Skocz do zawartości

Jaenr Linnre

Brony
  • Zawartość

    700
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez Jaenr Linnre

  1. Mag odwrócił się wraz z gotowym już eliksirem. Podszedł do krzesła, na którym usiadł, najwidoczniej coś nie tak było z jego prawą nogą, bowiem prawie niewidocznie utykał i siadał z pewną trudnością. Nie był to jednak problem rannego mężczyzny, bowiem ten miał swoje sprawy na głowie. Mag poda mu miskę razem z eliksirem, po zym odezwał się. -Wypij to. Ja tutaj więcej nie pomogę. Trzymaj się swoich przyjaciół i uważaj na siebie. - Mag raz jeszcze obejrzał rany i dodał - Do jutra rany powinny się zaleczyć. Uważaj jednak na siebie. Po tych słowach mag wstał, wyprostował się jak struna i ruszył ku wyjściu z namiotu. Najwidoczniej gdzieś się spieszył, jak to mógł wywnioskować pacjent, po usłyszanej wcześniej rozmowie. Teraz jednak ranny mężczyzna pozostał sam w namiocie. W jego głowie zaś zaczęła się istna bitwa o wspomnienia, które nie chciały wyjść zza mgły amnezji. Teraz mógł polega tylko na napitku, przygotowanym przez maga, oraz na sobie samym. Co się jednak wydarzy dalej? Tego mężczyzna nie wiedział.
  2. Mężczyzna wypił zawartość buteleczki. Smakowała ziołowo-orzechowo, pozostawiając jednak w ustach posmak alkoholu. Eliksir zaczął działać natychmiast. Głowa rozbolała go jeszcze bardziej, jednak myśli stały się lekkie, a ich natłok był ogromny. Myśli zaczęły grzebać w umyśle, w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji czy wspomnień. Nic jednak się nie działo. Ucisk w głowie malał z wolna, zaś myśli wracały do normalnego stanu. Mężczyzna jednak odżył, poczuł się wypoczęty, a ból w mięśniach złagodniał. W głowie mężczyzny zaczęły za to migotać jakieś słowa. Jakby przez mgłę, białej niczym mleko i strasznie nieprzejrzystej, lecz zawsze to jakieś wspomnienia. Mag zaś kończył już kolejną miksturę, tym jednak razem, mogła być mocniejsza, lub mieć inny wpływ na mężczyznę.
  3. Mag skrzywił się słysząc słowa swego rannego towarzysza rozmowy. Najwidoczniej nie uśmiechało mu się leczenie go z takiej przypadłości. - Niestety. To jest amnezja. Dostałeś bardzo silnym zaklęciem, nic więc dziwnego w tym że straciłeś pamięć. -Mag zaczął grzebać w torbie leżącej koło łóżka i wyciągną z niej małą buteleczkę. Wyjął też miskę i trochę ziół, oraz następną butelkę. Pierwszą z buteleczek włożył do ręki rannemu, resztę rzeczy zabrał zaś do stolika, gdzie zaczął w misce ugniatać zioła. -Ten eliksir powinien ci trochę pomóc. Coś mocniejszego przygotuję zaraz. -dopowiedział i wrócił do mieszania składników i zalewania ich zawartością drugiej buteleczki. Cały zaś namiot zaszedł mocnym zapachem alkoholu i ziół. Zapach był mocny, a rannego rozbolała głowa od tej dziwnej mieszanki w powietrzu.
  4. Mag spojrzał na wiszącą nieopodal zbroję i ponownie na mężczyznę. Najwidoczniej coś analizował i zastanawiał się co powiedzieć. Postanowił jednak wpierw przygotować się do rozmowy. Ujął jedno z krzeseł, stojących gdzieś pod ścianą namiotu, by odłożyć je koło łóżka. Usiadł na nim i dopiero teraz postaw owił odpowiedzieć na słowa mężczyzny. - Jesteś w obozie wojskowym Temerii. Na północ od Jarugi, na południe zaś od Brugge. -Mag podrapał się po brodzie, najwidoczniej nad czymś rozmyślając. - Wiesz co się stało, co tu robisz? -zapytał jakby z troską w głosie. Najwidoczniej domyślał się powoli, iż mężczyzna stracił pamięć, lub przynajmniej jej część. Jednak nic ze swych przypuszczeń nie wyjawiał pacjentowi.
