Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 01/06/18 we wszystkich miejscach

  1. No, przeczytałem całą tę historię, większość rozdziałów nawet dwa razy, więc już nie możecie mi zarzucać, że nie czytałem całości i niczego nie wiem :P Mamy Sześciu Króli, jest to zatem idealna okazja na kompletną, szczerą analizę/ recenzję, która nota bene powinna ukazać się wcześniej, ale z różnych powodów jednak się nie ukazała. I ostrzegam przed spoilerami! No tak... Miała być spokojna recenzja, ale nie – nerwy na samym początku. Tak, jednak zacząłem od początku. Ja patrzę, a tu "Tylko wyświetlanie". Zabezpieczenia, super. I po co? Nawet jeżeli wpadnie jakiś troll, wystarczy jeden klik by odrzucić jego bazgroły. Nie ma bata, przez to rzeczy muszę rozpisywać w takim razie w następującym formacie. "Prolog – Stolica Orientu" Strona 4, "– Co do kwestii formalnych… – zaczął Nippończyk. – Nasza firma,zajmująca się produkcją wysokiej klasy samolotów, (...)" Brakuje spacji po przecinku. Strona 5, "Strict Hush dopił herbatę szybko zjadł to, co mu zostało i wyszedł z restauracji. Rainbow Dash dalej kończyła swoje danie. " Po "dopił herbatę" dałbym przecinek. "Rozdział I – Eskalacja" Strona 3, "Dead Eyes, który normalnie wykorzystywał te polityczne rozgrywki do zapewnienia sobie i swoim współpracowników awansów, zaczynał dochodzić do wniosku, że walki wewnętrzne w armii stają się śmiertelnie groźne dla przyszłości Cesarstwa." Jestem przekonany, że powinno być "współpracownikom" Ooo, rozdział II umożliwia już sugestię. OK, odwołuję :D Już jestem spokojny, czytam, myślę, zaznaczam co nieco, staram się być otwarty. Zostawiłem w tekście wszystko, co myślałem, że jest warte skomentowania, poprawienia, przemyślenia, ze swojej stopy. Sugestii jednak nie jest zbyt wiele, jako że czytałem opowiadanie z perspektywy zwyczajnego czytelnika, poniekąd laika, a nie pre-readera/ korektora. Wyjątkiem jest rozdział XIV. Oczywiście przeczytałem go jeszcze raz, od początku do końca, dla zasady. Ale sugestii nie zostawiałem żadnych, bo po prostu nie miało to sensu, jako iż uważam, że w obecnej formie, cały ten kawałek tak czy inaczej nadaje się do kwasu. Z epilogiem jest trochę inna historia, ale o tym później. Generalnie podszedłem do opowiadania "na nowo", ale mając w pamięci to, co widziałem w rozdziale XIV. Ogółem, z mojej poprzedniej wymiany zdań z autorem wynikło troszkę, że popsułem sobie wrażenia/ przyjemność z lektury i tak dalej... No nie, nie wiem co by musiało się stać, żebym miał mieć jakiekolwiek pozytywne wrażenia po tym zakończeniu. Jednocześnie nie żałuję ani trochę, że posłuchałem ostrzeżenia, bo to pozwoliło mi już na starcie opróżnić się z emocji, wykrzyczeć się, a potem ostygnąć i porozmawiać o pewnych rzeczach, spojrzeć na nie chłodnym okiem. Plus, autor już wie o co mi chodzi/ chodziło i generalnie to jest dla mnie najważniejsze. Natomiast, jak przeczytanie całości, od początku do końca wpłynęło na moją ocenę tego rozdziału i czy w ogóle jakoś się zmieniło moje podejście i spojrzenie na ten aspekt histori? No... nie. Wręcz przeciwnie, zostałem jeszcze bardziej utwierdzony w swych przekonaniach, a argumentacja autora jak poprzednio dotarła do mnie i rzeczywiście rzucała nowe światło na "Krwawe Słońce", tak teraz... Jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wydaje mi się, że podszedł on do swego dzieła trochę jak do czegoś co jest czymś więcej niż w rzeczywistości jest, został ofiarą własnego sukcesu, tudzież postawił sobie ambitne cele, ale troszeczkę minął się z ich realizacją i ostatecznie wyszło troszeczkę jak z Robem Zombie. Albo Patrykiem Vegą. Mało, ale jednak ci panowie pojawiają się gdzieś-tam w myślach. Jednocześnie, chociaż byłem przekonany, że tak nie będzie, na wierzch wypłynęło trochę innych rzeczy, które ja odbieram jako wady. Ale o tym później, dużo później. Na ile mieszane moje ostateczne wrażenia mogą być, mam do wypisania naprawdę sporo zalet fanfika. Zacznę zatem od nich. Aha – w mojej analizie/ recenzji powstrzymałem się od porównań z KO, bo to już jest ograne, niepotrzebne, osoby które przeczytały oba tytuły i tak wiedzą co zostało i gdzie zrobione dobrze, co niedobrze, a czego szczęśliwie nie ma KS, nie ma więc sensu po raz kolejny tego powtarzać. Bo generalnie ja się z tym zgadzam. Z jedną tylko, bądź co bądź fundamentalną kwestią nie mogę się zgodzić, a mianowicie "super tagi". Powiedziałem komuś: "To nic nie znaczy, bo to ma głosy i to ma głosy, ostatecznie żadne tagu nie ma." Usłyszałem: "No, ale jednak KS ma głosów więcej." Sprawdziłem. Ależ nie, bullshit! Państwo zapominają o szalenie ważnej rzeczy, bo patrzą na samo KO, a nie patrzą na jego genezę. "Żelazny Księżyc" ma [Epic], a głosów na [Legendary] to chyba najwięcej ze wszystkich opowiadań na tym forum ever. EVER! Oficjalnie, jest to już część KO. Poza tym, KO najpewniej by nie powstało, gdyby "Żelazny Księżyc" nie odniósł takiego sukcesu i powołuję się tutaj na słowa samego autora KO, które padły w wywiadzie dla Radia Pie. Zatem głosy te, dla mnie, liczą się. Wszystkie. Oczywiście nie do KO jako kompletnej sagi, ale jako marki, która wokół tego urosła. Czyli specjalne tagi, fakt, że coś posiada x głosów, o niczym jeszcze nie świadczy i z tego nic nie wynika. Liczy się treść, ostateczne wrażenia i efekty. Przejdźmy zatem do "Krwawego Słońca". Konstrukcja świata Coś, co bardzo mi się tutaj podoba, bo zostało zrealizowane logicznie i spójnie, wystarczająco obszernie, konkretnie. Od sponyfikowanych nazw lokacji, poprzez instytucje i politykę, na samych realiach kończąc, choć o tym napiszę jeszcze co nieco kiedy przyjdzie pora na klimat historii. W każdym razie, pasuje to, nie zgrzyta, także podoba mi się bardzo, że mamy inne istoty jak niedźwiedzie czy gryfy i te gatunki okazują