa. W obliczu niekończących się konfliktów zbrojnych, licznych zrywów i zapewne niejednej nadchodzącej rewolucji, często powraca kwestia stanu armii, wydatków na armię, modernizacji, czy tego, że może dobrym pomysłem będzie umożliwić obywatelom posiadanie broni, przy jednoczesnym zapewnieniu należytego szkolenia i badań psychologicznych. Niemniej, nawet kiedy chwilowo, acz intensywnie podniesie się „histerię wojenną”, większość ludzi podchodzi do tego z dystansem. Często wydaje się nam, że to daleko, że nie u nas, że to nas nie dotyczy, że u nas tak nie będzie, że wojna tuż za oknem to totalna abstrakcja. Ale co się stanie, kiedy wróg znajdzie się u drzwi? Czy bylibyśmy na takie starcie przygotowani? Ja uważam, że nie. Jak zapewne doskonale wiecie, obecnie nie ma już obowiązku odbycia służby wojskowej. Ostatni pobór z kolei, miał miejsce w roku 2008. Jak zapatrujecie się na ten stan rzeczy? Czy było to słuszne posunięcie, czy błąd? O w ogóle, czy mamy u siebie, na forum osoby, które czasy odbycia zasadniczej służby wojskowej pamiętają? A może ktoś porwał się na służbę ochotniczą? Czy zjawisko „fali” w wojsku jest faktem, czy mitem, którym swego czasu straszono młodzież? A może mamy u siebie kogoś, kto może poszczycić się własną bronią palną? Ja co prawda pukawki na własność nie posiadam, ale planuję w niedalekiej przyszłości postarać się o pozwolenie. Stosunkowo niedawno dałem się wyciągnąć na „amatorską strzelnicę” ( ) i powiem szczerze, że na nowo zaraziłem się strzelaniem. Oczywiście, mówiąc o posiadaniu broni, mam na myśli strzelanie zarówno pojmowane w kategoriach służby wojskowej, jak i kategoriach sportu. Czy Waszym zdaniem społeczeństwo należycie przeszkolone, uzbrojone, przygotowane, może spowodować, że ewentualny najeźdźca dwa razy zastanowi się, zanim wyciągnie ręce po inne państwo? A może w ogóle zrezygnuje? Oczywiście, hipotetyczne „wojsko obywatelskie” pojmuję nie jako alternatywę dla armii zawodowej, ale bardziej jako takie uzupełnienie, dodatkowe zabezpieczenie. Aczkolwiek, chciałbym się Was zapytać, czy uważacie samych siebie za osoby odpowiedzialne na tyle, by móc posiadać broń? Tak lub nie, czy uważacie, że znajdujecie się w większości? Czy ułatwienie dostępu do broni pomogłoby w obronie przed ewentualnym agresorem, czy też sami zaczęlibyśmy skakać sobie do gardeł? Rozmawiamy.
-
Jak wyżej. Jakiś czas temu utworzony został wątek, w którym to mogliśmy dzielić się swymi przewidywaniami, oczekiwaniami i przypuszczeniami co do obecności Shining Armora w sezonie czwartym. Temat nie rozkręcił się zbytnio, a i w samym sezonie nasz księciunio nie był zbyt często, nazwijmy to, widzialny. Wątek o sezonie piątym to jednak inna para kaloszy ;P Co prawda mam pewne braki, ale coś mi mówi, że akurat w kwestii tego konkretnego bohatera, wiele mnie nie ominęło. Niemniej, nie jest to do końca to, o czym chciałbym tutaj pogadać. Zapominamy o tym, że mamy dostęp do wywiadów/ wypowiedzi twórców, że jest internet, obserwujemy i oceniamy tylko i wyłącznie to, co zostało nam przedstawione w serialu, bez względu na intencje i wikie wszelakiej maści. Uściślając, chciałem postawić tezę, że na początku, a także w trakcie powstawania sezonu drugiego, Shining Armora w ogóle miało nie być. W sensie, w takiej roli, w jakiej znany jest obecnie. Skąd mi to przyszło do głowy? Przede wszystkim, jego jedyną większą rolą w całym serialu był finał sezonu drugiego, chociaż znów, na upartego można stwierdzić, że zbyt wiele nie zdziałał, bo przez większość czasu znajdował się pod wpływem Chrysalis. No, ale zostawmy to na później (?) Jednocześnie, w finale sezonu drugiego dowiedzieliśmy się o nim najwięcej i później jego tło nie było jakoś szczególnie rozbudowywane. Fakt, że był obecny w otwarciu sezonu trzeciego wynikał moim zdaniem z tego, że po pokonaniu Chrysalis jego wątek nadal był „gorący”, natomiast powiązanie krwią z Twilight było wygodne do celów sprowadzenia na północ głównych bohaterek, żeby mogły być blisko zamieszania z Sombrą. Jakoś potem twórcy musieli sobie zdać sprawę, że na dłuższa metę postać Shininga nie ma zbyt wielkiego potencjału i zdecydowanie lepiej będzie skupić całe swe wysiłki na Cadance, która słusznie od zawsze wydawała się „ważniejsza”. Ale powracając do faktu, że Armor jest starszym bratem Twilight – czy z kolei już pod koniec sezonu drugiego nie było to wygodne powiązanie, wprowadzone tylko po to, żeby Twilight i spółka pojawiły się na ślubie i mogły odegrać tam swoją