-
Zawartość
10766 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
5
Wszystko napisane przez Mephisto The Undying
-
Cholerny Rodrigez... No naprawiony statek, wymienione świece w silniku. Ta... wymienione. Pewnie znowu debil papierem ściernym przetarł i zadowolony, że naprawił. Nigdy więcej do cholery! Do porządnego mechanika trzeba będzie iść a nie... po kosztach. A teraz tonie. Butch przeklinał pod nosem, a raczej przeklinałby gdyby nie tonął. Teraz tylko z trudem starał zbiec z tonącego statku, zakładając szybko plecak. Technologia kosmitów była wspaniała, trzysta kilogramów pojemności w małym plecaku nie warzącym nawet pół kilo. No niestety, nie udało się wypłynąć. Zobaczył tylko kopyta... Gdy obudził się, najpewniej na suchym lądzie spojrzał wpierw na niebo. Zaraz potem zobaczył bandę pastelowych kucyków wokół siebie. "JasnyChuj.bmp" pomyślał robiąc przewrót do tyłu, lądując w przykucu i chwytając za rewolwer i odtrącając płaszcz na bok, - Czym ty do cholery jesteś?! - zawołał - Czym wy wszyscy jesteście?! - rozejrzał się gwałtownie. Nie strzelał, ale gotowy był.
-
Gassot zdziwił się gdy kobieta bezbłędnie odgadła, że był Noxianinem. Ciekawiło go jak to wywnioskowała, jego akcent był aż tak oczywisty? Nie miał mundury, chociaż faktycznie czerń i czerwień dominowała w jego stroju. Może po prostu o to zapyta. Opierając się o lewą, nie złamaną ręke, spróbował podnieść się do siadu. - Fakt... Jestem z Noxus. Ale nie jestem zbiegiem. Po prostu szukam czegoś - powiedział, jakby chcąc uniknąć powiązania z wojskiem. - Tak łatwo zauważyć, że jestem z Noxus? Czy po prostu nie jestem pierwszy?- zapytał zaciekawiony.
-
Noxianin raz jeszcze poczuł się jakby ktoś go pobłogosławił. Przetrwał, ktoś go znalazł. Nawet odmrożenia aż tak mu nie przeszkadzały. Znaczy bolały ale miał wrażenie, że było to tylko trochę nieprzyjemne. Cieszył się tylko, że żył. Odetchnął z ulgą, gapiąc się w sufit. Wtedy też wkroczyła kobieta na którą spojrzał słabym wzrokiem. - Tak. Dziękuje bardzo - odezwał się niezbyt głośno. Nie miał zbytnio sił.
-
Soft Note Pieniądze były dość intrygujące, jakby nie było chciał zarobić. No i miałby wspaniałą historię do opisania i opowiedzenia. Lub zaśpiewania. Przyjrzał się monecie w kopytku klaczy, która to potem pojawiła się bliżej niego. Pochwycił ją i przyjrzał się jej uważnie. - Och, ktoś musi te przygodę zobaczyć i opisać. Wchodzę w to - oznajmił.
-
Napływający brak sił i ciemność przed oczami nie pozwoliły w sumie na wiele, poza ostatnim chwytem jelca miecza, podczas powolnego osuwania się na kolana i przyjrzenia się czy postać na pewno nadchodzi nie było nic co zdołałby jeszcze zrobić. Temu też szybko padł, mając w głębi duszy nadzieje, na to, że przetrwa.
-
Gdy siła znikała a kroki powoli stawały się coraz wolniejsze, nawet wolniejsze niż wcześniej, a utrzymanie pionu było już praktycznie możliwe tylko dzięki posiadaniu miecza, używanego jak laski. Powoli idąc, starając się wyłapać więcej szczegółów sylwetki, jednocześnie próbując nie zatonąć w śniegu. Krok za krokiem Noxianin parł naprzóad zbierając po chwili powietrze w płucach, jednak pierwsza próba zawołania czegoś okazała się być bezsensowna. Dopiero za drugim razem udało mu się zawołać "Hej, tutaj!". Jednak wciąż chyba niedostatecznie głośno, więc próbował tak długo aż sylwetka nie zareaguje. Albo on nie straci sił.
-
Czy to miał być koniec? Zamarznięcie tutaj? W głębi duszy Gassot przeklinał dzień w którym wybrał drogę podróżnika. Ale jednak... wiedział, że jak padnie teraz... nikt nie będzie w stanie tak po prostu zatrzymać tego co miało się stać... Ale czy on wiedział co ma się stać? Używając swojego miecza jako podpory i laski do chodzenia robił zmęczone kroki wiedząc, że nie może się zatrzymać. Jakby to zrobił, już by nie ruszył. Grzęznąc i prawie wywracając się po raz kolejny, z trudem utrzymując resztki woli do kroczenia naprzód. Potrzymał się mieczem i wznowił krok. W tym momencie poczuł się jakby właśnie spłynęła na niego łaska każdego z bogów Valoranu, prawdziwych, nie prawdziwych, nie ważne. Poczuł się jakby ktoś go właśnie ocalił. Ciepłe światło sprawiło, że jego oczy, gdyby nie były całkowicie zmrożone, zaszły by łzami szczęścia. Ruszył z siłą którą nie spodziewał się, że miał w kierunku łuny. Miał tylko nadzieje, że do niej dotrze.
