Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

Niedaleko mojego domu robią obwodnicę. Od jakiegoś czasu kopią czymś tam w ziemi. Tuż za kawałkiem mojego lasku będzie szła droga. A moich drzewek kupić nie chcieli :fluttercry2: . Weszłam na Google Maps i się okazało, że tam jeszcze są stare zdjęcia. Dla lepszego zobrazowania,(taa, paint to moje przeznaczenie...) narysowałam to:

http://i58.tinypic.com/2aaiwk8.png

Różowy kolor to mój kawałek lasu, czyli kilka drzewek. Czerwony to te drzewa, których już nie ma, a zielonym oznaczyła moje pole( jest krótkie i zaraz jak się kończy, jest mój dom) Oczywiście wszystko jest tak ,,na oko'' bo w sumie ciężko określić, co jest a czego nie mam. 

Co jest w tym takiego złego?

A teraz wyobraźcie sobie,np. w wakacje. Chcę sobie wsiąść na rower i pojechać do koleżanki. Droga będzie budowana w jakiejś połowie drogi między nami. Będzie mi baaardzo miło przejeżdżać koło zachlanych robotników.(przyznajmy się, ,,fachowcy'' głównie to robią) Nie mówiąc już o ogólnych dojazdach do mojego domku. Jadę z punktu A, do punktu B, mojego domku, jednak wpierw będę musiała dojechać do punktu C, oddalonego o 10 kilometrów i zawrócić do B. Nice. Z jednej strony, 20 metrów za oknem, krajowa "8", a z drugiej strony "pół-autostrada". Dobrze,że chociaż mają tam być ekrany.

Edytowano przez Celly
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


dawnych mieszkańcach dzisiejszego Zalewu Rybnickiego których wygoniono z domów po to, aby zbudować tam zbiornik wody dla elektrowni.

 

Niby tak, ale tez niezłą kasę dostali w zamian za ziemie. To do tego akurat jest średnim porównaniem.

Po za tym jak będzie S-ka to wartość działki spadnie. Ale ekrany powinny dać radę z hałasem. Szkoda tylko tego lasu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niedaleko mojego domu robią obwodnicę...

Bardzo, ale to bardzo ci współczuję. Swego czasu zatrzymaliśmy się z ojcem przy takiej drodze. Były tam ekrany i inne. Ba, namalowali na nich ptaki drapieżne, żeby "ekolodzy"  nie mieli argumentów, a "wróbelek elemelek", nie walnął w nią łbem.Byliśmy tam +/- 10 minut, a po 3 miałem serdecznie dość tego odgłosu. A co dopiero mieszkać przy czymś takim? Niestety, wszystko jest spisane na straty (włącznie z polem - nie warto tam sadzić niczego, oprócz trawy - może zbudujecie sobie pole do mini-golfa? ). Z czymś takim nie wygrasz. Mają plan, kasę i teraz go zrealizują (lepiej lub gorzej - z naciskiem na to drugie). Wszelkie programy interwencyjne nie pomogą. "Zbudujemy ekrany, sprawdzają się w 100%":lie:  Niestety znając życie, postawią ich 10-20m. Co gorsza, ekrany są równie skuteczne,jak podziurawiona prezerwatywa. Teoretycznie jest, ale w praktyce... wiadomo. Pozostaje chyba tylko przeprowadzka, ale to raczej nierealne. Ewentualna tragedia, po której "TVNy" i "Polsaty" zlecą się jak muchy do obornika i będą biegać z kamerami. W skutek interwencji postawią kładki. A spaliny i odgłosy? A kogo to... 

Edytowano przez Triste Cordis
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oddam ponad 17 lat mojego zakłamanego, pasożytniczo bezsensownego życia jakiejś paprotce, która zrobi z nich lepszy użytek. Zgłoszenia wysyłać do moherowego guru z brodą, którego czci połowa świata. Podpiszę każdy świstek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tym razem przedmiotem mej opowieści będzie przygoda z katedrą histologii. Muszę co nieco popoprawiać. Konkretnie 7 tematów. To idę na poprawę, poprawy są do godziny 14tej, przyszłam o 12:30. Akurat spotykam panią docent, a ta mi mówi, że ma prelekcję, więc będę musiała poczekać. Ok, czekam, czekam... 13:35, jestem mocno zaniepokojona, więc przeszukuję całą katedrę. Pani docent się znalazła... "Idę już do domu i pani nie zapytam"  :evilshy:

 

