Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 03/02/16 we wszystkich miejscach
-
Cześć, to znowu ja! (Tak, żyję) Przybywam w pokoju z prośbą o wypełnienie tej króciutkiej, aczkolwiek ważnej dla mnie ankiety. Nie pytajcie się mnie jak to możliwe. Też nie wiem. W ankiecie podjęłam temat tablet/tableta/nie znam się na gramatyce. Mam nadzieję, że przymkniecie oko na moje dziwne poczucie humoru i wypełnicie to w jak największej liczbie http://goo.gl/forms/yFGxV8FjMa A miałam być silna i niezależna ;-;3 points
-
2 points
-
Każdy lubi takie zabawy, nie? XD No to... to raczej proste co do tego co robimy. Wymyślamy przysłowie co do osoby wyżej, np Silverowska głupota (ah przezywanie się...)... Ale odradzam obrażanie się1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
Przychodzi facet do spożywczaka. - poproszę dżem. - nie ma. - w takim razie ten ketchup. - 2,50. - nie płacę. - czemu ? - bo niema dżemu.1 point
-
1 point
-
1 point
-
1 point
-
Nie musiałaś. Clock robi wszystko, pisze, śpiewa, rysuje, gra na gitarze. Jestem wielozadaniowa!1 point
-
Ban, bo też nie znam się w tym temacie, ale teraz mam pełne ręce roboty.1 point
-
Ban, bo Masky się fochnął, że go nikt nie kocha i się zamknął w łazience.1 point
-
Ban, bo zapewne chcesz zabrać mi Tobiaszka. Ale to mój huzbando xD1 point
-
1 point
-
Wygrywasz w konkursie literackim XD 4 kopniaki, 3 naboje i 666 komend (wojskowych)1 point
-
Na górze bombowce, na dole bomby, jak przetrwać w świecie wielkiej wojny?1 point
-
Oj tak, to dobry tekst, biorąc pod uwagę, gdzie jestem teraz. Więc serducho wpadło na konto. - Czyż nie jest słodka? - pyta jeden. - Widziałem lepsze ... - nie dokończył, gdyż wylądował pięć metrów dalej. - Eee ... chyba to słyszała - odpowiedział pierwszy, patrząc się na jej ogon.1 point
-
1 point
-
(Znaczek zmieniłam, avek muszę zmienić jak ktoś zrobi *robienie tematu na zamówieniach* XD) MEDIC! ~Muzyczka z Team Fortess II~1 point
-
Chociaż tak jak mówię, angielski i ja to kiepska para. Paczaj na znaczek ... jaki wyjątkowy! I nadal stoję, bo mogę.1 point
-
1 point
-
Poprawiając lekko koleżankę, to ma raczej być: "It's time to battle!" lub "It's time to die!" Chociaż, nie jestem anglistą. Patrzysz się na mój ogon?! I co? Zazdrościsz.1 point
-
Ban, bo mi nie odpisałeś, w sprawie, o której wiesz o co chodzi1 point
-
1 point
-
1 point
-
Wypadałoby się odezwać w końcu we własnym temacie... 1. Kwestia ewentualnego dokończenia dzieła - pałeczkę po Ganonie miał przejąć jeden z jego korektorów. Otrzymałem nawet od Ganona email do niego, abym mógł się z nim skontaktować. Niestety, od tego czasu ani widu, ani słychu od żadnego z nich (a minął już bez mała rok). Ergo, musiałby się wydarzyć cud, aby nagle pojawiły się ostatnie rozdziały. 2. Pomysł Artiko nt. poproszenia o streszczenie zakończenia. W najgorszym wypadku mógłbym to streszczenie przełożyć i wszyscy by przynajmniej wiedzieli, jak to się skończyło, w najlepszym... być może pokusiłbym się o nieoficjalne zakończenie tego samemu na podstawie tych informacji. Ale wtedy najpewniej zakończenie odstawałoby dość mocno stylem od reszty.1 point
-
1 point
-
1 point
-
Rozdział 6 dodany! Niedługo dalsze części.1 point
-
28. Odział robotów zbudowanych wyłącznie z patyków po lodach o smaku szarego mydła.1 point
-
Z forum usunięty został user Pan Pisak. Jego posty nie wnosiły rzeczowych argumentów do dyskusji, do tego prowokacyjne zachowanie i bezczelne wypowiedzi, poskutkowały decyzją o usunięciu rzeczonego internauty.1 point
-
W końcu znalazłem czas na przyjrzenie się tejże serii. Wreszcie nadszedł czas na podróż do tytułowego Żałobnego Miasta i przekonanie się, czym jest świat, w którym to autor osadził tyle swoich opowiadań i o którym nierzadko przypomina przy okazji różnych konkursów. Bez zbędnych ceregieli, przechodzę do pierwszej pozycji, czyli "Półsmoka"! Półsmok Dlaczego prawie wszystko kojarzy mi się z Might and Magic? Przecież cały ten Ojciec Narodów ewidentnie jest odpowiednikiem Starożytnego, Strażnika Planety, a wszystko inne to co do joty efekty odbudowy Niebiańskiej Kuźni przez Kastore’a i jego kolegów ;P No, ale żeby zarzucić nieco świeższym skojarzeniem, kreacja Nenji, charakterystyka tamtejszej technologii, jej możliwości, jak również postacie, wszystko to przywołało mi na myśl stary, dobry Oddworld. Rzeczywiście, historyjka opatrzona tytułem „Półsmok” jest dosyć… Dziwna. Inna. Nietypowa. Niby motywy zaawansowanej technologii nie są niczym nowym, ale w tym przypadku, wszystko zostało przedstawione całkiem oryginalnie, może nawet nieco chaotycznie. Mam tu na myśli akcję, na jaką porwała się Racy Breath. Jak dla mnie, był to czysty [Random] – co rusz pojawiały się nowe dziwności, akcja nagle przyspieszyła, nagle pojawił się gryf, jakaś zebra, podmieniec, w międzyczasie działko, a jeszcze później naczelnik. A temu wszystkiemu, towarzyszył zwrot akcji, którego prawdę mówiąc, nie załapałem za pierwszym razem. Musiałem poczytać te fragmenty kilka razy, aby w miarę ogarnąć co się stało. Wydaje mi się, że opowiadaniu brakuje bardziej konkretnych opisów. Pewne fragmenty odnoszą się do bieżących wydarzeń, a inne omawiają realia panujące w przedstawionym świecie. W mojej opinii, owe fragmenty nie przechodzą między sobą tak do końca płynnie, przez co momentami rozmywa się sens całości, w konsekwencji czego, czytelnik kończy lekturę wybranych akapitów nie wiedząc co się tak naprawdę wydarzyło. Ogólnie, czasami może to być dobra rzecz, budująca klimat tajemniczości, czy mroku, ale akurat tutaj służy to zbędnemu mąceniu. A szkoda. W każdym razie, dobrze, że mimo pojawiających się od czasu do czasu, hm… Dłuższych słów, zastosowany język jest dosyć prosty, a zdania są skonstruowane tak, że rzadko kiedy coś brzmi źle, czy jakoś szczególnie nie na miejscu. Mam na myśli to, że o ile opisy realiów nie mieszają się płynnie z opisami akcji, o tyle sam tekst, kolejne akapity, zdania, czyta się bez problemu. Opowiadanie zaczyna się dosyć spokojnie, kończy się spokojnie, zaś w środku znajduje się wartka akcja. Nawet niezły pomysł na budowę historii i stopniowanie akcji, najpierw w jedną, potem w drugą stronę. To nagłe przyspieszenie akcji współgrało z chaotyczną naturą opisywanych wydarzeń, tworząc w samym środku historii [Random]. Z innych rzeczy – jeśli chodzi o koncepcję Nenji, czy też zaawansowanie tamtejszej technologii, a także panujące tam realia, jest to coś oryginalnego, może trochę surowego, ale jednocześnie wciągającego. Może za pierwszym razem świat ten wydaje się nieprzyjazny na tyle, że zniechęca, to jednak po jakimś czasie czytelnik bez problemu trafia między postacie oraz urządzenia, odnajdując