-
Kiedy on to wszystko tu zamontował?! Nie odsunąłem się przecież stąd od dłuższego czasu... Więc jak?! Tyle dobrze, że wcześniej załatwiłem sobie obronę. Co prawda to nie wystarczyło, ale pierwszy wybuch przetrzymało i ten po prostu wysłał mnie w powietrze. Ale oczywiście, koniec to nie był. Oberwałem kilkoma ostrzami ale na dłuższą metę, byłem zbyt wysoko. Powoli i druga ręka została pokryta piórami, skóra zmieniła się na czarną a paznokcie zaczęły przypominać szpony. Wtedy też peleryna podzieliła się na dwie, przypominające krucze skrzydła części i wraz z potężnym machnięciem skrzydłami dotarłem wyżej, zatrzymując się pod sufitem, wbijając palce w kamień. W miejscu sporej części ran pojawiała się teraz czarna skóra i pióra. Pióra też powoli przeplatały się z włosami. Nie ukrywajmy, wyglądało to jakbym powoli tracił człowieczeństwo. Ale na razie czekałem, pod sufitem. Wreszcie, zobaczyłem, że atak ustał. To był ten moment. Przemykając szybko po suficie, zasłaniając na moment okno, zapewniające dodatkowe światło, skoczyłem na dół, rozkładając szeroko skrzydła, lądując gwałtownie na Lucjanie, przygważdżając go do ziemi. Położyłem lewą rękę na jego twarzy. - Bahruna Ladachi - wycedziłem gniewnie i pociągnąłem dłonią przez całą jego twarz, przy okazji drapiąc ją. Potem odskakując, przy okazji machając raz skrzydłami żeby zwiększyć dystans. Miejsce którego dotknąłem zaczęło nagle wystrzeliwać w górę zielone płomienie, otoczone czarną spiralą, które to dodatkowo raniły twarz oponenta. Ale to nie był koniec. Prawie natychmiast zacząłem zbierać więcej energii. W tym samym czasie, wszystkie kruki które przywołałem wcześniej wpadły na siebie i w chmurze piór i obrzydliwych odgłosów stały się jednym krukiem, znacznie większym, który podleciał do mnie i wylądował na moim ramieniu. Zakrakał groźnie obserwując mojego przeciwnika, w czasie gdy ja skupiłem się na energii. Szybko rozproszyłem ją, by ta swobodnie dotarła do wszystkich z przywołanych cieni. Wtedy też padłem na kolana i zacząłem recytować inkantacje zbierając w obie dłonie energię uciekającą z zaklęcia rzuconego na Lucjana, recytując przy tym "Roh, Vroh, Roh. Sor, Veks" powtarzając całość wielokrotnie. Wtedy też istoty z cienia rozpadły się, a ich fragmenty zaczęły formować pode mną krąg, który powoli rozświetlał się i rozszerzał. Wreszcie, blade światło, przypominające te księżyca rozbłysło pode mną a ja szybko wyskoczyłem z kręgu. Z bladego światła wyleciała chmara kruków, kraczących gniewnie i krążących po arenie. Wreszcie, sylwetka wysokiej, w koronie, ubranej w czerń przyozdobioną piórami i srebrem, kobiety w porcelanowej masce, o niewidocznych oczach i fioletowych, namalowanych ustach, kilku kropkach na czole i symetrycznych, też fioletowych, pęknięciach, pojawiła się. Fragmenty sukni, ruszały się na nieistniejącym wietrze. A sama kobieta wydawała się sunąć nad ziemią. Zatrzymała się za mną i delikatnym ruchem dłoni zaczęła zbierać energię na koniuszku swojego palca, tą samą do której zebrania ja potrzebowałem dwóch rąk. Wreszcie oboje wystrzeliliśmy zielono-czarną falę energii w kierunku Lucjana, a widmowa rzuciła kawałek na materiału na moją głowę po czym stworzyła kościany sztylet wydawałoby się, że z niczego, który następnie upuściła, tak, że wylądował pod moimi nogami. Szybko go podniosłem. Kolejny ruch dłonią kobiety i coś w rodzaju bladego światła otoczyło moje ciało. Załamując wizje mojej postaci ale i chroniąc.
