Skocz do zawartości

[Zapisy][Gra]A w przyszłości chcę zostać czarnym charakterem.


Recommended Posts

- Wyjaśnienie jest proste, mój drogi gościu. Choćby nie wiem co robili, zawsze wylatują w powietrze. Kiedy ostatnio eksperymentowali na zewnątrz, zawaliło się pół świątyni. A oni są niereformowalni. Zawsze coś wyleci w powietrze. Wolimy zatem, żeby w powietrze wyleciał ich budynek, niż nasza świątynia. Poza tym, sam patrycjusz kazał im przeprowadzać swoje podłe działania w środku - wyjaśnił mnich, równie uprzejmie. Widle od dłuższej pory się nie odzywał.

 

- Och, całe życie! Wiesz, jak to jest. Chce się iść samej, ale albo nie pozwalają, albo po drodze powstają różne przeszkody, a mnie samej trudno byłoby walczyć z czymkolwiek. Krzepy to ja nie mam, ot co. A że droga wiedzie głównie przez las, a czasy są niebezpieczne... Tak wyszło. No i nie miałabym co robić w Ankh. Ani pisać, ani czytać... Moja kuzynka stwierdziła, że jak pójdzie do miasta to zostanie bogatą kurtyzaną. Chyba jej się powiodło.

 

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- W takim razie połączcie siły! - Zaproponował. - Żadna cena nie jest wielka jeżeli w grę wchodzi poszerzenie naszej wiedzy, drogi przyjacielu. Zamiast przeszkadzać sobie nawzajem, zróbmy coś co zadowoli każde strony. Kim jest wspomniany patrycjusz? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hiacynt obserwował walkę na spojrzenia toczoną przez elfa i zbirów w milczeniu. Nie miał ochoty wtrącać się w ich spór, ale, chcąc nie chcąc musiał. Pomyślał przez chwilę, co zrobić, aby i wilk był syty i owca cała. W końcu coś wymyślił.

- Skoro musimy, to musimy. Na razie dam wam zaliczkę - rzucił w stronę zbójców brzęczącą, dość sporą sakiewkę. - Gdzie będziecie czekać?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnich zamrugał oczami ze zdziwieniem.

- To... to waść nie wiesz? Patrycjusz jest najwyższą władzą w Ankh Morpork, wybraną oczywiście w pełni demokratycznie i głosem ludu - dodał szybko. - Współpraca niby wchodzi w grę, ale nie mamy wspólnych interesów - stwierdził kapłan.

 

- Hm, to by było cudowne! Tam nie miałam możliwości, a tak... o, nie mogę się doczekać! Witaj wielkie miasto, witaj przygodo! - wykrzyknęła. Niebawem zaczęły pojawiać się powozy, a ruch na drodze zagęszczać. Wtedy też Hana trzymała się nieco bliżej Doxana, onieśmielona ruchem.

 

W oczach najemników dostrzegł wyraz pełnej aprobaty. Pokiwali głową.

- Dajmy na to, tutaj. Za dwie godziny przybądź, lordzie Hiacyncie! - odparł herszt. Cała reszta zaczęła szeptać między sobą.

Elf tymczasem zaprowadził chłopaka do stajni, w której to stał już jakiś dziwny rycerz, siodłający ognistego rumaka. Było ich kilka do wyboru - od karych, po białe, przez lodowego i nieumarłego.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szata zbliżyła się do człowieka. Stwór był dosłownie zdziwiony słowami mnicha.

- Poszerzanie swojej wiedzy jest w interesie wszystkich, mnichu. Gdyby alchemicy eksperymentowali bez problemów, pomyśl jakich ważnych odkryć mogli by dokonać.

Zresztą, skoro ten patrycjusz jest tutaj władcą to mnie do niego zaprowadź. No, raz raz. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Dlaczego tak? - zapytała, chłonąc wszystko co tylko zobaczyła w otoczeniu. Ludzie nie zwracali zbytniej uwagi ani na Doxana, ani na dziewczynę, mimo iż wyróżniała się trochę z tłumu - na przykład brakiem obuwia. Sam Doxan wyróżniał się swoimi czerwonymi oczami, ale ze względu na mieszankę rasową jaka panowała w Ankh Morpork, nikogo ten widok specjalnie nie dziwił. W Ankh Morpork w ogóle rzadko cokolwiek kogokolwiek dziwiło. Dotarli w końcu do dzielnicy Mroków i właściwie pierwszym co spotkało ich zaraz na wstępie był nóż wymierzony w brzuch smoka.

