Skocz do zawartości

Wyżal się.


Mellie

Recommended Posts

Wyobraźcie sobie takie coś. 

 

Wasze życie ssie na całego. Nie licząc nadopiekuńczej rodziny, jesteście przez wszystkich dookoła uważani za totalne śmieci. Macie wrażenie, że całe wasze miasto jest przeciwko wam, że nie macie prawa wychylać nosa poza dom i pokazywać się ludziom na oczy. Słyszycie teksty typu "Na miejscu twojej matki nie wypuszczałbym cię z domu, o ile w ogóle bym cię urodził".

Jakby tego było mało, jeszcze niedawno wasze nazwisko wylądowało w policyjnej kartotece z powodu nieporozumienia. 

Nie widzicie przed sobą przyszłości. Nie raz, nie dwa razy myślicie o skończeniu ze sobą. Jedyne oparcie jakie macie to blog, na który przelewacie swoje smuty. 

 

Wtedy nagle w waszym życiu pojawia się pewna osoba. Jest to osoba z waszej klasy, która bardzo chętnie was hejciła i dawała to jasno do zrozumienia. 

Okazało się, że trafiła na waszego bloga i go przeczytała. Zrozumiała tym samym przez co przechodzicie. 

Postanowiła wam pomóc. I pomaga. Wyciąga pomocną dłoń, zaczyna z wami rozmawiać, traktować was jak człowieka. Wciąga was do jednej z paczek klasowych. To pomaga wam przeżyć jedną z najgorszych szkół - gimnazjum. Pomaga wam przynajmniej częściowo porzucić ponure myśli i myśli samobójcze. Dzięki temu nawiązujecie kolejne znajomości, z których niektóre przetrwają lata i będą trwać nadal. Na ironię losu, jedna z najtrwalszych znajomości to znajomość z osobą, z którą mieliście wspomniane wcześniej nieporozumienie, przez które do ukończenia 18. roku życia mieliście kartotekę. 

Dzięki tej pewnej osobie zaczynacie znajdować siły do życia i do bycia sobą. Do chwytania po swoje marzenia. I realizujecie je powoli. A ta osoba was wspiera. Niekoniecznie jakoś super.

 

Ale czujecie, że wiele jej zawdzięczacie. Naprawdę wiele. Możecie tą osobę nazwać pierwszym, prawdziwym przyjacielem, którego mimo wszystko nigdy nie zapomnicie i którą zawsze będziecie wspierali.

 

Przychodzi dzień waszych urodzin. I dowiadujecie się, że akurat w dzień waszych urodzin umarł ojciec tego przyjaciela. Jedna z najbliższych osób przyjaciela. 

 

Nie ciekawe, co? 

Zgadnijcie, komu się to przydarzyło ostatnimi dniami. 

 

Mi. 

To ironiczne. Można by rzec, że dziewczyna uratowała moje życie i nadała jemu bieg. I akurat w moje urodziny umiera jej nagle jedna z osób, którą najbardziej kochała. 

To bardzo ironiczne. 

 

Ja rozumiem, że każdy wcześniej, czy później odchodzi. Staram się twardo podchodzić do zjawiska śmierci. Jak najmniej się przejmować, bo przecież to naturalne, każdego to wcześniej, czy później czeka. Ale ten dziwny zbieg okoliczności nie daje mi spokoju.

 

Od kiedy się dowiedziałem o tej śmierci, przez dużą część czasu bywam przybity.

Mimo, że nie znałem za bardzo ojca przyjaciółki, miałem ochotę jakoś wesprzeć. Pognać do rodzinnego miasta na mszę za jego duszę. Albo kolejnego dnia pojechać w drugą stronę Polski, gdzie w sumie mam bliżej, na pochówek. 

A tu się okazuje, że nic z tego nie mogę zrobić. Trzyma mnie uczelnia. Trzyma mnie licencjat. Trzyma mnie mój deizm, który od pewnego czasu usiłuje się przekształcić w zaprzeczenie istnienia Boga w ogóle. 

Jedyne co mogłem zrobić to napisać jej kondolencje i zapewnić, że w razie zechce pogadać, czy zmienić otoczenie na kilka dni, to chętnie pomogę. 

 

Wiecie jak się czuję w tym momencie?

Jak śmieć. Żałosny śmieć. Śmieć i pasożyt. 

Edytowano przez Linds
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zmienić warsztat. I patrzeć na rączki jak robią, a nie zostawiać autko. Bo często panowie majstrowie zamiast wymienić na nowe, to zamieniają niektóre elementy na jakieś buble, co by sprzedać dobre na czarnym rynku.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też niestety mam wiele bólów znaczka poczynając od naprawdę głębokiej depresji a na samotności kończąc.

