Skocz do zawartości

[F:E, wersja alternatywna] Błędy przeszłości - Orange Snow (Niklas)


Amolek

Recommended Posts

Obejrzałem ją ze wszystkich stron.

 

- Tak, to na pewno się przyda - stwierdziłem. - Chroni, co trzeba... uwypukla to... co trzeba - dodałem z lekkim uśmieszkiem. - Dobrze, to też weźmiemy. Coś jeszcze ci się rzuciło w oczy?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 749
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Top Posters In This Topic

Napisano (edytowany)

Po twoich słowach na pyszczku Candi pojawiły się rumieńce. Ale cóż, taka prawda.

 

- Hmm... oprócz tego pancerza wzięłam apteczkę, bo jest tu kilka specyfików i narzędzi, które nie były na wyposażeniu szpitala... i nie mam pojęcia, czemu - odparła klacz.

Tymczasem poczułeś lekkie puknięcie w bok i zauważyłeś trochę "nadgnite" skrzydło wskazujące ci ladę sklepu. To chyba znaczy, że Ditzy zebrała to, o co prosiłeś.

Edytowano przez Nicolas Dominique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ditzy jednym okiem popatrzyła na to, co zakupiliście, a drugim oglądała sakiewkę. Nadal miałeś problem z przyzwyczajeniem się do tego rozbieganego spojrzenia. Pegaz kopytem odliczała kapsle za towary, po czym zanurkowała pod ladę i wyciągnęła stamtąd małą skrzynkę, w której była amunicja do zakupionej przez ciebie broni.

Cały czas miałeś wrażenie, że klacz liczy sobie za to wszystko za mało, ale cóż. Takie już było jej przyjazne nastawienie.

 

Ditzy skończyła liczenie i przesunęła sakiewkę z resztą kapsli do ciebie, uśmiechając się przy tym. Zakupy zrobione, można pakować manatki i ruszać w drogę.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wyglądało na to, że zupełnie inaczej liczyła kogoś obcego i kuce, które lubi. Nie miałbym najmniejszych szans na zakup tego wszystkiego gdzie indziej za tę cenę.

 

- Cóż... dzięki ci za to wszystko, Ditzy - powiedziałem. - No i... do zobaczenia.

 

Spakowałem kilka rzeczy do swojej torby oraz umieściłem amunicję w sakwie Candi. Następnie wręczyłem jej pudełko z bronią.

 

- To będzie twoje - rzekłem, zachęcając ją do otwarcia.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Klacz przyjęła pudełko, po czym otworzyła je... i widziałeś jak jej twarz powoli zamiera ze zdziwienia.

- A... ale... ja nie potrafię strze... w ogóle walczyć - powiedziała po chwili. W jej głosie, oprócz zaskoczenia, wyczuwałeś niepewność. Nie zdziwiły Cię zbytnio jej słowa, w końcu dorastała w dosyć bezpiecznym miejscu. Jednak teraz miało się to zmienić. Skoro mieliście ruszyć na Pustkowia, musisz nauczyć Candi sporo rzeczy o przetrwaniu... a jedną z nich będzie obsługa broni.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spojrzałem na nią.

 

- Ja też nie umiałem - powiedziałem. - Nigdy nie przypuszczałem, że znajomość walki będzie mi kiedykolwiek do czegoś potrzebna. Ale nie martw się, nauczę cię wszystkiego... 

 

Objałem lekko Candi. Pomachałem Ditzy na pożegnanie i wraz z moją klaczą wyszedłem na zewnątrz.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Candi wyglądała na trochę uspokojoną, ale nadal wyczuwałeś u niej napięcie. Cóż, trzeba będzie trochę czasu i nauki.

Ditzy odmachała wam na pożegnanie. Wyszliście ze sklepu i zaczęliście iść ku bramie miasta, ciesząc się jeszcze przez chwilę jego spokojem. Nie każda przygoda musi zaczynać się mocnym piórdolnięciem.

