Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 09/06/20 we wszystkich miejscach

  1. Bardzo się cieszę, że opowiadanie zostało ukończone. Może 2 lata to nie jest aż tak długa przerwa - biorąc poprawkę na fandomowe realia, ale... Jakoś nie spodziewałam się jego ukończenia. Głównie dlatego, że przez ten czas dostaliśmy innego fika. Przez to ten zdawał się porzucony. Ale tak się na szczęście nie stało, bo w końcu dostaliśmy rozwiązanie całej zagadki. Ale... Czy aby na pewno? Przed napisaniem tego komentarza zapoznałam się z przepięknym esejem Hoffmana, ponieważ lubię porównywać moje wnioski i przemyślenia z cudzymi. Oraz chciałam sobie w ten sposób niejako odświeżyć poprzednie rozdziały. Ten ficzek intrygował mnie od samego początku i liczyłam na satysfakcjonujące zakończenie. Ale czy je dostałam? Standardowo będę tą marudną i niezadowoloną Cahanką. Tzn. nie do końca, bo po prostu... mam bardzo mieszane uczucia. Zacznę od kwestii technicznych, bo ja tu znalazłam trochę zarzutów. Np. upadek na kolana - ciężko by koń padł na kolana. Ale na nadgarstki już jak najbardziej może. Nie mówiąc już o robieniu całych nóg z kopyt. Ale teraz przejdźmy do tego, co ważne. Kiedy pierwszy raz natknęłam się na Ewolucję Gwiazd Typu Słonecznego, to myślałam, że ten fanfik będzie bardziej o Celestii. Tylko że, no cóż, pierwsze rozdziały i mamy dziwną Twilight i martwe/umierające młodo Mane Six. I Celestię, która jest gdzieś na dalszym planie, ale nie wydaje się by było z nią aż tak źle, czy raczej - by Twilight to obchodziło. Ba, nie wiem, czy tę Twilight obchodziło tak naprawdę cokolwiek, co nie było księgozbiorem. A potem przyszła druga połowa i to jednak fik o umierającej Ceśce i Twilight, która miała ją zabić. No i mam takie trochę WTF?!. Nie dlatego, że to było złe, czy nie ruszało. Bo ruszało bardzo, trzymało w napięciu i cały czas ciekawiło. Moje WTF?! wynika z wątku Mane6 i tego czemu one umarły, a może musiały umrzeć.? I czemu młodo? Czemu Twilight odwróciła się od wszystkich, mimo że minęło najwyżej kilka lat. Bo ja kompletnie nie kupuję tego, że poszło o nieśmiertelność. Czy o to, że Celestia umiera. Albo i śmiertelność. Tym bardziej nie kupuję tego, że Discord obwiniał Twilight o śmierć Fluttershy. Zwłaszcza po tym zakończeniu tego nie kupuję. Zacznijmy od tego, że w tym świecie alikorny ewidentnie nieśmiertelne nie są. Więc nieśmiertelność problemem nie jest. Raczej długowieczność. Osobiście interpretuję to tak, że Celestia umierając nie chciała zniszczyć Equestrii, bo jako czerwony olbrzym by ją pochłonęła - i to symbolizują imiona takie jak Daybreaker czy Solar Flare. To są cykliczne fazy niszczycielskiej Celestii. Bo Słońce nie tylko daje życie, ale i je odbiera. Twilight miała ją zabić, odbierając jej resztę energii i zostając nowym Słońcem, bo jako gwiazda Syriusz, przejęłaby materię innej gwiazdy. Weźmy pod uwagę, że Syriusz jest taki jasny na niebie, ponieważ jest blisko Słońca. A Słońcem tak naprawdę może być dowolna gwiazda. Syriusz to gwiazda podwójna - Syriusz A jest od Słońca dużo młodszy i jaśniejszy, a Syriusz B, jak już wspomniał Hoffman, to biały karzeł. Ale co jeśli Twilight jest Syriuszem B, jej przyjaciółki to potencjalny Syriusz C, czyli ta nieznana w układzie, ale razem wpływają na Syriusza A, czyli przyjaźń. Potężną, jaśniejszą od Słońca i pełną. Nawet jeśli nie są razem, to wciąż wszystkie elementy układu Syriusza na siebie oddziałują. W tej metaforze Syriusz A mógłby wziąć energię słońca, ponieważ Twilight i Celestię łączyła przyjaźń. Pamięć i wspomnienia. Luna nie mogłaby tego zrobić, bo nie była gwiazdą. Była za słaba by emitować światło, potrzebowała do tego kogoś zaufanego, którego darzyłaby miłością i zaufaniem. Nie sądzę też, by Luna miała umrzeć wraz ze Słońcem. Raczej zniknąć na jakiś czas, ponieważ nadszedł nów. Coś zasłoniło blask gwiazdy i Księżyc nie miał czego odbijać. Ale jakby planeta znalazła się w zasięgu grawitacji innej gwiazdy, wokół której by zaczęła orbitować? Wtedy wróciłby i Księżyc. Na początku był Chaos. I wszystko się w Chaos obróci. Ale sądzę, że Twilight jednak została nowym Słońcem. Discord pokazał jej coś innego - że ona też się wypali, podobnie jak reszta wszechświata. Ale potem wszystko narodzi się na nowo. Znowu będzie miała szansę na zawarcie tych samych przyjaźni. Przeżycia tego jeszcze raz. A Twilight w końcu pojęła, że to było dobre. Po swojej długiej wycieczce po żałobie i strachu, w końcu pojęła, że nie ma co marnować czasu, ale nie ma też co żałować zmarnowanego. Bo świat jest cykliczny. Gwiazdy narodzą się ponownie. Odnośnie wątku spadających gwiazd... Cóż... Gwiazdy nie spadają. Gwiazdy gasną. Na niebie albo się je widzi, albo nie. Dlatego ten wątek, jest moim zdaniem kolejną metaforą, która pokazuje jak bardzo niedosłowna jest ta pierwsza metafora. Bo Celestia może i umarła. Ale czy to oznacza, że Słońce się wypaliło? No raczej nie. Equestria nie zmieniła się w spalone pustkowie. Szczególnie, że Twilight nie wypowiedziała życzenia, a i te życzenia, chyba nie mogłyby się spełnić tak po prostu, tak dosłownie, tak zupełnie. Raczej były drogą do celu. Do uzmysłowienia sobie tej jednej bardzo ważnej rzeczy. Najważniejszej. Zastanawiałam się, czy przyznać głos na [EPIC] i uznałam, że to zrobię. Mimo że opowiadanie zdecydowanie nie jest doskonałe. Jest przemyślne, zgrabne, pełne metafor, ale wiele mu brakuje (kwestia nagłych zgonów Mane 6 i zachowania Twilight). Ale po pierwsze jest ukończonym wielorozdziałowcem, a po drugie spełnia inną bardzo ważną rolę. Skłania do przemyśleń, do rozmyślań. Nie jest czymś, co się przeczyta i zapomni. Pozwala na multum interpretacji i pozostawia po sobie sporo tajemnic.
    3 points
  2. Rzućmy okiem, ile to już czasu minęło... Troszeczkę ponad dwa lata. Dużo, niedużo, każdy niech oceni sam, ile trzeba było czekać na ciąg dalszy „Ewolucji gwiazd typu słonecznego”. Nie jest to jednak typowa aktualizacja, czyli kolejna część, kolejny rozdział, o nie. Autorka powróciła, by dać nam – co samo w sobie jest dość niespodziewane – od razu cały, kompletny ciąg dalszy serii, co byśmy mogli delektować się pełnią „Ewolucji...”, przeczytać i ocenić pomysł w pełnej jego krasie Jak to podkreślałem w różnych miejscach i przy różnych okazjach, czekałem na kolejne aktualizacje niniejszego fanfika, aczkolwiek miło, że w międzyczasie powstało jeszcze kilka innych tytułów, dzięki którym ten ponad dwuletni okres bez nowych odsłon „Ewolucji...” nie dawał się jakoś szczególnie we znaki. Tym bardziej, iż miałem przyjemność działać przy nowszych fanfikach Niki przedpremierowo, no i cóż mogę powiedzieć, opowiadania te jak najbardziej przypadły mi do gustu, toteż do przeczytania ich oczywiście Państwa zachęcam Niemniej, jest to wątek poświęcony „Ewolucji gwiazd typu słonecznego”, która przy okazji pierwszych odsłon (tj. do pierwszej części „Czerwonego olbrzyma”) była już przeze mnie komentowana, jednakże w obliczu kompletnej historii, gdy znane są tytuły kolejnych odcinków opowiadania oraz całokształt fabuły, muszę przyznać, że wiele się zmieniło w postrzeganiu moim niniejszego fanfika. Przede wszystkim, zauważyłem coś, co było widoczne od samego początku, ale że jestem tumanem, do niedawna żyłem w nieświadomości skąd się różne rzeczy w tej historii wzięły i co mogą oznaczać/ do czego odnoszą się poszczególne wątki. Dzisiaj się poprawię. Zahaczając nieco o podsumowanie, tudzież poszczególne partie zbliżającej się analizy (oho, już zdradziłem co to będzie za nietypowy komentarz z mojej strony ), opowiadanie w ogóle mi się nie nudzi i z przyjemnością przeczytałem je w całości wielokrotnie. Co cieszy, niemalże za każdym razem zauważałem jakieś nowe szczegóły, zwłaszcza w pierwszych odsłonach, gdyż znając ciąg dalszy, zakończenie, kluczowe wydarzenia oraz kwestie postaci, dostrzega się podwójne dno tego, co zostało powiedziane albo pokazane na początku. Świadczy to o tym, o czym pisałem poprzednim razem – starannie zaprojektowany utwór, gdzie wszystko wydaje się mieć dodatkowe, większe lub mniejsze znaczenie, tak dobrze zostało to zaplanowane. Co jeszcze? Po skończeniu całości, zwłaszcza za pierwszym razem (odświeżyłem sobie pierwsze części, więc w jednym ciągu przeczytałem wówczas całość „Ewolucji...”), tak jak w 2018, poczułem się nieźle rozbity, ciężko było zebrać myśli, choć tym razem udało się spisać co niektóre wrażenia w porządku chronologicznym, po każdym opowiadaniu z serii, bądź po poszczególnych fragmentach, przy okazji których olśniło mnie odnośnie pewnych elementów z poprzednich kawałków tekstu, co było ciekawym doświadczeniem. Przedłużając niniejszy wstęp, również po to, by w jakiś sposób odnieść się do moich poprzednich komentarzy, podtrzymuję, że za przedstawionym nam tekstem kryje się drugie dno, w postaci refleksyjnej historii z przesłaniem, z którym można się utożsamić na dwa sposoby – zwyczajnie, tak jak ma to miejsce w większości fanfików podejmujących jakoś motywy przemijania, tracenia bliskich, bezradności wobec upływu czasu, a także dosłownie, gdyż, jakkolwiek odległa przyszłość by to dla nas nie była, i tak nas wszystkich to czeka. Ale o tym nieco później. A zatem, opowiadanie jest dużo ciekawsze, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać, zaś za większością scen i dialogów kryje się drugie dno, czy też szerszy kontekst, którego odkrywanie było niezwykle satysfakcjonujące. Tym razem, oprócz standardowego komentarza, chciałbym dokonać analizy/ interpretacji fabuły, wątków oraz postaci, gdyż wydaje mi się, iż jest to historia, która na to zasługuje i która dzięki temu wiele zyskuje, no i to chyba ogólnie dobrze, gdy można o fabule fanfika napisać troszeczkę więcej niż zwykle, co nie? Uwaga! Dalsza część komentarza obfituje w POTĘŻNE SPOILERY! Ujawniona zostanie CAŁA fabuła, a także moja interpretacja. Nalegam, by przerwać czytanie tutaj i poświęcić czas na lekturę "Ewolucji gwiazd typu słonecznego", gdyż jest to historia, której odkrywania naprawdę NIE CHCECIE sobie zepsuć. Proszę, przeczytajcie, a potem powróćcie do niniejszego komentarza. Dziękuję Wstępne podsumowanie, czyli rozliczenie Poprzednie komentarze odnosiły się do „Powstania protogwiazdy”, „Reakcji syntezy” oraz pierwszej części „Czerwonego Olbrzyma”. Formułowałem przy ich okazji wrażenia z lektury, gdy seria była jeszcze niekompletna, lecz gdy zauważyłem skąd się biorą te tytuły i do czego mogą nawiązywać poszczególne wydarzenia, wiele się zmieniło, zatem jestem ciekaw, ile z tych rzeczy zachowało aktualność. Wnioski będą się odnosić do wymienionych wyżej części serii, później się je skonfrontuje z kompletnymi wrażeniami, zatem będzie szersze spektrum tego, czym ten fanfik był dla mnie kiedyś, czym jest teraz, co w materii opinii przetrwało, a co uległo zmianom. Podtrzymuję, że na etapie „Reakcji syntezy”, czytelnikowi nadal towarzyszy narastający niepokój, kolejne scenki wydają się być rozrzucone po chronologii, aczkolwiek obecnie, o ile nadal mam takie zdanie, wydaje mi się, że jednak nie są od siebie aż tak odległe, jak mi się to kiedyś wydawało. Powodem może być postać Spike'a oraz Starlight Glimmer, zwłaszcza podejmując kwestię znajomej klaczy, nie wiem dlaczego wcześniej nie zauważyłem, że między poszczególnymi scenkami (odnoszącymi się do śmierci kolejnych przyjaciółek Twilight, tudzież przybliżającymi sposób, w jaki lawendowa klacz na tym etapie historii funkcjonuje) nie mogło minąć zbyt wiele czasu, skoro Starlight wciąż pobierała nauki o przyjaźni i najwyraźniej jeszcze nie znała każdej z Mane6 zbyt dobrze (o czym zresztą sama wspomina). Nawiązując do słów „Od autora #3 – O opowiadaniu”, gdzie padła wzmianka o pierwotnym koncepcie, jakoby fabuła miała zostać umiejscowiona między czwartym, a piątym sezonem, coś mi się zdaje, że wydarzenia z „Reakcji syntezy” można ulokować najwcześniej niedługo po finale sezonu szóstego, ewentualnie gdzieś w siódmym. Dlaczego właśnie w tym miejscu? Po pierwsze, z tekstu wynika, że Starlight pobiera nauki u Twilight już od jakiegoś czasu, nie wiadomo konkretnie jak długo, ale na pewno nie są to jej początki. Po drugie, wiemy, że na tym etapie Starlight odnowiła znajomość z Sunburstem i nawiązała przyjaźń z Trixie, a także poznała Thoraxa. Wprawdzie jestem w tym aspekcie troszkę skonfliktowany, gdyż nie ma przesłanek, by jednoznacznie stwierdzić w jakiej formie występuje Thorax (w sensie, czy to przed czy po jego przemianie i upadku Chrysalis), aczkolwiek Starlight przyznaje, że nie zdążyła poznać przyjaciółek (konkretnie – Rarity, tzn. tak mi się wydaje, że tu chodzi o śmierć Rarity) tak dobrze jak Twilight, więc to raczej nie powinno być za daleko w sezonie siódmym, więc obstawiam, że to najpewniej niedługo po finale szóstego. Pewnie od początku dla większości czytelników było to oczywiste, ale, jak widzicie, potrzebowałem trochę czasu, by zajarzyć kiedy się to może dziać. W każdym razie, clue jest takie, że jawi się to jako alternatywny, autorski ciąg dalszy fabuły serialu, dziejący się po finale sezonu szóstego, który zdecydowanie nie zmierza do szczęśliwego zakończenia. Podoba mi się ta niekanoniczność, o której wspomniała autorka – rozrzut, kontrast między tym, kim były poszczególne postacie w oryginale, a tym, jakie są w „Ewolucji...”. Stwarza to pozory, że minęło sporo czasu, tyle, ile potrzeba, by zaszły zmiany w charakterach, by poszczególne kucyki zdążyły się od siebie oddalić (szczególnie Twilight, zapominająca o reszcie świata), a jednak, jakby to przeanalizować na chłodno, okazuje się, że to wszystko rozgrywa się bliżej znanych nam wydarzeń, a postacie wyglądem najprawdopodobniej nie zmieniły się nic. Czyli Twilight Sparkle wciąż wygląda tak, jak za czasów swojej alikornikacji. Inaczej, ale w 95% jak swoje klasyczne „ja”. Aczkolwiek, zbija mnie nieco z tropu wzmianka o tym, że widząc Sweetie Belle, Twilight miała wrażenie, że wydawała się nieco starsza niż ostatnim razem, kiedy ostatnim razem ją widziała. Niby tylko „nieco”, niby „wydawała się”, a jednak nadal trzyma się mnie wrażenie, że powinna to być Sweetie widocznie starsza niż ta ze Znaczkowej Ligii i młodsza, niż jej dorosła forma z odcinka, w którym wszystkie nagle wyrosły ("Growing up is hard to do")/ finału serii. Aha – wiem, że tekst Starlight o tym, że nie poznała tych kucyków tak dobrze jak Twilight zawsze będzie prawdziwy, bo nie znała tych postaci tak długo, jak jej nauczycielka, ale wciąż, zwracam uwagę na to, że (najpewniej z racji daty premiery fanfika, a co za tym idzie, tego, ilu ówcześnie sezonów/ odcinków jeszcze nie było) nigdzie nie ma wzmianki o Szkole Przyjaźni czy Filarach Equestrii, ani w „Reakcjach syntezy” (co jest dosyć oczywiste), ani nigdzie później. Jakby to się w ogóle nie wydarzyło. Fanfik wystartował w 2017 i ciężko się spodziewać, żeby którykolwiek z „nowszych” motywów serialowych trafił do tekstu wtedy, ale dziś? Moim zdaniem dałoby się zawrzeć w nowszych odcinkach fanfika różne odniesienia czy wzmianki, a jednak z jakichś powodów ich zabrakło. Stąd, mimo kilku wątpliwości, podtrzymuję tezę, że „Reakcje syntezy” dzieją się niedługo po finale sezonu szóstego. Tylko co się stało z Twilight? Natomiast, odnośnie pierwszej części „Czerwonego olbrzyma” – tekst nadal intryguje, jest chłodno, tajemniczo, momentami nieco mroczniej, ale generalnie dosyć melancholijnie, zatem tutaj bez zmian. Powracając do kwestii kreacji Twilight (jak się okaże w kontekście całości fanfika – bardzo dobrej), chyba najbardziej szokowała w „Reakcjach syntezy”, aczkolwiek, na początku „Czerwonego olbrzyma”, nadal nie jest sobą, ale nie czuć już od niej nerwów, złych emocji, raczej wydaje się, że przeżywa przemianę, po której łatwiej jej będzie odciąć się od przeszłości i wreszcie odzyskać szczęście. Jak się jednak okazuje, szczęście jest to dosyć ulotne, gdyż pojawiają się kolejne problemy na jej drodze, przez które, chcąc nie chcąc, w jakimś sensie powraca myślami do przeszłości, czy też rozważa to, co się wokół niej dzieje, dając nam znak, że to jednak w dalszym ciągu nie jest znana nam Twilight, że to już całkiem inna księżniczka przyjaźni... Co brzmi dziwnie w kontekście utraty kolejnych przyjaciółek i skupieniu się na swojej nauczycielce, Celestii, która chyba pozostała ostatnią osobą, którą Twilight postrzega jako swoją przyjaciółkę. Poza tym, jej usposobienie wydaje się być mocno oderwane od tego, co wynika z jej tytułu. Tej przyjaźni po prostu już nie ma. Nie chcę powiedzieć, że Twilight jest kompletnie zgorzkniała, bo raz po raz da się zauważyć przebłyski świadczące o tym, że ma jeszcze w sobie chęci, ma energię, lecz im dalej w tekst, tym bardziej chce się użyć tego określenia. I tutaj należy ponownie przywołać postać księżniczki Celestii, której pogarszający się stan zdrowia spada na Twilight niemalże natychmiast po tym, jak ta pozornie odzyskała kontrolę nad swoimi emocjami, życiem, odcięła się, odnalazła cel (No co? Nowa sala audiencji to też jest przecież jakiś cel, czemu nie?). A przynajmniej zidentyfikowała to, co należało zmienić, by zbliżyć się do osiągnięcia spokoju ducha. Ta osłabiona, zmęczona, „bredząca jakby miała już umrzeć” Celestia, jest dosyć niepokojąca z dwóch powodów. Po pierwsze, my ją znamy (jako widzowie, ale także jako czytelnicy) jako kogoś zupełnie innego – władczynię, mentorkę, starszą siostrę, kogoś o nadzwyczajnej mocy w znakomitej formie fizycznej oraz psychicznej. W każdym razie, kogoś silnego, kto nie przemija. W „Ewolucji...” wszystko wygląda inaczej – Celestia jest słaba, co wynika nie tylko z opisów poszczególnych czynności, ale również jej wyglądu. W fanfiku znana księżniczka wydaje się niszczejąca, niezdolna nawet do codziennego funkcjonowania, do tego stopnia, że nawet picie herbaty z Twilight, co w fanfiku urasta do swego rodzaju rytuału, staje się czymś ponad jej siły, co jest kuriozalne zważywszy na prostotę czynności oraz prestiż księżniczki. A jednak, nadal żyje i zachowuje trzeźwość myśli, choć na pierwszy rzut oka wydaje się inaczej. No i nadal powołuje się na przyjaźń, ale także na przeznaczenie. I tutaj drugi powód – gdy rozpoczynamy lekturę, nic nie zwiastuje czegoś, co będzie tak śmiało zrywać z kanonem, uraczając nas tajemnicą, niepokoją, chłodem. „Reakcje syntezy” atakują nas zimną (aczkolwiek żałującą przyjaciółek), izolująca się od świata, odpychającą od siebie kucyki Twilight, ale oferują jednocześnie znajomą kreację Celestii, co ociepla nieco atmosferę. W „Czerwonym olbrzymie” natomiast, na początek dostajemy Twilight, która sprawia wrażenie bliższej swojemu serialowemu odpowiednikowi, lecz tym razem to Celestia okazuje się „nie być sobą” i swoją kreacją zaskakuje. W porządku, ale co w tym niepokojącego, zapytacie? Według mnie, realizuje to nie tylko motyw przemijania, ale także bezsilności wobec pędzącego czasu, a także ukazuje coś takiego, że nawet gdy pojawia się nadzieja, za moment dzieje się coś innego, co przysparza zmartwień i dołuje. Najpierw Twilight musiała pożegnać swoje przyjaciółki, a potem, gdy wydawałoby się, że staje na nogi, Celestia się zmienia, słabnie, zaczyna przypominać cień samej siebie, sprawia wrażenie gotowej na śmierć, co niepokoi w tym sensie, że jest to Pani Słońca, ta, która słońcem włada, być może ostatnia osoba, która realnie mogłaby pozytywnie wpłynąć na Twilight i której nie spodziewalibyśmy się zastać w takim stanie, nigdy. Czytając opowiadanie, ma się wrażenie, że dzieje się coś niemożliwego, coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć, a jednak jest i okazuje się trudne do przełknięcia. Te dwa aspekty, które według mnie definiują niepokój kreacji księżniczki Celestii, równocześnie potęgują przytłaczający, melancholijny i mroczny klimat, gdzie początkowo dziwimy się Twilight (jakby nie patrzeć głównej bohaterce), możemy ją krytykować, ale chcemy też poznać jej motywy, a ostatecznie zaczynamy jej współczuć i rozumieć, lecz jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że na wiele rzeczy jest już za późno. O atmosferze w początkowych kawałkach fanfika mógłbym pisać jeszcze wiele, aczkolwiek myślę, że to wystarczy w kontekście moich poprzednich komentarzy, wobec których chciałem się rozliczyć i których treść chciałem poddać próbie czasu, jakbym wciąż nie zdawał sobie sprawy z tego, do czego nawiązuje opowiadanie. Jak więc Państwo widzą, w pełni podtrzymuję moje poprzednie wrażenia związane z lekturą, a nawet rozbudowuję je, co świadczy o tym, że z czasem treść bynajmniej nie traci na wartości, ba, wręcz zyskuje, aczkolwiek fakt faktem, „Ewolucję...” czytałem ostatnio wielokrotnie, stąd miałem wystarczająco wiele czasu na przemyślenia oraz dużo doświadczenia związanego z tym tekstem Przypominam, że fanfik nadal mi się nie nudzi. W porządku, tyle tytułem rozliczenia z poprzednimi komentarzami, przejdę teraz do analizy fanfika, trzymając się tego, do czego on nawiązuje i z czym w trakcie lektury należy doszukiwać się analogii/ aluzji. To było oczywiste od samego początku, natomiast ja jestem tumanem, toteż musiało minąć dużo czasu, nim się zorientowałem, że niniejsza opowieść jest w jakimś sensie alegorią... cyklu życia gwiazd. Jeszcze raz, przestrzegam przez SPOILERAMI dotyczącymi zakończenia opowiadania, wątków oraz losów postaci! Namawiam, aby uprzednio zapoznać się z fanfikiem, gdyż dalsza lektura niniejszego posta z pewnością ZEPSUJE radość samodzielnego poznawania fabuły oraz dążenia do zakończenia! „Przyjaźń to magia: Ewolucja gwiazd typu słonecznego” – kompletna analiza Dokładnie tak – oczywista oczywistość od samego początku, widniejąca w tytule, którą autorka ochrzciła poszczególne części fanfika, a która dla mnie bynajmniej nie okazała się czymś widocznym, czymś, co jednoznacznie wskazywało na chęć stworzenia aluzji do fizyki i astronomii, sygnalizując jednocześnie: „hej, tutaj może być drugie dno”. Nie mam pojęcia, jak to się stało, że też nie przyszło mi do głowy, by zinterpretować tytuł fanfika dosłownie… Dziś poprawiam się i nadrabiam zaległości związane z wyżej wymienioną dziedziną wiedzy, dość pobieżnie, przyznaję, acz niewykluczone, że zainteresuję się tematem na tyle, że uczynię z niego kolejne hobby. Istotnie, tytuł oznacza cykl ewolucyjny gwiazd, nie obserwowany bezpośrednio, a często oparty na przewidywanych modelach, ponieważ procesy te trwają bardzo długo, nawet kilkanaście miliardów lat, co – wybiegając nieco do przodu – już na starcie powinno nam dać pojęcie jak długo mogą umierać pewne istoty. Na przykład alikorny. Co zaintrygowało mnie już jakiś czas po wielokrotnej lekturze opowiadania, a niedługo przed tym, jak usiadłem do niniejszej analizy, to dosyć tajemniczy wydźwięk tytułu, który utrzymuje się nawet po zdaniu sobie sprawy z nawiązania do astronomii. W kontekście fanfika tematycznie wpisanego w uniwersum „Friendship is Magic”, a nawet dającego się jakoś wpasować w określony punkt w chronologii (co tłumaczyłem i argumentowałem wcześniej), jeśli przyjąć założenie, iż opowiadanie Niki opisuje alternatywny bieg wydarzeń, nadpisując to, co nastąpiłoby w kanonie po przyjętym punkcie na osi czasu, tak na dobrą sprawę trudno przewidzieć, czego się spodziewać. Mając do dyspozycji wyłącznie tagi, a także obrazek okładkowy, można jednak oczekiwać, że będzie to nostalgiczne doświadczenie, być może w jakimś sensie wstrząsające lub szokujące. Zwłaszcza, jeżeli przyjąć jako wskazówkę fabułę innego opowiadania autorki – „Pedantki”. W każdym razie, skoro tytuł dosłownie oznacza sekwencje zmian, jakie przechodzą gwiazdy przez całe swoje długie istnienie, począwszy od narodzin, poprzez zwiększenie swoich rozmiarów, aż do wypalenia, powstaje pytanie – kto okaże się tytułową gwiazdą/ gwiazdami, jakie analogie zaprezentuje nam autorka oraz jak zdecyduje się to zakończyć, skoro ostatecznie... nie zostaje prawie nic? Jak się okazało, odpowiedzi na te, a także kolejne, powstające bezpośrednio podczas lektury pytania, wcale nie okazały się takie proste do uzyskania. Możliwe, że komuś wystarczy jednorazowe przeczytanie niniejszego dzieła. Ja potrzebowałem kilku podejść, za każdym razem odnajdywałem jakiś nowy szczegół, zaś łączenie ze sobą elementów, interpretacja pozostawionych przez autorkę poszlak, okazała się niemałą frajdą (pomimo takich, a nie innych tagów oraz gęstej atmosfery), głównie dzięki płynącej z niej satysfakcji. Spośród różnych schematów rozwoju gwiazd, Nika wybrała ten opisany największą ilością etapów, co oddają tytuły poszczególnych części opowiadania. Z dwoma tylko wyjątkami. I. Protogwiazda, czyli jak to się zaczęło II. Reakcje syntezy, czyli pięć przyjaciółek III. Czerwony olbrzym, czyli