Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1150
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    38

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. I oto jesteśmy, kilka rozdziałów dalej. Jak prezentuje się „Smak Arbuza”, jak daleko poczłapała historia, czego się dowiedzieliśmy, a co nasz trzyma w napięciu? Ogólnie rzecz biorąc, od mojego ostatniego punktu kontrolnego autorka poświęciła dużo uwagi funkcjonowaniu biur, opisywała pieczołowicie czego muszą się uczyć konwertyci, jak wygląda ich codzienność, a także jakimi ograniczeniami są obarczeni. Jest to w pełni poprawna, solidna kreacja świata, również w ramach redefinicji tematyki biur adaptacyjnych, a także kolejne sytuacje i kolejne reakcje Cahan, której losy wciąż śledzi się z zaciekawieniem, zaś ona sama, jako protagonistka, wypada przystępnie, sympatycznie, barwnie. Co cieszy szczególnie, obserwujemy w ostatnich kawałkach jak znajduje swoje miejsce w ośrodku, jak przenosi swoje zainteresowania do tego nowego miejsca i nawiązuje znajomości, nie rezygnując jednocześnie z gier, czy, po prostu, bycia Cahan. Mój przedmówca, Zodiak, podzielił się celną uwagą, a mianowicie, na ile nowy rozdział popycha fabułę do przodu, co do niej wnosi, pomijając to, że Cahan bardzo chce na zewnątrz, ale jej nie puszczajo. W mojej opinii rzeczywiście, nie wnosi on aż tak wiele jeśli mówimy o wątkach historii, jednakże wnosi co nieco, za co muszę autorkę pochwalić, do kreacji poszczególnych postaci. Jak do tej pory lubiłem głównie Cahan bo była ona protagonistką, o niej dowiadywaliśmy się najwięcej i jej reakcje obserwowaliśmy, natomiast pozostałe postacie lubiłem już nie za bardzo, gdyż nie pełniły żadnej konkretnej roli, może poza okazyjnymi gagami (Swoją droga, długo jeszcze będziemy się nabijać z przypałowych imion kucyków? It's getting old.), ale po ostatnich rozdziałach zaczynamy poznawać ich lepiej, widzimy jak się zachowują, dowiadujemy się odrobinę o ich historii itp. Wszystko to sprawia, że historia zyskuje na głębi, po prostu mamy przeświadczenie, że to nie tylko cyniczna/ specyficzna Cahan, ale dużo, dużo więcej. W tym sensie „Smak Arbuza” rozwija potencjał na coś znacznie większego niż kolejna historyjka komediowa z biurami i sebixami. Wspominając o głębi, nie sposób pozbyć się wrażenia, że na rzecz [Slice of Life], na rzecz rozbudowy świata i charakterów poszczególnych postaci, smaczek komediowy traci na natężeniu, czego jednak nie odbieram za jakiś wielki minus. Wręcz przeciwnie – podoba mi się taka zmiana klimatu od czasu do czasu. Jest to moment w którym można odetchnąć, podelektować się już tymi poważnymi problemami bohaterów, poznać ich historie, związać się. No i oczywiście czytać jak reaguje bohaterka, jak wyglądają jej interakcje z otoczeniem, które coraz śmielej na nią się otwiera. Im lepsza, trwalsza więź ze światem przedstawionym, a także jego bohaterami, tym bardziej chce się do opowiadania powracać, czy też przeżywać losy protagonistów. Zresztą „Bez Przyszłości” realizuje to doskonale, dobrze wiedzieć, że najwyraźniej „Smak Arbuza” skręca w tę właśnie stronę Styl oraz opisywanie wydarzeń nie zmieniły się od... No, od prologu, autorka działa tutaj konsekwentnie, umówmy się. Poza tym jest to ten etap jej twórczości gdzie ma już warsztat, styl wyewoluował do stabilnej, wysokiej formy, najmniej innowacji na tym polu. Ot, otrzymaliśmy więcej tego co lubimy Zadowala również fakt, że tu i ówdzie autorka zasiała pewne smaczki, czy motywy, które z czasem mogą wykiełkować nam w coś imponującego, może nawet zabierającego dech w piersiach. Jak wygląda Equestria poza ośrodkiem? Czy Cahan, jako zebra, faktycznie posiada jakąś unikalną moc, czego pracownicy placówki unikają, czy może nawet obawiają się? Które ze znajomości przetrwają, a które będą skazane na raczej zimne stosunki? No i wreszcie, jak zyskają na tym te nowe biura adaptacyjne? Odpowiedzi na te pytania mogą nam przynieść jedynie przyszłe rozdziały. A póki co, zachęcam gorąco za zagłębienia się w „Smak Arbuza”.
  2. Przeczytałem niniejsze opowiadanie jakiś czas temu, przy okazji jednego z ostatnich spotkań Klubu Konesera Polskiego Fanfika. Tekst nie jest długi (fanfik, nie klub ;P), chyba wszystko co miałem do powiedzenia tak z grubsza zawarłem w moich wypowiedziach na chacie klubowym. Ogólnie rzecz ujmując, tekst jest zrealizowany poprawnie pod kątem językowym (zdrobnienia nie przeszkadzają mi aż tak, nie psują znacząco wrażenia), pod względem stylu, tempa akcji itd. Nie mam zbytnio do czego się uczepić i nawet nie chcę się niczego czepiać, gdyż tekst czytało mi się bardzo dobrze. Niestety, pozostaje spory niedosyt, niemniej należy pochwalić to, że Sombra został wykreowany godnie, na jednorożca nadzwyczaj potężnego, zimnego, bezwzględnego, sięgającego po władzę bez choćby najkrótszej chwili zawahania. Materiał doskonały na przesiąkniętego złem tyrana. Opisy spełniły swoje zadanie. Historia ta zawiera w sobie również postacie pozytywne, które wprawdzie uginają się pod wpływem przerażającej mocy Sombry, ale jednocześnie heroicznie walczą do końca, zaś ktoś doskonale nam znany zostaje w międzyczasie ocalony przed tymże złem. Tak jak sugeruje nam tytuł Owszem, zgrzyta mi nieco, że jest to właśnie Cadance, gdyż wskazuje to na całkiem konkretny wiek tejże postaci, z czym kłóci się nieco historia jaką poznajemy w kreskówce, jej design, te sprawy. Z drugiej strony, jest to autorska wizja Lyokoherosa, zatem jest to możliwe w sensie jego świata, w którym pisze swoje opowiadania, a z tego co się zorientowałem to chyba nawet jest komiks, który by tę wersje potwierdzał? No, nie wiem. W każdym razie, można zerknąć, rzucić okiem, gdyż opowiadanie czyta się wartko, nie wymaga ono wiele czasu, jak się domyślam stanowi ono przedsmak dużo większej przygody przygotowanej nam przez autora i jest tylko jeden sposób aby przekonać się co to jest Pozdrawiam!
  3. Widzisz, mnie się zawsze wydawało że jest raczej odwrotnie. Że o ile te główne wątki są proste w swojej strukturze, o tyle poprzez przeróżne sub-wątki, postacie, frakcje, elementy świata, w ogóle, rozmiary świata oraz wszystko co zbudowały na przestrzeni lat kolejne filmy, komiksy, gry itp. wszystko to tworzy w ostatecznym rozrachunku przeogromne uniwersum, którego ogarnianie pochłania znaczne ilości czasu. Stąd pomyślałem, że skoro jest konkurs, skoro ma być jedno opowiadania, no to pewnie zapragniesz już na dzień dobry zbudować gigantyczne uniwersum, zawrzeć w swoim tekście przeróżne nawiązania, odniesienia, po prostu, uczynić to na bogato. A wyszło skromniej, ale nadal barwnie, a przy tym przystępnie, toteż jeszcze raz, pragnę pogratulować udanego, przyjemnego opowiadania! Scenka z nią jakoś przemknęła mi przed oczami, dużo bardziej skupiałem się na głównej bohaterce (chociaż jeszcze nie znałem jej tożsamości) oraz Diamondzie, chyba dlatego, że bardzo długo starałem się odgadnąć kim ona jest, a raz po raz myślałem, że ostatecznie znowu coś jej przerwie i nigdy się nie dowiemy kim ona jest. A Diamonda znałem z "Tańczącego z Herbatnikami" toteż podążyłem za nim chętniej, skupił na sobie wiele mojej uwagi. Ogółem, opis tej wizji, tej klaczy na szezlongu, był jak cały fanfik - skonstruowany solidnie, z dbałością o kompozycję, właściwe słowa, plastyczny co by nie było problemów z wyobrażeniem sobie tego jako animacji, czy obraz Niemniej, jako że garść innych postaci bardziej zapadła mi w pamięć, nie skojarzyłem jej z nikim konkretnym, może przez moment pomyślałem sobie, że to jakaś "neo-Celestia", ale teraz, po tym jak przytoczyłeś anegdotę, czy chodziło Tobie o to, że to właśnie kolejna inkarnacja Białej Pani, która spaja wszystkie twoje fanfiki? Jeśli tak, to fantastyczna sprawa Nakręca mnie to na kolejne Twoje opowiadania oraz próby połączenia ich w całość, w jeden, wielki timeline. Przywołując moją wypowiedź odnośnie przebogatych uniwersów znanych od dziesiątek lat utworów, gdyby się to udało, to by dopiero było gigantyczne uniwersum! Zależy jaki random i w jakiej historii. Ale to już raczej dyskusja do "Stowarzyszenia", ewentualnie do Klubu Konesera Polskiego Fanfika Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję!
  4. Powróciłem do „Opowieści Żałobnego Miasta” z nieopisanym apetytem na nowe rewelacje, nowe przygody, nowe, zaskakujące i nietuzinkowe elementy świata, a to wszystko w mordeczowym, charakterystycznym stylu. Zamierzałem rozpocząć od ostatniego punktu kontrolnego, jednak okazało się, że do opowiadań z cyklu „Miasta Duchów” nie ma dostępu. Co się okazało – jedyne opowiadanie jakie jest dostępne to „Katedra świętego”, zatem siłą rzeczy, choć niechętnie, ominąłem pięć poprzednich opowiadań z powodu odmowy dostępu i zacząłem czytać właśnie „Katedrę”. Hej, ale serio, poproszę do dostęp, co się dzieje się? xD Przede wszystkim, jako kwestie kluczowe, w pamięci zapadły mi dwie rzeczy. Pierwsza z nich to udzielający się przez większość tekstu religijny smaczek, co przejawia się w opisach struktur, opisach zwyczajów oraz stojącej za zachowaniem poszczególnych postaci porcji historii oraz ogólnie pojętego światopoglądu. Pojawiają się symbole religijne, różnice w poglądach oraz wizji przyszłości, podejścia do obywateli. Generalnie jest to dialog Blindnessa oraz Posta, bardzo ciekawa rzecz. Rzecz druga to naprawdę klimatyczne, barwne i wartko się czytające opisy, czy to scenerii i podejmowanych akcji „w realu”, czy też wizji jakiej doświadczył Blindness podczas medytacji. To właśnie w tym fragmencie, moim zdaniem, umiejętności autora w pełni rozwijają skrzydła, gdyż opowiadaniu udziela się akcja, fantastyka, jest to również swego rodzaju kontynuacja dialogu Blindnessa i Posta, wzbogacona właśnie o rozmaite, symboliczne wydarzenia. Co cieszy, nawiązuje to w jakimś stopniu do tematu przewodniego Mojego Małego Fanfika, z okazji którego powstała „Katedra świętego”, czyli Celestii wypędzającej Nightmare Moon. Jest to również kolejny religijny smaczek, oczywiście w sensie przedstawionego świata oraz jego kosmologii. Jeżeli chodzi o rozwinięcie Nenji, całego mordeczowego świata, opowiadanie wnosi tutaj zaskakująco wiele. Odniesienia oraz fakty na jakie powołują się obie strony przybliżają nam, czytelnikom, historię świata, dają pojęcie o panujących w różnych społecznościach nastrojach, co służy poszerzeniu wykreowanego przez autora uniwersum. Opowiadanie wciąga, jest, w porównaniu do poprzednich części, dosyć przystępne, jego klimat zdecydowanie jest bliższy kucykom niż miało to miejsce chociażby w „Półsmoku”. Albo! Albo wydaje mi się, że jest taka możliwość, im więcej opowiadań się czyta, im dalej się brnie, tym bardziej do tejże rzeczywistości adoptuje się czytelnik, tym lepsza seria się staje. Dlaczego tak uważam? Ano dlatego, że im więcej „Opowieści Żałobnego Miasta” czytam, tym bardziej mi się podoba. Poniżej więcej na ten temat. Exodus Nawet nie wiem od czego tu zacząć. Powiecie – od „Gry”, przecież to pierwsze opowiadanie z tego mini-cyklu. Jasne, tylko że również w tym wypadku ciężko wybrać jakąś jedną rzecz, o którą mógłbym zaczepić niniejszy wywód. Generalnie, opowiadania to było tym momentem, w którym zdałem sobie sprawę dlaczego kreacje poszczególnych bohaterów mogą wydawać się niesatysfakcjonujące, czy mało rozwinięte. Otóż autor nie poszedł w swojej serii w charaktery, ale w budowę świata właśnie. I na tym etapie staje się to iście imponujące – multum skupionych w jednym mieście społeczności z własną historią oraz przeznaczeniem, motyw rywalizacji między nimi, również jako następstwo wielkiej polityki, ale także przeróżne elementy warstwy technologicznej, co w „Grze” urasta do rangi naprawdę wciągającego, czerpiącego z różnych dzieł science-fiction, na czele z ożywieniem ciała i uczynieniem z niego programowalnego istnienia, sterowanego przez głównego bohatera – Hessa. Opisy zadowalają, satysfakcjonują i są całkiem przystępne. Chociaż przedstawiony świat, podejmowane wątki czy ogólny klimat wciąż mogą okazać się ciężkostrawne dla osób nie lubujących się w użytych tagach. Niemniej poprzednie odcinki winny oswoić czytelnika ze światem wykreowanym przez Mordecza, zatem nie jest to już to samo doświadczenie co na początku przygody z „Opowieściami Żałobnego Miasta”. Muszę przyznać, że przemówiła do mnie postać Hessa, w ogóle, strasznie mi się podobało to jak wiele uwagi poświęcono umiejętnościom Podmieńców, wyjaśnieniom co do tego jak one działają, a co to oznacza dla ich społeczności (najwyraźniej również mocno podzielonej), w ogóle, ilość detali, odnośnie używanej przez mieszkańców technologii, różnych zawodów, cały ten sub-plot z żywnością, mięsem, wszystko to w stosunkowo krótkim czasie jeszcze bardziej rozbudowuje wszelakie warstwy przedstawionego świata – kulturę tam panującą, stosunki między różnymi społecznościami, a także fakty z niedalekiej przeszłości, które ukształtowały czas, w którym rozegrała się akcja „Gry”. Szczególnie spodobał mi się opis przygotowywania półmechanicznego kucyka, zastępowanie kolejnych jego części ciała komponentami mechanicznymi i elektronicznymi, a także dokładne opisy tego jak on działa, co Hess musi jeszcze poprawić, skąd się to wszystko bierze. W sumie, widziałbym to jako pewne nawiązanie do potwora Frankensteina. Znowu – tak samo zresztą jak we fragmencie z sędziwym już Agentem gdzie wokół latały elektroniczne komary o różnokolorowych oczach – ilość detali, naturalność ich wprowadzania oraz to, że wszystkie wydają się potrzebne, gdyż każdy dodaje coś od siebie, jest to imponujące. Każdy jeden element okazuje się mniej lub bardziej istotny dla historii oraz kreacji świata. Jednocześnie odkrywanie tychże detali, składanie tego i przykładanie do właściwej akcji, jest to interesujące doświadczenie, które skutecznie trzyma czytelnika przy opowiadaniu, pobudza jego uwagę. Tempo akcji jest dobrane bezbłędnie, przez większość czasu dominują jednak elementy obyczajowe, mozolne budowanie świata, wykładanie o panującej tam kulturze, stosunkach między społecznościami. Kolejne opowiadanie, czyli „Beatrycze”. Chociaż opowiadanie nie urzekło mnie tak jak „Gra”, znów mamy okazje zobaczyć jak mieszkańcy i mieszkanki wypełniają swoje potrzeby kulturowe, jak to wygląda prosto z widowni, a jakie jest prawdziwe znaczenie tego, co pozornie wydaje się zwyczajnym spektaklem operowym. Zmyślnie zamaskowana intryga, nasze pojęcie o możliwościach podmieńczej rasy oraz znaczeniu ich społeczności zostaje poszerzone. Jest to również, jak się okazuje, prequel do „Gry”, ponieważ wyjaśnione zostaje nieco dokładniej kim jest Hess i jakie jest jego zadanie. Co szczególnie mnie cieszy, detale z poprzedniego opowiadania w tym kontekście znacząco zyskują na swoim znaczeniu. Dlatego właśnie odnoszę wrażenie, że im dalej brnę w historię, tym bardziej pochłania mnie świat Mordecza, tym bardziej wszystko to mi się podoba, gdyż na moich oczach fabuła się uwielowarstwia, świat nieustannie się rozszerza, a w tle pojawia się coraz więcej i więcej. Powracając na moment do poprzedniej historii, „Gry”, na końcu, w podsumowaniu, pojawili się Racy Breath oraz Ojciec Narodów, znani doskonale z poprzednich odcinków historii. Bardzo miły akcent, umacnia przekonanie i wrażenie, że te opowiadania razem tworzą coś dużo większego niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Gabarytami „Śniadania w stylu nenjijskim” byłem dosyć zaskoczony, samo opowiadanie okazuje się takim suplementem od całości, kolejnym opisem świata, wchodzącym nieco głębiej w życie mieszkańców oraz, w gruncie rzeczy, dosyć ponurą rzeczywistość, obfitującą w brud, smród, nieporządek i brak perspektyw. Znów pragnę pochwalić opisy, dobór słownictwa oraz kompozycję – wyszło zwięźle, wyszło dobitnie, wyszło po prostu dobrze. Chociaż to tylko dwie strony tekstu, uważam to za istotny dodatek do całości kreacji Nenji. Zdecydowanie polecam zagłębienie się w "Opowieści Żałobnego Miasta", danie temu cyklowi nie jednej, ale kilka szans, gdyż początkowo rzeczywiście brzmi jak coś trudnego do przełknięcia, lecz z czasem oswajamy się z tą rzeczywistością, zaczynamy coraz bardziej doceniać zawartość oraz ciekawić się ciągiem dalszym i co jeszcze zaprezentuje nam autor. O ile do tej pory opowiadania z mini cyklu "Miasta Duchów" nie będą znów dostępne, przy kolejnej okazji zajmę się mini cyklem "Demon Stróż" Pozdrawiam!
