Wracając do dyskusji, to Chętnie bym zauważył, że sporty siłownie i tego typu rzeczy przynoszą pozytywne skutki, ale jak mówiłem wcześniej, piłkę, siatkówkę, siłkę czy bieganie po kilkanaście kilosów można z powodzeniem zastąpić solidnymi dawkami pracy fizycznej. A będzie to nawet z pożytkiem dla społeczeństwa.
Jak dzieciak od małego będzie chodził do szkoły zamiast wozić się samochodem czy tramwajem (dobra, rozumiem takich co mają do podstawówki, czy gimnazjum 5-6 kilosów), popracuje trochę (na działce, przy remoncie, albo cokolwiek) i oczywiście będzie ćwiczył na WFie (nawet kalecznie), to żadna siłka czy zawody nie będą mu do szczęścia potrzebne.
Przykład organoleptyczny, sprzed 5 lat. Znajomy chodził wtedy drugi rok na siłkę i brał sterydy, a wcześniej był w sekcji siatkarskiej w podstawówce, chwalił się jak to on mięśnie robi. No to go zabrałem an weekend na działkę, żeby pomógł ojcu i mi wykopać jakieś 10-12 metrów rowu na rurę od studni do domu. Wzięliśmy się do roboty, na zmianę łopata i kilof, robiąc metrowej głębokości i 35 cm szerokości rów. Kto spóchł pierwszy. Pan sportowiec (który nie przeczę miał niezgorszą krzepę), czy nerd, który ograniczał się do WFu, spacerów i normalnej roboty. Cóż, psując zabawę, powiem, że wytrzymałem zdecydowanie dużej. Może to kwestia innej konstrukcji mięśni, ale nawet jeśli, to wynika z tego, że sport można z powodzeniem zastąpić.
Oczywiście nie znaczy to, ze mam zamiar namawiać wszystkich, korzystających z opcji sportowych na wzięcie siekiery i narąbanie drzewa, ale widać jasno, ze sport to nie jedyna droga do zdrowego ciała.
Co do kwestii zdrowego odżywiania, to tu powiem, nie mam o tym zielonego pojęcia. No tyle, żeby nie zastępować wszystkich posiłków fast foodami, żarciem z mikrofali i nie żreć Chipsów 3 razy dziennie. Nawet jeśli to całe gadanie, żeby nie jeść czerwonego mięsa, przerzucić się na warzywa i wszelkie ,,śmieciowe żarcie" omijać szerokim łukiem to prawda, to cóż, wizja jedzenia kiełków przez 90 lat nie jest pociągająca. wolę już przeżyć 85 jedząc od czasu do czasu schabowego, paluszki rybne z frytkami, popcorn czy inne świństwa.
Jednak zamiast się tu przepychać co kto je i dlaczego, powinniśmy raczej się zastanowić jak zrobić by nasz dzieci (może ktoś tu kiedyś będzie je miał), nie wyglądały tak:
Po pierwsze, trzeba zacząć od wbicia dzieciom do głowy, że aktywność fizyczna jest fajna. Nawet nie bzdurnymi kampaniami w mediach, ale zestawem zwykłych przyzwyczajeń (spacerem na zakupy, piechotą do szkoły, pomoc przy sprzątaniu itepe), po drugie trzeba skończyć z lewymi i bezpodstawnymi zwolnieniami. Za moich czasów, zwalniało albo złamanie, albo choroba (ale nie katar, tylko cięższa).
A po trzecie, trzeba w dzieciach wyrabiać nawyki zdrowszego żywienia. Czyli domowe posiłki i śniadania do szkoły.
Ostatnia kwestia, to zapewnienie miejsca na WF i zainteresowanie uczniów. To jest jedna z trudniejszych kwestii, bo wiadomo, jeden woli nogę, a drugi siatę. Jedyne co by mogło rozwiązać taki problem, to prowadzenie WFu podobnie jak na studiach, czyli cały rocznik (albo ostatecznie pół) ma w jednej godzinie i są osobne sekcje (piłka, siata, kosz, bieganie, co innego). Rozwiązałoby to problem tego, że ktoś chce siatę, a większość piłkę i go przegłosowują. Pozostanie kwestia sal, ale i to by się dało rozwiązać w jakiś sposób.
I mogę wam powiedzieć, że 3/4 tych ,,genetycznych grubasów" zniknie, jeśli rozwiązać powyższe kwestie.