Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 05/26/22 we wszystkich miejscach

  1. No i w końcu na Netfliksie pojawił się oczekiwany odcinek specjalny G5 - nazwany po polsku Zmieniaj świat. Oglądaliście już? Jakie wrażenia? Opis fabuły: Z magią Equestrii dzieje się coś złego. Doroczne Święto Zatoki Grzyw nie przebiega tak, jak powinno. Czy Zipp odkryje, o co w tym wszystkim chodzi?
    1 point
  2. Neptunie słodki. Trwało to całe wieki i kosztowało wyprucie wszystkich żył, ale w końcu udało mi się ukończyć pisanie kolejnego opowiadania - jak na moje standardy prawdziwego giganta (83 strony, to ponad trzy razy więcej, niż mój drugi pod względem długości fik!). Nigdy więcej takich molochów, ja chcę z powrotem do mojej krótkiej formy, heh (choć na razie czuję się nieco... wypalony). No i wreszcie będę mógł wrócić do oglądania serialu i czytania komiksów, bo podczas prac nad "Tajemnicami" całkowicie się od nich odciąłem. "Tajemnice" powiązane są z zamieszczonym tu wcześniej opowiadaniem: Konfrontacja więc oczywiście zachęcam do przeczytania go w pierwszej kolejności. Razem z "Delirium". I ewentualnie "Pościgiem". Tytuł: Tajemnice Tagi: [Oneshot], [Dark], [Violence] Obrazek okładkowy: Link: https://docs.google.com/document/d/1BRg7oRLAcNJgKf0_wpUlu9MyIhufHvFKUMqynVP47UA/edit Pre-reading&korekta: Bodzio, Cyris Darkshine, Dolar84, StyxD Opis: Jakie tajemnice kryją się za zamkniętymi drzwiami? Dziękuję Dolarowi za przedpremierowe przeczytanie i radę, co do działu, w którym opowiadanie powinno się znaleźć (zastanawiałem się, czy nie powinien to być Necronomicon). Życzę miłej lektury. Epic: 4/10 Legendary: 4/50
    1 point
  3. Cóż, przeczytałam i w większości kwestii zgadzam się z Hoffmanem (w większości, bo jeśli chodzi o niektóre rzeczy, to nasze zdania nie mogłyby się bardziej różnić). Mam problem z "Tajemnicami". Z jednocześnie ani mi się nie podobało, ani nie nie podobało, ani nie było dla mnie obojętne. Ani nudne, ani ciekawe. No co za dziwny fanfik! Najgorsze jest to, że najciekawsze dla mnie było zakończenie. Ja chcę wiedzieć co będzie dalej, co odkryją Celestia i Luna, czy Cadance da radę? Twilight jakoś mnie w tym nie obchodzi wcale, jest po prostu neutralnym obserwatorem, do którego ma się przyczepić czytelnik. Ale no... CZEMU AKURAT DO NAJCIEKAWSZYCH RZECZY W TYM FIKU NIE MA KONTYNUACJI?! Ehhhhh... Ale po kolei... "Tajemnice" są długie. Wybitnie długie jak na oneshota i rzekłabym, że aż za długie jak na to, co i jak zawierały. Zaznaczę jednak, że ta długość mniej by mi przeszkadzała gdyby niektóre sceny były opisane... inaczej, nawet jeśli oznaczałoby to zwiększenie objętości. Bo matko, ale to opowiadanie serio ma strasznie jednostajne tempo. Nie ma w nim napięcia, a niektóre sceny przyjmuje się wręcz jako nudne rozczarowanie. Bo są, są długie, a informacje, które z nich uzyskujemy nie mają aż tak wielkiej wagi by to miało jakieś większe znaczenie. W całym fiku jest tak naprawdę jeden większy sekret, który faktycznie jest dużym plot twistem. A reszta? Reszta to takie "No i?", a ostatnie wspomnienie to w swojej obecnej formie wręcz lekkie "XD". Sądzę też, że wolałabym "Tajemnice" w formie wielorozdziałowca. Cóż, postaci były oddane okej, choć na największą pochwałę zasługują Discord i Golden Jewel. Ona była prawdziwym graczem. No i jakoś urzekło mnie jej zdanie na temat alikornów. To akurat było w tym wszystkim spoko. Sam Sombra - całkiem okej, ale dość nudno, przez więszość czasu. Podobnie z księżniczkami. Cadance i Celestia wypadły najlepiej. Zwłaszcza Celestia, jako ta gniewna, a jednocześnie najbardziej dojrzała i rozumiejąca pewne sprawy. Cadance jako idealistka, ale dość rozsądna i ostrożna. Fajnie też, że to głównie ona ratowała dzień. Luna w porządku, ale Twilight nudziła. Twilight była tu oczami czytelnika, a nie pełnoprawną postacią. Forma w porządku jak zwykle. Generalnie - to dobry fanfik, ale mam ekstremalnie mieszane uczucia, choć wynikają głównie z kwestii czysto subiektywnych. Mimo wszystko - czuję pewien niedosyt i rozczarowanie. Ale za to bardzo ciepło bym przyjęła kontynuację. I to najlepiej jako wielorozdziałowca.
    1 point
  4. Willensvolk Zdawać by się mogło, że to kolejna rutynowa misja. Wieśniaki płaczą, że ktoś im kradnie trzodę. Winnym czynu ma być smok który przetrwał wojny w Ursuracie. Dzielny zakon rusza na poszukiwanie bestii, zdając sobie sprawę, że to bezcelowe. A jednak... Rycerze doskonale wiedzą, iż znów nie natrafią na ślad bytności smoka. Misję zaliczają jako bezpieczną i zabierają ze sobą nastoletniego ogiera, a jakże Irę rodu Auranti. Bardzo podoba mi się próżność rycerzy i wpadanie w rutynę. To świetnie odwzorowuje nasze społeczeństwo, zwłaszcza w ostatnich latach. Bezmyślnie biegniemy przez schematy i utarte ścieżki, zamiast pomyśleć nad właściwym rozwiązaniem. Tym razem jednak w tej szarej rutynie pojawia się zupełnie nowy element, a mianowicie gryf, który wie gdzie smoka można znaleźć. Zanim jednak przejdę dalej, chciałbym wyrazić swój zachwyt wspomnieniem Iry. Teraz już wiemy, dlaczego w "Władcy Wiatru" jest taką anomalią. Wspomnienie jest bardzo dobrze napisane i przede wszystkim przemyślane. Wątek, iż młokos próbuje dokonać czegoś niemożliwego dla kuca ziemnego jest bardzo inspirujący. można wręcz przytoczyć znane polskie porzekadło "Dla chcącego nie ma nic trudnego" Wracająć do fabuły. Okazuje się, że Gryf też poluje na smoka i zna jego lokacje. Prowadzi ich do jaskini, po czym połowa drużyny rusza do jej wnętrza. Pozostali rycerze osaczają Gryfa, upewniając się, że nie blefował i przygotował zasadzki. W tym czasie owy gryf wyraźnie zauważył potencjał młodego Iry i rozwiązuje się między nimi motywująca rozmowa, traktująca o zależnośći umiejętności i wiary. i wtedy własnie. Pojawia się drużyna z jaskini, a zaraz potem smok który urządził niezłą jadkę zabijająć wszystkim z wyjątkiem Iry i jeszcze jednego kuca. Obaj kopytni próbują uciec przed gadem, jednak ten depcze im po piętach. Dopiero na polanie pojawia się gryf. Kolejne nawiązanie do "Grzechu Supernacji" i kolejne elementy mitologiczne gryfów. Genialne zrobiona scena pojedynku. Gryf używający swoistego rodzaju magii piorunów moim zdanioem nawołuje tu do wierzeń indian obu ameryk, a zwłaszcza do ptaków. bardzo dobrze jest też napisana fascynacja młodego Iry, który postanawia zostać uczniem gryfa i razem z nim wyrusza w poszukiwaniu samego siebie. Kolejne opowiadanie wykraczające po za skalę świetności. Skoro stworzyłeś lore, gdzie pamiętasz wszelkie zależności, rody, daty nazwy krain i ogólnie całą przedstawioną historię, to jedyne co mogę zrobić to ściągnąć czapkę i ukłonić się nisko. Sam nigdy nie byłem dobry z historii i połowa nazw z całego "Koła Historii" wypadła mi z głowy, ale historia i mitologia gryfów wryła mi się mocno, bardzo mocno. KH jest świetną serią i polecam każdemu. Ps: Verlax, pisz "Ostatni Argument" bo jak nie, to ja napiszę "Kruchość Irydianki"
    1 point
  5. Najwyższy czas powrócić do „Koła Historii”, kontynuując lekturę od części drugiej opowiadania, „Pax Imperios Immortales”, składający się póki co z trzech rozdziałów, które chciałbym teraz skomentować. Poprzednie rozdziały przedstawiały nam sylwetki kolejnych Nieśmiertelnych, przybliżając nie tylko historię ich zstąpienia, ale także oferując kronikę rzeczy, które działy się „wokół nich”, dając pojęcie o kontekście historycznym, czym charakteryzuje się każdy z nich, co ma „za uszami” i jak to wszystko wpłynęło na kształtowanie się ich dominium oraz ras skupionych w ramach tychże. Oczywiście nie mogło zabraknąć okien na teraźniejszość, w postaci np. audycji radiowych czy też wykładów, wysyłając sygnał czytelnikom, że historia ta ma swój początek, lecz nie posiada końca, trwa nadal, przynosząc zmiany, które mogą w ostatniej chwili zmienić postrzeganie tego, o czym właśnie przeczytaliśmy. W jednej chwili Nieśmiertelni są tajemniczymi, wszechpotężnymi istotami przed którymi trzeba czuć respekt, a drugiej zaś są przedmiotem rozważań kolejnego wykładu na uczelni, tak po prostu. „Pax Imperios Immortales” kontynuuje tę konwencję, nie tylko od czasu do czasu podrzucając nam coś współczesnego (raz mamy nawet zwykłą interakcję między postaciami, przypominającą coś wyjętego z typowego opowiadania, nie stylizowanego na podręcznik historii), ale koncentrując każdy rozdział wokół określonych rzeczy. Spoko poprzednim razem byli to Nieśmiertelni, co przygotował dla nas autor tym razem, zapytacie? Rozdział szósty, „Vae Victis”, określiłbym mianem rozdziału geograficzno-społecznego. Jest to jednocześnie ten rozdział, który przed napisaniem niniejszego komentarza przeczytałem wielokrotnie, bo tak mnie się spodobał Mówiąc o geografii, mam na myśli to, iż w rozdziale znajdziemy szczegółowe opisy trzech konkretnych lokacji, wraz z ich historią dowiemy się również o innych miejscowościach, które także możemy odnaleźć na załączonej do fanfika mapie. W trakcie czytania często przeskakiwałem do karty, w której miałem otwartą mapę, by odszukać tam poszczególne lokacje i wyobrazić sobie w jakiś sposób to, o czym traktuje rozdział. Jest to mała rzecz, ale mnie osobiście cieszy i jeżeli mam taką możliwość, to z niej korzystam. Społeczne, tak to nazwijmy, oblicze rozdziału oznacza, że autor nie pominął mieszkańców tychże oryginalnych lokacji, ukazując nam ich zróżnicowanie, strukturę społeczną i wiele innych. Tak dowiadujemy się o mieście o dźwięcznej nazwie Kasabranga, przywołującej na myśl położoną w Maroko Casablancę, co może trącić troszkę zbyt daleko idącą inspiracją, zakrawająca nawet o „przerabianie” nazw autentycznych miast, ale bądźmy szczerzy – oglądając mapę nie da się nie zauważyć inspiracji Europą, patrząc chociażby na kształt kontynentu, więc nie ma co się na autora gniewać, skoro wysyła nam taki właśnie sygnał Jeżeli ktoś jeszcze ma pretensje, to może pora przeczytać zawarte w pierwszym wątku informacje dotyczące struktury fanfika oraz tego, skąd się wzięły te inspiracje. W każdym razie, historia