rolę sześcioosobowej armii samodzielnie rozprawiającą się z zastępami Podmieńców? Zastanówmy się. Jakaś bardzo ważna księżniczka, alicorn, wychodzi sobie za jakiegoś bardzo ważnego kapitana królewskiej gwardii. Jak tu wpleść Twilight w wątek? Przecież nie mogła zostać zaproszona wyłącznie dlatego, że była najwierniejszą uczennicą Celestii. Inaczej, byłaby na ślubie i weselu każdej szychy ze stolicy. No to ktoś sobie wpadł na pomysł, że Cadance kiedyś opiekowała się Twilight. Niby ok, ale co jeśli w przeszłości lub przyszłości miała pod swymi skrzydłami inne źrebaki? Też by je pozapraszała? Zdaje się, że to było zbyt słabe. No to postanowiono bez zbędnych ceregieli dopisać do życiorysu Twilight starszego brata, z którym to była i jest bardzo związana i którego dawno nie widziała. No i wszystko gra, wszak na śluby najbliższa rodzinę się zaprasza, no nie? Teraz, mając uzasadnienie, Twilight na miejscu i resztę bohaterek, można dawać wątek Chrysalis podszywającej się pod Cadance. Jak się okazało, uzasadnienia te okazały się bardzo uniwersalne również wtedy, kiedy zdecydowano się podkreślić rolę Cadance, kosztem jej męża. Opiekowała się Twilight, jest żoną jej brata, wszystko pasuje. Zresztą, nie wiem czy tylko ja odniosłem takie wrażenie, ale nagle, choć niby tak bardzo była z nim związana, po jakimś czasie Twilight zdaje się kompletnie zapomniała o tym, że ma brata. On sobie gdzieś tam ciuła w tle, ale generalnie nie wydaje się już „konieczny”. Czyli, więzy krwi między Twilight a Shining Armorem na dłuższą metę okazują się takim sztucznym tworem, służącym za pretekst, dlaczego Twilight i jej przyjaciółki miały być na ślubie i doświadczać wszystkiego z pierwszego kopyta, a nie być, na przykład, obserwatorkami inwazji, które do obrony włączyły by się „jakoś potem”. W sezonie trzecim Cadance od samego początku wydaje się ważniejsza dla fabuły, czego kulminacja następuje w odcinku z igrzyskami, gdzie naprawdę wiele uwagi poświęcono jej… Fryzurze. Reszta odcinka była ganianiną za Peachbottomówną, a Shining robił za wuefistę ;P Czyli od pewnego momentu Twilight uczestniczy w nowych wydarzeniach, poza Equestrią, ze względu na Cadance. Shining Armor okazuje się jedynie dodatkiem. Fabule potrzebna jest Cadance, a nie Shining. A teraz wyobraźmy sobie, że Shining Armor naprawdę nie ma nic wspólnego z Twilight. Zna ją tylko dlatego, no bo żonka się nią kiedyś opiekowała i postanowiła zaprosić ją na ślub bo była aż tak fajna. Jak myślicie, czy odcinki po drugim sezonie, w których występuje on bądź Cadance wyglądałyby inaczej? Czy to by cokolwiek zmieniło? Bo moim zdaniem całość rozbiłaby się o zmianę kilku dialogów, ewentualnie kosmetyczne modyfikacje kilku scen (i wycięcie pewnej piosenki). Tak to właśnie wygląda w moich oczach, patrząc tylko i wyłącznie na wydarzenia przedstawione w poszczególnych epizodach. Co o tym sądzicie? Czy w związku z powyższym, bądź też podejściem twórców, możemy Shininga w jakiejś naprawdę kluczowej roli nie zobaczyć już nigdy? I jeszcze jedno pytanie – czy w przyszłych sezonach, przy okazji wprowadzania nowych złoczyńców, wielkich powrotów doskonale już znanych, bądź też realizacji zgoła innych koncepcji może się nagle okazać, że Twilight ma jeszcze więcej rodzeństwa/ kuzynostwa/ bardzo bliskich znajomych/ księżniczek, które się z nią bawiły za małolata, których dawno nie widziała (a o których my nigdy nic nie wiedzieliśmy), bo „inaczej się nie będzie dało”? I ze wszystkimi po kolei była tak bardzo związana i zżyta, że w następnym odcinku o nich zapomina? Dyskutujemy.
-
W imieniu Snipsa oraz swoim własnym, serdecznie dziękuję MaciejKamilowi, za zmotywowanie do działania i cięższej pracy nad sobą! Z całą pewnością nasz wojownik nabrał chęci i motywacji, dzięki której z czasem nauczy się samodzielnie pokonywać różne przeciwności losu, walczyć w słusznej sprawie, dawać z siebie jak najwięcej. Życzymy Snipsowi sukcesów na sali treningowej, jednocześnie ciągnąc temat dalej. Kto tym razem potrzebuje motywatora, zapytacie? Thunderlane ma za sobą kilka dosyć mało udanych dni. Po prostu, po samym sobie, spodziewał się więcej. Efekty jego pracy wydają się niewspółmierne do poniesionego wysiłku, toteż pegaz czuje się słaby. I sam nie jest pewien, czy chce nad tym popracować. Kto spróbuje go zmotywować do działania?
-
Z okazji odwilży, odkopuję temat! WCIĄŻ potrzebujemy wykazu niezbędnych przedmiotów dla Guardiana, piastującego stanowisko Młodszego Gwardzisty! Damy radę?