-
Różne oblicza śmierci [Zapisy] [Gra] [Apokalipsa] [Survival] [Reaktywacja]
temat napisał nowy post w Archiwum
Świetnie... znowu tu jesteś co? Hah. Do tego wcale nie słyszysz co próbuję ci przekazać ty cholerny idioto. Pamiętasz te czasy gdy nie krzyczeliśmy ciągle o mięsnych bicyklach? Ta... ja też nie... heh. Kolos z toporem jakimś cudem unikając ostrzału schował się za jedną z zasłon. - Urwę ci jęzor i wetknę go w twój odbyt! - zawołał wściekle. Czekając aż przerwą ostrzał. Ale ostrzał trwał. I trwał, a ofensywne krzyki o morderstwie, ludobójstwie i gwałceniu czaszki wraz z nimi. Wreszcie, Krieg usłyszał ten błogosławiony dźwięk braku amunicji i wyskoczył wściekle ze swojej zasłony. - Wetknę mój ból w twoje bebechy! - zawołał dobiegając do jednego z bojówkarzy, który to nie zdołał uciec, w przeciwieństwie do jego kolegi. Kolos zgrabnym ruchem wyłamał mu szczękę, złapał jego język i pociągnął go tak mocno jak umiał i kopnął w dół szczęki pozbawiając go bojówkarza. A potem... no cóż... postąpił zgodnie ze swoimi słowami które to wykrzyczał na początku. Potem podniósł topór i pozbawił bojówkarza życia. Wydając z siebie dziwaczne odgłosy ekstazy, a potem przystępując do przeszukiwania jego ekwipunku. -
Nie była to raczej zbyt miła nauczycielka, ale jedna rzecz Richarda chwyciła... była to tak jakby kobieta której wygląd wpasował się w jego gusta. Odchrząknął nieco po czym oparł głowę o rękę i siedział tak przez chwilę czekaj na to co się stanie.
-
Soft Note Podnosząc głowę do góry, Soft Note dostrzegł kopytko, niewysokiej klaczki, ruszył w tamtym kierunku sprężystym krokiem, przyglądając się przy okazji tej która go zawołała i jej towarzyszce. Miał wrażenie, jakby gdzieś już tę twarz widział. Ale nic poza tym. Gdy już dotarł skłonił się lekko i posłał obu klaczą uśmiech, jeden z tych przez które sprawiały, że klacze, oraz niektóre ogiery, miały miękkie kolana. No nie zawsze. Ale na ogół się udawało. - A więc, wołałaś? - zapytał głosem cwaniaczka.
-
[Soft Note] Krocząc na górę, lekko zmęczony bard, myślał nad kolejnymi zajęciami. W końcu, nie zamierzał cały czas spać. Pieniądze, nawet jeśli jeszcze miał ich na kilka dni, mogły się skończyć, temu albo musiał coś napisać, albo pieniądze spadną mu z nieba. Czy to dosłownie, czy w przenośni. Faktem pozostawało, że musiał działać. I kto by pomyślał... coś się stało. Jego imię. No, nie imię, pseudonim, zostały wywołane, ale nie był to znajomy głos. Jednak to propozycja materiału na balladę najbardziej go pochwyciła. Odwrócił gwałtownie całe ciało, w płynnym piruecie, sprawiając, że teraz patrzał wgłąb sali. Szukaj właścicielki głosu. - Ktoś mnie wołał? - zapytał donośnie, rozglądając się w poszukiwaniu kogokolwiek kto go zawołał. Czuł ekscytację na samą myśl o nowej pieśni.
-
Cholerny... Uniknięcie granatu nie było by trudne, ale i tak się go pozbyłem. Gorzej, że zaraz potem rzucił kolejne zaklęcie na które nie byłem gotowy. Niestety znałem je i nienawidziłem go. Ale jakoś trzeba było to przetrwać. Nawet peleryna nie pomogła, bo w końcu, jak? To nie był zwykły ogień. Ale musiałem przetrwać... Gdy wreszcie zostałem wyrzucony z zegara, dysząc ciężko, dostrzegłem biegnącego w moim kierunku Lucjana... o nie, nie będzie łatwo. - The World! - zawołałem zanim oberwałem. Rozszerzający się efekt negatywu zatrzymał czas. Łącznie z nogą, która prawie mnie dosięgnęła. Odczołgałem się od miejsca w którym byłem, ale wstanie było dość trudne. Wyciągając z jednej z kieszeni węgielek, nakreśliłem niedbały krąg na ziemi i uderzyłem w niego dłonią, a ten stworzył długi kij z tego samego materiału co podłoże, którego użyłem jak laski aby się podnieść. - Sześć sekund minęło - burknąłem odchodząc kilka kroków dalej. - Osiem sekund minęło... - błękitna arkana zebrała się w mojej dłoni - Dziesięć sekund minęło - efekt negatywu zawrócił, przy okazji przywracając czas na swoje pierwotne tory. W tym samym czasie, korzystając z jego momentu zawahania, gdy noga nie napotkała żadnego celu, wystrzeliłem w jego kierunku lancą stworzoną z lodu, która włąśnie się pojawiła, zamrażając i zamieniając się w setki odłamków lecących w losowych kierunkach po trafieniu w cokolwiek. Kruki w tym samym czasie agresywnie pikowały w kierunku Lucjana, krążąc wokół niego, starając się dziobać i drapać zaciekle. Utrudniając reakcje na cokolwiek. Wykorzystując je jako odwracacz uwagi, zebrałem więcej magii w lewej ręce, tym razem, pomarańczowo-czerwoną, zacząłem wściekle ciskać i wykonując gesty ręką w kierunku przeciwnika, posyłając ogniste pociski, lance, a nawet tworząc ogniste eksplozję w miejscu pobytu wroga. I nie tylko, czasami w miejsca zupełnie inne. Pokrywając większość areny w płomieniach. Przy okazji wycofując się w pobliże cieni, żeby wykorzystać je jako tarczę na wypadek późniejszych ataków. Gdy tylko tam wróciłem, użyłem obu dłoni, wykonując kilka ruchów i szepcząc pod nosem inkantacje, "roz, whar, shar, zahar". Powtarzając całość wielokrotnie, aż wreszcie udało mi się przygotować tarczę, w kolorze błękitu, obejmujące całe ciało. To powinno mi trochę pomóc.
