Skocz do zawartości

Tablica liderów

Popularna zawartość

Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 07/27/15 we wszystkich miejscach

  1. Wonsz Węże są fajne. Ale za mną bardziej chodzi żeby sobie gekona kupić. Ale jakoś.. przeraża mnie opcja karmienia go świerszczami. Mączniaki luz, ale coś co skacze... nełp. Mam koty i tak. Tylko że kota w roku akademickim przy sobie nie mam i smutno mi wtedy bez zwierzątka. Ale no. Mój Leoś za to złożył się na pół ostatnio </3 A Malaga człowieka udaje, menda jedna, haha. A w sumie, Leoś zawsze siada jak pokraka. Kociambry moim życiem bardzo. Kocham te parówki.
    4 points
  2. Też tak słyszałam. Z tego co pamiętam właściciel mówił, że 3 tygodnie ma, ale zakładam, że miesiąc i już. Nawet na oko widać, że może tyle mieć. Udało mi się zrobić nieco lepsze zdjęcia.
    4 points
  3. Troszkę nowości do kolekcji
    4 points
  4. Pragnę wam przedstawić długo oczekiwanego węża zbożowego ^^ Prawdopodobnie jest to samica. Nazywa się Gwyndolin i jest zestresowana podróżą do nowego domu jak i samym nowym domkiem. Z pieńka wyszła dwa razy. Raz by się napić i raz by sobie posiedzieć na pieńku i się rozejrzeć, co widać na zdjęciu c:
    3 points
  5. Zarąbista to mało powiedziane. To epickość w najczystszej postaci
    3 points
  6. Ja mam takie cóś: W rzeczywistości wyglądają znacznie lepiej, pewnie to wina aparatu.
    3 points
  7. Dziękuję za poświęcony na lekturę czas, jak również podzielenie się wrażeniami. Mimo wszystko, mam nadzieję, że mnogość wszelakich „gorowatych” scen nie odcisnęła na Twojej psychice większego śladu i za jakiś czas będziesz pamiętać wyłącznie te w miarę pozytywne aspekty sequela Aby post nie był zbyt krótki, wspomnę iż uwielbiam ryzyko towarzyszące tworzeniu kontynuacji (zwłaszcza gdy oryginał zostaje dobrze przyjęty), no bo wiadomo jak to z tymi kontynuacjami bywa. Cieszę się niezmiernie, że są osoby, którym sequel się ogólnie spodobał i osoby którym wydał się zbędny. Jeśli mam być szczery, z perspektywy czasu, może rzeczywiście, pod względem ilościowym brutalnych scenek było zbyt wiele (zwłaszcza wtedy gdy występuje Pinkie Pie, tych scen jest kilka naraz, następują zaraz po sobie), lecz jeśli chodzi o samo ich „natężenie”… No niestety, ale nawet po tak długim czasie stwierdzam, że niczego nie żałuję ;P Parafrazując „Misia”, jak jest gore to musi być gore Ale z drugiej strony, z różnych powodów, moje wyobrażenia o granicach gore należy traktować z pewnym dystansem Odnosząc się do mojego chorego zamiłowania do kontynuacji, trzecia część „Ponybiusa” raczej nikomu nie grozi. Gdybym miał kiedykolwiek coś podobnego stworzyć, to tym razem prędzej postawiłbym na strach oparty na ogólnym mroku, tajemnicy, dziwaczności, czy stalkingu aniżeli rzekach czerwonego płynu. Czyli bardziej [Grimdark] niż [Gore]. Zresztą, czekają na mnie inne fanfiki, nie tylko do napisania, ale również zrecenzowania Jeszcze raz, dziękuję za poświęcenie koszmarnemu automatowi uwagi, przeznaczenie pewnej ilości wolnego czasu na komentarz oraz słowa krytyki. Jest to dla mnie bardzo ważne. Pozdrawiam!