Kasabrangi wydała mnie się najciekawsza i najbogatsza, spodobał mnie się koncept największego na świecie rasowego i kulturowego tygla. Choć są to czasy wiecznego pokoju, za powstaniem Kasabrangi stoi jednak pewien konflikt. Chyba najbardziej intrygującym mnie szczegółem jest pytanie, dlaczego ci Nieśmiertelni pozwolili Kasabrandze istnieć, skoro mieli interes w tym, by było inaczej. Wymienione w tej części rozdziału teorie to główny powód, dla którego oceniam ten wątek jako najciekawszy. Jest to proste, ale na swój sposób błyskotliwe, ma sens i w sumie mogłoby tak być. Jednocześnie, są to teorie, które z czasem mogą ulec weryfikacji, co pozostawia pewne ziarno niepewności, czy przez cały czas chodzić o coś innego, o czym wiedzą tylko Nieśmiertelni, a może pewnego dnia stanie się coś, co zmieni ów stan rzeczy. Historia bowiem swojego końca nie ma, może kiedyś, kiedy nadejdzie nowa współczesność, ktoś zabierze się za pisanie nowego, aktualnego podręcznika, który nam to opisze. Autor pospieszył także ze szczegółami dotyczącymi organizacji politycznej Kasabrangi, także w kontekście tego, co mogą zrobić Nieśmiertelni. Aurę tajemniczości potęguje ostatnie zdanie mówiące o żniwach i chyba trudno sobie wyobrazić lepsze zakończenie fragmentu. Drugą główną lokacją rozdziału jest przeklęte miasto Vell, którego koncept może wydawać się świeży, acz tylko jeśli nie pamięta się Fortecy z „Heroes V”, które także szło „w ziemię”, acz opisy w fanfiku wskazują na coś kompletnie innego wizualnie, niemniej takie było moje pierwsze skojarzenie, gdy dowiedziałem się, że przestrzeń miasta, to „kółeczko”, które widać na mapie, jest ograniczona w szerokości, a nie wysokości, toteż można bez problemu „zejść” niżej i tam szukać przestrzeni życiowej. W odróżnieniu od Kasabrangi, Vell nie wydaje się, delikatnie mówiąc, atrakcyjnym miejscem do mieszkania, jest to lokalizacja dosyć surowa, co opis zamieszkującej jej rasy – szczuroałków – sprzedaje czytelnikowi bezbłędnie. Tu nie ma więzi, nie ma rodzin, nie ma sentymentów, niespecjalnie można mówić o jakiejkolwiek organizacji życia społecznego czy zarządzaniu – liczy się siła i jeśli ktoś ją ma, to przeżyje. I już. Fascynującym aspektem Vell wydaje mnie się fakt, iż wraz z „dobudowaniem” miasta pod ziemią, odkryto różne złoża, co przyniosło z czasem dalej idący rozwój oraz różne wynalazki, nie wspominając o tym, że szczurołaki zaczęły wymieniać ze światem zewnętrznym różne towary, co stwarza słabe wrażenie, jakby istoty te... ewoluowały? Stawały się czymś więcej? Na tyle, by może ktoś, kiedyś, nazwał je istotami rozumnymi? Autor nie przepuszcza żadnej okazji na światotworzenie i przy Vell dowiemy się co charakteryzuje istoty rozumne – quad ratio – i czym się one odróżniają od zwierząt – animalis – i dlaczego szczurołaki właśnie, jako istoty rozumne sklasyfikowane nie są. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale, oczywiście zapraszając do lektury, ogólnie chodzi o to, że istnieje zestaw trzech warunków, które trzeba spełniać jednocześnie, by zostać uznanym za istotę rozumną. Co to takiego? Odpowiedzi szukajcie w tekście. Ostatnią główną lokacją, o jakiej wspomina autor w „Vae Victis”, jest mrożone pustkowie, czyli widoczny na mapce Nordoyer, jak się okazuje nie taki całkowicie niezamieszkały z uwagi na plemiona niedźwiedzi polarnych i pingwinów... Problematyczne może się wydawać przemykające gdzieniegdzie słownictwo wskazujące na społeczności ludzkie i też sugerujące, że przedmiotem treści są ci właśnie. Skoro jednak udało się wymyślić „ratiopologię” i „vellizm”, może pora zastanowić się nad nowym określeniem, czymś bardziej... inkluzywnym, a przynajmniej nie wskazującym na istoty ludzkie? Może spróbować poszukać jakiegoś słowa w jakimś języku, pokombinować? „Terytorium nieinhabitowane” od „inhabit”/ „inhabitants”? Po namyśle... matko, jak to lipnie brzmi Nie, chyba nie ma co się bawić w słowotwórstwo. Znaczy można, pod warunkiem, że jest się kompetentnym w tej materii. Ja niestety taki nie jestem. Ewentualnie posiłkować się zamiennikami. Mówić o terytorium „niezamieszkałym”, „nieskolonizowanym”, „zdepopulowanym”... nie wiem, może jestem drobiazgowy, ale to zawsze zwraca moją uwagę. Nie odziera to fanfika z jego fantastycznej otoczki, ale próbuje to zrobić. Tak czy inaczej, kolonizacja Nordoyer w końcu następuje, pociągając za sobą kolejne problemy, a te dalej idące konsekwencje, o których jednak czyta się bardzo szybko. Fragment poświęcony Nordoyer jest najkrótszym ze wszystkim i w sumie o nim najtrudniej mi się pisało. Ale na pewno warto, po prostu rzecz o Kasabrandze i Vell zrobiła na mnie tak dobre wrażenie, że ten skromny fragment o Nordoyer pozostawia pewien niedosyt. Co do zakończenia rozdziału, nadal trudno mnie się oprzeć wrażeniu, że zostało ono napisane troszkę... na doczepkę? Nie za bardzo rozumiem skąd te pomysł. Ale to chyba ciekawe, zobaczyć interakcje kucyka z niedźwiedziem, rzucić okiem jak funkcjonuje to, o czym tyle się czyta, no i jest to jakieś podsumowanie rozdziału, wskazanie jak to się wszystko od siebie różni... A skoro są różne zdania, to z czasem pewnie powstaną podziały. A skoro podziały, to istoty zaczną zadawać pytania, wykazywać to, co im pasuje, co z czasem pewnie w końcu doprowadzi do tego, że ujrzą skazy w swojej religii, systemie wartości, moralności, nabiorą wątpliwości. Ale i tak najlepiej z tego zapamiętałem to, że niedźwiedź podnosi łapę „Grzech Supremacji” z kolei, jest rozdziałem w całości poświęconym gryfom. Chociaż okazał się on ciekawy, dotknął wielu, naprawdę wielu aspektów tej rasy, to jednak była to dla mnie dosyć ciężka lektura, zapewne przez natłok informacji, no i przez to, że skoro wszystko krąży wokół gryfów, no to nie można mówić o tak dużym zróżnicowaniu, co przy „Vae Victis”, gdzie np. widziałem na mapie, wyobrażałem sobie te lokacje. Przy „Grzechu Supremacji” widzę gryfa. I kosmos. Właściwie, wszystkie te rozdziały są na swój sposób trudne, bo i zostały napisane w bardzo specyficzny sposób i naprawdę niewiele jest takiej fanfikcji u nas, na forum, ale tym razem było inaczej. W każdym razie, autor, opisując nam swoją wizję gryfiej rasy, funkcjonującej w uniwersum „Koła Historii”, wniknął w szczegóły tak głęboko, że chyba nawet pokuszę się o stwierdzenie, że napisał niemalże o wszystkim. Bardzo imponujące jest to, jak gęsto rozdział usłany jest drobnymi rzeczami, detalami, genialnymi w swojej prostocie, a niosącymi za sobą niemałe znaczenie w kontekście tajemnic, jakimi okryte jest pochodzenie gryfów. Jednocześnie rozdział ten był niezwykle satysfakcjonujący. Co mam przez to na myśli? Ano to, że dowiadując się kolejnych rzeczy o tejże jakże zacnej rasie, nie potrafiłem oprzeć się wrażeniu, że wszystko jest na swoim miejscu, wszystko to ma znaczenie i współgra ze sobą, poszczególne aspekty wydawały mnie się przemyślane co do najdrobniejszego szczegółu, co wszystko razem składa się na konsekwentną, wyrazistą kreację, która imponuje od początku do końca, dając przy tym ogromne możliwości. W skrócie – jest to pełen przeróżnych informacji i loru rozdział, cholernie ciekawy, piekielnie wciągający, ale jednocześnie trudny w odbiorze, inspirujący do pisania. Na co chwilowo powinienem uważać, bo już mam za dużo planów naraz, ale zobaczymy co przyniesie przyszłość I wolne sloty na pomysły oraz hipotetyczne fanfiki. Po całym „Kole Historii” widać, że autor uwielbia historię, socjologię, dyplomację, stosunki międzynarodowe, politykę, a przy tym pozostaje wierny swojemu poglądowi, iż światotworzenie winno mieć pierwszeństwo nad wszystkim innym, gdyż dobrze zbudowany, opisany świat, który funkcjonuje wedle ściśle określonych, zdeterminowanych historią zasad, to podstawa. Światotworzenie jest głównym atutem serii, co widać także przy zwykłych opowiadaniach, osadzonych w tychże realiach. Po samym „Grzechu Supremacji” widać natomiast, że poza tym wszystkim, autor uwielbia, jako istoty, gryfy, stąd postanowił dedykować im cały rozdział, w kompetentny sposób czyniąc z nich rasę, przed którą trzeba mieć respekt. Ktoś mógłby odnieść wrażenie, że to faworyzowanie, ale wystarczy zagłębić się w lekturę, by przekonać się, że jest inaczej. Oczywiście, gryfy wydają się być nadistotami i rozdział daje nam mnóstwo argumentów, by w to uwierzyć, jednakże autor wiedział, że musi twardo stąpać po ziemi, jeśli chce, by wyszło to wiarygodnie, toteż zaprezentował nam szereg – nie jest to najlepsze określenie, ale trudno – słabych punktów, które przesądziły o tym, że np. pod względem demografii gryfy nie mają podejścia do innych, dużo liczniejszych ras, wytłumaczone zostało także dlaczego gryfy nie potrzebowały tworzyć na stałe struktur państwowych, został też opisany cykl tworzenia się takich... „tymczasowych” struktur, opartych silnie na wodzostwie gryfiego wodza. Jak już wielokrotnie podkreślałem, wszystko to jest ciekawe, wiarygodnie, opisane detalicznie i wytłumaczone w taki sposób, że człowiek odczuwa satysfakcję z tego, co czyta, zaś gryfy, mimo rażącej supremacji, nie są taką oczywistą opcją, jeśli spytać przeciętnego czytelnika: „Gdybyś trafił do Koła Historii, to kim chciałbyś być?” To znaczy, po co być gryfem, skoro można być Irą Auranti? Ale żebyście nie myśleli, że wszystko zostało nam podane na srebrnej tacy Nie wszystko w materii gryfich spraw jest takie oczywiste. Największą zagadką jest pochodzenie tychże istot oraz to, dokąd mogą iść po śmierci. O wierze, religii oraz duchowości jest odrębny rozdział (do którego niebawem przejdę), koncept życia po śmierci jak najbardziej jest tu obecny. Niemniej, wydaje się, że gryfy nie pochodzą z tego świata (w sensie, z tej planety) i nie wiadomo dokąd idą po śmierci, o ile w ogóle. Bardzo, ale to bardzo spodobał mnie się koncept, jakoby gryfia dusza po śmierci zostawała wśród żywych. Intrygujące wydaje się to, że o ile za życia gryfy są w zasadzie dość samowystarczalne i w sumie nie zachodziła u nich potrzeba tworzenia na stałe struktur państwowych, o czym wspominałem