-
Studenta? Czy on właśnie nazwał Percivala studentem. Twarz Perciego nie zmieniła się, ale poczuł dość sporą urazę. Zdegradowanie go do poziomu zwykłego studenta... - Obawiam się, że jeśli będzie mości pan zachowywał się tak jak teraz, to i rycerze na nic się nie zdadzą, gdy drużyna będzie próbowała się pozabijać. Nie mówię oczywiście, abyście się zaprzyjaźnili. A skądże znowu. Sugeruję jednak, zawieszenie broni przynajmniej do końca misji - rzucił obojętnie i przystąpił do szukania swojego sprzętu. Gdy już go znalazł, umieścił Pieprzniczkę i Litość w odpowiednich miejscach na bandolierze. Podobnie z kilkoma innymi ważnymi rzeczami i zaczął uważnie analizować najważniejszą z broni, Złe Wieści. Opuścił jedno ze szkiełek przy okularach, dzięki czemu miał prowizoryczną lupę. Na całe szczęście nie znalazł żadnych uszkodzeń. - No... mają szczęście... - burknął pod nosem.
- 39 odpowiedzi
-
- średniowiecze
- czemu ja sobie to robie
- (i 3 więcej)
-
- Och, nie jestem tylko alchemikem. Mam doktorat z dzieciny fizyki i chemii. Jeśli już mamy mówić tytułami, w takim razie niechaj to będzie doktorze. Ale możecie też mówić mi po prostu Percy. Bądź Percival. To moje pierwsze imię i zdecydowanie wystarczy do komunikacji. A zarazem bardzo ją ułatwi - oznajmił spokojnym, poważnym i dość dominującym tonem, gestykulując przy tym nieco lewą ręką. Zerknął jeszcze na resztę drużyny. Będzie musiał zadać im kilka pytań, ale to później.
- 39 odpowiedzi
-
- średniowiecze
- czemu ja sobie to robie
- (i 3 więcej)
-
Richard w zasadzie pamiętał tylko tyle, że teraz musiałby ruszyć do sali, 46 bodajże. No i cóż, poszedł tam, szukając jej w tym cholernym labiryncie. Czemu szkoły nie mają nigdy prostego, logicznego planu pięter. Zawsze coś dziwacznego. No ale trudno. Trzeba dać radę! Zajęło mu to kilkanaście minut, ale wreszcie dojrzał dwie znajome twarze i tą przebiegłą salę 46. Podszedł bliżej do Bufeta i Francuza. - Siemka. Ogarniacie coś z tego powalonego budynku? - zapytał.