  5. Space Opera – w ogóle nie moja bajka. Jedyne co ja mam wspólnego z kosmosem to Gradius, Ikaruga, takie tam. Jednocześnie widzę wśród tagów [Komedia], a mając na swoim koncie przeczytanego „Tańczącego z Herbatnikami”, spodziewałem się raczej poważnej komedii, jako iż styl Malvagio wydaje się być stworzony idealnie dla rzeczy wielkich, podniosłych, monumentalnych, a niekoniecznie komediowych, czy dyktowanych sytą dozą losowości. Również, jak dokonuję szybkiego bilansu przeczytanych tekstów, sam autor chętnie podejmuje tematy poważne, odnajduje się w tym doskonale. Jak zatem wyszło mu przy „Ciekawych dniach”? Ile opowiadanie ma wspólnego z innymi utworami autora, a co wprowadza do ogółu jego twórczości? Przekonajmy się. Ostrzegam przed możliwymi spoilerami zdradzającymi szczegóły fabularne! Pomysł i fabuła W zasadzie wszystko opiera się na prostym jak parasol założeniu – jest bohaterka, która wypełnia misję, a która samodzielnie nie jest w stanie uciec przed pościgiem. Tu wkraczają pozostali bohaterowie, co nakręca kosmiczne tournee oraz mniej lub bardziej losowe perypetie. Całość zwieńczona jest sympatycznym zakończeniem. Jest to opowiadanie konkursowe, toteż, chociaż to zapewne nowsza wersja, obarczone było pewnymi ograniczeniami, niemniej wykreowany wewnątrz świat wypada dosyć prosto, zwięźle. Z całą pewnością autor mógłby dowolnie to rozszerzyć i stworzyć obszerne, masywne uniwersum, zatem wszelkie furtki pozostają otwarte. Tutaj przyjdzie nam się spotkać ze snekami, kosmicznymi piratami oraz... goframi. Prawdziwymi, equestriańskimi goframi To oczywiście nie wszystko, chociaż są to te elementy które zapadają w pamięci najbardziej. Generalnie, każdy sub-wątek, czy część świata mają odpowiednio dużo czasu aby zabłysnąć i pokazać się, urozmaicając nam wędrówkę przez kosmos. Nic nie jest wrzucone na siłę, żadnych skrótów, żadnych przeskoków (swego czasu wypowiadałem się odnośnie, w mojej ocenie, „nagłego” zakończenia innego fanfika, do którego jeszcze się odniosę). Realizacja pomysłu odbyła się zatem bez najmniejszych choćby zgrzytów, co jest bardzo satysfakcjonujące. Opisy są w pełni wystarczające i dostatecznie plastyczne aby z grubsza wyobrazić sobie scenerię, ruchy postaci, niekiedy wręcz słychać jak robot trzeszczy i szumi, jak lamia syczy, czy też jak coś stuka o blachy, jak pracują silniki. Znakomicie. Absolutnie niczego nie brakuje na tym polu, gratuluję! Postacie, znajome twarze Tutaj przestrzegę raz jeszcze przed spoilerami, aczkolwiek nie wiem, czy autor celowo otoczył niektóre kucyki pewną warstwą tajemnicy, mając na celu późniejsze ujawnienie ich imion, znaczenia. Przyznam, że tak czy inaczej, poczułem się lekko zaskoczony, kiedy na końcu okazało się, że główną bohaterką przez cały czas była Trixie Lulamoon XXXI, kolejna przedstawicielka dumnego, wspaniałego rodu! Chociaż można się było tego spodziewać. Dlaczego? Opowiadanie zdecydowanie ma więcej wspólnego z „Tańczącym z Herbatnikami” niż można się tego spodziewać. To nie tylko tag, to nie tylko do pewnego stopnia podobne zagrania fabularne (motyw podróżowania i ujawnienie czarodziejki na końcu, motyw poszukiwania czegoś). Również nie obecność (tym razem znacznie bardziej satysfakcjonująca) Trixie. Poza nią mamy samego Diamond Spadesa, który chociaż wcale nie musi być dokładnie tą samą osobą, to jednak zachowuje się, podchodzi do życia dokładnie tak jak w „Tańczącym z Herbatnikami”, co uważam za zdecydowanie mocny punkt opowiadania. Lubię tę postać, a w „Ciekawych dniach” wypadł nawet lepiej, niż w „Tańczącym z herbatnikami”. Po prostu. To jego rola w historii, jego interakcje z Trixie, także Blessed Fatem oraz innymi postaciami, jego historia z wilczymi piratami, a także finalna, prawdziwa profesja jaką się para. Wszystko naraz po prostu lepiej do mnie trafia i pozostawia w głowie zdecydowanie więcej wspomnień. Co cieszy, główne postacie wyrastają ponad przeciętność, odróżniają się, są bardzo, ale to bardzo barwne, sympatyczne, przyjemne w odbiorze, ich losy śledzi się z niemałym zainteresowaniem. W sumie, nie wiem na ile kwalifikuje się to na pełnoprawną postać, ale w pamięci zapadł również towarzyszący bohaterom, trzeszczący i lagujący robot, a kapitan Khan Deez, chociaż słyszymy go tylko przez radio, daje się zapamiętać, w roli takiego quasi-antagonisty sprawdza się dobrze. Każdy aspekt ich kreacji wydaje się być dopracowany i przemyślany od samego początku, co również dopełnia treści i wypada satysfakcjonująco. Zdecydowanie pochwalam to, że w opowiadaniu znalazł się Diamond Spades, Trixie. Widzę to jako powiązanie z uniwersum autora, z „Tańczącym z Herbatnikami”, po prostu czuje się, że to ta sama, jedna bajka i zastanawiam się, czy przynajmniej te dwa fanfiki dzieją się w ramach jednej osi fabularnej? A może wszystkie opowiadania Malvagio są kanoniczne dla jego świata, w którym opisuje historie? Klimat, ile w tym komedii Z niekrytą przyjemnością stwierdzam, że pod względem lekkości atmosfery, odpowiadającej przyjętym tagom, jest tu zdecydowanie lepiej, niż w wielokrotnie przywoływanym „Tańczącym z Herbatnikami”. Komedia ma się tutaj lepiej, wyraziściej, całość czyta się wartko i przyjemnie. Doskonale jest widzieć, jak dokonuje się postęp i jak autor coraz śmielej porusza się w różnych tagach, wykraczając coraz dalej i dalej. Podoba mi się klimat tego opowiadania. Wprawdzie zaczyna się już w trakcie pewnej akcji i nic nie zwiastuje żadnej rewelacji, jako że wprowadzenie wypada dosyć rzemieślniczo, jednakże natychmiast jak bohaterka umyka zagrożeniu, jak trafia na stację gdzie oczekuje gwiazdobusa, który, ależ oczywiście, nie przylatuje, natychmiast pobudzona zostaje ciekawość, nakręcamy się na przygodę, która rozkręca się sprawnie i nie pozwala się oderwać do samego końca. Jasne, nie jest to randomowe, komediowe do granic możliwości, powiedziałbym, że jest to komedia przygodowa pisana elegancko, schludnie. Nie jak z tektury, nie sztywno, ale właśnie tak ze smaczkiem, ale nie przesadnym kunsztem, selekcjonowaniem ekstrawaganckich określeń, co by znów nie nadać zbytniej powagi komedii. W tym sensie jest to nietuzinkowe. Generalnie jest to kolejny mocny aspekt opowiadania, kolejny dowód na dopracowanie oraz wysokie standardy autora. Jak również jego ewoluujący styl. Ogółem jest to opowiadanie godne polecenia. W mojej opinii, chociaż nie interesuję się Space Operami, wypada lepiej jako komedia, niźli „Tańczący z Herbartnikami”. Jako kucykowy fanfik może i wypada troszkę słabiej, więc ostatecznie... No, jednak „Ciekawe dni” postawię nieco wyżej od „Tańczącego z Herbatnikami”. Istotnie, był to ciekawy fanfik Pozdrawiam!
  6. Przeczytałem niniejsze tłumaczenie jakiś czas temu. Ogólnie rzecz biorąc, wykonano dobrą i solidną robotę, gdyż historyjka jest lekka, płynna i przyjemna, nie wymaga wiele czasu, ani niczego specjalnego, by móc się nacieszyć, o każdej porze dnia i nocy. Brzmi po prostu dobrze i naturalnie Chociaż ciężko się cokolwiek więcej rozpisać z uwagi na gabaryty tekstu, muszę przyznać, że w pewnym napięciu oczekiwałem na wyprowadzenie wzoru, który to wzór doprowadził Twilight to tytułowej konkluzji. I kiedy owe wyprowadzenie nadeszło... Kurczę, mała jest genialna. Jest w tym jakaś głębsza logika Poza tym, bardzo ładne, zwięzłe opisy, przełożone godnie, przesympatyczne kreacje postaci, łagodny przebieg akcji. Warto zerknąć, przeczytać, uśmiechnąć się pod nosem z podsumowania oraz zachowania Twilight. W ogóle, klimat jest tutaj serialowy, klasyczny, niewinny. Podoba mi się. Polecam ogółem. Dlaczego nie? Pozdrawiam!
  7. No, no, no... Muszę przyznać, że zostałem tutaj mile zaskoczony. Próbowałem sobie odgadnąć cóż to takiego będzie i generalnie za wiele nie odgadłem. Owszem, zaledwie jedenaście stron, pozostaje niemały niedosyt, ale również apetyt na więcej, na rozwinięcie historii. Zwłaszcza, że tagi prezentują się zachęcająco, potencjał jest. Co moim zdaniem stanowi (na obecnym etapie) główny atut opowiadania to jego opisy. Zostały one napisane bardzo ładnie, lekkim językiem, są one plastyczne, pozwalają na łatwe wyobrażenie sobie scenerii, a te zmieniają się, jak na jedenaście stron, całkiem sprawnie. Tajemniczy prolog akurat tutaj wiele nie pokazuje, ale już po chwili mamy doskonale znane Ponyville (z podziałem na ogólny opis, rynek, główny plac itp.) , wnętrze domostwa Tense Hearta (opisanych zostało kilka pomieszczeń oraz innych rzeczy), skwer na skraju miasta, dodatkowo z czasem przechodzimy z wieczoru do nocy. Jak to się mówi, „system dnia i nocy” Czytając rozdział po prostu łagodnie płyniemy sobie od lokacji do lokacji, obserwując rzeczywistość wokół głównego bohatera. Nie da się o nim za wiele powiedzieć, gdyż autor zdecydowanie poszedł w budowę otaczającego go świata, aniżeli budowę jego charakteru. Wiemy na razie tyle, że jest adeptem szkoły magii i ma znajomych w Ponyville. Wśród nich są znane nam doskonale postacie. I jednorożec ten prowadzi jakieś badania, których wynikami jednak się nie dzieli. Jest zatem tajemniczy, chociaż po końcówce można się domyślać, że również i wrażliwy. Zdecydowanie ma jakiś cel. I chociaż nie jest to aż tak wiele, to jednak jestem pod wrażeniem tego jak zgrabnie udało się wpleść te elementy w treść i jak dobrze wszystko to ze sobą współgra, budując solidny fundament pod dłuższą, spójną historię. Niestety, tekst jest obarczony kilkoma mankamentami. Co się zdarza sporadycznie (czy wręcz dwukrotnie, ale jest to dosyć jaskrawy przykład), mieszają się czasy, jak np. tutaj: „Nagle ktoś zapukał do drzwi. Tense szybko odwrócił wzrok w kierunku drzwi. Zdziwił się, gdyż jest środek nocy, a listonosz o takiej porze listów nie roznosi. Z zaciekawieniem podszedł do drzwi i lekko je uchylił.” Możliwe, że została zjedzona jedna literka, ale sugestie w dokumencie są wyłączone, więc za bardzo nie mam jak samemu temu zaradzić, więc zwracam uwagę. Natomiast, w przykładzie poniżej z całą pewnością nie chodzi o brak literki, czy przeoczenie: „Była dopiero 2 w nocy. O tej porze wszyscy już śpią w Ponyville. Przez głowę przeszła mu myśl, aby (...)” Konsekwentnie byłoby używać w narracji czasu przeszłego, non stop. Zdarzają się również potknięcia, takie jak: „Uważasz, że sama mogłam bym uwolnić się od wpływu Nightmare Moon?” Wystarczyłoby „mogłabym”. W ogóle, zapis dialogowy należałoby poprawić, gdyż, klasycznie dosyć, dywizy przeplatają się z półpauzami, niekiedy na końcu zdań zostają kropki, podczas kiedy powinny być tam nieobecne. Nie sposób tego wszystkiego wypisać (aczkolwiek dialogów nie było znowu tak wiele, zdecydowanie dominują opisy), znacznie wygodniej byłoby po prostu umożliwić sugerowanie, czy też znaleźć sobie pre-readera W ogóle, zdarzają się jeszcze takie sformułowania jak: "Zostawmy dom Tense'a za sobą i pójdźmy za głównym bohaterem." No hej, to są teksty dla opiniodawców i recenzentów, narrator, w tym konkretnym przypadku, powinien jednak posługiwać się innymi frazami Tak czy owak, jest to ciekawy kawałek tekstu, dosyć solidny fundament pod coś znacznie większego, jest apetyt na dalsze rozdziały, zdecydowanie. Zalety w mojej opinii przeważają nad pewnymi uchybieniami. Podobało mi się, toteż zachęcam do wznowienia prac nad tymże opowiadaniem. Pozdrawiam!
