Skocz do zawartości

Poranny Kapitan Scyfer

Brony
  • Zawartość

    144
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    2

Wszystko napisane przez Poranny Kapitan Scyfer

  1. Poranny Kapitan Scyfer

    XIII Zgorzelecki Ponymeet

    Scyfrów brak, żeby mi nikt nie wydzwaniał na telefony, bo będę w pracy
  2. Ziomeczki, we wrześniu wracam. Wtedy się nadrobi wszelkie komentarze i takie tam. Co obiecałem, to zrobię za miesiąc.

  3. Co też było jego świętym i nienaruszalnym prawem. Autor to nie budowlaniec remontujący dom pod dyktando właściciela, lecz artysta podlegający jedynie ograniczeniom własnego gustu. Jeśli więc takie było założenie - czuję się z tym nawet lepiej, bowiem widzę opowieść kreowaną z precyzyjnym, "wyrachowanym" podejściem i zdaję sobie sprawę, że wszystko idzie po Dolarowej myśli. No, może oprócz wymagań czytelników (tzn. przynajmniej moich ), bowiem o ile wysoko sobie cenię i Aleo, i skrupulatne planowanie, o tyle wciąż uważam, że z pomysłu na fanfik dałoby się - kosztem wspomnianych założeń - wycisnąć sporo więcej. Cóż, nie dogodzi się każdemu, zresztą nie ma dzieła, w którym nie znalazłbym chociaż kapki zmarnowanego potencjału. W każdym razie wola autora pozostaje święta.
  4. No proszę, już miałem wejść w polemikę z Madeleine, a tu sam autor wyłożył kawę na ławę Nic dodać, nic ująć - chociaż nadal uważam, że takie założenie nieco krzywdzi fanfik, nie ma na co przesadnie sarkać. Dołączam się do grona wyczekujących następnego rozdziału.
  5. Mieć pieniądze to wspaniałe uczucie.

    1. WilczeK

      WilczeK

      Podobno pieniądze szczęścia nie dają, lecz nie dam się wyręczać. Pozwólcie że to sprawdzę osobiście, później wam o wszystkim napisze w liście. Tak? :D

    2. Raxoanox

      Raxoanox

      Pieniądze szczęścia nie dają,zakupy tak.

    3. Po prostu Tomek

      Po prostu Tomek

      Tak bardzo nie znam tego uczucia.

  6. The Amazing Scyfer-Man!

    1. Bafflord

      Bafflord

      Strzeżcie nas przed takim superbohaterem...