-
Kruki dalej latały, nie straciły żadnej siły witalnej, nie posiadały jej. Nic co stworzyłem nie było żywe, to tylko konstrukty magiczne... I kto tu kogo lekceważy. Jednak faktycznie, Lucjan miał przewagę szybkości. Może i siły też. Jednak ignorancja go zgubi. Nie trudno było zablokować pierwszy cios całą peleryną, którą i tak już podniosłem. Faktycznie, odleciałem na kilka metrów ale zdołałem to wykorzystać. Chowając się pod peleryną w momencie upadku, sprawiając wrażenie, że wciąż tam byłem. Fakt... miał szybkość i siłę, ale sprytu nie. W normalnych warunkach, nie ściągałbym nikogo ze sobą, ale tym razem, och tym razem będzie inaczej... Chwycenie bożka za twarz było głupim pomysłem. Twarz bardzo szybko okazała się nie być stała i dłoń zapadła się, utykając w cienistej formię, sam bożek też bardzo szybko oplótł Lucjana ramionami, uniemożliwiając mu ruch. Nie trwało to długo jednak bo spod peleryny wyskoczył... drugi ja, podnosząc pierwszą ze sobą. Wyglądający identycznie jak ja, ubrany identycznie. Ale coś było innego. Zaraz potem dzięki dziwnemu ułożeniu pierwszej peleryny, będącej w powietrzu pojawiłem się i ja. Lodując zgrabnie na obu nogach. Popiołu nie było. Tylko unieruchomiony przeciwnik. Spod mojej peleryny wyszedł jeszcze jeden ja. Ponownie identyczny. Trudno było powiedzieć który jest prawdziwy. Ale najpierw cała nasza trójka stanęła w luźnej pozie, wzruszając cwaniacko ramionami. - Dojyaaa~n - powiedzieliśmy synchronicznie przymykając jedno oko. - Coś mówiłeś o sprycie, czy może się przesłyszeliśmy? - raz jeszcze, synchronicznie. - A teraz! - zawołał pierwszy ja. - Pora na! - zawołał drugi ja. - Przedstawienie! - zawołałem. Dwie wersje mnie, stojące po bokach odeszły nieco dalej, obejmując dzięki temu większy obszar naszym zasięgiem. Cała nasza trójka przygotowała zaklęcie. Zielone płomienie uformowały sferę trzymaną przez każdego z nas w obu rękach. Po kilku sekundach każdy z nas wystrzelił filar zielonych płomieni w kierunku oponenta, który z powodu własnej chciwości, utknął w miejscu. Płomienie co prawda gorące nie były, ale wywoływały to okrutne poczucie bezsilności. - Uniknij tego... - wyszeptałem. W pewnym momencie każdy z nas przerwał ostrzał, a cienista formacja wróciła w cień z którego wyszła. Pierwszy ja szybko podbiegł do przeciwnika i zanim ten wstał przeniknął jego ciało, łapiąc go za barki łokciami i opierając go o swoje plecy. Trzymając mocno. Wtedy ja z drugim mną też podbiegliśmy i uderzyliśmy Lucjana kilka razy. Kilka razy też uderzyliśmy szponami Wtedy pierwszy ja go puścił i oboje odeszliśmy na kilka jakieś dziesięć metrów. - Dojyaaa~n - powiedzieliśmy synchronicznie, przybierając taką samą pozę jak wcześniej. - A teraz. Brudne Zagrywki Tanio Jak Barszcz. - powiedziała jedynka i dwójka, gdy ja oddaliłem się jeszcze bardziej i zebrałem czaszki ptaków po czym stworzyłem czwórkę nowych kruków. Jedynka i dwójka zniknęła, zapadając się we własnych pelerynach, które zapadły się w same siebie, a ja stanąłem po drugiej stronie. Otoczony kilkoma innymi Sylwetkami bożków. Z prawą ręką w kieszeni, a lewą, wciąż z długimi szponami i piórami, trzymałem przy ciele, powoli ruszając palcami pomiędzy którymi kręciła się arkana. Gotowy do rzucenia kolejnego czar. "Rozwianie Magii". Fakt, pozbędę się tylko pierwszego zaklęcia. Do tego pierwszego jaki Lucjan rzuci, ale wciąż utrudnię mu trochę walkę. Wciąż nie wygrałem. Nawet teraz, otoczony sylwetkami, z gotowym zaklęciem. Nie jestem bezpieczny... Kruki wzbiły się w powietrze, latając wokół areny.
-
Percival skłonił się królowej i ruszył za "Alicją". A więc podróż konna. W zasadzie, to można było się tego spodziewać. Nie był nigdy dobrym jeźdźcem, ale umiał chociaż utrzymać się na koniu. No i przybył tutaj w powozie, nie na koniu. - Mości pani. Nie mam nic przeciwko dostaniu konia, nie przyjechałem tu na swoim. Jednak, problemem jest to, że moje uzbrojenie mi odebrano przed moim przybyciem tu. Nie mógłbym wejść do sali tronowej z uzbrojeniem. Zatem muszę cały mój ekwipunek odzyskać. No chyba, że przewidziano to i koń ma moje rzeczy. A raczej, są przygotowane wraz z koniem. Wolałbym oszczędzić czas na przynoszenie tego tutaj, ale nie ruszę się bez mojego ekwipunku - oznajmił.