Wolę nie pisać tu szczegółów bo było by tego za dużo ale zapraszam na gg lub skype.

Głęboka depresja? Też mi się wydawało, że mam depresję, ale nie sądzę, żeby to była prawda. Najprawdopodobniej przesadzone, gdyby tak było, to byś tu nawet nie pisała. Też jestem samotny. Taka natura ludzka, pragniemy kontaktów. Ale ludzie zawsze się znajdują. Jak nie na żywo, to w Internecie.

A na Skype wejść mogę dopiero w piątek.

Edytowano przez Generalek
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co do błędów ciekawe czy masz wejście OBD2? I podejrzewam że silnik na wtryskach.

Ja też mam 1.6 w Peugeocie 90 kucyków na gaźniku. Benzyna + Gaz.

Jak chcesz to zapraszam na priv, aby oftopu nie robić to spróbuje coś poradzić.

Edytowano przez KamilPL 94
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No dobra... nawet nie wiem od czego zacząć. Część z Was wie, że mam w domu alkoholika. (Zmuś do pracy resztki szarych komórek zanim pomyślisz "lol/omg ale ból zadka" :fluttercry:) Próbowaliśmy wszystkiego, wyczerpaliśmy wszystkie "łagodne środki perswazji". Bezskutecznie. Przyszła pora na coś, czego chcieliśmy uniknąć. 

 

######

 

To był dzień pełen zdziwień... a czekają nas tygodnie walki. 

 

Byłem niemal pewien, że ojciec poszedł do prawnika czy coś, aby dowiedzieć się, co należy zrobić, aby ubezwłasnowolnić pijącego. A tym czasem przyszło do nas dwóch panów z fundacji...  Arka Noego  :rarity5:  Owszem mili, ale WTF, po co nam jakiś Artur? "Ojciec chce pomóc synowi czy wysłać go do zakonu?" Słysząc nazwę fundacji "wiedziałem", że czeka nas wykład o pokochaniu Boga, bo On kocha nas i bla bla bla... Ku mojemu zdziwieniu terapeucie w ogóle nie zależało na poglądach brata ("Ale twoje poglądy nie mają nic do rzeczy"). 

 

######

 

Nagle "Artur" przedstawił się z imienia i nazwiska  - "Artur Amenda.  Założyciel i szef fundacji, gość programów Rozmowy w Toku, Warto Rozmawiać, wielu audycji radiowych, gość w kilkunastu TV regionalnych..."  Opowiedział o swojej fundacji, sobie etc. Początkowo myślałem - przylazł jakiś ściemniacz łasy na kasę i będzie pierniczył głupoty. Myliłem się. Zwrócił się do brata i powiedział: "a teraz streszczę Twoje pijackie życie w kilka minut i opowiem o tym, co się stanie jeśli nie przestaniesz pić" 

 

Miał 99% racji. Moja reakcja -  :wat:  "Medium czy co?"

 

######

 

Każdy z nas miał powiedzieć bratu od serca, bez wyrzutów i osobistych żali co robił pod wpływem alkoholu i do czego mógł doprowadzić. Rozmowa była długa, ale w końcu dał dojść do głosu swojemu "kompanowi". Po prostu posłuchajcie  historii człowieka, która zwaliła mnie z nóg. Dlaczego? Ponieważ "jego twarz wygląda znajomo". Każdy z naszej rodziny gdzieś go kiedyś widział. Na 80% wiemy gdzie i wiemy, że w tamtych czasach za kołnierz nie wylewał.

 

Amenda zapytany gdzie znajduje się główna siedziba fundacji (Warszawa? Kraków? Wrocław?) odpowiedział... Mońki. Moja rodzinna miejscowość. Powód jest oczywisty, tutaj ma najwięcej "pacjentów"... co gorsza coraz to młodszych. 

 

Na koniec powiedział do nas: "pierwsze dwa tygodnie będą mordęgą, dla niego i dla was". Miał rację. To dopiero drugi dzień, podawanie leków, sprawdzanie czy je przyjął, chowanie pieniędzy, wartościowych rzeczy... po prostu koszmar.

 

PS. Zanim ktoś spróbuje napisać coś o Bogu i jego ewentualnej pomocy czy modlitwie w intencji brata... szkoda klawiatury. Serio.  :bemused:

Edytowano przez Triste Cordis
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wow powodzenia wam w takim razie i nie poddawajcie sie! Niesamowite że was takie psychiczne wsparcie znalazło. Btw. jakim moronem trzeba być żeby nabijać się z problemów z alkoholikiem. Btw.2: jak ostatnio powiedziałam komuś że on sam jest źródłem swojej siły do zmian a nie Bóg to sie obraził. Ale tobie chyba mogę powiedzieć że w ciebie wierze i sie nie pogniewasz. ;D

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wow powodzenia wam w takim razie i nie poddawajcie sie! Niesamowite że was takie psychiczne wsparcie znalazło.