Męczę ten płciowy męski już chyba od miesiąca - bo to mi zajęcia przekładali i kolidowało, a to pani docent miała być, ale jej nie było...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam już wszystkiego bardzo dosyć. Serio.
Ot znów sprawa z kumplem. Jego rodzice coraz bardziej odwalają. Z podejścia do mojej osoby na zasadzie "sympatyczna osoba, lubimy ją" zmieniło się ono w "ma na ciebie zły wpływ, masz się z nią nie zadawać", TYLKO dlatego, że kolega się wyoutował w pewnej kwestii, bo to oni wręcz niszczyli mu psychikę, a to akurat kwestia cięższa do ukrycia niż przykładowo orientacja. 
No i co? Z racji, że jestem osobą, która go wspiera i nie twierdzi, że sobie coś ubzdurał to wyszło na to, że go nakręcam i że mu się w głowie poprzestawiało, bo odwala głównie od kiedy mnie poznał. Szkoda tylko, że po prostu byłem pierwszą osobą, której mógł powiedzieć o tym jak się czuje, bo po prostu trafiliśmy najzwyczajniej pod tym względem na siebie, że umiemy się dogadać. I co z tego, że dzieli nas te durne pięć lat różnicy. Wiek to zasrana cyferka, która nijak ma się do psychiki, tego co się czuje i w ogóle. A przynajmniej nie jest to jakiś chory schemat, że każdy 15 czy 20 latek musi zachowywać się według jakiegoś ustalonego planu. Ale nie, bo przecież wielcy pedagodzy od siedmiu boleści wiedzą wszystko lepiej.
Ja po prostu go nakręcam i oczywiście mam na niego zły wpływ. Pewnie szczególnie tym, że pomogłem mu przestać się samookaleczać i pilnuję na tyle na ile mogę, by nic głupiego nie zrobił, jak oni nawet nie widzą, że ich dziecku niewiele brakuje do tego, żeby w końcu zrobiło sobie coś poważniejszego. Tak tak, samookaleczanie się to pozerstwo dla większości. Tyle, że jak ktoś ma blizny w miejscach w których naprawdę tego nie widać, bo nie chce by ktokolwiek to widział, to znaczy, że to nie jest pozerstwo. Ale przecież pedagodzy spokojni, że on sobie nic nie robi, bo rączki całe...

No ale dobrze. Wczoraj była spina pt. że w ogóle mamy się ze sobą nie zadawać, ba, POZWĄ MNIE O NĘKANIE JAK NADAL BĘDZIEMY SIĘ WIDYWAĆ. Śmiech na sali. Nie wiem, czy oni w ogóle myślą, ale fakt, że ich dziecko przychodzi do mnie roztrzęsione, nie mogąc się uspokoić, bo ma dosyć wszystkich jazd w domu i nie chce do niego wracać i wręcz błaga ich o to by mógł u mnie nocować, bo po prostu koszmarnie się czuje w domu, to raczej nie jest nękanie z mojej strony, tylko znęcanie się psychicznie nad nim przez nich. Ale nie, bo to ja jestem zły. Spoko, nie muszę do niego chodzić do domu, choć przychodziłem i tak zawsze tylko wtedy jak ich nie było, żeby nie przeszkadzać. Ale jak on chce się sam ze mną widywać to nie mam pojęcia gdzie oni widzą w tym nękanie... Ale jest mi strasznie przykro, że w sumie ludzie "znając mnie" jedynie z tego, że zawsze mówiłem im raptem dzień dobry i do widzenia, strasznie najeżdżają na moją osobę i robią ze mnie jakiegoś strasznego demoralizatora... Już pomijając fakt, że na pewno mają mnie za pedofila, który go molestuje i mąci mu w głowie, bo przecież każdy kto jest starszy i zadaje się z kimś młodszym musi od razu mieć spaczony mózg. 
Jest mi przykro strasznie. Na niczym innym mi tak nie zależy jak na tym, by móc go zabrać z tego domu wariatów i zamieszkać z nim w innym mieście, na jakiejś stancji, z dala od tego wszystkiego, bo to się robi coraz bardziej pochrzanione. Problem w tym, że tak bardzo próbuję coś zrobić, ale nie mogę. Miałem dziś rozmawiać z jego matką, bo chciała ze mną pogadać. Przychodzimy i co? Mamy się wynosić, bo nie ma nastroju na żadne rozmowy. Dobrze rozumiem, coś się stało, nie będę się pchać. Poszliśmy do mnie. Kumpel dzwoni do matki o 20, zapytać co się dzieje. Po 10 połączeniach łaskawie odbiera i ochrzania go, że nie wrócił jeszcze do domu, ach, no okej, bardzo mądre. No i tu wracamy do jazd z serii on nie chce wracać do domu, bo znów go będą męczyć, a oni nie chcą pozwolić mu u mnie zostać, bo ma spać w domu. No super. Ja się tylko boję, że mu psychika siądzie w końcu na tyle, że serio sobie coś zrobi. 

Czemu rodzice, którzy powinni kochać swoje dziecko bezwarunkowo krzywdzą je najbardziej? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiem tyle - za słabo znam sytuację w domu Twojego kolegi by coś więcej o tym powiedzieć. Ale mogę się domyślić, że gnojone przez lata "w niczym nie idealne dla rodziców, a dla otoczenia wprost przeciwnie" dziecko w końcu pękło i zaczęło się na swój sposób buntować. 15 lat, czyli trochę czasu jeszcze siłą rzeczy minie.

 

Niestety, rodzic ma w zasadzie władzę absolutną i póki nie zdobędzie się niezależności finansowej to jest się rzeczą. Ucieczka? Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie zrobi się tego mądrze.