    2. WilczeK

      WilczeK

      Pół człowiek, pół scyfer

  7. Pierwszy akapit - zgadzam się, ludzie uwielbiają razem marudzić i wyśmiewać innych, co widzę chociażby po sobie. Co do pisania bardziej poważnego, na temat dzieł ambitniejszych odnoszę podobne wrażenie, ale to tyczy się większości moich postów na forum - z jednej strony nie cierpię nieszczerości, z drugiej nie znoszę chamstwa, a że na wiele tematów poglądy mam dosyć ostre, wyjścia są dwa: albo sukcesywnie ich unikać (co robię przez większość czasu), albo lawirować między eufemizmami. Trzeba się trochę napocić, by wydobyć z siebie opinię jednocześnie i szczerą, i konstruktywną, i kulturalnie stonowaną. Natomiast lawina krytyki, którą spotykamy przy niemal każdej premierze jakiegoś Polaka czy innego Pegaza, zbyt wiele wysiłku nie wymaga - wszak błędy w takim przypadku walą po oczach, a zalet nie ma, można więc sobie kpić i punktować kolejne idiotyzmy do woli. Drugi akapit - tu już, wydaje mi się, popadasz w przesadę. Dzieło nieco bardziej ambitne, udane i dopracowane również może znaleźć szerokie grono odbiorców, wystarczy spojrzeć na wciąż w miarę świeży sukces "Pszczół". Kult przeciętności nie jest niczym nowym i egzystuje przede wszystkim w kręgach ludzi o nie wyrobionym jeszcze guście - i, żeby było jasne, nie mówię tu o tych, co mają gust inny ode mnie, lecz o tych, którzy zwyczajnie niewiele do tej pory przeczytali, nie są więc obeznani ze sztampą, typowymi zagrywkami autorów, krótko mówiąc - nie mają odpowiedniego porównania. Jest też, oczywiście, druga grupa, która to śledzi oczami tekst, ale niekoniecznie go rozumie, ewentualnie rozumie tylko powierzchownie, widzi jeno przygodę na pierwszym planie, a umyka jakoś jej uwadze fakt, że przecież widziała już ten schemat, tych bohaterów, tę wielką bitwę i ten wielki romans dziesiątki razy, tylko inaczej opakowany. No i jest też ta nieszczęsna trzecia grupa, której do pełni szczęścia wystarczy tylko bohater, z którym może się identyfikować. Tak, wszyscy zapewne wiecie, o kim mówię, schemat "smutny Brony trafia do wesołej Equestrii" wciąż cieszy się niesłabnącą popularnością. Każdy autor powinien kiedyś uważnie spojrzeć na swoje komentarze i zastanowić się, do jakiej grupy odbiorców trafiło jego dzieło. Na temat tłumaczeń się nie wypowiem, bo po prostu się na tym nie znam.
  8. Coś mi się wydaje, że ten temat był już tutaj poruszany. Odpowiedź jest oczywista - te fanfiki są zwykle tak beznadziejnie napisane, że aż śmieszne. Nic tak nie przyciąga ludzi, jak niezamierzona komedia. Nie bez znaczenia pozostaje także fakt, że bardzo łatwo można autora takiego dzieła skasować złośliwą uwagą czy po prostu pojechać na całość i z góry na dół opluć wszystko - ludzie lubią się śmiać, ale lubią też dopiec innym, a rzeczony delikwent, publikując coś na poziomie "Czarnego Pegaza" praktycznie sam maluje sobie na plecach wielką, jaskrawą tarczę strzelniczą. Grentonumanuma - pozwolę sobie tylko na chwilkę do tamtej rozmowy wrócić, bo nie lubię takiego urywania. Zgadzam się z tym, co napisałeś, mniej więcej i o to mi chodziło. Można, wbrew pozorom, połączyć naukę z emocjami, i takiego podejścia jestem zwolennikiem. Dziękuję za wymianę opinii, teraz jednak kończę, bo zaraz nam tu Dolar z łopatą wyskoczy i oberwie mi się za offtop
  9. Jeśli o dowody chodzi, to musiałbym wygrzebać jakieś stare numery "Wiedzy i Życia" chyba, bo to moje główne źródło wiedzy biologicznej (której, zresztą, mam bardzo mało, więc we wszelkich dyskusjach na ten temat z góry uznaję się za pokonanego). Ale nie neguję przecież tego, że miłość to uczucie piękne, mistyczne, tajemnicze i godne wielu rozważań. Wręcz przeciwnie. Po prostu uważam, że wszystko da się rozłożyć na czynniki pierwsze, zajrzeć do wnętrza i zobaczyć "jak to jest zrobione". I nie ma w tym żadnej profanacji, wszak po odłożeniu mikroskopu/podręcznika bez najmniejszego problemu można zasiąść w fotelu przed kominkiem, by zadumać się nad złożonością życia, tajemnicą stworzenia i temu podobnymi.