    2 points
  8. Przeczytane Beware the spoilers! Podchodziłem do tego opowiadania nad wyraz optymistycznie, jeszcze pamiętając jak dobre wrażenie wywarło na jedynej dotychczas gore-edycji konkursu. Przeczytałem z radością pierwszy człon, po czym zabrałam się za kolejny. I teraz, po skończonej lekturze muszę powiedzieć, że jestem mocno zawiedziony. Dlaczego? Przesyt. O ile forma jak zwykle stała na bardzo wysokim poziomie, o ile motywy z kucami w czerni były fajne to kolejne opisy masakr po prostu mnie nużyły. Do tego stopnia, że kiedy trafiałam na kolejną taką scenę to czytałem ją jak najszybciej, byle się tylko skończyła. Nie mówię że były złe - wręcz przeciwnie, robiły wrażenie, ale było ich po prostu za dużo. No bo ile w końcu można czytać o wyłupianiu oczu, cięciu wszystkiego dookoła czy wybuchaniu źrebaków wodą? Po pewnym czasie staje się to zwyczajnie nudne. Co ciekawe klimat był najlepszy nie wtedy, kiedy lała się krew, a w czasie momentów pomiędzy poszczególnymi rzeźniami - wtedy czuło się prawdziwe, otaczające bohaterki zagrożenie. A skoro jesteśmy przy bohaterkach, to one akurat stanowią mocny punkt opowiadania - bardzo przyjemna kreacja. Z przykrym zdziwieniem stwierdzam, iż akurat to opowiadanie miałoby się lepiej bez rozwinięcia. Choć to naturalnie tylko moja opinia.
    2 points
  9. Witam wszystkich miło i serdecznie! Nie, nie umarłem jeszcze i dobrze mi się wiedzie w świecie, nawet nie wiecie! Dziś przekazuję wam coś, co napisałem specjalnie na odpowiedź Randomów serwowanych na forum. To jest coś, co na pewno da wam niezapomniane wrażenia, jak i przyprawi o porządną migrenę wymieszaną z derpem ii najprawdopodobniej rozerwaniem przepony wraz z poczuciem świadomości. Nie przedłużając, oto moje dziecię! Pojedynczy, w miarę poprawny biologicznie oraz naukowo strzelczyk o Koniach domowych podgatunek Kuc szetlandzki[One Shot][Random][Controversy][slice of Life] Epic: 5/10 Legendary: 5/50
    1 point
  10. Część z was widząc moją aktywność w tym temacie pewnie już myśli, ze mam dla was kolejną książkę na półkę. Otóż nie do końca tak jest. Będąc w trakcie prac przygotowawczych przyszłego dzieła (a przynajmniej jednego z nich) , zabrałem się też za wybór komedii do zbioru komedii. Jednak zanim uderzę do rzeszy autorów i tłumaczy postanowiłem wykorzystać was konsumentów i czytelników w celu uzyskania lepszego oglądu sytuacji. Otóż oto w spoilerze znajduje się wstępna lista wybranych przeze mnie komedii i potrzebuję jak najwięcej opinii co wybrać, co odrzucić a co jeszcze dodać. Nie sugerujcie się moim bezguściem tylko mówcie co o tym myślicie, to wszak dzieło dla was a nie dla mnie. Druga sprawa, ze potrzebuję kogoś solidnego kto przygotowałby grafiki na okładki (nie tylko tego). Chętni niech się zgłoszą, niekoniecznie jeden. Twórca wybranej okładki może nie tylko liczyć na zasłynięcie na stronie tytułowej, ale też może pomyśli się o jakimś rabacie (i nie chodzi mi o stolicę Maroka) Zatem czytajcie, piszcie opinie i oczekujcie nieoczekiwanego.
    1 point
  11. Prawdopodobnie jest to samica. Nazywa się Gwyndolin i jest zestresowana podróżą do nowego domu jak i samym nowym domkiem. Z pieńka wyszła dwa razy. Raz by się napić i raz by sobie posiedzieć na pieńku i się rozejrzeć, co widać na zdjęciu c: Mój słodki Dolciuuu Już jutro ją zobaczę :3
    1 point
  12. Geralt, bo ma koszulkę z Yodą xD
    1 point
  13. Tworząc to pracę nie spodziewałem się, aż takiego wysokiego wyniku. Jestem nim zaskoczony, bo sam głosowałem na inną pracę. Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy głosowali na mnie i na pozostałych uczestników. Nie często zdarza się tak duża liczba osób głosujących w ankiecie. Gratuluje także pozostałym uczestnikom. Silma, było na prawdę blisko. Powiem szczerze, że mnie to troszkę podbudowało, chodź szkoda, że jak obserwuje wszelakie konkursy z ostatnich miesięcy to zazwyczaj biorą w nich udział ciągle te same osoby i niestety jest ich dość mało. Nie mam zbytniego pomysłu jak to zmienić. Każdy siedzi w swoich działach, z klapkami na oczach i nie oddala się zbyt daleko. Może kiedyś nad tym pomyśle, ale teraz życzę wszystkich udanego wieczoru!