 

Co radzę - niech chłopak odda się bez reszty swoim pasjom, niech tworzy, nawet po kryjomu. Niech żyje nadzieją, że za X lat będzie lepiej, a on wytrzyma. Im na złość. I niech uświadomi sobie też ile jest wart.

 

To oczywiście tylko moje domysły, które mogą być bardzo chybione, gdyż nie znam całej sprawy.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam już wszystkiego bardzo dosyć. Serio.

Ot znów sprawa z kumplem. Jego rodzice coraz bardziej odwalają. Z podejścia do mojej osoby na zasadzie "sympatyczna osoba, lubimy ją" zmieniło się ono w "ma na ciebie zły wpływ, masz się z nią nie zadawać", TYLKO dlatego, że kolega się wyoutował w pewnej kwestii, bo to oni wręcz niszczyli mu psychikę, a to akurat kwestia cięższa do ukrycia niż przykładowo orientacja. 

No i co? Z racji, że jestem osobą, która go wspiera i nie twierdzi, że sobie coś ubzdurał to wyszło na to, że go nakręcam i że mu się w głowie poprzestawiało, bo odwala głównie od kiedy mnie poznał. Szkoda tylko, że po prostu byłem pierwszą osobą, której mógł powiedzieć o tym jak się czuje, bo po prostu trafiliśmy najzwyczajniej pod tym względem na siebie, że umiemy się dogadać. I co z tego, że dzieli nas te durne pięć lat różnicy. Wiek to zasrana cyferka, która nijak ma się do psychiki, tego co się czuje i w ogóle. A przynajmniej nie jest to jakiś chory schemat, że każdy 15 czy 20 latek musi zachowywać się według jakiegoś ustalonego planu. Ale nie, bo przecież wielcy pedagodzy od siedmiu boleści wiedzą wszystko lepiej.

Ja po prostu go nakręcam i oczywiście mam na niego zły wpływ. Pewnie szczególnie tym, że pomogłem mu przestać się samookaleczać i pilnuję na tyle na ile mogę, by nic głupiego nie zrobił, jak oni nawet nie widzą, że ich dziecku niewiele brakuje do tego, żeby w końcu zrobiło sobie coś poważniejszego. Tak tak, samookaleczanie się to pozerstwo dla większości. Tyle, że jak ktoś ma blizny w miejscach w których naprawdę tego nie widać, bo nie chce by ktokolwiek to widział, to znaczy, że to nie jest pozerstwo. Ale przecież pedagodzy spokojni, że on sobie nic nie robi, bo rączki całe...

No ale dobrze. Wczoraj była spina pt. że w ogóle mamy się ze sobą nie zadawać, ba, POZWĄ MNIE O NĘKANIE JAK NADAL BĘDZIEMY SIĘ WIDYWAĆ. Śmiech na sali. Nie wiem, czy oni w ogóle myślą, ale fakt, że ich dziecko przychodzi do mnie roztrzęsione, nie mogąc się uspokoić, bo ma dosyć wszystkich jazd w domu i nie chce do niego wracać i wręcz błaga ich o to by mógł u mnie nocować, bo po prostu koszmarnie się czuje w domu, to raczej nie jest nękanie z mojej strony, tylko znęcanie się psychicznie nad nim przez nich. Ale nie, bo to ja jestem zły. Spoko, nie muszę do niego chodzić do domu, choć przychodziłem i tak zawsze tylko wtedy jak ich nie było, żeby nie przeszkadzać. Ale jak on chce się sam ze mną widywać to nie mam pojęcia gdzie oni widzą w tym nękanie... Ale jest mi strasznie przykro, że w sumie ludzie "znając mnie" jedynie z tego, że zawsze mówiłem im raptem dzień dobry i do widzenia, strasznie najeżdżają na moją osobę i robią ze mnie jakiegoś strasznego demoralizatora... Już pomijając fakt, że na pewno mają mnie za pedofila, który go molestuje i mąci mu w głowie, bo przecież każdy kto jest starszy i zadaje się z kimś młodszym musi od razu mieć spaczony mózg. 

Jest mi przykro strasznie. Na niczym innym mi tak nie zależy jak na tym, by móc go zabrać z tego domu wariatów i zamieszkać z nim w innym mieście, na jakiejś stancji, z dala od tego wszystkiego, bo to się robi coraz bardziej pochrzanione. Problem w tym, że tak bardzo próbuję coś zrobić, ale nie mogę. Miałem dziś rozmawiać z jego matką, bo chciała ze mną pogadać. Przychodzimy i co? Mamy się wynosić, bo nie ma nastroju na żadne rozmowy. Dobrze rozumiem, coś się stało, nie będę się pchać. Poszliśmy do mnie. Kumpel dzwoni do matki o 20, zapytać co się dzieje. Po 10 połączeniach łaskawie odbiera i ochrzania go, że nie wrócił jeszcze do domu, ach, no okej, bardzo mądre. No i tu wracamy do jazd z serii on nie chce wracać do domu, bo znów go będą męczyć, a oni nie chcą pozwolić mu u mnie zostać, bo ma spać w domu. No super. Ja się tylko boję, że mu psychika siądzie w końcu na tyle, że serio sobie coś zrobi. 