  10. Prawda, miłość to czysta biologia i reakcje chemiczne. Ale nie widzę w tym żadnego niszczenia romantyzmu. Czy zegar robi się brzydszy od działających w nim trybików?
  11. Najwyraźniej nie wierzą w możliwości fandomowych pisarzy i uważają takie porównanie za zbyt surowe x]
  12. Przychylam się do opinii Śli... tfu, Poulsena. Nie porwało mnie toto - od początku do końca jest średnio. Styl broni się całkiem nieźle, jest w miarę lekki, a przy tym nie zanadto łopatologiczny. Gdzieś tam, jakieś tam błędy chyba były, ale po pierwsze czytałem to, kiedy jeszcze opcja komentowania była wyłączona, po drugie i tak nie rzucały się zbytnio w oczy. Tutaj jedynym istotnym mankamentem są wulgaryzmy, w większości sprawiające wrażenie upchniętych na siłę. Fabuła toczy się do przodu (i trochę w tył) w dość spokojnym tempie, bez zakrętów ani wybojów, do tego wieje nieco sztampą. Ani to pochwalić, ani opierniczyć nie ma za co. Największą wadą są właściwie tagi i to, co na ich gruncie wyrosło. To nie jest żaden [dark]. To jest komedia, która niezdarnie stara się rzeczony dark naśladować. W efekcie to, co dostaje czytelnik, plasuje się gdzieś pośrodku - nie jest ani zbyt zabawne, ani odpowiednio klimatyczne. Szkoda potencjału, bo sam pomysł był dobry i dałoby się z niego wyhodować porządną heheszkę, gdyby tylko pójść zdecydowanie w stronę komediową.
  13. Z dwóch głównych atutów Albericha (kreacja bohaterów i intryga) ostał się co prawda tylko jeden, ale pamiętam, że czytało mi się dosyć przyjemnie. Mimo wszystko warte odkopania. Also - twórczość Albericha lubicie, to Chwałę czytajcie
  14. Kolejne z tych opowiadań, które komentuje się lekko, przyjemnie i bezstresowo, ponieważ treść ich można zawrzeć w jednym, góra dwóch słowach. W tym przypadku jest to "dobra sztampa". "Popioły" to mój pierwszy poważny kontakt z twórczością Cahan, nieszczególnie więc wiedziałem, czego się spodziewać. Usłyszałem wcześniej jedną czy dwie nieprzychylne opinie, zetknięcie z tym fanfikiem okazało się jednak całkiem przyjemne. Styl kojarzy mi się nieco z tą charakterystyczną, pozorną płytkością "Pszczół", ale brakuje mu solidnego oszlifowania, w efekcie jest po prostu średnio - w tym dosłownym, ani pozytywnym, ani negatywnym sensie. Czyta się to lekko i szybko, nie piejąc przy tym z zachwytu ani nie łapiąc się za głowę z rozpaczy. Początek zdaje mi się już nawet nie sztampowy, ale wręcz kiczowaty - po pierwsze, wygląda to na typową smutną powiastkę z narracją pierwszoosobową, która zapewne ma uwydatnić emocje bohaterki. Po drugie - postać wspomnianej bohaterki, znaczy Luna. Dlaczego to zawsze musi być Luna? Dlaczego to właśnie ją tak sobie upodobali wszelcy fandomowi smuto- i dramatopisarze? I po trzecie - przedstawiona wizja Equestrii jedynie potwierdza zarzuty co niektórych, oskarżających światy postapokaliptyczne o powtarzalność i kalkowanie znanych motywów. Na szczęście dalej jest już lepiej. Jak się okazuje, pierwsze wrażenie doszczętnej sztampowości wcale nie jest mylące, ale za to nieustanne próby wywołania emocji stopniowo zaczynają działać i na koniec patrzyłem już na "Popioły" całkiem przychylnym okiem. Gdzieś tam zdarzyły się chyba jakieś literówki czy inne rodzynki w cieście, ale było ich na tyle mało, że żadnego wpływu na przyjemność z czytania nie wywołały. Właśnie takich prac na konkurs się spodziewałem i właśnie taką pracą jestem zupełnie usatysfakcjonowany - to miły przerywnik między innymi, dłuższymi dziełami i nie żałuję czasu nań poświęconego. Trzecie miejsce przydzieliłbym ex aequo ze "Sztuką Przetrwania" Fistacha.
  15. Życie bez SB to dobre życie.