- 39 odpowiedzi
-
- średniowiecze
- czemu ja sobie to robie
- (i 3 więcej)
-
W miejscu eksplozji było tylko coś wyglądającego jak masa piór, masa poruszyła się, powoli ujawniając sylwetkę. Cześć odpadała i lądowała na ziemi, ale ostatecznie była to ta sama peleryna z piór co wcześniej. Miała kilka żarzących się piór, nadpaleń no i była naszpikowana w kilku miejscach igłami, ale a i tak wyglądała dobrze. Rozłożyłem ręce, rozkładając przy okazji pelerynę i puściłem ją lewą ręką, żeby wyrwać igłę z tej prawej. Rzuciłem ją obojętne na ziemie i wyrwałem kilka kolejnych. Dopiero po chwili spojrzałem na przeciwnika i wskazałem na niego lewą ręką, na którą to teraz obrastało kilka piór, była też przyciemniona i miała wydłużone szpony. Odkaszlnąłem i wyplułem część krwi która nagromadziła się w moich ustach, czy to przez wybuch, czy kaszlnięcie. Nawet jeśli zatrzymałem poparzenia. Wciąż wybuchy bolą, to po prostu bolało trochę mniej. Gorzej, że moja prawa ręka cholernie bolała i krwawiła w kilku miejscach. Ale nie nazbierałem dość mocy na naprawianie części ciała. Przesunąłem dłoń w górę, podkręcając moc większości źródeł światła ale zaraz potem gwałtownie ją opuściłem, wygaszając większość, pozostawiając po nich tylko tlące się iskr i spowijając arenę w absolutnej ciemności. - Och jakże wielki jest Ra... Mut... Nut... Chnum...Ptah...Nefthis... Neckbet...Sobek...Sachmet...Sokar...Selket...Rashpu...Wadjet...Anubis...Anukis...Seshmu...Mashkent...Hemsut...Tefnut...Heket...Mafdet - wyszeptane imiona, nie padające z mych ust, odbiły się złowieszczym echem po mrocznej arenie, kręcąc się, niczym spirala wymieszana z cieniami tworząca dziwaczną atmosferę, podkreślaną jedynie przez ciemność przecinaną raz na jakiś czas pojedynczymi iskrami i płomykami. - Ra! Mut! Nut! Ptah! Hemsut! Tefnut! Sokar! Selket! Seshmu! Rashpu! Sobek! Wadjet! Heket! Mefdet! Nefthis! Nachbet! - z każdym z imion, lampki powoli się zapalały, tworząc złowieszcze sylwetki z cieni, jednak nie na ziemi, a w przestrzeni trójwymiarowej. - RA! - głos wykrzyknął oświetlając przy okazji arenę potężnym blaskiem. Szesnaście istot z cienia o sylwetkach bogów egipskich których imiona padły, stały na arenie spoglądając na Lucjana. Ja sam stałem kilkanaście metrów dalej od śmiejącego się głupca. Jeśli chce stępiać swe zmysły, niechaj tak będzie. - A więc wierzysz tak bardzo w swe moce? Mają sprawić bym łatwo padł? Och więc wybacz, że głupio się szczerzę. Moc prawdziwą poznasz gdy zacznę już grać.. - rzuciłem tonem mającym na celu zdenerwowanie go. Sylwetki rozstawiły się po arenie, ale jednak nie atakowały a jedyne znacznie utrudniały poruszanie się. Tak samo zresztą cienie które rzucały, zdawały się spadać w nieskończoną otchłań tworząc z areny pole pełne pułapek. Część iskier z płomieni też nie znikała a leciała w górę, zbierając się pod sufitem tworząc chmarę świetlików nie tylko wzmacniając oświetlenie ale i utrudniając poruszanie się w powietrzu. Spojrzałem na przeciwnika a powietrze przeciął nagły odgłos "BAM!" i kilka latających w powietrzu liter z alfabetu któregoś z azjatyckich dodając całości grozy, ale szybko zniknęły. - Twoje "Mistrzostwo" w iluzji na nic ci się nie zda! - powiedziałem jeszcze. Zaraz potem zacząłem zbierać w dłoniach zieloną energię przypominającą nieco płomienie. Wewnątrz płomieni było coś co przypominało cztery czaszki ptaków wykonane z kryształu. Cisnąłem całością w przeciwnika, a wokół czaszek płomienie uformowały czarne krucze ciało, które to w niektórych miejscach płonęło na zielono. Trzy ptaki zaczęły latać po arenie, tylko po to by zaraz potem rzucić się na siedzącego na fotelu Lucjana z zamiarem wydłubania mu oczu. Jednak po ataku prawie natychmiast odleciały, wracając do latania nad areną. - Ech... gdyby tylko był tu Edek... Demony mogą widzieć przez iluzje... - przemknęło mi przez myśl No ale, Edek musiał odpocząć, Demon czy nie. Nie był niezniszczalny. Był tylko kurczakiem, czasem Kuroliszkiem. No i zasługiwał na wakacje. Pikujące króki szybko wróciły i wylądowały na mojej lewej ręce. Szybko jednak, w raz z moich ruchem przedramieniem, odleciały. Chwyciłem prawą ręką część płaszcza przysłaniając nim część ciała, na wypadek ataku.