Czemu rodzice, którzy powinni kochać swoje dziecko bezwarunkowo krzywdzą je najbardziej? 

 

Powiem tyle - za słabo znam sytuację w domu Twojego kolegi by coś więcej o tym powiedzieć. Ale mogę się domyślić, że gnojone przez lata "w niczym nie idealne dla rodziców, a dla otoczenia wprost przeciwnie" dziecko w końcu pękło i zaczęło się na swój sposób buntować. 15 lat, czyli trochę czasu jeszcze siłą rzeczy minie.

 

Niestety, rodzic ma w zasadzie władzę absolutną i póki nie zdobędzie się niezależności finansowej to jest się rzeczą. Ucieczka? Będzie jeszcze gorzej, jeśli nie zrobi się tego mądrze.

 

Co radzę - niech chłopak odda się bez reszty swoim pasjom, niech tworzy, nawet po kryjomu. Niech żyje nadzieją, że za X lat będzie lepiej, a on wytrzyma. Im na złość. I niech uświadomi sobie też ile jest wart.

 

To oczywiście tylko moje domysły, które mogą być bardzo chybione, gdyż nie znam całej sprawy.

Podpiszę się po tym, co napisała Cahan, bo mam takie samo zdanie.

 

Dodam, że jeśli faktycznie znęcają się nad nim, to próbą pozwania Ciebie sami sobie wykopią grób, Ukeż. To nie jest tak, że będzie się patrzeć tylko Tobie na ręce, już pomijając fakt, że ich syn także będzie odpowiednio odpytany przez osoby bardziej kompetentne, niż szkolni pedagodzy. Jeśli wszystko, co Twój kolega mówi jest prawdą (koniecznie bierz poprawkę na to, że może mieć tendencję do wyolbrzymiania problemów, by uniknąć wpadki), to jesteś w tej sytuacji, moim zdaniem nietykalny. 

 

Odradzam Ci jak na razie próbę urwania się z nim - może to przynieść więcej krzywdy, niż pożytku. Nie wierzę, że nie będę go szukać, a jeśli po tym go znajdą to jego czeka małe piekiełko w domu, a Ciebie zapewne areszt za porwanie. Ponadto dochodzą takie kwestie jak choćby pieniądze, które jak wiadomo na drzewie nie rosną. Będzie praktycznie na Twoim utrzymaniu. Może to być dla Ciebie zbyt duże obciążenie. Wiem, że nie jest to przyjemna sprawa, chłopak pewnie się męczy, ale wierzę, że już sam fakt, iż ma w Tobie wsparcie mu pomaga i go trzyma przy względnie zdrowych zmysłach. 

 

 

Nie mogę dać żadnej konkretnej rady, gdyż - podobnie jak Cahan nie znam dokładnie sytuacji, a wolę uniknąć sytuacji, gdzie moja rada przyniesie skutek odwrotny od zamierzonego i wyrządzi mu więcej krzywdy, niż doznał do tej pory. Zostaje mi tylko życzyć i Tobie i jemu powodzenia, mam nadzieję, że w końcu uda mu się z tego wyjść. I szacunek, że tak się poświęcasz dla drugiej osoby i jej pomagasz. Jest to coraz rzadszy widok ;)

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czemu rodzice, którzy powinni kochać swoje dziecko bezwarunkowo krzywdzą je najbardziej?

Kochają. Kochają z całego serca, ale nie potrafią tego okazać. Nie zdają sobie sprawy, z konsekwencji ich "wspaniałych" decyzji. Dotrze to do nich, gdy "obudzą się z ręką w nocniku".

@Sir Hugoholic :3

To nie porwanie. Obie strony tego chciały. Po powrocie tak wy, jak i wasi rodzice będą mieli problemy. A skoro oni będą mieli przerąbane, to wy będziecie mieć przerąbane do kwadratu.

