Skocz do zawartości

Kruchosc Obsydianu [NZ][Violence][Slice of life]


Ghatorr

Recommended Posts

Kupiłeś mnie tą bandą krów.

Kolejny rozdział, kolejny odcinek z perypetii Twilight-księżniczki-w-średnim-wieku oraz jej bardzo niechętnej podopiecznej do zreformowania. Akcja idzie w tempie jakim iść powinna, czyli nieśpiesznie. Jednak takie tempo wynika z postawy dwóch figur tej opowieści, które ostrożnie badają sytuację w jakiej się znalazły. Do tego mamy wiele pionków, jednak każdy z nich wnosi do historii jakąś unikalną wartość. Od Papiliona przez Bessę do Ambrosii, mają swoją osobowośc, która się wyraża w każdej ich akcji i reakcji.

Poza tym mmamy kolejną porcję radosnego światotworzenia, będącego udanym miksem serialu, kreacji fandomu oraz "realistycznej magii". Jest to jeden z nielicznych fanfików, w którym zauważono, że krowy to coś więcej niż zwierzęta i stanowią jakąś swoistą rasę (nawet jeśli podrzędna w stosunku do hegemonii kuców). Do tego mamy drobne, acz oczywiste nawiązanie do Past Sins.  No i mamy wzmiankę przyjemnego shipa Applejack i Blueblooda, lubię takie niestadardowe rzeczy, zwłaszcza gdy mają sens. Blueblood wzgardził Rarity, która jest wieśniarą udającą wielką damę, ale docenił Applejack, która jest wieśniarą i jest dumna z tego kim jest (podobnie jak Blueblood)! Czyż córka z takiego związku nie powinna być dumna z tego kim jest i być przewrażliwiona na wszelkie oznaki traktowania z góry?

Pisz dalej, dla rozrywki daj Bombę Dusz wysłaną z przeszłości przez Sombrę. xD

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I w końcu przeczytałam. W sumie poszło szybciej niż się spodziewałam po takiej objętości. Generalnie przyjemny kawał SoLowego tekstu, ale odnoszę wrażenie, że może aż za spokojny. W sensie - chciałabym więcej informacji o świecie i sądzę, że lepiej by wyszło gdyby rozdział kończył się po małym śledztwie Twilight, a nie przed. Czasami brakowało jakiegoś przełamania, czegoś, co odrobinę napędzałoby akcję. Chociaż nawiązania i żarty były niezłe, zwłaszcza te subtelniejsze.

 

Najciekawsze było chyba spotkanie Obsidian z Ambrosią i chętnie widziałabym tego więcej - w sensie, że interakcji z innymi kucykami niż Twilight. Wiem, że w końcu się doczekamy, ale no... Gib kolejny rozdział.

 

I jeszcze co do świata - on jest ciekawy, naprawdę, ale nie wiem, czy czasami pewnych rzeczy nie jest w nim za dużo. Nie chodzi mi tu o czytelnika oraz o samego fika, ale boję się, że sam możesz się w tym pogubić. Chociażby pamiętam, że w poprzednich rozdziałach było jakieś miasto Flimflam czy coś takiego. No i teraz się zastanawiam, po co to nim tak naprawdę było? Chodzi mi o to, że to, co przedstawia się w jakiejkolwiek sztuce, powinno tam być po coś, a przynajmniej w jakiś sposób związane z historią. Jasne, takie rzeczy robią za tło i to jest ważne, ale też... Wypadałoby rozwijać pewne kwestie zamiast ciągle dodawać nowe. A naskrobałeś już ze 100 stron, dlatego zaczynam się martwić. Bowiem rozdział IV, choć przyjemny i całkiem niezły rzemieślniczo był długi i dość ubogi w treść. Po prostu często wspominasz o czymś, co się prosi o rozwinięcie czy o zatrzymanie się przy tym, ale nie, po prostu jest. Za to jest przynudzanie o dżemach.

A 41 stron to dość dużo na wskazanie czytelnikowi, że programowanie to magia i jest ważne :rainderp:.

 

Także no... Poproszę więcej tego towaru, ale błagam, uważaj i nie pogub się w tym świecie. Wiem, że jakoś tak mało pochwał, ale większość tego za co chwaliłam poprzednie rozdziały wciąż tu jest - światotworzenie, dialogi i świetnie napisani bohaterowie.

 

Cahan I Jadowita

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę... tak tam widzę. Wolałbym napisać; kocham, kocham, kocham, kocham... chociaż bez przesady, bo pomimo tego, że znacznie mi bliżej do tego drugiego uczucia względem fanfika, to jednak nie wszystko jest takie wspaniałe.

 

No więc spotykamy się tu z fanfikiem Ghatorra, jednym z pierwszych, który pokazał się na początku tego roku. Już wtedy zwrócił moją uwagę, ale jako że byłem leniem i nie chciało mi się zbytnio nadrabiać zaległości z opowiadaniami fandomowym, to się dopiero teraz za to zabieram. Dobrze, że mamy takie dzieła jak Kruchość Obsydianu. To znacznie poprawia ogólną twórczość polskich bronies. Dodam jeszcze, że to jest moje pierwsze zetknięcie z twórczością Ghatorra. 

 

Przestrzegam przed SPOJLERAMI. 

 

No dobra, zaczynajmy tę analizę-recenzję. 

 

Początek to opis tego co prawdopodobnie wydarzyło się za kulisami w serialu, a raczej to, co powinno się wydarzyć. Mamy wprowadzenie do historii, póki co nic specjalnego. Jedynie zapowiedź Przebudzonego daje pewną dozę ciekawości. Ale to tylko punkt wyjścia, więc nie należy się czepiać. Wszystko jest poprawne.

Żałuję, że nie zdecydowałeś się pokazać walki z minotaurem. Nie miałeś pomysłu jak to pokazać? To mogło być ciekawe, wartkie tempo akcji, która dodatkowo przedstawiłaby nam bohaterów, ich możliwość i charakter. Niby początek pokazał nam starcie z Przebudzonym, ale brakuje tego finału. Czemu?
No dobra, koniec prologu, mamy liźnięcie tego całego wątku Przebudzonych, po krótce przedstawionych bohaterów, nie mogę powiedzieć, że jakoś ich polubiłem, bo to bardziej tak, jakbym przeczytał notkę biograficzną na Wikipedii na tematych tych postaci. W sumie nie musiałeś podawać od razu tego skąd pochodzą rodzice Sunsent. W sensie; co nam daje ta informacja? No może w przyszłości się dowiemy, ale może lepiej by było, gdyby to sama bohaterka nam to opowiedział w rozmowie z kimś innym? Bo póki co to wszystko nie miało żadnego znaczenia, żadnej konkluzji. 

 

Dobra, jedziemy dalej.
Pomińmy już te rozmowy o Obsydian. Ok, jestem w stanie zrozumieć postępowanie księżniczek. Ogólnie rzecz biorąc rozdział pierwszy jest za bardzo przegadany. Można było to wszystko nieco zwęzić. Ważna jest tylko końcówka, czyli pierwsze zetknięcie z tytułową bohaterką - Obsydian. Cóż, ma nieco wyprany mózg przez tatusia. Mam nadzieję, że będzie w stanie skonfrontować się z poglądami ojca w przyszłości i nabierze swojej własnej tożsamości. Nie tylko tą, którą wpoił jej Sombra oraz mentorzy. Póki co możemy się spodziewać tego, że Obsydian będzie się starać wykorzystać sytuację i przechytrzyć Twilight. Mam nadzieję, że ta księżniczka nie wykaże się tępotą i w końcu coś zauważy.

 

Ok, drugi rozdział

No i zaczynamy od myśli Obsydian na temat tego, jak wyglądało jej życie przed upadkiem Sombry. Tu plus za to, że Siombra został pokazany jako władca mroczny, okrutny, a do tego inteligentnie kalkulujący. Nie tak jak w serialu, który zrobił z niego błazna. Serio, gdyby postąpił tak jak jego córka w tym faniku, to znaczy - poddał się Grogarowi, żeby potem wykorzystać moment jego słabości, to nie przegrałby z kretesem tak jak parę razy wcześniej. Przecież wiedział, że tak naprawdę może istnieć tylko dzięki Grogarowi. Do tego mamy również realistycznie pokazane to, jak jego wychowanie wpłynęło na Obsydian. W pełni rozumiem, dlaczego taka jest.

 

No i rozpoczynamy teraz motyw podobny do tego, co był w Past Sins, a przynajmniej mi się z tym skojarzył. Twilight bierze pod opiekę kogoś kto niby ma jakieś tam powiązania z czarną magią, ale w gruncie rzeczy jest niewinny... przynajmniej póki co. Ciekawi mnie, jak to się rozwinie. Czy Twilight zastąpi matkę Obsydian? No no no... skoro jest to ff w klimatach SoL, to jest to całkiem prawdopodobne. Pewnie będą jakieś dramy... związane z tym, że Obsydian będzie próbować przyzwać ojca z powrotem albo sama zająć jego miejsce. No zobaczymy.

 

Później nasza Obsydianka dociera do Ponyvi... PONYTOWN i obserwuje całkiem nieznany jej świat ze swojej własnej perspektywy. Ten fragment jest niezły; nie dość, że mamy okazję dowiedzieć się jak to wszystko się rozwinęło po tych trzydziestu latach, to jeszcze możemy to zderzyć ze światopoglądem głównej bohaterki. Całkiem fajnie użycie córki Sombry, jako kogoś, kto miałby nam przedstawić zmienioną rzeczywistość z jej punktu widzenia. Dodam jeszcze, że... Heh, wiem, że do głupie, ale za podmieńca kucharza jestem skłonny dodać kolejny punkt. W sumie tuż po tym jak przybyła ta pokojówka Coxa, zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak dużo podmieńców służy Twilight. Nie żeby to było coś, co by mi się nie podobało... No ale niedługo potem dowiedziałem się, że
została królową jednego ze szczepów podmieńców. Bardzo chciałbym się dowiedzieć, co się tam wydarzyło w przeszłości.

 

Teraz wątek Kryształowego Zamku. Tak więc nasz poczciwy Sunburst, już jako Gandalf, postanowił przeprowadzić skan całego miasta. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Choć spodziewam się, że jednak coś znajdą... to wydaje się być oczywiste do dalszego popchnięcia fabuły.

 

Lecimy dalej, rozdział 4

No i tutaj już widzę komentarze Cahan. Ok, w takim razie uznam, że po prostu jeszcze korekta nie jest skończona, spoko. Nie będę brał pod uwagę błędów, jakie tutaj znajdę.
Kontynuujemy dalszą część poznawania świata przez Obsydian. Nauka, nauka, nauka... tak, tak. Wykład o dawnych dziejach oraz czytanie tekstów źródłowych. Aż mi się przypomniały moje lekcje z historii. Choć powiem szczerze, że było to trochę przeciągnięte. Znaczą część tego co przeczytałem zajmowała właśnie rutyna córki Sombry. Aż sobie zadawałem to pytanie w głowie; kiedy wreszcie Twilight wystawi ją na interakcję z innymi kucykami, najlepiej w jej wieku? Powinna coś takiego zrobić, nie...?

No i się wreszcie doczekałem. Twilight obmyśliła jakąś intrygę, tirekową intrygę, która miała być pomóc Obsydian wyjść do kucy... Zaciekawiony zacząłem czytać dalej. Właśnie na to czekałem, bo to byłoby ciekawe do zobaczenia, choć mniemam, że przewidywalne... 

 

I tak jak przewidywałem; Obsydian nie okazała się być Bogiem interakcji społecznych. Dalsza część tego rozdziału ciągnie wątek tych ukrytych miejsc... ok. Ale później znacznie ciekawiej się zrobiło, gdy Twilight postanowiła odkryć, co za zaklęcie rzuca Obsydian na siebie przed snem. My już to wiemy, więc nie będzie zaskoczenia, jednak zastanawia mnie reakcja Twilight i co z tym pocznie.