Ja znalazłam wsparcie zaraz po napisaniu posta. Dosłownie Dzięki Kruczku 

 

 

A na Skype wejść mogę dopiero w piątek.

Będę po 18 i masz jeszcze szansę pogadać ze mną wcześnie rano i po południu.

Edytowano przez StarostaXD
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Coś mam ostatnio gorszy humor, więc czas na moje problemy pierwszego świata. Może poczuję się lepiej jak się wygadam gdzieś (chociaż wątpię).

 

Czuję się trochę dobita faktem, że tylko ze 4 osoby jakkolwiek doceniają to, co próbuję w życiu robić i żadna z tych osób nie jest z mojej rodziny, a to dla rodziny staram się najbardziej. Wiem, że jestem czarną owcą, która jako pierwsza od wielu pokoleń porzuciła bycie profesjonalnym muzykiem czy chociaż malarką/ rzeźbiarką, a po drugie nauka czegokolwiek fatalnie mi idzie i nie ma ze mnie żadnego pożytku aktualnie.

Współczuję. Znam to z doświadczenia. Co prawda nie jest nieco inaczej, ale jako najmłodszy jestem wiecznie odpychany na boczny tor, a później pretensje, że nic nie robię. Co do nauki napiszę krótko - stres. Miałem to samo. Przez niego wyleciałem z LO i trafiłem do LO dla dorosłych. Rok w plecy.

 

Mam coś grubo nie tak z pamięcią i uwagą- odkąd pamiętam łatwiej jest mi zawiesić się na 5 godzin na jednym punkcie i przebywać na zmyślonych planetach niż przez 5 minut skupić się na jakimś tekście. Nie pamiętam twarzy, dat, nazwisk i nie potrafię dokładnie powtórzyć co ktoś do mnie mówił przed chwilą. Przez to nauka do studiów zajmuje mi ogrom czasu, a efekty i tak są beznadziejne albo wręcz żadne (odręczne notatki z całego rozdziału przemielone milion razy i guzik z tego pamiętam).

Ponownie, prawdopodobnie stres. Takie błędne koło. Stresujesz się czymś i nie możesz się skupić na nauce, przez co stresujesz się że nie możesz skupić się na nauce. Jedno napędza drugie, stres napędza stres. Ja też mam problemy z zapamiętywaniem wspomnianych rzeczy. Jedyne co mi w miarę dobrze szło, to przedmioty, które da się wyuczyć "na chłopski rozum". Nie wiem jak na to zareagujesz, ale pogadaj z lekarzem rodzinnym (o ile jest w porządku, a nie jakąś mendą).

 

Trudno utrzymać jakąkolwiek motywację w takiej sytuacji, bo nie ważne ile wiedzy i jak długo spróbuję przyswoić i tak zawsze wychodzę na głupią i pozostaje mi tylko bycie specem od sucharów. Kiblowałam już 2 razy z tego powodu. Rodzina się mną nie chwali [b/]bo nie ma czym, a kierunek który studiuję i moje przyszłe aspiracje to dla nich jakiś koszmar. Za każdym razem, gdy rozmawiam z rodziną przez telefon albo gdy wracam do domu jestem bombardowana tekstami zniechęcającymi do nauki tego, co mnie fascynuje, do pomagania ludziom kosztem swojego komfortu psychicznego i po 100 razy słyszę, że jaka to szkoda, że już nie śpiewam i nie gram na żadnym instrumencie.

Więcej mi nie trzeba. Rodzice mają klapki na oczach i uszy zalane betonem. Mieli nadzieję... STOP... zaplanowali Twoją przyszłość, aż tu nagle JEB. Masz czelność podejmować WŁASNE decyzje? Kierować swoim własnym życiem? "To my Cię wychowaliśmy, karmiliśmy, miałaś co chciałaś, a Ty robisz coś takiego?" (taki uogólniony przykład).

 

O tym, że interesuje mnie psychologia terroryzmu już w ogóle nie wspominam, bo przestałabym dostawać pieniądze na studia. Dobija mnie to, ponieważ to właśnie terroryści wygnali nas kiedyś z domu i później wielokrotnie bezpośrednio zagrażali zdrowiu i życiu wielu członków mojej rodziny.

 

Chciałabyś zrozumieć motywy ich postępowania, jak rozumują, czym się kierują, prawda?

