Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

Coś mam ostatnio gorszy humor, więc czas na moje problemy pierwszego świata. Może poczuję się lepiej jak się wygadam gdzieś (chociaż wątpię).

 

Czuję się trochę dobita faktem, że tylko ze 4 osoby jakkolwiek doceniają to, co próbuję w życiu robić i żadna z tych osób nie jest z mojej rodziny, a to dla rodziny staram się najbardziej. Wiem, że jestem czarną owcą, która jako pierwsza od wielu pokoleń porzuciła bycie profesjonalnym muzykiem czy chociaż malarką/ rzeźbiarką, a po drugie nauka czegokolwiek fatalnie mi idzie i nie ma ze mnie żadnego pożytku aktualnie.

Współczuję. Znam to z doświadczenia. Co prawda nie jest nieco inaczej, ale jako najmłodszy jestem wiecznie odpychany na boczny tor, a później pretensje, że nic nie robię. Co do nauki napiszę krótko - stres. Miałem to samo. Przez niego wyleciałem z LO i trafiłem do LO dla dorosłych. Rok w plecy.

 

Mam coś grubo nie tak z pamięcią i uwagą- odkąd pamiętam łatwiej jest mi zawiesić się na 5 godzin na jednym punkcie i przebywać na zmyślonych planetach niż przez 5 minut skupić się na jakimś tekście. Nie pamiętam twarzy, dat, nazwisk i nie potrafię dokładnie powtórzyć co ktoś do mnie mówił przed chwilą. Przez to nauka do studiów zajmuje mi ogrom czasu, a efekty i tak są beznadziejne albo wręcz żadne (odręczne notatki z całego rozdziału przemielone milion razy i guzik z tego pamiętam).

Ponownie, prawdopodobnie stres. Takie błędne koło. Stresujesz się czymś i nie możesz się skupić na nauce, przez co stresujesz się że nie możesz skupić się na nauce. Jedno napędza drugie, stres napędza stres. Ja też mam problemy z zapamiętywaniem wspomnianych rzeczy. Jedyne co mi w miarę dobrze szło, to przedmioty, które da się wyuczyć "na chłopski rozum". Nie wiem jak na to zareagujesz, ale pogadaj z lekarzem rodzinnym (o ile jest w porządku, a nie jakąś mendą).

 

Trudno utrzymać jakąkolwiek motywację w takiej sytuacji, bo nie ważne ile wiedzy i jak długo spróbuję przyswoić i tak zawsze wychodzę na głupią i pozostaje mi tylko bycie specem od sucharów. Kiblowałam już 2 razy z tego powodu. Rodzina się mną nie chwali [b/]bo nie ma czym, a kierunek który studiuję i moje przyszłe aspiracje to dla nich jakiś koszmar. Za każdym razem, gdy rozmawiam z rodziną przez telefon albo gdy wracam do domu jestem bombardowana tekstami zniechęcającymi do nauki tego, co mnie fascynuje, do pomagania ludziom kosztem swojego komfortu psychicznego i po 100 razy słyszę, że jaka to szkoda, że już nie śpiewam i nie gram na żadnym instrumencie.

Więcej mi nie trzeba. Rodzice mają klapki na oczach i uszy zalane betonem. Mieli nadzieję... STOP... zaplanowali Twoją przyszłość, aż tu nagle JEB. Masz czelność podejmować WŁASNE decyzje? Kierować swoim własnym życiem? "To my Cię wychowaliśmy, karmiliśmy, miałaś co chciałaś, a Ty robisz coś takiego?" (taki uogólniony przykład).

 

O tym, że interesuje mnie psychologia terroryzmu już w ogóle nie wspominam, bo przestałabym dostawać pieniądze na studia. Dobija mnie to, ponieważ to właśnie terroryści wygnali nas kiedyś z domu i później wielokrotnie bezpośrednio zagrażali zdrowiu i życiu wielu członków mojej rodziny.

 

Chciałabyś zrozumieć motywy ich postępowania, jak rozumują, czym się kierują, prawda?

 

Wiem, że jestem jedynakiem i oczkiem w głowie ale bez przesady, chciałabym mieć czasem jakieś wsparcie od bliskich w tej kwestii. To najbardziej honorowi ludzie jakich znam, ale w mojej kwestii kieruje nimi hipokryzja, której nie mogę znieść.

Po takich wydarzeniach kierują się też troską i obawą o Ciebie. Być może przesadzają, ale po tym co przeszliście wolą abyś trzymała się od z daleka. Mam tylko nadzieję, że kiedyś zrozumieją. Może gdy im to wszystko powiesz? Lub będziesz mówić na spokojnie do skutku?

 

Czego ci ludzie chcą ode mnie. x.x Szczyt szczytów, to gdy z nadzieją zaczynają pytać czy już nie znudziłam się mojemu narzeczonemu i czy nadal chcę wyjechać do niego i potem słucham jaka to szkoda, że nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło. Przepraszam, ale za takie teksty własnej babce mam ochotę przywalić krzesłem.

Nadopiekuńczość, syndrom pustego gniazda i troską, która ma swoje powody... może i masz rację, ale postaraj się ich zrozumieć. Boją się, że Ciebie stracą (w przenośni). Co miałbym im do powiedzenia? To samo.

 

Odpisałaś mi, więc mam wobec Ciebie dług. Być może choć jedno zdanie miało sens i w jakikolwiek sposób podniosło Cię na duchu. Powodzenia :hug3:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, nadszedł czas i na mnie. 

 