  8. Na wstępie przyznam się, że długość opowiadania mnie zaskoczyła, tak troszeczkę. Sądziłem, że to będzie krótsze, a tutaj proszę, dostaliśmy sytą porcję dnia i nocy z życia młodej Twilight, z czasów kiedy Harmonia, czy alikornikacja były pojęciami totalnie abstrakcyjnymi, a uczucie Shining Armora i Cadance dopiero się rozwijało. Interesujący punkt na osi czasu do opowiedzenia historii o lawie Jakość tłumaczenia spełnia wszelkie oczekiwania, zachowany został sympatyczny, serialowy klimat, opowiadana historia jest prosta i przez to potężna. Wiadomo, siła tkwi w prostocie. I w wysokiej jakości przekładzie To było prawie jak oficjalny short, czy też odcinek/ kawałek odcinka, tak doskonale oddany jest nastrój. Opowiadanie ma polot, trudno się od niego oderwać. Kreacje postaci są przesympatyczne, a opisy plastyczne, toteż bez problemu można sobie wyobrazić to jako pełnoprawną animację. Podobały mi się dialogi, ale najbardziej pomysły Twilight na przemierzenie dystansu nie korzystając z podłogi, ale właściwie to wszystkie innego co się nawinie. Uśmiechałem się, zdecydowanie był to gwóźdź programu. Takiego zakończenia się nie spodziewałem, ale było satysfakcjonujące. W mojej opinii pozostało otwarte, widziałbym jedną możliwość na ciąg dalszy i dokończenie tego shortu. Ale wtedy pewnie już nie byłby shortem. No, ale tak czy owak, bardzo przyjemny przerywnik, nie brakuje mu znanej z kreskówki atmosfery, postacie zostały dobrane i oddane bardzo umiejętnie, każda wypada sympatycznie. Tłumaczenie, jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić przy innych okazjach, stoi na wysokim poziomie. Polecam rzucić okiem na polską wersję tegoż tytułu. Bardzo dobry przerywnik, który zostaje w głowie i przybliża nam tę klasyczną kreskówkową atmosferę, która, jak mniemam, oryginalnie przyciągnęła nas do tej tematyki. Plus parę innych rzeczy. Pozdrawiam!
  9. No cóż, to było dosyć... Krótkie. Ale całkiem sympatyczne. Trochę tekstu, chwila poczytania, powiedziałbym, że nawiązania do tematu konkursowego były dosyć skromne. Rzekłbym wręcz, że gdyby nie informacja o minionym konkursie literackim zapewne nie domyśliłbym się, że to w ten sposób w ogóle doszło do powstania niniejszego opowiadania. Prędzej pomyślałbym, że była to spontaniczna zajawka, takie tam W sumie, motyw, że z jednego drzewa powstaje jedna wykałaczka przypomniał mi pewien odcinek „Tabalugi” - był tam bóbr, który z jednego ściętego drzewa robił jeden patyczek do lodów i była mega chryja, bo zanim bohaterowie zorientowali się co jest grane to chyba pół doliny wycięli. Ale skupiając się na tekście, to realizuje on dobrane tagi po prostu poprawnie. Żadnych szczególnie innowacyjnych pomysłów, lecz nie można powiedzieć, że historyjka jest odgrzewanym kotletem. Momentami jest zabawna, została napisana poprawnie, język jest prosty, przystępny. Dosyć groteskowe zakończenie, lubię je. I to chyba tyle. Potencjał na coś więcej jest zawsze, ale to już raczej po prostu dla historii osadzonej w steampunkowych realiach. Jeżeli macie chwilę wolnego czasu można zajrzeć, z ciekawości. Ot, krótkie, niezobowiązujące opowiadanko.
  10. Opowiadanie krótkie, dosyć smutne, ale w swoich brzmieniach również refleksyjne z uwagi na to, że może ono być rozpatrywane jako komentarz do obecnej rzeczywistości i sytuacji na świecie, myślę, że można się pokusić nawet o stwierdzenie, że jest to pewna alegoria, ale również zapytanie o przyszłość i dla kogo będzie to przyszłość. Tekst ma już trochę lat, ale pozostaje aktualny do dzisiaj. W sumie, motywy przemijania, bezradności wobec gnającego naprzód świata i tego, że najczęściej nie jest to świat jakiego byśmy dla siebie chcieli, wszystko to jest dosyć uniwersalne, ponadczasowe. Autor rozprawił się z tym bezbłędnie. Druga rzecz to to jak wiele udało się opowiedzieć na przestrzeni zaledwie trzech stron (w ogóle, pojawiło się całkiem sporo różnych istot). Myślę, że umożliwiła to zwięzłość i staranna selekcja wyłącznie tych najważniejszych faktów z pozostawieniem szczegółów wyobraźni czytelnika. Narracja pierwszoosobowa spełnia swoje zadanie, nie tylko czujemy się z osobą mówiąca bardziej związani, ale śledzenie zmieniającego się świata z tejże perspektywy pomaga w budowaniu dosadnego wydźwięku, iż zmiany są nieuniknione, najczęściej nie mamy na nic istotnego wpływu i możemy jedynie bezradnie czekać, obserwować, łudząc się, że za moment nie obudzimy się jako ostatni ze swego gatunku, czy kręgu kulturowego. Co dodatkowo nastraja to fakt, że większość z tego jest nieodwracalna i pozostaje jedynie przyjąć to jako nieuniknione. O stylu nie można powiedzieć niczego złego. Słowa są dobrane bez zarzutu, zadbano o właściwą kompozycję, brzmienie. Tekst czyta się sprawnie, bezstresowo, wiele z niego zostaje w głowie i chociaż owszem, jest pewien niedosyt, gdyż możliwości na dłuższą, obszerniejszą historię są przeogromne, to jednak dzięki temu jak wiele pozostaje wyobraźni, bardzo szybko dopisujemy sobie w myślach poszczególne scenariusze, budując coś więcej na fundamencie w postaci niniejszego opowiadania. Zatem kolejna ważna zaleta – opowiadanie pobudza wyobraźnię, nie daje o sobie prędko zapomnieć. Ogólnie myślę, że jest to tekst godny polecenia, wydaje mi się również, że ma wielki potencjał, a już na pewno potrafi zainspirować, zadziałać jako bodziec dla innych twórców. Sprawdźcie sami!
  11. Zgodzę się z mym przedmówcą, że opowiadanie ma bardzo kabaretowy wydźwięk, jakkolwiek jej zwieńczenie zahacza o czarną komedię. Ale tylko o tę mikroskopijną odrobinę, no i wedle mojego dziwnego wyczucia. Przede wszystkim, podobały mi się dialogi oraz kolejne teorie spiskowe, które w opowiadaniu zostały przedstawione oraz uzasadnione w taki sposób, że w sumie czytelnik ma wrażenie „w tym szaleństwie jest metoda”. Rozumiecie, takie „o kurczę”, że coś w tym musi być Niekiedy wydało mnie się to całkiem błyskotliwe, ale przede wszystkim właśnie kabaretowe. Absolutnie mogłem to sobie wyobrazić, odegrane na scenie, przez występujących aktorów, komików. Opisy są, nie budzą ani szczególnego zachwytu, ani bardziej negatywnych odczuć, po prostu pełnią swoją rolę, dając nam pojęcie co jest dookoła, jak to wygląda. Generalnie, z tego co widzę, opowiadanie w swojej rozszerzonej wersji posiada więcej dialogów, a więc i więcej mniej lub bardziej absurdalnych teorii czym tak naprawdę są drzewa. Widzę tez kilka extra opisów, bardziej pod koniec historyjki. Muszę przyznać, że takie jej zwieńczenie pobudza wyobraźnię i zwraca uwagę na rzecz, która wydaje się dosyć creepy. Mianowicie co jeśli wcześniej były już kucyki, które skapnęły się, że być może cała przyroda to spisek? Co jeśli każde takie drzewko to zmieniony innym razem kucyk? Ile drzew jest w drzewach? Ile z tego to kucyki? A może rzeczy opisane w opowiadaniu to jedynie wierzchołek góry lodowej? Ale generalnie, pomysł był dobry, wykonanie zupełnie w porządku, myślę, że warto rzucić okiem na ten kawałek tekstu oraz porównać obie wersje. Jest to historia nieco abstrakcyjna, o zabarwieniu komediowym, nie wymaga od nas jakichś szczególnych pokładów wolnego czasu. Po prostu, można rzucić okiem
  12. @Azet Ja nie rozumiem skąd natychmiast ten minusik, ale już Tobie wyrównałem Co do fanfików, niestety takim fanfikiem z Trixie i Twilight co chcesz nie dysponuję, ani takiego nie znam, ale dysponuję Oneshotami, które jakoś chyba wpasowują się w Twoj opis. Kresy są serią takich oto Oneshotów, lecących wedle fabuły ciągłej, co prawda mogą one gabarytowo wykroczyć poza górny limit słów, ale kto wie? Tagi masz wszelakie, chociaż nie wszystkie. Sprawdź sam, zawsze potrzebuję feedbacku oraz opinii Co do innych autorów, zdecydowanie polecam Tobie Serię Ciasteczkową autorstwa Madeleine, Księgę Wzorów od tej samej autorki, Szeptane opowieści od Arkane Whispera się nadadzą, są to generalnie opowiadania, które potrzebują uwagi oraz komentarzy, może przypadną Ci do gustu. Hm... W celach czysto rozrywkowych, wprawdzie nie o Twilight i Trixie, ale o Twilight oraz innych to pamiętam Yours Truly, którego tłumaczenie przygotował Favri, a przy którym sam nieco swego czasu dłubałem Może co nieco zainspiruje Cię w materii Twojego własnego fanfika, już z właściwymi postaciami? Jak sobie co nieco przypomnę, to dorzucę, ale generalnie to powinno być ok... Na początek. Pozdrawiam!
  13. Cześć, witajcie ponownie! Uff... Prowadzenie Szkoły Przyjaźni, nawet wespół z moimi przyjaciółkami, to nie lada wyzwanie. Muszę być na bieżąco, śledzić mnóstwo spraw jednocześnie, dbać o to, by spełniać wytyczne nie tylko przez Stowarzyszenie, ale także moje własne, moich przyjaciółek, aby kształcenie odbywało się w sposób różnorodny i elastyczny. Nikt nie może się czuć pominięty, czy zlekceważony! Każdy, nawet najmniejszy problem, jest to problem poważny, który należy rozwiązywać wspólnie W każdym razie, korzystam z wolnej chwili oraz tego, że znów do mnie zajrzeliście Jak się macie? @Krystianoronaldo Wiesz lubię Sport a najbardziej to piłkę nożną grać To znakomicie! Wydaje mi się, że Rainbow Dash byłaby szalenie ciekawa, usłyszeć jak Ci idzie, na jakiej pozycji zwykle grasz i jakie osiągasz wyniki Od razu uprzedzam - na pewno będzie miała dużo uwag i rzeczy które, jej zdaniem, mógłbyś i powinieneś poprawić, ale zapewniam Cię, że to tylko troska o Twój dalszy rozwój, abyś stawał się coraz lepszy i lepszy. Ona dużo mówi o treningach i pokonywaniu własnych granic aby po prostu stawać coraz bardziej niesamowitym i w ten sposób inspirować innych do ciężkiej pracy. Długo sądziłam, że to dużo trudniejsze, ale tym razem praktyka okazała się łatwiejsza niż teoria Dlatego trzymam za Ciebie skrzydełka i wierzę, że dasz sobie radę ze wszystkim na co się porwiesz! Och, tylko... Rainbow z pewnością nie powie Tobie co zrobić aby prześcignąć ją - to już będziesz musiał opanować sam Czy u ciebie też są cztery pory roku czyli Wiosna, Lato , Jesień i zima Tak, jak najbardziej! I wiesz ja jestem niepełnosprawny i jest mi bardzo ciężko Bo mam mało przyjaciół można powiedzieć że nie mam wcale To bardzo niedobrze... Przykro mi to słyszeć, jeszcze trudniej cokolwiek poradzić, poza ogólną radą, abyś się nigdy nie poddawał i zawsze dawał nie tylko sobie, ale również innym czas. Myślę, że życie ciężkie, w niepełnosprawności, to jest totalnie inny świat dla kogoś, kto takich problemów nie ma, stąd, jak sądzę, powstają bariery i zawieranie przyjaźni staje się bardzo trudne. Niestety, dużo częściej okazuje się, że łatwiej jest kogoś stygmatyzować i się od niego odsuwać, ale wierzę, że jeżeli tylko dać wystarczająco dużo czasu na oswojenie się i zrozumienie czyjegoś położenia, wówczas dużo prędzej te bariery pękają i wynika z tego coś naprawdę dobrego. Zauważyłam, że wiele sporów, czy uprzedzeń, bierze się ze zwykłej niewiedzy. Po prostu osąd jest wydawany bez poznania drugiej osoby. Ale nie oszukujmy się - są rzeczy których nawet najlepsze encyklopedie nie wyjaśnią. Są to rzeczy, z którymi trzeba samodzielnie się oswajać, z którymi trzeba się zetrzeć i na które powinno się spojrzeć pod różnym kątem. No i... Cóż, wiele ksiąg pozostanie takimi samymi, a życie gna do przodu, ciągle się zmienia. Dlatego mamy nowe wydania zmienione! I chciałem ciebie bardzo cię poznać Za przyjaśnić Bardzo mi miło Oczywiście tutaj mamy przypadek bariery między światami, ale wierzę w postęp, a także w to, że każda przeszkodę można z czasem pokonać. Ja na pewno się nie poddam! I co byś zrobiła jak byś człowieka spotkała Na przykład Mnie Jak byś mnie powitała. Nie chciałabym się skupiać na samym powitaniu, bo to po prostu dzieje się samo i akurat tego nie planuję... Natomiast wiem, że jest mnóstwo rzeczy, które chciałabym Tobie pokazać i o których chciałabym opowiedzieć i co do tego owszem, mam już plan @TotallyNormalGuy Co byś zrobiła gdyby okazało się, że masz sekretnego adoratora? Cóż... He, he Nie mogę powiedzieć, że to jakaś nowość, ale myślę, że miałabym gdzieś w głowie tę myśl, ale funkcjonowałabym zwyczajnie... No. może w lekkim napięciu, a nuż tenże adorator nagle się ujawni? @Truskawkowa Mamba Gdyby Trixie chciałaby podjąć u ciebie naukę, to przyjęłabyś ją pod swe skrzydła? Eee... Nie wydaje mi się by tego chciała, z uwagi na pewne... Różnice między nami. To znaczy, nie wydaje mi się, aby pozwoliła na to jej duma. Już prędzej zgłosiłaby się do Starlight, a potem do mnie, żeby mi pokazać, że nie ma już takiej rzeczy, której mogłabym jej nauczyć. Ale gdyby jednak przyszła do mnie i obiecała, że będzie przestrzegać zasad, to pewnie, czemu nie? Hm? Zdaje się, że to już wszystko. Twilight bardzo Was pozdrawia i dziękuje za Waszą obecność! Czekamy na kolejne Wasze pytania, nie krępujcie się!