- Prosimy o sakwę, jaśniepanie. Inaczej będziemy zmuszeni postąpić agresywnie - odezwał się zbój, herszt trzyosobowej bandy. Byli wyposażeni w długie, rzeźnickie noże, a ich pancerz składał się z utwardzonej skóry. Jeden tylko miał kolczugę.

 

- Poszerzanie wiedzy poszerzaniem wiedzy, ale fundamenty lubią być w całości. Patrycjusz ma siedzibę w pałacu niedaleko rynku. Zaprowadzi cię młodszy brat Iowert. Iowercie! - zawołał. Do rozmówców zbliżył się pryszczaty młodzieniec w zbyt długiej szacie i skłonił się w pół. Chodził szybko i nerwowo.

- Tak, wyższy kapłanie?

- Zaprowadź tego jegomościa do patrycjusza.

Na twarzy młodego mnicha pojawiło się bezgraniczne zdziwienie, a może i niedowierzanie. Spojrzał na Al'Tharada, potem na kapłana i znów na Al'Tharada.

- Tak jest - rzekł. I znów się skłonił. Swoim szybkim, nerwowym ruchem zaprowadził mackowatego przez bogatsze dzielnice, aż do pałacu Patrycjusza. Pałac był spory i wyglądał jak budowla obronna, choć architekci starali się to zatuszować dodając całe mnóstwo ozdób, gargulców, a nawet fasadę.

 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Ostatnie czego chcecie to być agresywnymi względem mnie. - powiedział wyszczerzając zęby które to nagle wydawały się być znacznie ostrzejsze. - Ale ja za to chętnie zabiorę wasze złoto. - powiedział podnosząc dłoń obrastającą powoli łuskami. - A wierzcie mi, denerwowanie głodnego smoka nie pomoże wam w niczym. - dodał, jego oczy zabłysły i uderzył w tego który celował nożem w jego brzuch, nie był tak silny jak w prawdziwej postaci ale zdecydowanie był silniejszy niż przeciętny człowiek. A nawet taki nieprzeciętny. - Jakby co to trzymaj się mnie. - rzucił do towarzyszki, z jego nozdrzy wydobyło się nieco dymu. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przez całą drogę Al'Tharad nie odezwał się ni słowem. Ten młodszy mnich, zwany Iowertem nie wyglądał na interesującą osobę. 

Interesujący natomiast był sam pałac. Ta próba ozdobienia pałacu była całkiem śmieszna. Mackowaty nigdy nie słyszał aby ozdabiać budowlę obronną. Takie ozdoby tym bardziej zachęcałyby potencjalnych najeźdźców, czyż nie? 

- Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć o patrycjuszu? - Zapytał w końcu, wciąż bardziej skupiając się na pałacu. - Zwracać się "wasza wysokość" czy może "miłościwie nam panujący"?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hiacynt obejrzał konie i zastanowił się, jaki koń będzie najlepiej pasował do wizerunku mrocznego lorda. Białe i właściwie wszystkie zwyczajne odmiany oprócz koni karych odpadały, lodowy też raczej nie pasował. Zastanawiał się nad nieumarłym, ale nieco mu pośmierdywał, poza tym też nie był do końca lordowski. W końcu zdecydował się na wysokiego, karego wierzchowca bez żadnych udziwnień.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten, który został uderzony, zwijał się z bólu na ziemi. Reszta stwierdziła widocznie, że denerwowanie dziwnego przybysza nie jest dobrym wyjściem, toteż szybko wzięli nogi za pas i zaczęli wiać. Pierwsze co rzuciło się w oczy Doxana po fakcie szybkiej ucieczki, były gzymsy budynków, które w całości były pokryte gołębiami. Owe gołębie wgapiały się w niego z naturalnym dla siebie, skrajnie durnym wyrazem dziobów.

- I co z nim teraz zrobisz? - zapytała Hana.

 

- To co powinien pan wiedzieć... Trzeba wyjątkowego umysłu, by rządzić miastem takim jak Ankh Morpork. I Lord Vetinari jest bardzo wyjątkowym człowiekiem, z bardzo wyjątkowym umysłem. Przede wszystkim, pomniejsi możnowładcy już dawno zrezygnowali z planów zamordowania go i postanowili walczyć między sobą. Lepiej nie grozić Lordowi Vetinariemu, bo to zazwyczaj źle się kończy. Na przykład utratą palca, którym się groziło - odpowiedział młodzian. - A zwracać się proszę z szacunkiem, to wszystko - dodał. I odprowadził go do głównego holu pałacu. tego, który był dostępny dla gości. Na ławkach było pusto, a przy ogromnym biurku siedział sekretarz i pisał coś, znudzony.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nadrealny zrozumiał wszystkie uwagi. O swoje palce raczej obawiać się nie musiał. W końcu ich nie miał.