wypowiedziane życzenie IV. Mgławica planetarna, czyli jak to się skończyło V. Biały karzeł, czyli życzenie spełnione VI. Czarny karzeł, czyli koniec wszystkiego VII. Przyjaźń to magia, czyli o tym, co trwa wiecznie Luźne przemyślenia po analizie Nie powiem, iż powyższa analiza to zaledwie kropla w morzu, czy wierzchołek góry lodowej, jednakże czuję, że w tekście wciąż kryją się mniejsze lub większe szczegóły i momenty, które również, w kontekście całości, coś oznaczają, potęgując wrażenie, że poszczególne odcinki „Ewolucji...” to system naczyń połączonych, zaś autorka bardzo precyzyjnie zaplanowała co napisać, co gdzie umieścić, jak to powiązać, co to ma oznaczać. Jestem pod wielkim wrażeniem, ile można z tekstu wycisnąć, jak szerokie jest tutaj pole do interpretacji, teoretyzowania, w ogóle, jak dużo rzeczy pozostawiono wyobraźni i w jak znakomitym stylu zostało to zrealizowane. Masa fragmentów (o ile nie przytłaczająca większość z nich) ma jakiś drugi sens, ukryte znaczenie, a początkowe sceny nabierają głębszego znaczenia po poznaniu późniejszych. Nie brakuje różnych wstawek, czy to korespondencji, czy też zwrotów do określonych postaci, tudzież myśli i wspomnień, przeplatających się z właściwą treścią. Część z nich nie jest w porządku chronologicznym, trzeba to uporządkować, co wymaga od czytelnika skupienia oraz czytania ze zrozumieniem, co także mi się podoba. Natomiast, jak po tym wszystkim postrzegam ów fanfik? Po pierwsze, jako fanfik MLP, w którym określona postać pełni rolę gwiazdy typu słonecznego w tym sensie, że jej życie przebiega łudząco podobnie do cyklu ewolucyjnego gwiazd. Jednocześnie, opowiadanie podejmuje motyw apokalipsy, tuż obok przemijania oraz śmierci. Owszem, niektóre z tych rzeczy zdążyły przewinąć się w wieeelu fanfikach, aczkolwiek tutaj brzmi to na tyle świeżo, że nie mam z tym problemu. Plus, jest to napisane w stylu, który bardzo lubię. Po drugie, jako swego rodzaju alegorię cyklu ewolucyjnego gwiazd, gdzie pełnione przez postacie role są traktowane bardziej dosłownie, zachowując do pewnego stopnia kreskówkowość, ale tutaj głównym motorem napędowym tego wrażenia jest Discord, który zachowuje się najbardziej serialowo. Generalnie, jest to dosyć przejmująca historia o tym, jak księżniczka Celestia dostrzegła w Twilight kogoś, kto będzie w stanie wypełnić jej życzenie, gdy nadejdzie ostatni wieczór. Objęła ją opieką, przygotowała na to przeznaczenie, nie tylko pokazując gwiazdy, opowiadając o spełnianiu się życzeń, czy przedstawiając młodej Twilight Syriusza, ale także poprzez prośbę, aby częściej spotykała się z kucykami i zdobyła w ten sposób przyjaciół. Zaplanowała wszystko – jej drogę do osiągnięcia formy alikorna, poznanie wartości przyjaźni, była z nią i przy niej, mając pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Miała jednak wyrzuty sumienia. Sama Twilight natomiast, w pewnym momencie zaczęła się gubić, radzić sobie gorzej ze swoją nieśmiertelnością, zwłaszcza wtedy, gdy zaczęły odchodzić jej przyjaciółki. Pojawiło się wówczas zagrożenie, że zechce się zrzec swojej nieśmiertelności, a ponieważ było to niemożliwe, mogła sobie „pomóc”, gdyż alikorny albo są, albo ich nie ma. Na to Celestia nie mogła pozwolić. Znacznie później nadchodzi moment, w którym gwiazda typu słonecznego gaśnie, a Twilight przychodzi wypełnić swoje przeznaczenie, które od początku znała Celestia. Chodziło o to, by niczym spadająca gwiazda, spełniła jej życzenie. W ogóle, każda ze zmarłych przyjaciółek była jak gwiazda, która w pewnym momencie musiała zgasnąć, ale która jednocześnie miała jedno swoje życzenie, a także czyjeś, do spełnienia. Szczegółów nie znamy, gdyż opowiadanie jest skoncentrowane na relacjach Twilight-Celestia, uczennica-nauczycielka, gwiazda-gwiazda... Jednakże w tym wszystkim księżniczka Celestia nie zapomniała o tym, by wyposażyć Twilight w to, dzięki czemu przetrwa koniec wszystkiego, jeśli ta nie zdecyduje się jej zastąpić. Zresztą, to chyba i tak nie było możliwe, gdyż cykl ewolucyjny gwiazd nie przewiduje „zastępstwa”, nie wspominając o tym, że przebiega nieodwracalnie. Ale to nie znaczy, że po wszystkim nie ma niczego. Jest to także ciekawa wizja tego jak wygląda Chaos, który był na początku i w który wszystko się obraca, gdy nadchodzi koniec. Odkrywamy też co się dzieje ze wszystkimi gwiazdami, które zgasły oraz gdzie się one gromadzą, by... Ja wiem? Za jakiś czas rozpocząć coś nowego, wystąpić z Chaosu, zapoczątkowując kolejny cykl? Jeżeli to właśnie jest na rzeczy, a za każdym razem można kogoś poznać i się zaprzyjaźnić, wówczas faktycznie – gwiazdy umierają, wypalają się, światy się kończą, ale przyjaźń trwa wiecznie. W fanfik wkręciłem się totalnie bez pamięci, nie mogłem się oderwać dopóki nie skończyłem lektury. Kawał świetnej opowieści, inspirującej i pozwalającej się długo interpretować oraz analizować, co uwielbiam i co muszę szczególnie docenić. Nie brakowało ani wyrazistej, mocnej atmosfery, ani ciekawych zabiegów stylistycznych, ani zagadkowych kreacji, tajemnicy do rozwiązania. Są emocje, są interesujące fragmenty, posiadające zabarwienie filozoficzne, a także uniwersalne przesłanie, w ogóle, opowiadanie pobudza wyobraźnię, dzięki czemu łatwiej powrócić do ostrego pisania (tj. konsekwentnego tworzenia nowego tekstu w zadowalających ilościach, regularnie). Było to doświadczenie, o którym mogłem napisać wiele i tak też uczyniłem, ponieważ uważam, że tekst ten jak najbardziej na to zasługuje. A poza tym, chciałem się rozpisać Zresztą, jak pewnie nietrudno się domyślić, tekst ten ujął mnie również dlatego, że znalazłem w nim rzeczy, motywy oraz zagrania, których zawsze w różnych dziełach (nie tylko pisanych, filmy i gry również się kwalifikują) poszukuję i które uwielbiam. Autentycznie, jakby tekst ten został napisany pode mnie, tak mi w nim wszystko podpasowało i tak się z różnymi zawartymi w nim motywami utożsamiam. Tak jak nie mogłem się oderwać, tak nic nie może mi się w nim nie podobać i nic na to nie poradzę. Fantastyczna robota, zaś umiejętności w dziedzinie stylistyki, pozostawiania poszlak, łączenia wątków i kluczowych słów, kreowania przejmujących scen, tego wszystkiego mogę tylko pozazdrościć. Zawsze tak chciałem, ale nie potrafię. Bywa. A nieodkryte tajemnice? Chyba najbardziej zachodzę w głowę o co chodzi z tą herbatą waniliową No i cały czas mam wrażenie, że nie zinterpretowałem pełnego znaczenia Syriusza. W ogóle, kim jest ten, komu na niczym nie zależy i komu Twilight miałaby nie okazać litości? Plus, zaćmienie oraz rola Luny w tym wszystkim. Może za jakiś czas, gdy powrócę do fanfika, uda mi się odnaleźć znaczenie i tych elementów... O formie słów kilka Domyślam się, że dla wielu osób będzie to „tylko” kolejny fanfik o przemijaniu i umierającej Celestii, podobnie jak dla wielu wspominane przeze mnie zabiegi stylistyczne, formatowanie, sposób dzielenia tekstu, wszystko to okaże się zbędnym przeciąganiem fanfika, byle „ustrzelić” określoną ilość stron. Mnie osobiście taka forma nie przeszkadza ani trochę, zresztą, zdążyłem się przyzwyczaić, gdyż miałem przyjemność czytać i komentować różne dzieła Niki, zatem na tym polu ani nie mam zastrzeżeń... ani nie odnajduję niczego nowego, może pewną subtelną ewolucję. Ale hej, po co naprawiać coś, co nie jest zepsute? Zwłaszcza, że póki co nie obawiam się, że forma w bliżej nieokreślonej przyszłości mi zbrzydnie? Zresztą, mnie to „enterowanie” pasuje także dlatego, że tekst łatwiej czytało się nie jak typową narrację, ale zbiór następujących po sobie myśli, przebłysków. Oczywiście mamy tutaj także zwykłą narrację, pisaną w typowym stylu, jednakże chcę zaznaczyć, że to, w jaki sposób podzielona została „Ewolucja...” absolutnie mi nie przeszkadza. Natomiast, jeżeli idzie o podział na odcinki oraz ich gabaryty, tutaj wszystko jest dla mnie jasne jak słońce (hie hie) – jeżeli rzucimy okiem na mapę etapów cyklu ewolucyjnego gwiazd, zdamy sobie sprawę, że długości poszczególnych odcinków symbolizują wielkość gwiazdy w ramach poszczególnych etapów, po których zostały nazwane. Ciekawa sprawa, zdaję sobie sprawę, że rozwiązanie to pewnie nie podbije serca każdego odbiorcy, ale autorka i o tym pomyślała – stąd można przeczytać „Ewolucję...” jako całość, w jednym pliku. Jest wybór, więc tym bardziej nie mam na co narzekać Tekst został napisany naprawdę ładnie i solidnie, aczkolwiek zdarzały się powtórzenia, a także zgrzyty polegające na szyku zdań, który w zasadzie wymuszał stosowanie tych samych słów, oprócz tego znalazłem kilka „pleców” zamiast „grzbietu”, nieliczne dywizy zamiast półpauz (mam nadzieję, że nie pomyliłem, ostatnio trochę tych fanfików sprawdzałem), rozkminy odnośnie wielokropków (czy dalsze części są kontynuacją, czy nowymi zdaniami?), a także ogólnie średnio brzmiące zdania, które mogłyby być lepsze. Starałem się to wszystko pozaznaczać i zwrócić na to uwagę autorki, aby zgrzyty te czym prędzej poznikały. Wprawdzie nie rujnowały wrażeń z lektury, ale bez nich ogólna jakość technologiczna tekstu z pewnością się podniosła. Ostatecznie, fanfik brzmi dobrze, ładnie i elegancko, znajdziemy w nim wiele naprawdę świetnych, dźwięcznych fragmentów, które płyną, które czyta się po prostu dobrze i z poczuciem satysfakcji, iż autorka wspięła się na wyżyny swych możliwości. Szkoda, że wrażenie to nie utrzymuje się przez całość fanfika, ale nie mogę powiedzieć, że jego jakość przed moimi sugestiami była jakaś nierówna. Amplituda dosyć niska. Innymi słowy – nie miałem wiele do roboty w materii korekty Szybki werdykt Ogólnie rzecz biorąc, jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości i zadaje sobie pytanie, czy mogło być lepiej... Powiem w ten sposób: pewnie tak, bo zawsze może być lepiej. Ale lepsze jest wrogiem dobrego. W „Ewolucji gwiazd typu słonecznego” niczego mi nie brakuje, toteż powiadanie uważam za naprawdę dobre, świetnie zaplanowane i rozpisane, z masą pamiętnych scen, dialogów oraz fenomenalnym, melancholijnym klimatem oraz dość uniwersalnym przesłaniem. Tego właśnie potrzebowałem. Była to także historia, na temat której mogłem rozpisać się jeszcze obszerniej, przeanalizować niemalże wszystko, byle dojść do interpretacji, która miałaby największe szanse zbiec się z wizją autorki w jak największej ilości punktów, z czego z kolei miałem mnóstwo satysfakcji oraz zabawy. Uwielbiam, gdy mogę na temat jakiegoś dzieła napisać więcej Byłbym zapomniał – w jakim sensie możemy utożsamiać się z opowiadaniem w sposób dosłowny? Odpowiedź jest prosta. Za kilka miliardów lat, nasze Słońce wejście w etap czerwonego olbrzyma, zatem… Taa, nas też to czeka. Na razie nie teraz, kiedyś na pewno. Nie wiem jak się na to zapatrujecie, ale te 5 czy 6 miliardów lat szybko leci, zobaczycie Po namyśle, zważywszy na to jak wiele rzeczy mi się w tym fanfiku spodobało, jak wiele z nich idealnie trafiło w mój gust oraz ile w nim odnalazłem motywów, które doceniam w sposób szczególny, emocjonalny wręcz, postanowiłem, że również w przypadku "Ewolucji gwiazd typu słonecznego" oddam głos na tag [Epic], gdyż było to dla mnie doświadczenie na tyle przejmujące, inspirujące, a przy tym pozwalające na znacznie obszerniejszą niż zazwyczaj analizę, że to po prostu będzie sprawiedliwe. Doskonały, melancholijny fanfik pełen ukrytego sensu, zawierający piękne przesłanie. Dziękuję. Pozdrawiam!
    3 points
  3. Witam was tym temacie w jakże interesującym 2020 roku. Co prawda, okoliczności są niezbyt sprzyjające, lipiec, sierpień już za nami, a co nadejdzie we wrześniu? Może spróbujemy znów spojrzeć w gwiazdy? Przedstawiam wam pełną kontynuację tej historii. Wraz z zakończeniem. Czerwony olbrzym [Część II] Mgławica planetarna Biały karzeł Czarny karzeł Przyjaźń to magia @Hoffman dokonał korekty, nie tylko tych fragmentów, ale całości Także, jeśli już zapomnieliście początku, co myślę jest wielce prawdopodobne po takim okresie czasu, możecie zacząć od nowa, a błędów powinno być mniej @Coldwind przeczytał wszystko przed publikacją tych końcowych części i też zaznaczył kilka momentów, w których można było coś poprawić. Bardzo wam dziękuję Dokument z całością został zaktualizowany, a NZ zmienione na Z (łał!). Pozostaje życzyć wam miłej lektury
    3 points
  4. Ech... Mam złą wiadomość - cała ekipa M6 idzie w odstawkę. Dostaniemy zupełnie nowych bohaterów. I jaka znowu nienawiść? Gdzie ty tu masz nienawiść do postaci? To plan na rozwój marki, a nie nienawiść. Nie przesadzasz? Rozumiem, że jakiś serial może być dla kogoś bliski (zawdzięczam MLP naprawdę wiele), ale żeby od razu używać słów "zakochać się"? Polecam zakochać się w serialu "General Hospital". Jeśli Google nie kłamie, to trwa do dziś i ma ponad 14 tysięcy odcinków (tak, sprawdziłem jaki tasiemiec jest najdłuższy) Będziesz miał spokój na kilka lat. A tak na serio. Na przestrzeni lat ludzie pisali w tym temacie o różnych, naprawdę poważnych problemach. Często chciałem pomóc, doradzić coś, ale czułem się równie bezradny co autor/ka posta. W tym przypadku jest jednak inaczej... Tym razem bez jakichkolwiek wątpliwości "powiem" krótko: WEŹ... SIĘ... OGARNIJ! Mam ogromną nadzieję, że pewnego dnia przejrzysz na oczy i uświadomisz sobie, jakie głupoty wypisywałeś.
    2 points
  5. Najwyższa pora nadrobić komentatorskie zaległości. Od publikacji najnowszego rozdziału tej niecodziennej przygody upłynęło już troszkę czasu, aczkolwiek całkiem niedawno zakończyło się jego czytanie na Kąciku Lektorskim Bronies Corner, podczas którego miałem przyjemność przypomnieć sobie ów kawałek tekstu, a także co nieco podyskutować. Otrzymałem też okazję, by nieco nad „Końcem miłości do świata” nieco podumać. Podejrzewam, iż niniejszy komentarz nie wyda się autorce szczególnie interesujący, gdyż znajdzie się w nim niewiele nowego poza tym, o czym pisałem na etapie prereadingu, no i czym zechciałem się podzielić na chacie w trakcie czytania na BC. O czym to świadczy? Że z czasem tekst bynajmniej nie traci na swojej atrakcyjności, a wręcz co nieco zyskuje, ponieważ przyszły mi do głowy możliwości nadania mu extra głębi, dzięki której całokształt fabuły mógłby stać się jeszcze bardziej ludzki w tym sensie, że czytelnik mógłby utożsamiać się ze zwykłymi bądź niezwykłymi problemami różnych postaci (nie tylko głównej bohaterki) czy ich historią, co na pewno pozwoliłoby na nawiązanie silniejszej więzi z fanfikcją, a także... cóż, przeżywanie jej na wyższym poziomie. A zatem, jak to głosił niegdyś pewien, dla mnie osobiście całkiem chwytliwy slogan reklamowy, welcome to the next level! Oto przed Państwem „Super Smak Arbuza 65” i bynajmniej nie chodzi mi o ilość bitów w tytule, ani o to, iż jest to bezpośrednia kontynuacja „Super Smaku Arbuza 64”, którego pamiętam z czasów prereadingu (wygląda na to, że w rozdziale zostało dokonanych kilka poprawek, od których licznik stron nabił extra stronkę). Rzecz dotyczy jakości najnowszego rozdziału, a także jego długości, która jest satysfakcjonująca, no i stwarza idealne warunki, by napisać coś więcej, dotknąć szeregu różnych rzeczy towarzyszących naszym konwertytom ze szczególnej okazji, a jest nią Wigilia Serdeczności, a także uroczystości towarzyszące. Zobaczmy zatem, co znajdziemy w fanfiku... Aha, zanim przejdę do rzeczy – jeżeli ktoś liczył na to, że kolejny rozdział będzie w całości wypełniony dobrą, miłą i kochaną Cahan, no to muszę hipotetycznego „kogosia” zmartwić. Nie, niczego podobnego nie uświadczymy w siódmym rozdziale, od razu przeskakujemy do Wigilii, gdy jest już po wszystkim. Można to w jakimś sensie rozpatrywać jako pewne rozczarowanie, w końcu taki rozdział potencjalnie mógłby być niezłym maratonem zabawnych, niekonwencjonalnych, a może wręcz abstrakcyjnych scenek, interakcji i dialogów (zwłaszcza dla tych, co znają autorkę osobiście). Aczkolwiek, nie ma czym się martwić, gdyż faktyczna zawartość rozdziału bardzo cieszy, wciąga i jak najbardziej spełnia oczekiwania, jeśli chodzi o wszelakie świąteczne klimaty. W sumie, może to i lepiej, że większość pierwszopłomienionywch rzeczy zostało pozostawionych wyobraźni czytelnika? Z drugiej strony, jeśli ktoś ma chęć zasilić szeregi armii* Cahan, może na ten temat napisać spin-offa i podzielić się swoją wizją tego, jak wiele dobra zdążyła uczynić jej jasna strona, no i ile kucyków zdołała wytulić *Armia jest to nieumarła, podstawowe są formy szkieletu bądź zombie, w wypadku chęci odbycia obróbki termicznej, uprasza się o zabranie ze sobą dowodu osobistego, wiązki suchego chrustu, koksu lub innego materiału palnego w ilości 0,5 kg na 1 kg masy ciała, przed przybyciem umyć nogi, zostawić protezę zębową, spożycie alkoholu lub innych substancji wybuchowych przed spaleniem jest surowo zabronione. Zresztą, to nie jest tak, że wątek Cahan pod wpływem Pierwszego Płomienia nigdzie nie jest wspomniany, wręcz przeciwnie – postacie towarzyszące głównej bohaterce były uprzejme odnieść się do tego, jak mniemam, dość niezwykłego czasu, no i w rozdziale przewija się pewien wątek poboczny, całkiem szeroko opisany, do czego przejdę później. Tekst zaczyna się dosyć nietypowo, bo najpierw naszym oczom ukazują się cztery cytaty, pochodzące kolejno z Księgi Słońca, Księżyca, Serca oraz Przyjaźni, co na dzień dobry tworzy intrygujący klimat, jednocześnie dokładając cegiełkę do światotworzenia w tym sensie, że nabieramy lepszego pojęcia o tym, jakie w tymże świecie mają koncepty wolności, szczęścia oraz przyjaźni, co w ujęciu ogólnym składa się na istotę dobra... no i okazuje się, że bynajmniej nie idzie ono w parze z czymś takim, że można sobie myśleć, zachowywać się i postępować po swojemu, nie czyniąc nikomu krzywdy. Tego nie widać od razu (miałem z tym spory problem, a i tak nadal trudno mi poczuć niepokojącą otoczkę związaną z tą konkretną koncepcją autorki), ale dobro okazuje się pojęciem mocno zaborczym, ograniczającym, wszystko dla zachowania ogólnego porządku. Zresztą, wszystko jest w pierwszym cytacie, odnoszącym się do Pierwszego Płomienia: „Dlatego wydzieliłam fragment mej duszy, by wypalił z mych poddanych wszystko, co złe. (...)” Zatem gdyby komuś to jeszcze umykało, teraz wiecie, co konkretnie przytrafiło się Cahan w poprzednim rozdziale. Pierwszy Płomień wypalił wszystko co złe, ale tak szczerze, zanim to się stało, czy owe „złe” cechy czyniły z głównej bohaterki kogoś, kogo powinna obawiać się księżniczka, bo jej zaraz wywróci kraj do góry nogami? Zresztą, dalej w rozdziale sama to ładnie ujęła (Cahan, nie księżniczka), że te negatywne cechy są nieodłącznym elementem jej osobowości, w jakimś stopniu definiują ją, czynią z nią taką zebrę, jaką całą sobą jest. Czyli tutaj mamy pierwszą rzecz, nad którą możemy się deko zastanowić, czyli koncepcja wolności w Equestrii przedstawionej w „Smaku Arbuza”. W cytacie znajduje się wprawdzie wyjaśnienie, skąd się wziął pomysł, by zacząć wypalać to, co złe, aczkolwiek, czy w czasach pokoju, takie środki naprawdę są konieczne? W nawiązaniu do Księgi Księżyca – czy wolność jest pułapką, czy wolność oddala od tego, co ważne? Czy jest pułapką to nie wiem, ale czy oddala od ważnych rzeczy... zaryzykuję stwierdzenie, że w jakimś sensie owszem. Zresztą, dyscyplina ułatwia życie. Odrzucanie ograniczeń w końcu spowoduje, że jednostka stanie się skrajnie nieuporządkowana. Ale chyba oddalam się od rozdziału siódmego, co nie? No tak, ale dlaczego jest to otwarcie nietypowe, zapytacie? Otóż zaraz po klimatycznych cytatach – napisanych bardzo ładnym stylem, dzięki któremu wybrzmiewają wiarygodnie jako słowa ksiąg świętych – otrzymujemy scenę obsmarowania głównej bohaterki przez wielce czcigodne grono pedagogiczne, po którym ta otrzymuje questa, w związku z czym rozpoczyna się przygoda, która co niektórym może wydawać się całkiem znajoma, zważywszy na zawarte w tym fragmencie nawiązania do Skyrima, ale nie tylko. Jest wartka akcja, jest walka na moc i magię, krew, łzy i doświadczenie, pojawił się nawet boss na końcu Jak pewnie nietrudno się domyślić, to raczej nie jest część właściwej historii, ale sen, z którego bohaterka w końcu zostaje wybudzona, gdyż pora na przygotowania do nadchodzącej wigilii. W międzyczasie dowiadujemy się co nieco jak często w tym świecie zdarzają się epidemie oraz z jakiego powodu, co robią inne alikorny (tzn. Luna, Corra, Amicitius), no i jak kucyki (na przykładzie Sorrel) zapatrują się na Pierwszy Płomień. Szczegóły te są ciekawe i zostały zgrabnie wplecione w tekst, dzięki czemu światotworzenie komponuje się z narracją, dialogami oraz poszczególnymi wydarzeniami w sposób naturalny, nie cierpi na tym tempo akcji, ani ciąg przyczynowo-skutkowy. Sporo czasu antenowego przypadło objaśnieniom dotyczącym obchodów Wigilii Serdeczności u kucyków, a także jakie obrano zasady w przypadku nieplanowanych konwertytów – jakie temu towarzyszą zwyczaje, ile przewidziano dań, co się powinno przygotować, itd. Rzeczy pozornie proste, takie jak dawanie prezentów i składanie życzeń, urastają tu do rangi rytuału, który raczej nie odpowiada głównej bohaterce (Na co komu tulenie obcych kucy, za którymi się nawet nie przepada?), a co z kolei umacnia wrażenie autentyczności obchodzonego święta. Opis przebiegu wigilijnej uczty, w ogóle, całego obrządku, został napisany bardzo wiarygodnie, jako rytuał religijny. Przykład? Chociażby wymyślona przez autorkę modlitwa, która brzmi naprawdę autentycznie, gdyby tylko wymienić kilka określeń, to moim zdaniem niejeden by się nie zorientował, że to nie jest prawdziwa modlitwa którejś ze światowych religii. Ale tego należało się spodziewać – w końcu ostatnim razem otrzymaliśmy znakomite, ikoniczne opisy struktur miejskich oraz wnętrza świątyni. Dokładne, napisane bardzo dobrym stylem, nie szczędzące fachowych określeń, a przy tym dostatecznie przystępne, by laik mógł bez problemu wyobrazić sobie taką oto budowlę sakralną. To oczywiście zaledwie wierzchołek góry lodowej, gdyż wcześniej przeczytamy przygotowania do świąt od kuchni (dosłownie), poznamy kilka typowych equestriańskich przysmaków, a także dowiemy się co nieco o tym, co nas ominęło, czyli jak funkcjonowała Cahan będąc pod wpływem Pierwszego Płomienia. Naszym oknem na ów czas są wypowiedzi różnych towarzyszących jej postaci, takich jak Avocado, Estelle, Purple Wind, Onyx. Generalnie, interakcje między bohaterkami czyta się wartko, przyjemnie, każda z postaci wypada dość naturalnie, poszczególne wstawki, obojętnie czy to zwykłe scenki, czy didaskalia, pozwalają uwypuklić nieco ich indywidualne cechy, choć zbyt subtelnie, by wspomnieć o czymś konkretnym. Po prostu w trakcie lektury czuć, że są to różne postacie, które mają swoją historię oraz osobowość. W tym rozdziale przyjdzie nam poznać lepiej Purple Wind oraz Sorrel, a także Black Dreada, być może reszta będzie musiała jeszcze poczekać. Co jeszcze? Czekaliście na scenę kąpielową? Proszę bardzo, w końcu nie siada się do stołu będąc pokrytą brudem, potem i co nie tylko Jakaś fanfikcja w fanfikcji? Czemu nie – w końcu jednym z elementów obchodów Wigilii Serdeczności (oraz zapoznawania się i zgłębiania wartości przyjaźni) jest historia każdego z konwertytów, zatem nie zabraknie wzmianki o „My Little Dashie”, ani kompletnej historii wymyślonej przez Cahan, utrzymanej w klimatach dark fantasy. Będą bitwy, będą trupy, a jak trupy, to i nekromancja, te rzeczy. Aczkolwiek, dalej podtrzymuję, że to niewykorzystana okazja na easter egga w postaci krótkiej opowiadanki o pogańskich kucach. Pamiętacie tę serię, prawda? Z drugiej strony, ta opowiastka także w jakimś sensie traktuje o wolności. Czyżby to był ukryty motyw wiodący w tym rozdziale? A może ktoś się stęsknił za poważniejszymi, smutniejszymi motywami? Ano, tego też tu nie zbraknie. Po pierwsze, dowiadujemy się o postaci Vervain – przemienionej (jak rozumiem, wbrew jej woli) zakonnicy, która kompletnie się nie odnajduje w nowej formie oraz nieznanym świecie, przez co gdy spotyka ją Cahan, klacz to dosłownie skóra i kości, balansująca na granicy śmierci. Wspomnienie o interwencji głównej bohaterki służy nam zatem nie tylko za przyjemny character development, czy rzut okiem na jasną stronę Cahan, ale także kolejne miłe światotworzenie, gdzie poznajemy kilka procedur, biurokrację, a także podejście co niektórych oficjeli do spraw podopiecznych (mam tu na myśli Mighty Storm oraz Goldenbooka). Po drugie, Purple Wind (obecnie była współlokatorka Vervain, tak poza tym) w jednej ze scen, uchyla Cahan rąbka odnośnie przeszłości Sorrel, uprzednio nawiązując dosyć luźną konwersację, acz na całkiem poważne tematy. Znów mamy do czynienia ze świetnie wkomponowanym w fabułę rozwijaniem postaci, dzięki