się w sercu wydarzeń. Choć nie ukrywam, że potrzebna jest dużo doza tolerancji dla tego, co potrafią stworzyć fani. Jeśli ktoś po prostu nie trawi mrocznych, mniej bajkowych, mniej cukierkowych, a bardziej bezlitosnych, czy wręcz posępnych scenerii, to nawet za dwudziestym razem nie wgryzie się w Nenję. Słowo o postaciach – poza Racy Breath, nikt nie zapadł mi w pamięć, ale zapewne jest to następstwo tego, że jest ona tytułowym półsmokiem (czy raczej, półsmoczycą), no i cała fabuła krąży wokół niej. Ogólnie, jako bohaterka, jest ciekawa. Ma swój charakter i styl bycia, fajnie się śledzi jej poczynania. Poza tym, jest to coś nowego – nie pegaz, nie jednorożec, nie alikorn, nie podmieniec, ale właśnie taki oto potworek, nawet sympatyczny. Ostatecznie, opowiadanie jest zupełnie niezłe, choć momentami traciłem orientację, czy autor chciał się skupić przede wszystkim na fabule historii, która to pojawiła się w jego głowie, czy opisywaniu świata, który był w jego głowie. Jest trochę chaotycznie, ale idzie się wgryźć i pojąć co tu się właściwie dzieje, co tu się właściwie stało. Choć nie ukrywam, miejscami było ciężko. 2 Hit Combo - Bestiariusz i Elementarz Wszędobylskiego Travellera Generalnie, nie będę się przy tym zbytnio rozpisywał. Powiem jedynie, że te dwa opowiadania doskonale sprawdzają się jako przewodnik oraz wprowadzenie w realia i to na tyle, że spokojnie mogły by być jednym tekstem, taką „zerową” częścią serii. Wystarczająco dobrze i obszernie, a przy tym z pewną dozą czarnego humoru, wyjaśniają z jakimi istotami czytelnik będzie mieć do czynienia, wokół czego będzie krążyć fabuła oraz jakie realia nas czekają. Ogólnie, znowu skojarzyło mi się z Oddworldem, zwłaszcza przy fragmentach o tym, co dobrego do przekąszenia można zrobić z kucyka ziemskiego albo jednorożca, albo pozostałych stworzeń. Poza tym, forma „Elementarza” przypomniała mi o Falloucie 3 (ta książeczka na początku, jak jesteśmy jeszcze berbeciem). Co tu dużo mówić, osobiście polecam zapoznanie się z tymi dwoma tekstami ZANIM zabierzecie się za resztę tekstu. Niby „Półsmok” jest chronologicznie na pierwszym miejscu, ale naprawdę, jak dla mnie te przewodniki powinny otwierać serię. Może dodać do tego jeszcze jakiś monolog Travellera, czy coś w ten deseń… Czemu nie? Miasto duchów Przechodząc, zgodnie z podaną przez autora kolejnością, do „Miasta duchów”, na pierwszy raz, ugryzłem cztery pierwsze kawałki tekstu, od „Wzniesienia nad upadłymi” do „Nadziei dla rynku pogrzebowego”. Ogółem, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy i co najlepiej utrwaliło się w głowie po zakończeniu czytania, była dosyć ciężka, mało zachęcająca, mroczna atmosfera. Jak okiem sięgnąć, wszędzie czai się zagrożenie, mało kto, czy to kucyki, czy podmieńce, czy cokolwiek innego, nikt nikomu nie ufa, społeczność miasta Buzz dręczy tajemnicza zaraza, a mimo prowadzonego przez bohaterów dochodzenia, wciąż powracają pytania o przeszłość (w tym przypadku o przeszłość dracolinga), wątpliwości, czy zagadki. Ogólnie, czuć tu coś z kryminału, coś ze science-fiction, a nawet drobne smaczki przywołujące na myśl rychłą apokalipsę. W końcu miastu grozi wyniszczenie zarazą, a w świetle wszechobecnej polityki, nie wiadomo jak na kolejne wydarzenia zareaguje Ojciec narodów, czy Chrysalis, czy sama Celestia. Ogólnie, jest dosyć gęsto, trochę politycznie, mrocznie, tajemniczo. Uwagę zwracają również dosyć surowe opisy. Próżno tutaj szukać wyszukanych słów, czy przydługich opisów, wszystko wydaje się szaro-bure, nie wzbudzające zbyt pozytywnych skojarzeń. To również buduje opisaną wcześniej atmosferę. Opisy scenerii, przemyśleń, czy wydarzeń są ograniczone do minimum, dając czytelnikowi nie więcej informacji, niż potrzebuje, aby wiedzieć co jest grane. Jeśli chodzi o tempo akcji, to powiem, że jest dosyć stabilne. Poniekąd jest to związane, że kolejne kawałki tekstu, gabarytowo, nie różnią się od siebie aż tak drastycznie. Daje to wrażenie, jakby kolejne opowiadania były odcinkami serialu. Z innych rzeczy, autor zdołał wpleść w fabułę nieco czarnego humoru, który urozmaica nieco treść, choć nie za bardzo, co by nie dodawać do tego ponurego, szarego obrazu zbyt wiele kolorów. Niestety, trochę kuleje kreacja postaci. Ogólnie, nie potrafię pozbyć się wrażenia, że autor skupił się przede wszystkim na dracolingach, nadając im więcej cech, niż reszcie postaci. Brakuje bohaterów drugoplanowych z prawdziwego zdarzenia. Jedyny gość, który nieco się wyróżnił i który jako-tako zapadł mi w pamięć, to ten jednorożec, Dis Lee. Reszta – nie za bardzo. A szkoda. Sam Infernal, choć wybija się ponad przeciętność, też nie powala na kolana. Mówiąc o postaciach, on wydaje się najlepiej rozwinięty, zarysowany, ale jeśli wziąć pod uwagę całą historię, to okazuje się, że w ogóle postacie nie otrzymują jakichś szczególnych kreacji, jakby ważniejszy od nich był opis otaczającego je świata. A może ma to służyć swego rodzaju symbolice? Że postacie dlatego nie potrzebują szczególnych cen, czy głębszych charakterów, bo w istocie są szarą masą, zlewającą się z otoczeniem, również niezbyt wesołym? Jakby sprzężyć to ze smaczkami politycznymi, nabiera to szerszego sensu. Może autor chciał w pewnym sensie skomentować problemy realnego świata? Może przyglądam się historii zbyt dokładnie, ale jeśli tak jest, to znaczy, że nie tylko zdołała mnie porwać, ale również nakłonić do pewnych przemyśleń, co niewątpliwie jest zaletą, gdyż czuję się nakręcony na ciąg dalszy. Momentami trafiają się zdania z dziwnym dla mnie szykiem, czy też niewiele wyjaśniające, mącące. Przyjmę, że to po prostu styl autora, który niekoniecznie musi w stu procentach pokrywać się z moimi upodobaniami, czy oczekiwaniami. Ostatecznie, polubiłem tę koncepcję, opowiadaną historię, choć nie wydaje mi się, czy trafi ona do wszystkich. Jak napisałem, atmosfera jest ciężka, gęsta, w przedstawionym świecie jest mnóstwo przemocy, zła, mało zaufania. Ponadto, mamy do czynienia nie tylko z kucykami, ale również przedstawicielami innych ras, co również może być czymś, co można albo polubić, albo czymś, na co można się jedynie skrzywić. To zależy od czytelnika, ale ogólnie, myślę, że warto pochylić się nad „Miastem duchów”. Nie zabierają one zbyt wiele czasu, a mogą okazać się czymś, co bez problemu zaspokoi głód na mrok, tajemnicę i nietuzinkową koncepcję świata przedstawionego… Nawiązującego (chcący, lub niechcący) do Might and Magic, Oddworld, Fallouta, czy może innych rzeczy, których akurat ja nie wychwyciłem, a które wychwycą inni. Nie wiem jeszcze jak wygląda sprawa z całością, „Opowieściami Żałobnego Miasta”, bo zostało