 

Wiem, że jestem jedynakiem i oczkiem w głowie ale bez przesady, chciałabym mieć czasem jakieś wsparcie od bliskich w tej kwestii. To najbardziej honorowi ludzie jakich znam, ale w mojej kwestii kieruje nimi hipokryzja, której nie mogę znieść.

Po takich wydarzeniach kierują się też troską i obawą o Ciebie. Być może przesadzają, ale po tym co przeszliście wolą abyś trzymała się od z daleka. Mam tylko nadzieję, że kiedyś zrozumieją. Może gdy im to wszystko powiesz? Lub będziesz mówić na spokojnie do skutku?

 

Czego ci ludzie chcą ode mnie. x.x Szczyt szczytów, to gdy z nadzieją zaczynają pytać czy już nie znudziłam się mojemu narzeczonemu i czy nadal chcę wyjechać do niego i potem słucham jaka to szkoda, że nadal nic się w tej kwestii nie zmieniło. Przepraszam, ale za takie teksty własnej babce mam ochotę przywalić krzesłem.

Nadopiekuńczość, syndrom pustego gniazda i troską, która ma swoje powody... może i masz rację, ale postaraj się ich zrozumieć. Boją się, że Ciebie stracą (w przenośni). Co miałbym im do powiedzenia? To samo.

 

Odpisałaś mi, więc mam wobec Ciebie dług. Być może choć jedno zdanie miało sens i w jakikolwiek sposób podniosło Cię na duchu. Powodzenia :hug3:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, nadszedł czas i na mnie. 

 

Za mniej niż miesiąc matury, wiadomo. Pełno maturzystów w moim (bądź starszym) wieku teraz albo się cieszy z powodu skończenia szkoły, albo się stresuje Egzaminem Dojrzałości. Zapewne gdyby to również mnie dotyczyło znajdowałbym się w tej pierwszej grupie, bo szczerze mówiąc nie obchodzi mnie ani trochę matura, gdyż nie wiążę przyszłości z pójściem na studia. Dlatego też 3 lata temu zdecydowałem, że zdobędę chociaż durny papierek i pójdę do technikum... co teraz uważam, że jedną z najgorszych decyzji w moim życiu. Ale do rzeczy. Po pierwsze, sam poziom w technikach (patrzę opierając się na swoim punkcie odniesienia, jako technik informatyk) jest lekko mówiąc... mierny. Chociaż to nie jest nawet najgorsze, bo spodziewałem się tego. Najgorsza jest świadomość zmarnowanego cennego czasu, który można było przeznaczyć na coś praktycznego. Oprócz tego dochodzą zadufani w sobie pseudonauczyciele, którzy nie chcą nawet słuchać dobrych rad, bo swoje wiedzą, albo używają jeszcze śmieszniejszy argument jaki niestety często słyszę "są po studiach". A gówno prawda, to nie jest dziedzina, z której raz się zdobędzie tytuł i już jest się panem, władcą i ma się nieograniczoną wiedzę na ten temat. Wręcz przeciwnie - wydaje mi się, że na ten moment to jest najszybciej rozwijająca się dziedzina nauki na świecie i pewnie wiele osób tak samo uważa. Już po roku przerwy można się zagubić w nowych trendach, standardach, technologiach itp, a co dopiero mówić o przypadku kiedy taki ktoś skończył studia kilkanaście lat temu i może coś tam raz czy dwa przeczytał? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wam. Gdyby jeszcze było mało, mam takie szczęście, że trafiłem na kiepski rok na rozpoczęcie nauki w szkole średniej. Jestem przedostatnią klasą (Na ten moment mamy dwie drugie klasy i zero pierwszych), bo trzy szkoły zostały połączone, my we wrześniu się przenosimy do innego budynku, a ten w którym się uczę aktualnie zostanie zamknięty. Przez to przez najbliższe trzy lata miałem zmianę zarówno nauczycieli przedmiotów zwykłych jak i zawodowych (co naprawdę nie jest przychylne jeśli chodzi o oceny...). Oznacza to też, że całe pieniądze jakie szkoła dostaje idą na budynek do którego mamy się przenieść. Byłem tam i uwierzcie mi, że różnica jest ogromna (U nas stary sprzęt z 2006r, tam najnowszy z 2013). Owszem, będziemy mieli możliwość korzystania z tego, ale przez mniej niż jeden rok. Dodatkowo, prawdopodobnie zanim się wszystko przestawi to już będą matury i egzaminy zawodowe, które będą już w maju. Efekt jest taki, że kompletnie nie chce mi się chodzić i marnować czasu przy "nauce" w mojej pięknej szkole, często uciekam (muszę teraz się ogarnąć, bo jeszcze będę nieklasyfikowany...), oceny są z tego powodu kiepskie (albo dlatego, że "nauczyciel" musi podnieść swoje ego) i bardzo często siedzę w stresie. Gdybym się zdecydował na liceum albo zawodówkę nawet (wtedy bym już skończył szkołę rok temu), już miałbym z górki, albo w ogóle nie musiałbym się męczyć z tym wszystkim. Ale wolałem technikum, dla durnego papierka. Mam przynajmniej nauczkę na przyszłość, żeby nie marnować lat z powodu jakiegoś tytułu, papierka, czy czegoś podobnego jeśli nie zyskam na tym żadnej wiedzy. Dlatego tym bardziej nie mam zamiaru iść za 2 lata na studia, a maturę napiszę tylko po to, żeby była.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, jestem w trochę innej sytuacji. Też mam zaraz matury, ale opiszę to z perspektywy liceum. Zacznijmy od początku. Jako uczeń kończący gimbazjum z wyrobionym 300% normy (laureat z 3 konkursów wojewódzkich, innymi słowy test gimnazjalny mnie nie obchodził, byleby przystąpić, do jednej części przystępować nawet nie musiałem) uważałem, że siarą byłoby pójść do technikum, bo tam niski poziom. Więc wybrałem liceum ogólnokształcące, ponoć jedno z najlepszych w Poznaniu, nawet kiedyś je odradzałem na tym forum, ale tu już nie wymienię które to. W każdym razie chciałem szkoły w której będę mógł jakoś rozwinąć skrzydła i uczyć się z najlepszymi. I na swoim liceum bardzo się zawiodłem.