Edytowano przez Triste Cordis
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zabranie go z domu =/= porwanie. Ale w tym rzecz, że właśnie chcemy się z nimi dogadać jakoś sensownie. Bo chwilowo są na etapie zmieniania zdania co drugi dzień. Zresztą ostatnio stanęło na tym, że może się z domu wynosić, bo nikt go nie trzyma, ale grosza mu nawet nie dadzą. No i w tym momencie miałbym spory problem z utrzymaniem nas obu, więc chcieliśmy z nimi porozmawiać, żeby chociaż jakieś minimum pieniężne na miesiąc dostawał... Ale no co wyszło? Z rozmowy nic nie wyszło, bo mieliśmy się wynosić. I weź tu człowieku próbuj z kimś rozmawiać. 
Mam wrażenie, że w tym wszystkim chodzi głównie o to, że on mówiąc mi to wszystko niszczy budowany przez nich wizerunek idealnych rodziców. Praktycznie każdy jego inny znajomy/znajoma po np. przyjechaniu do niego zawsze twierdzi, że ma takich super fajnych rodziców i w ogóle, jak próbował im powiedzieć, że coś się dzieje nie tak, to zawsze było, że właśnie wyolbrzymia problem i narzeka bez powodu. A ja wychodzę z założenia, że nawet jeśli przeżywa za bardzo coś, co powinien trochę bardziej olać, to i tak nie jest to wszystko takie zmyślane i bez powodu. Każdy inaczej reaguje na inne rzeczy i on się strasznie męczy psychicznie. A poza tym, nie żebym uważał się za jakiegoś eksperta w tej kwestii, ale raczej wyczuwam, gdy ktoś jest wobec mnie miły sam z siebie, czy chce bym go uważał za miłego po prostu. Głupia sprawa, na początku jak przyjechałem to jego rodzice właśnie byli tacy okej, w porządku, zagadywali i w ogóle, niby sympatyczni. Ale czuje się, że to jest udawane. I o tyle o ile jeszcze ostatnio parę razy jak byłem, to matka nadal próbowała udawać, że jest miła, to ojciec już nie kryje się z fuczeniem na niego i wręcz się z nim kłóci o głupoty przy mnie, jeśli wyjdzie na to, że akurat wychodzimy od niego jak już zdążą rodzice wejść do domu, to nie ma szans, żeby nie było spiny. 

Ano i żeby to chodziło o rozwijanie pasji i takich tam, to inaczej by to wyglądało. To raczej chodzi o problemy z samym sobą, identyfikowaniem się itd. Więc tutaj zagryzanie zębów nie jest takie proste, bo właśnie cała rzecz w tym, że on nie chce się męczyć z tym przez całe kolejne 3 lata w liceum. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Musiało w końcu do tego dojść...

 

Problem zaczął się dziesiątej wiosny, wtedy to uległem poważnemu wypadkowi. Z tego co rodzice mi opowiedzieli podczas przechodzenia przez jezdnię zza zakrętu wyjechał samochód i potrącił mnie. Skończyło się na złamanej nodze, wielu obtarciach i siniakach, a także wstrząśnieniu mózgu. Niby nic, ale był to punkt zwrotny w moim życiu, które stało się niekończącym się pasmem nieszczęść. Oczywiście, nie wykluczam dobrych rzeczy jakie mnie spotkały, ale jest ich zbyt mało (2-4?). Zwykle po dobrej chwili musiała przyjść fala, która udowodniała mi, że to tylko była iluzoryczna radość

 

I tutaj dochodzimy do problemu. Sam jestem dla siebie zagadką.

 

Z jednej strony przewrażliwiony i naiwny chłopczyk, który popłakałby się z byle powodu, nie potrafiący odmówić pomocy i broniący obcych mu osób przed niesprawiedliwością. Do tego głupkowaty i rozśmieszający zebranych wokół niego, przez co staje się najsympatyczniejszą (i błaznowatą) postacią. Nie wspominając o zdolności do empatii i troskliwości. Wielokrotnie pomaga innym w ich problemach. Posiada bardzo dziecinny charakter, a także szczerość do bólu.

 

Zaś z drugiej gbur, prostak, cham, buc, debil oraz istota wykorzystująca naiwność innych osób dla własnych potrzeb. Naprzykrzająca się osobom z otoczenia i starająca się je jak najdotkliwiej zranić. Nie może zabraknąć wręcz przerażającej pewności siebie oraz przerośniętego ego. Troskliwość przemienia się w chęć zniszczenia czyjegoś szczęścia. Podejrzewa każdego o spiskowanie oraz stara się wyzbywać się wszelkich przeciwności do realizacji urojonych celów. Nienawiść jest jego motywem przewodnim. Najchętniej chciałby, aby wszyscy znikn... Stop, za dużo powiedziałem.

 

Dochodzimy przy okazji do mojej największej fobii. Jest nią strach przed drugim sobą, że uda mu się przejąć całkowitą kontrolę nad ciałem.

 

Śmieszki już załączyły: "[autism intensifies]", "spierdolenie umysłowe", "attencion whore", "lolcontent"

 

Zapewne wiem jak powstał. W okresie 2010-2013 spotkały mnie pięć tragedii:

- wykrycie u mnie nowotworu (sylwester 2010)

- śmierć matki na nowotwór (jesień 2010)

- śmierć babci na nowotwór (wiosna 2012)

- samobójstwo sąsiada, który się mną opiekował za młodu (zima 2012)

- śmierć jedynego przyjaciela poprzez potrącenie samochodem (lato 2013)

 

Jako, że byłem jeszcze wtedy dzieckiem chciałem uciec od rzeczywistości, więc zamknąłem się w sobie. Zawsze nieobecny umysłem, pogrążony w odmętach swojej wyobraźni. Chciałem chronić pozostałości swojego dzieciństwa. Wmawiałem więc sobie, że będzie lepiej, ale z każdą kolejną tragedią przestawałem w siebie wierzyć. Brzydziłem się samym sobą, że pomimo otaczających mnie nieszczęść nie potrafiłem uronić łzy. Stałem jak ten kamień, pozbawiony uczuć.