-
Trwało to długo, nawet bardzo, ale wreszcie ciszę nie przerywaną przez Lucjana, no cóż, coś przerwało. Trzepot niewielkich skrzydeł, należących do niedużego ptaka, kukułki, która to wleciała przez nie wiadomo jakie wejście, pozostawiając za sobą ślad z fioletowej, połyskującej, magii. Okrążyła arenę kilka razy a potem spiralnie wylądowała na ziemi, znikając w chmurze arkany i magii ujawniając sylwetkę mężczyzny. Zanim jednak dało się go lepiej dostrzec, fioletowa arkana zaczęła się rozchodzić, tworząc przy okazji efekt przypominający konfetti, małe różnobarwne kawałki papieru rozleciały się wokół miejsca lądowania ptaka po czym wybuchły raz jeszcze wysyłając chmarę słowików i wróbli, która to rozleciała się po arenie, polatała nad widownią i zniknęła w chmurze dymu. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna ubrany w pelerynę z piór skłonił się przed widownią i zbroję płytową wykonaną ze złotego materiału, jednak bez hełmu, zbierając tym samym nieco podziwu. Wyprostowałem się i spojrzałem na przeciwnika. - Gra? Jak to miło z twojej strony, że zgadzasz się ze mną zagrać - oznajmiłem z zawadiackim uśmiechem. Rozejrzałem się jeszcze po widowni a potem, nie przestając się uśmiechać, wskazałem na jeden z magicznych płomieni, przygaszając go, ale nie zgaszając absolutnie. Potem wodząc dłonią zgodnie z ruchem zegara przygasiłem wszystkie inne źródła światła, wywołując nastrojowy półmrok na arenie. Wreszcie, ostatnie źródło światła, za moimi plecami, sprawiało, że na arenie byłem widoczny tylko ja i mój cień. - Mam nadzieje, że jesteś na to gotowy, przyjacielu. - Po tych słowach ostatnie źródło światła przygasło, a na arenie nie było widać prawie nic, poza słabymi ognikami i czasem przelatującymi iskrami. Ale planem nie było spowicie areny w mroku. Och nie nie. To wszystko dla efektu. Temu też, szybko jedno ze świateł znowu zaczęło płonąć, jednak coś przysłaniało część światła, rzucając na ziemię dziwaczny cień, wyglądający jak totem. Zaraz potem, wszystkie inne płomienie zaczęły losowo wracać do pierwotnego stanu, ale wciąż przysłonięte, rzucając różnokształtne cienie. Każdy przypominający jakąś starożytną formę bożka, albo innej istoty. Nie było widać za to mnie, a może byłem tam tylko cienie zbierały na siebie całą uwagę. Powoli pełznąc w stronę Lucjana, cienie zdawały się wić jak węże, gotowe by kąsać. Jednak zamiast tego zaczęły otaczać, tworząc krąg wokół niego, z którego to więcej cieni w formie macek ruszało powoli w górę. Zbliżając się niebezpiecznie do niego. Ale nie, to nie był koniec. Łuk ciemnofioletowego blasku rozświetlił przestrzeń nade mną, wrzucając mnie raz jeszcze w centrum uwagi, ale szybko magię, która to utworzyła to światło, i skupiłem ją w formę sfery trzymaną w dwóch rękach. Układając palce tak, że wszystkie był skupione w kierunku sfery, wyglądając jakbym ją trzymał, rozłożyłem ręce i palce tak, że losowe kawałki zaklęć poleciały w różne kierunki, ale ostatecznie na drodze przypominającej łuk pognały w kierunku Lucjana. Razem czternaście magicznych pocisków, wymierzonych w kierunku przeciwnika któremu ograniczyłem pole do manewru. Gra się zaczyna.
-
Wielu mogło czuć zakłopotanie, tak. Jednak Percival miał pełną świadomość sytuacji w jakiej był, wiedział dokładnie co ma robić, jaki przybrać wyraz twarzy, co mówić a nawet jak kroczyć. A kroczył dumnie. Był w końcu Buccelattim, musiał utrzymać image rodziny, no i pokazać, że Akademia Nauk Naturalnych nie przyjmuje w swoje szeregi byle pospólstwa. Zatrzymał i rozejrzał się szybko po pomieszczeniu spod okularów, a potem występując jedną nogą delikatnie wprzód wykonał standardowy dworski ukłon, okazując swój szacunek względem władczyni. Potrwał tak kilka sekund po czym znowu dumnie się wyprostował, poprawił szybko okulary i oparł lewą rękę o pierś w miejscu serca, prawą zaś o plecy, w okolicy krzyża. - To zaszczyt, wasza wysokość - oznajmił skłaniając się delikatnie. Wyprostował się po raz drugi i spojrzał na kobietę z halabardą. - Doktor Percival, Creighton, Bruno, Muslek von Kosslowski De Buccielatti Trzeci. Reprezentant Akademii Nauk Naturalnych oraz rodu Buccelattich. Do usług waszej wysokości - skinął lekko głową. Wiedział, że królowa wie kim jest. Ale powtarzano mu wiele razy, czy to w akademii, czy to w dworze. Zawsze bądź dumny ze swojego nazwiska i swojego tytułu. Zawsze się przedstawiaj. Nawet na dworze królewskim. Tak więc robił...