No nic, zobaczymy jak to się potoczy dalej. Fajnie był było, gdyby doszło do jakieś zmiany. Niech te miejsca w Kryształowym Zamku coś wykażą. No i więcej konfrontacji Obsydian z innymi kucykami oraz światem zewnętrznych, bo to jest najciekawsze.

 

Z problemów zauważyłem jeszcze; 

- przekombinowane zdania, które usuwają najważniejsze ich aspekt - to że są czytelne, (czasami musiałem się  wrócić i przeczytać to drugi raz), 

- niepotrzebnie przeciągnięte niektóre sceny, zbyt długo jesteśmy wodzeni za nos,

- dobre opisy wewnętrzne bohaterów... ale czasem jest tego aż nad to (fajnie by było zostawić nieco tajemnicy lub po prostu pokazać to w akcji, tak, żeby czytelnik sam mógł sobie wszystko wydedukować, a tak to wszystko dostajemy jak na talerzu).

 

No mimo wszystko jest to dopiero początek tej historii. Pewnie wrócę tutaj za jakiś czas, gdy już pojawi się więcej treści. Wtedy będę mógł napisać coś więcej.

 

No dobra, jeszcze parę spostrzeżeń, takich luźniejszych. 

 

- rozmowa Shininga z Twilight; on coś tam tłumaczy, że gryfi Imperator się nie ugnie i tak, i tak dalej, aż tu nagle Twilight krzyczy: Shining! Em... on tam stał od paru chwili, dopiero wtedy zareagowałaś?
- szkoda, że nie padło więcej trupów. Od takiego minotaura oczekiwałbym mordu 
- jeżeli chodzi o Sunset, a nie przepraszam Sunsent, do jasnej ciasnej, przez to podobieństwo imion cały czas widzę oczami wyobrazi właśnie Sunset
- Tempest jako terminator? Why not
- Shining Armor nie wygląda już jak laluś z pisma dla klaczy i homoseksualistów, który akurat pozował w mundurze? Za to dziękuje bardzo...
- lubię Sunbursta, więc części sympatii do niego, przenosi się automatycznie również na jego córkę
- "W porównaniu do walki z opętanymi żądzą władzy tyranami zajmowanie się jedną nastolatką powinno być proste, prawda?" Nie xd. 
- "Dużo wody musiało upłynąć w Maresippi, zanim przestano żartować o tym, jak „rzucił żonę”… Wow to prawie jak ja "rzucający palenie". Całkiem zabawne.
-  "– Nie, w sumie jest nas dwanaście. Obsydian mogła tylko mrugnąć kilka razy, podczas gdy jej umysł szykował się do wywieszenia białej flagi." Hmm... prawilna reakcja.
- "[Twilight] Z czasem nawet nauczyła się orientować, że właśnie robi coś źle, zanim efekty tego działania wybuchną jej prosto w twarz." To niepodobne do Twilight.
- "[...] – Akhem… A zatem… Nazywam się Twilight Sparkle, mam 52 lata i jestem księżniczką przyjaźni…" To poszło tak dobrze, że Ghatorr aż musiał uciąć tę scenę.
- "„Klacz jednorożca na ostro” – przeczytała na głos," W sumie to spodziewałem się tu już czegoś innego niż książki kucharskiej.

 

Co mogę powiedzieć o fanfiku na zakończenie, już tak w paru słowach? Jest pyszny. Oby tak dalej.

To tyle.

Życzę powodzenia w pisaniu.

 

Pozdrawiam!

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Popełniłem ten błąd, że od lektury do pisania komentarza pozwoliłem upłynąć zbyt dużej ilości czasu. Przez to mam jeszcze większy problem by wyrazić moje mieszane uczucia, nie popadając przy tym w marudny ton, z którego ani autor niczego nie zaczerpnie, ani ja nie zdołam wyrazić swojego zdania.

 

Więc tak – nie nazwałbym tego jeszcze pierwszym złym wrażeniem, ale już sama idea osadzenia w głównej roli córki króla Sombry mogłaby nie wróżyć dobrze temu opowiadaniu. Ów motyw potomstwa tego złego zwykle nie jest zbyt zręcznie przedstawiany przez twórców fanfikcji, a już na pewno trudno w nim o jakąś oryginalność. Jednak walczmy z uprzedzeniami i bierzmy się za lekturę.

 

Prolog wypada chyba najbardziej interesująco. Już pierwsze słowa sugerują pojawienie się znacznych różnic w porównaniu z serialem. Pomysł zetknięcia się teraźniejszości z tysiącletnią przeszłością i przede wszystkim spojrzenie na ten problem od strony nieco bardziej technicznej – z wiążącymi się z tym obustronnymi korzyściami – jest jak najbardziej utrafiony i sensowny. Pierwsze słowa opowiadania każą spodziewać się całkiem poważnej historii, w której nie brak dbałości o szczegóły i pomimo, że w pewnej chwili prolog zaczął mi brzmieć jak film dokumentalny, spodziewałem się że podobnego przyjemnego w odbiorze światotworzenia będzie w dalszej części opowiadania więcej, a to znacznie zaostrzało apetyt na czytanie. Czym jednak byłby prolog bez mniejszego lub większego bum, mającego na starcie przykuć uwagę? Walka na pierwszych stronach to nic zaskakującego, zwłaszcza poprzedzona spokojną sielanką – to schemat, ale tutaj jest on przedstawiony jak najbardziej poprawnie. To klasyczny, zachęcający początek, w którym jednak już przebłyskiwały pierwsze niewyraźne jeszcze oznaki czegoś, co bardzo psuło mi dalszą lekturę, ale o tym za chwilę.

 

Kolejny rozdział i powrót starej gwardii kojarzy mi się ze współczesną, popularną w przemyśle filmowym manierą grania na nostalgii widzów poprzez odgrzewania kolejnych kotletów. Trudno oczywiście przypisać to „Kruchości Obsydianu” – nie minęło jeszcze aż tyle czasu by podobne zabiegi nazwać odgrzewaniem – ale mam wrażenie, że autorowi bardzo zależy by przedstawić jak najwięcej „smaczków z przeszłości”, co w połączeniu z rzuceniem na głęboką wodę w dość nieznany świat, może wywoływać już nie tyle przesyt, co wręcz przeciwnie – poczucie niedostatku. Dla mnie osobiście kilka rzuconych tu i ówdzie szczegółów to zdecydowanie za mało by ujrzeć zmiany, jakie zaszły w znanej nam przecież krainie. Dostrzegam tu chęć trzymania się klimatu serialowego, a to wiąże się nierozerwalnie z pewnymi uproszczeniami, jednak w wielu przypadkach brakuje mi tutaj pewnej zręczności jeśli chodzi o dobór przedstawianych szczegółów. Miejscami są one bardzo trafione – dla przykładu, pomysł uczynienia ze znanego również w naszym świecie szóstego zmysłu krów zdolności wyczuwania magii to dla mnie wielki plus. Jednocześnie zdarzają się też rzeczy aż do przesady dziecinne – np. zachowanie tej mućki, o której wszyscy wiedzą, że o niej mowa. W moim odczuciu powstaje zbyt duża nierównowaga, która dezorientuje i rozprasza. Może gdyby historia działa się w czasach bliższych serialowi byłoby łatwiej nie pogubić się w tym świecie… Chociaż pogubić się to też nie to określenie, którego bym użył. Wspominałem, że to poczucie niedosytu i chyba właśnie o to mi chodzi. Nie mówię oczywiście o tym, że należałoby opisywać „każdą gałąź każdego pierd****ego drzewa”, ale myślę, że autor przesadził tutaj w drugą stronę – poruszył naraz zbyt wiele aspektów, w wyniku czego żaden nie został potraktowany z wystarczającą uwagę. Wiem doskonale, że cały czas mówię tu o wątkach pobocznych, jednak początek opowiadania sugerował chyba nieco większą dbałość o szczegóły. Przedstawiony świat nie jest jednakowoż głupi – wydaje się przemyślany i sensowny, po prostu za mało w nim szczegółów, co mam nadzieję, w dalszych rozdziałach ulegnie zmianie.

 

Uczepiłbym się też tego, że autor przedstawia zmieniający się świat kucyków jakby technologicznie dążył mniej więcej w kierunku naszego świata. Sztuczna inteligencja i komputery nigdy jakoś nie pasowały mi tego uniwersum, zwłaszcza, że okres, który minął w opowiadaniu od czasów serialowych daje wielkie pole do popisu wyobraźni. Bardzo żałuje, że pomimo początkowych nadziei, tak niewiele poświęcono motywowi zetknięcia się kultur oddalonych od siebie o dziesięć stuleci. Zdecydowanie wolałbym gdyby autor miast skupiać się na bądź co bądź prostych założeniach rozwoju technicznego Eqeustrii, popuścił wodze fantazji nieco bardziej i zbudował swój świat na odmiennych fundamentach, niż te, na których stoi nasza rzeczywistość.

 

Ale ja tu marudzę, a wszystko sprowadza się do tego, że sam zrobiłbym to inaczej, ale czy lepiej? Tego już nie jestem w stanie powiedzieć. Moją osobistą opinią pozostaje jednak, że autor nie do końca podołał ambitnemu skąd inąd zadaniu kreacji Equestrii po upływie tak wielu lat. Nie wykonał zachwycającej pracy, ale też niczego nie spartaczył. Moim zdaniem wymagałoby to jednak pewnych poprawek.

 

Podobnie ma się sprawa ze słownictwem – pozornie jest w porządku, czyta się szybko i bez przystanków, zdarzają się jednak pewne miejsca z dość niezręcznie dobranym zwrotem. Musiałbym przeczytać wszystko jeszcze raz i dużo dokładniej, żeby wyłapać wszystkie takie zgrzyty. W pamięci utkwiło mi jednak określenie „opróżniony tron” czy zaskakujące częste wieńczenie pytań retorycznych takimi zwrotami jak „prawda?” albo „czyż nie” – myślę, że negatywnie wpływają one na płynność czytania, tzn. widzę w tym niepotrzebne zwroty do czytelnika, zwłaszcza jeśli jest ich aż tyle.

 

Fabuła. Już sam opis opowiadania jednoznacznie określa czego można oczekiwać i na razie nie ma w opowiadaniu większych niespodzianek. Historia toczy się klasycznie – zapowiedź odnalezienia dziewczyny z innej epoki, odnalezienie jej, zagubienie w nowym świecie, próby odnalezienia się. Nic specjalnie zaskakującego, poza jednym – tym, co nieco niepokoiło mnie już na początku, a im dalej z lekturą, tym stawało się to coraz bardziej widoczne. Mianowicie, przesadna w moim mniemaniu powolność akcji. Autor w bardzo dużym stopniu skupia się na przedstawianiu przemyśleń Obsidian i Twilight, często przedstawiając tę samą sytuację z dwóch zupełnie różnych punktów widzenia i to zasługuje na pochwałę. Podoba mi się, że czytelnik prawie zawsze wie więcej od bohaterek i może kręcić głową nad tym jak i jedna i druga błądzą w swoich domysłach, jednak byłoby jeszcze lepiej gdyby towarzyszyły temu jakieś konkretniejsze działania. Bo chociaż jest tu jakaś podróż pociągiem, wykład, posiłki, to wszystko jest traktowane wyłącznie jako tło do dalszych przemyśleń i wszystko byłoby w tym względzie w porządku, gdyby przeplatało się to z jakimiś czynami, które same przemawiałyby za charakterami postaci. Jedna scena przenoszenia jabłek wiosny nie czyni, a i tak więcej jest w niej rozmowy niż robienia. Nie chcę tu wyjść na hipokrytę – sam nie zwykłem się spieszyć w opowiadaniu historii, ale owa powolność w połączeniu ze wspomnianym wyżej niedoborem szczegółów w światotworzeniu sprawia, że opowiadanie może się okazać dla niektórych osób nużące.

