Skocz do zawartości

Hoffman

Brony
  • Zawartość

    1154
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    41

Wszystko napisane przez Hoffman

  1. Hej, dziękuję za odpowiedź Jest kilka rzeczy do których się odniosę. No ja jednak powstrzymałbym się od określania takiej oto reguły, moim zdaniem gigant wcale nie gwarantuje wysokiej frekwencji. W sumie powiem więcej, jestem w stanie wysnuć kilka hipotez, dlaczego wspomniane giganty tłumów nie przyciągnęły (chociaż przy edycji KO wcale nie było aż tak źle z tą frekwencją). Co do "Kryształowego Oblężenia", w ciągu ostatnich lat wynikło wiele kontrowersji i dram związanych z tymże fanfikiem, czemu towarzyszyło mnóstwo złych emocji, mam podstawy by domyślać się, że wiele osób związanych z tymże projektem, czy w ogóle, identyfikujących się jako fani tej historii, w obliczu złej sławy jaką okryło się opowiadanie tutaj, może po prostu niepewnie, źle się czuć na forum, czy też mieć mieszane odczucia co do pisania opowiadań i umieszczania ich tutaj. Dlaczego zatem mieliby brać udział w konkursie? Z drugiej strony, na przestrzeni tych lat ogólna aktywność spadła. Jeżeli chodzi o "Wiedźmę", to po części ogólny spadek aktywności również zrobił swoje - część osób, która komentowała opowiadanie jest już nieobecna na forum, lub też ich aktywność znacznie się obniżyła. KO miało jeszcze tą przewagę, że było (i jest) wciąż kontynuowane, nowe rozdziały jednak były publikowane, w przypadku "Wiedźmy", nad czym ubolewam, od dłuższego czasu nie było nowych rozdziałów. Odnosząc się do wypowiedzi różnych osób w KKPF, w grę wchodzą również bariery czasowe. Jednak trzeba zdać sobie sprawę, że wszyscy jesteśmy starsi niż kiedyś, mamy na głowie studia, pracę, rodzinę, inne sprawy, toteż nawet jeżeli nadal tu jesteśmy i tworzymy, nie mamy już tyle czasu na konkursy. Dlatego planowanie pewnych wybranych edycji naprzód mogłoby pomóc - większe szanse na wygospodarowanie sobie czasu, czy też zastanowienie się nad pomysłami na konkursowe opowiadanie. A paradoksalnie, wydaje mi się, że opowiadania krótsze i mniej znane owszem, miałyby szansę przyciągnąć ludzi oraz dać przyzwoitą frekwencję. Po pierwsze, jeśli są krótsze i gdyby jednak wiadome było z pewnym wyprzedzeniem o czym kolejna edycja będzie, można w tym czasie się zapoznać z danym tytułem, zatem funkcja popularyzowania wybranych fanfików została by spełniona. Poza tym, skoro opowiadanie mniej znane, nieokryte ani zbytnim hypem, ani złą sławą, w które uczestnicy zabrnęliby na świeżo, troszkę na ślepo, może to by zadziałało jako bodziec, czy też stworzyło nawet lepsze warunki na światotworzenie? W sumie, jak tak teraz o tym myślę, spekuluję, że może wysoka popularność zadziałała tu wręcz odwrotnie - część niezdecydowanych mogła wyjść z założenia na przykład, że "aha, KO już się przez lata nachapało, nie ma co mu jeszcze dokładać" i po prostu sobie odpuściła. Jestem w stanie to sobie wyobrazić. Wiesz, wspominałem też kiedy i gdzie o to zapytałeś Zresztą, to dosyć nierówne, gdyż Lyokoheros chociażby, nawet bez zapytania o tę sprawę konkretnie, sam wyraził zainteresowanie i wymienił kilka możliwych ponywersów w ramach reakcji na wieści, że edycje te mogą zostać zawieszone i że być może nie będzie szansy na popisanie w tych światach w ramach konkursu. Powiedziałbym, że jakieś zainteresowanie jest, tylko ono ujawnia się troszkę losowo w różnych miejscach i co człowiek, to pomysł na ponywersum do kolejnej edycji. Dlatego zaproponowałem co zaproponowałem, również po to by zebrać te opinie i propozycje w jednym miejscu. Plus to, o czym wspomniała Ylthin. Gdzie tam - wyraźna nadinterpretacja ;P Wiesz przecież, że mam tendencję do rozpisywania się i tworzenia całych referatów nawet w ramach przekazywania najprostszych pomysłów Wszystko to napisałem do zobrazowania mojego punktu widzenia i tej sytuacji, to wszystko. O odnośnie zarzucania - ja jednak wolę, kiedy cokolwiek zarzucić jest trudniej bo za drugą stroną stoją żelazne argumenty (pisałem: argument pod tytułem "dostaliście co chcecie, nic nie napisaliście, no to nici z edycji"). Jeżeli praktycznie niewykonalne - rozumiem. Natomiast ustalanie tematów pewnych edycji bynajmniej nie przeczy niespodziankom, skoro miejsce na niespodzianki przecież będzie, w postaci edycji zwykłych, specjalnych, może jakaś autorska się w międzyczasie napatoczy. Albo spontaniczne Gradobicie. "Spin-off" jednak są wyjątkowe, gdyż tematem mają być poszczególne fanfiki, takie planowanie pomogłoby uprzednio zapoznać się z danym ponywersum, jeżeli zdarzyłoby się tak, że komuś byłoby ono nieznane, a w sumie byłby ciekaw o czym to jest i może po drodze wymyśliłby zdolne do walki w konkursie side-story. A jeżeli już dany tytuł zna - jest szansa na wygospodarowanie sobie czasu, wymyślenie czegoś tak, aby już w dniu ogłoszenia można by zacząć pisać. I oczywiście, mogą w trakcie wyskakiwać edycje zwykłe, czy specjalne, mniej lub bardziej wymagające. Element niespodzianki będzie zachowany. Zatem tak, pomysłu bronię, ale ostatecznie postąpisz jak zechcesz Pozdrawiam!
  2. Od jakiegoś czasu rozmyślałem o trwających obecnie konkursach, chociaż bardziej o edycjach "Spin-off" oraz ich przyszłości. Pod wpływem wypowiedzi @Lyokoheros w wątku poświęconym najnowszej edycji specjalnej zacząłem analizować to pod nieco innym kątem i w sumie miałbym małą propozycję. Na początek słowo wyjaśnienia. Otóż edycje "Spin-off" również dla mnie wydają się interesującym powiewem świeżości oraz bodźcem pobudzającym rozwijanie poszczególnych uniwersów wykreowanych na przestrzeni ostatnich lat przez polskich autorów. Do tej pory w sumie nie zdawałem sobie sprawy jak wiele jest takich światów, które mogłyby otrzymać swój spin-off i które mogłyby w ten sposób zyskać na popularności, nawet po latach. W każdym razie, zgodzę się, że frekwencja w obecnie trwającej edycji nie napawa optymizmem, jednakże oceniam uzależnienie ogłoszenia następnych edycji od frekwencji w tej konkretnej edycji za działanie nieco na wyrost, nawet nie do końca fair w stosunku do różnych uniwersów, które potencjalnie mogłyby uzyskać swoją edycję. Przyznam się, że o ile dwie znane już edycje "Spin-off" z różnych przyczyn nieszczególnie przyciągnęły moją uwagę, o tyle zapowiedź możliwej edycji "Save Me" zachęciła mnie i może nawet sam bym coś na takową napisał. Lyokoheros we wspomnianym wątku wymienił swoje uniwersa, dla których może by coś popisał, z kolei bodaj @WhiteHood innym razem wymienił szereg rzeczy, które mogą wpływać na frekwencję itd. W każdym razie, byłoby to strasznie rozczarowujące, gdybyśmy wyczekiwanych edycji nie otrzymali, ponieważ jedna z poprzednich nie spełniła wymagań frekwencyjnych. Strasznie bym się zawiódł, gdyby np. edycji "Save Me" jednak nie było, gdyż edycja "Wiedźma" nie spełniła oczekiwań organizatora. Zwracam się tutaj do opiekuna działu - @Dolar84, osobiście nie kupuję w tym kontekście tłumaczenia, że "wszystko w rękach piszących", gdyż owi piszący być może bardzo chętnie popisaliby, ale na inne możliwe edycje i najzwyczajniej w świecie na te edycje po cichu czekają. Nie uśmiecha im się pisać czegokolwiek w ramach uniwersów, których nie znają, czy też może za którymi nie przepadają. Nie wiemy tego na sto procent, ale wciąż, mogłoby tak być, nie wiemy tego. Jest to zatem sytuacja, w której arbitralnie wybrałeś dane fanfiki, które to fanfiki niekoniecznie mogą wywołać oczekiwaną frekwencję, a którą frekwencję mogłyby wywołać inne dzieła, o których może niekoniecznie w tej chwili pomyślałeś, czy też których jeszcze nie poznałeś. Zauważ, że edycje specjalnie również nie zawsze cieszą się wielką frekwencją (na przykład edycja "Trixie musi umrzeć!", czy "...punk"), a mimo to nie są kasowane, czy wstrzymywane na zbyt długo. Równocześnie, skąd masz wiedzieć na co ludzie by popisali, a na co nie? Tutaj wkracza moja propozycja. To co proponuję, to oddanie głosu społeczności - ankieta, której użytkownicy forum mogliby głosować i wskazywać które ponywersum miałoby otrzymać za moment otrzymać swoją edycję "Spin-off". Jeżeli nadal chcesz samodzielnie wskazywać możliwe ponywersa, jako opiekun działu, nie ma sprawy: powiedzmy trzy opcje ankiety będą się odnosić do Twoich wskazań, zbadamy po prostu które z nich otrzymać by miało najwyższą frekwencję. Ale zostaw opcję czwartą, pod tytułem: "Inne ponywersum (powiedz które)". Wyniki tejże ankiety zdeterminowałyby kolejność wedle której odbyć by się miały kolejne edycje, natomiast zaproponowane inne uniwersa mogłyby się znaleźć w kolejnej ankiecie. Mogłoby się też zdarzyć tak, że głosy na "inne" przykryją ilościowo inne opcje, czemu nie. Tak czy inaczej, masz już próbkę. Postuluję również zwiększenie przerw między edycjami "Spin-off". Niech między nimi odbywają się na przykład edycje zwykłe - chyba obecnie najmniej skomplikowane, nie wymagające aż tyle czasu czy wysiłku. Dzięki wynikom ankiety ludzie mieliby pojęcie których edycji spodziewać się w niedalekiej przyszłości i już mogliby zacząć organizować sobie czas, czy też pracować nad pomysłami na opowiadania, które mogliby w nadchodzącej edycji "Spin-off" wystawić. Mieliby po prostu czym odetchnąć i szansę na lepsze przygotowanie się, co mogłoby się przełożyć na lepszą frekwencję. Natomiast! Jeżeli się okaże, że to nadal nie działa, wówczas Twoja decyzja o wstrzymaniu tych edycji wyglądać będzie znacznie rozsądniej i będzie mieć dużo lepszą podstawę. Nie będzie można już Tobie zarzucić, że arbitralnie wybrałeś sobie na edycje fanfiki, które akurat znasz, frekwencja się nie zgadzała, no to ukręciłeś łeb potencjalnym przyszłym edycjom, które mogłyby dać szansę mniej znanym/ zapomnianym fanfikom. Dlaczego? A dlatego, że oświadczysz na przykład: "Mieliście ankietę, oddaliście swoje głosy, wyniki były publiczne, więc wiedzieliście które ponywersum będzie następne, znaliście kolejność przyszłych edycji, sami zaproponowaliście dalsze. To jest na forum, tutaj. Oddaliście głosy, wypowiedzieliście się, skoro nadal nie piszecie, no to ciach, edycje wstrzymuję, zapraszam do pozostałych." I już. Według mnie byłoby to bardziej sprawiedliwe, dałoby szansę wyrażenia opinii autorom, twórcom, potencjalnym uczestnikom tych konkursów na forum oraz dałoby Tobie dużo lepszą próbkę co w dalszej perspektywie organizować i na co przeznaczać wysiłek oraz czas Pozdrawiam serdecznie! PS: Tak, wiem, że na końcu edycji "Kryształowe Oblężenie" zostało zadane pytanie o przyszłe edycje, ale nie w tym rzecz - widziałbym to jako oddzielny wątek, ankietę, wszystko opatrzone ogłoszeniem na stronie głównej, czy też jakąś kampanią reklamową np. w KKPF, żeby mieć to w jednym miejscu i nakręcić ludzi do wypowiadania się, głosowania. Plus, kiedy kończyła się edycja KO dział MLN był niedostępny dla ogółu. Podejrzewam, że wiele osób mogło nie wiedzieć, że takie pytanie zostało później zadane, a jeżeli oryginalnie nie interesowali się edycją KO, mogli tam nawet raz nie zajrzeć.