Za mniej niż miesiąc matury, wiadomo. Pełno maturzystów w moim (bądź starszym) wieku teraz albo się cieszy z powodu skończenia szkoły, albo się stresuje Egzaminem Dojrzałości. Zapewne gdyby to również mnie dotyczyło znajdowałbym się w tej pierwszej grupie, bo szczerze mówiąc nie obchodzi mnie ani trochę matura, gdyż nie wiążę przyszłości z pójściem na studia. Dlatego też 3 lata temu zdecydowałem, że zdobędę chociaż durny papierek i pójdę do technikum... co teraz uważam, że jedną z najgorszych decyzji w moim życiu. Ale do rzeczy. Po pierwsze, sam poziom w technikach (patrzę opierając się na swoim punkcie odniesienia, jako technik informatyk) jest lekko mówiąc... mierny. Chociaż to nie jest nawet najgorsze, bo spodziewałem się tego. Najgorsza jest świadomość zmarnowanego cennego czasu, który można było przeznaczyć na coś praktycznego. Oprócz tego dochodzą zadufani w sobie pseudonauczyciele, którzy nie chcą nawet słuchać dobrych rad, bo swoje wiedzą, albo używają jeszcze śmieszniejszy argument jaki niestety często słyszę "są po studiach". A gówno prawda, to nie jest dziedzina, z której raz się zdobędzie tytuł i już jest się panem, władcą i ma się nieograniczoną wiedzę na ten temat. Wręcz przeciwnie - wydaje mi się, że na ten moment to jest najszybciej rozwijająca się dziedzina nauki na świecie i pewnie wiele osób tak samo uważa. Już po roku przerwy można się zagubić w nowych trendach, standardach, technologiach itp, a co dopiero mówić o przypadku kiedy taki ktoś skończył studia kilkanaście lat temu i może coś tam raz czy dwa przeczytał? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wam. Gdyby jeszcze było mało, mam takie szczęście, że trafiłem na kiepski rok na rozpoczęcie nauki w szkole średniej. Jestem przedostatnią klasą (Na ten moment mamy dwie drugie klasy i zero pierwszych), bo trzy szkoły zostały połączone, my we wrześniu się przenosimy do innego budynku, a ten w którym się uczę aktualnie zostanie zamknięty. Przez to przez najbliższe trzy lata miałem zmianę zarówno nauczycieli przedmiotów zwykłych jak i zawodowych (co naprawdę nie jest przychylne jeśli chodzi o oceny...). Oznacza to też, że całe pieniądze jakie szkoła dostaje idą na budynek do którego mamy się przenieść. Byłem tam i uwierzcie mi, że różnica jest ogromna (U nas stary sprzęt z 2006r, tam najnowszy z 2013). Owszem, będziemy mieli możliwość korzystania z tego, ale przez mniej niż jeden rok. Dodatkowo, prawdopodobnie zanim się wszystko przestawi to już będą matury i egzaminy zawodowe, które będą już w maju. Efekt jest taki, że kompletnie nie chce mi się chodzić i marnować czasu przy "nauce" w mojej pięknej szkole, często uciekam (muszę teraz się ogarnąć, bo jeszcze będę nieklasyfikowany...), oceny są z tego powodu kiepskie (albo dlatego, że "nauczyciel" musi podnieść swoje ego) i bardzo często siedzę w stresie. Gdybym się zdecydował na liceum albo zawodówkę nawet (wtedy bym już skończył szkołę rok temu), już miałbym z górki, albo w ogóle nie musiałbym się męczyć z tym wszystkim. Ale wolałem technikum, dla durnego papierka. Mam przynajmniej nauczkę na przyszłość, żeby nie marnować lat z powodu jakiegoś tytułu, papierka, czy czegoś podobnego jeśli nie zyskam na tym żadnej wiedzy. Dlatego tym bardziej nie mam zamiaru iść za 2 lata na studia, a maturę napiszę tylko po to, żeby była.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, jestem w trochę innej sytuacji. Też mam zaraz matury, ale opiszę to z perspektywy liceum. Zacznijmy od początku. Jako uczeń kończący gimbazjum z wyrobionym 300% normy (laureat z 3 konkursów wojewódzkich, innymi słowy test gimnazjalny mnie nie obchodził, byleby przystąpić, do jednej części przystępować nawet nie musiałem) uważałem, że siarą byłoby pójść do technikum, bo tam niski poziom. Więc wybrałem liceum ogólnokształcące, ponoć jedno z najlepszych w Poznaniu, nawet kiedyś je odradzałem na tym forum, ale tu już nie wymienię które to. W każdym razie chciałem szkoły w której będę mógł jakoś rozwinąć skrzydła i uczyć się z najlepszymi. I na swoim liceum bardzo się zawiodłem.

Zacznijmy od poziomu nauczania. Matematyka jest tu wyjątkiem - jedyny przedmiot dla którego warto do tej szkoły chodzić, jestem pewien że matmę rozszerzoną w okolicy 90-100% zdam. Na angielski też jakoś nie mogłem narzekać. Może kupowanie w każdej klasie nowych książek, a potem i tak dostawanie kserówek było po prostu głupie, ale mimo wszystko nauczycielka się starała i muszę przyznać że mój poziom znajomości słownictwa się poprawił (pytanie tylko ile w tym mojej zasługi, bo od czasów liceum czytam dużo więcej po angielsku niż przedtem, a ile zasługi lekcji). No i na tym koniec dobrych stron. O przedmiotach które nie są przydatne dla mnie (historia, biologia, wosy, woki, pp, po...) wspomnę tylko, że są po prostu zapychaczami, dzięki którym plan lekcji jest 2x dłuższy. Mimo wszystko niektóre z tych przedmiotów lubiłem(bardzo lubiłem nauczyciela historii i wosu, choć nie zgadzałem się z jego poglądami). To teraz czas na przedmiot który muszę zdać, chociaż nie chcę. W tym momencie rozumiem ból uczniów, którzy nie chcą zdawać podstawowej matmy na maturze. Z tym, że matma to nie hybryda pseudonauki z patriotyczną indoktrynacją, ale coś co każdy kiedyś wykorzysta. Nie wiem do czego w życiu przydadzą mi się interpretacje wiersza, Lalki, Pany Tadeusze, czy Konrady i Kordiany. Poza tym polski ma absurdalną ilość godzin jak na język, który przecież każdy z nas zna. A jeśli o nauczyciela chodzi: przede wszystkim nasza wychowawczyni była dla nas zbyt pobłażliwa, przez co może jedną lekturę przeczytałem, a że wierszy interpretować nie lubię, to boję się że na maturze mogę mieć problem z wypracowaniem. Przejdźmy do ostatniego języka - powtórka tego co było w gimnazjum, niczego więcej się nie nauczyłem z niemieckiego. I największa parodia tej szkoły - Fizyka. W gimnazjum uwielbiałem fizykę, przez kretyna który nas uczył teraz niewiele z niej umiem. Nie umie uczyć, na każdej lekcji jest kabaret, najlepsze historie jednak w tej ostatniej klasie były. Sprawdzian z optyki dostaliśmy do wypełnienia w domu... Ze sprawdzianu z astronomii losowe oceny wpisał. 