 

Krótko mówiąc, chyba oczekiwałem czegoś innego i stąd moja niezbyt przychylna opinia. Niech jednak nikt nie traktuje tego jako pełnoprawnej recenzji, bo nawet teraz nie jestem do końca zadowolony z tego co tu wymęczyłem, nie wiem czy jest to cokolwiek warte, ani czy trafnie ująłem swoje przemyślenia. Sądzę, że jeśli ktoś lubi zagłębiać się w myśli literackich postaci, będzie z lektury Kruchości Obsydianu zadowolony. Jeśli jednak ktoś woli światotworzenie i ciekawi go jak Equestria będzie wyglądać za kilka dziesięcioleci, może się nieco zawieść, ale sam mam nadzieję, że autor nie powiedział jeszcze w tej kwestii ostatniego słowa.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Długo się wzbraniałem przed przeczytaniem Kruchości Obsydianu Ghatorra. Czemu? Właściwie nie wiem. Może troche podobieństwo do nyx? Ostatecznie gdy już się zabrałem, spodziewałem się czytać rozdział dziennie - skończyłem czytając wszystko na raz i żałując, iż fik tyle czekał.

Ghat zdecydowanie umie pisać - i tego mu zazdroszczę. Świat wydaje się spójny a sama historia wciąga iż chce się jeszcze (kiedy kolejny rozdział?). Obsydian nie sprowadza się do emo historii OC a jej działania pokierowane są logiką, kalkulacją oraz wychowaniem u boku tyrana. 

Twilight przez lata dojrzała do roli władczyni a jej działania są sensowne, przemyślane.

Jeśli chodzi o kreację świata, to Ghattor robi to wyjątkowo dobrze. I widać iż opisy zmian jakie nastały w świecie z biegiem lat oraz sytuacja geopolityczna świata to jego konik. Świetnie oddają głębię świata przedstawionego oraz jego skalę - nie sprowadza się do tu i teraz. Negocjacje z yakami, niewielka niezależność terenów pomiedzy Equestrią a Imperium czy niepodległość miasta krów stanowiły niewielkie elementy, ale ubogacały świat i nadawały mu bardziej realny, mniej pastelowy wyraz.

 

Wyczekuję kolejnych rozdziałów i jestem pewien, iż będą równie dobrze napisane jak te dotychczas.

 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Czyli o tym jak autor sam sobie zrobił konkurencję.

 

Nie powiem – zakończenie fanfika „Projekt: Lazarus”, ukazujące się prędzej niż oficjalny szósty rozdział „NES Godzilla: Replay” (fanowski finał jest na poziomie finału MLP:FiM)? Interesting.

Ale co sprawiło, że jednak straciłem część mojego zainteresowania i odłożyłem starszy fanfik na później?

 

Nastąpiła premiera nowego fanfika, który, z tego co pamiętam, był jakiś czas temu zapowiadany w Klubie Konesera Polskiego Fanfika. Dowiadując się o historii, która miałaby zostać poświęcona córce samego Sombry, nie mogłem sobie odmówić, gdyż taki koncept, właściwie napisany, daje szerokie możliwości na wcale niebanalne opowiadanie, chociaż on sam nie jest już pierwszej młodości. Byłem ciekaw w jakich czasach będzie rozgrywać się akcja oraz jak będzie to wyjaśnione. Już na wstępie mogę powiedzieć, że autor wybrnął z tego bardzo sprytnie – nie tylko rozwiązanie okazało się sensowne, ale także zapewniło dużą elastyczność fabuły, co pozwala mu czerpać właściwie ze wszystkiego co oferuje nam kreskówka i jeszcze trochę.

 

Nic zatem dziwnego, że nabrałem apetytu na kolejne kawałki tekstu (na razie mamy ich pięć, licząc z prologiem), oczekując niebanalnej podróży po tej nowej, współczesnej Equestrii oraz nietuzinkowych pomysłów przeplecionych z inteligentnym humorem, z czego autor jest nam przecież doskonale znany. Czy najnowszy materiał sprostał oczekiwaniom?

 

 

Przeskok w czasie, przeskok w jakości

Akcja przeniesie nas w przyszłość, o ile dobrze pamiętam, ponad trzydzieści lat od pamiętnego powrotu króla Sombry (sezon 3, można sobie odświeżyć). Equestria rośnie w siłę, a wraz z nią Kryształowe Imperium. Nie chodzi tutaj jednak o siłę militarną, gdyż rozległa kraina nadal rządzona jest lekkim kopytem. Miasta ulegają rozbudowie, kucyki nawiązują coraz to nowe kontakty, a technologia rozwija się nie gorzej niż magia, zaś najgorsze zło musiało dawno przeminąć zważywszy na fakt, że doskonale znane nam bohaterki zostały alikornami. Przyjaźń kwitnie w najlepsze i to stanowi siłę zamieszkujących kontynent ras, jednak w niespodziewanym momencie idylla kucyków i nie-kucyków zostaje zakłócona.

 

Do Imperium zaczynają przybywać różne istoty, jedne śmiertelnie niebezpieczne, drugie wręcz przeciwnie, jeszcze inne prędko popadają w szaleństwo, nie mogąc poradzić sobie z upływem czasu i nową rzeczywistością. Wszyscy mają wspólną cechę – wydają się pamiętać czasy panowania króla Sombry, a powracając do nie aż tak znajomego miasta, szukają swego króla, by otrzymać nowe rozkazy czy też karę. Śledztwo ujawnia coś niezwykłego – oto po przeszło tysiącu lat, do włości należących kiedyś do Sombry, powracają jego poddani i niewolnicy, ukryci przed światem na setki lat dzięki czarnej magii.

 

Gdy wydaje się, że los nie zaskoczy bohaterów niczym nowym, okazuje się, że pewnego dnia do Imperium przybędzie Obsidian*, córka mrocznego króla, podejrzewana o odziedziczenie zarówno smykałki do czarnej magii jak i zapędów totalitarnych. Księżniczki Equestrii odpowiednio szybko przygotowują się na przyjęcie swojego następnego gościa i uzgadniają co ma nastąpić. To Twilight Sparkle, doświadczona księżniczka przyjaźni, będzie odpowiadać za reformację nastoletniej Obsidian.

 

Jak nietrudno się domyślić, zadanie to okazuje się niebywale trudne, zaś pierwszą przeszkodą okażą się różnice – jaki świat zastała Obsidian, gdy otaczali ją dobrani przez jej ojca nauczyciele na czele z nim samym, a jak wygląda rzeczywistość ponad tysiąc lat później, dokąd zaprasza ją Twilight. Śledząc poczynania bohaterek, obserwujemy zderzenie dwóch różnych epok, kultur, czy wręcz światów, a już na pewno światopoglądów. Twilight, przynajmniej na papierze, przeżyła więcej, toteż jest bardziej doświadczona, lecz Obsidian została mocniej ukształtowana (by nie powiedzieć wytresowana) przez Sombrę, trwale (?) nasiąknęła bardzo konkretną koncepcją sprawowania władzy, różnej od tego co uprawia się w obecnej Equestrii.

Inny świat to także inna technologia, nieznane wiele pokoleń temu rozwiązania, a także cała polityka zagraniczna czy wewnętrzna, nie wspominając już o kulturze, która w niczym nie przypomina twardej dyscypliny i zamordyzmu, który miała okazję poznać Obsidian. Od samego początku widzimy, że tytułowej bohaterce trudno jest się odnaleźć – zadaje mnóstwo pytań, wiele rzeczy wydaje jej się niedorzecznych – jednakże dzięki odbytej nauce wie, że winna chłodno kalkulować, obserwować i dowiadywać się jak najwięcej, oczekując dnia, w którym w chwale powróci jej ojciec, by odebrać niegodnym władczyniom to, co mu się należy.

 

Czytając fanfika prędko zdajemy sobie sprawę, że choć koncept na historię był w miarę prosty, to jednak autor postanowił podjąć się jego rozbudowy już od pierwszych rozdziałów, wprowadzając coraz to nowe elementy, głównie pogłębiające charaktery głównych postaci, a także poszerzające świat – chociażby wspominki o różnych instytucjach czy funduszach oraz stosunkach między poszczególnymi państwami. Wszystko to pomaga stworzyć wrażenie systemu naczyń połączonych co dodaje, choć waham się użyć tego określenia, realizmu. Wszakże to wciąż fikcyjny świat magicznych kucyków. Jednocześnie dowiadujemy się do wydarzyło się w historii i skąd np. podmieńczy słudzy w zamku Twilight.

 

Fabuła wciąga, odpowiednio szybko pokrywa się szczegółami, a czytelnik raczony jest mniej lub bardziej istotnymi wątkami pobocznymi (chociażby badanie mrocznej energii i poszukiwanie ukrytych przejść w kryształowym pałacu... na co chyba mieli wystarczająco dużo czasu, ale ok, niech będzie), przy jednoczesnym i nieprzerywanym rozbudowywaniu relacji między głównymi bohaterkami. Wiele się nie zmienia, Obsidian jest bardzo konsekwentna, ale przyjemnie się czyta o interakcjach między nią, a Twilight. W ogóle, motyw Twilight jako nauczycielki sprawdza się tu znakomicie, nawet jeżeli autor nie wykracza zbytnio poza to, czego można by się po Twilight w tejże roli spodziewać.

 

Ogółem, widać tu spory przeskok w jakości, jeśli chodzi o pomysły na wątki oraz ich wykonanie, opowiadanie historii – nie żeby poprzednie opowiadania mi się nie podobały, wręcz przeciwnie, jednak mając to porównanie, widać zwiększony nacisk na spójność czy to świata przedstawionego, czy ciągi przyczynowo-skutkowe, kreację postaci oraz logikę ich postępowania. Przekłada się to na fabułę, która z miejsca wciąga i zadowala złożonością, a także elastycznością, gdyż cały czas ma się wrażenie, że jeżeli tylko autor tak zarządzi, historia podąży w dowolnym kierunku, a on sam z całą pewnością będzie wiedzieć jak to nam wytłumaczyć. Co wcale nie gwarantuje, że każdy owe tłumaczenie kupi, jednak ma się spokój o ogólną jakość tekstu.

 

 

Czwarty czapter

Jak pierwsze dwa rozdziały były krótkie, szybkie i przyjemne, tak kolejne okazały się długie, mozolne i przyjemne. Nie powiem, zdziwił mnie ten nagły skok gabarytów, ale szybko zdałem sobie sprawę, że takiej oto zmiany formy wymagała treść. Najnowszemu rozdziałowi chciałem poświęcić oddzielny akapit, gdyż odnalazłem w nim ciekawą właściwość. Mianowicie, co kilka stron miałem ochotę przerwać lekturę, nie dlatego, że przy niej zasypiałem, lecz dlatego, że dostawałem zachęty, by samemu coś napisać. Powiedziałbym, że rozdział okazał się inspirujący, ale nie, to nie to. Inspiruje mnie sposób tworzenia świata przedstawionego oraz opisywania go, ale treść, ogólnie, zadziałała jak bodziec.

 

Uświadczymy dużo opisów, a akcja zwalnia jeszcze bardziej, co początkowo było pewną barierą i gdyby nie to, że rozdział swoim wykonaniem zachęcał czytelnika aby sam zaczął pisać, pewnie pierwsze czytanie szłoby dużo trudniej, ale analizując dotychczasową treść uznałem, że taki zabieg symbolizuje upływający na nauce czas, a także zaniechanie pośpiechu w odkrywaniu tego nowego świata przez Obsidian. Interesujący zabieg, na pewno nadaje on fanfikowi pewnych walorów artystycznych, choć takie rozwiązanie niekoniecznie zadowoli każdego.

 

 

„(...) skansen, stopniowo wyludniający się...”

„Pustoszeć”, na przykład: „(...) który stopniowo pustoszał...” wydaje się bardziej neutralne. A przynajmniej nie wskazuje na istoty ludzkie. Namawiałbym, aby to przemyśleć.

 

Tak czy inaczej, zatrzymajmy się troszkę przy świecie. Jak już wspominałem, jest to system naczyń połączonych, znacznie rozbudowany w stosunku do tego co widzieliśmy w kreskówce oraz dokładniej opisany. Cieszą wzmianki o np. różnych instytucjach oraz wyjaśnienia pokrótce co jak działa i z czego się bierze. Autor wprowadza nas w to na dwa sposoby: standardowo, poprzez narratora, drogą wplecionych między poszczególne sceny opisów albo w ramach edukacji Obsidian, choćby przy okazji różnych wypowiedzi Twilight.