  3. Nie wiem jakim cudem wciąż powracam do opowiadań drugowojennych, skoro za nimi generalnie nie przepadam i z w którymi mam bez przerwy problemy. Najprawdopodobniej skusiły mnie trzy rzeczy. Pierwsza to oczywiście fakt, iż jest to opowiadanie tematycznie wpisane w świat „Kryształowego Oblężenia”, z którym jestem już bardzo prawie na bieżąco. Ilekroć myślę o sformułowaniu swojej opinii o wspomnianym tytule, w głowie pojawia się kłębowisko myśli, najróżniejszych skojarzeń, poruszony zostaje co się dyplomatycznie nazywa szeroki wachlarz problemów. Zebranie w jedno wszystkich moich wrażeń jest zatem bardzo trudne. Dwa, tag [Political], do którego od lat nie mogę jednoznacznie się przekonać. Nie ma w nim nic złego, jednak przyłapywałem się na tym, że bardzo często za jego sprawą kucykowy świat nagle stawał się ludzki, a treść bardzo łatwo zamieniała się w wykład lub też debatę polityczną, która jest niezła do oglądania czy słuchania, ale żeby czytać całego fanfika napisanego wokół niej? Czy ja wiem? W każdym razie, jest we mnie chęć do sprawdzania opowiadań opatrzonych tychże tagiem, przekonywania się. No i trzy, sprawa najważniejsza, gdyż najważniejsi są po prostu ludzie, a więc osoba autora, który odpowiada między innymi za „Krwawe Słońce”, które to „Krwawe Słońce” akurat wszelakie smaczki polityczne, kulturowe miało w mojej ocenie zrealizowane bezbłędnie. Chociaż nie było ono opatrzone tagiem [Political], ale [Wojenny]. Że nie wspomnę już o zapleczu w postaci materiałów źródłowych oraz różnych odniesień, które ubogacały opowiadanie. Jednocześnie zdążyłem się zorientować, tym razem bez pomyłek, że w „Kryształowym Oblężeniu” pełno było rzeczy, które autora niniejszej historii, mówiąc potocznie, wpieniało niemiłosiernie i byłem ciekaw jak się z tym rozprawił w ramach „Twarzą ku Słońcu”. W takiej oto postaci, zabrałem się za lekturę najnowszego opowiadania Verlaxa. Znaczenie opowiadania jako spin-offa Będzie to najdłuższy i najobszerniejszy akapit z tego względu, że ta właśnie kwestia wydaje mi się kluczowa, nadrzędna. Co zdecydował się poprawić autor, co wyjaśnić po swojemu, co dodać i jak dużą stworzyć nadbudowę dla siebie, na wypadek przyszłych pomysłów osadzonych w niniejszym uniwersum. Zaufajcie mi, tego jest mnóstwo i każdy z tych elementów zasługuje na uwagę, z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że Verlax nie próżnował i postarał się zrealizować wszystkie te punkty w sposób wyczerpujący, satysfakcjonujący. „Kryształowe Oblężenie”, w jakimś sensie zrodzone bezpośrednio z „Żelaznego Księżyca”, według moich obserwacji, było pisane ze zdecydowanie innym przeświadczeniem na temat tego jak może wyglądać kucykowa powieść wojenna oraz o czym pisać w ramach realiów silnie opartych o czasy II wojny światowej, począwszy od kwestii wizualnych, poprzez technologię, na zagrywkach strategicznych kończąc. Takie oto podejście doprowadziło do powstania historii, która choć jest wielowątkowa, nastawiona na akcję (często w stylu hollywoodzkim, nie szczędząc pewnych jaskrawych przerysowań), skupia w sobie mnóstwo różnych, nawet i skrajnie różnych akcentów wynikających z mnogości przyjętych tagów, nie jest pozbawiona różnych bolączek, z których największą może wydawać się pójście na skróty w materii skoku technologicznego, wyścigu zbrojeń, a także bardzo proste, zakrawające jakoś o bajkową naiwność wyjaśnienie skąd tak właściwie wzięła się tam broń, wojna totalna itd. Oczywiście była to autorska wizja autora „Kryształowego Oblężenia” i wszystko to, jakkolwiek naiwne, godzące w elementarną logikę/ ciąg przyczynowo skutkowy, czy uproszczone by się nam nie wydawało, było konieczne do jej zrealizowania. Jednocześnie, przytoczę cytat z oficjalnej strony opowiadania: „Natomiast najbardziej znam się na wojskowości III Rzeszy, interesuję się też poszczególnymi militariami. Dlatego to ją wybrałem jako główną bohaterkę. Nie ma w tym żadnego ukrytego propagowania zakazanych ideologii lub wyrażania dla nich poparcia.” Znamy zatem prawdziwą główną bohaterkę „Kryształowego Oblężenia” oraz wiemy na co położył on największy nacisk, realizując swoją wizję. Tak jak militaria, wojskowość grały pierwsze skrzypce w „Oblężeniu”, tak w „Twarzą ku Słońcu” takimi prawdziwymi, głównymi bohaterkami są polityka, socjologia. I znów, nie da się ukryć, że ich kreacje oraz wszystkie zagadnienia z nimi związane, opisane w ramach opowiadania, zostały poparte materiałami źródłowymi oraz literaturą, dzięki czemu w tym sensie jest to historia realistyczna, czy wręcz zgodna ze stanem historii. A teraz – jak przywołane „Kryształowe Oblężenie” podchodziło do logiki z przymrużeniem oka, stawiając bardziej na odwzorowanie militariów, naiwną epickość, czy wręcz kreskówkową kucykowość, tak „Twarzą ku Słońcu” bynajmniej nie odrzuca sztywnych zasad logiki i realizmu, bazując na dziurawym pod tym względem „Oblężeniu”, stara się wszelkie dziury w logice wypełniać i, co cieszy niezmiernie, czyni to kompetentnie. Oczywiście nie jest idealnie, ale wynika to z fabuły „Oblężenia” i tego ile sztywno czasu miała Equestria na reformy oraz skok technologiczny. Słowem, tyle ile było tam, tyle samo musiało być tutaj, kropka. Ale wciąż, udało się mnóstwo rzeczy wyjaśnić, wytłumaczyć, naprostować. Przede wszystkim, widzimy tutaj genezę reform oraz jak to wszystko działa „w praniu”, poprzez wdrażanie w życie machiny propagandowej, obserwację z pierwszej ręki (a raczej, szponów ) jej działania w praktyce, poprzez różnice nie tylko w nastrojach społecznych, ale także między poszczególnymi nacjami, ogólnie, kończąc na powstaniu w Ellenois, które zostało tutaj potraktowane jako swoisty sprawdzian dla sił Maremachtu, test weryfikujący wyobrażenia Twilight oraz podejście strony Equestriańskiej - z czym chcą startować, a czym bronić się przed Sombrią. Szczególnie te późniejsze części tekstu, kiedy mamy nieco więcej akcji oraz walki w Ellenois wraz ze wszystkimi, mniej lub bardziej pośrednimi jej następstwami. Widzimy tam zderzenie propagandy i pobożnych życzeń z rzeczywistością oraz przedstawienie w najjaskrawszy z możliwych sposób dowodu na słuszność słów Iron Clawa, że ci rekruci może i umieją obsługiwać sprzęt, ale nie potrafią zabijać, nie mają morale, a ostatecznie to właśnie to zadecyduje o tym czy odniosą jakiś sukces, czy pogrążą się w niesławie. Jest to również satysfakcjonujące w tym sensie, że zadaje to, w sposób srogi, kłam słowom oraz postawie Twiligt Sparkle. Jak wiemy doskonale, ona w roli generała (jak w „Kryształowym Oblężeniu”) to pomysł mocno kontrowersyjny, ale także prowokacyjny, gdyż jasno daje do zrozumienia, że można mieć doświadczenie, można mieć predyspozycje, można mieć lata ciężkich szkoleń i morderczych walk, ale można też być ulubienicą księżniczki i o tym po prostu przeczytać (!) by znaleźć się na tym samym poziomie. Albo i wyżej. Mogę to porównać do oryginalnej historii Son Goku, który musiał namęczyć się ostro (Vegeta zresztą też), żeby w ogóle osiągnąć pierwszy poziom SSJ, a Saiyanie z Wszechświata Szóstego głównie się wyzywajo się i jest w pięć minut SSJ i parę kolejnych. Na dosyć podobnej zasadzie w "Oblężeniu" odczułem degradację poziomu generała, w ogóle, wyższych stopni oficerskich, skoro można o tym czytać albo, po prostu, być Elementem Harmonii, cała reszta przychodzi sama. To co uczyniono w „Twarzą ku Słońcu” rozpatruję dwojako. Po pierwsze, jest to przede wszystkim sprowadzenie na ziemię nie tylko Twilight, ale również pewnych wyobrażeń odnośnie tego jak wiele i czy w ogóle trzeba wysiłku aby wspiąć się wysoko w hierarchii (czyli długie lata ciężkiej pracy i narażania życia versus naiwne, kreskówkowe wyobrażenie o pojawieniu się niezbędnej wiedzy i umiejętności *pstryk* od tak), a także oddanie pewnym funkcjom ich pierwotnej, wysokiej rangi. To zostało osiągnięte we wspaniałym stylu głównie dzięki postaci Iron Clawa oraz krótkim przybliżeniu na czym polegają różnice między szeregami armii Gryfonii, a Maremachtu – wygrywa ten, kto ma morale i umie zabijać. Po drugie, widzę to jako sprytnie wpleciony w opowiadanie komentarz, czy wręcz polemikę do oryginalnego „Kryształowego Oblężenia”, na zasadzie przyłożenia tamtych rozwiązań i zabiegów do własnej, twardo stąpającej po ziemi miary i zdekonstruowaniu naiwnej epickości po którą idzie oryginalny tekst. Wczytując się dokładniej, można doszukać się jeszcze paru innych komentarzy, również zaadresowanych do innych dzieł, np. „Przewodnika Stada”. Przyznam, że momentami brzmi to jak próby przebicia się przez czwartą ścianę, ale w samym tekście nie dzieje się nic co przekraczałoby pewne granice, toteż nie można mówić o niesmaku, czy zepsuciu ogólnego klimatu. Dekonstrukcja różnych kontrowersyjnych motywów z „Kryształowego Oblężenia” oraz wypełnianie dziur niesie ze sobą jeszcze jedną, szalenie ważną funkcję, która w ostatecznym rozrachunku doskonale uzupełnia oryginał. Mianowicie, podczas kiedy w oryginale wyraźnie brakowało tej warstwy ideologicznej, odrobiny historii, genezy co dlaczego tak się nazywa albo co jak wygląda, tutaj otrzymujemy staranne, wyczerpujące wyjaśnienia, odnośnie ugrupowań politycznych i ideologii, autor nie poskąpił dodatkowych wytłumaczeń co się z czego wzięło oraz dlaczego poszczególne partie świata wyglądają tak a nie inaczej. Szczególnie spodobało mi się zdroworozsądkowe podkreślenie warunków terenowych obszarów Ellenois, a także opis uzbrojenia tamtejszych sił oraz analogie do doświadczeń sił Gryfonii, które to swego czasu prowadził działania w Zebrice. O, jedna rzecz, która mi zgrzytnęła – przedstawienie zebr jako prymitywnych plemion z dzidami i skórami. Jasne, komuś musiała przypaść ta rola, ale czemu zebrom? Powiało nieco sztampą, spodziewałbym się, że autor porwie się na obsadzenie w tej roli innego gatunku, czegokolwiek na co trochę trudniej wpaść za pierwszym razem. No, ale nie przesądza to zbytnio o jakości tekstu, gdyż z tych scen należy wynieść ich znaczenie i przyłożyć je do tego co się dzieje w Ellenois. No, ale tak czy owak, późniejsze fragmenty przynoszą nam rewolucję w Equestrii, zostaje nam silnie zasugerowane, że Sombria zainstalowała swoją agenturę i po cichu finansuje rożne bojówki, przez co autorytet oraz stabilność władzy w Equestrii zaczyna się chybotać. Było to bardzo ciekawe, chociaż postać Crimson Steel wydała mnie się wepchnięta nieco na siłę, aczkolwiek bardzo chętnie widziałbym kolejne teksty, w których miałaby nieco więcej do odegrania, czy powiedzenia, skoro została ukazano jako „Wódz”, za którym mogłyby pójść kucyki, a Celestię zostawić. Ilość tych elementów ubogaca „Kryształowe Oblężenie”, czyniąc ten świat po prostu żywszym, obszerniejszym, czujemy już, że faktycznie rzeczy zależą od siebie i że poszczególne zdarzenia w jednym miejscu na świecie nakręcają wydarzenia w drugim. Co mnie cieszy, teraz będę o tym pamiętał, będę miał przeświadczenie, że te elementy są, istnieją, wywierają wpływ, ponieważ dla siebie przyjmę „Twarzą ku Słońcu” za kanon, a więc lektura „Oblężenia”, każdy ewentualny powrót do niego będzie doświadczeniem bogatszym. Wniosek zatem nasuwa się jeden – jako spin-off, jako rozszerzenie do „Kryształowego Oblężenia”, niniejsze opowiadanie jest bardzo cenne, co w sumie nakręca mnie na przeczytanie pozostałych opowiadań konkursowych innych autorów. No, ale jeszcze zobaczę, jak wspominałem, nie przepadam zbytnio za opowiadaniami drugowojennymi, po prostu „Twarzą ku Słońcu” odbiło się szerszym echem. Ale wszystko jest jeszcze możliwe. Podobnie jak kolejny akapit mojej wypowiedzi. Bohater, którego imienia nie pamiętam, to Verlax Co mnie nieco smuci, nie wyłapałem z tekstu zbyt wielu wyraźnych kreacji, poza Iron Clawem. No, może jeszcze Twilight jako tako zapadła mi w pamięć, ale głównie poprzez swoją pewność siebie, zadzieranie nosa oraz bezgraniczne przekonanie, że wszystko się musi udać bo mają lepszy sprzęt. Niecierpliwie czekałem aż rzeczywistość zweryfikuje jej stanowisko. Natomiast nie cierpię mówić o osobie mówiącej w tekście jak o oryginalnej postaci, po prostu nazywam gościa Verlaxem Wydaje mi się to za interesujące podejście, ponieważ nie tylko umożliwia mi zagłębienie się w treść z większą doza ciekawości i cierpliwości, ale także poszerza pole interpretacji, gdyż autor nie występuje już wyłącznie jako... Cóż, autor, ale także jakże jako autor, który świadomie, w oparciu o pewną wiedzę i źródła kreuje swoją wizję, wypełnia luki w logice, wyjaśnia to i owo, a następnie, jako on sam, tylko w nieco innej postaci, wchodzi w tę historię, opowiada o tym co widzi, recenzuje, komentuje dla nas. Jest to o tyle istotne, gdyż opowiadanie ma tag [Political]. No i od czasu do czasu występują w nim momenty, w którym mamy wykładane typowo polityczne rzeczy, począwszy od rozmaitych ideologii, poprzez przemiany społeczne (czyli skrócona wersja historii najnowszej tegoż kucykowego świata), po pewne mechanizmy rządzące gospodarką i rynkiem, aż do wieców partyjnych, czy też komunikatów radiowych. Jest tego sporo i choć przez większość tekstu poszczególne porcje wiedzy są umiejętne przeplatane z dialogami, czy jakąś akcją, to jednak często zaczynałem odczuwać znużenie, gdyż z historii robił się troszkę taki wykład. Najlepiej mi się to trawiło kiedy przybierało to formę dialogów, jednakże kiedy opis zaczynał ciągnąć się zbyt długo rzeczywiście, bardzo chciałem po prostu przejść do dalszego punktu, chciałem wiedzieć co będzie dalej i jak się to skończy. Myślę, że nie miałbym tyle cierpliwości i nie wysiedziałbym przy tych fragmentach wciąż zachowując pełną uwagę, gdybym nie myślał o osobie mówiącej jak o samym autorze, którzy wysłał samego siebie na karty swojego opowiadania, by jeszcze skomentować co nieco dzieło oryginalne, oraz swoje, osobiście zwracając uwagę na to co najważniejsze. Uczciwie przyznam, że wrażenia pewnych dłużyzn są bardzo nierówne, bo np. o takiej teorii podkowy czytało mi się bardzo dobrze, natomiast kiedy wymieniane były kolejne „izmy” czułem już trochę jakby autor starał się za bardzo, momentami historia właśnie stawała się dziwnie „ludzka”. Ale ma to sens – w końcu jest oparta na prawdziwych wydarzeniach z historii. Ale generalnie, już nie identyfikując głównego bohatera z osobą autora, a oceniając go jako po prostu pewną postać w opowiadaniu, wypada on dosyć... Blado. Przez większość czasu jego wizerunek oraz manieryzm są budowane głównie jego interakcjami z innymi postaciami oraz poprzez odwiedzanie poszczególnych miejsc. Dopiero pod koniec następuje znaczący przeskok w jego rozwoju, jako bohatera, kiedy zdaje sobie sprawę, że obecna Equestria to już nie to samo państwo, nie ten kraj, który tak polubił i z którym się w jakimś sensie związał. Ale poza tym po prostu Iron Claw kradnie mu show, tyle. Co do innych postaci... Nie wiem. Jakoś nikt nie zapadł mi w pamięć. Jeśli jest jeszcze coś co mógłbym powiedzieć o głównym bohaterze to jego profesja. No i decyzja o narracji pierwszoosobowej, śledzeniu akcji z jego perspektywy, jako dziennikarza, to był strzał w dziesiątkę. W ogóle, styl jest z lekka publicystyczny co bardzo pasuje do zawodu osoby mówiącej oraz przyjętej konwencji. Mimo wszystko, rekomenduję tę oto interpretację, że to samego siebie autor wysłał do tekstu, aby samodzielnie nam to i owo wyłożyć, pokazać, wytłumaczyć, a może nawet tu i ówdzie troszkę polemizować z utworem macierzystym. O klimacie słów kilka Opowiadanie jest opatrzone tagiem [Dark], ale przyznam szczerze, że nie potrafiłem się w nim doszukać jakichś intensywniejszych fragmentów, bardziej był to taki [Slice of Life] z domieszką akcji. Z drugiej strony, co pokazało „Krwawe Słońce”, ja nie mam odcieni szarości, po prostu dopóki pewne granice nie zostają przekroczone, to wszystko jest białe, zatem również w „Twarzą ku Słońcu”, jeżeli jest tam jakieś stopniowanie, to znów nie jestem w stanie tego wyłapać. Chyba najbliżej rozpoznania tego aspektu byłem podczas wędrówki z początkowych fragmentów o wizycie w szkole i komentarza odnośnie indoktrynacji najmłodszych w ramach zreformowanego systemu szkolnictwa, poprzez scenę w barze i ukazanie poszczególnych postaci jako zatroskanych rodziców zdolnych zrobić wszystko byle tylko „wykupić” swoje pociechy i oszczędzić im wojska, by po jakimś czasie trafić w wir akcji, gdzie nowoczesny sprzęt i teoria przegrywają z morale oraz hartem ducha, gotowością poniesienia śmierci za swoją małą ojczyznę, a za moment wybuchają bunty w kraju. Po prostu, jeden biegun to relatywnie spokojna rzeczywistość, pewność swojej wyższości na polu walki, stabilność władzy, a drugi biegun to brutalne zderzenie z rzeczywistością, chaos, destabilizacja. Niemniej klimat jest budowany dosyć starannie, a ponieważ miałem pewną styczność z wersją konkursową tegoż opowiadania, powiem bez ogródek – Gandzia oraz Rarity po raz kolejny spisali się na medal i bez nich opowiadanie to z całą pewnością nie rozwinęłoby skrzydeł, ucierpiałaby na tym i atmosfera historii. Ogółem jest to bardzo solidny, poważny klimat, sprzyjający opowiadaniu wojennemu o zabarwieniu polityczno-społecznym. Tak jak „Kryształowe Oblężenie” jest w znacznej mierze naiwnie epickie, niekiedy troszkę przerysowane, a niekiedy bardzo zorientowane na akcję oraz militaria, tak „Twarzą ku Słońcu” przybliża nam rozmaite aspekty gospodarczo-społeczne tego świata, ukazuje różnice w poszczególnych nacjach, uwypuklając jakie cechy winni mieć żołnierze, a czym nigdy nie osiągnie się prawdziwej siły rażenia. A przynajmniej, nie w zadowalającym tempie. Co cieszy niezmiernie, podczas kiedy w „Kryształowym Oblężeniu”, z uwagi na przyjęte tagi, mieszały się akcenty romantyczne z makabrą, wojenny dramat z takim koszarowym nieco humorkiem, prowadzono wiele, wiele wątków, czy też zdarzały się przeintelektualizowane opisy (autor po prostu starał się trochę za bardzo, za mocno chciał nadać swemu dziełu artystyczny, kunsztowny wydźwięk), tak tutaj mamy pełną konsekwencję, klimat od początku do końca poważny, momentami melancholijny, a momentami dramatyczny. Tekst traktuje wyłącznie o rzeczach kluczowych, ba, otrzymujemy nawet wyjaśnienie skąd Equestria wzięła pewne minimum doświadczenia w stosowaniu nowo wynalezionego sprzętu wojskowego oraz kierowaniu formacjami. Poszczególne segmenty opowiadania znakomicie się uzupełniają i współgrają ze sobą. Zdecydowanie nie można powiedzieć niczego złego o tym elemencie fanfika. Podsumowanie Wydaje mi się, że nie mam nic więcej do dodania. W ogóle, mam wrażenie, że wiele rzeczy zostało już wymienionych przez moich przedmówców, toteż skupiłem się na przeanalizowaniu tekstu maksymalnie ze swojej stopy. Czy tekst polecam? Pewnie. Co może wielu osobom wydać się kontrowersyjne, ale przy „Krwawym Słońcu” finalnie miałem mieszane wrażenia, zaś przy „Twarzą ku Słońcu” są one, pomimo pewnych zgrzytów, pozytywne, zatem w tym sensie stawiam najnowszy utwór Verlaxa ponad „Krwawym Słońcem”, a co stanowi dla mnie bezsprzecznie dobry omen – wedle tej logiki opowiadania te stają się coraz lepsze i lepsze. Jest to cenne uzupełnienie „Kryształowego Oblężenia”, nadanie mu pełnoprawnej warstwy ideologicznej, przez co zyskuje ono na jakości, toteż pewne rzeczy przestają tylko wyglądać jak tylko stylizowane na III Rzeszę oraz CCCP, ale de facto nabiera to rumieńców historii, pewnych ideologii. To żelazna konsekwencja w tym o czym i jak chce się opowiadać, podparcie tekstu źródłami historycznymi, a także wyselekcjonowanie tego co najważniejsze i zadbanie o szczegóły, wszystko to uczyniło „Twarzą ku Słońcu” tak dobrym opowiadaniem. Polecam Państwu serdecznie. Pozdrawiam serdecznie!