Zacznijmy od poziomu nauczania. Matematyka jest tu wyjątkiem - jedyny przedmiot dla którego warto do tej szkoły chodzić, jestem pewien że matmę rozszerzoną w okolicy 90-100% zdam. Na angielski też jakoś nie mogłem narzekać. Może kupowanie w każdej klasie nowych książek, a potem i tak dostawanie kserówek było po prostu głupie, ale mimo wszystko nauczycielka się starała i muszę przyznać że mój poziom znajomości słownictwa się poprawił (pytanie tylko ile w tym mojej zasługi, bo od czasów liceum czytam dużo więcej po angielsku niż przedtem, a ile zasługi lekcji). No i na tym koniec dobrych stron. O przedmiotach które nie są przydatne dla mnie (historia, biologia, wosy, woki, pp, po...) wspomnę tylko, że są po prostu zapychaczami, dzięki którym plan lekcji jest 2x dłuższy. Mimo wszystko niektóre z tych przedmiotów lubiłem(bardzo lubiłem nauczyciela historii i wosu, choć nie zgadzałem się z jego poglądami). To teraz czas na przedmiot który muszę zdać, chociaż nie chcę. W tym momencie rozumiem ból uczniów, którzy nie chcą zdawać podstawowej matmy na maturze. Z tym, że matma to nie hybryda pseudonauki z patriotyczną indoktrynacją, ale coś co każdy kiedyś wykorzysta. Nie wiem do czego w życiu przydadzą mi się interpretacje wiersza, Lalki, Pany Tadeusze, czy Konrady i Kordiany. Poza tym polski ma absurdalną ilość godzin jak na język, który przecież każdy z nas zna. A jeśli o nauczyciela chodzi: przede wszystkim nasza wychowawczyni była dla nas zbyt pobłażliwa, przez co może jedną lekturę przeczytałem, a że wierszy interpretować nie lubię, to boję się że na maturze mogę mieć problem z wypracowaniem. Przejdźmy do ostatniego języka - powtórka tego co było w gimnazjum, niczego więcej się nie nauczyłem z niemieckiego. I największa parodia tej szkoły - Fizyka. W gimnazjum uwielbiałem fizykę, przez kretyna który nas uczył teraz niewiele z niej umiem. Nie umie uczyć, na każdej lekcji jest kabaret, najlepsze historie jednak w tej ostatniej klasie były. Sprawdzian z optyki dostaliśmy do wypełnienia w domu... Ze sprawdzianu z astronomii losowe oceny wpisał. 