się być przypisane do określonych, sponyfikowanych mocarstwach, pod co być może można podpiąć jakieś autentyczne cechy autentycznych państw i nacji, które istniały/ istnieją. Nie chcę jednak więcej o tym pisać teraz, bo to się znajdzie jak już przejdę do nowo odkrytych negatywów. W każdym razie, kolejnym elementem konstrukcji świata jest technologia oraz splecenie jej z elementami fantastycznymi, wynikającymi z natury magicznych kucyków, które w praktyce płynnie uzupełniają, doskonale współgrają z wszelkimi innymi elementami świata, co widać jak na dłoni w bitwach – rozdziałach VII i X. Dało to autorowi niezwykle szerokie pole manewru i pozwoliło na uczynienie starć wielkimi, zmieniającymi się, co sprzyjało budowie napięcia, dynamizmu, uczyniło świat bitew żywym. Jako przykłady mogę tutaj wymienić wpływanie na pogodę przez stronę sińską, co z kolei oddziałuje w sposób procentowy/ parametryczny na chmury otaczające maszyny Nippończyków, co z kolei ma swoje mniej lub bardziej tragiczne konsekwencje, co ostatecznie zmienia w sposób dynamiczny pole walki oraz możliwości. Również wykorzystanie przez pegazy chmur, samo w sobie, nadaje całości świeżości, sprzyja rozwiązaniom innowacyjnym, interesującym jak na fanfikowe standardy. Przede wszystkim, nie jest to nachalne kopiowanie uzbrojenia z tamtych czasów, wymuszone (ale przemyślane) stylizowanie kucyków na dane stronnictwa i ideologie z tamtych czasów, wyłączanie możliwości magicznych, fantastycznych podczas gdy świetnie mogłoby się one sprawdzić. I się sprawdzają! Jest to bez wątpienia mocny pozytyw, który szczerze chwalę i który mi się podoba. Klimat Jest egzotycznie, świeżo. Po prostu czuć, że nie mamy do czynienia z kolejnym, generycznym (a przynajmniej do pewnego momentu) opowiadaniem tematycznie wpisanym w historię WWII, ale czymś nowym, dopracowanym z zupełnie innych stron. Aczkolwiek faktycznie, ilość słów/ sentencji wziętych z języka chińskiego/ japońskiego (jak mniemam, proszę mnie poprawić w razie czego) w późniejszych częściach tekstu występuje trochę za gęsto i zamiast budować, potęgować klimat po prostu się je przeskakuje bo się ich nie rozumie albo już trochę macha się na to ręką bo gdzieś zagubiło się wrażenie wyjątkowości... Ale to niewielki mankament. W każdym razie, realia są kolejnym elementem ubogacającym klimat. Widać to na początku, mamy sceny gdzie Rainbow ma kłopoty z odczytaniem nazw potraw w menu, ktoś gdzieś-tam napluł komuś do posiłku przed jego podaniem, niebianin wyraża pogardę w stosunku do mody na equestriańskie imiona, mamy ryż, mamy bóstwa, mamy katany, raporty przeplatane z właściwą treścią rozdziałów, wszystko to. To służy egzotycznej, azjatyckiej atmosferze, wyjątkowemu wrażeniu, że to nie jest kolejna opowieść o III Rzeszy versus ZSRR/ USRR. Po prostu coś innego, pisanego z pomysłem, sensem, zrozumieniem nie tylko tego co już zostało ograne do bólu i czego powinno się unikać (aczkolwiek, do pewnego momentu), ale także zrozumieniem materiału źródłowego. To samo dotyczy technologii, przewagi takiej a takiej strony w danym momencie, czy również nastrojów społecznych. Należy to pochwalić. Nacisk na politykę, strategię To również wynika ze zrozumienia materiału źródłowego. Tutaj natychmiast pragnę kategorycznie nie zgodzić się z opinią, jakoby te długie bitwy były słabymi punktami opowiadania. Moim zdaniem jest wręcz odwrotnie. Znane z "One Piece" Marineford może to to nie jest, ale i tak jest fenomenalne, rozpisane obszernie, ba, więcej – to właśnie rozdziały VII i X, poświęcone głównie bitwom, bogate w opisy owych bitew, wymian ognia, manewrów, one właśnie są doskonałymi momentami, gdzie strategia, inna, bogata budowa świata, wszystko to na co czekałem i z czym wiązałem nadzieje lśni i działa po prostu bezbłędnie. Zero wrażenia dłużyzny, po prostu idealnie! I tego jest mnóstwo nie tylko w wyżej wymienionych rozdziałach, ale i wcześniej. Poznajemy realia, kulturę, wgłębiamy się w klimat i intrygi, z czasem pojawiają się również i inne strony, chociaż nie biorą one de facto udziału w walkach zbrojnych. Absolutnie uwielbiam rozdział VIII, szczególnie grę generał Yang oraz Blackhearta, całą ich rozmowę, a także fakt, że ich słowa dzwonią w głowie podczas kolejnej wielkiej bitwy, w rozdziale X. Uwagę zwracają również wewnętrzne rozgrywki w szeregach dowódców sił Nippony. Są to znakomite urozmaicenia, które uwielowarstwiają elementy polityczne i oferują dodatkowe wątki. Co jednak nie zawsze kończy się ok, ale o tym potem. Generalnie, chodzi mi o to, że ten aspekt, to co otrzymujemy od początku opowiadania i co mamy w sumie przez jego większość, to jest właśnie spełnienie moich oczekiwań, rozwianie moich wątpliwości, po prostu nareszcie coś, co jest w stanie pogodzić zwolenników i sceptyków ponyfikowania realnych konfliktów z przeszłości. Bo strategię, przemiany społeczne, zmiany układów sił na świecie, rozwój technologiczny tu i tam, ekonomię, ten system naczyń połączonych możemy badać i analizować w sposób empiryczny i przedstawiać wiarygodne konkluzje. Zresztą, nie trzeba 1:1, można się przecież wzorować. O to mi cały czas chodziło. Zrozumienie, że efekciarstwo, powielające się opisy tego samego i po prostu odrzucająca forma, czy też dodawanie zbędnych, naiwnych wątków, w ogóle, całe to podejście, że wojna to przygoda, że to fajnie, że to akcja i wszystko super, zrozumienie, że jest to droga BŁĘDNA, a że my, współcześni ludzie, guzik wiemy o autentycznych przeżyciach w sytuacjach kryzysowych. Przeczytać kilka(naście) książek, obejrzeć parę filmów, założyć mundur, pobawić się – jasne, ale czy to umożliwia nam faktyczne przeżycie wojennego zamętu na własnej skórze? Poczucia tego co autentyczni weterani, albo ofiary? Ale o tym już wiele razy pisałem wcześniej, nie ma sensu tego