Spojrzał na sekretarza, znudzonego swoją pracą najwidoczniej. Z racji że nikogo tu więcej nie było, zbliżył się do biurka.

- Ekhm. - Odchrząknął, chcąc zwrócić jego uwagę. - Ja do Lorda Vetinari? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Koń był niezwykle wprost spokojny. Co było dodatkowym plusem, był też majestatyczny i wielki. Elf wsiadł na białego rumaka, którego siodło sugerowało, że jest on stałym wierzchowcem elfa - było pokryte srebrnymi ozdóbkami.

- To jak? W drogę? - zapytał.

 

- To nie do końca tak działa. Nie rozmawiam z nimi. Kiedy karzę, robią co chcę. Ale założyć się mogę, że myślą na linii - jeść - kopulować - przeżyć - narobić na przechodnia. Raz spotkałam takiego, co to chciał uratować jakiś tam swój kraj na 'S', nie pamiętam. Mówił bardzo wyraźnie, był trochę większy i miał chyba trochę kompleksów. Do dzisiaj nie wiem, jak wcisnął się w złotą zbroję - odpowiedziała.

- Na skrzyżowaniu Pomrocznej i Ślepej - wyjęczał bandyta, trzymając się za brzuch.

 

- W sprawie? - zapytał sekretarz. Iowert oddalił się nerwowo, jakby bał się że pobyt w pałacu Patrycjusza może negatywnie wpłynąć na jego reputację. Sam pałac w środku był bardzo skromny. Wisiało tu kilka portretów, stało kilka ławek, i... nic poza tym.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Audiencji, panie sekretarzu. Audiencji! - Odparł pełen entuzjazmu. W końcu jest tu dopiero pierwszy dzień a już będzie rozmawiał z najważniejszą osobą w tych stronach. Sam ten fakt był wystarczająco podniecający. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zapytam, czy Lord nie jest zbyt zajęty - odparł sekretarz. Wszedł przez dwuskrzydłowe wrota do komnaty Patrycjusza i po chwili zaprosił do środka mackowatego, zostawiając ich dwóch samych.

Patrycjusz siedział za biurkiem i wpatrywał się wprost w gościa. Jego broda oparta była o splecione palce dłoni. W środku było tylko jego biurko i tylko on sam.

Vetinari ubrany był w czerń. Ale nie była to czerń taka, jaką nosili skrytobójcy albo członkowie Gildii Złoczyńców. To była zakurzona czerń. Czerń kogoś, kto śpi tylko po to, aby zmienić ubranie. Mężczyzna był chudy, wysoki i szpakowaty. Gdyby istniały drapieżne czaple, Vetinari idealnie wpasowywałby się w ich wizerunek. Wyglądał jak ktoś, kto wie o swoim rozmówcy wszystko od momentu, w którym go zobaczy. Zachowywał pełen spokój i uśmiechał się pogodnie. To było najgorsze.

 

- Nie miał. Miał ze sobą tylko kilka gołębi. Po raz pierwszy widziałam, żeby tworzyły szyk bojowy. Potem już nigdy nie widziałam niczego podobnego - odparła.

Faktycznie, na skrzyżowaniu dwóch ulic było kilka sklepów z odzieniem dla kobiet. Ubrania przewidywały wszelkie odcienie czerni, gorzej było z innymi kolorami. Po dłuższej chwili Hanie udało się jednak znaleźć coś, co jej pasowało. Była to ciemnoczerwona, prosta suknia - nic skomplikowanego, ale rzecz całkiem funkcjonalna.

- I jak? Nie mam pojęcia jaka moda obowiązuje w Ankh.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbliżył się powoli do biurka. Po raz pierwszy poczuł, że odczuwam przed kimś respekt. Tak, ten człowiek był tego godzien. 

- Interesujące. - Zaczął, wpatrzony w postać jak w obrazek. - Mam przed sobą człowieka, od którego aż bije życiowe doświadczenie. Człowieka pewnego siebie. Kogoś, kto wie więcej o swoim rozmówcy, niż o samym sobie. Lordzie Vetiniari, jestem niezmiernie rad, że i w tym wymiarze są osoby od których bije tak wielki autorytet. 