  4. Jak do tej pory do naszych oczu zostały oddane dwa rozdziały "Obiektu 102" i cóż można o tymże opowiadaniu powiedzieć? Generalnie, w paru miejscach pozmieniałbym to i owo (poważnie, ten ochroniarz odchodzi się ze Starlight jeszcze gorzej, niż różne kucyki z Trixie u mnie ;P), ale tak poza tym tekst wydał mnie się dostatecznie ciekawy bym nabrał ochoty na ciąg dalszy. Podoba mnie się to, że w zasadzie natychmiast trafiamy w sam środek tajemnicy, bez zbędnych dłużyzn, czy to na początku, czy już bezpośrednio w tekście, w ramach poszczególnych akapitów. Miałbym pewne wątpliwości co do retrospekcji Starlight, z czasów kiedy zaprowadzała równość w swojej wiosce. Nie wiem czy ma to jakieś szersze znaczenie dla całej historii (a zakładam, że autor już sporo zaplanował, po prostu na razie mamy tylko te dwa rozdziały), czy też nie, ale jeżeli okaże się, że to nie będzie w ogóle przywoływane, wówczas te retrospekcje mogą zadziałać troszkę jak "zapchajdziura" w stosunku do głównej fabuły. Ale! Jeżeli motyw ten będzie ciągnięty dalej, zostanie rozwinięty w nietuzinkowy sposób i znajdzie swoje odzwierciedlenie w teraźniejszości, wówczas będę to chwalił i się nad tym rozpływał Gratuluję kończenia kolejnych rozdziałów w postaci cliffhangera (zwłaszcza rozdział drugi), jakby to co było wcześniej nie przyciągało wystarczającej uwagi, tak teraz jestem autentycznie nakręcony na ciąg dalszy i wyjawienie co jest w środku, za tymi drzwiami. Albo nie wyjawienie i dalsze wodzenie czytelnika za nos, bo jeżeli to ma być prowadzone w taki sposób to bardzo chętnie będę się łudził i brnął dalej w tę zagadkę W ogóle, o co w tym chodzi? Odpowiedni klimat towarzyszy nam cały czas, jest tajemniczo, zachowanie kucyków wokół sugeruje coś złego, również domysły Starlight pobudzają wyobraźnię. Ale nie aż tak jak ten fragment znajomej peleryny, która wystawała spod białej płachty. Zgaduję, że będzie chodzić o jakieś creepy eksperymenty, albo coś w tym rodzaju. Cóż, nie dowiem się, póki nie otrzymam kolejnych kawałków tekstu. Jeśli chodzi o styl, to jest w porządku, chociaż w wielu miejscach użyłbym innych określeń, czy też inaczej zbudował zdanie. Dialogi są raczej ok, bez jakichś szczególnych uwag, czy powodów do pochwał, spełniają swoje zadanie solidnie, po prostu. Coś jeszcze? No nie wiem. Na pewno jestem zainteresowany o co może tu chodzić i co się dzieje (stało?) z Trixie, a jaką tajemnicę odkryje Starlight. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak trzymać kciuki za autora i uzbroić się w cierpliwość. Pozdrawiam!
  5. I oto jesteśmy, kilka rozdziałów dalej. Jak prezentuje się „Smak Arbuza”, jak daleko poczłapała historia, czego się dowiedzieliśmy, a co nasz trzyma w napięciu? Ogólnie rzecz biorąc, od mojego ostatniego punktu kontrolnego autorka poświęciła dużo uwagi funkcjonowaniu biur, opisywała pieczołowicie czego muszą się uczyć konwertyci, jak wygląda ich codzienność, a także jakimi ograniczeniami są obarczeni. Jest to w pełni poprawna, solidna kreacja świata, również w ramach redefinicji tematyki biur adaptacyjnych, a także kolejne sytuacje i kolejne reakcje Cahan, której losy wciąż śledzi się z zaciekawieniem, zaś ona sama, jako protagonistka, wypada przystępnie, sympatycznie, barwnie. Co cieszy szczególnie, obserwujemy w ostatnich kawałkach jak znajduje swoje miejsce w ośrodku, jak przenosi swoje zainteresowania do tego nowego miejsca i nawiązuje znajomości, nie rezygnując jednocześnie z gier, czy, po prostu, bycia Cahan. Mój przedmówca, Zodiak, podzielił się celną uwagą, a mianowicie, na ile nowy rozdział popycha fabułę do przodu, co do niej wnosi, pomijając to, że Cahan bardzo chce na zewnątrz, ale jej nie puszczajo. W mojej opinii rzeczywiście, nie wnosi on aż tak wiele jeśli mówimy o wątkach historii, jednakże wnosi co nieco, za co muszę autorkę pochwalić, do kreacji poszczególnych postaci. Jak do tej pory lubiłem głównie Cahan bo była ona protagonistką, o niej dowiadywaliśmy się najwięcej i jej reakcje obserwowaliśmy, natomiast pozostałe postacie lubiłem już nie za bardzo, gdyż nie pełniły żadnej konkretnej roli, może poza okazyjnymi gagami (Swoją droga, długo jeszcze będziemy się nabijać z przypałowych imion kucyków? It's getting old.), ale po ostatnich rozdziałach zaczynamy poznawać ich lepiej, widzimy jak się zachowują, dowiadujemy się odrobinę o ich historii itp. Wszystko to sprawia, że historia zyskuje na głębi, po prostu mamy przeświadczenie, że to nie tylko cyniczna/ specyficzna Cahan, ale dużo, dużo więcej. W tym sensie „Smak Arbuza” rozwija potencjał na coś znacznie większego niż kolejna historyjka komediowa z biurami i sebixami. Wspominając o głębi, nie sposób pozbyć się wrażenia, że na rzecz [Slice of Life], na rzecz rozbudowy świata i charakterów poszczególnych postaci, smaczek komediowy traci na natężeniu, czego jednak nie odbieram za jakiś wielki minus. Wręcz przeciwnie – podoba mi się taka zmiana klimatu od czasu do czasu. Jest to moment w którym można odetchnąć, podelektować się już tymi poważnymi problemami bohaterów, poznać ich historie, związać się. No i oczywiście czytać jak reaguje bohaterka, jak wyglądają jej interakcje z otoczeniem, które coraz śmielej na nią się otwiera. Im lepsza, trwalsza więź ze światem przedstawionym, a także jego bohaterami, tym bardziej chce się do opowiadania powracać, czy też przeżywać losy protagonistów. Zresztą „Bez Przyszłości” realizuje to doskonale, dobrze wiedzieć, że najwyraźniej „Smak Arbuza” skręca w tę właśnie stronę Styl oraz opisywanie wydarzeń nie zmieniły się od... No, od prologu, autorka działa tutaj konsekwentnie, umówmy się. Poza tym jest to ten etap jej twórczości gdzie ma już warsztat, styl wyewoluował do stabilnej, wysokiej formy, najmniej innowacji na tym polu. Ot, otrzymaliśmy więcej tego co lubimy Zadowala również fakt, że tu i ówdzie autorka zasiała pewne smaczki, czy motywy, które z czasem mogą wykiełkować nam w coś imponującego, może nawet zabierającego dech w piersiach. Jak wygląda Equestria poza ośrodkiem? Czy Cahan, jako zebra, faktycznie posiada jakąś unikalną moc, czego pracownicy placówki unikają, czy może nawet obawiają się? Które ze znajomości przetrwają, a które będą skazane na raczej zimne stosunki? No i wreszcie, jak zyskają na tym te nowe biura adaptacyjne? Odpowiedzi na te pytania mogą nam przynieść jedynie przyszłe rozdziały. A póki co, zachęcam gorąco za zagłębienia się w „Smak Arbuza”.
  6. Przeczytałem niniejsze opowiadanie jakiś czas temu, przy okazji jednego z ostatnich spotkań Klubu Konesera Polskiego Fanfika. Tekst nie jest długi (fanfik, nie klub ;P), chyba wszystko co miałem do powiedzenia tak z grubsza zawarłem w moich wypowiedziach na chacie klubowym. Ogólnie rzecz ujmując, tekst jest zrealizowany poprawnie pod kątem językowym (zdrobnienia nie przeszkadzają mi aż tak, nie psują znacząco wrażenia), pod względem stylu, tempa akcji itd. Nie mam zbytnio do czego się uczepić i nawet nie chcę się niczego czepiać, gdyż tekst czytało mi się bardzo dobrze. Niestety, pozostaje spory niedosyt, niemniej należy pochwalić to, że Sombra został wykreowany godnie, na jednorożca nadzwyczaj potężnego, zimnego, bezwzględnego, sięgającego po władzę bez choćby najkrótszej chwili zawahania. Materiał doskonały na przesiąkniętego złem tyrana. Opisy spełniły swoje zadanie. Historia ta zawiera w sobie również postacie pozytywne, które wprawdzie uginają się pod wpływem przerażającej mocy Sombry, ale jednocześnie heroicznie walczą do końca, zaś ktoś doskonale nam znany zostaje w międzyczasie ocalony przed tymże złem. Tak jak sugeruje nam tytuł Owszem, zgrzyta mi nieco, że jest to właśnie Cadance, gdyż wskazuje to na całkiem konkretny wiek tejże postaci, z czym kłóci się nieco historia jaką poznajemy w kreskówce, jej design, te sprawy. Z drugiej strony, jest to autorska wizja Lyokoherosa, zatem jest to możliwe w sensie jego świata, w którym pisze swoje opowiadania, a z tego co się zorientowałem to chyba nawet jest komiks, który by tę wersje potwierdzał? No, nie wiem. W każdym razie, można zerknąć, rzucić okiem, gdyż opowiadanie czyta się wartko, nie wymaga ono wiele czasu, jak się domyślam stanowi ono przedsmak dużo większej przygody przygotowanej nam przez autora i jest tylko jeden sposób aby przekonać się co to jest Pozdrawiam!
  7. Widzisz, mnie się zawsze wydawało że jest raczej odwrotnie. Że o ile te główne wątki są proste w swojej strukturze, o tyle poprzez przeróżne sub-wątki, postacie, frakcje, elementy świata, w ogóle, rozmiary świata oraz wszystko co zbudowały na przestrzeni lat kolejne filmy, komiksy, gry itp. wszystko to tworzy w ostatecznym rozrachunku przeogromne uniwersum, którego ogarnianie pochłania znaczne ilości czasu. Stąd pomyślałem, że skoro jest konkurs, skoro ma być jedno opowiadania, no to pewnie zapragniesz już na dzień dobry zbudować gigantyczne uniwersum, zawrzeć w swoim tekście przeróżne nawiązania, odniesienia, po prostu, uczynić to na bogato. A wyszło skromniej, ale nadal barwnie, a przy tym przystępnie, toteż jeszcze raz, pragnę pogratulować udanego, przyjemnego opowiadania! Scenka z nią jakoś przemknęła mi przed oczami, dużo bardziej skupiałem się na głównej bohaterce (chociaż jeszcze nie znałem jej tożsamości) oraz Diamondzie, chyba dlatego, że bardzo długo starałem się odgadnąć kim ona jest, a raz po raz myślałem, że ostatecznie znowu coś jej przerwie i nigdy się nie dowiemy kim ona jest. A Diamonda znałem z "Tańczącego z Herbatnikami" toteż podążyłem za nim chętniej, skupił na sobie wiele mojej uwagi. Ogółem, opis tej wizji, tej klaczy na szezlongu, był jak cały fanfik - skonstruowany solidnie, z dbałością o kompozycję, właściwe słowa, plastyczny co by nie było problemów z wyobrażeniem sobie tego jako animacji, czy obraz Niemniej, jako że garść innych postaci bardziej zapadła mi w pamięć, nie skojarzyłem jej z nikim konkretnym, może przez moment pomyślałem sobie, że to jakaś "neo-Celestia", ale teraz, po tym jak przytoczyłeś anegdotę, czy chodziło Tobie o to, że to właśnie kolejna inkarnacja Białej Pani, która spaja wszystkie twoje fanfiki? Jeśli tak, to fantastyczna sprawa Nakręca mnie to na kolejne Twoje opowiadania oraz próby połączenia ich w całość, w jeden, wielki timeline. Przywołując moją wypowiedź odnośnie przebogatych uniwersów znanych od dziesiątek lat utworów, gdyby się to udało, to by dopiero było gigantyczne uniwersum! Zależy jaki random i w jakiej historii. Ale to już raczej dyskusja do "Stowarzyszenia", ewentualnie do Klubu Konesera Polskiego Fanfika Pozdrawiam serdecznie i jeszcze raz gratuluję!
  8. Powróciłem do „Opowieści Żałobnego Miasta” z nieopisanym apetytem na nowe rewelacje, nowe przygody, nowe, zaskakujące i nietuzinkowe elementy świata, a to wszystko w mordeczowym, charakterystycznym stylu. Zamierzałem rozpocząć od ostatniego punktu kontrolnego, jednak okazało się, że do opowiadań z cyklu „Miasta Duchów” nie ma dostępu. Co się okazało – jedyne opowiadanie jakie jest dostępne to „Katedra świętego”, zatem siłą rzeczy, choć niechętnie, ominąłem pięć poprzednich opowiadań z powodu odmowy dostępu i zacząłem czytać właśnie „Katedrę”. Hej, ale serio, poproszę do dostęp, co się dzieje się? xD Przede wszystkim, jako kwestie kluczowe, w pamięci zapadły mi dwie rzeczy. Pierwsza z nich to udzielający się przez większość tekstu religijny smaczek, co przejawia się w opisach struktur, opisach zwyczajów oraz stojącej za zachowaniem poszczególnych postaci porcji historii oraz ogólnie pojętego światopoglądu. Pojawiają się symbole religijne, różnice w poglądach oraz wizji przyszłości, podejścia do obywateli. Generalnie jest to dialog Blindnessa oraz Posta, bardzo ciekawa rzecz. Rzecz druga to naprawdę klimatyczne, barwne i wartko się czytające opisy, czy to scenerii i podejmowanych akcji „w realu”, czy też wizji jakiej doświadczył Blindness podczas medytacji. To właśnie w tym fragmencie, moim zdaniem, umiejętności autora w pełni rozwijają skrzydła, gdyż opowiadaniu udziela się akcja, fantastyka, jest to również swego rodzaju kontynuacja dialogu Blindnessa i Posta, wzbogacona właśnie o rozmaite, symboliczne wydarzenia. Co cieszy, nawiązuje to w jakimś stopniu do tematu przewodniego Mojego Małego Fanfika, z okazji którego powstała „Katedra świętego”, czyli Celestii wypędzającej Nightmare Moon. Jest to również kolejny religijny smaczek, oczywiście w sensie przedstawionego świata oraz jego kosmologii. Jeżeli chodzi o rozwinięcie Nenji, całego mordeczowego świata, opowiadanie wnosi tutaj zaskakująco wiele. Odniesienia oraz fakty na jakie powołują się obie strony przybliżają nam, czytelnikom, historię świata, dają pojęcie o panujących w różnych społecznościach nastrojach, co służy poszerzeniu wykreowanego przez autora uniwersum. Opowiadanie wciąga, jest, w porównaniu do poprzednich części, dosyć przystępne, jego klimat zdecydowanie jest bliższy kucykom niż miało to miejsce chociażby w „Półsmoku”. Albo! Albo wydaje mi się, że jest taka możliwość, im więcej opowiadań się czyta, im dalej się brnie, tym bardziej do tejże rzeczywistości adoptuje się czytelnik, tym lepsza seria się staje. Dlaczego tak uważam? Ano dlatego, że im więcej „Opowieści Żałobnego Miasta” czytam, tym bardziej mi się podoba. Poniżej więcej na ten temat. Exodus Nawet nie wiem od czego tu zacząć. Powiecie – od „Gry”, przecież to pierwsze opowiadanie z tego mini-cyklu. Jasne, tylko że również w tym wypadku ciężko wybrać jakąś jedną rzecz, o którą mógłbym zaczepić niniejszy wywód. Generalnie, opowiadania to było tym momentem, w którym zdałem sobie sprawę dlaczego kreacje poszczególnych bohaterów mogą wydawać się niesatysfakcjonujące, czy mało rozwinięte. Otóż autor nie poszedł w swojej serii w charaktery, ale w budowę świata właśnie. I na tym etapie staje się to iście imponujące – multum skupionych w jednym mieście społeczności z własną historią oraz przeznaczeniem, motyw rywalizacji między nimi, również jako następstwo wielkiej polityki, ale także przeróżne elementy warstwy technologicznej, co w „Grze” urasta do rangi naprawdę wciągającego, czerpiącego z różnych dzieł science-fiction, na czele z ożywieniem ciała i uczynieniem z niego programowalnego istnienia, sterowanego przez głównego bohatera – Hessa. Opisy zadowalają, satysfakcjonują i są całkiem przystępne. Chociaż przedstawiony świat, podejmowane wątki czy ogólny klimat wciąż mogą okazać się ciężkostrawne dla osób nie lubujących się w użytych tagach. Niemniej poprzednie odcinki winny oswoić czytelnika ze światem wykreowanym przez Mordecza, zatem nie jest to już to samo doświadczenie co na początku przygody z „Opowieściami Żałobnego Miasta”. Muszę przyznać, że przemówiła do mnie postać Hessa, w ogóle, strasznie mi się podobało to jak wiele uwagi poświęcono umiejętnościom Podmieńców, wyjaśnieniom co do tego jak one działają, a co to oznacza dla ich społeczności (najwyraźniej również mocno podzielonej), w ogóle, ilość detali, odnośnie używanej przez mieszkańców technologii, różnych zawodów, cały ten sub-plot z żywnością, mięsem, wszystko to w stosunkowo krótkim czasie jeszcze bardziej rozbudowuje wszelakie warstwy przedstawionego świata – kulturę tam panującą, stosunki między różnymi społecznościami, a także fakty z niedalekiej przeszłości, które ukształtowały czas, w którym rozegrała się akcja „Gry”. Szczególnie spodobał mi się opis przygotowywania półmechanicznego kucyka, zastępowanie kolejnych jego części ciała komponentami mechanicznymi i elektronicznymi, a także dokładne opisy tego jak on działa, co Hess musi jeszcze poprawić, skąd się to wszystko bierze. W sumie, widziałbym to jako pewne nawiązanie do potwora Frankensteina. Znowu – tak samo zresztą jak we fragmencie z sędziwym już Agentem gdzie wokół latały elektroniczne komary o różnokolorowych oczach – ilość detali, naturalność ich wprowadzania oraz to, że wszystkie wydają się potrzebne, gdyż każdy dodaje coś od siebie, jest to imponujące. Każdy jeden element okazuje się mniej lub bardziej istotny dla historii oraz kreacji świata. Jednocześnie odkrywanie tychże detali, składanie tego i przykładanie do właściwej akcji, jest to interesujące doświadczenie, które skutecznie trzyma czytelnika przy opowiadaniu, pobudza jego uwagę. Tempo akcji jest dobrane bezbłędnie, przez większość czasu dominują jednak elementy obyczajowe, mozolne budowanie świata, wykładanie o panującej tam kulturze, stosunkach między społecznościami. Kolejne opowiadanie, czyli „Beatrycze”. Chociaż opowiadanie nie urzekło mnie tak jak „Gra”, znów mamy okazje zobaczyć jak mieszkańcy i mieszkanki wypełniają swoje potrzeby kulturowe, jak to wygląda prosto z widowni, a jakie jest prawdziwe znaczenie tego, co pozornie wydaje się zwyczajnym spektaklem operowym. Zmyślnie zamaskowana intryga, nasze pojęcie o możliwościach podmieńczej rasy oraz znaczeniu ich społeczności zostaje poszerzone. Jest to również, jak się okazuje, prequel do „Gry”, ponieważ wyjaśnione zostaje nieco dokładniej kim jest Hess i jakie jest jego zadanie. Co szczególnie mnie cieszy, detale z poprzedniego opowiadania w tym kontekście znacząco zyskują na swoim znaczeniu. Dlatego właśnie odnoszę wrażenie, że im dalej brnę w historię, tym bardziej pochłania mnie świat Mordecza, tym bardziej wszystko to mi się podoba, gdyż na moich oczach fabuła się uwielowarstwia, świat nieustannie się rozszerza, a w tle pojawia się coraz więcej i więcej. Powracając na moment do poprzedniej historii, „Gry”, na końcu, w podsumowaniu, pojawili się Racy Breath oraz Ojciec Narodów, znani doskonale z poprzednich odcinków historii. Bardzo miły akcent, umacnia przekonanie i wrażenie, że te opowiadania razem tworzą coś dużo większego niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Gabarytami „Śniadania w stylu nenjijskim” byłem dosyć zaskoczony, samo opowiadanie okazuje się takim suplementem od całości, kolejnym opisem świata, wchodzącym nieco głębiej w życie mieszkańców oraz, w gruncie rzeczy, dosyć ponurą rzeczywistość, obfitującą w brud, smród, nieporządek i brak perspektyw. Znów pragnę pochwalić opisy, dobór słownictwa oraz kompozycję – wyszło zwięźle, wyszło dobitnie, wyszło po prostu dobrze. Chociaż to tylko dwie strony tekstu, uważam to za istotny dodatek do całości kreacji Nenji. Zdecydowanie polecam zagłębienie się w "Opowieści Żałobnego Miasta", danie temu cyklowi nie jednej, ale kilka szans, gdyż początkowo rzeczywiście brzmi jak coś trudnego do przełknięcia, lecz z czasem oswajamy się z tą rzeczywistością, zaczynamy coraz bardziej doceniać zawartość oraz ciekawić się ciągiem dalszym i co jeszcze zaprezentuje nam autor. O ile do tej pory opowiadania z mini cyklu "Miasta Duchów" nie będą znów dostępne, przy kolejnej okazji zajmę się mini cyklem "Demon Stróż" Pozdrawiam!