  14. Miło mi ogłosić, że saga rodziny Ashfall właśnie wystartowała, z nowym opowiadaniem, dwuczęściowym, pod tytułem "Wiosna Ĉevalonii" Znajdziecie je w pierwszym poście, otwierającym niniejszy wątek Natychmiast pragnę gorąco podziękować @Foleyowi, który podjął się prereadingu oraz drobnej korekty najnowszego opowiadania! Poza tym, choć to już któryś z kolei raz, dziękuję niezmiernie @karlik za poświęcony czas oraz rozprawienie się z przecinkami, dając mi dobry przykład jak ich używać Nie tylko im, ale i każdemu kto przeczytał, kto chociaż troszeczkę podzielił się wrażeniami, wszystkim Wam bardzo dziękuję, nie ma mowy aby w innym przypadku historia zabrnęła tak daleko. A mam nadzieję, że zabrnie jeszcze dalej! Przechodząc do rzeczy, "Wiosna Ĉevalonii" jest to pierwszy poważny punkt zwrotny w całej fabule "Kresów". Druzgocąca prawda wreszcie wychodzi na jaw, kiedy to na horyzoncie pojawia się zupełnie nowy rozdział w historii Equestrii, który z całą pewnością na zawsze odmieni życie jej mieszkańców, nie wspominając już o szeroko rozumianym południu, w tym Zebryki, która lada moment ma ruszyć do walki o swoją niezależność. W tej trudnej rzeczywistości, na skraju przełomowych zmian, będą musiały odnaleźć się także znane już nam postacie, nie zabraknie również i całkowicie nowych, które poprowadzą znanych nam bohaterów i bohaterki... Albo też staną na ich drodze. A pewien skrzydlaty ogier znajdzie się w pułapce między przeszłością, a teraźniejszością... Wspomnę też, że z tej okazji chciałem wypuścić kilka nowych dodatkowych materiałów, jednak te napotkały na opóźnienia. Niemniej ich przyszłość jest pewna, toteż wkrótce z całą pewnością coś się pojawi Pozdrawiam serdecznie!
  15. Od razu się czepnę i powiem, że nie jestem pewien czy trailer ten kwalifikować jako wyciek. Był dostępny wczoraj na PlayStation Europe itd. więc... Znaczy, screencapy które były dostępne w różnych miejscach parę godzin wcześniej, to chyba zostało potwierdzone jako wyciek. No i wcześniej ktoś komuś smocze jajo wysłał, a po drodze inne wycieki, przecieki, że to jest ten "Project Falcon", który był w produkcji od 2015, no i kod w "Crash Bandicoot N. Sane Trilogy", na ekranie trzeciej części... Oh, come on, wiadomo było, że klasyczny Spyro w końcu znajdzie swoją drogę na współczesną generację Pytanie tylko, kiedy? Powiem też, że data wydania jest dosyć... Ciekawa. Mówcie co chcecie, ale dla mnie to jest za bardzo niedługo I zdaje się, że jakoś nawiązuje do daty wydania oryginału, W ogóle, tak jak przy okazji Crasha, tak i tutaj gra wygląda po prostu obłędnie i znowuż, wszystko jest zrealizowane na zaawansowanym poziomie technologicznym, z zachowaniem ducha pierwowzoru. Przy czym za sprawą świateł i cieni całość wydaje się jednak mniej cukierkowa, więc ten baśniowy wydźwięk zdecydowanie zyskuje. Chociaż z drugiej strony na trailerze pokazali tylko pierwszą część, ale do września na pewno nie zabraknie nowych materiałów. Ciekawi mnie co pokażą w ramach części trzeciej. Głównie w ramach bossów, bo Buzz, Spike, Scorch, mają predyspozycje by wyglądać bardziej creepy, ale zobaczymy. Cieszy fakt, że, przynajmniej na podstawie tego co wypisują w miarę rzetelne źródła, Tom Kenny powraca by użyczać głosu Spyro Po tym jak znakomicie wyszedł remaster Crasha jestem niemalże w pełni spokojny o to, że niebawem dostaniemy kolejny bestseller. Czy mam jakąś listę życzeń? Mam. W remasterze Crasha był time portal, dzięki któremu można było sobie grać Coco w jedynce, dwójce, w każdym poziomie w trójce. I to była rewelacja. Byłoby fajnie, gdyby takie Girl Power! zaserwowali też w Spyro i dali portal z którego przybywa Cynder, do grania w prawie każdym poziomie we wszystkich trzech grach No wiem, że tam są NPC, ale co za problem dograć parę dialogów? Jak widzę, remaster przygotowuje Toys for Bob, ludzie związani mocno ze Skylandersami, gdzie przecież jest Cynder, więc... Chociaż nie jestem pewien co by było z jej designem. Chyba najlepiej by było jakby stworzyli dla niej oryginalny, kolejny design pod Reignited Trilogy, kto wie? No, ale tak czy owak, znakomite wieści Ciekawe jak Activision widzi przyszłość marek. W przypadku Crasha chyba oczywiste jest, że ludzkość potrzebuje jeszcze remaster Crash Team Racing, co daje im jeszcze trochę czasu na przemyślenie ewentualnych sequeli... Albo dalszych remaków. Ze Spyro jest trochę trudniej, bo Enter the Dragonfly to była kompromitacja, Hero's Tail ma troszkę zbyt podzielone, umiarkowane opinie, Legendy z kolei wydają się zbyt "nowe". Ale zobaczymy. Może! To by było prawdziwe spełnienie marzeń, a nie ten flak na GBA, gdyby Activision później wysmażyli prawdziwy, wielki crossover Crasha i Spyro na duże konsole i PC
  16. W końcu udało mi się przysiąść do tego opowiadania... Które przysiągłbym, że było dłuższe? No, nieważne. Moja pamięć ostatnio szwankuje, bardzo możliwe, że zapamiętałem jakąś inną wersję/ inne opowiadanie autorki zanim nadeszły pewne zmiany „A gdybym był Złym Lordem...” okazuje się całkiem zgrabną i lekką w odbiorze komedyjką, skutecznie wyśmiewającą różnorakie stereotypy, czy utarte schematy odnoszące się do wizerunku bohatera i złoczyńcy, do tego czym się kieruje bohater a jak swą potęgę buduje złoczyńca, czym się to charakteryzuje. Od razu wychodzi na wierzch merytoryczne przygotowanie autorki – od kodeksu bohatera, poprzez najwyższe piętra mrocznych zamków, na kolczastych czarno-czerwonych zbrojach kończąc. Ylthin po prostu widziała to wszystko i wie doskonale jak obnażyć każdą z tych klisz, w formie właśnie niniejszego opowiadania. Opowiadanie okazuje się też bogate w przeróżne nawiązania i odniesienia, z których największe znaczenie mają dla mnie te, odnoszące się do sagi „Might and Magic”. I znów – od tych klasycznych tytułów, aż po te nowsze, chociaż uparcie będę twierdzić, że wspomnienie o najeżonych od kolców zbrojach to subtelne nawiązanie do designu co niektórych jednostek z „Might and Magic: Heroes VI”, gdzie mieliśmy pełno haczyków w elementach zbroi jednostek nieumarłych, czy też zbędnych, przesadzonych dodatków w postaci orzełków na hełmach jednostek Przystani, czy badziewnego żelastwa u aniołów i tym podobnych. To, poprzez swych developerów, którym nie zawsze płaci, robi „Soft: Ubi”, a co również zostało rozmontowane przez Ylthin (gdyż w "A gdybym był Złym Lordem..." ekonomia jednak się liczy). W momencie, w którym bohater siada na tronie i staje się tytułowym Złym Lordem, dla całego dworu oraz jego włości nadchodzą wielkie zmiany. Zmiany również ekonomiczne, kalkulacje. Ponieważ Swift Okrutny swego czasu kierował się kodeksem i działał jak archetyp bohatera, wie doskonale jak funkcjonują różni inni bohaterowie, obecnie jego wrogowie. To znaczy, wszyscy działają tak samo i rozpracowanie ich jest kwestią przeniesienia komnaty sypialnej na niższe poziomy zamku oraz wystawieniu na widok czegoś co przypomina tylne wejście do zamku Złego Lorda. Jednocześnie, jako że sam zwalczał złych, zna każdy ich słaby punkt, ponieważ oni również funkcjonują tak samo. Pomysł był dobry, pomimo konkursowych ograniczeń został zrealizowany solidnie, w taki sposób, że nie czujemy niedosytu. To znaczy, w materii dialogów, przekazu. Chętnie widziałbym więcej opisów, ale wiecie... Mój typ tak ma W każdym razie, jak na komedyjkę z domieszką [Dark], głównego bohatera daje się poznać całkiem dobrze, również postacie które przewijają się w tle (mam na myśli również gryfiego adiutanta) zapadają w pamięć, głównie dlatego, że większość z nich ma jakieś charakterystyczne cechy, które odróżniają je i czynią widocznymi. Czy jest to opaska na oku bardzo starzejącego się gryfa, czy Koboldy śmigające po rosyjsku, czy bohater latający w sukieneczkach, udający praczkę, byle jakoś przeniknąć do zamku nowego true final bossa. Działa to przednio, każda taka konfrontacja jest okazją do zgłębienia toku myślenia Swifta Okrutnego, czyli wyśmianiu pewnych znanych schematów, wygodnych nieścisłości czy innych klisz, znanych z różnych opowieści bohater vs złoczyńca. Wczytując się dokładniej w jego wypowiedzi, kiedy opowiadanie na serio (Ale czy na pewno?) podejmuje kwestie istoty dobra i zła, różnic między nimi oraz sensu podziału na bohaterów i złoczyńców, kto w tym zestawieniu, na dłuższą metę, wypada lepiej. No i trzeba przyznać, że gość ma trochę racji, ale tutaj nie będę tego rozwijał, po prostu zaproszę Was do lektury opowiadania, samodzielnego odnalezienia tegoż fragmentu, a potem podzielenia się własnymi przemyśleniami Ogólnie, jak to się mówi, w tym szaleństwie jest metoda. Z jednym bym tylko się fundamentalnie nie zgodził, jest różnica między zachowaniem złota dla siebie, a rozdaniem do innym. Za rozdanie złota chłopom można dostać troszkę doświadczenia Pośród różnych motywów, nie tylko tych skupionych na rozmontowywaniu schematów, mamy na przykład myk z tzw „shamingiem”, który podnosi wartość tej komediowej otoczki opowiadania. Opisów, czy to w tradycyjnej, akapitowej formie, czy wplecionych w poszczególne wypowiedzi, jest wystarczająco dużo by to sobie wyobrazić, no a kiedy jeszcze widziało się odpowiednie rzeczy (Game Over screen w „Heroes of Might and Magic II”, ale nie tylko), poszczególne scenerie stają się jeszcze wyraźniejsze w wyobraźni. W gruncie rzeczy, świat przedstawiony jest dosyć luźno powiązany z tym kucykowym i gdyby nie kilka wspomnień o Equestrii możliwe, że jedynym spoiwem byłby znajome gatunki, czy to kucyki, czy gryfy. Ale chyba istnieje w pełni ludzka wersja tejże historii... Jest jeszcze przeskok i końcówka, która potwierdza, że owszem, Celestia maczała w tym pióra/ kopyta i że w rzeczywistości chodziło o coś więcej. Niemniej nie umniejsza to temu aspektowi, że Swift Okrutny okazał się dobrym Złym Lordem Jeśli chodzi o sam styl, to muszę przyznać, że bardzo mi on pasuje. Nie posiada wprawdzie jakichś szczególnych cech nie pojawiających się nigdzie indziej, ale jego brzmienie jest kompetentne i konkretne, nie ma miejsca ani na przeintelektualizowane fragmenty których prawdziwe znaczenie łatwo się rozmywa, nie ma miejsca na akapity pozostawiające jakiś szczególny niedosyt, chociaż oczywiście, na moje wyczucie, opisów troszkę brakuje, bardzo chciałbym dowiedzieć się więcej o tym świecie, poczytać więcej o tym jak co wygląda i co się dzieje. Zgaduję, że to limit słów wymusił na Ylthin pewne cięcia/ drogę na skróty, ale nie miałbym nic przeciwko gdyby z okazji czterolecia opowiadania ukazała się kolejna specjalna edycja, wzbogacona o wszystko co przez ten czas uległo poprawie, ulepszeniu, nad czym autorka pracowała, aby jej teksty były jeszcze lepsze. Plus dodatkowe scenki i wszystko w tym stylu Wiem, często o tym wspominam, ale co ja poradzę? Lubię remastery/ rewitalizacje, lubię kiedy opowiadań jest dużo i kiedy różne koncepty są rozwijane. A ten zdecydowanie zasługuje na wszystko co najlepsze Trzymając się stylu, lektura zlatuje szybko, przyjemnie, od czasu do czasu zdarzają się pewne uchybienia. Jak na przykład to, na stronie jedenastej: „— Zdejmijcie ten wór – rozkazał. – Doceniam troskę o bezpieczeństwo zamku, ale trup i tak nic nie powie, a nekromanci całkiem wypadli z branży magicznej po tamtej aferze z flankfurckim cmentarzem i kradzieżą nerek. Ożywiać trupy dla jednego organu... ­ Potrząsną głową. ­ Ta profesja nie mogła przecież upaść tak nisko, mówiłem wtedy, a jednak upadła i to z głośnym hukiem.(...)” Ponadto, w obecnej wersji tekstu mieszają się wszystkie trzy znaki: pauzy, półpauzy i dywizy. Moim zdaniem byłoby dobrze, gdyby kiedyś, pewnego dnia, ukazała się wersja Google Docs, w której zostałoby to usystematyzowane, przy okazji zaradzając innym błędom. Jest ich znikoma ilość, ale wciąż, byłoby świetnie, gdyby w ogóle nie trzeba było się nimi przejmować. Ostatecznie można ten tekst polecić chyba każdemu. Podoba mi się, widzę pewne obszary na których można go jeszcze bardziej dopieścić, ale jest tu wszystko czego trzeba aby historia nas pochłonęła i zostawiła z jak najbardziej pozytywnymi wspomnieniami. Jest proste wprowadzenie, sceny prowadzące główny wątek dalej, a także zwrot akcji i całkiem niespodziewane zakończenie, oczywiście otwarte na dalszą historię. Plus wszelkie przyprawy w postaci nawiązań, odniesień i inspiracji. Bardzo dobry, przyjemny tekst, gratuluję! Dodam jeszcze, że szczerze liczę, że to zaledwie przedsmak tego, co nas czeka w przyszłości, kiedy w końcu zobaczymy zupełnie nowe opowiadania autorki Pozdrawiam!