czemu te wydają się nam jak żywe, bardziej ludzkie. Napisałbym coś więcej, ale nie chcę psuć wrażeń z lektury. Wątek ten, choć dosyć przygnębiający, kontrastujący z miłym usposobieniem Sorrel oraz atmosferą świąt, najlepiej eksploruje się na ślepo, zatem bez spoilerów. A przynajmniej, tych szczegółowych Powiem tylko tyle, że może to być na swój sposób przejmujące, a już na pewno życiowe. Za pewno znacie bądź kojarzycie takie osoby. Przechodzicie obok nich, może nawet przywołujecie w pamięci przy okazji świąt, które winno się spędzać z rodziną. W tym miejscu chciałbym zwrócić uwagę na rzecz, która przyszła mi do głowy przy okazji dyskusji na BC, już po zakończeniu czytania niniejszego rozdziału. Otóż, naszła mnie refleksja na temat konwertytów, a także ich adaptacji w nowym świecie, w nowej formie. Zainspirował mnie wątek Vervain – pomyślałem sobie, że dla kogoś, kto ma znajomych, przyjaciół, rodzinę, czuje się dobrze w swoim ciele, akceptuje je, ma plany oraz cele, które chce osiągnąć, dla niego (bądź niej) przemiana w kucyka i trafienie do zupełnie obcego świata musi być nie lada traumą i w tym kontekście reakcja Vervain wydała mi się bardzo realistyczna. Natomiast, jeżeli ktoś znajduje się w zupełnie odmiennej sytuacji, gdzie nic go na starych śmieciach nie trzyma, brakuje perspektyw, możliwości, rodzina albo się odwróciła albo odeszła, dla kogoś takiego przemiana i poznanie nowego świata mogą być niepowtarzalną szansą nie tylko na ucieczkę, ale także rozpoczęcie zupełnie nowego, lepszego życia. Oczywiście rzadko kiedy można mówić o jednoznacznie takich, a takich przypadkach, częściej sprawy noszą różne odcienie szarości, stąd wydaje mi się kuszącą perspektywa, by te aspekty kreacji postaci rozwinąć/ urozmaicić, zdradzając więcej na temat poprzedniego życia poszczególnych konwertytów, może wprowadzić kilka zupełnie nowych postaci, zestawić ich indywidualne historie oraz doświadczenia z tym, jak zareagowali na przemianę kucyka i szansę na nowe życie w innym świecie. To jest znakomity sposób np. na zderzenie ze sobą różnych poglądów, koncepcji sprawiedliwości, sposobów bycia, aspiracji itd. Wymieniać mógłbym dużo, zwłaszcza, że dochodzi do tego zwykła ciekawość jak różne interakcje komentowałaby główna bohaterka, a może jak sama by je prowadziła. Oczywiście uważam, że bez tego rozszerzenia „Smak Arbuza” raczej się obejdzie, ba, pewnie poradzi sobie znakomicie, aczkolwiek zwracam uwagę, że to szansa na dodanie extra głębi do fanfika. Wszakże już teraz mamy postać Purple Wind, której przytrafił się wypadek (złamała kręgosłup) co przekreśliło jej szanse na karierę sportową, gdy była ludzką kobietą, Avocado, która może spróbować czegoś nowego i ciekawszego od żywotu księgowej, natomiast Estelle nie porzuciła marzeń o grze na scenie itd. Postacie te mają jakieś cele, marzenia, doświadczenia i są to świetne wątki poboczne, które znacząco ubarwiają fanfik i które czyta się z przyjemnością. Po prostu myślałem o tym, co by było, gdyby tego typu elementów wprowadzić do „Smaku Arbuza” więcej. Osobiście, dowiadywanie się o życiu poszczególnych postaci, czytanie o ich codziennych problemach, dylematach, nawet jeśli to drobne rzeczy, śledzenie tego jak reagują, zmieniają się, dla mnie to cenne elementy, które podnoszą przyjemność z czytania oraz śledzenia fabuły, sprawiają, że zawsze chcę do danego działa wracać. Bo zawsze mogę natrafić na coś, z czym mógłbym się utożsamić, co w jakimś sensie mógłbym odnieść do własnych doświadczeń. A możliwości jest tutaj na tyle dużo, że aż szkoda ich nie wykorzystać. Rozdział wieńczą Lunalia, gdzie do chodzi do drugiej (no... w zasadzie to do trzeciej, jeśli doliczyć zmasakrowanie Pinkie Shy'a) walki, tym razem na śnieżki i magię. Przyznam, że choć z jednej strony rozdział spokojnie mógłby się skończyć na wigilijnych historiach konwertytów, z drugiej, Lunalia, choć nie opisane z takim rozmachem, w pełni spełniają swoje zadanie, jako miły suplement i dopełnienie efektu. Jest klimat (święta, zimowe krajobrazy, chłód, energia i zabawa pod nocnym niebem) są przyjemne interakcje między postaciami, a gdy jest po wszystkim... okazuje się, że Estelle uciekła. No cóż, może nie jest to cliffhanger stulecia, ale nadal ciekawe, otwarte zakończenie rozdziału, toteż człowiek czeka na ciąg dalszy i zastanawia się, co tam będzie. Czy ucieczka Estelle okaże się ważnym wątkiem? A może prędko sama wróci z podkulonym ogonem? Czy przyjdzie nam delektować się kolejnymi ośrodkowymi perypetiami, czy tym razem przeskoczymy od razu do egzaminów (czy co oni tam robią, gdy przychodzi pora na ocenę adaptacji konwertyty i „wypuszczenie go” na wolność)... w ogóle, kiedy znów ujrzymy Cahan poza terenem ośrodka? Jak sobie poradzi wśród innych kucyków? Wygląda na to, że wszystko okaże się z czasem. Rozdział dostarcza nie tylko wielu ciekawych, ładnie napisanych, zapadających w pamięć scen i interakcji, ale także wyrazisty klimat, gdzie mieszają się elementy „briurowoadaptacyjne” (acz w najmniejszym stopniu), fantastyki (sekwencja snu bohaterki oraz jej opowieść), znajdzie się tu także troszkę komedii, ale przede wszystkim dominuje znakomity [Slice of Life]. Atmosfera wprost wylewa się z ekranu, a przedstawione święta mogą mieć zaskakująco wiele wspólnego z realnymi obchodami, mnie najbardziej skojarzyły się z wigiliami klasowymi na etapie liceum, tudzież wigiliami studenckimi, w akademiku, oczywiście spędzonymi w niepijącym towarzystwie (tak, tacy studenci jak najbardziej istnieją). Jest całkiem nostalgicznie, spokojnie, no i dosyć ciepło. Czytanie odpręża, jest bardzo przyjemne, znajdziemy tutaj dużo naprawdę charakterystycznych fragmentów, w których styl autorki po prostu lśni i imponuje, a klimat daje się poczuć jeszcze bardziej. „Pegazica wróciła, niosąc na głowie tacę z miską wypełnioną jabłkami, marchwią i warzywem, dla którego nie znałam ziemskiego odpowiednika, ale w smaku przypominało pietruszkę skrzyżowaną z ananasem. Equestrianie nazywali je aursa. Obok stały dwie miseczki – jedna z kremowym owocowym sosem, zaś druga z suszoną lucerną. Red rzuciła wszystko na pobliski blat, gdzie chwyciła za nóż i deskę do krojenia. Srebrne ostrze siekało rośliny tak szybko, że wydawało się to aż niemożliwe.” „Wszystko było takie, jak powinno. Nawet nie jak w domu. Święta w ziemskich domach niosły ze sobą kłótnie, miliony niewygodnych pytań i awantur. Tu panowała zgoda. Goldenbook spoglądał na nas przychylnie, niczym głowa wyjątkowo wielkiej rodziny. (...) Słodki smak gruszek. Ostry imbiru i cynamonu. Kwaskowatość jabłka i kremowość musu z ouroji. Topniejący wosk i świeżość soku z jemioły. Muzyka. Nadzieja, przyjaźń i plany na podjęcie nowego życia, tu, w Equestrii. Dołączyłam do rozmów o przeszłości i przyszłości, opowiadając o tym, jak to zamierzam zamieszkać w jakimś małym, górskim miasteczku i dbać o ogród.” To powyżej, to tylko niektóre przykłady tego, co mam na myśli. Poza tym, ciekawią dywagacje Cahan i Sorrel na temat egzystencji, wolności oraz godzenia się ze stratą. Nie ma tego wiele, ale są to „smaczki” które ubogacają rozdział. W ogóle, za którymś razem (lepiej późno niż wcale) zacząłem dostrzegać inne tego typu rzeczy, jak np. temat wypracowania, który wylosowała Onyx: „Dlaczego wolność nie jest wartością samą w sobie”. Fajnie się to komponuje z cytatami otwierającymi rozdział, tymi o wolności, a także z wybranymi dialogami, w których uczestniczy Cahan. Przez to wszystko zacząłem zastanawiać się, czy konwertytów bardziej niż edukacji, nie poddaje się indoktrynacji? A forma? Bez najmniejszego zarzutu – bardzo solidnie napisany tekst, z dbałością o najmniejsze szczegóły. Zdania skonstruowane zostały bardzo dobrze, szyk w żadnym momencie mi nie zgrzytał, mam swoje ulubione, najbardziej klimatyczne fragmenty oraz interakcje, doceniam także zaangażowanie z jakim zostały opisane święta. Mnóstwo ciekawych rzeczy, dzięki którym wszystko idzie sobie wyobrazić bez problemu, a długości rozdziału, zwłaszcza po kilku czytaniach, nie czuć w ogóle – czytelnik zostaje wciągnięty w fabułę i trudno jest mu się oderwać. Jednakże nie zawsze miałem takie zdanie. Pamiętam, że za pierwszym razem rozdział wydał mi się nieco zbyt długi, przegadany. Widziałem pewne obszary, na których można by wykonać cięcia czy migracje niektórych dialogów/ fragmentów, nawet proponowałem, by Lunalia przenieść do kolejnego odcinka i tam je rozbudować. Ale po dyskusji z autorką zrozumiałem, że najpewniej nie byłby to najlepszy ruch, zważywszy na zbyt wysokie ryzyko zanudzenia czytelnika, aczkolwiek, oceniając po tym, jak porywające okazało się jej pisanie o obsłudze mopa i sprzątaniu, szczerze wątpię, że coś podobnego mogłoby się przytrafić Ale po odsłuchaniu czytania na BC oraz ponownym zapoznaniu się z materiałem, odkryłem, że jednak taka długość mi nie przeszkadza, możliwe, że dzięki temu, iż wreszcie załapałem porozrzucane tu i ówdzie powiązania, głównie te, które odnosiły się do wolności i zauważyłem, że treść okazała się jakaś bardziej taka... dynamiczna? Chyba tak, bo za n-tym razem w ogóle nie czuć upływu czasu podczas lektury. Zresztą, na początku głównie szukałem błędów wszelkiej maści, więc możliwe, że nie skupiłem się na treści w dostatecznym stopniu. Ale teraz to co innego. Ostatecznie, tekst jak najbardziej polecam – rozdział jest bardzo urozmaicony, bogaty w szczegóły i wyjaśnienia, które zostały wplecione w narracje w taki sposób, że naprawdę odnosi się wrażenie, że jest to naturalna część systemu naczyń połączonych. Akcja przebiega dobrym tempem, znajdziemy tu wiele fantastycznych fragmentów, zapadających w pamięć dialogów oraz interakcji, odnajdziemy humor, odnajdziemy poważniejsze, smutniejsze sceny, ludzkie problemy oraz wątpliwości, ale przede wszystkim, nie zabraknie znakomitego nastroju, dzięki któremu do rozdziału chce się wracać i odkrywać go na nowo. Jestem bardzo ciekawy jak fabuła oraz losy bohaterki potoczą się w kolejnym rozdziale, a także jakie nowe elementy zostaną wprowadzone. A może rozbudowie ulegną te, które już tu są? Przekonamy się Pozdrawiam!
    2 points
  6. "Do świtu" jest króciutkim oneshotem (nie dobija 1500 słów), który machnęłam na konkurs Bronies Corner. Nie zajął żadnego miejsca, siedział tuż pod podium, ale i tak osobiście jestem z niego dumna. Konkurs miał tematykę wirusowo-pochodną, więc mamy kwarantannę, mamy jakiegoś wirusa, zresztą zobaczcie sami. Do świtu Autorka: Wilczke Pandemia spustoszyła kraj dwa lata temu, tuż przy jej początkach szpitale już nie domagały. Brakowało środków higienicznych, potem jedzenia, na końcu miejsc na cmentarzach. LINK
    1 point
  7. WItajcie! Pewnie zastanawiacie się co tym razem zmajstrowałam. Otóż, pragnę przedstawić wam fanfik stworzony na Poulsenowy konkurs literacki. Limit wynosił 200 słów, opowiadanie zostało obecnie rozszerzone i jest nieco ponad dwa razy dłuższe. Fabularnie? Sztampowa historia o przemyśleniach Księżniczki Celestii. Nie znajdziecie tu nic odkrywczego, ale mam nadzieję, że całkiem przyjemnego i skłaniającego do refleksji. https://docs.google.com/document/d/1eOE5MHoK-mQTSmRbxJc69_2wvhwQYvY3S2Y8cXp3QfY/edit
    1 point
  8. Źródło Królewskie Antyprzygody Startuję z nowym, pokręconym i mającym dosyć małe szanse na pełne powodzenie projektem. Królewskie Antyprzygody to seria drabbli w których główne role będą miały nasze znane i kochane (mniej, bardziej lub wcale) alicorny: Celestia, Luna, Cadance, Twilight i... Flurry Heart. Gościnnie nie zabraknie pewnie też innych kucyków (i nie tylko kucyków). Będzie śmieszno, straszno i smutno, co tylko przyjdzie mi do głowy. Kolejne odcinki nie będą tworzyć większej całości – to odrębne historyjki, choć prawdopodobnie pojawią się kilkuodcinkowe edycje specjalne, dosyć luźno do siebie nawiązujące. Założenie jest proste: jeden odcinek dziennie. A ile z tego się uda zrobić, tego nawet Celestia nie wie. Jedno jest pewne, tanio grzywy nie sprzedam xD Królewskie Antyprzygody: Odcinek 1: [Mystery] [Celestia] Czym jest jedna z największych tajemnic Equestrii? Słoneczna tajemnica Odcinek 2: [Comedy] [Celestia] Księżniczka Celestia może się poszczycić niesamowitą siłą woli. Wszystko ma jednak swoje granice... Siła woli Odcinek 3: [Sad] [Celestia] [Luna] Luna zdradza Celestii swoją tajemnicę. Łzy księżyca Odcinek 4: [Sad] [Celestia] Jak Celestia dowiedziała się o upadku Kryształowego Imperium? Pieśń o Upadku Odcinek 5: [Comedy] [Cadance] Cadance i jej codzienna walka o serca kucyków. Miłość rośnie wokół nas Odcinek 6: [Comedy] [Slice of Life] [Twilight] [Celestia] Kim była Betelgeza i dlaczego napisała tylko jedną książkę? Betelgeza Odcinek 7: [Random] [Cadance] 007 w akcji! Agent jej królewskiej mości Odcinek 8: [Comedy] [Luna] Kariera Shining Armora w gwardii nie zawsze przebiegała wzorowo. Azyl Odcinek 9: [Sad] [Nightmare Moon] Nightmare Moon powróciła! Gdzie postawi swoje pierwsze kroki i... jaka będzie jej reakcja? Powrót Odcinek 10: [Slice of Life] [Celestia] Powrót Nightmare Moon jest coraz bliżej, a Celestia nadal nie bardzo wie co ma z tym faktem zrobić. Nowa nadzieja Odcinek 11: [Comedy] [Celestia] [Luna] Odsłaniamy przyczynę największego kryzysu, jaki „nawiedził” Equestrię Kryzys Odcinek 12: [Comedy] [Alternate Universe] [Chrysalis] Krótki wywiad z Chrysalis, która postanowiła przejść na jasną stronę mocy. Wywiad Odcinek 13: [Comedy] [Celestia] [Luna] Lunarne śmieszki mają nieoczekiwane skutki. Gazeta Odcinek 14: [Comedy] [Chrysalis] [Luna] Podobnie jak żarciki Chrysalis. Odwet Odcinek 15: [Slice of Life] [Chrysalis] [Luna] Al;e na koniec wszystko się wyjaśnia. Miłość Odcinek 16: [Comedy] [Cadance] Gdy księżniczkę głowa boli, nawet z mężem nie swawoli. Shining Armor próbuje znaleźć rozwiązanie „tulaśnego” problemu. Boli mnie głowa Odcinek 17: [Comedy] [Cadance] [Flurry Heart] Ranek miał być taki uroczy. Ale nie będzie! Po wielkim fiasku miłosnych igraszek, królewska para schodzi na śniadanie. Niejako kontynuacja poprzedniego odcinka. Śniadanie Odcinek 18: [Comedy] [Cadance] [Flurry Heart] [Chrysalis] Ranek miał być taki uroczy. Taaa... Sombra atakuje a na dodatek w pałacu zalęgła się Chrysalis. Pięknie... Drugie śniadanie Odcinek 19: [Comedy] [Random] [Sombra] Pokonany Czarny Pan planuje swoją zemstę! Zemsta Odcinek 20: [Dark] [Sad] [Celestia] [Luna] Do czego zdolna jest posunąć się Celestia, chcąc odzyskać swoja siostrę? Pamięć Odcinek 21: [Slice of Life] [Comedy] [Celestia] [Luna] Luna po raz pierwszy widzi Canterlot. Dalsze wydarzenia przybierają zaskakujący obrót. Narodziny Odcinek 22: [Comedy] [Luna] Niespodziewany powrót Luny zatrząsł posadami Equestrii. I stworzył ogromną ilość plotek. Plotka Odcinek 23: [Comedy] [Luna] Celestia robi małe podsumowanie przemówienia, jakie wygłosiła Luna. Przemówienie Odcinek 24: [Slice of Life] [Sad] [Luna] Luna poznaje całkowicie nowy dla niej świat, jaki zastała po tysiącu lat. Nowy wspaniały świat Odcinek 25: [Comedy] [Twilight] Wojowniczka z przyszłości i robot w kuczej skórze, zostaje wysłany w przeszłość by chronić Twilight. I'll be back Odcinek 26: [Sad] [Chrysalis] Duma Odcinek 27: [Sad] [Celestia] Wszystko, co ma swój początek, ma też i swój koniec. Koniec Odcinek 28: [Comedy] [Luna] Celestia się denerwuje, bo Luna poszła na zakupy. Zakupy Odcinek 29: [Comedy] [Luna] Luna robi zakupy Ponymarket Odcinek 30: [Comedy] [Chrysalis] Dawno temu... Za siedmioma górami... Odcinek 31: [Sad] [Chrysalis] [Novo] Czym tak naprawdę jest perła królowej Novo? Perła Odcinek 32: [Comedy] [Luna] Luna zaczyna szkolenie królewskiej gwardii. Musztra Odcinek 33: [Comedy] [Luna] Prawdziwa przyczyna narodzin Nightmare Moon Nightmare Moon Odcinek 34: [Comedy] [Slice of Life] [Twilight] Twilight dokonuje strasznego odkrycia związanego z Wielką Biblioteką Słońca Biblioteka Odcinek 35: [Luna] [Celestia] Kto naprawdę odpowiada za kolejne odkrycia? Postęp Odcinek 36: [Comedy] [Luna] [Celestia] Nawet Equestria nie jest wolna od spamu. Spam Odcinek 37: [Violence] [Luna] [Celestia] Jak siostry „uzdrowiły” swoją gwardię. Pojedynek Odcinek 38: [Sad] [Cadance] Miasto musi przetrwać... bez względu na wszystko. Miasto musi przetrwać Odcinek 39: [Comedy] [Luna] [Celestia] Jak wygląda legendarny, niemal niezdawalny egzamin na gwardzistę. Egzamin Odcinek 40: [Random] [Comedy] [Luna] Porządne wyrko gwarantem dobrej nocy! Łóżko Odcinek 41: [Adventure] [Celestia] Powiadają, że Celestia żyje już tak długo, że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć. Zaskoczenie Odcinek 42: [Slice fo Life] [Twilight] Jak powstała Wielka Biblioteka Przyjaźni Wielka Biblioteka Przyjaźni Odcinek 43: [Slice fo Life] [Comedy] [Twilight] Twilight musi zmierzyć się z wielkim problemem Dylemat Odcinek 44: [Comedy] [Celestia] Celestia jest zmęczona... A gdyby tak... Odcinek 45: [Slice od Life] [Cadance] Cadance świętuje Noc Amory, obchodzony w Kryształowym Imperium odpowiednik Dnia Serc i Podków Noc Amory Odcinek 46: [Celestia] Wszystko, co ma swój koniec, ma też swój początek Początek Odcinek 47: [Crossover] [Comedy] [Celestia] [Luna] Kosmici atakują Equestrię! Dzień Niepodległości Odcinek 48: [Comedy] [Celestia] Malutka śrubka kryje wielką tajemnicę. Śrubka Odcinek 49: [Sad] [Alicorn Tetrarchy] [Chrysalis] Czy można zmienić przeznaczenie? Przeznaczenie, część pierwsza Odcinek 50: [Violence] [Celestia] Jak można zmienić przeznaczenie? Przeznaczenie, część druga Odcinek 51: [Comedy] [Celestia] Tajemniczy wróg atakuje gwardzistów! Zakaz Odcinek 52: [Comedy] [Luna] [Celestia] Epicka walka o wyrwanie Celestii ze snu. Śpiąca księżniczka Odcinek 53: [Comedy] [Celestia] Equestriańska Gwardia vs Kryształowy Legion Manewry Odcinek 54: [Comedy] [Luna] [Twilight] Luna gra w grę. Gra Odcinek 55: [Dark] [Celestia] [Luna] [Chrysalis] Clover Sprytna wraz z przyjaciółkami prowadzi kucyki do Equestrii. Ziemia obiecana Odcinek 56: [Comedy] [Celestia] [Luna] Po co nam nowa księżniczka? Twilight Odcinek 57: [Comedy] [Alicorn Tetrarchy] [Chrysalis] Pierwszy Królewski Weekendowy Grill Grill Odcinek 58: [Comedy] [Cadance] Zegar Odcinek 59: [Slice of Life] [Celestia] Celestia spotyka się z tajemniczymi wędrowcami z odległej krainy H'rbtha Odcinek 60: [Sad] [Celestia] Celestia otwiera list od Luny. List Odcinek 61: [Slice of Life] [Celestia] [Luna] Razem ze wspaniałą rośliną, Celestia otrzymała też prezent od swej siostry. Sierp Odcinek 62: [Comedy] [Celestia] Celestia wspomina swoje pierwsze spotkanie z kawą. Kawa Odcinek 63: [Slice of Life] [Celestia] [Luna] Bo do tańca trzeba dwojga. Taniec Odcinek 64: [Comedy] [Celestia] [Luna] Prośba Odcinek 65: [Random] [Celestia] Terapia Odcinek 66: [Comedy] [Celestia] Pani Dnia przechodzi jedną z najtrudniejszych prób w swoim życiu. Próba Odcinek 67: [Slice of Life] [Luna] Luna odwiedza sen Celestii. Czego pragnie jej siostra? Sen Odcinek 68: [Sad] [Violence] [Luna] Luna odwiedza sen Tempest Shadow. Niewzruszony świat... Odcinek 69: [Sad] [Chrysalis] Chrysalis wychodzi na spotkanie Tempest Kontynuacja odcinka 68 I póki śmierć nas nie połączy... Odcinek 70: [Mystery] [Celestia] Tempest rozmawia z Celestią. Kontynuacja odcinka 69 Wszystkie drogi prowadzą do nieba Odcinek 71: [Comedy] [Celestia] [Luna] Luna się nudzi. Nuda Odcinek 72: [Comedy] [Luna] Lunie burczy w brzuszku. Cierpliwość Odcinek 73: [Comedy] [Celestia] [Twilight] Equestria staje na skraju zagłady Armageddon Odcinek 74: [Sombra] Jak naprawdę zniknęło Kryształowe Imperium Zdrada Odcinek 75: [Sad] [Sombra] [Celestia] Sombra i Hope wracają z wyprawy mającej odnaleźć odłamki zaklętej w kamień Amory. Posąg Odcinek 76: [Comedy] [Luna] Luna walczy z tajemniczym, czerwonym jednorożcem. Era Imperiów Odcinek 77: [Slice of Life] [Comedy] [Luna] [Celestia] Celestia i Luna organizują sobie tajemniczą loterię. Loteria Odcinek 78: [Slice of Life] [Comedy] [Luna] [Celestia] Księżniczki idą na spacer Spacer Odcinek 79: [Comedy] [Celestia] Polowanie Odcinek 80: [Comedy] [Celestia] Celestia przesłuchuje oskarżonego o zamach na nią samą. Przesłuchanie Odcinek 81: [Comedy] [Luna] Luna wchodzi do komnaty Celestii. Tramwaj Odcinek 82: [Sad] [Celestia] Celestia wspomina dawne czasy. Pax Equestria Odcinek 83: [Sad] [Celestia] [Luna] Luna znajduje snołapkę należącą do swojej siostry. Po co Celesti taki przedmiot? Snołapka Odcinek 84: [Dark] [Sad] [Celestia] [Luna] Przerażająca tajemnica dzieciństwa Celestii i Luny. Ból Odcinek 85: [Comedy] [Celestia] [Rain Shine] Legendarny pojedynek księżniczki Celestii i cesarzowej Rain Shine Solówa Odcinek 86: [Comedy] [Celestia] [Rain Shine] Krótka, zwycięska wojenka Odcinek 87: [Random] [Comedy] [Celestia] Kim jest tajemniczy superbohater? Superbohater Odcinek 88: [Comedy] [Celestia] [Luna] Celestia częstuje siostrę chałwą. Chałwa Odcinek 89: [Comedy] [Celestia] Wielka Konferencja Przyjaźni Wniosek Odcinek 90: [Celestia] [Luna] [Twilight] Blizna Odcinek 91: [Slice of Life] [Celestia] [Twilight] Pytanie Odcinek 92: [Comedy] [Celestia] [Luna] Celestia i Luna emitują własne znaczki. Co może pójść nie tak? Znaczki Odcinek 93: [Comedy] [Celestia] Próba pocieszenia Celestii... Nie martw się Odcinek 94: [Sad] [Chrysalis] Złe wieści Odcinek 95: [Comedy] [Celestia] [Luna] Celestia i Luna idą na mecz. Mecz Odcinek 96: [Comedy] [Celestia] [Luna] Luna zakłada spódniczkę Spódniczka Odcinek 97: [Comedy] [Celestia] [Luna] [Twilight] Twilight znajduje tajemniczy przedmiot Zabytek Odcinek 98: [Sad] [Celestia] [Luna] Luna spełnia daną tysiąc lat temu obietnicę. Dzieci Nocy Odcinek 99: [Sad] [Luna] Luna zawsze chciała być matką Hijos de la Luna Odcinek 100: [Slice of Life] [Celestia] [Luna] Minęło sto lat odkąd siostry oddały władzę... Królewskie Antyprzygody Odcinek 101: [Comedy] [Celestia] Historia powstania najsłynniejszej jednostki wojskowej w Equestrii 101st Maredrop Odcinek 102: [Random] [Comedy] [Alicorn Tetrarchy] Przygody dzielnej załogi czołgu „Tęczowy” 102. Deszcze niespokojne... Odcinek 103: [Slice of Life] [Luna] Luna widzi pierwszy deszcz po swym powrocie. Deszcz Odcinek 104: [Sad] [Luna] [Celestia] Luna jest chora Ciepło Odcinek 105: [Mystery] [Luna] Czy wiesz czemu wilk tak wyje w księżycową noc? Wilki Odcinek 106: [Slice of Life] [Luna] Każda księżniczka potrzebuje tronu. Tron Odcinek 107: [Comedy] [Luna] Luna musi bronić Świata Snów Czarna dziura Odcinek 108: [Sad] [Luna] [Celestia] Siostry udają się w pewne miejsce... Wizyta Odcinek 109: [Comedy] [Celestia] Celestię ogarnia niemoc twórcza. Niemoc Odcinek 110: [Comedy] [Celestia] [Luna] Jajo Odcinek 111: [Comedy] [Celestia] Zimna wojna Odcinek 112: [Slice of Life] [Celestia] W trakcie swojego długiego panowania, Celestia otrzymała wiele darów. Dary Odcinek 113: [Sad] [Celestia] Dla kucyków, witraże w sali tronowej to symbol wielkiego zwycięstwa. A dla Celestii? Szkło Odcinek 114: [Comedy] [Chrysalis] S.E.R Odcinek 115: [Crossover] [Twilight] Nieskończona Przyjaźń Odcinek 116: [Slice of Life] [Celestia] Herbatka to nie wszystko... Celestia szuka brakującego elementu, który wróci jej dawne siły. Brakujący element Odcinek 117: [Comedy] [Chrysalis] Hej, hej Chrysalis napada... Inwazja Odcinek 118: [Comedy] [Celestia] Wyrok Odcinek 119: [Mystery] [Luna] [Celestia] Reset Odcinek 120: [Comedy] [Luna] [Cadance] [Celestia] Ranek jest taki uroczy... Rozśpiewany ranek Odcinek 121: [Comedy] [Sombra] [Cadance] [Chrysalis] Kryształowe Imperium to łakomy kąsek... Podbój Odcinek 122: [Comedy] [Celestia] [Luna] Kolejny dzień, kolejny koszmar... Nie chce mi się... Odcinek 123: [Comedy] [Alicorn tetrarchy] [Chrysalis] [Sombra] [Rain Shine] Rada Ocalenia Kryształowego
    1 point
  9. Wszyscy wiemy, że Twilight Sparkle jako mała klaczka została przyjęta do Szkoły dla Uzdolnionych Jednorożców i trafiła pod szczególną opiekę księżniczki Celestii. Wiemy też, że kilka lat później przeprowadziła się do Ponyville, dokąd jej mentorka wysłała ją w celu zdobycia przyjaciół... ale co działo się w międzyczasie? Odpowiedzi na to pytanie próbuje udzielić Forthwith w serii oneshotów, zatytułowanej „My Little Pony: Sezon 0”. W pierwszej odsłonie cyklu, fanfiku o wymownym tytule „Krótkie rządy księżniczki Twily” (ang. The Brief Reign of Princess Twily), Twilight postanawia nieco ulżyć swojej przepracowanej mentorce... przy okazji wywołując niemałe zamieszanie. W roli tłumacza zadebiutował Darkness Husarz, który (o ile nic nie pomyliłam) nie ma konta na forum. Korygowaliśmy Wierzba,@Cinram i ja. Prereadingiem zajął się @Zandi. kopia na Googlach kopia na AO3 Kiedy będą kolejne części – trudno mi powiedzieć, ponieważ Dark ma na głowie przygotowania do matury, więc nie chcemy go zbyt często odrywać od nauki.