 

Moje życie jest jak podróż bez celu, więc nic dziwnego, że miałem myśli samobójcze, skoro czułem się niepotrzebny. Na szczęście moje tchórzostwo nie wprowadziło tego w czyn. Pogrążony w tym letargu sięgnąłem po papierosy i alkohol. Samookaleczenie było dla mnie codziennością. Z dwóch pierwszych szybko zrezygnowałem z  powodów czysto zdrowotnych. Astma skutecznie odpędzała od palenia, a napoje wysokoprocentowe takie dobre nie były i nic nie pomogły. Dzień w dzień posiniaczony i podziobany nożem kuchennym. Przede wszystkim ciąłem uda, by nie wzbudzać podejrzeń. Bokserki skutecznie zakrywały blizny.

 

W końcu w połowie pierwszej klasy gimnazjum coś we mnie pękło, oswobodziło się z uwięzi. Nagle całe moje ciało przeszyła nienawiść do wszystkiego co dobre i szczęśliwe. Nie mogłem na to patrzeć, mdliło mnie. Ogarniała mnie coraz większa zazdrość i chciwość. Z zamkniętego chłopczyka (potrafiącego się bić) stałem się zwyczajnym gówniarzem, który ma gdzieś prawa innych. Zacząłem się znęcać nad słabszymi. Nikt z rówieśników nie mógł mnie zatrzymać.  "Dywanik u dyrektora" był częściej uczęszczanym pomieszczeniem niźli biblioteka szkolna, a jako iż lubiłem czytać, często zostawałem na przerwach i krótko po lekcjach, by móc rozwijać zainteresowanie książkami. Tym zachowaniem z bardzo dobrego spadłem na nieodpowiednie. Dopiero po egzaminach gimnazjalnych wrócił do mnie zdrowy rozsądek (efekt gimbusa minął?).

 

Nie wiem kto przejął kontrolę, ale nie chcę jego powrotu, to nie jestem prawdziwy ja.

 

Musiałem znaleźć rozwiązanie, by go zapieczętować. Kucyki tylko zmniejszały gromadzoną agresję swą otwartością i szczerością, ale jednocześnie raniły przyjaźnią. Musiałem znaleźć coś innego, gdyż serial po czterech sezonach po prostu znudził. Dzięki temu forum (d-dzi-dziękuję Kath) poznałem anime, przez co jeszcze szczelniej okryłem się płaszczem ignorancji i zamknąłem się na świat. Traktowałem to jak ucieczka od problemów, chwilowe oderwanie. W szczególności komedie romantyczne wywierały na mnie efekt zatracenia.

Matko, ale jestem żałosny. Ludzie mają gorsze problemy, a ja zaśmiecam temat na forum o kolorowych konikach, skąd zalatuje niedojrzałością, dyskryminacją i chamstwem. (A może to od SB?) Szkoda, że tylko momentami atmosfera stawała się normalna, w której mogłem się swobodnie czuć. Nie mam żadnych dobrych przyjaciół i znajomych, rodzina traktuje mnie jak powietrze albo rzecz, a ludzie jak ludzie - mają to wszystko w dupie. Jestem świadom, że Internet nie jest najlepszym miejscem na wywody, ale nie mam innego lepszego miejsca.

 

Pewnie to zaburzenie jest wynikiem niedojrzałości, zdziczenia, samotności i ubzduranych teorii. A przynajmniej tak sobie tłumaczę.

 

Także zamieniam się w słuch, o ile jesteście w stanie udzielić odpowiedzi. Jeśli nie wiecie, przemilczcie. Wystarczy, że czuję się spokojniejszy, że mogłem to z siebie wyrzucić. Nie interesuje mnie, co będziecie o mnie myśleć po przeczytaniu i tak już wytykacie mnie palcami. :hmpf:

 

Idę spać, dobranoc!

 

Przepraszam polonistów za efekt krwawienia oczu od czytania, ale starałem się jak najlepiej napisać. :c

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie jestem psychologiem, ani psychiatrą i nikt by nie powiedział że znam się na ludziach, ale spróbuje przynajmniej w pewnym procencie ci pomóc. Ten "pewny procent", to to:

 

Nie wiem kto przejął kontrolę, ale nie chcę jego powrotu, to nie jestem prawdziwy ja.

 

Rozumiem cię. Przynajmniej w pewnym stopniu, gdyż ja jeszcze nigdy tak prawdziwie nie "pękłem". Ale czasami budzę się rano i mam ochotę być jedyną istotą na tej planecie, ale do szkoły trzeba iść a tam ktoś mnie przy okazji po wkurza w najmniej odpowiednim momencie. Wtedy następuje pewnego rodzaju wybuch. Wtedy mam ochotę zobaczyć jak coś ich boli, jak krwawią i jak te głupawe uśmieszki zmieniają się w twarze pełne strachu. Jednak ja nigdy nie przeszedłem tyle co ty (nigdy nie straciłem tylu bliskich osób ale rozumiem że to musiało być dla ciebie ciężkie przeżycie) więc nigdy nie przeszedłem takiej pełnej utrzymującej się przez dłuższy czas "transformacji".