jeszcze sporo kawałków, ale zamierzam poświęcić im nieco czasu. Póki co, nie powiem, by opowiadania wzbudziły we mnie jakieś szczególne emocje, ale ucieszyły oryginalnymi elementami, kreacją klimatu, zdołały wciągnąć. Nie jest to tytuł dla wszystkich, cechuje się BARDZO gęstą atmosferą i realiami, które niekoniecznie każdemu przypadną do gustu, jest inny, niż cokolwiek co do tej pory zdarzyło mi się czytać. Najlepiej samemu sprawdzić co takiego zrodziło się w głowie autora i ocenić. Rzut okiem na Maskaradę Do smaku, pomyślałem sobie, że rzucę okiem na jakieś późniejsze, losowe opowiadanie. Padło na „Maskaradę”. Przejrzałem poszczególne fragmenty i cóż mogę powiedzieć? Ogólnie, klimat nie jest już aż tak ciężki, również opisy wydają się bogatsze, barwniejsze. Poza tym, kawałki tekstu które przejrzałem przypomniały mi, że w wąskim gronie wyraźniej zarysowanych postaci, poza dracolingami, znajduje się jeszcze tajemniczy Ojciec Narodów. No właśnie, podczas „Maskarady” znów zacząłem się zastanawiać, czym on tak naprawdę jest. Skąd dokładnie się wziął? Co konkretnie potrafił? Czy cokolwiek go ogranicza? Jakie są jego zamiary? Przyznam, że nieustanne nazywanie go przez narratora „abominacją” troszeczkę przywołała mi na myśl boga z South Parku. Poza tym, mam jeszcze jedno podejrzenie, ale na razie zachowam je dla siebie. Może do niego powrócę następnym razem, gdy zabiorę się za kolejne części „Miasta Duchów” oraz „Opowieści”, ogólnie. Pozdrawiam!1 point
-
Czas zrobić coś, o czym już od dłuższego czasu myślałem. Mianowicie, podzielić się wszystkim, co znalazło się w mojej głowie po przeczytaniu „Ścieżek Donikąd”. Ogólnie, nie wydaje mi się, aby był to najsławniejszy fanfik pod słońcem (drodzy przyjaciele, naprawdę, poza kucykowym Falloutem są inne tytuły ;P I nie, nie mam na myśli Past Sins ;PP), ale na podstawie tego, czym podzielili się ci, którzy nad „Ścieżkami” się pochyli, widzę, że opowiadanie cieszy się bardzo dobrymi komentarzami. Czy zatem te wszystkie wyrazy uznania były słuszne, czy może okazały się nieco przesadzone? A może jest wręcz odwrotnie i opowiadanie zasługuje na dużo, dużo większy rozgłos? Odpowiedzi szukajcie w poniższym tekście. Zaczynając od prologu, powiem, że w trakcie jego czytania miałem wrażenia, skojarzenia, zarówno pozytywne, jak i dosyć mieszane. Po pierwsze, jakoś od razu uderzyło we mnie wspomnienie drugiego dodatku do Heroes of Might and Magic IV, kampania bodajże Erutana Revola. Ogólnie, chodziło w niej o to, że elficki strażnik wypowiada wojnę królestwu ludzi za to, że mieli czelność wkroczyć do jego lasów, ściąć drzewa, wybudować coś, te sprawy. Weratyr funkcjonuje bardzo podobnie. Gardzi kucykami, nie waha się ich zgładzić, jeśli zabrną za daleko (to znaczy, waha, ale pod wpływem ukochanej ;P), również posługuje się łukiem, las, natura są dla niego świętością, ich wolę szanuje ponad wszystko. Co by nie mówić, postać ta jest zarysowana bardzo wyraźnie, z pomysłem i konsekwencją. A przynajmniej do pewnego momentu, o czym powiem nieco więcej później. Szczególnie zapadł mi w pamięć kawałek, w którym czytelnik dowiaduje się jak Weratyr postrzega to, co kucyki robią z lasem, że po to ścinają drzewa, by zmienić je w coś martwego, zmuszonego do służenia w ich godnym pogardy żywocie. Bardzo dobry był również fragment, kiedy już po wszystkim dowiadujemy się, że ten na pozór bezwzględny i zimny ieleń ma swoją jasną stronę, która w całości jest oddana Oski. Konsekwencja w kreowaniu postaci Weratyra ulega pewnemu zmąceniu w scenie z kupcem, Whisky Jarem, z którym to bez większych, czy bardziej krwawych sprzeczek wymienia się towarami. Bądź co bądź, sama ta sytuacja wydała mi się nieco naciągana, jest to właśnie pewne zmącenie, o czym wspominałem wcześniej – Weratyr dalej nie ukrywa swej niechęci, pogardy, agresji, niczego nie żałuje, a całe to spotkanie jest niczym więcej niż smutną koniecznością, no bo przecież się umówił… Wciąż jednak, wydaje mi się, że jeżeli gardzi wszystkim co kucze, to z automatu nie powinien z kucykami nawet handlować, manifestując przy tym swą dumę, niezależność. Ale prawdziwe zdziwienie przyszło pod sam koniec prologu, kiedy to nagle Weratyr zwraca się przeciwko naturze, przeciwko puszczy, którą to przysiągł bronić. Z jednej strony rozumiem jego motywy, niemniej scena tejże zdrady wydała mnie się strasznie… Teatralna. Niby opisy były wystarczająco przekonujące, ale jakoś nie mogłem w to uwierzyć, średnio mi to pasowało. Popsuło to nieco wrażenie z prologu, który nie dość, że wydał mnie się odrobinkę przydługi (momentami sam nie wiedziałem, czy to jeszcze prolog, czy już rozdział). Zabrakło tu jakiegoś stopniowania, pomału narastającego żalu, czy złości. Byłoby moim zdaniem dużo lepiej, jakby prolog zakończył się na jego zaśnięciu, a dopiero później, śledząc losy Oski oraz jej przeznaczenie, Weratyr zaczął mieć wątpliwości. A tak, rozstaliśmy się z całkiem ciekawą i doskonale zarysowaną postacią bardzo wcześnie… Ale czy na pewno? Swoją drogą, na stronie pierwszej, czwartej, siódmej i ósmej jest literówka – Weartyr, zamiast Weratyr. Zaznaczyłbym w dokumencie, ale Google mi się kiełbasi i zrywa połączenie jak chcę wnieść poprawkę. Ale ostatecznie, prolog wypada bardziej na plus, pomimo wszystkiego, o czym napisałem powyżej. Zdaje się, że ze wszystkimi mankamentami w pojedynkę poradziły sobie skojarzenia z Heroes IV, po prostu za bardzo uwielbiam tę grę. Jeśli chodzi o rozdział pierwszy oraz drugi, nie jest to nic, czego można by się spodziewać po lekturze prologu. Przygoda? Nie. Wartka akcja? Nie. No to może więcej ieleni i scen w lesie? Gdzie tam. To, co serwują nam dwa pierwsze rozdziały, to mozolne, szczegółowe do bólu, ale również przepełnione charakterystycznym stylem, poznawanie nie tyle postaci, co otoczenia, w jakim się obracają. Myślę, że będzie najlepiej, jeśli teraz polecę zainteresowanym poczytanie poszczególnych fragmentów, na wyrywki, jeśli nie mają chwilowo czasu, a chcieliby się przekonać co mam na myśli. Opisy są wręcz przebogate w słowa, zdecydowanie dominują doskonale skomponowane zdania złożone, choć momentami odnosi się wrażenie, że autor troszeczkę przedobrzył, w wyniku czego rozmywa się nieco ich brzmienie, czy sens. Tak czy inaczej, jest pod tym względem świetnie, choć nie powiem, że taka forma zadowoli absolutnie wszystkich. Mnie to nie przeszkadza, śledząc po kolei kolejne opisy, czy to mebli, czy pokoi, czy nawet przemierzanych przez bohaterów uliczek oraz najbliższego otoczenia, na elementach ubioru kończąc, czułem się naprawdę „wciągnięty”. Bez trudu układałem sobie wszystko w głowie, począwszy od układu kolejnych elementów, na