jeszcze raz rozwijać. W każdym razie, "Krwawe Słońce" i to widzę zwłaszcza po dwukrotnym przeczytaniu całości od początku do końca, doskonale sobie radziło, bo wiedziało czym jest, a czym nie będzie. I sprawowało się wyśmienicie. Do, a jakże, pewnego momentu. Konsekwencja Opowiadanie konsekwentnie, od początku do pewnego momentu (aczkolwiek tutaj i w sumie nie tylko do, ale również z wyłączeniem pewnych elementów), jest zupełnie poważne. I bardzo dobrze. Dzięki temu śledzenie kolejnych dialogów, tego jak formowana jest strategia, co się dzieje, wszystko to wypadało wiarygodnie, wciągało, nie pozwalało się oderwać. Zero zbędnych udziwnień, czy wymuszonych "zwrotów" w historii, skutkujących dziwnym przemieszaniem konsekwentnie poważnego, ponurego klimatu z kompletnie przeciwległym biegunem. Po prostu fanfik ma narzucony z góry klimat, który to klimat ma być realizowany odpowiednio napisanymi akapitami, stosownie dobranym słownictwem, tego się autor trzymał i to był ruch dobry. Co cieszy, akcja do pewnego momentu (niespodzianka, tutaj do końcówki rozdziału X, który i tak jest świetny, a później, niestety, od drugiej części rozdziału XIII aż do końca) toczy się w miarę stałym tempem, przewaga dialogów nad opisami pomaga zachować dynamizm i ogólnie dobre flow. Nieco potem zaczyna to kuleć a to za sprawą zbyt długich opisów w nieodpowiednich miejscach (tak, najpierw opisów niby brakowało, ale to nie było przeszkodą, potem się pojawiły i to przeszkodę potrafiło stanowić całkiem dotkliwą). Wspomniałem o tym w komentarzu w tekście, powołując się na pewnego mema – bohaterowie spadają, lecą, są coraz bliżej ziemi, zaraz się rozbiją i jak to się świetnie zaczęło, tak pod koniec... Słodka Friezo, mini wykłady, przemyślenia, jeszcze zapomnę, że to zaraz runie! Serio. Ale ogólnie, przez znaczą większość tekstu, jest pod tym względem dobrze. Służy to również atmosferze. Dobra robota. I tym sposobem, docieram do końca niewątpliwych zalet tegoż opowiadania. Naprawdę, jest tego dużo i kiedy tylko zacznie się czytać to widać to doskonale jak to jest dawkowane, jak to współgra ze sobą, jak się to sprawdza, do pewnego momentu oczywiście. Teraz czas na rzeczy, które moim zdaniem wyszły po prostu średnio, bądź też umiarkowanie pozytywnie/ umiarkowanie negatywne, w mojej opinii. Bohaterowie Ja się pokuszę o stwierdzenie, że tutaj wcale nie ma jednego głównego bohatera, tylko jest grupa głównych postaci, czy też "najgłówniejszych", które to są powiązane z daną stroną konfliktu i z których perspektywy śledzimy akcję. Generalnie jednak... Wyszło dosyć bezbarwnie, z pewnymi tylko smaczkami. Szczególnie pod koniec, nowi oficerowie zaczęli trochę wyrastać jak grzyby po deszczu, pojawiały się nowe imiona, a ja tylko się zastanawiałem "Beerusie, a ci to skąd się nagle wzięli?". Odnosząc się szybko do moich poprzednich postów, tu nie chodzi że ciężko się z nimi zżyć, w sensie zżyć. Chodzi o to, że naprawdę ciężko uwierzyć, że te postacie istotnie pełnią jakąś rolę, giną one w gronie znanych już postaci które jakkolwiek poznaliśmy, albo po prostu wylatują z głowy. Do pewnego momentu jest to w miarę ok, ale potem wydaje się to po prostu zbędne. Wspomniane jest imię, czy nie wspomniane, ostatecznie różnicy nie ma. A co do zżycia się, ja powtórzę, bo ja wcale nie sugerowałem, żeby wprowadzić więcej postaci, pozwolić się zżyć, a potem wykończyć bestialsko. Moim zdaniem najlepsza, NAJLEPSZA postać z całego fanfika, którą szczerze uwielbiam, czyli generał Yang, przeżyła. Postać z prawdziwego zdarzenia, z zarysowaną historią, charakterystycznymi gestami i powiedzeniami, umiejętnościami. Znakomicie! A dlaczego troszkę przykro mi było kiedy zginął Blackheart? Ano przez jego interakcje z panią generał właśnie. Nie przez to, że lubiłem go za charakter czy coś, ale własnie przez to. Swoją drogą, czarne pegazy z czerwonymi/ pomarańczowymi grzywami to już powinna być klisza, serio O Rising Stormie jeszcze pomówię, ale w kontekście wad. Niemniej... No, zgodzę się z Sunem – wypadł tak dosyć "meh", postać która miała potencjał, a która ostatecznie wyszła bezbarwna i w sumie nie miało dla mnie znaczenia co się z nią stanie. Inne postacie? Oficerowie, dowodzący. No są. Plus, że każdy nippoński przywódca specjalizował się w innej dziedzinie, co zresztą odzwierciedlały imiona. To było ok. Ale poza tym? Nic szczególnego. To w epilogu dopiero "Wiedźma" zostaje wreszcie nieco rozbudowany, przez co można się z tą postacią jakoś zidentyfikować. A przynajmniej zrozumieć jego punk widzenia. I to było cholernie ciekawe. I jest to postać, która przecież ocalała wydarzenia w Makinie! Co jeszcze, co jeszcze... O! Niebianin! To była dobra postać, ze swoimi charakterystycznymi cechami, mocą, odegrał on ciekawą rolę, no i... A jakże, również interakcje z generał Yang pomogły tę postać jakoś lepiej zapamiętać. Reszta oryginalnych postaci? Naprawdę, musiałbym szukać albo zmyślać. Po prostu są, pełnią swoje role, ale żeby pokusić się o coś więcej to nie, gdzie tam. Natomiast, to z kolei mały plusik, nie znalazłem ani jednej postaci, która by mnie autentycznie irytowała. Nawet bezbarwny dla mnie Rising Storm, wypadł po prostu jak wypadł. I to tyle. Pozostaje kwestia postaci kanonicznych, ale wrócę do nich w innym punkcie. Niestety, będzie to negatyw. Forma... Ale tylko momentami Generalnie, przez pierwszą połowę fanfika, powtórzenia, jakieś dziwne szyki, nie szyki, to wcale nie jest aż tak uciążliwe, ani nie razi aż tak jak możnaby się tego spodziewać. Również przed poprawkami. Nie tak, jak można by to przewidywać po poprzednich fanfikach autora, ale i po wypowiedziach moich poprzedników/ poprzedniczek, nie jest też tak źle jak to może wyglądać. Bo ja jestem świadom powtórzeń, widzę je, widzę też wstawki, które absolutnie nie