    1 point
  10. Dzisiaj będzie coś mniejszego. Opowiadanie nadal utrzymane w klimacie cyberpunka, dziejące się jakiś czas po wydarzeniach ukazanych w Alterze. Ten krótki tekst nieco przybliży nam pewną postać którą spotkamy w następnej części, czyli w tworzonym dopiero Biohunterze. Zapraszam zatem do ponownego odwiedzenia nowoczesnego miasta 74 i zanurzenia się w klimacie. Defekt A tutaj mały zwiastun: Pragnę gorąco podziękować za pomoc w realizacji opowiadania, @Hoffman Za pre-reading i cenne uwagi do tekstu, @Dex Za pre-reading i opinię, oraz za użyczenie swojego głosu w zwiastunie opowiadania, @Wilczke Za wytrwałą korektę i darowanie mi życia za błędy, oraz również za użyczenie głosu do zwiastuna, @Foley Za wszystkie uwagi i opinie które motywują mnie do dalszego pisania, @Niklas Bo podbieram mu muzykę do swoich opowiadań. Oraz muzyka:
    1 point
  11. @Triste Cordisogarnie się, też miałem deprechę po końcu serialu, z czasem przeszło.
    1 point
  12. Czas na kolejne opowiadanie, tym razem jest to pomost pomiędzy opublikowanym w zeszłym roku „Alterem”, a nadchodzącym (oby jak najszybciej) „Biohunterem”. Choć tematycznie jest ono wpisane w cyberpunkowe uniwersum Afterworld (podoba mi się ta nazwa i chyba będę ją stosować ), nie podejmuje głównego wątku poprzednika w sposób bezpośredni, po prostu ukazuje ciąg dalszy tego, co się dzieje w Mieście 74 i odpowiada na pytanie, czy od ostatnich akcji cokolwiek się zmieniło. Skoro o tym mowa, jeśli chodzi o technologię tekstu, to tutaj zaszło chyba najmniej zmian, jednak ciężko odnotować jako wadę, bo przecież nie naprawia się tego, co nie jest zepsute (co nie zmienia faktu, że dla co niektórych forma ta może okazać się mało atrakcyjna). To nadal nie aż tak skomplikowany, lekki i przystępny w odbiorze styl Bestera, nic dodać, nic ująć. Jeśli chodzi o formatowanie, brakuje kilku zabiegów stylistycznych, znanych z „Altera” co już na starcie daje nam wizualny znak, że mamy do czynienia z łącznikiem między dwiema dużymi historiami. Aczkolwiek zwiastuny i inne materiały promocyjne udostępnione przez autora długo nakazywały sądzić, że być może będzie inaczej. Owszem, można wyodrębnić poszczególne części opowiadania, opatrzone prawami robotyki, lecz są to zabiegi wykonane w dużo mniejszej w porównaniu z dużym bratem „Alterem” skali. A co do technologii występującej już nie w tekście, a w fabule, na dzień dobry dowiadujemy się, że wiele rzeczy wygląda podobnie, aczkolwiek odpowiednio szybko otrzymujemy przesłanki, by sądzić, że jednocześnie dokonał się pewien przełom. Naszą nową główną bohaterką będzie jedna z wielu... No, właściwie, to jeden z wielu, gdyż jest to de facto bot, znany po prostu jako L.AV-1 14-202. Co robi ów bot? To, co mu wgrali. Nic więcej, nic mniej. Właściwie, większość fanfika (tzn. wiem, że został podzielony na mniej-więcej równe trzy części, różniące się od siebie, ale wciąż mam wrażenie większości) przybliża zwykłą codzienność i typowe zdarzenia, na które powinna reagować taka oto maszyna. Od razu przyznam, że z perspektywy czasu odnoszę wrażenie, iż była to bardziej czysto rzemieślnicza robota – rzeczy te czyta się najlepiej za pierwszym razem, później tracą swoją świeżość, choć nie na tyle, by stwierdzić, że kolejne zadania stojące przed naszą jednostką nużą czy zniechęcają. Myślę, że jeżeli ktoś, komu w „Alterze” brakowało tej codzienności, możliwych incydentów oraz zróżnicowanych świadectw wysokiej przestępczości w Mieście 74, znajdzie tutaj to, czego mu brakowało. Natomiast, nie wydaje mi się, by autor zaserwował nam na tym polu coś rewolucyjnego czy szczególnie innowacyjnego, co samo w sobie nie jest rzeczą złą, ale bynajmniej nie stanowi czegoś, co mogłoby przesądzić o wysokiej ocenie fanfika. Jeżeli nie, to w takim razie co miałoby tę szansę, zapytacie. Otóż odpowiadam – trzy sprawy, dostatecznie istotne, kluczowe wręcz dla fabuły oraz zaprezentowanego świata, a przy tym zrealizowane bez zarzutów, które znacząco podnoszą ocenę fanfika. W jaki sposób? Już tłumaczę. Po pierwsze, wspomniana już przeze mnie rewolucja technologiczna i zarazem tytułowy defekt. Okazuje się, że sztuczna inteligencja, choć do jakiegoś stopnia ograniczona odgórnie narzuconymi dyrektywami, związanymi z procedurami policyjnymi, prawem ogólnym oraz prawami robotyki, jest na tyle doskonała, że bot partolowy jest w stanie zdać sobie sprawę ze swojego istnienia oraz uzyskać świadomość, po czym z kolei zaczyna funkcjonować jak prawdziwa, żywa istota, chociaż nadal wie o sobie, że jest maszyną. Pomysł być może nie jest już pierwszej świeżości, lecz został zrealizowany całkiem dobrze, no i opowiadanie czerpie z „Altera”, gdzie przecież wystąpił motyw dylematu związanego z egzystencją i „liczeniem się” maszyny jako prawdziwej istoty o własnych personaliach, tożsamości, świadomości, wspomnieniach oraz charakterze, choć okoliczności były tam nieco inne. W starszym bracie „Defektu” w pewnym momencie dowiadujemy się, że cała inteligencja maszyny została oparta o dane zaczerpnięte z osobowości i doświadczeń żywej istoty. Tutaj wydaje się, że nasza L.AV-1 14-202 została napisana „od zera”. W każdym razie, pierwszy sygnał, że robot może w pewnym momencie zacząć myśleć za siebie i kwestionować rozkazy, otrzymujemy gdy bohaterka spotyka podobnego sobie osobnika, który już „wybudził się” ze swego rodzaju letargu i próbuje działać na własne kopyto. Wtedy to też dowiadujemy się, że takie zachowanie jest klasyfikowane jako defekt, a jednostka musi zostać zniszczona. Niby ten bot, co się nagle pojawił i został poddany, nazwijmy to, utylizacji, nie był żadną aż tak istotną postacią, nie znamy jego historii, doświadczeń, czy tym podobnych rzeczy, a jednak można odczuć wrażenie, że trochę go szkoda. Głównie dlatego, że zdążył powiedzieć wystarczająco wiele, wspominając między innymi o unikalnych cechach, świadomości, pamięci, ukazując w ten sposób czytelnikowi, że granica między byciem świadomą, żywą istotą, a świadomą maszyną jest naprawdę cienka. Znaczy się, różnica jest niewielka. Jednocześnie daje nam to pojęcie o tym, co się może stać z główną bohaterką, nawet niekoniecznie wtedy, gdy ta zacznie być samoświadoma, ale gdy zostanie arbitralnie osądzona jako niebezpieczna. Wczytując się w tekst, możemy zauważyć, że czasem podążając dyrektywami, bot może popełnić błąd, co właściwie wynika z niedoskonałej sztuki programistycznej, ale i tak to bot oberwie, a nie ten, co go pisał. Druga sprawa, silnie związana z rewolucją w materii poziomu samoświadomości robotów oraz ich potencjału, a przy tym z „Altera” wzięta, jest to pojawienie się w jednej ze scen Silver Clue we własnej osobie Bardzo się ucieszyłem, gdy w narracji znalazło się ostateczne potwierdzenie, że to rzeczywiście ona, jeszcze milej było przekonać się, że znana bohaterka pozostała sobą, pomimo finału „Altera”. Z drugiej strony, trudno się dziwić, skoro ostatecznie przetrwała przy niej część przyjaciółki i to jeszcze w taki sposób, że można z nią pogadać i co nie tylko Rewelacyjna kreacja – pełna energii, sympatyczna, a przy tym wciąż oddana profesji i wyrozumiała. To właśnie Silver Clue nadała imię głównej bohaterce „Defektu” – Lavi, zdrobnienie od Lavienne – no i jeszcze postanowiła ją kryć, bo wie doskonale do czego są w stanie posunąć się korporacje, byle uratować wizerunek. Z drugiej strony, wskazuje to troszkę na to, że wystarczy odpowiedni bodziec dla bota, aby ten zaczął sam dochodzić do własnej świadomości. Może powinna to być określona sytuacja, w której poszczególne dyrektywy „zaskakują”, powodując skutek uboczny w postaci „obudzenia się” jednostki, a może to Silvia nieświadomie powiedziała Lavi coś takiego, po czym jej oprogramowanie zaczęło robić... coś, z czego ostatecznie wyszła świadomość. Ciekawe. Widziałbym tutaj możliwe kłopoty, gdyby nagle jakieś oficjele korporacyjne ogarnęły, że po Mieście 74 hula sobie pani detektyw, która im boty usamoświadamia i że trzeba coś z tym zrobić A ostatnia rzecz? A jakżeby inaczej – bardzo dobre zakończenie, które, w ramach ostatniej, trzeciej „części” tekstu można podzielić na kilka etapów. Etapem pierwszym nazwałbym moment wystąpienia tytułowego defektu, poprzedzony snem, w którym ludzie niespodziewanie zwracają się przeciwko Lavi, ponieważ ta jest robotem. Do tej kwestii przejdę nieco później, gdyż jest to dosyć ciekawy szczegół, który można zinterpretować na kilka sposobów. W każdym razie, po przebudzeniu (w sensie, ze snu), Lavi od razu wchodzi w tryb serwisowy, do którego, jak się okazuje, nie powinna mieć dostępu. Szybkie sprawdzenie liczby przebiegów w stosunku do ilości kasacji doprowadziło ją do wniosku, że przytrafiło jej się to samo, co botowi, który obudził w sobie samoświadomość. Ma to związek z pamięcią ECC, aczkolwiek jedna rzecz mnie w tym wszystkim zastanawia. „Przecież on wspominał o elemencie, który łatwo wymienić, łatwo zniszczyć, a w którym zapisana jest nasza świadomość! ” Jak rozumiem, brak samoświadomości botów wynika z kasowania na bieżąco zapisów w pamięci, ale w takim razie, zastanawiam się skąd w ogóle wziął się pomysł, by w ogóle zastosować to kasowanie, skoro teoretycznie dzięki zbieranym w pamięci danym, teoretycznie boty powinny zyskiwać więcej doświadczenia oraz możliwości, zamiast po każdym kasowaniu tak poniekąd rozpoczynać wszystko od nowa. Czy ktoś próbował puścić bota w świat bez polecenia kasowania, a ten nagle stał się samoświadomy i zaczął robić co mu się podobało? Czy to tak się dowiedzieli? Poza tym, by bot w końcu mógł uzyskać osobowość i świadomość, ktoś chyba musiał mu stworzyć ku temu odpowiednie warunki. To jest ta „zapisywana świadomość”? To miało być tak, że te boty uczą się i nabierają świadomości, ale potem zmieniono zdanie, ale funkcja w programie pozostała? Wniosek byłby z tego taki, że boty (w tym główna bohaterka, Lavienne) stają się samoświadome w momencie instalacji pamięci ECC, tylko odpowiednia komenda je "resetuje" w praktyce uniemożliwiając korzystając ze swojej samoświadomości (do czego normalnie by doszło). Przypomina mi to troszkę stare gry arcade'owe, których nie da się ukończyć, bo developerom zabrakło czasu, więc uczynili wybrany poziom niemożliwym do przejścia, ale kod ciągu dalszego, choć niedokończony, wciąż jest i hakerzy są w stanie załadować te dane i „rozegrać” niegrywalne etapy, do których w normalnych warunkach nie można się dostać. Albo funkcje w grze, których normalnie nie da się wykorzystać bo zostały zablokowane, ale są w kodzie i można je „wywołać”. W ten sposób niedawno odkryto, że w pierwszej „Mafii” można podnosić i przenosić ciała gangsterów w Swobodnej Jeździe, że jest tam funkcjonalny tryb quasi-pierwszoosobowy i co nie tylko. Świeże materiały, niedawno poodkrywane Swego czasu interesowałem się takimi growymi sekretami, stąd ten wątek w fanfiku mnie zaciekawił – czy możliwość samodzielnego wykształcenia w każdym bocie oryginalnej osobowości, a także samoświadomości, była planowaną funkcją, którą w obawie o bunt maszyn wycięto (a raczej, przyblokowano), ale która przetrwała w kodzie i nadal może być w okreslony sposób aktywowana? A może to naprawdę jest defekt i ktoś dał botom takie możliwości celowo, bez wiedzy korporacji? Mnóstwo pytań i teorii, a tutaj trzeba wspomnieć o najważniejszym – zdając sobie sprawę, co zrobiła, Lavi zaczyna czuć wyrzuty sumienia. Zaczyna zadawać sobie pytania, kwestionować swoją tożsamość jako maszyny, odczuwać jak żywa istota. Bardzo ważny i bardzo dobry moment w trzeciej części fanfika. Zwieńczony dość zabawnym odgrażaniem się gadającym głowom z korporacji. Nasza Lavi uciekła się do dosyć ostrego języka. No i jak jej nie lubić? W ogóle, prześwietnie przeprowadzony i opisany proces "wybudzania się" bota, tym razem nie ze snu, ale w tym sensie, że zaczyna on nabierać świadomości własnej osoby. Kupuję to za dolara! Kolejnym etapem jest wielka rozkmina – bazując na błędach popełnionych przez swego... pobratymca (?), Lavienne postanawia dokładnie zaplanować swoją ucieczkę i wtopienie się w społeczeństwo, wzorując się na typowych zachowaniach i trybie życia klaczy takich, jak ona, a także obmyślając sposoby na ukrycie swojej obecności przed systemami informatycznymi, choć jestem pewien, że korporacja tak czy inaczej ukryła w niej jakiś „bezpiecznik”, który pozwoli śledzić jej ruchy lub ją wykrywać, więc z jakichś powodów nie wydaje mi się, aby poszło jej z tym zbyt łatwo, ale chcę jej kibicować. Może powinna odszukać Silver Clue? Ona ma niemałe doświadczenie z podobnymi, samoświadomymi maszynami i może mogłaby coś pomóc czy podpowiedzieć. Na pewno nie zachowałaby się jak typowy glina czy żołnierz korporacji, dla którego Lavi okazałaby się jedynie wadliwym produktem przeznaczonym do utylizacji. Chociaż domyślam się, że pewnie wiele by zaryzykowała. Kurczę, to by mogła być naprawdę absorbująca i przejmująca historia, gdyby obie musiały nagle zmierzyć się z systemem. Wydaje mi się, że wówczas naprawdę stałyby się sobie bliższe i równe w tym sensie, że nie istniałaby już różnica między żywą istotą, a maszyną. No i ostatni, końcowy etap, czyli ostatnia znana nam interwencja botu patrolowego, podczas której ten już wiedział, że nazywa się Lavienne i że nie ratuje nikomu życia jako opatrzony numerem seryjnym produkt, nie jako system, nie jako oprogramowanie, tylko jako Lavienne właśnie. Myśląca, świadoma jednostka, która ma swoje wspomnienia oraz percepcję. No i coś mi się wydaje, że nie do końca przestrzegała wówczas narzuconych dyrektyw... Miałem wrażenie, że była bardziej agresywna, nie oszczędzała się, nadużywała swojego arsenału, czuć było od niej zawziętość typową dla żywej funkcjonariuszki, a nie chłód i beznamiętne działanie zgodnie z przyjętym algorytmem. Genialne zwieńczenie jej wybudzania się A zatem, mamy tutaj bardzo satysfakcjonującą trzecią część i zakończenie opowiadania, gdzie wprawdzie nie są to te same emocje, co w „Alterze”, jednakże pole do snucia własnych teorii, domysłów oraz scenariuszy „Co by było gdyby...” jest dużo, dużo szersze, co uwielbiam. A wracając jeszcze na moment do snu Lavi – jestem ciekaw, czy był to sygnał dla nas, czytelników, czego możemy się spodziewać w przyszłości. Czy w obawie przed buntem maszyn, ludzkość zażądałaby zniszczenia zbyt zaawansowanych maszyn? A może faktyczne różnice między nimi ulegną zatarciu, ale przez uprzedzenia nadal będzie dochodzić do konfliktów? Czy ktoś wykorzysta „defekty” robotów do własnych interesów, a może kolejna generacja botów okaże się czymś zupełnie innym, bardziej niebezpiecznym? W końcu przy tej generacji botów już została zastosowana technologia wojskowa, to mogą być maszyny do zabijania, jeśli wydać im stosowne rozkazy. A może ludzie prewencyjnie uczynią z samoświadomych robotów własnych niewolników i będziemy mieli do czynienia z dyskryminacją maszyn na rzecz dobra żywych mieszkańców? No, to ostatnie może na wyrost zaczerpnąłem z „Megamana Zero”, musiałem Ale generalnie, podoba mi się to, że historia na tyle pobudziła moją wyobraźnię, że zacząłem sobie zadawać tyle pytań, jakby mógł wyglądać ciąg dalszy czy też co mogłoby się stać, gdybym to ja miał zgadywać lub porwać się na fanowski spin-off. Bester stworzył wciągające uniwersum, w którym mamy multum opcji, a którego kształtu trudno się domyślać, gdyby, dajmy na to, nagle zabrakło robotów, albo energii potrzebnej do podtrzymywania pracy systemów, czy też ludzi, którzy mieliby owe maszyny i urządzenia nadzorować. Trzy kluczowe elementy składające się na wątek fabularny dodały fanfikowi głębi, potrafią nakłonić do refleksji, a przy tym udzielają się przy budowie klimatu, który wciąga bez pamięci, toteż prędko wrażenie rzemieślniczej roboty odchodzi w zapomnienie, a odbiorca docenia niusanse związane z kreacją postaci, pytaniami o różnice/ granice między żywą istotą, a maszyną, a także co to znaczy mieć świadomość, czuć, rozumować. Koniec końców, był to całkiem ciekawy pomysł, solidne wykonanie oraz przemyślana konstrukcja fabuły, a także zakończenie sprawiają, że mimo początkowego, nieukierunkowanego na coś konkretnego wrażenia i wciąż tego samego stylu pisania, opowiadanie nie pozostawia po sobie wrażenia wtórności, ani nie męczy, wręcz przeciwnie – wciąga, może skłonić do przemyśleń, wie jak czytelnika przyprawić o uśmiech, wie też jak spróbować go podejść oraz jak trzymać w napięciu. Wydaje mi się również, że główny cel opowiadania został spełniony – jest smak na ciąg dalszy, czyli na „Bio-huntera” „Defekt” rozrysował pełną mapę możliwego ciągu dalszego, pytanie tylko, czy którakolwiek z teorii okaże się trafna, a może autor zaserwuje nam coś zupełnie innego, acz czerpiącego z niniejszej historii. Wszystko jest możliwe. Na zakończenie, podzielę się pewną refleksją, dotyczącą strony technicznej opowiadania. Jak do tej pory, Bester opierał się przede wszystkim na pomyśle, a także zwrotach akcji oraz mocnych zakończeniach, które grały na emocjach, a przynajmniej potrafiły wywołać takie poczucie, że przez cały ten czas wcale nie czytaliśmy o tym, co myśleliśmy, że od początku było tam coś więcej. Jednocześnie, poszczególne teksty były ciekawie sformatowane, np. tak by imitować ładowanie się systemu, raz po raz przewijały się nam różne komunikaty. „Alter” został podzielony na dyski, nie zabrakło także motywów przewodnich do fanfików, nie tylko w postaci podlinkowanej na forum muzyki, ale także w formie tekstu zawartego między poszczególnymi partiami fanfika. Odnoszę wrażenie, że w jakimś stopniu rekompensuje to styl autora, który owszem, jest jego znakiem firmowym, ale jednocześnie, w swojej „surowej” formie, pełen jest powtórzeń, czy zbyt długich zdań złożonych, przeplatanych zdaniami prostymi. Pamiętam też, że niektóre fragmenty czytało się gorzej, trafiały się nieco brzydsze w porównaniu z pozostałymi zdania. Nie chcę tutaj apelować o naprawianie tego, co nie jest zepsute, zastanawiam się tylko kiedy dobrze będzie wejść na kolejny poziom i ubarwić nieco styl, sposób pisania, czy stosowane słownictwo. Przychodzi mi do głowy sytuacja, w której znów otrzymujemy świetny pomysł, bardzo dobrze wykonany, z charakterystycznymi dla Bestera zwrotami akcji, sympatycznymi postaciami, narracją pierwszoosobową oraz zakończeniem, które wiele zmienia i nami potrząsa, z czego jesteśmy zadowoleni, ale przy jednoczesnym wrażeniu, że sposób pisania jest już troszeczkę skostniały. Obawiam się, czy wówczas nie będzie tak, że kolejne opowiadania zaczną być do siebie w większym lub mniejszym stopniu podobne, co z kolei zabiłoby ich różnorodność. Na razie „Save Me”, „Exanima”, „Alter”, bardzo się od siebie różnią, czy to settingiem, czy klimatem, a także podejmowanymi problemami, każde ma w sobie coś unikalnego, coś, co odróżnia je od pozostałych. Obawiam się tylko, czy za którymś razem to wrażenie nie uleci, a czytelnik zamiast zadać sobie pytania odnośnie fabuły, będzie zastanawiać się „hej, czy ja tego już nie czytałem?” Może jestem przewrażliwiony, a może po kolejnych fanfikach trzyma się mnie taka myśl, że autora stać na jeszcze więcej i że ma najlepsze warunki ku temu, by ubrać swoje co ciekawsze koncepcje w lepszą formę. Po prostu chciałbym, aby kolejne opowiadania były coraz lepsze i lepsze, także w materii strony technicznej. A póki co, mam wrażenie, że jest to jedyne pole, na którym nie zmienia się nic. Troszkę szkoda. W każdym razie, „Defekt” to kolejny tekst, który mogę z czystym sercem polecić. Cieszy fakt, że doskonale funkcjonuje jako tytuł samodzielny, acz znajomość „Altera” na pewno niejedną tajemnicę pozwoli wyjaśnić, na przykład kim jest ta cała Silver Clue Choć „Defekt” jest dużo mniejszym projektem, tak jak w przypadku „Altera”, o fabule można napisać naprawdę wiele, co świadczy tylko o tym, że istotnie są to tytuły, połączone nie tylko realiami, wątkami, czy postaciami, ale także tym, że są dużo szersze, niż się na pierwszy rzut oka wydaje, posiadają od groma szczegółów (mniej lub bardziej istotnych), a przede wszystkim, pobudzają wyobraźnię, potrafią zainspirować, co zawsze się ceni. Stąd, rosną oczekiwania odnośnie „Bio-huntera”, aczkolwiek, oceniając po tym, jak radzi sobie autor, jestem spokojny o jakość następnego fanfika. Niemniej, o czym zresztą już wspominałem, niepokoi mnie stojąca w miejscu forma. Ale liczę, że po prostu wraz z upływem czasu oraz w ramach kolejnych fanfików, Bester pokaże mi jak bardzo moje obawy były płonne i jak bardzo się myliłem, udowadniając przy okazji, jak znakomite historie potrafi pisać Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za kolejny, wyśmienity [Cyberpunk] ^^
    1 point
  13. Najwyższa pora spisać finalne przemyślenia na temat „Altera” – najnowszego dużego tekstu autorstwa Bestera (co na dzień dzisiejszy nie jest tak do końca prawdą, ale dojdziemy do tego ). A jest o czym pisać, zważywszy na ilość materiału, mój poprzedni post, do którego chciałbym w kilku miejscach nawiązać, a także garść ciekawostek dotyczących tekstu, którymi był uprzejmy podzielić się z nami autor. Słowem, mnóstwo rzeczy wartych komentarza, a także kilka poszlak, przez które nie tylko sam „Alter” nie pozwala o sobie zapomnieć, ale także to uniwersum, w którym może powstać jeszcze wiele wspaniałej fanfikcji, być może nie tylko spod pióra Bestera (marzenie). Ale po kolei. Zanim przejdę do rzeczy, pragnę przestrzec przed spoilerami. Będzie ich mnóstwo, nie wiem, czy zechcę je przed Państwem ukryć (ostatnio pierwszy spoiler mimo skośników pochłaniał resztę posta i generalnie była z tego kaszana), a proszę mi wierzyć, nie chcecie popsuć sobie wrażeń z tej historii, jeżeli jeszcze jej nie czytaliście. Móc wejść do tego świata „na ślepo”, bez żadnej wiedzy o tym, co się stanie i o co tu chodzi, to niezwykle inspirujące doświadczenie, nieporównywalne nawet do finału „Save Me”, do którego uwielbiam się odnosić, nie tylko w kontekście dzieł Bestera, ale także tego, jak swego czasu ten właśnie fanfik zachęcił mnie, by jednak pisać dalej różne rzeczy. Podkreślam jeszcze raz – będzie to recenzja spoilerowa i nie chcą państwo psuć sobie samodzielnego odkrywania fabuły, zwrotów akcji oraz poszczególnych, ale wpływających w mniejszym lub większym stopniu niuansów, naprawdę. Więc jeżeli Ty, drogi czytelniku bądź czytelniczko, nie masz za sobą całości „Altera”, lepiej będzie przerwać tutaj i wygospodarować sobie „trochę” czasu na fanfik. Warto – tyle mogę powiedzieć na przydługim wstępnie, z którego tak na oko 65% to ostrzeżenie przed spoilerami. Widzicie, że traktuję to poważnie, co nie? Zacznę nieco nietypowo, bo od tego, co w mojej opinii wypada słabiej od całej reszty i co może być dla niektórych barierą, przez którą po pewnym czasie zabraknie chęci na dalsze czytanie i tym samym niedokończony tekst prędko odejdzie w zapomnienie. Po pierwsze – forma, która jest solidna, prosta (nie prostacka) i zrozumiała, której w sumie niczego nie brakuje, jednocześnie nie wzbudza większego szału, toteż ci, którzy upodobali sobie bogatsze słownictwo, rozbudowane opisy, traktujące o czymś więcej, niż bieżące czynności czy aktualne przemyślenia postaci, mogą poczuć się nieco zawiedzeni. Osobiście nie wydaje mi się, by była to jakaś wielka ujma, bo to, co jest, z perspektywy całości, w pełni mnie satysfakcjonuje, jednakże jeżeli ktoś zechce się przyczepić – tutaj jest do czego. I w sumie trudno będzie odmówić racji, iż często trafiamy na bardzo długie dialogi między postaciami, powtórzenia, podobnie brzmiące (za sprawą repetytywnego słownictwa) opisy, czy czegoś, co pozwoliłoby lepiej wyobrazić sobie świat przedstawiony. Jak wspominałem ostatnim razem – wydaje się, że mamy do czynienia z dystopią, której bród i skażenie usiłują zatuszować kolorowe neony, reklamy, śmigające po niebie pojazdy, dając złudzenie, że świat wcale nie upadł, ale po prostu rozwinął się w określonym kierunku i tak wygląda, co poradzisz. A jednak moja głowa kreowała obraz czystych, szklanych drapaczy chmur z biegnącymi między nimi kanałami powietrznymi, zadbanych uliczek, no i guzików, masy guzików i świecących się diod, ze sporymi ilościami sterylnej bieli i eleganckiego srebra w tle. Powtórzę się – niczym Neo Arcadia, gdzie wewnątrz stworzono raj dla ludzi, zaś cały świat na zewnątrz w zasadzie umarł. W ogóle, domyślam się, że idzie sobie wyobrazić przeróżne rzeczy, niekoniecznie zbieżne z wizją autora. Od razu przyznam się, że taka forma absolutnie ani mnie nie odrzuca, ani nie zniechęca, choć fakt faktem – szkoda troszkę, że autor nie wykracza jakoś znacząco poza to, do czego już nas przyzwyczaił. Jest dobrze i solidnie, ale tylko tyle. Jak Państwo zdążyli się zorientować, uwielbiam gry wideo, zatem nawiążę do nich raz jeszcze. Otóż jeżeli grywalność nie pozwala mi się oderwać, jeżeli atmosfera pochłania mnie bez pamięci, zaś fabuła, motywy, postacie, sprawiają, że bardzo długo nie mogę myśleć o niczym innym, niż o tym, czego właśnie doświadczyłem, zapewniając fantastyczne wspomnienia i materiał, do którego mogę wracać bez końca i którym mogę się inspirować, wówczas jestem w stanie wybaczyć przeróżne rzeczy. Także archaiczną (jak na dzisiejsze czasy, a niekoniecznie obiektywnie) grafikę. Oczywiście nie mam na myśli tego, że niniejszy fanfik jest w jakimkolwiek sensie archaiczny, bo nie jest. Po prostu forma to nasz klasyczny Bester, tyle. Jasne, na polu formy znajdziemy pewne eksperymenty i innowacje, chociażby stylizowanie poszczególnych części na dyski, przerywniki przypominające ekrany ładowania systemów operacyjnych, oprogramowanie, a także słowa-klucze, podsumowujące w sposób symboliczny poszczególne dyski, zapisane w kodzie zero-jedynkowym. Wszystkie te elementy to fantastyczny sposób na urozmaicenie tekstu, w całości godzien pochwały, myślę, że Bester jako jedyny potrafi to projektować i wdrażać w taki sposób, że autentycznie służy to fanfikowi i pomaga wykreować określoną atmosferę. Nie zmienia to jednak faktu, że właściwa treść, to znany nam doskonale besterowy styl w swoim najlepszym wydaniu, ale niestety, bez rewolucyjnych zmian w kreowaniu opisów, czy słownictwa. Największy postęp dokonał się w ramach tzw. „pacingu”, ale tym już mieliśmy okazję delektować się przy okazji „Exanimy: Awoken Demons”. Pozostaje jeszcze druga sprawa, czyli właściwa bariera, co do której wyobrażam sobie, że mogłaby ona zniechęcić potencjalnych czytelników. Mianowicie, mamy tutaj do czynienia z uniwersum mocno stylizowanym na Cyberpunk, co już na starcie może zniechęcić tych, którym z różnych powodów nie jest po drodze z tym właśnie nurtem. W ogóle, z jakimkolwiek ...punkiem. Sam przyznam, że to nie do końca moja bajka, do tej pory trawiłem głównie dzieła, gdzie tego Cyberpunka wcale nie ma tak wiele vide wspomniany przeze mnie w ostatnim poście „Robocop” (nawiasem mówiąc, odnośnie którego, trzeba mnie było uświadamiać na BC, w trakcie premiery „Altera”, że to też Cyberpunk). Oceniając rzeczy chłodno, czytelnik bombardowany jest Cyberpunkiem już od samego początku opowiadania, którego akcja rozkręca się... dosyć powoli. Powiedziałbym wręcz, że dość casualowo (powiedzenie o typowym [Slice of Life] jakoś mi tu nie leży), niepozornie. Dla kogoś, kto jest sceptyczny wobec Cyberpunka, może to być trochę za mało na w pełni