 

Dlaczego nazywam to transformacją? Bo ja i zapewne też Ty czuje się wtedy jak Jekylll i Hyde, jak Harvey Dent i Two-Face, jak Bruce Banner i Hulk. Czuje się jak... potwór.

 

Szczerzę nie powiem ci jak z tym walczyć ale zastanawiając się nad własnym przypadkiem i patrząc co ty możesz zrobić, to jak w wielu takich przypadkach mieć kogoś kto cię wspiera. I proszę cię spróbuj, może w twoim otoczeniu jest ktoś o podochoconych zainteresowaniach kto cię zrozumie. Nie zamykaj się w sobie jeśli ktoś chce ci pomóc.

I przede wszystkim- nie oddawaj Potworowi kontroli. Znęcanie się nad słabszymi czy inne takie wybryki nie dadzą ci przyjaciół a coś w rodzaju "wyznawców" którzy będą się na ciebie patrzeć jak na świętą krową ponieważ jesteś takim "Samcem Alfa". I naprawdę mi uwierz poznanie kogoś pomaga, jak mówię mam podobny problem w mniejszym stopniu, ale sądzę że jest mniejszy z dwóch powodów pierwszego niestety nie zawrócisz, możesz jedynie zaakceptować fakt czyjejś śmierci, tak to trudne, i należy o tej osobie pamiętać ale wieczna żałoba również nie jest rozwiązaniem. Drugi to właśnie pomoc innej osoby, kogoś kto cię wysłucha, kogoś kto zrozumie, kogoś kto będzie dla ciebie prawdziwym przyjacielem. Wiem to też jest trudne, i pewnie w dużej mierze upraszczam bo jak mówiłem nie przeżyłem tego co ty.

 

Po za tym dziękuje za cenne informacje: już wiem że dręczyciel może być albo rozpuszczonym idiotą chcącym pokazać jaki to on jest fajny albo osobą która miała pewne problemy w życiu. 

 

Przepraszam jeśli w którejś części tej wypowiedzi wykazałem się ignorancją, krótkowzrocznością albo po prostu czegoś nie zauważyłem. Jak mówiłem, nie znam się na ludziach

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Po za tym dziękuje za cenne informacje: już wiem że dręczyciel może być albo rozpuszczonym idiotą chcącym pokazać jaki to on jest fajny albo osobą która miała pewne problemy w życiu.

 

Dręczyciel to może być każdy, u kogo przekrzywi się system warunkowania. Wiesz co to jest układ nagrody? Chodzi o część mózgu. Jest to jego taki kawałek, który ocenia czy to co zrobiliśmy było warte zrobienia, i na tej podstawie tworzy u ciebie sympatię lub antypatię do pewnych zachowań, przedmiotów, sytuacji itd. Jeżeli ktoś umie się bić, i ma zbyt mało empatii, to jak zacznie się nad kimś znęcać zacznie mu to sprawiać satysfakcję. A że satysfakcja pobudza układ nagrody, to będzie to robił coraz częściej.

Z tego co mi wiadomo, układ ten staje się bardziej wrażliwy przy zaniżonej samoocenie. Bardziej rozpaczliwie szuka rzeczy, które sprawiają że czujesz się dowartościowany.

 

 


Matko, ale jestem żałosny. Ludzie mają gorsze problemy, a ja zaśmiecam temat na forum o kolorowych konikach, skąd zalatuje niedojrzałością, dyskryminacją i chamstwem. (A może to od SB?) Szkoda, że tylko momentami atmosfera stawała się normalna, w której mogłem się swobodnie czuć. Nie mam żadnych dobrych przyjaciół i znajomych, rodzina traktuje mnie jak powietrze albo rzecz, a ludzie jak ludzie - mają to wszystko w dupie. Jestem świadom, że Internet nie jest najlepszym miejscem na wywody, ale nie mam innego lepszego miejsca.

 

Na tym forum jest ponad pół miliona postów. Na jakiej podstawie sądzisz, że ten twój jest mniej warty i zaśmieca forum? Wybacz, jeżeli to był wątek humorystyczny w twoim poście, bowiem na jego podstawie coś ci podpowiem. Po pierwsze warto popracować nad swoją samooceną. Jeżeli masz niską, ale uważasz że jest ta ocena uzasadniona, bo rzeczywiście jesteś nic nie warty, to znaczy że jest z tobą w porządku, i można z tego wyjść (ja tak kiedyś miałem). Po prostu znajdź coś, w czym jesteś dobry (nie mów, że nie ma takich rzeczy), znajdź paru dobrych kolegów wśród których czujesz się dobrze. I przede wszystkim zdaj sobie sprawę z istnienia czegoś takiego jak samoocena. Niektórzy ludzie myślą, że lol takie coś to jakieś pseudo mądre brednie, ale tak nie jest. I wystarczająco wysoka nadaje psychice pewną... stabilność.