    1 point
  14. Nie chcę wyjść na jakiegoś niecierpliwego niecierpliwca, ale jest 27.07, a wyników jak nie było tak nie ma. Czy ktoś z forum ma kontakt z tym sklepem i mógł pchnąć sprawę do przodu? Dotychczasowe doświadczenia z Maginarium budzą we mnie obawę, że po prostu konkurs został zlany, dlatego miło byłoby wiedzieć, co się kręci w tej sprawie.
    1 point
  15. Ostrzegam przed naprawdę masywnymi spoilerami, uwzględniającymi rzeczy, które zostały zawarte w pierwszym poście, tytułem niezbędnych wyjaśnień odnośnie fabuły! Na wstępie chciałbym powiedzieć, że naprawdę długo zbierałem się do napisania niniejszego posta, bardzo wiele razy zaczynałem, ale nie kończyłem albo w ogóle wszystko kasowałem i rozpoczynałem od nowa. I powiem szczerze, że to wszystko za sprawą sławnego, wspaniałego, zaskakującego i co tam jeszcze zwrotu akcji, największej rewelacji, której to przypada przytłaczająca większość udziału w rozsławieniu tytułu. Nie to, że poczułem się „uderzony”, czy też musiałem na jakiś czas zniknąć, żeby się zastanowić nad własnym postępowaniem, nic z tych rzeczy. Poczułem się po prostu zmęczony i ilekroć zabierałem się za opisanie swoich wrażeń jeśli idzie o ten aspekt historii, powracały do mnie stare debaty na temat teorii spiskowych w kreskówkach i takich tam, że aż czułem się tak, jakbym po raz pięćdziesiąty miał napisać prawie to samo. No, ale coś napisać muszę. Później… Może na razie cała reszta, zanim się na nowo zbiorę. A zatem. „Save me” poszczycić się może naprawdę dobrą kreacją postapokaliptycznego świata oraz czyhającymi na bohaterów zagrożeniami. Przykładem tego jest kilka naprawdę pamiętnych scen, miksujących w sobie akcję z delikatną szczyptą survivalu. Mamy znakomite opisy zniszczonego Londynu, warunków panujących w jednostce, jednakże toną one w bardzo bogatych i szczegółowych przemyśleniach głównego bohatera, Maksa. Choć momentami da się odczuć niepotrzebne przedłużenia i powtórzenia otrzymanych wcześniej informacji, pozwalają one bardzo szybko wejść w jego skórę i znaleźć się pośród innych postaci, które jednak wypadają dosyć nierówno. W trakcie poznawania historii znajdziemy kilka zapadających w pamięć postaci, chociażby główna towarzyszka Maksa. I od razu, skoro już o tym mowa, chciałbym zaznaczyć, że dla mnie mogła się ona okazać o wiele, wiele ciekawszą protagonistką, niż wspomniany Maks. Nie to, że wydaje mi się, by był on nieciekawy, czy też nieposiadający bogatego tła, ale jednocześnie, nie jest to ktoś, z kim chciałbym „chodzić na akcje”, czy też się kolegować. Ot, lubiący od czasu do czasu podnieść ton i filozofować żołnierz, znający się na swojej robocie, ale tylko tyle. Coś jak Chris Redfield z serii Resident Evil – niby spoko koleś, ale jakoś zawsze większą sympatią darzyłem postacie, które go otaczały, towarzyszyły mu podczas jego „przygód”, wliczając w to antagonistów. Tak czy inaczej, brakuje tu postaci drugoplanowych z prawdziwego znaczenia. Lwia większość mieszkańców wydaje się bardzo do siebie podobna. Jest tu kilka wybijających się ponad „zwyczajność” postaci, lecz z reguły grają one trzecie, czy nawet czwarte skrzypce. A szkoda, ponieważ w opowiadaniu akcji nie brakuje, podobnie jak zdrowych dawek przemocy i krwi. Jak już wspominałem, jest to bardzo bogaty w zagrożenia wszelakie świat, w którym zginąć trudno