  5. Mężczyzna odziany w kolczugę, gdy tylko usłyszał głos rannego, rozpromienił się, a na jego twarzy zagościł uśmiech. Podszedł kilka kroków bliżej, jak gdyby, by przypatrzeć się ogarniętemu amnezją mężczyźnie, niedowierzając w to co widzi. -Żyjecie! -krzyknął w napływie radości, aż promieniującej z jego osoby. Drugi zaś mężczyzna, określony w myślach rannego, jako ten ważniejszy, wystąpił parę kroków ku łóżku, by przypatrzeć się wszystkiemu. Jego wzrok był zimny, jak i jego głos. Sam mężczyzna zaś zdawał się badać, samym wzrokiem pacjenta. Gdy skończył, naprężył się jak struna, chcąc pokazać swoją wyższość, po czym odezwał się. -Jestem Martyz z Tretogoru, wynajęty uzdrowiciel i mag. -Mag spuścił odrobinę powietrza, co wyglądało jakby mu ktoś kij z rzyci wywlókł. Choć wciąż dumny i pełen wyższości, swój wzrok skierował ku mężczyźnie w kolczudze i to na niego miały spaść następne słowa maga. -A ty nie drzyj się tak. Wracaj do swoich, muszę opatrzyć pacjenta. -Mężczyzna w kolczudze wstał, skłonił się z lekka magowi i zeszedł z pośpiechem z namiotu. Wtedy to duma maga całkowicie zniknęła, a mimo młodego wyglądu, przypominał teraz starca. Spojrzał raz jeszcze na leżącego w łóżku. -Jak się czujesz chłopcze?
  6. Mężczyzna przedzierał się przez coraz to większe chaszcze, pozarastanych łąk. Co jakiś czas biedne zwierze uciekało spod jego nóg w popłochu, ten jednak nie zważając na nic kierował się gdzieś przed siebie, trzymając w ręku miecz i z dziwnym przeczuciem iż ktoś, bądź coś go obserwuje. Był prawie pewien iż kogoś zaraz spotka. Przeczucie jednak go myliło. Dotarł bowiem do miejsca najstarszych kurhanów. Miejsca dawnej bitwy i dawnych murów. Nikogo jednak tam nie było, nawet duchy zamieszkujące owe grobowce, jakby spały, czekając jedynie na zmierzch. Coś jednak wciąż przykuwało uwagę Aarona. Był to jeden z kamiennych kopców, porośnięty mchem. Człowiek czuł że coś było z nim nie tak. Coś go do niego ciągnęło.
  7. Niepokój mężczyzny zniknął dość szybko, okazało się bowiem iż dywan, zdobiący podłogę, czy też ziemię lub cokolwiek co mogło znajdować się pod nim, był koloru czerwieni i złota. hałasy zza namioty jednak nie ustawały. Jeden z głosów najwidoczniej chciał gdzieś wybyć, drugi zaś usilnie starał się go zatrzymać. Cała jednak debata była usilnie zagłuszana przez grube ściany namiotu. Wtedy to padły ostatnie słowa sprzeczki. -Dobrze. Raz jeszcze go obejrzę. -Odpowiedział zimny, choć dość elokwentny głos. Do namiotu wkroczyła dwójka mężczyzn. Jeden niski, w kolczudze i z mieczem przy pasie, zaś jego czarna tunika zdobiona była trzema srebrnymi liliami. Jego towarzysz nosił na sobie zdobione Cote, najwyraźniej modne, choć nie do końca wygodne. Mężczyzna w Cote widząc iż pacjent nie jest już nieprzytomny zamyślił się lekko po czym odezwał się. -Jak się czujesz? Coś cie boli? Nie ruszaj się!
  8. Droga na wschód była powolna, szczególnie iż Aaron wybrał by pójść pieszo. Podziwiał piękne widoki, jednak ta droga nie była nader często uczęszczana. Widać było iż zarastała z wolna wysokimi trawami, a jej udeptana część zaczynała być nierówna i coraz węższa. Ale czemuż się dziwić, przeto szlak ten prowadził ku Shire. Lecz nie była to zwykła droga, nie. Ta prowadziła prosto przez Wzgórza Kurhanów, a ta droga nie należała do żywych. Jednak przygoda najwidoczniej gnała mężczyznę w tę właśnie stronę, przyobiecując mu szczęście i ogrom ciekawych zdarzeń...