Ale największa porażka tej szkoły to uczniowie. Debile i dekadenci, to podsumowuje większość z nich. Nikomu nic się nie chce, hejtują wszystko i wszystkich. Informatykę celowo pominąłem w poprzednim paragrafie. I tu małe zaskoczenie - poziom co prawda był poniżej moich oczekiwań. Najgorsze było zaangażowanie uczniów. Najlepiej uczyć się kodu algorytmu na pamięć bez zrozumienia... Nauczycielka staroświecka strasznie, ale jednak podobnie jak ta od angielskiego się starała. Problem w tym, że nawet jeśli było coś ciekawego, to nikomu nie chciało się tego uczyć. W ogóle mam wrażenie że w klasie o profilu mat-fiz-inf informatyką interesowało się ledwie kilka osób. Ale to nie jest najgorsze. Z kim się ostajesz, takim się stajesz - to przysłowie się potwierdza, mi też w końcu przestało zależeć na czymkolwiek. A jeśli chodzi o prywatne stosunki to też nigdy nie było dobrze, z przykrością stwierdzam, że nie udało mi się z nikim z klasy nawiązać przyjaźni. I to nie dlatego że się nie starałem, ale dlatego że po prostu inni mnie nie chcieli. Mam wrażenie, że z powodu różnic światopoglądowych, za to zawsze zbierałem hejty i nigdy się nie wstydziłem swoich poglądów, a we wszystkich dyskusjach światopoglądowych zawsze byłem sam. 

Podsumowując, zmarnowałem 3 lata życia na nic nie robieniu, za to użeraniu się z ludźmi, których zacząłem już zwyczajnie nienawidzić. Ale na studia jednak pójdę, mimo wszystko posiadanie papierka ma swoje zalety, a moje liceum ma taką zaletę, że jak nie zawalę polskiego to się spokojnie dostanę gdzie chcę. Poza tym liczę na to, że na studiach mnie w końcu do jakiejś pracy zmuszą, bo samo-motywacja nie jest moją mocną stroną. A okres liceum zamierzam po prostu oddzielić grubą kreską, już nie mogę się doczekać jego końca.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na angielski też jakoś nie mogłem narzekać. Może kupowanie w każdej klasie nowych książek, a potem i tak dostawanie kserówek było po prostu głupie, ale mimo wszystko nauczycielka się starała i muszę przyznać że mój poziom znajomości słownictwa się poprawił (pytanie tylko ile w tym mojej zasługi, bo od czasów liceum czytam dużo więcej po angielsku niż przedtem, a ile zasługi lekcji).

Mój angielski też drastycznie poprawił się, kiedy chodziłem do liceum, i wiem, że nie było w tym za grosz zasługi nauczycielki. Na lekcjach robiłem 300% normy i jeszcze zostawało mi trochę czasu na odrabianie lekcji z innych przedmiotów. :drurrp:

Nie wiem do czego w życiu przydadzą mi się interpretacje wiersza, Lalki, Pany Tadeusze, czy Konrady i Kordiany. Poza tym polski ma absurdalną ilość godzin jak na język, który przecież każdy z nas zna.

Hm, no może w kształtowaniu twojej tożsamości jako Polaka, jeśli oczywiście masz krztynę rozumu i CHCESZ wyciągnąć coś z lektur... Jeśli nie chcesz, to faktycznie czytanie lektur będzie dla ciebie udręką i marnowaniem czasu.

Jakby nie było, gdybym ja mógł cofnąć się w czasie, to na pewno poszedłbym do technikum - przynajmniej po nim miałbym jakiś zawód. W liceum praktycznie zmarnowałem 3 lata życia i nic z tego nie mam. Technikum może trwać 4 lata, ale widziałem plany techników z moich czasów i mieli ogólnie mniej godzin od liceum, i to wliczając zajęcia praktyczne, więc w sumie wychodziło na to samo, tyle że właśnie - po tym masz zawód. Po liceum niestety możliwości są bardziej okrojone.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Hm, no może w kształtowaniu twojej tożsamości jako Polaka, jeśli oczywiście masz krztynę rozumu i CHCESZ wyciągnąć coś z lektur... Jeśli nie chcesz, to faktycznie czytanie lektur będzie dla ciebie udręką i marnowaniem czasu.

Kształtowanie tożsamości Polaka - ja tu widzę nachalną polonizację i nic więcej. Ja to ja, a nie żaden Polak.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eee, czyli to, że uczysz się o POLSKIEJ kulturze i literaturze na języku POLSKIM to jest nachalna polonizacja? :ming: Na polskim, czytając takie lektury jak choćby "Pan Tadeusz", poznajesz polską kulturę, która jest piękna i w niczym nie ustępuje kulturom innych regionów. Powiedziałbym, że jest lepsza, ale po pierwsze, to byłby szowinizm, po drugie, akurat w odniesieniu do europejskich kultur można użyć stwierdzenia "nie ma gorszych kultur, są tylko różne". Tak czy inaczej, są utwory, które każdy Polak powinien znać, albo nie powinien nazywać się Polakiem, i temu przede wszystkim służy ten przedmiot.