zachęcające otwarcie. Nie wspominając o tym, że jest to już któreś z kolei opowiadanie, w którym ludzie i kucyki koegzystują, co również może się okazać trudne do przełknięcia, szczególnie czytelnikom nowym, którzy niekoniecznie mieli okazję poznać poprzednie tytuły autora. Stąd, gorąco zachęcam, by znaleźć w sobie wystarczająco dużo samozaparcia, by dać fanfikowi szansę, gdyż wbrew pozorom, „Alter” ma do zaoferowania bardzo wiele. Począwszy od rozwijającej się w sposób naturalny przyjacielskiej więzi pomiędzy głównymi bohaterkami, poprzez trwające śledztwo, przeplatane codziennymi problemami, którymi żyją postacie, a także samo miasto, nawiązania do fandomu oraz popkultury, różne smaczki przybliżające nam technologię przedstawionego uniwersum, na wartkiej akcji oraz zaskakujących, a nawet wstrząsających rewelacjach kończąc. Słowem, wszystko, czego dusza zapragnie, a do czego przyzwyczaił nas Bester i co uwielbiamy Bardzo bym chciał przekonać do lektury sceptyków, by również mogli cieszyć się niniejszą historią. Zarys fabularny znany jest z postu otwierającego wątek, ostatnim razem sam co nieco o nim wspomniałem, toteż pozwolę sobie przejść od razu do trzeciego, kulminacyjnego dysku „Altera”. Lekko ponad dziewięćdziesiąt stron. Sporo materiału. Co w nim znajdziemy? Jak nietrudno się domyślić, czas na rozwiązanie śledztwa i zidentyfikowanie mordercy, a także porywający wyścig z czasem, czego ciężar oraz napięcie czujemy aż za dobrze, a to wszystko za sprawą kilku kluczowych rewelacji, które spadają na czytelnika NAGLE, aż początkowo trudno w to uwierzyć, chce się zapytać, czy aby na pewno autor nie wyciągnął tego z kapelusza, nie mając pomysłu na rozwiązanie akcji. Nic z tych rzeczy. Powracając do poprzednich dysków, odszukując różne szczegóły, szczególiki, prędko idzie zrozumieć, że tak miało być, zaś takie oto rozwiązanie było nam podpowiadane od dłuższego czasu. Długo zastanawiałem się jak to ogarnąć, w miarę zwięźle wytłumaczyć, ale za każdym razem przegrywałem. Tego jest po prostu zbyt dużo, toteż po prostu spróbuję Wam w swoim klasycznym stylu opisać jak to mniej-więcej wygląda i jak to odebrałem. Dla bezpieczeństwa, jeszcze raz przestrzegam przed SPOILERAMI! Autor poświęcił mnóstwo czasu relacji, jaka zawiązuje się między Silver Clue, a Remini, nie zapominając przy tym o śledztwie, subtelnym budowaniu świata (choć głównie w ramach obszaru aktualnych zainteresowań Silvii, czy też tego, co jest jej potrzebne w danej chwili), a także symbolicznych wstawkach, jak chociażby przewijająca się przez cały fanfik pozytywka. Wszystko to współgra ze sobą znakomicie, dając nam pojęcie o niedoskonałości miasta, w którym toczy się akcja „Altera”, a także sygnał, że głęboko wewnątrz, pod na pozór zwyczajną pracą dwóch pań detektyw, kryje się dużo więcej, coś czego na razie nie widać, a co z całą pewnością w końcu da o sobie znać. Zatem mamy tutaj do czynienia nie tylko ze śledztwem, zagadką napędzającą fabułę fanfika, ale także fanfikiem, będącym zagadką samą w sobie. Trzeci dysk oferuje rozwiązanie obu tych zagadek, przy czym ta druga może się okazać bardziej przejmująca dla czytelnika, bowiem dotyczy postaci Remini – ujawniona zostaje prawda, kim naprawdę jest postać, która towarzyszyła nam oraz Sylvii od samego początku tej historii, a także dlaczego potencjalnie stanowiła największe zagrożenie dla tej pierwszej. Rzeczywiście, można mieć wątpliwość, zwłaszcza opierając się na początkach fanfika, czy autor planował to od początku, czy też pomysł ten przyszedł mu do głowy później, zaś rewelacja dotycząca Remini pierwotnie miała przypaść komuś innemu. Osobiście spekulowałem, że albo jej, albo głównej bohaterce, prędzej czy później coś się stanie, gdy na jaw wyjdzie, że w sprawę zamieszany jest ktoś z policji. Tak jak wspominałem, relacja między bohaterkami rozwija się powoli, acz naturalnie, zaś te z czasem zyskują coraz większą sympatię czytelnika, do tego stopnia, że idzie zapomnieć o głównym wątku i śledztwie, w ogóle. Niemalże cała uwaga zostaje skupiona na bohaterkach: interakcjach między nimi, sposobach, w jaki spędzają czas poza śledztwem, czy też jak w ogóle prowadzą owe śledztwo, dialogach (swoją drogą, brzmiących niezwykle naturalnie, wręcz autentycznie), jednakże interesujące jest również to, jak Silvia przedstawia nam kolejne elementy składowe świata przedstawionego, technologię, a także jej zdanie na różne tematy, wliczając w to prawo oraz to, jak głupie i nieżyciowe ono jest. Wszystko to powoduje, że po dwóch dyskach „Altera”, jesteśmy na tyle zżyci z głównymi bohaterkami, że gdy przychodzi pora na dysk trzeci, niemalże od razu czujemy napięcie, bo wiemy, że niebawem nadejdzie rozwiązanie sprawy i że najprawdopodobniej autor nie pozwoli nam na pomyślne zakończenie dla obu klaczy. To znaczy, pewnie powiedzie się tylko jednej z nich. Już wcześniej chciało się im kibicować, lecz im bliżej punktu kulminacyjnego historii, tym bardziej ma się wrażenie, że wszystko, co do tej pory budował autor w materii kreacji głównych postaci, zostaje wyniesione na zupełnie nowy poziom. Dysk trzeci rozpoczyna się zwyczajnie, nie oferując nam nic ponad to, co zawierały dla nas dwa poprzednie dyski – otrzymujemy kontynuację ostatnich wydarzeń, cofnięcie zawieszenia dla Silvii oraz ciąg dalszy śledztwa, w tym typowanie kolejnych podejrzanych oraz zapowiedzi obchodzenia, naginania prawa. Ostatnim razem wydzieliłem sobie trzy płaszczyzny fabuły oraz świata przedstawionego, na których dzieje się konflikt i miło, że dysk trzeci to kontynuuje – nie tylko te sceny, ale także spiesząca do zbiegłej Remini Silver Clue – bo oto stróż prawa tak bardzo musi łamać owe prawo, by... bronić porządku. Zaraz po tym, nasze bohaterki przechodzą od słów do czynów, co inicjuje spiralę, którą obie już niebawem zjadą w dół, a wszystko rozpoczyna się w klubie o dźwięcznej nazwie Technoir. Co się okazuje niedługo po przybyciu na miejsce, Silver Clue praktycznie miała mordercę na widelcu, toteż ten, w akcie desperacji, postanawia zareagować i zgubić trop, a przy tym wyeliminować panią detektyw, co... prawie mu się udaje. Ale tylko prawie. Spowodowanie awarii w Technoir oraz wywołanie chaosu wystarczyło, by przerwać akcję, a nawet stworzyć śmiertelne zagrożenie dla bohaterek z uwagi na skażone powietrze, ale zbyt mało, by je powstrzymać... poniekąd. W trakcie tej sceny zastanawiamy się, co jest grane, kto to spowodował, dlaczego i jak to się ma do głównego wątku, a gdy bohaterki wychodzą z tego cało, idzie odetchnąć z ulgą, natomiast nadal pali się lampka, że coś jest nie tak i że już niedługo na jaw wyjdzie coś ważnego. Czytelnik czuje napięcie, gdyż wie, że coś już się zaczęło, ale jeszcze nie wie co. Przyznam, że to był pierwszy tego typu moment w tekście, gdzie autentycznie poczułem się zaabsorbowany, jakbym nie mógł oderwać się od lektury, bo ominie mnie coś wielkiego. Nie trzeba długo czekać, zanim Remini z dnia na dzień znika bez śladu, a na komendzie zjawiają się jacyś podejrzani ludzie, reprezentujący pewną korporację. Jest to moment, w którym dowiadujemy się co oznacza tytułowy „Alter” oraz że Remini, która nam towarzyszyła, w rzeczywistości jest produktem korporacji, acz opartym o doświadczenie i osobowość prawdziwej Remini, która znajduje się na skraju śmierci. Jak na ironię, podobnie jak „sztuczna” Remini, która została zainfekowana odpowiedzialnym za całe zło (nie licząc sprawcy, który infekował boty, by te mordowały swoje ofiary) wirusem, co automatycznie czyni z niej cel wszystkich możliwych służb. Tylko Silvia wierzy w to, że można ją uratować i tylko ona, w razie konfrontacji, nie będzie do niej pruć z czego się da, zanim z maszyny nie zostanie tylko kilka śrubek. Na przekór wszystkiemu i wszystkim, Silvia nadal postrzega tę Remini, którą poznała, za istotę równą żywemu kucykowi, a ponieważ była ona jej jedyną prawdziwą przyjaciółką, postanawia zaryzykować. Tak oto dochodzi do porywającego wyścigu z czasem, w wyniku którego dochodzi do starcia między zdesperowaną Silver Clue, a Remini, która zaczyna tracić kontrolę nad swoim ciałem, pomimo usilnych prób podłączenia się do systemu i wymazania wirusa z oprogramowania. Na tym etapie fanfik już nawet nie próbuje ukryć, że Remini jest maszyną – dowiadujemy się gdzie są wejścia na przewody, dzięki czemu ta może podłączać się do urządzeń zewnętrznych i baz danych, gdzie znajdują się przełączniki (co ciekawe, w opowiadaniu ich pozycje są odznaczone zerami i jedynkami), a także odkrywamy co znajduje się pod warstwą organiczną, gdy na miejsce przybywają służby. Jest szereg rzeczy, które sprawiają, że kolejne sceny okazują się trudne do przełknięcia, potrafią człowieka przytłoczyć, czy też wzbudzić silne uczucie nostalgii. Przyznam, że jestem pod niemałym wrażeniem jak doskonale aspekt ten udało się zrealizować. Miałem sporo skojarzeń z grania w „Crisis Core: Final Fantasy VII”, gdzie od początku znałem los głównego bohatera, a mimo to próbowałem go uratować, zaś poprzedzające finał „stoczenie się” bynajmniej nie nastrajało mnie optymistycznie przed tym, co musiało nastąpić. No i gra pod koniec wykorzystywała elementy interfejsu, by oddać ostatnie chwile naszej postaci – w „Alterze” co niektóre partie tekstu stylizowane są na oprogramowanie, co w kontekście wątku Remini ma symboliczne znaczenie. Uwielbiam wyszukiwać takie smaczki i podobieństwa. Wprawdzie rozpoczynając „Altera” nie znamy prawdy o Remini, jednakże cały czas towarzyszy nam niepewność, jakie znaczenie ma tytuł i co się okaże w toku śledztwa. Autor zbudował nam cyberpunkowy, daleki od ideału świat, w którym śmierć niby ma znaczenie, lecz dla doświadczonego detektywa jest to po prostu business as usual. Dlatego też kreowana więź między bohaterkami daje tak znakomity efekt, gdy okazuje się, że ta Remini to jednak nie jest prawdziwa Remini – bo praktycznie gdy prawda wychodzi na jaw, zaś ona sama nagle znika, wiemy już, że to się nie skończy dobrze. A mimo to odbiorca chce wierzyć, że Silvii się uda. W tym sensie fanfik potrafi zaangażować i nawet długo po zakończeniu lektury nie pozwala o sobie zapomnieć. Przede wszystkim, informacja o tym, że Remini jest maszyną, spada na nas nagle, właśnie wtedy, gdy jesteśmy zżyci z bohaterkami i zaraz po tym, jak udaje im się wyjść cało z opresji. Mija tak niewiele czasu, a wszystko obraca się o 180 stopni i zachodzi potrzeba podjęcia kilku decyzji natychmiast. Zatem nie dość, że jest szok, a napięcie gwałtownie wzrasta, dodatkowo czuje się presję czasu. I to wszystko w raptem kilka(naście?) stron. Rewelka. Scena, w której Silvia leci na złamanie karku do Remini to typowa sekwencja akcji, do których zdążyliśmy przywyknąć przy poprzednich dziełach Bestera, choć tym razem nie mogłem pozbyć się wrażenia, że wszystko jest bardziej... dynamiczne? Chyba. Poza tym, cały czas towarzyszyła mi nieustanna presja, świadomość upływającego czasu i ryzyka, nie pamiętam, by przy okazji poprzednich fanfików wrażenia te były tak wyraźne. Gdy Silvia odnajduje Remini, ta wciąż jest świadoma i próbuje usunąć wirusa ze swojego oprogramowania, co samo w sobie dodaje tym scenom dramaturgii (Remi jest ścigana przez służby), ale to nie wszystko. Przekonujemy się, że Remini rzeczywiście od początku była świadoma tego, że nie jest prawdziwą, żywą Remini, a produktem. Pochwalam to rozwiązanie – gdyby uważała inaczej i próbowała usunąć wirusa, wierząc, że jest jedyną i prawdziwą Remini, to mogłoby wyjść troszkę groteskowo, może nawet komicznie. A tak, jak jest teraz, mamy świadomą swojej formy Remini, która za wszelką cenę usiłuje ostrzec przed samą sobą Silver Clue, ale ostatecznie postanawia jej zaufać i dopuszcza ją do przełączników, by ta mogła zdalnie jej pomóc. I znów – cały czas czuć napięcie, bo nie wiadomo kiedy wirus weźmie górę nad ciałem, no i presję czasu, bo wiemy, że lada moment wpadną służby, które przecież o nic nie będą pytać, tylko wykonywać rozkazy. Początkowo sądziłem, że będzie to zwieńczenie wątku przyjaźni między bohaterkami, ale się myliłem. Wrócę do tego później. Zaś po nieuniknionym pojedynku między Silver Clue, a Remini, okazuje się, że wirus ustąpił, ale jest już za późno. Jakby uszkodzenie (opisane dobrze, zwięźle, łatwo je sobie wyobrazić – nic przyjemnego) Remi nie wystarczyło, w budynku lada moment ma nastąpić eksplozja, lecz w pierwszym po uleczeniu i niestety ostatnim przebłysku swojej osobowości, Remini ratuje Silver Clue, wypowiadając do niej kilka ostatnich słów, ale od siebie. Nie od Remini – od siebie, jako maszyny. „Nie pozwól jej umrzeć w samotności!” siedzi w głowie, oj siedzi. Aczkolwiek, z perspektywy czasu, mam wątpliwości, czy ciąg dalszy kwestii był potrzebny. Może efekt byłby jeszcze silniejszy, gdyby ostatnim wypowiedzianym przez nią zdaniem było właśnie to. Nie wiem. Tak czy inaczej, nie zapomnę tego, o nie... Tak z grubsza przedstawia się finał opowiadania. Mógłbym jeszcze długo pisać o większych lub mniejszych szczegółach, ale to potrwałoby dosyć długo, za długo. Wymienione wyżej rzeczy były tymi, które zapadły mi w pamięci najbardziej, gdy przyszła pora na chyba największy zwrot akcji w „Alterze”, który to zmienił mnóstwo rzeczy. Wcześniej o tym nie pisałem, ale zanim bohaterki kierują się do Technoir, muszą wpaść do Silver Clue po coś i jest to oczywiście kolejna okazja, by podjąć wątek ich przyjaźni, jednakże jest tam niedługa sesja karaoke, która, oprócz tego, że jest bardzo sympatyczna, nabiera drugiego znaczenia, gdy pozna się finał oraz zakończenie. Zwrócił mi na to uwagę Foley – Remini śpiewa wówczas „Chcemy być sobą”. Z innych rzeczy – przed wyżej opisanym zwrotem akcji oraz akcją zmierzającą ku konfrontacji Silver Clue i Remini, dostajemy scenkę, w której przewijają się – a jakże – kucoperze i tym razem przyznam, że z perspektywy czasu jest to pewna zapchajdziura. Postacie te pojawiają się tylko w tej jednej scenie i w sumie ich dialog z Silvią służy tylko temu, by ukazać jej obrażenia po ostatnim wieczorze oraz kiepski nastrój. Szkoda, bo Specter, Star Glow i Echo to świetne imiona i w sumie chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o ich wyglądzie, cechach charakteru, czy też jak wygląda ich praca. Wprawdzie troszeczkę tego dostajemy, jednakże to bardzo mało i szybko się zapomina o tym, że takie postacie w ogóle wzięły udział w fanfiku. Może wystąpią w jakiejś przyszłej produkcji? A może już wystąpiły? W sumie, Specter brzmi dość znajomo. Nie zdziwiłbym się, gdyby postacie te były cameo z poprzednich fanfików Bestera, tylko ja się już starzeję i coraz gorzej zapamiętuję co już czytałem, a czego nie Oprócz tego, mamy błyskawiczną scenę dedukcji, w wyniku której Silvia jak na zawołanie identyfikuje mordercę, pojmuje w jaki sposób przebiega infekcja wirusem i łączy fakty szybciej niż wiedźmin Paweł z Warszawy pędzi na ratunek Archeknurowi ze Szkolnej 17 w Białymstoku. Jednocześnie wykminia gdzie przebywa Remini i jaki może mieć cel. OK, przyznaję z ręką na sercu – to się wydarzyło tak szybko, że mimo wszystko wydaje się być naciągane. Ale tylko troszkę. Potrafię sobie wyobrazić znakomitego detektywa, który mógłby to wszystko wydedukować, co nie zmienia faktu, że w warunkach fanfika, wygląda to mniej wiarygodnie. Co tu dużo mówić – autor po mistrzowsku uśpił naszą czujność, uspokoił nas, sprawił, że nie tylko relacje między bohaterkami wypadły bardzo wiarygodnie, ale także przekonał, że na dłuższą metę nic im nie grozi. Wszystko po to, by po chwili zalać nas informacjami, które zmieniają wszystko, jednocześnie umieszczając ponad głowami minutniki i jasno określając, że gdy skończy się czas, Remini, którą tak bardzo polubiliśmy, już nie będzie. Silvia, w odróżnieniu od czytelnika, znajduje się w tej historii i może cokolwiek zrobić... ale jest związana scenariuszem. Jej z kolei autor powiedział krótko: Oto, czym jest Remini. Remini jest zainfekowana. Nie możesz ocalić Remini. Ale jeśli chcesz spróbować, wsiadaj i leć. W ogóle, te postacie wydają się takie autentyczne, ludzkie; ich cechy charakteru, sposób wypowiadania się, reagowania na różne rzeczy, wszystko to wypada tak naturalnie, tak z życia wzięte, że po prostu nie da się ich nie lubić. Ale to nic nowego – podobnie było już w „Exanimie”, zatem w „Alterze” po prostu dostajemy więcej tego, go uwielbiamy Bester po mistrzowsku rozprawił się z jeszcze jedną rzeczą. Mianowicie, z zakończeniem. Mieliśmy finał, a po finale pora na zwieńczenie historii i domknięcie wątków. Tak jak tekst epatował akcją, presją, działo się wiele i opowiadanie na szereg sposobów, acz bazując na tym, co zaoferowały nam poprzednie dyski, próbowało chwytać za serce, wstrząsnąć, tak po tym wszystkim następuje cięcie i... cisza. Już przy „Exanimie” wspominałem, że było wrażenie filmu sensacyjnego, tutaj jest podobnie. Wspomniane cięcie jest jak najbardziej filmowe. Bez problemu mogę to sobie wyobrazić w formie przejścia z jednej sceny w drugą, w formie obrazu na srebrnym ekranie. Ale do rzeczy. Przeskakujemy nieco do przodu i obserwujemy świat „już po wszystkim”, czyli po incydencie w ratuszu i destrukcji komputera Kusanagi. Towarzyszy nam spokój, ale także smutek, bo wiemy co się stało ze sztuczną Remini, no i co się już niebawem stanie z tą prawdziwą. Trudno mi opisać słowami, jak wspaniałe jest dla mnie to zakończenie. Śledztwo się zakończyło, sprawa wyjaśniona, a Silvia, znając prawdę, po prostu odwiedza umierającą Remini w szpitalu, co podsumowuje doskonale wypowiedziane przez klacz pytanie: „Słuchaj, Remi, co byś zrobiła, gdybym ci powiedziała, że już się poznałyśmy?” Czasem coś się czyta, ogląda, albo w coś się gra i ma się wrażenie, że rzeczy po prostu zostały wykonane dobrze, kompletnie. Że niczego nie brakuje, że odbiorca został nagrodzony za to, że poświęcił na dane dzieło swój cenny czas. No i to jest właśnie jeden z tych „razów”. Fakt, że ta scenka jest bardzo krótka, ale jednocześnie potężna w przekazie, dopełnia efektu, no i na dodatek pojawia się pozytywka. Nadal mam wrażenie, że ona coś oznacza, coś symbolizuje, ale jeszcze nie wpadłem na wiarygodną, popartą argumentami teorię, co to takiego jest. Napomknę tylko, że podczas swoich badań krążę wokół dziwnych snów Silvii. Jest to extra warstwa tej postaci, gdzie obok konkretów oraz faktów z jej życia (choćby to, że czasem bywa zbyt dobrym gliną), mamy parę enigmatycznych poszlak, dzięki którym możemy się domyślać, co jeszcze wydarzyło się w przeszłości, czy Silver Clue czegoś nie ukryła przed Remini (i przed nami), a może czy to przypadkiem nie jest tak, że wyparła z pamięci pewne wspomnienia, które mimo wszystko powracają do niej w snach. Podoba mi się. Jak przystało na opowiadanie nawiązujące w jakimś sensie do konwencji filmowej, po zwykłej akcji następuje build-up do punktu kulminacyjnego i finału, po którym z kolei następuje konkluzja, no i zakończenie. A co potem? Napisy końcowe, szanowni Państwo. Tym razem, na główny motyw „Altera” autor wybrał „Wonderful Life”, grupy Smith & Burrows. Cóż mogę powiedzieć? Można mieć wątpliwości, czy utwór został dobrany właściwie, tzn. jeśli ma się w głowie cyberpunkowe Miasto 74, akcję, wybuchy i śledztwo, natomiast, spoglądając na to przez pryzmat tego nowego, skażonego świata, stojącego w opozycji do tego, co było kiedyś, trudów i ryzyka, przez które przeszły bohaterki, czasu, który poświęciły na to, by lepiej się poznać, no i prawdę oraz spokój, gdy było już po wszystkim, można odczuć – po raz kolejny – silne uczucie nostalgii, doświadczenia czegoś wielkiego. Istnieje co prawda ten rodzaj nostalgii, gdzie człowiek czuje się przytłoczony, wydrenowany z energii, może nawet zasmucony i zbyt zaabsorbowany gęstością atmosfery, by prędko powrócić do codzienności, no i przez co nieszczególnie ma ochotę ponawiać doświadczenie, lecz przy „Alterze” coś podobnego nie występuje. Mamy tutaj rodzaj tej pozytywnej nostalgii, która, choć potrafi chwycić, jednocześnie nastraja jak najbardziej optymistycznie, oczyszcza. Czytelnik, mimo wszystko, czuje się dobrze, odczuwa satysfakcję, niczego nie żałuje, aż sam chętnie by coś stworzył. Doskonale. A skoro film, to i po napisach wypadałoby mieć jakąś sekretną scenkę, co nie? „Alterowi” nawet tego nie brakuje – po „napisach” odwiedzamy znajome miejsce, gdzie mieścił się Kusanagi i gdzie została zniszczona Remini. „Still Alive?”, którym opatrzony jest ten fragment, nie mógł być bardziej trafny, nie wspominając już o tym, że ta sekretna scena tym bardziej nastraja optymistycznie, bo pokazuje, że nic nie przepadło, że na przekór wszystkiemu, świadomość (aż chciałoby się napisać, że dusza) Remini przetrwała, po prostu chwilowo nie posiada ciała. Wpadła chyba w najlepsze kopytka, bo do Silvii, która to wróciła po swoją przyjaciółkę jeszcze raz, już po jej zniszczeniu, a także po śmierci tej prawdziwej Remini. Bardzo miła, pocieszająca scenka, która dopełnia efektu jeszcze bardziej. Zupełnie, jakby za każdym razem, gdy wydaje się, że autor wspiął się na wyżyny opisywania różnych rzeczy i wywoływania określonych wrażeń, następuje coś jeszcze, coś, dzięki czemu „Alter” ostatecznie jawi się dla mnie jako instant classic, godny polecenia każdemu. Była to bardzo satysfakcjonująca, klimatyczna i nie dająca się zapomnieć podróż, która, o ile faktycznie zaczyna się niepozornie, rozkręca powoli, a przy tym nie oferuje wyśrubowanej formy, o tyle posiada w sobie wystarczająco dużo świetnych pomysłów, kreacji postaci (chociaż głównie jest to Silver Clue i Remini, reszta bohaterów jedynie się „przewija” w tle, choć część z nich jest istotna dla fabuły) zwrotów akcji, a także rzeczy, które próbują zagrać na emocjach, chwycić za serce (i generalnie robią to dobrze), że nie można zlekceważyć tego tytułu, czy też wystawić mu niskiej noty. Sama treść, choć tagi mogą na to nie wskazywać, okazuje się całkiem urozmaicona. W fanfiku, obok akcji oraz kryminału, znajdziemy kawałki życia, elementy humorystyczne, nie brakuje także smutnych, emocjonalnych momentów, ponadto, jeżeli do kogoś trafia wizja świata, w którym technologia śledzi każdy nasz ruch, w którym elektronika wie o nas wszystko i w dowolny sposób można daną osobę wrobić, wówczas opowiadanie może mieć dla niego lekko mroczny wydźwięk, choć wydaje mi się, że jest to pewna nadinterpretacja z mojej strony. Zależy jak na to spojrzeć. Słowem, w „Alterze” znajduje się o wiele więcej, niż sugerują przyznane tagi. Oczywiście, w jakimś sensie jest to kontynuowanie schematu znanego z „Save Me”, gdzie autor walory emocjonalne opiera o zaskakujące zakończenie oraz wyjawienie szokującej prawdy, lecz w „Alterze” widać, że stara się ów schemat rozbudowywać, chociażby przez nieco śmielsze podpowiadanie różnych rzeczy czytelnikowi, dodatkowe odwracanie jego uwagi elementami świata, codziennymi problemami społeczności, czy też serwując subtelne zapowiedzi ciągu dalszego, co nie tworzy już wrażenia zamkniętej, oderwanej od czegoś większego historii, ale zaledwie jednego rozdziału opowiadającego o prawdziwym, żywym świecie, który ma swoją historię oraz przyszłość. W ogóle, jak tak o tym dłużej myślę, ostatnim razem określiłem trzy filary fabuły i świata, w postaci płaszczyzn, na których toczą się konflikty. Na dysku trzecim dostajemy czwarty konflikt, między Silver Clue, a zainfekowaną Remini, dopełniający motywy egzystencjalne oraz naginania prawa (czyli dwie z trzech wyróżnionych przeze mnie płaszczyzn). Poza tym, w niektórych kręgach kulturowych czwórka źle się kojarzy. Czy ma złe konotacje. Bo w językach azjatyckich czwórkę wymawia się bardzo podobnie jak śmierć, więc widzicie... Na dysku trzecim tracimy jedną z głównych postaci, czyli dość trafnie. Oczywiście, że to moja (nad)interpretacja, ale uwielbiam, gdy fanfik pozwala na coś podobnego, bo zawsze jest to dla mnie jakaś dodatkowa, naokołoopowiadaniowa rozrywka. Wprawdzie „Alter” nie zapewnia w tej materii absolutnie najszerszego pola manewru w historii, ale mimo to, jestem jak najbardziej usatysfakcjonowany Koniec końców, z „Altera” wyszła wciągająca, miejscami luźna, lekka i przyjemna, a miejscami poważna, na swój sposób przejmująca historia, która przyciąga kreacją świata, pomysłem na zbrodnię oraz śledztwo, fantastycznymi i sympatycznymi bohaterkami, a także fenomenalnymi zwrotami akcji, które po prostu działają. Zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, po zapoznaniu się z nim, odnosi się wrażenie kompletności dzieła, no i jeszcze zostaje pokrzepiające serce post-credits scene. Fanfik jak najbardziej polecam, także osobom nieprzekonanym do Cyberpunka. Zapewniam, że naprawdę warto dać mu szansę. Autentycznie miałem wrażenie, że uczestniczę w czymś wielkim, w czymś, co można przeżywać i w co można się wkręcić, no i w czymś, co naprawdę trudno opisać słowami. Powiem nawet, że z perspektywy czasu, jestem średnio zadowolony z powyższych przemyśleń, gdyż nie wydaje mi się, abym w pełni oddał wrażenia, jakich doznałem podczas lektury oraz po jej skończeniu, nie wspominając już o emocjach. Ale to jedno z tych dzieł, które najwięcej o sobie mówią same, zatem tym bardziej zapraszam, to trzeba przeczytać i przeżyć samemu Opowiadanie to nie jest pozbawione pewnych zgrzytów, czy to w materii formy, czy treści, aczkolwiek, to jak dobrze się czułem po jego przeczytaniu i przesłuchaniu na Kąciku Lektorskim, to jak bardzo mnie zainspirowało i jak to zakończenie zostało napisane (motywy, klimat, zwroty akcji, postacie oraz relacje między nimi, nostalgia – wszystko co uwielbiam, no po prostu finał napisany wprost pode mnie ), przekonuje mnie, by się skusić i zagłosować na tag [Epic]. Wyborny [Cyberpunk] i piękne opowiadanie. Dziękuję. Pozdrawiam! PS: Rzuciłem sobie okiem na ciekawostki. Wow, ten pomysł ma swoje lata... Nieźle, nieźle Podoba mnie się koncept uniwersum, natomiast alternatywne linia fabularna i zakończenie... Hm, powiem tak: to, co znalazło się w spoilerze, brzmi kusząco, aczkolwiek, nie żałuję zmiany i tego, co ostatecznie dostaliśmy w ramach faktycznego "Altera". To właśnie ten rozumujący, czujący aspekt natury sztucznej Remini okazał się jednym z kluczowych elementów jej kreacji, który przesądził o tym, jaka to znakomita postać, lecz gdyby sprowadzić ją do roli uczącego się AI, które dlatego nawiązało bliższą znajomość z Silver Clue, bo tak dobrze się uczyło, a nie dlatego, że została ona (Remini) oparta o zdigitalizowane doświadczenie, cechy charakteru oraz emocje prawdziwej Remini (Ona miała w ogóle istnieć w alternatywnej koncepcji?), moim zdaniem nie zapewniłoby tak świetnej kreacji, zaś motyw taki, by celowo wprowadzała Silver Clue w błąd i zwodziła ją, mógłby spowodować, że ich przyjaźń mogłaby stracić na wiarygodności. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, by po czymś podobnym Silvia chciała ją ratować, gdyby znalazła się w podobnej opresji, co ta Remini z finalnej wersji "Altera". Wciąż, świetnie wiedzieć, że były jakieś alternatywne koncepcje oraz ciekawostki ^^
    1 point
  14. Oto tekst opowiadający o kilku ważnych chwilach z życia księżniczki Celestii, przedstawiony w formie rozmów z pewnym przyjacielem. Przyjaciel Ciekaw też jestem kto odgadnie przesłanie tekstu, oraz inną rzecz, związaną z "przyjacielem".