nie jest. Było by świetnie mieć obok Maksa kogoś, z kim można by się związać emocjonalnie, utożsamić się i śledzić jego walkę o przetrwanie. Sama, samiuteńka Midnight tu nie wystarczy. Kucoperka jest bowiem naprawdę fantastyczną i budzącą sympatię postacią, która, w moim odczuciu, o wiele lepiej nadawałaby się na główną bohaterkę. Do owego twierdzenia ostatecznie przekonały mnie finałowe fragmenty, gdzie jej rola wydaje się zyskiwać na znaczeniu w stosunku do ogółu wydarzeń, czy też w pewnym momencie wychodzi znacznie przed szereg, a, że tak to ujmę, kamera koncentruje się wyłącznie na niej, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Midnight jest nieco pyskata, jest pewna siebie, czasem uszczypliwa, a czasem pocieszna, niczym młodsza siostra. Znakomicie czyta się sceny, w których poznajemy zwyczaje jej i „starszego brata” – kiedy szykują się do snu, gdy wspólnie wykonują misje, gdy słuchają muzyki, bądź też gdy Maks „częstuje” ją własną krwią. Po prostu miód. Są to bardzo pamiętne fragmenty, idealnie nadrabiające za nieco nierówny klimat. Dlaczego nierówny? Cóż, gdy na nowo rozpocząłem lekturę „Save me” (mam na myśli pierwsze czytanie, zakończone jakoś w grudniu zeszłego roku), przypomniałem sobie dlaczego poprzednim razem, przy „podejściu zerowym”, przerwałem dalsze czytanie i narobiłem sobie zaległości. Wprowadzenie w realia świata, przedstawienie postaci wydało mi się długie, wyczerpujące, lecz okraszone dosyć słabo odczuwalną atmosferą. To znaczy, efekt duszności, zniszczenia i ogólnej postapokalipsy potrwał bardzo krótko i potrzebne mi było jakieś spoiwo, które ułatwiłoby „przeskoczenie” do dalszej akcji. Tego spoiwa niestety nie ma, toteż przez pewien czas mamy efekt pod tytułem „mało kucyków w kucykach”. Później jest dużo, dużo lepiej, gdyż pojawiają się pegazy, jednorożce, no i samej Mid jest zdecydowanie więcej. Plus, więcej walki o przetrwanie i ukazanie jakie funkcje mogą pełnić kucyki w ludzkiej armii. Można by rzec, że wszystko to, co towarzyszyło treści na początku uległo „rozcieńczeniu”, dzięki czemu cała ta apokalipsa otrzymała coś w rodzaju drugiej młodości. W ogóle, świat po apokalipsie bardzo dobrze kontrastuje ze wspomnieniami Maksa sprzed czasów upadku. Brud, zniszczenia i ogólnie nieprzyjemne warunki w jakim przyszło mu żyć, a także żelazna dyscyplina nie dają o sobie zapomnieć. W pamięć zapadają także sceny w stołówce, a także rozmyślania na temat „pożywienia”. Ten równoległy świat, w którym ludzie egzystują wraz z kucykami, jest bardzo ciekawym konceptem, opisanym zresztą bez większych zastrzeżeń, a nawiązując do niejednego dzieła popkulturowego, co nadaje pewnego smaku. Nie brakuje także tajemnicy odnośnie genezy całej tej zagłady, czy też tego, czy gdzieś tam, daleko, poza zniszczonym Londynem, są może jacyś ocaleli. Świetnie, że pewnych rzeczy trzeba się domyślać, lub samemu interpretować wskazówki i ukryte smaczki. No dobra, to chyba w właściwy moment za poruszenie kwestii tego nieszczęsnego (jak dla mnie) czyśćca – źródła całego zachwytu i rzeczy, bez której opowiadanie było by zwyczajną, regularną strzelaniną w zrujnowanym przez „coś” świecie. Mianowicie… Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że idea ta pojawiła się gdzieś w jednej trzeciej całości i potem kolejne rozdziały były do niej „dostosowywane”, natomiast poszczególne znaki, takie jak głosy w radio, zostały przemianowane na coś innego, w tym przypadku modlitwy. Przy okazji, część rzeczy jakoś straciła na znaczeniu, czy w wymiarze całości stała się ledwie dodatkiem. Niemniej, historia obrała pewny kierunek, a każda nowa rzecz, która później się pojawiała, miała jakieś znaczenie (mniejsze lub większe). Wciąż jednak, coś mi tu nie gra, ale jeśli idzie o genezę samego pomysłu, nie jego wykonanie. Druga sprawa, nie mogę pozbyć się wrażenia, że idea ta inspirowana była swego rodzaju „rodziną” teorii spiskowych na temat kreskówek – czy świat w którym rozgrywa się akcja to czyściec/ nieprawdziwy świat wymyślony przez któregoś z bohaterów/ wizja będąca wynikiem jakiegoś schorzenia. Tego już było naprawdę mnóstwo, począwszy od tego czy dzieciaki z „Ed Edd and Eddy” nie żyją i są właśnie w czyśćcu, ale pochodzą z różnych epok (a siostry Cankers to demony), poprzez śpiączkę Asha, na postapokaliptycznej „prehistorii” w Flinstonach kończąc. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że naprawdę, już zbyt wiele razy i zbyt obszernie analizowałem podobne rzeczy i dyskutowałem na te tematy. Zatem, nie mam ochoty na kolejne rozwodzenie się na temat natury, wrażenia, znalezionych dziur, czy ogólnych refleksji. Powiem tylko tyle – są podobne. I przez podobne, mam na myśli „fajnie, nawet trzyma się kupy, ale jakoś mną nie wstrząsnęło, bo jestem zbyt odporny” (w skrócie). Krótko wypunktuję i opiszę co spodobało mi się w wizji czyśćca w „Save Me”, co uważam za najbardziej godne uwagi, co mnie najbardziej zainteresowało. – Obrażenia otrzymywane przez bohaterów nie znikają Jak do tej pory był to jeden z fundamentów tego typu pomysłów. Czyli, jak to możliwe, że pomimo upadania z wysokości, zgniatania, miażdżenia, wykręcania, dziurawienia, itp. postaciom nic się nie dzieje i w następnej scenie są już w pełni wyleczone. Odpowiedź jest prosta – bo to i tak nie jest realny świat, a czyściec. Tym razem jest zupełnie inaczej. I dobrze. Bohaterowie mogą zginąć, mogą zostać zranieni, nie są nietykalni, co nadaje całości pewnego realizmu. A przy okazji, myli czytelnika, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jednocześnie, wiedząc, że postaciom może stać się trwała krzywda, martwimy się o ich los. Znika więc taka beztroska, że „a co tam, nic im się nie może stać!” Mówiąc krótko, przejmujemy się. – Demony nigdy nie zostają należycie opisane Dokładnie tak. Plus. Jak do tej pory, rolę demona lub ścigającego bohaterów grzechu przypisywało się jakiejś postaci, antagoniście. Tutaj znów jest inaczej. Mianowicie, nie jest tak, że ktoś nagle okazuje się szatanem, czy kimś w tym rodzaju. Każdy ma swojego własnego potwora, którego musi zwalczyć. Sam potwór natomiast, może być wszystkim, może mieć dowolny kształt. Wszystko zależy od tego co, kto w przeszłości zmalował. Technika ta sprawia, że czytelnik niczego nie może być pewien, nie ma konkretu. Musi sam sobie wyobrazić, albo na podstawie kreacji danego bohatera samodzielnie domyślić się w których dziedzinach życia musiał być „zły”, skoro tu trafił. – Pokuta polegająca na walce o przetrwanie w jednostce wojskowej Myślę, że to działa na wyobraźnię. Ujmę to tak: dzięki Falloutowi, współczesnych Residentach, Gears of War, czy po części Borderlands, ogółowi wydaje