No tak, ale zapomniałem, że w dzisiejszych czasach polskość jest niemodna. Cóż, ostatnie 20 lat i tak mówi, że nasz naród zasługuje na wymarcie, więc równie dobrze mogliby usunąć ten przedmiot z programu.

Dobra, koniec tego offtopu, chociaż w sumie to wyżaliłem się w ostatnim zdaniu, więc to nie offtop. :drurrp:

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiem, że polska kultura nie ustępuje niczym innym. Ale mnie nie interesuje żadna narodowa kultura. Poza tym chyba napisałem, że za Polaka się nie uważam. Co nie znaczy, że coś do samej polski mam, uważam, że o swój region należy dbać. Dlatego zamierzam w Polsce zostać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja mam tak samo, wybrałem technikum, na większości przedmiotów się nic nie robi, przyswaja nieprzydatne informacje, ale i tak według mnie lepiej jak w ogólniaku. Tam musiałbym wode lać, tu mi wystarcza sama esencja. Na 80% lekcji zawodowych to fejsbuk lub granie, czasem słuchanie muzyki. Jedynie żałuje tych lat straconych, no ale trudno, do 18 tak i tak musiałbym się uczyć, a głupio się wycofać gdy już się stoi jedną nogą u wyjścia. Od 2 klasy cos sie we mnie złamało i wstaje codzień z niechęcią, przestałem chodzić do szkoły. W 3 klasie ten stan siegnął apogeum, jakies 350 godzin nieusprawiedliwionych(z czego w ogóle całych dni, chodziłem na lekcje wybiórczo), ale nie miałem problemu ze zdawaniem, więc nie wyleciałem. Teraz w 4 klasie mógłbym miec nkl, ale wicedyrektorka powiedziała, że to dla mnie byłaby nagroda, także troche musiałem zaliczać. W technikum jest jeszcze to, ze to są klasy pełne testosteronu i nauczyciele nie mogą okazywać słabości, bo potem na lekcjach jest trzoda. Niektórzy dawali sobie wchodzić na głowę. Nie zapomne jak żeby nas zachęcić do pracy nauczycielka przyniosła ciastka i dawała za aktywność (byłem wtedy mo'fukkin' cookie monster :ajawesome: ).

Troche zawaliłem sprawe bo chciałem mieć 70%+ z matmy rozszerzonej, przy moim obecnym poziomie wyłożenia lagi na edukacje (w szkole i poza) nie wiem czy będzie 30.

 

 

Eee, czyli to, że uczysz się o POLSKIEJ kulturze i literaturze na języku POLSKIM to jest nachalna polonizacja? :ming: Na polskim, czytając takie lektury jak choćby "Pan Tadeusz", poznajesz polską kulturę, która jest piękna i w niczym nie ustępuje kulturom innych regionów. Powiedziałbym, że jest lepsza, ale po pierwsze, to byłby szowinizm, po drugie, akurat w odniesieniu do europejskich kultur można użyć stwierdzenia "nie ma gorszych kultur, są tylko różne". Tak czy inaczej, są utwory, które każdy Polak powinien znać, albo nie powinien nazywać się Polakiem, i temu przede wszystkim służy ten przedmiot.

 

Ech, aż smutno się robi. Jesteś "spadkobiercą" polskiej kutlury głównie z przypadku, to raz. Dwa - takie ksiązki, filmy, muzykę etc. robi się dla rozrywki, przekaz jest gdzieś obok, nawet nie musi go być. Pan Tadeusz to dla mnie żadna przyjemność. Jasne, że są gorsze kultury. W ogóle jak jesteśmy przy tym temacie - nidgy nie zrozumiem ludzi wpatrzonych w dogmaty typu godło, flaga, które im zostalły narzucone, a nie przez nich wybrane. Ja wierze jedynie w więzy krwi, bo geny to już rzeczywiście jakaś spuścizna po przodkach.

Edytowano przez Full Metal Dashie
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to ja też się wyżalę. 

Wkurza mnie już to ciągłe obrażanie mnie od debila, i innych. Cały czas ktoś mnie wyzywa. Albo mnie zaczepia , bo jestem słabszy. Nawet nie wiem co pisać. Po prostu mam w sobie taką pustkę jak by mnie wogóle nie było. Po prostu czuję się jak bym był na dole chierarchi społecznej czy jak to się tam piszę. Czuję się jak bym był ten najgorszy co nic nie umie. Wogóle nawet nie wiem jak to opisać jak ja się czuje. meh.. Nie ważne..

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jesteś "spadkobiercą" polskiej kutlury głównie z przypadku, to raz.

I co z tego, że z przypadku? Tak, jestem Polakiem i jestem z tego dumny, nie obchodzi mnie, czy to wynik przypadku. Kolejny lewak-kosmopolita, który "wznosi się ponad ideą narodu".