Ale największa porażka tej szkoły to uczniowie. Debile i dekadenci, to podsumowuje większość z nich. Nikomu nic się nie chce, hejtują wszystko i wszystkich. Informatykę celowo pominąłem w poprzednim paragrafie. I tu małe zaskoczenie - poziom co prawda był poniżej moich oczekiwań. Najgorsze było zaangażowanie uczniów. Najlepiej uczyć się kodu algorytmu na pamięć bez zrozumienia... Nauczycielka staroświecka strasznie, ale jednak podobnie jak ta od angielskiego się starała. Problem w tym, że nawet jeśli było coś ciekawego, to nikomu nie chciało się tego uczyć. W ogóle mam wrażenie że w klasie o profilu mat-fiz-inf informatyką interesowało się ledwie kilka osób. Ale to nie jest najgorsze. Z kim się ostajesz, takim się stajesz - to przysłowie się potwierdza, mi też w końcu przestało zależeć na czymkolwiek. A jeśli chodzi o prywatne stosunki to też nigdy nie było dobrze, z przykrością stwierdzam, że nie udało mi się z nikim z klasy nawiązać przyjaźni. I to nie dlatego że się nie starałem, ale dlatego że po prostu inni mnie nie chcieli. Mam wrażenie, że z powodu różnic światopoglądowych, za to zawsze zbierałem hejty i nigdy się nie wstydziłem swoich poglądów, a we wszystkich dyskusjach światopoglądowych zawsze byłem sam. 

Podsumowując, zmarnowałem 3 lata życia na nic nie robieniu, za to użeraniu się z ludźmi, których zacząłem już zwyczajnie nienawidzić. Ale na studia jednak pójdę, mimo wszystko posiadanie papierka ma swoje zalety, a moje liceum ma taką zaletę, że jak nie zawalę polskiego to się spokojnie dostanę gdzie chcę. Poza tym liczę na to, że na studiach mnie w końcu do jakiejś pracy zmuszą, bo samo-motywacja nie jest moją mocną stroną. A okres liceum zamierzam po prostu oddzielić grubą kreską, już nie mogę się doczekać jego końca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na angielski też jakoś nie mogłem narzekać. Może kupowanie w każdej klasie nowych książek, a potem i tak dostawanie kserówek było po prostu głupie, ale mimo wszystko nauczycielka się starała i muszę przyznać że mój poziom znajomości słownictwa się poprawił (pytanie tylko ile w tym mojej zasługi, bo od czasów liceum czytam dużo więcej po angielsku niż przedtem, a ile zasługi lekcji).

Mój angielski też drastycznie poprawił się, kiedy chodziłem do liceum, i wiem, że nie było w tym za grosz zasługi nauczycielki. Na lekcjach robiłem 300% normy i jeszcze zostawało mi trochę czasu na odrabianie lekcji z innych przedmiotów. :drurrp:

Nie wiem do czego w życiu przydadzą mi się interpretacje wiersza, Lalki, Pany Tadeusze, czy Konrady i Kordiany. Poza tym polski ma absurdalną ilość godzin jak na język, który przecież każdy z nas zna.

Hm, no może w kształtowaniu twojej tożsamości jako Polaka, jeśli oczywiście masz krztynę rozumu i CHCESZ wyciągnąć coś z lektur... Jeśli nie chcesz, to faktycznie czytanie lektur będzie dla ciebie udręką i marnowaniem czasu.

Jakby nie było, gdybym ja mógł cofnąć się w czasie, to na pewno poszedłbym do technikum - przynajmniej po nim miałbym jakiś zawód. W liceum praktycznie zmarnowałem 3 lata życia i nic z tego nie mam. Technikum może trwać 4 lata, ale widziałem plany techników z moich czasów i mieli ogólnie mniej godzin od liceum, i to wliczając zajęcia praktyczne, więc w sumie wychodziło na to samo, tyle że właśnie - po tym masz zawód. Po liceum niestety możliwości są bardziej okrojone.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Hm, no może w kształtowaniu twojej tożsamości jako Polaka, jeśli oczywiście masz krztynę rozumu i CHCESZ wyciągnąć coś z lektur... Jeśli nie chcesz, to faktycznie czytanie lektur będzie dla ciebie udręką i marnowaniem czasu.

Kształtowanie tożsamości Polaka - ja tu widzę nachalną polonizację i nic więcej. Ja to ja, a nie żaden Polak.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eee, czyli to, że uczysz się o POLSKIEJ kulturze i literaturze na języku POLSKIM to jest nachalna polonizacja? :ming: Na polskim, czytając takie lektury jak choćby "Pan Tadeusz", poznajesz polską kulturę, która jest piękna i w niczym nie ustępuje kulturom innych regionów. Powiedziałbym, że jest lepsza, ale po pierwsze, to byłby szowinizm, po drugie, akurat w odniesieniu do europejskich kultur można użyć stwierdzenia "nie ma gorszych kultur, są tylko różne". Tak czy inaczej, są utwory, które każdy Polak powinien znać, albo nie powinien nazywać się Polakiem, i temu przede wszystkim służy ten przedmiot.

No tak, ale zapomniałem, że w dzisiejszych czasach polskość jest niemodna. Cóż, ostatnie 20 lat i tak mówi, że nasz naród zasługuje na wymarcie, więc równie dobrze mogliby usunąć ten przedmiot z programu.

Dobra, koniec tego offtopu, chociaż w sumie to wyżaliłem się w ostatnim zdaniu, więc to nie offtop. :drurrp:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że polska kultura nie ustępuje niczym innym. Ale mnie nie interesuje żadna narodowa kultura. Poza tym chyba napisałem, że za Polaka się nie uważam. Co nie znaczy, że coś do samej polski mam, uważam, że o swój region należy dbać. Dlatego zamierzam w Polsce zostać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam tak samo, wybrałem technikum, na większości przedmiotów się nic nie robi, przyswaja nieprzydatne informacje, ale i tak według mnie lepiej jak w ogólniaku. Tam musiałbym wode lać, tu mi wystarcza sama esencja. Na 80% lekcji zawodowych to fejsbuk lub granie, czasem słuchanie muzyki. Jedynie żałuje tych lat straconych, no ale trudno, do 18 tak i tak musiałbym się uczyć, a głupio się wycofać gdy już się stoi jedną nogą u wyjścia. Od 2 klasy cos sie we mnie złamało i wstaje codzień z niechęcią, przestałem chodzić do szkoły. W 3 klasie ten stan siegnął apogeum, jakies 350 godzin nieusprawiedliwionych(z czego w ogóle całych dni, chodziłem na lekcje wybiórczo), ale nie miałem problemu ze zdawaniem, więc nie wyleciałem. Teraz w 4 klasie mógłbym miec nkl, ale wicedyrektorka powiedziała, że to dla mnie byłaby nagroda, także troche musiałem zaliczać. W technikum jest jeszcze to, ze to są klasy pełne testosteronu i nauczyciele nie mogą okazywać słabości, bo potem na lekcjach jest trzoda. Niektórzy dawali sobie wchodzić na głowę. Nie zapomne jak żeby nas zachęcić do pracy nauczycielka przyniosła ciastka i dawała za aktywność (byłem wtedy mo'fukkin' cookie monster :ajawesome: ).