    1. Pokaż poprzednie komentarze  [4 więcej]
    2. Cygnus

      Cygnus

      Życie bez Scyfra to dobre życie.

    3. ....

      ....

      Życie pozdrawia Scyfra, nie wiedziało że ten żyje :^)

    4. Poranny Kapitan Scyfer

      Poranny Kapitan Scyfer

      Oszukuję życie, taki jestem cwany :v

  16. Chciałem wrzucić tu od razu wszystkie komentarze, ale stety-niestety w międzyczasie znalazłem pracę, więc z moim czytelnictwem i komentatorstwem będzie teraz źle (to znaczy jeszcze gorzej, niż było do tej pory). Dlatego też wrzucam tu na razie jedynie te dwa skromne komenty i oddalam się krokiem beztrosko optymistycznym w kierunku zachodzącego słońca, licząc na to, że autorzy pozostałych fików nie zlinczują mnie na miejscu za to, że znowu ich pominąłem. Wybaczcie. (Mam też nadzieję, że zdążę ruszyć mój leniwy zad i skomentować resztę, zanim ten temat wyląduje w archiwum. Jeśli nie, liczę po cichu, że opublikujecie swoje prace także poza konkursem) A więc... Vamanos! “Brudnopis” Madeleine. Gdybym miał określić to opowiadanie jednym zwrotem, brzmiałby on “miniaturka Pszczół”. Skojarzenie to nasunęło mi się dość szybko - pomijając oczywistą kwestię tagów, mamy tu ten sam, nieco suchy styl silnie oddziałujący na wyobraźnię czytelnika, to samo stopniowanie napięcia i klimatu, oraz podobną, dwojaką naturę narracji. W przypadku “Pszczół” było to przeplatanie fragmentów przeszłości i teraźniejszości, tutaj zaś mamy ciekawy, kojarzący mi się z doskonałym “Downfall” zabieg wszędobylskich skreśleń. I to jest mój główny zarzut - chociaż jest to bez wątpienia forma nietypowa i oryginalna, to jednak trochę nieodpowiednia dla tak krótkiego opowiadania. Owszem, widzimy dzięki temu kontrast, ale skreślone wtrącenia są upakowane tak gęsto, że szybko zaczynają nużyć i męczyć. Lepiej by się sprawdziły w tekście dłuższym, rozsiane co kilka stron. Zrozumiałe, że twórca ograniczony limitem 1500 słów stara się wycisnąć z niego jak najwięcej, należy to jednak robić z wyczuciem i nienachalnie. Plus za oryginalność, świetny styl i ciekawy pomysł, minus za niedoskonałości formy. I tu jeszcze jedna uwaga. Baffling napisał przede mną “Mam wrażenie, że do swoich fanfików usilnie próbujesz wcisnąć głęboki jak trzy oceany przekaz, masę symboliki, dające mocno do myślenia sceny i obowiązkowe drugie dno.” Nie mogę się z tym zgodzić. W moim odczuciu rzeczonej głębi jest dokładnie tyle, ile być powinno, nie odczuwam żadnego przesytu. Ogólnie fanfik jest dosyć prosty, nie powiedziałbym, że rzeczywiście daje do myślenia, po prostu sceny nasycone są niebłahymi emocjami, a to oczywiście zaleta. Jeśli ktoś naprawdę chce zapoznać się z dziełem, w którym występuje głęboki przekaz, mnóstwo alegorii i ogólnie zatrzęsienie symboliki, polecam “Mroczną Wieżę” Verlaxa. (Swoją drogą też czeka na mój komentarz. Nie zapomniałem, po prostu się opierniczam ) Werdykt: Cztery minus. Nie jest źle, ale spodziewałem się czegoś lepszego. Normalnie napisałbym to wszystko bardziej pochlebnie, ale tak to już jest, gdy się czytelników przyzwyczai do wysokiego poziomu “Promyk Nadziei” Amolka. Już wcześniej byłem zdania, że początkujący twórca nie powinien brać się za opowiadania, których istotą są emocje, a lektura tego fika tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziła. Umiejętne opisanie smutku nie jest rzeczą łatwą, wymaga doświadczenia i/lub talentu, ale przede wszystkim - przemyślenia. Rzadko kiedy wystarczy proste “Sunny rozpłakała się”, trzeba pamiętać także o reakcjach organizmu (“jej uszy opadły”, “pociągnęła nosem” etc.), wejrzeniu w jej wnętrze (“w jednej chwili uświadomiła sobie, że już nigdy go nie zobaczy”, “nie mogła wytrzymać spojrzenia ukochanej twarzy” etc.) i wielu innych rzeczach istotnych szczególnie w przypadku tak krótkiej formy, gdzie zbudowanie więzi emocjonalnej między czytelnikiem a postacią jest niemal niemożliwe. Tego wszystkiego mi tutaj brakuje, a sytuacji nie poprawia kilka rażących błędów (być może kilkanaście, ale nie jestem typem człowieka, który skrupulatnie wywleka i obrzuca błotem każdą najmniejszą literówkę) i fakt, że jak wszyscy inni starali się wycisnąć wszystkie soki z bezlitosnego limitu, tak tutaj pozostało jeszcze sporo miejsca, a to oznacza niewykorzystany potencjał. Dla przykładu - ciężko powiedzieć, żeby świat w tym opowiadaniu został chociażby nakreślony. Zobaczyliśmy tylko jeden mały skrawek wycięty z całości tak, że właściwie nie wiadomo, co się z tą Equestrią porobiło ani dlaczego. Oczywiście czytelnicy zaznajomieni z uniwersum Fallouta od razu zorientują się dzięki odniesieniom, ale nie o to przecież chodzi. Szkoda, braki w kreacji bohaterów można było nieco nadrobić wizją świata czy ciekawymi opisami, a tak dostaliśmy opowiadanie co najwyżej średnie. Werdykt: trzy minus. Powiedziałbym, że to taka dosyć typowa pierwsza próba, więc w żadnym razie nie czuję się zawiedziony. Wskazane dalsze ćwiczenia i większe przywiązywanie uwagi do szczegółów. Na dzisiaj to wszystko, do reszty jeszcze powrócę. Pozdrawiam, Leniwy Poranny Kapitan Scyfer.
  17. Opuściły Scyfry SB. W razie nagłego napadu rozmowności pisać na gg, numer mogę podać znajomym przez pw. Ku chwale ogarniętości!