się, że postapokalipsa jest „fajna”, że to akcja, przygoda, zabawa. Jednakże, kiedy rzucimy okiem na prawdziwe konflikty, spustoszenie siane przez ekstremistów, opowieści o falach w wojsku i jakie to jest „okropne”, przy jednoczesnych przesłankach, że obowiązkowy pobór może powrócić, nagle dociera do nas, że to w gruncie rzeczy groźba, coś abstrakcyjnego nagle staje się rzeczywistością. W istocie, wojna jest tragedią. Obojętnie, czy o zasięgu światowym, czy lokalnym, to nadal coś, czego należy się obawiać, z czym trzeba się liczyć. I kiedy przychodzi co do czego, to przestaje być grą. Nie ma, że zostaniemy rozerwani, ale możemy kontynuować od ostatniego punktu kontrolnego. To jest rzeczywistość. Ten czynnik działa doskonale, zarówno w przypadku fikcyjnych postaci, jak i przeciętnego czytelnika, który śledzi ich historię. Myślę, że dla wielu osób wizja wojskowego życia, wojny, permanentnego zagrożenia życia jest czymś przerażającym i dlatego takie oto realia ukazane w fiku są decyzją dobrą, sprzyjają ciężkiej apokalipsie, wszechobecnemu zniszczeniu, atmosferze zagrożenia. Jest tu kilka słów-kluczy, które mogą zdziałać na wyobraźnię i momentalnie wprawić w powagę. Niestety, akurat ten aspekt bywa czasem rozmywany przez zupełnie niepotrzebne elementy „luźniejsze”, bądź wręcz komediowe. Ale o tym nieco później. Generalnie, cały ten czyściec, choć wydaje się troszeczkę „wytrzaśnięty znikąd” od pewnego momentu, został zrealizowany solidnie i nie aż tak nachalnie. Wskazówki czy poszlaki są dawkowane ze zdrowym rozsądkiem, choć z drugiej strony, trochę szkoda, że autor postanowił go oficjalnie potwierdzić. Dużo pisałem o teoriach, a one mają to do siebie, że zostają wysnute na podstawie znaków, wieloznaczności i tego, jak ktoś interpretuje sobie to, co widzi na ekranie lub na papierze. Niemniej, są one przedmiotem wielu dyskusji między innymi dlatego, że pozostają niepotwierdzone. W „Save me” natomiast, nie ma tego czynnika „zastanawiania się”, czy rujnowania jakichś przekonań. Po prostu wiemy, że to nie jest realny świat, a zaświaty. Mam na myśli to, że nie wyjaśniając tego tak do końca, można by wysmażyć naprawdę jeszcze lepsze, otwarte zakończenie, pozostawić wiele niewyjaśnionych tajemnic, niedopowiedzeń (w pozytywnym sensie), które skłoniłyby czytelników do wielu innych przemyśleń, czy to aby na pewno prawdziwy, acz zniszczony kataklizmem świat, czy coś innego. Na przykład czyściec. Wówczas dla własnej wygody i spokoju wziąłbym to „na serio” i opisywał po prostu jak fanfik akcji Niemniej, jestem pod wrażeniem nie tyle tego czyśćca i zwrotu akcji, co atmosfery towarzyszącej zakończeniu. Kończąc lekturę za pierwszym razem, odczułem, że mam za sobą naprawdę „szarą” i w gruncie rzeczy smutną historię, której jednak prędko nie zapomnę. Sam nie wiem jak to lepiej określić. Mieszanka enigmy, pewnej nieuchronnej zmiany, wypełnienie przeznaczenia, taki klimat „odejścia”, czy też „przeminięcia”. Ogólnie, na początku myślałem, że wstawki humorystyczne posłużą temu, że bardziej poczuję się związany z tym dziwnym światem, na tyle, że podczas zakończenia nie będę w stanie przyjąć do wiadomości, że już czas go opuścić. Ale po jakimś czasie stwierdziłem, że to jednak nie to. Akcja, strzelaniny i poszczególne misje sprawiają, że czytelnik nawiązuje więź ze światem