wcześniej, o tyle wizja zasłużenia na coś na kształt zaświatów jest u nich kolektywna. Stąd, jeżeli już, po śmierci trafią do nich wszystkie, albo nie trafi tam żaden. A póki co, na grzbiecie żywego osobnika czuje się oddech kilkunastu, kilkudzisięciu, może kilkuset przodków. Bo przecież pozostali wśród żywych i widzą dalszy bieg historii. Pomysł ten to wręcz coś poetyckiego i bardzo mnie się spodobało Odnośnie pochodzenia gryfów, moje domysły są już znane. Założyłem, że być może pierwsze gryfy przybyły do tego świata przez portale, a może spadły z nieba, nie dosłownie, ale np. w jakiejś kapsule czy czymś podobnym, co sugerowałoby istnienie gdzieś daleko zaawansowanej technologii. Ewentualnie, skoro nauka determinuje, że gryfy fizycznie nie powinny być w stanie latać, a jednak latają, to może faktycznie Kairos zadziałał tu swoją mocą (skoro innym razem przemienił sobie różne istoty w szczurołaki) i co z tego, że pod kątem biologii jest to niemożliwe? Teraz jest. A skoro tak, to może i ma coś wspólnego z pojawieniem się gryfów w tym świecie? Ale teza, jakoby gryfy mogły korzystać z magii i potrafią latać, bo wierzą, że tak jest, to też miodny koncept. Czy gdyby zaczęły wystarczająco mocno wierzyć w inne rzeczy, czy to też mogłoby się ziścić? Ano właśnie – jak ostatnim razem dowiedzieliśmy się jak w tym świecie wygląda klasyfikacja istot rozumnych, jakie cechy muszą spełniać, by nie zostać zwierzętami, tak tutaj autor uchyla rąbka tajemnicy jak wyglądają u niego podstawy systemu magii. Co jeszcze? Erynizm. W sumie, dobry temat na dyskusję, zważywszy na księgospalenie dokonane przez Lunę, co było próbą uwolnienia gryfów od tegoż systemu, zważywszy na dzieje opisane w ramach „Krągu Śmierci”, można rozważać, czy stało się dobrze czy źle. Chociaż palenie ksiąg, samo w sobie, zasługuje na potępienie. Luna STAHP! To pozostawia nam „Ideę i Wiarę”, co wydaje się naturalną progresją w ramach „Pax Imperios Immortales”. Autor po drodze zostawiał nam przedsmak tego, że w końcu zabierze się za przybliżenie nam poszczególnych religii, abstrahując jednak czym się one różnią od kultu, czy wierzeń, skupiając się na ich podstawach oraz na tym, jak wpływają one na poszczególne społeczności i jakie są ich związki ze strukturami władzy. Wszakże religie mają to do siebie, że są dogmatyczne, a ich instytucje są hierarchiczne, a skoro jest hierarchia, no to musi być jakaś forma władzy. Tak na mój rozum. Tylko czemu wyłączone jest sugerowanie? Może sugerowanie się pokaże, gdy wystarczająco mocno uwierzę w to, że jest włączone Tak czy inaczej, poszlaki już były, autor wysyłał nam sygnały i zapowiedzi. Scenka końcowa w „Vae Victis”, której znaczenie wówczas średnio ogarniałem, czy mit rasowy gryfów oraz wprowadzenie do erynizmu, także dotykanie tematyki aitokratii, to wszystko już było, a teraz nareszcie dowiemy się więcej. I rzeczywiście, był to całkiem ciekawy rozdział i chyba z tych trzech napisany najlżej. To znaczy, o ile „Grzech Supremacji” okazał się lekturą trudną, o tyle „Idea i Wiara” była całkiem łatwa w odbiorze, czytało się ją też zaskakująco sprawnie. Myślę, że jest to sprawka podziału rozdziału na krótkie segmenty. I tak, mamy segment poświęcony aitokratii, Kultu Harmonii, fragment o Arahiźmie, czyli Kulcie Wiecznej Drogi, ale będzie także sporo o tym, jak poszczególne wierzenia, organizacje religijne czy struktury kościelne mają się do gospodarki i ekonomii. Ale co w tym wszystkim jest wspólne? Chęć władzy? Pewnie tak. Ja mam jednak na myśli Chór Cieni, czyli życie pozagrobowe, rozważania o śmierci oraz o tym, co się dzieje z osobnikiem po tym, jak wyzionie ducha. Coś, co jest istotne zarówno z punktu widzenia jednostki, określonej religii, władzy, no i ekonomii. I – jak zazwyczaj – bywa z tym różnie. Jeżeli jakaś religia, system wartości czy organizacja, wydostają się poza określone granice, mogą zostać różnie zinterpretowane w zależności od społeczności. A także w zależności od tego, na czyje dominium zabrną. Podobnie, w zależności od tego, z czyjego punktu widzenia na to spojrzymy, wizje życia po śmierci różnią się, a pewne jest tylko to, że coś takiego jest. I tyle. W tym wszystkim są gdzieś Nieśmiertelni, którzy z jakichś powodów na to pozwalają, mało tego, podobno mają brać udział w sądzie nad jednostką po jej śmierci... i podobno obranie swojego ulubionego Nieśmiertelnego może zwiększyć szanse na pożądane rezultaty. Dlaczego? Gdyż, z tego, co zrozumiałem, Nieśmiertelni mają swoje katalogi znienawidzonych grzechów i grzechów takich, które uchodzą według nich za lekkie, a to znaczy, że dobierając sobie patrona, można było wkraść się w jego łaski i liczyć na obronę. OK, to akurat średnio kupuję. Chyba, że ci Nieśmiertelni mogą jednocześnie być i w świecie realnym, by wpływać na/ obserwować losy śmiertelników, i w zaświatach, by zmarłych bronić... jeśli mają taką ochotę. W sumie, skoro ich moc wykracza poza granice poznania, są oni wszechmocni, to może faktycznie potrafią być jednocześnie i tu, i tu? Z drugiej strony, skoro jest Wielki Plan, czy to znaczy, że losy śmiertelników po tym, jak rozstają się z życiem, i tak są z góry przesądzone? Że ta obrona ze strony Nieśmiertelnych to żadna obrona, tylko fasada, bo Wielki Plan już wszystko wcześniej zdeterminował? Skoro najwyraźniej są w tym koncepty cnót i grzechów, czy w takim razie czyny śmiertelników rzeczywiście są ich własnymi? Czy to wolna wolna, a może kolejne złudzenie wynikające z Wielkiego Planu? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. I bardzo dobrze „Chór Cieni”, jako segment, bardzo mnie się spodobał i wydał się – znowu – intrygujący i inspirujący. Z innych rzeczy, był fragment o zebrach, który jest moim drugim ulubionym w ramach tego rozdziału. Koncepcja wiecznej wędrówki podziałała mi na wyobraźnię, a na motyw z dwoma sypialniami uśmiechnąłem się pod nosem, gdyż to elegancki wytrych. Jak pozostać wiernym i się przy tym nie napocić Arabskie zebry? Czemu nie? W sumie, powracając jeszcze na moment do roli Nieśmiertelnych w sądach nad duszami zmarłych, to, że śmiertelnicy szukają właśnie takich wytrychów, sposobów, by mimo swoich grzechów, których przecież muszą być świadomi, dobierając sobie patrona, zapewnić dla siebie łaskę i pójcie do raju, nakazuje mi sądzić, że jednak nie traktują tych religii zbyt poważnie i szukają wszelakich... glitchy, coby się wycwanić i uniknąć potępienia. Czyli mamy pociągnięcie dalej wątku z końcówki „Vae Victis”. Jednak nie poszło to tak głęboko, jak zakładałem. Najpierw zainteresowani dostrzegli dziury w swojej religii. A teraz po prostu zaczynają je wykorzystywać dla korzyści, na wypadek gdyby faktycznie, po śmierci było... coś. Super – można być ateistą, nie wierzyć, ale ostatecznie wziąć sobie na patrona Kairosa i jeżeli jednak coś po śmierci jest, no to jeszcze można wygrać raj Magia. Jest jeszcze jedna rzecz, na którą zwróciłem uwagę, przy fragmencie wykładowym. Może to tylko ja, ale zastanawia mnie wydźwięk wypowiedzi prowadzącego. Szczególnie w porównaniu z poprzednim, zawartym w „Grzechu Supremacji” wykładem. To znaczy, wiem, że to nie ci sami wykładowcy, ale: Oraz innych barbarzyńców. Zupełnie jakby gość nie przejmował się tym, że na sali może być gryf, który mógłby poczuć się urażony. Czyżby stosunek do gryfów uległ zmianie? Przy poprzednim wykładzie w sumie trudno to było wyczuć, ale tam prowadząca miała świadomość tego, że w gronie studentów mógł znajdować się taki osobnik, stąd zachowywała pewien dystans. A tutaj? Jakby prowadzący był pewien, że w pobliżu nie będzie żadnego gryfa. Ciekawe, że w tekście przewija się porównanie do programu komputerowego i wspomniany jest crossfit. Może ten wykład, w stosunku do poprzednich, odbywa się w przyszłości? Jak widać, rozdział ten skłania do przemyśleń i prowokuje do zadawania pytań, kwestionowania, dochodzenia do tego, co chce nam przekazać autor, by spróbować w jakikolwiek sposób przewidzieć, co się może wydarzyć. Jednocześnie ładnie spina wszystkie wątki z poprzednich, przede wszystkim te dotyczące religii, struktur władzy oraz powiązań z ekonomią. Jednocześnie okazał się dosyć przystępny, chociaż uważam, że bez znajomości poprzednich kawałków tekstu, za wiele się z niego nie zrozumie. Dowód na to, że „Koło Historii” powinno być czytane i analizowane jako żywy organizm, jako całość, która wzajemnie czerpie ze swoich składowych, gdzie niemalże wszystko ma szerszy kontekst i nie jest takie jednoznaczne. Jednocześnie, już na tym etapie, wydaje się, że jest to najbardziej rozbudowany fanfik tego typu, a przynajmniej spośród tych, które czytałem/ o których wiem, za co należą się szczere gratulacje, głównie ze względu na ogrom ciężkiej pracy włożonej w pisanie. Oczywiście forma, mimo korekty, obarczona jest wieloma niedoskonałościami, co także utrudnia lekturę. Lekturę, która już na starcie jest ciężka i wymagająca, nie jest to opowiadanie dla każdego. Jednakże, przynajmniej przy tych podręcznikowych rozdziałach, z których składają się „Era Nieśmiertelnych” i „Pax Imperios Immortales”, wybaczam to, gdyż ma to być wiarygodnie stylizowane na tekst źródłowy, literaturę fachową. To przede wszystkim zawierać i przekazywać informacje. Czyli... niektóre rzeczy, np. powtórzenia, mogą przejść. Zatem zachowuję tutaj dystans. Najważniejsze, że rozdziały są obszerne, satysfakcjonujące, wnoszą wiele w to uniwersum i dają potężną podstawę dla twórców, poszukujących uniwersum skonstruowanego bardziej na poważnie, czerpiącego z różnych kultur, systemów oraz wydarzeń z naszej historii, dającego możliwości stworzenia czegoś, co będzie nie tylko kolejnym spin-offem, ale istotnym elementem żywego organizmu, a to chyba coś, co cieszy się nieco większym prestiżem „Pax Imperios Immortales” to rzecz godna polecenia i uwagi, zasługująca na wiele podejść, ale jak wspominałem, nie jest to lektura dla każdego. Warto jednak samemu spróbować i zmierzyć się z tym stylem prowadzenia historii. A przy okazji zobaczyć jak można pójść w światotworzenie. Pozdrawiam!