    1. Ganz

      Ganz

      Kiedy wpadniesz do Zgorzelca? :v

    2. Poranny Kapitan Scyfer

      Poranny Kapitan Scyfer

      W lipcu, jeśli się uda

  18. Zajrzałem tutaj w sumie jakoś tak bez szczególnego powodu, jak zwykle włócząc się bez celu po jedynym słusznym dziale na tym forum i szukając perełek. Do tej pory przeczytałem dwa opowiadania, "Steel Balls" Albericha i "Rutynę" Poulsena, ale dopiero to drugie sprawiło, że postanowiłem tu coś napisać. Zacznijmy jednak od "Balls of Steel". Sympatyczne opowiadanko, nie powiem, uśmiech na me nadobne, pejsiaste oblicze sprowadziło, ale z drugiej strony nie parskałem śmiechem. Zabawna, przerysowana postać (chociaż dla pełnego efektu zabrakło mi tu jeszcze ciemnych okularów), kilka typowych sytuacji i skojarzenie z pewną popularną, aczkolwiek niezbyt ambitną kreskówką spod znaku GIT produkcji. Efekt końcowy jest właściwie taki sobie - ładnie to wszystko napisane, ładnie skonstruowane, ale zakończenie sprawia wrażenie dziwnie uciętego, brakuje w nim puenty. "Rutyna" natomiast... Poulsen, chwała Ci! W pierwszej kolejności za tłumaczenie F:E, w drugiej - za rzadką umiejętność pisania scen quasi-erotycznych z prawdziwym wyczuciem. Nawet pomimo tego, że mowa tutaj była o dwóch kucykach, nie czułem zażenowania ani zniesmaczenia, które zazwyczaj towarzyszą mi przy lekturze chociażby nieszczęsnych scen erotycznych z Pieśni Lodu i Ognia. O bohaterach też nie mogę powiedzieć nic złego - 1500 słów to naprawdę bardzo restrykcyjny limit, Ty wykorzystałeś jego skromny potencjał w zupełności - już jest jakaś historia, motywy, emocje. Oczywiście, mało tego i ciężko mówić o prawdziwym przywiązaniu, ale nie ma na co marudzić. Również styl idealnie trafił w moje gusta, nie jest ani przesadnie poetycki, ani zbyt łopatologiczny. Opisy są jednocześnie przystępne i ładne, co prawda zdarzają się potknięcia językowe, ale nie przeszkadzają w odbiorze tekstu. Normalnie po takim tekście wziąłbym się z miejsca za lekturę "Efektu Magii", ale widzę, że to crossover z Mass Effectem, więc przełamanie uprzedzeń może zająć mi dzień albo dwa, ponadto winien jestem jeszcze kilku osobom komentarze. Ale spokojnie, co się upiecze, to nie uciecze Spodziewaj się mnie (jakkolwiek złowieszczo to nie brzmi). Chciałbym też dodać, że absolutnie nie zamierzam poprzestawać tylko na tych opowiadaniach. Wkrótce zapoznam się z resztą i również o nich coś tu naskrobię. BO MOGEM Pozdrawiam (pozdrowienia wśród fandomowych pisarzy robią się zaraźliwe), Poranny Kapitan Scyfer. Edit: zapomniałem wspomnieć. Tak sobie myślę, że przydałby się jakiś osobny tag dla treści "okołoclopowych", takich jak w opowiadaniu Poulsena, może [saucy] albo [suggestive]. Poddaję to pod waszą rozwagę.
  19. Nie wysyłać mi randomowych zaproszeń do znajomych...

    1. Rdzeniuch
    2. ....

      ....

      Ktoś odkrył funkcję rand.() ?