  17. Opowiadanie zdecydowanie robi wrażenie i posiada też właściwą atmosferę, chociaż momentami naprawdę, czy to przez skojarzenia, czy opisy, zbliża się do pewnych granic (czytaj: moich granic ), czy też haczy jakoś o gorowate aspekty... Ale ostatecznie utrzymuje się w jakichś ryzach. I to w sumie dobrze. Ogólnie, mógłbym rozpocząć od kwestii technicznych. A zatem, znalazłem kilka literówek, błędów, postarałem się to zaznaczyć w tekście. Ale ogólnie nie było tego zbyt wiele, można więc stwierdzić, że korekta i pre-reading spełniły swoją misję z dobrym rezultatem Jeżeli chodzi o styl, to w zasadzie nie mam zastrzeżeń. Było kilka momentów, które sam nieco inaczej bym napisał, ale są to naturalne różnice w stylach i nie będę się rozpisywał na ten temat więcej, niż to potrzebne. W skrócie, jest przystępnie, dosyć lekko, ale i ciężej kiedy fabuła tego wymaga. Tekst wciąga, a czas przy nim spędzony zlatuje dosyć szybko. Nie ma co zatem przedłużać, tylko przejść do pozostałych kwestii, a wierzcie mi, jest o czym pisać. Jedziemy! Aha, uwaga na spoilery! Tak troszkę... Pomysł, postacie, ogólnie Co ja uznaję za plus to to, że autor w zasadzie natychmiast wrzuca nas w wir wydarzeń oraz jego alternatywne uniwersum, bez wyjaśnienia jak to się właściwie stało i co tu robią znajome postacie. Po prostu trafiamy w trwającą już jakiś czas, szarą i smutną rzeczywistość. To troszkę jak obudzić się po wielu, wielu latach i odkryć, że cały świat wokół jest inny. Bardzo podoba mi się dobór głównych postaci i że jest to miks postaci kanonicznych oraz oryginalnych. Dobrze jest widzieć Twlight oraz Trixie w takich oto koleżeńskich relacjach, w ogóle, kreacja Chwalipięty bardzo mi odpowiada. Cały czas jej kibicowałem, cieszyłem gdy się pojawiała, zastanawiałem się jak odpowie, co zrobi, no i... Współczułem kiedy otrzymaliśmy jej skromne backstory, przy okazji dowiadując się o Starlight. No, nie były to dobre wieści. Bardzo dobra demonstracja w jak bezwzględnym otoczeniu znalazły się bohaterki. Ale wątek Twilight również bardzo mnie ciekawił, tym bardziej, że pewnym jego elementem był wątek nadzorcy obozu oraz jego motywu aby czym prędzej nakłonić księżniczkę do poddania się zabiegowi usunięcia skrzydeł. Ogólnie podobało mi się to jak autor poskładał w całość różne pozostawione uprzednio znaki (włącznie z tą trefną repliką głowy patykowilka), dając nam porcję historii stojącej za nadzorcą. Chociaż z drugiej strony, ciężko mi uwierzyć, że aż tak zależało mu na tym, by cały ten zabieg odbył się „na czysto”, zgodnie z zasadami itp. Albo sam miał nóż na gardle i mógł go spotkać marny koniec za niesubordynację, albo... No, nie wiem. Jakieś cząstki dobra się w nim ostały? W sumie, ostały, no bo przecież zależy mu na rodzinie, co nie? Ale znów, nie mamy pełnej wiedzy na temat tegoż alternatywnego świata, ani dlaczego tak to wygląda, więc traktuję, że po prostu jest jakiś bardzo ważny powód, dla którego nadzorca nie bierze tego, co mu potrzebne, tłumacząc to przed przełożonymi... Jakoś? Co jeszcze? Opisy przybliżające organizację obozu, typowy dzień pracy, warunki, możliwe kary oraz... Cóż, to jak trudna jest ta obozowa codzienność i że kucyk za błahostkę może zniknąć w mękach. Tak po prostu. Zdecydowanie udało się oddać to wrażenie. Spośród postaci możemy jeszcze wyróżnić Pinkie Pie, która wypada naprawdę, naprawdę przednio w tym opowiadaniu i potrafi rozweselić nawet w tych trudnych warunkach. Bardzo podobały mi się te drobne szczegóły budujące jej wizerunek w tej historii. Na przykład to jak znajduje maleńkie różnice w pozornie tych samych przepisach i jak nadal ma jakieś plany na przyszłość, czyli dostrzega jakieś perspektywy. Tym bardziej, kiedy zbliżamy się końca, kiedy nadzorca działa już trochę z desperacji, współczujemy różowej klaczy. Bardzo. Widać, że autor starannie zaplanował opowiadanie i że niemalże wszystko ma jakieś znaczenie. Mniejsze lub większe, ale jednak. Z pozostałych postaci, poza nadzorcą, zdecydowanie wybija się Yell, dzięki jej nadzwyczajnemu zmysłowi węchu. Okazała się cennym wsparciem dla bohaterek, chociaż momentami miałem co do niej podejrzenia. Zapamiętałem także Rapid Wish, również ze względu na uczucie łączące jego i Candy, chociaż ostatecznie, odnoszę wrażenie, że element ten trafił się rzutem na taśmę i naprawdę ciężko się wczuć, kiedy w obozie wybucha rewolta. Mówiąc o rewolcie, miałem wrażenie jakby obserwował ją troszeczkę zza mgły w tym sensie, że poszczególne działania nie zostały należycie opisane, przebieg rzeczy nie jest dokładniej znany (wszystko na moje wyczucie!) jako że autor skoncentrował się na Twilight oraz duecie Trixie i Yell, które ruszyły na ratunek Pinkie Pie. Co by nie mówić, napięcie w tych ostatnich kawałkach tekstu jest i zakończenie trudno przewidzieć. No, a kiedy ono następuje, wiele spraw zostaje nierozwiązanych, toteż czytelnik głowi się co mogłoby wydarzyć się dalej. Cieszę się, że już jest kontynuacja Na pewno zajrzę do niej kolejnym razem Klimat Atmosfera w fanfiku kreowana jest w zasadzie bez zarzutu. Jest trudno, jest duszno, jest nieprzyjemnie. Za osłodę służą nam momenty z Pinkie Pie i chociaż klacz nas pociesza, stanowi ciekawą opozycję do otoczenia, to jednak my nadal wiemy, że to nic nie da i w najlepszym wypadku sprawy aż tak się nie pogorszą. To jest ten rodzaj uczucia, kiedy chcemy wierzyć, że będzie lepiej, ale w głębi siebie zdajemy sobie sprawę, że to co widzimy/ czytamy to tylko naiwne odwlekanie nieuniknionego, desperacka próba pokonania rzeczywistości. I to właśnie uwielbiam, zarówno w ogólnej atmosferze opowiadania, jak i kreacji, roli Pinkie Pie. W ogóle, podobnie sprawują się fragmenty z Twilight, kiedy uparcie odmawia poddania się zabiegowi i pokornie przyjmuje jeszcze większą, jeszcze ciężką kulę, przez którą nie może efektywnie pracować. I przez co z kolei nie będzie mogła liczyć na posiłek. Jej determinacja i nagłe przemiany nastroju doskonale dopełniają całości, a kiedy dochodzą do tego całkiem przejmujące momenty, w których kucyki, ryzykując życiem, dzielą się z nią aby nie padła, to jest naprawdę dobre. W ogóle, podoba mi się, że przez cały czas, mniej lub bardziej, przewija się w tle motyw nadziei. To też zostało świetnie zrealizowane. Z jeszcze innych scenek, dobrze było przeczytać, że Pinkie pomaga Twilight w pchaniu przed siebie/ ciągnięciu za sobą ciężkiej kuli, czym pewnie sama mocno ryzykuje. A z mniejszych smaczków, kiedy kula się zsunęła, przez co trzeba było ją pchać od nowa (tym razem z pomocą wspomnianej Pinkie), troszkę mi się Syzyf przypomniał... W zagęszczaniu atmosfery opowiadania pomagają niedopowiedzenia, o których pisałem już wcześniej. Nie wiemy dlaczego jest jak jest, co się wydarzyło, kim są przełożeni nadzorcy, ani jak wygląda świat na zewnątrz. Wiemy jedynie tyle, że trwa gdzieś wyręb, bo może wydać się przygnębiające, jako że poganiacze niewolników nie przejawiają żadnego poszanowania dla otaczającego ich środowiska. Jednym z najjaskrawszych przejawów tego jest to, jak jeden z osobników potraktował bezbronne pisklę... No, to był skrajnie nieprzyjemny moment, tutaj muszę to wyznać. Nie tylko poprzez ogólny, „surowy” wydźwięk z fanfika, ale przez garść skojarzeń z historią, przez to nabrało to u mnie momentalnie... No, strasznie, strasznie nieprzyjemne to było. Ale na szczęście zachowane zostały pewne granice. Owies...? Przyznam, że cały ten motyw z owsem (Który gdzie na końcu ginie, nie mam pojęcia, ale zabrakło mi czegoś w stylu scenki, w której Trixie i Yell ocucają Pinkie, a ta zaczyna mówić o owsie, przepisach... Jak gdyby nic się nie stało. Takie załamanie totalne, że to nadal relatywnie wesoła, niewinna osoba, a tak strasznie poobijana.)... Jeszcze raz. No więc, cały ten motyw z owsem również wybrzmiewa jako odskocznia od codziennych problemów i niewolniczej pracy. Jako taka jedna z bardzo niewielu iskier normalności. W ogóle, ładny tytuł. Przyznam, że cokolwiek co sobie myślałem ani trochę nie pokryło się z tym, czym okazała się właściwa treść i przekaz. Jest to też odpowiedni moment na wspomnienie o tych postaciach, które nie występują fizycznie, jednak są wspomniane... A raczej, jednej postaci. Rainbow Dash. Nie mam jeszcze pojęcia czy jej wątek jest omówiony w kontynuacji, czy też spotkał ją swego czasu podobny los co Starlight Glimmer... Jeżeli tak, to znów muszę pochwalić niedomówienie, gdyż w tym przypadku po raz kolejny zadziałało ono jako czynnik umacniający mroczną, tajemniczą otoczkę. Ale żeby utrwaliła się w pamięci za fatalne gotowanie? W sumie, ciekawe co jest grane z innymi przyjaciółkami... To, że w Mane6 w obozie nadal trwają jedynie Twilight i Pinkie, że w tym sensie są zdane na siebie, również działa nastrajająco. Właśnie to jest tak, jakby obudzić się nagle w innej rzeczywistości i odkryć, że większość przyjaciół i znajomych gdzieś zniknęła. Ostatecznie, czuję, że mogę polecić to opowiadanie, gdyż jest przede wszystkim wciągające, ciekawe, chociaż niektóre momenty mogą odstraszyć bardziej wrażliwe osoby. Należy to mieć na uwadze. Niemniej nie jest to aż tak mroczne i myślę, że idzie to przełknąć. No i opowiadanie ma też otwarte zakończenie i kontynuację „Owies na tysiąc sposobów” wyrasta ponad przeciętność i jako alternatywne uniwersum pozostaje tajemnicze oraz otwarte na rozmaite interpretacje. Gratuluję! Pozdrawiam!
  18. Cóż za znajomo brzmiący tytuł Ogólnie, pomysł wydaje się ciekawy, posiada on pewien potencjał, jednak autor zdecydował się pójść w kawałek życia, czyli na spokojnie, bez jakichś wielkich tajemnic czy wybuchów. I jak to wyszło? A całkiem sympatycznie, przyjemnie. Przez te kilka stron śledzimy Chrysalis podczas jej tournée po swym opustoszałym królestwie. Królowa występuje tym razem w roli ofiary, której czytelnik ma współczuć i co w sumie się udaje, gdyż patrząc na to z jej perspektywy, została zupełnie sama, obdarta z wszelkiej świetności jaką budowała. Jest to w tym sensie również kontynuacja finału sezonu szóstego, tylko z inną protagonistką Tekst czyta się przystępnie, bez większych zgrzytów, chociaż zdarzały się literówki, czy jeden błąd ortograficzny, postarałem się to zaznaczyć. Takich uchybień nie było jednak dużo, toteż wystarczyłoby gdyby autor po prostu jeszcze raz poleciał z czytaniem swojego tekstu, dla pewności. Nie jest to nic pod wpływem czego wołałbym o zewnętrznych korektorów. Opisy skupiają się głównie na otoczeniu, ukazaniu tego co zostało z ostatniej bitwy i w jakim stanie. Tempo jest jednostajne, głównym specjałem jest tutaj rzut okiem na infrastrukturę państwa Chrysalis, która to infrastruktura nie ogranicza się do terenów przy pałacowych i obejmuje takie lokacje jak szkoła magii, biblioteka. Fajna sprawa. Ogółem podobał mi się moment, gdy do Chrysalis zaczynają dołączać klasyczne Podmieńce, a ona odzyskuje nadzieję. Nawet złoczyńca potrzebuje czasem pocieszenia, podniesienia na duchu, wsparcia A Sunowi udało się to napisać zwięźle, sympatycznie i naprawdę, autentycznie Chrysalis w tekście urosła, bardzo fajnie było o tym przeczytać, a także sobie to wyobrazić. Nowa determinacja, jakiś zalążek nowego królestwa, jakaś szansa. Tekst sprawdza się bardzo dobrze jako krótki przerywnik, brzmi dosyć klasycznie choć opowiadana o dalszym ciągu nie aż tak starej sprawy, myślę, że można sobie rzucić na niego okiem. I zachęcać autora do rozwinięcia tego wątku, bo naprawdę udało mu się napisać Chrysalis jako postać której można współczuć i kibicować, ciekawe jak by sobie poradził z przeobrażeniem jej w jeszcze silniejszą królową władającym nowym, liczniejszym rojem. Może pewnego dnia się przekonamy. Pozdrawiam!