kolorach kończąc. Moim zdaniem jest to zaleta opowiadania, choć jak wspominałem, aż tak szczegółowe, masywne wręcz opisy, mówiące nawet o tych absolutnie najdrobniejszych szczególikach, niuansach, mogą zadziałać zniechęcająco na osoby, które po tagu [Adventure] oraz prologu spodziewały się akcji, większych ilości wydarzeń per rozdział, czy nieco szybszego tempa akcji. Kolejne przystanki, czy dłużące się opisy mogą po jakimś czasie zmęczyć, zaś zmiana scenerii, przy jednoczesnym braku akcji, czy czegoś bardziej efektywnego – przyprawić o wiele mówiące przewrócenie oczami. Innymi słowy, to, co dla miłośnika [Slice of Life] jest prawdziwą ucztą, dla osoby oczekującej akcji, magii, przemocy i zabierających dech w piersiach bitew o wszystko, może okazać się swego rodzaju zaporą, być może nie do przebycia. Nawet, jeśli miałoby to służyć przedstawieniu miejsca akcji, postaci oraz realiów. Naprawdę, wszystko, co zostało zawarte w ramach dwóch pierwszych rozdziałach, zdecydowanie bardziej podpada pod [Slice of Life], bardzo obszernego, do smaku przyprawionego o elementy komediowe. Nie znam całej fabuły i nie wiem w jakim kierunku podąży historia, więc może to być jedynie coś w rodzaju wstępu, wprowadzenia w realia, ale jeśli tego typu fragmentów miałoby być więcej, jeśli miałyby przeplatać się ze scenami akcji, zwrotami akcji oraz typowo przygodowymi smaczkami (na co liczę), wówczas radziłbym dodać do puli tagów to [Slice of Life]. Ot, aby niezdecydowani wiedzieli w co się pakują, że tak to ujmę. Przechodząc do postaci, które poznajemy, muszę powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowany. Ogólnie, mamy do czynienia z zupełnie zwyczajnymi kucykami, których sylwetki i cechy charakterystyczne już zostały wyraźnie zarysowane. Objawia się to między innymi w sposobie mówienia, wykorzystywanych słowach, zwyczajach, czy też podejściu do spraw takich jak religia, praca, interesy. Charakterystyczną postacią, ze względu na swe zachowanie jest Lazy Cannabis, charakterystyczną postacią ze względu na swój sposób bycia jest Whisky Jar, charakterystyczną postacią ze względu na swe podejście do pracy oraz przyszłości jest Time Turner. Również charakterystyczna, dająca się polubić, jest klacz, póki co kreowana na jedną z główniejszych postaci biorących udział w historii - Squarely Inches. Medyczka, ciekawa świata i szukająca w nim inspiracji, pisarka o całkiem przyjacielskim nastawieniu, bynajmniej nie stroniąca od kufla dobrego piwa. Bez wątpienia jest to ktoś, kto ma zadatki na wielowymiarową, barwną postać, zapadającą w pamięć, z którą naprawdę chciałoby się pogadać, czy czegoś napić. Jeśli zaś chodzi o Sombrę, którego obecność może wydać się co niektórym niespodzianką – póki co wydaje się tajemniczy i opanowany, choć w scenach z nim, pobrzmiewa coś, co każe mi sądzić, że jego intencje nie są tak do końca czyste i że to wcale nie był przypadek, że Clever Clover spotkała właśnie jego i jeszcze zaprosiła na nauki do Equestrii. Póki co, wyrasta to na wątek przewodni, albo taki motor napędowy fabuły, gdzie znajdą się również ielenie, a może także inne istoty. Tak czy inaczej, zapowiada się bogato. Z innych rzeczy, bardzo spodobała mi się próba stworzenia czegoś poza znanymi jak dotychczas miejscami, elementami – dalekie południe, nazwy dla poszczególnych miejsc, smaczki kulturowe (scena w klasztorze świetna), czy też elementy folkloru, objawiające się przy okazji otwarcia każdej części tekstu. Krótko mówiąc – jest ciekawie. Ogólnie, chciałem od razu „ugryźć” rozdział trzeci, lecz po kilku stronach poczułem, jak brakuje mi sił. Nie jest to bynajmniej zwiastun czegoś negatywnego, o nie. Jeśli miałbym to wrażenie do czegoś przyrównać, było to coś, co towarzyszyło mi podczas pierwszych chwil przy Might and Magic VI, Final Fantasy XII, czy nawet Borderlands. Mianowicie – gry te wydały mnie się tak wielkie (po angielsku na to się ładnie mówi „huge games”), rozległe, z setkami, tysiącami możliwości i naprawdę gigantycznym, rozbudowanym światem do zwiedzenia, że aż zabrakło mi sił, by rzucić się w wir eksploracji. Po prostu potrzebowałem czasu, żeby się zebrać, czekałem na odpowiedni moment, kiedy nie będę musiał zajmować się niczym innym, by móc skoncentrować się tylko na tym. W przypadku rozdziału trzeciego „Ścieżek”, a także, jak przypuszczam, każdego kolejnego, jest i będzie podobnie. Podkreślam, że nie jest to wadą dzieła – zazwyczaj jeśli coś takiego mi się przytrafia, na końcu czeka satysfakcjonujące zakończenie, same pozytywne wspomnienia oraz tona rzeczy i przemyśleń, czekających na podzielenie się. Jeśli miałbym krótko podsumować wszystkie spostrzeżenia i wrażenia – póki co, „Ścieżki” zapowiadają się na długą, niezwykle klimatyczną opowieść, cechującą się głównie obszernymi, barwnymi opisami, zrealizowanymi z dbałością o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Słów, czy dźwięcznych określeń nie brakuje ani dla miejsc akcji, ani dla postaci, które to, praktycznie bez wyjątku są kreowane w taki sposób, że od samego początku wyróżniają się czymś szczególnym, są charakterystyczne, budzą sympatię, są interesujące. Treść jest bogata w słowa, w swej kompozycji wprost perfekcyjna, choć jak wspominałem, niekoniecznie jest to forma, która wciągnie każdego. Jak na razie, widzę tutaj więcej elementów charakterystycznych dla [Slice of Life] aniżeli [Adventure]. Nie ma zbyt wiele akcji, na razie poznajemy bohaterów, realia. Jeśli o mnie chodzi, tylko momentami miałem wrażenie, że zdania są nieco za długie, czy też niektóre fragmenty niepotrzebne, bo dana informacja już została podana, ale to naprawdę niewiele. Na tle całości, zwłaszcza biorąc pod uwagę klimat, to drobnostki, które giną pośród zalet prezentowanej historii. Ale jeśli ktoś powie mi, że nie ma pojęcia czym się zachwycam, bo dzieje się mało, dzieje się za wolno, forma okupiona jest treścią – zrozumiem. Mnie taki styl odpowiada, lubię długie, szczegółowe opisy oraz świat, który ma w sobie dużo elementów autorskich, dający się wyobrazić. W ogóle, świat, który autor chce tak obszernie opisywać, bo mu zależy na tym, aby czytelnicy podzielili jak największą ilość jego wizji, żeby zobaczyli to, co on. Bez wątpienia należą się wyrazy uznania za poświęcony czas oraz całe serce włożone w napisanie tekstu. Co mogę polecić autorowi? Mimo wszystko, trzymać się swojej wizji oraz utrzymać ten styl, może z czasem zwiększając dawki akcji. Być może to już nastąpiło w rozdziale trzecim, którego jeszcze dokładnie nie obadałem z przyczyn już przytoczonych, ale mówię o tym myśląc również o dalszych rozdziałach. Historia zapowiada się naprawdę obiecująco, toteż czytelnikom, ogólnie, polecam zapoznanie się ze „Ścieżkami” i wytrwanie przez te długie, obszerne, kwieciste wręcz opisy, jeśli ktoś nie jest zwolennikiem takiej formy. Wierzę, że z czasem fabuła skomplikuje się, pojawią się nowe postacie, [Adventure] zostanie zrealizowane, a autor niejeden raz zaskoczy nas jakimś zwrotem akcji. Być może oczekuję zbyt wielu rzeczy, ale nic na to nie poradzę, że właśnie taki przedsmak stwarza to, co już autor nam udostępnił. Tak więc, jest świetnie i aż dziw, że historia nie jest przywoływana częściej. Pozdrawiam!1 point