- 12 odpowiedzi
-
- Shining Armor
- Zabawa
- (i 2 więcej)
-
Drodzy Państwo, popierając inicjatywę MaciejKamila, podbijam temat (przerwa między postami jest... imponująca) i przypominam, że Magenta i Cahan mają po jednym głosie. Niestety, gra nie przewiduje remisów... Czekamy na dalsze propozycje! Może w końcu, po latach, uda się nam dojść do tego, kto mógłby być Mistrzem Szpiegów
- 26 odpowiedzi
-
- Shining Armor
- Zabawa
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Mafia III oficjalnie zapowiedziana! -> https://mafiagame.com/
-
Ponybius [Z][Seria][Gore][Grimdark][Slice of Life]
temat napisał nowy post w [+18] My Little Necronomicon
Dziękuję za poświęcony na lekturę czas, jak również podzielenie się wrażeniami. Mimo wszystko, mam nadzieję, że mnogość wszelakich „gorowatych” scen nie odcisnęła na Twojej psychice większego śladu i za jakiś czas będziesz pamiętać wyłącznie te w miarę pozytywne aspekty sequela Aby post nie był zbyt krótki, wspomnę iż uwielbiam ryzyko towarzyszące tworzeniu kontynuacji (zwłaszcza gdy oryginał zostaje dobrze przyjęty), no bo wiadomo jak to z tymi kontynuacjami bywa. Cieszę się niezmiernie, że są osoby, którym sequel się ogólnie spodobał i osoby którym wydał się zbędny. Jeśli mam być szczery, z perspektywy czasu, może rzeczywiście, pod względem ilościowym brutalnych scenek było zbyt wiele (zwłaszcza wtedy gdy występuje Pinkie Pie, tych scen jest kilka naraz, następują zaraz po sobie), lecz jeśli chodzi o samo ich „natężenie”… No niestety, ale nawet po tak długim czasie stwierdzam, że niczego nie żałuję ;P Parafrazując „Misia”, jak jest gore to musi być gore Ale z drugiej strony, z różnych powodów, moje wyobrażenia o granicach gore należy traktować z pewnym dystansem Odnosząc się do mojego chorego zamiłowania do kontynuacji, trzecia część „Ponybiusa” raczej nikomu nie grozi. Gdybym miał kiedykolwiek coś podobnego stworzyć, to tym razem prędzej postawiłbym na strach oparty na ogólnym mroku, tajemnicy, dziwaczności, czy stalkingu aniżeli rzekach czerwonego płynu. Czyli bardziej [Grimdark] niż [Gore]. Zresztą, czekają na mnie inne fanfiki, nie tylko do napisania, ale również zrecenzowania Jeszcze raz, dziękuję za poświęcenie koszmarnemu automatowi uwagi, przeznaczenie pewnej ilości wolnego czasu na komentarz oraz słowa krytyki. Jest to dla mnie bardzo ważne. Pozdrawiam! -
Temat ten ma charakter bardziej wspominkowy i jeżeli tylko macie chęć na podzielenie się tym z innymi forumowiczami, bądź też jesteście ciekawi, czy ktoś kiedyś miał podobne marzenia, możecie tu śmiało napisać. Nie da się ukryć, że smoki zawsze były, ciągle są i jeszcze długo będą obecne w szeroko pojętej kulturze. Czy to jako przyjaźni najmłodszym (i nie tylko) bohaterowie, czy jako żołnierze, których domyślnie okiełznaliśmy i którym wydajemy rozkazy (jak na przykład w grach), czy też jako źli i bezwzględni antagoniści. Na przestrzeni kolejnych lat postać smoka, jako taka, bardzo wyewoluowała i istota ta nie jest już wyłącznie pokrytą łuską, przerośniętą jaszczurką, której trzeba co jakiś czas płacić haracz w postaci dziewicy czy paru owiec. Nie jest już to ten „wielki zły”, obecny głównie w legendach, czy dawnych wierzeniach. Jak się okazuje, potrafi nawet być postacią pozytywną, dającą dobry przykład. Zmiany te doskonale widać chociażby w przypadku Smoka Wawelskiego, który to swego czasu stał się bardzo ludzki – posiadł humanoidalną posturę, ubiera się jak człowiek, prowadzi nawet samochód. Warto też wspomnieć, że „współczesny smok” nie dysponuje wyłącznie ogniem, ale wieloma różnymi mocami. W międzyczasie przemyślano również nowe gatunki, cechujące się niespotykanymi wcześniej właściwościami (na przykład Kryształowe Smoki z „Heroes III” lub nie posiadające skrzydeł Megasmoki z „Heroes IV”). Jedno jednak wydaje się niezmienne – smok to wciąż na ogół dumna, potężna istota, budząca respekt (aczkolwiek nie zawsze) i walcząca skuteczniej, niż ktokolwiek inny. Oczywiście, wyłączając lisze ;P Zatem, jak zapatrujecie się na ewolucję wizerunku postaci smoka? Czy kiedykolwiek marzyliście o tym, by znaleźć gdzieś zaginione smocze jajo, oswoić i wychować smoka? Nadać mu imię? Przeżyć jakąś przygodę? Trochę jak w „Eragonie”, czy „Jak wytresować smoka”? Ja wspomnę tylko tyle, że kiedy po raz pierwszy dorwałem się do Czarnego Smoka w Heroes II, od razu chciałem mieć takiego na własność ;P Zaimponowała mi ta moc, wysokie statystyki, ogólny design i wypływający z ekranu szerokimi strumieniami majestat (no co, jak na tamte czasy ta grafika to było coś!), w ogóle, pomyślałem sobie jakby to niesamowicie było pochwalić się własnym smokiem przed innymi. I faktem, że jednym skinieniem mogę rozkazać mu spalenie wszystkiego na popiół >:] Od razu wiedzieliby z kim mają do czynienia ;P A jak to wyglądało u Was?