przedstawionym. Delikatny humor co najwyżej służy budowaniu sympatii ku określonym postaciom, lecz akurat w moim przypadku, w ostatecznym rozrachunku, stwierdzam że są w większości zbędne. Tym, co pomogło mi przekonać się do wybranych bohaterów, były czyste kawałki życia, utrzymane w klimacie poważnym, codziennym, może nieco posępnym. Powracając jeszcze na moment do tego czyśćca, odniosłem wrażenie, że za drugim razem „Save me” czyta się dużo lepiej, być może za sprawą pewnej wiedzy, na czym stoimy. Aczkolwiek, na pewno ten sam efekt udałoby się zrealizować również w przypadku, kiedy to czytelnik pozostałby z domysłami. Może po prostu byłby wierny swojej wizji czy interpretacji i brnął powtórnie przez akcję, tkwiąc w swoim własnym przekonaniu, gdzie tak naprawdę znajdują się bohaterowie. Zbliżając się do końca, czy życzyłbym sobie sequela? Chyba niekoniecznie. Ale spin-off, z Maksem i/lub Midnight w realnym świecie, zanim trafili do czyśćca, ogólnie bym przytulił. Jasne, czemu nie? Reasumując, mamy do czynienia z naprawdę pokaźnym kawałem dobrej roboty, porywającej (od pewnego momentu), ambitnie zrealizowanej historii, którą ogólnie warto przeczytać i do której ogólnie warto wracać. Sam zwrot akcji oparty na koncepcji czyśćca mną nie wstrząsnął, zapoznając się z wyjaśnieniami przewróciłem nawet oczami, zaś formułując niniejszą recenzję czułem się trochę jak zdarta płyta, kiedy przyszło zabierać się za ten aspekt. Niemniej, tym co akurat na mnie podziałało i co akurat ja uważam za naprawdę godną zapamiętania zaletą, jest atmosfera i konstrukcja zakończenia, finałowe rozdziały, naprawdę świetnie wykreowana postać kucoperki, dynamika wtedy, kiedy robi się gorąco, stateczność wtedy, kiedy trzeba nieco odsapnąć, ogólny wydźwięk. Początek historii jest dosyć średnio interesujący, taki „standardowy” rzekłbym nawet, ale naprawdę warto przebrnąć przez mało obiecujące wprowadzenie, po to aby później delektować się naprawdę pamiętną historią. Warto również dla samej chęci zapoznania się z wizją autora, jak pewne miejsce, do którego być może kiedyś trafimy może wyglądać. Dla chęci poznania jak odżywiają się kucoperki, jak żyją, jakie mają zwyczaje. W ogóle, jest tutaj bardzo wiele elementów dla których warto „Save me” przeczytać. Myślę, że każdy kto lubi okraszone takimi oto tagami historie znajdzie tu coś dla siebie, a także, według własnego gustu, wyróżni te najlepsze elementy, za sprawą których historia nie zostanie zapomniana. Pozdrawiam serdecznie i gratuluję udanej opowieści!
    1 point
  16. 1 point
  17. Karmienie dwóch węży i moja suczka (+ 18)
    1 point
  18. No to teraz ja ujawnię moją kolekcję
    1 point
  19. Oto Kuba. Zwany również Kubixem, Kubotronem, Kubsonem i Kluską. Okazjonalnie Pan Kot.
    1 point
  20. Luna spuściła fandomowi zasłużony . Jestem w szoku! Tyle wątków, tyle wrażeń i to rewelacyjnie ujętych! Potwierdziła się cała masa naszych domysłów, a różne fandomowe pomysły zostały po prostu rozbite na kawałki. No ale wiadomo, odcinek z Luną to murowana jakość!
    1 point
  21. Mój słodziak. Ale uwaga, pozory mogą mylić.
    1 point
  22. Ja mam od roku czarnego smoka w domu, rasy Labrador Zrobiłam jej ostatnio zdjęcie jak spała *-*
    1 point
  23. Tiaa...Mój kochany śpioch ;3
    1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Utwórz nowe...