-
Ogólnie, widzę, że wśród opowiadań na liście znajdują się również tytuły konkursowe, które miałem już przyjemność recenzować, jako sędzia. Zatem, nie powtarzając się, od razu przejdę do tekstów, których jeszcze nie czytałem. Na dobry początek, wybiorę sobie trzy. Zobaczmy, co takiego zmajstrował autor. Klacz o złotych oczach Po zakończeniu lektury tego opowiadania mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony nie mogę narzekać, gdyż to, co sugerował tag [Noir] zostało zawarte i napisane bardzo dobrze, z dbałością o szczegóły, słowa, tempo akcji, dzięki czemu możemy bez problemu wyobrazić sobie scenerie, znaleźć się obok głównego bohatera. Z drugiej jednak strony, czytelnik odczuwa pewien niedosyt. Generalnie, myślę, że ten kawałek tekstu jest dowodem na to, że autor jest w stanie stworzyć dobrego, wciągającego fanfika detektywistycznego, czy wręcz mafijnego, osadzonego w znanej metropolii Equestrii. Co prawda miałem już wcześniej styczność ze „Sprawą pewnego wazonu”, ale tamta historia była bardziej żartobliwa, zrealizowana jakby z przymrużeniem oka… Co oczywiście było jej plusem, bardzo miło wspominam tego fanfika. Przy „Klaczy o złotych oczach” jednak, mamy do czynienia z czymś innym. Od razu widać, że to już nie są przelewki, historia była pisana na poważnie, emanując mrokiem brudnych ulic, smrodem dymu papierosowego, z niejasnymi interesami i krwią w tle. Naprawdę, wszelakie wstawki takie jak deszcz, spływająca wraz z wodą krew do kanałów, zniszczone pojazdy, czy zupełna obojętność przechodniów, wszystko to buduje solidny, gęsty, gangsterski klimat. Od razu przypominają mi się scenki, czy to z gier, czy to z filmów, których przesłanie było takie, że jeśli ktoś chciał jeszcze pożyć, niczego nie widział, niczego nie słyszał. To były interesy, nic więcej. Z drugiej strony, od razu przypomniały mi się memy o sprzedawcach w GTA, którzy najpierw są świadkami masakry, a potem sprzedają hot-doga, jakby nic się nie stało. W każdym razie, fabuła rozkręca się całkiem sprawnie, a dosyć syte opisy nie spowalniają znacząco tempa akcji. Jest tu sporo tajemnic i niedomówień, może nawet za dużo. Czytelnik po prostu chce wiedzieć więcej. Co mnie lekko uwierało, to fakt, że to była bodajże praca konkursowa w dziale Derpy… No i wystąpiła tu Derpy… Tylko, że nie wydaje mi się tak do końca, by była to dla niej rola, nawet jeśli mówimy tu o pracy konkursowej. Sam nie wiem, średnio mi pasowała, choć z kolei wzmianka o doktorze Whoovesie zadziałała bezbłędnie. Choć z jednej strony dodało to mistycznego posmaku, z drugiej umocniło mgłę tajemnic i niedomówień, pozostawiając czytelnika bez żadnej konkretnej wiedzy co tak naprawdę się wydarzyło i co się może wydarzyć. I to właśnie stąd wynika niedosyt – historia w pewnym momencie się ucina, choć cała wcześniejsza treść zapowiadała coś więcej. No i samo zakończenie następuje dosyć nagle… Sam nie wiem. Psuje nieco wrażenie, ale na szczęście, nieznacznie. Nie jest to wrażenie, jakby autor nagle stracił zainteresowanie pisaną pracą, po prostu… To już? Zupełnie, jakby był to zaledwie prolog do pełnej historii, której głównym bohaterem jest właśni ów przyjaciel detektywa. Problem w tym, że niczego dalej nie ma. Przyglądając się samej treści, możemy odnaleźć wiele solidnie zbudowanych zdań, brzmiących bardzo dobrze i przy tym wiernie opisujących to, co znajduje się, dzieje się wokół postaci, budując raczej ciężki, poważny klimat, o czym zresztą już wspominałem. Jest tu dużo tajemnic i niedomówień, tempo akcji jest raczej stałe, choć zakończenie przychodzi nagle, w moim odczuciu. Charakter detektywa został zarysowany poprawnie, lecz nie wyróżnia się on niczym szczególnym. Chodzi mi o to, że nie da się tu wymienić żadnej szczególnej cechy, czy nawyku. W ogóle, samej Derpy jest nieco zbyt mało, by móc wyczytać coś więcej z jej postawy. Myślę, że największym atutem opowiadania jest jego klimat. Jeżeli coś zostaje w głowie po przeczytaniu go, nie są to postacie, nie są to opisywane wydarzenia, ale właśnie klimat. Niemałą rolę w jego kreowaniu odgrywa pierwszoosobowa narracja. Ogólnie, to właśnie ten element, dla którego chciałoby się powracać do lektury. Jeśli chodzi o wydarzenie, wszystko wskazuje bardziej na wstęp do dużo dłuższej, większej historii i to właśnie na nią zostaje narobiony smak. Jeśli chodzi o postacie – jest w porządku, ale niczym specjalnym nie powalają. Ogólnie, jest to bardzo solidnie napisane opowiadanie z gęstym, trudnym klimatem, solidną dozą niedopowiedzeń, która nie drażni czytelnika, a sprawia, że chce poznać prawdę. Niestety, jako pojedynczy oneshot, opowiadanie pozostawia niedosyt, na dłuższą metę trochę zawodzi, gdyż najlepiej sprawdziłoby się jako prolog do czegoś dłuższego. Jedynie jego klimat nie umiera, co nieco nadrabia za tę niedogodność. Ogólnie, warto poświęcić mu nieco czasu, choć naprawdę szkoda, że nie ma tu żadnego ciągu dalszego. Czegoś, co w pełni pozwoliłoby rozwinąć skrzydła charakterom postaci, wydarzeniom rozkręcić się, przy okazji dając nam więcej tego, co w pierwowzorze wypada zdecydowanie najlepiej – więcej klimatu. Tajemnica Lyry Heartstrings Słowem wstępu, jest to opowiadanie, które mimo solidnego wykonania, pomysłu oraz zgrabnie prowadzonej akcji, nie wzbudziło u mnie jakichś szczególnych emocji. Ale może po kolei. Jeśli miałbym w kilku słowach określić do czego według mnie aspiruje niniejszy tytuł, powiedziałbym, że jest to fanowski odcinek serialu. Po prostu niedługa, stworzona dla rozrywki animacja, o dosyć prostej fabule, zmierzająca do nieszczególnie zaskakującego końca, oczywiście pozytywnego, jakkolwiek byśmy tego nie postrzegali. Całość wypada dobrze, poprawnie, kreskówkowo, choć nie wyróżnia się niczym spektakularnym. Mówiąc nieco konkretniej, opowiadanie zawiera w sobie elementy tajemnicy, czego przykładem są poczynania Bon Bon, pragnącej dowiedzieć się co takiego „knuje” jej przyjaciółka, której to imię widnieje w tytule historii. Biorąc pod uwagę fakt, że powstała ona (historia, nie przyjaciółka) przy okazji konkursu, na Dzień Serc i Podków, czytelnik ma prawo spodziewać się wielu rzeczy, zwłaszcza mając na uwadze tag [Comedy]. Myślę, że to są główne przyczyny, dla których zakończenie trochę zawodzi. Pomysł, budowanie pewnego napięcia, kolejne poszlaki, czy domysły, wskazują na coś nietuzinkowego. Może niekoniecznie chodzi tutaj o jakiegoś tajemniczego partnera, czy cokolwiek związanego z Dniem Serc i Podków, ale coś dziwnego. Ogólnie, rozwiązanie zagadki, obiektywnie, jest dziwne, ale w związku z tym, że motyw ten został wykorzystany już zbyt wiele razy, owe rozwiązanie nie ma już w sobie oryginalnego blasku. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że mogło to zostać zrealizowane dużo, dużo lepiej. Ale przechodząc do wydarzeń, które poprzedzają rozwiązanie zagadki, jest całkiem sympatycznie, kreskówkowo. Podobało mi się to, jak opisane zostało śledzenie Lyry, kolejne kryjówki, czy pozyskiwanie informacji. Jednocześnie, kolejne poszlaki okazały się całkiem interesujące, co służyło budowaniu napięcia, o czym wcześniej wspominałem. Opisy zostały napisane solidnie, choć bez żadnych fajerwerków. Kolejne sytuacje mają w sobie elementy komediowe, choć znów, nie ma tutaj niczego szczególnego. Powiedziałbym wręcz, że widzę w tym tytule czysto rzemieślniczą robotę, natomiast samego autora stać na dużo, dużo więcej. Nie to, by „Tajemnica Lyry Heartstrings” była zła, o nie, po prostu nie jest tak dobra, jak mogłaby być i jak powinna być. Generalnie, trudno jest mi bardziej rozpisać się na temat tego fanfika. Myślę, że jeśli ktoś przepada za Lyrą i Bon Bon, to warto rzucić na niego okiem. Nie jest długi, jego klimat jest całkiem kreskówkowy i luźny, te osiem stron z pewnością nadają się na umilenie kilku chwil, ale jednocześnie nie jest to nic, co zapada w pamięć na dłużej. Jak już pisałem, opowiadanie przypomina scenariusz fanowskiej animacji, gdzie główną bohaterką jest Bon Bon, w tle przewijają się inne postacie, a akcja zmierza do jasnego i mało zaskakującego zakończenia, pozytywnego zakończenia. Ot, prosta historia, choć nie ma przy niej mowy o rozwinięciu skrzydeł przez autora. Symfonia To opowiadanie jest interesujące. W porównaniu z poprzednimi tytułami autora, to jest trochę inne, jest inaczej skomponowane, jest w gruncie rzeczy dosyć eksperymentalne, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Zanim przejdę do rzeczy, wspomnę o tym, co mnie osobiście poraziło w oczy, praktycznie już od pierwszych zdań. Powtórzenia. „Dźwięki”, „dźwięki”, „dźwięki”, jeszcze raz „dźwięki”, na początku jeszcze „światła”, „światła”, dużo „świateł”. Poza tym, niektóre zdania brzmią nieco… Sztucznie. Myślę, że jest to efekt próby napisania czegoś w nieco inny sposób – bardziej poetycki, wyniosły, artystyczny. Objawia się to na przykład innym szykiem zdań, czy konstrukcją całych akapitów, no i ogólnie, jest tu albo biało, albo czarno. To znaczy, jest wiele zdań, które brzmią bardzo dobrze, ładnie, solidnie, ale są również takie, które wypadają sztucznie (o czym już pisałem), takie, których sens się rozmywa, no i takie, które brzmią po prostu dziwnie, źle. Ale na całe szczęście, jasna strona znacząco „przykrywa” tę ciemną, jeśli mogę to tak określić. Zdecydowanie częściej towarzyszyły mi pozytywne wrażenia. Nowy szyk sprawdzał się, dobrane słowa w większości przypadków spełniały swoje zadanie, nadając opowiadaniu innego, bardziej artystycznego charakteru. Kolejne opisy są barwniejsze, ciekawsze, bardzo dobrze oddają to, że treść jest w gruncie rzeczy czymś w rodzaju wizualizacji wygrywanych melodii. Również tematyka jest powiewem świeżości. Ogólnie, ponieważ zdarzyło mi się sędziować w niejednym konkursie literackim, znam kilka prac konkursowych autora oraz innych tytułów. „Symfonia” w żaden sposób nie przypomina żadnego z nich. Również zaangażowanie w fabułę Octavii było dobrą decyzją, co z kolei znajduje swą kulminację w końcówce. Nie jest ona zbyt długa, nie jest rozbudowana, ale naprawdę świetnie wieńczy wszystko, co zostało opisane wcześniej, nadając całości smutnawy wydźwięk. Bardzo dobrze. Wnikając głębiej w treść, kolejne opisy i scenerie, inspirowane melodiami, wypadają całkiem ładnie, kawałek o znajomym domostwie, czy pokoju z tańczącymi do wygrywanego rytmu zabawkami ma w sobie pewną nutkę nostalgii. Nie jest to zbyt szczegółowo rozpisane, ale myślę, że złapałem koncept. Ogólnie, w poprzednich opisach dużo jest natury, czy spokoju, choć, jak już wspominałem, wrażenie burzą nieco powtórzenia. Bardzo dużo „dźwięków”, przez jakiś czas też „świateł”. Do spółki z kilkoma średnio, czy wręcz źle brzmiącymi zdaniami, obniżają nieco finalną ocenę tegoż opowiadania, ale ostatecznie, i tak jest pozytywnie, świeżo, ciekawie. Jak wspominałem, wygląda mi to na eksperyment z innym stylem, czy też nowym podejściem do tematyki, co się bardzo chwali. Ogólnie, myślę, że warto, aby autor trochę potrenował z tym stylem, nowym szykiem, czy też częściej porywał się na wykorzystywanie synonimów, czy wszelakich poetyckich, artystycznych określeń. Kto wie co się stanie, kiedy styl ten zostanie należycie wytrenowany? Albo kiedy takie opisy opatrzą coś dłuższego? Chyba warto by było spróbować. A może to już się stało, tylko ja jeszcze nie miałem z tym do czynienia? Jest tylko jeden sposób, by to sprawdzić – czytając pozostałe opowiadania autora. Tak więc, „Symfonię” postrzegam jako ogólnie udany eksperyment z nieco innym szykiem, czy bardziej poetyckim wydźwiękiem opowiadania. Mimo paru zgrzytów, całość oceniam pozytywnie. Konkretna próbka wciąż rozwijających się możliwości autora. Na razie, to by było na tyle. Do napisania, przy okazji lektury kolejny tytułów z serii "Szeptanych opowieści" Pozdrawiam!1 point
-
Tak jak wspominałem przy okazji komentowania „Dziesiątki Kielichów”, również to opowiadanie postrzegam jako swoisty dodatek, czy podsumowanie do prawdziwego odcinka, na przykład po napisach końcowych. Ogólnie, całość sprowadza się do dialogu między Celestią a Rutherfordem, podczas to którego zostaje rzucone nowe światło na kilka kwestii, co z kolei obraca w żart misję dyplomatyczną Twilight, w ogóle, cały poświęcony temu odcinek, co z kolei ładnie komponuje się z tym, co udało się osiągnąć Pinkie Pie. Czyli na końcu, wszystko okazało się jedynie zabawą, grą, ku uciesze również Celestii, przy pełnej nieświadomości Twilight. Nie jest to co prawda najświeższy z motywów, ale tu został zrealizowany bez zgrzytów, czy przeciągnięć, serwując krótki, przyjemny tekst o zabarwieniu komediowym, choć obyło się bez większych fajerwerków. Ale w sumie dobrze. Na te gabaryty nie ma co wrzucać wszystkiego jak leci, tylko postawić na konkret. I to się sprawdziło świetnie. Skoro dominują dialogi, czy zatem trafimy na jakieś opisy? A trafimy. Nie jest ich dużo i nie służą rozbudowanemu opisywaniu każdego najdrobniejszego detalu, ale raczej pełnią funkcję sprawozdawczą – co się dookoła dzieje, szczególnie koncentrując się na pani Berry Punch. Zgodzę się z przedmówcą, że było to trochę sztampowe, czy też zbyt kurczowo trzymające się ściśle określonego, dosyć powszechnego jej wizerunku, ale nie jest to aż tak uciążliwe. Bodajże takich scenek są dwie, co innego, gdyby jakaś wzmianka pojawiała się co dwie-trzy kwestie mówione, wówczas byłoby to nachalne. A tak, jest ok. Generalnie, tekst jest wesoły, lekki i bardzo szybko się go czyta. Nie wyróżnia się niczym szczególnym, pomysł był interesujący, wykonanie nie budzi zastrzeżeń. Bardzo fajny przerywnik, nawet zapadający w pamięć. Z całą pewnością godny poświęcenia czasu na przetłumaczenie. Dla fanów „Party Pooped” tytuł obowiązkowy.1 point