Troche zawaliłem sprawe bo chciałem mieć 70%+ z matmy rozszerzonej, przy moim obecnym poziomie wyłożenia lagi na edukacje (w szkole i poza) nie wiem czy będzie 30.

 

 

Eee, czyli to, że uczysz się o POLSKIEJ kulturze i literaturze na języku POLSKIM to jest nachalna polonizacja? :ming: Na polskim, czytając takie lektury jak choćby "Pan Tadeusz", poznajesz polską kulturę, która jest piękna i w niczym nie ustępuje kulturom innych regionów. Powiedziałbym, że jest lepsza, ale po pierwsze, to byłby szowinizm, po drugie, akurat w odniesieniu do europejskich kultur można użyć stwierdzenia "nie ma gorszych kultur, są tylko różne". Tak czy inaczej, są utwory, które każdy Polak powinien znać, albo nie powinien nazywać się Polakiem, i temu przede wszystkim służy ten przedmiot.

 

Ech, aż smutno się robi. Jesteś "spadkobiercą" polskiej kutlury głównie z przypadku, to raz. Dwa - takie ksiązki, filmy, muzykę etc. robi się dla rozrywki, przekaz jest gdzieś obok, nawet nie musi go być. Pan Tadeusz to dla mnie żadna przyjemność. Jasne, że są gorsze kultury. W ogóle jak jesteśmy przy tym temacie - nidgy nie zrozumiem ludzi wpatrzonych w dogmaty typu godło, flaga, które im zostalły narzucone, a nie przez nich wybrane. Ja wierze jedynie w więzy krwi, bo geny to już rzeczywiście jakaś spuścizna po przodkach.

Edytowano przez Full Metal Dashie
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to ja też się wyżalę. 

Wkurza mnie już to ciągłe obrażanie mnie od debila, i innych. Cały czas ktoś mnie wyzywa. Albo mnie zaczepia , bo jestem słabszy. Nawet nie wiem co pisać. Po prostu mam w sobie taką pustkę jak by mnie wogóle nie było. Po prostu czuję się jak bym był na dole chierarchi społecznej czy jak to się tam piszę. Czuję się jak bym był ten najgorszy co nic nie umie. Wogóle nawet nie wiem jak to opisać jak ja się czuje. meh.. Nie ważne..

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jesteś "spadkobiercą" polskiej kutlury głównie z przypadku, to raz.

I co z tego, że z przypadku? Tak, jestem Polakiem i jestem z tego dumny, nie obchodzi mnie, czy to wynik przypadku. Kolejny lewak-kosmopolita, który "wznosi się ponad ideą narodu".

Dwa - takie ksiązki, filmy, muzykę etc. robi się dla rozrywki, przekaz jest gdzieś obok, nawet nie musi go być. Pan Tadeusz to dla mnie żadna przyjemność.

Szkoda nawet komentować. Polecam lekturę instrukcji obsługi odkurzacza. Jedni czytają dla przekazu, inni dla rozrywki. A teraz złap się oparcia, bo możesz spaść z krzesła z zaskoczenia - jest jeszcze trzecia grupa, która czyta i dla rozrywki, i dla przekazu. Ty już zademonstrowałeś, do której grupy należysz, i należy tylko ci współczuć.

. W ogóle jak jesteśmy przy tym temacie - nidgy nie zrozumiem ludzi wpatrzonych w dogmaty typu godło, flaga, które im zostalły narzucone, a nie przez nich wybrane. Ja wierze jedynie w więzy krwi, bo geny to już rzeczywiście jakaś spuścizna po przodkach.

Oho, a geny to nie zostały ci narzucone z góry? Zostały, i to jeszcze bardziej, bo zawsze możesz się przeprowadzić do innego kraju i nie przyznawać się, że jesteś Polakiem, a genów nie zmienisz w żaden sposób. I podczas gdy narodowość ciebie nie kształtuje w znaczący sposób (nie każdy Rosjanin jest pijakiem i nie każdy 'Murikanin jest gruby), tak jeśli masz nieszczęście urodzić się dzieckiem ćpunów czy alkoholików, to masz ogromne szanse, że sam nim zostaniesz. To samo tyczy się choćby szansy zachorowania na raka i bardzo wielu innych rzeczy.

Logika godna lewackiego hipokryty-kosmopolity, co to fladze się nie kłania.

Ech, aż smutno się robi.

W istocie, smutno się robi, jak się czyta takie brednie. Tymczasem ja już kończę z tym offtopem, więc odpowiedzi na hipotetyczne przyszłe posty na ten temat nie będzie.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Kolejny lewak-kosmopolita, który "wznosi się ponad ideą narodu".

Przeczuwałem, że tak to się skończy. <Podważa odwieczny powód do dumy, lewak jeden>. Heh.


Polecam lekturę instrukcji obsługi odkurzacza.

Dobrze wiesz co miałem na myśli przez "takie książki", nie miałem tu na myśli podręczników, isntrukcji, filmów instruktażowych etc., więc proszę nie odpisuj mi takimi sofizmatami. Przykładowy Pan Taduesz jako epopeja powinien we mnie wywołać niezwykłe emocje, niczym u latarnika, aż łezka się w oku kręci. Ale tak nie jest. No ale parafrazując - dlaczego Mickieiwcz wzbudzał zachwyt? Ano bo wielkim poetą był!


Oho, a geny to nie zostały ci narzucone z góry?

