Siema, ziomeczki z fanfikowej dzielni, nadaje MC Scyfer, dzisiaj będzie krótko i zrzędliwie
Właśnie skończyłem czytać Madeleinowy fik i okazał się na tyle dobry, że natychmiast, niczym radosne małe kocię, rzuciłem się do komentowania. Najpierw jednak niczym wk****ony rottweiler rzucę się na pewną nader irytującą kwestię.
Przestańcie, proszę, mieszać własne fiki z błotem. To jest, cholera, głupie i niedojrzałe, nawet jeśli coś faktycznie wydaje się Wam słabe. Mało tego, robicie złe wrażenie na potencjalnych czytelnikach, wkurzacie bogom ducha winnych komentatorów i podajecie się hejterom na złotym półmisku. Tak, wiem, słyszeliście to już tysiące razy, ale najwyraźniej wciąż nie dotarło, więc będę to wałkować dopóty, dopóki nie przestanę tego widzieć na każdym kroku. A poza tym pokój i miłość, bracia i siostry~
I żeby była jasność, bo w ciemności to się można na niedopowiedzeniach srodze wyrżnąć, wykorzystuję ten całkiem niewinny tekst trochę jako pretekst. Liczba mnoga absolutnie nie zjawiła się tu przypadkiem, tak naprawdę w przypadku Madeleine pod tym względem nie jest źle, działam raczej prewencyjnie. ALE NIE IDŹ TĄ DROGĄ, BŁAGAM.
[A tu miejsce na krótką spowiedź - ja sam, nieporadna duszyczka, zbłądziłem niegdyś na ścieżkę przesadnej samokrytyki. Ale to można rzucić. Jak palenie]
1. Jak dla mnie wystarczająco.
2. Jest naprawdę bardzo dobrze. Czytało się świetnie, styl palce lizać, elegancki, ładny i przyjemny w odbiorze, a do tego, pomimo wszechobecnych wtrąceń, niezwykle przejrzysty. Zgubiłem się może raz, całą resztę wchłonąłem za jednym zamachem, szybko i bezproblemowo. Duża w tym też zasługa fabuły, która dobrze wie, czym jest i idzie prosto jak drut, nie wysilając się na niepotrzebne wątki poboczne. Od czasu do czasu nieprzyjemnie szarpnęły moim poczuciem gustu ciut żenujące zabawy w omijanie-nazwy-tego-czy-tamtego-żeby-było-ciekawiej, zdarzały się krótkie zdania, które pewnie miały brzmieć mądrze, a zamiast tego waliły po oczach swoją łopatologiczną oczywistością ("Początki zawsze są trudne"), ale to tyle, w kategorii "styl" więcej wad nie stwierdzono.
3. Widziałem fanfiki z całym sztabem pre-readerów i korektorów, gdzie błędów było dziesięć razy więcej niż tutaj. Wspomnianych powtórzeń wychwyciłem może z trzy, poza tym zdarzyło się chyba jedno "połknięte" słowo i kilka literówek. Nic, absolutnie nic, co faktycznie mogłoby zepsuć przyjemność z czytania.
4. Czytałem raptem dwa Twoje opowiadania, przesławne "Pszczoły" i wyraźnie słabszy "Brudnopis"*, to plasuje się mniej więcej w połowie drogi między nimi. Jest stanowczo zbyt przewidywalne i chwilami denerwujące, żebym mógł z czystym sumieniem wystawić pięć gwiazdek, ale wciąż bawiłem się dobrze.
Początek nie nastawił mnie pozytywnie - przede wszystkim miałem wrażenie, że ktoś tu zdecydowanie przesadza, robi z głuchoty tragedię na miarę AIDS czy innej Eboli, ogółem robi wszystko, by wycisnąć z czytelnika współczucie. Nieszczególnie mnie to przekonało, ja widziałem tylko niby sympatyczną, ale jednak irytującą przez swoją przesadną emocjonalność bohaterkę, a z drugiej strony - skretyniałego League'a (tak się to pisze?) bez krzty wyczucia czy chociażby zdrowego rozsądku. Miałem szczerą ochotę potrząsnąć oboma, wrzeszcząc przy tym coś w rodzaju "ZACHOWYWAĆ SIĘ, JESTEŚCIE W DOBRYM FANFIKU, KUCZA WASZA MAĆ", ale na szczęście stopniowo jakoś się do tego przyzwyczaiłem, a przy zakończeniu, jako że te elementy były już całkowicie nieobecne, zdołałem wreszcie w pełni polubić całą dwójkę. Za to Myrtle przez cały czas zachowywała nieustanny, porządny poziom, również wszelkie postacie tła wyszły Ci bardzo sympatycznie i wiarygodnie. Mój zdecydowanie ulubiony fragment to rozmowa głównej bohaterki, wujka i dziadka - ot, taki bardzo ciepły, przyjemny życia plasterek. Aż się lżej na sercu robi, szkoda, że nie cały fanfik utrzymany był w tej tonacji. Zakończenie było w porządku, miało dokładnie to, czego się spodziewałem plus niewielki bonus.
Jako że lubię podliczenia i rankingi, daję dwa punkty za styl, jeden za fabułę i trzy za kreację świata, bo wszystko, co się tyczyło tła, prowadzone było przez cały czas wzorowo i to właśnie ten fajny, świetnie odwzorowany klimacik zupełnie normalnego życia przeciągnął mnie za jednym zamachem przez bite trzydzieści osiem stron tekstu. Łącznie sześć kebabów na dziewięć, solidna nota - raczej już nie wrócę do tego dzieła, ale przynajmniej będę je miło wspominał.
To był MC Scyfer, pozdro i nara, do rychłego zobaczyska~
*Nie bij, jeśli przekręciłem tytuł - przysięgam, że sprawdziłbym, gdyby forum nie zacinało mi się w dziewięciu przypadkach na dziesięć.