    1 point
  15. Przyznam bez ogródek, że dziwnie się czułem, nie tyle powracając do starszego opowiadania Bestera, co historii czysto kucykowej, pozbawionej ludzi, technologii oraz wartkiej akcji, a do tego pisanej z perspektywy trzeciej osoby. Nawet jeśli przyjrzeć się stylowi, po tylu zagadkach kryminalnych, efektownych strzelaninach i akcjach, tudzież przejmujących zwrotach akcji, sojuszach i rozstaniach, początkowo trudno uwierzyć, że „Przyjaciel” został napisany właśnie przez Bestera. No i od razu przyznam, że pod kątem formy, tekst w wielu miejscach wydaje się być niedopracowany. To znaczy, w żadnym wypadku nie jest tragicznie, ale zaledwie poprawnie i nie ukrywam, przynajmniej w materii powtórzeń, czy szyku zdań, miałbym co robić. Poszczególne akapity radzą sobie nieźle, ale przez cały czas nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że autora stać na więcej i na spokojnie mogło być dużo lepiej. Natomiast, jest w formie coś, co zwróciło moją uwagę i co całkiem mi się spodobało – kompozycja klamrowa. Bardzo dobry pomysł na zamknięcie tego niedługiego fanfika, a także znak dla odbiorcy, że być może mamy do czynienia z czymś więcej, z czymś, czego na początku oczy nie widzą. Nie jest to zbyt wielka tajemnica, gdyż autor otwarcie zastanawia się, kto odgadnie ukryte znaczenie opowiadania, no i kim może być ów tajemniczy przyjaciel. Motyw tejże zagadki został zrealizowany bardzo dobrze, tutaj nie mam czego się czepiać. Fakt, że mamy niewiele poszlak istotnie skłania do refleksji, tym bardziej, że mamy wspomnianą już kompozycję klamrową, czyli, że tak to ujmę, koło się zamyka, a przyjaciel zostaje. Opowiadanie jest skonstruowane w taki sposób, że przez trochę ponad 83% fanfika mamy do czynienia z Celestią, tj. z następującymi po sobie przełomowymi momentami w jej życiu, jako władczyni Equestrii, natomiast zakończenie należy do Twilight. Widzimy Celestię świeżo obejmującą władzę w kraju, po pokonaniu Discorda, następnie Nightmare Moon, wreszcie, przyjmującą pod swe skrzydła młodą Twilight, która w końcu staje się jej następczynią. To właśnie jedyny dedykowany Twilight fragment, w którym ta obejmuje tron, zamyka owe koło, prezentując nam paralelę do początku opowiadania, zwieńczoną znajomym powitaniem. W sumie, refleksja naszła mnie taka, że historia skazana jest na to, by prędzej czy później się powtórzyć – inne realia, warunki, postacie biorące udział w dokonujących się zmianach, ale model działania zawsze ten sam. Wprawdzie w 2015 nie mieliśmy bardzo wielu sezonów i odcinków, lecz dziś już wiemy, z kim musiała zmierzyć się Twilight, kogo Księżniczka Equestrii przyjęła pod swe skrzydła jako uczennicę (tzn. tak się domyślam, że może to być Luster Dawn) i kto najprawdopodobniej kiedyś zastąpi ją. Z kim się zmierzy? Czy będzie musiała wystąpić przeciwko komuś bliskiemu? Kogo spotka na swojej drodze? Wygląda na to, że to wie tylko czas. No właśnie, czas. To chyba był mój pierwszy strzał, jeśli chodzi o tożsamość tajemniczego tytułowego przyjaciela. Czas jest z nami od zawsze i zawsze z nami będzie, aż do końca. Aczkolwiek, częściej działa na naszą niekorzyść, a przyjaciele raczej tak nie robią, więc przeładowałem i zacząłem strzelać dalej. Czy to możliwe, że ów przyjaciel jednak nie ma fizycznej formy i jest to po prostu głos zdrowego rozsądku, zarazem najlepszego doradcy? W sumie, jest z nami od początku istnienia, choć nie zawsze go słuchamy, toteż to by tłumaczyło, czemu ten głos jest znajomy. No i dlaczego zawsze, gdy się pojawia, rozwiewa wątpliwości i rozwiązuje problemy postaci. Nie sądzę, aby była to nam postać znana z serialu, ale znana z życia, ogólnie. Myślałem o tym trochę, ale do dzisiaj nie udało mi się wyjść z inną teorią, gdyż autor zaatakował dosyć trudnymi puzzlami, nie powiem, że nie. Natomiast, odnośnie klimatu, doceniając pomysł, acz zaznaczając, że forma mogła być bardziej dopracowana, muszę przyznać, że jest obecny i daje się poczuć, a postać Przyjaciela intryguje i zatrzymuje przy opowiadaniu, co należy pochwalić. Z jednej strony żadne z ukazanych wydarzeń nie epatuje oryginalnością, ale możliwość przyjrzenia się Celestii po tym, jak było „po wszystkim” jest ciekawe i na pewno wnosi cokolwiek do wydarzeń kanonicznych, co niektóre momenty są nieco mroczniejsze niż to, czego można się spodziewać po serialu. Ogólnie, w materii nastroju, nie mam poważniejszych zastrzeżeń, ani powodów do szczególnego zachwytu – ot, solidnie, dobrze wykreowana atmosfera, której nie brakuje przez całą lekturę i dzięki której wrażenia z lektury są dobre i człowiek rzeczywiście ma ochotę na refleksję czy dwie. Zatem autor może odhaczyć, że cel został osiągnięty. Opowiadanie jest niezłe jako niedługi przerywnik, kreacja Celestii jak najbardziej właściwa, a postać Przyjaciela intryguje, zastanawia. Nad formą spędziłbym nieco więcej czasu, aby całość brzmiała lepiej. Myślę, że w wolnej chwili warto rzucić okiem, trzeba przyznać, że mimo daty premiery, w opowiadaniu jest sporo starszego klimatu. Aczkolwiek, świeżo po besterowm [human & pony] można się poczuć troszkę zagubionym. Pozdrawiam!
    1 point
  16. Królewskie Archiwa powracają z kolejnym tłumaczeniem. Tym razem jest to fik „W stronę słońca” (ang. To Try For the Sun) autorstwa Rune Soldier Dana. Nie jest tajemnicą, że księżniczki Celestia i Luna żyją już bardzo długo. Tajemnicą za to owiana jest ich przeszłość. Kucyki mogą snuć różne teorie na ten temat, ale chyba żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy, że ich ukochane władczynie zaznały niegdyś życia w skrajnej biedzie… Cytując autora: Tłumaczenie: @Lucas oraz moi Korekta: @Cinram i @Reedman_PL Prereading: @WierzbaGames kopia na Googlach kopia na AO3 PS. Oryginał zatytułowany jest tak samo, jak pewna piosenka. Postanowiłam zastosować ten sam zabieg.
    1 point
  17. A teraz spróbujmy czegoś poważniejszego, smutniejszego. Zachęcił mnie tytuł, a także tag [Dramat] oraz [Alternate Universe]. Szybki rzut okiem wskazał na swego rodzaju origin story Celestii oraz Luny, na długo, długo przez wydarzeniami z sezonu pierwszego, co ja mówię, na długo zanim stanęły do walki z Discordem i objęły władzę w Equestrii. W tym sensie, fanfik można rozpatrywać jako alternatywne uniwersum, gdyż najprawdopodobniej nie jest to prawdziwa geneza Celestii i Luny, a i przedstawiony świat raczej nie jest tym, w jakim rozegrałaby się taka historia, zaś warunki są trudniejsze, w tle przewijają się tematy zbyt poważne itd. Aczkolwiek, po zapoznaniu się z całością oraz przemyśleniem treści, muszę zgodzić się z Cahan, że w sumie nie było żadnego wyraźnego powodu, by ten tag umieszczać. Może zostało to wyjaśnione w komiksach (których nie czytam), ale nie przypominam sobie, by w serialu zostało przedstawione w miarę szczegółowo dzieciństwo Celestii i Luny. W związku z tym, w ich historii mogło się wydarzyć cokolwiek. Może nawet całkiem mrocznego, ale jak długo pozostaje to off-screen, to ok. No bo nie oszukujmy się – skrajne ubóstwo dzieci, pomieszkiwanie w jakichś pustostanach, głód (i to w okresie srogiej, przedłużającej się zimy) oraz brutalna walka o przetrwanie nawet kosztem przyjaciół, to nie są zbyt przyjemne rzeczy, a już na pewno nie nadają się do tego uniwersum, jeśli rozpatrywać je w kategoriach kanonu. Biorąc pod uwagę fakt, że Celestia, jako ta starsza, utrzymuje siebie i siostrę za jakieś grosze pochodzące z kopania grobów, zdarza jej się stosować przemoc wobec młodszej, w ogóle, samo to, że dzieci musiały przedwcześnie dorosnąć, chyba nie pozostawia wątpliwości, że nie są to realia, które znalazłyby miejsce w kanonie. Może chodziło o to, żeby wyzwolić się z bajkowej konwencji, tylko że... i tak jest dosyć bajkowo. Wrócę do tego później. W fanfiku wspomniana zostaje postać Star Swirla, ukazany zostaje także stosunek Celestii to tegoż jednorożca. Być może miał to być kolejny punkt, który tłumaczyłby użycie tagu [Alternate Universe], aczkolwiek na moje oko, jest zupełnie odwrotnie. Wręcz powiedziałbym, że przy odrobinie wyobraźni, jest to całkiem kanoniczne wytłumaczenie – Star Swirl w przyszłości został nauczycielem Celestii i Luny, gdyż pamiętał dobroć tej drugiej oraz bardzo trudne czasy, w których dzieliła się z nim, choć sama miała dokładnie tyle, by przetrwać (albo i nie). Celestia, widząc, że jej młodsza siostra przed laty podjęła dobrą decyzję, doceniła wartość przyjaźni, stąd starała się ją wpoić wiele, wiele lat później Twilight. No bo gdyby nie przyjaźń, Star Swirl (o ile by przeżył) mógłby się odwdzięczyć pięknym za nadobne, czyli w tym wypadku nie pomóc w niczym, nie wspominając już o udzieleniu nauk. No i jak później Celestia i Luna miałaby z kimkolwiek walczyć? A przemoc? Też da się wpisać w kanon – jako dodatkowy przyspiesznik dla Luny, gdy ta pomału przeistaczała się w Nightmare Moon. Przypomniała sobie przeszłość, odniosła to do swojej roli w budowaniu przyjaznych relacji ze Star Swirlem i tym bardziej znienawidziła siostrę. Wszystko pasuje. Zresztą, jak sobie pomyślę, że za moich czasów oglądało się „Wszystkie psy idą do nieba”, gdzie przecież był hazard, używki, przestępczość, porachunki gangów (na ekranie mamy kilka różnych scen mordu/ próby mordu na protagoniście), przewijają się nawet subtelne nawiązania do prostytucji, biedy też było tam sporo i mimo wszystko nadal było to klasyfikowane jako „film animowany dla dzieci”, to tym bardziej jestem przekonany, że [Alternate Universe] jest zbędne. Kopanie grobów? Bieda? Przemoc? Oj tam, oj tam Słowem podsumowania kwestii tagów – myślę, że ten świat faktycznie mógł tak wyglądać w owym czasie, a kreacje Celestii i Luny, a także ich relacje, również z innymi postaciami, nie tylko nie przeczą, ale wręcz mogą doskonale współgrać z tym, co się dzieje w fabule później, więc w żadnym razie nie kupuję tego jako alternatywne uniwersum. Sprawa druga, o której również wspominiała już Cahan, czyli marginalizacja roli matki w wychowywaniu tak młodych klaczek. Mam oczywiście na myśli początkowy tekst, że Celestia była dla Luny jednocześnie starszą siostrą i ojcem, żywicielem. Swoją drogą, rola ojca sprowadzona do żywiciela – też nieładnie. Dziwny i niepotrzebny zabieg, jak się domyślam, miał nakreślić nam relacje między bohaterkami i wprowadzić w trudne realia ukazane w fanfiku, ale... po co, skoro i bez tego mamy wystarczająco dużo scen oraz interakcji, które dają nam do zrozumienia, jak zimny i bezwzględny jest to świat? Zważywszy na inne „kwiatki”, pokuszę się o stwierdzenie, że wstawki te wręcz uszkodziły nastrój, zwłaszcza na początku. Ale naprawdę, najbardziej nie rozumiem, na jakiej podstawie autor oryginału mógł stwierdzić, że dwie siostry, córki, nie potrzebowały już swojej matki? Dlaczego Celestia nie mogła być i siostrą, i matką, i ojcem? Wtedy zamierzony efekt prędzej zostałby osiągnięty, gdyż mielibyśmy lepsze pojęcie w jaki wiele ról musi wejść protagonistka, mimo młodego wieku, co zapewne było dla niej niezwykle trudne. Ucinając kilka niefortunnych zdań i mamy idealnie podkreślony klimat na otwarcie fanfika. W tekście przewinie się jeszcze kilka innych nie do końca fortunnych fragmentów, ukazujących relacje między siostrami, ale pomimo tego, jednak kupuję to, że Celestiii zależy. Nawet za bardzo. Natomiast, jeżeli chodzi o opisy kiczowane, zbyt poetyckie – chyba nie rozumiem, jak dla mnie opisy jak opisy. Może gdyby cały fanfik był tym przesiąknięty, a słownictwo było zbytnio ukwiecone, udziwnione, wówczas rzuciłoby mi się to w oczy, ale tak, jak jest teraz, jest całkiem spoko. Mogło być "szekspirowsko", mogło być tak, że 3/4 poetyckich zamienników zostało użytych niepoprawnie, a tak jest w miarę ok. Przez większość czasu czuć doskonale trudne zmagania bohaterek, a także różnice między nimi, które prowadzą do spięć, ale po których ostatecznie się godzą i wspierają, gdyż na kogo innego mają liczyć, jak nie na siebie? Okazuje się też, że mają one swoje słabości, jak na przykład „mordercze zakusy” Celestii, czy też wspominana już dobroć Luny, co... trąci troszeczkę sztampą (tzn. zła Celestia, dobra i praworządna Luna), ale nie niszczy wrażeń z lektury. Miło się czyta fragmenty, które mówią o tym, jak bardzo Celestia martwi się Lunę, jak jej zależy, a także sceny, w których widzimy jak bardzo stara się ją chronić, gdyż tak niewiele trzeba, by stała się tragedia. W tak niesprzyjających warunkach, byle katar oznacza wyrok śmierci. Dominuje przygnębiająca, smutna atmosfera, ale jednocześnie chce się bohaterkom kibicować, choć wiadomo, że raczej im się powiedzie, gdyż bez nich nie było by wszystkiego (swoją drogą, to by było niepodważalne uzasadnienie użycia [Alternate Universe] – bohaterkom nie udaje się przeżyć). Czytelnikowi towarzyszy niepokój, za sprawą opisanych w tekście realiów, ale mimo wszystko utrzymuje się wokół tego bajkowa otoczka, zwłaszcza pod koniec. Mówiłem, że do tego powrócę – uważam, że Celestii poszło o wiele zbyt łatwo ze wzniesieniem słońca. Nie wiem, czy mnie jakieś opisy umknęły, czy coś źle zrozumiałem, ale czy mi się zdaje, że udało się jej za drugim, trzecim razem? Sam proces był ładnie opisany, ale wydał mnie się niezbyt skomplikowany. Zastanawiam się, czy próbowała już wcześniej. Może gdyby opowiadanie było dłuższe, przeplatane kolejnymi nieudanymi próbami wzniesienia słońca, przy których Celestia odkrywałaby coś nowego o swojej magii, nawiązywała więź ze słońcem... Może gdyby odbywało się to stopniowo, wówczas efekt byłby lepszy, a już na pewno nie byłoby wrażenia, że wystarczyła banalna czynność, by pomóc nie tylko sobie czy Lunie, ale wszystkim. Stąd uważam, że mimo wszystko, opowiadanie jest dość bajkowe, by nie powiedzieć, że cukierkowe. Mamy przedstawienie relacji między bohaterkami, a także wprowadzenie do realiów, w obliczu których relacje te bywają burzliwe. Są konflikty, różnice zdań, a także mocne momenty, by niedługo po tym mogło nastąpić dobre zakończenie, które rozwiązuje zdecydowaną większość problemów, co uczy nas tego, by... wierzyć w siebie? Chyba. Mimo wszelkich problemów czy wątpliwości, które mam względem fabuły, było to opowiadanie wciągające i całkiem przyjemne, czytało je się dobrze. Nie mogę odmówić mu atmosfery, czy ładnych opisów, w niektórych miejscach stara się ono być surowe, smutne, w innych urocze, pocieszające, co wieńczy pozytywne zakończenie, którego należało się spodziewać. No i przyznam, że zostaje ono w pamięci. Tłumaczenie, nie po raz pierwszy zresztą, stoi na bardzo wysokim poziomie, no i oddaje w pełni to, czym jest oryginał... ze wszystkimi jego kłopotami. Ale chyba warto poświęcić mu nieco czasu, gdyż są tutaj elementy godne uwagi oraz pomysł. Dla fanów Celestii w sam raz. Dla ciekawskich początków księżniczek, być może będzie to interesująca wizja. Po prostu warto samemu przeczytać, tym bardziej, że nie ma tu dłużyzn, czyta się to lekko i sprawnie, pomimo niejednej trudniejszej dla bohaterek sceny. Pozdrawiam!
    1 point
  18. Królewskie Archiwa Canterlotu mają zaszczyt przedstawić polską wersję fanfika pt. „The Truth About Myths and Legends”, autorstwa ThePonytriciana. W tym utworze mała Twilight, za sprawą swojej mentorki, dowiaduje się, co tak naprawdę jest istotne w odniesieniu do wszelkich mitów, legend i opowieści. Opis oryginalny: Pewnej nocy, przechadzając się po swojej Szkole dla Uzdolnionych Jednorożców, stroskana księżniczka Celestia natyka się na swoją małą, wierną uczennicę, Twilight Sparkle, która ma nie lada problem: Nie może złapać Klaczki Zębuszki. Jakich rad księżniczka Celestia mogłaby udzielić swojej strapionej podopiecznej, desperacko próbującej dowieść, że opowieści starych kucyków są prawdziwe? ***** kopia na Dysku Google (komentowanie włączone) kopia na Archive Of Our Own Autor: ThePonytrician Tłumaczenie: Midday Shine Korekta: @Cinram i @WierzbaGames Prereading: @Zandu i @Lyokoheros Uwaga: w pewnym momencie opowiadania narracja na kilka akapitów przechodzi z czasu teraźniejszego w przeszły. Nie jest to błąd tłumaczenia, a wierne oddanie... ehm, specyfiki oryginału.