 

O dziwo, wszystko mijało wam spokojnie. Nie wiedziałeś, gdzie konkretnie zacząć poszukiwania, dlatego ruszyliście na południowy wschód, do Hoofington. Z tego, co słyszałeś, to właśnie gdzieś w tamtej okolicy znajdowało się największe centrum medyczne... a w czasie swoich podróży słyszałeś o tym, że idea megazaklęć powstała właśnie tam. Uznałeś to za dobre miejsce na rozpoczęcie poszukiwań, ponieważ tam być może będą jakieś informacje o Doktorze Tesli i projekcie, który to miał ratować, a nie niszczyć.

Szliście już jakieś dziewięć dni. Przez ten czas uczyłeś Candi posługiwania się bronią, dużo rozmawialiście powoli poznając się lepiej, a także dodałeś kilka wzmocnień na jej pancerzu, ale tak, by nadal poruszała się w nim swobodnie. Wyglądała teraz inaczej, niż podczas pobyty w Nowej Appleloosie. Rozradowana, ale jednocześnie czujna. Ubrana w pancerz, ze spiętą z tyłu grzywą i ogonem. Póki co, szło dobrze.

 

 

Ale nic nie trwa wiecznie...

 

 

Dziesiątego dnia szliście sobie spokojnie pozostałościami drogi, gdy usłyszeliście całkiem niedaleko podniesione głosy...

*BOOOOOM*

Okolicą targnął wstrząs, po czym rozległy się strzały z broni palnej. Candi skuliła się blisko ciebie, przerażona tą nagłą sytuacją.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Spokojnie, Candi, spokojnie... - szepnąłem do niej, po czym poszukałem wzrokiem najbliższej osłony. Sięgnąłem magią po miecz i wypatrywałem przeciwnika. Słyszałem wiele opowieści o Hoofington i każda przedstawiała to miejsce jako nieciekawe i pełne rywalizujących ze sobą grup, które często przenosiły swoje konflikty poza tereny miasta. Podejrzewałem, że tak było tym razem. Jednak tak czy siak musieliśmy dostać się do środka. I żaden trep nam w tym nie przeszkodzi...

Edytowano przez Nicolas Dominique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Klacz nic się nie odezwała, jedynie zaufała twojemu doświadczeniu.

Zauważyłeś kilka solidnie wyglądających głazów z lewej strony drogi. Wskoczyliście za nie. Póki co, odgłosy nadciągały z naprzeciwka. Był to głównie wystrzały, czasami jakiś krzyk bólu albo jakiś wulgaryzm.

Jednak nie ciągnęło się to długo, ponieważ wszystko przycichało... do momentu, aż nastała na moment kompletna cisza. Słyszeliście bicie waszych serc oraz wasze przyciszone oddechy...

Edytowano przez Lord Komisarz Amolek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cisza zwykle była dużo gorsza niż hałas, bo mało kiedy oznaczała coś dobrego. Być może nas wykryli i próbują oflankować? Na to nie miałem zamiaru pozwolić, musieliśmy się ruszyć.

 

- Candi... musimy być cicho - szepnąłem. - I być może zostanę zmuszony do ataku... bo wiesz: z bandytami nie da się negocjować. Albo oni, albo my...

 

Następnie dałem jej znak, by ruszyła za mną, podczas gdy ja, z mieczem w gotowości, zacząłem iść do przodu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Candi pokiwała głową, ale widziałeś w jej oczach strach. Nic dziwnego, jej pierwsze zagrożenie.

Już mieliście ruszyć dalej, gdy nagle doszły do was głosy... zamarliście. Natomiast głosy stawały się coraz bardziej wyraźne, udało ci się też rozpoznać, że należą do ogierów. Dwóch .

Po chwili mogłeś zrozumieć, o czym jest mowa.

- ... uj żeś postrzelił tamtą klacz, idioto? - jako pierwsze doleciało do waszych uszu. Głos ten był dosyć wysoki, a jego właściciel najwyraźniej zdenerwowany.

- Mogła siedzieć cicho, piórdolona suka - odparł drugi głos, bardziej basowy. - Poza tym, przeżyje. Jak aż tak chce ci się piórdolić, to droga wolna. Tylko nie rozerwij jej bandaży na brzuchu, bo jak zdechnie, to szef upiórdoli nam wszystkim łby i nasra do szyi.