Przy okazji radzę pozbyć się pogardy do innych ze swojego życia. Patrzeć na dobre strony ludzi. Wiem, że to nie brzmi łatwo, ale hej, przecież nikt nie mówił że życie jest łatwe.
 

Jakbyś miał jakieś obiekcje to... dziwne, u mnie działa. :fluttershy4:

A tak na serio, to możesz pisać na pw lub tu.

 

 

 

To taka porcja pseudopsychologicznego bełkotu.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dwa całkowicie sprzeczne od siebie charaktery. Skąd ja to znam?

 

A tak na poważnie, po pierwsze nie powinieneś się zamykać w sobie. Wiem, że to trudne na pewno, szczególnie po takich przeżyciach, jednak potrzebujesz kogoś bliskiego. To też łatwe nie będzie. Kogoś, komu również będzie zależało by Ciebie poprawić, będzie Ci wypominać co robisz źle, Ty będziesz płakać, że znajduje Ci co chwila nowe wady, ale nie możesz się poddać, jeżeli naprawdę Ci zależy. Musisz uwierzyć w siebie i brnąć dalej, mimo łez, mimo ciężkiej sytuacji poprawiać się. Efekty mogą być po bardzo długim czasie, ale uwierz mi - warto.

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój znajomy z klasy rzucił się pod pociąg.

 

Nikt nie wie czemu, ale powstała pewna hipoteza, nie wiem czy chcę wam ją przedstawić. Podobno na TVN24 leci już ta informacja na pasku i na ich stronie udało nam się znaleźć taką informację, pełną czystych i rzetelnych faktów.  Na fakt.pl też jest taka informacja.

Rano po szkole rozeszła się taka informacja, że chłopak zaginął. Chcieliśmy go iśc poszukać. Nie udało się...

Cholera to był straszliwie nieśmiały chłopak. Zawsze uprzejmy, mówił "smaczengo" na stołówce, otwierał drzwi dziewczynką. Nic nie mówił nigdy, strasznie małomówny...Nie miał przyjaciół, jedyny jego znajomy to kolega z ławki, którego znał z podstawówki. Nie wiadomo jaką miał sytuacje w domu, nawet gdzie mieszkał....Kurwa do mnie to wciąż nie dotarło i cała się trzęsę.  Każdy z kklasy go szanował, było go nam szkoda bo nic nie mówił.

Przepraszam za błędy wciąż jestem w szkouk....

Możliwe że usłyszycie o nim w wieczornym wydaniu wiadmości...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hmm... może nieszczęśliwie się zakochał? To bardzo sztampowe, ale wciąż aktualne. Tak samo było z tym pilotem, co rozbił samolot pełen ludzi w Alpach. Albo został publicznie zhańbiony na facebooku lub innym portalu. Tyle że wtedy musiałby być naprawdę uzależniony... Może też należał do jakiejś sekty, czy czegoś... Pozostaje tylko czekać na śledztwo, wieczorne wiadomości i współczuć ;__;

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Najbardziej prawdopodobna jest romantyczna miłość (wiadomo, nie szczęśliwa), tyle rzeczy chce się głupich zrobić. Chłopak się zakochał, może nawet był z tą wybranką i się cieszył, możliwe, że go zostawiła czy coś. Róóóżne pomysły wtedy wpadają, jemu pewnie nie wydawały się głupie. Kiedyś ile ludzi przez to samobójstwo popełniało. Współczuje, współczuje, uczuciowy chłopak~Moja wersja.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przegrał z fobią społeczną. Możliwe, że w połączeniu z jakąś patologią (niekoniecznie w domu). Pewnie niska samoocena. Smutne. I rodzi się tyle pytań. Jaką miał zazwyczaj pozycję - otwartą/zamkniętą? Czy wyróżniał się wyglądem/ciuchami?

 

Nigdy się nie zakochałem, więc nie wiem jak to jest.

 

Przy okazji wybaczcie za cynizm i brak empatii, ale dobrze widać, że ludzie porównują jego sytuację ze swoją. To jest niesamowite. W szczególności, że podałaś mało faktów, to każdy może sobie dopasować jego historyjkę do swoich doświadczeń. I dużo emocji.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale z drugiej strony nic z nim nie było nie tak, więc co mieli się nim przejmować? To tak trochę jakby ktoś mówił po mojej śmierci, że dopiero gdy zginąłem zaczęli się mną interesować itd. to zależy też, nieprawdaż PervKapitanie? 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Dla mnie najbardziej smutne jest to, że ludzie się nagle zaczęli nim przejmować, bo popełnił samobójstwo... Przynajmniej tak to brzmi.

Jest to bardzo zrozumiała reakcja. Niektórzy nazywają to empatią.  Po prostu jak ktoś popełnił samobójstwo, to pewnie znaczy, że był raczej nieszczęśliwy. Tego mu chyba ludzie współczują. Nie jestem pewien, mnie bardziej ciekawi fakt, co inni ludzie o nim piszą.

 

Chociaż zgadzam się (?), że dawanie zbytniej atencji samobójcom jest raczej negatywnym działaniem. Zachęca innych do samobójstw.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...