  19. Buszując po dziale opowiadań, można znaleźć rozmaite smakowite kąski, a także maszyny przenoszące nas w czasie Tak jak chociażby tutaj Sun przez całą swoja karierę popełnił szereg publikacji, od opowiadań krótkich, kwalifikujących się akurat na Gradobicie, poprzez dłuższe, lepiej rozbudowane teksty, które swego czasu dawały punkty, zapewniały dane miejsca na podium, bądź też określały jak daleko od podium Sun się znalazł. Z tego co pamiętam, to z reguły niedaleko. Tak czy inaczej, rzućmy okiem na konkursowe opowiadania Suna i przeżyjmy to jeszcze raz! „Kryształowe więzienie”, jak na opowiadanie wykorzystujące motyw syndromu sztokholmskiego, właściwie okazało się... troszeczkę czymś innym niż się tego spodziewałem Poważnie, pomyślałem sobie, że z uwagi na czas i miejsce akcji, będzie to ostateczny shipping, ale nie, jednak syndrom nie wyszedł poza granice relacji koleżeńskiej... Dosyć jednostronnej, bo najwyraźniej Chrysalis nie traktuje więzionej Cadance poważnie. Zależy. Zdecydowana dominacja dialogów nad opisami, ale akurat tutaj każda wypowiedź pozwala na eksplorowanie relacji między Cadance oraz Chrysalis, mamy też niedługa ekspozycję, jak to było na początku, a co mamy teraz. Końcówka, która utrzymuje bieg historii na ścieżce którą zaplanowała sobie Chrysalis, rozbudza wyobraźnię, co też może się wydarzyć dalej. Zatem ogólnie opowiadanie wypada pozytywnie. Proste, lekkie, z fajną końcówką Czepiłbym się tylko formatowania tekstu oraz wykorzystania dywiz, raz zabrakło spacji po dywizie, innym razem uchowała się jakaś kropka w zapisie dialogowym, a której nie powinno być. Nic aż tak poważnego. Przechodząc do „Nocy”, można doszukać się podobnych uchybień technicznych i... "Luna nie zwracał na to najmniejszej uwagi, (...)" No, takie tam. I parę innych rzeczy... Ale ogółem po raz kolejny muszę przyznać, że opowiadanko wypadło w porządku. Znów mamy przewagę dialogów nad opisami, ale tym razem znalazło się tam więcej szczególików, takich jak wspomnienie o tym, że Luna woli ciasto truskawkowe, ale Celestia bardzo lubi czekoladowe, więc to drugie częściej jest w lodówce Albo wymiana zdań między Luną a jej koszmarnym odbiciem i próby bronienia siostry. Albo to jak Celestia najpierw siostrę pociesza a potem „weź no, dopiero było zaćmienie, możesz se poczekać siedemdziesiąt lat” Generalnie fanowskie wersje genezy przemiany Luny w Nightmare Moon towarzyszą nam niemalże przez cały czas, ale ogólnie nie czuć tutaj aż takiej wtórności, pomysł nie jest przekombinowany, sprawa jest prosta, konkretna, oczywista. I to wszystko się chwali, gdyż to pasuje jak ulał do przyjętej formy oraz gabarytów opowiadania. Czas na „Słowa Króla”, czyli niedługi dialog między Twilight Sparkle a najbardziej znanym królem w całej serii animowanej. "- Z resztą powinienem być wam za to wdzięczny." Można by spiąć i zrobić „zresztą” No i tak jak poprzednio, dywizy mieszające się z pół-pauzami, takie tam. Ale może to być szybko skorygowane, więc przejdę do właściwego opowiadania. A to, jak poprzednie historyjki, wypada pozytywnie, prostota niezmiennie działa na korzyść autora. Jak poprzednio, powracamy do przeszłości. Po alternatywnej wizji pewnych wydarzeń i genezie przełomowego momentu, przyszła pora na... podobną genezę. Tym razem dowiadujemy się o tym jak powstało Kryształowe Imperium, kto tak naprawdę je wzniósł, kim on był dla Celestii i ogólnie, otrzymujemy sygnał, że być może Twilight nosi na oczach gogle autorytetu i nie jest w stanie krytycznie ocenić Celestii, nie jest też zbyt chętna na historie z innych punktów widzenia Tym razem odniosłem wrażenie, że dialogi tu i ówdzie przejęły funkcje opisów, toteż uzupełniają się z poszczególnymi akapitami, całość brzmi całkiem kompletnie. I po raz kolejny, ciekawe jak mogłaby wyglądać dalsza historia. Co jak co, ale póki co otwarte zakończenia są w jakimś stopniu cechą wspólną danych opowiadań i za każdym razem sprawdzają się w sam raz Znów, tekst jest prosty, dialogi wypadają naturalnie i poprawnie, nie ma czego się czepić poza kilkoma kwestiami technicznymi i sporadycznymi błędami. Czas zlatuje przyjemnie, a to poniekąd najważniejsze. Kolej na „Gwiazdę cyrku”! "Na te sowa ogier wybuchnął szaleńczym śmiechem, po czym (...)" W ogóle, w opisie opowiadania jest „póki” przez „u” otwarte. W ogóle, jak się tak przyjrzeć dokładniej, to w tym poście więcej jest różnych literówek. Pewnie efekt pośpiechu, czy zmęczenia, raczej nie zamierzone działanie... @Sun, rzuć okiem, popraw co trzeba i zamknij mi gębę Ogólnie, poza występującymi gdzieniegdzie słowami, które rozluźniają atmosferę (wiadomo, że trzeba zagadać publikę, ale niektóre określenia potrafiły przyprawić o lekki uśmieszek, na tyle prostackie, że podmywały nieco fundamenty smutnawej atmosfery), podoba mi się to jak pomału narasta klimat i jak linijka za linijką, autor zbudza u odbiorcy współczucie dla głównego bohatera, gwiazdy cyrkowej. Tym razem opisów mamy nieco więcej. Szczególnie pod koniec, możemy pokrótce dowiedzieć się co takiego miało miejsce w przeszłości, dlaczego jest to (najprawdopodobniej) ostatni jednorożec, dlaczego znalazł się w sytuacji bez wyjścia i jaka jest jego perspektywa. Nie było tego wiele, ale autorowi udało się to przekazać w sposób satysfakcjonujący. I co jeszcze... Znowu mamy w gruncie rzeczy otwarte zakończenie! Serio, to jest genialne, gdyby tylko Sun zechciał napisać ciąg dalszy do któregokolwiek opowiadania konkursowego, furtka jest otwarta, a wykreowane otoczenie zdaje się wręcz stworzone do rozbudowy Od razu mówię, że na każdy taki ciąg dalszy będę czekać. Pewien jestem, że najbardziej na dalsze losy gwiazdy cyrku W tym rozdaniu zajrzałem sobie jeszcze do „W słusznej sprawie”. I cóż mogę powiedzieć? No, generalnie wspomniana w opowiadaniu fabryka bardzo kojarzy się z tą jaką można zwiedzić w „Resident Evil Revelations 2”. Skaner siatkówki – jest. Karty magnetyczne – są. No... Znaczy się, tam akurat nie było kart, trzeba było użyć normalnego klucza. No, ale skojarzenie zostaje, więc... Ale opowiadanie wypada ok. Dialogi brzmią całkiem naturalnie, ot, tacy awanturnicy, siedzący sobie w swojej bazie, planujący kolejny ruch. Bardziej taki wycinek z codziennego życia FOLowców. Czuć, że ta historyjka mogłaby mieć jakiś duży początek i jeszcze większy ciąg dalszy. Po raz kolejny przeważają dialogi. Ale generalnie jest po prostu ok. Jak na [TCB], jest to historyjka całkiem przystępna. Możliwe, że za sprawą niewielkiej zawartości kucyków historyjka jest przystępna również dla sceptyków. Zależy. Póki co, każde opowiadanie konkursowe charakteryzuje przyjemny, prosty styl, zupełnie niezłe pomysły, a także otwarte zakończenia. Warto rzucić okiem, opowiadania nie zajmują wiele czasu, stanowią niezły przerywnik, a może nawet zainspirują za sprawą takich gwiazd jak Chrysalis, Sombra, czy Cadance? Alternatywne wydarzenia? Wcześniej nie eksplorowane relacje i oblicza znanych postaci? Tutaj wszystko to jest Pozdrawiam!
  20. Bardzo ładny tytuł, przyjemna dla oka okładka Natomiast jak prezentuje się sam fanfik? Jest to ogółem kolejny tytuł mający swój początek w czasach klasycznych oraz trwający do dzisiaj. Ale jak można się zorientować po ilości udostępnionego tekstu, opowiadanie rozwijało się do tej pory dużo wolniej niż na przykład „Projekt: Lazarus”. Jest to także odskocznia od klimatów Biur Adaptacyjnych. Sprawdźmy zatem, czym jest „Prześniony Koszmar”. Od razu powiem, niczego nie rozumiem po nazwach rozdziałów Nie jestem w tym kierunku wykształcony, ale nigdy nie jest za późno na naukę, zatem pewnie kiedyś nadrobię zaległości, bo dlaczego nie? Tak czy inaczej, prolog okazuje się być sporym kawałkiem tekstu, nie tyle wprowadzającym w realia alternatywnego świata autora, co serwującym na dzień dobry sporo historii. Wydawałoby się, że po tryumfie Luny to będzie tyle, zapraszamy do rozdziału pierwszego. A tu proszę – tworzymy nową Equestrię, gdzieś daleko powraca Sombra. Nie ulega wątpliwości, że czytelnik od razu czuje się nakręcony na ciąg dalszy. Zostaje szybko stworzone wrażenie czegoś wielkiego, skomplikowanego. Ale okazuje się, że rozdział pierwszy, a także właściwe fragmenty kolejnych, jest to nie tyle prowadzenie historii dalej, co budowanie świata. Dowiadujemy się co nieco o strukturach, działających organizacjach, jak to funkcjonuje, jakie ma zadania i co znaczy dla państwa królowej Seleny. Główny wątek przewija się gdzieś tam w tle, nie zwracając na siebie aż tak dużej uwagi. Ale wystarczająco na tyle, by zaciekawić, przekonać że na horyzoncie mamy wydarzenia wielkie, przełomowe. I rzeczywiście, te nadchodzą, w rozdziale trzecim, a my mamy okazję zobaczyć jak płynnie autor przeszedł z przedstawiania genezy swego świata, podstaw jego funkcjonowania, do właściwej akcji. W gruncie rzeczy, czytając opowiadanie, mierzymy się ze światem mrocznym, surowym, lecz klimat ten burzą raz po raz różnorakie określenia, takie jak chociażby "alicornice". Z drugiej strony, mamy mocno przekombinowane, nowe imiona poszczególnych postaci. Osobiście, chyba prędko nie zostanę ich zwolennikiem. Ale podoba mi się to, że historia ma w sobie pewne brzmienia religijne, co się objawia poprzez nazewnictwo poszczególnych komórek, wrażenie wielkości gdyż czuć potęgę Seleny, dzięki temu jak poszczególne postacie reagują na jej obecność/ słowa/ moc oraz to jak starannie funkcjonuje jej państwo, chociaż nadal nie idealnie, jako że nadal jest obszar dla rebelii. Mimo wszystko, jest to dark fantasy, o olbrzymim potencjale, póki co realizowane z niemałą dbałością o szczegóły oraz budowę świata przedstawionego. Podobnie jak w „Lazarusie”, gdzie mieliśmy od czasu do czasu relacje oraz wycinki z gazet, co potem układało się w większą całość, tak w „Prześnionym Koszmarze” mamy podział na scenki dawniejsze oraz teraźniejsze. Póki co wydaje się to ze sobą przeplatać, chociaż jeszcze nie mamy pełnego wglądu na to jak epizody te są rozmieszczone w czasie i jak jeden wpływa/ wpłynął na drugi, ale zapowiada się to naprawdę intrygująco. Nawet jeżeli momentami trudno jest się skupić na jakimś wątku, czy zorientować się co jest grane i co jest czym. Nie mam pojęcia czemu, może to nie do końca moja bajka, albo nie mogę się wczuć, bo w międzyczasie zastanawiam się, rozpraszają mnie różne poszczególne elementy świata. W każdym razie, chciałbym również pochwalić opisy, chociaż początkowo jesteśmy atakowani rozmaitymi niefortunnymi określeniami, ale generalnie, przez większość czasu, tekst jest pod tym względem całkiem dopracowany, a kompozycja sprzyja zamierzonej atmosferze. Wrażenie wielkości (monumentalności?), że to ma być duży, złożony alternatywny świat utrzymuje się cały czas. Myślę, że warto spróbować i zagłębić się w "Prześniony koszmar". Jest to opowiadanie godne kontynuacji Czekamy zatem.