 

Głosy zatrzymały się niedaleko was, tuż za skałami.

 

- Dawaj odpoczniemy chwilę. Od tej całej strzelaniny chce mi się nie tylko piórdolić, zapalić też wypada - odezwał się ponownie kuc, do którego należał basowy głos.

Edytowano przez Nicolas Dominique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gestem kopyta nakazałem zachowanie ciszy. Ruszyłem bardzo powoli wyżej, by móc przyjrzeć się temu, z kim w ogóle mieliśmy do czynienia i kogo więzili. Z tego, co zrozumiałem, ich ofiara nie czuła się najlepiej. Pomyślałem, że jej obrażenia mają związek ze strzelaniną. Być może ta klacz chciała kogoś zaalarmować, na co jeden z bandytów ją postrzelił, a tych, którzy mieli ją uratować, zabili. 

Ciekawe, jakby wyglądali w formie gulaszu..., przeszło mi przez myśl, a otoczenie jakby lekko się zaczerwieniło. 

 

Doszedłem jak najbliżej potrafiłem i wyjrzałem zza skały.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Po samej minie Candi widziałeś, że raczej nie ma zamiaru wydać z siebie dźwięku... albo też bardzo powstrzymuje ten zamiar. Zbliżałeś się do załomu skały, po czym wyjrzałeś zza niego i zobaczyłeś, do kogo należał głosy.

Bliżej ciebie siedział wysoki i chudy kuc ziemny o szarej sierści i zielonkawej grzywie, mający na sobie poszarpane łachany i jakieś szczątki pancerza, a przy nim leżało siodło bojowe (będące w opłakanym stanie, z jednym tylko karabinem). Drugiego kuca nie dostrzegłeś, ponieważ zasłaniała ci go skała.

- Jak myślisz, piórwa? - zapytał się kuc ziemny swojego towarzysza. - Długo tam będą zbierać to wszystko? Bo chciałbym wrócić to piórdolonego obozu, podobno w nocy jest tu piórdolenie niebezpiecznie.

- Nie smęć, zdążymy - odezwał się drugi kuc. - Dobrze wiemy, że zależy ci jedynie, żeby jak naj-piórwa-szybciej przepiórdolić którąś z tych złapanych... co, zatkało? Przecież to było piórwa widać o razu jak żeś gały zawiesił na tej rudej, he he he...

Skrzekliwy śmiech kuca wywołał w tobie pewne obrzydzenie.

 

Jedno jest pewne, było ich tylko dwóch, ale jedynie tu. Z ich słów wynikało, że dalej znajdują się ich towarzysze... oraz ofiary.

Edytowano przez Lord Komisarz Amolek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Im dłużej słuchałem ich rozmów, tym bardziej miałem ochotę przerobić ich na mielone. Coś wewnątrz mnie podpowiadało mi, że tacy jak oni nie powinni mieć prawa do panoszenia się na Pustkowiach. Nie byłem co prawda pewien, skąd nasza mnie nagle taka myśl, ale... i tak się z nią w pełni zgadzałem. 

 

- Musimy ich zaatakować - szepnąłem do Candi. - Jak dołączą tu ich towarzysze, nie damy rady zwiać... A tak przynajmniej uda nam się jeszcze kogoś uratować...

 

Widziałem w jej oczach, że przeraża ją sama myśl zabicia kogoś, ale cóż... niestety czasem... często tak trzeba.

 

- Trzymaj się blisko i miej broń w pogotowiu... - dodałem, po czym chwyciłem magią mały kamień i cisnąłem nim w skałę po lewej stronie, tak, by odciągnąć ich od naszego miejsca pobytu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Candi była coraz bardziej przerażona, a gdy  zobaczyła, że rzuciłeś kamień... pisnęła.

- Piórwa, co to było? - usłyszałeś okrzyk jednego z bandytów, po czym doszły do was odgłosy krzątaniny. Chyba podziałało... szkoda jedynie, że nie za sprawą kamienia...

- Skąd to mogło, piórwa mać, być?