przystają narratorowi i momentami wychodzi z tego trochę taka delikatnie irytująca wrzuta, psująca klimat. Widzę to, jestem tego świadom, ale nie przeszkadza mi to aż tak. Aż zostaje przekroczona pewna masa krytyczna. Ogólnie, zaliczam to do umiarkowanie negatywnych/ średniawych cech, bo ogółem to wszystko da się naprawić i bardzo długo mi to nie zgrzytało aż tak. Naprawdę. Ale niekiedy idzie już ręce załamywać kiedy czyta się trzeci czy czwarty raz o "żołnierzach" w tym samym akapicie, o "kucyku o wiedźmich oczach", bądź innych, powtarzanych do bólu cechach odnoszących się do danych postaci. Bo autor popełnia powtórzenia w dwojaki sposób. Jeden, to często spotykany, czyli to samo określenie, te same słowa powtarzające się gęsto w obrębie danego akapitu. Drugi, cechy poszczególnych postaci, a także pewne zwroty oraz sentencje, które na przestrzeni całych rozdziałów/ fanfika powtórzyły się już tyle razy, że zaczyna to kłuć i przeszkadzać. Są to pewne cechy zewnętrzne, informacje, "potępieńcze wrzaski", "budzenie się do życia", tudzież "myślenie życzeniowe", palenie żywcem i robienie żywych pochodni, itd. Bardzo często te same słowa, a nic nie szkodzi by wrzaski były pełne obłędu, przerażające, nic nie stoi na przeszkodzie by ktoś się po prostu budził czy zrywał ze snu, nie szkodzi też by zamiast myślenia życzeniowego były marzenia ściętej głowy, czy pobożne/ naiwne życzenia, cokolwiek. Albo po prostu wyciąć zbędne rzeczy, z korzyścią dla ogólnego flow. Zwłaszcza później, kiedy cierpliwość czytelnika jest szczególnie narażona na wyczerpanie, to by bardzo pomogło. Ale ogółem te powtórzenia wszelkiej maści poniekąd wiążą się z pierwszą poważną wadą opowiadania którą pragnę szerzej omówić, a jest to... Zmęczenie materiału, minięcie się z finalnym celem To jest prawdopodobnie pierwsza rzecz, przez którą to zakończenie wypada jeszcze gorzej niż po opuszczeniu właściwej treści i przeskoczeniu do rozdziału XIV, bez znaczenia czy z ciekawości (w końcu jest na czerwono nawet tu, w wątku), czy przez ostrzeżenie. Mianowicie, po rzeczy w rozdziale XIV idzie się z pewnym pojęciem, na świeżo. Po całej lekturze idzie się tam... Niesamowicie zmęczonym, może nawet znudzonym, a przede wszystkim bez oryginalnej ciekawości, podrzymywanej przecież skutecznie przez większość tekstu. Potwierdza to też to co pisałem jakiś czas temu – w być może całkiem ambitnej pogodni za jak najwierniejszym odwzorowaniem tego co się wydarzyło, nastąpił potworny przesyt gorowatych scen i po prostu powtarzanie ciągle tego samego i tego samego, w nadziei, że się uda. Już wcześniej czytanie ciągle o wiedźmich oczach, potępieńczych jękach, karmazynowych/ czerwonych deszczach, spadających ciałach, tudzież pryśnięciach/ strugach krwi mogło być uciążliwe, ale poszczególne rozdziały oferowały multum urozmaiceń. W drugiej i trzeciej części rozdziału XIII po raz pierwszy czytelnik przestaje być zaabsorbowany treścią, bardzo szybko się nudzi, bardzo szybko ma już dosyć, a to co się dzieje zaczyna być rozczarowujące. Jakby brak znanych z rozdziałów VII i X urozmaiceń nie wystarczył, tam szale siły i przewagi zmieniały się, niekiedy to było wręcz zaskakujące. Tutaj po pierwsze już od początku wiadomo, że starcie będzie przegrane i wiadomo co się będzie dziać. Śledzi się to bez zaangażowania. I właśnie w takich warunkach, powtórzenia zaczynają szczególnie przeszkadzać. Znika też klimat. Robi się z tego po prostu nudna siekanina, aczkolwiek jeszcze nie napisana tak, by autentycznie odrzucać. A pojedynek Rising Storma z Blackheartem był tym, co nareszcie znowu pozwoliło się wciągnąć. Tylko ten wybuch benzyny, tak "holiłódem" zaleciało... Ale ok, przełknę. No i bohater, który cudem przeżywa to starcie, a potem i tak sam się wykańcza... No, ale to był Rising Storm, whatever. Krótko mówiąc, rozdział XIII nie powtórzył sukcesu swych kilkuczęściowych poprzedników. Część pierwsza to bardziej spokojny opis, poznawanie otoczenia, klimat. To jest ok. Później skokowo materiał ulega zmęczeniu i czytelnik chce aby ten, zwłaszcza w porównaniu do poprzednich, słaby rozdział się po prostu skończył. Do finału idzie zmęczony, ostudzony z entuzjazmu. I właśnie przez to, jak wcześniej czułem się "tylko" obrzydzony, zagniewany, tak po całości opowiadania rozdział XIV spowodował bóle głowy, krzywienie się, obrzydzenie przybrało na sile, gniew jeszcze bardziej, pomimo tego, że już przecież to czytałem i wiedziałem co tam będzie. I właśnie cała poprzednia treść, przez to ile dobrego mi dała, a jak się zaczął szybko materiał męczyć, uczyniła to doświadczenie jeszcze gorszym. Bardzo rzadko w swoim życiu miewam takie stany, kiedy chcę aby coś się po prostu skończyło, bo już taki mi z czymś źle że coś istnieje i się dzieje, że sam mam ochotę palnąć sobie w łeb i podziękować za wszystko. Odsyłam do poprzednich postów po dokładniejsze opisy co i jak. Gdyby ktoś nie zrozumiał – to nie ma nic wspólnego z tym, że chcę komuś zamknąć usta, że neguję prawdę, czy cokolwiek. Cały czas, mnie chodzi o FORMĘ. Powtarzam w całym tym moim "szaleństwie" jak Capcom w Megamanach ciągle to samo, że to FORMA zatopiła ten statek. To jest obraźliwa, obrzydliwa, niepotrzebna w tym momencie w historii siekanina, gdzie po prostu ciągle mamy to samo i to samo, i to samo, i to samo. To jest zakończenie! Ono świadczy o finalnych odczuciach jak wykończenie świadczy o efekcie! I było szalenie ważne, bo to na nim spoczywało zadanie odnowy atmosfery i przyciągnięcie czytelnika na nowo po tym jak rozdział XIII zdążył znudzić. I mówię – fakty historyczne? Ludzie zostali zastąpieni kucykami. To jest opowiadanie o kolorowych, magicznych kucykach. Troszeczkę dystansu, poważnie. My, szczyle, nigdy nie oddamy właściwie tej zbrodni, zresztą to i tak już nie ma sensu, bo to już