 

Całość przedstawia się barwnie i nie brakuje w niej elementów nietuzinkowych, aczkolwiek mnie osobiście nie wszystkie pomysły autora podeszły do gustu. Na początek wspomnę o calutkim składzie Mane6 w postaci alikornów – zupełnie zbędny bajer, przynajmniej na aktualny stan historii, nie wynika z tego absolutnie nic. Rodzi się więc pytanie – po co? I żeby Blueblood z Applejack? OK, widziałbym niejedno kreatywne uzasadnienie za tym stojące, aczkolwiek nieszczególnie wpływa to na mój odbiór tego motywu. Nie żeby jakoś specjalnie przeszkadzało to w lekturze, jednak osobiście tego nie trawię, po prostu.

 

Druga sprawa, podobnie jak Johnny, nie jestem fanem koncepcji jakoby rozwój technologiczny Equestrii dążył w stronę naszego świata... w przeciągu może i poniżej trzydziestu lat. Uwzględniam upływ czasu między kolejnymi sezonami kreskówki, między innymi odstępy czasowe między premierami kolejnych książek o Daring Do, jeszcze Cadance musiała zajść w ciążę, ponosić tę ciąże i takie tam, czyli co najmniej z półtora roku trzeba by odjąć i wychodzi, że... No, szybko im ten rozwój poszedł. A nie wydaje mi się, by uprzednio byli na naszym poziomie. Rozumiałbym ten skok technologiczny gdyby upłynęło o wiele więcej czasu, natomiast w takim momencie, średnio mi to pasuje. Wiem, że gdyby spojrzeć na rozwój chociażby technologii urządzeń mobilnych, wówczas te ok. 20 lat wystarczy aż z nawiązką, ale jak pisałem – wątpię, czy kucyki już były na naszym poziomie. Rzekłbym, że prędzej miały swoją własną technologię. Dobrze, że różne rzeczy, choć działaniem przypominają nasz sprzęt, są stylizowane na oryginalne urządzenia, czy też nie posiadają bliżej określonej postaci, co pozostawia wyobraźni pewne pole do popisu. Działają trochę podobnie, ale nie tak samo. Z uwagi na to, pomysł ma ode mnie zielone światło.

 

Hm, albo gdyby był to w ogóle inny świat, ze swoją historią, luźno czerpiący z animacji i który po prostu od początku miałby warunki ku tak prężnemu rozwojowi? Wiem, że to brzmi jakby świat w „Kruchości Obsydianu” był niemalże czystym Sci-Fi, ale wciąż, bardziej przemawiałby do mnie świat utrzymany w klimacie „sztampowego” fantasy. Ale podkreślę jeszcze raz – tak jak jest teraz, mimo wszystko, jest na to zielone światełko.

 

Trzecia sprawa, czyli krówki. Nie byłem jakimś szczególnym fanem tych postaci w kreskówce i nie widzę ich w obsadzonych rolach w fanfiku, zupełnie mi to nie pasuje. Jest to wyjaśnione, ale mnie osobiście to nie podchodzi. Nie irytuje, po prostu jest, sterczy trochę spod całości, obeszłoby się bez tego. Albo z innymi istotami obsadzonymi w tychże rolach.

 

Generalnie, zalety i pasujące, inspirujące mnie motywy oraz szczegóły z nawiązką nadrabiają za to, co niezbyt mi się spodobało. Mimo zgrzytów klimat zostaje utrzymany, a lektura wciąga, chce się nie tylko śledzić dalszą edukację Obsidian, ale także czeka się z utęsknieniem na jakieś nowe elementy świata, czy wyjaśnienia ich dotyczących. Możliwości są nieskończone.

 

Aha – postać Fizzlepop Berrytwist w tym opowiadaniu. Tak, to mi się podoba. To jest fajne. Chociaż zadaję sobie pytanie, mają te sztuczne komponenty, mają coś a'la komputery, projektory itp. ale nie mają retuszu zdjęć? Twilight po wykonaniu zdjęcia Obsidian wspomina, że aparat nie kłamie i takie tam... No, sam aparat to może faktycznie nie, ale czy mi się zdaje, czy nie mają tam jak obrobić zdjęcioszek?

 

W opowiadaniu przewija się postać Smarty Pants, ale czy to przypadkiem nie był pluszak Twilight? Fancy Pants nazwał córkę po maskotce księżniczki Twilight? Czy ja coś źle zapamiętałem?

 

 

„Jaka ona jest?”

Nie da się ukryć, że w temacie postaci, najwięcej entuzjazmu budzi Obsidian. Wszakże nie jest ona typową, zwykłą oryginalną personą, ale potomkinią ważnego złoczyńcy. Na jej łopatkach spoczywa zatem sprzedanie fanfika, czytelnik powinien zaciekawić się co ją spotkało i jaka będzie jej przyszłość. Rozpoczynając lekturę czekałem na moment przybycia Obsidian i próbowałem zgadywać jaka ona będzie, jak się zachowa, jaką będzie posiadać moc.

 

Autor wykonał kawał dobrej roboty z wprowadzeniem postaci – pierwsze wrażenie istotnie jest bardzo dobre, Obsidian jest kimś tajemniczym, intrygującym, wyciszonym. Od razu widać, że nosi głęboko wewnątrz siebie wspomnienia z przeszłości i że nadal ponad wszystko ceni ojca, a przy tym nie odchodzą ją żadne zmiany kulturowe – stawia na swoim i zabiega chociażby o stosowną tytulaturę. Jednocześnie odnosi się wrażenie, że jest to ktoś, kto posiada klasę, pewną dystynkcję. Jej ciekawość świata, pęd do wiedzy, również satysfakcjonują, czy wręcz inspirują.

 

Po jakimś czasie jednak czar pierwszego wrażenia ulatuje i Obsidian staje się dość statyczną, żeby nie powiedzieć monotonną postacią, a jej kreacja zasadniczo się nie zmienia, chociaż pewne ożywienie następuje w momencie spotkania z Ambrozją (wiem, że nie do końca tak została nazwana w fanfiku, ale tak mi jest wygodniej) – nareszcie widzimy jak sobie radzi z kucykami innymi niż Twilight i o innym usposobieniu niż Twilight, ba, nawet nie posiadającymi wiedzy o tym kim ona jest (Obsidian, nie Twilight). Jej zachowanie było takie jak się tego spodziewałem. I, prawdę powiedziawszy, tak, wziąłem jej stronę, miała sporo racji. Dobrze się to czytało. O to chodzi :D 

 

W każdym razie, sprawa jest... dziwna. Jeszcze nie mogę powiedzieć, że przepadam za tą postacią, jak i jej usposobieniem. Widać, że, jak mawiają Francuzi, she's up to no good, toteż czekam aż Obsidian nabierze jeszcze więcej wiedzy i zdecyduje się wykorzystać naiwność księżniczki Twilight, by nieco przyspieszyć (?) powrót Sombry, bądź powrót do władzy jej rodu, z jej osobą na tronie. Wydaje się być urodzoną, by rządzić. W ogóle, bardzo interesujące okazują się relacje Obsidian z ojcem i cieszę się, że nic nie jest tutaj wyczerpująco wytłumaczone, zaś przemykające w jej głowie cytaty króla to świetny zabieg – dodający tajemniczości, może nawet pewnej grozy. Chodzi o zestawienie tego cukierkowego, pełnego przyjaźni świata, w który Twilight próbuje wdrożyć podopieczną, z chłodem i bezwzględnością jaką ta wyniosła z domu.

 

No dobrze, skoro jeszcze w pełni za nią nie przepadam, czy to zatem oznacza, że mi się nie podoba, jako postać? Nic z tych rzeczy. Właściwie, ilekroć zaglądamy w jej myśli i poznajemy stosunek do poszczególnych rzeczy czy zmian, ciężko nie przyznać młodej Obsidian racji. Jest w niej coś przekonującego. Nie pasuje ona do zastanego świata, ale nie chcę, aby tylko dla niego się zmieniała, chociaż z drugiej strony czekam aż zdradzi więcej siebie samej. Po prostu liczę na coś... dużego. Sam nie wiem, chyba byłbym rozczarowany, gdyby dała się zreformować. Szkoda takiej krwi i charakteru. Zobaczymy. Będę śledzić jej poczynania z ciekawością, to jest pewne.

 

Poza Obsidian mamy oczywiście całą plejadę znanych i nieznanych postaci, lecz tylko Twilight póki co odgrywa ważniejszą rolę i... cóż, jest sobą. Tylko tyle i aż tyle. Sprawdza się jako nauczycielka, wiele tłumaczy i nie zdradza przy tym zmęczenia, ale wydaje się być troszeczkę naiwna oraz zbyt optymistyczna. Co jak to, ale spodziewałbym się od niej większego dystansu. Chyba, że jedynie odgrywa swoją rolę, a w głowie ma coś zupełnie innego. Może przecież być tak, że autor nas zwodzi i Twilight w rzeczywistości ma zupełnie inny plan. Albo jest częścią planu pozostałych księżniczek.

 

 

To nawet nie jest moja ostateczna forma!

Forma nie zawodzi. Autor wspiął się na wyżyny umiejętności i wykorzystał całe nabyte doświadczenie (zauważyłem, że przecież rozdział czwarty, najdłuższy, nie miał jeszcze żadnej korekty?) i zapewnił nam naprawdę solidną, dopracowaną formę, bogate w słowa opisy, zdania nie za długie, ani nie za krótkie, wszystko satysfakcjonuje i podczas lektury nie ma najmniejszych zarzutów. Podoba mi się.

 

Mnogość pytań retorycznych, czy zwrotów do czytelnika, o których wspominał Johnny, widzę jako zabiegi, które mają na celu nawiązanie więzi z czytelnikiem, a także skłonienie go do zadania sobie niejednego pytania, dzięki czemu, jak mniemam, powinien głębiej wejść w treść, by dostrzec wcześniej niezauważone szczegóły. Poszczególne opisy, dialogi, zawierają w sobie pomysł, nie da się zaprzeczyć, że autor sporo pracy włożył nie tylko w kreację świata, jak również postaci Obsidian i zależy mu na tym, abyśmy jego najnowsze dzieło czytali z wypiekami na twarzy, a może i na skraju krzesełka. Niestety, póki co obrane tempo akcji troszkę mu przeszkadza w osiągnięciu celu, aczkolwiek należy docenić pieczołowitość pracy oraz uwagę poświęconą szczegółom.

 

To oczywiście przekłada się na charakterystyczny klimat, którego nie brakuje mimo kilku rzeczy, które mnie osobiście w tym wszystkim niezbyt pasują. Czuje się powagę, ale i humor, kiedy autor zdecyduje się nam go zaserwować, oba punkty widzenia (Twilight i Obsidian) wpasowują się w atmosferę, czy to garść legend o pochodzeniu Kryształowego Serca, czy też serwowane w zamkowej kuchni specjały, ma się poczucia obserwowania żywego świata ze swoją historią i przyszłością, a to się zawsze ceni.

 

 

Z całą pewnością mogę polecić to opowiadanie, aczkolwiek zrozumiem, jeśli ktoś powie, że akurat czwartego rozdziału nie jest fanem, a to tempo akcji jest iście ślimacze, a to, tamto. Jednak zwracam uwagę, że nie mamy jeszcze aż tyle materiału, wprawdzie nie wiem ile autor planuje rozdziałów, ale jest relatywnie wcześnie, toteż zachęcam, aby śledzić ciąg dalszy i przekonać się jak daleko zabrnie jeszcze wyobraźnia autora. Nie jest to kolejny typowy fanfik, widać w nim, że sporo rzeczy, głównie budowanie świata, sprawia autorowi nie lada frajdę, a to i owo potrafi pobudzić paluchy i skłonić do postukania w klawiaturę, by coś napisać.

 

 

Pozdrawiam i gratuluję świetnie zapowiadającego się fanfika ;)

 

 

*Czy ja kiedyś nie czytałem fanfika autorstwa D.E.F.S., gdzie wystąpiła postać o takim imieniu?