  9. Space Opera – w ogóle nie moja bajka. Jedyne co ja mam wspólnego z kosmosem to Gradius, Ikaruga, takie tam. Jednocześnie widzę wśród tagów [Komedia], a mając na swoim koncie przeczytanego „Tańczącego z Herbatnikami”, spodziewałem się raczej poważnej komedii, jako iż styl Malvagio wydaje się być stworzony idealnie dla rzeczy wielkich, podniosłych, monumentalnych, a niekoniecznie komediowych, czy dyktowanych sytą dozą losowości. Również, jak dokonuję szybkiego bilansu przeczytanych tekstów, sam autor chętnie podejmuje tematy poważne, odnajduje się w tym doskonale. Jak zatem wyszło mu przy „Ciekawych dniach”? Ile opowiadanie ma wspólnego z innymi utworami autora, a co wprowadza do ogółu jego twórczości? Przekonajmy się. Ostrzegam przed możliwymi spoilerami zdradzającymi szczegóły fabularne! Pomysł i fabuła W zasadzie wszystko opiera się na prostym jak parasol założeniu – jest bohaterka, która wypełnia misję, a która samodzielnie nie jest w stanie uciec przed pościgiem. Tu wkraczają pozostali bohaterowie, co nakręca kosmiczne tournee oraz mniej lub bardziej losowe perypetie. Całość zwieńczona jest sympatycznym zakończeniem. Jest to opowiadanie konkursowe, toteż, chociaż to zapewne nowsza wersja, obarczone było pewnymi ograniczeniami, niemniej wykreowany wewnątrz świat wypada dosyć prosto, zwięźle. Z całą pewnością autor mógłby dowolnie to rozszerzyć i stworzyć obszerne, masywne uniwersum, zatem wszelkie furtki pozostają otwarte. Tutaj przyjdzie nam się spotkać ze snekami, kosmicznymi piratami oraz... goframi. Prawdziwymi, equestriańskimi goframi To oczywiście nie wszystko, chociaż są to te elementy które zapadają w pamięci najbardziej. Generalnie, każdy sub-wątek, czy część świata mają odpowiednio dużo czasu aby zabłysnąć i pokazać się, urozmaicając nam wędrówkę przez kosmos. Nic nie jest wrzucone na siłę, żadnych skrótów, żadnych przeskoków (swego czasu wypowiadałem się odnośnie, w mojej ocenie, „nagłego” zakończenia innego fanfika, do którego jeszcze się odniosę). Realizacja pomysłu odbyła się zatem bez najmniejszych choćby zgrzytów, co jest bardzo satysfakcjonujące. Opisy są w pełni wystarczające i dostatecznie plastyczne aby z grubsza wyobrazić sobie scenerię, ruchy postaci, niekiedy wręcz słychać jak robot trzeszczy i szumi, jak lamia syczy, czy też jak coś stuka o blachy, jak pracują silniki. Znakomicie. Absolutnie niczego nie brakuje na tym polu, gratuluję! Postacie, znajome twarze Tutaj przestrzegę raz jeszcze przed spoilerami, aczkolwiek nie wiem, czy autor celowo otoczył niektóre kucyki pewną warstwą tajemnicy, mając na celu późniejsze ujawnienie ich imion, znaczenia. Przyznam, że tak czy inaczej, poczułem się lekko zaskoczony, kiedy na końcu okazało się, że główną bohaterką przez cały czas była Trixie Lulamoon XXXI, kolejna przedstawicielka dumnego, wspaniałego rodu! Chociaż można się było tego spodziewać. Dlaczego? Opowiadanie zdecydowanie ma więcej wspólnego z „Tańczącym z Herbatnikami” niż można się tego spodziewać. To nie tylko tag, to nie tylko do pewnego stopnia podobne zagrania fabularne (motyw podróżowania i ujawnienie czarodziejki na końcu, motyw poszukiwania czegoś). Również nie obecność (tym razem znacznie bardziej satysfakcjonująca) Trixie. Poza nią mamy samego Diamond Spadesa, który chociaż wcale nie musi być dokładnie tą samą osobą, to jednak zachowuje się, podchodzi do życia dokładnie tak jak w „Tańczącym z Herbatnikami”, co uważam za zdecydowanie mocny punkt opowiadania. Lubię tę postać, a w „Ciekawych dniach” wypadł nawet lepiej, niż w „Tańczącym z herbatnikami”. Po prostu. To jego rola w historii, jego interakcje z Trixie, także Blessed Fatem oraz innymi postaciami, jego historia z wilczymi piratami, a także finalna, prawdziwa profesja jaką się para. Wszystko naraz po prostu lepiej do mnie trafia i pozostawia w głowie zdecydowanie więcej wspomnień. Co cieszy, główne postacie wyrastają ponad przeciętność, odróżniają się, są bardzo, ale to bardzo barwne, sympatyczne, przyjemne w odbiorze, ich losy śledzi się z niemałym zainteresowaniem. W sumie, nie wiem na ile kwalifikuje się to na pełnoprawną postać, ale w pamięci zapadł również towarzyszący bohaterom, trzeszczący i lagujący robot, a kapitan Khan Deez, chociaż słyszymy go tylko przez radio, daje się zapamiętać, w roli takiego quasi-antagonisty sprawdza się dobrze. Każdy aspekt ich kreacji wydaje się być dopracowany i przemyślany od samego początku, co również dopełnia treści i wypada satysfakcjonująco. Zdecydowanie pochwalam to, że w opowiadaniu znalazł się Diamond Spades, Trixie. Widzę to jako powiązanie z uniwersum autora, z „Tańczącym z Herbatnikami”, po prostu czuje się, że to ta sama, jedna bajka i zastanawiam się, czy przynajmniej te dwa fanfiki dzieją się w ramach jednej osi fabularnej? A może wszystkie opowiadania Malvagio są kanoniczne dla jego świata, w którym opisuje historie? Klimat, ile w tym komedii Z niekrytą przyjemnością stwierdzam, że pod względem lekkości atmosfery, odpowiadającej przyjętym tagom, jest tu zdecydowanie lepiej, niż w wielokrotnie przywoływanym „Tańczącym z Herbatnikami”. Komedia ma się tutaj lepiej, wyraziściej, całość czyta się wartko i przyjemnie. Doskonale jest widzieć, jak dokonuje się postęp i jak autor coraz śmielej porusza się w różnych tagach, wykraczając coraz dalej i dalej. Podoba mi się klimat tego opowiadania. Wprawdzie zaczyna się już w trakcie pewnej akcji i nic nie zwiastuje żadnej rewelacji, jako że wprowadzenie wypada dosyć rzemieślniczo, jednakże natychmiast jak bohaterka umyka zagrożeniu, jak trafia na stację gdzie oczekuje gwiazdobusa, który, ależ oczywiście, nie przylatuje, natychmiast pobudzona zostaje ciekawość, nakręcamy się na przygodę, która rozkręca się sprawnie i nie pozwala się oderwać do samego końca. Jasne, nie jest to randomowe, komediowe do granic możliwości, powiedziałbym, że jest to komedia przygodowa pisana elegancko, schludnie. Nie jak z tektury, nie sztywno, ale właśnie tak ze smaczkiem, ale nie przesadnym kunsztem, selekcjonowaniem ekstrawaganckich określeń, co by znów nie nadać zbytniej powagi komedii. W tym sensie jest to nietuzinkowe. Generalnie jest to kolejny mocny aspekt opowiadania, kolejny dowód na dopracowanie oraz wysokie standardy autora. Jak również jego ewoluujący styl. Ogółem jest to opowiadanie godne polecenia. W mojej opinii, chociaż nie interesuję się Space Operami, wypada lepiej jako komedia, niźli „Tańczący z Herbartnikami”. Jako kucykowy fanfik może i wypada troszkę słabiej, więc ostatecznie... No, jednak „Ciekawe dni” postawię nieco wyżej od „Tańczącego z Herbatnikami”. Istotnie, był to ciekawy fanfik Pozdrawiam!
  10. Przeczytałem niniejsze tłumaczenie jakiś czas temu. Ogólnie rzecz biorąc, wykonano dobrą i solidną robotę, gdyż historyjka jest lekka, płynna i przyjemna, nie wymaga wiele czasu, ani niczego specjalnego, by móc się nacieszyć, o każdej porze dnia i nocy. Brzmi po prostu dobrze i naturalnie Chociaż ciężko się cokolwiek więcej rozpisać z uwagi na gabaryty tekstu, muszę przyznać, że w pewnym napięciu oczekiwałem na wyprowadzenie wzoru, który to wzór doprowadził Twilight to tytułowej konkluzji. I kiedy owe wyprowadzenie nadeszło... Kurczę, mała jest genialna. Jest w tym jakaś głębsza logika Poza tym, bardzo ładne, zwięzłe opisy, przełożone godnie, przesympatyczne kreacje postaci, łagodny przebieg akcji. Warto zerknąć, przeczytać, uśmiechnąć się pod nosem z podsumowania oraz zachowania Twilight. W ogóle, klimat jest tutaj serialowy, klasyczny, niewinny. Podoba mi się. Polecam ogółem. Dlaczego nie? Pozdrawiam!
  11. No, no, no... Muszę przyznać, że zostałem tutaj mile zaskoczony. Próbowałem sobie odgadnąć cóż to takiego będzie i generalnie za wiele nie odgadłem. Owszem, zaledwie jedenaście stron, pozostaje niemały niedosyt, ale również apetyt na więcej, na rozwinięcie historii. Zwłaszcza, że tagi prezentują się zachęcająco, potencjał jest. Co moim zdaniem stanowi (na obecnym etapie) główny atut opowiadania to jego opisy. Zostały one napisane bardzo ładnie, lekkim językiem, są one plastyczne, pozwalają na łatwe wyobrażenie sobie scenerii, a te zmieniają się, jak na jedenaście stron, całkiem sprawnie. Tajemniczy prolog akurat tutaj wiele nie pokazuje, ale już po chwili mamy doskonale znane Ponyville (z podziałem na ogólny opis, rynek, główny plac itp.) , wnętrze domostwa Tense Hearta (opisanych zostało kilka pomieszczeń oraz innych rzeczy), skwer na skraju miasta, dodatkowo z czasem przechodzimy z wieczoru do nocy. Jak to się mówi, „system dnia i nocy” Czytając rozdział po prostu łagodnie płyniemy sobie od lokacji do lokacji, obserwując rzeczywistość wokół głównego bohatera. Nie da się o nim za wiele powiedzieć, gdyż autor zdecydowanie poszedł w budowę otaczającego go świata, aniżeli budowę jego charakteru. Wiemy na razie tyle, że jest adeptem szkoły magii i ma znajomych w Ponyville. Wśród nich są znane nam doskonale postacie. I jednorożec ten prowadzi jakieś badania, których wynikami jednak się nie dzieli. Jest zatem tajemniczy, chociaż po końcówce można się domyślać, że również i wrażliwy. Zdecydowanie ma jakiś cel. I chociaż nie jest to aż tak wiele, to jednak jestem pod wrażeniem tego jak zgrabnie udało się wpleść te elementy w treść i jak dobrze wszystko to ze sobą współgra, budując solidny fundament pod dłuższą, spójną historię. Niestety, tekst jest obarczony kilkoma mankamentami. Co się zdarza sporadycznie (czy wręcz dwukrotnie, ale jest to dosyć jaskrawy przykład), mieszają się czasy, jak np. tutaj: „Nagle ktoś zapukał do drzwi. Tense szybko odwrócił wzrok w kierunku drzwi. Zdziwił się, gdyż jest środek nocy, a listonosz o takiej porze listów nie roznosi. Z zaciekawieniem podszedł do drzwi i lekko je uchylił.” Możliwe, że została zjedzona jedna literka, ale sugestie w dokumencie są wyłączone, więc za bardzo nie mam jak samemu temu zaradzić, więc zwracam uwagę. Natomiast, w przykładzie poniżej z całą pewnością nie chodzi o brak literki, czy przeoczenie: „Była dopiero 2 w nocy. O tej porze wszyscy już śpią w Ponyville. Przez głowę przeszła mu myśl, aby (...)” Konsekwentnie byłoby używać w narracji czasu przeszłego, non stop. Zdarzają się również potknięcia, takie jak: „Uważasz, że sama mogłam bym uwolnić się od wpływu Nightmare Moon?” Wystarczyłoby „mogłabym”. W ogóle, zapis dialogowy należałoby poprawić, gdyż, klasycznie dosyć, dywizy przeplatają się z półpauzami, niekiedy na końcu zdań zostają kropki, podczas kiedy powinny być tam nieobecne. Nie sposób tego wszystkiego wypisać (aczkolwiek dialogów nie było znowu tak wiele, zdecydowanie dominują opisy), znacznie wygodniej byłoby po prostu umożliwić sugerowanie, czy też znaleźć sobie pre-readera W ogóle, zdarzają się jeszcze takie sformułowania jak: "Zostawmy dom Tense'a za sobą i pójdźmy za głównym bohaterem." No hej, to są teksty dla opiniodawców i recenzentów, narrator, w tym konkretnym przypadku, powinien jednak posługiwać się innymi frazami Tak czy owak, jest to ciekawy kawałek tekstu, dosyć solidny fundament pod coś znacznie większego, jest apetyt na dalsze rozdziały, zdecydowanie. Zalety w mojej opinii przeważają nad pewnymi uchybieniami. Podobało mi się, toteż zachęcam do wznowienia prac nad tymże opowiadaniem. Pozdrawiam!