Geny mi zostały nadane gdy wyrwano mnie z nicości do życia, symbole ustalił ktoś, nie widzisz różnicy? Węgrzy genetycznie nie są ugrami, a poslugują się jezykiem z tej grupy, teraz mają być dumni, że prawdopodobnie ludy ugrów ich kiedyś najechały i narzucili im wtedy swoją knage, kulture i język? I nie rozumiem tego wywodu z lewakiem-hipokrytą-kosmopolitą, przecież sam stwierdziłem, że uznaje coś takiego jak więzy krwi, a z twojego posta odczytałem jakbym chciał oszukiwać przeznaczenie i swoją krew.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja jestem lewakiem kosmopolitą. Moim domem jest świat i natura, a nie kultura i narodowość. Nie czuję się Polką, moja rodzina pochodzi z wielu miejsc, ale nie z Polski. I wkurza mnie to kształtowanie patriotyzmu w szkołach, poprzez mówienie jaki to nasz kraj był biedny i prawy na przestrzeni wieków. Oczywiście o wielkich zwycięstwach się mówi, wielkie klęski spowodowane głupotą są jakoś dziwnie pomijane...

 

Idealnym szkolnym przykładem tępej propagandy jest Emilia Plater "kobieta bohater". Cała jej bohaterskość polegała na utopieniu się z koniem i całym oddziałem podczas przekraczania rzeki, ponieważ ona nic w tym powstaniu nie dokonała. Ale nikt nie wstanie i nie powie "To była kretynka, kto ją uczynił dowódcą?!".

 

Jak Polacy kogoś podbijali to przedstawia się to jako "geniusz i wielkie osiągnięcie", ale jak ktoś nam robił to nam, to zaraz brzydki, zły i ogólnie bee.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie ma sensu się o to spierać. Potyczki słowne prawicy i lewicy będą zawsze, jedna strona ma swoje zdanie, druga swoje. A ten temat raczej nie służy do roztrząsania tego.

 

W każdym razie, wracając do tematu - wieczna depresja, pustka i brak poczucia celu, wartości oraz sensu w życiu. Tak wygląda moja codzienność, i raczej nie sądzę żeby to uległo zmianie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to ja też się wyżalę. 

Wkurza mnie już to ciągłe obrażanie mnie od debila, i innych. Cały czas ktoś mnie wyzywa. Albo mnie zaczepia , bo jestem słabszy. Nawet nie wiem co pisać. Po prostu mam w sobie taką pustkę jak by mnie wogóle nie było. Po prostu czuję się jak bym był na dole chierarchi społecznej czy jak to się tam piszę. Czuję się jak bym był ten najgorszy co nic nie umie. Wogóle nawet nie wiem jak to opisać jak ja się czuje. meh.. Nie ważne..

A ja wiem o co ci chodzi,kiedyś tak miałem w podstawówce.

Daj mi ich do mnie,ja się nimi zajmę. :lol:  Nie przejmuj się i żyj tylko dla siebie.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To teraz ja zacznę swoją licealną tyradę :rainderp:

 

Nie wiem, czemu niektórzy zrobili tutaj taki najazd na język polski... Równie dobrze można powiedzieć, że "mnie język X nie interesuje, nie chcę się go uczyć i to jest nachalna propaganda, a szkoła wymaga tego przedmiotu". Rozumiem te osoby, które w swojej karierze edukacyjnej trafili na kiepskich polonistów, którzy sami nie wiedzą czego chcą od ucznia tak naprawdę. Ale nie rozumiem tego jeżdżenia po polskiej literaturze... Weźmy np. "Lalkę". To nie jest tylko powieść o nieszczęśliwej miłości Wokulskiego i jego rozterkach życiowych. Ta książka pokazuje kawałek polskiej historii oraz problemy Polaków, które są aktualne dzisiaj. Tak jak w "Lalce" były podziały społeczeństwa tak są do dzisiaj. Tak jak kiedyś ludzie kierowali się uprzedzeniami, tak kierują się nimi nadal. Nie można ot tak skreślać lektur, bo nam się personalnie nie podobają. Ze wszystkiego trzeba coś wynieść. Na tym polega nauka...

 

Prawie kończę swoje liceum i jestem z tego powodu przeszczęśliwa. Nie cierpię swojej klasy. W większości to osoby, które chcą robić jak najmniej, a najwięcej zyskać. Właściwie moja klasa ma najgorszą frekwencję przez ciągłe ucieczki, olewanie nauczycieli itp. Przez takie osoby mocno ucierpiała reputacja innych osób...

Poziom nauczania był raz lepszy, raz gorszy. O ile z polskiego, angielskiego, czy matematyki poziom jest zadowalający, o tyle z innych przedmiotów niekoniecznie. Większości tego, co mi się liczy w czasie rekrutacji na studia nauczyłam się sama, bo niestety w szkole albo przekazywano błędne informacje, albo kompletnie nie rozumiałam danego zagadnienia.

 

Kolejna sprawa. Dużo, dużo, dużo stresu w szkole. Czasami kąśliwe uwagi nauczycieli ("pasożyty", "świnie" i tak dalej...). Dużo nerwów kosztowały mnie te trzy lata, przez co teraz nie wiem w co ręce wsadzić...

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przystając przy temacie szkół, to czytając te opinie na temat liceów i techników to już nie wiem gdzie iść, jestem prawie we wszystkim beznadziejny.. co prawda mam motywację, ale nikt nie chce mi pomóc w rozwijaniu czegoś, sam nie wiem w czym jestem dobry lub najlepszy.. do tego przez moje niektóre cechy wewnętrzne jak i również, można powiedzieć "zewnętrzne" nie zyskam zbyt dużego grona przyjaciół w wyższych szkołach.. no ale trzeba jakoś żyć, są wzloty i upadki, chciałem się po prostu tak o wyżalić, ale powiem, że mam nadzieję i pozytywne myśli :)

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie wiem, czemu niektórzy zrobili tutaj taki najazd na język polski... Równie dobrze można powiedzieć, że "mnie język X nie interesuje, nie chcę się go uczyć i to jest nachalna propaganda, a szkoła wymaga tego przedmiotu". Rozumiem te osoby, które w swojej karierze edukacyjnej trafili na kiepskich polonistów, którzy sami nie wiedzą czego chcą od ucznia tak naprawdę. Ale nie rozumiem tego jeżdżenia po polskiej literaturze... Weźmy np. "Lalkę". To nie jest tylko powieść o nieszczęśliwej miłości Wokulskiego i jego rozterkach życiowych. Ta książka pokazuje kawałek polskiej historii oraz problemy Polaków, które są aktualne dzisiaj. Tak jak w "Lalce" były podziały społeczeństwa tak są do dzisiaj. Tak jak kiedyś ludzie kierowali się uprzedzeniami, tak kierują się nimi nadal. Nie można ot tak skreślać lektur, bo nam się personalnie nie podobają. Ze wszystkiego trzeba coś wynieść. Na tym polega nauka...