- Nie mam piórdolonego pojęcia, piórwa. Sprawdźmy w okolicy tych skał, to chyba z lewej. Pójdę tam, a tym sprawdź tu i rozpiórdol od razu, jak kogoś napotkasz.

 

Cóż, szli do was z dwóch stron. Od jednego załomu do drugiego było kilka metrów, więc trzeba się pospieszyć, aby zabić ich i nie zaalarmować pozostałych bandytów.

Edytowano przez Nicolas Dominique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Byłem trochę zły, że nie wszystko poszło zgodnie z planem, bo planowałem tak rozproszyć bandytów w jednym kierunku, a tak... podzielili się. Trudno, musiałem więc improwizować i zrobić to najciszej jak potrafiłem. 

 

- Candi... teraz nie ma już odwrotu - szepnąłem. - Wiem, że się boisz, ale musisz się powstrzymać od pisków... Proszę... - Ucałowałem ją w czoło, po czym pociągnąłem za sobą ku skałom. 

 

Wziąłem z torby nóż mojej towarzyszki i tak uzbrojony wyczekałem na moment, aż przeciwnik pojawi się na moich oczach. Nie miał już żadnych szans, jego sprzęt był stary i choć moja klacz go zaalarmowała, z pewnością nie spodziewał się tego, co nadejdzie... Furii... Krwistej furii...

 

Gdy zobaczyłem jego szarą szyję, wyskoczyłem i wbiłem mu nóż w gardło. Przytrzymałem go nieco i siłą zamknąłem pysk, by nie wydał z siebie odgłosu, który mógłby zwabić towarzysza.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostrze gładko weszło w gardło kuca, tnąc przez tętnicę. Bandyta zdołał tylko zacharczeć, po czym poczułeś jak jego ciało wiotczeje. Równocześnie coś ciepłego i wilgotnego poczęło spływać po twoim kombinezonie, po chwili mocząc również sierść.

Rzuciłeś zwłoki na glebę. Pozostałą krew szybko rozlała się dokoła, częściowo wnikając z piasek. Zastanawiałeś się przez moment, co zrobić, aby dorwać drugiego bandytę...

- Mam cię, dziwko! - do twoich uszu dobiegł okrzyk tego piórwiego syna, a zaraz po nim krzyk przerażenia Candi. Odwróciłeś się, żeby pobiec do niej...

- Zaraz sobie dołączysz do reszty! Spodoba ci się to, wiesz o tym dob...

 

*BANG*

 

Zamarłeś...

Wiedziałeś, że wystrzał już zaalarmował resztę bandytów... ale miałeś to w przysłowiowej dupie. Twoje myśli zajęła teraz tylko jedna rzecz, jedna klacz...

Przez moment panowała zupełna cisza, po chwili przerwana... łkaniem?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cała złość momentalnie ze mnie uszła, ustępując trosce o Candi. Od razu schowałem miecz i nóż, starłem krew z siebie i natychmiast podbiegłem do niej. Następnie bez słowa mocno ją przytuliłem, chcąc złagodzić szok, którego właśnie doznała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Pomimo wytarcia kombinezonu duża ilość krwi zdążyła wsiąknąć i przyschnąć. Trudno.

Pobiegłeś za skałę i zobaczyłeś Candi siedzącą na ziemi. Obok niej leżał rewolwer Gwardii... a przed nią, w kałuży krwi, drgał w agonii drugi z bandytów. Pocisk przeszył mu całe plecy, doprowadzając do uszkodzenia nerwów i uduszenia ofiary... co tylko wywołało u Candi większy szok. Siedziała praktycznie nieruchomo, łzy spływały jej po twarzy...

Wzdrygnęła się, kiedy ją przytuliłeś... po czym wtuliła się w twoją pierś i zaczęła łkać jeszcze mocniej. Kombinezon znowu był mokry, jednak teraz od łez pomieszanych z zaschniętą na nim krwią. Delikatnie pogłaskałeś ją swoim kopytem.

Trwaliście tak, chwytając chwilę... moment... wspierając siebie...

Czas płynął wam wolniej...

 

Jednak wychwyciłeś w oddali głosy, kilka okrzyków. Niedługo miało zrobić się jeszcze goręcej...