-
To bardziej teoria, ale kto wie, może wspólnie dojdziemy do zupełnie składnej i niekoniecznie wesołej koncepcji na bardzo odległą przyszłość, która przecież czeka zarówno na Spika jak i Twilight, która, jak doskonale wiemy, zwykłym kucykiem już nie jest. Wątek ten na pierwszy rzut oka może się wydawać podobny do „Przyszłość Twilight”, jednakże gryzie tę tematykę nieco z innej strony. Mianowicie, jak w przyszłości Spike poradzi sobie z długowiecznością (zakładając, że Twilight jako alikorn może osiągnąć wiek ponad tysiąca lat) osoby, która od momentu jego wyklucia była prawie jak matka/ starsza siostra? Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale nie mamy dokładnej informacji jak długo żyje przeciętny smok w Equestrii. Chyba bezpiecznie będzie stwierdzić, że żyją bardzo długo. Na przykład w porywie do kilkuset lat. Zatem, dopóki reszta Mane6 nie zostanie księżniczkami (w co szczerze wątpię i co uważam za kiepski pomysł), zarówno Twilight, jak i Spike najpewniej przeżyją pozostałe Elementy Harmonii. Czy po nich przyjdą nowe powierniczki? A może cała moc skupi się w Twilight? A może stanie się coś jeszcze innego? Mniejsza o to. W każdym razie, chciałbym tutaj przywołać następujący motyw. Czy sądzicie, że mimo świadomości, że wiek to wiek i Rarity nie dane jest przeżyć tyle co on, Spike mógłby się załamać? Nie wyłącznie z jej powodu, ale także reszty przyjaciółek i w ogóle, wszystkich kucyki, które zna(ł)? Czy sądzicie, że mógłby mieć Twilight za złe, że nie próbowała dać im wiecznego życia, jako księżniczka o wielkiej mocy? Albo chociaż tak „ustawić” ich wiek, by on odszedł pierwszy? Albo jeszcze inaczej – załóżmy, że Twilight nie wyobraża sobie życia bez swych przyjaciółek i nie chce ich wymieniać na żadne inne kucyki. Czy sądzicie, że istniałaby możliwość „oddania” nowej mocy tylko po to, by znów wieść żywot zwykłego, śmiertelnego jednorożca? Wówczas uniknęłaby traumy (sadzę, że na dłuższą metę taki byłby efekt) przeżycia własnych rodziców, wszystkich przyjaciółek, dźwigania gigantycznego bagażu wspomnień i świadomości, jak wiele już widziała i jak wiele jeszcze zobaczy. Problem w tym, że Spike i tak pewnie żyłby dłużej. Czyli to on przeżyłby wszystkie najważniejsze dla niego kucyki, z czym mógłby sobie nie poradzić. Mógłby zatem próbować powstrzymać Twilight przed ewentualnym powrotem do poprzedniej formy. Albo poprosić, aby pozwoliła mu odejść razem z nią… Ale Twilight raczej nie odbierze mu życia, w żaden sposób. Albo, jeszcze inaczej. Załóżmy, że poradziłby sobie z odejściem przyjaciółek, ale z kolei Twilight gorzej by to zniosła. A jak wiadomo, czarna magia istnieje i jak każde narzędzie, może posłużyć do rzeczy dobrych, bądź złych. Co by było, gdyby Twilight próbowała przywrócić do życia utracone przyjaciółki? Co, jeśli zwróciłaby się przeciwko Celestii, bo nagle poczułaby się niesłusznie wyróżniona? Czy Spike stanąłby po jej stronie, czy z kolei opowiedziałby się przeciw? Pomijam już fakt, że przeżycie setek, tysięcy, może nawet więcej lat, prędzej czy później, moim zdaniem, odciśnie na psychice swoje piętno. Jak dla mnie, jest to coś niewyobrażalnego i na dłuższą metę wykańczającego od środka. Jeśli nawet alikorny… Może nie „sztuczne”, ale powiedzmy „stworzone” w jakichś specyficznych okolicznościach żyją tyle, co zwyczajne kucyki, to nadal pozostaje problem z przypuszczalną długowiecznością Spika. Jak on sobie poradzi z odejściem Twilight? W ogóle, czy będzie w stanie samodzielnie egzystować? Bez niej? W każdym razie, Spike najpewniej próbowałby COKOLWIEK robić, co w sytuacji kryzysowej doprowadziłoby do starcia z Twilight. Myślicie, że to możliwe? Jeśli tak, to jaki byłby wynik takiej walki? Co by to zmieniło? Może rozwiązaniem okazałoby się nawiązanie kontaktu z innymi smokami, bądź odszukanie swej rodziny. Ale czy Twilight tak po prostu pozwoliłaby mu odejść? W ogóle, czy on sam by tego chciał? Czy potrafiłby po prostu zapomnieć o Twilight? Dyskusję uważam za otwartą.