  • +1 4
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 months later...

O tak zwanej Obsydiance dużo słyszałem na Klubie Konesera Polskiego Fanfika. Głównie z rozmów szanownego autora z Cahan i Rarity. W końcu przyszedł czas, żebym nadrobił tan, jak się okazuje, świetny fanfik.

 

Pierwszym aspektem jaki od razu rzuca się w oczy jest zamiłowanie autora do światotworzenia. Na samym początku prologu czytelnik dowiaduje się jaka jest obecna sytuacja Kryształowego Imperium oraz jakie są jego losy od czasów serialu. Sporo uwagi poświęcone jest rozwojowi technologicznemu, dostosowaniu się kryształowych kucyków do nowego świata, a także o relacjach łączących je z mieszkańcami Equestrii. Widać, że jest to dla Ghatorra ważne w równym stopniu co fabuła i postacie. Ale on na tym nie poprzestaje. Wykorzystuje też cały wachlarz stworzeń, jakie na przestrzeni lat pojawiały się w G4, czy to w serialu czy komiksach i robi to starannie, z sercem. Nie opiera się na zwyczajnych stereotypach i jednowymiarowej charakteryzacji. Poza podanymi wprost informacjami czytelnik może znaleźć masę małych smaczków i detali. małe wzmianki o Imperium gryfów, rodziny i potomkowie bohaterów serialu, co u diabła stało się z Tempest itd.

 

To w zasadzie osobna kwestia, o której wypada wspomnieć. Ghatorr poszedł tu o krok dalej i nie opowiada po prostu historii o bohaterach znanych z serialu czy zwykłych ockach. Na przestrzeni trzydziestu lat część ze znanych nam postaci doczekała się potomstwa lub skrzydeł (lub obu tych rzeczy) i jest to przedstawione naturalnie. Dzieciaki pojawiają się, ale jest im poświęcone tyle uwagi ile trzeba, czytelnik nie jest zalewany szczegółową historią każdej postaci, wiele pozostaje do interpretacji i to jest fajne. Jak chociażby to, że Applejack ma córkę z nikim innym a Bluebloodem. To jest wybitnie nietypowa para i nie wątpię, że w przyszłości dowiemy się o jej historii coś więcej. Ale na razie wiemy tyle, ile akurat potrzebujemy. Dobre dawkowanie informacji jest jednym z ogromnych plusów Kruchości Obsydianiu. Wystarczy, żeby lektura była satysfakcjonująca i pozostawiała ochotę na więcej.

 

Podobnie jest z fabułą i główną bohaterką. Obsidian jest postacią napisaną z głową i dobrze oddaną. Przede wszystkim jej zachowanie jest konsekwentne i logiczne. Jest chłodna, zamknięta i surowa, ale jednocześnie jasnym jest, że to nie jej własny style życia, tylko narzucony przez jej ojca. Tym widoczniejsze jest to, kiedy klacz przypomina sobie jego słowa, mające pomóc jej w odnalezieniu się. Z tym kontrastuje jej własna ciekawość i chęć poznawania. I cały wątek jej adaptowania się do nowej rzeczywistości oraz Twilight za wszelką cenę starającej się wyciągnąć Obsidian spod niszczycielskiego wpływu Sombry jest fascynujący. Jako czytelnik chcę wiedzieć czy im się uda, w jaki sposób i jak Obsidian poradzi sobie z taką zmianą.

 

Moich negatywów nie będzie za dużo. Jednym będzie wymienienie kilku braków w formie. Aczkolwiek nie uważam, żeby powtórzenia były tak straszną zbrodnią. Druga wada to zbyt często powtarzające się przemyślenia bohaterów, które w dodatku trwają za długo. Szczególnie widoczne jest to, kiedy Ghatorr po raz kolejny próbuje przekazać czytelnikowi, że Obsidian jest nieufna.

 

I... to chyba tyle z mojej strony. Na epic zagłosuję, jak będzie trochę więcej rozdziałów.

 

Pozdrawiam

Słowo i Poezja

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Ponieważ nikt jeszcze nie skomentował, to może ja w końcu zagospodaruję wolny czas, który do tej pory poświęcałam na przewijanie Twittera, oglądanie pojedynczych klipów z If The Emperor Had A Text-To-Speech Device, unikanie doczytania ostatnich 200 stron "A Thousand Sons" Grahama McNeila (niby wiem, jak to wszystko się kończy, ba, sama powieść zakłada, że czytelnik zna zarys historii, ale po kopniaku w postaci Nikaei... cóż, boję się chwili, gdy Space Wolves wpadną na rodzinnego grilla) i przeczytania w całości "Prospero Burns" Dana Abnetta (Teraz Dwa Razy Więcej Bólu!), nieczytanie innych książek/komiksów, miganie się od pisania własnych wypocin, nieposiadanie chęci do rysowania... eee, generalnie przechodzę lekki dół i przyda mi się odskocznia zarówno od ponurej przyszłości, gdzie istnieje tylko wojna, śmierć, cierpienie, chaos i Chaos, jak i od niewiele mniej ponurej rzeczywistości, gdzie do wojny, śmierci i cierpienia i chaosu (na szczęście bez Chaosu przez duże Ch) dołącza pandemia i stres wynikający z długotrwałego pobytu w jednym domu z własną rodziną. Nby pierdoła, niby drobiazg, ale nie minęły nawet dwa tygodnie i już mam serdecznie dość.

...także ten, nudne dygresje o niczym na bok. Nasz temat to rozdział piąty "Obsydianki", który czytałam jeszcze przed publikacją i który teraz sobie odświeżyłam.

Mówiąc krótko i nie przebierając w słowach - dzieje się. Dzieje się rzeczy pozornie prostych, ale brzemiennych w skutki - Twilight i Starlight coraz dokładniej odkrywają, jak wielką krzywdę wyrządzono Obsidian, córka Sombry dowiaduje się, że mimo postępu cywilizacyjnego las Everfree pozostaje dość niebezpiecznym miejscem, a na dalekiej północy budzi się coś groźnego. Pojawiają się także kolejni krewni Mane6, nawet jeśli ich obecność jest na chwilę obecną raczej marginalna, a wkład w fabułę - skromny; mam nadzieję, że rozwiną się w bardziej... pełnokrwiste postacie i nie pojawiają się w fiku na trzy sceny na krzyż, jako narzędzie do pchnięcia naprzód bieżących wydarzeń, przekazania jakiejś informacji czytelnikowi lub jako sztuczny tłum*.

"Główniejsze" postacie są bez zarzutu - Twalot jest Twalotem, Starlight (której kanonicznej inkarnacji nie znam, bo nie oglądałam poniaczy od początku 4. sezonu i jakoś nie chce mi się tego nadrabiać) nie działa mi na nerwy, Obsidian pozostaje głęboko skrzywdzoną nastoletnią dziedziczką - tyleż dumną, co wrażliwą i przerażoną.

Nie narzekam nawet na cliffhanger na samym końcu, przez który będę zmuszona czekać na ciąg dalszy przez kilka miesięcy - wspomniany wcześniej Text-To-Speech Device chyba mnie przyzwyczaił do długich przerw między odcinkami, po których wpada kolejny kawałek treści i człowiek wraca do wcześniejszych epizodów, bo już zapomniał, co się działo, po czym ogląda całość po raz trzeci, bo jednak wszystko mu umknęło (a po drodze docenia stopniowo rosnącą jakość i odkrywa w sobie niezdrową fascynację pewnymi postaciami**)...

Więc ten, no, fajne i pisz dalej.

 

*) Może to moje nieogarnięcie i czytanie jednym ciągiem po 100-200 stron nieco specyficznej angielszczyzny na jedno posiedzenie (z 4-5 łącznie, przy czym raz cofnęłam się o dwa rozdziały, żeby jeszcze raz doczytać pewien fragment), może powieść nadrobi te braki przez ostatnich kilka rozdziałów, może to wynika z bycia częścią wielgachnej serii, MOŻE WYMAGAM ZA DUŻO I NIEWŁAŚCIWYCH RZECZY OD POWIEŚCI NA BAZIE BITEWNIAKA SKUPIONEJ NA ADEPTUS ASTARTES Z TEGO KONKRETNEGO LEGIONU, ale kurczę, korci mnie, żeby skwitować w ten sposób "A Thousand Sons" i tamtejszych kapitanów kompanii (za wyjątkiem Azheka Ahrimana, który jest dość prostą postacią, ale chociaż pamiętam go z imienia, prawie że lubię i może na koniec będzie mi szczerze żal, gdy chłopak spadnie z rowerka i sobie resztki Legionu rozwali).

Oby się okazało, że to tylko moja głupota, gapiostwo i niewłaściwe podejście, postacie w "ATS" są całkowicie w porządku, tylko ja wybrzydzam nie wiadomo po co i na co.

 

**) W tym tempie po czwartym maratonie wydam Za Dużo złotych na plastikową figurkę przerośniętego magicznego kurczaka do postawienia na półce, a po piątym - zwariuję i zacznę grać w bitewniaka. Boję się.

Edytowano przez Ylthin
  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I się doczekaliśmy. Ciekawe ile przyjdzie czekać na kolejny rozdział, bo ten... To chyba najdłuższy rozdział Obsydianki, ale tego w ogóle nie czuć. Szczerze mówiąc spodziewałam się czegoś innego - że znajdą ją po kilku stronach i dojdzie do konfrontacji Twalota i Starlota z Obsidian. Za to dostaliśmy coś, co w zasadzie zachowało status quo, nie licząc wprowadzenia syna Fluttershy - spoko ziomek, swoją drogą.

 

Podoba mi się tempo akcji w tym rozdziale, podoba mi się również pewne ograniczenie bombardowania świata przedstawionego, które w poprzednich rozdziałach było aż za duże. A także pewna nieprzewidywalność - przez moment rozważałam nawet opcję, w której Obsydianka ucieknie na dłużej. Albo trafi do Fluttershy i cóż... to by było ciekawe, ale chyba cieszę się, że jest jak jest. Inaczej fik mógłby być przeładowany. Czasem dobrze robią takie momenty, w których fabuła jest dość prosta, podobnie jak interakcje i mamy okazję by po prostu cieszyć się opisami i wartką akcją.

 

Opisy są w porządku, podobnie jak budowanie napięcia, które się tu naprawdę udało. Chwalę również to, że umiejętności bojowe księżniczki są raczej marne. Humor również w porządku. Jest ghatorrowo, jest serialowo, jest przyjemnie.

 

Zaś Obsidian łatwo współczuć i ją zrozumieć. Twilight i Starlight mają odczucia podobne do czytelnika, a to dobry znak. Wskazuje na umiejętność kreacji postaci oraz na spójność świata przedstawionego, ponieważ z perspektywy tych bohaterek taka reakcja ma sens i jest prawidłowa. W sumie to mam wrażenie, że spotkanie z synem Shy bardziej pomoże jej wyjść ze skorupy niż wszystko, co dotychczas spotkała w Equestrii. Dlatego, że on jej nie znał.

 

Rarity wykonała kawał dobrej roboty z korektami. Co prawda czytałam to w trybie czytelnika, a nie prereadera, ale w zasadzie nic szczególnego nie rzuciło mi się w oczy.

 

Szybko poszło, dobra rozrywka, daję okejkę, kiedy Fallout? A tak poważnie - czekam na właściwą konfrontację, bo rozdział V, choć dobry i przyjemny, wydawał się strasznie krótki. Paradoksalnie.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

W podchodach między Obsidian i Twilight w końcu coś drgnęło. Twilight się zniecierpliwiła i postanowiła (ze wsparciem Starlight) przełamać impass, jak zwykle przy radykalnych pomysłach wiele rzeczy walnęło na raz. Ca prawda, mamy wyświechtany wygodnictwo fabularnego, bo NIEWIADOMO jak NAGLE i ZNIKĄD Obsidian rzuca zaklęciem, które ją teleportuje na obrzeża Ponytown, choć równie dobrze mogło ją wteleportować w dowolną ścianę. 