 

Źle mnie zrozumiałaś, a może to ja się niejasno wyraziłem - nie mam nic do języka polskiego. Problemem jest to, że języki X i Y mają odpowiednio 3 i 2 godziny lekcyjne w tygodniu, natomiast język polski ma ich 5 lub 6 (nie wiem czy wszędzie są takie proporcje, u mnie tak było). Problemem jest także to, że język polski jest przedmiotem obowiązkowym na maturze. Jeden z języków obcych też, ale jeśli np. angielski ci się nie podoba możesz zdać inny język, masz do wyboru kilka różnych. Poza tym jeśli chodzi o naukę języka obcego, to uczymy się tu właśnie języka, chodzi nam o to by móc porozumiewać się z innymi ludźmi. W przypadku języka polskiego jest to lekcja nie tyle samego języka co całej kultury. Kultura to rzecz która jest ceniona przez niektórych ludzi i ja to rozumiem, ale nie ma znaczenia praktycznego.

A co do tej "Lalki" to masz rację, to nie była najgorsza książka i nie powinienem zestawiać jej z "Panem Tadeuszem" i romantycznymi idiotami. Aczkolwiek myślę, że w kwestii kultury człowiek sam powinien decydować czy chce ją zdawać na maturze - nie jest ona niezbędna do funkcjonowania w społeczeństwie jak podstawowa matematyka (de facto poziom testu gimnazjalnego, tylko masz kartkę z wzorami pod nosem) czy znajomość języka, która w czasach globalizacji staje się bardzo przydatna. Dlatego myślę, że język polski powinien mieć mniejszą liczbę godzin na poziomie podstawowym i opowiadać tylko o wartościowych i uniwersalnych tekstach kultury( czyli "Lalka" zostaje, a "Dziady cz. III" wylatują). Natomiast myślę, że jeśli chodzi o maturę z polskiego to test czytania ze zrozumieniem i wypracowania do wyboru to całkiem rozsądna rzecz i to powinno pozostać, ale myślę że tematy wypracowań nie powinny ograniczać się do lektur i wierszy, innymi słowy bardziej powinno to sprawdzać umiejętności językowe niż wiedzę o kulturze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Większości tego, co mi się liczy w czasie rekrutacji na studia nauczyłam się sama, bo niestety w szkole albo przekazywano błędne informacje, albo kompletnie nie rozumiałam danego zagadnienia.

O właśnie, też mam podobnie w szkole i też mi się to strasznie nie podoba. Z tymże ja mam kijową nauczycielkę matematyki. Na maturze chcę zdawać matmę rozszerzoną, w szkole mam podstawę więc ogólnie poświęcam dużo wolnego czasu na uzupełnienie własnej wiedzy w tej dziedzinie. Z tymże byłoby mi dużo łatwiej, jakbym ze szkoły wynosiła jakieś podstawy, a tak to dupa, bo nauczycielka w ogóle nie umie tłumaczyć. Ogarniam wszystko sama w domu z podręcznikiem. Próbowałam raz na lekcji nie słuchać co ta brzydkieepitety mówi i samej ogarniać z podręcznika, no ale to zauważyła i skończyło się jedynką.

Idąc nową podstawą programową dostałam w pakiecie przyrodę- czyli w drugiej klasie biologie+geografie uczone przez dwóch innych nauczycieli, ale z jedną oceną na koniec. Nie byłoby to nic złego, gdyby nie to, że te pierdoły, które tam są, nie są informacjami potrzebnymi. Dla przykładu jeden z działów to- geografia sportu. No, w męski organ rozrodczy potrzebne. Fakt faktem uczyć się tego nie trzeba, ale nie lubię tracić czasu na coś zupełnie nie potrzebnego. Bo przynajmniej 50% obecności trzeba wyrobić.

Kolejna sprawa to angol- poziom mojej grupy z angola jest strasznie niski, ale to nie wina nauczycielki, tylko grupy chłopaków (właściwie niektórym dziewczynom też to się udziela), którzy rozwalają lekcje- tą jedyną, na innych jest spokój. Tak więc 5 godzin w tygodniu jest zazwyczaj marnowanych na słuchaniu jak ona próbuje przywołać ich do porządku. Do tego ci chłopacy nic nie umieją, trzeba wszystko po pięćdziesiąt razy tłumaczyć- można normalnie zasnąć.

 

Dobra rada: jeśli chcecie gadać o patriotyzmie, lekturach czy o tym czy język polski jest potrzebny czy nie, załóżcie sobie na to osobny temat w odpowiednim dziale. Offtop jest karany tutaj.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spanikowałem. Totalnie zacząłem panikować. 

Chodzi o mój licencjat. Kończę go w końcu. 50 stron już napisane. We wtorek mam oddać.

Ale materiały to są niestety mierne, momentami niemożliwe wydaje się znalezienie tego, czego najbardziej potrzeba.

Do tego forma, mój stan rozumowania, myślenia... Bo fakt faktem, ja za głupi na studia jestem, mogłem iść do zawodówki.

Boję się, że oddam tą pracę, a mi promotorka cofnie. I, że zamiast bronić się w czerwcu, to będę musiał bronić się we wrześniu lub za rok. Albo, że nigdy nie uda mi się obronić licencjata i tym samym będę skazany na porażkę życiową - jestem po humanie w LO, więc w zasadzie nie mam nic.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


A co do tej "Lalki" to masz rację, to nie była najgorsza książka i nie powinienem zestawiać jej z "Panem Tadeuszem" i romantycznymi idiotami. Aczkolwiek myślę, że w kwestii kultury człowiek sam powinien decydować czy chce ją zdawać na maturze - nie jest ona niezbędna do funkcjonowania w społeczeństwie jak podstawowa matematyka (de facto poziom testu gimnazjalnego, tylko masz kartkę z wzorami pod nosem) czy znajomość języka, która w czasach globalizacji staje się bardzo przydatna. Dlatego myślę, że język polski powinien mieć mniejszą liczbę godzin na poziomie podstawowym i opowiadać tylko o wartościowych i uniwersalnych tekstach kultury( czyli "Lalka" zostaje, a "Dziady cz. III" wylatują). Natomiast myślę, że jeśli chodzi o maturę z polskiego to test czytania ze zrozumieniem i wypracowania do wyboru to całkiem rozsądna rzecz i to powinno pozostać, ale myślę że tematy wypracowań nie powinny ograniczać się do lektur i wierszy, innymi słowy bardziej powinno to sprawdzać umiejętności językowe niż wiedzę o kulturze.