  12. Na wstępie przyznam się, że długość opowiadania mnie zaskoczyła, tak troszeczkę. Sądziłem, że to będzie krótsze, a tutaj proszę, dostaliśmy sytą porcję dnia i nocy z życia młodej Twilight, z czasów kiedy Harmonia, czy alikornikacja były pojęciami totalnie abstrakcyjnymi, a uczucie Shining Armora i Cadance dopiero się rozwijało. Interesujący punkt na osi czasu do opowiedzenia historii o lawie Jakość tłumaczenia spełnia wszelkie oczekiwania, zachowany został sympatyczny, serialowy klimat, opowiadana historia jest prosta i przez to potężna. Wiadomo, siła tkwi w prostocie. I w wysokiej jakości przekładzie To było prawie jak oficjalny short, czy też odcinek/ kawałek odcinka, tak doskonale oddany jest nastrój. Opowiadanie ma polot, trudno się od niego oderwać. Kreacje postaci są przesympatyczne, a opisy plastyczne, toteż bez problemu można sobie wyobrazić to jako pełnoprawną animację. Podobały mi się dialogi, ale najbardziej pomysły Twilight na przemierzenie dystansu nie korzystając z podłogi, ale właściwie to wszystkie innego co się nawinie. Uśmiechałem się, zdecydowanie był to gwóźdź programu. Takiego zakończenia się nie spodziewałem, ale było satysfakcjonujące. W mojej opinii pozostało otwarte, widziałbym jedną możliwość na ciąg dalszy i dokończenie tego shortu. Ale wtedy pewnie już nie byłby shortem. No, ale tak czy owak, bardzo przyjemny przerywnik, nie brakuje mu znanej z kreskówki atmosfery, postacie zostały dobrane i oddane bardzo umiejętnie, każda wypada sympatycznie. Tłumaczenie, jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić przy innych okazjach, stoi na wysokim poziomie. Polecam rzucić okiem na polską wersję tegoż tytułu. Bardzo dobry przerywnik, który zostaje w głowie i przybliża nam tę klasyczną kreskówkową atmosferę, która, jak mniemam, oryginalnie przyciągnęła nas do tej tematyki. Plus parę innych rzeczy. Pozdrawiam!
  13. No cóż, to było dosyć... Krótkie. Ale całkiem sympatyczne. Trochę tekstu, chwila poczytania, powiedziałbym, że nawiązania do tematu konkursowego były dosyć skromne. Rzekłbym wręcz, że gdyby nie informacja o minionym konkursie literackim zapewne nie domyśliłbym się, że to w ten sposób w ogóle doszło do powstania niniejszego opowiadania. Prędzej pomyślałbym, że była to spontaniczna zajawka, takie tam W sumie, motyw, że z jednego drzewa powstaje jedna wykałaczka przypomniał mi pewien odcinek „Tabalugi” - był tam bóbr, który z jednego ściętego drzewa robił jeden patyczek do lodów i była mega chryja, bo zanim bohaterowie zorientowali się co jest grane to chyba pół doliny wycięli. Ale skupiając się na tekście, to realizuje on dobrane tagi po prostu poprawnie. Żadnych szczególnie innowacyjnych pomysłów, lecz nie można powiedzieć, że historyjka jest odgrzewanym kotletem. Momentami jest zabawna, została napisana poprawnie, język jest prosty, przystępny. Dosyć groteskowe zakończenie, lubię je. I to chyba tyle. Potencjał na coś więcej jest zawsze, ale to już raczej po prostu dla historii osadzonej w steampunkowych realiach. Jeżeli macie chwilę wolnego czasu można zajrzeć, z ciekawości. Ot, krótkie, niezobowiązujące opowiadanko.
  14. Opowiadanie krótkie, dosyć smutne, ale w swoich brzmieniach również refleksyjne z uwagi na to, że może ono być rozpatrywane jako komentarz do obecnej rzeczywistości i sytuacji na świecie, myślę, że można się pokusić nawet o stwierdzenie, że jest to pewna alegoria, ale również zapytanie o przyszłość i dla kogo będzie to przyszłość. Tekst ma już trochę lat, ale pozostaje aktualny do dzisiaj. W sumie, motywy przemijania, bezradności wobec gnającego naprzód świata i tego, że najczęściej nie jest to świat jakiego byśmy dla siebie chcieli, wszystko to jest dosyć uniwersalne, ponadczasowe. Autor rozprawił się z tym bezbłędnie. Druga rzecz to to jak wiele udało się opowiedzieć na przestrzeni zaledwie trzech stron (w ogóle, pojawiło się całkiem sporo różnych istot). Myślę, że umożliwiła to zwięzłość i staranna selekcja wyłącznie tych najważniejszych faktów z pozostawieniem szczegółów wyobraźni czytelnika. Narracja pierwszoosobowa spełnia swoje zadanie, nie tylko czujemy się z osobą mówiąca bardziej związani, ale śledzenie zmieniającego się świata z tejże perspektywy pomaga w budowaniu dosadnego wydźwięku, iż zmiany są nieuniknione, najczęściej nie mamy na nic istotnego wpływu i możemy jedynie bezradnie czekać, obserwować, łudząc się, że za moment nie obudzimy się jako ostatni ze swego gatunku, czy kręgu kulturowego. Co dodatkowo nastraja to fakt, że większość z tego jest nieodwracalna i pozostaje jedynie przyjąć to jako nieuniknione. O stylu nie można powiedzieć niczego złego. Słowa są dobrane bez zarzutu, zadbano o właściwą kompozycję, brzmienie. Tekst czyta się sprawnie, bezstresowo, wiele z niego zostaje w głowie i chociaż owszem, jest pewien niedosyt, gdyż możliwości na dłuższą, obszerniejszą historię są przeogromne, to jednak dzięki temu jak wiele pozostaje wyobraźni, bardzo szybko dopisujemy sobie w myślach poszczególne scenariusze, budując coś więcej na fundamencie w postaci niniejszego opowiadania. Zatem kolejna ważna zaleta – opowiadanie pobudza wyobraźnię, nie daje o sobie prędko zapomnieć. Ogólnie myślę, że jest to tekst godny polecenia, wydaje mi się również, że ma wielki potencjał, a już na pewno potrafi zainspirować, zadziałać jako bodziec dla innych twórców. Sprawdźcie sami!
  15. Zgodzę się z mym przedmówcą, że opowiadanie ma bardzo kabaretowy wydźwięk, jakkolwiek jej zwieńczenie zahacza o czarną komedię. Ale tylko o tę mikroskopijną odrobinę, no i wedle mojego dziwnego wyczucia. Przede wszystkim, podobały mi się dialogi oraz kolejne teorie spiskowe, które w opowiadaniu zostały przedstawione oraz uzasadnione w taki sposób, że w sumie czytelnik ma wrażenie „w tym szaleństwie jest metoda”. Rozumiecie, takie „o kurczę”, że coś w tym musi być Niekiedy wydało mnie się to całkiem błyskotliwe, ale przede wszystkim właśnie kabaretowe. Absolutnie mogłem to sobie wyobrazić, odegrane na scenie, przez występujących aktorów, komików. Opisy są, nie budzą ani szczególnego zachwytu, ani bardziej negatywnych odczuć, po prostu pełnią swoją rolę, dając nam pojęcie co jest dookoła, jak to wygląda. Generalnie, z tego co widzę, opowiadanie w swojej rozszerzonej wersji posiada więcej dialogów, a więc i więcej mniej lub bardziej absurdalnych teorii czym tak naprawdę są drzewa. Widzę tez kilka extra opisów, bardziej pod koniec historyjki. Muszę przyznać, że takie jej zwieńczenie pobudza wyobraźnię i zwraca uwagę na rzecz, która wydaje się dosyć creepy. Mianowicie co jeśli wcześniej były już kucyki, które skapnęły się, że być może cała przyroda to spisek? Co jeśli każde takie drzewko to zmieniony innym razem kucyk? Ile drzew jest w drzewach? Ile z tego to kucyki? A może rzeczy opisane w opowiadaniu to jedynie wierzchołek góry lodowej? Ale generalnie, pomysł był dobry, wykonanie zupełnie w porządku, myślę, że warto rzucić okiem na ten kawałek tekstu oraz porównać obie wersje. Jest to historia nieco abstrakcyjna, o zabarwieniu komediowym, nie wymaga od nas jakichś szczególnych pokładów wolnego czasu. Po prostu, można rzucić okiem
  16. @Azet Ja nie rozumiem skąd natychmiast ten minusik, ale już Tobie wyrównałem Co do fanfików, niestety takim fanfikiem z Trixie i Twilight co chcesz nie dysponuję, ani takiego nie znam, ale dysponuję Oneshotami, które jakoś chyba wpasowują się w Twoj opis. Kresy są serią takich oto Oneshotów, lecących wedle fabuły ciągłej, co prawda mogą one gabarytowo wykroczyć poza górny limit słów, ale kto wie? Tagi masz wszelakie, chociaż nie wszystkie. Sprawdź sam, zawsze potrzebuję feedbacku oraz opinii Co do innych autorów, zdecydowanie polecam Tobie Serię Ciasteczkową autorstwa Madeleine, Księgę Wzorów od tej samej autorki, Szeptane opowieści od Arkane Whispera się nadadzą, są to generalnie opowiadania, które potrzebują uwagi oraz komentarzy, może przypadną Ci do gustu. Hm... W celach czysto rozrywkowych, wprawdzie nie o Twilight i Trixie, ale o Twilight oraz innych to pamiętam Yours Truly, którego tłumaczenie przygotował Favri, a przy którym sam nieco swego czasu dłubałem Może co nieco zainspiruje Cię w materii Twojego własnego fanfika, już z właściwymi postaciami? Jak sobie co nieco przypomnę, to dorzucę, ale generalnie to powinno być ok... Na początek. Pozdrawiam!
  17. Cześć, witajcie ponownie! Uff... Prowadzenie Szkoły Przyjaźni, nawet wespół z moimi przyjaciółkami, to nie lada wyzwanie. Muszę być na bieżąco, śledzić mnóstwo spraw jednocześnie, dbać o to, by spełniać wytyczne nie tylko przez Stowarzyszenie, ale także moje własne, moich przyjaciółek, aby kształcenie odbywało się w sposób różnorodny i elastyczny. Nikt nie może się czuć pominięty, czy zlekceważony! Każdy, nawet najmniejszy problem, jest to problem poważny, który należy rozwiązywać wspólnie W każdym razie, korzystam z wolnej chwili oraz tego, że znów do mnie zajrzeliście Jak się macie? @Krystianoronaldo Wiesz lubię Sport a najbardziej to piłkę nożną grać To znakomicie! Wydaje mi się, że Rainbow Dash byłaby szalenie ciekawa, usłyszeć jak Ci idzie, na jakiej pozycji zwykle grasz i jakie osiągasz wyniki Od razu uprzedzam - na pewno będzie miała dużo uwag i rzeczy które, jej zdaniem, mógłbyś i powinieneś poprawić, ale zapewniam Cię, że to tylko troska o Twój dalszy rozwój, abyś stawał się coraz lepszy i lepszy. Ona dużo mówi o treningach i pokonywaniu własnych granic aby po prostu stawać coraz bardziej niesamowitym i w ten sposób inspirować innych do ciężkiej pracy. Długo sądziłam, że to dużo trudniejsze, ale tym razem praktyka okazała się łatwiejsza niż teoria Dlatego trzymam za Ciebie skrzydełka i wierzę, że dasz sobie radę ze wszystkim na co się porwiesz! Och, tylko... Rainbow z pewnością nie powie Tobie co zrobić aby prześcignąć ją - to już będziesz musiał opanować sam Czy u ciebie też są cztery pory roku czyli Wiosna, Lato , Jesień i zima Tak, jak najbardziej! I wiesz ja jestem niepełnosprawny i jest mi bardzo ciężko Bo mam mało przyjaciół można powiedzieć że nie mam wcale To bardzo niedobrze... Przykro mi to słyszeć, jeszcze trudniej cokolwiek poradzić, poza ogólną radą, abyś się nigdy nie poddawał i zawsze dawał nie tylko sobie, ale również innym czas. Myślę, że życie ciężkie, w niepełnosprawności, to jest totalnie inny świat dla kogoś, kto takich problemów nie ma, stąd, jak sądzę, powstają bariery i zawieranie przyjaźni staje się bardzo trudne. Niestety, dużo częściej okazuje się, że łatwiej jest kogoś stygmatyzować i się od niego odsuwać, ale wierzę, że jeżeli tylko dać wystarczająco dużo czasu na oswojenie się i zrozumienie czyjegoś położenia, wówczas dużo prędzej te bariery pękają i wynika z tego coś naprawdę dobrego. Zauważyłam, że wiele sporów, czy uprzedzeń, bierze się ze zwykłej niewiedzy. Po prostu osąd jest wydawany bez poznania drugiej osoby. Ale nie oszukujmy się - są rzeczy których nawet najlepsze encyklopedie nie wyjaśnią. Są to rzeczy, z którymi trzeba samodzielnie się oswajać, z którymi trzeba się zetrzeć i na które powinno się spojrzeć pod różnym kątem. No i... Cóż, wiele ksiąg pozostanie takimi samymi, a życie gna do przodu, ciągle się zmienia. Dlatego mamy nowe wydania zmienione! I chciałem ciebie bardzo cię poznać Za przyjaśnić Bardzo mi miło Oczywiście tutaj mamy przypadek bariery między światami, ale wierzę w postęp, a także w to, że każda przeszkodę można z czasem pokonać. Ja na pewno się nie poddam! I co byś zrobiła jak byś człowieka spotkała Na przykład Mnie Jak byś mnie powitała. Nie chciałabym się skupiać na samym powitaniu, bo to po prostu dzieje się samo i akurat tego nie planuję... Natomiast wiem, że jest mnóstwo rzeczy, które chciałabym Tobie pokazać i o których chciałabym opowiedzieć i co do tego owszem, mam już plan @TotallyNormalGuy Co byś zrobiła gdyby okazało się, że masz sekretnego adoratora? Cóż... He, he Nie mogę powiedzieć, że to jakaś nowość, ale myślę, że miałabym gdzieś w głowie tę myśl, ale funkcjonowałabym zwyczajnie... No. może w lekkim napięciu, a nuż tenże adorator nagle się ujawni? @Truskawkowa Mamba Gdyby Trixie chciałaby podjąć u ciebie naukę, to przyjęłabyś ją pod swe skrzydła? Eee... Nie wydaje mi się by tego chciała, z uwagi na pewne... Różnice między nami. To znaczy, nie wydaje mi się, aby pozwoliła na to jej duma. Już prędzej zgłosiłaby się do Starlight, a potem do mnie, żeby mi pokazać, że nie ma już takiej rzeczy, której mogłabym jej nauczyć. Ale gdyby jednak przyszła do mnie i obiecała, że będzie przestrzegać zasad, to pewnie, czemu nie? Hm? Zdaje się, że to już wszystko. Twilight bardzo Was pozdrawia i dziękuje za Waszą obecność! Czekamy na kolejne Wasze pytania, nie krępujcie się!
  18. Miło mi ogłosić, że saga rodziny Ashfall właśnie wystartowała, z nowym opowiadaniem, dwuczęściowym, pod tytułem "Wiosna Ĉevalonii" Znajdziecie je w pierwszym poście, otwierającym niniejszy wątek Natychmiast pragnę gorąco podziękować @Foleyowi, który podjął się prereadingu oraz drobnej korekty najnowszego opowiadania! Poza tym, choć to już któryś z kolei raz, dziękuję niezmiernie @karlik za poświęcony czas oraz rozprawienie się z przecinkami, dając mi dobry przykład jak ich używać Nie tylko im, ale i każdemu kto przeczytał, kto chociaż troszeczkę podzielił się wrażeniami, wszystkim Wam bardzo dziękuję, nie ma mowy aby w innym przypadku historia zabrnęła tak daleko. A mam nadzieję, że zabrnie jeszcze dalej! Przechodząc do rzeczy, "Wiosna Ĉevalonii" jest to pierwszy poważny punkt zwrotny w całej fabule "Kresów". Druzgocąca prawda wreszcie wychodzi na jaw, kiedy to na horyzoncie pojawia się zupełnie nowy rozdział w historii Equestrii, który z całą pewnością na zawsze odmieni życie jej mieszkańców, nie wspominając już o szeroko rozumianym południu, w tym Zebryki, która lada moment ma ruszyć do walki o swoją niezależność. W tej trudnej rzeczywistości, na skraju przełomowych zmian, będą musiały odnaleźć się także znane już nam postacie, nie zabraknie również i całkowicie nowych, które poprowadzą znanych nam bohaterów i bohaterki... Albo też staną na ich drodze. A pewien skrzydlaty ogier znajdzie się w pułapce między przeszłością, a teraźniejszością... Wspomnę też, że z tej okazji chciałem wypuścić kilka nowych dodatkowych materiałów, jednak te napotkały na opóźnienia. Niemniej ich przyszłość jest pewna, toteż wkrótce z całą pewnością coś się pojawi Pozdrawiam serdecznie!