- 39 odpowiedzi
-
- średniowiecze
- czemu ja sobie to robie
- (i 3 więcej)
-
Ano, może być, ale odpisać dziś przed 10 może być ciężko bo mam wykłady cały dzień
- 39 odpowiedzi
-
- średniowiecze
- czemu ja sobie to robie
- (i 3 więcej)
-
Soft Note Dokończywszy swój trunek i posiłek, ogier zamówił kolejny, przerywając na chwilę dyskusję. Gdy dostał kolejną kolejkę napił się jeszcze trochę i odchrząknął. - No więc widzisz moja droga, tak to się dziś działo. - oznajmił uśmiechając się, może nie koniecznie wstawiony, ale z pewnością czując się nieco lepiej niż wcześniej. - Hah. Jesteś strasznym głupcem Note. Takie zachowanie cię zabije. Mówiłam to wiele razy, ale powiem jeszcze raz. Przestań. Znajdź sobie kogoś, a nie zabawiaj się z każdą szlachcianką jaka wpadnie ci w oko. Wiem, masz ten swój "nieodparty" urok, który je zachęca, ale zestarzejesz się i zginiesz samemu. - oznajmiła gryfka poważnym głosem. - Fakt, mówiłaś to wiele razy, ale jakoś tak, ostatnio coraz bardziej przyznaję ci rację - kolejny łyk trunku ze strony ogiera. - Przemyślę twoją radę moja droga. - Jeszcze kilka kolejnych łyków. - No ale teraz, masz wolne pokoje, przespałbym się. - zapytał uśmiechając się niewinnie. - Ten sam co zwykle. Cena standardowa - rzuciła gryfka wyciągając szpon po pieniądze. - Jesteś kochana Gryzeldo - oznajmił wyciągając pieniądze z juków i wręczając je gryfce. - A ty tępy. A teraz spieprzaj. Klientów mi straszysz - rzuciła na co ogier uśmiechnął się szarmancko, dopił trunek i wstał z miejsca, rzucając jeszcze okiem na wnętrze lokalu i kierując się na górę.
-
Wiecie, te całe demony i anioły jakoś mi nie pasowały. Ale wiecie co? Strzelanie do ludzi jest fajne. Chce to robić Imiona i nazwisko: Percival, Creighton, Bruno, Muslek, von Kosslowski De Buccelatti Trzeci. Ród: Buccelatti Specjalizacja: Alchemik, strzelec i wynalazca. Czczeni Bogowie: Bogowie? To człowiek nauki. Nie wieży w zabobony. Historia i Pochodzenie: Urodzony jako jedno z siódemki dzieci, jak czwarty, Percival miał dużo czasu aby skupić się na sprawach, w jego mniemaniu, ważniejszych. Nauka, technologia, wiedza. Dla niego było prawie całe życie, spędzał dnie studiując księgi, ucząc się i majsterkując i ogólnie tworząc dziwa jakich wiele osób nie widziało. Jako szlachcic pieniędzy mu na to nie brakowało, do tego uczył się w domu. Ale cała ta wiedza wywalczyła mu miejsce w najbardziej prestiżowej akademii w kraju. Z umysłem takim jak jego nie było to specjalnie trudne. Do tego jego szansę na naukę wzrosły wielokrotne. Jak i jego dzieła... Rozbudowane studia alchemii, biologii, filozofii, ale i inżynierii, chemii i fizyki dały mu wszystko czego pragnął. A nawet więcej. Wojna popędza rozwój technologii, ale i bez niej da się tworzyć broń, w końcu jeśli chcesz pokoju szykuj się na wojnę... Napędzony chęcią udoskonalenia standardowej broni palnej istniejącej na świecie, no ale, musi je gdzieś przetestować. A gdzie lepiej niż na misji? Wygląd: Dwumetrowy mężczyzna, o jasnej cerze, ciemno szarych oczach i siwych włosach. Twarz ma stosunkowo zwyczajną twarz, mocną, prawa brew przecięta blizną, wygląda jakby widział dość sporo. Wiek: 27 Broń: Rozmaite trucizny, wywary, petardy, pistolet skałkowy: Litość (Znacznie celniejszy niż Pepperbox, niestety wolniej strzela) rewolwer wiązkowy: Pieprzniczka. (Niezbyt celny ale dość szybkostrzelny). Przerobiony Muszkiet: Złe Wieści (Mający prawie dwa metry, co znacznie utrudnia transport. Do tego z dorobionym celownikiem. Przeładowanie trwa dość długo, gdy się zatnie trzeba go przygotować przed następnym wystrzałem co trwa prawie trzy razy tyle co przeładowanie a do tego używa specjalnej amunicji. Nadrabia to jednak mocą. Dało by radę odstrzelić tym komuś łeb.) Bo nic nie podróżuje szybciej. Dodatkowe Info: Oburęczny, potrzebuje nosić okulary. Uważa wiarę za zabobon dla głupców. Kieruje się filozofią przypominającą tą Nietzschego.
- 39 odpowiedzi
-
- średniowiecze
- czemu ja sobie to robie
- (i 3 więcej)
-
((Welp. Ja to chyba nie będę grał w DxD. Nie potrafie się zebrać do odpisywania. Soreczki))