 

Ech, czemu tak źle wypowiadasz się o romantyzmie? Nie wiem jak omawiane były w Twojej szkole lektury takie jak "Dziady", czy "Kordian", ale sądząc po tonie wypowiedzi albo niezbyt ciekawie, albo niezrozumiale.

Romantyzm jest dość specyficzną epoką, ale żeby ją zrozumieć trzeba też rozumieć kontekst kulturowy i historyczny. Epoka oświecenia narzucała racjonalizm. Ale to w tej epoce doszło do rozbiorów Polski i to w tej epoce uświadomiono sobie jak źle jest ze społeczeństwem i władzą kraju. Skoro rozum zawiódł to zaczęto szukać alternatyw, stąd diabły czy duchy lewej i prawej strony w "Dziadach"; stąd imaginacja i strach w "Kordianie". Szukano metod by za pomocą metafor, mistycyzmu opisać cierpienie towarzyszące utracie kraju, ale zarazem jest to próba porzucenia racjonalizmu i szukania być może czegoś lepszego. Poza tym, będąc pod zaborami polscy poeci nie mogli sobie pozwolić na opisywanie dokładnie represji. Była cenzura. Stąd być może niejasne dla wszystkich sceny w "Dziadach". Dlatego wg mnie nazywanie romantyków idiotami jest bardzo, bardzo krzywdzące. W romantyzmie nie chodzi tylko o nieszczęśliwą miłość, ale także i o bunt, heroizm, walkę i opisywanie uczuć, które przez czas oświecenia zostawiono daleko w tyle, bo przecież nie są racjonalne.

Wybacz za taką ścianę tekstu, ale po prostu osobiście bardzo lubię epokę romantyzmu i boli mnie jak ktoś pisze o romantykach w takich sposób. Oczywiście szanuję Twoje zdanie i zgadzam się z tym, że powinno się kłaść nacisk na matematykę i języki obce, ale mimo wszystko chyba wypada znać kilka faktów z życia swojego narodu :)

 

 


Do tego forma, mój stan rozumowania, myślenia... Bo fakt faktem, ja za głupi na studia jestem, mogłem iść do zawodówki.

 

Szkoda, że myślą tak o sobie ludzie, którzy naprawdę coś sobą reprezentują, a nie ci którzy właściwie nie mają nic sensownego do pokazania i idą na studia bo chcą mieć mgr przed nazwiskiem... Linds, serio? Nie bój się, będzie dobrze :) Profil w LO w późniejszym życiu nie ma znaczenia. Co Ci po tym? Myślisz, że ktoś będzie patrzył na Ciebie przez pryzmat profilu w szkole średniej? Wtedy ten ktoś musiałby być naprawdę... Dziwny...

Nie martw się :)

 

 

A ja z kolei od jakiegoś czasu jestem strasznie zła. Łatwo się złoszczę i denerwuję. Ech, nie wiem jak wytrwam do tej matury, skoro ciągle jestem w takim stanie... Wszystko przez te trzy lata w LO. Naprawdę żałuję, że nie zmieniłam szkoły... Ciągle stres, wyścig szczurów, oczekiwania których nie mogłam spełnić, brak wiary w swoje możliwości, strach przed tym czy czasem nauczyciel nie powie: "powinnaś iść do szkoły specjalnej" (były takie teksty, niekoniecznie skierowane do mnie, ale jednak). Jestem teraz tak znerwicowana, że nie wiem jak sobie poradzę w maju...

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szkoda, że myślą tak o sobie ludzie, którzy naprawdę coś sobą reprezentują, a nie ci którzy właściwie nie mają nic sensownego do pokazania i idą na studia bo chcą mieć mgr przed nazwiskiem... Linds, serio?

A skąd ta pewność, że nie zaliczam się do tej drugiej grupy? Co ja w zasadzie sobą reprezentuję? Ja na studia poszedłem właśnie dlatego, by mieć mgr przed nazwiskiem. Bo dałem sobie wmówić, że na świecie poradzą sobie tylko absolwenci uczelni wyższych. Bo ludzie dookoła mi mówili, że muszę iść na studia. A przede wszystkim ogólniak i studia wybrałem głównie dlatego, że chciałem jak najszybciej wynieść się z rodzinnego miasta, bo nie potrafiłem w nim żyć i tamto miasto coraz bardziej mnie dobijało psychicznie. Nawet teraz, po 3 latach nie wyobrażam sobie, żebym miał tam wracać i mieszkać. Ledwo się zmuszam, żeby do rodziców na święta jeździć. Rodzina. To jedyna rzecz, dla której jeżdżę tam.

Faktycznie, wiele sobą reprezentuję, a na studia poszedłem z wielce normalnych powodów! Nawet kierunku sobie dobrze wybrać nie umiałem. Wybrałem taki na takiej uczelni, bo myślałem, że tylko tam dam radę się dostać w Warszawie. A do Warszawy mnie ciągnęło, bo lubię miasto. Ciągnęło, bo z mojego rocznika, z moich znajomych z Tychów jestem tam jedyną osobą. Mogłem zacząć życie na nowo. 

 

Profil w LO w późniejszym życiu nie ma znaczenia. Co Ci po tym? Myślisz, że ktoś będzie patrzył na Ciebie przez pryzmat profilu w szkole średniej? Wtedy ten ktoś musiałby być naprawdę... Dziwny...

Nie martw się  :)

 

Nie rozumiesz. Żebym był po technikum, czy po zawodówce, to w razie nie obronienia licencjatu miałbym jakiś zawód. A tak, to nie mam nic. Jeżeli przyjmą mnie do jakiejś pracy, to do pracy bez przyszłości, przy której non stop będę się martwił, czy starczy pieniędzy do jutra. Ja niestety z powodu pewnych... predyspozycji, nie mogę w ogóle myśleć o pracy fizycznej. Stąd emigracja zarobkowa, by robić na budowie też nie wchodzi za bardzo w grę. Krótko mówiąc, jestem uwalony. Uratować by mnie mogło ewentualne pójście do polityki (lub na księdza, a co to to nie), ale kto na mnie zagłosuje? A po drugie faktem jest, że znalazłby się ktoś, kto chciałby wykorzystać fakt, że polityk siedział w broniaczach pełnych clopów itd.  :crazytwi3:

 

 

A ja z kolei od jakiegoś czasu jestem strasznie zła. Łatwo się złoszczę i denerwuję. Ech, nie wiem jak wytrwam do tej matury, skoro ciągle jestem w takim stanie... Wszystko przez te trzy lata w LO. Naprawdę żałuję, że nie zmieniłam szkoły... Ciągle stres, wyścig szczurów, oczekiwania których nie mogłam spełnić, brak wiary w swoje możliwości, strach przed tym czy czasem nauczyciel nie powie: "powinnaś iść do szkoły specjalnej" (były takie teksty, niekoniecznie skierowane do mnie, ale jednak). Jestem teraz tak znerwicowana, że nie wiem jak sobie poradzę w maju...