    1 point
  19. Bo serialowo to też jest bardzo zdrowo Działalność Królewskich Archiwów Canterlotu kojarzy mi się z dwoma rzeczami. Po pierwsze, są to zawsze przyjemne, lekkie i serialowe fanfiki, gdzie poszczególne postacie są oddane w sposób bardzo wierny, a opisywane wydarzenia bez problemu mogłyby się wydarzyć w serialu, stąd tym łatwiej można je sobie wyobrazić w kreskówkowym stylu, na ekranie. Po drugie, są to tłumaczenia wykonane na naprawdę wysokim poziomie, dokładnie sprawdzone, zatem zawsze mam to przeświadczenie, że mogę po nie sięgać w ciemno, nie musząc ich porównywać z oryginałem, gdyż mogę być spokojny o jakość przekładu. Tyle tytułem otwarcia, niniejszym rozpoczynam nadrabianie KAC-owych zaległości Los zrządził, że na początek będą to perypetie Twilight, która za wszelką cenę usiłuje złapać Klaczkę Zębuszkę, póki jeszcze ma mleczaki. Cóż mogę powiedzieć? Przede wszystkim, zaskakuje nieco narracja – prowadzona jest z perspektywy pierwszej osoby, ale pisana w czasie teraźniejszym, co jest pewnym powiewem świeżości. Zdaje mi się, iż nieczęsto mam przyjemność czytać fanfik napisany w podobnym stylu. Po drugie, początek opowiadania. Trudno mi wyobrazić sobie lepsze otwarcie dla tego typu historii – idealne tempo akcji, gdzie wybrane detale są opisywane w naturalnej kolejności, między wierszami zdradzając nam przemyślenia oraz emocje księżniczki Celestii, nieuchronnie prowadząc do nocnego odkrycia, od którego rozpoczyna się właściwa akcja oraz główny wątek. Autentycznie nie mogę wyjść z podziwu, jak ten początek świetnie brzmi, jak się po tych akapitach płynie i jak dobrze czytelnik się z tym czuje. Podejrzewam, że zasługi należy podzielić pomiędzy autorem oryginału, a tłumaczką oraz ekipą, która była uprzejma zbadać jej przekład. Tak czy inaczej, imponuje konstrukcja zdań, styl, starannie dobrane słownictwo, efekt można śmiało stawiać za wzór formy, jeśli obrać narrację w czasie teraźniejszym. Ale podkreślam jeszcze raz – klimat, klimat, jeszcze raz klimat. Ależ to było fantastyczne, to trzeba przeczytać samemu, mówię Wam W każdym razie, po wprowadzeniu dochodzi do spotkania małej Twilight Sparkle oraz zaskoczonej jej pracą po godzinach Celestią, z czego wywiązuje się miła, wiarygodna interakcja, podczas której dowiadujemy się, że lawendowa klacz, dla dobra nauki oraz celem zaspokojenia swej ciekawości, postawiła sobie za cel złapanie Klaczki Zębuszki. Między innymi dlatego, że rezolutna klaczka zauważyła rozbieżności w literaturze traktującej o możliwej aparycji oraz właściwościach wspomnianej istoty, nie wspominając już o różnych, przeczących sobie teoriach motywów zbierania zębów, zapada decyzja o poszukaniu prawdy na własne kopytko. Zatem mieliśmy już wspaniałe, klimatyczne wprowadzenie, przyjemną i serialową interakcję między Celestią, a Twilight, a teraz przyszła pora na kolejny mocny punkt opowiadania, a jest nim „Rzecz o Klaczce Zębuszce” – miejsce, w którym znalazły się wszystkie opisy obserwacji oraz doświadczeń przeprowadzonych przez Badaczkę, przy asyście Mądrali Te partie tekstu są pisane w czasie przeszłym, co moim zdaniem miksuje się z główną narracją w czasie teraźniejszym bardzo dobrze, a co w efekcie urozmaica wrażenia z lektury. A sama „Rzecz...” obfituje w różne komediowe, bardzo serialowe sytuacje, które po prostu bawią i relaksują, a komentarze Celestii dopełniają efektu znakomicie, czego kulminacją wydają mi się dwa momenty: wspomniana już przez Cahan rozmowa, która czeka Cadance, a także wzmianka o wykonanym przez klaczkę opisie audycie rządowych wydatków, w związku z którym radnego Night Lighta czeka nagana. Ale wisienką na torcie w tej materii jest końcowy dialog pomiędzy przerażoną wizją nadchodzącej porażki Twilight (w końcu został jej ostatni mleczak), a Celestią, która ją uspokaja i tłumaczy, że bynajmniej żadnej porażki nie poniesie, o ile wyciągnęła ze swych eksperymentów naukę, co oczywiście jest prawdą. Mamy zatem typowo bajkową konkluzję, w której zawarty został morał, wygłoszony przez autorytet tej młodszej postaci, z którą odbiorca docelowy (tzn. gdyby był to faktyczny odcinek serialu animowanego) ma się utożsamiać, zaś dążenie do złapania Klacz Zębuszki jest tu swego rodzaju symbolem czegoś, w co w swej dziecięcej naiwności się wierzy i co próbuje zdobyć. Jest to bardzo miły, pogodny akcent, w sam raz na idealne zakończenie fanfika, tyle, że... to nie jest zakończenie fanfika. UWAGA, DZIKIE SPOILERY!! Zakończenie mamy zupełnie inne i chociaż w sumie nie mam o nim jakiegoś konkretnego zdania (ani dobre, ani złe, po prostu sobie jest), to jednak był to chyba najsłabszy punkt fabuły i zgoda, wpisuje się w to jakoś we wspomnianą bajkową konwencję (to, w co się wierzy, jednak istnieje, więc zawsze warto w coś wierzyć i się nie poddawać), ale jak dla mnie wyjawienie czytelnikom, że Klaczka Zębuszka czekała sobie gdzieś obok i że w sumie jest tak dobrze dogadana z Celestią, zburzyło nieco budowane do tej pory wrażenie, że owszem, w tym świecie jest magia, w tym świecie nie brakuje dziwów i różnych fantastycznych stworzeń, ale jednocześnie są mity i legendy, które prawdziwe nie są. Był to element twardego stąpania po ziemi, który jakoś sprowadzał dążenia Twilight na pewien poziom wiarygodności i dawał znak, że Celestia pozwala jej mieć dzieciństwo i wierzyć w podobne rzeczy, chociaż pewnego dnia młoda z tego wyrośnie. Aczkolwiek, jak na swój wiek, bardzo poważnie podchodzi do swoich prac badawczych, zachowując przy tym swoją dziecinność, co jest wprost przeurocze. Ale tak czy owak, zakończenie to nie było mi w smak. Tekst spokojnie mógłby skończyć się wcześniej, niedługo po wygłoszeniu morału przez Celestię oraz poradzenie Twilight, co winna uczynić. Może zamiast sceny z Zębuszką jakiś klimatyczny monolog, a'la pierwsze akapity opowiadania (A może wspomnienie czasów, gdy Celestia sama miała jeszcze mleczaki?), a może jakaś ostatnia w tejże historii myśl Twilight, która zasugerowałaby, że być może nie do końca wzięła sobie do serca radę Celestii i ma pomysł na jedno, ostatnie doświadczenie, którego czytelnik mógłby się domyślać? Może. Aha – zarzuty te odnoszą się do oryginału oraz jego autora, nie do tłumaczki oraz ekipy korektorów i prereaderów. Midday Shine bez dwóch zdań poradziła sobie wybitnie przy przekładzie tekstu, dbając o jego serialowy, bajkowy klimat, no i brzmienie kolejnych akapitów, serwując nam przekład na naprawdę wysokim poziomie, który po prostu chce się czytać. Gratulacje i podziękowania należą się także korektorom oraz prereaderom, którzy na pewno dołożyli swoje cegiełki do tego projektu Znakomita robota Przechodząc do podsumowania, jest to tekst, który brzmi wprost doskonale, a klimat wylewa się w z ekranu, co nie tyle inspiruje, co napawa satysfakcją oraz poczuciem, że "kurczę, ale to jest świetne, ale to fantastycznie brzmi, też bym tak chciał". Serialowość oraz wierność, z jaką oddano kanoniczne postacie, również imponuje, zaś fabuła, płynący z niej morał, nastrajają optymistycznie, efekt końcowy psuje nieco zakończenie, które było niespodziewane na tej zasadzie, że "no nie, na pewno tego nie będzie, przecież to by było... aha, a jednak", niemniej nie zrujnowało to wrażeń, nieco tylko zazgrzytało. Podtrzymuję, że tekst mógłby się zakończyć wcześniej, nieco inaczej, co ostatecznie wyszłoby tej historii na dobre. W każdym razie, jest to fanfik godny polecenia, tym bardziej, że tłumaczenie stoi na wysokim poziomie i po tekście się płynie, po prostu. Jeszcze raz - znakomita robota, gratuluję Pozdrawiam!
    1 point
  20. „Królewskie Antyprzygody” jest to seria, do której, chyba odkąd zaczęła powstawać, a potem kiełkować w coś dużo, dużo większego, podchodziłem z pewnym dystansem, spodziewając się charakterystycznego czy wręcz „wewnętrznego” humoru, którego mógłbym nie zrozumieć, ale jednocześnie z rosnącą w miarę pojawiania się kolejnych odcinków ciekawością. Inna sprawa, że w gronie moich ulubionych postaci z serialu brakuje księżniczek, Twilight Sparkle wprawdzie gdzieś-tam się przebija, jednakże nadal patrzę na nią bardziej jak na „zwykłą” postać. Dzisiaj, grubo po ostatniej aktualizacji, mam już szersze spektrum odnośnie tego, z jak wielu szczegółów, szczególików, można sklecić oddzielne opowiadanie (sugeruję się tytułami i opisami poszczególnych tekstów), a także pewność, że „Królewskie Antyprzygody”, przynajmniej koncepcyjnie, są czymś, co może trwać w nieskończoność. Do końca świata i jeszcze dalej, chciałoby się rzec Zastanawiam się tylko, czy jest możliwym utrzymanie w miarę jednolitego poziomu na przestrzeni tylu opowiadań, przy jednoczesnym, okresowym wynajdywaniu nowych rzeczy, by móc karmić czytelników czymś świeżym, czymś, co być może zainspiruje, pozwoli spojrzeć na daną postać z innej perspektywy, bądź ją polubić, jeżeli wcześniej nie żywiło się do niej szczególnej sympatii. Wiem, że może to wyglądać tak, jakbym oczekiwał trochę zbyt wiele od serii drabbli, natomiast, autor wybiegł ze swoją serią tak daleko, stworzył tyle odcinków, że nie mogę pozbyć się wrażenia, że owszem, to NIE JEST zwykła seria krótkich opowiadań Z takim oto podejściem, postanowiłem nadrobić zaległości i przeczytać „Królewskie Antyprzygody”, i, ażeby było sympatyczniej, skomentować je w podobnym stylu. Swoje wrażenia zamierzam zatem wydawać w odcinkach, poświęcając więcej czasu za każdym razem, gdy natrafię na coś, co wyda mi się szczególnie ciekawe, a także wnikając w treść głębiej, jeżeli przytrafią mi się trudności związane ze sformułowaniem opinii od razu. Ażeby było jeszcze ciekawiej, po każdym odcinku zdradzę Państwu moje Top3 opowiadań w danym rozdaniu, by w finale wyłonić ostateczne Top3 odsłon „Królewskich Antyprzygód”, na dzień dzisiejszy A zatem, lecimy z „Królewskimi Antyprzygodami” vol. I „Słoneczna tajemnica” Startujemy od księżniczki Celestii, nie ma to jak na otwarcie zaserwować tajemnicę, co by zaciekawić czytelnika No i coby nie mówić, pomimo faktu, iż limit słów jest w przypadku drabble'a prawdziwie bezlitosny, pierwszym zdaniom udaje się zbudować tajemniczy klimat, sprzedać nam, że wymieniona na początku komnata istotnie jest niczym niedostępna dla zwykłych śmiertelników twierdza, skrywająca w sobie... coś. Nie wiemy, co, ale ten nieco zagadkowy klimat idzie w zapomnienie równie szybko jak naszym oczom ukazuje się wzmianka o reaktorze w „Czarnogrzywie”. A potem otrzymujemy punch line opowiadania, po którym owszem, uśmiechnąłem się pod nosem, nie powiem, że nie. Pierwsze skojarzenie? Kiedy po zmroku starasz się być cicho, żeby nie pobudzić domowników, aż tu nagle Avast uprzejmie informuje o dokonaniu aktualizacji bazy wirusów. Ewentualnie gdy oglądasz serial, a jest on nagrany tak cicho, że musisz maksymalnie podgłośnić i nadstawiać ucha, aż tu nagle wyskakuje reklama serka Almette i dźwięk podskakuje o sto tysięcy decybeli, bo jest reklama*. Był to przyjemny kawałek tekstu, jakby sama lektura nie wystarczyła, jest równie zabawnie, gdy czytelnik wyobrazi sobie ową scenę (potężne chrapanie i wybudzone ze snu kuce, rokminiające czy to megatraktor wypełza z wnętrza ziemi, czy ktoś w okolicy uruchomił motor w zadzie) w kreskówkowym stylu. Jest to naprawdę miła rzecz, napisana w sposób przystępny, ale nie prostacki. Zdania brzmią dobrze, tekst czyta się wartko. Niezłe otwarcie „Antyprzygód”. Aczkolwiek, ciekawe dlaczego nagle wszystkie zaklęcia ochronne „puściły”. W opowiadaniu znalazła się wzmianka, iż nie tylko Celestia miała wstęp do swojego „bastionu”, więc podejrzewam psikusa ze strony młodszej siostry *Oczywiście reklama zasuwa 60 klatek na sekundę w 4K, podczas gdy serial, gdy już łaskawie się załaduje, na sprzęcie który „Uncharted 4”wciągnąłby nosem, z prędkością internetu ustępującą jedynie technologii NASA, musi być w 360p, a i tak się tnie jak początkujący goth (często i płytko), bo oczywiście, że tak. „Siła woli” Kolejny występ Celestii i kolejny intrygujący tytuł. Spróbowałem zgadywać. No i cóż, nie trafiłem. Co ciekawe, tym razem mamy tag [Comedy], czyli druga odsłona serii jest z nami szczera już na starcie i nie stwarza iluzji, że będzie epicką, mroczną tajemnicą, której rozwikłanie zmieni nasze życie już na zawsze. Powiedziałbym, że jest to antyprzygoda toaletowa, aczkolwiek brakuje typowo toaletowego humoru i anomatopei. W efekcie jest to opis trzymającej Celestii, zwieńczony królewskim punch linem, który skłonił mnie do pewnej refleksji. Mianowicie, czy w całym ogromnym królewskim zamku Canterlot, porównywalnym do zamku Draculi (obu) z „Symphony of the Night”, mają tylko jedną, wspólną toaletę? Aczkolwiek, komisariat policji w Racoon City z oryginalnego „Resident Evil 2”nie miał toalety w ogóle, więc z pewnością jest to jakiś postęp W każdym razie, tym razem widać jak na dłoni, że młodsza siostra trolluje starszą, no bo ile można siedzieć na tronie? Może zjadła twarożek albo kwaśne mleko, kto ją tam wie... Cóż, to opowiadanie wprawdzie było w jakimś sensie rozweselające, ale przegrało z poprzednim. Może dlatego, że motyw niecierpliwego oczekiwania na swoją kolej do toalety widywałem w różnych dziełach częściej, niż spontaniczne potężne chrapanie. Słownictwo i kompozycja z grubsza takie same, ale zwrotu „Co i raz (...)” nie znałem. Szczerze, to średnio to brzmi. „Łzy księżyca” W trzeciej odsłonie Luna dołącza do Celestii już oficjalnie, ale nie chcę dać się zwieść smutnemu tagowi – spodziewam się, że opowiadanie w ostatniej chwili spróbuje rozbawić. [89 sekund później] O, a jednak nie, dałem się zaskoczyć. Aczkolwiek nie wydaje mi się, by kwalifikowało się to na [Sad], chyba prędzej na [Mystery] właśnie. Zanim zapomnę, wydaje mi się, że w pierwszym zdaniu brakuje przecinka, między „Przepraszam”, a „Luna”. No i to tyle z możliwych braków w interpunkcji. Koncept przypadł mi do gustu, cieszy fakt, że tym razem w tekście znalazło się nieco więcej dialogów, a opowiadanie rozciągnęło się na rozpiętość jednej strony. Dobrze to wygląda. Początek jest dość niepozorny, ale generalnie spodobało mi się to deczko niepokojące zakończenie, które na spokojnie mogłoby być bazą do kolejnych opowiadań, podejmujących wątek z „Łez księżyca”. Jest ono otwarte, w jakimś sensie dwuznaczne, sugeruje podobną przemianę w przyszłości, a może coś gorszego. Zależy. Powiem też, że od początku do końca był wyczuwalny przyjemny, dosyć intrygujący klimat, dzięki któremu tekst wciągnął mnie od razu, no i cóż mogę powiedzieć więcej? Aż przeczytałem go sobie parę razy pod rząd, tak mi przypadł do gustu. Czytania jest tu na minutę, ale i tak miałem wrażenie, jakby upłynęło więcej czasu. Miły, zwięzły kawałek tekstu, nawet coś mi się zdaje, że tym razem słownictwo było nieco bogatsze, no i ogólnie, tekst wydaje się bardziej „kompletny”, obszerniejszy, zupełnie jakby nie był wymierzony na maksymalnie 100 słów. No bo w sumie nie był – „Łzy księżyca” to w istocie droubble (odmienia się to to w ogóle?) na 200 słów, co tylko potwierdza słuszność myśli, iż im więcej, tym weselej A skoro tak, pora sięgnąć po następny tekst, uprzednio podsumowując „Łzy księżyca” – klimatyczny, bardzo przyjemny w odbiorze, ciekawy kawałek tekstu z otwartym zakończeniem, wpisujący się w klasyczne serialowe realia, a nawet w jakimś sensie uzupełniający jego fabułę. „Pieśń o Upadku” Tag [Sad] sugeruje, że niekoniecznie będzie weselej, acz poprzednie teksty pokazały, iż w tym przypadku (mam na myśli "Antyprzygody", ogólnie) zwykłe tagi należy traktować z pewnym przymrużeniem oka, a za pewnik brać jedynie te określające księżniczki w danej odsłonie występujące, więc jedziemy. Powrót do formuły drabble'a, z jakichś powodów, czegoś mi na końcu zabrakło. A tym czymś, było zwyczajne „aha”, które miałaby wypowiedzieć Celestia, usłyszawszy tytułową pieśń, chociaż lamet bardziej mi tu pasuje. Również pod kątem tytułu, „Lament o Upadku” brzmi jak dla mnie lepiej. W każdym razie, czwarty odcinek wpasował się w smutne klimaty lepiej, niż zrobił to poprzedni, sam tekst był bardziej satysfakcjonujący, niż „Słoneczna tajemnica”, czy „Siła woli”. Podobnie jak „Łzy księżyca”, podejmuje wątek znany z kanonu, dokłada co nieco od siebie, ukazując nam interakcję, której chyba nie mieliśmy okazji oglądać w serialu. Wypadło to dobrze, zaś tekst zaciekawił mnie wszystkim, czego w nim nie było, tzn. reakcji Dziennego Dworu, czy prawdziwą (nie to prześmiewcze „aha”, o którym wspomniałem wcześniej) reakcją Celestii na zastaną sytuację. Zatem znów jest w pełni otwarte zakończenie, które można sobie troszkę pointerpretować, choć ciąg dalszy jest nam znany, więc pole manewru mamy węższe, niż przy "Łzach księżyca". Nie podniosłem tej kwestii ostatnim razem, gdyż nie wiadomo czy i kiedy ewentualnie mogłaby nastąpić kolejna (A może zupełnie nowa?) przemiana, skoro „im się podobało”. W „Pieśni o Upadku” jest nieco inaczej. Tak czy inaczej, solidny, satysfakcjonujący kawałek tekstu, chyba najlepiej do tej pory wpisujący się w [Sad], zwięzły i konkretny, co jest godne podziwu, zważywszy na fakt, że podejmuje ważny dla oryginalnej fabuły wątek. Czuć, że na Celestię spada coś nagle, a potem... cięcie. Ciekawy efekt, nie powiem, że nie. „Miłość rośnie wokół nas” Piąty odcinek i debiut Cadance, w historyjce opatrzonej tagiem [Comedy], co z miejsca budzi niemałe oczekiwania. Jak poszło? No cóż, to opowiadanie nie Celestia, lecz ja sam, skwitowałem beznamiętnym „aha”. Miałem silne wrażenie odtwórczości, w stosunku do pierwszej odsłony, „Słonecznej tajemnicy” oraz drugiej, „Siły woli”. Mianowicie, dostajemy opis, nie aż tak wskazujący na realizowany tag, który buduje określony typ atmosfery, czytając czuć, że się to nasila i nasila, że zmierza do czegoś, a owe coś okazuje się punch linem, który ma rozbawić, wywrócić wszystko o zadaną ilość stopni. O ile podziałało to dobrze w przytoczonych wcześniej opowiadaniach, o tyle tutaj, efekt nie okazał się tak silny, lekturę zakończyłem raczej bez emocji. Aczkolwiek, koncept był niezły, po prostu wykonanie nie okazało się wystarczająco świeże. Tekst był dla mnie skonstruowany identycznie jak „Słoneczna tajemnica” czy „Siła woli”, po prostu nastąpiła zmiana tematyki i bohaterki, co za trzecim razem już tak na mnie nie podziałało, a może po prostu poszczególne odcinki znalazły się zbyt blisko siebie, bym zdążył stęsknić się za tą formułą. Ale sam tekst napisany składnie i poprawnie, jak najbardziej. Spadków w formie próżno tu szukać, no i mimo wszystko, znajduję tu kilka zalet, jak np. tekst o „ciężkim kawałku ciasta”, czy też opis Cadance w pełnym rynsztunku, czego wyobrażenie owszem, przyprawia o uśmiech. Natomiast, jako całość, szału nie ma, podobna formuła otworzyła serię, zatem nie mam nic do dodania ponad to, co już napisałem. Tekst jest poprawny, solidnie napisany, spełnia wymogi narzucane przez przyjęty gatunek, ma przyjemne momenty, ale koniec końców, zwykły kolejny odcinek, nie wnoszący zbyt wiele nowego do serii pod kątem konstrukcji, ale podejmujący bardziej casualowy aspekt pracy jednej z księżniczek. Niby wszystko w porządku, a jednak nic szczególnego. „Betelgeza” No proszę, coś nowego. Chyba tym razem nie można powiedzieć, ze to jakaś kolejna pochodna od drabble'a, ale zwykłe opowiadanie, niezwiązane konkretnym limitem. Jestem ciekaw, co skłoniło autora do (czasowego?) odejścia od przyjętej formy, ale zgaduję, że był to pomysł na historię. Opis całkiem intrygujący, no i mamy debiut Twilight, a ponieważ ze wszystkich księżniczek jest to postać, którą lubię najbardziej, oczekiwania wzrosły. Zacieram zatem ręce i siadam do kolejnego odcinka, a jest nim „Betelgeza” Betelgeza, betelgeza... czy przypadkiem nie ma gdzieś w kosmosie gwiazdy, która tak się nazywa? Opowiadanie to jednocześnie okazało się pewnym powiewem świeżości w stosunku do poprzednich odcinków i fanfikiem „klasycznym”, wziętym jakby z początków fandomu, gdy większości sezonów jeszcze nie było, wielu obawiało się zakończenia serialu wraz z finałem trzeciego sezonu. Z uwagi na miejsce akcji oraz rolę księżniczki Celestii, nie można odmówić królewskości, natomiast mała, pobierająca od niej nauki Twilight Sparkle przywołuje na myśl te starsze dzieła właśnie, gdy wątek jej początków był chętnie podejmowany. Opowiadanie przypadło mi do gustu, jest dosyć krótkie, ale sprawia wrażenie dłuższego, obszerniejszego, niż wskazuje na to ilość słów. Satysfakcjonujące, przyjemne i lekkie w odbiorze opisy oraz bardzo serialowe kreacje postaci, dzięki czemu ma się wrażenie oficjalnego shorta, tudzież usuniętej sceny z prawdziwego odcinka, to tylko jedne z atutów tegoż tytułu. Choć nie była to maksymalnie absurdalna, losowa komedia, przy której boki szło zrywać, tekst był wystarczająco luźny i miejscami kreskówkowo zabawny, głównie poprzez kreację Twilight, opisy jej zachowania oraz reakcji. Czytelnikowi jest po prostu miło, natomiast tytułowy wątek wciąga na tyle, żeby mniej więcej w połowie fanfika zacząć snuć własne teorie odnośnie rozwiązania sprawy, czy zakończenia. To [Comedy], więc teoretycznie może się wydarzyć wszystko. No i muszę przyznać, że zakończenie mnie zaskoczyło, ale w tym sensie jak... niewiele z niego wynikło. To znaczy, domyślam się przesłania, że teraz to Twilight miesiącami (no, konkretnie, to jeden miesiąc) nie będzie z tej biblioteki wychodzić, więc prościej ściągnąć na miejsce jej rodziców, coby mieli na nią oko, chociaż... naprawdę? Może źle to zinterpretowałem, ale nie wydaje mi się, by było to konieczne. Powiem też, że gdyby przyjąć, że Twilight będzie mieć każdego dnia ograniczoną ilość czasu na niedokończone dzieła tytułowej Betelgezy, to mógłby być materiał na sequele, w których młoda Twilight mogłaby eksperymentować jak ten czas wydłużyć przy pomocy magii, jak się do tej biblioteki dostać po godzinach, jak wybłagać u Celestii, aby pozwoliła jej tam zostać dłużej i wiele innych rzeczy. A może twórczość jednej z najbardziej znanych pisarek okresu wczesnego rogoko (w ogóle, masa przyjemnych mikroponyfikacji oraz odniesień do ciastek, to mi się podoba ) tak by na nią wpłynęła, że nastąpiłaby zmiana w zachowaniu najwierniejszej uczennicy Celestii? Może wynikło by z tego parę zabawnych, niezręcznych, a może nawet spontanicznych sporów? Jak dla mnie, z motywu Betelgezy spokojnie można wyciągnąć więcej, w ogóle, całą tę historyjkę poprowadzić dalej, angażując wybrane postacie w mniej lub bardziej absurdalne sytuacje, a wszystko po to, by osiągnąć pozornie trywialne cele, no bo tak chłodnym okiem, jaką rangę może mieć czytanie dzieł niedokończonych pewnej pisarki? W związku z powyższym, zakończenie opowiadania nie wywarło na mnie żadnego konkretnego wrażenia, ot, po prostu historyjka się urywa, a czytelnik chce więcej. Jednocześnie, tekst został napisany na tyle dobrze, że pracuje jego wyobraźnia, stąd w głowie pojawiają się pomysły na ciąg dalszy, na kolejne perypetie itd. W skrócie – prosty, klasyczny koncept, powstał z tego ciekawy, dobrze napisany, wciągający tekst, któremu nie brakuje serialowej atmosfery, aczkolwiek zakończenie pozostawiło troszkę do życzenia. Z drugiej strony, zastanawiając się nad tym dłużej, być może to nie zwieńczenie fanfika miało mieć kluczowe znaczenie w kontekście fabuły, ale drugie dno, którym jest wątek tytułowej Betelgezy, a także dlaczego udało jej się wydać tylko jeden kompletny tytuł. Faktycznie, początkowo sądziłem, że odpowiedź na to pytanie zostanie ujęta w puencie opowiadania, lecz okazuje się, że to wcześniej mieliśmy podane wszystkie informacje, by domyślić się co było na rzeczy. Po pierwsze, jej ksywka (Biadolgeza), a po drugie, wzmianka o lamencie nad własną twórczością. Wygląda na to, że jest to swego rodzaju komentarz autora, którego adresatem mogą czuć się osoby mające przesadnie niską samoocenę odnośnie własnej twórczości, którym brakuje chęci, które nie są w stanie niczego dokończyć, bądź które cierpią na słomiany zapał, gdyż brakuje im odzewu, jakiegokolwiek. W tym sensie, można niniejsze opowiadanie uznać za krzywe zwierciadło, w którym widać jedną, ważną rzecz – zawsze jest ktoś, kto czeka i kto do każdego kawałka twórczości będzie startować tak entuzjastycznie, jak Twilight Ponieważ takich osób z reguły nigdy nie brakuje, fanfik zachowuje aktualność i, kto wie, być może zagrzeje do dokończenia tego czy owego. No powiedzcie, kto by nie chciał, by zdobywająca wiedzę Twilight, na długo przed swym primem, zareagowała na jego aktualizację tak entuzjastycznie, jak na wieść o ocalałych zwojach Betelgezy? Reasumując, mamy niedługi kawałek przyjemnego fanfika, przywodzącego na myśl początki fandomu, zawierającego w sobie wszystko, co serialowe (kreacje postaci, żarty, interakcje, klimat), no i zawarte między wierszami przesłanie dla każdego, kto tworzy, a kto ma wątpliwości, czy jest wystarczająco dobry. Warto pamiętać, że nigdy się tego dowiecie, póki nie spróbujecie „Agent jej królewskiej mości” Nieprzypadkowo siódmy odcinek serii, naszpikowany nawiązaniami do jakże barwnych przygód Jamesa Bonda, w roli głównej, jak sugerują tagi, księżniczka Cadance. No, z takimi założeniami to nie może nie wypalić, mam rację? Zanim odpowiem na zadane samemu sobie pytanie, kilka rzeczy rzuciło mi się w oczy. W pierwszym akapicie jest trochę za dużo „się”, tzn. występują zbyt gęsto siebie. „Wszyscy zdawali się doskonale bawić. Tylko Cadance wierciła się na swym tronie.” No co, jak się czegoś czepiać, to się czepiać ;P Poza tym, w kilku miejscach brakuje mi przecinków, a gdy wspomniany zostaje raport Goldfingera, ostatnia głoska gubi pogrubienie. Plus, gdzieniegdzie zdania powinny być rozpoczęte z wielkich liter, np. „– Doktor No, w tajnej służbie Jej Królewskiej Mości. – przybysz pokłonił się. ” Poza tym, pod koniec, przy kryształkach znalazłem gwiazdkę, ale nigdzie nie ma wyjaśnienia. Czy to przez limit słów? Chyba nie, skoro pod tym względem opowiadanie kontynuuje nurt zapoczątkowany w poprzednim odcinku, czyli odejście od formuły drabble'a... A przechodząc do rzeczy, jest tu trochę opisów, trochę dialogów, akcja pędzi na łeb na szyję, dowiadujemy się, że (a jakże) za wszystkim stał Podmieniec, a na końcu wyskoczyła niczym z kapelusza Tempest Shadow. I wiecie co? Ta mieszanka nawet mi się spodobała, wyszło całkiem sympatycznie Jeszcze