  19. Od razu się czepnę i powiem, że nie jestem pewien czy trailer ten kwalifikować jako wyciek. Był dostępny wczoraj na PlayStation Europe itd. więc... Znaczy, screencapy które były dostępne w różnych miejscach parę godzin wcześniej, to chyba zostało potwierdzone jako wyciek. No i wcześniej ktoś komuś smocze jajo wysłał, a po drodze inne wycieki, przecieki, że to jest ten "Project Falcon", który był w produkcji od 2015, no i kod w "Crash Bandicoot N. Sane Trilogy", na ekranie trzeciej części... Oh, come on, wiadomo było, że klasyczny Spyro w końcu znajdzie swoją drogę na współczesną generację Pytanie tylko, kiedy? Powiem też, że data wydania jest dosyć... Ciekawa. Mówcie co chcecie, ale dla mnie to jest za bardzo niedługo I zdaje się, że jakoś nawiązuje do daty wydania oryginału, W ogóle, tak jak przy okazji Crasha, tak i tutaj gra wygląda po prostu obłędnie i znowuż, wszystko jest zrealizowane na zaawansowanym poziomie technologicznym, z zachowaniem ducha pierwowzoru. Przy czym za sprawą świateł i cieni całość wydaje się jednak mniej cukierkowa, więc ten baśniowy wydźwięk zdecydowanie zyskuje. Chociaż z drugiej strony na trailerze pokazali tylko pierwszą część, ale do września na pewno nie zabraknie nowych materiałów. Ciekawi mnie co pokażą w ramach części trzeciej. Głównie w ramach bossów, bo Buzz, Spike, Scorch, mają predyspozycje by wyglądać bardziej creepy, ale zobaczymy. Cieszy fakt, że, przynajmniej na podstawie tego co wypisują w miarę rzetelne źródła, Tom Kenny powraca by użyczać głosu Spyro Po tym jak znakomicie wyszedł remaster Crasha jestem niemalże w pełni spokojny o to, że niebawem dostaniemy kolejny bestseller. Czy mam jakąś listę życzeń? Mam. W remasterze Crasha był time portal, dzięki któremu można było sobie grać Coco w jedynce, dwójce, w każdym poziomie w trójce. I to była rewelacja. Byłoby fajnie, gdyby takie Girl Power! zaserwowali też w Spyro i dali portal z którego przybywa Cynder, do grania w prawie każdym poziomie we wszystkich trzech grach No wiem, że tam są NPC, ale co za problem dograć parę dialogów? Jak widzę, remaster przygotowuje Toys for Bob, ludzie związani mocno ze Skylandersami, gdzie przecież jest Cynder, więc... Chociaż nie jestem pewien co by było z jej designem. Chyba najlepiej by było jakby stworzyli dla niej oryginalny, kolejny design pod Reignited Trilogy, kto wie? No, ale tak czy owak, znakomite wieści Ciekawe jak Activision widzi przyszłość marek. W przypadku Crasha chyba oczywiste jest, że ludzkość potrzebuje jeszcze remaster Crash Team Racing, co daje im jeszcze trochę czasu na przemyślenie ewentualnych sequeli... Albo dalszych remaków. Ze Spyro jest trochę trudniej, bo Enter the Dragonfly to była kompromitacja, Hero's Tail ma troszkę zbyt podzielone, umiarkowane opinie, Legendy z kolei wydają się zbyt "nowe". Ale zobaczymy. Może! To by było prawdziwe spełnienie marzeń, a nie ten flak na GBA, gdyby Activision później wysmażyli prawdziwy, wielki crossover Crasha i Spyro na duże konsole i PC
  20. W końcu udało mi się przysiąść do tego opowiadania... Które przysiągłbym, że było dłuższe? No, nieważne. Moja pamięć ostatnio szwankuje, bardzo możliwe, że zapamiętałem jakąś inną wersję/ inne opowiadanie autorki zanim nadeszły pewne zmiany „A gdybym był Złym Lordem...” okazuje się całkiem zgrabną i lekką w odbiorze komedyjką, skutecznie wyśmiewającą różnorakie stereotypy, czy utarte schematy odnoszące się do wizerunku bohatera i złoczyńcy, do tego czym się kieruje bohater a jak swą potęgę buduje złoczyńca, czym się to charakteryzuje. Od razu wychodzi na wierzch merytoryczne przygotowanie autorki – od kodeksu bohatera, poprzez najwyższe piętra mrocznych zamków, na kolczastych czarno-czerwonych zbrojach kończąc. Ylthin po prostu widziała to wszystko i wie doskonale jak obnażyć każdą z tych klisz, w formie właśnie niniejszego opowiadania. Opowiadanie okazuje się też bogate w przeróżne nawiązania i odniesienia, z których największe znaczenie mają dla mnie te, odnoszące się do sagi „Might and Magic”. I znów – od tych klasycznych tytułów, aż po te nowsze, chociaż uparcie będę twierdzić, że wspomnienie o najeżonych od kolców zbrojach to subtelne nawiązanie do designu co niektórych jednostek z „Might and Magic: Heroes VI”, gdzie mieliśmy pełno haczyków w elementach zbroi jednostek nieumarłych, czy też zbędnych, przesadzonych dodatków w postaci orzełków na hełmach jednostek Przystani, czy badziewnego żelastwa u aniołów i tym podobnych. To, poprzez swych developerów, którym nie zawsze płaci, robi „Soft: Ubi”, a co również zostało rozmontowane przez Ylthin (gdyż w "A gdybym był Złym Lordem..." ekonomia jednak się liczy). W momencie, w którym bohater siada na tronie i staje się tytułowym Złym Lordem, dla całego dworu oraz jego włości nadchodzą wielkie zmiany. Zmiany również ekonomiczne, kalkulacje. Ponieważ Swift Okrutny swego czasu kierował się kodeksem i działał jak archetyp bohatera, wie doskonale jak funkcjonują różni inni bohaterowie, obecnie jego wrogowie. To znaczy, wszyscy działają tak samo i rozpracowanie ich jest kwestią przeniesienia komnaty sypialnej na niższe poziomy zamku oraz wystawieniu na widok czegoś co przypomina tylne wejście do zamku Złego Lorda. Jednocześnie, jako że sam zwalczał złych, zna każdy ich słaby punkt, ponieważ oni również funkcjonują tak samo. Pomysł był dobry, pomimo konkursowych ograniczeń został zrealizowany solidnie, w taki sposób, że nie czujemy niedosytu. To znaczy, w materii dialogów, przekazu. Chętnie widziałbym więcej opisów, ale wiecie... Mój typ tak ma W każdym razie, jak na komedyjkę z domieszką [Dark], głównego bohatera daje się poznać całkiem dobrze, również postacie które przewijają się w tle (mam na myśli również gryfiego adiutanta) zapadają w pamięć, głównie dlatego, że większość z nich ma jakieś charakterystyczne cechy, które odróżniają je i czynią widocznymi. Czy jest to opaska na oku bardzo starzejącego się gryfa, czy Koboldy śmigające po rosyjsku, czy bohater latający w sukieneczkach, udający praczkę, byle jakoś przeniknąć do zamku nowego true final bossa. Działa to przednio, każda taka konfrontacja jest okazją do zgłębienia toku myślenia Swifta Okrutnego, czyli wyśmianiu pewnych znanych schematów, wygodnych nieścisłości czy innych klisz, znanych z różnych opowieści bohater vs złoczyńca. Wczytując się dokładniej w jego wypowiedzi, kiedy opowiadanie na serio (Ale czy na pewno?) podejmuje kwestie istoty dobra i zła, różnic między nimi oraz sensu podziału na bohaterów i złoczyńców, kto w tym zestawieniu, na dłuższą metę, wypada lepiej. No i trzeba przyznać, że gość ma trochę racji, ale tutaj nie będę tego rozwijał, po prostu zaproszę Was do lektury opowiadania, samodzielnego odnalezienia tegoż fragmentu, a potem podzielenia się własnymi przemyśleniami Ogólnie, jak to się mówi, w tym szaleństwie jest metoda. Z jednym bym tylko się fundamentalnie nie zgodził, jest różnica między zachowaniem złota dla siebie, a rozdaniem do innym. Za rozdanie złota chłopom można dostać troszkę doświadczenia Pośród różnych motywów, nie tylko tych skupionych na rozmontowywaniu schematów, mamy na przykład myk z tzw „shamingiem”, który podnosi wartość tej komediowej otoczki opowiadania. Opisów, czy to w tradycyjnej, akapitowej formie, czy wplecionych w poszczególne wypowiedzi, jest wystarczająco dużo by to sobie wyobrazić, no a kiedy jeszcze widziało się odpowiednie rzeczy (Game Over screen w „Heroes of Might and Magic II”, ale nie tylko), poszczególne scenerie stają się jeszcze wyraźniejsze w wyobraźni. W gruncie rzeczy, świat przedstawiony jest dosyć luźno powiązany z tym kucykowym i gdyby nie kilka wspomnień o Equestrii możliwe, że jedynym spoiwem byłby znajome gatunki, czy to kucyki, czy gryfy. Ale chyba istnieje w pełni ludzka wersja tejże historii... Jest jeszcze przeskok i końcówka, która potwierdza, że owszem, Celestia maczała w tym pióra/ kopyta i że w rzeczywistości chodziło o coś więcej. Niemniej nie umniejsza to temu aspektowi, że Swift Okrutny okazał się dobrym Złym Lordem Jeśli chodzi o sam styl, to muszę przyznać, że bardzo mi on pasuje. Nie posiada wprawdzie jakichś szczególnych cech nie pojawiających się nigdzie indziej, ale jego brzmienie jest kompetentne i konkretne, nie ma miejsca ani na przeintelektualizowane fragmenty których prawdziwe znaczenie łatwo się rozmywa, nie ma miejsca na akapity pozostawiające jakiś szczególny niedosyt, chociaż oczywiście, na moje wyczucie, opisów troszkę brakuje, bardzo chciałbym dowiedzieć się więcej o tym świecie, poczytać więcej o tym jak co wygląda i co się dzieje. Zgaduję, że to limit słów wymusił na Ylthin pewne cięcia/ drogę na skróty, ale nie miałbym nic przeciwko gdyby z okazji czterolecia opowiadania ukazała się kolejna specjalna edycja, wzbogacona o wszystko co przez ten czas uległo poprawie, ulepszeniu, nad czym autorka pracowała, aby jej teksty były jeszcze lepsze. Plus dodatkowe scenki i wszystko w tym stylu Wiem, często o tym wspominam, ale co ja poradzę? Lubię remastery/ rewitalizacje, lubię kiedy opowiadań jest dużo i kiedy różne koncepty są rozwijane. A ten zdecydowanie zasługuje na wszystko co najlepsze Trzymając się stylu, lektura zlatuje szybko, przyjemnie, od czasu do czasu zdarzają się pewne uchybienia. Jak na przykład to, na stronie jedenastej: „— Zdejmijcie ten wór – rozkazał. – Doceniam troskę o bezpieczeństwo zamku, ale trup i tak nic nie powie, a nekromanci całkiem wypadli z branży magicznej po tamtej aferze z flankfurckim cmentarzem i kradzieżą nerek. Ożywiać trupy dla jednego organu... ­ Potrząsną głową. ­ Ta profesja nie mogła przecież upaść tak nisko, mówiłem wtedy, a jednak upadła i to z głośnym hukiem.(...)” Ponadto, w obecnej wersji tekstu mieszają się wszystkie trzy znaki: pauzy, półpauzy i dywizy. Moim zdaniem byłoby dobrze, gdyby kiedyś, pewnego dnia, ukazała się wersja Google Docs, w której zostałoby to usystematyzowane, przy okazji zaradzając innym błędom. Jest ich znikoma ilość, ale wciąż, byłoby świetnie, gdyby w ogóle nie trzeba było się nimi przejmować. Ostatecznie można ten tekst polecić chyba każdemu. Podoba mi się, widzę pewne obszary na których można go jeszcze bardziej dopieścić, ale jest tu wszystko czego trzeba aby historia nas pochłonęła i zostawiła z jak najbardziej pozytywnymi wspomnieniami. Jest proste wprowadzenie, sceny prowadzące główny wątek dalej, a także zwrot akcji i całkiem niespodziewane zakończenie, oczywiście otwarte na dalszą historię. Plus wszelkie przyprawy w postaci nawiązań, odniesień i inspiracji. Bardzo dobry, przyjemny tekst, gratuluję! Dodam jeszcze, że szczerze liczę, że to zaledwie przedsmak tego, co nas czeka w przyszłości, kiedy w końcu zobaczymy zupełnie nowe opowiadania autorki Pozdrawiam!
  21. Opowiadanie zdecydowanie robi wrażenie i posiada też właściwą atmosferę, chociaż momentami naprawdę, czy to przez skojarzenia, czy opisy, zbliża się do pewnych granic (czytaj: moich granic ), czy też haczy jakoś o gorowate aspekty... Ale ostatecznie utrzymuje się w jakichś ryzach. I to w sumie dobrze. Ogólnie, mógłbym rozpocząć od kwestii technicznych. A zatem, znalazłem kilka literówek, błędów, postarałem się to zaznaczyć w tekście. Ale ogólnie nie było tego zbyt wiele, można więc stwierdzić, że korekta i pre-reading spełniły swoją misję z dobrym rezultatem Jeżeli chodzi o styl, to w zasadzie nie mam zastrzeżeń. Było kilka momentów, które sam nieco inaczej bym napisał, ale są to naturalne różnice w stylach i nie będę się rozpisywał na ten temat więcej, niż to potrzebne. W skrócie, jest przystępnie, dosyć lekko, ale i ciężej kiedy fabuła tego wymaga. Tekst wciąga, a czas przy nim spędzony zlatuje dosyć szybko. Nie ma co zatem przedłużać, tylko przejść do pozostałych kwestii, a wierzcie mi, jest o czym pisać. Jedziemy! Aha, uwaga na spoilery! Tak troszkę... Pomysł, postacie, ogólnie Co ja uznaję za plus to to, że autor w zasadzie natychmiast wrzuca nas w wir wydarzeń oraz jego alternatywne uniwersum, bez wyjaśnienia jak to się właściwie stało i co tu robią znajome postacie. Po prostu trafiamy w trwającą już jakiś czas, szarą i smutną rzeczywistość. To troszkę jak obudzić się po wielu, wielu latach i odkryć, że cały świat wokół jest inny. Bardzo podoba mi się dobór głównych postaci i że jest to miks postaci kanonicznych oraz oryginalnych. Dobrze jest widzieć Twlight oraz Trixie w takich oto koleżeńskich relacjach, w ogóle, kreacja Chwalipięty bardzo mi odpowiada. Cały czas jej kibicowałem, cieszyłem gdy się pojawiała, zastanawiałem się jak odpowie, co zrobi, no i... Współczułem kiedy otrzymaliśmy jej skromne backstory, przy okazji dowiadując się o Starlight. No, nie były to dobre wieści. Bardzo dobra demonstracja w jak bezwzględnym otoczeniu znalazły się bohaterki. Ale wątek Twilight również bardzo mnie ciekawił, tym bardziej, że pewnym jego elementem był wątek nadzorcy obozu oraz jego motywu aby czym prędzej nakłonić księżniczkę do poddania się zabiegowi usunięcia skrzydeł. Ogólnie podobało mi się to jak autor poskładał w całość różne pozostawione uprzednio znaki (włącznie z tą trefną repliką głowy patykowilka), dając nam porcję historii stojącej za nadzorcą. Chociaż z drugiej strony, ciężko mi uwierzyć, że aż tak zależało mu na tym, by cały ten zabieg odbył się „na czysto”, zgodnie z zasadami itp. Albo sam miał nóż na gardle i mógł go spotkać marny koniec za niesubordynację, albo... No, nie wiem. Jakieś cząstki dobra się w nim ostały? W sumie, ostały, no bo przecież zależy mu na rodzinie, co nie? Ale znów, nie mamy pełnej wiedzy na temat tegoż alternatywnego świata, ani dlaczego tak to wygląda, więc traktuję, że po prostu jest jakiś bardzo ważny powód, dla którego nadzorca nie bierze tego, co mu potrzebne, tłumacząc to przed przełożonymi... Jakoś? Co jeszcze? Opisy przybliżające organizację obozu, typowy dzień pracy, warunki, możliwe kary oraz... Cóż, to jak trudna jest ta obozowa codzienność i że kucyk za błahostkę może zniknąć w mękach. Tak po prostu. Zdecydowanie udało się oddać to wrażenie. Spośród postaci możemy jeszcze wyróżnić Pinkie Pie, która wypada naprawdę, naprawdę przednio w tym opowiadaniu i potrafi rozweselić nawet w tych trudnych warunkach. Bardzo podobały mi się te drobne szczegóły budujące jej wizerunek w tej historii. Na przykład to jak znajduje maleńkie różnice w pozornie tych samych przepisach i jak nadal ma jakieś plany na przyszłość, czyli dostrzega jakieś perspektywy. Tym bardziej, kiedy zbliżamy się końca, kiedy nadzorca działa już trochę z desperacji, współczujemy różowej klaczy. Bardzo. Widać, że autor starannie zaplanował opowiadanie i że niemalże wszystko ma jakieś znaczenie. Mniejsze lub większe, ale jednak. Z pozostałych postaci, poza nadzorcą, zdecydowanie wybija się Yell, dzięki jej nadzwyczajnemu zmysłowi węchu. Okazała się cennym wsparciem dla bohaterek, chociaż momentami miałem co do niej podejrzenia. Zapamiętałem także Rapid Wish, również ze względu na uczucie łączące jego i Candy, chociaż ostatecznie, odnoszę wrażenie, że element ten trafił się rzutem na taśmę i naprawdę ciężko się wczuć, kiedy w obozie wybucha rewolta. Mówiąc o rewolcie, miałem wrażenie jakby obserwował ją troszeczkę zza mgły w tym sensie, że poszczególne działania nie zostały należycie opisane, przebieg rzeczy nie jest dokładniej znany (wszystko na moje wyczucie!) jako że autor skoncentrował się na Twilight oraz duecie Trixie i Yell, które ruszyły na ratunek Pinkie Pie. Co by nie mówić, napięcie w tych ostatnich kawałkach tekstu jest i zakończenie trudno przewidzieć. No, a kiedy ono następuje, wiele spraw zostaje nierozwiązanych, toteż czytelnik głowi się co mogłoby wydarzyć się dalej. Cieszę się, że już jest kontynuacja Na pewno zajrzę do niej kolejnym razem Klimat Atmosfera w fanfiku kreowana jest w zasadzie bez zarzutu. Jest trudno, jest duszno, jest nieprzyjemnie. Za osłodę służą nam momenty z Pinkie Pie i chociaż klacz nas pociesza, stanowi ciekawą opozycję do otoczenia, to jednak my nadal wiemy, że to nic nie da i w najlepszym wypadku sprawy aż tak się nie pogorszą. To jest ten rodzaj uczucia, kiedy chcemy wierzyć, że będzie lepiej, ale w głębi siebie zdajemy sobie sprawę, że to co widzimy/ czytamy to tylko naiwne odwlekanie nieuniknionego, desperacka próba pokonania rzeczywistości. I to właśnie uwielbiam, zarówno w ogólnej atmosferze opowiadania, jak i kreacji, roli Pinkie Pie. W ogóle, podobnie sprawują się fragmenty z Twilight, kiedy uparcie odmawia poddania się zabiegowi i pokornie przyjmuje jeszcze większą, jeszcze ciężką kulę, przez którą nie może efektywnie pracować. I przez co z kolei nie będzie mogła liczyć na posiłek. Jej determinacja i nagłe przemiany nastroju doskonale dopełniają całości, a kiedy dochodzą do tego całkiem przejmujące momenty, w których kucyki, ryzykując życiem, dzielą się z nią aby nie padła, to jest naprawdę dobre. W ogóle, podoba mi się, że przez cały czas, mniej lub bardziej, przewija się w tle motyw nadziei. To też zostało świetnie zrealizowane. Z jeszcze innych scenek, dobrze było przeczytać, że Pinkie pomaga Twilight w pchaniu przed siebie/ ciągnięciu za sobą ciężkiej kuli, czym pewnie sama mocno ryzykuje. A z mniejszych smaczków, kiedy kula się zsunęła, przez co trzeba było ją pchać od nowa (tym razem z pomocą wspomnianej Pinkie), troszkę mi się Syzyf przypomniał... W zagęszczaniu atmosfery opowiadania pomagają niedopowiedzenia, o których pisałem już wcześniej. Nie wiemy dlaczego jest jak jest, co się wydarzyło, kim są przełożeni nadzorcy, ani jak wygląda świat na zewnątrz. Wiemy jedynie tyle, że trwa gdzieś wyręb, bo może wydać się przygnębiające, jako że poganiacze niewolników nie przejawiają żadnego poszanowania dla otaczającego ich środowiska. Jednym z najjaskrawszych przejawów tego jest to, jak jeden z osobników potraktował bezbronne pisklę... No, to był skrajnie nieprzyjemny moment, tutaj muszę to wyznać. Nie tylko poprzez ogólny, „surowy” wydźwięk z fanfika, ale przez garść skojarzeń z historią, przez to nabrało to u mnie momentalnie... No, strasznie, strasznie nieprzyjemne to było. Ale na szczęście zachowane zostały pewne granice. Owies...? Przyznam, że cały ten motyw z owsem (Który gdzie na końcu ginie, nie mam pojęcia, ale zabrakło mi czegoś w stylu scenki, w której Trixie i Yell ocucają Pinkie, a ta zaczyna mówić o owsie, przepisach... Jak gdyby nic się nie stało. Takie załamanie totalne, że to nadal relatywnie wesoła, niewinna osoba, a tak strasznie poobijana.)... Jeszcze raz. No więc, cały ten motyw z owsem również wybrzmiewa jako odskocznia od codziennych problemów i niewolniczej pracy. Jako taka jedna z bardzo niewielu iskier normalności. W ogóle, ładny tytuł. Przyznam, że cokolwiek co sobie myślałem ani trochę nie pokryło się z tym, czym okazała się właściwa treść i przekaz. Jest to też odpowiedni moment na wspomnienie o tych postaciach, które nie występują fizycznie, jednak są wspomniane... A raczej, jednej postaci. Rainbow Dash. Nie mam jeszcze pojęcia czy jej wątek jest omówiony w kontynuacji, czy też spotkał ją swego czasu podobny los co Starlight Glimmer... Jeżeli tak, to znów muszę pochwalić niedomówienie, gdyż w tym przypadku po raz kolejny zadziałało ono jako czynnik umacniający mroczną, tajemniczą otoczkę. Ale żeby utrwaliła się w pamięci za fatalne gotowanie? W sumie, ciekawe co jest grane z innymi przyjaciółkami... To, że w Mane6 w obozie nadal trwają jedynie Twilight i Pinkie, że w tym sensie są zdane na siebie, również działa nastrajająco. Właśnie to jest tak, jakby obudzić się nagle w innej rzeczywistości i odkryć, że większość przyjaciół i znajomych gdzieś zniknęła. Ostatecznie, czuję, że mogę polecić to opowiadanie, gdyż jest przede wszystkim wciągające, ciekawe, chociaż niektóre momenty mogą odstraszyć bardziej wrażliwe osoby. Należy to mieć na uwadze. Niemniej nie jest to aż tak mroczne i myślę, że idzie to przełknąć. No i opowiadanie ma też otwarte zakończenie i kontynuację „Owies na tysiąc sposobów” wyrasta ponad przeciętność i jako alternatywne uniwersum pozostaje tajemnicze oraz otwarte na rozmaite interpretacje. Gratuluję! Pozdrawiam!