    1 point
  6. Chip i Dale: Brygada RR (Ryzykownego Ratunku) Chip i Dale: Brygada RR (Ryzykownego Ratunku) (ang. Chip ’n Dale Rescue Rangers, 1989–1992) – amerykański serial animowany Wytwórni Walta Disneya składający się z 65 odcinków. Opowiada o dwóch wiewiórkach znanych z wcześniejszych filmów Disneya, które założyły grupę detektywistyczną Brygada Ryzykownego Ratunku. Premierowy odcinek wyemitowany został 5 marca 1989 roku. Powstanie serialu: W początkowym etapie prac nad serialem, zatytułowanym wstępnie Metro Mice (aluzja do Miami Vice), jego bohaterami miały być: Kit Colby – wzorowana na Indianie Jonesie, awanturnicza mysz, przywódca drużyny nosząca skórzaną lotniczą kurtkę i fedorę; Colt Chedderson – masywny gryzoń – australijska skacząca mysz, ekspert od materiałów wybuchowych; Gadżet – blondwłosa mysz, zespołowa konstruktorka i inżynier; Chirp Sing – azjatycki świerszcz, ekspert od wschodnich sztuk walki; Camilla – kameleon, sekretarka drużyny; Eagle Eye – krótkowzroczny orzeł zwiadowca. Kierownictwo Disneya, aby zwiększyć zainteresowanie widowni nowym projektem, zdecydowało wprowadzić do serialu postaci znane już z innych produkcji. Wybór padł na Chipa i Dale’a, którzy – w przeciwieństwie do wcześniejszych filmów, w których się pojawiali – porozumiewają się ze sobą za pomocą mowy. Stopniowo pozostałe postaci ulegały ewolucji bądź usunięciu z serialu. Historię powstania Brygady i dołączania do niej kolejnych postaci opowiedział dwugodzinny pilot – To The Rescue, który później, podzielony na pięć odcinków, stał się częścią serialu. Pilot wprowadzał również kilka innych powracających w serialu postaci: detektywa Donalda Drake’a (aluzja do Kaczora Donalda będącego głównym wrogiem Chipa i Dale’a w klasycznych kreskówkach – drake to w języku angielskim określenie kaczora), zaprzyjaźnionego z Brygadą psa policyjnego Plato (aluzja do psa Pluto również pojawiającego się klasycznych kreskówek z Chipem Dale’em) oraz dwóch wrogów Brygady: szalonego naukowca Nortona Nimnula i kota Spaślaka. Miejscem akcji większości odcinków jest Nowy Jork. Ale prawdopodobnie tylko w odcinku czterdziestym siódmym wypowiedziano jego nazwę i prawdopodobnie tylko wtedy pokazano jedną z charakterystycznych jego budowli. Postacie: Chip – pręgowiec, założyciel i przywódca grupy. Zawsze pełny pomysłów, wielbiciel powieści kryminalnych. Ubrany w kapelusz typu fedora i lotniczą kurtkę (pozostałość po postaci Kita Colby’ego). Jego ulubioną postacią książkową jest detektyw Sureluck Jones (oparty na Sherlocku Holmesie i Indianie Jonesie). Jego postać wzorowano na Indianie Jonesie. Dale – pręgowiec, nierozważny i lekkomyślny przyjaciel Chipa, ma wielki talent do wpakowywania się w rozliczne kłopoty. Wielki miłośnik czekolady, komiksów i heavy metalu. Nosi hawajską koszulę. Jego postać wzorowano na Thomasie Magnumie z amerykańskiego serialu Magnum. Gadżet Siekiera (oryg. Gadget Hackwrench) – mysz, platoniczna miłość obu przyjaciół. Majsterkowiczka i zapalona wynalazczyni. Potrafi tworzyć z niczego różne mniej lub bardziej skomplikowane maszyny i urządzenia, które z reguły powinny działać bez problemu, co niejednokrotnie kończy się mniej lub bardziej spektakularną katastrofą. Jest jedyną z postaci, której autorzy serialu nadali oficjalne nazwisko: w odcinku Brygada RR rusza na ratunek (ang. To The Rescue) Roquefort z Chipem i Dale’em udaje się po pomoc do starego znajomego, pilota Gieniusia Siekiery (oryg. Geegaw Hackwrench), gdyż potrzebują transportu. Na miejscu zastają jego córkę, od której dowiadują się, że jej ojciec nie żyje, ale na szczęście ona również zna się na pilotażu i tak dołącza do brygady. Jack „Rocky” Roquefort (oryg. Monterey „Monty” Jack) – australijska mysz, przyjaciel nieżyjącego ojca Gadżet, Gieniusia. Obieżyświat i ekspert od podróży. Bardzo silny fizycznie, o porywczym charakterze. Jego słabością są serowe ataki – Roquefort zaczyna biec w stronę sera, a w jego oczach pojawia się spirala Archimedesa. Bzyczek (oryg. Zipper) – mucha, przyjaciel Rocky’ego. Ambitny, ale kruchy fizycznie. Prowadzi działalność wywiadowczą. Spaślak (oryg. Fat Cat) – szary kot perski, czołowa figura zwierzęcego świata przestępczego. Największy wróg Brygady RR. Otyły, ubrany zawsze w elegancki garnitur, dystyngowany i inteligentny, w przeciwieństwie do swoich współpracowników. Początkowo był zwierzęciem domowym Aldrina Klordane’a (przy nim nie nosił garnituru). Jego siedzibą jest wielka rzeźba kota na dachu fabryki kociego pokarmu The Happy Tom Cat Food Factory. W głowie, biuro, a pozostałej części jest kasyno dla zwierzęcego półświatka. Jednak bywa w nim o wiele rzadziej niż w głowie. Ceni kosztowne drobiazgi i wykwintne dania. Jego plany polegają najczęściej na: wypędzeniu psów z miasta; uzyskaniu monopolu na handel tym co koty uwielbiają i przyjmowia za to zapłaty w biżuterii lub kradzieży kosztowności bądź wykwintnego jedzenia. Przewodzi czterema pomagierami, którzy zwykle za niego wykonują brudną robotę: Kret – nierozgarnięty, acz radosny kret. Gdy plany nie idą zgodnie z planem, zwykle to on służy jako popychadło dla Spaślaka. Mepps – leniwy kot o rudej sierści. Jest dość zaniedbany i mówi jęczącym głosem. Wart – jaszczur. Z całej bandy Spaślaka jest najlepiej ubrany i najmądrzejszy. Snout – szczur. Najrzadziej się pojawia z całej czwórki. profesor Norton Nimnul – szalony naukowiec, żądny władzy bądź bogactwa. Inny oponent Brygady RR. Mimo bycia geniuszem, jego przestępcze plany zwykle okazują się nie mieć sensu i nie są dopracowane. Jest chciwy, sfrustrowany i ma wielkie ego. Czasem próbuje wykorzystać swój intelekt w dobrą stronę, jednak plany nie idą po jego myśli i wraca do przestępczego trybu życia. Korpulentny, łysy, nosi okulary o grubych szkłach i nieskazitelnie biały fartuch laboratoryjny. Ma siostrzeńca imieniem Normie. Jeden z nielicznych ludzi świadomych istnienia Brygady RR i ich inteligencji na poziomie ludzkim. sierżant Spinelli – policjant prowadzący posterunek policyjny, w którym Brygada RR szuka możliwych spraw do rozwiązania. Uwielbiają też biuro z powodu jego ogromnego apetytu i zamiłowania do dań serowych. Za jego sprawą, gdy dostaje zgłoszenia o różnych przestępstwach, Brygada RR podejmuje się spraw. Jest otyłym i łysiejącym mężczyzną w średnim wieku. Oficerowie Kirby i Muldoon – duet policjantów, których przełożonym jest sierżant Spinelli. Kirby jest muskularnym Afroamerykaninem z wąsem, Muldoon zaś jest chudym rudzielcem, któremu czapka policyjna zasłania oczy. Zwykle poruszają się policyjnym samochodem celem dochodzenia w sprawie licznych przestępstw. Choć wydają się najmniej kompetentnymi funkcjonariuszami policji, duet zdołał rozwiązać wiele zbrodni (głównie z pomocą Brygady RR) i był wielokrotnie honorowany za odwagę i zaangażowanie w służbę. Obsada głosowa: Tress MacNeille – Chip, Gadżet Siekiera, różne głosy Corey Burton – Dale, Bzyczek, Kret, Snout, różne głosy Peter Cullen – Jack „Rocky” Roquefort (sezon 1), oficer Kirby, oficer Muldoon, Mepps, różne głosy Jim Cummings – Jack „Rocky” Roquefort (sezony 2-3), Spaślak, profesor Norton Nimnul, Wart, sierżant Spinelli, różne głosy Wersja polska: W Polsce serial został wyemitowany po raz pierwszy w TVP1. Kolejność odcinków była inna niż w wersji oryginalnej, a pilot pojawił się jako pięć kolejnych odcinków w trakcie emisji, dzięki czemu widzowie zapoznawali się z serialem i nowymi postaciami in medias res. Premierowy odcinek serialu został wyemitowany z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka, 1 czerwca 1990 roku (prawdopodobnie w wersji z lektorem). Regularna emisja przypadała na lata 1991–1992 oraz 1998–1999 w niedzielnej Wieczorynce w bloku Walt Disney przedstawia. Od 12 września 2009 roku serial był ponownie emitowany w sobotniej Wieczorynce. 9 stycznia 2010, ze względu na likwidację sobotniego wieczornego bloku filmów Disneya, emisja serialu została zawieszona po 16 odcinkach. Wznowiona została 9 maja 2010 r. w niedzielnej Wieczorynce i była emitowana do 23 stycznia 2011 roku. Od 5 września 2011 roku do zimy 2011 serial był emitowany w TV Puls, a od 1 października także na antenie Disney XD. Do Disney Channel trafił na antenę 4 maja 2012r. Po dwóch latach nieobecności serial pojawił się 15 października 2014 roku na antenie Disney Junior. Na przełomie lat 2015 i 2016 i 2021 roku był także emitowany na Pulsie 2. Piosenka tytułowa: Przykładowy odcinek polskiej serii: Zwiastuny nowego filmu i ciekawostki: https://www.filmweb.pl/film/Chip+'n'+Dale+Rescue+Rangers-2022-705328/video Recenzja nowego filmu: Moja opnia: Serial ma tyle lat co ja, więc od najmłodszych lat oglądałem go, zawsze będzie mi się kojarzyć z dobranocką na TVP1 o 19:00. Do dzisiaj sam serial mocno już się zestarzał i nie wygląda już ładnie, zwłaszcza animacja, nie mniej piosenka tytułowa to mistrzostwo, do dzisiaj wielu się podoba. Moją ulubioną postacią z serialu była Gadżet, jak i pewnie dla nie jednego fana serialu. Nowego filmu jeszcze nie widziałem, ale zapowiada się wielki powrót "Brygady RR" i na 99% kupię go do swojej kolekcji. Film póki co nie posiada polskiego dubbingu, ani nawet lektora, ale to kwestia czasu jak podejrzewam i film z tego co wyczytałem tu i tam, nie trafi do kin, może na Netflix, jak nowe MLP?