nie jest wiedza tajemna (przynajmniej w naszej części świata), ani niczego to nie zmieni. Nie zmieni świadomości, nie zmieni wrażliwości, bo skoro to fanfik z kucykami, to jest to... Bardziej popowe, niż dokumentalne. Ba, więcej, osoba kompletnie nie mająca pojęcia o marce MLP, tym bardziej odbierze to jako mało śmieszny żart, na moją intuicję. Nie wiem tego na sto procent, ale tak mi się wydaje. Wiem na pewno, że gdybym ja przetrwał jakąś niewyobrażalną dla osób trzecich traumę, tragedię, i ktoś zrobił z tego "plot device" i jeszcze twierdził, że w ten sposób pokazuje prawdę nie przeżywszy tego, odebrałbym to za obrazę. Można badać przyczyny. Można obserwować realia przed i po zdarzeniu. To tak. Podobnie, jestem pewien, że nawet mając obszerną wiedzę o narodzinach i upadku III Rzeszy, Holocauście, historii Żydów, gdybym napisał fanfik w uniwersum Smerfów, napisał o Holocauście, tylko eksterminowanych żydów bym zastąpił Smerfami, wówczas SŁUSZNIE spotkałoby się to z powszechnym oburzeniem, zaś gdybym jeszcze był na tyle śmiały by stwierdzić, że w jakimś stopniu oddałem to co się naprawdę wydarzyło, ta FORMA zupełnie by mnie dyskredytowała. Oczywiście słusznie. Ja pisałem o tym wcześniej, ja to powtórzę jeszcze raz – zło to jest zło. Nie interesuje mnie kto był gorszy, kto realizował hańbę w jakim stylu, co było projektem biurokratycznym a co spontanicznym. Jest odrażające, paskudne zło, są potworne plamy na historii ludzkości, za które jako rodzaj ludzki, rasa przecież najbardziej zawansowana, dominująca nad innymi, powinniśmy się wstydzić. Ale że co, nie dało się tego inaczej zrealizować? A gdzie! Kto jak kto, ale to właśnie Ty (zwracam się tutaj do autora) masz materiał źródłowy, masz wiedzę, masz oczytanie, masz styl i pojęcie, które z całą pewnością pozwalały Tobie na obranie rozsądnej ścieżki, stworzenie czegoś co pogodzi wszystkich i przecież zwróci uwagę na bestialstwo jakie się dokonało, bez żadnego odrzucania czy zakłamywania czegokolwiek. I przez ten początek, większość tekstu tak było! I tutaj pragnę przejść do kolejnej rzeczy która po przeczytaniu całości wypłynęła mi na wierzch, czyli... PIT to pokazuje cały czas, pokazało i "Krwawe Słońce" – progresja nie działa Poświęciłem mnóstwo czasu i uwagi, przeczytałem całe opowiadanie dwukrotnie. Zwracałem uwagę na wszystko, o czym napisał autor w ramach odpowiedzi na moje poprzednie posty. Potraktowałem to poważnie, starając się podchodzić do tego otwarcie, na nowo. Niestety, ale jeżeli chodzi o brutalność, gore, a co za tym idzie, przytłaczający klimat oraz zło (autor przywołał "Jądro Ciemności", toteż o tym wspominam), stwierdzam, że to kompletnie nie działa tak jak zostało mi to opisane w teorii. Żadnego stopniowania nie ma. Są coraz obszerniejsze sceny batalistyczne, jest coraz więcej ofiar. To tak. I to nawet pasuje do wykresu opowiadania, jaki został wcześniej pokazany. Tylko tu jest problem – sceny batalistyczne bynajmniej nie muszą być do przesady gorowate, odpychające, z tego nie wynika żadna ostra brutalność. I wcale tak nie było! Właśnie w tych kawałkach Verlax pokazywał, że potrafi pisać o wojnie, inspirowanej historią, bez flaków, bez krwi, bez formy która mogłaby kogokolwiek odrzucić. A za to karmić czytelnika fantastycznymi pomysłami na maszyny, manewry, zwrotami akcji. A to co jest później... Cóż, nawet bestialskie mordowanie źrebaka, czy cywili, te sceny nie następowały zaraz po sobie a same były opisywane bardzo powściągliwie. A to już bodaj było blisko rozdziału XIV. Palenie wsi jeszcze. Te sprawy. Te masy uchodźców, wystrzeliwanie ich jak kaczek... Przecież to ani trochę nie pasuje formą do rozdziału XIV, w ogóle nie czuć, że to jest to najwyższe stadium przed finałem, do którego autor cały czas budował napięcie i brutalność. To jest nadal dawkowane z pewnym umiarem, powagą, zdrowym rozsądkiem, nie przemilczając niczego. I to wciąż było zrobione dobrze, chociaż rozumiem, że szczególnie wrażliwe osoby mogą już tutaj odczuwać dyskomfort. Ale nigdy w życiu się nie zgodzę, że to już prawie poziom XIV rozdziału. Mówiąc o powadze i o rozdziale XIV, co to za język? "Klepnął ją w tyłek nie przestając ani na chwilę z całej siły cieszyć się jej waginą."? Przecież to jest język jak z clopfików, czy creepypastowych fanfików z WattPada. Nie ma mowy o szacunku wobec ofiar czy godnym potraktowaniu tematu. Krytyka Socks Chaser jest niepoważna, bo nie czyta opowiadania, tylko kartkuje i wyszukuje? Jakby wyszukiwała fragmentów gdzie dowolne postacie zbierają grzyby/ gdzie w ogóle są wspominane grzyby i beształa całość, bo z jakichś powodów nie lubi jeść grzybów, to rzeczywiście, uznałbym to za obsesję i nie traktował tego poważnie. Ale ona jest uwrażliwiona na rzeczy na które my, jako społeczeństwo w środku Europy w XXI wieku powinniśmy być uwrażliwieni i w gruncie rzeczy dzieli się bardzo trafnymi spostrzeżeniami. Plus, osoby, która przeżyła dramat, tragedię, takiej to osoby naprawdę nie interesuje to czy były jakieś fakty historyczne, czy sytuacja była kryzysowa. Naprawdę. "hurr durr autor dał gwaułty" – ja naprawdę, proszę z wyczuciem. Szlag, system często wypuszcza katów na wolność, a dla ofiar które często długo nie mogą powrócić do społeczeństwa i normalnie funkcjonować to nie są "hurr durr", to nie są "gwaułty". Nota bene, przez to, że Socks "wyszukuje", można prędko zorientować się odnośnie słownictwa i ogólnie odkryć, że ono nie przystoi poważnemu opowiadaniu wojennemu, tylko czemu innemu. Oczywiście wiem, to pojedyncze zdania, słowa, a jak to się ma do całości. No cóż, jeżeli umawiamy się, że zwracamy na to uwagę przy innych fanfikach i zgadzamy się, że źle dobrane słownictwo potrafi zrujnować klimat i wrażenia, to powinniśmy przestrzegać zasad wszędzie. Cell jeden wie ile baboli sam