-
Jakie ładne opowiadanie. Krótkie, przyjemne, klimatyczne… I to o takiej fajnej postaci :] Ogólnie, „Dziesiątkę Kielichów” przeczytałem krótko po „Deklaracji wojny” i oba te teksty postrzegam jako dodatki do odpowiednich odcinków serialu. Takie coś, co pojawia się po napisach końcowych, wyjaśniając to i owo, zanim nastąpi ostateczne zakończenie odcinka. Jak sekretna scenka po napisach w „Curse of Chucky”! Ale przechodząc do rzeczy, bez wątpienia ten krótki kawałek tekstu był godny tłumaczenia. Opowiadanie to nie jest niczym nadzwyczajnym, czy spektakularnym, jest to po prostu niedługa, zwyczajna historyjka opowiadająca trochę o kolejnych odmianach iluzji, trochę o tej jaśniejszej stronie Trixie, wplatając w to garść pewnych życiowych przemyśleń. Opisy są wystarczające, od czasu do czasu trafi się coś dłuższego, ale generalnie, sztuczka iluzjonistki przebiega kolejnymi etapami, zmierzając do pomyślnego finału, a to wszystko stałym, zrównoważonym tempem, raz po raz serwując nam szczyptę dialogów. Ogólnie, aktywny udział w historii biorą dwie postacie i mimo prostoty opisów czy kwestii mówionych, ich charaktery są dobrze oddane. Trixie to Trixie, dokładnie taka, jaką znamy ją z serialu, a solenizantka to po prostu mała, rozentuzjazmowana klaczka, chłonąca sztuczkę z typowo dziecięcą ufnością, czy naiwnością. Nie więcej, nie mniej. Chyba tym elementem, który przypadł mi do gustu najbardziej, była sama końcówka, czy też wspomnienie o „iluzji wyboru”. Naprawdę dobrze przemyślane, bardzo pozytywne fragmenty, chyba nawet troszeczkę pocieszające. Oczywiście, po tłumaczeniu nic a nic nie uleciało z tejże otoczki, co z kolei świadczy o wysokiej jakości polskiej wersji tego opowiadania. A zatem, czy mogę napisać coś jeszcze? Chyba nie. To po prostu krótki, przyjemny, klimatyczny (i to w takim znaczeniu, że mógłby to być kawałek prawdziwego odcinka) tekst, potrafiący urozmaicić te pięć minut, czy wręcz nieco rozweselić, za sprawą naprawdę pozytywnie nacechowanego zwieńczenia. Polecić mogę, czemu nie? Takie niedługie przerywniki to sama przyjemność.1 point
-
Zanim przejdę do rzeczy, chciałbym sprostować jedną rzecz. Otóż, to prawda, że uważam atmosferę panującą w „Tańczacym z Herbatnikami” za zdroworozsądkowo rozluźnioną, szczególnie w porównaniu z klimatem opowiadań poświęconym w całości Królowi Sombrze, Kryształowym Imperium oraz temu, co działo się na długo przed wydarzeniami ukazanymi w serialu. Poprzez „zdroworozsądkowo”, pojmuję lekką zmianę ogólnego wrażenia, dzięki czemu czujemy, że dostajemy od autora coś nowego. Ale, ale! Prawdą jest też, że nie wydaje mi się, aby dobrane tagi w pełni odzwierciedlały to, czym naprawdę jest niniejsza historia. Uważam, że akcja zmierza za wolno, a random, którego jest tu na pęczki, skutecznie wypiera element przygodowy, w czym jeszcze pomaga mu bardzo rozbudowana narracja w dialogach, a także sposób, w jakim zostały napisane kolejne opisy. Tematyka jest w porządku. Nie jest to żadna mroczna historia, żadna wojna, ani żaden przełomowy moment w historii Equestrii, gdzie ważą się losy wszechświata. Po prostu, poszukiwania herbatników w sobotni wieczór, w Manehattanie, oczami całkiem sympatycznego i dającego się polubić bohatera, który różne rzeczy bierze trochę na wyrost, nazbyt serio. Niemniej, w kilku miejscach poczułem się nieco znużony, zmęczony i naprawdę, chciałem, aby akapit po prostu się skończył, a akcja popędziła dalej. W stosunku do tematów krążących wokół Kryształowego Imperium, jest to zdrowe rozluźnienie, zmiana otoczenia, bohaterów, świeżość. Ale w stosunku do ogółu dostępnych na forum (i nie tylko), różnych komedii, opowiadanie wciąż wydaje się dosyć… Statyczne. W każdym razie, opowiadanie zostało napisane z godną pochwały dbałością o szczegóły. Mówię poważnie. Jakiego fragmentu bym nie wybrał, z ekranu wylewa się, być może nieco chorobliwy perfekcjonizm, objawiający się głównie starannym doborem słów oraz kreowanym przez autora klimatem. Zdecydowanie dominują zdania złożone, choć miejscami miałem wrażenie, że autor starał się trochę za bardzo i najzwyczajniej w świecie, trochę przedobrzył. Ogólnie, są to jednocześnie te fragmenty, które mnie trochę zmęczyły. Jeśli chodzi o bohaterów, tutaj również jest nieco nierówno. Występujące postacie, wymyślone na potrzeby fabuły, raczej nie wzbudzają negatywnego wrażenia, na swój sposób są charakterystyczne i zapadają w pamięć. Gdybym miał wskazać najlepiej wykreowaną postać, to na mój gust byłby to Fortissimo. Dosłownie wszystko działa – jego historia, sytuacja w jakiej się znajduje gdy go poznajemy, sposób w jakim się wypowiada, wszystko to buduje wokół niego otoczkę elegancji, dostojności, charakteru. W ogóle, jakoś do tej pory Diamond Spades bardzo kojarzył mi się z Zorro, ale po tym jak w historii pojawia się Fortissimo, wówczas to właśnie on przejmuje to wrażenie. Sam nie wiem czemu, być może to przez to jak sobie ich wyobrażałem (w sensie, mowa, ruchy, czy inne drobne rzeczy), a może przez tę atmosferę. Z jakiegoś powodu, było to pierwsze, co przyszło mi na myśl w trakcie czytania. Podobnie, myśląc o „tańczącym z Herbatnikami”, to Fortissimo pojawia się w głowie jako pierwszy. Jak wspominałem wcześniej, pod względem bohaterów jest nie równo. Omówiłem już co ważniejsze osobistości będące bohaterami niekanonicznymi, ale jeśli chodzi o postacie kanoniczne… Czy ja wiem? Wprawdzie nie ma ich zbyt wiele, ale jak już się pojawiają, nie wzbudzają jakichś szczególnych emocji. Tirek po prostu pełni swoją funkcję w fabule, natomiast Trixie… Och, to ta postać, którą doceniłem po latach! A więc to ona wysłała Spadesa po herbatniki krakersy… Ekhm. Czy ja wiem? Jakoś to na mnie nie zadziałało. Pojawiła