  21. Niniejsze opowiadanie jest wyjątkowe, jako że posiada długą historię, swoimi początkami sięga do początków polskiego fandomu, pamięta złoty okres Biur Adaptacyjnych, a także jest kontynuowane do dnia dzisiejszego. Jak miałem przyjemność się przekonać, „Projekt: Lazarus” działa troszkę jak wehikuł czasu, początkowo przedstawiając rozmaite, standardowe elementy typowe dla Biur, z czasem rozrastając się i ewoluując w dużo bardziej złożoną, pełną intryg historię w której udział bierze dużo więcej stron, niż pierwotnie mogłoby się wydawać. Równocześnie widać jak ewoluuje strona techniczna fanfika. Czas przyjrzeć się dokładniej jak „Projekt: Lazarus” radzi sobie obecnie i czym jeszcze może nas autor zaskoczyć. Świat na skraju AKA Życie na krawędzi Rzeczywistość opisywana w „Lazarusie” jest, a jakże, niepewna, daleka od pokojowej. Jest to świat, w którym pojawiła się Equestria, w którym istoty ludzkie z różnych przyczyn decydują się na zmianę swej formy, co z kolei dzieli społeczeństwo. Oczywiście owe decyzje na dłuższą metę wynikają bardziej z pragmatyzmu, gdyż oczywistym jest, że w momencie, w którym bariera pojawi się wystarczająco blisko, nie ma już wyboru - albo przemiana, albo koniec. Jakby tego było mało, w tak wykształconą, nową rzeczywistość wkraczają różne organizacje, a także mocarstwa światowe, rozpoczynając konflikt, który bardzo szybko ogarnia Europę oraz inne części świata, a sprawy wymykają się z kontroli równie szybko jak dowiadujemy się o szokujących, zakulisowych działaniach. Ponieważ opowiadanie zaczęło się w 2012 roku, widać jak na dłoni wpływ najbardziej znanych elementów klasycznych Biur Adaptacyjnych. Początkowo przedstawiony świat jest dosyć czarno-biały: mamy niewinne kucyki, cwałujące wcielenia altruizmu, które nade wszystko pragną ocalić ludzkość i bezwarunkowo pomagają w tworzeniu wielkiego, wspólnego dzieła jakim jest nowy, lepszy świat, zaś po drugiej stronie zły i bezwzględny ruch oporu stosujący przemoc wszelkiego rodzaju, a także Rosja. Dosłownie. Oczywiście, w miarę kolejnych rozdziałów, odkrywamy jak skomplikowany w rzeczywistości jest ten świat i że stron konfliktu jest dużo, dużo więcej, a ostatecznie trudno określić kto jest tutaj dobry, a kto zły. Przyjmuję, że ten bieg wydarzeń był przez autora zamierzony od samego początku, a poszczególne lata, i nabywania nowych doświadczeń, i ogólnego rozwoju fanfików, pozwolił mu opisywać swoją fabułę coraz lepiej i lepiej. Na scenę wkraczają nowe postacie, nowe okoliczności, a wraz z kolejnymi rozdziałami odkrywamy mniej lub bardziej szokujące rewelacje, które porządkują poszczególne kawałki historii i pomagają zrozumieć co tu się właściwie dzieje. Czy są to raporty, czy zapisy z chatu, czy relacja telewizyjna, czy wycinek z gazety, z czasem kolejne wątki nabierają sensu, rozumiemy co z czego się bierze, eksplorujemy. I to jest niezaprzeczalnym atutem „Lazarusa”, który doskonale uzupełnia się z tym, że historia jest po prostu ciekawa, wciągająca, toteż zadajemy sobie pytanie co może się wydarzyć dalej, kto jeszcze okaże się być kimś innym niż dane nam było wierzyć. Muszę jednak przyznać, że współcześnie, kiedy mamy doskonale zarysowane i bogate Uniwersum Szkolnej 17 niezwykle trudno jest czytać z powagą fragmenty o tym, że coś się dzieje w Białymstoku, również umiejscowienie akcji w Polsce, z jednej strony jest swojskie i przyjemne, ale czasami nie można się pozbyć wrażenia, że za moment wydarzy się coś śmiesznego. No nie wiem, po prostu takie miejsce akcji wydaje się tak swoje, tak znajome, tak zwyczajne, że człowiek ma się jak w swoim domu, gdzie czuje się bezpiecznie i jeszcze czasami ma dobry humor Ale generalnie, jest to świat dynamiczny, gdzie na poszczególne jego elementy oddziałuje szereg zmiennych, co z kolei powoduje rozmaite reakcje. Jest on łatwy do zagłębienia się, łatwy do zaadoptowania się. Ale niekoniecznie prosty do zrozumienia za pierwszym przeczytaniem. Możliwe, że jest to ten typ historii, do którego dobrze jest powrócić po zakończeniu czytania, gdyż mają pełną wiedzę o zakończeniu czy znaczeniu poszczególnych elementów, aby przeżyć to jeszcze raz, tym razem w pełni, od początku rozumiejąc co jest grane i odkrywając nowe, wcześniej niezauważone smaczki. Postacie oraz relacje Chociaż świat wydaje się rozległy, dzieje się w nim wiele, to jednak można się zdziwić jak szczupłe okazuje się grono tych najważniejszych postaci, których losy śledzimy. Zdecydowanie najwięcej emocji budzi Angel Wing, zwłaszcza po tym gdy nieco lepiej poznajemy jej prawdziwą historię, a także odnajdujemy ją w coraz to nowych, niekoniecznie przyjaznych środowiskach. Po drugiej stronie mamy Roberta Rygułę, tego tajemniczego, jak się okazuje obdarzonego szczególnymi właściwościami, nowego człowieka, którego znaczenie dla historii oraz świata okazuje się dużo większe. Co z kolei powoduje, że z jeszcze większym zapałem bierzemy się za kolejne kawałki tekstu. Duet ten, reprezentujący różne wartości, działający po różnych stronach, to pełnoprawna ikona tejże historii, tak bym ich nazwał. Ale co z pozostałymi postaciami? Ano różnie. Z kucyków wybija się nieco Safe Life, Young Sleeper, jest też Quiet Song, a także Arek pogromca tokarek. Głównie za sprawą faktu, że został pegazicą Mamy również Tarasowa, który chociaż nie bierze udziału w historii na takich samych zasadach co wymienione postacie, to jednak wyrasta na kogoś ważnego, może nawet bossa. Generalnie jednak, postacie te spełniają swoje zadanie, pełnią dane role, pomagają w prowadzeniu historii, ale nie wydaje mi się aby wychodziło z tego cokolwiek ponad to. Ich charaktery sa proste i dają się zapamiętać, lecz brakuje im takich dużych momentów. No, może pewnym wyjątkiem będzie Safe Life, czy Tarasow. W opowiadaniu przewijają się również postacie kanoniczne, które dają nadzieję na coś więcej, ale z biegiem czasu okazują się jedynie przyjemnym dodatkiem do całości. Oczywiście zdecydowanie wybija się tutaj Rarity ponieważ pojawia się w opowiadaniu częściej, działa w tym samym biurze, po którym kroczy Robert, czy Angel Wing, toteż częściej wchodzi z nimi w rozmaite interakcje, wykazuje się. Jest też całkiem dobrze oddana. Ba, tak jak i reszta bohaterek, na czele z samą Celestią, która odwiedza biuro, przemawia, zaszczyca swoją obecnością. Ciekawa rzecz. Ubarwia całość, ale, przynajmniej na dzień dzisiejszy, szkoda, że nie wynika z tego nic więcej. Ale zobaczymy w kolejnych rozdziałach. Natomiast, muszę szczerze przyznać, że zupełnie nie kupuję tego zakochania Angel w Robercie. To znaczy, są wiarygodne jej powody, no bo ocalił ją wielokrotnie, był dla niej dobry, no i lada dzień miał się ponyfikować, ale wciąż, że to uczucie wybrzmiewa tak silnie gdy on jest jeszcze w ludzkiej formie, to jest dla mnie kosmos. Zgorszenia nie budzi, bo w sumie nie dochodzi do niczego więcej, ale wrażenie jest bardzo podobne jak przy „Sonic the Hedgehog” z 2006 roku wprost pokazano, że cholerna, ludzka księżniczka zakochuje się w antropomorficznym niebieskim jeżu którego łeb jest większy od całego jej ciała. Nienawidzę tej gry Ale ogólnie to, że kucyki się tam głaska po grzywie i one się cieszą, uśmiechają, to jest spoko. Takie cute. Fajny dodatek i jakiś obraz części starych wyobrażeń, co by było gdyby kucyki na moment trafiły do naszego świata, żeby można by było je głaskać i pieścić, jak kotełki Klimat i pomysły Ogólnie rzecz biorąc, klimat jest zdrową mieszanką czegoś sympatycznego, intrygującego, co wciąga i nakręca czytelnika na ciąg dalszy. Dobrze jest, że w miarę rozwoju fabuły otrzymujemy nowe elementy, nowe organizacje, świat jest bogatszy, dzieje się coraz więcej i więcej. Świat staje się coraz bardziej niebezpieczny, warto dodać. I muszę przyznać, że nawet te pierwsze rozdziały, którym przydałaby się korekta, czy lepsze formatowanie, trzymają się nieźle pod kątem fabularnym. Jasne, na tym etapie jest czarno-biało, ale jest ok, bo mamy bohaterów, złoczyńców, Angel Wing budzi współczucie, kucykom się kibicuje, część ludzkości wypada w porządku. Chociaż kuje w oczy, ale tylko troszeczkę, że ci źli wydają się niekiedy stereotypowymi dresiarzami, a wybawienie rodzajowi ludzkiemu niesie zła Rosja. Niemniej, nie jest to wcale aż tak uciążliwe. Jak napisałem, całościowo wychodzi ok. Sympatyczne są również rozsiane po całym fanfiku nawiązania, czy to utwór „Jak ja was, kuce, nienawidzę”, czy „Obcy”, czy też Alfalfa co mnie się troszkę kojarzy z „Klanem urwisów” (chyba „Little Rascals” w oryginale), bo tam to po raz pierwszy usłyszałem... Wszystko to urozmaica treść. Im dalej, tym więcej mamy wycinków z gazet, relacji, różnych klimatycznych otwarć poszczególnych rozdziałów które nie tylko znaczą coś stricte dla danych rozdziałów, ale potem okazują się zmyślnym foreshadowingiem i to jest świetne. Przyznam wręcz, że to rozdziały IV – VII okazały się dla mnie najciekawsze, sprawnie rozwinęły historię, zbudowały niemałe napięcie, co bardzo mi się podobało. Jednakże im dalej, tym więcej mam zastrzeżeń, a to między innymi dlatego, że zostało nam ujawnione to „sekciarskie” oblicze Złotego Szlaku i wyglądało to troszkę zbyt... Mistycznie? No nie wiem, ale generalnie zazwyczaj jest tak, że mamy coś, to wygląda jak sekta, jakieś bóstwa, jakaś moc, później dopiero się okazuje, że za tym stoi zaawansowana technologia, którą kontroluje się swoich wyznawców. Autor w „Lazarusie” w pewnym sensie odwrócił ten schemat i czytelnik został zbombardowany informacjami o badaniach, eksperymentach, mieliśmy niemało informatyki, współczesnej technologii, a potem otrzymujemy coś, co wizualnie wydaje się pochodzić z innej bajki. Chociaż imiona i symbolika wypadają na plus. Po prostu było logicznie, technologicznie, a zaczyna być magicznie, religijnie? I to po stronie ludzkiej? Znaczy, neo-ludzkiej. Co swoją drogą mi nie pasuje, ta nazwa. Wydaje mi się, że to już zostało zrobione wiele, wiele razy, no i w zestawieniu z polskim słowem jakoś tak nie sprawia szałowego wrażenia... Może podano to troszkę za szybko, może po prostu spodziewałem się czegoś innego. Przekonamy się co wyniknie z tego później, gdyż pomimo tego opowiadanie nadal jest ciekawe i na ciąg dalszy chce się czekać. Nie pędź tak proszę, daj odpocząć No i w sumie, im dalej, tym więcej się dzieje na świecie i generalnie to jest ten moment w którym przyjęte od początku tempo staje się zbyt sprawne aby dźwignąć taką ilość informacji, taką ilość zawirowań. Powoduje to rozmycie się wątku głównego, a czytelnik ma wrażenie, że coś tym Rosjanom idzie zdecydowanie zbyt łatwo, zbyt szybko, akcja zaczyna pędzić, a niedosyt jest coraz większy i większy. Bo chcielibyśmy dowiedzieć się więcej, jak to się dzieje, dlaczego tak a nie inaczej, zerknąć na różne punkty widzenia, te sprawy. Znaczy się, nie ten wątek Angel Wing, bo on idzie zwyczajnie, tylko cały ten wątek globalny, wątek konfliktu, który już nie stanowi takiego troszkę tła, tylko staje się integralną częścią historii do tego stopnia, że dużo mocniej oddziałuje na główne postaci. Ogółem, nie miałbym nic przeciwko gdyby kolejne rozdziały były dłuższe, a może nawet (marzenie), co jakiś czas w temacie pojawiałyby się oddzielne oneshoty, dodatki przybliżające kampanię zbrojną, kolejne starcia czy perturbacje polityczne na świecie. Po prostu, abyśmy mieli lepszy wgląd w różne punkty widzenia i różne strony konfliktu. Ale ogólnie, chociaż utrzymuje się zainteresowanie dalszym ciągiem, za sprawą niedosytu rośnie apetyt na rozmaite inne rzeczy, które mogłyby działać przy głównym fanfiku. Chcemy po prostu wiedzieć więcej i wiedzieć to lepiej. Wciąż, najlepiej będzie poczekać na ciąg dalszy i ocenić całość, zobaczyć w jakim kierunku to pójdzie i jak elementy tej układanki zostaną ułożone. Ale faktycznie, w tych najnowszych rozdziałach, zbyt wiele nowych elementów zostaje nam ukazanych, konflikt nabiera rozpędu zbyt szybko, przez co całość traci na wiarygodności (na ile możemy mówić o wiarygodności w świecie, w którym dzięki miksturce stanę się kucykiem ) Revisit me, master! (Bardzo ważne) Na zakończenie powiem, że byłoby znakomicie, gdyby autor powrócił do starszych rozdziałów i nie tylko poprawił formatowanie, ale i rozprawił się z sugestiami, poprawkami pozostawionymi w tekście przez różne osoby, nie tylko mnie. W ogóle, one są pozostawiane w tekście już od laaat Poza tym, w rozdziale bodaj VII, dawno temu, ktoś się pomylił i zasugerował migrację dosyć dużego akapitu, przez co mamy dużo kolorowego, przekreślonego tekstu. Bardzo utrudnia to czytanie, nie wygląda dobrze. Wzywam tutaj autora, aby zrobił w tym sektorze porządek. Ostatecznie, antyfanów Biur Adaptacyjnych nie przekonam i w sumie chyba nie miałoby to sensu, jako że w „Lazarusie” znajdą głównie to, czego bardzo nie lubią, więc wszelkie próby będą trudne do ugruntowania już na starcie. Ale pozostałym, niekoniecznie zwolennikom, ale tym, którzy przełknęliby cokolwiek o tematyce mikstur ponyfikacyjnych, w sumie ów fanfik bym polecił. Historia ta potrafi wciągnąć, działa troszkę jak wehikuł czasu, budzi nostalgię i robi smaka na ciąg dalszy. Ma ogółem wszystko co trzeba by się wykazać, oczywiście można mieć zastrzeżenia co do spraw technicznych, czystego jak jest prowadzona historia, ale jestem pewien, że w odpowiednim czasie tekst zostanie zmodernizowany.
  22. No witam. Pierwsza rzecz, na dzień dobry - nigdzie nie widzę tagu [TCB] Już sam ten fakt odróżnia „Sześć doskonałości” od lepiej znanych, bardziej zaawansowanych opowiadań autora (a przynajmniej, mówiąc o stopniu rozwinięcia danych fabuł). Z tego, czego można się dowiedzieć z krótkiej przemowy, mają to być różne oblicza apokalipsy, skryte pod maską krainy idealnej. Póki co mamy dwa opowiadania, jak zatem wyszło? Od razu chcę powiedzieć, że świetnym pomysłem wydała mi się jednorodna, zaplanowana konstrukcja serii. Mam na myśli to, że dostępne do tej pory opowiadania liczą sobie tyle samo stron, rozpoczynają się i kończą tą samą, jedynie dopasowaną do danej postaci, formułą, w określonym momencie pojawia się jaskrawa demonstracja możliwości danego reżimu, a ofiarą niezmiennie jest książę Blueblood. Zabiegi te faktycznie sprawiają wrażenie, że mamy do czynienia z jedną historią, tylko w różnych odsłonach, które to odsłony definiowane są przez charaktery, powodowane specyfiką danej bohaterki, przy czym są to ideały przerysowane, przesadzone, wypaczone. W związku z powyższym możliwości są przeogromne, chociaż okazuje się, że poszczególne opowiadania wcale takie długie nie są. Niemniej autorowi udało się w ciągu tych dziewięciu stron zawrzeć esencję tego co, jego zdaniem, wynikłoby w momencie w którym historia potoczyłaby się alternatywnie. Historyjki te, zgodnie z założeniami zresztą, nie sprawiają zbyt optymistycznego wrażenia, z całą pewnością nie są to światy w których chciałoby się żyć. Generalnie, za sprawą wizji świata wypełnionego klonami Pinkie Pie, gdzie wszystko się pali i wali, a dziejące się rzeczy powodowane są czystą losowością, pierwsze opowiadanie, „Śmiech Rozpaczy”, wypada troszkę jak miks [Dark] oraz [Random] i prawdę mówiąc, atmosfera nie była tam aż tak surowa. Co innego „Tryumf przegranej”, gdzie mamy nie tylko reżim Twilight w akcji, ale także garść jej planów na przyszłość, na „udoskonalenie” swojej utopii oraz ten jeden, finalny cel. Rzeczywiście tutaj jest mroczniej, jest poważniej, ale również wizja ta wydaje się być bardziej urozmaicona, bogatsza. Gdyby przyjąć, że oba te opowiadania są takimi mini-uniwersami, w których można osadzić jakąś historię, to zdecydowanie wolałbym stworzyć coś w utopii Twilight. Ruch oporu, próba ucieczki poza mury, może nawet jakieś kawałki życia zwyczajnych obywateli? „Tryumf przegranej” jest po prostu dużo bardziej interesujący i stwarza lepsze perspektywy na historię, ma większy potencjał. Mówiąc o stronie technicznej, nie ma zbytnio do czego się przyczepić, ale też nie ma nad czym się rozpływać. Ot, prosty, zrozumiały język, zwięzłe i konkretne akapity, opisy ukierunkowane na tym co najważniejsze, abyśmy mogli sobie kolejne utopie wyobrazić, ale jednocześnie wiele pozostawiając wyobraźni. Są te opisy wystarczająco plastyczne. Ogólnie nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejne odsłony „Sześciu doskonałości”, w pewnym napięciu, gdyż autor z całą pewnością ma ciekawe pomysły i w sumie trudno powiedzieć czym okaże się kolejny, „doskonały” świat. No i która z bohaterek będzie za niego odpowiadać. Zostało ich czworo, toteż każda ma 25% szansy Pożyjemy, przekonamy się Pozdrawiam i zachęcam do zapoznania się z serią. Zaczyna się różowo i losowo, później jest dosyć surowo. Ciekawe czy przyszłe historie będą jednocześnie epatować różnymi skojarzeniami/ emocjami... W sensie, niby [Dark] [Sad] przede wszystkim, ale z każdym kolejnym tytułem nowe wrażenie. Pozdrawiam!