Jednak, jednak jest coś czego nie rozumiem. Dlaczego podcinasz skrzydła alchemikom? Czyż wiedza nie powinna być ważniejsza niż wiara w Ślepego Io?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zdecydowanie nie wyglądasz już jak niewiasta w opałach. I to jest dobre. - powiedział. Potem spojrzał na sprzedawcę żeby sprawdzić czy może jakoś uniknąć płacenia. Uwielbiał bogactwa, ale niechętnie je rozdawał. Po chwili uświadomił sobie że ledwo co został jednym z gildii antagonistów a już poprawił czyjeś życie. Ale też utrudnił wiele innych. W sumie to czuł jakby zabrał ją ze sobą tylko po to by mieć z kim pogadać. No i w sumie skoro mroczni lordowie mogą mieć pomocników to czemu nie smok? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Zaprosiłem tu pana, ponieważ uznałem, że należy się panu parę dodatkowych informacji. Ankh Morpork to duże miasto. Nie jest miastem pięknym, sławnym, ani miastem z dobrą kanalizacją, ale funkcjonuje. I to jest w nim najważniejsze. Wiedza? Mam ogromny szacunek dla wiedzy. I nie śmiałbym jej ograniczać. Alchemików nikt nie ogranicza. To raczej zasady, które pozwalają istnieć tej gildii bez większego zagrożenia dla reszty miasta. Budynek często wylatuje w powietrze. Czy to źle? Nie. Nabierają doświadczenia. Dowiadują się, czego używać i jak, aby działało. Zdobywają zatem wiedzę. Co do kapłanów, religia także jest niezwykle ważna i dobrze mieć po swojej stronie społeczność wielce charyzmatyczną i wpływową. Rozumie pan? Miasto musi działać. Harmonia, oto czego potrzebuje. Nie zastanawia pana, dlaczego istnieją Gildie Skrytobójców, Złodziei, i Złoczyńców,  a nikt nie protestuje? - zapytał, wciąż uprzejmie się uśmiechając. Podczas wypowiedzi gościa słuchał z uwagą - wiedział, że to dezorientuje. 

 

- To wystarczy. Świetnie! - odpowiedziała i z uśmiechem czekała na wyjście ze sklepu. Co innego sklepikarz - bez uśmiechu czekał na zapłatę wynoszącą dwadzieścia pięć dolarów. 

 

Zbóje czekali w ustalonym miejscu.Jeden z nich dłubał sobie w zębach, inny ostrzył nóż, dwóch grało w kości, a jeszcze inny ćwiczył podejrzane spojrzenie. 

- no, widzę, że mamy tu do czynienia z prawdziwą, czarną eminencją - odezwał się Ald. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Jak mniemam, gdzieś indziej istnieją gildie rycerzy, wojowników i paladynów? - Zapytał. Mowa Lorda była...cóż, miała sens.

- Pewnie że nabierają doświadczenia. Gdy raz zmieszają coś, co wybuchnie, nie popełnią tego drugi raz. Jest jeszcze, niestety coś takiego jak losowe zdarzenia. Jak mniemam, ci ludzie nauczyli się chodzić już za najmłodszych lat. Mimo to wciąż niektórym zdarzają się potknięcia. Co może doprowadzić od kolejnego wybuchu... 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Losowe zdarzenia istnieją, i cóż z tego? Tak jak pański eksplodujący troll. Ale nawet wypadki mają miejsce w pewnej normie zdarzeń. Mają swoje miejsce, bo wszystko powinno mieć swoje miejsce. I ma. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że mimo wszystkich kataklizmów to miasto wciąż stoi - odparł, rozkładając ręce. Wpatrywał się w szatę w ten sposób, że wewnątrz mackowatego coś zaczęło się łamać i pękać, choć fizycznie nie było takiej możliwości. Po raz pierwszy w życiu miał ochotę zacząć kogoś przepraszać. Co gorsza, nie wiedział za co. 

 

- Hej, słyszałam. Spokojnie, nic nie zepsuję. Nie musisz się obawiać, nie będzie ze mną problemu. Umiem być dyskretna - dodała, nie tracąc dobrego humoru i wciąż poruszając się żywymi podskokami wokół Doxana. Hana zdawała się nie pasować do otoczenia Mroków. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Temat jest zablokowany i nie można w nim pisać.
×
×
  • Utwórz nowe...