popełniłem. Natomiast, to też nie jest równe. Czym innym są niefortunne sformułowania opisujące pogrzeb czy przykre rozstania, czym innym są oburzające sformułowania opisujące taką rzeź. Ażeby było jeszcze ciekawiej – w samym "Krwawym Słońcu" jest cytat, który jak na ironię, potwierdza moje podejście i może służyć za stabilne podparcie moich opinii, odczuć. Mianowicie, że bez względu na wiek, płeć, rodzaj, religię i stronę, wszyscy krwawią tak samo. Mniej-więcej tak to leciało i to jest absolutna prawda. Bez względu na autora, tagi, miejsce akcji, czy czasy, patroszenie, rozczłonkowywanie, gwałcenie, wszędzie to jest taka sama sieczka. I szkoda, że "Krwawe Słońce" tak się zakończyło. Chodzi mi o FORMĘ. Ażeby jeszcze lepiej to wyjaśnić – co innego gdyby to był początek historii i właściwa akcja poleciała po nim i właściwie wszystko radziło sobie jak to opisywałem w zaletach. Wówczas to by był troszkę taki potworek jak scena autopsji otwierająca "Piłę IV". Pomiń i sobie oglądaj. Ale zupełnie co innego kiedy jest to zakończenie całości i ma to być finalna wizytówka, najświeższe doświadczenie, które najżywiej pozostanie w głowie. "- Hej i jak film? - A weź, na końcu starucha otwierają, niedobrze mi." O, tak to działa. No pułapki są bo są, ale to są momenty, można się zasłonić. A scena autopsji – gdzie, otwieram oczy a oni dalej kroją. Zamykam, otwieram znowu, a teraz wyciągają żołądek! Rozdział XIV – przewinąłem trochę, matko, kolejne płody wygrzebują z brzucha. Przewijam chwilkę dalej, JEZU znowu dalej gwałcą wypatroszone zwłoki! Słowa, słowa, słowa... Zwróciłem też uwagę na inne rzeczy, które autor przytoczył przy okazji mojej wypowiedzi o "Mausie" i alegoryczności. Głupio mi strasznie, ale, słodka Friezo, jedna rzecz z mojego pierwszego, emocjonalnego posta, którego żałuję, okazała się dosyć aktualna. Ta nieszczęsna pani reżyser, Barbara Białowąs. Tak, to jest prawda, że jako twórczyni "Big Love" wysyłała do nas, widzów, znaki. Problem jest jednak, że to dzisiaj są już "martwe znaki", Walkiewicz ma absolutna rację. W "Krwawym Słońcu" również autor wysyłał nam znaki. I teraz, kiedy zwrócił moją uwagę na kwestie nadreprezentacji, imiona, teraz to widzę. Problem jest jednak ten sam – to było już robione tyle razy, że obecnie już niewiele z tego wynika. W przynajmniej nie jest to koncept pierwszej świeżości. I w tym sensie są to trochę "martwe znaki". Zwłaszcza jeśli chodzi o wymieszane imiona. Kurczę, sam to stosuję. Część moich postaci ma mitologiczne albo "ludzkie" imiona, nazwy lokacji czerpią z różnych języków. Nic konkretnego z tego nie wynika. W fanfiku był moment, gdzie mieliśmy niedźwiedzie, gryfy jako reprezentantów różnych nacji. To z kolei postrzegam jako zmarnowany potencjał by nadać całości trochę tej nutki alegoryczności z "Mausa". Pisałem już o tym, więc dopowiem tylko: a mogło być tak pięknie. A odnośnie przemiany bohatera... Znowu, podobnie jak z tym stopniowaniem brutalności, Rising Storm się nie zmienia. Przepraszam, pojawiają się wątpliwości w Interludium, ale na tym etapie to jest już trochę zbyt późno, wypada sztuczne i po prostu nie działa. Wydaje się strasznie wymuszone. Jednak! Przemiana dotyka Rainbow Dash. I TO dopiero widać. I to jest element faktycznie budujący mroczny, przygnębiający klimat, ale to nie przez jej kreację samą w sobie, ale przez to, że to postać kanoniczna i wiemy jaka ona jest, znamy ją. Dlatego ta przemiana faktycznie uderza w czytelnika. W kontekście realizacji tagu [Grimdark], jest to plusik. Pomimo, że sama jej obecność jest troszkę na doczepkę. I tutaj ostatnia rzecz negatywna, będzie krótko. Kanon jest, ale go nie ma Mamy trochę postaci kanonicznych, ale... W sumie z tego też niewiele wynika. Zgodzę się z Sunem – mogłyby tam być OC, niewiele by się zmieniło. W ogóle, Rarity to bardziej w roli takiej "cameo" występuje, Rainbow Dash znika na długo, aż prawie zapomniałem, że w ogóle tam występuje. Ufff... Tyle by było tej mojej absolutnie szczerej recenzji/ analizy, po dwukrotnym przeczytaniu całości. Znaczy większość rozdziałów czytałem dwukrotnie, niektóre raz. Epilog to inna historia, bo w zasadzie ja już byłem tak wykończony po rozdziale XIV, że w zasadzie czytałem to na szybko, szukałem tylko interesujących mnie rzeczy. I znalazłem. To, co tam jest, to jest dobry kierunek, żeby ukazać rzeź w przystępnej formie. Coś, co nie każdy potrafi i nie będzie potrafił długo. To oczywiście nie było to co do joty, ale zwrot w rozsądną stronę. Konkluzja. Postacie o tym mówią już po fakcie. Widzimy jak reagują, jak do tego podchodzą. I wiemy co to było. Wiele punktów widzenia, różne sposoby opisywania tej samej rzezi. Gdybym miał to ocenić szybko, krótko, może nawet kolokwialnie, powiedziałbym po prostu: przekozaczone. Jednakże ilościowo, większość fanfika wypada doskonale wręcz. Tylko właśnie tu jest ten problem fatalnego zakończenia, a fatalnego początku. Jak się pominie rozdział XIV, nawet dwie trzecie XIII, to jest dziura między akcją a epilogiem. I ostatecznie wychodzi o tak, o. Zresztą, różne aspekty opowiadania są inaczej wartościowane, więc sprawy jeszcze bardziej się komplikują i całe te... Nie takie złe jak wydawało mi się ostatnim razem, nie takie dobre i satysfakcjonujące jak sugerują inni. Wrażenia mieszane. Jest to zupełnie szczera, niezwykle trzeźwa opinia na temat fanfika, jakiej nie popełniałem od dłuższego czasu. I od razu chcę powiedzieć - wrażenia mieszane to NIE JEST ocena negatywna/ niska/ krzywdząca. Nie mam też intencji kogokolwiek obrażać. Wszelkie rzeczy odnoszą się do fanfika jako tworu literackiego, od czasu do czasu oceniam dane podejście, ale to nie są żadne zarzuty personalne. Jeżeli ktoś mi zacznie imputować, że szkaluje ludzi, zgłaszam to do prokuratury. Pozdrawiam serdecznie, gorąco.