    1 point
  7. W polskiej wersji jest podobnie, aczkolwiek no po iluś tam odcinkach zaczyna to męczyć, że każde wejście do windy kończy się upadkiem jakimś. Mam na myśli powtarzalność.
    1 point
  8. Nie spodziewałem się, że wydarzenia tu opisane będą bezpośrednią kontynuacją poprzedniego opowiadania. Myślałem, że minie trochę czasu po buncie, i dopiero wtedy wrócą do planowania ucieczki która, zakończy się powodzeniem. Zamiast tego niektóre kucyki skorzystały z zamieszania wywołanego buntem i uciekły. Wśród uciekinierów znalazła się trójka znanych z poprzedniej części głównych bohaterek Trixie, Pinkie i Yell, a Twilight czeka inny los. Poza nimi udało się uciec też Cande i kliku innym nieznanym kucykom. Przy okazji przygotowań nadzorcy do wyjazdu ze skrzydłami dowiadujemy się nieco więcej o sytuacji w Equestrii. Dostajemy informację o tym, kto jest władczynią Equestrii i ile lat minęło od obalenia Celestii i Luny. Informacja o tym kto przeją władzę jest dosyć zaskakująca. Później w rozmowach między uciekinierami dostajemy trochę więcej informacji o rewolucji i przejęciu władzy. Nie tłumaczy to jednak wszystkiego, nadal jest wiele niewiadomych, które mam nadzieję, że zostaną wyjaśnione w kolejnych opowiadaniach. Klimat uległ zmianie w porównaniu do poprzedniej części, przez większość czasu jest dużo lżejszy. Zwłaszcza po początkowej fazie ucieczki, gdy bohaterki już mogły pozwolić sobie na rozmowę i zaspokojenie głodu. Nawet wysłany tropem uciekinierów łowca zbiegów nie powodował zbyt dużego niepokoju o los bohaterek, ponieważ przez większość czasu był wystarczająco daleko. Dopiero przed spodziewanym spotkaniem poziom napięcia wzrósł. Innym nieco cięższym elementem były sceny z Rainbow. Dzięki temu, że bohaterki nie są już zajęte usiłowaniem przeżycia kolejnego ciężkiego dnia w obozie, znalazł się czas na ich wzajemne interakcje i poznawanie się. Dużo lepiej widać charaktery postaci, Trixie jest nieufna i podejrzliwa wobec Yell, Pinkie próbuje jakoś je pogodzić i być wsparciem mimo tego, że sama cierpi z powodu urazu szczęki. Yell opowiada swoją historię i próbuje jakoś znaleźć swoje miejsce. W dalszej części są spojlery. Rainbow, którą ma pod opieką trójka zdobywców uroczego znaczka, jest całkowicie innym kucykiem niż kiedyś. Jeszcze kilka tygodni temu, przed wydarzeniami opisywanymi w poprzedniej części, była znana w obozie z tego, że jako pierwsza próbowała ucieczki, dokonała też wielu innych wybryków i oczywiście z gotowania paskudnej rzepy. Aż przyszedł czas na utemperowanie jej zachowania. Dokonał tego jakiś nieznany jednorożec, nie wiemy też co dokładnie zrobił, ale może to i lepiej, bo cokolwiek to było musiało być straszne. Teraz Rainbow jest niezdolna do samodzielnego życia, za jedyne bezpieczne miejsce uważa wnętrze klatki, boi się wszystkiego i sika ze strachu. To był najcięższy element tego fika, pobudzał moją wyobraźnię do próby wyobrażanie sobie tych nieokreślonych strasznych rzeczy, których musiała doświadczyć. Fanfik jest wartą przeczytania kontynuacją, dobrze sprawdza się jako rozwinięcie wątków z poprzedniej części, zachęca też do zapoznania się z kontynuacją.
    1 point
  9. Uwaga, uwaga! Panie i panowie, Kuce i klacze. Z pewnością niektórzy z was zauważyli już zmiany które powoli wkraczają na nasze forum. Tych zmian będzie więcej. Administracja postanowiła, iż nasze forum musi się odrobinkę zmienić. W tym celu stworzymy więcej działów tematycznych. Kuce były i wciąż będą naszym priorytetem, ale przebudowa ma na celu dać innym fandomom miejsce gdzie będą mogli się dzielić między innymi opowiadaniami. To na razie jedna z wielu zaplanowanych zmian. Zawczasu uspokajając - nie, adres forum jak i nazwa się nie zmieni. To wciąż jest MLPPolska. A z ogłoszeń drobnych - byłeś opiekunem i/lub modem? Avatarem albo Regentem? Daj znać mi na PW - tworzymy coś na kształt sali chwał - gdzie upamiętnimy osoby które to miejsce postawiły. Na razie to tyle, ustawcie sobie obserwowanie kanału by nie pominęły was żadne istotne informacje.
    1 point
  10. Minęło trochę czasu odkąd zakończyłem lekturę „Tajemnic”. Od razu powiem, że po pierwszym przeczytaniu fanfika miałem dosyć wymieszane odczucia, ale skojarzyłem, że przecież jest ono tematycznie powiązane z innymi fanfikami autora - „Konfrontacją”, „Pościgiem” oraz „Delirium”, z którymi przecież miałem już do czynienia. Niewiele myśląc, postanowiłem odświeżyć sobie wspomniane opowiadania. Był to dobry ruch, ponieważ nie tylko co nieco sobie poprzypominałem, ale też przy okazji zebrałem materiał do analizy porównawczej, no i wybrane szczegóły rzuciły nieco światła na to co się dzieje w „Tajemnicach”. Do opowiadania powracałem kilkukrotnie i przez ten czas moja ocena nieco się podniosła. Zaczynając nietypowo, bo od podsumowania - podoba mi się. Z całą pewnością nie był to czas stracony, a opowiadanie, zarówno pod kątem technicznym, jak i merytorycznym stoi na bardzo wysokim poziomie, jednakże moje odczucia, choć teraz już pozytywne, są one umiarkowane, a "Tajemnicom" bynajmniej nie pomaga fakt, że bogata (i wciąż zyskująca na nowych utworach) twórczość autora sam rzuca mu wyzwanie i stanowi poważną konkurencję. Plot summary „Tajemnice” stoją na dobrej pozycji – radzą sobie dobrze jako samodzielne opowiadanie, lecz gorąco zachęcam do uprzedniego zapoznania się z „Delirium”, „Pościgiem” oraz „Konfrontacją”, ponieważ w ten sposób opowiadanie wiele zyskuje, a i sam cykl jest po prostu wart uwagi. W każdym razie, w „Tajemnicach” będziemy towarzyszyć czterem doskonale nam znanym księżniczkom Equestrii, którym tym razem przyjdzie zmierzyć się z być może najgroźniejszym do tej pory przeciwnikiem, zdolnym zgnieść każdego, kto odważy się zabrnąć za daleko. Mowa oczywiście o prawdzie – o tym, co się wydarzyło w historii, o przeszłości i pochodzeniu króla Sombry, a także wydarzeniach, które ukształtowały go takim, jakim znamy go dziś. W tym wszystkim najbardziej intrygujące jest jednak to jak poznana prawda zmieni relacje między księżniczkami i jak świadomość przeszłości wpłynie na to, co nastąpi. Mógłbym pisać tutaj więcej, lecz doszedłem do wniosku, że popsułoby to samodzielne odkrywanie fabuły oraz tytułowych tajemnic. To tylko taka drobna zajawka, zachęcam do lektury tekstu. Powróćcie, gdy już będziecie mieli tekst za sobą, chyba, że nie straszne Wam spoilery, zatem śmiało kontynuujcie. Bez ryzyka nie ma zabawy Podejmując kwestię pochodzenia i przyszłości króla Sombry, autor zdobył się na niemałe ryzyko – Sombra, jakiego znamy z kreskówki (komiksów (jeszcze?) nie czytałem) był tajemniczy i, jakkolwiek to zabrzmi w kontekście bajki o magicznych kucykach, mroczny, dlatego właśnie, że nic nie było o nim wiadomo, poza tym, że był tyranem, zastał pokonany, a teraz wraca, jest zimny i bezwzględny, a przy tym dość potężny. Zanim przyszedł ostatni sezon, wiedzieliśmy o Sombrze jeszcze tyle, że lubi mówić „Crystals...”, podobnie jak Leon Belmont lubi mówić „I see.”, takie tam. Po poznaniu jego motywów, a także innych dotyczących jego postaci aspektów, włącznie z „domyślnym” charakterem, dążeniami, relacjami, siłą rzeczy opadła część otaczającej jego osobę mgły tajemnicy. W jakimś sensie Sombra staje się zupełnie nową postacią – jego imię to Silver Shade z rodu Platinum. Poznajemy też jego krewnych, czyli matkę, Golden Jewel, oraz wuja, Emeralda (aczkolwiek teraz już nie wiem, czy dobrze zapamiętałem). Nadaje to jego postaci nowego wymiaru, lecz czy to dobrze? Czy jest to coś więcej, niż znane już schematy, a może i coś wyjątkowego? Czy warto było zedrzeć pewną maskę i podjąć próbę napisania genezy króla Sombry? I tak, i nie. Owszem, autor do tematyki podszedł pieczołowicie i zadbał o szczegóły, szczególiki, poszczególne wspomnienia czyta się z zaciekawieniem, nie nużą, są przepełnione interesującymi motywami, ze szczególnym wskazaniem na Discorda lekceważącego sobie ród Platinum, bawiącego się małym Silver Shadem jak szmacianą lalką, czy też moment, w którym nasz bohater otrzymuje swój znaczek. Zdecydowana większość rzeczy pasuje do charakterystyki króla Sombry i można je bezproblemowo przyjąć za dobre i wyczerpujące wyjaśnienia. Nie do końca, albowiem... No cóż, część rzeczy była do przewidzenia. Nowe postacie, jak się tego spodziewałem, były w opowiadaniu po to, by zginąć. Na szczęście ich obecność nie okazała się niczym nieuzasadniona, gdyż zostały nam ukazane interakcje Silver Shade'a oraz Golden Jewel, a także obserwujemy kolejne jego treningi, pod czujnym i krytycznym okiem wuja. Niemniej, ich ostateczny los (chociaż co do samego Emeralda to chyba nie wiadomo, ale można się domyślać) był do przewidzenia, toteż nic ani mnie nie zaskoczyło, ani mną nie wstrząsnęło. Poza tym, aczkolwiek to moje wypaczenie po różnych killerowych gniotach, przyznam, że podniosłem brew z powątpiewaniem, gdy w jednym ze wspomnień widzieliśmy jak Sombra zostaje odrzucony przez rówieśników, czy wręcz przez nich „zaatakowany”. Na szczęście autor miał w zanadrzu zupełnie inne powody dla tych losowych kucyków. I nawet gdy bardzo, bardzo subtelnie i przez krótki moment zostało nam podpowiedziane, że jedna z księżniczek (nie wymienię któa, czytajcie opowiadanie) w ogóle mogłaby poczuć jakiekolwiek współczucie, czy zrozumienie, donikąd to nie zmierza, toteż nie ma się wrażenia, że Sombra to jakaś zagubiona, niezrozumiana postać, która jest wbrew swej woli manipulowana, a w gruncie rzeczy jest „dobra”. Czy też, że ma to być złoczyńca, z którym powinniśmy się utożsamiać przez współczucie i że jego czyny są jakkolwiek wytłumaczalne. Ostatecznie, lepsze i nieco mniej absorbujące wspomnienia równoważą się, choć po kilku podejściach powiedziałbym, że pozytywy jednak uzyskują przewagę. Przy czym poprzez „mniej absorbujące”, mam na myśli to, że część scen wydaje się być czysto rzemieślnicza pracą – chociażby kolejne treningi (z wyjątkiem momentu, w którym Sombra otrzymuje znaczek), czy niektóre dialogi, momenty. Po drugiej stronie mamy chociażby występ Discorda, czy trzymającą w napięciu, mroczną scenę, w której Silver Shade postanawia „uratować” matkę, którą uprzednio pozbawił możliwości obrony, korzystając ze swego własnego talentu. Jest to chyba jedna z najlepszych scen. Ironicznie, moc, z której Golden Jewel była tak dumna, przyczyniła się do jej własnej śmierci. Ba, więcej, moc, która miała wyzwolić kucyki w tym sensie, że miała być bronią wybranego przez przeznaczenie Silver Shade'a, a w dłuższej perspektywie przysłużyła się do zniewolenia kucyków, a Silver Shade sam stał się tyranem. Takich symboli, nawiązań, ukrytych smaczków jest w tekście więcej, choć niewykluczone, że trzeba go przeczytać kilka razy. Na przykład, za pierwszym razem scena śmierci Amary wydała mi się strasznie „kapkejksowa”, sama w sobie wypadła mało elegancko, czego z jakichś powodów spodziewałbym się po Sombrze. Ale później zdałem sobie sprawę, że „kapkejsowo” by było, jakby Sombra zaczął sam paradować z tymi skrzydłami, a później jeszcze wystąpił w oprawionej skórze swojej ofiary. Odejmując jej skrzydła, a później także i róg, pozbawił ją atrybutów boskości, równając z ziemią to, w co wierzyli poddani i co stanowiło ich dumę, gdyż była to moc, która pokonała Discorda, zakończyła pewną erę. Zazębia się to wnioskiem, że przecież żadnych bogów nie ma i to Silver Shade został niesłusznie obdarty ze swojej chwały. A analizując to z innej strony – w ten sposób sam pokonał „boginię”, a więc udowodnił, że istotnie stał wyżej i to on powinien rządzić i być uwielbiany. No i co to za bóg, którego da się wykończyć? Zatem wszystko się elegancko zazębia z poprzednimi scenami, rozczarowaniem Silver Shade'a oraz protestem wobec tego jakoby jacykolwiek bogowie istnieli. Szkoda tylko, że brakuje paru pomostów – czegoś między wieściami o pokonaniu Discorda i rozmową rozgoryczonego tym faktem (Serio, tyran został zdetronizowany, to chyba dobrze?) Silver Shade'a z matką, a jej zabójstwem, a także czegoś poprzedzającego krwawe morderstwo Amary. Poważnie – moją pierwszą reakcją na zachowanie Silver Shade'a było: „Straciłeś wszystko? Ziomuś, bez przesady, to tylko gra.” A przecież mieliśmy już od jakiegoś czasu przedstawioną tajemniczą, enigmatyczną postać „Nienawiści” - dlaczego by jej nie użyć? Chociaż, ona chyba zaistniała właśnie przez to, co się wydarzyło w życiu Sombry, nie było jej wcześniej. A może istniała jako coś innego? O tym co nieco trochę później. „Daleko jeszcze?” ~ Osioł Mozolne przechodzenie do akcji (nie stricte punktu kulminacyjnego, ale akcji, tego, co interesuje czytelnika, ogólnie) to coś na co zwróciłem uwagę przy okazji „Konfrontacji”. Tutaj jest... nawet nie podobnie, ale pomnożone razy trzy. Zanim dotrzemy do bramy, czeka nas bodaj trzydzieści stron tekstu, który wprawdzie zaczyna się klimatycznie i interesująco, to jednak po pewnym czasie lektura zaczyna strasznie się przeciągać. Myślę, że to tutaj najbardziej udziela mi się wrażenie rzemieślniczej roboty. Postać Nienawiści, a także spekulacje, czy to jakiś demon, czy coś podobnego, to jest ciekawe. Tylko czy naprawdę musi to tyle trwać? Opisy wędrówki przez ten inny, popielaty wymiar (coś jak Chaotic Realm z „Castlevania Aria of Sorrow”), dialogi między księżniczkami, to też robi wrażenie, ale dosyć prędko zaczęło mi się to wszystko dłużyć i nie mogłem się doczekać aż dotrzemy do tych wrót i zaczniemy odkrywać tytułowe tajemnice. Księżniczki zostały dobrze i solidnie wykreowane, podobnie jak w „Konfrontacji”, towarzyszy im patos, choć zdarzają się momenty, w których dają upust emocjom (np. poszczególne dialogi usiłują nam to sprzedać). Niestety, wszystkie cztery wypadają tak podobnie do siebie, że zaciera się jakikolwiek sens, dlaczego mają tam być wszystkie naraz (w końcu czasem lepiej jest jeżeli pewne informacje są znane jak najmniejszej liczbie kucyków, czyż nie?). Świetnym motywem jest świadomość Twilight, która miesza się ze świadomością Sombry we wspomnieniach, przez co momentami tej wydaje się, że to ona uczestniczy w minionych wydarzeniach i to ją dotyczą różne niuanse. Doskonały pomysł, wykonany bez najmniejszych zarzutów. Innym ciekawym motywem jest to, że Cadance jest reinkarnacją Amary (znowu, jak w „Castlevania Aria of Sorrow”), spodobała mnie się mała burza emocji, która nastąpiła po ujawnieniu tej prawdy. Ale poza tym, wszystkie razem, po prostu pełnią swoje role, rozmawiają, zachowują się jak księżniczki i to... tyle. Szkoda, że wypadły tak „sztywno”, że dopiero na końcu następuje jakiś development, kiedy nie mogłem pozbyć się wrażenia, że podróż po prawdę je podzieliła, ufają sobie mniej, są niepewne, ale mają koncepcję co czynić dalej (poszukać ocalałych członków klanu Platinum/ krewnych). Chociaż z drugiej strony, taka „sztywność” pasuje to do kreowanej atmosfery – mrocznej, tajemniczej, z definicji niedynamicznej, niesprzyjającej prężnemu rozwojowi charakterów postaci oraz tego kim są, ale skupiającej się na budowie napięcia. Konkretnie – do zbliżania się do czegoś niewypowiedzianie złego. Mimo wszystko, aż do dotarcia do zapieczętowanej bramy, miałem wrażenie dłużyzny. Powracając do postaci „Nienawiści”, o ile owszem, nawiązuje ona dialog z bohaterkami i to w ten sposób dowiadujemy się o koneksjach z Sombrą oraz o tym co się stało, to jednak szkoda, że w ramach wspomnianych pomostów nie dostaliśmy wspomnień z kolejnych „kuszeń” powoli zmieniającego się Silver Shade'a przez Nienawiść. Czyli nie przydługie wędrówki i rozmowy, ale stopniowa przemiana bohatera, krok po kroku. Myślę, że autor bardzo umiejętnie wplótłby w to i filozofię Silver Shade'a (odnośnie boskości, przeznaczenia, tego kto rzeczywiście ma prawo zwać się bohaterem itp.), wyraził jego rozgoryczenie, z czasem przeobrażając go w na swój sposób przerażająca postać, którą zaczyna fascynować wizja zniewalania kucyków i siania przemocy – władania poprzez strach. Aż do momentu, w którym wreszcie padłoby: „Oni muszą się nas bać.”, co byłoby, moim zdaniem, świetną paralelą do zakończenia „Konfrontacji” i tego, co przydarzyło się Lunie. Jeszcze okazałoby się, że te postacie, paradoksalnie, mają ze sobą wiele wspólnego. A gdyby tak w pewnym momencie drzemiące w Sombrze zło okazało się tak silne, że nawet Nienawiść poczuła by się nim uwiedziona? To by mogło być ciekawe. Chociaż z drugiej strony, jeszcze zanim bohaterki docierają pod bramę, Nienawiść zdradza nam, że to on dał jej życie, zatem ona dała mu moc. Czyli zanim Sombra nie skręcił na złą ścieżkę, to ona nie istniała, lub była zbyt słaba? Ale chyba od pewnego momentu powinna być w stanie wpływać na Sombrę? Ciekawe. Jak widać, opowiadanie pozostawia nam pewne pole do snucia własnych teorii i spekulowania, co zawsze bardzo cenię. Autor wyjaśnił rzeczy logicznie i dość wyczerpująco, aczkolwiek uważam, że jakieś otwarte furtki pozostawił. No bo co to za tajemnice, kiedy wie się o nich wszystko? Aha – po kilku podejściach zauważyłem, że po dotarciu do wrót, kiedy rozpoczyna się taki „drugi akt” historii, opowiadanie staje się deko schematyczne – mamy wspomnienie, potem komentarz księżniczek, potem znowu wspomnienie, znowu komentarz, i następne wspomnienie, następny komentarz i tak dalej, i tak dalej, aż do zakończenia. Nie przeszkadza to zbytnio, wręcz z czymś mi się skojarzyło. Wyobraziłem sobie, znowu, jakby był to spektakl teatralny, a postacie odgrywały swoje role na scenie obrotowej, która między wspomnieniem, a konwersacją koronowanych głów, wykonuje ruch o 180 stopni, prezentując nam kolejne scenerie. Pytanie, czy Sombra faktycznie od pewnego momentu stał się marionetką w sztuce Nienawiści? A może to księżniczki stanęły na deskach sceny jej teatru? W każdym razie, tak jak jest teraz, opowiadanie wydaje mi się troszkę zbyt długie. Nieco nużący wstęp poświęciłbym na rzecz dodatkowych wspomnień/ migawek z postępującej przemiany Silver Shade'a. Albo w ogóle z kilku rzeczy zrezygnował, a może uczynił z nich oddzielne opowiadanie i tam rozbudował, aby było ciekawiej? Istnieje kilka możliwości. Język, konstrukcja, atmosfera Jak nietrudno odgadnąć, „Tajemnice” są opowiadaniem stojącym na bardzo wysokim poziomie pod względem technicznym, merytorycznym, dostarcza nam też więcej tego, do czego przyzwyczaił nas autor przy okazji poprzednich tytułów – mroku, tajemniczości, powagi, króla Sombry. Należy pochwalić to, że to opowiadanie także poszerza historię Equestrii, ukazując genezę kluczowych przemian i wydarzeń, które znalazły swoją kontynuację w ramach kreskówki. Wszystko satysfakcjonująco się ze sobą zazębia. Pojawiły się nawet wzmianki o różnych językach – jednorożców, pegazich itp. co daje nam dodatkowe pojęcie jak złożony jest to świat. Małe rzeczy, a cieszą. Imponuje dbałość o szczegóły, choć, jak pisałem, gdzieniegdzie miałem wrażenie dłużyzny i niekoniecznie widziałbym niektóre rzeczy w ramach akurat tego tytułu. Tępo akcji jest jednostajne, zaś klimat kreowany konsekwentnie, bez wstawek humorystycznych, czy jakichś wyciskaczy łez, wszystko wydaje się chłodne, szaro-bure. Patos jest, acz trudno mi ocenić, czy procentowo jest go tyle samo, co w „Konfrontacji”. Co do zakończenia... cóż, nie powiem, że, niczym w „Tańczącym z Herbatnikami” opowiadanie po prostu się kończy (urywa nagle?), aczkolwiek dzisiaj tak się zastanawiam, w sumie co osiągnęły księżniczki poznając tytułowe tajemnice, poza wiedzą o przeszłości? Najwięcej zyskuje chyba Cadance, odkrywszy swoją poprzednią postać, ale reszta bohaterek? Tak czy inaczej, była to godna konkluzja, choć czegoś mi w niej brakuje. Dobór słów również nie zgrzyta. No, może troszkę dużo było „gryzienia wargi”, czy robienia czegoś „na powrót” (chyba, że znowu pomyliłem fanfiki -.-), ale to maleńkie drobnostki, nie ma co poświęcać im więcej czasu. Podsumowanie Jest to bardzo dobre, solidnie wykonane i dopieszczone opowiadanie, które ma swoje strony fenomenalne, mocne, ale także nieco słabsze, średniawe, co wynika z moich subiektywnych wrażeń oraz rzeczy, co do których podejrzewam, że wypadłyby lepiej, gdyby zrealizować je inaczej. Historia, w mojej opinii, pozostaje otwarta i naprawdę możemy podążyć w wielu różnych kierunkach. Czy księżniczki odnajdą zaginionych członków klanu Platinum? Czy historia ma szanse się powtórzyć? Gdzie pośród tego wszystkiego znajdzie się Cadance i czy ostatecznie księżniczki staną się sobie obce? Zdaje się, że istnieje tylko jeden sposób, by się przekonać – wspierać autora i liczyć na kolejne opowiadania z tego cyklu. Gorąco zachęcam do lektury oraz dzielenia się wrażeniami. Warto do tejże historii podejść nawet kilka razy, radość z odkrywania kolejnych szczegółów, poszlak i snucia własnych teorii jest przeogromna. Ale, co może się wydać kontrowersyjne, mam wątpliwości, czy postawić ten tytuł wyżej od „Konfrontacji”. A w zestawieniu z całą dotychczasową twórczością autora? Przekonamy się. Poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko, ale czy jest ona nie do przeskoczenia? Pozdrawiam i serdecznie gratuluję udanego fanfika