  20. O, darmowe jedzenie, jak super! JA BIORĘ ŻEBERKA ...mam nadzieję, że się nie odchudzałaś. Byłoby to nie w porządku w stosunku do degustatorów czytelników. Zapytacie mnie: a gdzie opinia o fanfiku, Kapitanie Scyfer? A ja wam odpowiem...
  21. Tekst zawiera śladowe ilości spoilerów i dupotrujstwa. Od mojego ostatniego komentarza tutaj minął niemal rok. Co prawda dostaliśmy przez ten czas jedynie dwa nowe rozdziały, jednak ich długość, jakość i znaczenie dla fabuły sprawiły, że - jak widać - fanfik wcale nie został zapomniany. Czemu bezpośrednio można tę zasługę przypisać? Właśnie nad tym, drodzy Zegarowicze, będę się dzisiaj rozwodzić. (Przy okazji, oczywiście, walcząc o rychłą kontynuację) Vamanos! Nie bez kozery napisałem przed chwilą "Zegarowicze" zamiast, przykładowo, "Chwałowicze". Pomijając fakt, że to pierwsze zwyczajnie lepiej brzmi, niemal równie trafnie określa oczekiwania czytelników. Komu spodobały się Alberichowe "Zegary", ten bez wątpienia przeczyta i Chwałę. Dlaczego? W istocie Chwała opiera się na tych samych elementach bazowych, dzięki którym i Zegary jakieś dwa lata temu zdobyły uznanie: mamy tu szybką, emocjonującą przygodę, przemyślaną intrygę i galerię sympatycznych bohaterów. Krótko mówiąc, filary dobrego opowiadania przygodowego autor ma opanowane niemal do perfekcji. Niemal, bo jednak, gdy się przyjrzeć, w każdym z nich czai się mały chochlik. I chociaż zapewne widać je tylko przez Scyferiońskie Okulary Cierpienia +5 do krytyki, to jednak nie omieszkam o nich wspomnieć. Przygoda. Nie sposób nie zauważyć, że to w początkowych rozdziałach dzieje się najwięcej: już w pierwszym z grubsza wyłania się obraz drużyny, poznajemy cel wyprawy, otoczkę fabularną i, co ciekawe, pierwszą retrospekcję. Wadą tego rozdziału jest jego prędkość. Odnoszę wrażenie, że autor z jednej strony starał się pomieścić wszystko w niezbyt dużym przedziale czasowym, by nie przeciągać zanadto akcji, a z drugiej - zdawał sobie sprawę, że tyle akcji upakowanej ciasno w jednym rozdziale będzie wyglądać na szyte nieprzyjemnie grubymi szwami. I dalej, pozwolę sobie niecnie spekulować: postanowił wybrnąć z tej sytuacji, udziwniając nieco niektóre wydarzenia. Niech mi ktoś powie, tak z ręką na sercu, czy "przedstawienie się" Archera w domu Libry nie wygląda na nieco przesadzone? Również pierwsze pojawienie się Daimoniona sprawia wrażenie wydarzenia wywołanego tylko dlatego, że tak było na rękę twórcy. Zapewne w tej chwili zacząłem się już po prostu czepiać, fakt jednak jest taki, że pierwszy rozdział pozostawił mnie co najmniej lekko skołowanego: mamy czterech uczestników wyprawy, spośród których znamy tak naprawdę jedynie dwóch. Motywy Archera pozostają niewyjaśnione, Mystic słucha podszeptów dziwnego ducha, który z kolei jest jeszcze większą enigmą. I tak sobie ruszają, w następnym rozdziale zgarniając na dodatek kolejnego tajemniczego kucyka. Po pierwszej lekturze, gdy przeminie już początkowe zauroczenie ilością i natężeniem akcji, po prostu... unoszę sceptycznie brew. Grube nici, proszę waszmości, grube nici. Tak to przynajmniej wygląda z początku, bo im dalej w las, tym lepiej: zdaje mi się, że tempo akcji robi się bardziej stonowane, choć w żadnym przypadku nie powolne. Czytelnik oswaja się z nieustannymi zagadkami i kolejne, nie zawsze wyjaśnione wydarzenia traktowane są już po prostu jak element Alberichowego stylu prowadzenia akcji. I pod względem przygody jest już wręcz wzorowo: mamy sceny akcji, (w tym obowiązkowo walki), mamy niezbędny dramatyzm, mamy podróż zapewniającą nam kalejdoskop zróżnicowanych lokacji, mamy zakręty fabularne i wreszcie - mamy ciekawych bohaterów drugoplanowych, ale o tym później. Nie da się tu powiedzieć wiele więcej bez omawiania fabuły kolejnych rozdziałów. Jest dobrze i zasadniczo jedynym minusem tutaj jest wprowadzenie, rzucające czytelnika od razu na głęboką wodę. Intryga - lub, jak kto woli, fabuła. W tym przypadku to pierwsze określenie zdaje mi się trafniejsze, bowiem możemy się już domyślać, że w