    3 points
  2. Dlaczego budynek sejmu jest okrągły?
    3 points
  3. Ej, wyszedł podobno cały ten spis pedofili. Ciekawe ile tam Bronies jest. XD Tak wiem, słaby żart. Mode daj punkty. Przepraszam.
    2 points
  4. Jaka różnica jest między rzeką a politykiem?
    2 points
  5. Talib do Taliba: - Jedziesz do USA? Po co?
    2 points
  6. W poniższym spoilerze znajduje się wszystko, co zostało na temat niektórych opowiadań napisane, zanim miała miejsce kolejna aktualizacja. Przechodząc do rzeczy, jak zapewne wiecie, pierwotnie było tu tylko opowiadanie napisanie na edycję specjalną „Święta, święta…”. Już wtedy zdarzyło mi się napomknąć o możliwej serii. Po roku zamieściłem napisane od nowa opowiadania z VII Edycji i edycji „4000”, a teraz rozpoczynam historię „od początku”, zamieszczając pierwsze opowiadanie z serii (w sensie, pierwsze na osi czasu) i pierwsze opowiadanie niezwiązane z żadnym konkursem. Nadal pozostaje przepaść między nim, a opublikowanym wcześniej „środkiem”, ale z biegiem czasu i kolejnymi opowiadaniami, będę ową dziurę wypełniać To by było tyle. Nazwa tematu zmieniona, tagi dobrane, więc nie pozostaje mi nic innego, jak przedstawić serię „Kresy”. Wiele pokoleń po klęsce Pana Chaosu, setki lat po wygnaniu Nightmare Moon... Znajdująca się pod rządami księżniczki Celestii Equestria nadal liże rany. Mimo wyciągniętych z historii wniosków i nowych perspektyw, Pani Słońca wciąż zmaga się z zalewającą jej włości przestępczością, zaś do wypływających z jej ust szczytnych deklaracji poddani podchodzą z dystansem. W całym tym zamęcie, Celestia zupełnie zapomniała o ziemiach, które za czasów Discorda należały do Equestrii, zanim zostały przez niego spustoszone, lub same oderwały się od targanego szaleństwem kraju. Ale z drugiej strony, nikt nigdy nie upominał się o odnowienie starych granic. Zresztą, czy naprawdę potrzebne jej były kolejne troski? Dzień za dniem, na ziemiach upadłej Ĉevalonii wciąż żyły kucyki. Ze świetności niegdyś bogatej prowincji zostało niewiele. Ostało się jedynie kilka miejscowości, dosyć słabo połączonych. Przez lata, zdeterminowani nieparzystokopytni robili wszystko, by zagwarantować swemu potomstwu lepszą rzeczywistość, lecz to było jak walka z wiatrakami. Ta historia rozpoczyna się w Neighfordzie. Niebawem kolejne pokolenie spróbuje dostać się do lepszego świata, znaleźć swoje miejsce pośród innych. Ale gdzie i jak się to skończy? Wierni swej małej ojczyźnie zawsze powiedzą, że ostatecznie i tak powrócą tam, skąd przybyli. O szyby deszcz dzwoni [Oneshot] [Slice of Life] [sad] Poznając nowy świat [Z] [Slice of Life] część pierwsza część druga Na głębokich wodach [Oneshot] [Slice of Life] [Violence] Altruistka [Oneshot] [Slice of Life] [Sad] Piątek trzynastego [Z] [Adventure] [Violence] część pierwsza część druga Shhh! To sekret! [Oneshot] [Slice of Life] [Dark] Tajemnica Białego Bazyliszka [Oneshot] [Adventure] [Dark] Ołowiany Gleipnir [Z] [Slice of Life] [Violence] [Romans] część pierwsza część druga Nikt nie jest doskonały [Oneshot] [Slice of Life] [Violence] Samotny pegaz na rozdrożu [Oneshot] [Slice of Life] [Romans] Spełnienie życzeń [Oneshot] [Slice of Life] wersja konkursowa wersja rozszerzona wersja 2020 Następny dzień po świętach [Oneshot] [Slice of Life] Wiosna Ĉevalonii [Z] [Slice of Life] [Sad] [Violence] część pierwsza część druga Za nieustającą walkę [Z] [Slice of Life] [Sad] [Random] część pierwsza część druga część trzecia Żegnajcie, dawne dni [Oneshot] [Slice of Life] [Sad] Witajcie w Zebryce [Z] [Adventure] [Violence] [Sad] część pierwsza część druga Krzyk wolności [Z] [Adventure] [Slice of Life] [Violence] część pierwsza część druga Na południu bez zmian [Z] [Slice of Life] [Adventure] [Violence] część pierwsza część druga Okazja czyni królową [Oneshot] [Adventure] [Violence] Zdążyć przed przeznaczeniem [Z] [Slice of Life] część pierwsza część druga W poszukiwaniu nadziei [Oneshot] [Adventure] [Violence] Diabelski plan [Z] [Adventure] [Violence] część pierwsza część druga część trzecia Z najlepszymi życzeniami [Z] [Slice of Life] część pierwsza część druga Na skraju zaufania [Oneshot] [Slice of Life] Cień pojednania [Oneshot] [Slice of Life] Dzień ojca [Oneshot] [Slice of Life] Poniżej znajdziecie materiały dodatkowe przeznaczone dla serii. Oferują one garść dodatkowych informacji odnośnie chronologii, świata, a także postaci, włączając w to ich wizerunek. Mapa ziem południowych Chronologia serii oraz podział opowiadań - kliknij mnie! Mój DeviantArt, gdzie poza całokształtem mojego tłuczenia się w Gimpie znajdziecie występujące w serii postacie - ShinHoffman W przyszłości planuję zamieszczać tam również ilustracje i inne artworki związane z "Kresami" Komentarze, uwagi, sugestie, jak zwykle, bardzo mile widziane. Pozdrawiam! Dla całej serii: Epic: 2/10 Legendary: 2/50
    1 point
  7. Hej, wiecie co? Wesołych Świąt :^)
    1 point
  8. https://imgur.com/gallery/ZmF1R
    1 point
  9. "Wind blows, rain falls, and the strong prey upon the weak."