    1 point
  11. Konfrontacja mimo, iż jest kontynuacją „Delirium” (i „Pościgu” w sumie też) to przynosi znaczącą zmianę narracyjną. W końcu nie ma eksploracji pojedyńczyńczych umysłów, tylko mamy normalną narrację trzecioosobową. Fanfik ten rozwija ważne wydarzenie, które zostało nam pokazane w serialu (nawet jeśli to była jedna scena), pokonanie Sombry i wygnanie go razem z całym imperium. I muszę przyznać, iż jest to próba udana. Malviago w pełni wykorzystał fakt, że cała historia została jedynie wspomniana, dzięki czemu mógł ją opowiedzieć po swojemu. Już sam początek historii od samego początku gładko wyjaśnia czemu Celestia i Luna ruszyły do walki bez wsparcia „zwykłych żołnierzy”. Zamieć, która „nie jest zwykła zamiecią” nie tylko logicznie uzasadnia wybór sióstr, ale również klimatycznie wprowadza ciężką atmosferę nachodzącego starcia. Atmosferę, która robi się tym cięższa im Celestia i Luna są bliżej celu. Sama kreacja „młodej” Celestii oraz „młodej” Luny jest nad wyraz wiarygodna i charakterystyczna, podobnie jest z opisem podbitego Kryształowego Imperium oraz jego zniewolonych mieszkańców, których Sombra wykorzystuje do manipulowania alicornijkami. Klimat robi się coraz cięższy, aż w końcu dochodzi do tytułowej konfrontacji. Sama walka jest… przebajerowana, co prawda mamy tutaj walkę istot dysponujących półboskimi mocami, ale to jednak materializowanie broni z powietrza, przenikanie przez ściany oraz wyłażące macki jakoś psują mi klimat. Podobnie jak Sombra uwieszony szyi Celestii. Może to miało co ukazać jak to czarny ogier jest przesiąknięty zwierzęcą nienawiścią (i stanowi ciekawe wyjaśnienie czemu Celestia cały czas paraduje w złotej obroży), ale i tak jest dla mnie komiczna. Przynajmniej fragment z Luną, która aby pokonać czarnoksiężnika, musi najpierw rozwiązać zagadkę jego labiryntu, ratuje całość. Na szczęście na końcu mamy bardzo niesatysfakcjonujący finał. Niesatysfakcjonujący oczywiście dla postaci, a nie dla czytelnika. Królewskie siostry wygrały, ale nie sposób ich zwycięstwa nazwać ostatecznym. Do tego jego efekty nie sposób nazwać w pełni pozytywnymi. Na końcu należy wspomnieć, że choć „Konfrotnacja” broni się jako samodzielna historia to wiele zyskuje, dzięki przeczytaniu „Pościgu”, „Delirium”, a także „Tajemnic”. Ja sam tą historię przeczytałem dawno temu (po Pościgu i Delirium, ale przed Tajemnicami), i teraz gdy znów do niej wróciłem (już mając w pamięci Tajemnice) to odkryłem dodatkowe znaczenie pewnych scen w całej historii. Świadczy to o znakomitym przemyśleniu cyklu! Podsumowywując: Świetne kreacje postaci, wiarygodne i charakterystyczne kreacje postaci oraz genialna historia zaburzona przez przerysowaną walkę. Jeśli ktoś lubi eksplorowanie dziejów Equestrii oraz ciężki klimat to ten fanfik jest dla niego.
    1 point
  12. W sumie, to największym problemem jest słowo wstępu, że nie zamierzasz już więcej pisać takich molochów. Wielka szkoda, gdyż właśnie taka dłuższa forma pozwoliła Ci się rozpisać i stworzyć nieco bogatszą fabułę, niż zwykle. Mnie to bardzo pasuje, gdyż dzięki temu można doświadczyć po prostu czegoś większego, gdzie po przeczytaniu 20 stron nie ma się poczucia, że właściwie zaraz koniec. Daję głos na [epic] Spytany, czy to Twój najlepszy tekst miałbym taki sam problem, jak przy pytaniu o przewagę II sezonu nad V lub odwrotnie. Ciężko mi uznać cokolwiek twojego za lepsze od Księżniczek, tak samo jak znaleźć lepszy odcinek od Lekcji Zerowej. Jednak jakby odłożyć na bok sentymenty… to tak, to chyba będzie Twój najlepszy, albo przynajmniej tekst z podium. Po pierwsze, mamy tutaj kilka ciekawych motywów, które uwielbiam. Labirynt wspomnień, wędrówkę w ciemnościach, wzajemne szukanie wsparcia i światła w takim obłędzie. Wręcz było pod tym względem za krótko i osobiście bym to jeszcze nasycił… dobił do 150 stron Podobał mi się też zwrot akcji na końcu. Na początku bałem się, że nie odważysz się naruszyć kanonu i wykroczyć poza niego. Na szczęście jednak cos takiego nastąpiło i choć nie zgadzam się z wieloma wizjami, to jednak bardzo doceniam je i to, że zostały konsekwentnie ukazane. Przykładowo, to nie moja Celestia, takiej nie lubię, ale grunt, że jest i jest niezła. Po drugie, jak zwykle bardzo dobry warsztat, czego w wielu niezłych fikach brakuje. Plastyczne, wyczerpujące opisy, choć jednak skupiające się na akcji. Przykładowo, nie widziałbym nic złego w tym, aby niektóre wspomnienia poszerzyć, jednak i tak interesująco opisano, jak ich emocje przeplatają się z prywatnymi odczuciami księżniczek. Tekst zdradza pewien schemat teatralny, po którym widać Twoje wykształcenie, zainteresowania. Przypomina też sesję RPG, które są oparte na heroic fantasy. Ktoś mógłby powiedzieć, że to złe i było modne w latach ’80. Moim zdaniem to nie jest wada, a po prostu wybranie pewnego szablonu przy pisaniu, może faktycznie kiedyś mocno eksploatowanego, ale dziś chyba ciutkę zapomnianego. Co więcej, jest on dobrą podstawą do budowy opowieści. Mamy zatem grupkę bohaterów, elitarnych, którzy spotykają się i z marszu wyruszają na niebezpieczną wyprawę. Tam po kolei natrafiają na potwory i pułapki, pułapki i potwory, trochę sobie nieufają i obwiniają o różne rzeczy, ale w sumie współpraca przebiega bez zakłóceń. Każdy z tych bohaterów ma unikalne atuty, bez których wyprawa nie może zakończyć się sukcesem. Ostatecznie, aby wejść do finałowej komnaty, muszą zebrać kilka kluczy… Tak, na tym schemacie oparto kilka książek, które zbudowało fantastykę, a który i dzisiaj się powiela w niezłych książkach. Choć oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby to rozwijać. Podobała mi się kwestia walki. Cenniejszym i potężniejszym orężem od siły fizycznej lub nawet magicznej była sama wiedza, świadomość czegoś. To rzecz, która również często się pojawia w fantastyce, ma swoją genezę w mitologiach. Sam z tego czerpię. Równocześnie przy tych wszystkich schematach nie można do końca opierać się na logice. Jak wielokrotnie udowadniano na przykładach Tolkiena, Rowling, Howarda… od magicznej woli i determinacji głównych bohaterów lub bohatera, prostszym rozwiązaniem problemu byłoby wysłanie odpowiednio przygotowanej drużyny wojska (jakiegoś), tak jak w rzeczywistości. Jak zależy nam na zdobyciu jakiegoś celu, lepiej wysłać tam batalion spadochroniarzy, niż jednego super agenta. Jednak to jest opowieść, a ona rządzi się swoimi prawami. Tekst jest bardzo osobisty. Sądzę, że Malv idealnie wpasowuje się w prawidłowość, że ulubiony kucyk, to kucyk odpowiadający osobowości broniacza. Co więcej, opowiadanie jest teatralne. Sądzę, że można łatwo je przerzucić na deski sceniczne. Zarówno jego pewien patetyczny styl (dialogi), epickość starć z pułapkami i przeciwnikami, a także finał. Fabulę można by inaczej poprowadzić, np. nie zgadzam się i nie uważam za logiczne Owszem, Malv mi to wyjaśnił, ale… można to opisać. Można, ale to jest teatr, a w teatrze nie wszystko musi być powiedziane z encyklopedyczną dokładnością. Tak samo brakowało postaci II planu, było dość sterylnie, akcja dotyczyła rzeczy istotnych dla fabuły (nie było dodatkowych opisów świata i kreacji autora), opisy tez skupiały się na rzeczach istotnych. To nie było jednak konieczne, choć w sumie nie zaszkodziłoby tego wydłużyć i dowiedzieć się więcej o emocjach bohaterek, np. Luny i Celestii, ukazaniu jakiejś sceny z punktu widzenia kilku postaci (odniosłem wrażenie, że narrator skupia się na Twilight). W sumie, to nie napisałem, czy coś tak naprawdę mi się nie podobało. Obawiałem się, że nie spodoba mi się , ale na szczęście, to nie zostało wyjaśnione (a więc plus). Zatem w sumie to nie ma się czego przyczepić, jeśli dostrzeżemy i uznamy teatralność tekstu, pewne schematy, za coś dobrego, po prostu za formę. Od razu odpowiadam na pytanie: czemu zatem skrytykowałem trochę podobną „Konfrontację”. W moim odczuciu te teksty są podobne formą, ale zupełnie inne treścią. Tam narzekałem na fabułę, nie dostrzegałem w niej takiej konsekwencji i rozbudowania, jak tutaj. Ponadto odsunięto pewien motyw, którego nie lubiłem. Owszem, można wciąż dyskutować, czy tysiącletnie kłamstwo Celestii naprawdę było potrzebne… ale dyskutować. Zatem, podsumowując, to bardzo dobry tekst o Sombrze. Świetny technicznie, napisany z autentyczna pasją do króla, co więcej, rozbudowany fabularnie i emocjonalnie. Jest to teatr, co nie każdemu może się spodobać, ale uznałem, że w tej formie pasuje. Owszem, sam bym go jeszcze bardziej nasycił, może kilka rzeczy przebudował i zmienił charaktery księżniczek… ale nie warto się czepiać. Jak dla mnie idealnie wpisuje się w twoją markę.