te nawiązania, tak umiejętnie wplecione w tekst, użyte w najlepszym ku tego momencie, po prostu nie mogłem nie polubić tego tekstu, aczkolwiek faktycznie, wydaje się oderwany od czegoś większego, może nawet zrealizowany podobnie jak Operacja Piorun – „na kopycie”. Ale w ogóle mi to nie przeszkadza. Spontaniczność także należy docenić, zwłaszcza, gdy efekt końcowy jest zadowalający, a tak właśnie jest w tym przypadku. A gdy człowiek odtworzy sobie w głowie soundtrack np. z "Nightfire", wówczas w ogóle robi się sensacyjnie Nie zabrakło luźnego, komediowego klimatu, a cięcie znalazło się w takim momencie, że chyba na upartego to też mógłby być jakiś short, parodiujący Bonda, ewentualnie usunięte scenki z odcinka. Agent, to jest agent, to jest dopiero agent Po nie wzbudzającym zachwytu debiucie Pani Miłości, jest to miła odmiana, toteż mam nadzieję, że tendencja przy Cadance się utrzyma i kolejne odcinki z nią w roli głównej będą coraz lepsze i lepsze. Szkoda, że pod kątem formy, tekst nie wydaje się już tak dopracowany, co poprzednie odcinki. A może w grę wszedł limit czasowy, bo właśnie upływała doba od ostatniego odcinka? „Azyl” Szanowni Państwo, powrót do formuły drabble'a, ale czy udany? Zerknijmy na tagi – na pewno Luna uraczy nas swoją obecnością, będzie też trochę heheszków. Stąd, ”Azyl”, pomimo niekoniecznie pozytywnego brzmienia tytułu, nastraja pozytywnie. Sprawdźmy zatem co zaserwował nam autor tym razem... Śladowe ilości opisów, limit praktycznie wyczerpuje wypowiedź Luny, która zgrabnie przedstawia nam, czytelnikom, kontekst sytuacji, wymienia bogate doświadczenie zawodowe bohatera (w tym nie omieszka wspomnieć o lalusiu (Flashu)), po czym z gracją przechodzi do puenty, co przywodzi na myśl początkowe odcinki, lecz tutaj, w odróżnieniu od „Miłość rośnie wokół nas”, widzimy próbę odświeżenia formuły, wykonania znanego motywu nieco inaczej, co się chwali. A puenta? Nieźle, nieźle, bo dość zabawnie, randomowo, no i pozostaje ciekawość dalszego przebiegu tej, nazwijmy to, audiencji. Czy Shining odważył się cokolwiek odpowiedzieć? A może był to jedynie wstęp do kompletnej wypowiedzi Luny? A może tamtego dnia wydarzyło się jeszcze więcej losowych rzeczy, w jakiś sposób uwłaczających majestatowi Państwa oraz samej Luny? Wiadomo, że ta zniewaga powagi wymaga, ale ostatecznie co w ramach zadośćuczynienia musiał uczynić bohater? Być może pewnego odcinka przyjdzie nam się dowiedzieć. Przyjemny drabbl, może nie aż tak innowacyjny, ale na tyle odświeżający sprawdzoną formułę, by czytelnik mógł uśmiechnąć się pod nosem i spróbować sobie wyobrazić ciąg dalszy. Poważniejszych błędów nie uświadczyłem. „Powrót” Czyli Nightmare Moon uderza ponownie... poniekąd. Jak widać, tak szacowna osobistość oraz godna pochwały kampania nie mogła zmieścić się nawet w ramach droubble'a, toteż koszmarna klacz zyskała nieco dłuższy, niż przewiduje ustawa fanfik, na co nie zamierzam narzekać, wręcz przeciwnie Co cóż, całkiem ładny, satysfakcjonujący kawałek tekstu, zaliczający się do tych odcinków, które porwały się na podjęcie co istotniejszych kanonicznych wątków i dołożenie do nich czegoś od siebie, prezentując nam wcześniej nieznane sceny, interakcje oraz oblicza znajomych postaci. Bardzo dobrze. Atmosfera towarzysząca opowiadaniu była deczko mroczniejsza, smutnawa, poważniejsza, co jest miłą odmianą od humoru i klimatu komiksowo-komediowego, utrzymywanego przez większość odsłon serii (moim zdaniem). Przypadła do gustu dość serialowa kreacja Nightmare Moon, miło, że autor spróbował ukazać nam ją z nieco innej, emocjonalnej strony. Pasowało to do tej postaci. Motyw ten rzutuje na całą jej kreację, ogólnie, gdyż niezależnie od tego, w jakiej sytuacji w przyszłości ją ujrzymy (nawet jeżeli będzie to odkamienianie rur, dziurawienie sera, czy suszenie kapci), będziemy mieć na względzie to, że ona także czuje i także niekiedy jest jej przykro. Odnośnie formy, muszę przyznać, że tekst wydaje się podnioślejszy, opisy są bardziej dopracowane, dłuższe, nie ma się tego samego wrażenia, co wcześniej. Niestety, nie obyło się bez paru uchybień tu i tam. Poniżej przykłady tego, co mam na myśli. „Strop już dawno runął na ziemię zasypując pomieszczenie zwałami gruzu.” „Ruszyła do przodu roztrącając nogami, leżące kamienie” W pierwszym cytacie chyba brakuje jednego przecinka. Natomiast w drugim, został umieszczony w niewłaściwym miejscu. Poza tym, jako łowca spacji, przyuważyłem podwójną, w zdaniu: „Celestia zgarnęła jednak wszystko dla siebie, odsuwając ją na bok” Ale tak poza tym, całkiem ciekawy, solidny kawałek tekstu, wykonany z pomysłem oraz dbałością o opisy, a także kwestie mówione, porywający się na rozbudowę kreacji znanej, klasycznej antagonistki, wraz z która przeżyliśmy otwarcie pierwszego sezonu. Spodobał mi się ten odcinek „Nowa nadzieja” Tekst na ponad 1500 słów, lekki i przyjemny w odbiorze, aczkolwiek nie ustrzegł się przed kilkoma błędami. Drobne rzeczy, ale rzuciły mi się w oczy, głównie sprawy przecinkowe. „Wymagało to od ciągnących go pegazów sporo wysiłku, jednakże, czego się nie robi dla księżniczki.” Tutaj akurat dałbym na koniec znak zapytania. „A już kategoryczna odmowa lądowania przed ponyvillskim ratuszem z powodu, jak to określili „złych warunków atmosferycznych jakie zaistniały na dwadzieścia cztery godziny przed nieplanowaną wizytą w miasteczku, oraz fatalnym stanem nawierzchni improwizowanego lądowiska” co w języku zwykłego kucyka znaczyło tyle co “jest błoto i się księżniczka pobrudzi”, ewentualnie „nie chcemy, by było jak ostatnio, kiedy to podczas przyziemienia księżniczka zakosztowała nieplanowanej ziemnej kąpieli, oraz ciastka z błotem” nie była, na tle ich innych wyczynów, niczym wyjątkowym.” Całkiem długie zdanie, nie powiem, że nie. Dwukrotnie przed „oraz” pojawił się przecinek. A brakuje go przed „jakie” na początku. „Po dobrej sekundzie, potrzebnej na przetworzenie obrazu, który został przekazany do mózgu, oraz zrozumienie tego, co się widzi, kucyki opadły na jedno kopyto, kłaniając się do samej ziemi.” Sprzed „oraz” wywaliłbym przecinek. „Źrebak, mało nie eksplodował ze szczęścia.” A tutaj przecinek nie jest potrzebny w ogóle. Tego typu rzeczy raz po raz przewijają się w opowiadaniu, nie przeszkadzają zbytnio w lekturze, ale mimo to rzucają się w oczy, tym bardziej, że nie jest to długi tekst. A przechodząc do historyjki, opis mnie oszukał xD Jak to Celestia „nie bardzo wie” jak sobie z tym poradzić? Według mnie w opowiadaniu była w pełni opanowana, wiedziała doskonale, że Luna niebawem powraca (pal licho w jakiej formie), zaś jej zmysł taktyczny podpowiedział, by z tego tytułu obchody Święta Letniego Przesilenia urządzić możliwie jak najbliżej Everfree oraz dawnego pałacu należącego do niej oraz Luny, gdzie leżą sobie Elementy Harmonii. Jasne, początkowo średnio ogarnia kto będzie mógł ich użyć, ale szybko okazuje się, że na miejscu jest już 5 elementów, wystarczy „ściągnąć” do Ponyville szósty. Wash & Go jak się patrzy Tak czy siak, lekkie, przyjemne w odbiorze i całkiem serialowe opowiadanie z dobra kreacją Celestii, która ogólnie jest miła, spokojna, lecz gdy trzeba postawić sprawę jasno, potrafi nabrać surowości, co jest świetne i tak też zostało napisane. Spodobały mi się solidne opisy oraz całkiem wiarygodne dialogi, no i poszczególne scenki, szczególnie poruszenie, jakie wywołała Celestia niezapowiedzianą wizytą w urzędzie, no i podekscytowaną klaczkę, która prawie od razu przykleiła się do ulubionej księżniczki. Drobne, miłe, ale jednocześnie klimatyczne rzeczy, które świetnie się czyta, bezstresowo. A sam pomysł na opowiadanie całkiem dobry, nie po raz pierwszy skończyłem czytanie z wrażeniem, że mógłby to być oficjalny short, jakaś usunięta/ bonusowa scena, po prostu coś, co bez problemu mogłoby znaleźć się na ekranie jako pełnoprawna część serii. Dobrze zrealizowany [Slice of Life] z delikatną domieszką komedii tu i ówdzie, co nadaje całości smaku. Mimo paru błędów, wrażenia jak najbardziej pozytywne. „Nowa nadzieja” zdaje się jest powiązana w jakiś sposób z poprzednim opowiadaniem, tworząc nieco szerszy kontekst oraz historię. Fajna sprawa. W porządku, zatem mam za sobą pierwsze 10 odcinków serii, czas na zapowiedziane Top3, które zmierzą się z następnymi Top3 w wielkim finale „Królewskich Antyprzygód” Wybór, wbrew moim przewidywaniom, okazał się całkiem trudny, ale coś spośród tychże fanfików wyłonić trzeba. Po namyśle, zdecydowałem. Drodzy Państwo, w tym rozdaniu miejsce trzecie przypadło „Łzom Księżyca”, miejsce drugie wędruje do niedawno omówionej przeze mnie „Nowej Nadziei”, oraz ex aequo do „Powrotu”, natomiast miejsce pierwsze zdobywa... „Betelgeza”! Te właśnie odcinki spodobały mi się najbardziej A to zaledwie początek „Antyprzygód” i już teraz zżera mnie ciekawość kto jeszcze się przewinie, w jakie jeszcze, codzienne bądź niecodzienne sytuacje autor zaangażuje znane postacie. Generalnie, polecam zajrzeć samemu i przekonać się na własne oczy, co to za antyprzygody Już na tym etapie nie mogę odmówić autorowi kreatywności przy dobieraniu sobie księżniczek oraz możliwych do opisania sytuacji, w których mogłyby wziąć udział, no i póki co, forma znajduje się na dość zbliżonym, dobrym poziomie, merytorycznie poszczególne odcinki nie są wprawdzie równe, lecz nie natrafiłem na tekst, który wydałby mi się kompletnie bezbarwny, słaby. Księżczniczkowej atmosfery także nie mogę poszczególnym fanfikom odmówić, nie wspominając już o tym, że wiele z nich prezentuje sobą klimat serialowy, co jest świetne i sympatyczne. Do sprawdzenia zostało mi sporo odcinków, no i wiele "topek" to wyłonienia, toteż nie mogę się doczekać swojego powrotu do "Królewskich Antyprzygód" ^^ Pozdrawiam!
    1 point
  21. O, Celestia Nie przypominam sobie, bym miał okazję zapoznać się z wersją podstawową opowiadania (a jeśli owszem, to widocznie szwankuje pamięć), w każdym razie, to zawsze dobra wiadomość, gdy jakieś opowiadanie/ pomysł zyskuje rozszerzenie... no, prawie zawsze. Zdaje się, że warunkiem jest stopień rozbudowy bazowej koncepcji, dodanie nowych elementów, no i wątków, takie tam. Jak widzę, autorka od początku jest z nami szczera i ostrzega: będzie to sztampowa historia o przemyśleniach Celestii, nic odkrywczego. Cóż, taki disclaimer ustawia oczekiwania na nieco niższym poziomie i być może dlatego moje ostateczne wrażenia okazały się bardziej pozytywne, a może po prostu tekst był na tyle krótki, zwięzły i na temat, że po prostu nie mogę się na niego gniewać. Taki, taki... portable. W każdym razie, miło było poświęcić te kilka minut na ów tekst, na ukazanie Celestii z nieco innej perspektywy, tj. zwykłego kucyka, którym bez wątpienia jest i w którym w sumie się czuje, pomimo prestiżu swego tytułu oraz odpowiedzialności. Fragment o złotej klatce nie jest niczym przełomowym, podobne stwierdzenia zdarzało mi się widywać i czytywać, aczkolwiek w tym wypadku to jak najbardziej pasuje i idealnie podsumowuje całokształt sytuacji, w jakiej znalazła się Celestia. Ma bowiem wszystko, oprócz tego, czego naprawdę potrzebuje/ chce. Ciekawe jest to, że w sumie wszystko rozbija się o kłamstwo, będące fundamentem wizerunku bogini (fragment o ruchu ciał niebieskich), a także o coś takiego, że księżniczce wielu rzeczy nie wypada, przez co nie może być sobą. Czyli zamiast realizować się w taki sposób, w jaki się chce, pokornie spełnia się wyobrażenia innych, w obawie o to, jak wiele złego może się stać. A wyobrażenia te w sumie za ciekawe nie są, skoro Celestia wydaje się być zaledwie posągiem, figurą, kimś, kto nie ma swoich marzeń, słabości czy zmartwień innych, niż los poddanych, kto musi trwać na tronie, bo bez niego wszystko pójdzie w diabły. Trochę jakby nie była dla mas tak do końca żywą, czującą istotą. Sam nie wiem, na problem można spojrzeć z kilku różnych perspektyw i wysnuć zbieżne w wielu punktach wnioski, iż to, co dla tak wielu wydaje się szczytem, wielką mocą, nadkuczą formą, jakby ostatecznym spełnieniem, w rzeczywistości okazuje się... czymś niewiele ponad to, czym są zwykłe kucyki. Można sobie zadać pytanie, czy tytuł księżniczki, której boskość, nadzwyczajność opierają się na kłamstwie, jest wart tego, by dalej męczyć się w ładnym więzieniu, nawet za cenę pokoju. Okazuje się, że chyba tak, skoro Celestia w fanfiku niespecjalnie myśli o odsłonięciu kart przed poddanymi, a co zapewne spotkałoby się z największym rozczarowaniem w dziejach. W sumie, chyba wielu z nas relatywnie często się boi kogoś rozczarować. Zwłaszcza jeśli ów ktoś widział w nas coś więcej, czy też miał względem nas wysokie oczekiwania. Ponieść porażkę, obojętnie czy jest się księżniczką, czy nie, wydaje się wówczas dosyć niezręczne, co nie? Stąd wychodzi na jaw to, że Celestia, mimo swych rozterek, pozostaje odpowiedzialna za swój kraj. A może po prostu za bardzo się przyzwyczaiła, bądź uzależniła od tej roli – po prostu nie wyobraża sobie siebie samej, pełniącej jakąkolwiek inną funkcję. No i to przeświadczenie, że jeśli nie ona, to kto? Ciekawie czytało się o przemyśleniach oraz takich zwykłych, prostych potrzebach księżniczki, o których nie wypada jej mówić, tudzież o tym, jak widzi ona samą siebie, własnymi oczyma. Pałac to złota klatka, zaś ona w istocie jest sędziną, urzędnikiem, zwykłą klaczą. Nie ma w tym pierwiastka boskości i autorka sprzedała nam to bardzo wiarygodnie. Smuci też troszeczkę konkluzja, chyba jedyny fragment, który został napisany w trzeciej osobie (zdecydowana większość narracji jest prowadzona z perspektywy Celestii), z której wynika, że księżniczka jest na tyle pogodzona ze swoim losem i bierna, że pokornie zgadza się służyć, bo po to istnieje i tyle. W sumie, życiowe – ilu znajomych, których znacie, bardzo chciałoby robić coś innego, ale jest na to zbyt późno, gdyż zaprzepaścili swoje szanse znacznie wcześniej, będąc pod presją czy to otoczenia, czy krewnych, czy jakiegoś autorytetu? Ilu z nich nie zdecydowało się zaryzykować i coś zmienić, tylko pokornie wypełniać rolę, w której w ogóle się nie odnajdują? A skoro o autorytetach mowa, jest to całkiem życiowe także z tego względu, że często powszechnie uznanych autorytetów nie rozpatruje się w kategoriach typowych dla większości przywar, słabości, czy niedoskonałości (bo nikt nie jest doskonały), tylko przyjmuje się, że są wielcy, zasłużeni, a myślenie o nich jak o zwykłych jednostkach jest czymś uwłaczającym ich prestiżu. Stąd pewnie dlatego tak trudno jest wyobrazić sobie przeciętnemu kucykowi, że jego księżniczka też chciałaby zagrać w piłkę, poczytać komiks, obejrzeć chińską bajkę, pobyczyć się na słońcu i niczym nie przejmować, no i że ona też czasem zje za dużo i może mieć przez to problemy gastryczne, bo to przecież zwykła klacz, jakich wiele. To znaczy, autorytet nie jest ideałem, a z tego, co zrozumiałem z tekstu, tylko sama Celestia jest tego świadoma, poddani już niekoniecznie. Ciekawe wydało mnie się także to, komu ma służyć Celestia. Pierwsza myśl jest taka, że poddanym, ale z drugiej strony... czy istnieć jakiś wyższy byt, ktoś lub coś stojącego ponad nią, czemu nie wolno jej się sprzeciwić? Zastanawiałem się w kontekście możliwej abdykacji czy też przekazania korony innemu kucykowi, który stałby się powszechnie uwielbiamy i szanowany. Pisał o tym Johnny, rzecz ta wydała mnie się dość ciekawa. Czy naprawdę to ona konkretnie MUSI aż do śmierci tkwić w tym tronie? Nie może pozwolić, by ktoś zaufany ją zmienił? Poza tym, istnienie czegoś więcej tłumaczyłoby dlaczego Celestia nie ma do siebie pretensji o to, że przecież sama taki system ustanowiła - bo być może ten system w istocie ustanowił ktoś inny, potężniejszy, a po prostu uczynił to jej kopytami, a później zmusił do trwania w tym kłamstwie i porzucenia tego, czego naprawdę dla siebie chciała. Generalnie, forma bez zarzutu, chociaż kuło troszkę w oczy to nieprzełożone na polski „Heart's Warimng Ave”, znalazłem też jedną zjedzoną literkę. A poza tym – solidnie, bardzo dobrze, czytało się to sprawnie. W sam raz na krótką chwilę. No i co by nie mówić, tekst może skłonić do refleksji, jeżeli odnieść poszczególnie wątki do życia realnego, co z drugiej strony ukazuje, jak bardzo przedstawiona w fanfiku Celestia jest nam bliska, zwykła. Całkiem niezły, zwięzły tekst, któremu nie brakuje posępnej otoczki i który można przełożyć na bardziej ludzkie realia. Warto rzucić okiem. Zgodzę się, że to nic przełomowego, ani rewolucyjnego, ale przecież nie samymi innowacjami człowiek żyje, prawda? Zwłaszcza, że gdy po zapoznaniu się z treścią przyszła pora na przemyślenia, sztampowości nie czuje się prawie wcale. Pewne rzeczy może i są na wyrost, lecz poszukując cech wspólnych z naszym, ludzkim życiem oraz realiami, uzyskuje się dodatkową płaszczyznę, która sprawia, że tekst wydaje się głębszy i przez to ciekawszy. Myślę, że warto dać "Celestii" szansę. Nie każdemu tekst ten wyda się głębszy, niż jest, pewnie nie każdego skłoni do refleksji, ale jest na tyle krótki i na tyle dobrze zrealizowany pod kątem formy, że warto poświęcić mu nieco czasu. Pozdrawiam!
    1 point
  22. Witam was wszystkich serdecznie, drodzy czytelnicy. Dziś publikuję pewne opowiadanko, nie do końca nowe, bo pochodzi z Gradobicia sprzed trzech lat. W zamierzeniu miało być lekką kpiną z pewnej znanej wielu historii, jak wyszło, sami oceńcie. Niby było dobrze oceniane, ale chciałem je ulepszyć i wstrzymałem się z publikacją. Nowa wersja ostatecznie nie powstała, więc po latach postanowiłem w końcu opublikować fika w wersji konkursowej. Zaprszam do lektury, repkowania i komentowania! Sztuka wojny wg księżniczki Celestii Pod tym linkiem znajdziecie lektorat fika w wykonaniu Miśka200m, za który mu serdecznie dziękuję
    1 point
  23. Hm, przeczytałem początek i czy mi się zdaje, czy tekst nawiązuje do konfliktu zbrojnego, który został opisany w ramach najdłuższego (na dzień dzisiejszy) polskiego fanfika? Brzmi bardzo znajomo, nie powiem, że nie Zważywszy na fakt, iż „Sztuka wojny...” miała być parodią, natomiast tytułowa sztuka, przedstawiona we wspomnianym przeze mnie fanfiku (o ile oczywiście dobrze to skojarzyłem) była przedmiotem niejednej dyskusji oraz nierzadko dosyć cierpkiej krytyki, aczkolwiek bardziej od strony Luny oraz jej intuicji, aniżeli Celestii. Zatem wszystko wydaje się być na swoim miejscu, by napisać krótką, zabawną parodię. Zacieramy zatem ręce i czytamy dalej. Tekstu za wiele nie ma, ale, choć został on wyraźnie podzielony na dwie tylko części, mamy małe wprowadzenie, które przedstawia nam problem, rozwiązanie tegoż problemu, no i zakończenie z puentą, które, jak mniemam, miało przyprawić nas o uśmiech na twarzy. Cóż mogę powiedzieć... Cel osiągnięty, bez dwóch zdań Ktoś kiedyś powiedział, że proste rozwiązania są najlepsze, bo są proste i tym łatwiej je zastosować. Pomysł, by wziąć pod pachę całe imperium, przenieść je w inne miejsce, zaś Sombrze pozostawić "gołe" terytorium (ziemię), którego tak się domagał, uważam za sprytny i dosyć abstrakcyjny, stąd tag [Random został zrealizowany sympatycznie, miodnie wręcz. Ot, kruczek prawny, na którego mroczny król nie raczył zwrócić uwagi, a który spowodował, że nie tylko plan podboju świata nie doszedł do skutku, a wręcz pogrzebał siły Sombry od tak, zanim na dobre rozkręcił się wyścig zbrojeń. Z tego wypływa cenna nauka, iż zawsze należy czytać ze zrozumieniem i pytać. Lepiej stracić troszkę czasu na papiery, niż dać sobie podprowadzić całe Imperium i przyjść na łyse pole, no i w międzyczasie złapać jakąś wredną klątwę, żeby się za dobrze nie bawić. A to zakończenie... osobiście, spodziewałem się, że zaraz tam spadnie jakaś atomówka czy coś w tym rodzaju, a Celestia będzie jak: „lol co XD” Aha – pułkownik, który nosi imię Swordmaster, to też był całkiem sympatyczny pomysł, szczegół ten świetnie wpisał się w opowiadanie, ogólnie. Jest też królewski głos Canterlot, a to zawsze spoko No tak, ale choć jest to parodia, to nie znaczy, że można przymykać oko na formę, co nie? Zatem bardzo się cieszę, mogąc znów napisać, że autor nie zapomniał o zapewnieniu odpowiedniej jakości technicznej tekstu, w związku z czym nie uświadczymy tu ani literówek, ani zjedzonych/ nadprogramowych liter, znaki interpunkcyjne są na swoim miejscu, opowiadanie zostało sformatowane dobrze, w sumie, zahaczając w jakiś sposób o klimat, przyznam, że przyszły mi na myśl stare czasy, a to zawsze pozytywna sprawa w moim wypadku. Podsumowując, mamy solidnie napisany, wciągający, chociaż niedługi tekst, całkiem niezłą parodię, nadającą się w ram raz na szybki i niezobowiązujący przerywnik, a przy tym wspomnienie nieco starszych czasów. Fajna sprawa, tylko tyle i aż tyle Czy warto? A dlaczego nie? W ramach rozrywki i rekreacji jak znalazł. Nie wymaga zbyt wiele czasu, nadaje się i do porannej kawy, i do popołudniowej kawy oraz do kawy wieczorową porą. Do poduszki też może być. Pozdrawiam!
    1 point
  24. To raczej chyba fajka pokoju. Indianie taki rytuał czynili wobec bodarze osób, którzy jakoś im się przysłóżyli.
    1 point
  25. Ok... Oficjalnie odświeżam ten temat (którego szukanie mi trochę zajęło przez to, że to inne konto założyło ). Jako, że teraz mam możliwość rysowania tabletem to stwierdziłam, że to świetna okazja wrócić do rysowania po tylu latach. Niestety zawsze unikałam kolorowania na kartce jak ognia i teraz mam straszne braki w znalezieniu swojego stylu kolorowania, ale będę ćwiczyła powoli. Na pierwszy ogień oczywiście poszedł mój OCek, który w mojej głowie już dawno kolejnej transformacji dokonał (otrzymywał ich dość sporo, przez to że powstał jeszcze kiedy dojrzewałam i wiele upodobań mi się zmieniało dość gwałtownie, dalej mi się upodobania co chwila zmieniają, ale myślę że już nieco wolniej i mam nadzieję że już nie będzie żadnych zmian większych).
    1 point
  26. To nie jest wpadka jakby co. Nie pamiętam kto to mówił, chyba Summerset, która sama nie jest pewna ile trwa tydzień na Ziemi, nie mówiąc już o dobie. Kuce są gatunkiem o niższym poziomie agresji niż ludzie. Jest to związane z ich biologią, cyklem hormonalnym, w tym płciowym. A do tego dochodzi quasi religijna indoktrynacja, to w końcu świat, w którym bóstwa bezpośrednio rządzą swoimi wyznawcami. Choć kuce do końca milutkie też nie są. Personel ośrodka, to jednak nie cała Equestria. A co do opowieści... Cóż, powstała na podstawie jednego z moich snów. Na początku nie wiedziałam, co powinnam tam wsadzić, ale jak zbliżałam się do tego momentu, to wiedziałam, że dam właśnie to, bo chyba pasuje. Tak sądzę. Dzięki wielkie za komentarz^^
    1 point
  27. Jako celestiofag uznałam, że muszę to przeczytać. Zwłaszcza, że to poważny fanfik i Kredke się zachwycał. Cóż, moja opinia będzie dużo mniej pozytywna. Zacznijmy od tego, że tag [AU] jest absolutnie zbędny. Nie ma w tym niczego, co by się kwalifikowało pod ten tag. Dalej: tłumaczenie jest naprawdę spoko i to, co kuleje wynika raczej z niedoróbek oryginału. Przede wszystkim czuję pewien niedosyt, ponieważ fanfik jest osadzony w dość wczesnych realiach - Ceśka i Lulu są dziećmi, a Król Platinum tłucze się z kartoflami. Tymczasem cały ten świat brzmi zbyt współcześnie. Chodzi mi o drobne szczegóły, będące niedoróbkami, psującymi klimat - siostry czasami zachowują się jak współczesne dzieci, z kompletnym wywaleniem na realia, a piekarz umie pisać i pisze pamiętnik. To drobne niedociągnięcia, ale niszczą atmosferę. W ogóle nie pogardziłabym większą liczbą opisów. Ale moim drugim zarzutem jest... pewna cukierkowatość. Bogowie rogaci, jak ten fanfik czasami brzmi GŁUPIO, bo inaczej ciężko mi to nazwać. Celestia jest dla Luny jednocześnie ojcem i siostrą. Ja rozumiem, że ona musiała wcześniej dorosnąć, ale czemu ojcem, a nie matką? Poza tym te fragmenty brzmią po prostu źle i będą tak brzmiały niezależnie od języka. Kolejnym problemem jest to, że Celestia ma 12 lat, a Luna 8, ale ten fanfik potrafi brzmieć tak jakby Luna miała dwa latka. Przykładowe raczki: >osierocone siostry >nie miały też rodziców To pseudośredniowiecze czy Rosja sprzed 20 lat? zdziwionypikaczu.jpg A tu jeszcze przykład kiczu, kiedy autor próbował być poetycki. Przypomina, że Luna ma 8 lat, a Ceśka 12. Uważam, że to mógłby być świetny fik, bo klimat ma potencjał, a i sama historia przypadła mi do gustu. Podobnie jak postać Celestii i problemy, którymi musiała się zająć. Oraz to, że fanfik nie próbuje narzucać współczesnej moralności bohaterkom, które muszą przetrwać za wszelką cenę. I że nie pochwala aktów dobroci, które są aktami głupoty i mogą skazać na śmierć ciebie i twoją rodzinę. Jeup, to było mocne i akurat miodne. Tym bardziej szkoda, że potencjał w dużej mierze zmarnowały nieodpowiednio dorwane słowa i pewna infantylizacja. Może i autor pisze o dzieciach, ale w takich czasach dwunastolatka naprawdę jest prawie dorosła, a średniowieczna ośmiolatka też nie jest takim dzieckiem jak współczesna.
    1 point
  28. Skusiłam się na przeczytanie, bo króciutkie, a akurat miałam wolną chwilkę, a poza tym Celestia. Tytuł prosty i jakże zachęcający dla każdego fana solarnej księżniczki. Ale do rzeczy, bo wypadałoby skomentować jakoś treść. To, co opisałaś jest raczej oczywiste, ale niestety wielu o tym zapomina i nie myśli w taki sposób. Mam na myśli nie tylko kucyki, nie tylko nasze wyobrażenie władców z różnych opowieści, gier, filmów. Nawet w prawdziwym życiu większość wyobraża ich sobie jako...no posągi, to określenie bardzo pasuje. Podoba mi się temat. Jest prosty, ale zachęcający do refleksji. Właściwie nie tylko władców tak sobie wyobrażamy. Mamy wklepane w głowę stereotypy różnych ludzi i ciężko nam pomyśleć, że ktoś mógłby być też zwyczajną osobą. No, ale trochę filozofować zaczynam ^^" Krótkie to, przyjemne. Nie znam oryginału, może był lepszy, a może nie. Mi się podoba ta wersja.
    1 point
  29. A ja zawiodłem się na twórcach mlp, ponieważ myślałem, że skoro nie chcą przywrócić serialu, to w 5 generacji mane 6 będzie. A tymczasem tak ich "znienawidzili", że najpierw usunęli Twilight, a zaraz boję się, że w śmieciach wyląduje i reszta. Nauczka na przyszłość: nie zakochać się w trwającym do dziś serialu.
    0 points
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...