    1 point
  10. Przeczytałem za jednym posiedzeniem i jestem pod wrażeniem. Przede wszystkim widać, że fabuła, tempo akcji i stopniowanie napięcia są starannie przemyślane. Początkowo wydawało mi się, że fik rozkręca się zbyt wolno i nie mogłem się doczekać, kiedy zacznie się "coś" dziać (bo mimo pozornego spokoju było czuć, że coś wisi w powietrzu), jednak kiedy wreszcie wydarzył się kryzys, zrozumiałem, że wcześniejsze rozdziały były potrzebne w takiej właśnie liczbie. Relacje, które budowali między sobą bohaterowie w czasie tego "nic się nie dziania" okazały się znaczące dla późniejszej akcji i wytworzyły napięcie między postaciami. Nagle okazało się że nic nie jest pewne a przyjaciele mogą okazać się wrogami. Jeśli chodzi o sam zwrot akcji, to było trochę wskazówek, które dawały szansę, aby domyślić się, co się stanie, ale nie było to podane wprost na tacy. Czyli było tak, jak powinno być. Dodatkowo wrażenie potęguje to, jak nagle fanfik zmienia się z względnie spokojnego slice of life w opowiadanie wojenno - szpiegowsko - polityczne. Od tego momentu czytelnik ma przekonanie, że teraz zdarzyć może się wszystko. Zaletą jest świat przedstawiony i rozmach wydarzeń. Pojawienie się Equestrii ma wpływ na globalną politykę, frakcje POZ i FOL mają w sobie nieco więcej głębi, niż to, że jedni lubią kuce a drudzy nie i ich motywacje są ciekawie pokazane. Do tego dochodzą jeszcze relacje między poszczególnymi ugrupowaniami i podziały wewnątrz nich. Same kuce są w swojej mentalności odmienne od ludzi, ale nie są głupio naiwne. Co do głównej intrygi, to nie będę nic zdradzał, ale dla mnie było to oryginalne i zaskakujące, a co najważniejsze wykracza poza zwykłe tłuczenie się między przyjaciółmi a wrogami kuców. Głównych bohaterów jest dwójka i ich losy śledzi się z zainteresowaniem, bo w miarę rozwoju fabuły pokazują coraz to nowe strony swojej osobowości. Do tego jest masa postaci pobocznych, które też potrafią być zaskakujące i sprawiają, że świat żyje. Podsumowując, fabuła trzyma w napięciu przez cały czas. Czytelnik jest świadkiem wydarzeń, które ukształtują świat na nowo i nie może się doczekać aby zobaczyć co z tego wyniknie. Jedną rzecz jednak można by poprawić: kiedy czytam, że coś tam zdarzyło się "na tyłach katowickich bloków", to myślę, że rodowitego Hanysa stać na więcej. W ogóle, połowa akcji toczy się w Katowicach i, zważywszy, że Autor w miarę zna to miasto, jest to mocno niewykorzystane.
    1 point
  11. Nie jesteś jedyny co tak powiada. On dzieli się nim na FB i też im broda nie pasuje. To nie do mnie z pretensjami, on chciał, on dostał. I dzięki za miłe słowa, długo ćwiczyłem i uczyłem się aby dojść do znośnego poziomu. A teraz, trochę randomu.
    1 point
  12. N: Kojarzy mi się z błyskawicą i jasnym światłem i gościem co tym oberwał kilkanaście razy. A: Switaśny kucyq którego bym przytulił, bo lubię tulić taborety i inne wyroby fotelopodobne z Ikei. S: Kucyq snajper, kamperzy to zuo ale samemu jestem zamiłowanym snajperem w grach. xD U: Miły gościu, nie znam go dobrze "In carne" ale tak z boku patrząc wydaje się być osobą godną lubienia. Jeśli wolno mi tak rzec oczywiście.
    1 point
  13. Prawnuczka ze strony Shadowa, córka Everseen i Mythic Way'a. A sam wygląd sobie daruje bo zrobiłem jej grafikę więc widać. - Aktualne miejsce zamieszkania nieznane. - Talent, obleka się w ciemną mgłę i w nocy czy jakichkolwiek ciemnych miejscach staje się niewidoczna. W ciągu dnia mgła potrafi bardzo przeszkodzić w nie tylko zauważeniu jej lecz i samej drogi/otoczenia. - Kolor magii ciemno niebieski. Historia właściwa:
    1 point
  14. No moi drodzy. A oto i moja kolekcja. Kolekcja dojrzałego nastolatka XD. W każdym razie zapraszam do obejrzenia tej skromnej wystawy.
    1 point
  15. Obejrzałem dwa odcinki i więcej za cholerę nie obejrzę. Animacja jakościowo jest spoko, ale to kompletnie nie mój styl. Za bardzo zalatuje Czarodziejką z Księżyca. Debilizm i nieporadność głównych bohaterów jest niesamowicie irytujący. Ja rozumiem, "cartoon logic", ale są jakieś granice. Maski, które zasłaniają tyle co dłoń, ten sam głos, a nie mogą się rozpoznać. Lekkie przegięcie. Najśmieszniejsze jest jednak to, że koleś rozpoznaje po głosie całkowicie zamaskowanego kumpla, a nie poznaje dziewczyny, która ma zasłonięte oczy. No bez jaj. Swoją drogą nie wiem czy faktycznie oglądałem pierwszy odcinek czy n-ty. Na liście na stronie kisscartoon figuruje jako pierwszy, ale fabularnie nie wyjaśnia absolutnie nic. Ot tak pojawia się jakiś facet otoczony motylami, a jeden z nich zamienia nastolatka w jakiegoś dziwaka posługującego się mocą baniek mydlanych (ten projekt stroju ). W pewnym momencie na scenę wkracza jakieś kropkowane "coś z wodogłowiem" i zamienia fajtłapę w superbohaterkę. Kto jest kim, o co tu chodzi? Dlaczego ten od motyli chce zdobyć te "pokemony"? W jaki sposób bohaterowie zdobyli supermoce? Dziewczynę ugryzła radioaktywna biedronka, a chłopaka podrapał napromieniowany kot? A może znaleźli te stworki w paczce Lays'ów? Jedyne plusy to wpadające w ucho intro oraz umiejscowienie akcji w Paryżu.
    1 point
  16. 1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...