Dwa - takie ksiązki, filmy, muzykę etc. robi się dla rozrywki, przekaz jest gdzieś obok, nawet nie musi go być. Pan Tadeusz to dla mnie żadna przyjemność.

Szkoda nawet komentować. Polecam lekturę instrukcji obsługi odkurzacza. Jedni czytają dla przekazu, inni dla rozrywki. A teraz złap się oparcia, bo możesz spaść z krzesła z zaskoczenia - jest jeszcze trzecia grupa, która czyta i dla rozrywki, i dla przekazu. Ty już zademonstrowałeś, do której grupy należysz, i należy tylko ci współczuć.

. W ogóle jak jesteśmy przy tym temacie - nidgy nie zrozumiem ludzi wpatrzonych w dogmaty typu godło, flaga, które im zostalły narzucone, a nie przez nich wybrane. Ja wierze jedynie w więzy krwi, bo geny to już rzeczywiście jakaś spuścizna po przodkach.

Oho, a geny to nie zostały ci narzucone z góry? Zostały, i to jeszcze bardziej, bo zawsze możesz się przeprowadzić do innego kraju i nie przyznawać się, że jesteś Polakiem, a genów nie zmienisz w żaden sposób. I podczas gdy narodowość ciebie nie kształtuje w znaczący sposób (nie każdy Rosjanin jest pijakiem i nie każdy 'Murikanin jest gruby), tak jeśli masz nieszczęście urodzić się dzieckiem ćpunów czy alkoholików, to masz ogromne szanse, że sam nim zostaniesz. To samo tyczy się choćby szansy zachorowania na raka i bardzo wielu innych rzeczy.

Logika godna lewackiego hipokryty-kosmopolity, co to fladze się nie kłania.

Ech, aż smutno się robi.

W istocie, smutno się robi, jak się czyta takie brednie. Tymczasem ja już kończę z tym offtopem, więc odpowiedzi na hipotetyczne przyszłe posty na ten temat nie będzie.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Kolejny lewak-kosmopolita, który "wznosi się ponad ideą narodu".

Przeczuwałem, że tak to się skończy. <Podważa odwieczny powód do dumy, lewak jeden>. Heh.


Polecam lekturę instrukcji obsługi odkurzacza.

Dobrze wiesz co miałem na myśli przez "takie książki", nie miałem tu na myśli podręczników, isntrukcji, filmów instruktażowych etc., więc proszę nie odpisuj mi takimi sofizmatami. Przykładowy Pan Taduesz jako epopeja powinien we mnie wywołać niezwykłe emocje, niczym u latarnika, aż łezka się w oku kręci. Ale tak nie jest. No ale parafrazując - dlaczego Mickieiwcz wzbudzał zachwyt? Ano bo wielkim poetą był!


Oho, a geny to nie zostały ci narzucone z góry?

Geny mi zostały nadane gdy wyrwano mnie z nicości do życia, symbole ustalił ktoś, nie widzisz różnicy? Węgrzy genetycznie nie są ugrami, a poslugują się jezykiem z tej grupy, teraz mają być dumni, że prawdopodobnie ludy ugrów ich kiedyś najechały i narzucili im wtedy swoją knage, kulture i język? I nie rozumiem tego wywodu z lewakiem-hipokrytą-kosmopolitą, przecież sam stwierdziłem, że uznaje coś takiego jak więzy krwi, a z twojego posta odczytałem jakbym chciał oszukiwać przeznaczenie i swoją krew.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja jestem lewakiem kosmopolitą. Moim domem jest świat i natura, a nie kultura i narodowość. Nie czuję się Polką, moja rodzina pochodzi z wielu miejsc, ale nie z Polski. I wkurza mnie to kształtowanie patriotyzmu w szkołach, poprzez mówienie jaki to nasz kraj był biedny i prawy na przestrzeni wieków. Oczywiście o wielkich zwycięstwach się mówi, wielkie klęski spowodowane głupotą są jakoś dziwnie pomijane...

 

Idealnym szkolnym przykładem tępej propagandy jest Emilia Plater "kobieta bohater". Cała jej bohaterskość polegała na utopieniu się z koniem i całym oddziałem podczas przekraczania rzeki, ponieważ ona nic w tym powstaniu nie dokonała. Ale nikt nie wstanie i nie powie "To była kretynka, kto ją uczynił dowódcą?!".

 

Jak Polacy kogoś podbijali to przedstawia się to jako "geniusz i wielkie osiągnięcie", ale jak ktoś nam robił to nam, to zaraz brzydki, zły i ogólnie bee.

  • +1 3
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...