-
Cóż za bałagan… Gdziekolwiek cała ta Starlight się tego nauczyła, z pewnością jest to coś… Niedobrego. Ale nawet nie będę próbował tego zrozumieć. Jak można „odklejać” znaczki od kucyków? Jak można pozbawiać unikalnych talentów? Przecież właśnie to czyni każdego kucyka czyni wyjątkowym! Wiesz co, stary… Chyba właśnie o to jej chodziło. Nah, bez przesady. Ja mówię, że to był kolejny maraton dobrych chęci, który jednak spełzł na niczym. A szkoda. Chyba zgodzisz się, że niektóre talenty są… Przesadzone? A gdzie tam. Zależy jakie talenty porównujesz. No właśnie, jakie… Wiesz, że ja się sam zastanawiam? Chciałbym wiedzieć, albo chociaż mieć wskazówkę, czego mogłyby one dotyczyć. Dlaczego nie poprosisz o pomoc przyjaciół? Szybciej ci pójdzie porządkowanie i w ogóle, reszta spraw organizacyjnych. Możliwe… Ale chciałem chociaż spróbować samodzielnie się z tym uporać. Nie wydaje mi się, aby było to zadanie wymagające jakichś kosmicznych kwalifikulancji! Taa… Coś w tym stylu… Moi drodzy, witam Was w kolejnej, nowej zabawie! Co tym razem? Wyobraźcie sobie, że pogoń za Starlight Glimmer co prawda zażegnała jeden problem ze skradzionymi talentami, wliczając w to zaszycie się w ciemnościach wyżej wymienionej klaczy, ale przy okazji ujawniła kłopoty w innych rejonach Equestrii. Okazuje się, że nagłe uwolnienie jednej serii talentów spowodowało wypaczenia innych, w wyniku zbyt silnych strumieni energii. Szukając jakiegokolwiek celu, strumienie wybrały przypadkowe kucyki i rozbiły się o ich znaczki, powodując coś, co w fachowej literaturze zowie się „tymczasowym wymazaniem talentu”. W ten sposób nadmiar energii został rozładowany lecz z jakim skutkiem… Jak sami widzicie, Spike nie do końca radzi sobie z określeniem natury danych talentów, co utrudnia zwrócenie znaczków ich właścicielom. Przyda się zatem Wasza pomoc. Zasady są proste jak budowa czołgu T-55! Co jakiś czas ujawniona zostanie wskazówka co do zagubionego talentu, a na Waszych barkach spoczywa odgadnięcie na czym ów talent ma polegać i komu się on należy. Nie chodzi nam o imię i nazwisko, bynajmniej. Wystarczy jak określicie, czy to kucyk ziemski, jednorożec, czy pegaz i czym na co dzień się zajmuje. To wszystko co potrzebne, by zwrócić talent jego właścicielowi, bądź właścicielce. Jesteście gotowi? Zatem serwuję Wam pierwszą zagadkę!
-
Nie ulega wątpliwości, że Trixie cierpi na rozdwojenie jaźni jest naprawdę niesamowita! Kiedy chce, potrafi być agresywna i knuć jak najęta, a kiedy chce, potrafi równolegle zdobyć się na odrobinę pokory, a nawet poprosić o pomocne kopyto… Lub łapę. No i to jest właśnie jeden z tych momentów. Pragnąc jak najszybciej powrócić na scenę i znów być obrzucaną różami, a nie pomidorami (aczkolwiek, i to czerwone to czerwone…), a po dziesiątej wizycie u wróżki, kiedy po raz kolejny usłyszała, że „przemoc nie jest rozwiązaniem”, postanowiła się przełamać. Przynajmniej nikt nie powie, że Wielka i Potężna Trixie nie potrafi wzorowo zagrać skruszonej... A może dobrze będzie wreszcie oddzielić deski teatru od prawdziwego życia? Choć z drugiej strony, życie to też tak jakby teatr… – Za dużo filozofujesz! Ooops, wybacz. No, w każdym razie, Trixie ma plan taki, że spróbuje oddzielić to co było grubą kreską. A od czego warto by było zacząć? Zdaje się, że przeproszenie po kolei wszystkich kucyków będzie dobrym punktem zaczepienia. Problem polega na tym, że u Trixie cienko ostatnio z przepraszaniem, w związku z czym do akcji wkroczył niezastąpiony asystent samej księżniczki przyjaźni! Moi drodzy, w tej zabawie, Waszym zadaniem będzie wcielenie się w skórę Spika i sformułowanie mowy, w której zawarte będą przeprosiny pod adresem danego kucyka. Trixie to wkuje na pamięć i będzie dobrze! Jeśli tylko macie pomysł zawsze można dodatkowo zaproponować jakiś prezencik na zgodę, bo dlaczego nie? Na pierwszy ogień, Trixie musi przeprosić Berry Punch. Znacie ją, prawda? Jak do niej podejść? Jak zacząć i przede wszystkim, za co czarodziejka będzie przepraszać? Najlepszy pomysł zdobywa punkty!