katastrofie, która dotknęła Equestrię, ktoś maczał swoje kopyta. Ktoś miał Plan. A gdzie Plan (taki przez duże, złowieszcze “P”), tam i komplikacje, niebezpieczeństwa, ofiary. Ofiar wprawdzie nie pada tu zbyt wiele, jednak te, które już się trafiają... robią odpowiednie wrażenie. Z niebezpieczeństwami i komplikacjami sprawa jest nieco inna - na początku bowiem zdawało mi się, że mam do czynienia z fanfikiem dosyć prostym i naiwnym, gdzie jedynymi przeszkodami będą rozmaite monstra i losowi złodupcy wyskakujący zza krzaków. Szybko zrewidowałem swoje poglądy - i myślę, że sposób prowadzenia fabuły jest tutaj jedną z najmocniejszych stron fika. Intryga nie idzie prosto jak drut z ewentualnymi rozgałęzieniami, ma raczej kształt spirali - najpierw poznajemy sam prosty, czysto przygodowy szkielet, później autor dokłada do tego warstwę tajemnic, następnie raczy nas stopniowo garściami informacji o świecie, przedstawiając jako tako sytuację polityczną i frakcje, których raczej się tutaj nie spodziewałem. Po drodze pokazuje nam też obrazy Equestrii z przeszłości, a ich rola w budowaniu klimatu jest nie do przecenienia. Dość powiedzieć, że dopiero po pierwszej opowieści (kto czytał, ten raczej wie, o jaką chodzi) można było rzeczywiście poczuć i zrozumieć dramatyczną sytuację Equestrii. Kolejny plus do tego podpunktu to wiele pytań, na które wciąż nie znamy odpowiedzi, niewyjaśnionych tajemnic i mglistych poszlak. Porcjowanie elementów zagadkowych dobrane jest wręcz idealnie, fanfik nie robi się przez to ani zbyt zagmatwany, ani zanadto przewidywalny. Pozostawiony czytelnikowi obszar na domysły i spekulacje jest tutaj naprawdę ogromny. Bohaterowie. Część z nich to sztampa, ale sztampa dobrze pomyślana i dobrze rozwinięta, więc nie jest to wadą. Prym w tej kategorii wiodą Last Word i Archer - dwie najbardziej wyraziste postacie, archetyp ekscentrycznego wynalazcy i archetyp cynicznego zabójcy. To jest ten rodzaj bohaterów, którego po prostu nie da się nie polubić - obaj mają wyraziste charaktery, dobrze wiedzą, czego chcą, nierzadko rozluźnią atmosferę trafnym tekstem. Jednocześnie żaden z nich nie jest idealny, mają przeszłość, która wyraźnie wywiera na nich wpływ i czasem robią rzeczy pozornie sprzeczne z ich naturą, które w efekcie czynią te kreacje jeszcze bardziej wiarygodnymi. Główna bohaterka, Libra, wydaje mi się na ich tle nieco mniej istotna. Wprawdzie jest spoiwem trzymającym w kupie całe to "pospolite ruszenie", wprawdzie jej przeszłość jest najbardziej rozbudowana, wprawdzie to jej przemyślenia i wnętrze znamy najlepiej, ale w ostatecznym rozrachunku przegrywa z jakże urokliwym cynizmem Archera i dowcipem Zegarmistrza. Wciąż jednak jest to dobrze wykreowana i pełnokrwista postać, po prostu poprzeczka jest tutaj ustawiona naprawdę wysoko. Teraz słówko o moim osobistym faworycie wśród drużyny - Scarecrow. O umiejscowieniu go najwyżej na liście zdecydowały dwie rzeczy: pierwszą jest mgiełka tajemnicy, która to przy nim właśnie jest najbardziej gęsta, drugą - jego relacja z Mystic. Jak do shippingów z natury swojej podchodzę sceptycznie i nieufnie, tak tutaj zdecydowanie muszę pochwalić ten pomysł. Przede wszystkim dlatego, że się go nie spodziewałem, nie przy postaci tak milczącej, tajemniczej i ponurej. I to właściwie ten shipping przekonał mnie, że mam tu do czynienia z postacią, która schematom się wymyka. Milczący twardziel? Nie, za mało w nim szorstkości i agresji. Tajemniczy wędrowiec? Blisko, ale nie, zbyt mocno jest związany z drużyną. Cichy potwór bez uczuć? Też nie, przekonaliśmy się, że uczucia jednak ma. Właśnie za tę nietypowość i sympatię, jaką sobie zaskarbił wspomnianym shippingiem, należy mu się laur najciekawszej postaci. Reszta drużyny wypada nieco słabiej. Parsifal to kolejna postać sztampowa, ale nie tak charyzmatyczna jak Archer i Zegarmistrz, chociaż być może jest to kwestia tego, że nie znamy go jeszcze zbyt dobrze. To samo mogę powiedzieć o Łasicy. Natomiast Mystic... Mystic prezentuje się najsłabiej. Niby znamy ją od początku, niby też ma swoje swoje motywy, pragnienia i charakter, ale wszystko to - zwłaszcza w porównaniu z resztą - jest jakoś mało wyraziste, mdłe i niezbyt przekonujące, nie pomaga jej nawet shipping ze Scarecrowem, który rozpatrywany od jej strony nie jest jakoś zaskakujący ani szczególnie ciekawie poprowadzony. Na plus natomiast mogę jej zaliczyć Daimoniona, ale to już właściwie odrębna postać. Bohaterowie drugoplanowi, chociaż niewielu z nich poznajemy lepiej, także wykreowani są poprawnie. Z powodów, nazwijmy to, osobistych, najbardziej do gustu przypadł mi brat Settler. Niezgorzej wyszła też historia Mary, chociaż wiele podobnych motywów już widziałem. Ponadto skrzywdzony imieniem Oskar też może stać się ciekawym bohaterem, zobaczymy, jak jego wątek zostanie poprowadzony. O reszcie antagonistów się nie wypowiem, bo jak na razie za mało ich było. I na zakończenie jeszcze słówko o stylu, na który mogę sobie nieco popsioczyć. Najpierw plusy: jest prosty, czytelny i nie sposób się w nim pogubić, również opisy wychodzą niezgorzej. Całość sprawia raczej pozytywne wrażenie, czyta się miło i komfortowo. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Tych jest kilka: po pierwsze, jak wspomniała już Madeleine w komentarzu do innego fika, czasem irytuje maniera podmiotów opisowych, ale to naprawdę drobiazg. Po drugie, kolejna pierdółka, którą wytknąłem już uprzednio Bafflingowi, niektóre z użytych słów nie zawsze pasują mi do powagi sytuacji ("niesamowicie szybki cios". Ogólnie dużo w tekście tych "niesamowitości"). Ale tym, co naprawdę potrafi zaleźć mi za skórę, jest pojawiająca się od czasu do czasu łopatologia, kompletny brak wyczucia, walenie po łbie suchymi konkretami. Najbardziej rażący dla mnie przykład to "Oskar nie był złym kucykiem". Na wszystkich bogów Scyferiona, ja wiem, że pewnie teraz po prostu się czepiam i to w dodatku sprawy czysto subiektywnej, ale tak się po prostu NIE PISZE. Nie i już. Niech czytelnik sam dojdzie do takiego wniosku! Ma wszak możliwość obserwacji jego poczynań, a nawet myśli, więc nie powinno to być wielkim problemem nawet dla średnio rozgarniętych homo sapiens. To nieszczęsne zdanie jest równie subtelne co walenie młotkiem po głowie. Uff... czyli, podsumowując: jest gorzej niż w "Poszukiwaczach Ścieżek", a lepiej niż w "Zegarach". Jaki z tego wniosek? Ano taki, że autor nieustannie się pod tym względem rozwija, co pozwala mi mieć wysokie nadzieje (i wymagania) na przyszłość. Jestem dobrej myśli - ukrócić łopatologię, pilnować słownictwa i będzie lepiej niż dobrze. W mojej krzywej skali fanfik oceniłbym na 6 punktów - trzy za kreację świata, dwa za fabułę, jeden za styl, jednak dwa ostatnie punkty można jeszcze podnieść - w przypadku fabuły to niemal pewność, czekam tylko na zakończenie. Chcę kontynuacji. Dotychczas widać, że im dalej w las, tym bardziej fanfik się rozkręca i tym wyżej podnosi poprzeczkę, a rewelacje przedstawione w ostatnim rozdziale dają wiele do myślenia i pozostawiają czytelnika na fanfikowym głodzie... Uwaga dodatkowa: - W drugim rozdziale link do rozdziału trzeciego wciąż jest nieaktywny. W trzecim, czwartym i piątym linków prowadzących do spisu treści i sąsiednich rozdziałów nie ma w ogóle. Ot, pierdółki nic nie znaczące, ale widać niekonsekwencję.
  22. Poranny Kapitan Scyfer

    XII Zgorzelecki Ponymeet

    Poprawka: Scyfera nie będzie, tradycyjnie z powodów finansowych.
  23. 2. "Zegary" Albericha 3. "Pszczoły" Madeleine 4. "Downfall" autorstwa Verlaxa, a tłumaczenia Dolara84. BO MOGEM 5. "Góra" Irwina 6. "Poszukiwacze Ścieżek" Albericha 7. "Zegary" Albericha - za dokładnie wszystko to, czego oczekuje się od dobrego opowiadania przygodowego. 8. "Bez Przyszłości" Ylthin 9. Lens z "Zegarów" Albericha 10. Rarity, "Poszukiwacze Ścieżek" Albericha 11. "Fallout: Equestria" autorstwa Kkat, a tłumaczenia Poulsena 12. "Poszukiwacze Ścieżek" Albericha Lista zaktualizowana, wersja już ostateczna. Dużo tu Alberichów, ale nic na to nie poradzę
×
×
  • Utwórz nowe...