Na szczęście dalej jest już lepiej, Obsidian wchodzi do Evefree, co jest zajeżdzonym motywem, ale już swoją logikę to ma. Za to przyjemnym zaskoczeniem jest to, że Evefree okazuje się dość "zagospodarowane", dzięki czemu nawet zdarty motyw nagłego ratunku dobrze wypada. 

Kolejnym przyjemnym motywem, jest scena z Twilight zwołującą podmieńce, pozornie "niezgodna z literacka ekonomią" scena, bo nie wpływa na bieg wydarzeń, ale jest obecność jest jak najbardziej logiczna. I co ważniejsze daje okazje do daniu paru przyjemnych scen.

I swoją robotę robią postacie drugoplanowe, przewija się ich sporo, są dość pobieżne opisywane, ale dla mnie jest to dobre. Pokazuje, że jednak Ponytown to już nie jest kucykowa wieś, tylko spory ośrodek kulturowo-naukowy, który ściąga wiele, nieraz egzotycznych istot. No i krótkie opisy oddają punkt widzenia Obsidian, która z rożnych względów pobieżnie poznaje napotkane postacie.

I tak wszystko zdaje się wracać do poprzedniego statycznego stanu, ale dostajemy nowy wątek z bardzo przyjemnym motywem "codzienna robota, podczas której doszło do katastrofy".

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Przeczytałem pierwsze pięć rozdziałów z dosyć dużą jak na mnie werwą. Zdarzało mi się chyba nawet czytywać po dwa rozdziały dziennie. Jedyny ff jaki udało mi się przerabiać szybciej to Anthropology, gdzie czytałem po 100 stron dziennie, ale to było w czasach, kiedy jeszcze miałem więcej czasu na lekturę. Mój zapał nie dziwi mnie jednak, gdyż już pierwsze akapity prologu czytałem z uśmiechem na twarzy. Co charakteryzuje KO od pierwszej strony to łatwe do zrozumienia, barwne i pokusiłbym się nawet o stwierdzenie dynamiczne opisy. Duża zaleta.

Wszystko jest pięknie utrzymane w klimacie mlp. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. Powoduje to, że przedstawiona w ff Equestria nie odbiega zbytnio od moich własnych wyobrażeń (wiadomo, że nie w każdym aspekcie, bo w końcu akcja dzieje się w przyszłości). Od czasu do czasu do tekstu wpleciony jest nawet jakiś zabawny fragment :D(nie wiem czy można to nazwać anegdotą, ale nie chce mi się zerkać do słownika, zwłaszcza, że piszę na telefonie). To się po prostu chce czytać. UWAGA! Na wszelki wypadek ostrzegam przed ewentualnymi spojlerami w dalszej części komentarza. Nawet mimo tego, że normalnie nie wyobrażałbym sobie takich "rozwiązań" jeśli chodzi o alicorny (chodzi mi głównie o ilość), czułem do tego niechęć i na początku nie podobało mi się to - autor przedstawił te zmiany w przystępny sposób. Nie było to sztampowe lub utopijne - wszystko jest poważne i trzyma się kupy. Do tych opowieści o znanej przeze mnie dobrze Equestrii, czy w tym przypadku również Kryształowego Imperium niezły chaos wprowadzają inaczej potoczone losy mane6. Te wątki są dosyć trudne do zrozumienia, aczkolwiek trochę nieładu w książce zmusza do myślenia, a autorowi nie można zarzucić braku kreatywności. Zesztą po co mi wszystko dobrze rozumieć, ma być ciekawie. Interesujący jest też pomysł z tą narracją!

 

Pozdrawiam i dziękuje za stworzenie dobrego ficzka.

Edytowano przez Platyna77
  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...
  • 2 weeks later...

Przeczytany rozdział III

 

Beware the spoilers!

 

Po dłuższej przerwie wróciłem (czy raczej zostałem wrócony) do Obsydianki. Po szybkim przypomnieniu sobie dotychczas czytanej treści byłem tak samo ukontentowany jak za pierwszym razem. Tym chętniej sięgnąłem z miejsca po numer trzeci i mam po nim mocno mieszane uczucia. I to nie dlatego, iż w tekście znalazłem jakieś obiektywne wady, co to to nie, ich praktycznie nie uświadczyłem.

 

Zacznę może od kwestii światotworzenia, bo tu mogę tylko i wyłącznie chwalić. W przemyśleniach i wypowiedziach bohaterek i bohaterów fanfika przemycona zostaje cała masa informacji, które wspaniale rozszerzają to co już wiem o świecie przedstawionym. A to kolonizacja dzikiej północy, a to kwestia jaków, a to rozczłonkowanie władzy u much. Świetnie do tego pasują podawane w niewielkich dawkach różnice, jakie obserwuje Obsydian, kiedy uświadamia sobie jak zmienił się świat w porównaniu do tego, który znała.

 

Jeżeli chodzi o fabułę to idzie do przodu równym tempem. Nie ma w niej dłużyzn, brak również nadmiernego przyspieszania akcji, wszystko jest cacy. Natomiast jeżeli chodzi o samą treść, no to tutaj pojawia się kwestia mieszanych uczuć. Na przykład, wręcz spodziewałem się pełnego głupkowatych pierdół wykładu Twilight o równości, wolności i innych niesmacznych żartach historii i porządku społecznego. Ba! Zdziwiłbym się gdyby go nie było. Jej luźne podejście do kwestii hierarchii i protokołu, choć budzi mój głęboki niesmak, także było spodziewane. Natomiast duża część pozytywnego wrażenia jakie wywarła na mnie Obsydian, będąca póki co wręcz modelowym krypto-villianem poszło się gwizdać kiedy natrafiłem na jej "traumę" bo kiedyś, kogoś skrzywdziła czy coś. No Zecra, prośba! To tak bardzo do niej nie pasuje, to był tak paskudny zgrzyt po dotychczasowej harmonijnej rozbudowie charakteru, iż niemal musiałem zastosować oczu kąpiel. Oczywiście można twierdzić, iż to dlatego, że jest młoda i stąd traumy czy coś, ale to tak bardzo nie pasuje do jej wychowania, że żal ściska miejsce gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Swoją drogą przymuszanie jej do jedzenia przez Twilight też był irytujące, bo już weszła w rolę nadopiekuńczej kwoki. Gdyby Obsydian ukrywała przed nią fakt, iż chce jeść a myśli, że jej nie wolno to kwestia byłaby inna, ta jednak jasno i wyraźnie wyraziła swoje zdanie w tej kwestii. I nawet nie chodzi o moralność opiekuńczych instynktów Twilight, które są godne pochwały, wszak chce dla bohaterki dobrze, ale o to, iż de facto wymuszając na niej na siłę zmianę wyuczonego zachowania w tak krótkim czasie, może w dłuższej perspektywie swoim staraniom bardzo zaszkodzić.

 

EDIT: Zapomniałbym o jednej arcyważnej kwestii! Motyw jak Obsydian poradziła sobie z natłokiem nowych doznań uważam za wyborny i wspaniały w swej prostocie. Z radością oczekuję na powrót tego ucieleśnienia spokoju i żelaznej logiki znanej z poprzedniego rozdziału.

 

Ogólnie bardzo ciekawie, jestem ciekaw co będzie dalej.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejny rozdział, kolejna kromka życia z Ponytown, czyli urbanizującej się Equestrii. 
 

Akcji jest tu niewiele, w sumie można jest to rozdział poświęcony światotworzeniu, zaś spacer Starlight i Obsidian jest sposobem na jego lekki i przystępne przedstawienie. Tylko tyle i aż tyle, wszystko jest opisane i przemyślane toteż nie można zarzucić jakiś niekonsekwencji fabularnych. Wszystko ma swoją przyczynę i jest konsekwencją wcześniej opisanych wydarzeń. Cenię sobie taką wewnętrzną spójność. 

Dodatkowy plus za umiejętne nawiązywanie do wydarzeń z serialu.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I kolejny świetny rozdział. Znów dostajemy dobrze podany kawał światotworzenia, w tym informacje o ,,nowej" rasie kotów (takie Capery z filmu). A przynajmniej nie przypominam sobie by te sierściuchy występowały w poprzednich rozdziałach. Mamy też więcej obsydian, której niedopasowanie jest świetne i bardzo zabawne. Zwłaszcza jej porazka przy rozpracowywaniu lizaka. Genialne. 

To był naprawdę wspaniały rozdział, wspaniałego fanfika

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rozdział VI miałem możliwość pre-readować, po szybkim przypomnieniu go moje odczucia z lektury są bardzo... mieszane. Trudno to opisać. Warsztatowo i jeśli chodzi o poziom korekty, Kruchość Obsydianu prezentuje dalej bardzo dobry poziom (nie żebym był autorytetem jeśli chodzi o korektę). Indywidualnie, nadal uważam, że generalnie każdy z rozdziałów jeśli oceniałbym go jako "self-contained story", to każdy z nich oceniłbym jak najbardziej pozytywnie. Takie rzeczy jak "dialogi", "światotworzenie", "tempo" czy "generalną" kreację postaci oceniłbym też raczej pozytywnie. A jednak, gdy myślę o tym fanfiku jako całości i dokąd on wydaje się zmierzać, mam wrażenie zbierających się burzonych chmur. W normalnych warunkach, zwykle suma dobrych rzeczy powinna stworzyć coś co jest lepsze niż każdy element z osobna. Kruchość Obsydianu jednak mnie zaskoczyła w tym kontekście, że czytając ten fanfik czułem się na odwrót - gdybym oceniał tylko światotworzenie, tylko postacie i tak dalej - moja ocena byłaby lepsza niż gdybym oceniał opowiadanie jako całość. 

W dalszej części komentarza będą ciężkie spoilery. Zostaliście ostrzeżeni.

Mam kilka różnych problemów z opowiadaniem i co charakterystyczne, żaden z tych problemów nie jest problemem "tego konkretnego rozdziału" czy nawet "tej konkretnej sceny", tylko jest to nie jako problem ogólno-fanfikowy, charakterystyczny dla tego dzieła jako całości. Dodatkowo, problemy te się zazębiają i razem bardziej mierzą. Pierwszym od którego bym zaczął jest generalny problem z światotworzeniem i syndromie Końca Historii (Fukuyamy). Opowiadanie dzieje się pewien czas po wydarzeniach z serialu i to w jaki sposób jest on prezentowany generuje wrażenie absolutnego triumfu oryginalnych bohaterek oraz Equestrii, kompletnego zwycięstwa Harmonii. Świat poszedł do przodu, bohaterki są alikornami, Equestria wydaje się bardzo potężna i nic jej realnie nie grozi - ani inne państwo ani inna katastrofa. Generalnie - to jest całkiem kreatywne i unikatowe podejście co zasługuje na uznanie, ale fabuła strasznie od tego cierpi. Bo gdy autor próbuje jednak stworzyć jakąś iluzję zagrożenia (jak ukryte niespodzianki pozostawione przez Sombrę), jako czytelnik absolutnie nie jestem w stanie uwierzyć, że ten zagrożenia są poważne. W ten sam sposób, nie jestem w stanie w żaden sposób uznać, że "powrót Sombry", nawet gdyby się wydarzył byłby jakimkolwiek realnym zagrożeniem. Sombra dostał straszne wciry gdy bohaterki nie były alicornami, zanim Equestria stała się potęgą oraz w sytuacji gdy Sombra już "był", a nie tylko "powracał". Dlaczego miałbym jakkolwiek jako czytelnik uznawać zabawki Sombry i sam powrót Sombry jako cokolwiek co mogłoby w ogóle drasnąć tę potężne filary equestriańskiego systemu?