  9. Rok 1275. Trzy lata po wielkiej zarazie. Siedem lat od ostatniego pokoju Cintryjskiego. Od roku trwa zażarta wojna. Nilfgaard ponownie zaatakował, tym jednak razem siły wroga były nader skuteczne. W ciągu zaledwie kilku dni, czarne siły zajęły wyspy Skellige, oraz wkroczyły w głąb, osłabionej ostatnią wojną i zarazą, Lyrii. Ponownie odbyła się narada Królestw Północy, której przewodził król Foltest. W tym samym czasie żołnierze cesarstwa przystąpiły do przejścia Jarugi, na wysokości Brugge. Atak został jednak odparty dzięki wojskom zaciężnym Temerii, dowodzonym przez najemnika. Wojna jednak dopiero się rozpoczęła... *** Mężczyzna leżał teraz na łóżku polowym, w środku jakiegoś namiotu. Nie pamiętał co tu robił, jak się tu znalazł, ani nawet kim był. Czuł jednak ból, ból przeszywający całe jego ciało. Był on bowiem ranny. Nie, raczej poszarpany, niczym przez dziką zwierzynę, ostrymi jak miecze zębiskami. Rany jednak były już zaleczone, choć wciąż sprawiały ból. Mężczyzna rozmyślał co tutaj robi. Kim jest. Co mu się stało. W jego pamięci migotała jedynie wizja, wizja bitwy. Wizja... Stał na skarpie. Wpatrywał się na toczącą się w dole bitwę – wyglądało tak jakby przeciwko sobie walczyli cieniści żołnierze. Mimo starań, nie potrafił odgadnąć ich przynależności. Spojrzał na siebie. W ręce dzierżył łuk. Obok niego stał oddział elfów. Ci patrzyli na niego jakby oczekiwali rozkazów. Dlaczego – pierwsza zagadka. Wtem nagle coś dostrzegł. Na polu bitwy zapanowało poruszenie. Próbował zobaczyć kto to, ale nie potrafił – widział tylko cienistą sylwetkę. Ta osoba wyraźnie podbudowała morale żołnierzy. Dał znak swoim towarzyszom. Wszyscy napięli cięciwy. Salwa. Kilkudziesięciu żołnierzy padło i rozwiało się niczym duchy. Cienisty wojownik spojrzał w jego stronę. Nie mógł dostrzec jego twarzy, ale… jakoś czuł, że to nic dobrego… Salwa. Kolejna grupa wrogów została przeszyta strzałami. Wtem dostrzegł daleko na horyzoncie jakiś ruch. Dowódca. Sięgnął po strzałę, napiął cięciwę i czekał… Mierzył wzrokiem swojego przeciwnika. Czekał. Obok jego ucha zaczęły świszczeć strzały – przeciwnicy w końcu przypomnieli sobie, że też mają łuczników… Dowódca stał niezwykle daleko, na jakimś ruchomym podwyższeniu. Nie miał zbroi ani magicznej osłony – pewno był przekonany, że skoro nie ma magów to nikt go nie ruszy. Padł strzał. Widział to tak, jakby nagle czas zwolnił swój bieg. Strzała powoli zaczęła pędzić ku swojemu celowi. Wszystko inne zniknęło w czerni – widział tylko siebie, strzałę oraz wrogiego dowódcę. Ten do ostatniej chwili stał nieruchomo. Kiedy już zaczął próbować odskoczyć, było już za późno. Grot przeszył mu gardło. Nie musiał nawet patrzeć, by wiedzieć, że na twarzy przeciwnika wymalowało się przerażenie. Taki był koniec wielkiego dowódcy… Tak, ta wizja nie dawała mu spokoju, a jej nawroty sprawiały ból. Teraz jednak musiał soc uczynić, nie wiedział jednak co. Mężczyzna rozejrzał się. Był w jakimś czarnym namiocie. Był on sporawy i na pierwszą myśl mógł przypominać szpital polowy. Był jednak zbyt porządny, stały tu bowiem dębowe meble, na ziemi leżały dywany. Gdzieś koło szafy stało duże lustro, oraz jakiś wieszak ze zbroją. Ta nie nadawała się już do niczego, była bowiem pocięta, niczym papier. Podarta i ledwie trzymała się w kupie. Ciekawość mogła zrodzić pytanie, czy należała ona do owego mężczyzny? Teraz jednak słyszał tylko ciszę, przerywaną głosami z poza namiotu, iż komuś nie grozi już niebezpieczeństwo. Ale komu? Czyżby jemu?