-
- Zabawa
- Opisywanie
- (i 4 więcej)
-
Save me [Epic][Z][Slice of life][Human][Postapocalyptic]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Ostrzegam przed naprawdę masywnymi spoilerami, uwzględniającymi rzeczy, które zostały zawarte w pierwszym poście, tytułem niezbędnych wyjaśnień odnośnie fabuły! Na wstępie chciałbym powiedzieć, że naprawdę długo zbierałem się do napisania niniejszego posta, bardzo wiele razy zaczynałem, ale nie kończyłem albo w ogóle wszystko kasowałem i rozpoczynałem od nowa. I powiem szczerze, że to wszystko za sprawą sławnego, wspaniałego, zaskakującego i co tam jeszcze zwrotu akcji, największej rewelacji, której to przypada przytłaczająca większość udziału w rozsławieniu tytułu. Nie to, że poczułem się „uderzony”, czy też musiałem na jakiś czas zniknąć, żeby się zastanowić nad własnym postępowaniem, nic z tych rzeczy. Poczułem się po prostu zmęczony i ilekroć zabierałem się za opisanie swoich wrażeń jeśli idzie o ten aspekt historii, powracały do mnie stare debaty na temat teorii spiskowych w kreskówkach i takich tam, że aż czułem się tak, jakbym po raz pięćdziesiąty miał napisać prawie to samo. No, ale coś napisać muszę. Później… Może na razie cała reszta, zanim się na nowo zbiorę. A zatem. „Save me” poszczycić się może naprawdę dobrą kreacją postapokaliptycznego świata oraz czyhającymi na bohaterów zagrożeniami. Przykładem tego jest kilka naprawdę pamiętnych scen, miksujących w sobie akcję z delikatną szczyptą survivalu. Mamy znakomite opisy zniszczonego Londynu, warunków panujących w jednostce, jednakże toną one w bardzo bogatych i szczegółowych przemyśleniach głównego bohatera, Maksa. Choć momentami da się odczuć niepotrzebne przedłużenia i powtórzenia otrzymanych wcześniej informacji, pozwalają one bardzo szybko wejść w jego skórę i znaleźć się pośród innych postaci, które jednak wypadają dosyć nierówno. W trakcie poznawania historii znajdziemy kilka zapadających w pamięć postaci, chociażby główna towarzyszka Maksa. I od razu, skoro już o tym mowa, chciałbym zaznaczyć, że dla mnie mogła się ona okazać o wiele, wiele ciekawszą protagonistką, niż wspomniany Maks. Nie to, że wydaje mi się, by był on nieciekawy, czy też nieposiadający bogatego tła, ale jednocześnie, nie jest to ktoś, z kim chciałbym „chodzić na akcje”, czy też się kolegować. Ot, lubiący od czasu do czasu podnieść ton i filozofować żołnierz, znający się na swojej robocie, ale tylko tyle. Coś jak Chris Redfield z serii Resident Evil – niby spoko koleś, ale jakoś zawsze większą sympatią darzyłem postacie, które go otaczały, towarzyszyły mu podczas jego „przygód”, wliczając w to antagonistów. Tak czy inaczej, brakuje tu postaci drugoplanowych z prawdziwego znaczenia. Lwia większość mieszkańców wydaje się bardzo do siebie podobna. Jest tu kilka wybijających się ponad „zwyczajność” postaci, lecz z reguły grają one trzecie, czy nawet czwarte skrzypce. A szkoda, ponieważ w opowiadaniu akcji nie brakuje, podobnie jak zdrowych dawek przemocy i krwi. Jak już wspominałem, jest to bardzo bogaty w zagrożenia wszelakie świat, w którym zginąć trudno nie jest. Było by świetnie mieć obok Maksa kogoś, z kim można by się związać emocjonalnie, utożsamić się i śledzić jego walkę o przetrwanie. Sama, samiuteńka Midnight tu nie wystarczy. Kucoperka jest bowiem naprawdę fantastyczną i budzącą sympatię postacią, która, w moim odczuciu, o wiele lepiej nadawałaby się na główną bohaterkę. Do owego twierdzenia ostatecznie przekonały mnie finałowe fragmenty, gdzie jej rola wydaje się zyskiwać na znaczeniu w stosunku do ogółu wydarzeń, czy też w pewnym momencie wychodzi znacznie przed szereg, a, że tak to ujmę, kamera koncentruje się wyłącznie na niej, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Midnight jest nieco pyskata, jest pewna siebie, czasem uszczypliwa, a czasem pocieszna, niczym młodsza siostra. Znakomicie czyta się sceny, w których poznajemy zwyczaje jej i „starszego brata” – kiedy szykują się do snu, gdy wspólnie wykonują misje, gdy słuchają muzyki, bądź też gdy Maks „częstuje” ją własną krwią. Po prostu miód. Są to bardzo pamiętne fragmenty, idealnie nadrabiające za nieco nierówny klimat. Dlaczego nierówny? Cóż, gdy na nowo rozpocząłem lekturę „Save me” (mam na myśli pierwsze czytanie, zakończone jakoś w grudniu zeszłego roku), przypomniałem sobie dlaczego poprzednim razem, przy „podejściu zerowym”, przerwałem dalsze czytanie i narobiłem sobie zaległości. Wprowadzenie w realia świata, przedstawienie postaci wydało mi się długie, wyczerpujące, lecz okraszone dosyć słabo odczuwalną atmosferą. To znaczy, efekt duszności, zniszczenia i ogólnej postapokalipsy potrwał bardzo krótko i potrzebne mi było jakieś spoiwo, które ułatwiłoby „przeskoczenie” do dalszej akcji. Tego spoiwa niestety nie ma, toteż przez pewien czas mamy efekt pod tytułem „mało kucyków w kucykach”. Później jest dużo, dużo lepiej, gdyż pojawiają się pegazy, jednorożce, no i samej Mid jest zdecydowanie więcej. Plus, więcej walki o przetrwanie i ukazanie jakie funkcje mogą pełnić kucyki w ludzkiej armii. Można by rzec, że wszystko to, co towarzyszyło treści na początku uległo „rozcieńczeniu”, dzięki czemu cała ta apokalipsa