Notabene, w tym kontekście bardzo ciekawie wypadły sceny, w których Obsidian odkrywa jak bardzo jest słaba. Oryginalnie gdy je czytałem, miałem ochotę chwalić autora za to, że podszedł do tego kreatywnie. "Ukryty villain" odkrywa w tajemnicy, że przekonanie o jego mocach były nader optymistyczne. Była to nie jako "subwersja oczekiwań". Obsidian nawet nie jest blisko by móc realnie być zagrożeniem dla kogokolwiek. A potem gdy zacząłem o tym myśleć i czytać dalej, to chęć czytania po prostu rąbnęła o podłogę. Bo to tym bardziej wywaliło wszelkie napięcie z fabuły i tylko utrwaliło przekonanie, że opiekunkom Obsidian absolutnie nic złego nie może się stać. W opowiadaniu jest tak olbrzymia dysproporcja siły, że nie mogę kompletnie kupić jakichkolwiek prób wytworzenia napięcia. Scena, która kiedyś zrobiła na mnie wrażenie (czyli Obsidian pytająca się "czy są w zasięgu Ponytown", z subtelną groźbą) w tym kontekście przestaje mieć sens. W normalnych warunkach, to mogłoby nie być uznane za wadę. Czuję zbliżający się argument "ale przecież to slice of life, nie musi tu być napięcia". No dobra, ale czemu w takim razie autor ciągle próbuje to robić? To się strasznie kłóci, dlatego koncept światotworzenia oraz kreacji Obsidian generuje negatywną wartość dodaną. Autor próbuje wzbudzić napięcie i to kompletnie nie działa. 

(pominę, że Slice of Life wcale nie tracą na tym, że jest realna stawka i napięcie w konfliktach)

Drugi "problem" nie byłby problemem gdyby nie był on połączony z pierwszym, jest to charakterystyka tych zazębiających się problemów. Otóż opowiadanie ma serialową czarno-białą moralność i Harmonia nieironicznie jest tym świetnym i dobrym system moralnym. To w żadnym stopniu nie byłaby wada (w końcu, fanfik mocno serialowy), gdyby właśnie u licha nie czuć byłoby wrażenia tego już absolutnego triumfu dobra w tym świecie i końca historii. Przeciwnicy i problemy jakie są stawiane przedstawicielom wszelkiego dobra i porządku są tak nikłe, tak żenująco łatwe, że nie czuję żadnego osobistego zaangażowania by ci "dobrzy" wygrywali. Siła "dobra" najlepiej się ujawnia w obliczu wielkich wyzwań, potężnego zła, wątpliwości. Tutaj tym wielkim gigantycznym wyzwaniem dla tych dobrych jest... no właśnie co? Wychowanie Obsidian, o której autor już nam powiedział, że jej magia nie jest wcale na tyle silna? That's it?

I tu przechodzimy trochę do psa pogrzebanego - Obsidian oraz jej opiekunów. Zacząłbym od tego, że Obsidian "generalnie", już oceniając tylko jej writing, jest bardzo interesującą postacią. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że w polskiej MLP fanfikcji jedną z najciekawszych, jeśli nie najciekawsza o której kiedykolwiek miałem okazję czytać. I tutaj objawia się dodatkowy element, prawie absurdalny. Dla porównania, jej opiekunowie (Twilight) są tak niekompetentni, zadufani w sobie, miałcy, że charakter Obsidian tym bardziej rośnie. Jeśli miałbym "kibicować", to absolutnie Obsidian - jej opiekunowie wypadają po prostu żenująco, szczególnie na tle światotworzeniowego "końca historii". Ale ponieważ właśnie opowiadanie ma biało-czarną moralność i silnie implikuje, że Harmonia jest tym nieironicznie perfekcyjnym i dobrym systemem moralnym, że to opiekunowie Twilight mają absolutną rację i że oni nieironicznie chcą tylko Obsidian "naprawić" i "ucywilizować", to aż metaforycznie nieco wymiotować się chce. 

Moje doświadczenia więc z lekturą, jeśli by jakoś to skrócić do jednego zdania, prezentowałyby się więc następująco: Opowiadanie jest absolutnie noszone na plecach i fabularnie ciągnięte przez Obsidian, chociaż w światotworzeniu i fabule autor usilnie implikuje, że powinienem kibicować jej antagonistom by zamienili Obsidian w tak samo nudną i miałką postać jak wszystkie inne.

Notabene skoro jesteśmy już przy postaciach, często w swoich komentarzach rzucam, że postacie (w tym postacie tła) są "generalnie dobrze napisane". Tutaj też bym tak napisał, ale muszę jedną rzecz doprecyzować. Nie, te postacie tła "same w sobie" nie są w żaden sposób interesujące. Są one interesujące tylko dlatego, że mają ciekawe interakcje z Obsidian i ich utylitarność dla fabuły i przyjemności z lektury mierzy się tylko przez to czy realnie one pomogły Obsidian (z perspektywy narracji). Autor bombarduje tutaj przeróżnymi OCkami i im dłużej o tym myślę - gdyby Obsidian nie było, znacząca większość z nich nie byłaby ciekawa. W tym kontekście, gdyby nieironicznie celem autora byłoby reformowanie Obsidian i uczynienie z niej "wzorowego obywatela Equestrii" (jak chcą jej antagoniści z Twilight na czele), to opowiadanie w sposób nieunikniony stałoby się dużo, dużo gorsze. 

Jest jeszcze jeden, ostatni mały problem, który nie jest na tyle interesujący - bo nie zazębnia się w sposób bezpośredni z pozostałymi wymienionymi przeze mnie wadami. Trochę czuć, że fabuła idzie do przodu bardzo wolno - prawdopodobnie zbyt wolno. Szczególnie ostatnie rozdziały nie pchnęły specjalnie wydarzeń do przodu - w normalnych wypadkach nie uznałbym tego nawet za wadę. Jednak zdaję sobie sprawę, że autor będzie teraz więc potrzebował dużo więcej czasu i pisania by wreszcie "przejść do punktu", co może być bardzo trudne i autor może zawieść. W tym kontekście przykład "Ścieżek donikąd" Johny'ego nieco mi się nasuwa.

Ostatnie rozdziały Kruchości Obsydianu zostawiły po sobie bardzo gorzki after-taste. Moje przyjemne uczucia z lektury bardzo poprawnego tekstu znikły niestety po tym gdy zacząłem rozważać implikacje tego gdzie realne fabuła prowadzi oraz co oznacza dla niego przedstawione światotworzenie. W tym kontekście, pewnie będę miał ochotę przekonać się w kolejnych rozdziałach co dzieje się dalej, ale będę to raczej robił z uczuciem grozy czy moje przewidywania o fabule i rozwoju postaci będą miały potwierdzenie.
 

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks later...

Nie sądziłam, że przyjdzie mi komentować ten rozdział tak późno. W sumie to bardziej niż go ocenić, co już zrobiłam w ramach recenzji do Equestria Times oraz w sumie chyba coś tam rzekłam autorowi na PW, chciałam wdać się z polemikę z kolegą Verlaxem. Bo choć nasze odczucia w wielu kwestiach są podobne, to prowadzą do czegoś skrajnie innego.

 

Ale zacznę od rozdziału, który bardzo mi się podobał, a to głównie za sprawą Starlight, która wdała się w interakcje z Obsidian. Pani dyrektor jest chyba najbardziej ogarniętą bohaterką tego fika i jej podejście jest dużo lepsze od tego, jakie prezentuje Twilight. I to chyba na interakcje z nią oraz na szkołę najbardziej liczę. Ogółem całość czytało się bardzo przyjemnie, a sama akcja nie nudzi i trzyma w napięciu, często wręcz bawi.

 

I tu odniosę się już do tego, co pisał @Verlax.

Uważam, że opowiadanie Slice of Life nie potrzebuje fajerwerków i wielkiego zagrożenia. Podobnie jak Equestria. To nie jest tak, że alikorny mogą ochronić kraj przed każdym zagrożeniem. Ok, Sombra nie zniewoli wszystkich, a szalony minotaur najwyżej zabije parę kuców. Rzecz w tym, że są zupełnie inne źródła zagrożenia oraz konfliktu. Ot, zawistna koleżanka, która zepsuje komuś relacje społeczne. Toksyczni rodzice i ich wpływ na życie potomstwa. Chciwy przedsiębiorca, który kantuje na podatkach i wyzyskuje pracowników.

 

I tak w warunkach Kruchości Obsydianu uważam, że Obsidian nigdy nie miała być zagrożeniem. Bo nim nie jest. To ona jest zagrożona. Przede wszystkim przez wychowanie Sombry, ale też to, co zrobią z niej nowi opiekunowie czy przyjmie społeczeństwo - ot, chociażby co zrobi Proskenion, kiedy dowie się, że ta miła klacz, to córka przerażającego tyrana, który skrzywdził jego rodzinę. KO to dla mnie walka o Obsidian i to czy uzyska normalne, zdrowe życie i znajdzie w nim dla siebie miejsce, czy poradzi sobie z demonami przeszłości. A może spróbuje nawiązać kontakt z Przebudzonymi? Albo któryś z nich z nią? A może komuś innemu coś się stanie? Tragedia na skalę jednej rodziny to wciąż tragedia.

 

Postaci jest sporo,  podobnie jak ekspozycji świata, zaś akcja płynie dość leniwie. Cały czas odnoszę wrażenie rozstawiania pionków na szachownicy i ciekawi mnie ile to jeszcze potrwa. I czy te wszystkie OCki dostaną więcej czasu antenowego? I czy fabuła z Kryształowego dokądś zmierza?

 

Co do lubienia postaci i jakości ich wykonania. Może nie jestem fanką większości z nich, ale to nie znaczy, że są źle napisane. Część z nich po prostu ma jeszcze za mało czasu antenowego. A inne są Twilight. Tak, Twilight postępuje głupio. Tak, Twilight pobłaża Obsidian i się rozczula, ale... Taka właśnie jest serialowa Twilight. I totalnie to kupuję, że tak właśnie Twilight traktowałaby w sumie niewinną i przestraszoną córkę Sombry. Czy księżniczka przyjaźni starała się kontrolować świeżo nawróconą Starlight? Nie. Czy miała wątpliwości co do Luny? Nie. Problem miała z Trixie oraz Flimem i Flamem, ale tu w grę wchodziła zwykła niechęć. Twilight nie ma powodu by czuć niechęć do Obsidian, ma za to by widzieć w niej kolejną ofiarę systemu.

  • +1 2
  • Lubię to! 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

Iiiii oto wjazd na forum robi kolejny rozdział, już VII. Towarzyszy mu kolejny obrazek, tym razem z Obsidian i Verdererem, od El_Mutanto - prezent od Xela. Dzięki, Xelu!

Mam nadzieję, że się spodoba. Kolejny będzie trochę bardziej specjalny - skupiony na AJ i pewnym takim futrzaku... 

 

Rozdział VII

Edytowano przez Ghatorr
  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Obsidian jest urocza, kiedy snuje mroczne plany. Głównie dlatego, że one są z góry skazane na niepowodzenie.

 

Kolejny rozdział za nami i czy coś drgnęło? Tak, sądzę, że w końcu tak. Mam wrażenie, że pionki wreszcie zostały rozstawione, a do tego dzieje się więcej, nawet jeśli pozornie tak nie jest.

 

Za najważniejszą część rozdziału uważam fragment, dziejący się w Kryształowym Imperium. Czyja to komnata i kto je te batoniki, czy co to tam było. I pewnie się maluje. Czyżby Sombrina :molestia:? Ale serio, kto wiedział, kto miał moc by korzystać i kto wychodził na zewnątrz? Ktoś współczesny, czy ktoś, kto wrócił razem z Imperium, tylko lepiej wtopił się w tłum? Bo wątpię by był to Przebudzony. I jakie ma zamiary?

 

A jak z resztą? Interakcja z Joy, zaproszenie od Shy i potencjalne korki z synem RD to dobre elementy. Ładnie otwierają furtki kolejnym, ciekawym wątkom.

 

Za to fragment z Ambrosią uważam za absolutnie przydługi, nudny i zbędny. Nawet nie dlatego, że jej nie lubię, tylko no... On absolutnie nic nie wnosi. A akurat KO nie jest fikiem, który cierpi na zbyt wartką akcję.