  10. Karczmarz zrozumiawszy odpowiedź swego gościa, oraz prośbę, polał kufel piwa i podał go gościowi. Czas mijał z wolna. Minuta po minucie, robiło się coraz jaśniej, a kolejni goście schodzili z góry by spożyć śniadanie. Nic jednak nie przykuło szczególnej uwagi Aarona. Czas mu płynął strasznie mozolnie i brak mu było przygód, czy chwały. Większość gości było ludźmi, zdarzyła się jednak dwójka Hobbitów, które zawędrowały tu zapewne spróbować tutejszego piwa. Nic ponad to nie działo się, bowiem nikt nie był rozmowny, a część szykowała się by ruszyć wraz z południem, ku szlakom prowadzącym ku Minas Tirith.
  11. Karczmarz widząc że jeden z gości już wstał, nabrał chochlą nieco gulaszu i nałożył go na miskę. Dobrał do tego koszyk z chlebem i drewnianą łyżką. Jako że chłopaczyna zapłacił mu dzień wcześniej za nocleg ze śniadaniem, nie chciał by ten musiał czekać. Podszedł do młodziana i położył miskę oraz koszyk przed nim. Sam karczmarz nie był nader uprzejmy i nie wyglądał najprzyjemniej, jednak tym razem postanowił się odezwać zdziwiony hałasami z pokoju gościa, nadchodzące przez całą noc. -Cóżeś panoczku? Ze skóry cie obdzierali po nocy? Karczmarz nie był uśmiechnięty, choć najwidoczniej jego humor nie był też zły. Oczekiwał jedynie odpowiedzi swojego gościa, opierając się o blat lady barowej.
  12. Arda. Śródziemie. Świat Iluwatara oraz Valarów. Zasiedlony przez liczne rasy, stwory czy zwierzęta. Dom Elfów, Krasnoludów, Ludzi, czy Hobbitów. Świat pełen szczęścia, dobra, ale też i zła, smutku i śmierci. Świat pełen wojen, wojen z Morgothem, orkami, smokami i wszelkim złem. Arda choć piękna i pełna życia, nie była wolna od złych istot, czy też wojen. Jednak dobro zawsze zwyciężało, obalając Melkora, zalewając plugawe lądy morzem, wypędzając orków. I tym razem, przed kilkoma laty, wojna była ciężka, bowiem Sauron miał potężnych sojuszników i dobrze był przygotowany. Zbierał siły, czekając na ten moment, aż w końcu rozpoczął kampanię przeciw ziemią Śródziemia. Jednak zło ponownie zostało pokonane i wypędzone, a wszystko za pomocą jednego Hobbita, który wziął ogromne brzemię, i ruszył z nim poprzez całe Śródziemie ryzykując życiem. Zniszczył on jedyny pierścień, a Sauron, ponownie wygnany uciekł gdzieś pośród mroki. Wojna dobiegła końca, orki były dziesiątkowane, elfy odpływały ku krainą nieśmiertelnych. I to właśnie tutaj zaczyna się nasza opowieść. Wydawała się nie być wartościowa, czy też szczególnie znacząca. Jednak jak się rozwinie? Jeden Eru wie... *** Na znaku przed drzwiami widniała tabliczka, a zdobiący ją napis brzmiał: "Pod rozbrykanym kucykiem". Zbliżał się ranek, a miasteczko dopiero budziło się do życia. W samej zaś oberży, brzuchaty karczmarz przygotowywał już od pewnego czasu gulasz, który to miał zostać podany jako śniadanie dla gości. Ale to nie on był bohaterem naszej opowieści. Nasz bohater znajdował się teraz na piętrze, budząc się z okropnego snu. Ów sen męczył Aarona calutką noc, a był on wspomnieniem walki z grupą Orków, którzy to próbowali zabić biednego człowieka, co napatoczył się na nich przypadkiem. Na szczęście mężczyzna zdołał uciec owej bandzie, a teraz przebywał bezpieczny w karczmie i mógł zacząć ponownie przygotowywać się do swej wyprawy. A jakie będą jego dalsze losy? O tym zdecyduje on sam...
  13. A więc jako nowy MG, zapraszam wszystkich do zapisów!