 

Dasz sobie radę. Musisz ino uwierzyć w siebie i opanować stres. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


A skąd ta pewność, że nie zaliczam się do tej drugiej grupy? Co ja w zasadzie sobą reprezentuję? Ja na studia poszedłem właśnie dlatego, by mieć mgr przed nazwiskiem. Bo dałem sobie wmówić, że na świecie poradzą sobie tylko absolwenci uczelni wyższych. Bo ludzie dookoła mi mówili, że muszę iść na studia. A przede wszystkim ogólniak i studia wybrałem głównie dlatego, że chciałem jak najszybciej wynieść się z rodzinnego miasta, bo nie potrafiłem w nim żyć i tamto miasto coraz bardziej mnie dobijało psychicznie. Nawet teraz, po 3 latach nie wyobrażam sobie, żebym miał tam wracać i mieszkać. Ledwo się zmuszam, żeby do rodziców na święta jeździć. Rodzina. To jedyna rzecz, dla której jeżdżę tam.

Faktycznie, wiele sobą reprezentuję, a na studia poszedłem z wielce normalnych powodów! Nawet kierunku sobie dobrze wybrać nie umiałem. Wybrałem taki na takiej uczelni, bo myślałem, że tylko tam dam radę się dostać w Warszawie. A do Warszawy mnie ciągnęło, bo lubię miasto. Ciągnęło, bo z mojego rocznika, z moich znajomych z Tychów jestem tam jedyną osobą. Mogłem zacząć życie na nowo.

 

Skąd pewność? Po prostu trochę obserwuję ludzi i sposób ich nauki.

 

Też idę na studia, bo mam tylko liceum. I w sumie, to jest chyba jedyna w miarę sensowna ścieżka rozwoju po liceum... Po liceum ani wykształcenia, ani zawodu... Też się w tej sytuacji mogę lekko załamać, ale mimo wszystko nie to w tym momencie jest dla mnie problemem.

Poza tym, teraz będę mieć najdłuższe wakacje w życiu i nawet gdybym chciała iść do w miarę sensownej pracy i w niej zostać to niestety, ale bym nie mogła, bo wykształcenie średnie po liceum daje w sumie... Nic.

Wybieram się na kierunek, który dla dość sporej ilości ludzi jest albo kierunkiem w sam raz na przezimowanie, albo kierunkiem z przypadku. I już wiem, że będę mieć za 5 lat prawdopodobnie problem z pracą :rainderp:

 


Nie rozumiesz. Żebym był po technikum, czy po zawodówce, to w razie nie obronienia licencjatu miałbym jakiś zawód. A tak, to nie mam nic. Jeżeli przyjmą mnie do jakiejś pracy, to do pracy bez przyszłości, przy której non stop będę się martwił, czy starczy pieniędzy do jutra. Ja niestety z powodu pewnych... predyspozycji, nie mogę w ogóle myśleć o pracy fizycznej. Stąd emigracja zarobkowa, by robić na budowie też nie wchodzi za bardzo w grę. Krótko mówiąc, jestem uwalony. Uratować by mnie mogło ewentualne pójście do polityki (lub na księdza, a co to to nie), ale kto na mnie zagłosuje? A po drugie faktem jest, że znalazłby się ktoś, kto chciałby wykorzystać fakt, że polityk siedział w broniaczach pełnych clopów itd. :crazytwi3:

 

Może i nie rozumiem, ale chociaż się staram. Domyślam się, że jednak obrona pracy licencjackiej to stres i myśli związane z niezaliczeniem. Ale przecież siedziałeś nad tą pracą, pewnie się starałeś żeby to miało ręce i nogi, pewnie ktoś Ci sprawdzał rozdziały pracy i pewnie jakieś sugestie ze strony tej osoby były. Nie może być tak źle przecież w takiej sytuacji... Poza tym, są poprawki. Zawsze znajdzie się jakieś wyjście jeśli chodzi o edukację. No, przynajmniej ja wychodzę z takiego założenia. Nie wiem czy jest dobre, ale przynajmniej optymistyczne.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Może i nie rozumiem, ale chociaż się staram. Domyślam się, że jednak obrona pracy licencjackiej to stres i myśli związane z niezaliczeniem. Ale przecież siedziałeś nad tą pracą, pewnie się starałeś żeby to miało ręce i nogi, pewnie ktoś Ci sprawdzał rozdziały pracy i pewnie jakieś sugestie ze strony tej osoby były. Nie może być tak źle przecież w takiej sytuacji... Poza tym, są poprawki. Zawsze znajdzie się jakieś wyjście jeśli chodzi o edukację. No, przynajmniej ja wychodzę z takiego założenia. Nie wiem czy jest dobre, ale przynajmniej optymistyczne.

 

Owszem, jest ktoś taki, kto sprawdza. Promotor. Ale moja promotorka to jest bardzo wymagająca, bo to jej pierwszy raz, gdy jest promotorką. Pierwszy rozdział miałem całkowicie do poprawy. Poprawiłem, ale ona jeszcze tego nie widziała. A we wtorek oddaje jej całą pracę. 

Ostatnim razem jak kazała poprawiać 1. rozdział to sporą część tego rozdziału i uznała moją pracę za kpinę, a nie licencjat. 

I w sumie chyba cała praca taka jest. 

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Owszem, jest ktoś taki, kto sprawdza. Promotor. Ale moja promotorka to jest bardzo wymagająca, bo to jej pierwszy raz, gdy jest promotorką. Pierwszy rozdział miałem całkowicie do poprawy. Poprawiłem, ale ona jeszcze tego nie widziała. A we wtorek oddaje jej całą pracę.

Ostatnim razem jak kazała poprawiać 1. rozdział to sporą część tego rozdziału i uznała moją pracę za kpinę, a nie licencjat.

I w sumie chyba cała praca taka jest.

 

Hm, wiesz ja trochę jeszcze nieobeznana w tym temacie, ale kto sprawdza już finalną wersję? Chyba nie promotorka, tylko komisja?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...