 

Mimo wszystko czytało się przyjemnie, choć nie aż tak jak poprzedni. Parę razy prychłam z ghatorryzmów i tego... Cieszę się z zapowiedzi akcji. I z tego zamkowego plot twistu. Mam wrażenie, że w końcu ten wątek z badaniami do czegoś prowadzi, jednakże... Uważam, że nie wykorzystano jego pełnego potencjału. Tu księżniczki, tu jakieś krowy, tu kotek, tu coś... Mam wrażenie, że tego jest za mało i można tu dać więcej czasu antenowego. Kosztem miliona nowych postaci i fragmentów takich jak ten z Ambrosią czy nawet synem RD - dałoby się go wprowadzić krócej, inaczej.

 

Pisz dalej, to może kiedyś zasłużysz na głos na święty tag. Chcę najpierw zobaczyć gdzie nas to slice of life zaprowadzi.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I kolejny rozdział za mną. Niby krótszy od poprzedniego, lecz działo się zadziwiająco dużo i to dużo dobrych, oraz miejscami zabawnych rzeczy. Uwaga na spoilery.

Obsidian wciąż pozostaje sobą, choć chyba już w jej główce rodzi się bardzo niecny plan. Jeśli to będzie tak jak myślę, to zanosi się na bardzo ciekawy rozwój wydarzeń. A jeśli nie, to zapewne autor też  czymś zaskoczy. A sądząc po tym co mamy dotychczas, z pewności ą się nie zawiodę na dalszej części.

Podobała mi się również kwestia Obsidian i obiadu Papilla tak się napracował, Twilight przecierpiała oliwki (swoja drogą, zastanawiam się, czy za tym kryje się coś poza zwykłym: nie smakują jej), a Obsidian i tak stwierdziła, że nie zna żadnych potraw ze swojego królestwa (ani też sztuki, literatury czy innych, prozaicznych rzeczy). To świetnie buduję tę postać. Dobrze też, moim zdaniem, że Obsidian dalej nie jest przekonana co do dużej ilości pożywienia, czy do obżerania się. Bo gdyby wykazała się zbyt dużą miłością do nowego żarcia, to by musiała zmienić imię na Obesity. 

Spoiler

Baklawa to zło w najczystszej, słodkiej postaci. 

Spodobał mi się też stosunek Obsidian do dziennika przyjaźni, podarowanego przez Joy (którą niespecjalnie lubię, ale to nie znaczy, ze jest źle stworzoną postacią.). Jestem niezmiernie ciekaw, czy Twilight kiedyś przeczyta te notatki i co sobie o nich pomyśli. Z resztą, sam chętnie też bym je poznał.

Spoiler

Może zdaniem Obsidian, Twilight powinna arbitralnie wybrać jedną z przyjaciółek, która otrzyma drugi bilet na galę, zaś przy wyborze kierować się tym, od kogo najwięcej uzyska za tą ,,przysługę". Albo powinna iść sama, względnie z matką. 

Spoiler

Swoją drogą, o matce Obsidian tez bym się chętnie czegoś więcej dowiedział. To by mogło być niezłe ziółko. 

 

 

Kolejną, świetną kwestią jest tajemniczy pokój w kryształowym i to, co wynika z faktu, że znaleziono tam względnie świeży papierek po batoniku. Czyżby mieszkał tam jakiś przebudzony? Czy może raczej któraś z córek Shininga znalazła przypadkiem pokoik i zagospodarowała, wykorzystując do czytania niekoniecznie zaaprobowanej przez ojca literatury? 

Spoiler

Wiem, ze to nie jest aż tak prawdopodobne, ale w wypadku Ghatorra możliwe rozwiązanie tej kwestii. 

 

 

No i jest jeszcze zaproszenie do zamku Fluttershy, dostarczone przez Verderera (w zasadzie, chłopak mógłby być nieco zainteresowany Obsidian, albo jego mamuśka mogłaby o do tego namawiać. To bądź co bądź dobra partia). Jestem niemiernie ciekaw nie tylko samego zamku księżniczki Everfree, ale tez tej rozmowy. Ile Obsidian z tego wyciągnie. 

 

Poza tym, było sporo mniejszych, lub większych scenek, budujących kolejne postacie, no i oczywiście odpowiednia ilość dobrych żartów. Zdecydowanie warto było to przeczytać, warto czytać obsydianke i czekam na kolejny rozdział. 

 

 

Edytowano przez Sun
  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aktualizacja mojej opinii o fanfiku po lekturze rozdziałów V - VII.

 

Nie jest dobrze. Co prawda nie jest też źle. Można powiedzieć, że jest średnio. Czytałem mój poprzedni komentarz pełen optymizmu i uznania dla kreacji świata i postaci Obsydian, i to się w zasadzie nie zmieniło. To nadal jest świetnie napisana bohaterka, która nie jest czytelnikowi obojętna. Świetny jest kontrast pomiędzy nią, a otaczającymi ją kucykami. Z jednej strony żelazna dyscyplina i bardzo pragmatyczne myślenie  wprowadza wytchnienie od wszechobecnej cukierkowości. Ale też nie zgodzę się z osobami, które twierdzą, że sposób w jaki Sombra ukształtował Obsydian jest nienaganny, a wszystko co próbują zrobić Equestrianie to pranie mózgu i indoktrynacja. Jak tak teraz o tym myślę to współczuję Obsydian. W kopytach swojego ojca była raczej narzędziem, kształtowanym żeby wykonać jakiś konkretne, przewidziane przez Sombrę zadanie. Ona nie ma żadnej własnej woli poza wykonywaniem rozkazów króla-czarnoksiężnika, nie ma poczucia własnej wartości, bo tak ją nauczono.

 

Z drugiej strony, Twilight też jest bardzo apodyktyczna w tym, jak według niej powinna myśleć Obsydian. Też narzuca jej swój "jedyny słuszny światopogląd", a przy tym jest wybitnie nieżyciowa, co irytuje. I nie ma się ochoty kibicować ani jej, ani nikomu z tej cukierkowej ferajny, ale też nie bardzo chcę, żeby Obsydian trzymała się swojej psiej lojalności do Sombry. Osobiście najbardziej podobałoby mi się, gdyby poszła własną ścieżką. No, ale zobaczymy co przyniesie czas.

 

Ale tu pojawia się też obawa, bo w rozdziałach V i VI... nic się nie dzieje. To znaczy, jest iluzja akcji, bo przecież są potwory, wybuchy i pościg w lesie, ale one... nic nie wnoszą. Nie czyta się tego z zapartym tchem, ani z fascynacją. Najgorsze jest to, że nie jestem sobie w stanie przypomnieć nic istotnego, co by mi się rzuciło w oczy podczas czytania. Takie przejście z punktu A do B i z powrotem. A to co rzuciło mi się w oczy w rozdziale VII była ABSOLUTNIE ZBĘDNA SCENA Z AMBROSIĄ. Poza tym, fanfik faktycznie popycha tu nieco fabułę do przodu (ale tylko trochę) ponieważ Obsydian dokonuje pewnych obserwacji i postanowień. Ale to wciąż za mało. Poznaliśmy parę nowych postaci, Obsydian sobie pobiegała, ale poza tym fabuła stoi tam, gdzie stała pod koniec rozdziału IV. I fakt, jest parę scen w Kryształowym Imperium, które wzbudzają ciekawość, ale zalewają je sceny typu Ambrosia ucząca się kosić i komunikująca swój chłopsko-wiejski fetysz.

 

Brzmi to wszystko dość negatywnie, ale czekam na kolejne rozdziały, bo:

A) chcę się dowiedzieć, co koniec końców stanie się z Obsydian

B) wierzę w Ghatorra i to, że w końcu rozkręci akcję

 

Pozdrawiam

Słowo i Poezja

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Jako, że to pierwszy fik, który przeczytałem od..... dawna, popełnię zbrodnię i dopełnię dzieła zostawiając komentarz - gdyż ten fik (jak i twórca) do tego mocno mnie przekonał.

Fabuła: Akcja rozwija się powoli, jednakże nie należy spodziewać się nudy. Autor pozwala sobie na rozległe opisy nowego - przyszłego świata equestrii, w którym to pod opiekuńczym kopytkiem nowych księżniczek magia połączyła się z znaną nam techniką a świat mocno poszedł do przodu. Wyraźnie lubuje się w opisach przemian jakie nastąpiły w krainach a krajobrazy spod jego pióra są wyjątkowo realne, logiczne i spójne. Gdy tylko scena wydaje się przedłużać i przynudzać (przez co w niektórych książkach zdarzało mi się przerzucać całą stronę) niemal natychmiast jest kończona by poruszyć kolejny wątek. 

Główni bohaterowie: Oś fabuły opiera się na relacji znanej nam księżniczki przyjaźni oraz jej nowej uczennicy, nad wyraz zamkniętej, nieufnej i wyjątkowo podobnej do powierniczki elementu magii - nim odkryła siłę przyjaźni. Lecz zamiast ufności do mentorki mamy poważną mieszankę podejrzliwości oraz poczucia osaczenia co mocno wpływa na relacje pomiędzy daną dwójką. Wzajemnie zrozumienie wydaje się kluczowe, lecz jak to osiągnąć mając na przeciw potencjalnego.... wroga?

Choć fik przeraża swoim rozmiarem - który z pewnością z czasem jeszcze zyska na objętości, lekturę czyta się na tyle przyjemnie iż wygrała z śniadaniem przed pracą. Postaci jest całkiem sporo, lecz każda z nich jest na swój sposób charakterystyczna by nie odróżniała się jedynie kolorem sierści czy grzywki - czego obawiałem się. Wciąż brakuje mi kolejnych wzmianek (nie całych rozdziałów, jedynie akapitu czy wtrąceń w rozmowie) o znanych nam postaciach z serialu. Co się z nimi stało? Jak skończyły? Czy Button prowadzi własny magazyn o grach? Dobrze by było jakby akcja powoli zaczęła przyspieszać choć rozumiem te powolne knucie Obsydian... daje to nadzieję na dobry kolejny rozdział. Liczę, że pojawi się na dniach i Ghattor jeszcze nas zaskoczy gdyż już trochę obawiam się zakończenia, które może wyjść dość sztampowo. 

Pozdrawiam, liczę na więcej i do zobaczenia. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Rozdział IV przeczytany.

 

Beware the spoilers!

 

W sumie to dziwne, iż po tak długim rozdziale nie bardzo mam o czym pisać. Tak naprawdę wystarczyłoby jedno zdanie będące powtórzeniem kolejnych komplementów i wyrażeniem nadziei, iż pozostałe napisane części będą utrzymywały stały, wysoki poziom.

 

Bo tak - światotworzenia znowu trochę jest, poznajemy miasto Cracow, dowiadujemy się również sporej ilości rzeczy o sporej ilości innych rzeczy. Bohaterowie drugoplanowi jak zwykle stają na wysokości zadania i widać, że nie są traktowani pobieżnie, lecz nad ich kreacją co najmniej chwilę pomyślano. Najważniejsze pozostaje oczywiście dalsze wykuwanie więzi między Twilight a Obsydian, co idzie wyjątkowo opornie. I słusznie, gdyż po latach jednego typu wychowania, szybka zamiana na coś zupełnie innego mogłaby wypaść nienaturalnie. A tymczasem mamy opisy pomniejszych i nieco większych zgrzytów, a wymiana światopoglądu postępuje powoli. Obawiam się jednak, iż niedługo przyspieszy, bo Twilight wykryje najfajniejszy czar Obsydian i ją popęka... Z drugiej strony może wtedy w końcu córeczka Sombry się wkurzy i odstrzeli jej ten lawendowy leb...

 

Mimo braku fajerwerków, czy zakakujących plot twistów rozdział bardzo mi się podobał - nie zauważyłem w nim praktycznie żadnych wad, za to trafiło się kilka perełek, z których największą jest oczywiście poznanie tożsamości męża Applejack (może było to powiedziane wcześniej, ale nie pamiętałem i solidnie mnie to zaskoczyło).

 

Celujący.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Chcesz dodać odpowiedź ? Zaloguj się lub zarejestruj nowe konto.

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony

Utwórz konto

Zarejestruj nowe konto, to bardzo łatwy proces!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz własne konto? Użyj go!

Zaloguj się
×
×
  • Utwórz nowe...