    1. kapi

      kapi

      Gratuluję przejścia naboru :D

  14. Masked skrzywił się słysząc rozkazy Shadow, Jego wzrok skierował się na nią, jednak jego myśli krążyło po każdym z zebranych. -Ja mam pytanie. - Odezwał się zimno, jednak ze stoickim spokojem, mimo nerwów przyszłej bitwy i jej losów. -Nie powinniśmy ustawić się w jakimś szyku? Bowiem niektórzy, jak ja, słabo radzą sobie w walce wręcz, jednak są zabójczy na dystans. Powinniśmy coś wymyślić. Myśli Maskeda teraz zajęte były możliwymi kombinacjami obecnych żołdaków. Musieli bowiem przygotować jakiś plan, by w razie potrzeby ktoś zasłonił walczących na odległość. Magowie ponadto mogli utrzymywać bariery, co mogło jeszcze bardziej pomóc. Teraz trzeba było to tylko obmyślić i wprowadzić w życie.
  15. Rabbit Robot nie wiedząc co się dzieje przygotował Terańskie rzutki. Nie był pewien co dzieje się za barykadą, jednak ważnym było by obronić się przed tym. Ustawił się więc naprzeciw barykady, jednak na tyle daleko by, możliwe, odłamki bądź części barykady nie uszkodziły go bądź nie przesłoniły mu widoczności. Musiał bowiem zadać pierwszy cios.
  16. Ostatnie dni była nader puste. Nie czułeś nic i to było dość zastanawiające. Kroczyłeś zimnymi, pustymi ulicami, wymarłego miasta, błądząc wśród mgły. Czułeś że musisz coś znaleźć, lecz nie wiedziałeś co to takiego. Wtem ujrzałeś żelazną bramę. Ogromną, zdobną i otwartą. Jakieś uczucie, gdzieś z tyłu głowy, mówiło i abyś tam poszedł, choć twe myśli odradzały ci. Wkroczyłeś jednak, pchany niewidzialną siłą, jedynym zaś co zobaczyłeś były masy nagrobków, krzyże, kaplice i obumarłe, suche drzewa. Krocząc, jednak bez celu, wśród uliczek i alejek, odnalazłeś jeden, jedyny pusty grób. Obok zaś stał kamienny nagrobek, oraz dłuto i młotek. Wtedy już wiedziałeś do kogo należy ów grób. Teraz wystarczyło go opisać... Witajcie moi drodzy. Jako nowy MG chciałbym przedstawić wam kilka zasad panujących na mym cmentarzu. 1. Prosiłbym o kulturalne zachowywanie się. Nie będę tolerował chamstwa czy obraz pod żadnym kierunkiem. 2. Proszę trzymać się regulaminu forum. 3. Mogę zrozumieć wszystko, ale starajcie się utrzymywać ortografię na poziomie. 4. Starajcie się i bawcie się dobrze. Oto zaś możliwe światy wraz z modelami KP: 1. Faerun 2. Wiedźmin 3. Arda 4. Ashan 5. Wampir: Maskarada 6. Świat mroku 7. Naruto 8. Wasz świat Wszystkich serdecznie zapraszam do gry, oraz odnalezienia swojego grobu...
  17. Jaenr Linnre