  22. Cóż za znajomo brzmiący tytuł Ogólnie, pomysł wydaje się ciekawy, posiada on pewien potencjał, jednak autor zdecydował się pójść w kawałek życia, czyli na spokojnie, bez jakichś wielkich tajemnic czy wybuchów. I jak to wyszło? A całkiem sympatycznie, przyjemnie. Przez te kilka stron śledzimy Chrysalis podczas jej tournée po swym opustoszałym królestwie. Królowa występuje tym razem w roli ofiary, której czytelnik ma współczuć i co w sumie się udaje, gdyż patrząc na to z jej perspektywy, została zupełnie sama, obdarta z wszelkiej świetności jaką budowała. Jest to w tym sensie również kontynuacja finału sezonu szóstego, tylko z inną protagonistką Tekst czyta się przystępnie, bez większych zgrzytów, chociaż zdarzały się literówki, czy jeden błąd ortograficzny, postarałem się to zaznaczyć. Takich uchybień nie było jednak dużo, toteż wystarczyłoby gdyby autor po prostu jeszcze raz poleciał z czytaniem swojego tekstu, dla pewności. Nie jest to nic pod wpływem czego wołałbym o zewnętrznych korektorów. Opisy skupiają się głównie na otoczeniu, ukazaniu tego co zostało z ostatniej bitwy i w jakim stanie. Tempo jest jednostajne, głównym specjałem jest tutaj rzut okiem na infrastrukturę państwa Chrysalis, która to infrastruktura nie ogranicza się do terenów przy pałacowych i obejmuje takie lokacje jak szkoła magii, biblioteka. Fajna sprawa. Ogółem podobał mi się moment, gdy do Chrysalis zaczynają dołączać klasyczne Podmieńce, a ona odzyskuje nadzieję. Nawet złoczyńca potrzebuje czasem pocieszenia, podniesienia na duchu, wsparcia A Sunowi udało się to napisać zwięźle, sympatycznie i naprawdę, autentycznie Chrysalis w tekście urosła, bardzo fajnie było o tym przeczytać, a także sobie to wyobrazić. Nowa determinacja, jakiś zalążek nowego królestwa, jakaś szansa. Tekst sprawdza się bardzo dobrze jako krótki przerywnik, brzmi dosyć klasycznie choć opowiadana o dalszym ciągu nie aż tak starej sprawy, myślę, że można sobie rzucić na niego okiem. I zachęcać autora do rozwinięcia tego wątku, bo naprawdę udało mu się napisać Chrysalis jako postać której można współczuć i kibicować, ciekawe jak by sobie poradził z przeobrażeniem jej w jeszcze silniejszą królową władającym nowym, liczniejszym rojem. Może pewnego dnia się przekonamy. Pozdrawiam!
  23. Buszując po dziale opowiadań, można znaleźć rozmaite smakowite kąski, a także maszyny przenoszące nas w czasie Tak jak chociażby tutaj Sun przez całą swoja karierę popełnił szereg publikacji, od opowiadań krótkich, kwalifikujących się akurat na Gradobicie, poprzez dłuższe, lepiej rozbudowane teksty, które swego czasu dawały punkty, zapewniały dane miejsca na podium, bądź też określały jak daleko od podium Sun się znalazł. Z tego co pamiętam, to z reguły niedaleko. Tak czy inaczej, rzućmy okiem na konkursowe opowiadania Suna i przeżyjmy to jeszcze raz! „Kryształowe więzienie”, jak na opowiadanie wykorzystujące motyw syndromu sztokholmskiego, właściwie okazało się... troszeczkę czymś innym niż się tego spodziewałem Poważnie, pomyślałem sobie, że z uwagi na czas i miejsce akcji, będzie to ostateczny shipping, ale nie, jednak syndrom nie wyszedł poza granice relacji koleżeńskiej... Dosyć jednostronnej, bo najwyraźniej Chrysalis nie traktuje więzionej Cadance poważnie. Zależy. Zdecydowana dominacja dialogów nad opisami, ale akurat tutaj każda wypowiedź pozwala na eksplorowanie relacji między Cadance oraz Chrysalis, mamy też niedługa ekspozycję, jak to było na początku, a co mamy teraz. Końcówka, która utrzymuje bieg historii na ścieżce którą zaplanowała sobie Chrysalis, rozbudza wyobraźnię, co też może się wydarzyć dalej. Zatem ogólnie opowiadanie wypada pozytywnie. Proste, lekkie, z fajną końcówką Czepiłbym się tylko formatowania tekstu oraz wykorzystania dywiz, raz zabrakło spacji po dywizie, innym razem uchowała się jakaś kropka w zapisie dialogowym, a której nie powinno być. Nic aż tak poważnego. Przechodząc do „Nocy”, można doszukać się podobnych uchybień technicznych i... "Luna nie zwracał na to najmniejszej uwagi, (...)" No, takie tam. I parę innych rzeczy... Ale ogółem po raz kolejny muszę przyznać, że opowiadanko wypadło w porządku. Znów mamy przewagę dialogów nad opisami, ale tym razem znalazło się tam więcej szczególików, takich jak wspomnienie o tym, że Luna woli ciasto truskawkowe, ale Celestia bardzo lubi czekoladowe, więc to drugie częściej jest w lodówce Albo wymiana zdań między Luną a jej koszmarnym odbiciem i próby bronienia siostry. Albo to jak Celestia najpierw siostrę pociesza a potem „weź no, dopiero było zaćmienie, możesz se poczekać siedemdziesiąt lat” Generalnie fanowskie wersje genezy przemiany Luny w Nightmare Moon towarzyszą nam niemalże przez cały czas, ale ogólnie nie czuć tutaj aż takiej wtórności, pomysł nie jest przekombinowany, sprawa jest prosta, konkretna, oczywista. I to wszystko się chwali, gdyż to pasuje jak ulał do przyjętej formy oraz gabarytów opowiadania. Czas na „Słowa Króla”, czyli niedługi dialog między Twilight Sparkle a najbardziej znanym królem w całej serii animowanej. "- Z resztą powinienem być wam za to wdzięczny." Można by spiąć i zrobić „zresztą” No i tak jak poprzednio, dywizy mieszające się z pół-pauzami, takie tam. Ale może to być szybko skorygowane, więc przejdę do właściwego opowiadania. A to, jak poprzednie historyjki, wypada pozytywnie, prostota niezmiennie działa na korzyść autora. Jak poprzednio, powracamy do przeszłości. Po alternatywnej wizji pewnych wydarzeń i genezie przełomowego momentu, przyszła pora na... podobną genezę. Tym razem dowiadujemy się o tym jak powstało Kryształowe Imperium, kto tak naprawdę je wzniósł, kim on był dla Celestii i ogólnie, otrzymujemy sygnał, że być może Twilight nosi na oczach gogle autorytetu i nie jest w stanie krytycznie ocenić Celestii, nie jest też zbyt chętna na historie z innych punktów widzenia Tym razem odniosłem wrażenie, że dialogi tu i ówdzie przejęły funkcje opisów, toteż uzupełniają się z poszczególnymi akapitami, całość brzmi całkiem kompletnie. I po raz kolejny, ciekawe jak mogłaby wyglądać dalsza historia. Co jak co, ale póki co otwarte zakończenia są w jakimś stopniu cechą wspólną danych opowiadań i za każdym razem sprawdzają się w sam raz Znów, tekst jest prosty, dialogi wypadają naturalnie i poprawnie, nie ma czego się czepić poza kilkoma kwestiami technicznymi i sporadycznymi błędami. Czas zlatuje przyjemnie, a to poniekąd najważniejsze. Kolej na „Gwiazdę cyrku”! "Na te sowa ogier wybuchnął szaleńczym śmiechem, po czym (...)" W ogóle, w opisie opowiadania jest „póki” przez „u” otwarte. W ogóle, jak się tak przyjrzeć dokładniej, to w tym poście więcej jest różnych literówek. Pewnie efekt pośpiechu, czy zmęczenia, raczej nie zamierzone działanie... @Sun, rzuć okiem, popraw co trzeba i zamknij mi gębę Ogólnie, poza występującymi gdzieniegdzie słowami, które rozluźniają atmosferę (wiadomo, że trzeba zagadać publikę, ale niektóre określenia potrafiły przyprawić o lekki uśmieszek, na tyle prostackie, że podmywały nieco fundamenty smutnawej atmosfery), podoba mi się to jak pomału narasta klimat i jak linijka za linijką, autor zbudza u odbiorcy współczucie dla głównego bohatera, gwiazdy cyrkowej. Tym razem opisów mamy nieco więcej. Szczególnie pod koniec, możemy pokrótce dowiedzieć się co takiego miało miejsce w przeszłości, dlaczego jest to (najprawdopodobniej) ostatni jednorożec, dlaczego znalazł się w sytuacji bez wyjścia i jaka jest jego perspektywa. Nie było tego wiele, ale autorowi udało się to przekazać w sposób satysfakcjonujący. I co jeszcze... Znowu mamy w gruncie rzeczy otwarte zakończenie! Serio, to jest genialne, gdyby tylko Sun zechciał napisać ciąg dalszy do któregokolwiek opowiadania konkursowego, furtka jest otwarta, a wykreowane otoczenie zdaje się wręcz stworzone do rozbudowy Od razu mówię, że na każdy taki ciąg dalszy będę czekać. Pewien jestem, że najbardziej na dalsze losy gwiazdy cyrku W tym rozdaniu zajrzałem sobie jeszcze do „W słusznej sprawie”. I cóż mogę powiedzieć? No, generalnie wspomniana w opowiadaniu fabryka bardzo kojarzy się z tą jaką można zwiedzić w „Resident Evil Revelations 2”. Skaner siatkówki – jest. Karty magnetyczne – są. No... Znaczy się, tam akurat nie było kart, trzeba było użyć normalnego klucza. No, ale skojarzenie zostaje, więc... Ale opowiadanie wypada ok. Dialogi brzmią całkiem naturalnie, ot, tacy awanturnicy, siedzący sobie w swojej bazie, planujący kolejny ruch. Bardziej taki wycinek z codziennego życia FOLowców. Czuć, że ta historyjka mogłaby mieć jakiś duży początek i jeszcze większy ciąg dalszy. Po raz kolejny przeważają dialogi. Ale generalnie jest po prostu ok. Jak na [TCB], jest to historyjka całkiem przystępna. Możliwe, że za sprawą niewielkiej zawartości kucyków historyjka jest przystępna również dla sceptyków. Zależy. Póki co, każde opowiadanie konkursowe charakteryzuje przyjemny, prosty styl, zupełnie niezłe pomysły, a także otwarte zakończenia. Warto rzucić okiem, opowiadania nie zajmują wiele czasu, stanowią niezły przerywnik, a może nawet zainspirują za sprawą takich gwiazd jak Chrysalis, Sombra, czy Cadance? Alternatywne wydarzenia? Wcześniej nie eksplorowane relacje i oblicza znanych postaci? Tutaj wszystko to jest Pozdrawiam!
  24. Bardzo ładny tytuł, przyjemna dla oka okładka Natomiast jak prezentuje się sam fanfik? Jest to ogółem kolejny tytuł mający swój początek w czasach klasycznych oraz trwający do dzisiaj. Ale jak można się zorientować po ilości udostępnionego tekstu, opowiadanie rozwijało się do tej pory dużo wolniej niż na przykład „Projekt: Lazarus”. Jest to także odskocznia od klimatów Biur Adaptacyjnych. Sprawdźmy zatem, czym jest „Prześniony Koszmar”. Od razu powiem, niczego nie rozumiem po nazwach rozdziałów Nie jestem w tym kierunku wykształcony, ale nigdy nie jest za późno na naukę, zatem pewnie kiedyś nadrobię zaległości, bo dlaczego nie? Tak czy inaczej, prolog okazuje się być sporym kawałkiem tekstu, nie tyle wprowadzającym w realia alternatywnego świata autora, co serwującym na dzień dobry sporo historii. Wydawałoby się, że po tryumfie Luny to będzie tyle, zapraszamy do rozdziału pierwszego. A tu proszę – tworzymy nową Equestrię, gdzieś daleko powraca Sombra. Nie ulega wątpliwości, że czytelnik od razu czuje się nakręcony na ciąg dalszy. Zostaje szybko stworzone wrażenie czegoś wielkiego, skomplikowanego. Ale okazuje się, że rozdział pierwszy, a także właściwe fragmenty kolejnych, jest to nie tyle prowadzenie historii dalej, co budowanie świata. Dowiadujemy się co nieco o strukturach, działających organizacjach, jak to funkcjonuje, jakie ma zadania i co znaczy dla państwa królowej Seleny. Główny wątek przewija się gdzieś tam w tle, nie zwracając na siebie aż tak dużej uwagi. Ale wystarczająco na tyle, by zaciekawić, przekonać że na horyzoncie mamy wydarzenia wielkie, przełomowe. I rzeczywiście, te nadchodzą, w rozdziale trzecim, a my mamy okazję zobaczyć jak płynnie autor przeszedł z przedstawiania genezy swego świata, podstaw jego funkcjonowania, do właściwej akcji. W gruncie rzeczy, czytając opowiadanie, mierzymy się ze światem mrocznym, surowym, lecz klimat ten burzą raz po raz różnorakie określenia, takie jak chociażby "alicornice". Z drugiej strony, mamy mocno przekombinowane, nowe imiona poszczególnych postaci. Osobiście, chyba prędko nie zostanę ich zwolennikiem. Ale podoba mi się to, że historia ma w sobie pewne brzmienia religijne, co się objawia poprzez nazewnictwo poszczególnych komórek, wrażenie wielkości gdyż czuć potęgę Seleny, dzięki temu jak poszczególne postacie reagują na jej obecność/ słowa/ moc oraz to jak starannie funkcjonuje jej państwo, chociaż nadal nie idealnie, jako że nadal jest obszar dla rebelii. Mimo wszystko, jest to dark fantasy, o olbrzymim potencjale, póki co realizowane z niemałą dbałością o szczegóły oraz budowę świata przedstawionego. Podobnie jak w „Lazarusie”, gdzie mieliśmy od czasu do czasu relacje oraz wycinki z gazet, co potem układało się w większą całość, tak w „Prześnionym Koszmarze” mamy podział na scenki dawniejsze oraz teraźniejsze. Póki co wydaje się to ze sobą przeplatać, chociaż jeszcze nie mamy pełnego wglądu na to jak epizody te są rozmieszczone w czasie i jak jeden wpływa/ wpłynął na drugi, ale zapowiada się to naprawdę intrygująco. Nawet jeżeli momentami trudno jest się skupić na jakimś wątku, czy zorientować się co jest grane i co jest czym. Nie mam pojęcia czemu, może to nie do końca moja bajka, albo nie mogę się wczuć, bo w międzyczasie zastanawiam się, rozpraszają mnie różne poszczególne elementy świata. W każdym razie, chciałbym również pochwalić opisy, chociaż początkowo jesteśmy atakowani rozmaitymi niefortunnymi określeniami, ale generalnie, przez większość czasu, tekst jest pod tym względem całkiem dopracowany, a kompozycja sprzyja zamierzonej atmosferze. Wrażenie wielkości (monumentalności?), że to ma być duży, złożony alternatywny świat utrzymuje się cały czas. Myślę, że warto spróbować i zagłębić się w "Prześniony koszmar". Jest to opowiadanie godne kontynuacji Czekamy zatem.