się zupełnie znikąd i była po prostu sobą, ale prawdę powiedziawszy, po całej uprzednio przeczytanej treści, spodziewałem się czegoś innego, większego. Jasne, od początku było wiadomo, że to sprawka jakiejś klaczy, ale sytuacja w jakiej Spades do niej powraca, dosyć mało satysfakcjonująca i krótka końcówka, sprawiła, że ostateczne wrażenie było takie, jakby autor bardzo ciężko, bardzo długo pracował nad treścią, starannie dobierając słowa, sprawdzając każde z nich w słowniku, unikając powtórzeń, a potem nagle stracił zainteresowanie i pomyślał „ok, a teraz trzeba to szybko zakończyć”. Ponieważ nie chcę być gołosłowny powiem trochę o migawkach, jakie pojawiły się w mojej głowie kiedy myślałem sobie jak to mogłoby się zakończyć. Ja wiem? Herbatnik nagle zaczyna mówić i uciekać od Trixie więc Spades znów rusza w drogę. Spades gubi herbatnik. Trixie jest w trakcie występu a on wpada nagle na scenę wszystko psując, ale pokazuje jej herbatnik. Trixie dostaje herbatnik, Spades znika w cieniach, a za chwilę przyjeżdża milicja i aresztuje Trixie za kradzież herbatnika. Cokolwiek. Kończąc, chciałbym jeszcze raz powiedzieć, że na tle pozostałych prac autora jest to coś luźniejszego, weselszego, bardziej zabawnego i nacechowanego zdrową losowością. Ale na tle komedii, jako ogółu, nie jest to do końca to, czego można by się spodziewać po samym tagu – wypada poważniej, bardziej statycznie, jakby zbyt wykwintnie na komedyjkę. Akcja nie przebiega dostatecznie szybko i mamy tu liczne przystanki, połączone w bardzo rozbudowanymi opisami i narracją w dialogach, co skutkuje zbiciem klimatu komediowego na tyle, że ktoś mógłby poczuć się nieco zawiedziony. Gagi po prostu się rozmywają, rozcieńczają się w eleganckiej, poważnej otoczce. Na szczęście, klimat przygody utrzymuje się na tyle, że czytelnik czuje się w samym sercu nietypowych wydarzeń, co zachęca do dalszej lektury, ku, jak już pisałem, mało satysfakcjonującego zakończenia. Gdybym został po przeczytaniu czegoś podobnego poproszony o dobranie za autora tagów, zasugerowałbym [Random] [Adventure], dokładnie w takiej kolejności. Tak czy inaczej, niezależnie od tego, czy „Tańczącego z Herbatnikami” porówna się do pozostałych dzieł Malvagia, czy ogólnie do fanfików o podobnych tagach, tekst wypada pozytywnie. Jak już wspominałem, ogromna dbałość o każde słowo, szczegóły, kompozycja oraz ogólny wydźwięk, połączony z ciekawie zarysowanymi charakterami postaci niekanonicznych, są to niezaprzeczalne atuty, dla których warto poświęcić fanfikowi trochę czasu. Trzeba jednak uważać, bo nie jest to taka komedia, jakiej można by się spodziewać. Dlatego też, mam kłopot z poleceniem tytułu każdemu. Ci zaznajomieni z opowiadaniami autora, czy lubiący sobie po prostu od czasu do czasu poczytać jakiegoś fanfika, z całą pewnością powinni sprawdzić ten tekst. Ale ci, którzy po [Adventure] oczekują hord bestii, widowiskowych walk, długich podróży, zadziwiających miejsc, magicznych artefaktów, zwrotów akcji i tajemnicy, zaś po [Comedy] tony żartów, obśmiewania czego tylko się da, czy znanych postaci w krzywym zwierciadle, mogą się trochę rozczarować, gdyż tych elementów jest tutaj dużo mniej niż zazwyczaj, w tak otagowanych fanfikach. Warto sprawdzić historię samemu i ocenić według własnego uznania. Pozdrawiam serdecznie!1 point
-
Wiesz,nie będę się tym przejmował Możę i masz analityczny umysł i potrafisz tą matmę wyższą i mi to nie przeszkadza,fajnie że to lubisz i masz do tego talent.Ale to chyba jedyne co masz bo uczuć i szacunku do innych ludzi to ty nie masz.Tak, taka prawda,poczytaj sobię co ty wogóle piszesz,ty wogóle myślisz co piszesz? Bo wiesz skoro jesteś wykształcony to oczekuję że zastanowiasz się czy te słowa aby nie urażą drugiej osoby. Ale po tobie tego nie widać tylko klepiesz kujońskie paragrafy z książek niczym prokuratura.Jak nie wiesz co to kujon to zapraszam do zapoznania się z tą definicją.Wiesz takie stwierdzenie że masz niższe iq bo wierzysz w boga jest naprawdę nie na miejscu.Albo uprawianie sportu jest obroną ludzką przed byciem beznadziejnym jest naprawdę przykre.Mi to tam lata, co ty tam do mnie klepiesz, ale druga osoba będzie urażona.Wszyscy sa potrzebni społeczeństwu,nikt nie jest beznadziejny,każdy sie realizuję w jakiś sposób, i nie masz prawa tej osoby zaniżać, i odbierać jej wartość bo nie poszedł na studia np.I jeszczę taka rada na przyszłość.Bo wiesz internet internetem i tu jest inaczej.Ale pamiętaj sa różni ludzie,normalni i ci wybuchowi.Jak z kimś rozmawiasz w realu to zastanów sie 100 razy zanim coś powiesz,ja jestem wyrozumiały i za te słowa krzywdy bym tobie nie zrobił,ale niech to będzie fanatyk religijny albo osoba wybuchowa którą łatwo wkur*ić,ty się odwrócisz a ona dłutem w łep lub nóż w plecy.Widziałem taki przypadek i to u takiej osoby ktorej bym nie podejrzewał.1 point
-
To już pierwszy błąd. Tak nawiasem.1 point
-
1 point
-
Ja też mam słabość do ciemnej skóry.1 point
-
Parada równości + Premier Kanady + Pegasis które są wątpliwej orientacji... Za dużo jak dla mnie1 point
-
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie parada równości i nie premier Kanady. PS. Ta Rainbow całkiem ładna jest.1 point
-
Jeszcze jeden post utrzymany w takiej formie a zacznę Cię warnować. Po pierwsze - po to są te fanfiki, żeby każdy mógł pisać. Źle, średnio, dobrze - bez różnicy. Każdy może spróbować a od czegoś trzeba zacząć - Mickiewiczem się nikt nie rodzi. Tutaj, na forum o pastelowych taboretach można choćby spróbować napisać coś i zobaczyć z jakim oddźwiękiem się to spotka. Zniechęcanie ludzi do pisanie nie jest mile widziane (naturalnie jak każda reguła i od tej istnieją wyjątki, jednak tutaj to nie zachodzi). A odnosząc się do postu powyżej - jeżeli ktoś ma taki samolubny kaprys żeby pisać i publikować tu na forum, to niech pisze. Widziałem już wielu autorów fanfików, którzy zaczynali kiepsko, a wyrabiali się niesamowicie. Po drugie - krytyka jest ważna. Wytykanie błędów również. Na dodatek są to rzeczy potrzebne i miło jest mi je widzieć w dziale - to znak, że ludzie czytają i komentują. Ale należy dbać o jej formę. Pewna doza złośliwości jest oczywiście dozwolona, bo nie ma w niej nic złego, ale nie pozwalam na rzucanie takimi sformułowaniami jak "to jest do dupy", "grafomania" i tak dalej. Jeżeli nie potrafisz krytykować uprzejmie, z kulturą, czy jak to się mówi choćby z minimum klasy, to po prostu tego nie rób. Wolę mieć mniej komentarzy w dziale niż tolerować coś takiego jak pokazałeś powyżej. Wstyd!1 point
-
W tym kraju nie ma urlopu dla tłumaczy z twoim doświadczeniem1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00