    Zapisy do Plagi

    Imię: John Przydomek: Silver hand Frakcja: Piraci Wiek: 22 Płeć: Mężczyzna Wygląd: Charakter: Dystyngowany, mściwy, okrutny, sztucznie uprzejmy, bezwzględny Historia: Młody John miał dobre życie. Bogactwa, służba, nauczyciele, lekcje fechtunku. Jego ojciec bowiem, chciał go odwieść od swojego sposobu życia i dać synowi alternatywę, której on sam nigdy nie miał. Był on bowiem piratem. Kapitanem na dwóch własnych statkach. John jednak znając potęgę pieniądza i wiedząc iż ojciec nie będzie mógł mu zapewnić pieniędzy na studia, bo w każdej chwili może zginąć, lub zostać złapanym, zaciągnął się na jego statek. Ojciec jego był tym nieźle rozeźlony, nic jednak nie powiedział twierdząc iż to decyzja syna. Nigdy nie traktował syna lepiej, a nawet nakładał wyższe kary, czy nakładał więcej obowiązków, by młokos nauczył się życia i trudu pracy na statku, a wybić z głowy wygody jakie wpoił mu w dzieciństwie. Pewnego jednak poranka, w bardzo mglisty dzień, Ojciec zadecydował ruszyć dwiema fregatami na łów. Odnaleźli statek, przewożący pokaźny ładunek przypraw i wpłynęli za nim w mleczny pas mgły, udając że czynią to by nie zgubić się. Potem szkwał wypchnął statek poza mleczny pas, jednak ci nie spodziewali się śmierci. Nagły huk w uszach grał i już atak trwał, to fregaty wystrzeliły rzędem dział. Czarny dym spowił wszystko i już atak trwał, nadszedł śmierci czas, a w powietrzu uniosły się krzyki i lamenty. Jeden z pocisków trafił w maszt drugiej fregaty, z trzaskiem ją łamiąc, a jedna z salw rozwaliła piracką sterburtę. Wtem piraci zaczęli gonić ów statek i rozpoczęli abordaż. Fregata jednak z dziurawą burtą nie nadawała się do niczego, więc szyper uczynił w dnie dwie dziury i uciekł. Bitwa trwała krótko i krwawo, szczególnie dla piratów, którzy przegrali. Jedynie nieliczni, w tym ranny John uciekli i skryli się na jedynej pozostałej fregacie. Jednak kapitan zginął w bitwie i zaczęły się czasy ciężkiego pirackiego życia i tułaczki po morzach. Trwało to długo, a John, utraciwszy w bitwie jedną z dłoni zaciągał się na coraz to kolejne statki. Pracował ciężko jak mógł zdobywając pieniądze, kobiety i niesławę. Bywał bosmanem, szyperem, majtkiem czy też sternikiem, ucząc się po kolei wszystkiego na statku. Zdobywał doświadczenie, w tym i bojowe. Młodzian nigdy jednak nie wyzbył się przyzwyczajeń z dzieciństwa, nosząc bogate stroje, czytając książki i opijając się winem. Jego dłoń zastąpił stalowy hak, mocno zdobiony według gustu Johna, a okazał się straszną bronią i uśmiercając nie jednego. Mężczyzna ze względu na hak, oraz szczęście i wiedze, dostał prędko przydomek Srebrno-rękiego Johna. Mężczyźnie jednak podczas całego tego życia czegoś brakowało. Chciał spotkać nową załogę, która stanie się jego nową rodziną, a on przeżyje wielkie przygody. I ten czas się zbliżał...
  18. Uśmiechnąłem się do mego przeciwnika. Był on nader inteligentny i przebiegły. Miał przemyślany każdy jeden ruch. Myślał iż może być o krok przede mną, jednak nie wiedział o wielu moich sztuczkach. Rozkoszą napawała mnie ta, jakże potężna bitwa, bardziej myśli, niż ślepej furii i mocy. Wszystko musiało być dopięty na ostatni guzik. Tak, teraz musiałem jeszcze mocniej skupić się na bitwie, bowiem mogłem ją przegrać, a na to nie mogłem pozwolić. -Wykorzystanie mocy przeciwnika. Ciekawy pomysł. -Odezwałem się ku memu oponentowi, bowiem cała ta sceneria bitwy, jak i każda z naszych sztuczek, były niczym innym jak lekcją. Lekcją walki, oraz rozmową. Ważnym więc było by okazać szacunek przeciwnikowi i usłuchać jego rad, mógł mieć bowiem wiele racji w swych słowach. -Używanie broni, w tak dystyngowanym pojedynku nie jest chyba dobrym pomysłem. -Dodałem od siebie widząc uniesioną broń mego przeciwnika. Może zdobyczna, lub prezent? Nie byłem tym nadto zainteresowany. Ważne było, iż broń ta jak, wszystko inne, rzucała cień. Postanowiłem przygotować się na walkę w zwarciu, w razie gdyby przeciwny mi mag wolał ten typ walki. Wystawiłem więc lewą nogę jako wykroczną, ustawiając się z lekka bokiem ku magowi. lewa dłoń była skupiona teraz na dymie, który to unosił się aktualnie, u stropu areny. W prawej zaś dłoni pojawiła się kosa. Czarna, cieknąca kosa. Odbicie, niczym w lustrze, broni przeciwnika. Bowiem wszystko co ma cień, mogło mi służyć, a mój przeciwnik musiał być tego świadom. Skierowałem kosę za siebie, by mieć jak największy zasięg ciosu z zamachu, zarazem przygotowując swą tarczę uczynioną w formie sfery, wokół mojej osoby, do przyjęcia ciosu. Musiałem jednak przechylić szalę na swą stronę. Dym u stropu areny zadrżał niespokojnie. Nagle zerwał się niczym za sprawą wichury i uleciał w kilka kierunków. Celował we wszystkie źródła światła, to bowiem było mi zupełnie zbędne i mogłem się bo pozbyć, by nie korzystać jedynie z cieni rozsianych po arenie. Dym uderzając w coraz po kolejne źródła światła, dławił ogień, ciął świece, gniótł stojaki, rozbijał szkło. Czynił wszystko by światło w owych miejscach nie wróciło nader prędko. Teraz gdy salę spowiła ciemność, mogłem zająć się kwiatami rozsianymi przez mego oponenta. Ciemność wykorzystałem niczym broń. Cienie, czy też sama ciemność ulatywała z płaskich powierzchni, by dosłownie pochłonąć kwiaty, przenosząc je na inny plan, gdzie te niewątpliwie zanikną, bądź zwiędną. W miejscach jednak należących, jeszcze przed chwilą, do błękitnych tworów, pojawiły się czarne odpowiedniki. Były one, prawdopodobnie, cienistą kopią czaru przeciwnika. Nagle otworzyły się wypuszczając masę smolistego, ciężkiego dymu, oraz masę nieprzyjemnego, ostrego i drapiącego pyłu, który teraz poruszał się między złogami czarnego dymu przy podłodze, a masa jasnego przy suficie. Teraz po ja musiałem poczekać na ruch przeciwnika,a będzie on zapewne ważną lekcją. Każdy mój kolejny oddech, napełniał salę kolejnym kłębem dymu...
  19. Valthar skrzywił się paskudnie, co uwydatniała jego blizna, gdy się przeciągał. A jego zbroja stukała zimnym, nieprzyjemnym, metalicznym dźwiękiem. Sam mag jak gdyby napełniał się czymś, czymś złym, mrocznym, czymś co mogło zaniepokoić elfy, gdyby te mogły to odczuć. Najwidoczniej odpoczynek którego to doczekał się mag czynił coś nader złego z jego zgniłą duszą. Jego czarne oczy przejawiały, iż noc przejawiła mu setki koszmarów czy też wizji złego. Mag chwycił swój kostur, którego obnażone ostrze wyglądało teraz niczym narzędzie kata. Poprawił swój sztylet, który to teraz przypominał szpon demona, którego nikt nie chciałby napotkać. Blada niczym śnieg twarz człowieka przejawiała, mroczny spokój, całkowicie nie pasujący do jego aktualnego oblicza. Zarzucił swój kaptur, chroniąc się przed promykami słońca, po czym odezwał się, jakby zawodzącym ze zmęczenia głosem. -A więc czas ruszać. Na co winniśmy zwracać uwagę elfie?
  20. Valthar słysząc głos elfa wyszedł ze swego transu i zaczął wstawać ze swego miejsca. Więc czas na odpoczynek się skończył, teraz czas na polowanie...
  21. Chmmm... Nabory na MG? Zobaczymy jak pójdzie...

    1. kapi

      kapi

      Na pewno dobrze :D

    2. Spirlny byt Atlantis
    3. DiscorsBass

      DiscorsBass

      Patrząc po nicku, to ten... chyba Cię przyjęli! xd Gratuluję! ^^

  22. Jak dla mnie za spokojne na Cavę, może Serox
  23. Niklas nie może być tak zły, więc Littlebart...
  24. Sith nie był zadowolony z odpowiedzi, uznał bowiem iż bibliotekarz wyśmiewa go. Jednak nie miał ochoty narażać się w świątyni. Teraz była misia którą musiał się zająć. -To wszystko. -Odpowiedział i ruszył ku hangarom. Jego krok był szybki i pewny, znał bowiem korytarze i nie martwił się o nic będąc wewnątrz świątyni. Mógł skupić się na ważniejszych sprawach, które teraz zaprzątały jego umysł. Musiał się teraz dostać na jakąś planetę przemytników i wiedział nawet która będzie odpowiednia. Postanowił ponadto sprawdzić ile posiada kredytów, wyruszanie bowiem w kosmos bez pieniądza, nawet dla Sitha mogło być uciążliwe.
×
×
  • Utwórz nowe...