  25. Niniejsze opowiadanie jest wyjątkowe, jako że posiada długą historię, swoimi początkami sięga do początków polskiego fandomu, pamięta złoty okres Biur Adaptacyjnych, a także jest kontynuowane do dnia dzisiejszego. Jak miałem przyjemność się przekonać, „Projekt: Lazarus” działa troszkę jak wehikuł czasu, początkowo przedstawiając rozmaite, standardowe elementy typowe dla Biur, z czasem rozrastając się i ewoluując w dużo bardziej złożoną, pełną intryg historię w której udział bierze dużo więcej stron, niż pierwotnie mogłoby się wydawać. Równocześnie widać jak ewoluuje strona techniczna fanfika. Czas przyjrzeć się dokładniej jak „Projekt: Lazarus” radzi sobie obecnie i czym jeszcze może nas autor zaskoczyć. Świat na skraju AKA Życie na krawędzi Rzeczywistość opisywana w „Lazarusie” jest, a jakże, niepewna, daleka od pokojowej. Jest to świat, w którym pojawiła się Equestria, w którym istoty ludzkie z różnych przyczyn decydują się na zmianę swej formy, co z kolei dzieli społeczeństwo. Oczywiście owe decyzje na dłuższą metę wynikają bardziej z pragmatyzmu, gdyż oczywistym jest, że w momencie, w którym bariera pojawi się wystarczająco blisko, nie ma już wyboru - albo przemiana, albo koniec. Jakby tego było mało, w tak wykształconą, nową rzeczywistość wkraczają różne organizacje, a także mocarstwa światowe, rozpoczynając konflikt, który bardzo szybko ogarnia Europę oraz inne części świata, a sprawy wymykają się z kontroli równie szybko jak dowiadujemy się o szokujących, zakulisowych działaniach. Ponieważ opowiadanie zaczęło się w 2012 roku, widać jak na dłoni wpływ najbardziej znanych elementów klasycznych Biur Adaptacyjnych. Początkowo przedstawiony świat jest dosyć czarno-biały: mamy niewinne kucyki, cwałujące wcielenia altruizmu, które nade wszystko pragną ocalić ludzkość i bezwarunkowo pomagają w tworzeniu wielkiego, wspólnego dzieła jakim jest nowy, lepszy świat, zaś po drugiej stronie zły i bezwzględny ruch oporu stosujący przemoc wszelkiego rodzaju, a także Rosja. Dosłownie. Oczywiście, w miarę kolejnych rozdziałów, odkrywamy jak skomplikowany w rzeczywistości jest ten świat i że stron konfliktu jest dużo, dużo więcej, a ostatecznie trudno określić kto jest tutaj dobry, a kto zły. Przyjmuję, że ten bieg wydarzeń był przez autora zamierzony od samego początku, a poszczególne lata, i nabywania nowych doświadczeń, i ogólnego rozwoju fanfików, pozwolił mu opisywać swoją fabułę coraz lepiej i lepiej. Na scenę wkraczają nowe postacie, nowe okoliczności, a wraz z kolejnymi rozdziałami odkrywamy mniej lub bardziej szokujące rewelacje, które porządkują poszczególne kawałki historii i pomagają zrozumieć co tu się właściwie dzieje. Czy są to raporty, czy zapisy z chatu, czy relacja telewizyjna, czy wycinek z gazety, z czasem kolejne wątki nabierają sensu, rozumiemy co z czego się bierze, eksplorujemy. I to jest niezaprzeczalnym atutem „Lazarusa”, który doskonale uzupełnia się z tym, że historia jest po prostu ciekawa, wciągająca, toteż zadajemy sobie pytanie co może się wydarzyć dalej, kto jeszcze okaże się być kimś innym niż dane nam było wierzyć. Muszę jednak przyznać, że współcześnie, kiedy mamy doskonale zarysowane i bogate Uniwersum Szkolnej 17 niezwykle trudno jest czytać z powagą fragmenty o tym, że coś się dzieje w Białymstoku, również umiejscowienie akcji w Polsce, z jednej strony jest swojskie i przyjemne, ale czasami nie można się pozbyć wrażenia, że za moment wydarzy się coś śmiesznego. No nie wiem, po prostu takie miejsce akcji wydaje się tak swoje, tak znajome, tak zwyczajne, że człowiek ma się jak w swoim domu, gdzie czuje się bezpiecznie i jeszcze czasami ma dobry humor Ale generalnie, jest to świat dynamiczny, gdzie na poszczególne jego elementy oddziałuje szereg zmiennych, co z kolei powoduje rozmaite reakcje. Jest on łatwy do zagłębienia się, łatwy do zaadoptowania się. Ale niekoniecznie prosty do zrozumienia za pierwszym przeczytaniem. Możliwe, że jest to ten typ historii, do którego dobrze jest powrócić po zakończeniu czytania, gdyż mają pełną wiedzę o zakończeniu czy znaczeniu poszczególnych elementów, aby przeżyć to jeszcze raz, tym razem w pełni, od początku rozumiejąc co jest grane i odkrywając nowe, wcześniej niezauważone smaczki. Postacie oraz relacje Chociaż świat wydaje się rozległy, dzieje się w nim wiele, to jednak można się zdziwić jak szczupłe okazuje się grono tych najważniejszych postaci, których losy śledzimy. Zdecydowanie najwięcej emocji budzi Angel Wing, zwłaszcza po tym gdy nieco lepiej poznajemy jej prawdziwą historię, a także odnajdujemy ją w coraz to nowych, niekoniecznie przyjaznych środowiskach. Po drugiej stronie mamy Roberta Rygułę, tego tajemniczego, jak się okazuje obdarzonego szczególnymi właściwościami, nowego człowieka, którego znaczenie dla historii oraz świata okazuje się dużo większe. Co z kolei powoduje, że z jeszcze większym zapałem bierzemy się za kolejne kawałki tekstu. Duet ten, reprezentujący różne wartości, działający po różnych stronach, to pełnoprawna ikona tejże historii, tak bym ich nazwał. Ale co z pozostałymi postaciami? Ano różnie. Z kucyków wybija się nieco Safe Life, Young Sleeper, jest też Quiet Song, a także Arek pogromca tokarek. Głównie za sprawą faktu, że został pegazicą Mamy również Tarasowa, który chociaż nie bierze udziału w historii na takich samych zasadach co wymienione postacie, to jednak wyrasta na kogoś ważnego, może nawet bossa. Generalnie jednak, postacie te spełniają swoje zadanie, pełnią dane role, pomagają w prowadzeniu historii, ale nie wydaje mi się aby wychodziło z tego cokolwiek ponad to. Ich charaktery sa proste i dają się zapamiętać, lecz brakuje im takich dużych momentów. No, może pewnym wyjątkiem będzie Safe Life, czy Tarasow. W opowiadaniu przewijają się również postacie kanoniczne, które dają nadzieję na coś więcej, ale z biegiem czasu okazują się jedynie przyjemnym dodatkiem do całości. Oczywiście zdecydowanie wybija się tutaj Rarity ponieważ pojawia się w opowiadaniu częściej, działa w tym samym biurze, po którym kroczy Robert, czy Angel Wing, toteż częściej wchodzi z nimi w rozmaite interakcje, wykazuje się. Jest też całkiem dobrze oddana. Ba, tak jak i reszta bohaterek, na czele z samą Celestią, która odwiedza biuro, przemawia, zaszczyca swoją obecnością. Ciekawa rzecz. Ubarwia całość, ale, przynajmniej na dzień dzisiejszy, szkoda, że nie wynika z tego nic więcej. Ale zobaczymy w kolejnych rozdziałach. Natomiast, muszę szczerze przyznać, że zupełnie nie kupuję tego zakochania Angel w Robercie. To znaczy, są wiarygodne jej powody, no bo ocalił ją wielokrotnie, był dla niej dobry, no i lada dzień miał się ponyfikować, ale wciąż, że to uczucie wybrzmiewa tak silnie gdy on jest jeszcze w ludzkiej formie, to jest dla mnie kosmos. Zgorszenia nie budzi, bo w sumie nie dochodzi do niczego więcej, ale wrażenie jest bardzo podobne jak przy „Sonic the Hedgehog” z 2006 roku wprost pokazano, że cholerna, ludzka księżniczka zakochuje się w antropomorficznym niebieskim jeżu którego łeb jest większy od całego jej ciała. Nienawidzę tej gry Ale ogólnie to, że kucyki się tam głaska po grzywie i one się cieszą, uśmiechają, to jest spoko. Takie cute. Fajny dodatek i jakiś obraz części starych wyobrażeń, co by było gdyby kucyki na moment trafiły do naszego świata, żeby można by było je głaskać i pieścić, jak kotełki Klimat i pomysły Ogólnie rzecz biorąc, klimat jest zdrową mieszanką czegoś sympatycznego, intrygującego, co wciąga i nakręca czytelnika na ciąg dalszy. Dobrze jest, że w miarę rozwoju fabuły otrzymujemy nowe elementy, nowe organizacje, świat jest bogatszy, dzieje się coraz więcej i więcej. Świat staje się coraz bardziej niebezpieczny, warto dodać. I muszę przyznać, że nawet te pierwsze rozdziały, którym przydałaby się korekta, czy lepsze formatowanie, trzymają się nieźle pod kątem fabularnym. Jasne, na tym etapie jest czarno-biało, ale jest ok, bo mamy bohaterów, złoczyńców, Angel Wing budzi współczucie, kucykom się kibicuje, część ludzkości wypada w porządku. Chociaż kuje w oczy, ale tylko troszeczkę, że ci źli wydają się niekiedy stereotypowymi dresiarzami, a wybawienie rodzajowi ludzkiemu niesie zła Rosja. Niemniej, nie jest to wcale aż tak uciążliwe. Jak napisałem, całościowo wychodzi ok. Sympatyczne są również rozsiane po całym fanfiku nawiązania, czy to utwór „Jak ja was, kuce, nienawidzę”, czy „Obcy”, czy też Alfalfa co mnie się troszkę kojarzy z „Klanem urwisów” (chyba „Little Rascals” w oryginale), bo tam to po raz pierwszy usłyszałem... Wszystko to urozmaica treść. Im dalej, tym więcej mamy wycinków z gazet, relacji, różnych klimatycznych otwarć poszczególnych rozdziałów które nie tylko znaczą coś stricte dla danych rozdziałów, ale potem okazują się zmyślnym foreshadowingiem i to jest świetne. Przyznam wręcz, że to rozdziały IV – VII okazały się dla mnie najciekawsze, sprawnie rozwinęły historię, zbudowały niemałe napięcie, co bardzo mi się podobało. Jednakże im dalej, tym więcej mam zastrzeżeń, a to między innymi dlatego, że zostało nam ujawnione to „sekciarskie” oblicze Złotego Szlaku i wyglądało to troszkę zbyt... Mistycznie? No nie wiem, ale generalnie zazwyczaj jest tak, że mamy coś, to wygląda jak sekta, jakieś bóstwa, jakaś moc, później dopiero się okazuje, że za tym stoi zaawansowana technologia, którą kontroluje się swoich wyznawców. Autor w „Lazarusie” w pewnym sensie odwrócił ten schemat i czytelnik został zbombardowany informacjami o badaniach, eksperymentach, mieliśmy niemało informatyki, współczesnej technologii, a potem otrzymujemy coś, co wizualnie wydaje się pochodzić z innej bajki. Chociaż imiona i symbolika wypadają na plus. Po prostu było logicznie, technologicznie, a zaczyna być magicznie, religijnie? I to po stronie ludzkiej? Znaczy, neo-ludzkiej. Co swoją drogą mi nie pasuje, ta nazwa. Wydaje mi się, że to już zostało zrobione wiele, wiele razy, no i w zestawieniu z polskim słowem jakoś tak nie sprawia szałowego wrażenia... Może podano to troszkę za szybko, może po prostu spodziewałem się czegoś innego. Przekonamy się co wyniknie z tego później, gdyż pomimo tego opowiadanie nadal jest ciekawe i na ciąg dalszy chce się czekać. Nie pędź tak proszę, daj odpocząć No i w sumie, im dalej, tym więcej się dzieje na świecie i generalnie to jest ten moment w którym przyjęte od początku tempo staje się zbyt sprawne aby dźwignąć taką ilość informacji, taką ilość zawirowań. Powoduje to rozmycie się wątku głównego, a czytelnik ma wrażenie, że coś tym Rosjanom idzie zdecydowanie zbyt łatwo, zbyt szybko, akcja zaczyna pędzić, a niedosyt jest coraz większy i większy. Bo chcielibyśmy dowiedzieć się więcej, jak to się dzieje, dlaczego tak a nie inaczej, zerknąć na różne punkty widzenia, te sprawy. Znaczy się, nie ten wątek Angel Wing, bo on idzie zwyczajnie, tylko cały ten wątek globalny, wątek konfliktu, który już nie stanowi takiego troszkę tła, tylko staje się integralną częścią historii do tego stopnia, że dużo mocniej oddziałuje na główne postaci. Ogółem, nie miałbym nic przeciwko gdyby kolejne rozdziały były dłuższe, a może nawet (marzenie), co jakiś czas w temacie pojawiałyby się oddzielne oneshoty, dodatki przybliżające kampanię zbrojną, kolejne starcia czy perturbacje polityczne na świecie. Po prostu, abyśmy mieli lepszy wgląd w różne punkty widzenia i różne strony konfliktu. Ale ogólnie, chociaż utrzymuje się zainteresowanie dalszym ciągiem, za sprawą niedosytu rośnie apetyt na rozmaite inne rzeczy, które mogłyby działać przy głównym fanfiku. Chcemy po prostu wiedzieć więcej i wiedzieć to lepiej. Wciąż, najlepiej będzie poczekać na ciąg dalszy i ocenić całość, zobaczyć w jakim kierunku to pójdzie i jak elementy tej układanki zostaną ułożone. Ale faktycznie, w tych najnowszych rozdziałach, zbyt wiele nowych elementów zostaje nam ukazanych, konflikt nabiera rozpędu zbyt szybko, przez co całość traci na wiarygodności (na ile możemy mówić o wiarygodności w świecie, w którym dzięki miksturce stanę się kucykiem ) Revisit me, master! (Bardzo ważne) Na zakończenie powiem, że byłoby znakomicie, gdyby autor powrócił do starszych rozdziałów i nie tylko poprawił formatowanie, ale i rozprawił się z sugestiami, poprawkami pozostawionymi w tekście przez różne osoby, nie tylko mnie. W ogóle, one są pozostawiane w tekście już od laaat Poza tym, w rozdziale bodaj VII, dawno temu, ktoś się pomylił i zasugerował migrację dosyć dużego akapitu, przez co mamy dużo kolorowego, przekreślonego tekstu. Bardzo utrudnia to czytanie, nie wygląda dobrze. Wzywam tutaj autora, aby zrobił w tym sektorze porządek. Ostatecznie, antyfanów Biur Adaptacyjnych nie przekonam i w sumie chyba nie miałoby to sensu, jako że w „Lazarusie” znajdą głównie to, czego bardzo nie lubią, więc wszelkie próby będą trudne do ugruntowania już na starcie. Ale pozostałym, niekoniecznie zwolennikom, ale tym, którzy przełknęliby cokolwiek o tematyce mikstur ponyfikacyjnych, w sumie ów fanfik bym polecił. Historia ta potrafi wciągnąć, działa troszkę jak wehikuł czasu, budzi nostalgię i robi smaka na ciąg dalszy. Ma ogółem wszystko co trzeba by się wykazać, oczywiście można mieć zastrzeżenia co do spraw technicznych, czystego jak jest prowadzona historia, ale jestem pewien, że w odpowiednim czasie tekst zostanie zmodernizowany.
×
×
  • Utwórz nowe...