  23. W końcu dotarłem do tego wyjątkowego opowiadania; napisanego czcionką ozdobną (i jakże popularną, menusy obu Sonic Adventure nimi opatrzyli ), napisanego z zupełnie, totalnie innego podejścia, opowiadającego historię, która powinna być znajoma każdemu kto pamięta swoje pierwsze pomysły oraz wyobrażenia. To znaczy, w „DDH” jest to przerysowane, przesadzone ponad miarę, uczynione groteskowym, aż trudno uwierzyć że istnieje i o czym tak naprawdę opowiada, jaki jest tego ostateczny cel. Mam nadzieję, że nie będzie mnie ścigać prokuratura za kliknięcie w link nie spełniwszy wymagań wiekowych W każdym razie, trudno uwierzyć. Tym bardziej, że przecież nie jest to tytuł startowy nowicjusza, nie wydaje się też aby powstał z okazji pojawienia się takowego, jakoś naokoło czasu swej premiery. Jednak nie potrafię pozbyć się wrażenia, że istnienie tego tekstu nie jest przypadkowe. Oczywiście, po ujrzeniu kolorowego napisu „KONIEC”, miałem różne dziwne myśli w głowie, jednak zadziwiło mnie to jak wiele rzeczy nadal mnie intryguje, głównie przez to, że opowiadanie to istnieje. Jak ma to miejsce zazwyczaj, niezwykle ciekawe było odnalezienie kolejnej laurki dla naszego fanfikowego półświatka, w postaci biblioteki Twilight oraz sceny układania poszczególnych tomów na odpowiednich półkach, które to tomy noszą tytuły dziwnie podobne do wybranych fanfików, które możemy znaleźć na forum. Pierwsza rzecz – większość (chyba) rozszyfrowałem, ale nadal jest kilka tytułów, o które jednak nie chcę autora pytać, bo wewnętrznie czuję, że jestem w stanie samodzielnie odgadnąć te kawałki. I to, jakkolwiek może to zabrzmieć, stanowi świetną zagadkę i motywację do powrotu do dalszych stron niniejszego działu, odkrywania, przypominania sobie. Za to bez wątpienia plusik. Nie wiem, czy takie było zamierzenie autora, czy też udało mu się przypadkiem, a w istocie chodziło o pewien ukłon i manifestację własnych opinii, ale jest to czynnik podnoszący barwność, sympatyczność opowiadania. Podobnie jak w „Bez paniki”, chociaż tam zupełnie inne rzeczy podnosiły te współczynniki. Poza tym, nadal pozostaje kwestia tego tytułu, cóż to takiego jest. Może myślę o tym zbyt intensywnie, ale biorąc pod uwagę, że tytuły którymi zostały opatrzone wspomniane wyżej tomy (nie wszystkie!) bardzo często okazują się zmyślnymi odwróceniami tytułów odpowiednich fanfików, gdyby tak odwrócić tytuł, to się dostaje HDD, a to przecież dysk twardy/ pamięć masowa. A gdzie jeszcze mogą się kryć niezwykłe historie o Mane6 alikornach, zwalczających krwawych przeciwników w potężny sposób, zmierzając do wypełnienia swego przeznaczenia i pojedynku z ostatnim bossem? W najgłębszych odmętach dysków twardych! Generalnie nie potrafię pozbyć się jeszcze jednego wrażenia, a mianowicie tego, że w gruncie rzeczy jest to próba strollowania społeczności, nie tylko poprzez tagi, czcionki ozdobne oraz opowiedzianą historię, ale z drugiej strony, oceniając końcówkę, może to być również zupełnie trzeźwa próba obśmiania pewnych schematów czy zachowań postaci, z wplecionymi odniesieniami do wydarzeń forumowych. Opowiadanie w tym sensie staje się zatem komentarzem autora do ówczesnego stanu naszej fandomowej sceny. I jest to komentarz brzmiący dosyć zabawnie, dający się czytać wartko, bez żadnych większych uchybień... Poza zakończeniem, które faktycznie urywa opowiadanie i chociaż z tekstu wynika, że tak właśnie miało być, również w ramach obśmiania pewnych motywów, czy też przerysowania pewnych wyobrażeń, ale jednak w praktyce wypadło to trochę tak jakby autor stracił zainteresowanie ściganiem czegokolwiek co sobie upatrzył za cel i po prostu chciał zakończyć bieżącą historię jak najszybciej. A szkoda, bo mimo powtarzalności (każda z postaci odnosi sukcesy na polu walki, nie ma mowy by cokolwiek im zagrażało), wydawało się, że zmierza to w kierunku obszerniejszej konkluzji. Obszerniejszej przynajmniej gabarytowo. Ale absolutnie muszę pochwalić pomysły oraz poszczególne sceny, gdyż naprawdę nic nie wskazywało na to, że w tekście znajdą się takie malutkie jakby „układy scalone”, które zbiorą kilka mniejszych elementów i później wytworzą wokół nich, o dziwo, zupełnie logiczną otoczkę. Na przykład moment, w którym Fluttershy zasypuje wrogów poduszkami, które wcale nie okazują się poduszkami. Czyli Discord sobie wymyślił specjalnie dostosowany do usposobienia Fluttershy poradnik, więc wszystko okazuje się logiczne, spójne, komiksowe. W ogóle, po raz kolejny pragnę pochwalić to jak wypada w opowiadaniu Discord, gdyż jest to nadal niepoważny, wszędobylski troll, który nie przestaje knuć ani znajdywać nowych sposobów na zagranie bohaterkom na nosie. No właśnie, co się z nim stało? Zniknął sobie, pod koniec nie ma go praktycznie w ogóle Szalone cięcia budżetowe Ogólnie, to opowiadanie nadal pozostaje dla mnie pewną zagadką. Wygląda jak trollpasta, brzmi jak trollpasta, ale wydaje się zdecydowanie zbyt dobrze zaplanowana i przemyślana. No i dosyć mocno urwana na końcu. Czy warto poświęcić „DDH” nieco czasu? Zależy. Na pewno nie okazało się to tragicznym doświadczeniem jak zwykł długo mnie przekonywać autor. Na pewno jest wiele różnych tytułów Foleya, które zdecydowanie zasługują na lekturę bardziej niż „DDH”, gdyż nawet w materii trollowania, obśmiewania, naprawdę mnóstwo rzeczy zostało już zrobionych, toteż to się samo w sobie robi coraz bardziej czerstwe. Ostatecznie, „DDH” traktuję bardziej jako zagadkę-ciekawostkę, dodatek do ogólnej twórczości Foleya. Ale generalnie zdecydowanie bardziej rekomenduję „Adventure Found Me”, „D&D”, „Miniaturki kogoś na F”, a także przeróżne inne, starsze opowiadania, które możemy odnaleźć na forum Pozdrawiam!
  24. „Bez paniki” wypada na tle kolejnych opowiadań autora dosyć jaskrawo, zdecydowanie wybija się, wyróżnia, a co mnie zadziwia to fakt, że bardzo długo nie byłem do końca świadomy, że ono istnieje. Dlaczego nie do końca? Otóż okazuje się, że tytuł kojarzyłem, gdzieś-tam mi przemykał, ale nie tylko nie identyfikowałem Foleya jako autora tegoż opowiadania, ale... Myślałem, że jest o czymś kompletnie innym, niż w rzeczywistości jest. W każdym razie, nie ma już chyba lepszego momentu na nadrobienie tego opowiadania i zapoznanie się w z jego prawdziwą treścią, porządnie. A zatem, cóż to takiego? Jaskrawość przekazu objawia się głównie w zabawie i wodzeniu czytelnika za nos, sprawiając wrażenie że Foley, już poza konkursami wszelakim, ostatecznie przełamie pewne swoje limity i ukaże nam swoje ulubione postacie z innego punktu widzenia, eksponując warstwę emocjonalną, zmierzając do pełnoprawnego wątku podpadającego jakoś pod sprawę romantyczną. Nawet jeżeli miałoby to się sprowadzać do ganiania za super sexy Rainbow, bez żadnej wzajemności A tylko po to by rozwiązać rzeczy w sposób, który jak na ironię był sugerowany od samego początku, chociaż myśmy tego nie zinterpretowali dosłownie Co dodatnio wpływa na barwność opowiadania to fakt, że pula występujących postaci jest nieco większa niż zazwyczaj, nawet jeżeli wiele postaci przewija się gdzieś tam w tle i nie mówi zbyt wiele. Jest to zawsze sympatyczne, przyciąga do czytania. Urozmaica. Powracając do wodzenia za nos, muszę przyznać, że przez moment na serio myślałem, że Big Macintosh okaże się księżniczką i w ten sposób mógł latać za bohaterką Poza tym, kolorystycznie, adoratorka tęczowej klaczy nawet kojarzy się z Soarinem, więc... Tak, mnóstwo mniejszych lub większych dziwności, poniekąd w ramach tagu [Random], a poniekąd w ramach możliwej laurki złożonej fandomowi... która to laurka jednak się udziela, na samym końcu, po raz wtóry przewracając wszystko do góry kopytami. Ale ogólnie, był to zrywający w różne strony rollercoaster, który tu i ówdzie może wydać się kontrowersyjny, niemniej po niedługim namyśle stwierdzam, że nie należy patrzeć na to w taki sposób, tylko podejść do tego na luzie, jak do opowiadania-laurki, obśmiewającej pewne rzeczy, w sposób komiksowy. W razie wątpliwości mogę to rozwinąć, ale wierzę, że nie będzie takiej potrzeby. Strzał ten nie jest zbyt długi, ale naprawdę można odnieść wrażenie, w wydarzyło się więcej scen niż przewiduje ustawa, Rainbow odwiedziła więcej miejsc niż można się było spodziewać, także czasowo wyszło całkiem szeroko. Dzięki kompetentnym, napisanych prostym językiem opisom, dobrze dobranym dialogom oraz wyskakujących tu i ówdzie ostrych zakrętach opowiadanie wciąga i wcale nie traci swojej świeżości. Ilość elementów, drobnych dodatków w postaci tej trzymającej w lekkiej, kreskówkowej niepewności końcówce (kiedy możemy zacząć się domyślać co to za „niecne” plany snuje Rainbow ), kolejnych kryjówek bohaterki czy odzywek. Niby nic specjalnego,coś co przecież ma większość opowiadań, ale wciąż, bardzo urozmaica to treść. Generalnie, różne dowcipne rzeczy dzieją się niespodziewanie i nie można odmówić wysokiego stopnia napalenia postaci, której przypadła rola takiej troszkę antagonistki. Ale troszkę. To nie jest zła postać, ona jest kochana Może ona gdzieniegdzie zaskoczyć, ale ogólnie, opowiadanie zdecydowanie ma wydźwięk komediowy, w żadnym momencie nie czułem się niekomfortowo, żadne skrajne emocje nie ulegały pobudzeniu. Mogłoby się wydawać, że to rzemieślnicza robota, prosta historyjka, jednak dzięki lekkości treści, różnym smaczkom kreującym urok opowiadania, „Bez paniki” wypada zdecydowanie dużo lepiej, niż przeciętnie. Na tle pozostałych opowiadań autora wyróżnia się, nawet nieco odstaje poprzez elementy statkujące. Czemu zatem nie polecić? To dobra odskocznia na deszczowe dni i nie tylko
  25. Nie wiem, czy kiedykolwiek, komukolwiek o tym wspominałem, ale ja pamiętam doskonale IV Edycję Konkursu Literackiego jako że już wtedy chciałem wystartować Ale limit słów zabił moje opowiadanie na śmierć i ostatecznie postanowiłem się wstrzymać, a pewne określone postacie musiały odczekać swoje zanim wystąpiły w jakiejkolwiek historyjce. I jak pamiętam, oryginalne opowiadanie godnie zaprezentowało interesujący pomysł. Znaczy, wtedy tak tego nie postrzegałem, ale dzisiaj widzę i w sumie ze zdumieniem oglądam tekst Spidiego, który to tekst właściwie nie miał żadnego formatowania, ale styl jest prawie nieodróżnialny od tego jak Spidi pisze dzisiaj, więc... Tak jest, interesujące doświadczenie Pod kątem stylu, jakby czas się zatrzymał, co w sumie jest sympatyczne. Pod kątem spraw technicznych: radykalne zmiany, poprawy. Znaczy, dzisiaj to już raczej standardy. Aczkolwiek jak się spojrzy na to w jakim stanie niekiedy przybywają do nas nowe opowiadania dzisiaj, można mieć wątpliwości W każdym razie, czas przejść do rewitalizacji, a także porównania jej z oryginalnym opowiadaniem. Pod kątem fabuły, brak tutaj żadnych rewolucyjnych zmian. Nowa wersja „Kapelusza Daring Do” realizuje tę samą historię. Z tą różnicą, ale kompozycja wydaje się lepiej dopracowana, a tag [Sad] jest tutaj nieco lepiej, wyraziściej zrealizowany. Mam na myśli to, że kluczowa scena ma w sobie nieco więcej emocji, dzięki czemu konkluzja lepiej dociera do odbiorcy i nakręca go na nowe, zabierające dech w piersiach przygody bohaterki. No i sprawdza się dobrze jako takie origin story dla tytułowego kapelusza. Poza tym, podobał mi się opis jednej z postaci. Może to umknąć uwadze dlatego trzeba czytać w skupieniu, ale przyznaję, że kiedy pojawił się przede mną pewien szczególny opis wyglądu jednego z pomagierów, jakoś nie mogłem pozbyć się wrażenia: Ale poza tym wszystkim, opowiadanie jest zrealizowane solidnie, tempo akcji jest odpowiednie, co do zastosowanego języka czy atmosfery nie mam żadnych zastrzeżeń. W gruncie rzeczy, w stosunku do oryginału, rzeczy wydają się lepiej uporządkowane, usystematyzowane, jakiekolwiek określenia które były zbędne, czy też nie wnosiły za wiele, a zżerały limit słów szybciej, są tutaj nieobecne. Dzięki temu udało się nie tylko nie rozmywać poszczególnych wersów, ale precyzyjniej zwrócić uwagę czytelnika na najważniejsze. Na genezę, historię nieodłącznej części garderoby Daring Do. Ale generalnie, oceniam tę rewitalizację pozytywnie. Została ona wykonana godnie, jako całość wypada idealnie jak taki króciutki prequel do dużo większych przygód i opowieści z Daring Do w roli głównej. Oczywiście garść pytań bez odpowiedzi które były obecne w oryginale, są obecne również tutaj, ale to kolejny plus. Opowiadanie można polecić w zasadzie każdemu. Jest to historyjka krótka, wykonana solidnie, ugruntowana dzięki niemałemu kawałkowi historii, której głównym budulcem są oczywiście minione edycje konkursów literackich. Jest czymś całkiem interesującym przypomnienie sobie starych czasów, ale niewykluczone, że dla wielu osób będzie to brand new content. „Kapelusz Daring Do” to odpowiedni tytuł na śniadanie, popołudnie, a także wieczór, współczesna rewitalizacja tekstu liczącego sobie już pół dekady
×
×
  • Utwórz nowe...