otrzymała coś w rodzaju drugiej młodości. W ogóle, świat po apokalipsie bardzo dobrze kontrastuje ze wspomnieniami Maksa sprzed czasów upadku. Brud, zniszczenia i ogólnie nieprzyjemne warunki w jakim przyszło mu żyć, a także żelazna dyscyplina nie dają o sobie zapomnieć. W pamięć zapadają także sceny w stołówce, a także rozmyślania na temat „pożywienia”. Ten równoległy świat, w którym ludzie egzystują wraz z kucykami, jest bardzo ciekawym konceptem, opisanym zresztą bez większych zastrzeżeń, a nawiązując do niejednego dzieła popkulturowego, co nadaje pewnego smaku. Nie brakuje także tajemnicy odnośnie genezy całej tej zagłady, czy też tego, czy gdzieś tam, daleko, poza zniszczonym Londynem, są może jacyś ocaleli. Świetnie, że pewnych rzeczy trzeba się domyślać, lub samemu interpretować wskazówki i ukryte smaczki. No dobra, to chyba w właściwy moment za poruszenie kwestii tego nieszczęsnego (jak dla mnie) czyśćca – źródła całego zachwytu i rzeczy, bez której opowiadanie było by zwyczajną, regularną strzelaniną w zrujnowanym przez „coś” świecie. Mianowicie… Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że idea ta pojawiła się gdzieś w jednej trzeciej całości i potem kolejne rozdziały były do niej „dostosowywane”, natomiast poszczególne znaki, takie jak głosy w radio, zostały przemianowane na coś innego, w tym przypadku modlitwy. Przy okazji, część rzeczy jakoś straciła na znaczeniu, czy w wymiarze całości stała się ledwie dodatkiem. Niemniej, historia obrała pewny kierunek, a każda nowa rzecz, która później się pojawiała, miała jakieś znaczenie (mniejsze lub większe). Wciąż jednak, coś mi tu nie gra, ale jeśli idzie o genezę samego pomysłu, nie jego wykonanie. Druga sprawa, nie mogę pozbyć się wrażenia, że idea ta inspirowana była swego rodzaju „rodziną” teorii spiskowych na temat kreskówek – czy świat w którym rozgrywa się akcja to czyściec/ nieprawdziwy świat wymyślony przez któregoś z bohaterów/ wizja będąca wynikiem jakiegoś schorzenia. Tego już było naprawdę mnóstwo, począwszy od tego czy dzieciaki z „Ed Edd and Eddy” nie żyją i są właśnie w czyśćcu, ale pochodzą z różnych epok (a siostry Cankers to demony), poprzez śpiączkę Asha, na postapokaliptycznej „prehistorii” w Flinstonach kończąc. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że naprawdę, już zbyt wiele razy i zbyt obszernie analizowałem podobne rzeczy i dyskutowałem na te tematy. Zatem, nie mam ochoty na kolejne rozwodzenie się na temat natury, wrażenia, znalezionych dziur, czy ogólnych refleksji. Powiem tylko tyle – są podobne. I przez podobne, mam na myśli „fajnie, nawet trzyma się kupy, ale jakoś mną nie wstrząsnęło, bo jestem zbyt odporny” (w skrócie). Krótko wypunktuję i opiszę co spodobało mi się w wizji czyśćca w „Save Me”, co uważam za najbardziej godne uwagi, co mnie najbardziej zainteresowało. – Obrażenia otrzymywane przez bohaterów nie znikają Jak do tej pory był to jeden z fundamentów tego typu pomysłów. Czyli, jak to możliwe, że pomimo upadania z wysokości, zgniatania, miażdżenia, wykręcania, dziurawienia, itp. postaciom nic się nie dzieje i w następnej scenie są już w pełni wyleczone. Odpowiedź jest prosta – bo to i tak nie jest realny świat, a czyściec. Tym razem jest zupełnie inaczej. I dobrze. Bohaterowie mogą zginąć, mogą zostać zranieni, nie są nietykalni, co nadaje całości pewnego realizmu. A przy okazji, myli czytelnika, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie, wiedząc, że postaciom może stać się trwała krzywda, martwimy się o ich los. Znika więc taka beztroska, że „a co tam, nic im się nie może stać!” Mówiąc krótko, przejmujemy się. – Demony nigdy nie zostają należycie opisane Dokładnie tak. Plus. Jak do tej pory, rolę demona lub ścigającego bohaterów grzechu przypisywało się jakiejś postaci, antagoniście. Tutaj znów jest inaczej. Mianowicie, nie jest tak, że ktoś nagle okazuje się szatanem, czy kimś w tym rodzaju. Każdy ma swojego własnego potwora, którego musi zwalczyć. Sam potwór natomiast, może być wszystkim, może mieć dowolny kształt. Wszystko zależy od tego co, kto w przeszłości zmalował. Technika ta sprawia, że czytelnik niczego nie może być pewien, nie ma konkretu. Musi sam sobie wyobrazić, albo na podstawie kreacji danego bohatera samodzielnie domyślić się w których dziedzinach życia musiał być „zły”, skoro tu trafił. – Pokuta polegająca na walce o przetrwanie w jednostce wojskowej Myślę, że to działa na wyobraźnię. Ujmę to tak: dzięki Falloutowi, współczesnych Residentach, Gears of War, czy po części Borderlands, ogółowi wydaje się, że postapokalipsa jest „fajna”, że to akcja, przygoda, zabawa. Jednakże, kiedy rzucimy okiem na prawdziwe konflikty, spustoszenie siane przez ekstremistów, opowieści o falach w wojsku i jakie to jest „okropne”, przy jednoczesnych przesłankach, że obowiązkowy pobór może powrócić, nagle dociera do nas, że to w gruncie rzeczy groźba, coś abstrakcyjnego nagle staje się rzeczywistością. W istocie, wojna jest tragedią. Obojętnie, czy o zasięgu światowym, czy lokalnym, to nadal coś, czego należy się obawiać, z czym trzeba się liczyć. I kiedy przychodzi co do czego, to przestaje być grą. Nie ma, że zostaniemy rozerwani, ale możemy kontynuować