Edytowano przez Lord Komisarz Amolek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakkolwiek nie chciałem ruszać dalej, dopóki całkiem nie uspokoję Candi, sytuacja tego od nas wymagała. Mieliśmy raptem kilka minut, by zebrać się i zwiać jak najdalej stąd.

 

- Candi, posłuchaj mnie, kochana - powiedziałem spokojnym głosem. - Musimy stąd uciekać, zanim tutaj dotrą ci dranie.  - Spojrzałem jej w oczy. - Dasz radę?

Edytowano przez Nicolas Dominique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisano (edytowany)

Kilka minut? Raczej kilkadziesiąt sekund.

Udało ci się uspokoić Candi, ale klacz nadal milczała. Wzięła rewolwer w usta, po czym otarła resztki łez kopytem.

Gwar przybliżał się, rozróżnialiście już poszczególne okrzyki. Mieliście już się stąd zabierać, gdy nagle...

 

- Piórwa, zajebali Dextera! - krzyknął jakiś ogier. A skoro zobaczyli zwłoki, to znaczy, że są już bardzo blisko.

 

- Dorwać ich, albo to was dzisiaj wypiórdolą w te wasze durne dupy! - rozległ się kolejny okrzyk.

 

Sprawy przybierały coraz gorszy obrót.

Edytowano przez Nicolas Dominique
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I znów wszystko poszło nie tak. Ech, gdyby tylko Candi nie spanikowała... Ale cóż, teraz nie mieliśmy już szans na odwrót - wystrzelaliby nas jak kaczki. Nie mogliśmy też się schować i mieć nadzieję, że przejdą bokiem, otwierając nam drogę do miasta. Po raz kolejny sytuacja zmuszała Candi do walki.

 

- Wybacz, Candi... Nie tak miało być - powiedziałem. - Ale teraz... musimy zrobić coś, czego się nie spodziewają - zaatakować frontalnie. - Sięgnałem po miecz. - Obiecuję, że nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić... 

 

Przytuliłem klacz, po czym ruszyłem ponownie w stronę skał, przy których wcześniej się chowaliśmy i wyczekiwałem na ruch przeciwnika. Nie miałem pojecią, ilu ich było, ale nie miało to żadnego znaczenia. Musieliśmy im stawić czoła... Musieliśmy ich zabić, zanim oni zabiją nas. 

 

A ja... musiałem zrobić wszystko, by ochronić Candi... I miałem zamiar wywiązać się z tego w stu procentach....

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Candi oparła się o skałę, po czym osunęła się i usiadła. Cały czas trzymała rewolwer, ale wydawała się też jakby... nieobecna.

Pokręciłeś głową, obawiając się trochę o stan klaczy, szczególnie ten psychiczny... ale teraz nie było czasu, żeby roztrząsać to w pełni. Słyszałeś coraz bliższe kroki... Kilka z nich ucichło, reszta szła dalej. Po dźwięku wnioskowałeś, że dalej poruszały się... z trzy kuce.

 

Zauważyłeś głowę jednego z nich, powoli wyłaniającą się zza krawędzi skały jakiś około metr od ciebie... jeszcze was nie zauważył...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Po głowie chodziło mi kilka myśli, ale praktycznie wszystkie dotyczyły tego samego, tylko w zmienionym znaczeniu - Chroń Candi za wszelką cenę.

 

Tym razem jednak nie mogłem pójść za bardzo do przodu, bo zostawiłbym Candi bez opieki, a na to pozwolić nie mogłem. Musiałem atakować i zaraz wracać do niej, by nie dopuścić do sytuacji, w której została sam na sam z bandytą jak wcześniej. Dlatego jak tylko zobaczyłem wystający łeb przeciwnika, bezpardonowo ciachnąłem go mieczem w szyję, celując w tętnice, po czym wycofałem się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Discord Server

Partnerzy

  • For Glorious Equestria
  • Bronies Polska
  • Bronies na DeviantArcie
  • Klub Konesera Polskiego Fanfika
  • Kącik lektorski Bronies Corner
  • Lailyren Arts
×
×
  • Utwórz nowe...