    1 point
  13. Jeśli chodzi o zawarty parędziesiąt pikseli wyżej (czy raczej, wspomniany) cykl trzech opowiadań, kolejność w moim przypadku była następująca – „Konfrontacja”, „Delirium”, „Pościg”. Czyli trochę zagmatwane, ale to ok. Oceniając „Delirium”, muszę powiedzieć, że tekst nie wzbudził u mnie jakiejś większej sympatii. Był całkiem mroczny, był przesiąknięty paniką i nawałnicą myśli bohatera, był krótki i nawet klimatyczny. Niemniej, te aż nazbyt długie zdania bardzo szybko zaczęły mnie drażnić i jak tylko akcja przeskoczyła do zamku i księżniczek, odetchnąłem z ulgą. Potem jest już nieco lepiej, tylko, że… No właśnie, to już końcówka. Ogólnie, szału nie było. Inaczej ma się sprawa w przypadku „Pościgu”. Zdecydowana poprawa dotyczy zarówno sposobu prowadzenia akcji, kreowania mrocznej atmosfery, no i ogólnego wrażenia przy czytaniu. Przede wszystkim, osoba mówiąca wzbudza dużo większą sympatię, niż miało to miejsce w „Delirium”. Całość czyta się płynniej, łatwiej. Na pewno zdania już nie drażnią, a styl autora lepiej służy treści, co widać po słowach, konstrukcji zdań, a co znajduje swoją kulminację w „Konfrontacji”. Ogólnie, efekt końcowy był tu dużo, dużo lepszy. I moim zdaniem, „Pościg” stanowi lepszy dodatek do „Konfrontacji”. Może pod względem fabularnym wnosi mniej, ale pod względem ogólnego klimatu, lepiej pasuje. W porządku, czas na gwóźdź programu, czyli „Konfrontację”. Dwadzieścia stron (ale tak naprawdę, to trochę mniej) mozolnego dochodzenia do tytułowej konfrontacji głównych bohaterek ze złym królem, jedynym w swoim rodzaju, przesiąkniętym mrokiem aż do szpiku kości (z tymi kościami to też tak nie do końca) jednorożcem. Pierwszym, co wybija się ponad wszystkie elementy o których zamierzam wspomnieć, jest styl. Podniosłe, nacechowane powagą i swego rodzaju patosem wypowiedzi Celestii, Luny, zwłaszcza na początku, budują atmosferę nie tyle uczestniczenia w czymś wielkim, ale bardziej czegoś, co można by przyrównać do zaszycia się w sztabie organizacyjnym i planowanie następnego ruchu, w pełnym skupieniu. A przy okazji, rozpracowywanie osoby wroga, opracowywanie strategii, próby wniknięcia w jego psychikę i przewidywanie do czego mógłby być zdolny. Zrealizowane jest to ciekawie, można się wgryźć niemalże od razu. Nieco później, kiedy księżniczki pokonują barierę zamieci, ich styl wypowiadania się nadal sugeruje coś bezpiecznego (wszak pokonały już Chaosa, no to co mogłoby pójść nie tak?), ale zmieniająca się sceneria i narastająca atmosfera niepewności (głównie za sprawą tych „dziwnych” przewodników), kreują coś zgoła innego. Eksplozja emocji następuje dopiero podczas konfrontacji. Odnosi się wrażenie, że bohaterki zapominają o manierach czy opanowaniu, nerwy biorą górę i stają się bardziej bezpośrednie w słowach. Patetycznemu stylowi wypowiadania się głównych bohaterek przyklaskuje styl autora, objawiający się między innymi w kompozycji opisów, doborze słów, czy też długości zdań. W ogóle, kolejne akapity wręcz biją powagą, niekiedy trochę nadmierną oficjalnością, a czasami mają w sobie nutkę fantastyki, zwłaszcza po wkroczeniu do fortecy nieprzyjaciela. Prawie wszystko, czego dusza zapragnie Jeśli chodzi o przedstawienie samego Sombry, momentami miałem skojarzenia z Draculą. Poza tym, ładnie przedstawione sekrety zamku, iluzje, zasadzki i stwory, wyszło całkiem bogato, choć patrząc na kolory, dominuje czerń i szarość, co zresztą pasuje do ogólnego charakteru złoczyńcy, no i panującej na zewnątrz smutnej bieli, pośród której kroczą sobie zniewolone kucyki. Drugą rzeczą, która zdecydowanie wyróżnia się na tle innych elementów, jest dobrane tempo akcji i wydarzenia, które zostały opisane w ramach opowiadania. Przez pierwszą połowę wszystko następuje po sobie naturalnie, bez zbędnych dłużyzn, ale z klimatem i pomysłem. Wędrówka do królestwa, pokonywanie zamieci, lot w stronę siedziby złego króla, kolejni przewodnicy, widać, że autor miał konkretny pomysł i równie konkretną koncepcję wprowadzenia go w życie, której zresztą kurczowo się trzymał (i chwała mu za to!) Niestety, delikatne zgrzyty pojawiają się w zamku, podczas konfrontacji. Mianowicie, kiedy Celestia i Luna zostają rozdzielone i ich poczynania zaczynają się ze sobą przeplatać, po jakimś czasie odnosi się wrażenie zbędnego przedłużenia wątku. Na całe szczęście, do tego wszystkiego w pewnym momencie zostaje wpleciony wątek wizji, których autorką jest Amara, a także smaczek ze „zwierzyną” znaną z „Pościgu”. Zatem druga połowa opowiadania, na całe szczęście, została w porę urozmaicona, co zbiło nieco delikatne wrażenie wtórności między kolejnymi akapitami. No i niestety, muszę przyznać, że ostateczne rozprawienie się z Sombrą było dosyć… Średnio satysfakcjonujące. Owszem, bronił się i powracał, jednakże akcja z tym portalem była dosyć… Mało sycąca. Ogólnie, mało efektywne zakończenie drugiego starcia tysiąclecia. Aż dostałem retrospekcji, gdy pierwszy raz dotarłem do końca Castlevanii IV (pamięta ktoś to w ogóle?) i czekałem aż się Dracula zmieni w coś dużego... A tu nic z tego, dziad się nie zmienił ;P I jeszcze był taki obleśnie fioletowy ;P Niemniej, udało się to nadrobić fantastycznym zakończeniem. Fantastycznym zarówno pod względem pomysłu, wykonania, jak i towarzyszącej mu zapowiedzi. Czy chodziło po prostu o to, co widzieliśmy w serialu, czy w fanowskich animacjach, czy też autor otworzył sobie furtkę na kolejne opowiadanie z cyklu, poświęcone innej, bardzo złej osobie, tego nie wiemy. Powiem tylko, że gdyby miało powstać kolejne opowiadanie, poświęcone starciu Celestii z Nightmare Moon, bądź po prostu długiej, skomplikowanej przemianie Luny i towarzyszącej temu filozofii, napisane tym samym stylem i w tej samej konwekcji (czyli mrok, mrok, tajemnica i jeszcze więcej mroku), to jestem jak najbardziej na tak. Czytałbym. Bardzo dobrym i urozmaicającym lekturę wątkiem była wspomniana już Amara i jej próby porozumienia się z Celestią, ukazania tego, co się stało i podpowiedzi co do natury jej przeciwnika. Z jednej strony, na kilka pytań znaleźliśmy odpowiedź, ale też pojawiły się nowe, które aż do końca pozostają tajemnicą. Kolejnym świetnym pomysłem byli tajemniczy przewodnicy. Zostali oni doskonale ukazani, wręcz czuć z monitora zasiany w ich sercach terror, co pomaga zbudować napięcie przed finalną konfrontacją. Do całkiem obszernych opisów, dzięki którym nie mamy problemów z wyobrażeniem sobie lokacji, czy też grymasów bohaterek, całości dopełniają dialogi. Jest ich całkiem sporo, stosownej narracji nie brakuje, na początku mamy delikatnie filozoficzny posmak, co wynika z prób rozpracowania działań wroga, potem gdzieś to zanika, na rzecz czysto przygodowych odzywek, przemieszanych z wrażeniem, że „to nie są przelewki”. Klimat, o którym zdaje się już pisałem, wylewa się z ekranu przez cały czas, a potęgowany jest przez znakomity styl, w jakim został napisany tenże tytuł. Naprawdę, solidna robota, czuć serce i konsekwencję, co można tylko pochwalić. Podsumowując, jest to kawałek tekstu, który mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto za postacią Sombry przepada i kto lubi takie pojedynki, które nacechowane są nie tyle akcją, co tłem i atmosferą, która jest tu zarysowana bardzo wyraziście. Jednakże, widzę tutaj pewne zapędy do tagu [Adventure], a [Violence] to już na pewno. I prawdę powiedziawszy, wiele temu opowiadaniu nie brakuje, dzięki czemu ma szansę zjednać sobie jeszcze szersze grono czytelników. W ogóle, może warto by było pokusić się o powiększenie cyklu o innych złoczyńców, takie kroniki dni minionych, kiedy jeszcze żadnej klaczy z Mane6 na świecie nie było, a Equestriabyła nieco… Inna, dręczona innymi problemami? Było kilka momentów, po których spodziewałem się czegoś innego, czy też po których miałem wrażenie zgrzytu, ale autor wybrnął z tego całkiem zręcznie, z nawiązką nadrabiając za to, czy tamto. Świetna robota, ogromna poprawa w stosunku do „Delirium” i olbrzymi krok naprzód w stosunku do „Pościgu”. Brawo! Jak dla mnie, opowiadanie bije na głowę "Pielgrzyma i Panią"... Choć z drugiej strony, nie jest to dobre porównanie - opowiadania różnią się długością, tematyką, klimatem i ogólnie nie powinny być w tym kontekście zestawiane. No, ale w każdym razie, "Konfrontacja" wydaje się bardziej... Nazwijmy to, ikoniczna. Pozdrawiam!
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...