od ostatniego punktu kontrolnego. To jest rzeczywistość. Ten czynnik działa doskonale, zarówno w przypadku fikcyjnych postaci, jak i przeciętnego czytelnika, który śledzi ich historię. Myślę, że dla wielu osób wizja wojskowego życia, wojny, permanentnego zagrożenia życia jest czymś przerażającym i dlatego takie oto realia ukazane w fiku są decyzją dobrą, sprzyjają ciężkiej apokalipsie, wszechobecnemu zniszczeniu, atmosferze zagrożenia. Jest tu kilka słów-kluczy, które mogą zdziałać na wyobraźnię i momentalnie wprawić w powagę. Niestety, akurat ten aspekt bywa czasem rozmywany przez zupełnie niepotrzebne elementy „luźniejsze”, bądź wręcz komediowe. Ale o tym nieco później. Generalnie, cały ten czyściec, choć wydaje się troszeczkę „wytrzaśnięty znikąd” od pewnego momentu, został zrealizowany solidnie i nie aż tak nachalnie. Wskazówki czy poszlaki są dawkowane ze zdrowym rozsądkiem, choć z drugiej strony, trochę szkoda, że autor postanowił go oficjalnie potwierdzić. Dużo pisałem o teoriach, a one mają to do siebie, że zostają wysnute na podstawie znaków, wieloznaczności i tego, jak ktoś interpretuje sobie to, co widzi na ekranie lub na papierze. Niemniej, są one przedmiotem wielu dyskusji między innymi dlatego, że pozostają niepotwierdzone. W „Save me” natomiast, nie ma tego czynnika „zastanawiania się”, czy rujnowania jakichś przekonań. Po prostu wiemy, że to nie jest realny świat, a zaświaty. Mam na myśli to, że nie wyjaśniając tego tak do końca, można by wysmażyć naprawdę jeszcze lepsze, otwarte zakończenie, pozostawić wiele niewyjaśnionych tajemnic, niedopowiedzeń (w pozytywnym sensie), które skłoniłyby czytelników do wielu innych przemyśleń, czy to aby na pewno prawdziwy, acz zniszczony kataklizmem świat, czy coś innego. Na przykład czyściec. Wówczas dla własnej wygody i spokoju wziąłbym to „na serio” i opisywał po prostu jak fanfik akcji Niemniej, jestem pod wrażeniem nie tyle tego czyśćca i zwrotu akcji, co atmosfery towarzyszącej zakończeniu. Kończąc lekturę za pierwszym razem, odczułem, że mam za sobą naprawdę „szarą” i w gruncie rzeczy smutną historię, której jednak prędko nie zapomnę. Sam nie wiem jak to lepiej określić. Mieszanka enigmy, pewnej nieuchronnej zmiany, wypełnienie przeznaczenia, taki klimat „odejścia”, czy też „przeminięcia”. Ogólnie, na początku myślałem, że wstawki humorystyczne posłużą temu, że bardziej poczuję się związany z tym dziwnym światem, na tyle, że podczas zakończenia nie będę w stanie przyjąć do wiadomości, że już czas go opuścić. Ale po jakimś czasie stwierdziłem, że to jednak nie to. Akcja, strzelaniny i poszczególne misje sprawiają, że czytelnik nawiązuje więź ze światem przedstawionym. Delikatny humor co najwyżej służy budowaniu sympatii ku określonym postaciom, lecz akurat w moim przypadku, w ostatecznym rozrachunku, stwierdzam że są w większości zbędne. Tym, co pomogło mi przekonać się do wybranych bohaterów, były czyste kawałki życia, utrzymane w klimacie poważnym, codziennym, może nieco posępnym. Powracając jeszcze na moment do tego czyśćca, odniosłem wrażenie, że za drugim razem „Save me” czyta się dużo lepiej, być może za sprawą pewnej wiedzy, na czym stoimy. Aczkolwiek, na pewno ten sam efekt udałoby się zrealizować również w przypadku, kiedy to czytelnik pozostałby z domysłami. Może po prostu byłby wierny swojej wizji czy interpretacji i brnął powtórnie przez akcję, tkwiąc w swoim własnym przekonaniu, gdzie tak naprawdę znajdują się bohaterowie. Zbliżając się do końca, czy życzyłbym sobie sequela? Chyba niekoniecznie. Ale spin-off, z Maksem i/lub Midnight w realnym świecie, zanim trafili do czyśćca, ogólnie bym przytulił. Jasne, czemu nie? Reasumując, mamy do czynienia z naprawdę pokaźnym kawałem dobrej roboty, porywającej (od pewnego momentu), ambitnie zrealizowanej historii, którą ogólnie warto przeczytać i do której ogólnie warto wracać. Sam zwrot akcji oparty na koncepcji czyśćca mną nie wstrząsnął, zapoznając się z wyjaśnieniami przewróciłem nawet oczami, zaś formułując niniejszą recenzję czułem się trochę jak zdarta płyta, kiedy przyszło zabierać się za ten aspekt. Niemniej, tym co akurat na mnie podziałało i co akurat ja uważam za naprawdę godną zapamiętania zaletą, jest atmosfera i konstrukcja zakończenia, finałowe rozdziały, naprawdę świetnie wykreowana postać kucoperki, dynamika wtedy, kiedy robi się gorąco, stateczność wtedy, kiedy trzeba nieco odsapnąć, ogólny wydźwięk. Początek historii jest dosyć średnio interesujący, taki „standardowy” rzekłbym nawet, ale naprawdę warto przebrnąć przez mało obiecujące wprowadzenie, po to aby później delektować się naprawdę pamiętną historią. Warto również dla samej chęci zapoznania się z wizją autora, jak pewne miejsce, do którego być może kiedyś trafimy może wyglądać. Dla chęci poznania jak odżywiają się kucoperki, jak żyją, jakie mają zwyczaje. W ogóle, jest tutaj bardzo wiele elementów dla których warto „Save me” przeczytać. Myślę, że każdy kto lubi okraszone takimi oto tagami historie znajdzie tu coś dla siebie, a także, według własnego gustu, wyróżni te najlepsze elementy, za sprawą których historia nie zostanie zapomniana. Pozdrawiam serdecznie i gratuluję udanej opowieści!